1851

Szczegóły
Tytuł 1851
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1851 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1851 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1851 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Hans Christian Andersen "Bajki" Brzydkie Kacz�tko Prze�licznie by�o na wsi. Lato gor�ce, pogodne, ��te zbo�e na polach, owies jeszcze zielony, na ��kach stogi pachn�cego siana. Bociany przechadza�y si� powoli na wysokich, czerwonych nogach, klekoc�c po egipsku, bo takim j�zykiem nauczy�y si� m�wi� od matek. Doko�a wielkie lasy, cieniste, szumi�ce, a w nich g��bokie i ciche jeziora. Prze�licznie, cudownie by�o na wsi. Jasne s�o�ce o�wietla�o stary dw�r na pochy�o�ci wzg�rza, otoczony murem i szerok� wst�g� wolno p�yn�cej wody. Z muru zwiesza�y si� pn�ce ro�liny, a li�cie �opianu schyla�y si� a� do wody. I by�o pod nimi cicho i ciemno jak w cienistym lesie. Pod jednym z takich li�ci m�oda kaczka us�a�a sobie gniazdo i siedzia�a na jajach. Nudzi�o si� jej bardzo, bo �adna z s�siadek nie mia�a ch�ci w tak pi�kn� pogod� rozmawia� z ni� o tym, co s�ycha� na �wiecie. Ka�da wola�a p�ywa� po przejrzystej wodzie, pluska� si� i schn�� na ciep�ym s�oneczku, a ona tylko jedna jak przykuta siedzi w cieniu na gnie�dzie. Sko�czy�o si� wreszcie jej udr�czenie, jajka zacz�y p�ka� i co chwila wysuwa�a si� z.innej skorupki g��wka piskl�cia, oznajmiaj�c cienkim g�osikiem, �e �yje. - Pip, pip! - wo�a�y wszystkie. - Kwa, kwa! - odpowiada�a im powa�nie matka, a male�stwa zacz�y na�ladowa� jej g�os opowiadaj�c sobie, co widz� doko�a, i rozgl�daj�c si� na wszystkie strony. Matka pozwala�a m�wi� i patrze�, ile im si� podoba, bo kolor zielony jest bardzo zdrowy dla oczu. - Ach, jaki ten �wiat du�y! - wo�a�y kacz�ta dobywaj�c si� z cienkiej skorupy i prostuj�c z przyjemno�ci� n�ki i skrzyde�ka. - Nie my�lcie, �e z tego gniazda wida� ca�y �wiat - rzek�a matka. - Ho, ho! Ci�gnie si� on ogromnie daleko, jeszcze za tym ogrodem, za ��k� proboszcza, het, het! Ale nigdy tam nie by�am. Czy�cie ju� wszystkie wysz�y ze skorupek? - doda�a wstaj�c. - Jeszcze nie! Najwi�ksze ani my�li p�kn��. Ciekawam bardzo, jak d�ugo b�d� tu na nim pokutowa�a. Przyznam si�, �e mam ju� tego zupe�nie dosy�. I usiad�a z gniewem na upartym jajku. - A c� tam s�ycha� u was, kochana s�siadko? - spyta�a stara kaczka, kt�ra wybra�a si� wreszcie w odwiedziny do m�odej matki. - Z jednym jajkiem mam k�opot: ani my�li p�kn��. A taka jestem zm�czona! A inne dzieci �licznie si� wyklu�y, zdrowe, �wawe, ��ciutkie, a� przyjemnie patrze�. �adniejszych kacz�t w �yciu nie widzia�am. - Poka� mi to jajko, kt�re nie chce p�kn�� - rzek�a s�siadka. - Ho, ho! Takie du�e. To indycze jajko. Znam si� na tym, bo mi si� niegdy� zdarzy�o wysiedzie� takie. Nie ma z tego pociechy; wody si� obawia, p�ywa� nie umie. Nam�czy�am si� i na-martwi�am nad nim. Wszystko na pr�no; niczego nauczy� go nie mo�na. Poka� no jeszcze to jajko. Tak, tak, to indycze. Zostaw je i zajmij si� lepiej swoimi. Czas pu�ci� dzieciaki na wod�. - Nie - odpar�a kaczka. - Posiedz� jeszcze; tak d�ugo siedzia�am, wytrwam par� dni d�u�ej. - Jak chcesz, moja kochana! I kaczka siedzia�a cierpliwie, a� p�k�o i wielkie jajo. - Pip, pip! - odezwa�o si� piskl� i pr�dko zacz�o wydostawa� si� ze skorupki. By�o bardzo du�e i brzydkie. Kaczka patrzy�a na nie z ciekawo�ci� i uwag�. - Ogromne piskl� - rzek�a wreszcie - i niepodobne do �adnego z moich. Czy�by to rzeczywi�cie by�o indycze jajko? No, przekonamy si� o tym: musi i�� do wody, cho�bym je mia�a wci�gn�� za �eb w�asnym dziobem. Nazajutrz by�a prze�liczna pogoda. G�adka powierzchnia wody b�yszcza�a jak lustro i prawie �e zaprasza�a do p�ywania. Kaczka z ca�� rodzin� wybra�a si� do k�pieli i na dalsz� wycieczk�. Plusk!... i skoczy�a w wod�. - Kwa, kwa! - zawo�a�a i dzieci zacz�y skaka� za ni� jedno po drugim. Na chwil� kry�y si� w wodzie z �ebkami, lecz zaraz wyp�ywa�y, porusza�y zgrabnie i szybko n�kami i radzi�y sobie tak dobrze, �e przyjemnie by�o patrze�. Brzydkie kacz�tko p�ywa�o razem z innymi. "To nie indycze - rzek�a do siebie kaczka. - Umie p�ywa�, i jak jeszcze! Mo�e najlepiej ze wszystkich. Jak prosto si� trzyma, a jak doskonale przebiera nogami. To moje w�asne dziecko. Nie jest ono nawet takie brzydkie, je�li si� dobrze przypatrzy�, tylko za du�e troch�, no, bardzo du�e". - Kwa, kwa! - odezwa�a si� znowu g�o�no. - Za mn�, dzieci! Musz� was wprowadzi� w �wiat, przedstawi� na kaczym dworze, tylko trzymajcie si� blisko mnie, �eby was kto nie zadepta�; a najbardziej strze�cie si� kota. Przep�yn�wszy kawa�ek drogi, kaczki wysz�y zn�w na l�d i dosta�y si� na kacze podw�rko. Ha�as tu by� nies�ychany, gdy� dwie rodziny k��ci�y si� zapami�tale o g��wk� w�gorza, kt�r� tymczasem w zamieszaniu kot rozb�jnik pochwyci�. - Tak to bywa na �wiecie - rzek�a kaczka i obtar�a dzi�b o piasek, bo sama mia�a apetyt na g��wk�. - A teraz naprz�d! R�wno porusza� nogami, a tej starszej kaczce uk�o�cie si� grzecznie, tak, g�ow�, to bardzo znakomita osoba, jest Hiszpank� i dlatego taka t�usta. Widzicie na jej nodze ten czerwony znaczek? To najwi�ksze odznaczenie, jakie kaczk� spotka� mo�e u ludzi: oznacza ono, �e nie wolno jej wyrz�dzi� �adnej krzywdy, wi�c j� wszyscy szanuj�. No, dalej, nogi rozstawia� szeroko, nie do �rodka, kaczka dobrze wychowana powinna umie� chodzi�. Patrzcie zreszt� na mnie. A teraz uk�o�cie si� i powiedzcie: kwa! kwa! Kacz�tka wype�nia�y rozkaz matki. Inne kaczki otoczy�y je doko�a i przypatrywa�y si� nowym przybyszom. - Jeszcze nas wida� ma�o! - rzek�a wreszcie jedna. - Nied�ugo miejsca zabraknie. Ach, pfe! A c� to znowu? Patrzcie tylko, patrzcie, jak to kacz� wygl�da! Nie mog� znie�� widoku takiego brzydactwa. Podbieg�a do brzydkiego kacz�cia i ze z�o�ci� uszczypn�a je z ca�ej si�y w szyj�. - Daj mu spok�j! - zawo�a�a gniewnie matka. - Przecie� nikomu nic z�ego nie robi. - Ale jest takie wielkie i takie dziwaczne, �e nie mo�na na nie patrze�. Po co takie stworzenie mi�dzy nami ? Ka�dy ma prawo da� mu pozna�, co o nim my�li. - �adne masz dzieci - rzek�a starsza kaczka z czerwonym strz�pkiem na nodze. - Mo�na ci powinszowa�. Tylko to du�e jako� ci si� nie uda�o. Czy nie mo�na by