1813
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 1813 |
Rozszerzenie: |
1813 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 1813 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 1813 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
1813 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Roland TOPOR
�WI�TA KSI�GA
CHOLERNEGO PROUTTO
Nie wiem, jak do tego dosz�o, ale takie s� fakty: od trzystu dni jestem Bogiem Zoas�w. To zaj�cie najprostsze na �wiecie. Pij�, jem i spaceruj� brzegiem morza. Du�o �pi�, g��wnie dlatego, �e brakuje innych rozrywek, chocia� Zoasi robi�, co mog�, by zaspokoi� ka�dy m�j kaprys. Wystarczy, �e �ci�gn� brwi, a ogarnia ich przera�enie. Kichn�, a chyl� si� w pokorze, pierdn� - padaj� na twarz. S� na ka�de moje skinienie, wype�niaj� rozkazy, kt�rych jeszcze nawet nie wypowiedzia�em.
Czasami trudno o co� bardziej wkurzaj�cego.
Wczoraj rozsierdzony w�ciek�ym b�lem z�b�w nabazgra�em na piasku: "A �eby�cie wszyscy zdechli!"
Gdy mi co� dokucza, staj� si� porywczy.
Wieczorem b�l min�� i nastr�j natychmiast si� poprawi�.
"Gdzie, do diab�a, podziali si� moi wyznawcy?"
No c�, potraktowali powa�nie moje �yczenie i umarli.
Ca�e plemi�.
Zosta� tylko Proutto, dy�urny sceptyk. Wolnomy�liciel, kt�ry ci�gle pokazywa� mi j�zyk i �mia� si� drwi�co za moimi plecami.
Ca�y ten jego rozs�dek ulotni� si�, kiedy odkry�, �e jest jedynym, kt�ry prze�y�.
Uwierzy�, �e sprawi�em cud. Od tej chwili znikn�y wszelkie w�tpliwo�ci - by�em prawdziwym Bogiem. Czo�ga� si� u moich st�p, p�acz�c krokodylimi �zami.
"Przebacz! Przebacz! Przebacz!"
Upojony dopiero co przyj�t� wiar� b�aga�, bym podda� go pr�bie. Tylko w ten spos�b m�g�by przekona� mnie o szczero�ci swego nawr�cenia.
W�wczas postanowi�em, �e jeszcze mu to wyjdzie bokiem.
Leniwie rozci�gni�ty na mi�kkiej warstwie suchych li�ci, pogryza�em pestki kar�owatego arbuza i snu�em marzenia. By� to czas sjesty, ale ptasie trele przetykane bzyczeniem i chrobotem owad�w nie dawa�y mi spa�.
Nagle w otworze sza�asu pojawi�a si� komiczna posta� Proutto.
- Boli brzuch, Panie - wyja�ni� p�aczliwym g�osem.
- I bardzo dobrze. B�dziesz mia� nauczk�. Zabroni�em ci je�� moje owoce. A poza tym nie jestem twoim Panem, mizeraku. Na c� mi potrzebny taki s�uga jak ty?
- Nie jeste� moim Panem, lecz ja jestem twoim niewolnikiem.
- Nie, Proutto. Nie jeste� moim niewolnikiem ani ja twoim w�adc�. Nie przyjm� na siebie takiej odpowiedzialno�ci.
- A jednak nale�� do ciebie!
- �a�osny Proutto, gdyby� do mnie nale�a�, stanowi�by� cz�� moich d�br! Mam nadziej�, �e nie uwa�asz si� za dobro? Ty sam jeste� dla siebie Bogiem, w�adc� i niewolnikiem, wi�c sam sobie rad� ze swoimi niezliczonymi nieprawo�ciami, a mnie daj odpocz�� po obiedzie.
Proutto zbity z tropu gapi� si� na swoje stopy, przest�puj�c z nogi na nog�. W ko�cu wymamrota�:
- Jak mam ci� wo�a�?
- A czy musisz mnie wo�a�? Jestem tutaj.
- Ale gdyby� pewnego dnia by� daleko?
- Jak nazywa� si� tw�j ojciec?
- Gisou.
- W takim razie w modlitwach zwracaj si� do mnie Gisou, ale mnie nie wo�aj. M�dl si�. Im ciszej b�dziesz si� modli�, tym lepiej ci� b�d� s�ysza�.
Twarz Proutto rozja�ni�a si� szerokim u�miechem, a on sam zaklaska� w d�onie.
-Och tak, dobrze. Gisou! Gisou! Gisou!
- Ciszej, niezno�ny Proutto. Je�li rzeczywi�cie we mnie wierzysz, musisz si� �wiczy� w milczeniu.
*
Codzienna przechadzka, kt�rej za�ywa�em celem zaostrzenia apetytu, zaprowadzi�a mnie nad strumyk. U jego brzegu spostrzeg�em przykucni�tego Proutto. Zaspokaja� pragnienie, pij�c z d�oni z�o�onych niczym dwie muszle.
- Wi�c to tak we mnie wierzysz, wstr�tny Proutto?
Zamar� z przera�enia, a woda wycieka�a mu spomi�dzy palc�w.
- Tak, Gisou, wierz� w ciebie.
- I pijesz?
- Tak, pij�. To niedobrze?
- Wierzysz we mnie i pijesz. Zapewne chcia�o ci si� pi�? I uwierzy�e�, �e woda ugasi pragnienie. Wierzysz w wod�, a nie we mnie.
- Wierz� w ciebie.
- Uzna�e� mnie za gorszego od wody. Gdyby� prawdziwie we mnie wierzy�, toby� nie pi�. Przy najmniejszym pragnieniu wystarczy�oby ci si� pomodli�, a orze�wi�bym ci� lepiej ni� naj�wie�sza i najzimniejsza woda.
- Prosz� ci�, Gisou, uga� moje pragnienie.
Westchn��em ci�ko.
- M�g�bym to zrobi�, przebrzyd�y Proutto, ale szczerze m�wi�c, nie zale�y mi na tym. Sprawi�e� mi zbyt wielk� przykro��. Pij sobie wod�, skoro tak j� lubisz. Ulegaj z�ym przyzwyczajeniom. Zapomnij o mnie.
- Gisou, ja nie lubi� wody. Ja lubi� ciebie.
- Patrz i staraj si� zrozumie�.
Wszed�em do strumienia i tym razem ja si� napi�em.
- Nie rozumiem, Gisou.
- Przecie� to proste: woda jest we mnie, a ja jestem w wodzie. Mi�dzy nami nie a ju� r�nicy.
- Nigdy wi�cej nie b�d� pi� wody, przyrzekam. Wybaczysz mi, Gisou?
- Mo�esz pi�, ile tylko zapragniesz, niemo�liwy Proutto, ale musi to by� woda morska. W ten spos�b, kiedy s�l b�dzie pali� ci gard�o, przypomnisz sobie �zy, kt�re przez ciebie wyla�em. Im silniejsze b�dzie pragnienie, tym wi�ksza szansa na uzyskanie przebaczenia.
*
Proutto dok�ada� wszelkich stara�, �eby zapewni� mi obfite i urozmaicone po�ywienie. Kucharzem by� beznadziejnym, ale potrawy przyrz�dza� wy��cznie z pierwszorz�dnych, �wie�ych produkt�w: bulw pochrzynu, owoc�w mango, ananas�w, orzech�w kokosowych, korzonk�w, jaj, skorupiak�w, ryb, ptactwa i dziczyzny. Jego sta�a obecno�� w czasie posi�k�w gra�a mi jednak na nerwach. Mia� taki spos�b przygl�dania si�, jak jem - �uj�c i prze�ykaj�c razem ze mn� - �e traci�em apetyt.
- Powiedz mi, Proutto, co ja teraz robi�?
- Jesz, Gisou?
- Chcesz powiedzie�, �e si� posilam?
- Tak, Gisou.
- Podobnie jak ty, gdy jeste� g�odny?
- Tak, Gisou.
Przyjrza�em mu si� z niech�ci�.
- Nie wierzysz we mnie. Jeste� przekonany, �e moje istnienie zale�y od przyj�tego pokarmu. �e moje cia�o czerpie budulec z twoich zgni�ych owoc�w, cuchn�cych ryb i anemicznego ptactwa.
- Jesz, bo ci smakuje.
- Od dzisiaj ju� niczego wi�cej nie tkn�. Masz nadal przynosi� mi posi�ki, tak jak to robi�e� dotychczas, ale to b�d� tylko symboliczne ofiary. Nic b�d� ich jad�. Moc� mojego ducha sprawi�, �e znikn�. Przekonasz si�, jak ma�o mnie obchodzi pospolity pokarm. �ywi� si� wy��cznie tajemnic�.
- B�d� znika�y rzeczy, Gisou? Pozwolisz mi popatrze�?
- Nie, nieczysty Proutto, na czas tych ceremonii b�dziesz musia� si� oddala�. W przeciwnym razie m�g�by� tak�e znikn��. Poniewa� ja, inaczej ni� ty, nie przyjmuj� cia� sta�ych, lecz wdmuchuj� pr�ni� w pe�ni�, kt�ra mnie otacza.
Proutto s�ucha� z otwartymi ustami.
- Zrozumia�e�, barania g�owo? Wyrazi�em si� jasno?
