1856
Szczegóły |
Tytuł |
1856 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1856 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1856 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1856 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tytu�: "Powr�t do Edenu" - Cz�� druga
"Gorzkie dziedzictwo"
autor: Rosalind Miles
Wydawnictwo Da Capo
Warszawa 1992
Rozdzia� I
Wysoko nad brzegiem Oceanu Spokojnego wielki bia�y dom spo-
czywa� jak zakotwiczony okr�t na szczycie urwiska. Patrz�c z
do�u, odnosi�o si� wra�enie, �e domostwo drzemie w upalnym,
po�udniowym s�o�cu, otoczone rozleg�ymi zielonymi trawnikami i
os�oni�te cieniem wysokich drzew, rosn�cych na jego ty�ach. Ale
wiod�ca wzd�u� brzegu droga roi�a si� od przeje�d�aj�cych co
chwila samochod�w, a wewn�trz trwa�o huczne przyj�cie.
- Jeste� szcz�liwa, najdro�sza?
- Czy szcz�liwa? Sam si� przekonaj. Tyle ludzi. - Dan
Marshall spojrza� ponuro na go�ci.
- Dlaczego si� na to zdecydowali�my? Nie lepiej by�oby
gdzie� uciec i �wi�towa� tylko we dwoje?
- Chcesz powiedzie�, �e chocia� przez ca�y rok masz mnie
tylko dla siebie, to i tak niech�tnie pozwalasz mi sp�dzi� kilka
godzin w towarzystwie przyjaci� i rodziny? - Stoj�ca obok
Stefania popatrzy�a na niego z udawan� powag�. - Doktorze
Marshall, wstyd mi za pana! - Widz�c jego zmieszanie, odrzuci�a
g�ow� do ty�u i roze�mia�a si�.
- Nie o to chodzi - zaprotestowa� Dan. - Przynajmniej
niezupe�nie. Ale je�li kto� jeszcze raz u�ci�nie mi d�o� i
pogratuluje szcz�cia, to przysi�gam, �e nie wytrzymam i go czym�
zdziel�! Rzecz jasna wiem, �e mam szcz�cie - doda� po�piesznie,
kiedy zobaczy� zmarszczon� brew �ony. - Tylko nie trzeba mi tego
co chwila powtarza�.
Stefania nagle spowa�nia�a.
- Czy poczujesz si� lepiej, je�li ci powiem, �e wed�ug mnie
to ja mam wielkie szcz�cie i nie wyobra�am sobie �ycia bez
ciebie? Ostatnie siedem lat to najpi�kniejszy okres w moim �yciu.
Dan popatrzy� z mi�o�ci� w szczere niebieskie oczy,
spogl�daj�ce na niego z niepokojem.
- Najserdeczniejsze �yczenia z okazji rocznicy �lubu, pani
Marshall - wyszepta�. - Wypijmy za kolejne siedem, a po nich
jeszcze siedemdziesi�t siedem lat. - Dotkn�� lekko ramienia �ony
i przez szyfonow� letni� sukni� wyczu� ciep�o jej cia�a. Owion��
go zapach perfum, dobrze znajoma wo� konwalii. Mi�o�� do Stefanii
zaw�adn�a nim ze zdwojon� si��. - A mo�e by�my...
- Nie przeszkadzam? Mam nadziej�, �e tak. Nie chcia�bym
psu� sobie opinii zazdrosnego pasierba!
- Och, Dennis! - westchn�a Stefania i odsun�a si� od
m�a. Kiedy ty si� wreszcie nauczysz by� w odpowiednim miejscu we
w�a�ciwym czasie?
- Ale� kochana mamo! - Dennis u�miechn�� si� �obuzersko.
Opanowa�em to do perfekcji. Przecie� zawsze zjawiam si� w sam�
por�, �eby wam przerwa� amory.
Dan i Stefania wymienili spojrzenia i po chwili
wybuchn�li �miechem.
- To prawda - zgodzi�a si� matka. - Ale czy musisz to robi�
akurat dzisiaj? Wydaj� najelegantsze przyj�cie na po�udnie od
r�wnika, �eby uczci� rocznic� �lubu, i po raz pierwszy od samego
rana mam okazj� sp�dzi� chwil� z m�em! Gdzie jest Sara? Mo�e
sprawdzisz, czy nic jej nie potrzeba?
- A czy ja jestem jej Anio�em Str�em? - burkn�� Dennis,
ale zrozumia�, co matka chce powiedzie�, i odszed� szybko.
- Ach, te moje trudne dzieci! - Stefania u�miechn�a si� do
Dana ze skruch�.
- To ju� nie s� dzieci, Stef - odpar� z powag�. - To
dojrzali m�odzi ludzie.
Mia� ochot� doda�, �e im pr�dzej przestanie traktowa�
Dennisa jak ma�ego ch�opca, tym szybciej syn zacznie zachowywa�
si� jak m�czyzna. Jednak zauwa�y�, �e czo�o Stefanii lekko
zmarszczy�o si� z zatroskania. Nie chcia� burzy� dobrego
nastroju. Wzi�� j� za r�k� i bawi�c si� jej palcami, uni�s� jeden
z lakierowanych paznokci do ust.
- Czy mo�na by sobie wymarzy� lepsze miejsce, �eby si�
kocha� z w�asn� �on�? Przecie� jeste�my w Edenie - o�wiadczy�.
Stefania rozejrza�a si�. Dan mia� racj�. Ogr�d, w kt�rym
odbywa�o si� przyj�cie, rozci�ga� si� wok� jak dziwny,
tajemniczy �wiat. Ze wszystkich stron otacza�y go wysokie drzewa,
majestatyczne i silne. W jaskrawym s�o�cu szeroko rozpostarte
konary rzuca�y na muraw� wci�� zmieniaj�ce si� cienie. Ros�y tu
cedry, tulipanowce i wysokie drzewa chlebowe. Stefania zna�a i
kocha�a ka�de z nich. U�y�a ca�ej pomys�owo�ci, �eby w tym
naturalnym �rodowisku stworzy� co� na kszta�t dzie�a sztuki,
magiczn� krain� spl�tanych �cie�ek, r�anych klomb�w i
odosobnionych altan, przesyconych zapachem wieczoru. Cisz�
przerywa� tylko cichy szum fontann i odleg�y pomruk fal, roz-
bijaj�cych si� o ska�y poni�ej. Za drzewami wida� by�o
podchodz�ce pod sam dom trawniki. Gdyby nie stoj�cy wko�o t�um
ludzi, ubranych w barwne letnie stroje, przypominaliby pierwszych
kochank�w w najdawniejszym ogrodzie �wiata.
- Rzeczywi�cie, trudno uwierzy�, �e nie jeste�my w raju -
odezwa�a si� cicho. Odwr�ci�a si� do Dana, obj�a go i chcia�a
poca�owa�. M�� spojrza� ponad jej g�ow�, znieruchomia� i j�kn��.
- Uwaga, kochanie - oznajmi� szeptem. - Musimy odeprze�
nast�pny atak.
- Bill! - Rado�� Stefanii by�a niek�amana. - I Rina! Tak
si� ciesz�, �e was widz�! Ju� si� zastanawia�am, czy w og�le
przyjdziecie.
- Za �adne skarby nie przepu�ciliby�my twojego wielkiego
�wi�ta, Stef - odpar� Bill z uraz�. - Po prostu nie potrafimy ju�
wstawa� tak wcze�nie i chodzi� tak szybko jak wy, m�odzi.
