1801

Szczegóły
Tytuł 1801
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1801 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1801 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1801 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Robin Cook "Epidemia" T�umaczy� Maciej Ka�ski Dom Wydawniczy REBIS Pozna� 1994 Tytu� orygina�u Outbreak Copyright (c) by Robin Cook 1987 Copyright (c) for the Polish translation by R E BIS Publishing House Ltd. 1994 Redakcja Izolda Kiec Opracowanie graficzne Pawe� Szychalski Wydanie I ISBN 83-7120-153-2 Dom Wydawniczy REBIS ul. Marceli�ska 18, 60-801 Pozna� tel. 65-66-07, tel./fax 65-65-91 �amanie dtp Marek Bar��g Os. Kosmonaut�w 4/41, 61-624 Pozna� tel. 231-610 PROLOG Zair, Afryka 7 wrze�nia 1976 r. Dwudziestojednoletni student biologii Uniwersytetu Ya- le, John Nordyke, obudzi� si� o brzasku na skraju zairskiej wioski, po�o�onej na po�udnie od Bumby. Wysun�� si� ze swojego przesi�kni�tego potem �piwora, by wyjrze� przez siatkow� po�� nylonowego namiotu g�rskiego. W jego uszach odg�osy deszczu w tropikalnym lesie zlewa�y si� z po- gwarem budz�cej si� wioski. Delikatny podmuch wiatru przyni�s� ciep��, ostr� wo� krowiego �ajna, zmieszan� z gry- z�cym zapachem palenisk. Wysoko nad g�ow� dostrzeg� syl- wetki ma�p grasuj�cych w�r�d bujnej ro�linno�ci, kt�ra za- s�ania�a widok nieba. W nocy spa� niespokojnie i teraz podnosi� si� z pos�ania chwiejnie i oci�ale. Czu� si� znacznie gorzej ni� poprzedniej nocy, kiedy to w jak�� godzin� po kolacji dosta� napadu dreszczy i gor�czki. Przysz�o mu na my�l, �e pomimo staran- nej profilaktyki i za�ywania arechiny nie uchroni� si� jednak przed malari�. Problem polega� na tym, �e nie spos�b by�o unikn�� ca�ych chmar moskit�w, ka�dego wieczoru nadci�- gaj�cych znad mokrade� ukrytych w bagnistej d�ungli. Chwiejnym krokiem uda� si� do wioski, gdzie zapyta� o najbli�szy szpital. W�drowny kaznodzieja poinformowa� go, �e w Yambuku, ma�ym miasteczku odleg�ym o kilka ki- lometr�w na wsch�d, znajduje si� belgijski szpital misyjny. N�kany chorob� i strachem, ch�opak pospiesznie zwin�� ob�z, wepchn�� namiot oraz �piw�r do plecaka i niezw�ocz- nie wyruszy� do Yambuku. John zdecydowa� si� wzi�� sze�ciomiesi�czny urlop z col- lege'u, by zaj�� si� fotografowaniem zwierz�t Afryki, mi�dzy innymi zagro�onego wygini�ciem gatunku goryla g�rskiego. By�o to marzenie jego dzieci�stwa - pod��y� �ladami 5 legendarnych dziewi�tnastowiecznych badaczy, kt�rzy pier- wsi odkrywali tajemnice Czarnego L�du. Yambuku okaza�o si� niewiele wi�ksze ni� wioska, kt�r� dopiero co opu�ci�, a szpital misyjny swym wygl�dem nie budzi� zaufania. By�o to kilka �a�osnych budynk�w, skleco- nych z �u�lowych pustak�w, a ka�de z pomieszcze� a� si� prosi�o o natychmiastowy remont. Dachy kryte by�y pordze- wia��, falist� blach� lub na podobie�stwo chat tubylczych - strzech�. Nigdzie nie by�o wida� �adnych oznak elektry- fikacji. Po dokonaniu rejestracji u zakonnicy, odzianej w trady- cyjny habit, pos�uguj�cej si� wy��cznie francuskim, przysz�o mu czeka� na swoj� kolej w otoczeniu t�umu tubylc�w re- prezentuj�cych wszystkie mo�liwe stadia os�abienia i najr�- niejsze choroby. Przygl�daj�c si� im, pomy�la� ze strachem, czy aby nie nabawi si� tu czego� gorszego od swych obecnych dolegliwo�ci. W ko�cu zosta� przyj�ty przez belgijskiego le- karza o udr�czonym wyrazie twarzy, kt�ry m�wi� troch� po angielsku, jakkolwiek niewiele. Postawiona w wyniku pospiesznego badania diagnoza potwierdzi�a przypuszczenia Johna co do ataku malarii. Le- karz zaordynowa� mu zastrzyk chlorochiny i nakaza� zg�osi� si� ponownie, je�li w ci�gu dnia nie nast�pi polepszenie. Badanie by�o sko�czone. John pos�usznie ustawi� si� w ko- lejce do gabinetu zabiegowego w oczekiwaniu na zastrzyk. Wtedy w�a�nie zauwa�y�, �e w szpitalu bynajmniej nie obo- wi�zuje zasada dok�adnej sterylizacji: piel�gniarka nie u�y- wa�a igie� jednorazowych, lecz pos�ugiwa�a si� na przemian jedn� z trzech posiadanych strzykawek. John by� przekona- ny, �e kr�tkie zanurzenie ich w roztworze sterylizacyjnym w znikomym tylko stopniu przyczynia�o si� do oczyszczenia z zarazk�w. Nadto piel�gniarka najzwyczajniej wy�awia�a strzykawki z roztworu palcami. Gdy nadesz�a jego kolej, John mia� ochot� skomentowa� ten fakt, lecz jego znajomo�� francuskiego okaza�a si� niewystarczaj�ca. Poza tym dobrze zdawa� sobie spraw� z tego, �e pilnie potrzebuje lekarstwa. Przez nast�pne kilka dni John winszowa� sobie, �e po- wstrzyma� si� od uszczypliwych uwag, albowiem jego stan 6 znacznie si� poprawi�. Ch�opak pozostawa� w pobli�u Yam- buku, zajmuj�c si� fotografowaniem scen z �ycia plemienia Budza - zapalczywych �owc�w, z ochot� demonstruj�cych swoje m�stwo jasnow�osemu cudzoziemcowi. Trzeciego dnia, kiedy czyni� przygotowania, by ruszy� �ladami Hen- ry'ego Stanleya w g�r� rzeki Zair, nagle zwali� go z n�g gwa�- towny nawr�t choroby. Najpierw pojawi� si� silny b�l g�owy, po kt�rym wyst�pi�y nag�e dreszcze, gor�czka, nudno�ci i biegunka. W nadziei, �e-podobnie jak poprzedni - r�w- nie� i ten atak wkr�tce przejdzie, John zaszy� si� w namiocie i przeczeka� noc, wstrz�sany dreszczami, majacz�c o domo- wym cieple, czystej po�cieli i komfortowej �azience na ko�cu korytarza. Ranek zasta� go wyczerpanym i odwodnionym po serii wymiot�w. Z trudem uda�o mu si� pozbiera� swoje rzeczy i wyruszy� w drog� do szpitala. Dotar�szy na miejsce, osun�� si� bezw�adnie na pod�og�, a z jego ust bluzn�a jas- noczerwona struga krwi. Jak�� godzin� p�niej ockn�� si� w pokoju, w kt�rym opr�cz niego by�o jeszcze dw�ch pacjent�w cierpi�cych na ci�ki rodzaj malarii, odporny na wszelkie dost�pne specy- fiki. Ten sam lekarz, kt�ry bada� Johna poprzednio, zaalarmo- wany jego stanem, tym razem stwierdzi� niespotykane ob- jawy dodatkowe: tajemnicz� wysypk� na piersiach oraz mi- kroskopijne p�kni�cia naczy� krwiono�nych w bia�kach oczu. Pomimo i� trwa� przy swej poprzedniej diagnozie, by� teraz wyra�nie zaniepokojony. To nie wygl�da�o na typowy przypadek malarii. Lekarz zdecydowa� si� poda� dodatko- wo chloramfenikol, na wypadek gdyby ch�opiec mia� dur brzuszny. 