1823

Szczegóły
Tytuł 1823
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1823 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1823 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1823 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Stephen King Pokocha�a Toma Gordona (Prze�o�y� Krzysztof Soko�owski) Ksi��k� t� po�wi�cam mojemu synowi Owenowi kt�ry w ko�cu nauczy� mnie o baseballu o wiele wi�cej, ni� ja nauczy�em jego. Czerwiec 1998 Rozgrzewka �wiat to potw�r z�baty, got�w gry��, gdy tylko zechce. Trisha McFarland odkry�a t� fundamentaln� prawd� w wieku dziewi�ciu lat, o dziesi�tej rano tego dnia na pocz�tku czerwca siedzia�a na tylnym siedzeniu dodge'a caravana matki, w niebieskiej bluzie treningowej Czerwonych Skarpet (z numerem 36 - numerem Toma Gordona na plecach), bawi�c si� sw� lalk� Mon�, o dziesi�tej trzydzie�ci zab��dzi�a w lesie, o jedenastej rozpaczliwie pr�bowa�a opanowa� atak paniki, broni�c si� przed my�l�: "To powa�na sprawa, to bardzo powa�na sprawa". Rozpaczliwie broni�a si� tak�e przed my�l�, �e kiedy ludzi gin� w lesie, bywa z nimi niedobrze. Bardzo niedobrze. Bywa, �e umieraj�. "A wszystko dlatego, �e chcia�o mi si� siusiu" - pomy�la�a, ale prawd� m�wi�c, nie chcia�o jej si� siusiu a� tak, poza tym mog�a przecie� poprosi� mam� i Petera, by zaczekali na ni� t� ma�� chwilk�, potrzebn� do ukucni�cia za drzewem. Tyle �e oni zn�w si� k��cili, ale nowina, no nie, i dlatego zosta�a odrobin� z ty�u, nie m�wi�c im o tym ani s�owa. Dlatego zesz�a ze szlaku, za k�p� wysokich krzak�w, i o tym te� nic im nie powiedzia�a. Uzna�a, �e nale�y jej si� ma�a przerwa, takie to proste. Mia�a do�� s�uchania, jak si� k��c�, mia�a do�� udawania weso�ej i pogodnej, ukrywania, �e marzy tylko o tym, by wrzasn�� na matk�: "Odpu�� mu! Je�li a� tak chce wr�ci� do Malden i mieszka� z tat�, to mu na to pozw�l, wielkie mi co. Gdybym mia�a prawo jazdy, sama bym go odwioz�a i wreszcie mieliby�my chwil� ciszy i spokoju!" i co by si� w�wczas sta�o? Co by powiedzia�a matka? Jak� by mia�a min�? i Pete. Pete jest starszy - ma prawie czterna�cie lat - i ca�kiem nieg�upi, wi�c czemu si� upiera? Dlaczego sobie nie odpu�ci? Pragn�a powiedzie� mu jedno: "Daj spok�j", a w�a�ciwie pragn�a to powiedzie� im obojgu. Do rozwodu dosz�o przed rokiem. S�d przyzna� matce prawo do opieki nad dzie�mi. Peter gorzko i d�ugo protestowa� przeciw przeprowadzce z przedmie�cia Bostonu do po�udniowego Maine; w�a�ciwie nie przerwa� protest�w a� do dzi�. Po cz�ci rzeczywi�cie wola� mieszka� z ojcem i nie mia� zamiaru zrezygnowa� z tego argumentu, kierowany bezb��dnym instynktem, kt�ry mu podpowiada�, �e w ten spos�b jest w stanie ugodzi� matk� najg��biej i najbole�niej, Trisha wiedzia�a jednak, �e nie jest to motyw jedyny ani nawet najwa�niejszy. Peter chcia� wr�ci� do Bostonu przede wszystkim dlatego, �e nienawidzi� Szko�y Przygotowawczej Sanford, w Malden sz�o mu jak po ma�le. Rz�dzi� klubem komputerowym niczym udzielny ksi���, mia� przyjaci� -dupk�w, bo dupk�w, ale by�a tych ch�opak�w spora grupa i szkolne �obuzy nie o�miela�y si� ich zaczepia�, w Szkole Przygotowawczej Sanford nie by�o nawet klubu komputerowego, Pete zdoby� sobie zaledwie jednego przyjaciela, Eddiego Rayburna, a w styczniu Eddie wyjecha�, bo jego rodzice r�wnie� si� rozwiedli. Pete zosta� wi�c sam -oferma szkolna, nad kt�r� ka�dy m�g� si� zn�ca� do woli,, a co najgorsze, wszyscy si� z niego �miali. Zyska� sobie nawet przydomek, kt�rego szczerze nienawidzi�: Compu-World. W te weekendy, kt�rych dzieci nie sp�dza�y z ojcem w Malden, matka zabiera�a je na wycieczki, z ponurym uporem, na kt�ry nie by�o lekarstwa. Trisha ca�ym sercem marzy�a o weekendzie bez wycieczki, bo podczas wycieczek by�o najgorzej, ale nie spodziewa�a si�, by taki cud nast�pi� w przewidywalnej przysz�o�ci. Quilla Andersen (matka wr�ci�a do panie�skiego nazwiska i za��cie si�, o co chcecie, ludzie, �e Peter tego te� nienawidzi�) by�a kobiet�, kt�ra doskonale wiedzia�a, czego chce... i dok�adnie to dostawa�a. Podczas jednego z weekend�w sp�dzanych z ojcem Trisha us�ysza�a, jak jej tata m�wi do swego ojca: "Gdyby to Quilla dowodzi�a pod Little Big Horn, Indianie dostaliby lanie". Nie podoba�o jej si�, kiedy tata m�wi� tak o mamie, wydawa�o si� to r�wnie dziecinne, co nielojalne, musia�a jednak przyzna�, �e w tej szczeg�lnej my�li tkwi�o wi�cej ni� ziarno prawdy. W ci�gu ostatnich sze�ciu tygodni, podczas kt�rych jej stosunki z Peterem pogarsza�y si� stale i systematycznie, matka zabra�a ich do muzeum samochod�w w Wiscasset, do wioski Shaker�w1 w Gray, do New England Plant-A-Torium w North Wyndham2, do Six-Gun City w Randolph3, w New Hampshire, na sp�yw kajakowy rzek� Saco oraz na narty do Sugarloaf, gdzie Trisha zwichn�a nog� w kostce, co doprowadzi�o do dzikiej awantury mi�dzy rodzicami. Wierzcie mi albo nie, rozw�d to doskona�a zabawa. Czasami, kiedy kt�ra� z wycieczek naprawd� mu si� podoba�a, Peter zamyka� g�b� na k��dk�. Stwierdzi�, �e Six-Gun City to "dla dzieci", ale mama pozwoli�a mu sp�dzi� wi�kszo�� czasu w sali gier komputerowych, wi�c wr�ci� do domu wprawdzie niekoniecznie szcz�liwy, lecz przynajmniej milcz�cy. Je�li jednak co� mu si� nie podoba�o (a najbardziej ze wszystkiego nie podoba�o mu si� Plant-A-To-rium, tego dnia, wracaj�c do Sanford, wkurza� si� wr�cz koncertowo), nie uwa�a� bynajmniej za stosowne zachowania swej opinii dla siebie. Zasada "�yj i daj �y� innym" nie mie�ci�a si� w jego �wiatopogl�dzie, w matki zreszt� te� nie, a przynajmniej Trisha nigdy nie dostrzeg�a u niej usi�owa�, by wprowadzi� j� w �ycie. Za to ona sama uznawa�a ow� zasad� za najprzydatniejsz� w �wiecie, ale oczywi�cie wystarczy�o jedno spojrzenie, by stwierdzi�: "sk�ra zdj�ta z taty", co nie zawsze si� jej podoba�o, przewa�nie jednak tak. Trishy nie obchodzi�o, dok�d wyje�d�aj� w soboty. By�aby wr�cz szcz�liwa, gdyby odwiedzali wy��cznie weso�e miasteczka i pola do gry w minigolfa, w�wczas bowiem k��tnie nie bywa�y a� tak straszliwe. Mama uwa�a�a jednak, �e wycieczki powinny by� tak�e "kszta�c�ce", st�d Plant-A-To-rium i wioska Shaker�w. Nie da si� ukry�, �e Pete mia� swoje problemy, w�r�d nich za� ten, �e nienawidzi�, by kszta�cono go przymusowo w soboty, kt�re z najwi�ksz� rado�ci� sp�dza�by w pokoju, graj�c na Macu w "Sanitarium" lub "Rivena". Raz