- Nie s�uchaj go! - wtr�ci�a Rina. - Robi� tyle
zamieszania, �eby tylko zd��y� tu na czas, �e w ko�cu
przyjechali�my sp�nieni. Ale po tylu latach ma��e�stwa mo�na
przywykn�� do czyich� dziwactw. W ka�dym razie, gratulujemy wam
obojgu!
- Dzi�kuj�, Rino. - Dan roze�mia� si� weso�o. - Mi�o ci�
znowu widzie�, Bill. - Serdecznie u�cisn�� zniszczon� d�o�
starego cz�owieka. - Doszed�e� do wniosku, �e firma jako� sobie
poradzi bez ciebie przez jeden dzie�, co?
Bill odwr�ci� si� do Stefanii.
- Co on chce zrobi�? Wyrzuci� mnie z pracy? - D�gn�� Dana
kr�tkim, grubym palcem. - Co� ci powiem. Jeszcze du�o czasu
up�ynie, zanim Harper Mining b�dzie w stanie zrezygnowa� z moich
us�ug.
A jedyn� osob�, kt�ra ma na tyle ikry, �eby mnie zwolni� i
dzia�a� dalej beze mnie, jest pani prezes... twoja �ona!
- Spokojnie, Bill. - Stefania postanowi�a szybko u�agodzi�
rozdra�nionego przyjaciela. - Wiesz, �e nie mam zamiaru prowadzi�
interesu bez ciebie. Nie chc� nawet pr�bowa�. I je�li ju� przez
ca�y tydzie� �yjemy tylko sprawami Harper Mining, to chocia�
podczas weekendu nie rozmawiajmy o firmie. Zw�aszcza na
przyj�ciu!
Udobruchany Bill przyci�gn�� j� do siebie i z�o�y�
poca�unek na jej czole.
- Robisz ze mn�, co chcesz. Zawsze potrafi�a owin�� mnie
wok� palca, nawet kiedy by�a ma�� dziewczynk� - oznajmi� Danowi
na znak, �e mu wybaczy�. - Wygl�dasz dzisiaj prze�licznie, Stef,
wspaniale - ci�gn�� ciep�o. - I o wiele za m�odo, jak na matk�
tych dwojga urwis�w, kt�rych spotkali�my id�c tutaj.
- Przesta� - zaprotestowa�a Rina. - Na pewno ci za to nie
podzi�kuj�.
- O, nie - zgodzi� si� sucho Dan. - Z Dennisa zrobi� si�
ostatnio prawdziwy lew salonowy. Nigdy nie wiadomo, o kt�rej
wr�ci do domu. Po�owa krawc�w m�skich w Nowym Jorku, Londynie i
Rzymie nie zbankrutowa�a tylko dzi�ki jego zam�wieniom.
- A Sara? Jak si� miewa? - zapyta�a Rina.
U�miech rozja�ni� twarz Stefanii.
- Wci�� ta sama kochana Sass - odpar�a. - Nadal traktuje
�ycie zbyt powa�nie i g�owi si�, co ze sob� pocz��.
- Na pewno co� dla siebie znajdzie - o�wiadczy� Bill z
przekonaniem. - Ile ma lat? Dwadzie�cia jeden? Dwadzie�cia dwa?
Prawdopodobnie p�jdzie w �lady matki i zab�y�nie w dojrza�ym
wieku. Wtedy dopiero wszystkim poka�e!
W�a�nie przechodzi� obok kelner z tac� zastawion�
kieliszkami spienionego trunku, kt�re w piek�cym �arze pokrywa�y
si� mgie�k� rosy. Dan przywo�a� go i ceremonialnie wr�czy�
ka�demu kryszta�owy kielich zmro�onego szampana. Wzi�� Stefani�
za r�k� i wzni�s� toast.
- Za wszystkie zakwitaj�ce p�no kwiaty - powiedzia� niskim,
nabrzmia�ym uczuciem g�osem. Utkwi� rozkochane oczy w �onie. -
Je�li to jest nasza z�ota jesie�, to niech zima nigdy nie
nadejdzie!
- Za Dana i Stef! Wszystkiego najlepszego! - zawt�rowali
cicho Bill i Rina.
W rozgrzanym powietrzu ich s�owa ledwie dociera�y do
Stefanii. Czy�by wreszcie dopisa�o mi szcz�cie? - pyta�a si�
zdziwiona. Czy po siedmiu latach odwa�� si� zaufa� losowi i temu
m�czy�nie? Nagle ogarn�� j� gwa�towny strach. Zakr�ci�o jej si�
w g�owie, mia�a wra�enie, �e zemdleje. Oszo�omiona przylgn�a do
r�ki Dana. Jego ramiona natychmiast otoczy�y j� i podtrzyma�y.
Kiedy tylko odzyska�a r�wnowag�, odpowiedzia�a na jego pe�ne
niepokoju pytania.
- Nic mi nie jest. To tylko upa�.
Wkr�tce zupe�nie dosz�a do siebie. Wzi�a Rin� pod r�k� i
rozmawiaj�c weso�o, poprowadzi�a j� w�r�d drzew na szczyt
wzg�rza, gdzie ustawiono ro�en i przygotowywano obiad.
Obaj m�czy�ni pod��yli za nimi, trzymaj�c si� nieco z ty�u.
Bill pierwszy przerwa� milczenie.
- Nie zapomnia�e� o poniedzia�ku?
- Nie - westchn�� Dan.
- Dzisiaj, zanim wyszed�em, zwali� si� na mnie nast�pny
k�opot. Prawd� m�wi�c, dlatego w�a�nie si� sp�ni�em. Ale to mo�e
zaczeka�, dop�ki Stefania nie zjawi si� jutro rano w biurze. Co
innego ta sprawa. Czy ona wie? Pami�ta o tej dacie?
Przez chwil� panowa�o milczenie.
- Nie mam poj�cia. - Dan zatrzyma� si� nagle pod kwitn�cym
drzewem.
Na twarzy Billa odmalowa�o si� niedowierzanie.
- Nie masz poj�cia?
- Daj spok�j, Bill. Zastan�w si�! - odpar� doktor
ostrzejszym tonem. - Nie chcia�em wraca� do tej sprawy. No wiesz,
najlepiej nie wywo�ywa� wilka z lasu. Czeka�em, a� Stefania sama
poruszy ten temat. Nie zrobi�a tego. To wszystko.
- My�lisz, �e zapomnia�a? - W g�osie Billa zabrzmia�a
nadzieja. Dan potrz�sn�� g�ow�.
- Naprawd� s�dzisz, �e to mo�liwe? - zapyta� wprost. S�owa
zawis�y w powietrzu jak rozchodz�cy si� wok� ci�ki zapach
ja�minu.
- No c� - odezwa� si� w ko�cu starszy z m�czyzn. - To nie
znaczy, �e Stefania zn�w b�dzie mia�a k�opoty. Wcale nie - doda�
cicho. Stali w milczeniu, z��czeni jedynie wsp�ln� niepewno�ci� i
rosn�cymi obawami.
- Dan! Bill! Gdzie jeste�cie? - Radosny g�os Stefanii ni�s�
si� nad zielon� muraw�. - Chod�cie tutaj. Wszyscy doskonale si�
bawi�!