16 wrze�nia 1976 r. Doktor Lugasa, Okr�gowy Komisarz Zdrowia w rejonie Bumba, spogl�da� przez otwarte okno swego biura na roz- lane wody rzeki Zair, roziskrzone w porannym s�o�cu. Po- my�la� ze smutkiem, �e dawna nazwa "Kongo" zawiera�a jednak w sobie pewien fascynuj�cy element tajemniczo�ci. Powracaj�c do spraw zawodowych, przeni�s� wzrok na 7 le��cy na biurku list, dopiero co otrzymany z misyjnego szpitala w Yambuku, a donosz�cy o zgonie ameryka�skiego turysty, niejakiego Johna Nordyke'a, oraz bawi�cego w tamtych okolicach rolnika z plantacji znad rzeki Ebola. Lekarz z misji twierdzi�, �e ich �mier� nast�pi�a na skutek nieznanej i b�yskawicznie rozprzestrzeniaj�cej si� infekcji. Dotychczas zarazi�o si� ni� dw�ch pacjent�w umieszczo- nych w jednej sali z Amerykaninem, czworo domownik�w goszcz�cych nieszcz�snego rolnika i piel�gnuj�cych go pod- czas choroby, a tak�e dziesi�ciu pacjent�w ambulatoryjnych szpitala. Doktor Lugasa zdawa� sobie spraw� z faktu, �e ma dwa wyj�cia: po pierwsze, m�g� nawet nie kiwn�� palcem w tej sprawie i to wydawa�o mu si� najrozs�dniejsze. B�g jeden wie, jakiego rodzaju endemiczne epidemie rozszala�y si� gdzie� tam g��boko w buszu. Drug� mo�liwo�ci� by�o wype�- nienie przyprawiaj�cej o zawr�t g�owy sterty formularzy urz�dowych, zg�aszaj�cych �w przypadek do Kinszasy, gdzie z kolei kto� taki jak on, tyle �e wy�ej postawiony, praw- dopodobnie zdecyduje, i� najlepiej nic w tej sprawie nie ro- bi�. Doktor Lugasa doskonale wiedzia�, �e je�li zdecyduje si� wype�ni� formularze, b�dzie zobowi�zany odby� podr� do Yambuku, a sama my�l o tym by�a mu szczeg�lnie niemi�a, zw�aszcza teraz, w niezwykle wilgotnej i parnej porze roku. Z pewnym poczuciem winy doktor Lugasa zmi�� w d�oni list i wrzuci� go do kosza na �mieci. 23 wrze�nia 1976 r. Tydzie� p�niej na lotnisku Bumba doktor Lugasa ner- wowo przest�powa� z nogi na nog� obserwuj�c, jak wys�u- �ony DC-3 schodzi do l�dowania. Pierwszy pojawi� si� w wyj�ciu doktor Bouchard, jego prze�o�ony z Kinszasy. Po- przedniego dnia Lugasa zatelefonowa� do Boucharda, infor- muj�c go o wybuchu powa�nej epidemii nieznanego pocho- dzenia w okolicy szpitala misyjnego w Yambuku. Dotkn�a ona nie tylko lokaln� ludno��, ale r�wnie� personel szpitala. W rozmowie Lugasa ani s�owem nie wspomnia� o li�cie, kt�- ry otrzyma� stamt�d tydzie� wcze�niej. 8 Po kr�tkim powitaniu na pasie startowym obaj lekarze wcisn�li si� do toyoty corolli, nale��cej do Lugasy. Bouchard zapyta�, czy nadesz�y jakie� nowe wiadomo�ci z Yambuku. Lugasa odchrz�kn��, wci�� jeszcze wytr�cony z r�wnowagi porannymi informacjami radiowymi. Wed�ug doniesie� zmar�o jedena�cie os�b z siedemnastoosobowego personelu szpitala, powi�kszaj�c liczb� stu czternastu ofiar spo�r�d mieszka�c�w wioski. Szpital zamkni�to z powodu braku lu- dzi zdolnych do jego obs�ugi. Doktor Bouchard zarz�dzi� kwarantann� dla ca�ego rejo- nu Bumby. Niezw�ocznie zatelefonowa� kilkakrotnie do Kinszasy, po czym poleci� bynajmniej nie kwapi�cemu si� do podr�y Lugasie zorganizowanie transportu do Yambu- ku w celu bezpo�redniej oceny sytuacji. 24 wrze�nia 1976 r. Kiedy nast�pnego dnia obaj lekarze stan�li na opuszczo- nym dziedzi�cu szpitala misyjnego w Yambuku, powita�a ich z�owroga cisza. Wzd�u� balustrady pustego tarasu prze- nikn�� szczur, w nozdrza przybysz�w uderzy� zgni�y od�r. Przyciskaj�c do nosa bawe�niane chusteczki, z niech�ci� wy- siedli z land rovera i ostro�nie zajrzeli do najbli�szego bu- dynku. Le�a�y tam zw�oki dw�ch os�b, powoli rozk�adaj�ce si� z powodu upa�u. Dopiero w trzecim budynku natkn�li si� na pozosta�� jeszcze przy �yciu piel�gniark�, majacz�c� w gor�czce. Przeszli do opuszczonej sali operacyjnej, gdzie - i tak zbyt p�no szukaj�c ochrony przed wirusem - za- opatrzyli si� w r�kawiczki, fartuchy i maski. Dr��c z niepo- koju o w�asne zdrowie, zaj�li si� chor� piel�gniark�, a na- st�pnie pocz�li rozgl�da� si� za reszt� personelu. W�r�d trzy- dziestu cia�, kt�re napotkali, znale�li zaledwie czterech innych pacjent�w wykazuj�cych jeszcze s�abe oznaki �ycia. Doktor Bouchard drog� radiow� nawi�za� ��czno�� z Kinszas� i poprosi� o natychmiastow� pomoc si� powiet- rznych Zairu w przetransportowaniu pacjent�w drog� lot- nicz� z misji do stolicy. Jednak�e zanim skontaktowano si� z oddzia�em chor�b zaka�nych szpitala uniwersyteckiego, aby ustali� spos�b izolacji pacjent�w podczas transportu, 9 w Yambuku przy �yciu pozosta�a jedynie piel�gniarka. Bou- chard zaznaczy�, �e nale�y zastosowa� najdoskonalsze z ist- niej�cych technik izolacji, poniewa� stopie� zara�liwo�ci i �miertelno�ci epidemii, z kt�r� si� zetkn�li, stawia� j� w sze- regu najbardziej niebezpiecznych chor�b znanych ludzko�ci. 30 wrze�nia 1976 r. Belgijska piel�gniarka, przewieziona samolotem do Kin- szasy, zmar�a sz�stego dnia pobytu w klinice, o trzeciej nad ranem, pomimo intensywnej terapii podtrzymuj�cej. Ostate- cznej diagnozy nie postawiono. Otrzymane w wyniku sekcji zw�ok pr�bki krwi, w�troby, �ledziony i m�zgu wys�ano do Instytutu Medycyny Tropikalnej w Antwerpii, do Centrum Kontroli Epidemiologicznej w Atlancie (CKE) oraz do Pla- c�wki Bada� Mikrobiologicznych w Porton Down w Anglii. Liczba zachorowa� w rejonie Yambuku wzros�a do dwustu dziewi��dziesi�ciu odnotowanych przypadk�w, a wsp�- czynnik �miertelno�ci si�gn�� dziewi��dziesi�ciu procent. 13 pa�dziernika 1976 r. Niemal jednocze�nie w trzech mi�dzynarodowych labora- toriach uda�o si� wyodr�bni� wirusa z Yambuku. Struktur� przypomina� on wirusa zwanego Marburg, zaobserwowane- go po raz pierwszy w 1967 roku podczas tragicznej epidemii w�r�d pracownik�w laboratoryjnych, przeprowadzaj�cych eksperymenty na ma�pach ugandyjskich. 