go troch� przerobi�? - Zdaje si�, �e nie mo�na, prosz� ja�nie pani! - odrzek�a kaczka skromnie. - Nie jest ono �adne, ale pos�uszne, dobre i doskonale p�ywa. Mam nadziej�, �e wyro�nie z tej brzydoty i b�dzie z czasem mniejsze. Za d�ugo siedzia�o w jajku i dlatego jest takie niezgrabne. Dziobn�a je po szyi, wyprostowa�a pi�rka, przyg�adzi�a. Niewiele to jednak pomog�o. - To kaczor - rzek�a wreszcie - wi�c da sobie rad�, zw�aszcza �e b�dzie silny. - Inne dzieci bardzo �adne, bardzo �adne. No, mo�ecie ju� i��. B�d�cie tu jak u siebie, moje ma�e. A je�li wam si� zdarzy znale�� g��wk� w�gorza, mo�ecie mi j� przynie��. I kacz�ta by�y jak u siebie w domu. Tylko jedno brzydkie kacz� popychano, szczypano, odp�dzano, a zn�ca�y si� nad nim nie tylko kaczki, ale nawet i kury. "Za du�e jest" - powtarzali wszyscy bez wyj�tku, a stary indyk, kt�ry przyszed� na �wiat z ostrogami i wyobra�a� sobie, �e jest kr�lem, nastroszy� wszystkie pi�ra niby �agle, poczerwienia� na szyi i g�owie a� po oczy i patrzy� na nie z gro�nym oburzeniem. Biedne kacz�tko samo nie wiedzia�o, czy ma przed nim ucieka�, czy zosta� na miejscu. By�o mu bardzo smutno, �e jest takie brzydkie, lecz c� na to poradzi? Tak up�yn�� pierwszy dzie�, a nast�pne by�y jeszcze gorsze. Brzydkie kacz�tko zewsz�d odp�dzano, nawet w�asne rodze�stwo stroni�o od niego i �yczy�o mu nieraz, �eby je kot porwa�. Matka zacz�a wstydzi� si� go tak�e. "Id��e sobie ode mnie - powtarza�a coraz cz�ciej. - Czego si� przy mnie pl�czesz?" Kaczki je bi�y, kury dzioba�y, nawet dziewczyna, kt�ra ptactwu dawa�a je��, odtr�ca�a je nog�. Uciek�o wreszcie i przedosta�o si� przez p�ot na drug� stron�, w krzaki. Gdy upad�o na ziemi�, przestraszone ptaki frun�y i uciek�y. "To dlatego, �e jestem takie brzydkie" - pomy�la�o kacz�tko i zamkn�o oczy, aby nic nie widzie� przez jedn� chwil�. Lecz skoro odpocz�o, zerwa�o si� znowu i bieg�o dalej, dalej, a� do wielkiego b�ota, gdzie mieszka�y dzikie kaczki. Tutaj przep�dzi�o noc. Nazajutrz dzikie kaczki zacz�y mu si� przypatrywa�. - Co� ty za jedno? - pyta�y zdziwione. A kacz�tko k�ania�o si� na wszystkie strony, jak umia�o i mog�o. - Jeste� potwornie brzydkie - rzek�y dzikie kaczki - ale c� nam do tego? Byleby� nie zechcia�o �eni� si� w naszej rodzinie, nic nam do twej urody. Rozumie si�, �e biedne piskl� nie my�la�o o ma��e�stwie. Chodzi�o mu tylko o to, aby si� mog�o przespa� w g�stej trzcinie i napi� wody z b�ota. Tego mu nie broni�y dzikie kaczki. Przebywa�o dni par� w tym cichym ukryciu. Razu pewnego z s�siedniego stawu przylecia�y dwa g�siory jeszcze bardzo m�ode, gdy� niedawno wyklu�y si� z jajek, ale w�a�nie dlatego do�� zarozumia�e. Popatrzy�y na kacz�tko ciekawie, a jeden odezwa� si�: - Jeste� taki brzydki, kochany kolego, �e nie potrzebujemy obawia� si� o ciebie, wi�c je�li zechcesz, mo�esz lecie� z nami na nasze b�ota. Tam dopiero �ycie! Nie brak i m�odych, �licznych, bia�ych g�sek. A wszystkie weso�e, rozmowne, jak pi�knie �piewa� umiej�! M�j drogi, zakochasz si� z pewno�ci� i cho� jeste� taki brzydki, kto wie, czy si� kt�rej nie spodobasz. - A ja my�l�... - zacz�� drugi. Wtem - pif, paf! i obaj dorodni m�odzie�cy padli nie�ywi w b�oto, kt�re si� zaczerwieni�o od krwi rozlanej. - Pif, paf! - rozleg�o si� znowu. - Pif, paf! - i ca�e stado dzikich g�si unios�o si� w powietrzu ponad trzcin�. Ale teraz dopiero zacz�a si� strzelanina. By�o to wielkie polowanie: strzelcy otoczyli b�oto, niekt�rzy nawet siedzieli na drzewach rosn�cych na wybrze�u. Smugi dymu rozci�ga�y si� nad wod� i zas�ania�y wszystko. Plusk, plusk, i psy my�liwskie zacz�y przebiega� w�r�d trzciny, chwytaj�c nieszcz�liwych zbieg�w. Okropny dzie�! Biedne kacz�tko odwr�ci�o g�ow�, aby z wielkiego strachu schowa� j� pod skrzyd�o, ale w tej chwili ujrza�o przed sob� paszcz� z wisz�cym j�zykiem i z�e oczy, nibydwa ognie. Pies rzuci� si� na kacz�tko, z�by mu b�ysn�y, wtem - plusk, plusk: poszed sobie w inn� stron�. - O, dzi�ki Bogu, �e jestem takie brzydkie! - zawo�a�o kacz�tko. - Pies mnie nawet tkn�� nie chcia�. I zamkn�wszy oczy, le�a�o cichutko, przytulone do trzciny, po�r�d huku wystrza��w, dusz�cego dymu i �wiszcz�cego �rutu, kt�ry �mier� roznosi�. P�no uciszy�o si� na krwawym stawie, lecz wystraszone kacz�tko jeszcze przez kilka godzin nie �mia�o ruszy� si� z miejsca. Na koniec cisza je uspokoi�a, podnios�o g�ow�, otworzy�o oczy, a nie widz�c nikogo, zacz�o ucieka�, ile mu si� starczy�o, dalej, dalej, dalej! W drodze zaskoczy�a je okropna burza. Pioruny bi�y, deszcz la� strumieniami, a wicher miota� biednym piskl�ciem jak listkiem. Nigdy w �yciu nic podobnego nie widzia�o i zdawa�o mu si�, �e to koniec �wiata. Co pocz��? Gdzie si� schroni�? Wiecz�r ju� zapad�. Brzydkie kacz�tko upada�o ze znu�enia, kiedy ujrza�o wreszcie ma�� chatk�. By�a ona tak stara, pochylona, i� dlatego tylko sta�a, �e nie wiedzia�a, w kt�r� stron� si� przewr�ci�. Kacz�tko przytuli�o si� do �ciany chatki, ale wiatr uderza� z tak� gwa�towno�ci�, i� wydawa�o si�, �e lada chwila je zabije. Wi�c ma tu zgin��? Wtem spostrzeg�o, �e drzwi chaty ledwo wisia�y na zawiasach, skutkiem czego pod spodem utworzy�a si� szpara, przez kt�r� mo�na by�o wsun�� si� do �rodka. Uczyni�o to spiesznie, cho� z niema�ym trudem. W chatce mieszka�a stara kobiecina z kotem i kur�. Kot umia� mrucze�, wygina� grzbiet w pa��k, a nawet sypa� iskry trzaskaj�ce, lecz na to trzeba by�o pod w�os go pog�aska�. Staruszka go kocha�a i nazywa�a wnukiem. Kocha�a te� kur�, bo znosi�a jajka, a �e mia�a nogi nadzwyczaj kr�tkie, staruszka przezywa�a j� swoj� c�rk� Kr�tkon�k�. Z rana zauwa�ono zaraz obecno�� kacz�tka i kura zagdaka�a, a kot zacz�� mrucze�. - Co to jest? - rzek�a stara patrz�c na nowego go�cia. Wzrok mia�a bardzo s�aby, wi�c wyda�o jej si�, �e to jest du�a kaczka, kt�ra si� przyb��ka�a podczas burzy. - A to szcz�liwie! - rzek�a. - B�dziemy mieli teraz i kacze jaja. �eby to tylko nie by� kaczor. Ha, trzeba si� przekona�, poczekajmy. Min�y trzy tygodnie, a kaczych jaj nie ma. Staruszka ju� przesta�a si� ich spodziewa�. Kot by� w tej chatce panem, kura pani� i oni tu rz�dzili. My i �wiat" - m�wili, co mia�o oznacza�, �e si� uwa�aj� za co� lepszego od ca�ego �wiata. Kacz�tko by�o innego