Stra�nik Hughes dosz�a do wniosku, �e wi�niarki to
dziwaczne istoty. Pracowa�a w tym zawodzie od dwudziestu lat, a
wci�� nie mog�a ich do ko�ca rozgry��. No bo na przyk�ad dlaczego
rozs�dna i dotychczas nienagannie si� sprawuj�ca 1013 straci�a
g�ow� dla takiej obrzydliwej kanalii jak 498? Tym bardziej �e 498
ju� nied�ugo ma wyj�� na wolno��. Beznadziejna sprawa. Z g�ry
skazana na niepowodzenie. Mimo wszystko, 1013 by�a spokojn�
wi�niark�, a w �adnym kiciu nie ma takich zbyt wiele. Trzeba by�
ostatni� �mij�, �eby nie pozwoli� jej czule po�egna� si� z
ukochan�. Chocia� z drugiej strony, 498 to prawdziwa �mija. Pod�a
i zepsuta. Do szpiku ko�ci.
To by� d�ugi dzie�. Stra�nik Hughes zm�czonym krokiem sz�a
szerokim, wyk�adanym p�ytami z piaskowca korytarzem. 1013
pod��a�a za ni�, nios�c tac� z wieczornym posi�kiem. Drzwi do
ostatniej celi otworzy�y si�, podtrzymywane przez inn�
funkcjonariuszk�. Obie kobiety zbli�y�y si�. Zanim wi�niarka
wesz�a do celi, stra�niczka mrugn�a do niej znacz�co. Potem
zatrzasn�a za ni� drzwi i zostawi�a sam na sam z drug�
wi�niark�.
- Kochana! - Oczy nowo przyby�ej nape�ni�y si� �zami.
Czekaj�ca w celi kobieta wzi�a tac�, postawi�a j� na stole i
odezwa�a si� sucho:
- We� si� w gar��, Oliwio. Nie chcesz chyba robi�
przedstawienia dla tych tam, na korytarzu, co?
Wi�niarka opad�a na w�sk� prycz� i zanios�a si� gorzkim
p�aczem.
- Och, Jilly - wyszlocha�a. - Tak bardzo b�d� za tob�
t�skni�a!
- Ja te� - odpar�a Jilly. - Ale przyznam szczerze, �e bardzo
chcia�abym ju� by� na wolno�ci. Wiesz, �e mam kilka spraw do
za�atwienia. Musz� si� zobaczy� z kilkoma osobami. Zw�aszcza z
jedn�. - Oczy jej dziwnie zamigota�y. - O, tak. Od dawna czekam
na to spotkanie. I m�wi� ci, ona mnie d�ugo popami�ta, kiedy ju�
zrobi� to, co zaplanowa�am.
M�wi�a cicho, ale do czekaj�cych przed drzwiami
funkcjonariuszek dobiega� jej �wiszcz�cy, opanowany g�os. Ona
nawet syczy jak �mija - pomy�la�a z odraz� Hughes. Jak taka
spokojna kobieta mog�a zainteresowa� si� kim� takim?
Tymczasem w celi Oliwia z wysi�kiem stara�a si� odzyska�
spok�j.
- Nie chc� ci� straci�, Jilly - wydusi�a przez zaci�ni�te
gard�o. Dok�d pojedziesz? Co b�dziesz robi�a?
- Jeszcze nie wiem - odpar�a beztrosko towarzyszka. -
Australia to du�y kraj. Mo�na si� w nim �atwo zgubi�.
- W�a�nie tego si� boj�!
Rozpacz Oliwii zn�w przybra�a na sile. Kobieta skuli�a si�
na pryczy, wstrz�sana gwa�townym �kaniem. Przez chwil� Jilly
spogl�da�a na ni� ch�odno. W ko�cu zbli�y�a si� i wymierzy�a jej
kr�tki, silny policzek.
- Opanuj si� wreszcie - nakaza�a gro�nym tonem, a potem
doda�a �agodniej: - Nie chcesz chyba zepsu� naszego ostatniego
spotkania, co? - Obur�cz uj�a twarz Oliwii i poca�owa�a
kole�ank� w usta.
- Masz takie delikatne wargi - wyszepta�a zap�akana
wi�niarka. Jilly obj�a j� i ca�owa�a raz po raz. Rytmicznie
g�aska�a jej piersi, a� poczu�a, �e sutki twardniej� pod jej
palcami. Oliwia zapad�a w senne ot�pienie, ale nadal by�a spi�ta.
Do�wiadczona Jilly wiedzia�a, co zrobi�, �eby si� rozlu�ni�a.
Pchn�a j� na twardy materac, usiad�a okrakiem na jej biodrach i
pochyli�a si�, �eby �atwiej da� sobie rad� z guzikami wi�ziennej
sukienki. Wreszcie odpi�a ostatni, rozchyli�a sztywny materia� i
ods�oni�a mi�kkie cia�o towarzyszki. Obur�cz uwolni�a jej biust z
ciasnego stanika. Zobaczy�a kr�g�e bia�e piersi, poprzecinane
siatk� delikatnych niebieskich �y�ek i zako�czone wypuk�ymi,
ciemnobr�zowymi sutkami. Jilly przygl�da�a im si� przez chwil� i
napawa�a widokiem j�cz�cej, p�nagiej kobiety, przyci�ni�tej jej
kolanami do pryczy. Potem z namys�em wyci�gn�a r�k�. G�aska�a,
tar�a i ugniata�a palcami czubki piersi Oliwii, dop�ki ta nie
zacz�a ciska� si� i rzuca� mi�dzy jej udami. Sama Jilly nie da�a
si� opanowa� po��daniu. P�niej b�dzie mia�a wystarczaj�co du�o
czasu na te sprawy, w dodatku bez takiej publiczno�ci jak teraz,
kiedy te dwie baby pods�uchuj� na korytarzu.
Na my�l o stra�niczkach postanowi�a zako�czy� zabaw�. Szybko
zsun�a si� na w�sk� prycz� i po�o�y�a obok Oliwii. Jej ruchliwe
palce odszuka�y tr�jk�t rozpalonego cia�a mi�dzy udami
towarzyszki. W kilka sekund by�o ju� po wszystkim. Zaledwie
krzyki Oliwii umilk�y, stra�niczki wesz�y do celi.
- No, wystarczy, go��beczki - zawo�a�a jedna z nich. - Ja
odprowadz� Oliwi�, a ty zajmij si� 498, dobrze Hughes?
Wci�� oci�a�a po prze�yciach seksualnych Oliwia da�a si�
podnie�� z ��ka i zawlec do drzwi. W progu odzyska�a jasno��
my�li, opar�a si� ci�gn�cej j� stra�niczce i odwr�ci�a g�ow�.
- Jilly! - zawo�a�a �a�o�nie.
Druga funkcjonariuszka by�a kobiet� prost�, ale nie z�o�liw�
czy pozbawion� serca. Wyrozumiale zezwoli�a na chwil� rozmowy.
- Ju� ci m�wi�am, Oliwio. To po�egnanie. Nied�ugo b�d�
wolna. Po siedmiu latach! - W oczach Jilly rozb�ys�o dziwne
�wiat�o. - A ty nie odsiedzia�a� nawet siedmiu miesi�cy! Przesta�
skomle�! Nie mog� ci nic obieca�. Zaczynam nowe �ycie i mam wiele
plan�w na przysz�o��. Ciebie w nich na razie nie uwzgl�dni�am.
Stra�niczka wywlok�a krzycz�c� Oliwi� z celi. Ha�as zamiera�
powoli w g��bi korytarza.