16 listopada 1976 r. Dwa miesi�ce po wyst�pieniu pierwszych oznak epidemii uznano, i� rozw�j nieznanej choroby z Yambuku zosta� za- hamowany, gdy� przez kilkana�cie tygodni nie odnotowano nowych przypadk�w zachorowa�. ** 3 grudnia 1976 r. Odwo�ana zosta�a kwarantanna w rejonie Bumby i wzno- wiono zawieszone dot�d po��czenia lotnicze. Wirus Ebola najwyra�niej powr�ci� do swego pierwotnego �r�d�a, kt�re- go lokalizacja pozosta�a jednak tajemnic�. Powo�any w celu 10 rozstrzygni�cia tej kwestii mi�dzynarodowy zesp� badaczy, maj�cy w swym sk�adzie doktora Cyrilla Dubcheka z Cen- trum Kontroli Epidemiologicznej, kt�ry w du�ej mierze przyczyni� si� kiedy� do zlokalizowania wirusa gor�czki Las- sa, przebada� dok�adnie okolic� w poszukiwaniu ogniska epidemicznego wirusa Ebola, uwzgl�dniaj�c ssaki, ptaki i owady. Wszystko bez rezultatu. Badacze nie znale�li �ad- nej, nawet najmniejszej wskaz�wki. Los Angeles, Kalifornia 14 stycznia, wsp�cze�nie Doktor Rudolf Richter, wysoki, postawny okulista, ro- dem z Niemiec Zachodnich, wsp�za�o�yciel Kliniki Rich- tera w Los Angeles, poprawi� okulary i spojrza� na rekla- mowe ulotki, le��ce przed nim na owalnym stole w sali kon- ferencyjnej szpitala. Siedz�cy po prawej stronie William, jego brat i wsp�lnik, absolwent szko�y biznesu, z podobn� uwag� przegl�da� reklam�wki. Materia� dotyczy� kampanii zaplanowanej na nast�pny kwarta�, maj�cej na celu pozys- kanie nowych zwolennik�w, a tym samym ich wp�at cz�on- kowskich w ramach programu zdrowotnego kliniki. Zosta� on u�o�ony przede wszystkim z my�l� o ludziach m�odych, kt�rzy jako grupa odznaczali si� stosunkowo dobrym zdro- wiem. Jak s�usznie zauwa�y� William, w�a�nie oni mogli oka- za� si� prawdziw� �y�� z�ota w ca�ym tym interesie, kt�rego podstaw� stanowi� system przedp�at zdrowotnych. Ulotki zrobi�y dobre wra�enie na Rudolfie. Uzna� je za pierwsz� przyjemn� niespodziank� tego dnia. Ranek bo- wiem zacz�� si� fatalnie - najpierw st�uczka przy wje�dzie na autostrad� do San Diego, po kt�rej pozosta�o paskudne wgniecenie w karoserii nowego BMW, potem operacja na oddziale nag�ych wypadk�w, nast�pnie za� nieprzyjemne zdarzenie w trakcie badania siatk�wki oka u pacjenta cho- rego na AIDS z rzadkimi komplikacjami, kt�ry niechc�cy kaszln�� mu prosto w twarz. Na domiar z�ego jednej z ma�p, na kt�rych przeprowadza� do�wiadczenia w ramach progra- mu bada� nad opryszczk� oka, uda�o si� go uk�si�. Co za dzie�! 11 Rudolf si�gn�� po projekt reklamy, kt�ra mia�a ukaza� si� w niedzielnym magazynie "Los Angeles Times". By�a do- skona�a. Skin�� g�ow� na Williama, kt�ry z kolei da� znak agentowi reklamowemu, by ten kontynuowa� prezentacj�. Nast�pny punkt stanowi�a sprawnie zmontowana, trzydzie- stosekundowa reklama telewizyjna, przewidziana do emisji w bloku wiadomo�ci wieczornych. Ukazywa�a ona pla�� w Malibu, na kt�rej beztroskie dziewczyny w strojach bikini gra�y w siatk�wk� z przystojnymi m�odzie�cami. Rudolfowi przywiod�a na my�l kosztowne produkcje reklamowe pepsi- -coli, cho� jej zadanie by�o przecie� inne: mia�a zarekomen- dowa� koncepcj� systemu przedp�at na �wiadczenia zdrowo- tne, wprowadzanego przez Klinik� Richtera w odr�nieniu od konwencjonalnej s�u�by zdrowia funkcjonuj�cej na zasa- dzie op�at za konkretne us�ugi. Opr�cz Rudolfa i Williama w konferencji uczestniczyli tak�e inni lekarze, z ordynatorem kliniki, doktorem Navar- re'em, w��cznie. Wszyscy byli cz�onkami zarz�du i posiadali pewn� liczb� udzia��w kliniki. William odchrz�kn�� i zapyta�, czy kto� z obecnych chcia�by zada� pytania. Nikt si� nie zg�osi�. Gdy agenci reklamowi opu�cili sal�, wszyscy zgodnie zaaprobowali przedstawiony materia�. Po kr�tkiej dyskusji nad projektem utworzenia nowej kliniki satelitarnej, zwi�zanym ze wzra- staj�c� liczb� zg�osze� z rejonu Newport Beach, spotkanie dobieg�o ko�ca. Doktor Richter uda� si� do swojego gabinetu, gdzie z za- dowolon� min� w�o�y� ulotki reklamowe do swojej teczki. Jak na pobieraj�cego skromn� pensj� lekarza kliniki, ga- binet mia� urz�dzony z przepychem. Jednak�e pensja ta stanowi�a zaledwie u�amek dochod�w Rudolfa, kt�re czer- pa� g��wnie z zysk�w przynoszonych przez posiadane prze- ze� udzia�y kliniki. Zar�wno Klinika Richtera, jak i sam doktor Rudolf Richter mieli obecnie niezgorsz� kondycj� finansow�.* Richter sprawdzi� wezwania i uda� si� na pooperacyjne wizyty do swych pacjent�w. By�y to dwa przypadki odwar- stwienia siatk�wki z do�� skomplikowan� histori� choroby. 12 Obaj pacjenci czuli si� ju� dobrze. W powrotnej drodze do gabinetu przysz�o mu na my�l, �e jak na jedynego okulist� w ca�ej klinice przeprowadza� niepokoj�co ma�o operacji. Bior�c jednak pod uwag� spor� liczb� okulist�w praktyku- j�cych w Los Angeles, powinien si� cieszy� z tych kilku pac- jent�w, kt�rych leczy�. Tym wi�ksz� wdzi�czno�� �ywi� wo- bec swojego brata, kt�ry przed o�mioma laty przekona� go do idei za�o�enia kliniki. W gabinecie zrzuci� bia�y fartuch, w�o�y� niebieski blezer, po czym wyszed�, trzymaj�c w r�ku sk�rzan� teczk�. Min�a ju� dziewi�ta wieczorem i dwupoziomowy parking kliniki by� niemal pusty. W ci�gu dnia nie da�o si� tam wetkn�� szpilki, dlatego te� William ju� kiedy� wspomina� o potrzebie jego rozbudowy, nie tylko ze wzgl�du na zwi�kszenie liczby miejsc do parkowania, lecz r�wnie� odpis amortyzacyjny. Takich zawi�o�ci Rudolf w gruncie rzeczy nie pojmowa� i na- wet nie stara� si� zrozumie�. Zatopiony w rozwa�aniach nad ekonomicznymi proble- mami kliniki, doktor Richter nie zauwa�y� dw�ch m�czyzn, wyczekuj�cych w os�oni�tym od �wiat�a zau�ku parkingu. Nie dostrzeg� ich nawet wtedy, gdy wynurzyli si� z cienia i ruszyli jego �ladem. Mieli na sobie ciemne, urz�dowe gar- nitury. Rami� Wy�szego by�o nienaturalnie zgi�te, jakby za- styg�e w p� ruchu. W r�ku trzyma� grub� teczk�, uniesion� wysoko z powodu unieruchomienia stawu �okciowego. Zbli�aj�c si� do samochodu, Richter wreszcie us�ysza� za sob� przyspieszone kroki. Za gard�o chwyci� go nieprzyjem- ny skurcz. Z trudno�ci� prze�kn�� �lin� i rzuci� za siebie ner- wowe spojrzenie. Dw�ch m�czyzn wyra�nie zmierza�o w je- go kierunku/Kiedy ich sylwetki o�wietli� blask lampy umie- szczonej pod sufitem, Richter dostrzeg�, �e mieli na sobie eleganckie garnitury, czyste koszule i jedwabne krawaty. Po- czu� si� nieco pewniej, mimo to w miar� zbli�ania si� do sa- mochodu jego kroki stawa�y si� szybsze i d�u�sze. Nerwowo szperaj�c w kieszeni, wyszarpn�� z niej kluczyki, otworzy� drzwi od strony kierowcy, wrzuci� do �rodka teczk� i sam wsun�� si� na siedzenie, gdzie poczu� znajomy zapach sk�- rzanych obi�. Zamyka� ju� drzwi, gdy nagle stawi�y op�r, 13 powstrzymane czyj�� r�k�. Doktor Richter niech�tnie uni�s� wzrok i napotka� kamienne, pozbawione wszelkiego wyrazu oblicze jednego z m�czyzn. Pod wp�ywem pytaj�cego spoj- rzenia doktora, przez twarz m�czyzny przemkn�� grymas u�miechu. Richter ponownie spr�bowa� zamkn�� drzwi, lecz niezna- jomy mocno trzyma� je od zewn�trz. � Przepraszam, doktorze, czy mo�e mi pan powiedzie�, kt�ra godzina? - spyta� uprzejmie. � Oczywi�cie - odpar� z ulg� Richter, zadowolony, �e chodzi o rzecz tak