zdania, lecz kura si� rozgniewa�a. - Umiesz znosi� jajka? - rzek�a. - Nie. - No, to si� nie odzywaj, z �aski swojej. - Umiesz mrucze�, grzbiet wygina�, iskry sypa�? - zapyta� kot z kolei. - Nie. - No, to sied� cicho, kiedy m�wi� rozumniejsi od ciebie. I kacz�tko usiad�o w k�cie, smutne i zawstydzone. Wtem przez otwarte drzwi wpad�a smuga �wiat�a, wiatr przyni�s� zapach wody, trzciny, tataraku i kacz�tko opanowa�a taka ch�� p�ywania, �e zwierzy�o si� z tym kurze. - A to co? - rzek�a kura. - Nic nie robisz i dlatego ci takie g�upstwa przychodz� do g�owy. Zno� jajka albo mrucz sobie, a zaraz wywietrzej� ci fantazje. - Kiedy to tak przyjemnie - zapewnia�o kacz�tko - zanurzy� si�, wyp�ywa�, pluska� w czystej wodzie, a potem skry� si� g��boko i widzie�, jak woda zamyka si� nad g�ow�. - O tak, to wielka rozkosz! - za�mia�a si� kura. - Co za niem�dre pomys�y? Zapytaj kota - przecie� m�drzejszego stworzenia nie ma na �wiecie - zapytaj, czy lubi p�ywa� albo zanurza� si� w wodzie. O sobie ju� nie m�wi�, ale mo�esz spyta� naszej pani. �yje tak d�ugo na �wiecie i jest bardzo rozumna. Nie znam rozumniejszej od niej. Wi�c zapytaj, czy to przyjemnie zanurzy� si� z g�ow� w wodzie i czy ma ochot� p�ywa�. - Nie rozumiecie mnie - rzek�o kacz�tko. - My ciebie nie rozumiemy? Doprawdy? Wi�c kt� ci� mo�e rozumie�? Czy sobie nie wyobra�asz czasem, ty g�uptasie, �e jeste� m�drzejszy od kota albo od naszej pani? O sobie ju� nie m�wi�. Nie b�d� tak zarozumia�y, moje dziecko, dzi�kuj Bogu za te dobrodziejstwa, kt�re ci tu wy�wiadczono. Mieszkasz w ciep�ej izbie i masz towarzystwo, w kt�rym m�g�by� skorzysta� bardzo wiele. Ale na to trzeba s�ucha� i rozwa�a�, a nie baja� bez sensu. Powiem ci otwarcie, �e niezbyt przyjemnie �y� z tob� pod jednym dachem. Mo�esz mi wierzy�. Zreszt� m�wi� ci o tym przez �yczliwo��. Przyjaciel ma obowi�zek m�wi� prawd� w oczy, chocia�by by�a przykra. Radz� ci te� szczerze: naucz si� znosi� jajka albo mrucze�, albo sypa� iskry. Inaczej nic z ciebie nie b�dzie. - Chyba p�jd� sobie w �wiat - rzek�o kacz�tko. - Otwarta droga, nikt ci� nie zatrzymuje! I posz�o sobie kacz�tko. P�ywa�o po wodzie, pluska�o, zanurza�o si� g��boko, ale zawsze by�o samo - inne p�ywaj�ce ptaki unika�y go z powodu brzydoty. Tymczasem nast�pi�a jesie�. Li�cie na drzewach po��k�y, �ciemnia�y i pocz�y opada�; wiatr kr�ci� nimi w powietrzu i ni�s� gdzie� daleko, aby znowu porzuci�. Powietrze stawa�o si� ch�odne, wilgotne, ci�kie, chmury przesuwa�y si� nisko po niebie nios�c deszcze i �niegi, zas�aniaj�c s�o�ce. Wrony kraka�y z zimna. Dreszcz przebiega na sam� my�l o takiej pogodzie! I brzydkiemu kacz�tku by�o coraz gorzej. Ch�odno, g�odno i nikogo, kto by polubi� je szczerze. Bo takie brzydkie! A nie tylko brzydkie, lecz takie du�e i takie odmienne od wszystkich ptak�w. Do nikogo, do nikogo niepodobne. A ka�dy szuka podobnych do siebie. Razu jednego p�ywa�o po wodzie. S�o�ce chyli�o si� ku zachodowi, niebo by�o czerwone niby w ogniu. Wtem spoza lasu podnios�o si� stado wielkich, wspania�ych ptak�w. Podobnie pi�knych kacz�tko nie widzia�o dot�d: lecia�y niby chmurki �nie�nobia�e, spokojnie, wdzi�cznie i majestatycznie. By�y to odlatuj�ce �ab�dzie. Nagle wyda�y ton d�ugi, przeci�g�y, taki dziwny! Porusza�y spokojnie silnymi skrzyd�ami i wznios�y si� wysoko a� pod chmury, i p�yn�y tak dalej, dalej w niesko�czono��... �ab�dzie opuszcza�y ch�odny kraj przed zim� i spieszy�y za s�o�cem, tam gdzie ono �wieci jasno i ciep�o, gdzie b��kitne wody nie zamarzaj� nigdy. Kacz�tko patrzy�o za nimi z zachwytem, z uczuciem nieopisanej t�sknoty, a gdy znik�y, wyda�o okrzyk silny i przenikliwy, a� samo si� przestraszy�o swego g�osu. I zacz�o si� kr�ci� w k�ko, jak szalone, wyci�gaj�c szyj� i podnosz�c kr�tkie, niezgrabne skrzyd�a. O, co za m�ka! Nigdy nie zapomni tych wspania�ych ptak�w - a nigdy ich wi�cej nie ujrzy! Znikn�y, znikn�y! Z rozpaczy zanurzy�o si� do samego dna, a kiedy wyp�yn�o znowu na powierzchni�, nie wiedzia�o, co si� z nim dzieje. Ptaki, kr�lewskie ptaki, pi�kne ptaki! Nie wiedzia�o, jak si� nazywaj� ani dok�d lec�, a jednak pragn�o z��czy� si� z nimi i lecie�rrazem, daleko i wysoko!... By�o to �mieszne i g�upie pragnienie, bo jakim prawem ono, takie brzydkie, kt�re si� cieszy� powinno, gdy kaczki chc� z nim przestawa�... Ale tamte ptaki!... Nadesz�a zima surowa i mro�na. Zamarz�y wody. Na ma�ym kawa�ku, kt�ry zosta� wolny, musia�o kacz�tko p�ywa� bezustannie, aby nie pozwoli� mu zamarzn��. Mimo to przestrze� wolna zmniejsza�a si� po ka�dej nocy. Bo co dzie� by�o zimniej, mr�z si� wzmaga�, l�d trzaska� doko�a na male�kim otworze, kt�ry pozosta� jeszcze. Kacz�tko bez odpoczynku porusza� musia�o n�kami, �eby nie przymarzn��. Lecz i to nie pomog�o; zm�czone usta�o, a w�wczas l�d uwi�zi� je jak w kleszczach. Zobaczy� to nazajutrz z rana jaki� wie�niak, rozbi� l�d butem o drewnianej podeszwie, a ptaka zabra� do chaty. Kacz�tko w cieple przysz�o do siebie i dzieci zaraz chcia�y si� z nim bawi�; ale ono my�la�o, �e mu chc� zrobi� co z�ego, i zacz�o ucieka�; przewr�ci�o garnek z mlekiem i rozla�o je na pod�og�. Gospodyni z rozpaczy r�ce za�ama�a, chcia�a z�apa� szkodnika, aby go ukara�. Przestraszone kacz�tko wpad�o w kube� z wod�, a potem w naczynie z m�k�, wytar�o si� o sadze w okopconym piecu. Gospodyni krzycza�a i goni�a za nim, dzieci ze �miechem przewraca�y si� jedno przez drugie, kacz�tko skaka�o po p�kach, po garnkach, podfruwa�o a� do pu�apu, wreszcie przez otwarte drzwi wypad�o do sieni, a stamt�d na dw�r. Mo�na sobie wyobrazi�, jak wygl�da�o. Um�czone, mokre, powalane sadzami, o nastroszonych pi�rach, a przy tym upadaj�ce ze znu�enia. Lecz nie my�la�o o tym; ostatnim wysi�kiem dosta�o si� pomi�dzy krzaki, rosn�ce niedaleko, i jak nie�ywe upad�o na �nieg. Za smutno by�oby opisywa� wam to wszystko, co nieszcz�liwe kacz�tko wycierpia�o podczas mro�nej i d�ugiej zimy. G��d, ch��d, ani ciep�ego schronienia, ani �ywno�ci, ani przyjaciela... Le�a�o po�r�d trzciny, kiedy s�o�ce zacz�o ja�niej i cieplej przy�wieca�. Zanuci�y skowronki, powraca�a wiosna. I kacz�tko od�y�o; z ka�dym dniem powraca�y mu stracone si�y, a� rozpostar�o skrzyd�a jakie� wielkie, jakby nie swoje, zaszumia�o nimi i polecia�o