- A ja, Gisou? By�oby ci przykro, gdybym nadal jad�?
- Oczywi�cie, to by mnie dotkn�o. Traktujesz sw�j �o��dek jak b�stwo wa�niejsze ode mnie. My�lisz, �e to dla mnie mi�e?
- By�by� zadowolony, gdybym ja tak�e przesta� je��?
- Dobre sobie! Nie wytrzymasz nawet dw�ch dni bez jedzenia.
- Wytrzymam osiem dni, Gisou. Nie b�d� ju� s�ucha� swojego �o��dka.
Proutto wykonywa� dziki taniec, depcz�c za�arcie resztki mojego posi�ku.
- Wystarczy. Id� poszuka� dla mnie innych dar�w, bo w przeciwnym razie sprawi�, �e znikniesz.
Akurat tropi�em jaszczurk�, kt�rej odci��em tylne nogi - to jedna z moich rzadkich rozrywek - kiedy natkn��em si� na przykucni�tego za krzakiem Proutto. Natychmiast przyj�� postaw� pe�n� fa�szywej uni�ono�ci, kt�r� stosowa� zawsze przed moim obliczem.
- Wybacz mi, Gisou.
- Co za g�upstwa znowu wyczynia�e�, paskudny Proutto? Chwileczk�, nic nie m�w. Wiem. Zanosi�e� pro�by do innego Boga �ywego? A mo�e Martwego?
- Nie, zapewniam ci�, Gisou. By�em za potrzeb�.
- Pr�bujesz mi wm�wi�, �e miewasz potrzeby, ty, kt�ry masz tylko obowi�zki.
- Wybacz, Gisou. Robi�em kup�.
- Masz na my�li zapewne wydalanie stolca?
Spu�ci� g�ow�, pora�ony wstydem.
- Por�wnaj, rozwa� i odpowiedz swemu Bogu: jakie odchody wydaj� ci si� bardziej uci��liwe: ty czy tw�j ka�?
- Ja, Gisou.
�zy potoczy�y si� po jego kr�g�ych policzkach.
- To nie ty wydalasz ekskrementy, to one odrzucaj� ci� z odraz�. Zwa� na ich chwalebne przeznaczenie: zmieszane z gleb� wzbogac� j� o dobroczynne pierwiastki, kt�rych ty nie potrafisz wykorzysta�, bo jeste� zbyt g�upi. No a ty, jak� szlachetn� misj� wype�niasz? Kogo wzbogacasz? Opychasz si�, �resz, niszczysz przyrod�. Tw�j gn�j jest wi�cej wart od ciebie.
- Przykro mi, Gisou.
- Odchody nadaj� sens twemu �yciu. S� najlepsz� cz�stk� twojej istoty. Dop�ki gromadz� si� we wn�trzno�ciach, udzielaj� ci odrobiny swojej szlachetno�ci. Z chwil� gdy ci� opuszczaj�, pogr��asz si� na powr�t w przyrodzonej sobie marno�ci. Powiniene� p�aka� za ka�dym razem, kiedy srasz.
- Chcesz, �ebym si� powstrzymywa�, Gisou?
- Ty? Tylko twoje ekskrementy mog�yby si� powstrzyma�, ale nie mia�bym serca nara�a� ich na takie cierpienie. Bierz z nich przyk�ad i staraj si� do nich upodobni�. W ten spos�b by� mo�e uda ci si� je przekona�, by przed�u�y�y pobyt w twoim obrzydliwym brzuchu.
- Wytarzam si� w g�wnie, Gisou, i dzi�ki temu stan� si� do niego podobny, przesi�kn� jego zapachem.
- Tylko muchy dadz� si� na to nabra�. Nie, ja chc�, �eby� my� si� starannie, tak by� nigdy nie zapomnia�, jak d�ug� drog� b�dziesz musia� pokona�, zanim zamienisz si� w gn�j.
*
Musia�em wczoraj wypi� za du�o wina palmowego, bo kiedy otworzy�em oczy, �wiat�o podzia�a�o na mnie jak walni�cie m�otem wewn�trz czaszki. Po chwili spostrzeg�em Proutto siedz�cego na ziemi u n�g ��ka.
Przygl�da� mi si� natr�tnie.
- Jeste� zmartwiony, Gisou?
- Tak, cierpi� widz�c, jakie paskudne my�li chodz� ci po g�owie.
- Znasz moje my�li?
- Naturalnie. Dla Boga to dziecinnie proste. Patrzysz na mnie i jeste� pewien, �e �pi� - bo mam zamkni�te oczy - a ja w�a�nie dokonuj� przegl�du zawarto�ci twojej g�owy.
- �ni�e� mi si� dzisiaj w nocy.
Unios�em si� ostro�nie.
- Wiem. Jeste� rad ze swojego snu?
- Och tak, Gisou. Powiedzia�e� mi, �e jeste� ze mnie zadowolony i dumny. Poklepa�e� mnie nawet po plecach.
- Powiniene� mi podzi�kowa�, bo to ja zes�a�em ci ten sen.
- To znaczy, �e naprawd� jeste� ze mnie zadowolony i dumny? Dzi�kuj�, Gisou.
Za�mia�em si� drwi�co.
- Zapominasz, �e to tylko sen. Chcia�em ci po prostu pokaza�, jak bardzo m�g�by� by� szcz�liwy, gdybym by� z ciebie zadowolony i dumny. �eby� zobaczy� r�nic� mi�dzy snem a jaw�. Nie ma �adnego powodu, �ebym by� z ciebie zadowolony i dumny. Zabierasz za du�o miejsca, ha�asujesz i w og�le mam ci� powy�ej uszu.
Chcia�bym, �eby� zdech�.
Proutto run�� jak d�ugi na dywanik przed moim ��kiem.
- Zabij mnie, Gisou.
- �eby� w ten spos�b mi si� wymkn��? O nie, to by�oby zbyt proste. Skoro we mnie wierzysz, to powiniene� zrobi� porz�dek w swojej g�owie.
- Ale jak, Gisou?
- My�l�c dok�adnie odwrotnie ni� my�lisz, przywo�uj�c wszystkie wspomnienia poza w�asnymi, pragn�c tego, czego nie pragniesz.
- Pr�buj�, ale nie daj� rady.
- Bo �le si� do tego zabierasz. Skup si� na jednej prostej my�li: �eby mi sprawi� przyjemno��, i zapomnij o reszcie. Wtedy b�d� zadowolony i dumny.
- W�a�nie to sobie w k�ko powtarzam. Ale po chwili czuj� si� zm�czony, zasypiam i przestaj� si� kontrolowa�.
- Im mniej b�dziesz spa�, tym ja si� b�d� lepiej mia�.
Przez ca�y dzie� Proutto trwa� pogr��ony w osobliwym milczeniu, na kt�re ani my�la�em si� uskar�a�. Ta cisza jawi�a mi si� jak prawdziwe b�ogos�awie�stwo. A jednak po d�u�szym czasie jego zachowanie zacz�o mnie intrygowa�. Przykucni�ty w�r�d morskich fal, kt�re si�ga�y mu �ydek, wypina� na nie zadek i bezg�o�nie porusza� wargami. Ulokowa�em si� na brzegu, �eby przyjrze� si� tym jego sztuczkom. Nie podszed� do mnie jak zazwyczaj. Pod wiecz�r o�wieci�o mnie. Proutto si� modli�!
Podszed�em do niego.
- Nie brak ci tupetu, paradny Proutto! Wci�� tylko �ebrzesz o �aski i wzgl�dy.
- Bo wierz� w ciebie, Gisou, bardziej ni� w wod�.
- Chce ci si� pi�? Chcesz, �ebym zaspokoi� twoje pragnienie?
- Nie trzeba, Gisou, napi�em si� wody morskiej, tak jak mi kiedy� poradzi�e�. Chcia�bym, �eby� mnie obmy�.
- �ebym ci� oczy�ci�?
- Tak, Gisou. Widzisz, ufam tobie.
Zagotowa�o si� we mnie.
- Nie obawiasz si�, cuchn�cy Proutto, �e gdy ju� usun� ca�y brud, kt�ry zgromadzi� si� na twoim ciele i w twojej duszy, to nic nie pozostanie? Co si� zachowa z Proutto, je�li dzi�ki swojej nadnaturalnej mocy uwolni� go od prochu i nieczysto�ci? Pod jak� postaci� przetrwasz, pozbawiony brudu, kt�ry nadaje ci cielesn� posta�? O strze� si�, Proutto, �ebym ci� nie wzi�� za s�owo! Gruntowne pranie by�oby dla ciebie zgubne w skutkach.
- To mo�e chocia� takie ma�e, �eby od wewn�trznego brudu oddzieli� ten, kt�ry osiad� na mnie.
- Wyk�p si� w morzu.
- Tak jak to ju� robi�em?
- Nie, Proutto. Pozw�l, by fale ci� zatopi�y, i nie wstrzymuj oddechu. Woda musi ci� oczy�ci� nie tylko na zewn�trz, lecz tak�e w �rodku. Chodzi o k�piel duchow�.
- Dzi�kuj�, Gisou, zawsze jeste� przy mnie, kiedy ci� potrzebuj�.
�mia�o zanurkowa�.
Ilekro� wynurza� si� na powierzchni�, obrzuca�em go pigu�ami z mokrego piachu, kt�ry mia� zast�pi� proszek do szorowania.