i drugi zdarzy�o mu si� wyg�osi� opini� o wycieczce wystarczaj�co dobitnie (brzmia�o to mniej wi�cej tak: "o kant dupy pot�uc"), by matka uzna�a za stosowne odes�a� go do samochodu z poleceniem "opanowania si�", p�ki ona nie wr�ci z Trish�. Trisha mia�a wielk� ochot� wyt�umaczy� matce, �e Pete jest za stary, by traktowa� go jak przedszkolaka i stawia� do k�ta, �e pewnego dnia mog� wr�ci� do pustego samochodu, aby stwierdzi�, �e postanowi� autostopem powr�ci� do Massachusetts, ale - rzecz jasna - milcza�a. Same sobotnie wycieczki by�y oczywi�cie bez sensu, mama jednak nigdy nie przyj�aby tego do wiadomo�ci. Pod koniec niekt�rych Quilla Anderson wygl�da�a co najmniej o pi�� lat starzej ni� na pocz�tku, w k�cikach jej ust pojawia�y si� nagle g��bokie bruzdy, masowa�a skronie, jakby cierpia�a na dokuczliwy b�l g�owy... ale nie rezygnowa�a i nie mia�a zamiaru zrezygnowa�. Gdyby by�a pod Little Big Horn, Indianie wygraliby - by� mo�e - lecz drogo zap�aciliby za to zwyci�stwo. W tym tygodniu wybrali si� do miasteczka w zachodniej cz�ci stanu. Bieg� przez nie prowadz�cy do New Hampshire Szlak Appalach�w. Poprzedniego wieczora, siedz�c przy kuchennym stole, mama pokaza�a im fotografie z broszury. Na wi�kszo�ci z nich wida� by�o weso�ych w�drowc�w na �cie�ce lub w "miejscach widokowych". Os�aniali oczy i spogl�dali w g��b pi�knych le�nych dolin albo na wyg�adzone przez czas, lecz nadal imponuj�ce szczyty centralnego pasma G�r Bia�ych. Pete siedzia� przy stole i wygl�da� na kosmicznie wr�cz znudzonego. Na broszur� zaledwie zerkn�� z �aski. Mama postanowi�a nie dostrzega� tego ostentacyjnego braku zainteresowania. Trisha, kt�rej ostatnio coraz mocniej wchodzi�o to w krew, gra�a zachwycon� rozkoszniaczk�, w og�le mia�a wra�enie, �e upodabnia si� stopniowo do uczestnik�w teleturniej�w, robi�cych zawsze takie wra�enie, jakby mieli zsika� si� w majtki z rado�ci na sam� my�l o wygraniu kompletu garnk�w do gotowania bez wody, a gdyby kto� spyta�, jak si� czuje, powiedzia�aby, �e niczym klej ��cz�cy dwie cz�ci st�uczonego wazonika. S�aby klej. Quilla zamkn�a broszurk� i odwr�ci�a j�. Na tylnej stronie ok�adki znajdowa�a si� mapa. Matka stukn�a palcem w niebiesk�, kr�t� lini�. - To droga numer 68 - oznajmi�a. - Samoch�d zostawimy na parkingu, o tu. - Poklepa�a niebieski kwadracik. Teraz przysz�a kolej na kr�t� czerwon� lini�. - To Szlak Appalach�w mi�dzy drogami 68 i 302 w New Conway, w New Hampshire. Ma nieca�e dziesi�� kilometr�w, oznaczony jest jako �rednio trudny. Aha, �rodkowa cz�� ma oznaczenie "trudny", ale nie b�dziemy potrzebowali sprz�tu wspinaczkowego i tak dalej. Postuka�a w inny niebieski kwadracik. Pete siedzia� z g�ow� opart� na d�oni, demonstracyjnie wpatrzony w �cian�. D�o� unios�a mu w g�r� k�cik ust, przez co wygl�da�y jak skrzywione w pogardliwym grymasie, w tym roku dosta� pryszczy i mia� ich na czole ca�y �wie�y rz�d. Trisha bardzo go kocha�a, ale czasami - na przyk�ad tego wieczoru, kiedy mama przedstawi�a im plan wycieczki - nienawidzi�a go r�wnie mocno. Bardzo chcia�a mu powiedzie�, �e jest tch�rzem, w ko�cu wszystko si� do tego sprowadza�o, je�li, jak zwyk� mawia� tata, "przysz�o co do czego". Peter marzy� o tym, by powr�ci� do Malden z ma�ym m�odzie�czym ogonkiem mi�dzy nogami, by� bowiem tch�rzem. Mama nic go nie obchodzi�a, siostra nic go nie obchodzi�a, nie obchodzi�o go nawet to, �e mieszkanie z ojcem wcale nie musia�o na d�u�sz� met� okaza� si� dla niego dobre. Obchodzi�o go tylko to, �e jada drugie �niadanie, siedz�c samotnie na �awce szkolnego boiska. Obchodzi�o go tylko to, �e kiedy wchodzi do klasy po pierwszym dzwonku, kto� zawsze pozdrawia go s�owami: "Hej, jak ci leci, CompuWorld? Co porabiasz, peda�ku?" - To parking, na kt�ry wyjdziemy - powiedzia�a mama, albo nie zauwa�aj�c, �e Pete nie interesuje si� map�, albo udaj�c, �e nie zauwa�a. - Autobus podje�d�a tu oko�o trzeciej. Zabierze nas z powrotem do samochodu, w dwie godziny p�niej jeste�my w domu. Je�li nie b�dziecie zbyt zm�czeni, wybierzemy si� razem do kina. Jak wam si� to podoba? Wczoraj wieczorem Pete zachowa� wynios�e milczenie, za to dzisiejszego ranka usta mu si� nie zamyka�y. Zacz��, kiedy wsiedli do samochodu w Sanford. Nie chce jecha� na wycieczk�, wycieczka jest dowodem ostatecznej g�upoty, w telewizji m�wili, �e po po�udniu ma la�, dlaczego musz� sp�dzi� sobot�, w��cz�c si� po lesie, i to o tej porze roku, kiedy wsz�dzie bywa najwi�cej robali, co si� stanie, je�li Trisha wpadnie w truj�cy bluszcz (jakby go to w og�le obchodzi�o), i tak dalej, i tak dalej. Nic, tylko gada� i gada�. Mia� nawet czelno�� powiedzie�, �e powinien siedzie� w domu, ucz�c si� do egzamin�w, cho�, zdaniem siostry, w ca�ym dotychczasowym �yciu nigdy nie uczy� si� w sobot�. Mama najpierw milcza�a bohatersko, ale w ko�cu przecie� zalaz� jej za sk�r�. Udawa�o mu si� to bezb��dnie, je�li tylko mia� do�� czasu. Kiedy parkowali na ubitej ziemi przy drodze numer 68, �ciska�a ju� kierownic� tak mocno, �e a� zbiela�y jej kostki palc�w, i m�wi�a wysokim, urywanym g�osem, kt�ry Trisha zna�a a� za dobrze. Przechodzi�a w�a�nie z alarmu ��tego w stan alarmu czerwonego, w ka�dym razie wygl�da�o na to, �e dziesi�ciokilometrowy spacer po lasach zachodniego Maine mo�e si� okaza� wyj�tkowo d�ugi. Trisha pr�bowa�a najpierw odwr�ci� uwag� obojga, wyg�aszaj�c pe�ne zachwytu komentarze na widok zrujnowanych stod�, pas�cych si� koni i malowniczych przydro�nych cmentarzy, zosta�a jednak tak kompletnie zlekcewa�ona, �e po prostu musia�a zamilkn��. Siedzia�a na tylnym siedzeniu z Mon� (kt�r� ojciec nazywa� Moanie Balogna) na kolanach, przytulona do plecaka, s�uchaj�c k��tni i zastanawiaj�c si�, czy b�dzie p�aka�, czy po prostu zwariuje. Czy k��tnia rodzinna mo�e doprowadzi� kogo� do szale�stwa? Mo�e matka masowa�a czasami skronie czubkami palc�w nie dlatego, �e bola�a j� g�owa, lecz po to, by powstrzyma� zm�czony m�zg przed samozap�onem, gwa�town� dekompresj� lub czym� w tym rodzaju. Trisha uciek�a od rzeczywisto�ci w swe ukochane marzenie. Zdj�a czapeczk� Czerwonych Skarpet i wczuwaj�c si� w rol�, skupi�a si� na podpisie na daszku, zamaszystym podpisie, wykonanym mi�kkim flamastrem. By� to podpis Toma Gordona. Peter lubi� Mo Yaughna, mama mia�a s�abo�� do Nomara Garciaparry, lecz faworytem Trishy i jej taty