wysoko, daleko, prowadzone jak�� t�sknot� nieznan� do �wiata, do wszystkiego, co na nim jest pi�kne. I nie spocz�o a� na wielkim stawie, w du�ym ogrodzie, gdzie ptaki �piewa�y weso�o, drzewa ja�nia�y �wie�� zielono�ci�, bia�a czeremcha rozlewa�a zapach i zwiesza�a tak nisko swe cienkie ga��zki, i� zanurza�y si� w wodzie przejrzystej. �licznie tu by�o. Ka�da trawka, kwiatek, ka�dy listek na drzewie zdawa� si� �piewa� rado�nie: "Wiosna powraca. Wiosna! Wiosna! Wiosna!" Wtem spoza g�stych krzak�w naprzeciwko wyp�yn�y trzy wielkie, wspania�e �ab�dzie. Rozpostar�y bia�e skrzyd�a niby �agle i p�yn�y lekko po b��kitnej wodzie, z szyj� wygi�t� wdzi�cznie i wzniesion� g�ow�, spokojne, dumne i majestatyczne. Na ten widok dziwny smutek i t�sknota ogarn�y biedne kacz�tko. Oto kr�lewskie ptaki, kt�re raz widzia�o i ukocha�o tak od razu, tak mocno. "Pop�yn� do nich - pomy�la�o nagle. - Niech mnie zabij� za moje zuchwalstwo, za to, �e �miem zbli�y� si� do nich... Niech mnie zabij�. Wszystko mi jedno. Lepiej by� zabitym przez te cudne ptaki, kt�re kocha� musz�, ni� szarpanym przez kaczki, dziobanym przez kury, potr�canym i odpychanym przez wszystkie zwierz�ta i ludzi. O lepiej, lepiej umrze�!" I pop�yn�o naprzeciw �ab�dziom, kt�re, ujrzawszy przybysza, zaszumia�y skrzyd�ami i skierowa�y si� prosto ku niemu. - Zabijcie mnie! - zawo�a�o brzydkie kacz�tko i pochyli�o g�ow� oczekuj�c �mierci. Ale c� to? C� widzi w zwierciadlanej fali? Wszak�e to jego obraz! Jego w�asny! Jego! To ju� nie brudnoszare, brzydkie i niezgrabne kacz�tko, to �ab�d� bia�y! Kacz�tko sta�o si� �ab�dziem! Chocia� si� urodzi�o pomi�dzy kaczkami, lecz z �ab�dziego jaja, wi�c i ono tak�e �ab�dziem si� sta�o. W tej jednej chwili zapomnia�o nagle o n�dzy, o cierpieniach;, czu�o si� tylko niezmiernie szcz�liwe i po raz pierwszy rado�nie wita�o pi�kny �wiat, �ycie i braci- �ab�dzi, kt�re p�ywa�y woko�o, ogl�daj�c towarzysza i pieszczotliwie g�aszcz�c go dziobami. Kilkoro dzieci wbieg�o do ogrodu i zacz�o z brzegu rzuca� do wody bu�ki i smaczne ziarenka. Wtem jeden ch�opczyk zawo�a� : - Nowy �ab�d� nam przyby�! Nowy �ab�d�! Inne dzieci zacz�y klaska� w r�ce i skaka�, powtarzaj�c: - �ab�d� nam przyby�! �ab�d�! Jaki �liczny! Najpi�kniejszy! Najpi�kniejszy! I rzuca�y do wody ciastka i bu�k�, sprowadzi�y rodzic�w i wszyscy przyznali, �e nowy �ab�d� by� najpi�kniejszy ze wszystkich. Stare �ab�dzie pok�oni�y mu si� z dobroci� i uznaniem. Wtedy zawstydzony i wzruszony, ukry� g�ow� pod skrzyd�em nie wiedz�c, co pocz��. Czu� si� tak bardzo, tak bardzo szcz�liwy ! My�la� o tym, jak niedawno i jak d�ugo cierpia� z powodu swojej brzydoty, jak nie mia� nikogo, kto by chcia� by� jego bratem, przyjacielem, a teraz - bratem jest kr�lewskich ptak�w, jak one pi�kny, mo�e najpi�kniejszy! �wiat ca�y zdaje si� �piewa� pochwa�y jego pi�kno�ci, czeremcha przesy�a mu s�odki zapach, s�o�ce - promienie z�ote, woda go pie�ci dotkni�ciem i przyja�nie odbija jego obraz. O, jak wspania�e jest �ycie! Rozpostar� skrzyd�a, kt�re zaszumia�y g�o�no, podni�s� do g�ry szyj� wdzi�cznym ruchem i z g��bi serca zawo�a� rado�nie: - Nie marzy�em o takim szcz�ciu! Nie marzy�em! Hans Christian Andersen Co ojciec czyni, jest zawsze s�uszne Kiedy by�em dzieckiem, cz�sto opowiadano mi t� historyjk� i za ka�dym razem wydawa�a mi si� pi�kniejsza. Brzmi ona tak: W pewnej wsi �y�o sobie ma��e�stwo. Oboje byli ju� starzy i wcale im si� nie przelewa�o. Mieli konia, kt�ry pasa� si� w przydro�nych rowach. Gospodarz je�dzi� na nim albo wypo�ycza� go s�siadom do pracy. Mimo to doszed� kiedy� razem z �on� do przekonania, �e mo�na by za tego konia dosta� co� u�yteczniejszego w gospodarstwie. Nie wiedzieli tylko, co to mog�oby by�. - M�j drogi - rzek�a gospodyni - Ty ju� to najlepiej za�atwisz! Niedaleko jest jarmark, jed� tam i sprzedaj konia lub zamie� go na co� innego. Co uczynisz, b�dzie zawsze s�uszne. M�wi� ci, jed� na jarmark. Zawi�za�a mu chustk� na szyi, wyg�adzi�a kapelusz, uca�owa�a na drog�, a on dosiad� konia i pojecha�. Po drodze spotka� znajomego, kt�ry p�dzi� na jarmark krow�. - Mo�na by zamieni� konia na t� krow�! - pomy�la� sobie - C� za rozkosz mie� w�asne mleko, ser, �mietan� i mas�o! Zbli�y� si� do� i rzek�: - Kochany s�siedzie! Ko� kosztuje wi�cej ni� krowa, ale wol� krow�, bo da mi to, czego w�a�nie potrzebuj�. Zamie�my si�! - Zgoda! - odrzek� s�siad - i zaraz dokonali zamiany. Gospodarz w zasadzie m�g� ju� wraca� do domu, ale chcia� zwiedzi� targ i popatrze� na ludzi. Poszed� wi�c dalej i spotka� ch�opa p�dz�cego owc�. By�a okaza�a i mia�a du�o we�ny. - Chcia�bym mie� tak� owc�! - pomy�la� sobie - Nie potrzebuje wiele trawy, a na zim� mo�na j� wzi�� do izby. Jest dla nas lepsza ni� krowa! W�a�ciciel owcy zgodzi� si� ochoczo na zamian� i gospodarz pop�dzi� j� na jarmark. Nied�ugo potem zobaczy� ch�opa nios�cego pod pach� t�ust� g�. - Aj, do licha! - zawo�a� gospodarz - To mi g�ska co si� zowie. Ile� na niej smalcu, ile pierza. Jak�e pi�knie p�ywa�aby po naszym stawiku. Tyle razy moja �ona marzy�a o g�sce. Teraz b�dzie j� mia�a! W mie�cie �cisk panowa� wielki. Pod jakim� p�otem zobaczy� nasz gospodarz pi�kn� kur�. Przysz�o mu na my�l, �e nawet wi�cej warta od kur proboszcza. Kura �ywi si� zreszt� sama, nie przyczynia wydatk�w, a daje wyborne jaja. Nowy interes zosta� zawarty niezw�ocznie. Gospodarz napracowa� si� tyle podczas drogi, �e poczu� nagle g��d. Wst�pi� do karczmy. A tam na samym progu spotka� cz�owieka z ogromnym worem na plecach. - C� to macie? - spyta� go. - Zgni�e jab�ka dla �wi�. Pe�ny w�r! - To mn�stwo dobrego towaru! - pomy�la� gospodarz. - Co mi dacie gospodarzu za te jab�ka? - spyta� nieznajomy. - A t� oto kur�. Gospodarz wni�s� w�r do szynku i opar� o piec nie pomy�lawszy, �e w nim mocno napalono. W izbie pe�no by�o handlarzy koni i wo��w. By�o tam te� dwu Anglik�w, a Anglicy - wiadomo - lubi� si� zak�ada�. Nagle wszyscy poczuli od�r piek�cych si� zgni�ych jab�ek. - C� to jest?! - wykrzykn�li i niebawem dowiedzieli si� ca�ej historii zamian. - Ano dostaniecie, panie gospodarzu, kilka porz�dnych szturcha�c�w od �ony! - rzekli Anglicy. - Dostan� od �ony poca�unki, a nie szturcha�ce! - Za��my si�! Damy ci worek dukat�w, je�li