*
Za wyludnion� wiosk� Zoas�w a� do wzg�rz rozci�ga� si� bujny las, w kt�rym grasowa�y ma�pki. W�a�nie uprzyjemnia�em sobie czas, rzucaj�c w nie kamieniami, gdy nagle zainkasowa�em pot�ne uderzenie w g�ow�. To jeden z pocisk�w, chybi�c celu, str�ci� rosn�cy dok�adnie nade mn� kokosowy orzech.
Proutto wybuchn�� �miechem.
- Uwa�asz, �e jestem zabawny, Proutto?
- O tak, Gisou. Zrobi�e� tak� �mieszn� min�!
Pociera�em energicznie czubek g�owy, �eby nie zrobi� si� guz. Proutto rechota� na ca�ego.
- Lubisz si� �mia�?
- Tak, Gisou. To przyjemne.
- Cieszysz si�, �e mnie boli. �yczysz wszystkiego najgorszego swojemu Bogu.
Natychmiast spowa�nia�.
- Nie, Gisou. Ale przecie� oberwa�e� tylko jednym jedynym kokosem. To nic takiego.
U�miechn��em si� do niego mile.
- A nie chcia�by� zobaczy�, jak ja si� �miej�? Nie ucieszy�oby ci�, �e tw�j B�g mo�e bawi� si� tak samo dobrze jak ty?
- Ale� tak, Gisou. Ucieszy�oby mnie.
- W takim razie st�j i nie ruszaj si�.
Pomyszkowa�em pod drzewami i szybko uzbiera�em ca�e mn�stwo kokos�w.
Ustawi�em si� jakie� p�tora metra od mojego wyznawcy i celuj�c starannie, zacz��em ciska� w niego orzechami. Proutto znosi� to ze stoickim spokojem. Nie kiwn�� nawet ma�ym palcem. Krew lecia�a mu z nosa i �uku brwiowego.
- Nadal ci zale�y, �eby mnie roz�mieszy�?
- Tak, Gisou.
- To nie r�b takiej grobowej miny. Musisz by� zabawny.
Zacz�� stroi� miny, ale bez przekonania. To by�o niesmaczne, wyrzuci�em reszt� orzech�w.
- Nie ma co dalej pr�bowa�. Przygn�biasz mnie.
- Mog� si� ju� rusza�, Gisou?
- Nie.
Nazajutrz, gdy przyszed�em go zwolni�, gromada ma�p siedzia�a mu na g�owie, ramionach i plecach. Ci�gn�y go za w�osy, k�sa�y w uszy i wpycha�y palce w nozdrza, oczy i usta. Nerwowe tiki wykrzywia�y mu twarz tak zabawnie, �e wybuchn��em �miechem.
- Jeste� zadowolony, Gisou?
Nie, �miej� si� z lito�ci.
*
Rozkoszowa�em si� ostatnimi promieniami s�o�ca, podczas gdy Proutto modli� si� w d�ugim cieniu drzewa palmowego. Lekka morska bryza wydyma�a tkanin� zas�aniaj�c� wej�cie do sza�asu. Odg�os bij�cych o brzeg fal na�o�y� si� na rytm mojego oddechu. Ju�, ju� zapada�em w drzemk�, kiedy spok�j i cisz� nadchodz�cego wieczoru zak��ci�y dzikie �piewy.
- Ej�e, Proutto, co to za wrzaski?
- Wy�piewuj� twoj� chwa��, Gisou. Wszyscy powinni si� dowiedzie�, jakim jeste� wspania�ym Bogiem.
- Doprawdy, to wzruszaj�ce! Drzesz si�, jakbym ci� �ywcem obdziera� ze sk�ry. Masz jaki� pow�d, �eby si� na mnie uskar�a�?
- Nie, Gisou, wr�cz przeciwnie. Wychwalam twoj� dobro�. Uczysz mnie, jak sta� si� podobnym do ciebie.
- Podobnym do mnie? B��dzisz, niesko�czenie ma�y Proutto! Czy�by serce twoje musn�a szalona nadzieja, �e staniesz si� Bogiem na m�j obraz i podobie�stwo?
- Je�li b�d� si� stara� ...
- O n�dzne stworzenie, musz� ci� ostrzec przed takimi postrzelonymi pomys�ami. Nie ten jest Bogiem, kto chcia�by nim by�. Ja, na ten przyk�ad, nigdy nie mia�em takich ambitnych zamiar�w. Jestem Bogiem i kwita. A ty nie wierzysz nawet we mnie, wi�c jak m�g�by� uwierzy� w siebie?
- Ale� ja w ciebie wierz�, Gisou. �piewam o tym w swojej pie�ni.
- Czy cierpisz �piewaj�c?
- Nie, Gisou. Ja lubi� �piewa�. By�em najlepszym �piewakiem w�r�d Zoas�w.
- I to jest prawdziwy pow�d, dla kt�rego si� wydzierasz, nierozumny Proutto. Nie po to, by wychwala� moje przymioty, lecz �eby si� popisywa�. Pragniesz, aby ludzie m�wili: "Ach, jak ten Proutto bosko �piewa" i aby zapomnieli o Gisou.
- Nie, Gisou, nie chc�, �eby o tobie zapomniano.
- W takim razie uwa�aj, �eby� ty sam o mnie nie zapomina�. Nape�nij usta piaskiem, ma go by� sporo, tak �eby wpada� do gard�a. B�dzie ci si� �piewa�o trudniej, bole�nie, ale wtedy pie�� nape�ni si� moj� obecno�ci�. Tw�j g�os stanie si� moim. Zanim to nast�pi, �wiat stwierdzi: "Och, jak ten Proutto fatalnie �piewa, musi bardzo kocha� Gisou, skoro mimo to �piewa."
- Zrobi�, jak radzisz, Gisou.
Ten wiecz�r up�yn�� spokojnie.
*
Na zboczu najwy�szego ze wzg�rz pi�trzy�y si� bloki skalne, kt�rych dziwaczne kszta�ty niepokoi�y Proutto. Najcz�ciej obchodzi� je z daleka, ale tego ranka upar� si�, �eby zaprowadzi� mnie na sam szczyt.
Przygotowa� niespodziank� - wyrze�bi� w granicie moj� podobizn�.
- Kto to ma by�, Proutto?
- Ty, Gisou.
- Domy�lam si�, �e by�e� najlepszym rze�biarzem w�r�d Zoas�w?
- Tak, Gisou.
- No c�, mam osobliwe wra�enie, �e ta twarz bardziej przypomina twoj� ni� moj�. Czy to by�o zamierzone?
- Nie, Gisou. Stara�em si� wyrze�bi� ciebie.
- Zapewne, ale to nie zmienia faktu, �e rezultat twoich stara� obra�a Boga, kt�rym jestem. Ta podobizna mnie o�miesza, powsta�a, by schlebia� twojej manii wielko�ci.
- Wybacz mi, Gisou.
- G��boko mnie zrani�e�. Oczekuj�, �e odkupisz swoj� win�.
- Zepchn� pos�g, tak �e stoczy si� do podn�a g�ry.
- No i co z tego? Nadal b�dzie istnia�. A poza tym, co b�dzie, je�li si� roztrzaska? Troch� mnie jednak przypomina, wi�c to by�oby tak, jakby� roztrzaska� mnie.
- Ociosam ska��, tak �e b�dzie identyczna jak przedtem, tylko mniejsza. Nie zostanie ani �ladu.
- To by�oby zbyt proste. Chcesz mnie wymaza�, nieszcz�sny Proutto, tak jak b��dnie napisan� liter�? Ze mn� ten numer nie przejdzie. �ycz� sobie, �eby� z mi�o�ci do mnie star� tego bo�ka na proszek, zrobi� z niego placki i zjad� je. W ten spos�b wewn�trz twojego krety�skiego cia�a wzniesie si� m�j pos�g. Niewa�ne, je�li nie b�dzie mnie przypomina�, bo i tak nikt nie zdo�a go zobaczy�. Ja jestem Bogiem, a ty zostaniesz moim ko�cio�em.
- Czy b�d� m�g� posmarowa� placki miodem, Gisou?
- Nie, nie chc�, �eby� bez potrzeby obci��a� sobie �o��dek.
*
Zawsze dot�d b��kitne niebo nagle zaci�gn�o si� chmurami. Zerwa� si� wiatr i deszcz lun�� z niespotykan� gwa�towno�ci�. Morze wzburzy�o si�, miotane najsro�sz� burz�, jak� dane mi by�o ogl�da�. Huk grzmot�w brzmia� nieprzerwanie, a b�yskawice przecina�y ciemno�� �wietlistymi zygzakami. Pogoda jak w czasie ko�ca �wiata. Zdawa�o si�, �e to si� nigdy nie sko�czy.
Pierwsze uderzenia wiatru zmiot�y m�j sza�as. Schroni�em si� w grocie wydr��onej w �cianie skalnej, kt�ra g�rowa�a nad dolin�. Szybko do��czy� do mnie Proutto. Dr�a� na ca�ym ciele i �azi� za mn� krok w krok, jak pies. Z jakich� niejasnych powod�w, kt�rych nie zamierza�em zg��bia�, burza go przera�a�a. Za ka�dym razem, gdy b�yskawica rozrywa�a ciemno�ci, rzuca� si� na ziemi� i zwini�ty w pozycji embrionalnej j�cza� �a�o�nie.