by� zdecydowanie Tom Gordon. Zawodnik ten z zasady zamyka� gr� -wchodzi� na boisko w ostatniej, dziewi�tej rozgrywce, gdy Czerwone Skarpety wygrywa�y, ale nie decyduj�co. Tata podziwia� Gordona, poniewa� zawsze wygl�da� na absolutnie spokojnego - "w �y�ach tego skuba�ca p�ynie woda z lodem", mawia� - wi�c Trisha te� go za to podziwia�a, dodaj�c czasami, �e tylko Gordonowi wystarczy �mia�o�ci, by narzuci� podkr�can� pi�k� przy trzy i zero (t� opini� tata przeczyta� jej kiedy� ze sprawozdania w "Boston Globe"), o innych sprawach Trisha rozmawia�a wy��cznie z Moanie Balogna i, lecz tylko raz, z przyjaci�k�, Pepsi Robichaud. Pepsi wspomnia�a od niechcenia, �e Tom Gordon jest "ca�kiem przystojny". Monie Trisha mog�a si� zwierza� bez opor�w, i jedynie Mona wiedzia�a, �e Gordon jest najprzystojniejszym �yj�cym m�czyzn� i �e gdyby tylko dotkn�� r�ki Trishy, ona z pewno�ci� by zemdla�a, a gdyby j� poca�owa�, cho�by w policzek, to by pewnie nawet umar�a. Teraz, gdy jej matka brat k��cili si� za�arcie na wszystkie mo�liwe tematy: o wycieczk�, o szko�� w Sanford, o ca�e ich zachwiane �ycie, Trisha wpatrywa�a si� w czapk�, kt�r� tata jakim� cudem zdoby� dla niej w marcu, tu� przed pocz�tkiem sezonu baseballowego, i w wyobra�ni malowa�a tak� oto scenk�: "Jestem w parku w Sanford, dzie� jak co dzie�, id� do domu Pepsi przez teren zabaw dla dzieci. Przy w�zku z hot dogami stoi m�czyzna. Jest w d�insach i bia�ym podkoszulku, na szyi ma z�oty �a�cuszek; stoi ty�em do mnie, ale widz�, jak �a�cuszek b�yszczy w promieniach s�o�ca, m�czyzna odwraca si� i, Bo�e, nie wierz� w�asnym oczom, to naprawd� on, Tom Gordon. Nie wiem, co robi w Sanford, ale to on, tak, to on, i te jego oczy, zupe�nie takie jak wtedy, kiedy wpatruje si� w bazowego, czekaj�c na jego sygna�, te oczy, u�miecha si�, m�wi, �e si� zgubi�, i pyta, czy nie wiem przypadkiem, jak dojecha� do miasteczka North Berwick, a ja Bo�e, m�j Bo�e, trz�s� si� ca�a, wiem, �e nie zdo�am nic wykrztusi�, otworz� usta, lecz nie potrafi� wypowiedzie� ani s�owa, wydam z siebie tylko zduszony pisk, kt�ry tata nazywa czasami pierdni�ciem myszy, ale pr�buj� i okazuje si�, �e mog� m�wi�, �e m�j g�os brzmi prawie normalnie, wi�c m�wi�..." Ja m�wi�, on m�wi, potem ja m�wi� i on m�wi; mi�o jest my�le� o tym, jak mog�aby wygl�da� taka rozmowa. K��tnia z przedniego siedzenia oddala si� i cichnie (Trisha nauczy�a si� ju�, �e milczenie bywa najwi�kszym b�ogos�awie�stwem, jakie jest w stanie ofiarowa� nam �wiat). Dziewczynka niczym zahipnotyzowana wpatruje si� w podpis na daszku czapki i kiedy dodge skr�ca na parking, ona jest bardzo, bardzo daleko st�d ("Trisha w�druje po swoim w�asnym �wiecie" - jak mawia tata). Nie wie jeszcze, �e zwyk�y, normalny �wiat to z�baty potw�r, lecz ju� wkr�tce si� o tym dowie. Teraz jest w Sanford, nie na TR-90. Jest w parku, a nie u wylotu Szlaku Appalach�w. Jest z Tomem Gordonem, numer 36, wyja�nia mu, jak dojecha� do North Berwick, a Tom z wdzi�czno�ci proponuje jej hot doga - i czy mo�e by� wi�ksze szcz�cie na ziemi? Pierwsza rozgrywka Mama i Peter dali sobie spok�j, gdy dosz�o do wyjmowania z samochodu plecak�w i wiklinowego koszyka, do kt�rego Quilla zbiera�a ro�liny. Peter pom�g� nawet siostrze za�o�y� plecak wygodnie. Skr�ci� jeden z pask�w. Trisha pozwoli�a sobie zatem na chwil� bezsensownej nadziei. Mo�e od tej chwili wszystko b�dzie w porz�dku? - Dzieciaki, macie p�aszcze od deszczu? - spyta�a mama, unosz�c wzrok w niebo, na razie czyste, cho� na zachodzie gromadzi�y si� chmury. Trisha pomy�la�a, �e najprawdopodobniej b�dzie pada�, cho� zapewne zbyt p�no, by Peter m�g� skar�y� si� z satysfakcj�, �e przem�k� do suchej nitki. - Mam, mamusiu - za�wiergota�a rado�nie w najlepszym stylu teleturniej�w. Peter tylko burkn�� co�, co mog�o oznacza� "tak". - Drugie �niadanie? Trisha przyzna�a z entuzjazmem, �e owszem, ma drugie �niadanie, Peter zn�w tylko co� mrukn��. - No to doskonale, bo nie mam zamiaru dzieli� si� moim. - Quilla zamkn�a samoch�d i poprowadzi�a ich po ubitej ziemi parkingu w kierunku tablicy, z napisem: "Szlak zachodni". Kierunek wskazywa�a strza�ka pod spodem. Na parkingu sta�o kilkana�cie samochod�w. Ich numery wskazywa�y, �e wszystkie, z wyj�tkiem ich dodge'a, pochodz� spoza stanu. - �rodek przeciw komarom? - Mam, mamo - za�wiergota�a Trisha, nie do ko�ca pewna, czy go zabra�a. Wola�a nie zatrzymywa� si� jednak i nie odwraca�, by mama mog�a sprawdzi� zawarto�� plecaka, bo to z pewno�ci� obudzi�oby milcz�cego na razie Petera Je�li b�d� i�� dalej, mo�e zobaczy co�, co go zainteresuje. Na przyk�ad szopa. Albo jelenia? "Dinozaur by�by niez�y" -pomy�la�a Trisha i zachichota�a. - Co ci� tak bawi? - Tylko moje my�li - odpowiedzia�a. Dostrzeg�a zmarszczk� na czole matki, "tylko moje my�li" by�o jednym z patentowanych okre�le� Larry'ego McFarlanda. "Marszcz si�, marszcz" - pomy�la�a. "Marszcz si�, ile tylko chcesz. Zosta�am z tob� i nie skar�� si�, jak ten tam ponurak, ale tata nie przesta� by� moim tat� i nadal go kocham". Dotkn�a daszka czapki, jakby chcia�a si� co do tego upewni�. - Dobra, dzieci, idziemy - rozkaza�a Quilla. - Miejcie oczy otwarte. - Bo�e, jak ja tego nienawidz� - j�kn�� Peter i by�y to pierwsze artyku�owane d�wi�ki wydane przez niego od chwili, gdy wysiedli z samochodu. "Bo�e - pomy�la�a Trisha - ze�lij co�: jelenia, dinozaura, UFO, bo je�li tego nie zrobisz, zaraz zn�w zaczn� si� k��ci�". B�g zes�a� im jednak wy��cznie kilka moskit�w - niew�tpliwie zwiadowc�w moskiciej armii, kt�ra ju� wkr�tce mia�a si� dowiedzie�, �e w drodze jest �wie�e mi�sko. Kiedy mijali strza�k� z napisem "North Conway, 9 km", matka i syn nie my�leli ju� o niczym opr�cz awantury. Ignorowali Trish�, ignorowali las, ignorowali ca�y �wiat z wyj�tkiem siebie nawzajem. "Jap, jap, jap, jap..."; Trisha pomy�la�a nawet, �e dla nich to jak jakie� chore pieszczotki, i w gruncie rzeczy szkoda, �e okazali si� tacy g�upi, bo wok� by�o mn�stwo ca�kiem fajnych rzeczy. Sosny pachnia�y mocno i s�odko, niemal jak rodzynki. Chmury zaci�ga�y niebo, ale wcale nie przypomina�y chmur, wydawa�y si� raczej smugami bia�osinego dymu. Trisha przypuszcza�a, �e trzeba jednak by� doros�ym, by co� tak nudnego jak spacer uzna� za hobby, ale ten spacer nie by� wcale taki z�y. Nie wiedzia�a, czy ca�y Szlak Appalach�w jest r�wnie dobrze