- Niez�y z ciebie numer, Jilly Stewart - westchn�a Hughes.
- Nawet na po�egnanie nie chcia�a� powiedzie� tej g�upiej krowie
kilku mi�ych s��w.
Jilly nawet na ni� nie spojrza�a.
- Odpieprz si�, Hughes - odpar�a. - Daj mi spokojnie zje��
kolacj�. - Podesz�a do sto�u i usiad�a przed tac�.
- Kolacja, co? - odezwa�a si� stra�niczka. Unios�a pokryw� z
talerza. Pod ni� ukaza� si� posi�ek z�o�ony z kurczaka,
ziemniak�w, groszku i sosu. Nieco wystyg�, ale wci�� wygl�da�
smakowicie. Jilly wzi�a n� i widelec.
Instynkt kaza� jej spojrze� na funkcjonariuszk�. Uwa�nie, z
wielk� staranno�ci� Hughes nachyli�a si� i wypu�ci�a z ust d�ug�
stru�k� �liny wprost na talerz. Potem nie�piesznie podesz�a do
wyj�cia i jeszcze raz spojrza�a na wi�niark�. Jilly a�
podskoczy�a z w�ciek�o�ci. Ziej�c nienawi�ci�, skuli�a si� do
skoku jak tygrys. Hughes z �omotem zamkn�a drzwi i przekr�ci�a
ci�ki zamek.
- Smacznego, 498! - zawo�a�a.
Rozdzia� II
Poniedzia�ek, poniedzia�ek. Zaczyna si� nast�pny tydzie�
pracy. Najwy�szy czas do biura - pomy�la�a Stefania, ale
natychmiast znowu podda�a si� zniewalaj�cym, ciep�ym promieniom
s�o�ca. Jeszcze nie teraz, za chwil� - doda�a w duchu. Wiecznie
zapracowana, tylko wczesnym rankiem znajdowa�a czas na opalanie
si� i wylegiwanie nad brzegiem wspania�ego basenu, kt�ry
zbudowano na ty�ach domu. Przez ca�e d�ugie, gor�ce lato wstawa�a
wraz ze �witem, �eby nacieszy� si� naj�agodniejszym o tej porze
blaskiem s�o�ca, pop�ywa� chwil� energicznym kraulem i zje��
�niadanie nad wod� albo w jednym z tajemniczych zak�tk�w ogrodu,
kt�ry sama stworzy�a.
Rajski ogr�d - Eden. Po raz kolejny my�li Stefanii pobieg�y
znajomym torem. Czy post�pi�a m�drze, nazywaj�c nowy dom Edenem,
na pami�tk� dawnej wiejskiej siedziby? Kiedy tak spoczywa�a z za-
mkni�tymi oczami, wyci�gni�ta sennie na le�aku, znowu widzia�a
Eden tak wyra�nie, jakby rzeczywi�cie wyr�s� przed ni� w ca�ej
swej okaza�o�ci. Stare kamienne domostwo, otoczone ch�odnymi
werandami o kamiennych pod�ogach, ozdobione eleganckimi
galeryjkami na pierwszym pi�trze, by�o jednym z australijskich
cud�w rozleg�ego Terytorium P�nocnego. Wn�trze przywodzi�o na
my�l najpi�kniejsze szczeg�y wystroju angielskich wiejskich
rezydencji. Marmurowe korytarze i wyk�adana d�bow� boazeri�
biblioteka stanowi�y rzadko�� w tej cz�ci �wiata. Na zewn�trz,
dla kontrastu, wykorzystano wszelkie mo�liwo�ci, jakie dawa�
klimat po�udnia. Wynios�e palmy, roz�o�yste drzewa gumowe,
akacje, jesiony i r�aneczniki otacza�y ogr�d ze wszystkich
stron, tworz�c oaz� soczystej zieleni w�r�d p�askiego, spalonego
s�o�cem pustkowia, ci�gn�cego si� a� po horyzont. Bli�ej domu
drzewiaste paprocie, tysi�cletnie mchy i barwne kwiaty wyrasta�y
bujnie z urodzajnej czerwonej ziemi. Od pokole� dum� kolejnych
w�a�cicieli stanowi� przepi�kny ogr�d r�any. Takim domostwem
mo�na si� chlubi�.
Ale trudno znale�� w nim szcz�cie. Stefania dorasta�a tam
jako samotna, pozbawiona matki dziewczyna, zaniedbywana przez
ojca, Maksa Harpera, kt�ry interesowa� si� tylko prowadzeniem
pot�niej�cego z dnia na dzie� imperium ropy, z�ota i uranu.
Wysoka, niezdarna c�rka przypomina�a mu stale o utracie �ony,
jedynej istoty na �wiecie, kt�r� kocha� bardziej ni� pieni�dze.
Stefania mia�a wszystko - wszystko opr�cz tego, czego nie mo�na
kupi�, na przyk�ad mi�o�ci, ufno�ci i poczucia bezpiecze�stwa.
Od dzieci�stwa a� po wiek dojrza�y Stefani� ci�gn�o do
Edenu. W swej niepewno�ci widzia�a w nim spokojn� przysta�. Nigdy
si� nie zmienia�, nigdy jej nie zawi�d�. Kiedy wyje�d�a�a do
szko�y, w podr�, czy p�niej w interesach, kiedy Maks z braku
syna, kt�ry by przej�� jego dziedzictwo, niech�tnie wci�gn�� j�
do pracy w Harper Mining, Stefania �pieszy�a z powrotem do Edenu
jak do domu. Nawet gdy sp�ka ojca rozci�gn�a dzia�alno�� na
po�udniowo-wschodni� Azj�, a potem na ca�y �wiat, i przenios�a
swoj� siedzib� do Sydney, �eby znale�� si� w centrum
australijskiego biznesu, ona wci�� my�la�a o sobie jako o
mieszkance p�nocy. Nie spos�b by�o nie podziwia� nowego dzie�a
Maksa - wspania�ej rezydencji Harper Mansion, kt�r� wzni�s� tu�
pod miastem, na pi�knym wzg�rzu z widokiem na port w Darling Bay.
Stefania mieszka�a tam, gdy tylko interesy �ci�ga�y j� do Sydney,
z wyj�tkiem tych kr�tkich lat, kiedy to dwukrotnie wychodzi�a
nieszcz�liwie za m��. Z pierwszego zwi�zku urodzi�a si� Sara, z
drugiego Dennis. Jednak zawsze, przy ka�dej okazji ucieka�a do
Edenu. Tylko tam czu�a si� bezpieczna.
Do czasu. Stefania poruszy�a si� niespokojnie na le�aku. Nie
my�l o tym, nie wolno ci o tym my�le� - upomnia�a si� ostro, jak
to ju� wielokrotnie czyni�a w minionych latach. Zacz�a� wszystko
od nowa. Pami�taj o tym. Pami�taj o Danie. Spod przymkni�tych
powiek zerkn�a na taras, na le��cego m�a, kt�ry tak jak ona
korzysta� z rozkoszy porannego s�o�ca. Jak�e nieoczekiwanie
wszed� w jej �ycie. Sta� przy jej boku w najtrudniejszych
chwilach. To on obudzi� w niej nadzieje na lepsz� przysz�o��! I
to w wieku, w kt�rym wi�kszo�� kobiet zaczyna si� obawia�, �e dla
nich wszystko ju� sko�czone - rozwa�a�a z przyjemno�ci�. No c�,
przecie� nieraz s�ysza�a, �e �ycie zaczyna si� po czterdziestce!