Gra� mi na nerwach.
- Proutto, wiesz, po co s� pioruny?
- Nie, Gisou - wymamrota� tak cicho, �e musia�em mu nakaza� m�wi� g�o�niej.
- Pioruny s�u�� mi do wyra�ania gniewu i wymierzania kary.
- Jeste� zagniewany, Gisou? Na kogo?
- Na ciebie, oczywi�cie. Do�� d�ugo by�em mi�osierny, ale wszystko ma swoje granice. Przebra�a si� miarka. Poznaj ogrom mojej pot�gi. Mog� og�uszy� ci� gromem, o�lepi� b�yskawic�, morze zamieni� w pasmo g�r albo stopi� l�dy. C� wi�c zdo�a�oby przeszkodzi� mi w rozpuszczeniu bezrozumnego Proutto, tak by po��czy� si� z nico�ci�, z kt�rej si� wy�oni� i kt�rej znaki nosi? Nic. Porz�dek �wiata tylko by na tym zyska�.
- Prosz� ci�, Gisou, nie rozpuszczaj mnie.
Czo�ga� si� u moich st�p i okrywa� je poca�unkami.
- Przesta� �lini� mi paluchy. Jeszcze si� nie zdecydowa�em. Rozpuszcz� czy nie rozpuszcz�? Nie tkwij przy mnie, kiedy rozstrzygam o twoim losie, musz� by� bezstronny, lepiej wyjd�, tak b�dzie w�a�ciwie.
- Gisou, wyganiasz mnie na deszcz z b�yskawicami i grzmotami?
- Tak, taka jest moja wola. Dzi�ki temu b�dziesz my�la� o mnie. Przypatrz si� i podziwiaj moj� moc. A je�li trafi ci� piorun, b�dziesz mia� t� s�odk� pewno��, �e to ja tak zdecydowa�em. Je�li za� ujdziesz ca�o, b�dziesz m�g� z�o�y� mi dzi�ki za to, �e ci� oszcz�dzi�em. Ruszaj!
- Niech si� stanie wedle twojej woli, Gisou.
- Tylko si� za bardzo nie oddalaj, mog� czego� potrzebowa�.
Postanowi�em zbada� jaskini�. Mia�a dziwaczn� budow�, ko�czy�a si� czym� w rodzaju ronda, z kt�rego wychodzi�o wiele korytarzy poprzecznie ��cz�cych si� ze sob� podziemnymi chodnikami. Ca�o�� przypomina�a paj�czyn�, zdaje si�, �e w zamy�le budowniczych mia� to by� labirynt. Niestety, odkry�em to poniewczasie, gdy ju� si� zgubi�em. Co si� w p�ucach wo�a�em Proutto, przeklinaj�c grzmoty, kt�re zag�usza�y m�j g�os. Czarno rysowa�a si� moja przysz�o��: smutny to koniec dla Boga Prawdziwego - samotne b��kanie si� we wn�trzno�ciach ziemi, podczas gdy jedyny wyznawca, przera�ony tym, co dzieje si� pod go�ym niebem, o niczym innym nie marzy, tylko �eby by� razem z nim!
Straciwszy nadziej�, przesta�em ju� wzywa� pomocy, gdy nagle pos�ysza�em, �e zbli�a si� ratunek:
- Gisou! Jeste� tam, Gisou?
- Tutaj, Proutto.
- Ju� si� nie gniewasz, Gisou?
- Po raz ostatni zgadzam si� da� ci szans�. Chod� tu do mnie.
- B�d� m�g� zosta� z tob� w jaskini?
- P�niej zobaczymy. Nie gadaj, tylko chod�.
- Boj� si�, �e si� zgubi�, Gisou.
- Niczego si� nie obawiaj, trwo�liwy Proutto. Poprowadz� ci� do wyj�cia.
- A dlaczego sam nie wyjdziesz?
- �eby wypr�bowa� twoj� wiar�.
- Ju� id�, Gisou. �piewaj, to b�d� wiedzia�, gdzie jeste�.
- Prawdziwy B�g nie �piewa, ciemniaku. Ale mog� klaska� w d�onie.
W ko�cu wychyn�� z jakiego� korytarza. Przyj��em go ch�odno.
Da�e� na siebie czeka�, Proutto. S�dzi�em, �e si� po�pieszysz.
- Przyszed�em najszybciej, jak mog�em. Sam ju� nie wiem kt�r�dy.
- Niewa�ne. Id� za mn�.
Ruszy�em na czworakach i bez trudu odnalaz�em drog� do wyj�cia.
- Zw�tpi�em w ciebie, Gisou. My�la�em, �e si� naprawd� zgubi�e�. Musisz mnie za to ukara�.
Wracaj na deszcz, niewdzi�czne stworzenie.
Pos�ucha� bez sprzeciwu.
Nie uwa�a�em za celowe wyjawianie mu cudownego sposobu, dzi�ki kt�remu znalaz�em wyj�cie z labiryntu. Biedny Proutto by� tak przemoczony, �e kapa�o z niego przez ca�� drog�.
*
Zbudzi� mnie g�uchy �oskot, po czym woko�o zacz�y pada� g�azy i od�amki skalne. Pot�ne szczeliny rozdar�y ziemi� i �ciany. Min�a chwila, zanim zrozumia�em, �e to trz�sienie ziemi. Rzuci�em si� do wyj�cia, ale by�o ju� za p�no. Otw�r zawali�y bloki skalne, z kt�rych najmniejszy wa�y� pewnie kilka ton. Miota�em si� w poszukiwaniu jakiego� przesmyku. Bez skutku. By�em w pu�apce.
Zdziera�em sobie gard�o, �eby zwr�ci� uwag� Proutto. Nie dawa� znaku �ycia. Przez ca�y dzie� w regularnych odst�pach czasu nadal go przyzywa�em, cho� bez przekonania. Przedstawia�em go sobie rannego, a nawet martwego. Wyobra�a�em sobie, �e ja te� wkr�tce umr�. Czy�by moje istnienie traci�o sens razem ze znikni�ciem Proutto? Czy bez niego musia�em sta� si� jeszcze jednym martwym Bogiem po�r�d tylu innych martwych b�stw?
Znajomy g�os musn�� b�benek w moim uchu niczym pieszczota.
- Gisou, jeste� tam?
- Proutto, nareszcie! Gdzie� ty si� podziewa�?
- By�em tu niedaleko, Gisou, ale nie o�mieli�em si� odezwa�, �eby ci� jeszcze bardziej nie rozgniewa�. Dlaczego zatrz�s�e� ziemi�?
- Dosy� mam ciebie i tych twoich krety�skich pyta�. Zamkn��em si� w tej g�rze, �eby ci� ju� wi�cej nie ogl�da�.
- Czy nadal jeste� bardzo rozgniewany?
- Tak. Sprawi�, �e zgnijesz. Zaczn� od st�p. Nie b�dziesz m�g� ju� chodzi�, a potem gangrena dosi�gnie twoich kolan, brzucha i serca, ale umys� zachowasz jasny, �eby� m�g� poj��, co si� dzieje i co ci� czeka.
- Przebacz, Gisou. Oszcz�d� mnie.
- Za p�no. Twoja �mier� ju� si� zbli�a. Uratowa� mog�oby ci� tylko jedno, gdybym splun�� na twoje stopy, ale to niemo�liwe, poniewa� nie mo�esz dotrze� tu do mnie.
- Spr�buj�, Gisou.
Ziemia zn�w by�a nieruchoma i huk ucich�. Dobiega� mnie tylko odg�os padaj�cego deszczu i grzmot�w. Co tam wyrabia� ten Proutto? Wreszcie zobaczy�em, jak wielka ska�a blokuj�ca wej�cie drgn�a i przewr�ci�a si�, a w powsta�ym otworze ukaza�a si� twarz mojego wyznawcy.
Spryciarz zna� zasad� d�wigni!
- Teraz mnie uzdrowisz, Gisou?
- Jeszcze nie jestem pewien. Nie mam ju� prawie w og�le �liny, musz� j� zachowa� na swoje w�asne potrzeby.
B�agam ci�, Gisou.
Poplu�em na jego stopy i Proutto zacz�� ta�czy� z rado�ci.
- Post�pujesz nierozs�dnie, skoczny Proutto. Twoje stopy s� zbyt delikatne, �eby nimi tak przytupywa�. Zedr� si� i nied�ugo b�dziesz ta�czy� na kostkach.
- Nie wolno mi ta�czy�, Gisou?
- Mo�esz skaka� ile dusza zapragnie, lecz pod warunkiem, �e b�dziesz to robi� na g�owie.
Pos�ucha� bez sprzeciwu.
- Gisou, boli mnie g�owa, kiedy na niej podskakuj�.
- Nie obawiaj si�. Gdy tylko twoje nogi wydobrzej�, zabior� si� i za g�ow�.