utrzymany jak ta jego cz��, prawdopodobnie nie, ale je�li jakim� cudem jednak jest, to wiedzia�a ju�, dlaczego ludzie decydowali si� na przej�cie nim ca�ych tych tysi�cy kilometr�w. Przypomina�o to spacer szerok�, kr�t� le�n� alej�. Niebrukowan�, oczywi�cie, i prowadz�c� pod g�r�, ale i tak sz�o si� ni� bez wysi�ku. Obok szlaku sta� nawet sza�as kryj�cy pomp�, a obok napisane by�o: "Woda nadaje si� do picia. Prosz� nape�ni� dzbanek do zalania pompy dla nast�pnego spragnionego w�drowca". Trisha mia�a w plecaku butelk� wody, wielk� plastikow� butelk� wody, ale nagle marzeniem jej �ycia sta�o si� zalanie pompy i wypicie �wie�ej, zimnej wody z zardzewia�ego kurka. Napije si� zimnej wody z pompy, marz�c o tym, �e jest Bilbo Bagginsem w drodze do G�r Mglistych. - Mamo? - przem�wi�a do plec�w matki. - Mogliby�my si� zatrzyma�, �eby... - Peter, na przyjaci� trzeba sobie zapracowa�! - t�umaczy�a Quilla, nie zwracaj�c najmniejszej uwagi na c�rk�. Nawet si� nie odwr�ci�a. - Nie mo�esz sta� i czeka�, �eby koledzy do ciebie przyszli i... - Mamo... Pete... nie mogliby�my przystan�� na chwil� i... - Nie rozumiesz - odwarkn�� Peter. - Nie masz o niczym najmniejszego poj�cia. Nie wiem, jak to wygl�da�o, kiedy ty chodzi�a� do szko�y, ale mog� ci powiedzie� jedno - teraz wszystko jest ca�kiem inaczej! - Peter. Mamo. Mamusiu. Tam jest pompa i... - Tak naprawd� pompa by�a, tak nale�a�o si� o niej wypowiedzie� poprawn� angielszczyzn�, w czasie przesz�ym, bo zosta�a ju� daleko za nimi i nadal si� oddala�a. - Nie przyjmuj� tego do wiadomo�ci - odpar�a natychmiast mama, zaj�ta dyskusj�, i Trisha pomy�la�a: "Nic dziwnego, �e doprowadzi�a go do sza�u", a potem, z zawi�ci�: "Oni przecie� zapomnieli, �e ja �yj�. Dla nich jestem Niewidzialn� Dziewczyn�. Niewidzialna Dziewczyna to ja, w gruncie rzeczy mog�abym spokojnie zosta� w domu". Moskit zabrz�cza� jej przy uchu, op�dzi�a si� od niego machni�ciem d�oni. Doszli do rozga��zienia szlaku. G��wna �cie�ka, nie przypominaj�ca ju� alei, lecz nadal ca�kiem szeroka i wygodna, odchodzi�a w lewo za znakiem informuj�cym: "North Conway, 9 km". Prawe odga��zienie, zaro�ni�te i niemal niewidoczne, oznaczone by�o strza�k� z napisem: "Kezar Notch, 16 km". - Panowie i panie, musz� si� wysiusia� - powiedzia�a Niewidzialna Dziewczyna, lecz oczywi�cie nikt nie zwr�ci� na ni� uwagi, mama i brat szli po prostu przed siebie, drog� prowadz�c� do North Conway. Szli obok siebie niczym kochankowie, patrz�c sobie w oczy niczym kochankowie, k��c�c si� jak najgorsi wrogowie. "R�wnie dobrze mogliby�my nie rusza� si� z domu - pomy�la�a Trisha. - Mogliby si� pok��ci� w domu, a ja spokojnie czyta�abym sobie ksi��k�. Najlepiej �Hobbita�, o istotach lubi�cych spacery po lesie". "Kogo to obchodzi, ja i tak siusiam" - powiedzia�a sobie, zaciskaj�c usta. Przesz�a kilka krok�w �cie�k� oznaczona strza�k� "Kezar Notch". Sosny, zachowuj�ce przyzwoit� odleg�o�� od g��wnego szlaku, t�oczy�y si� wok� tej �cie�ki, si�gaj�c ku niej granatowoczarnymi ga��ziami, poszycie te� by�o g�ste, bardzo, bardzo g�ste. Poszuka�a wzrokiem b�yszcz�cych li�ci, typowych dla truj�cego bluszczu, truj�cego d�bu, truj�cego... ale nie zauwa�y�a �adnych zagro�e�, Bogu niech b�d� dzi�ki cho�by i za to. Mama pokaza�a jej zdj�cia tych gro�nych ro�lin i nauczy�a j� rozpoznawa� je dwa lata temu, gdy �ycie by�o jeszcze prostsze i �atwiejsze. Trisha cz�sto i ch�tnie spacerowa�a w�wczas z mam� po lasach (je�li chodzi o wycieczk� do Plant-A-Torium, Peter skar�y� si� na ni� wy��cznie dlatego, �e wybra�a j� matka. By�o to tak oczywiste, �e on sam nie zdawa� sobie sprawy z przemawiaj�cego przez niego samolubstwa, kt�re zepsu�o im wszystkim ca�y dzie�). Podczas jednej z wycieczek mama nauczy�a j� tak�e tego, jak dziewczynki powinny siusia� w lesie. Nauka zacz�a si� od ca�kiem prostego stwierdzenia: "Najwa�niejsze i by� mo�e jedynie wa�ne jest, by nie wej�� przy tym w truj�cy bluszcz, a teraz patrz, co robi�, i na�laduj mnie". Trisha rozejrza�a si� dooko�a, nie zauwa�y�a nikogo, niemniej jednak postanowi�a zej�� ze �cie�ki. �cie�ka do Kezar Notch nie wygl�da�a na ucz�szczan�; zw�aszcza w por�wnaniu z szerok� alej� g��wnego szlaku wydawa�a si� zaledwie zau�kiem, ona jednak mimo wszystko nie zamierza�a przecie� kuca� na samym jej �rodku. Wydawa�o si� to niew�a�ciwe. Zesz�a wi�c w kierunku rozga��zienia na North Conway, nadal s�ysz�c rozgniewane g�osy matki i brata. P�niej, nie maj�c najmniejszych w�tpliwo�ci, �e zab��dzi�a, pr�buj�c jako� oswoi� si� z my�l�, �e by� mo�e przyjdzie jej zgin�� w lesie, przypomnia�a sobie ostatnie us�yszane wyra�nie s�owa ich k��tni, wypowiedziane przez Petera piskliwym, napi�tym g�osem ma�ego dziecka: "Nie wiem, dlaczego mamy p�aci� za wasze b��dy". Przesz�a kilkana�cie krok�w w kierunku, z kt�rego dobieg�y j� jego s�owa, omijaj�c ostro�nie krzaki je�yn, cho� na wycieczk� w�o�y�a d�insy, a nie szorty. Przystan�a, obejrza�a si� za siebie. Nadal widzia�a �cie�k�, a to znaczy�o, �e ka�dy id�cy t�dy b�dzie w stanie dostrzec j�, siusiaj�c� w kucki, z na p� wype�nionym plecakiem na ramionach i czapeczce Czerwonych Skarpet na g�owie. Zawstydzaj�ce, a raczej, jak powiedzia�aby Pepsi "za-dupa-j�ce" (Quilla Anderson wspomnia�a kiedy�, �e zdj�cie Penelopy Robichaud powinno znajdowa� si� w s�owniku przy ha�le: "wulgarno��"). Trisha zesz�a po �agodnie opadaj�cym zboczu, �lizgaj�c si� na pokrywie wilgotnych zesz�orocznych li�ci. Kiedy, ju� na dole, zn�w obejrza�a si� za siebie, stwierdzi�a, �e �cie�ki do Kezar Notch nie widzi - i bardzo dobrze, z przeciwnej strony, przed sob�, s�ysza�a g�osy m�czyzny � dziewczynki, bez w�tpienia id�cych g��wnym szlakiem, znajduj�cym si� najwyra�niej niedaleko. Rozpinaj�c d�insy, pomy�la�a, �e je�li matce i bratu przyjdzie do g�owy obejrze� si� nagle, to kiedy zauwa��, �e zamiast siostry i c�rki idzie za nimi nieznajomy tata z c�reczk�, pewnie si� zdenerwuj�. I bardzo dobrze. Niech si� denerwuj�. Niech raz pomy�l� o kim� innym, a nie tylko o sobie. Ca�a sztuka, powiedzia�a jej mama w dawnych dobrych czasach, w podobnym lesie, dwa lata temu, nie polega na siusianiu na dworze. Dziewcz�ta potrafi� to robi� r�wnie dobrze, jak ch�opcy. Sztuka polega na nienasiusianiu w majtki. Trisha kucn�a, przytrzymuj�c si� wygodnej poziomej ga��zi. Woln� r�k� si�gn�a mi�dzy