niewinn�. - Spojrza� na zegarek, lecz nim zd��y� cokolwiek odpowie- dzie� zosta� brutalnie wywleczony z samochodu. Pr�bowa�, bez wi�kszego przekonania, stawia� op�r, kt�ry zreszt� zo- sta� b�yskawicznie z�amany. Niespodziewany cios wymierzo- ny otwart� d�oni� w twarz rzuci� go na ziemi�. Poczu�, jak czyje� r�ce pospiesznie obmacuj� go w poszukiwaniu port- fela, po czym us�ysza� odg�os rozdzieranego materia�u. Jeden z m�czyzn lekcewa��co prychn��: "Biznesmen!", drugi za� rzuci�: "Bierz teczk�!" Jednocze�nie Richter poczu�, �e zry- waj� mu zegarek z nadgarstka. W chwil� p�niej by�o ju� po wszystkim. Do uszu Rich- tera doszed� odg�os oddalaj�cych si� krok�w, trza�niecie drzwiami i ostry pisk opon na g�adkiej, betonowej nawierz- chni parkingu. Przez moment jeszcze le�a� w bezruchu, ciesz�c si�, �e wy- szed� ca�o z tego zdarzenia. Odnalaz� i w�o�y� okulary. Lewe szk�o by�o p�kni�te. Jako chirurg najbardziej obawia� si� o swoje d�onie, dlatego te�, zanim jeszcze podni�s� si� z be- tonowej posadzki, uwa�nie je zbada�. Nast�pnie zaj�� si� swoim wygl�dem. Bia�a koszula i krawat by�y pobrudzone smarem. Z przodu blezera brakowa�o guzika-na jego miej- scu w materiale widnia�a niewielka dziura w kszta�cie pod- kowy. Prawa nogawka spodni by�a rozdarta od przedniej kieszeni a� do kolana. - Bo�e, co za dzie�! - mrukn�� do siebie. Poranna st�u- czka wyda�a mu si� teraz b�ahostk�. Po chwili wahania pod- ni�s� z ziemi kluczyki i wszed� z powrotem do kliniki. Ze 14 swego gabinetu wezwa� stra�nika, zastanawiaj�c si� ca�y czas, czy powiadomi� policj�. Doszed� jednak do wniosku, �e mog�oby to zaszkodzi� dobrej opinii kliniki, a poza tym, w czym mog�a tu pom�c policja... Uporawszy si� z tym prob- lemem, zatelefonowa� do �ony, by poinformowa�, �e zjawi si� w domu nieco p�niej, ni� zamierza�. W �azience przyjrza� si� uwa�nie swej twarzy. Na prawym policzku, nieco nad ko�ci� policzkow�, widnia�o rozci�cie, w kt�rym utkwi�y drobiny parkingowego �wiru. Energicznie przemy� ran� �rodkiem dezynfekuj�cym, pr�buj�c jednocze- �nie ustali�, w jakim stopniu przyczyni� si� do powi�kszenia maj�tku swoich napastnik�w. Zawarto�� portfela oszaco- wa� na jakie� sto dolar�w, kilka kart kredytowych i iden- tyfikacyjnych z jego licencj� lekarza stanu Kalifornia w��cz- nie. Najbardziej bola�a go jednak strata zegarka, by� to bo- wiem prezent od �ony. C�, kupi si� nowy, pomy�la�, kiedy rozleg�o si� pukanie do zewn�trznych drzwi gabinetu. Przyby�y stra�nik ochrony rozp�ywa� si� w przeprosinach t�umacz�c, �e nigdy dot�d nic podobnego si� nie zdarzy�o i �e ogromnie �a�uje, i� w chwili napadu nie by�o go w po- bli�u. Zapewni� Richtera, �e zaledwie p� godziny wcze�niej przechodzi� tamt�dy w ramach rutynowego obchodu. Dok- tor uspokoi� go, stwierdzi�, �e nie ma do niego pretensji, oraz �e pragnie jedynie, by podobny incydent nigdy si� nie po- wt�rzy�. Nast�pnie wyja�ni� powody, dla kt�rych nie wezwa� policji. Nazajutrz doktor Richter czu� si� nie najlepiej, ale z�o�y� to na karb wydarze� poprzedniego dnia oraz �le przespanej nocy. O pi�tej trzydzie�ci po po�udniu poczu� si� jednak tak s�abo, �e zacz�� rozwa�a� mo�liwo�� odwo�ania um�wionej randki ze sw� kochank�, sekretark� w dziale rejestr�w me- dycznych kliniki. Ostatecznie zjawi� si� w jej mieszkaniu, lecz wyszed� wcze�niej ni� zwykle, by troch� odpocz��. Mimo tego przez ca�� noc nie zmru�y� oka, przewracaj�c si� z boku na bok. Nast�pnego dnia by� ju� powa�nie chory. Kiedy po prze- prowadzeniu kolejnego badania podni�s� si� znad apara- tury, poczu� silne zawroty g�owy. Stara� si� nie my�le� 15 o ugryzieniu ma�py i fatalnym kaszlu pacjenta z AIDS. Do- brze wiedzia�, �e wirus HIV nie jest gro�ny przy tak przelot- nym kontakcie, jednak�e nie wyja�niona przyczyna nag�ej infekcji wci�� zaprz�ta�a mu g�ow�. Oko�o wp� do czwartej pojawi�y si� dreszcze i dokuczliwy, migrenowy b�l g�owy. S�dz�c, �e to gor�czka, Richter odwo�a� zaplanowane na popo�udnie wizyty i uda� si� do domu, niemal pewny, �e z�apa� gryp�. Gdy stan�� w progu domu, jego �onie wystar- czy�o jedno spojrzenie na trupioblad� twarz i czerwone ob- w�dki wok� oczu, by natychmiast wys�a� go do ��ka. O �s- mej b�l g�owy nasili� si� tak bardzo, �e Richter zdecydowa� si� za�y� percodan. Kiedy jednak �ona nalega�a, by wezwa� doktora Navarre'a, nazwa� j� panikark� i zapewni�, �e wkr�- tce b�dzie zdr�w jak ryba. Po�kn�� dalmane i zapad� w sen. Obudzi� si� o czwartej nad ranem i s�aniaj�c si� na nogach powl�k� do �azienki, gdzie zwymiotowa� krwawym strumie- niem. Zaniepokojona �ona niezw�ocznie zadzwoni�a po po- gotowie. Nie mia� do�� si�, by zaprotestowa�. U�wiadomi� sobie, �e jest to najpowa�niejsza choroba, jaka mu si� dot�d przytrafi�a. 1 20 stycznia Co� przeszkodzi�o Marissie Blumenthal. Nie by�a pewna, czy bodziec pochodzi� z zewn�trz, czy z zakamark�w jej w�a- snego umys�u - w ka�dym razie nie mog�a ju� si� skupi�. Podnios�a wzrok znad ksi��ki i ku swemu zdumieniu zauwa- �y�a, �e bladozimowa biel za oknem przesz�a ju� w atramen- tow� czer�. Nic dziwnego - dochodzi�a si�dma wieczorem. - Santa Madonna - mrukn�a Marissa, u�ywaj�c jed- nego z wyra�e�, pozosta�ych z okresu dzieci�stwa. Poderwa- �a si� na r�wne nogi i natychmiast zakr�ci�o jej si� w g�owie. Godziny sp�dzone na dw�ch roz�o�onych krzes�ach w za- cisznym k�cie biblioteki Centrum Kontroli Epidemiologicz- nej w Atlancie da�y teraz zna� o sobie. Na dodatek przy- pomnia�o jej si�, �e jest um�wiona na wiecz�r i �e planowa�a wr�ci� do domu przed wp� do si�dmej, by zd��y� si� przy- gotowa�. D�wigaj�c opas�e tomisko Wirusologii Fieldsa, ruszy�a w stron� p�ki z zam�wionymi pozycjami, rozprostowuj�c jednocze�nie zdr�twia�e mi�nie n�g. Wprawdzie biega�a ju� tego ranka, lecz zamiast codziennego odcinka czterech mil, odby�a zaledwie dwumilow� przebie�k�. - Pom�c ci wrzuci� tego potwora na p�k�? - za�ar- towa�a pani Campbell, bibliotekarka o macierzy�skim ser- cu, nigdy nie rozstaj�ca si� ze swoj� popielat�, we�nian� ka- mizelk�, kt�r� w�a�nie zapi�a, czytelnia bowiem nie nale- �a�a do najlepiej ogrzewanych pomieszcze�. Jak w ka�dym dobrym �arcie, tak i w stwierdzeniu pani Campbell tkwi�o ziarno prawdy. Podr�cznik wa��cy dziesi�� funt�w stanowi� jedn� dziesi�t� wagi cia�a Marissy: przy swoich stu funtach Marissa mierzy�a zaledwie pi�� st�p. Mi- mo to zapytana o