wygrasz! - Zgoda - powiedzia� ch�op i zak�ad stan��. W�o�yli worek na w�zek karczmarza, potem sami na niego wsiedli i nied�ugo dotarli na miejsce. - Dobry wiecz�r! - rzek� gospodarz do �ony. - Dzi�kuj� ci m�j drogi za dobre s�owo - odpar�a. - Zamieni�em naszego konia! - Majster z ciebie, jak zawsze! - odrzek�a obejmuj�c go. - Dosta�em za niego krow�. - Dzi�ki Bogu! B�dziemy mieli teraz mleko, mas�o i ser! Wy�mienicie zrobi�e�! - Ale zamieni�em j� potem na owc�. - Wiesz co, to nawet lepiej. - powiedzia�a - Zawsze dzia�asz z rozwag�. Dla owcy wystarczy nam trawy. No i opr�cz mleka i sera b�dziemy mieli we�n� na ubranie. Bardzo dobrze post�pi�e�! - Potem zamieni�em owc� na g�. - Co? A to b�dziemy mieli na �wi�ta smaczn� g�sk�! Jak to dobrze. A do tego pierze i smalec. Bardzo jestem rada! - Odda�em t� g� za kur�! - Dobra to zamiana. Kura znosi jaja i wysiaduje kurcz�ta. B�dziemy mieli drobiu co niemiara. Zawsze o tym marzy�am! - Na koniec zamieni�em kur� na worek zgni�ych jab�ek. - o�wiadczy� gospodarz. - Daj�e mi ca�usa! - zawo�a�a rado�nie - Doskonale si� sk�ada. Przed chwil� s�siadka mi powiedzia�a, �e nasz sad nic niewart, bo nie daje ani jednego zgni�ego jab�ka. Teraz poka�� jej ca�y worek! - to rzek�szy poca�owa�a m�a w same usta. - Podoba mi si� to! - zauwa�y� jeden z Anglik�w - Mimo strat bardzo tu weso�o. Warto zap�aci� takim ludziom! Doby� worek ze z�otem i wr�czy� go gospodarzowi. S�ysza�em t� historyjk�, jak jeszcze by�em dzieckiem i opowiadam j� Wam, �eby�cie pami�tali: CO OJCIEC CZYNI, JEST ZAWSZE S�USZNE I NA DOBRE WYCHODZI! Hans Christian Andersen Co� Chc� by� czym� - m�wi� najstarszy z pi�ciu braci - chcia�bym by� po�yteczny na �wiecie; mog� zajmowa� nawet skromne stanowisko, ale niech tylko dobrze wszystko wykonam, a ju� b�dzie to co�. Pragn� robi� ceg�y. Nie mo�na si� przecie� bez nich oby�, b�dzie to ju� znaczy�o, �e zrobi�em co�. - To twoje co� to jeszcze bardzo ma�o - m�wi� drugi brat - takie zaj�cie jest prawie niczym, to praca czeladnika, kt�r� r�wnie dobrze mog�aby wykona� maszyna. Lepiej zosta� murarzem, to ju� co� znaczy i tym pragn� by�, zawsze to jakie� stanowisko. Mo�na si� dosta� do cechu, sta� si� obywatelem miasta, mie� w�asn� chor�giew i w�asn� gospod�, a gdy wszystko dobrze p�jdzie, b�d� m�g� trzyma� u siebie czeladnik�w, b�d� mnie nazywali majstrem, a moja �ona b�dzie pani� majstrow�. To ju� jest co�! - Nie, to nic nie znaczy - powiedzia� trzeci brat. - Nie jest to �adne stanowisko. A istnieje w mie�cie tyle stanowisk wy�szych od majstra. Mo�esz by� dzielnym cz�owiekiem, ale jako majster zostaniesz tylko zwyk�ym prostakiem, jak to si� potocznie m�wi. Ja wymy�li�em co� o wiele lepszego. Pragn� zosta� budowniczym, pragn� stworzy� co�, co ma warto�� artystyczn�, co zawiera jak�� my�l, pragn� zalicza� si� do wysoko postawionych w pa�stwie ducha; musz� wprawdzie zacz�� od rzeczy najni�szych, m�wi� to szczerze: musz� zacz�� jako terminator u cie�li, nosi� czapk� rzemie�lnicz�, cho� przywyk�em do noszenia jedwabnego kapelusza, prostym czeladnikom b�d� przynosi� w�dk� i piwo, a oni b�d� mi m�wili "ty", b�dzie mi wprawdzie ci�ko, a b�d� sobie wyobra�a�, �e to wszystko jest maskarada, a jutro zrzuc� mask�. Jutro, to znaczy, gdy b�d� czeladnikiem, p�jd� swoj� w�asn� drog�, inni przestan� mnie interesowa�. Wst�pi� do akademii, naucz� si� rysowa�, zostan� architektem - to dopiero jest co�! To ju� du�o! Mog� zosta� szlachcicem i ja�nie o�wieconym, mog� otrzyma� jeszcze o wiele wi�cej tytu��w na pocz�tku i na ko�cu nazwiska i b�d� budowa�, i budowa�, tak jak inni budowali przede mn�. To ju� jest takie co�, na czym si� mo�na oprze�. - Twoje co� jest dla mnie niczym - rzek� czwarty brat - nie b�d� chodzi� utartymi drogami; nie chc� by� niczyim echem, pragn� by� geniuszem, pragn� by� czym� wi�kszym ni� wy wszyscy razem. - Stworz� nowy styl i dam nowy projekt gmachu, zastosowanego do klimatu, do materia�u, jaki posiada nasz kraj, do ducha narodowego i wymaga� post�pu naszego stulecia. A potem dodam jeszcze jedno pi�tro na konto w�asnego geniuszu! - Ale je�eli nie zastosujesz si� do klimatu i materia�u, sprawa przybierze z�y obr�t - m�wi� pi�ty brat - gdy� ma to du�e znaczenie. Cechy narodowe �atwo mog� si� przerodzi� w przesadn� afektacj�, za� stosowanie si� do wymaga� wieku mo�e �atwo sprowadzi� ci� na z�� drog�, jak si� to cz�sto zdarza m�odym. Widz� wi�c, �e �aden z was nie zostanie w�a�ciwie czym�, chocia� tak my�licie. Ale r�bcie, co chcecie, nie b�d� do was podobny; stan� poza tymi wszystkimi sprawami, b�d� krytykowa� to, co wy b�dziecie robili. W ka�dej rzeczy jest co� niew�a�ciwego, ot� ja to wynajd� i b�d� krytykowa� : to dopiero b�dzie na pewno co�! I tak te� uczyni�, a ludzie m�wili o pi�tym bracie: - Ten jest na pewno czym�. Ten ma dobr� g�ow�. Ale co� z tego nie wynika! - W�a�nie w ten spos�b by� czym�. Widzicie, kr�tka to historia, ale b�dzie trwa�a, dop�ki �wiat istnieje. Ale co si� sta�o dalej z tymi pi�ciu bra�mi? Czy by�o z nich co�? Pos�uchajmy dalej, bo z tego powsta�o ca�e opowiadanie. Najstarszy brat, ten, kt�ry robi� ceg�y, spostrzeg� wkr�tce, �e z ka�dej cegie�ki, kiedy ju� jest gotowa, toczy si� ma�y grosik, wprawdzie tylko miedziany, ale wiele ma�ych, miedzianych grosik�w razem tworzy srebrnego talara; a gdy nim zapuka� do piekarza, rze�nika lub krawca - do ka�dych drzwi, otwieraj� si� one i ma si�, czego potrzeba; oto co dawa�y ceg�y, niekt�re z cegie�ek kruszy�y si� na kawa�ki lub rozpad�y si� na dwie cz�ci, ale te r�wnie� si� przydawa�y. Uboga kobiecina, matka Ma�gorzata, pragn�a wybudowa� sobie wysoko na nabrze�u ma�y domek; najstarszy brat podarowa� jej wszystkie pokruszone ceg�y i par� ca�ych, gdy� mia� dobre serce, chocia� daleko nie zaszed� i tylko wyrabia� ceg�y. Biedna kobieta wybudowa�a sobie sama chatk�, kt�ra by�a w�ska, jedno okno mia�a krzywe, drzwi za niskie, a s�omiany dach r�wnie� nie by� szczelnie u�o�ony, ale pomimo to ochrania�a ta chatka przed s�ot� i niepogod� i roztacza� si� z niej taki pi�kny widok na dalekie morze, kt�re w ca�ej swej pot�dze uderza�o o nabrze�e; s�one krople opryskiwa�y ca�y dom, kt�ry sta� tam jeszcze, kiedy dawno ju� umar� i zszed� z tego �wiata ten, co ceg�y wyrabia�. Drugi brat - ten potrafi� porz�dnie murowa� - nie darmo uczy� si� tego rzemios�a. Kiedy si� wreszcie wyzwoli�, wzi�� w�ze�ek i za�piewa� rzemie�lnicz� pie��: W�druj� sobie, m�ody chwat, Domy chc� wznosi� wsz�dzie, Cho� bez pieni�dzy, jestem rad, Gdy swoje mam narz�dzie. A gdy powr�c� w mi�y kraj, Gdzie mieszka ukochana, Tam szcz�cia czeka pi�kny raj I chaty w�asnej �ciana. I tak te� si� sta�o. Kiedy wr�ci� do miasta i zosta� majstrem, wymurowa� jeden dom obok drugiego, ca�� ulic�; ulica ta wygl�da�a �adnie i by�a ozdob� ca�ego miasta; w�wczas to domy wybudowa�y mu domek, kt�ry mia� by� jego w�asno�ci�; ale w jaki spos�b domy mog� budowa�? Zapytaj ich, na pewno ci nie odpowiedz�, ale ludzie wyt�umacz� ci: "Tak, to prawda, ulica wybudowa�a mu domek!" By� to ma�y domek i mia� tylko glinian� pod�og�, ale kiedy ta�czy� po niej ze swoj� pann� m�od�, pod�oga sta�a si� b�yszcz�c� i wyfroterowan� posadzk�, a z ka�dej ceg�y w murze wytryska� kwiat; by�o to pi�kniejsze od najkosztowniejszego obicia. To by� pi�kny dom i szcz�liwe ma��e�stwo. Chor�giew cechu powiewa�a przed domem, a czeladnicy i terminatorzy krzyczeli: "Niech �yje!" Tak, to by�o co�. A potem umar�. I to tak�e by�o co�. Po nim nast�powa� trzeci brat, budowniczy, ten, kt�ry by� najpierw uczniem ciesielskim, nosi� kaszkiet i biega� na posy�ki, ale sko�czy� akademi�, zosta� budowniczym, a wreszcie "szlachcicem i ja�nie o�wieconym". Jego bratu, majstrowi murarskiemu, domy na ulicy wybudowa�y dom, a od architekta ca�a ulica otrzyma�a nazw� i naj�adniejszy dom na ulicy zosta� jego w�asno�ci�; to ju� by�o co� i on by� czym�, nosi� d�ugi tytu� na pocz�tku i na ko�cu nazwiska, jego dzieci nazywano dzie�mi z dobrego domu, a kiedy umar�, wdowa po nim by�a wdow� z towarzystwa. To ju� jest co�! Nazwisko jego widnia�o na rogu i jak nazwa ulicy by�o na ustach wszystkich. To dopiero co�! Po nim nast�powa� czwarty brat, geniusz, ten, kt�ry chcia� stworzy� co� nowego, niezwyk�ego i wybudowa� pr�cz tego jeszcze jedno pi�tro dla siebie; ale nie uda�o mu si�, spad� przy pracy i zabi� si� - wyprawiono mu wspania�y pogrzeb z chor�giewkami cechowymi, muzyk�, kwiatami; w gazetach i na ulicy wyg�oszono nad jego grobem trzy mowy pogrzebowe, jedn� d�u�sz� od drugiej, co sprawi�oby mu du�� rado��, gdy� lubi� bardzo, kiedy o nim m�wiono; na grobie postawiono mu pomnik; w�a�nie to tylko jedno w�asne pi�tro, jednak by�o to ju� co�. Umar� wi�c jak trzej inni bracia, ale ostatni brat, ten, kt�rego s�d by� uczony, prze�y� wszystkich braci; sta�o si� tak, jak powinno by�o si� sta�, gdy� ostatnie s�owo nale�a�o teraz do niego, a by�o to dla niego bardzo wa�ne, aby mie� ostatnie s�owo. "To m�dra g�owa!", m�wili ludzie. Ale oto i jego ostatnia godzina wybi�a - umar� i dosta� si� przed furt� nieba. Przybywa si� tam zawsze parami. I on tak�e sta� tam z drug� dusz�, kt�ra pragn�a si� dosta� do nieba, a by�a to w�a�nie stara matka Ma�gorzata z domku na nabrze�u. - To chyba dla kontrastu przyby�em tu jednocze�nie z t� n�dzn� dusz� - powiedzia� ten, kt�rego s�d by� uczony. - Kt� ty jeste�, kobiecino? Czy r�wnie� chcesz si� dosta� do nieba? - spyta�. Staruszka dygn�a, jak tylko mog�a najni�ej, gdy� my�la�a, �e to sam �wi�ty Piotr do niej przemawia. - Jestem biedna staruszka, na �wiecie nie mam nikogo. Stara Ma�gorzata z domku przy grobli. - A c� to tam robili�cie na ziemi? - Prawd� powiedziawszy, nic nie robi�am na tym �wiecie, nic, co by mi mog�o otworzy� furt� do nieba. Je�eli pozwol� mi przekroczy� t� bram�, stanie si� to jedynie w drodze wielkiej �aski. - W jaki spos�b opu�cili�cie �wiat? - spyta� j�, po to tylko, aby co� m�wi�, gdy� nudzi�o mu si� sta� tak i czeka�. - Doprawdy sama nie wiem, jak opu�ci�am �wiat. W ostatnich latach by�am chora i kiepsko si� czu�am. Nie mog�am po prostu d�wign�� si� z ��ka i wyj�� na taki mr�z. Sroga by�a zima; ale teraz to ju� wszystko jedno. Przez par� dni nie by�o wiatru, ale zimno okropnie, jak wasza wielebno�� sobie pewnie przypomina: l�d pokry� morze, jak tylko by�o si�gn�� okiem, i wszyscy ludzie z miasta wybiegli na l�d. By�y tam, jak to oni nazywaj�, "szlichtady" i ta�ce, zdaje si�, gra�a muzyka i sprzedawano smako�yki. Le��c w mojej ubogiej izdebce s�ysza�am to wszystko. A kiedy ju� by�o pod wiecz�r i wzeszed� ksi�yc, ale nie ja�nia� jeszcze w ca�ym blasku, zobaczy�am z mego ��ka przez okno, na granicy morza i nieba, dziwn� bia�� chmur�; le�a�am i patrzy�am na t� chmur� i na czarny punkt po�rodku chmury, kt�ry r�s� i r�s�; wiedzia�am, co to oznacza; jestem stara i do�wiadczona, chocia� niecz�sto zdarza�o mi si� widzie� ten znak. Zna�am go jednak i ogarn�o mnie przera�enie, ju� dwa razy w �yciu widzia�am to i wiedzia�am, �e b�dzie straszna burza i wielki przyp�yw morza, kt�ry zatopi tych biednych ludzi, co teraz pij�, wesel� si� i ta�cz�, wszyscy byli przecie� na lodzie, starzy i m�odzi; kt� mia� ich ostrzec, skoro nikt nie widzia� i nie wiedzia� tego, co ja wiem. Przerazi�am si� tak bardzo i �ycie we mnie wst�pi�o na nowo od d�ugiego czasu. Zwlek�am si� z ��ka i zbli�y�am do okna, dalej nie mog�am si� dowlec. Mog�am jednak otworzy� okno. Widzia�am ludzi �lizgaj�cych si� i skacz�cych na lodzie, widzia�am barwne flagi, s�ysza�am krzyki wyrostk�w: "Hura!", �piew dziewcz�t i ch�opc�w. A bia�a chmura z czarnym punktem wznosi�a si� wci�� wy�ej i wy�ej, zawo�a�am, jak mog�am tylko najg�o�niej, ale nikt mnie nie s�ysza�, bo by�am zbyt daleko. Wkr�tce zerwie si� burza, l�d rozpadnie si� na kawa�ki i wszyscy uton� bez ratunku. S�ysze� mnie nie mogli, a ja nie mia�am si�, by si� do nich dosta�. W jaki spos�b sprowadzi� ich na brzeg? I oto Pan B�g natchn�� mnie my�l�, abym podpali�a w�asne ��ko; niechaj lepiej sp�onie m�j dom, ni�by tylu ludzi mia�o zgin��. Uda�o mi si� pod�o�y� ogie�, widzia�am czerwony p�omie� - wydosta�am si� za drzwi, ale upad�am i le�a�am tam nie mog�c si� poruszy�; p�omie� wychyli� si� za mn� i wzbi� si� przez okno wysoko w g�r�, na dach; ludzie zobaczyli ogie� i przybiegli, jak tylko mogli najpr�dzej, aby mnie, biedn�, ratowa�, gdy� my�leli, �e si� spal� �ywcem; nikt nie zosta�, wszyscy przybiegli, s�ysza�am, jak biegli, i s�ysza�am tak�e, jak w powietrzu co� za�wista�o; rozleg�y si� huki, jak gdyby