*
Podczas gdy Proutto odwr�cony do g�ry nogami nadal wyczynia� swoje b�azenady, jaki� ciemny kszta�t spad� na mnie niczym czarna p�achta. Na pr�no pr�bowa�em si� oswobodzi�, moje r�ce natrafia�y tylko na gumowat�, ci�k� i elastyczn� mas�. Wygl�da�o na to, �e si� nie uwolni�. W chwili gdy to zrozumia�em, spowi� mnie straszliwy od�r zgnilizny. Czy�by w twarz wion�� mi zepsuty oddech �mierci?
- Trzymaj si�, Gisou!
Gwa�towna interwencja Proutto spowodowa�a cofni�cie si� agresora, co wreszcie pozwoli�o mi go zidentyfikowa�.
By� to olbrzymi nietoperz z gatunku wampir�w. Prawdopodobnie z kryj�wki wyp�oszy�o go trz�sienie ziemi. Proutto usi�owa� trzyma� si� z daleka od budz�cych groz� k��w zwierz�cia, ale mimo to z licznych ran na jego ciele sp�ywa�y strumyczki krwi. Szcz�liwe zako�czenie walki wydawa�o si� w�tpliwe. Przesuwa�em si� w kierunku wylotu jaskini, gdy nieprzewidziana okoliczno�� przes�dzi�a o zwyci�stwie cz�owieka. Od�am skalny oderwa� si� od �ciany i roztrzaska� g�ow� potwora, kt�ry pad� jak ra�ony gromem. Proutto przybra� pysza�kowat� poz� i wyda� z siebie gard�owy okrzyk triumfu, ale pod moim karc�cym spojrzeniem krzyk ten zamar� mu na ustach.
- Przepe�nia mnie smutek, barbarzy�ska istoto. Musisz nauczy� si� panowa� nad swoimi krwawymi instynktami.
- To by�o bardzo z�e zwierz�, Gisou. Popatrz, jak mnie pogryz�o, ale si� obroni�em.
- Brutalnie je zat�uk�e�, nieokrzesany prymitywie!
A przecie� ta pozbawiona wyrachowania i hipokryzji istota nastawiona by�a wy��cznie na przetrwanie. Przeci��e� ni� jej �ywota, wychodz�c z za�o�enia, �e twoje istnienie jest wa�niejsze. Ale to by�o z�e za�o�enie. Twoje �ycie jest �a�osne i bez znaczenia. Ten m�ny wampir by� wi�cej wart ni� ty.
- Dlaczego, Gisou? Ja po�pieszy�em ci z pomoc�, kiedy on chcia� ci� skrzywdzi�...
- Oto, czego si� obawia�em, Proutto. Wykorzystujesz moj� osob�, �eby usprawiedliwi� swojej zachowanie.
W rzeczywisto�ci nie grozi�o mi �adne niebezpiecze�stwo. W�a�nie zamierza�em oswoi� to biedne stworzonko, kiedy ty wkroczy�e�. Zabi�e� je, poniewa� jeste� okrutny i nieczu�y. Ja, kt�ry jestem Prawdziwym Bogiem, cierpi� za ka�dym razem, gdy ginie kt�re� z moich stworze�.
- Przykro mi, Gisou. Nie chcia�em sprawi� ci b�lu.
Proutto, s�aniaj�c si�, uczepi� si� mego ramienia. Odepchn��em go twardo, z ca�� surowo�ci�:
- Precz, morderco! Ca�y jeste� we krwi, jeszcze mnie poplamisz.
W ko�cu burza ucich�a, a niebo na powr�t sta�o si� intensywnie niebieskie. Zosta�a tylko jedna malutka chmurka.
- Popatrz, Gisou, wygl�da jak rekin.
- Nie, Proutto. Ta chmura nie przedstawia rekina, przypomina zarys koziej g�owy. Ale je�li b�dziesz gapi� si� w niebo, nigdy nie zdo�asz przymocowa� jak nale�y mojego hamaka.
- Masz racj�, Gisou. Widz� dwoje uszu, r�ki i br�dk�. G�owa kozy z cia�em rekina.
- Co ty mi tu wyje�d�asz z tym swoim rekinem? Nie ma tu niczego, co przypomina�oby rekina. Ostatecznie ten kszta�t mo�e przedstawia� g�ow� papugi, ale z pewno�ci� nie rekina.
- Ogon rekina, Gisou. Jak si� uwa�nie przyjrze�, przywodzi na my�l ogon rekina.
Wymierzy�em mu dwa policzki.
- Komu chcesz to wm�wi�? Ten ob�ok przedstawia g�ow� kozy z papug� nadzian� na jeden z rog�w. Wiem o tym najlepiej, bo to ja nada�em mu t� posta�. Rze�bi� w chmurach z wi�ksz� �atwo�ci� ni� ty w kamieniu.
Dlatego nie chc� wi�cej s�ysze� o �adnym rekinie.
- Masz racj�, Gisou. To faktycznie g�owa kozy, ale nie takiej zwyk�ej kozy. Zanim przemieni�a si� w koz�, by�a krabem, a nim sta�a si� krabem, by�a rekinem.
Szarpn��em go za ucho.
- Nie, Proutto, to zupe�nie zwyczajna koza. Ca�kiem pospolita. Po prostu koza i tylko koza.
- Mimo wszystko to koza-chmura, Gisou.
- W�a�nie �e nie. Koza zjad�a ob�ok. Nie ma go ju� na niebie. Zosta�a tylko koza z fragmentem papugi. Rozumiesz?
- Tak, Gisou.
Chwyci�em go za nos i zrobi�em mu syfona.
- Sp�jrz w niebo i powiedz, co widzisz.
- Nic, Gisou.
- W porz�dku. To mi si� bardziej podoba.
*
Padaj�ce przez minione dni ulewne deszcze zniszczy�y wiosk�. Nie ocala� �aden sza�as.
- Zbuduj� ci dom wi�kszy i pi�kniejszy, ni� ten, w kt�rym mieszka�e� - zaproponowa� Proutto.
- Zgadzam si�, pracowite stworzenie. W ten spos�b b�dziesz m�g� da� wyraz szacunkowi, kt�rym mnie darzysz. Wspania�o�� mojej �wi�tyni b�dzie miar� twojej wiary.
- B�dziesz zadowolony, Gisou.
Przez nast�pny tydzie� Proutto przejawia� niewyczerpan� aktywno��: �cina� drzewa, zwozi� kamienie i miesi� glin�. Wkr�tce fasada �wi�tyni przewy�szy�a wierzcho�ki palm kokosowych. Ca�y mur pokrywa�y skomplikowane wzory u�o�one z muszelek. Niebawem pojawi�a si� i reszta �cian. W �rodku ziemi� przykrywa� dywan z suchych li�ci.
- Jeste� zadowolony ze swojej �wi�tyni, Gisou?
Unios�em g�ow� i zobaczy�em niebo.
- Proutto, zapomnia�e� o dachu!
Spojrza� na mnie trwo�liwie.
- To dlatego �eby� m�g� wzlecie�, kiedy zechcesz rze�bi� ob�oki i przechadza� si� po niebie jak prawdziwy B�g.
Musia�em przyzna�, �e jego rozumowanie by�o s�uszne.
- Domy�lam si�, �e dla siebie te� postawi�e� nowy sza�as? Poka� go.
Zaprowadzi� mnie do upatrzonego miejsca, na kt�rym zbudowa� swoj� siedzib�. By�a to chatynka z ga��zi, prymitywna, ale wygodna.
- Zamieszkam u ciebie, Proutto. Widzisz, mo�na by� Bogiem, a jednak pozosta� skromnym. Nie trzeba mi wspania�ych �wi�ty� ani skomplikowanych zdobie�. Najbardziej niepozorny dom zacznie emanowa� pi�knem z chwil�, gdy w nim zamieszkam.
- Nie lubisz swojej �wi�tyni, Gisou?
- Nie, ona uw�acza mojej pokorze. Chc�, �eby� j� zburzy� i zamieszka� w ruinach.
- B�d� m�g� mieszka� w twojej �wi�tyni? Och, Gisou, jaki ty jeste� dobry! Jestem taki szcz�liwy!
Ca�y dzie� mia�em zepsuty przez t� jego rado��.
Proutto zabra� si� natychmiast do burzenia katedry. Czyni� to z takim samym zapa�em, z jakim j� by� wznosi�. Zawieszony na lianach blok skalny zast�powa� taran. M�j wyznawca pos�ugiwa� si� nim z nieust�pliw� zajad�o�ci�. Nic mu si� nie opar�o. Drewniana konstrukcja rozpad�a si�, a wielkie kawa�y �cian wali�y si� z hukiem. Ten ha�as �le wp�ywa� na moje samopoczucie. Ogarn�o mnie przygn�bienie. Jaki sens mia�o to absurdalne �ycie, kt�re tutaj wiod�em? Jego czczo�� ci��y�a mi niezno�nie. Oczywi�cie, mia�em t� s�ab� pociech�, �e mog�em dr�czy� nic nie znacz�cego Proutto, ale na d�u�sz� met� przyjemno�� z tego p�yn�ca stawa�a si� coraz mniejsza. Dlaczego opu�ci�em swoj� ojczyzn�? Gdybym pozosta� u siebie, przej��bym zaw�d po ojcu, o�eni�bym si� z c�rk� s�siad�w i mia� du�o dzieci. By�bym Goulousem jak inni, szcz�liwym i dumnym z bycia Goulousem, i mia�bym gdzie� wszystkich Zoas�w. Nigdy nie pozna�bym tego okropnego Proutto, kt�ry zaprz�ta m�j umys� w dzie� i w nocy. Jego osoba nabra�a olbrzymiego znaczenia. Proutto sta� si� moj� obsesj�, przes�oni� mi �wiat. By�em Bogiem schwytanym w pu�apk� przez w�asnego wyznawc�, Bogiem zredukowanym do jego ciasnej, ograniczonej miary.