wzrost odpowiada�a: pi�� st�p i dwa cale. Nie uwa�a�a jednak za stosowne wyja�nia�, �e owe dwa cale 17 by�y ni mniej, ni wi�cej tylko wysoko�ci� obcas�w. Aby od- �o�y� podr�cznik na p�k�, musia�a go rozko�ysa� i niemal�e wrzuci� pomi�dzy inne ksi��ki. - Chcia�abym, �eby kto� umie�ci� zawarto�� tej ksi��ki w moim m�zgu - odpar�a. - Taka pomoc by�aby przeze mnie mile widziana. Pani Campbell roze�mia�a si� cicho. Jak wi�kszo�� pra- cownik�w CKE by�a osob� przyjacielsk� i pe�n� wewn�trz- nego ciep�a. W opinii Marissy atmosfera Centrum bardziej przypomina�a instytucj� akademick� ni� agencj� federaln�, kt�ry to status nadano mu w 1973 roku, g��wnie z powodu wszechobecnego ducha po�wi�cenia i ca�kowitego oddania nauce. Wprawdzie sekretarki, tak jak i reszta personelu, ko�czy�y prac� o wp� do czwartej, lecz pozostali pracow- nicy nierzadko przesiadywali do p�nych godzin nocnych, cz�sto wychodz�c dopiero nad ranem. Kierowa�a nimi wiara w sens w�asnej pracy. Wielko�� biblioteki, z kt�rej Marissa w�a�nie wysz�a, po- zostawia�a wiele do �yczenia. Po�owa ksi��ek i periodyk�w, stanowi�cych zbiory Centrum, by�a poutykana tu i �wdzie w r�nych pomieszczeniach ca�ego kompleksu. Tutaj wyra�- nie dawa�o si� odczu�, �e CKE jest agencj� federaln�, kt�ra wobec nieustannych ci�� bud�etowych sposobem musi wy- szarpywa� fundusze na sw� dzia�alno��. Marissa zauwa�y�a, �e nawet budynki CKE wygl�daj� jak siedziby agencji fede- ralnych. �ciany holu straszy�y brudn�, biurow� zieleni�, a na pod�odze le�a�a bura wyk�adzina winylowa, nosz�ca wyra�- ne �lady zu�ycia, zw�aszcza w partii �rodkowej. Na �cianie, tu� obok drzwi windy, widnia�o obowi�zkowo u�miechni�te oblicze Ronalda Reagana. Tu� pod obrazem kto� przylepi� kartk� z napisem: "Niezadowoleni z tegorocznego przydzia- �u funduszy niech poczekaj� do przysz�ego roku!" Marissa wesz�a po schodach pi�tro wy�ej. Jej klitka, szu- mnie zwana biurem, znajdowa�a si� o jedn� kondygnacj� wy�ej nad bibliotek�. By� to niewielki magazyn bez okien, prawdopodobnie u�ywany kiedy� przez sprz�taczki jako schowek na szczotki i wiadra. Pomi�dzy �cianami z poma- lowanych pustak�w �u�lowych znajdowa�o si� zaledwie tyle 18 miejsca, by ustawi� metalowe biurko, segregatory, lamp� i obrotowe krzes�o. Mimo ciasnoty Marissa mog�a uwa�a� si� za jedn� z wybranych-walka o ka�dy metr kwadratowy powierzchni w Centrum nie s�ab�a ani na chwil�. Marissa dobrze wiedzia�a, �e pomimo wszystkich niedo- godno�ci, Centrum dzia�a�o doskonale. Przez lata swego is- tnienia �wiadczy�o nieocenione us�ugi nie tylko w Stanach Zjednoczonych, lecz r�wnie� za granic�. Marissa mia�a w pami�ci przypadek sprzed wielu lat, kiedy to CKE przy- czyni�o si� do rozwik�ania tajemnicy choroby legionist�w. Setki takich przyk�ad�w namno�y�o si� od czasu, gdy CKE powsta�o w 1942 roku jako Centrum Kontroli Malarii, w ce- lu zahamowania tej choroby na po�udniu Ameryki. W 1946 roku przemianowano je na Centrum Chor�b Zaka�nych. Powsta�y w�wczas odr�bne laboratoria prowadz�ce bada- nia bakterii, grzyb�w, paso�yt�w, wirus�w i riketsji. W na- st�pnym roku utworzono laboratorium chor�b odzwierz�- cych, zajmuj�ce si� schorzeniami zwierz�cymi, kt�re mog� by� przenoszone r�wnie� na cz�owieka. Nale�� do nich d�u- ma, w�cieklizna i w�glik. W roku 1970 nast�pi�a kolejna zmiana nazwy, tym razem na Centrum Kontroli Epidemio- logicznej. Wk�adaj�c do teczki czasopisma, Marissa zamy�li�a si� nad pe�n� sukces�w przesz�o�ci� CKE. To w�a�nie historia Centrum zaciekawi�a j� kiedy� na tyle, �e postanowi�a wst�- pi� do tej organizacji. Po zako�czeniu podyplomowego sta- �u w klinice pediatrycznej w Bostonie zg�osi�a si� na dwa lata do sekcji wywiadu epidemiologicznego i zosta�a przyj�ta jako inspektor wywiadowczej s�u�by epidemiologicznej. Mia�a pe�ni� funkcj� kogo� w rodzaju medycznego detekty- wa. Zaledwie trzy i p� tygodnia temu, tu� przed Bo�ym Narodzeniem, uko�czy�a kurs przygotowawczy, kt�ry przy- sposabia� j� teoretycznie do nowej roli. Obejmowa� on ad- ministracj� publicznej s�u�by zdrowia, biostatyk� i epide- miologi�, to znaczy badanie i kontrol� chor�b w obr�bie okre�lonej populacji. Na twarzy Marissy pojawi� si� krzywy u�mieszek. Zak�a- daj�c granatowy p�aszcz pomy�la�a, �e wprawdzie przesz�a 19 kurs wprowadzaj�cy, lecz, jak to si� cz�sto zdarza�o w jej karierze medycznej, czu�a si� kompletnie nieprzygotowana do rozwi�zania realnej sytuacji krytycznej. Powierzenie jej jakiegokolwiek zadania, je�li w og�le nast�pi, b�dzie ozna- cza� gigantyczny przeskok od metod akademickich do em- pirycznych. Umiej�tno�� opisania przypadk�w poszczeg�l- nych chor�b w formie sp�jnego opowiadania, w kt�rym ujmuje si� przyczyny choroby, jej rozprzestrzenianie i czyn- nik nosicielstwa, wydawa�a si� nie mie� nic wsp�lnego z po- dejmowaniem decyzji zmierzaj�cych do zahamowania epi- demii dotykaj�cej �ywych ludzi. W gruncie rzeczy, by�a pew- na, �e wkr�tce otrzyma takie zadanie, nie wiedzia�a jedynie kiedy. Marissa spakowa�a swoj� teczk�, zgasi�a �wiat�o i za- mkn�wszy drzwi biura, ruszy�a korytarzem w kierunku win- dy. Opr�cz niej w przygotowawczym kursie epidemiologii uczestniczy�o czterdzie�ci osiem os�b, w wi�kszo�ci - po- dobnie jak ona - wykwalifikowanych lekarzy. Znajdowali si� w�r�d nich mikrobiolodzy, kilka piel�gniarek, a nawet jeden stomatolog. Marissa zastanawia�a si�, czy wszyscy oni r�wnie� przechodz� kryzys wiary we w�asne si�y. W �wiecie medycznym z regu�y nie m�wi si� g�o�no o takich rzeczach; jest to sprzeczne z funkcjonuj�cym stereotypem lekarza. Po uko�czeniu kursu zosta�a przydzielona do Departa- mentu Wirusologii, do Specjalistycznego Oddzia�u Patoge- n�w, kt�ry umie�ci�a na pierwszym miejscu, uk�adaj�c list� swych preferencji spo�r�d dost�pnych miejsc pracy. Spe�nio- no jej pro�b� ze wzgl�du na najlepsze wyniki w grupie. Po- mimo swej znikomej wiedzy wirusologicznej, kt�r� usi�owa- �a obecnie poszerzy�, przesiaduj�c godzinami w bibliotece, Marissa zg�osi�a si� do tego departamentu, gdy� rozprze- strzeniaj�ca si� w ostatnich latach epidemia AIDS wysun�a wirusologi� na czo�o badawczych dziedzin medycyny. Do- tychczas znajdowa�a si� ona w cieniu bakteriologii, teraz za� oznacza�a "akcj�" i dzia�ania, w kt�rych Marissa pragn�a wzi�� czynny udzia�. Na korytarzu sta�o kilka os�b czekaj�cych na wind�. Wy- mieniaj�c