strzelano z ci�kich armat, przyp�yw podni�s� kry lodowe, kt�re rozpada�y si� na kawa�ki; ale ludzie zd��yli wydosta� si� na brzeg, gdzie le�a�am w deszczu iskier; uratowa�am ich wszystkich, ale nie znios�am zimna i strachu - i oto dosta�am si� do bramy raju; m�wi�, �e brama raju otwiera si� i dla takich biednych ludzi jak ja. Co prawda nie mam ju� domu tam na dole, na nabrze�u, ale to mi przecie� nie daje prawa wst�pu tutaj. Wtem otworzy�a si� brama kr�lestwa niebieskiego i anio� wprowadzi� Staruszk�; zgubi�a przed bram� ma�� s�omk� z siennika, jedn� z tych, kt�re podpali�a, aby uratowa� tyle ludzi, �d�b�o s�omy przemieni�o si� w czyste z�oto, w takie z�oto, kt�re ros�o i wi�o si� w najpi�kniejsze wzory. - Patrz, co przynios�a ze sob� ta biedna staruszka! - powiedzia� anio� do tego, kt�ry s�dzi� uczenie. - C� ty przynosisz? Wiem dobrze, �e nic nie robi�e�, �e nie zrobi�e� nigdy nawet jednej cegie�ki; gdyby� si� m�g� wr�ci� i przynie�� cho�by jedn� cegie�k� zrobion� przez siebie, by�aby zapewne nie do u�ytku, jednak dobre ch�ci to zawsze jest co�, ale nie mo�esz si� wr�ci� i ja nie mog� dla ciebie nic zrobi�! W�wczas biedna duszyczka kobiety z domku na nabrze�u zacz�a za niego prosi�: - Jego brat robi� sam ceg�y i podarowa� mi wszystkie te kawa�ki cegie�, z kt�rych skleci�am moj� biedn� chatk�, a dla mnie, ubogiej, by�a to wielka pomoc. Czy� te wszystkie okruchy i kawa�ki cegie� nie mog�yby bratu jego zast�pi� jednej ceg�y? Jest to dzie�o �aski. Potrzeba mu jej bardzo, a tutaj jest przecie� kr�lestwo �aski. - Tw�j brat, ten, kt�rego mia�e� w najwy�szej pogardzie, ten, kt�rego uczciwa praca wydawa�a ci si� czym� ni�szym, daje ci teraz grosik otwieraj�cy kr�lestwo niebieskie! - powiedzia� anio�. - Nie b�dziesz st�d wyp�dzony, otrzymasz pozwolenie, aby tu przed bram� sta� i rozmy�la�, jak mog�e� lepiej �y� tam na ziemi; ale do �rodka nie mo�esz dosta� si� wcze�niej, dop�ki z twojego dobrego, cho�by najdrobniejszego czynu nie powstanie co�! "Ja bym to lepiej wyrazi�!" - pomy�la� ten, kt�ry wszystko m�drze s�dzi�, ale g�o�no nie odwa�y� si� tego powiedzie�, a to ju� by�o co�! Hans Christian Andersen Dzieci� Elf�w Pewna kobieta bardzo pragn�a mie� male�kie dziecko, ale nie wiedzia�a, sk�d by je wzi��. Posz�a wi�c do czarownicy i rzek�a: - Tak bym chcia�a mie� malutkie dziecko. Powiedz mi, co tu zrobi�, �ebym je mia�a? - O, to nietrudno! - odpowiedzia�a czarownica. - Znajdziemy na to rad�. Masz tu ziarnko j�czmienia, ale to nie jest takie zwyczajne ziarnko, kt�re siej� w polu albo sypi� kurom na pokarm - zasad� je starannie w doniczce od kwiat�w, a zobaczysz, co z tego b�dzie. - Dzi�kuj� - rzek�a kobieta i zap�aci�a czarownicy dziesi�� groszy, bo tyle to ziarnko kosztowa�o. Po powrocie do domu zasadzi�a je starannie w doniczce od kwiat�w i zaraz pokaza�a si� ma�a ro�linka, okry�a si� pi�knymi listkami, a w �rodku wyr�s� kwiat z�oto-purpurowy, podobny do tulipana, tylko zamkni�ty w p�czek. - C� to za prze�liczny kwiat! - rzek�a kobieta i tak by�a zachwycona, �e ca�owa�a z�ote i czerwone p�atki. W tej samej chwili kwiat z wielkim �oskotem otworzy� si� i w �rodku, na zielonym dnie kielicha, gdzie zwykle mie�ci si� s�upek kwiatowy, sta�a sobie prze�liczna ma�a dziewczynka. Nazwali j� Odrobink�, gdy� by�a ma-luchna jak m�oda pszcz�ka, tylko daleko zgrabniejsza. Kobieta wzi�a zaraz �upink� orzecha, a�eby w niej urz�dzi� kolebk� dla swego dzieci�tka. Fio�kowe p�atki pos�u�y�y za sienniczek, a jeden p�atek r�y - za ko�derk�. W nocy Odrobinka spa�a wybornie, a w dzie� bawi�a si� na stole. Kobieta postawi�a na nim talerz z wod�, otoczony wiankiem kwiat�w, kt�rych �ody�ki by�y zanurzone w wodzie. Listek tulipana zast�powa� ��dk�, dwa pr�ciki kwiatowe stanowi�y wios�a i Odrobinka p�ywa�a sobie po talerzu od jednego brzegu do drugiego. �licznie to wygl�da�o! Umia�a te� �piewa�, a tak �adnie, �e nie mo�na tego opisa�. Jednego razu w nocy, kiedy Odrobinka spa�a spokojnie w ko�ysce na stole, przez wybit� szyb� wskoczy�a do pokoju ropucha. Szkaradne to by�o stworzenie: ci�kie, grube, mokre - i bardzo ciekawe. Zaraz spostrzeg�a Odrobink�, �pi�c� pod r�anym p�atkiem. - Hm, hm! - mrukn�a. - Pi�kna by�aby z niej �ona dla mojego synka! I razem z ko�ysk� zabra�a, dziecin�, wyskoczy�a do ogrodu i zanios�a j� do swego mieszkania. Znajdowa�o si� ono w czarnym, g�stym b�ocie nad strumieniem. Syn ropuchy brzydszy by� jeszcze od matki, chocia� bardzo do niej podobny. "Koak, koak, brekekeks!" - tyle tylko umia� powiedzie�, gdy ujrza� Odrobink�. - Nie m�w tak g�o�no - szepn�a mu matka. - Obudzisz j� i mo�e nam uciec, bo jest lekka jak puszek �ab�dzi. Trzeba j� przenie�� na li�� wodnej lilii, a� na �rodek strumyka. Tam b�dzie jak na wyspie, a tymczasem przygotuj� dla was mieszkanie w g��bi b�ota. Po powierzchni strumienia p�ywa�y zielone, okr�g�e li�cie wodnych lilii. Ropucha wybra�a najwi�kszy, kt�ry zarazem le�a� najdalej od brzegu, i na nim umie�ci�a �upin� orzecha ze �pi�c� Odrobink�. Kiedy dziewczynka zbudzi�a si� rano i zobaczy�a, gdzie jest, zacz�a p�aka�. Woko�o by�a woda g��boka, ani spos�b dosta� si� z listka do brzegu. A ropucha tymczasem urz�dza�a w g��bi b�ota mieszkanie dla m�odej pary. Przyozdobi�a ciemn�, szkaradn� jamk� trzcin� i wodnymi ro�linami, �eby si� synowej podoba�a,i pop�yn�a z synem do listka, aby przenie�� kolebk� panny m�odej. Ujrzawszy Odrobink�, uk�oni�a jej si� w wodzie bardzo g��boko i rzek�a chrapliwym g�osem: - Oto m�j syn, mo�cia panno. Zamierza o�eni� si� z tob� i w�a�nie urz�dzamy wam wspania�e mieszkanie w g��bi b�ota. - Kok, koak, breke-ke-keks - powiedzia� syn ropuchy. Zabrali pi�kn� ko�yseczk� i odp�yn�li, a Odrobinka usiad�a na li�ciu i p�aka�a okropnie, bo nie chcia�a mieszka� u brzydkiej ropuchy i by� �on� jej syna. Ma�e rybki, co p�ywa�y w wodzie ko�o listka, s�ysza�y ca�� przemow� ropuchy i teraz przykro im by�o s�ucha� p�aczu dziecka. Wi�c wychyli�y g��wki nad powierzchni� wody, aby zobaczy� m�od� narzeczon�, ale na widok prze�licznej dziewczynki tak im si� jej �al zrobi�o, �e postanowi�y j� obroni�. - Nie b�j si� - powiedzia�y - nie dostanie ci� brzydka ropucha. Zebra�y si� wszystkie razem dooko�a �ody�ki, na kt�rej trzyma� si� listek, i przegryz�y