kolana, usuwaj�c spodnie i majteczki z "linii ognia". Przez chwil� nie dzia�o si� nic, jak zwykle. Westchn�a m�cze�sko; ko�o jej ucha zabzycza� moskit, a nie mia�a ju� wolnej r�ki, �eby si� przed nim op�dzi�. - o m�j Bo�e, garnki do gotowania bez wody! - sykn�a gniewnie i wyda�o jej si� to �mieszne, takie strasznie �mieszne, takie potwornie g�upie i okropnie zabawne, �e roze�mia�a si� i natychmiast zacz�a siusia�. Sko�czy�a, rozejrza�a si� dooko�a, szukaj�c czego�, czym mog�aby si� wytrze�, lecz zn�w przypomnia�a sobie, co mawia� tata, i zdecydowa�a, �e nie b�dzie "nadu�ywa� szcz�cia". Potrz�sn�a pupci� (jakby mog�o jej to w czym� pom�c) i podci�gn�a majtki. Us�ysza�a bzyczenie moskita, uderzy�a si� w policzek i z zadowoleniem powita�a widok krwawej plamki na d�oni. - a my�la�e�, �e wystrzeli�am ca�y magazynek, przyjacielu, co? - powiedzia�a. Odwr�ci�a si� w kierunku, z kt�rego przysz�a, a potem odwr�ci�a si� znowu. Wpad�a na najgorszy pomys� w swoim m�odym �yciu, a mianowicie, by i�� przed siebie, a nie wraca� na szlak do Kezar Notch. Oba szlaki rozesz�y si�, tworz�c liter� Y, wystarczy�o przej�� kawa�ek, by od jednego jej ramienia dotrze� do drugiego. Zab��dzi� na tak ma�ym kawa�ku drogi, to przecie� niemo�liwe. Skoro tak wyra�nie s�ysza�a g�osy innych, nie istnia�o nawet najmniejsze niebezpiecze�stwo zab��dzenia. Druga rozgrywka Zachodnie zbocze w�wozu by�o znacznie bardziej strome od tego, kt�rym zesz�a. Wspi�a si� na nie, przytrzymuj�c si� ga��zi drzew, pokona�a wzniesienie i ruszy�a w kierunku, sk�d s�ysza�a g�osy, w tym miejscu ziemia poro�ni�ta by�a g�sto krzakami, kt�rych k�py Trisha musia�a obchodzi�, przez ca�y czas patrzy�a jednak przed siebie, w stron� g��wnego szlaku. Sz�a w ten spos�b przez jakie� dziesi�� minut, a potem zatrzyma�a si�, w tym czu�ym miejscu mi�dzy sercem i �o��dkiem, gdzie najwyra�niej zbiega�y si� wszystkie nerwy cia�a, poczu�a pierwsze niewyra�ne jeszcze uk�ucie niepokoju. Czy powinna ju� wyj�� na odga��zienie szlaku, prowadz�ce do North Conway? Najwyra�niej tak, przecie� odga��zieniem do Kezar Notch przesz�a jakie� pi��dziesi�t krok�w, zreszt� niech b�dzie sze��dziesi�t albo i siedemdziesi�t, ale z pewno�ci� nie wi�cej. Odleg�o�� mi�dzy dwoma ramionami Y nie mo�e by� przecie� a� tak du�a! Nas�uchiwa�a, oczekuj�c, �e us�yszy g�osy z g��wnego szlaku, ale w lesie panowa�a absolutna cisza. To znaczy nie, cisza nie by�a wcale absolutna. Trisha S�ysza�a szum wiatru w wielkich, typowych dla Dzikiego Zachodu sosnach, s�ysza�a wrzaski srok i gdzie�, w oddali, postukiwania dzi�cio�a wyjadaj�cego ze smakiem p�ne �niadanie ze spr�chnia�ego pnia drzewa; wok� obu jej uszu - dla odmiany - bzycza�y posi�ki armii moskit�w, ale tej pe�nej d�wi�k�w ciszy nie przerywa� �aden ludzki glos. Mia�a wra�enie, �e jest jedynym cz�owiekiem w lesie, i cho� zakrawa�o to na absurd, nerwy mi�dzy sercem i �o��dkiem zagra�y raz jeszcze. Tym razem nieco g�o�niej. Ruszy�a przed siebie, troch� szybciej, marz�c tylko o tym, by wyj�� wreszcie na szlak, nie my�l�c o niczym innym. Drog� zagrodzi�o jej zwalone drzewo, za wysokie, by przez nie przele��, Trisha postanowi�a si� wi�c pod nim przeczo�ga�. Wprawdzie zdawa�a sobie spraw�, �e powinna je obej��, ale co by to by�o, gdyby straci�a poczucie kierunku? "Ju� straci�a� poczucie kierunku" - szepn�� jaki� g�os w jej g�owie, przera�aj�co ch�odny. - Stul pysk, nie straci�am poczucia kierunku, stul pysk -szepn�a, kl�kaj�c. Pod fragmentem obro�ni�tego mchem pnia wida� by�o p�ytkie wg��bienie, postanowi�a wi�c zacz�� od niego. Opad�e poprzedniej jesieni li�cie by�y mokre, nim to sobie jednak u�wiadomi�a, prz�d podkoszulka mia�a zupe�nie przemoczony, zdecydowa�a zatem, �e wilgo� nie ma najmniejszego znaczenia. Podczo�ga�a si� dalej i uderzy�a plecami w pie�. �up. - Niech to licho we�mie! - szepn�a. "Niech to licho we�mie" by�o ostatnio ulubionym przekle�stwem jej i Pepsi, nie wiedzia�y dlaczego, lecz brzmia�o to jakby troch� z wiejska i troch� z angielska. Cofn�a si�. Zamiast pe�za�, stan�a na czworakach, otrzepa�a wilgotne, nadgni�e li�cie z podkoszulka i dopiero teraz zauwa�y�a, �e r�ce jej si� trz�s�. - Nie boj� si� - powiedzia�a specjalnie g�o�no, w�asny szept bowiem troch� j� jakby przera�a�. - Wcale si� nie boj�. Szlak jest na wyci�gni�cie r�ki. Trafi� tam za pi�� minut i b�d� musia�a biec, �eby ich dogoni�. Zdj�a plecak i popychaj�c go przed sob�, pr�bowa�a przepe�zn�� pod pniem na drug� stron�. By�a mniej wi�cej w po�owie drogi, kiedy co� si� pod ni� poruszy�o. Opu�ci�a g�ow�. W�r�d li�ci przemyka� si� gruby, czarny w��. Przez chwil� nie by�a zdolna my�le�, czu�a wy��cznie obrzydzenie i strach. Zamar�a, niezdolna wykrztusi� s�owa. Nie by�a w stanie ani wypowiedzie�, ani wyszepta� s�owa "w��", nie by�a w stanie nawet u�wiadomi� sobie, co si� za tym s�owem kryje, czu�a to jednak, zimne i pulsuj�ce pod jej ciep�� d�oni�. Drgn�a i spr�bowa�a poderwa� si� na r�wne nogi, zapominaj�c, �e nadal tkwi pod zwalonym pniem. U�amek ga��zi grubo�ci ramienia ugodzi� j� w krzy�e. Zn�w pad�a na ziemi� i wyczo�ga�a si� spod pnia najszybciej, jak tylko to by�o mo�liwe. Prawdopodobnie sama przypomina�a w tym momencie w�a. Obrzydliwy gad znik�, ale strach pozosta�. Przycisn�a r�k� ukrytego w�r�d zgni�ych li�ci obrzydliwego stwora, przycisn�a go r�k�. Dzi�ki Bogu, najwyra�niej nie by� jadowity. Tylko co, je�li tu jest wi�cej w�y? i co, je�li te nast�pne b�d� jadowite? Co, je�li te lasy a� si� od nich roj�? a roj� si� z ca�� pewno�ci�, lasy zawsze a� roj� si� od tego, czego nie lubisz, od wszystkiego, co napawa ci� przera�eniem i czego nienawidzisz instynktownie, wszystkiego, co budzi w tobie jedno uczucie: �lep�, wszechogarniaj�c� panik�. Dlaczego w og�le zdecydowa�a si� pojecha� na t� wycieczk�? i w dodatku pojecha� na ni� z rado�ci�! Chwyci�a rami�czko plecaka i pobieg�a przed siebie, czuj�c, jak plecak obija jej si� o nogi. Przez rami� rzuca�a nieufne spojrzenia na le��cy pie�, na stoj�ce drzewa, na g�szcz ga��zi wype�niaj�cy pr�ni� pomi�dzy nimi; czu�a paniczny strach, �e zobaczy w�a, i jeszcze gorszy, jeszcze bardziej paniczny strach przed zobaczeniem mn�stwa w�y, niczym w jakim� horrorze "Inwazja morderczych w�y", w roli g��wnej Patricia McFarland, przera�aj�ca opowie�� o dziewczynce, kt�ra zab��dzi�a w lesie i... "Przecie� ja