- Jeste� smutny, Gisou?
- Tak, Proutto. �a�uj�, �e wyl�dowa�em u Zoas�w, przeklinam dzie�, w kt�rym ci� pozna�em. Mam ochot� wr�ci� do domu.
- To znaczy gdzie, Gisou?
- Do krainy bog�w. Jestem najpo�ledniejszym z nich, poniewa� warto�� boga mierzy si� jako�ci� i ilo�ci� wiernych. Ja mam tylko ciebie, Proutto. Umar�bym ze wstydu, gdyby dowiedzieli si� o tym inni bogowie.
- Nie tra� nadziei, Gisou. Wsi�d� do pirogi i pop�yn� w stron� zachodz�cego s�o�ca. Tam s� inne wyspy, na kt�rych mieszka du�o ludzi. Wyt�umacz� im, jaki jeste� wielki i wszechmocny. Powr�cimy razem. B�dziesz mia� wi�cej wiernych ni� inni bogowie, b�dziesz bardzo zadowolony.
- Moja sytuacja jest tak krytyczna, �e nie mog� odrzuci� tej propozycji. Wiesz, �e ryzykujesz, i� si� zgubisz.
- Ty mnie poprowadzisz, Gisou.
- Mo�esz si� utopi�.
- Ty mnie uchronisz, Gisou.
- Mo�esz o mnie zapomnie� i osiedli� si� na dalekich l�dach.
- Nigdy o tobie nie zapomn�, Gisou.
- Jak by nie by�o, je�li nie wr�cisz, to ju� b�dzie wystarczaj�co wielka ulga. Wi�c ruszaj.
- Wr�c�, Gisou.
*
Aby godnie uczci� wyjazd Proutto i moje uwolnienie, zastawi�em sid�a na brzegu morza. Zoasi nie mieli sobie r�wnych w wyrabianiu potrzask�w o przera�aj�cej skuteczno�ci. Uda�o mi si� schwyta� dwana�cie mew, kilka rybitw i nurk�w.
Gdy zapad�a noc, wepchn��em w kuperek ka�dego egzemplarza d�ugi patyk z �ywicznego drewna, kt�ry nast�pnie tu� przed wypuszczeniem ptaka podpali�em.
Widok tych lataj�cych pochodni wiruj�cych na nocnym niebie by� bajecznie pi�kny. Boskie widowisko, kt�re podziwia�em bez znu�enia, opr�niaj�c kolejne tykwy z palmowym winem.
Prze�y�em czarowne dni, zaj�ty wy��cznie penetrowaniem moich d�br, kt�re przypomina�y raj na ziemi.
Ponownie odkry�em pi�kno krajobraz�w, zachwyca�em si� bogactwem flory i fauny, upaja�em egzotycznymi zapachami. Mi�dzy jedn� a drug� rozkoszn� k�piel� w �agodnych i ciep�ych wodach laguny oddawa�em si� polowaniu, �api�c zwierzyn� go�ymi r�kami.
Wi�kszo�� zwierz�t na m�j widok nie okazywa�a najmniejszej obawy. Zabijanie ich uderzeniem pi�ci lub przez uduszenie przychodzi�o z niedorzeczn� �atwo�ci�. Szybko znudzi�a mnie ta zabawa i �eby si� czym� zaj��, zaopiekowa�em si� ma�ym pangolinem, kt�rego dopiero co uczyni�em sierot�.
Postanowi�em go wytresowa�. To by�a pasjonuj�ca rozrywka. Szczeg�lnie lubi�em kara� zwierz�tko, gdy pope�nia�o b��dy. Pewnego dnia ukara�em je zbyt surowo i zdech�o.
Zaczyna�em si� nudzi�.
Nie �ebym �a�owa� tego obmierz�ego Proutto, ale cz�sto powraca�em do niego my�lami.
Nale�a�o zwalczy� t� niebezpieczn� tendencj�.
Postanowi�em zniszczy� wszystko to, co mog�oby mi go przypomina�.
Wywlok�em z ruin �wi�tyni, gdzie si� urz�dzi�, jego n�dzny dobytek: ozdoby, bro�, talizmany, a tak�e poka�ny stos ludzkich ko�ci nale��cych bez w�tpienia do Jego przodk�w. Ca�y ten majdan rozrzuci�em na cztery wiatry z samego szczytu wysokiego, p�nocnego klifu.
W�a�nie wracaj�c z tej uzdrawiaj�cej wyprawy, natkn��em si� na pla�y na dwa nieruchome cia�a. Fale obmywa�y ich stopy.
To by� Proutto i jaka� niezana m�oda kobieta.
Na nieszcz�cie byli �ywi.
*
Zanios�em nieprzytomn� kobiet� do zrujnowanej �wi�tyni i tam wielokrotnie j� wykorzysta�em. Moja przyjemno�� by�a tym intensywniejsza, �e za ka�dym razem, gdy naciska�em jej brzuch, zwraca�a wod� ustami i uszami. Ta kuracja okaza�a si� zbawienna. Jej odpychaj�ca twarz nabra�a milszego wyrazu, powieki zadr�a�y, wargi poczerwienia�y, a w gardle zawibrowa�o s�odkie gruchanie. Za chwil� odzyska �wiadomo��.
Nie przestaj�c ch�do�y�, przes�oni�em jej oczy opask� ze sk�ry ma�py, kt�r� zawi�za�em ciasno z ty�u g�owy.
Od moich zajad�ych atak�w jej kr�g�e cycki ko�ysa�y si� i obija�y, wydaj�c odg�os, z jakim uderzaj� o siebie dwa wype�nione do po�owy buk�aki. Gdy rozkoszowa�em si� orgazmem jeszcze mocniejszym ni� poprzednie, zrzuci�a mnie nag�ym ruchem bioder.
- Pod�y Proutto - zaj�cza�a - z�ama�e� przysi�g�. Jestem zha�biona!
Spr�bowa�a zerwa� opask�, kt�ra przes�ania�a jej widok, lecz schwyci�em j� za nadgarstki.
- Nie jestem Proutto. I przesta� zgrywa� cnotk�. Te drzwi sta�y otworem, ja tylko przyj��em zaproszenie.
- Kim jeste�?
- Duchem nieoboj�tnym na twe pon�tne kszta�ty. Nosi�a� moje pi�tno, jeszcze zanim ci� naznaczy�em. Jestem go�ciem, kt�rego oczekiwa�a�.
Zacz�y wstrz�sa� ni� drgawki. Pomy�la�em, �e jest chora, ale szybko poj��em, �e to uderzaj� w ni� fale rozkoszy.
Przyci�gn�a mnie do siebie i szybko okaza�o si�, �e jest kochank� tak wytrawn�, i� momentalnie wyczerpa�a moje si�y.
- Jak wygl�dasz?
Przebieg�a palcami po mojej twarzy, odgaduj�c rysy dotykiem.
- Tak, jak sobie wyobra�asz. Mog� si� zmienia� z tak� sam� �atwo�ci�, z jak� zmienia si� twoje po��danie.
- Gdzie jest Proutto?
Z inn� kobiet�.
Zostawi�em �pi�c� nieznajom� i wr�ci�em na pla��. Fale przyp�ywu prawie ca�kowicie przykry�y cia�o Proutto.
Wyci�gn��em go na suchy l�d i obiema nogami skoczy�em mu na splot s�oneczny. Struga wody wytrysn�a spomi�dzy jego warg i spryska�a mi twarz. Powtarza�em to �wiczenie a� do ca�kowitego wypompowania p�ynu.
- Dzi�kuj�, Gisou. Mo�esz przesta� mnie depta�. Ju� mi lepiej.
- No, to gadaj, ty niepoprawna kreaturo. Gdzie s� ci wierni, kt�rych mia�e� sprowadzi�?
Otworzy� usta, wytrzeszczy� oczy i stan�� na chwiejnych nogach.
- Aba, moja ukochana! - wykrzykn��.
Krzyk ten wyczerpa� t� resztk� energii, kt�ra si� w nim jeszcze tli�a. Run�� na ziemi�, wyra�nie powalony g��bok� rozpacz�.
- Daj�e spok�j, niesta�y Proutto, zachowaj cho� odrobin� godno�ci. Nie zapominaj, �e masz swojego Boga.
Pot�na jest moja moc. Wierz we mnie, a ja ci� zadziwi�.
Otar� �zy.
- Masz racj�, Gisou.
- Kim jest Aba?
- Ksi�niczka Aba jest moj� ukochan�. Mia�em j� po�lubi�, ale ju� nie po�lubi�, bo nie �yje.
Zn�w zacz�� szlocha�.
- Zacznij od pocz�tku. Opowiedz wszystko swojemu Bogu.
- Jak pewnie pami�tasz, Gisou, ruszy�em w stron� zachodz�cego s�o�ca. �eglowa�em, �eglowa�em, �eglowa�em.