j� ostrymi z�bkami. Listek pop�yn�� z pr�dem strumyka daleko i ropucha ju� go nie mog�a dogoni�. Odrobinka cieszy�a si� bardzo z tej podr�y. Wszystko j� bawi�o: mija�a wsie i miasta, ��ki, pola, lasy, a ptaki na ga��zkach przygl�da�y jej si� i �piewa�y weso�o: - Patrzcie, patrzcie, jaka prze�liczna dziewczynka! A jaka malusie�ka! Odrobinka u�miecha�a si� do nich nawzajem, ale listek p�yn�� dalej, a� do innego kraju. Prze�liczny bia�y motyl usiad� na listku lilii, aby si� lepiej przyjrze� male�kiej dziewczynce. S�o�ce �wieci�o �licznie, woda b�yszcza�a jak srebro, wszystko si� Odrobince podoba�o. Zdj�a sw�j pasek i przywi�za�a nim motyla do listeczka. Teraz pop�yn�a jeszcze pr�dzej. Wtem - och, jak si� przel�k�a! Chrab�szcz ogromny porwa� j� z listka i uni�s� het, wysoko, na drzewo. Najbardziej �al jej by�o pi�knego motyla, kt�rego przywi�za�a do listeczka: je�li si� nie urwie, umrze chyba z g�odu. Ale niedobry chrab�szcz nie troszczy� si� o to. Posadzi� j� wysoko na wygodnym li�ciu, przyni�s� jej miodu z kwiat�w i powiedzia�, �e jest bardzo, bardzo �adna, chocia� niepodobna wcale do chrab�szcza. Wkr�tce zacz�y schodzi� si� inne chrab�szcze mieszkaj�ce w pobli�u, aby zobaczy� Odrobink�. Gospodarz sadza� go�ci na najpi�kniejszych li�ciach. - Ach, jaka� ona biedna - ma tylko dwie nogi! -zawo�a�a jedna m�oda chrab�szcz�wna. - A ro�k�w wcale nie ma - dorzuci�a druga. - A jaka cienka w pasie! Fe, podobna do cz�owieka! - Szkaradna! - zdecydowa�y wszystkie razem. Naprawd� Odrobinka by�a bardzo �adna i tak� si� wyda�a chrab�szczowi, kt�ry porwa� j� z listka lilii. Ale gdy wszyscy zacz�li j� gani�, i on te� uwierzy�, �e jest brzydka, i chcia� jej si� pozby�. Odni�s� j� wi�c na ��k�, posadzi� na polnym kwiatku, �eby tylko nie mie� jej w domu i �eby s�siedzi nie �miali si� z jego gustu. Odrobinka p�aka�a bardzo, �e jest taka brzydka, �e nawet chrab�szcz nie chce patrze� na ni�. Ale c� mia�a robi�? Przecie� naprawd� by�a bardzo �adna. Ca�e lato prze�y�a ma�a dziewczynka sama jedna w wielkim lesie. Z trawy uplot�a sobie wygodne ��eczko i zawiesi�a je pod listkiem koniczyny dla ochrony od deszczu. �ywi�a si� sokiem kwiat�w, a pi�a ros�, kt�ra sta�a co rano na trawie, li�ciach i kwiatach. Tak up�yn�o jej lato i jesie�. Ale nadesz�a zima, d�uga, mro�na zima. Weso�e ptaszki odlecia�y sobie do ciep�ych kraj�w, kwiaty powi�d�y, drzewa sta�y nagie, ogo�ocone z li�ci, nawet listek koniczyny, pod kt�rym uczepi�a swoje ��eczko, zwi�d�, skruszy� si� i opad�. Zimno jej te� by�o strasznie, bo sukienki zupe�nie si� na niej podar�y, a sama by�a taka male�ka i drobna. Zmarznie chyba. Wkr�tce i �nieg zacz�� pada�, a ka�dy p�atek �niegu znaczy� dla niej tyle, co dla nas pe�na taczka, bo przecie� by�a tylko Odrobink�. Otuli�a si� w suchy listek, ale ten p�k� zaraz i znowu dr�a�a z zimna. Tu� ko�o lasu rozci�ga�o si� pole rozleg�e, niegdy� zbo�em okryte. Teraz zbo�e z��to od dawna i spod �niegu wygl�da�y tylko nagie, suche �d�b�a twardej s�omy. Dla takiego male�stwa stanowi�y one las prawdziwy. Dziewczynka przesuwa�a si� pomi�dzy nimi, dr��c z zimna, potykaj�c si� o grudki ziemi lub zapadaj�c w �nieg niewiele grubszy od ko�uszka na �mietance. Na koniec dosz�a do mieszkania bogatej myszy polnej, kt�ra mia�a tu, pod ziemi�, swoj� nork�. Ciep�o tam by�o i bardzo wygodnie: obszerna izba, kuchnia i spi�arnia pe�na zbo�a. Odrobinka stan�a we drzwiach i cieniutkim g�osikiem poprosi�a o ziarnko �yta lub j�czmienia, gdy� od dw�ch dni nic nie jad�a. - Biedne stworzenie - rzek�a myszka lito�ciwie. - Chod��e do ciep�ej izby, zjemy razem podwieczorek. Male�ka dziewczynka podoba�a si� jej bardzo, tote� powiedzia�a do niej przed wieczorem : - Mo�esz zosta� u mnie przez zim�, tylko musisz mi za to utrzymywa� porz�dek i czysto�� w mieszkaniu, a w chwilach wolnych opowiada� ciekawe historie, kt�re niezmiernie lubi�. Odrobinka naturalnie zgodzi�a si� z najwi�ksz� ch�ci� i w ten spos�b mia�a zapewniony byt przez ca�� zim�. - B�dziemy mia�y dzisiaj odwiedziny - rzek�a mysz pewnego dnia. - Co tydzie� odwiedza mnie bogaty s�siad. Ho, ho, to pan! Mieszkanie ma wi�ksze od mojego. Co za salony! A chodzi w aksamitnym futrze. Gdyby si� z tob� o�eni�, mia�aby� zabezpieczon� przysz�o��, moja droga. Tylko �e widzi �le. Musisz mu opowiedzie� najpi�kniejsz� ze swych bajek. Odrobinka nie troszczy�a si� o to jednak, czy si� spodoba s�siadowi, kt�ry by� zwyczajnym kretem. Zjawi� si� wkr�tce w swoim aksamitnym futrze, a mysz polna przyj�a go bardzo uprzejmie. By� niezmiernie bogaty i bardzo uczony. Mieszkanie mia� ogromne, dwadzie�cia razy wi�ksze od norki myszy polnej, i m�g� m�wi� o wszystkim. Nie lubi� tylko s�o�ca i kwiat�w, kt�rych nie widzia� nigdy. Z�e te� mia� o nich zdanie. Odrobinka �piewa�a piosenk� o chrab�szczu, a potem o ch�opczyku, co gra� na fujarce, i kret si� w niej zakocha�. Nie m�g� zapomnie� jej g�osu i my�la�, jak by to by�o przyjemnie mie� �on�, kt�ra by mu tak �piewa�a. Ale nic o tym wszystkim nie powiedzia�, gdy� by� bardzo przezorny. Niedawno zbudowa� sobie w�a�nie nowy korytarz od swojego domu do mieszkania myszy i pozwoli� obu damom spacerowa� po nim do woli. Ostrzega� tylko, �eby si� nie przestraszy�y martwego ptaka, kt�ry le�y na �rodku. Musia� niedawno umrze�, bo jest jeszcze ca�y, z dziobem i z pi�rkami. I pochowano go w tym samym miejscu, gdzie kret przekopa� sw�j korytarz. Zaraz nawet zapragn�� pokaza� to wszystko go�cinnej gospodyni i mi�ej �piewaczce. Wzi�� wi�c w pyszczek kawa�ek spr�chnia�ego drzewa i szed� naprz�d, o�wiecaj�c im pos�pn� drog�. Kiedy doszli do miejsca, gdzie le�a� martwy ptak, podni�s� nos w g�r� i odrzuci� ziemi�. Przez otw�r, kt�ry powsta� w ten spos�b, wpad� blady promyk s�o�ca i o�wietli� le��c� na ziemi jask�k�. Biedactwo przytuli�o do bok�w skrzyde�ka, n�ki skurczy�o i schowa�o w pi�rka, g��wk� przechyli�o gdzie� na bok, �e nawet wida� jej prawie nie by�o, i le�a�o sztywne, bez �ycia. Widocznie mr�z j� zabi�. Odrobince okropnie �al si� zrobi�o ptaszyny. Wszystkie ptaszki lubi�a bardzo za to, �e w lecie tak �licznie �piewaj�. Ale kret by� innego zdania. - Teraz ju� �piewa� nie b�dzie - rzek� tr�caj�c j� nog� pogardliwie. - N�dzna i straszna to rzecz urodzi� si� ptak