pozdrowienia, Marissa stwierdzi�a, �e zna paru 20 tych ludzi, pracuj�cych g��wnie w Departamencie Wiruso- logii, kt�rego biura znajdowa�y si� na drugim ko�cu kory- tarza. Pozosta�ych os�b nie spotka�a dotychczas, lecz mimo to odpowiedzia�y one na jej powitanie. Mog�a przechodzi� kryzys zaufania do swych umiej�tno�ci zawodowych, ale przynajmniej czu�a si� akceptowana. Na parterze Marissa ustawi�a si� w kolejce, by wpisa� go- dzin� wyj�cia. Wym�g ten obowi�zywa� wszystkich opusz- czaj�cych biura po godzinie siedemnastej, a nast�pnie posz�a w stron� parkingu. Zima w niczym nie przypomina�a tu tego, co Marissa przez cztery poprzednie lata musia�a znosi� w Bostonie, nie zada�a wi�c sobie trudu, by zapi�� p�aszcz. Jej czerwona honda prelude o sportowej sylwetce wygl�da�a dok�adnie tak jak j� zostawi�a rano: zakurzona, brudna i za- niedbana. Na zderzakach nadal widnia�y tablice stanu Mas- sachusetts, ich wymiana nale�a�a do tych spraw, kt�re za- wsze mog� poczeka�. Dom, kt�ry wynajmowa�a Marissa, znajdowa� si� o par� minut drogi od CKE. Tereny wok� Centrum zajmowa� Uni- wersytet Emory, kt�ry na pocz�tku lat czterdziestych prze- kaza� cz�� grunt�w na potrzeby CKE. Uniwersytet otacza�y liczne osiedla reprezentuj�ce ca�y wachlarz w skali zamo�- no�ci, od ni�szej klasy �redniej do wystawnego bogactwa. Marissa znalaz�a sw�j dom w cz�ci takiego osiedla, zwanej Druid Hills. Wynaj�a go od ma��e�stwa, kt�re w ramach szeroko zakrojonego planu kontroli urodze� w Afryce zo- sta�o wys�ane do Mali. Marissa skr�ci�a na plac Drzewka Brzoskwiniowego. By�a to popularna tutaj nazwa. Odnosi�a wra�enie, �e mianem drzewka brzoskwiniowego ochrzczono w Atlancie dok�ad- nie wszystko. Min�a po lewej stronie sw�j dom - niewielki, jednopi�trowy budynek osadzony na drewnianym szkiele- cie, nie�le utrzymany, mo�e z wyj�tkiem ogrodu. Styl architektoniczny by� trudny do okre�lenia, wyj�wszy dwie jo�skie kolumny od strony frontowej werandy. Okna za- opatrzono w imitacje okiennic z wyci�tymi w �rodku ser- duszkami. Opisuj�c je rodzicom, Marissa u�y�a okre�lenia "s�odziutkie". 21 Skr�ci�a na nast�pnym skrzy�owaniu, a potem jeszcze raz w tym samym kierunku. Posiad�o��, na kt�rej sta� jej dom, ci�gn�a si� a� do nast�pnej przecznicy, tak wi�c, aby dosta� si� do siebie od strony gara�u, Marissa musia�a okr��y� ca�y teren i wjecha� od ty�u zabudowa�. Wprawdzie od frontu znajdowa� si� wyasfaltowany wjazd w kszta�cie p�tli, lecz nie ��czy� si� on z drog� prowadz�c� od tylnej bramy do gara�u. Prawdopodobnie dawniej takie po��czenie istnia�o,- lecz przesz�o do historii po wybudowaniu kortu tenisowego, kt�ry obecnie tak g�sto zar�s� chwastami, �e z trudno�ci� mo�na by�o okre�li� jego po�o�enie. - Pami�taj�c o wieczornym spotkaniu, Marissa nie wstawi- �a samochodu do gara�u, a jedynie zaparkowa�a ty�em do budynku. Na schodach dobieg�o j� powitalne szczekanie spaniela, kt�rego otrzyma�a w prezencie od kole�anki z kli- niki pediatrycznej. Marissa nigdy nie zamierza�a mie� psa, ale sze�� miesi�cy wcze�niej niespodziewanie do�wiadczy�a rozpadu zwi�zku, kt�ry, jak s�dzi�a, zmierza� ku ma��e�stwu. Jej wybranek, Roger Shulman, neurochirurg w klinice Massachusetts Ge- neral, nagle oznajmi� jej, �e przyj�� posad� na kalifornijskim uniwersytecie UCLA w Los Angeles i �e ma zamiar pojecha� tam bez niej. Marissa by�a zaskoczona, dotychczas bowiem planowali wsp�lny wyjazd wsz�dzie tam, gdzie Roger mia�- by szans� doko�czenia sta�u. Zgodnie z tymi zamiarami zg�osi�a si� ju� uprzednio do plac�wek pediatrycznych w San Francisco i Houston. Roger nigdy wcze�niej nawet s�owem nie wspomnia� o UCLA. Jako najm�odsza w rodzinie, pozostaj�c w cieniu trzech starszych braci i zimnego, apodyktycznego ojca neurochi- rurga, Marissa nie mia�a warunk�w, by wyrosn�� na osob� zdecydowan� i pewn� siebie. Rozstanie z Rogerem nie przy- sz�o jej wi�c �atwo. Ka�dego ranka z trudno�ci� znajdowa�a tyle si� i ch�ci, by zwlec si� z ��ka i pojecha� do szpitala. Widz�c Mariss� w beznadziejnej depresji, przyjaci�ka Nan- cy podarowa�a jej pieska. Z pocz�tku dziewczyna niech�tnie patrzy�a na nowego domownika, z czasem jednak Taffy - takie bowiem cukierkowo s�odkie imi� widnia�o na olb- 22 rzymiej kokardzie zawi�zanej na jego szyi - zdoby� jej serce i, jak s�usznie przypuszcza�a Nancy, odwr�ci� uwag� Maris- sy od osobistych rozczarowa�. Obecnie Marissa mia�a bzika na punkcie pieska, gdy� obdarzany mi�o�ci�, odp�aca� jej tym samym. Rozpoczynaj�c prac� w CKE, Marissa mart- wi�a si�, co stanie si� z Taffym, gdy ona zostanie dok�d� wys�ana w ramach bada�. Problem rozwi�za� si�, gdy Jud- sonowie, jej s�siedzi po prawej, poznali i polubili Taffy'ego, po czym zaofiarowali si�, wr�cz za��dali, by Marissa zosta- wia�a u nich psa za ka�dym razem, kiedy b�dzie musia�a wyjecha� z miasta. By�o to dla niej zrz�dzenie losu. W drzwiach Marissa musia�a odp�dzi� rozentuzjazmowa- nego psa, kr���cego wok� niej w podskokach, i wy��czy� system alarmowy. Kiedy w�a�ciciele po raz pierwszy obja�- niali jej zasad� dzia�ania alarmu, Marissa s�ucha�a ich jed- nym uchem, teraz jednak by�a zadowolona z posiadania tego zabezpieczenia. Pomimo i� przedmie�cia by�y o wiele bez- pieczniejsze od centrum miasta, noc� Marissa czu�a si� tu bardziej samotna ni� w Bostonie. W kieszeni p�aszcza nosi�a nawet pilota straszaka, kt�ry pozwala� jej uruchomi� alarm ju� przy bramie, w razie gdyby dostrzeg�a podejrzane �wiat�o lub ha�asy w domu. Gdy Marissa przegl�da�a codzienn� poczt�, Taffy wy�a- dowywa� nagromadzon� podczas jej nieobecno�ci energi�, biegaj�c bez ustanku wok� rosn�cego od frontu b��kitnego �wierka. Judsonowie z pewno�ci� wyprowadzili go na spacer oko�o po�udnia, lecz mimo to zamkni�cie w kuchni do mo- mentu powrotu Marissy by�o stanowczo za d�ugim okresem dla o�miomiesi�cznego szczeniaka. Niestety, Marissa zmuszona by�a ukr�ci� zap�dy psiaka do intensywnych �wicze� biegowych, poniewa� min�a ju� si�d- ma i nie zosta�o zbyt wiele czasu do um�wionej na �sm� kolacji. Od pewnego czasu spotyka�a si� z Ralphem Hempsto- nem, wzi�tym okulist�, i chocia� nie dosz�a jeszcze do siebie po odej�ciu Rogera, ceni�a towarzystwo Ralpha, jego eleganc- ki spos�b bycia oraz to, �e wydawa� si� zadowolony, gdy zaprasza� j� na kolacj�, koncert lub do teatru, a nie pr�bowa� przy tym zaci�gn�� jej do ��ka. Dopiero