nie..." - pomy�la�a Trisha i w tym momencie, poniewa� ogl�da�a si� przez rami�, potkn�a si� o kamie� stercz�cy z grz�skiej ziemi, zachwia�a, machn�a woln� r�k� (w drugiej trzyma�a plecak) w skazanym z g�ry na niepowodzenie wysi�ku utrzymania r�wnowagi i ci�ko przewr�ci�a si� na bok. Poczu�a straszny b�l w krzy�u, gdzie poprzednio ugodzi�a j� ga���. Le�a�a na boku w�r�d li�ci, wilgotnych, lecz nie tak obrzydliwie zgni�ych, jak pod pniem drzewa, oddychaj�c szybko i czuj�c bicie serca mi�dzy oczami. Nagle, przera�ona i wytr�cona z r�wnowagi, zda�a sobie spraw�, �e wcale nie jest pewna, czy porusza si� we w�a�ciwym kierunku. Ogl�da�a si� przecie� za siebie, wi�c mog�a w kt�rym� momencie skr�ci�. Mog�a, ale nie musia�a. "Wr�� do powalonego drzewa - pomy�la�a. - Sta� w miejscu, w kt�rym spod niego wysz�a�, sp�jrz wprost przed siebie i id� w tym kierunku, a trafisz na g��wny szlak". Ale czy naprawd�? Je�li tak, to dlaczego jeszcze do niego nie dosz�a? Poczu�a nap�ywaj�ce do oczu �zy. Mrugn�a i wielkim wysi�kiem woli powstrzyma�a si� od p�aczu. Gdyby zacz�a p�aka�, nie mog�aby ju� wyt�umaczy� sama sobie, �e si� nie boi. Gdyby zacz�a p�aka�, wszystko mog�oby si� zdarzy�. Bardzo powoli wr�ci�a pod zwalone, zaro�ni�te mchem drzewo. Strasznie si� ba�a konieczno�ci zrobienia cho�by kilku krok�w w z�ym kierunku, r�wnie niech�tnie wraca�a do miejsca, w kt�rym widzia�a w�a (m�g� sobie nie by� jadowity, niech mu b�dzie, i tak nienawidzi�a wszystkich w�y), zdawa�a sobie jednak spraw�, �e musi to zrobi�. Dostrzeg�a miejsce, w kt�rym spod li�ci prze�witywa�a ziemia, to tam zobaczy�a (i - Bo�e jedyny - tak�e dotkn�a) w�a; rysa d�ugo�ci ma�ej dziewczynki w le�nym poszyciu ju� podchodzi�a wod�. Przygl�daj�c si� jej, zn�w potar�a d�onie o wilgotn�, zab�ocon� bluzk�. To, �e bluzka by�a mokra i zab�ocona, by�o w jaki� dziwny spos�b najbardziej niepokoj�ce. �wiadczy�o o tym, �e nast�pi�a zmiana planu... a nowy plan, zak�adaj�cy pe�zanie po wilgotnej ziemi pod zwalonymi drzewami, u�wiadamia�, �e ta zmiana nie jest bynajmniej zmian� na lepsze. "Po co w og�le zesz�am ze �cie�ki? i dlaczego odesz�am tak daleko, �e straci�am j� z oczu? Tylko po to, �eby zrobi� siusiu? Przecie� nie chcia�o mi si� siusiu a� tak bardzo! Zesz�am ze �cie�ki, a to znaczy, �e musia�am by� szalona, a potem dosta�am kolejnego ataku szale�stwa i pomy�la�am, �e mog� bezpiecznie skr�ci� sobie drog� przez dziki las (dopiero teraz przysz�o jej do g�owy to okre�lenie: �dziki las�). No c�, dzisiaj rzeczywi�cie czego� si� nauczy�am. Nauczy�am si�, �e nie wolno schodzi� ze szlaku. Niezale�nie od tego, co musisz zrobi�, niezale�nie od tego, jak bardzo musisz zrobi� to, co musisz zrobi�, niezale�nie od tego, czego musisz wys�ucha� i jak d�ugo b�dziesz tego s�ucha�a, nie wolno zej�� ze szlaku. Na szlaku koszulka Czerwonych Skarpet by�a sucha i czysta. Na szlaku nie czu�o si� ucisku w do�ku, a serce bi�o mocno, r�wno i powoli. Na szlaku cz�owiek czuje si� bezpieczny, a tylko to si� liczy". Na szlaku cz�owiek czuje si� bezpieczny. Trisha si�gn�a r�k� za plecy i wymaca�a wielk� dziur� w podkoszulku na wysoko�ci krzy�a, a wi�c u�amek ga��zi przewr�conego drzewa rozerwa� go tak �atwo, a ona mia�a nadziej�, �e nic takiego si� nie sta�o. Na czubkach palc�w dostrzeg�a �lady krwi. Chlipn�a i otar�a d�o� o d�insy. - Pociesz si�, �e przynajmniej nie by� to zardzewia�y gw�d� - powiedzia�a g�o�no. - Nie ma tego z�ego, co by na dobre nie wysz�o. - Matka cz�sto to powtarza�a, lecz Trishy te s�owa wcale nie doda�y odwagi. Na razie wszystko by�o �le. Gorzej ni� kiedykolwiek. Przyjrza�a si� dok�adnie ziemi pod drzewem, przesun�a nawet butem po li�ciach, po w�u nie pozosta� jednak �aden �lad. Tak, najprawdopodobniej nie by� to w�� jadowity, ale obrzydliwy, owszem. W�e s� strasznie obrzydliwe. Obie i �liskie, z tymi swoimi ruchliwymi, drgaj�cymi j�zykami. Nie chcia�a o nim my�le� nawet teraz, nie chcia�a pami�ta�, jak pulsowa� jej pod r�k�, niczym zimny mi�sie�. "Dlaczego nie w�o�y�am but�w?" Trisha przyjrza�a si� swoim niskim reebokom. "Dlaczego musia�am w�o�y� te cholerne �apcie?" Odpowied� na to pytanie narzuca�a si� sama - w�o�y�a je, bo doskonale nadawa�y si� do spaceru po �cie�ce, a plan zak�ada� pozostawanie na �cie�ce przez ca�y czas. Zamkn�a na chwil� oczy. - Nie sta�o si� nic wielkiego - zn�w powiedzia�a na g�os. -Wystarczy, �ebym nie straci�a g�owy, nie popad�a w panik�. Za chwilk�, no, mo�e za kilka chwil, us�ysz� ludzkie g�osy. Tym razem w�asny g�os trocheja pocieszy� i poczu�a si� odrobin� lepiej. Odwr�ci�a si�, ustawi�a nogi po obu stronach bruzdy w ziemi, kt�r� wyry�a w�asnym cia�em, i przylgn�a po�ladkami do poro�ni�tego mchem pnia, o tak. Patrze� wprost przed siebie. Tam jest g��wny szlak. Musi by�. Mo�e tak, mo�e nie? Czy nie lepiej by�oby zaczeka� tutaj? Zaczeka� na g�osy. Upewni� si�, kt�ra strona jest w�a�ciwa. A jednak Trisha nie by�a w stanie czeka�. Bardzo chcia�a powr�ci� ju� na �cie�k�, zapomnie� o tych przera�aj�cych dziesi�ciu (a mo�e min�o nawet pi�tnastu) minutach, im wcze�niej, tym lepiej. Zarzuci�a wi�c plecak na ramiona, �a�uj�c, �e nie ma przy niej rozgniewanego, narzekaj�cego, ale w gruncie ca�kiem sympatycznego starszego brata, kt�ry poprawi�by paski, i ruszy�a przed siebie. Ma�e muszki zdo�a�y j� ju� osaczy� i wok� jej g�owy lata�o ich tyle, �e mia�a wra�enie, i� przed oczami ta�cz� jej czarne plamki. Odp�dza�a owady, machaj�c r�kami, ale ich nie zabija�a. Kiedy�, dawno temu, by� mo�e wtedy, kiedy nauczy�a j� siusia� w lesie, mama powiedzia�a jej, �e moskity nale�y zabija�, ale ma�e muszki si� odgania. Quilla Andersen (w�wczas b�d�ca jeszcze Quill� McFarland) wyja�ni�a, �e zabijanie nawet przyci�ga ma�e muszki, no i oczywi�cie ludzie, kt�rzy bez przerwy klepi� si� po ca�ym ciele, gorzej znosz� ca�� t� sytuacj�. "Je�li chodzi o owady w lesie - uczy�a mama - najlepiej jest my�le� jak ko�. Wyobrazi� sobie, �e ma si� ogon i �e mo�na je nim odp�dzi�". Stoj�c przy zwalonym drzewie i oganiaj�c si� od muszek, ale ich nie zabijaj�c, Trisha wypatrzy�a wysok� sosn�, rosn�c� jakie� czterdzie�ci metr�w dalej... czterdzie�ci metr�w dalej na p�noc, je�li w og�le zachowa�a jakie� poj�cie o stronach �wiata. Podesz�a do drzewa, stan�a przy nim, opar�a d�onie na lepkiej od �ywicy korze i obejrza�a si� za siebie. Czy sz�a