Rozci�gn�a usta w pe�nym zadowolenia u�miechu i przesun�a
d�oni� po ciele, kt�re wcale nie zdradza�o swych czterdziestu
lat. Przypomnia�a sobie, ile przyjemno�ci nauczy�a si� z niego
czerpa� przez ostatnie siedem lat. W ich wsp�lnym raju, nowym
Edenie.
�ycie z Danem sprawi�o, �e nabra�a pewno�ci siebie i mog�a
wreszcie dokona� wielu potrzebnych od dawna zmian. Chocia� od
siedemnastego roku �ycia, czyli od �mierci ojca, by�a pani�
ca�ego imperium Harper Mining, dopiero pierwsze szcz�liwe i
udane ma��e�stwo pomog�o jej w pe�ni doceni� warto�� tego
dziedzictwa i nauczy�o j�, jak nim samodzielnie zarz�dza�.
Nareszcie mog�a wykorzysta� w praktyce lata nauk, jakich
cierpliwie udziela� jej dyrektor generalny sp�ki, oddany Bill
McMaster. Sta�a si� prezesem firmy w pe�nym tego s�owa znaczeniu.
Wzi�a wodze w swoje r�ce i zaprowadzi�a nowe porz�dki.
Przede wszystkim pozby�a si� Harper Mansion. By�a teraz
gotowa wyj�� z cienia rzucanego przez Maksa Harpera. W zamian
wybudowali sobie z Danem nowy dom w pi�knej, zalesionej
nadmorskiej okolicy, z dala od miasta. Na podstawie w�asnego
projektu Stefanii postawili eleganck� siedzib� w stylu
kolonialnym. Wywa�one proporcje domu, jego misternie rze�bione
balkony i l�ni�ce biel� mury czyni�y go jedn� z najpi�kniejszych
budowli na wybrze�u Morza Tasmana, za kt�rym rozci�ga� si�
po�udniowy Pacyfik. Budowa i urz�dzanie ogrodu trwa�y bardzo
d�ugo, ale w tym czasie Stefania nigdy nie wr�ci�a do wiejskiej
posiad�o�ci i stara�a si� nawet o niej nie my�le�. Jednak kiedy
przysz�o do wybrania nazwy dla nowej siedziby, nic innego nie
przychodzi�o jej na my�l, tylko "Eden".
Wiedzia�a, �e pr�dzej czy p�niej trzeba b�dzie postanowi�,
co zrobi� z dawn� siedzib�. Ale �atwiej by�o odsuwa� decyzj� w
nieokre�lon� przysz�o��. �y�a pe�ni� �ycia, odkrywa�a rado�ci
ma��e�stwa z Danem, aktywnie zajmowa�a si� interesami i pomaga�a
dorasta� dzieciom. Miesi�ce i lata up�ywa�y niepostrze�enie, a
problem nadal pozostawa� nie rozwi�zany. Z daleka kontrolowa�a
stan posiad�o�ci i wiedzia�a, �e jest pod dobr� opiek� gospodyni,
kt�ra sprawowa�a nad ni� piecz� od czterdziestu lat, i jej
wiernych pomocnik�w aborygen�w, zamieszkuj�cych poblisk� osad�.
Zdawa�a te� sobie spraw�, �e sama nigdy nie b�dzie w stanie znowu
tam zamieszka�. Pewnego dnia musi zadecydowa�, czy przeznaczy�
dom na inne cele, czy te� wystawi� go na sprzeda�. Mimo to d�ugo
nie potrafi�a nawet zleci�, �eby przebudowano go i odnowiono po
po�arze.
Po�ar... Stefania odp�dzi�a od siebie niemi�e wspomnienie.
Jednak ponure obrazy wtargn�y nieproszone w jej my�li - lampa
naftowa rozbijaj�ca si� o pod�og�; p�omienie, kt�re zaw�adn�y
wszystkim z przera�aj�c� szybko�ci�; ogie� po�eraj�cy stare,
wysuszone przez upa� belki i obicia, a przede wszystkim twarz
cz�owieka ogarni�tego sza�em i ��dz� mordu. Dopiero miesi�c temu
zdo�a�a zapanowa� nad tymi upiorami z przesz�o�ci i wreszcie
poleci�a, �eby rozpocz�to remont i odbudow�. Co zrobi, kiedy
prace dobiegn� ko�ca? Zobaczymy - powiedzia�a sobie stanowczo.
Zerwa�a si� z le�aka i podbieg�a przez taras do Dana.
- Mo�e na dzisiaj wystarczy?
Dan otworzy� jedno oko i uni�s� stary, zniszczony kapelusz
pla�owy, kt�rego rondo ocienia�o mu twarz.
- Niech mi pani da �wi�ty spok�j, pani Marshall - odpar� z
humorem.
Stefania zachichota�a, kucn�a obok i zacz�a g�adzi� jego
smuk�e, opalone cia�o. Delikatnie przesuwa�a d�o�mi po
z�otobr�zowych w�osach na torsie, czubkami palc�w obwodzi�a
piersi i dotyka�a twardego, p�askiego brzucha. Nagle Dan usiad� i
chwyci� j� za r�k�.
- No, no! Co to za zachowanie? - zawo�a� ze �miechem. -
Wskocz do basenu i och�od� swoje... zap�dy. Niekt�rzy usi�uj� si�
przygotowa� do ci�kiego dnia nad sto�em operacyjnym. Co innego
ci, kt�rzy nie robi� nic innego, tylko zabawiaj� si� gr� na
mi�dzynarodowym rynku walutowym. - Poci�gn�� j� na brzeg wody,
gdzie przez chwil� udawali, �e si� mocuj�. W ko�cu uda�o mu si�
wepchn�� �on� do basenu.
Po rozgrzanym s�o�cem powietrzu woda wyda�a im si� bardzo
zimna. Stefania wynurzy�a si� na powierzchni�, z trudem chwytaj�c
powietrze, i ruszy�a weso�o na drug� stron� basenu. Szybkim
kraulem przep�yn�a kilka d�ugo�ci, a� poczu�a, �e dyszy ci�ko,
a wszystkie mi�nie dr�� jej z wysi�ku. Zrobi�a ostatni nawr�t i
spostrzeg�a, �e z domu wy�oni�a si� jaka� posta� i zmierza do
nich przez trawnik. Dostojny Matey, od niepami�tnych czas�w
zarz�dzaj�cy posiad�o�ci� Harper�w, jak co dzie� nadchodzi� ze
�niadaniem. Pochodzenie starego s�ugi owiane by�o tajemnic�.
Stefania jeszcze z dzieci�stwa pami�ta�a opowie�� o tym, jakoby
Maks wykrad� go jakiej� arystokratycznej angielskiej rodzinie.
Inni twierdzili, �e staruszek pracowa� kiedy� jako majordomus na
kt�rym� z europejskich dwor�w. Jak by nie by�o, dla niego
najlepsze czasy nasta�y, kiedy Maks zatrudni� go w swojej
rezydencji i surowo nakaza� prowadzi� wspania�y dom w wielkim
stylu. Jak zwykle, stary Harper podj�� s�uszn� decyzj�. Matey
przekroczy� ju� siedemdziesi�tk�, ale wci�� trzyma� si� mocno
starych zasad i szczyci� si� w duchu, �e w tych czasach deptania
wszelkich regu� udaje mu si� prowadzi� rezydencj� rodziny
Harper�w wed�ug nakaz�w dawnej etykiety, chocia� doktor Marshall
woli prostsze �ycie. Tak wi�c mimo protest�w Dana �niadanie
serwowano na antycznym mahoniowym stoliku na k�kach, ze
srebrnymi nakryciami, �nie�nobia�ymi serwetami z adamaszku i
eleganck� zastaw�. Tak te� by�o dzisiaj.