na dzisiejszy wiecz�r 23 po raz pierwszy zaprosi� j� do swego domu, zaznaczaj�c, �e b�dzie to du�e przyj�cie, a nie intymne tete a tete. Ralph wydawa� si� akceptowa� fakt, �e ich zwi�zek roz- wija si� w�asnym rytmem. Marissa docenia�a to i by�a mu wdzi�czna, cho� podejrzewa�a, �e przyczyn� mog�a by� r�- nica wieku, si�gaj�ca dwudziestu dw�ch lat: ona mia�a trzy- dzie�ci jeden, a on pi��dziesi�t trzy. Z kolei drugi m�czyzna, z kt�rym Marissa spotyka�a si� w Atlancie, by� od niej o cztery lata m�odszy. Tad Schockley, doktor mikrobiologii, zatrudniony w departamencie, do kt�rego przydzielono Mariss�, zadurzy� si� w niej od mo- mentu spotkania w bufecie, w pierwszym tygodniu jej po- bytu w Centrum. Stanowi� dok�adne przeciwie�stwo Ralpha Hempstona: by� rozbrajaj�co nie�mia�y, nawet gdy chodzi�o o zaproszenie do kina. Umawiali si� ze sob� kilkana�cie razy i na szcz�cie Tad, podobnie jak Ralph, nie narzuca� si� Ma- rissie w sensie fizycznym. Marissa wzi�a prysznic, owin�a si� r�cznikiem i niemal automatycznie zabra�a si� do makija�u. W dramatycznym wy�cigu z czasem przerzuci�a ca�� stert� ubra�, b�yskawicz- nie eliminuj�c niekt�re kombinacje. Nie stara�a si� wygl�da� zgodnie z ostatnim krzykiem mody, cho� lubi�a pokaza� si� z jak najlepszej strony. Zdecydowa�a si� w ko�cu na jedwab- n� sp�dnic� i sweter, b�d�cy gwiazdkowym prezentem. Si�- ga� jej do p� uda, dzi�ki czemu sprawia�a wra�enie nieco wy�szej. Wsun�wszy stopy w czarne pantofelki, obrzuci�a uwa�nym spojrzeniem swe odbicie w lustrze. Je�li pomin�� niewielki wzrost, Marissa by�a ca�kiem za- dowolona ze swego wygl�du. Rysy mia�a drobne i delikatne, a jej ojciec, zapytany przez ni� przed laty, czy uwa�a, �e jest �adna, u�y� s�owa "�liczna". Mia�a ciemnobr�zowe oczy z g�stymi rz�sami i bujne, faluj�ce w�osy w kolorze najlep- szego gatunku sherry. Od szesnastego roku �ycia nosi�a je w ten sam spos�b: spadaj�ce na ramiona albo zaczesane do ty�u i zebrane szylkretow� spink�. Dom Ralpha odleg�y by� zaledwie o pi�� minut drogi, lecz jego otoczenie r�ni�o si� znacznie od osiedla, na kt�rym mieszka�a Marissa. Domy by�y tam du�o wi�ksze, otoczone 24 starannie przystrzy�onymi trawnikami. Dom Ralpha znaj- dowa� si� na rozleg�ej posesji, do kt�rej prowadzi�a malow- niczo wij�ca si� droga dojazdowa. Po obu jej stronach ros�y azalie i rododendrony, kt�re wed�ug Ralpha kwit�y wiosn� wprost zachwycaj�co. Sam dom by� dwupi�trow� budowl� w stylu wiktoria�- skim, z g�ruj�c� nad ca�o�ci� o�miok�tn� wie�� w prawym naro�niku. Pod ni� szeroka weranda, okolona fantazyjnie przystrzy�onym �ywop�otem, bieg�a wzd�u� ca�ego budyn- ku, opasuj�c jego lewy naro�nik. Nad wej�ciem frontowym, kt�re stanowi�o dwoje szerokich drzwi, znajdowa� si� owal- ny balkon o zadaszeniu w kszta�cie sto�ka, doskonale har- monizuj�cym z podobnym zwie�czeniem wie�yczki. Ju� sama sceneria wyda�a si� Marissie wystarczaj�co od- �wi�tna. Wszystkie okna p�on�y jasnym �wiat�em. Stosuj�c si� do wskaz�wek Ralpha, Marissa okr��y�a dom z lewej strony. S�dzi�a, �e przyjedzie jako jedna z ostatnich, na pod- je�dzie nie spostrzeg�a jednak �adnego samochodu. Mijaj�c dom, spojrza�a w g�r� na prowadz�ce na drugie pi�tro spiralne schody po�arowe. Zwr�ci�a na nie uwag� kt�- rego� wieczoru, gdy Ralph musia� zawr�ci� do domu po bi- per. Wyja�ni� jej w�wczas, �e poprzedni w�a�ciciel umie�ci� na g�rze pomieszczenia dla s�u�by, w zwi�zku z czym miejski wydzia� budownictwa wym�g� na nim dobudowanie tych schod�w. Na tle bia�ego drewna elewacji czarna, metalowa klatka schodowa sprawia�a groteskowe wra�enie. Marissa zaparkowa�a samoch�d przed wjazdem do gara- �u, kt�ry swoj� skomplikowan� bry�� doskonale pasowa� do domu, i zapuka�a do tylnych drzwi, znajduj�cych si� w nowym skrzydle, niewidocznym od frontu. Nikt jej nie otworzy�. Zajrza�a przez okno i zobaczy�a, �e w kuchni praca wre na pe�nych obrotach. Postanowi�a nie sprawdza�, czy drzwi s� otwarte. Obesz�a dom i zadzwoni�a do drzwi fron- towych. Natychmiast ukaza� si� w nich Ralph i mocno u�cis- ka� Mariss� na powitanie. � Dzi�kuj�, �e przysz�a� troch� wcze�niej - powiedzia�, pomagaj�c jej zdj�� p�aszcz. � Wcze�niej? By�am pewna, �e si� sp�ni�am. 25 - Ale� sk�d - odpar� Ralph. - Go�cie nie powinni si� pojawi� przed wp� do dziewi�tej. - Powiesi� jej p�aszcz do szafy. Ku swemu zdziwieniu Marissa spostrzeg�a, �e Ralph za- �o�y� wytworny smoking. Musia�a przyzna�, �e by�o mu w nim bardzo do twarzy, cho� sama poczu�a si� troch� nie- pewnie. � Mam nadziej�, �e jestem odpowiednio ubrana - po- wiedzia�a. - Nie wspomina�e�, �e ma to by� oficjalne przy- j�cie, � Wygl�dasz ol�niewaj�co, jak zwykle. Po prostu korzy- stam z okazji, by raz na jaki� czas pokaza� si� w smokingu. Pozw�l, �e oprowadz� ci� po domu. Marissa pod��y�a za nim, stwierdzaj�c po raz kolejny, �e je�li chodzi o wygl�d, Ralph stanowi idea� lekarza: zdecy- dowane, sympatyczne rysy twarzy i siwiej�ce klasycznie w�o- sy. W �lad za Ralphem wesz�a do salonu, kt�ry urz�dzony by� ciekawie, cho� nieco ascetycznie. S�u��ca w czarnym stroju stawia�a w�a�nie na stole przystawki. - Tutaj zaczniemy przyj�cie - poinformowa� j� Ralph. - Napoje b�d� podawane w pokoju obok. Rozsun�� dwuskrzyd�owe panelowe drzwi i wprowadzi� j� do pomieszczenia, w kt�rym po lewej stronie za barem m�ody cz�owiek zawzi�cie polerowa� kieliszki. Za �ukowa- tym przej�ciem znajdowa�a si� w�a�ciwa jadalnia. Marissa doliczy�a si� nakry� na co najmniej dwana�cie os�b. Przeszli przez jadalni� do nowego skrzyd�a domu, gdzie znajdowa� si� salon i przestronna, nowocze�nie wyposa�ona kuchnia. Troje czy czworo ludzi zajmowa�o si� tam szyko- waniem kolacji. Upewniwszy si�, �e przygotowania id� zgodnie z planem, Ralph poprowadzi� Mariss� z powrotem do salonu, gdzie wyja�ni� jej i� zaprosi� j� nieco wcze�niej w nadziei, �e przyj- mie propozycj� pe�nienia obowi�zk�w pani domu. Marissa zgodzi�a si� nie bez pewnego zdziwienia - w ko�cu spotka�a si� z Ralphem zaledwie pi�� czy sze�� razy. W tej chwili rozleg� si� dzwonek przy drzwiach - pierwsi go�cie przybyli na przyj�cie. 26 Na swoje nieszcz�cie Marissa nigdy nie mia�a zdolno�ci zapami�tywania nazwisk. Uda�o jej si� zanotowa� w pami�ci pa�stwa Hayward, a to z powodu niewiarygodnej siwizny doktora Haywarda. Ponadto rozpoznawa�a jeszcze pa�stwa Jackson, ze wzgl�du na