w prostej linii? Mia�a nadziej�, �e tak. Nabrawszy odwagi, rozejrza�a si� dooko�a i dostrzeg�a g�sto rosn�ce krzaczki, pokryte czerwonymi kulkami. Podczas kt�rej� z poprzednich wycieczek matka pokaza�a je im obojgu, a kiedy Trisha zwr�ci�a jej uwag�, �e to wilcze jagody, �miertelna trucizna, tak twierdzi Pepsi, roze�mia�a si� i powiedzia�a: "S�ynna Pepsi jednak nie wie wszystkiego. Co za ulga. To golteria, Trish. Wcale nie jest truj�ca. Smakuje jak guma do �ucia Teaberry, ta sprzedawana w czerwonym opakowaniu". Zjad�a kilka golterii i - poniewa� nie pad�a na ziemi�, nie zacz�a si� dusi� i nie dosta�a drgawek - Trisha tak�e ich spr�bowa�a. Jej w smaku przypomina�y raczej �elki, te zielone, lekko szczypi�ce w j�zyk. Teraz podesz�a do krzaczk�w, pomy�la�a, �e mog�aby przecie� zje�� par� golterii, po prostu �eby si� pocieszy�, ale zrezygnowa�a. Nie czu�a g�odu, a �eby j� pocieszy�, trzeba by�oby czego� doprawdy wyj�tkowego, nie jakich� tam jag�d. Odetchn�a ostrym zapachem du�ych, pokrytych woskiem li�ci, zdaniem matki, tak�e jadalnych (jej nawet do g�owy nie przysz�o ich pr�bowa�, w ko�cu nie by�a przecie� �wistakiem), a potem zn�w spojrza�a na sosn�. Oceni�a, �e nadal idzie w linii prostej, i wybra�a sobie trzeci punkt orientacyjny: ska�k� przypominaj�c� kapelusz ze starego, czarno-bia�ego filmu. Po niej przysz�a kolej na kilka brz�z, a p�niej na rosn�c� w po�owie zbocza wspania�� k�p� paproci. Trisha tak bardzo koncentrowa�a si� na kolejnych punktach orientacyjnych (koniec z ogl�daniem si� przez rami�, skarbie), �e dopiero kiedy stan�a przy paprociach, u�wiadomi�a sobie, i� - kiepski �art - b�d�c w lesie, nie widzi drzew. Poruszanie si� od punktu do punktu to oczywi�cie bardzo fajna rzecz i istotnie, ona idzie chyba niemal dok�adnie w linii prostej, lecz co z tego, je�li w z�ym kierunku? Wystarczy przecie�, by by� tylko odrobin� z�y, i nieszcz�cie gotowe, a ona bez w�tpienia idzie w z�ym kierunku. Gdyby nie zboczy�a, z ca�� pewno�ci� wysz�aby ju� na szlak. Przecie� przesz�a. .. - Rany - powiedzia�a g�o�no, a w jej g�osie brzmia�a nutka, kt�ra wcale jej si� nie spodoba�a. - Musia�am przej�� z p�tora kilometra, a mo�e nawet dwa? Wok� jej g�owy bzycza�y owady. Muchy trzyma�y si� raczej przed oczami, moskity brz�cza�y niczym miniaturowe helikoptery ko�o uszu, doprowadzaj�c j� tym brz�czeniem do szale�stwa. Zamachn�a si� na jednego i chybi�a, ale waln�a si� w ucho i teraz brz�cza�o jej tak�e w g�owie. Mimo to musia�a si�� powstrzymywa� si� przed kolejn� pr�b�. Gdyby zacz�a, sko�czy�aby prawdopodobnie, sama wal�c si� po g�owie, niczym bohater starego filmu animowanego. Upu�ci�a plecak, ukucn�a, odpi�a klap� i zajrza�a do �rodka. Znalaz�a niebieski plastikowy p�aszcz przeciwdeszczowy, papierow� torb� z drugim �niadaniem, kt�re przygotowa�a sama, gameboya, krem przeciws�oneczny (nie bardzo przydatny, chmury prawie ca�kiem przes�oni�y ju� s�o�ce i z nieba znika�y w�a�nie ostatnie plamy b��kitu), butelk� wody, butelk� Surge, balonik Twinkie i torebk� chips�w. Czego nie znalaz�a, to p�ynu przeciw komarom. Oczywi�cie, rzecz by�a do przewidzenia. Trisha wysmarowa�a si� jednak p�ynem do opalania z nadziej�, �e powstrzyma to przynajmniej muszki, i zacz�a pakowa� plecak od nowa. Przerwa�a na chwil�, przygl�daj�c si� balonikowi, ale te� go w ko�cu od�o�y�a, w zasadzie bardzo te baloniki lubi�a, spodziewa�a si� nawet, �e kiedy dojdzie do wieku Pele'a, b�dzie jednym wielkim pryszczem na nogach, ale na razie nadal nie czu�a ani �ladu g�odu. "A poza tym mo�esz nie do�y� wieku Petera - podszepn�� jej niepokoj�cy, wewn�trzny g�os. Jak to mo�liwe, �e gdzie� w cz�owieku drzemie laki zimny, laki beznami�tny, jego w�asny wewn�trzny g�os? Taki zdrajca, niewierz�cy w spraw�. - Mo�e by� i tak, �e nigdy nie wyjdziesz z tego lasu". - Zamknij si�, zamknij, zamknij!... - sykn�a, zapinaj�c klap� plecaka dr��cymi palcami. Ju� mia�a wsta�, lecz zamar�a nagle, kl�cz�c na jednym kolanie w wilgotnej ziemi, z podniesion� g�ow�, w�sz�c niczym �ania, kt�ra po raz pierwszy oddali�a si� od matki. Tylko �e Trisha nie w�szy�a, lecz nas�uchiwa�a, ca�� sw� uwag� skupiaj�c wy��cznie na zmy�le s�uchu. S�ysza�a trzask ga��zi poruszaj�cych si� na najl�ejszym wietrze. S�ysza�a bzyczenie tych okropnych, wstr�tnych moskit�w. S�ysza�a postukiwanie dzi�cio�a. Gdzie�, z daleka, dobiega�o j� krakanie kruka. Jeszcze dalej, prawie na granicy s�yszalno�ci, warcza� silnik samolotu. Nie s�ysza�a natomiast ludzkich g�os�w, dobiegaj�cych ze szlaku. Pod tym wzgl�dem w lesie panowa�a absolutna cisza. Zupe�nie jakby szlak prowadz�cy do North Conway zosta� wymazany z rzeczywisto�ci. D�wi�k silnika samolotowego umilk� i dziewczynka musia�a pogodzi� si� z rzeczywisto�ci�. Wsta�a. Nogi mia�a ci�kie i cia�o te� wydawa�o si� wa�y� zbyt wiele, za to g�owa sprawia�a wra�enie wype�nionego lekkim gazem balonu, przyczepionego do o�owianych odwa�nik�w. Trisha poczu�a nagle, �e si� dusi, tonie w oceanie samotno�ci, d�awi si� jaskrawym, wszechogarniaj�cym poczuciem od��czenia od reszty ludzi, w jaki� spos�b uda�o jej si� przerwa� wi�zy, zab��dzi� poza lini� boiska w �wiat, w kt�rym nie obowi�zywa�y ju� znane jej doskonale regu�y gry. - Hej! - krzykn�a. - Hej, ludzie, czy mnie s�yszycie? S�yszycie mnie? Hej! - Umilk�a, modl�c si� o jak��, jak�kolwiek odpowied�, nie us�ysza�a jednak �adnej odpowiedzi, wykrzycza�a wi�c z siebie to, co najgorsze. - Ratunku! Pomocy! Pom�cie mi! Zab��dzi�am! Zab��dzi�am w tym lesie! Rozp�aka�a si�, niezdolna d�u�ej wstrzymywa� �ez. Nie potrafi�a ju� si� oszukiwa�, wmawia� sobie, �e w pe�ni kontroluje sytuacj�. G�os jej dr�a�, najpierw by� g�osem przera�onego ma�ego dziecka, potem wr�cz g�osem niemowl�cia zapomnianego w ko�ysce i - a to przerazi�o j� znacznie bardziej ni� cokolwiek, co sta�o si� dzisiejszego ranka -jedynym ludzkim g�osem, jaki rozlega� si� w okolicy, zap�akanym i cienkim, wo�aj�cym o pomoc, zab��dzi�a bowiem w lesie. Trzecia rozgrywka Krzycza�a tak przez dobre pi�tna�cie minut, czasami przyk�adaj�c d�onie do ust i zwracaj�c si� w kierunku, w kt�rym, jak si� jej wydawa�o, powinien si� znajdowa� g��wny szlak, ale g��wnie po prostu krzycza�a przed siebie. Krzykn�a wreszcie po raz ostatni, i by� to krzyk bez s��w, ostateczny wyraz strachu i rozpaczy, tak g�o�ny, �e zabola�o j� gard�o, a potem