- Streszczaj si�.
- �eglowa�em, �eglowa�em, �eglowa�em. Nie mia�em ju� �adnego jedzenia ani picia. S�o�ce pra�y�o, a ja �eglowa�em, �eglowa�em i �eglowa�em. Dotar�em do wielkiej dziury w morzu. Silny pr�d wci�ga� mnie wprost w jej gardziel. Wios�owa�em, wios�owa�em, wios�owa�em, wszystko na nic. Wci�gn�o mnie. Na dnie dziury, Gisou, nie by�o ju� morza, tylko wielka pufa z niebieskiego aksamitu, kt�ra �wietnie zamortyzowa�a m�j upadek. Woko�o wisia�y aksamitne kotary, te� niebieskie. Min��em wiele zas�on o r�nych kolorach. Ostatnia by�a czerwona jak krew. Wszed�em do pomieszczenia, w kt�rym jaka� kobieta, naga i bardzo pi�kna, w�a�nie wyrywa�a sobie w�osy �onowe. To by�a ksi�niczka Aba. Najpierw si� przerazi�a, ale gdy spostrzeg�a, �e nie mam z�ych zamiar�w, wyja�ni�a, �e jeszcze jest dziewic� i �e wyrywa te w�osy, aby spodoba� si� swemu przysz�emu m�owi. By�a bardzo uprzejma i pocz�stowa�a mnie sutym posi�kiem, na kt�ry sk�ada�o si� du�o smacznych rzeczy do jedzenia i picia. Potem wzi��em pachn�c� k�piel, a ona wymasowa�a mnie, nama�ci�a olejkiem i da�a do ubrania szaty z delikatnej tkaniny. Nast�pnie przedstawi�a mnie swojemu ojcu, kr�lowi, kt�ry spyta�, sk�d przybywam i po co. Odpowiedzia�em, �e przybywam w twoim imieniu, Gisou, z kraju Zoas�w i �e pragn��bym sprowadzi� ci wielu wyznawc�w, �eby� m�g� sta� si� najpot�niejszym z Bog�w. Wtedy podarowa� mi swoj� c�rk�, m�wi�c, �e jest warta wi�cej ni� sto tysi�cy wiernych, poniewa� ma w sobie wszystkie kobiety �wiata i jest w stanie urodzi� wszystkich m�czyzn �wiata. Sprawi�o mi to wielk� przyjemno��. Zgodzi�em si� z wdzi�czno�ci�. Kr�l kaza� przygotowa� specjalnie dla nas wielk�, bogato zdobion� pirog�, tak wypchan� pysznymi rzeczami do jedzenia i picia, �e ma�o nie p�k�a. Po�egnali�my si� i weszli�my na pok�ad. W pirodze czeka�o ju� pi��dziesi�ciu jeden wio�larzy i st�d ca�e nieszcz�cie. Na pr�no dwudziestu pi�ciu wio�larzy na prawej burcie wypluwa�o p�uca, i tak dwudziestu sze�ciu wio�larzy na lewej burcie wios�owa�o mocniej. Wielka piroga zacz�a obraca� si� wok� w�asnej osi, a� w ko�cu wywr�ci�a si�. Schwyci�em Ab� z�bami za w�osy i p�yn��em, p�yn��em, p�yn��em, a� opad�em z si�. A potem ju� nic wiem, co si� sta�o.
- Proutto, m�j fantasto, mam ci do zakomunikowania dwie niespodziewane wiadomo�ci. Od kt�rej zacz��?
- Od tej lepszej, Gisou.
- Aba �yje. Czeka na ciebie w ruinach �wi�tyni.
Podskoczy� z rado�ci.
- Jeste� najpot�niejszy, Gisou! Ufam tobie.
- Dobrze. Teraz z�a nowina. Twoi hultajscy przodkowie zgwa�cili j� i uciekli, zabieraj�c ze sob� wszystko, co im tylko wpad�o w r�ce.
Wygl�da� na bardzo poruszonego.
Chocia� mniej, ni� si� spodziewa�em.
*
Na odprawienie ceremonii �lubnej wybra�em czas, kiedy s�o�ce sta�o w zenicie.
Spu�ci�em ma��onkom - go�ym jak �wi�ci tureccy - solidne lanie, aby oczy�ci� ich z licznych grzech�w, kt�re ju� pope�nili lub dopiero mieli pope�ni�. U�y�em do tego m�odych p�d�w bambusa delikatnych i gi�tkich, z kt�rych zrobi�em bardzo udatne r�zgi. Nast�pnie zaimprowizowa�em pie�� weseln�, a oni ta�czyli i ocierali si� o siebie, tak aby ich krew si� zmiesza�a.
Z ochot� brali udzia� w nieodzownych obrz�dach.
To wielka przyjemno�� patrze� na ich szcz�cie.
Uczta dzi�kczynna by�a wspania�a, raczy�em si� niespiesznie wybornymi potrawami przygotowanymi przez Ab�, kt�rej talenty kulinarne mile mnie zaskoczy�y. Ma��onkom, czekaj�cym na noc po�lubn�, zaleci�em �cis�� diet�. Przygotowane przeze mnie osobi�cie ma��e�skie �o�e by�o wprost naszpikowane niespodziankami. Pod warstw� suchych li�ci wsun��em wszelakiego rodzaju ro�liny kolczaste. Uwa�am je za magiczne, obdarzone zdumiewaj�cymi w�asno�ciami, kt�re nigdy mnie nie zawiod�y. Rz�enia mi�osne i te drugie, b�d�ce skutkiem b�lu, ci�gn�y si� a� do �witu, rozkosznie urozmaicaj�c nocn� nud�. Zawsze uwa�a�em wej�cie w zwi�zek ma��e�ski za decyzj� nie do naprawienia, dlatego wed�ug mnie powinno si� to czyni� z nale�yt� powag�. Aba i Proutto jeszcze d�ugo zachowali powa�ne �lady na swoich cia�ach. Podczas tych niezapomnianych godzin, w miar� jak u�wiadamiali sobie now�, ci���c� na nich odpowiedzialno��, tracili wiele ze swej m�odzie�czej beztroski.
Ujawni� si� ich charakter, oczy utraci�y blask, usta nabra�y gorzkiego, bliskiego zawzi�to�ci wyrazu, kt�ry sprawi�, �e stali si� bardziej wiarygodni.
Oto dwoje, kt�rych mocno zakotwiczy�em w rzeczywisto�ci! Dwie prymitywne istoty, dla kt�rych mi�o�� cielesna b�dzie ju� znaczy� co� wi�cej ni� b�ahe gierki czy pospolite mi�ostki. Ich zwi�zek uwznio�lony cierpieniem stanie si� wzorem do na�ladowania. A ustanowione przeze mnie prawo uczyni go ostatecznym i nierozerwalnym. Skoro tylko Aba zasz�a w ci���, zabroni�em Proutto zbli�a� si� do niej. Zbudowa�am jej sza�as, tu� obok mojego, co by�o bardzo wygodne, gdy nieprzeparte pragnienie r�ni�cia budzi�o mnie w �rodku nocy.
Pewien drobiazg nie dawa� jednak Abie spokoju. Ze swojej zgryzoty zwierzy�a si� demonowi, za kt�rego mnie bra�a.
- Powiedzia�e� mi, �e Proutto utrzymuje stosunki z jak�� inn� kobiet�. Kim ona jest? Gdzie mieszka?
Za�mia�em si� drwi�co.
- Nazywa si� Aba, tak jak ty, i jest do ciebie podobna pod ka�dym wzgl�dem, jedynie w sztuce mi�osnej jest bez por�wnania bieglejsza. Rzuci�a urok na Proutto. Przychodzi do niego natychmiast, gdy tylko ty si� z nim rozstajesz.
- Jak to mo�liwe, �e nigdy jej nie zauwa�y�am, cho�by jeden jedyny raz? Gdzie si� ukrywa?
- Mieszka w twoim cieniu i kiedy tylko odwr�cisz si� plecami, natychmiast ci� przedrze�nia, stroj�c paskudne miny. Miej si� na baczno�ci, gdy� pragnie mie� Proutto wy��cznie dla siebie i chc� si� ciebie pozby�.
- Czy ona utrzymuje stosunki tak�e z Gisou?
- Gisou nie jest istot� ludzk�. Niematerialno�� jego bytu pozwala mu dzieli� si� w niesko�czono��. Gisou istnieje w niej, tak jak w tobie i w Proutto. Jak trwa mi�dzy ziarnkami piasku i w�r�d morskich fal, jak kryje si� w krabach, rybach i ptakach, jak jest w pog�rkach i kokosowych palmach, w wietrze, deszczu, s�o�cu, ksi�ycu i gwiazdach, tak jak istnieje w twoim p�odnym brzuchu.
Nawet nie musia�em zmienia� g�osu. Wyja�ni�em jej, �e poniewa� duchy s� nieme, musia�em po�yczy� g�os od Gisou. By�a cudownie uleg�a i czekaj�c na mnie, sama zas�ania�a sobie oczy opask� z ma�piej sk�ry.
- B�agam ci�, pozw�l mi j� zobaczy�, potrafi� si� odwdzi�czy�.
- Co to da? Nie b�dziesz przez to szcz�liwsza.
- Wszystko mi jedno. Chc� j� zobaczy�.