noszony przez pani� Jackson brylant wielko�ci pi�ki golfowej, oraz pa�stwa Sandberg-psychiat- r�w. Onie�mielona wspania�ymi futrami i bi�uteri�, Marissa z trudem zdoby�a si� na kr�tk� rozmow� z kilkoma go��mi. Z ca�� pewno�ci� �aden z nich nie prowadzi� praktyki lekar- skiej w jakim� zapomnianym przez Boga miasteczku. Kiedy pok�j zape�ni� si� ju� go��mi, z kt�rych ka�dy trzyma� w r�ku kieliszek, ponownie rozleg� si� d�wi�k dzwonka. Nie mog�c nigdzie znale�� Ralpha, Marissa pospieszy�a do drzwi. Ku swemu najwy�szemu zdumieniu rozpozna�a w przyby�ym m�czy�nie doktora Cyrilla Dubcheka, swego szefa ze Specjali- stycznego Oddzia�u Patogen�w w Departamencie Wirusologii. - Witam pani� doktor - pozdrowi� j� swobodnie Dub- chek, bynajmniej nie zaskoczony jej obecno�ci�. Marissa by�a wyra�nie zak�opotana. Nie spodziewa�a si�, �e Ralph zaprosi kogo� z CKE. Dubchek odda� s�u��cej p�aszcz, ods�aniaj�c granatowy garnitur skrojony wed�ug mody w�oskiej. By� to cz�owiek o zniewalaj�cej powierzcho- wno�ci: jego cera mia�a oliwkowy odcie�, a znamionuj�ce inteligencj� oczy by�y czarne jak w�giel. Twarz o ostrych rysach nadawa�a mu wygl�d arystokratyczny. Przesun�� pal- cami po zaczesanych do ty�u w�osach i stwierdzi� z u�mie- chem: - No prosz�, zn�w si� spotykamy. Marissa niepewnie odwzajemni�a u�miech i wskaza�a r�k� w kierunku salonu: � Bar znajduje si� tam. � A gdzie Ralph? - spyta� Dubchek, zagl�daj�c do za- t�oczonego salonu. � Prawdopodobnie jest w kuchni - odrzek�a Marissa. Dubchek skin�� g�ow� i wszed� do salonu. W tej chwili roz- leg� si� dzwonek u drzwi. Tym razem Mariss� zupe�nie za- murowa�o. Na pode�cie sta� Tad Schockley we w�asnej osobie! 27 - Marissa? - wykrztusi� Tad, szczerze zdziwiony. Marissa opanowa�a si� b�yskawicznie i wpu�ci�a go do �rodka. Odbieraj�c od Tada p�aszcz, nie omieszka�a za- pyta�: - Sk�d znasz doktora Hempstona? � Wy��cznie z oficjalnych spotka�. By�em zaskoczony, kiedy otrzyma�em od niego list z zaproszeniem - u�miech- n�� si� Tad.-Pomy�la�em sobie jednak, �e przy mojej pensji nie odmawia si� darmowych posi�k�w. � Wiedzia�e�, �e Dubchek r�wnie� jest zaproszony? - G�os Marissy brzmia� niemal oskar�ycielsko. Tad przecz�co potrz�sn�� g�ow�. - Nie, ale co to za r�nica? - Zagl�dn�� do jadalni, rzuci� okiem na g��wne schody. - Pi�kny dom, nie ma co. Marissa mimo woli u�miechn�a si�. Ze swoimi kr�tko obci�tymi w�osami koloru jasnego piasku i �wie��, m�o- dzie�cz� cer� Tad z pewno�ci� nie wygl�da� na doktora me- dycyny. Ubrany by� w sztruksow� kurtk� i popielate flane- lowe spodnie, kt�re r�wnie dobrze mog�y uchodzi� za d�in- sy. Na szyi mia� zawi�zany grubo tkany krawat, � S�uchaj - zwr�ci� si� do Marissy - a ty sk�d znasz doktora Hempstona? � Jeste�my przyjaci�mi - odpar�a wymijaj�co, gestem wskazuj�c drog� do baru. Kiedy przybyli ju� wszyscy go�cie, Marissa opu�ci�a swoje stanowisko przy drzwiach wej�ciowych. Przy barze zam�wi- �a kieliszek bia�ego wina i zmiesza�a si� z t�umem go�ci. Na chwil� przed rozpocz�ciem posi�ku zamieni�a kilka s��w z doktorem Sandbergiem i pa�stwem Jackson. � Witamy w Atlancie, m�oda damo - powita� j� doktor Sandberg. � Dzi�kuj�, bardzo mi mi�o. - Marissa z najwy�szym wysi�kiem stara�a si� opanowa�, by nie po�era� wzrokiem brylantowego pier�cienia pani Jackson. � Jak pani trafi�a do CKE? - zagadn�� doktor Jackson g��bokim, dono�nym g�osem. Nie tylko wygl�dem przypo- mina� Charltona Hestona; z takim g�osem na pewno m�g�by zagra� Ben Hura. 28 Wpatrzona badawczo w jego b��kitne oczy, Marissa go- r�czkowo zastanawia�a si�, jak odpowiedzie� na to z pozoru szczere pytanie. Z ca�� pewno�ci� nie wolno jej by�o m�wi� o ucieczce by�ego narzeczonego do Los Angeles i zwi�zanym z tym pragnieniem zmiany otoczenia. Nie takiej motywacji oczekiwano w CKE. � Zawsze interesowa�am si� problemami publicznej opieki zdrowotnej - rozpocz�a od niewinnego k�amstew- ka. -Fascynuj� mnie opowie�ci o pracy medycznych detek- tyw�w. - U�miechn�a si�. Przynajmniej to stwierdzenie by�o zgodne z prawd�. - Obrzyd�o mi zagl�danie w zaka- tarzone nosy i zak�adanie s�czk�w w uszach. � Praktyka pediatryczna - powiedzia� doktor Sand- berg. By�o to stwierdzenie, nie pytanie. � Szpital Dzieci�cy w Bostonie - Marissa pospieszy�a z wyja�nieniem. Rozmawiaj�c z psychiatrami, zawsze czu�a si� troch� niepewnie. Nie mog�a pozby� si� w�tpliwo�ci, czy s� oni w stanie lepiej zanalizowa� pobudki jej dzia�ania od niej samej. Wiedzia�a przecie�, �e jedn� z przyczyn, dla kt�- rych wybra�a medycyn�, by�a ch�� podj�cia rywalizacji z bra- �mi o wzgl�dy ojca. � Jakie jest pani zdanie na temat medycyny klinicz- nej? - zapyta� doktor Jackson. - My�la�a pani kiedykol- wiek o w�asnej praktyce? � Tak, oczywi�cie - odpar�a Marissa. � W jakiej formie? - indagowa� dalej doktor Jackson, nie�wiadomie wprawiaj�c Mariss� w stan coraz wi�kszego zak�opotania. - Pracy solo, w zespole czy w, klinice? � Podano do sto�u - oznajmi� Ralph, przekrzykuj�c gwar rozm�w. Doktor Jackson i doktor Sandberg udali si� na poszuki- wanie swych �on, czym sprawili Marissie niema�� ulg�. Pod- czas rozmowy przez moment czu�a si� jak na przes�uchaniu. W jadalni okaza�o si�, �e Ralph usadowi� Mariss� naprze- ciw siebie, dok�adnie na drugim ko�cu d�ugiego sto�u. Po prawej stronie mia�a doktora Jacksona, kt�ry na szcz�cie zd��y� ju� zapomnie� o swym niefortunnym pytaniu. Po le- wej usiad� siwow�osy doktor Hayward. 29 W trakcie posi�ku Marissa zorientowa�a si�, �e uczestni- czy w kolacji z sam� �mietank� �rodowiska medycznego At- lanty. Jej wsp�biesiadnicy nie byli przeci�tnymi lekarzami, lecz w�a�cicielami najlepiej prosperuj�cych prywatnych pra- ktyk w mie�cie. Wyj�tek stanowili Dubchek, Tad, no i ona. Kilka kieliszk�w doskona�ego wina sprawi�o, �e Marissie rozwi�za� si� j�zyk. W kt�rym� momencie*z pewnym zak�o- potaniem odkry�a, �e wszyscy przy stole s�uchaj� jej opowie- �ci o dzieci�stwie sp�dzonym w Wirginii. W por� nakaza�a sobie milczenie i przywo�a�a na twarz u�miech, co da�o po- ��dane rezultaty, jako �e rozmowa zesz�a na temat op�aka- nego stanu medycyny ameryka�skiej i wywrotowej dzia�al- no�ci organizacji propaguj�cych systemy przedp�at na opie- k� zdrowotn�, podkopuj�cych w ten spos�b pozycj� prywatnych praktyk lekarskich. Patrz�c na wspania�e futra i bi�uteri� go�ci, Marissa nigdy by nie przypuszcza