- Dzie� dobry, Matey! - zawo�a�a Stefania, wychodz�c z
basenu. - Czy m�g�by� nam przynie�� telefon?
To r�wnie� nale�a�o do porannego rytua�u. Matey stanowczo
nie pochwala� obyczaju rozmawiania przez telefon przy posi�ku i
trudno go by�o przekona�, �e niekiedy sprawy finansowe i nag�e
wypadki medyczne nie mog� czeka�. Wyprostowa� si� sztywno, daj�c
do zrozumienia, �e pot�pia takie zachowanie, ale jak co dzie�
us�ucha� pro�by i zawr�ci� do domu po aparat.
Stefania chwyci�a r�cznik, podesz�a z ty�u do m�a i
zarzuci�a mu na szyj� mokre ramiona. Rado�nie chwyci�a go wargami
za ucho, przerywaj�c mu lektur� porannej gazety.
- To znowu ty? - j�kn��.
- Nie! - zahucza�a niskim g�osem. - To Matey! Czy ma pan
jakie� za�alenia?
- Woda kapie mi na gazet�. Chod� no tutaj!
Odebra� jej r�cznik i wolno, z czu�o�ci� zacz�� wyciera�
plecy �ony.
- Mmmm - zamrucza�a. - Czy tym si� zajmowa�e�, zanim
zosta�e� lekarzem?
- Mi�dzy innymi. A poza tym by�em drobnym z�odziejaszkiem,
napada�em ludzi w bia�y dzie� i p�ywa�em po morzu na pirackim
okr�cie.
- Wariat! - roze�mia�a si�.
- M�wi� powa�nie - zaprotestowa� Dan. - Chwyci�em za skalpel
dopiero, kiedy nie uda�o mi si� zrealizowa� ch�opi�cego marzenia
i zosta� nast�pnym Nedem Kelly.
- Musi pan zje�� �niadanie, doktorze - o�wiadczy�a
stanowczo. Stwierdzam u pana gwa�towne objawy choroby umys�owej!
Kiedy pili kaw�, Dan odezwa� si� cicho:
- Jak si� dzisiaj czujesz, Stef?
- Dlaczego pytasz?
- Wczoraj mia�a� zawroty g�owy. Mo�e... czym� si� martwisz?
- Ale� sk�d! - odrzek�a niedbale.
- Nie �a�ujesz, �e zleci�a� remont starego Edenu?
Przez twarz Stefanii przemkn�� cie�.
- To by� m�j dom - odpowiedzia�a niejasno.
Na obliczu Dana odmalowa�o si� pow�tpiewanie.
- To prawda - upiera�a si� Stefania. - Mimo �e zdarzy�y si�
tam okropne rzeczy, to by� m�j dom.
Wzi�� j� za r�k� i pog�aska� delikatnie po palcach.
- Wiem, jak ci�ko ci by�o otrz�sn�� si� z przesz�o�ci -
powiedzia� wolno. - Ale wola�bym us�ysze�, �e tu jest teraz tw�j
dom, w naszym nowym Edenie.
Spojrza�a na m�a i czule obwiod�a palcem zarys jego
podbr�dka.
- To jest w�a�nie odpowied�, Dan. Ty, ja, my oboje, jeste�my
u siebie, jemy razem �niadanie jak ka�da inna para. Tylko �e... -
urwa�a. Przeszed� j� dreszcz.
- Co takiego?
- Od jakiego� czasu mam wra�enie, �e... Nachodz� mnie jakie�
niedobre przeczucia. Jakby zbli�a�o si� co� z�ego. Och,
najdro�szy! Ogarn�� j� nag�y smutek. Dan spostrzeg� �zy
nap�ywaj�ce jej do oczu.
- Tak nam razem dobrze. Boj� si�, �e co� si� stanie i
odbierze nam szcz�cie. - Zadr�a�a gwa�townie. - Czuj�, �e kto�
chcia�by mnie widzie� w grobie - zako�czy�a z niewyra�nym
u�miechem. Pr�bowa�a si� opanowa�.
- Wys�uchaj mnie, Stef. - Dan zawaha� si�. - Nie spodoba ci
si� to, co powiem, ale powinna� odpocz�� teraz od firmy. Nale�y
ci si� troch� czasu dla siebie. I dla mnie. Zdajesz sobie spraw�,
�e w rocznic� �lubu po raz pierwszy od wielu miesi�cy sp�dzili�my
razem wi�cej ni� par� godzin? I nawet wtedy musieli�my znosi�
obecno�� stu pi��dziesi�ciu go�ci!
- Ale�, Dan! Jako prezes Harper Mining nie mog� tak po
prostu znikn��.
- Przez jeden dzie� dadz� sobie rad� bez ciebie. Na przyk�ad
dzisiaj.
Stefania u�miechn�a si� na znak zgody.
- A co chcia�by� robi�?
- Cokolwiek. Albo nawet nic. Najwa�niejsze, �eby�my byli
razem.
- Roze�mia� si� w spos�b, kt�ry zawsze j� rozbraja�. - Czy
najbogatsza kobieta w Australii nie mo�e od czasu do czasu
zafundowa� sobie wolnego dnia?
- Doktorze, pa�skie �yczenie zostanie spe�nione.
Kiedy nachyli�a si�, �eby go poca�owa�, zadzwoni� telefon.
- Nie zwracaj na to uwagi!
- Dan...
- Do diab�a z Harper Mining!
- To mo�e by� Dennis albo Sara. - Podnios�a s�uchawk�.
- Stefania?
Ogarn�o j� przygn�bienie. Natychmiast rozpozna�a ten g�os.
- M�wi Bill McMaster. Przepraszam, �e dzwoni� tak wcze�nie,
ale mamy powa�ne k�opoty. Chcia�em prosi�, �eby� przyjecha�a do
biura tak szybko, jak to mo�liwe, dobrze?
- No, wiesz, Bill... - Wiedzia�a, �e jej g�os brzmi s�abo i
niezdecydowanie. - Czy sam sobie nie dasz rady? W�a�nie mia�am do
ciebie zatelefonowa�... Chcia�am zrobi� sobie wolne... Dan i
ja...
- Stef, to nie s� �arty! - odpar� ze z�o�ci� Bill. Stefania
zerkn�a ukradkiem na m�a. S�dz�c z wyrazu twarzy, wiedzia�,
jaki b�dzie skutek tej rozmowy.
- Prosz� ci�, Bill. Nie psuj mi dzisiejszego dnia.
- Do cholery, tu nie chodzi o jeden dzie�! - wybuchn��
dyrektor generalny. - M�wi� o ca�ym twoim �yciu! Natychmiast
przyje�d�aj! - doda� i roz��czy� si� z trzaskiem.
Wstrz��ni�ta Stefania od�o�y�a s�uchawk�.
- Poczciwy, stary Bill - skomentowa� Dan ironicznie. - Nigdy
nie zapomina o interesach Harper Mining. Zawsze mo�na na nim
polega�.