- Dobrze, zobaczysz j�.
*
Talent do udawania kogo� innego jest akurat jedn� z moich mocnych stron. Pewnie w�a�nie ta cudowna umiej�tno��, dzi�ki kt�rej mog� zmienia� sw�j wygl�d, jak r�wnie� my�li i w og�le prawd�, le�y u podstaw mego powo�ania do bycia Bogiem.
Upodobnienie si� do Aby by�o dla mnie dziecinn� igraszk�.
Na podbrzuszu umie�ci�em sobie r�ow� muszl�, a za piersi robi�y dwie po��wki kokosa. Z morskich traw wykona�em odpowiedni� czupryn�. Starannie wymalowa�em twarz, u�ywaj�c do tego r�nego rodzaju barwnik�w ro�linnych. Przygotowania zabra�y mi ca�y ranek, lecz rezultat wart by� tych stara�.
Podobie�stwo do Aby by�o tak doskona�e, �e a� niepokoj�ce.
Uzyskany efekt sprawdzi�em na pla�y, witaj�c z pewnej odleg�o�ci Proutto, kt�ry zaj�ty by� wydr��aniem pnia drzewa. Mia�a z niego powsta� nowa piroga. Niczego nie podejrzewaj�cy Proutto przerwa� prace i zawo�a� mnie.
Po tym ostatecznym sprawdzianie wyruszy�em na poszukiwanie Aby.
Natkn��em si� na ni� w zburzonej �wi�tyni, kt�rej ruiny akurat metodycznie przeszukiwa�a. Kiedy ujrza�a mnie niespodzianie, przycupni�tego na fragmencie muru, stan�a jak skamienia�a z otwartymi ustami. Powita�em j� drwi�co i czmychn��em, zanim zdo�a�a zareagowa�.
Przed nadej�ciem nocy uda�o mi si� ukaza� jej wielokrotnie. Raz zdarzy�o si� to, gdy za krzakiem za�atwia�a potrzeb�. Zrobi�a taki ruch, jakby - nadal w tym przysiadzie - chcia�a rzuci� si� za mn�. To by�o tak komiczne, �e porwa� mnie �miech nie do opanowania. Straci�em czujno��.
Aba nabra�a w d�o� ekskrement�w i cisn�a mi je prosto w twarz.
*
- Ostatnio du�o si� modli�em, Gisou.
- Wyznajesz wi�c, n�dzniku, �e poprzednio modli�e� si� ma�o?
- Taka jest prawda, Gisou. My�la�em o innych sprawach. To nie by�o s�uszne, ale teraz ju� si� opami�ta�em.
Sta� z pochylon� g�ow�, umykaj�c wzrokiem, a nerwowy tik na policzku unosi� mu niespodziewanie k�cik ust - wygl�da�o to tak, jakby pr�bowa� wyssa� co� z dziury w z�bie. R�ce mia� skrzy�owane na piersiach i wciskaj�c �okcie w brzuch, d�o�mi mi�tosi� ramiona.
- Aba jest dla mnie bardzo niedobra. Obra�a mnie i bije.
- Nies�usznie si� uskar�asz. Dzi�ki niej nie zapominasz, jak ohydna jest twoja natura. Wszystko to, co teraz znosisz, jest niczym w por�wnaniu z tym, na co zas�ugujesz.
- Wiem, Gisou, ale nie mog� znie��, kiedy m�wi �le o tobie.
- A co takiego m�wi?
- �e nie jeste� prawdziwym Bogiem. �e jeste� s�aby. Wy�miewa si� z mojej wiary.
- A ty co odpowiadasz na te bezsensowne zarzuty?
- Nic, Gisou. Nie wiem, co mia�bym powiedzie�.
- I dobrze. Przyjmujesz jedyn� rozs�dn� postaw�. Ale zaufaj mi, Aba wkr�tce dostanie za swoje. Jeszcze ujrzymy, jak p�acze gorzkimi �zami.
Zanim uda�em si� do chatki Aby, wyruszy�em na d�ugi spacer, a� dotar�em daleko za wzg�rza. Stado ma�p z fioletowymi zadami ha�a�liwie �wi�towa�o moje przybycie. Przed udaniem si� w powrotn� drog� zabi�em kilka go�ymi r�kami.
Zabra�em trupa wielkiego samca o nieprzyjemnym wyrazie pyska, kt�ry mia� czelno�� broni� si� za�arcie.
Doprawdy, niepotrzebnie robi� sobie tyle zachodu.
U�o�y�em zdobycz obok �pi�cej Aby. Kobieta le�a�a w podniecaj�co niedba�ej pozie. W�lizn�wszy si� mi�dzy szeroko rozrzucone nogi, posiad�em j� z takim �arem, �e prosto ze snu przesz�a w ekstaz�.
Rozszerzone nozdrza i rozchylaj�ce si� spazmatycznie usta zast�powa�y z powodzeniem jej pozbawione wyrazu, przes�oni�te opask� oczy.
Gdy tylko sko�czyli�my baraszkowa�, Aba podj�a temat, kt�ry le�a� jej na sercu.
- W ko�cu zobaczy�am t� inn� kobiet�, o kt�rej powiedzia�e�, �e si� nazywa Aba, tak jak ja. Nie jest do mnie podobna. Jest stara i brzydka.
- A jednak Proutto nie potrafi oprze� si� jej wdzi�kom.
- Proutto to g��b. Daje si� nabra� na wszystkie k�amstwa wymy�lone przez Gisou.
Zm�czy�a mnie z�a wola tej wied�my, zbi�em j� bez lito�ci po twarzy i ca�ym ciele, potem zerwa�em jej opask� i wskazuj�c ma�pie truch�o wrzasn��em strasznym g�osem:
- Wstydu nie masz, ty obrzydliwa kreaturo, cudzo�o�ysz z duchem �ajdackiego przodka twojego m�a, kt�ry przybra� ma�pi� posta�. Sp�jrz, zabi�em twojego cz�ekokszta�tnego kochanka! Ha�ba, uprawia�a� z nim rozpust�, nosz�c w brzuchu jego potomka, i to w lini prostej. Takie skrzy�owanie pokole� stanowi najstraszliwsze �wi�tokradztwo. Proutto! Proutto!
T�uk�em j� krwawym �cierwem zwierzaka. Grzesznica wi�a si� u moich st�p, wyj�c z b�lu.
- Lito�ci, Gisou! Przebacz mi! Przebacz!
Po chwili pojawi� si� Proutto, wystraszony i jeszcze zaspany.
- Co si� dzieje, Gisou? Dlaczego z�o�cisz si� na Ab�?
- Zabi�em ducha twojego gnidowatego przodka, kt�ry przybra� posta� tego potwora, by m�c parzy� si� z t� zdzir�, twoj� �on�. Wnikn�� w ni�, �eby zaj�� twoje miejsce i odebra� ci ojcostwo. Dziecko, kt�re ta kobieta wyda na �wiat, nie b�dzie ju� twoje. Zosta�o zbrukane nasieniem zmar�ego. Cia�o okrywaj�ce jego mi�kkie kosteczki rozpu�ci�o si�, oczy rozp�yn�y, a usta na zawsze rozci�gn�� straszliwy u�miech trupiej czaszki. B�dzie podobne do ko�ciotrupa! Nie masz ju� �ony, nieszcz�sny Proutto, i nie masz ju� syna.
Upad� na kolana tu� obok Aby i bi� si� po skroniach. Chrapliwy szloch rozdziera� mu piersi.
- Biada! Biada! Biada! Gisou, dlaczego mnie opu�ci�e�? Dlaczego dosi�g�o mnie przekle�stwo?
- Ani mi si� �ni odpowiada� na te twoje bezczelne pytania. W sobie poszukaj przyczyn niedoli. Nieszcz�cie spad�o na ciebie, bo by�e� pyszny i nosi�e� g�ow� zbyt wysoko. Teraz wreszcie przyj��e� w�a�ciw� postaw�. Oka� skruch�, n�dzniku.
Po pewnym czasie ten p�acz�cy i j�cz�cy duet sta� si� nie do wytrzymania. Odszed�em, w ko�cu ka�da para ma��e�ska potrzebuje te� intymno�ci.
�eby m�c rozstrzygn�� o losie winowajczyni i ustanowi� stosown� do przewinienia kar�, za��da�em, by Aba publicznie wyzna�a, jakich dopu�ci�a si� bezece�stw.
Przed jaskini�, w kt�rej omal nie postrada�em �ycia, w zwalisku skalnym utworzonym po trz�sieniu ziemi, powsta�o zadziwiaj�ce zjawisko naturalne. Zwielokrotnione dono�nym echem d�wi�ki nabiera�y mocy tak, �e rozbrzmiewa�y na ca�ym terytorium Zoas�w.
Proutto przeni�s� Ab� ze zwi�zanymi r�kami i nogami na to w�a�nie miejsce, po czym kobieta rozpocz�a wyliczanie swoich niegodziwo�ci. Wygodnie u�o�ony w hamaku s�ucha�em, nie roni�c ani s�owa.
"Nie jestem i nigdy nie by�am taka jak inne kobiety, kt�re za najwa�niejszy cel stawia�y sobie po�lubienie oraz obdarzenie potomstwem najbogatszego i najpot�niejszego z