pad�a na ziemi� obok plecaka, ukry�a twarz w d�oniach i zap�aka�a. P�aka�a tak mo�e pi�� minut (nie potrafi�a powiedzie� dok�adnie, jak d�ugo to trwa�o, jej zegarek zosta� w domu, le�a� sobie teraz na stoliku przy ��ku, kolejne chytre posuni�cie Wielkiej Trishy), a kiedy przesta�a p�aka�, poczu�a si� odrobink� lepiej... pod ka�dym wzgl�dem, z wyj�tkiem owad�w. Owady by�y wsz�dzie, pe�za�y, brz�cza�y i bzycza�y, pr�bowa�y wyssa� jej krew i spi� pot. Doprowadza�y j� po prostu do szale�stwa. Poderwa�a si� na r�wne nogi, wymachuj�c w powietrzu czapeczk� Czerwonych Skarpet, ca�y czas przypominaj�c sobie, �e nie wolno jej pr�bowa� zabi� dr�czycieli, lecz jednocze�nie wiedz�c, �e b�dzie pr�bowa�a i zacznie pr�bowa� ju� wkr�tce. Po prostu nie zdo�a si� powstrzyma�. Nie by�a pewna, czy powinna czeka�, czy te� raczej i��. Nie mia�a poj�cia, co b�dzie dla niej lepsze, ba�a si� tak, �e nie potrafi�a my�le� racjonalnie. Zamiast rozs�dku przem�wi�y nogi - ruszy�a przed siebie, rzucaj�c dooko�a przera�one spojrzenia, ocieraj�c przedramieniem podpuchni�te oczy. Podnosi�a r�k� raz po raz, kiedy tylko dostrzeg�a na niej kilka moskit�w. Teraz uderzy�a na �lepo, zabijaj�c trzy, z kt�rych dwa zd��y�y si� ju� na�re�. Widok w�asnej krwi nie wyprowadza� jej na og� z r�wnowagi, tym razem jednak nogi si� pod ni� ugi�y, usiad�a ci�ko na pokrytej ig�ami ziemi pod kilkoma starymi sosnami i zn�w si� rozp�aka�a. Bola�a j� g�owa, dokucza� �o��dek. "Kilka chwil temu siedzia�am w samochodzie - my�la�a, niezdolna uwolni� si� od tej my�li. - Siedzia�am w samochodzie, na tylnym siedzeniu, a na przednim k��cili si� mama i Peter". Nagle przypomnia� si� jej gniewny g�os brata, m�wi�cego: "Nie rozumiem, dlaczego mamy p�aci� za wasze pomy�ki". Pomy�la�a, �e s� to by� mo�e ostatnie s�owa Petera, jakie us�ysza�a, i zadr�a�a, jakby dostrzeg�a wype�zaj�cego ku niej z cieni strasznego potwora. Tym razem �zy obesch�y wcze�niej ni� poprzednio, nie p�aka�a te� a� tak histerycznie. Kiedy zn�w wsta�a (wymachuj�c wok� g�owy czapeczk� i niemal nie zdaj�c sobie z tego sprawy), by�a prawie spokojna. Nie w�tpi�a, i� mama wie ju�, �e jej c�rka zab��dzi�a. Najpierw pomy�li, �e mia�a do�� awantury i wr�ci�a do samochodu. Oboje zawr�c� wi�c na parking, po drodze pytaj�c ludzi, czy nie widzieli dziewczynki w czapeczce Czerwonych Skarpet (niemal s�ysza�a g�os mamy: "Ma dziewi�� lat, ale jest wysoka jak na sw�j wiek i wygl�da doro�lej"). Dojd� do samochodu i zobacz�, �e jej w nim nie ma, wi�c powa�niej si� zaniepokoj�. Mama b�dzie wr�cz przera�ona. Na my�l o tym Trisha poczu�a si� winna, a tak�e wi�cej ni� odrobin� przestraszona. Narobi�a zamieszania, prawdopodobnie wielkiego zamieszania, b�d� jej szukali nie tylko ratownicy, lecz pewnie tak�e S�u�ba Le�na, a wszystko przez to, �e jak g�upia zesz�a z wyznaczonego szlaku. Ten nowy strach na�o�y� si� na wszystkie poprzednie obawy i Trisha przy�pieszy�a kroku z nadziej�, �e trafi na g��wny szlak, nim wszystkie te okropne rzeczy w og�le si� wydarz�, nim osobi�cie stanie si� przyczyn� tego, co matka zwyk�a nazywa� "publicznym praniem brud�w". Par�a przed siebie, zapominaj�c o planie zak�adaj�cym poruszanie si� mi�dzy dwoma wybranymi punktami, dok�adnie w linii prostej, nie�wiadomie skr�caj�c coraz dalej na zach�d, oddalaj�c si� od Szlaku Appalach�w wraz z jego mniej wa�nymi trasami wycieczkowymi i �cie�kami, skr�caj�c w kierunku, w kt�rym by�y wy��cznie dzikie lasy z wysokim poszyciem, strome kamieniste wzg�rza i w og�le teren trudny do przebycia. Krzycza�a i s�ucha�a, s�ucha�a i krzycza�a. Zdumia�aby si� �miertelnie, gdyby wiedzia�a, �e jej matka i brat nadal si� k��c� i wci�� jeszcze nie zdaj� sobie sprawy z tego, �e ich c�rka i siostra zagin�a. Trisha par�a przed siebie, op�dzaj�c si� od roj�w muszek, nie omijaj�c ju� skupisk pomniejszych krzaczk�w, lecz po prostu przedzieraj�c si� przez nie. S�ucha�a i wo�a�a, wo�a�a i s�ucha�a, tylko �e tak naprawd� wcale nie s�ucha�a, ju� nie. Nie czu�a moskit�w, siedz�cych jej rz�dem na karku tu� poni�ej linii w�os�w niczym pijacy w dopiero co otwartym barze, wychylaj�cy szklaneczk� za szklaneczk�, nie czu�a muszek wij�cych si� rozpaczliwie, przylepionych do jej policzk�w w miejscach, gdzie �zy nie ca�kiem jeszcze wysch�y. Wpad�a w panik� nie nagle -jak w�wczas, gdy dotkn�a w�a - lecz powoli, przedziwnie stopniowo. Czerpa�a z zasob�w �wiata, a jednocze�nie niemal ca�kowicie si� od niego odci�a. Sz�a coraz szybciej, nie patrz�c, dok�d idzie, wo�a�a o pomoc, nie s�uchaj�c w�asnego g�osu, wydawa�o jej si�, �e nas�uchuje odpowiedzi, cho� prawdopodobnie nie us�ysza�aby nic nawet zza najbli�szego drzewa. Zacz�a biec, w og�le nie zdaj�c sobie sprawy z tego, �e biegnie. "Musz� zachowa� spok�j - powtarza�a sobie - cho� nie bieg�a ju�, lecz wr�cz p�dzi�a. - Przed chwil� zaledwie siedzia�am w samochodzie -my�la�a, biegn�c coraz szybciej. - �Nie wiem, dlaczego mamy p�aci� za wasze b��dy�" - przypomnia�a sobie, w ostatniej chwili unikaj�c ga��zi wymierzonej, jak mog�oby si� zdawa�, wprost w jej oko. Ga��� drasn�a Trish� w policzek, na kt�rym pojawi�a si� cienka smu�ka krwi. Bieg�a, ha�a�liwie przedzieraj�c si� przez krzaki, nie s�ysz�c trzasku �amanych ga��zek, nie�wiadoma, �e kolce rozdzieraj� jej d�insy i sk�r� na nagich ramionach, czuj�c na twarzy ch�odny, przedziwnie podniecaj�cy podmuch powietrza. Wbieg�a na zbocze, p�dzi�a teraz przed siebie najszybciej, jak potrafi�a, z przekrzywion� czapeczk� na g�owie i powiewaj�cymi w�osami (po gumce, kt�ra �ci�ga�a je w ko�ski ogon, nie pozosta�o nawet wspomnienie), przeskakiwa�a mniejsze drzewka, powalone przez burz� przed wielu laty, dotar�a na szczyt... i nagle pojawi�a si� przed ni� szaroniebieska dolina, kt�rej przeciwleg�e, oddalone o kilka kilometr�w zbocze wyznacza�a naga granitowa �ciana, przed sob� za� mia�a tylko �wie�e powietrze wiosennego dnia; w ostatnich chwilach �ycia spada�aby przez nie, wiruj�c i na darmo wzywaj�c pomocy mamusi. Trisha nie my�la�a, ba�a si� tak bardzo, �e nie by�a w stanie my�le�, lecz jej cia�o samo z siebie rozpozna�o, �e nie zd��y zatrzyma� si� przed urwiskiem. Mog�a tylko mie� nadziej�, �e zdo�a skr�ci�, nim b�dzie za p�no. Skoczy�a w lewo, prawa stopa po�lizgn�a si� i dziewczynka zawis�a nad przepa�ci�. S�ysza�a, jak od skalnej �ciany odrywaj� si� kamyk