Kiedy dotar�a do wielkiego biurowca Harper Mining na
Bent Street, w samym sercu dzielnicy biznesu, by�a ju� w bardziej
odpowiednim nastroju do interes�w. Wesz�a do swojego gabinetu. -
Dzia�y ksi�gowo�ci i transakcji europejskich prosz� o pilne spot-
kanie, pani Harper! - przywita�a j� asystentka.
Stefania nie zwr�ci�a uwagi na jej s�owa.
- Hilary, prosz� mi pokaza� najnowsze doniesienia z Wall
Street, kiedy tylko b�d� gotowe - za��da�a.
Przez uchylone drzwi ��cz�ce jej biuro z gabinetem dyrektora
generalnego zobaczy�a Billa, kt�ry w�a�nie rozmawia� przez
telefon. Od rana humor mu si� nie poprawi�.
- Wszystko mi jedno, jak to zrobicie, ale macie zdoby� te
nazwiska! - wrzeszcza�. - Chc� wiedzie�, kto to robi i dlaczego.
�adnych wym�wek!
Od�o�y� s�uchawk� i wszed� do biura Stefanii, potrz�saj�c
wyci�giem danych.
- Kto� si� zabawia wykupywaniem naszych akcji? - domy�li�a
si� natychmiast.
- I cholernie sprytnie zaciera za sob� �lady - warkn�� Bill.
- Chce nas przej��?
- Mo�liwe.
- Kto za tym stoi?
- W�a�nie tego chc� si� dowiedzie�. Zap�dzi�em wszystkich do
pracy. Nie mamy jeszcze nic konkretnego. Nie wiemy nawet, w jakim
kierunku przep�ywaj� nasze papiery.
Stefania z namys�em zmarszczy�a brwi.
- No c�, dop�ki nie dowiemy si�, kto nas wykupuje i czyja
r�ka chce nam wsadzi� kij mi�dzy szprychy, niewiele mo�emy
zdzia�a�. Powinni�my jednak oboje drobiazgowo przejrze� wst�pne
kalkulacje. Niewykluczone, �e co� tam znajdziemy. - Usiad�a za
biurkiem i wskaza�a Billowi krzes�o obok siebie.
Przez chwil� si� waha�, co niecz�sto zdarza si� tak
zdecydowanemu cz�owiekowi. Odwr�ci� si� do okna i udawa�, �e
podziwia rozci�gaj�cy si� za nim widok.
- Czy widzia�a� ju� poranne gazety? - zapyta� w ko�cu.
- Gazety? Nie.
Bez s�owa wyj�� z kieszeni z�o�ony wycinek z wewn�trznej
strony jakiego� dziennika i ponad biurkiem wr�czy� go Stefanii.
Od razu spostrzeg�, �e odgad�a jego tre��.
- Nie, Bill. Prosz� - wyszepta�a.
- Musisz spojrze� prawdzie w oczy, dziewczyno. Nie ma co
udawa�, �e o niczym nie pami�tasz.
Stefania z przymusem wzi�a wycinek. Pod wielkim tytu�em
"Kronika towarzyska" zobaczy�a artyku�, kt�rego tak si� obawia�a:
"Dzisiaj rozegra� si� ostatni akt najbardziej sensacyjnego
skandalu ostatnich lat. Jilly Stewart opu�ci�a wi�zienie jako
wolna kobieta. Mieszka�cy Sydney zapewne pami�taj�, �e siedem lat
temu zosta�a skazana na podstawie dw�ch zarzut�w: za udzia� w
morderstwie i nieumy�lne zab�jstwo. Po zwolnieniu pani Stewart z
pewno�ci� od�yj� kontrowersje, kt�re otacza�y jej dramatyczny
proces. S�dziowie przysi�gli uznali j� wsp�winn� pr�by zab�jstwa
bliskiej przyjaci�ki, dziedziczki imperium przemys�owego,
Stefanii Harper. Udowodniono jej tak�e zab�jstwo m�a Stefanii
Harper, s�ynnego tenisisty Grega Marsdena, kt�ry prawdopodobnie
by� r�wnie� kochankiem skazanej. Jednak za tymi nagimi faktami
kryj� si� niejasne okoliczno�ci, kt�re tygodniami przykuwa�y
uwag� mi�dzynarodowych �rodk�w przekazu. W trakcie procesu wysz�o
na jaw, �e pani Stewart zosta�a zaproszona do wiejskiej
posiad�o�ci ofiary podczas jej miesi�ca miodowego. Narz�dziem
zbrodni by� s�onowodny krokodyl, niemal czterometrowej d�ugo�ci.
Ofiara cudem prze�y�a brutalny atak potwora. Obecnie stoi na
czele Harper Mining i sta�a si� znacz�c� postaci� w �wiecie
biznesu i w �yciu towarzyskim kraju. Wysz�a za m�� za cz�owieka,
kt�ry uratowa� jej twarz i cia�o, chirurga plastycznego, doktora
Daniela Marshalla..."
Stefania z obrzydzeniem od�o�y�a artyku� i zwr�ci�a si�
do Billa.
- Nie spodziewa�am si� tego... - wydusi�a z trudem.
- Ale przecie� wiedzia�a�... - odezwa� si� �agodnie.
- Pami�ta�am, �e w tych dniach ma zosta� zwolniona. Wi�cej
nic na ten temat nie chcia�am s�ysze�. - Jej twarz wyra�a�a
rozpacz. Oczy rozszerzy�y si� z cierpienia. - My�la�am, �e mam to
ju� za sob�. Dlaczego nie chc� o wszystkim zapomnie�?
Bill chrz�kn�� nerwowo.
- Jest jeszcze co�, o czym musz� ci powiedzie�, Stef. Bardzo
mi przykro, ale to nie koniec k�opot�w.
Rozdzia� III
- Niedziela! Niedziela! - wy�piewywa� Jake pod prysznicem.
Tak lubi� ten dzie�...
Z sypialni dobiega� g�os spikera radiowego: Nadajemy
poniedzia�kowe wiadomo�ci i prognoz� pogody. Wska�nik
zanieczyszczenia powietrza w Sydney znacznie wzr�s�...
- Poniedzia�ek! Poniedzia�ek! - �piewa� dalej Jake,
fa�szuj�c niemi�osiernie. Doszed� do wniosku, �e czeka go dobry
tydzie�.
Zawsze rozpoczyna� dzie� od prysznica. Skrupulatnie dba� o
czysto��, nie dla wybuja�ej mi�o�ci w�asnej, ale z powodu
wynios�ej pewno�ci siebie, cechuj�cej wszystkie drapie�ne koty,
takie jak lampart, puma czy tygrys. Czysto�� by�a jedn� z tych
cech, kt�re przyci�ga�y do niego kobiety. Zmys�y m�wi�y im, �e
bez obawy mo�na zlizywa� kawior z jego brzucha, s�czy� szampana z
zag��bienia p�pka, ca�owa� i pie�ci� ka�dy zakamarek jego cia�a.
Prawd� m�wi�c, w�a�nie teraz, kiedy wyci�ga� si� i chlapa� pod
strumieniem przejrzystej wody, zmywa� z siebie �lady ostatniej
nocy, podczas kt�rej zakosztowa� takich przyjemno�ci.
- Jestem kawalerem, �yj� ca�kiem sam... - Jake postanowi�
zanuci� piosenk�, kt�r� zna� troch� lepiej. Jednak tak naprawd�
nie my�la� o jej s�owach. W zadumie namydli� spr�yste, kszta�tne
cia�o i jak ka�dego ranka odruchowo upewni� si�, �e mi�nie nadal
wyra�nie rysuj� si� pod sk�r�, a brzuch i uda pozostaj� szczup�e
i smuk�e. Mia� sk�onno�ci do tycia i wola� broni� si� przed nimi
raczej za pomoc� intensywnych �wicze� fizycznych ni� w drodze
osobistej dyscypliny lub wyrzecze�. Jak zwykle, wynik lustracji
go usatysfakcjonowa�. Parskn�� �miechem na widok �lad�w, jakie
zostawi�a na jego sk�rze wczorajsza eskapada.
Wyszed� z kabiny, niedbale wytar� si� r�cznikiem, w�o�y�
gruby szlafrok k�pielowy i pod��y� do sypialni. Na stoliku le�a�y
r�ne m�skie drobiazgi, zegarek, troch� drobnych i spinki do
mankiet�w, ale poza tym pok�j zdawa� si� dziwnie bezosobowy, jak
mieszkanie cz�owieka, kt�ry nie zostawia po sobie �adnych �lad�w.
Mimo to wn�trze by�o umeblowane gustownie i bogato. Luksusowy
apartament w hotelu Regent kosztuje maj�tek, ale w zamian dostaje
si� w�a�nie to: luksus - stwierdzi� w duchu Jake. Dotkn�� stopami
puszystego dywanu. Jego szaroniebieski kolor pasowa� do draperii
z ci�kiego chi�skiego jedwabiu. �ciany r�wnie� obito
jasnoniebieskim jedwabiem, kt�rego ciep�� barw� podkre�la�
biegn�cy g�r� wz�r z ciemnob��kitnych irys�w i lilii wodnych. W
ca�ym apartamencie przewa�a�y kremowe, niebieskie i szare tony,
o�ywione plamami jaskrawej czerwieni aba�ur�w, rozrzuconych tu i
tam poduszek i ozd�b. Jake nie omieszka� zauwa�y�, �e taki zestaw
barw doskonale pasuje do jego jasnej, delikatnej sk�ry, czarnych
w�os�w i niebieskich oczu.
Z namys�em wybiera� str�j, zastanawiaj�c si�, co go dzisiaj
mo�e spotka�. Na ubranie zwraca� r�wnie baczn� uwag�, jak na
cia�o. Jego garnitury wystawia�y doskona�e �wiadectwo angielskim
krawcom, a koszule �wiadczy�y, �e Amerykanie �wietnie znaj� si�
na tym rzemio�le. W rezultacie nosi� si� kosztownie, ale
spokojnie, wr�cz konserwatywnie. Jake nie znosi� ekstrawagancji,
wola� poczucie pewno�ci siebie, jakie daje klasyczny str�j w
dobrym gatunku. Wiedzia� te�, �e musi prezentowa� si� jak
cz�owiek, kt�remu inni ufaj� na tyle, �eby powierzy� mu swoje
pieni�dze. Jedynym szczeg�em zdradzaj�cym, �e nie brakuje mu
pr�no�ci, by�a jaskrawa chusteczka wystaj�ca z kieszeni
marynarki. A pod statecznym garniturem nosi� zawsze eleganckie,
g��boko wyci�te w�oskie spodenki. Do�wiadczenie nauczy�o go, �e
m�czyzna nigdy nie wie, co mo�e przynie�� nadchodz�cy dzie�.
Obok ��ka zabrz�cza� telefon. Jake podni�s� s�uchawk�.
- Poranne wydruki ju� na pana czekaj�, panie Sanders. Mamy
te� wykazy akcji Harper Mining i najnowsze sprawozdanie na temat
ich rezerw.
Jake u�miechn�� si�.
- Dobrze. Czy Anton ju� przyszed�?
- Jest tu od dziesi�ciu minut.
- �wietnie. Zaraz tam b�d�. Tylko nie zmarnujcie �adnej z
tych cennych akcji, zanim przyjad�.
Od�o�y� s�uchawk� i pogratulowa� sobie w duchu. Jego bia�e
z�by zal�ni�y w drapie�nym u�miechu. Potem wsta� i wyszed�,
pogwizduj�c cicho inn� melodi�: "Przyjecha� ch�opak z zamorskich
kolonii..."
- Czy kto� m�g�by mi wyja�ni�, dlaczego znowu mnie tu
sprowadzono, do ci�kiej cholery?
Sara podnios�a oczy znad ksi��ki i spojrza�a na Dennisa z
nagan�.
- Nie denerwuj si�, braciszku - poprosi�a �agodnie. -
Niepotrzebnie si� w�ciekasz.
Ale Dennis mia� ochot� na awantur� i nie da� si� �atwo
uspokoi�.
- Przecie� dopiero co by�em w Edenie! Na przyj�ciu, w
ubieg�� sobot�! I tak z trudem wyrwa�em si� z Perth. Ledwie
zd��y�em wr�ci�, a ju� wezwano mnie z powrotem. Czy ja jestem
jaki� bumerang, Sass? I czym to sobie tym razem zas�u�y�em, �e z
mojego powodu zwo�uje si� rodzinn� narad� wojenn�?
- Nie chodzi o ciebie - wyja�ni�a Sara ze smutnym u�miechem.
Wygl�da na to, �e nie ty jeden b�dziesz teraz przysparza�
Harperom k�opot�w. Pami�tasz cioci� Jilly? Bywa�a u nas, kiedy
byli�my dzie�mi. Jilly Stewart.
Na szczup�ej twarzy Dennisa pojawi� si� wyraz niech�ci.
- A, ta dziwka! - zawo�a� ze z�o�ci�. - Co ona ma z tym
wsp�lnego?
- Och, Dennis... - Sara urwa�a nagle. Brat po raz pierwszy
spojrza� na ni� uwa�nie i spostrzeg� oznaki prawdziwego
niepokoju.
- Co si� dzieje, Sass? - zapyta� nerwowo.
Siostra westchn�a.
- Sama nie wiem, od czego zacz��. Wiesz co, nalej sobie
drinka. Mam wra�enie, �e co� mocniejszego dobrze ci zrobi.
W sypialni nad salonem Stefania z roztargnieniem s�ucha�a
przyt�umionych g�os�w dzieci. Siedzia�a przed lustrem i
metodycznie nak�ada�a makija�. Najpierw podk�ad, nast�pnie
cienie, puder, tusz do rz�s, a wreszcie r� na policzki.
Wykonywa�a te czynno�ci ca�kiem machinalnie. Dan przygl�da� si�
jej w skupieniu, siedz�c obok w fotelu. Jak zwykle, efekt jej
pracy by� bardzo udany. Umiej�tnie modelowa�a twarz, u�ywaj�c
subtelnych kolor�w wybranych z ca�ego zestawu kosmetyk�w. Cienie
do powiek wspaniale podkre�la�y zamglon� barw� jej oczu,
przywodz�c� na my�l le�ne dzwonki skropione wiosennym deszczem.
Zauwa�y�, �e jej ruchy s� automatyczne, malowa�a si� bez zwyk�ego
skupienia. My�lami odbieg�a daleko. Utkwione w lustrze oczy nic
nie widzia�y.
- Stef... - zacz�� z wahaniem. Chcia� przerwa� niezr�czn�
cisz�.
- Wybacz, �e to m�wi�, ale jeszcze nie jest za p�no, �eby
wszystko odwo�a�.
- Odwo�a�? - zapyta�a Stefania, jakby nagle wyrwana z