1784
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 1784 |
Rozszerzenie: |
1784 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 1784 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 1784 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
1784 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
HARRY HARRISON
Stalowy Szczur Czuje Bluesa
ROZDZIA� l
Wej�cie na �cian� nie by�o �atwe, ale spacer po suficie okaza� si� zgo�a
niemo�liwy. Dop�ki nie odkry�em, �e zabieram si� do tego w niew�a�ciwy spos�b.
Sprawa okaza�a si� prosta, gdy ju� na to wpad�em. Trzymaj�c si� r�kami sufitu,
nie mog�em porusza� stopami. Musia�em wy��czy� r�kawiczki molekularne i zawisn��
na samych podeszwach. Krew mi chlusn�a do g�owy - i nic dziwnego - przynosz�c z
sob� fal� md�o�ci i panicznego l�ku.
Co ja tu robi�em, uwieszony g�ow� w d� z sufitu Mennicy, obserwuj�c, jak
maszyna wybija na dole monety p� miliona kredytek sztuka? Dzwoni�y i spada�y do
czekaj�cych koszy - na to pytanie zatem odpowied� by�a jasna. O ma�o nie spad�em
razem z nimi, kiedy odci��em zasilanie w jednej stopie. Gigantycznym krokiem
przenios�em j� do przodu i wyr�n��em o sufit, w��czaj�c z powrotem energi�
wi���c�. Generator w bucie emitowa� pole tej samej energii, kt�ra trzyma razem
moleku�y, i zamienia� mi stop�, przynajmniej czasowo, w kawa�ek sufitu. Dop�ki
dzia�a�o zasilanie. Jeszcze kilka d�ugich krok�w i by�em nad koszami. Staraj�c
si� ignorowa� zawroty g�owy, pogmera�em r�k� przy pasku i wyci�gn��em kabel spod
wielkiej klamry. Z�ama�em si� w p�, aby dosi�gn�� sufitu, wdusi�em o mur guzik
na ko�cu kabla i uruchomi�em pole wi�zania. Chwyci�o jak diabli i mog�em uwolni�
stopy. Wisia�em teraz prawym bokiem do g�ry, ko�ysa�em si� i czu�em, �e z
rumianej twarzy wys�cza mi si� krew.
- Do roboty, Jim, bez opieprzania si� - pouczy�em sam siebie. - Lada moment
w��czy si� alarm.
Jak na zawo�anie zahucza�y dzwonki, rozb�ys�y �wiat�a i �ciany zadygota�y od
ryku syreny. Nie powiedzia�em do siebie: a nie m�wi�em? Szkoda by�o czasu. Kciuk
na guzik zasilania i potwornie silna, prawie niewidoczna linka monomolekularna
wyskoczy�a ze szcz�kiem z klamry i b�yskawicznie spu�ci�a mnie na d�.
Zastopowa�em, kiedy moje rozpostarte ramiona dotkn�y monet. Otworzy�em
neseserek i ci�gn��em go z brz�kiem przez monety, dop�ki nie wype�ni� si�
b�yszcz�cymi, roziskrzonymi �licznotkami.
Zamkn��em i zaplombowa�em, male�ki silniczek zabzycza� i przyci�gn�� mnie z
powrotem do sufitu. Stopy r�bn�y o mur i przywar�y; wy��czy�em zasilanie
wyci�garki. W tym momencie otworzy�y si� pode mn� drzwi.
- Chyba jest tu kto�! - zawo�a� stra�nik, a spluwa w jego r�ku gor�czkowo
w�szy�a za ofiar�. - Alarm si� w��czy�.
- Mo�liwe, ale nikogo nie wida� - stwierdzi� drugi.
Patrzyli w d� i dooko�a siebie. Ani razu durnie nie podnie�li wzroku. Liczy�em
na to. Czu�em, �e twarz mi zalewa pot. Zbiera si�. Kapie.
Ze zgroz� patrzy�em na krople potu rozpryskuj�ce si� na he�mie stra�nika.
- S�siednie pomieszczenie! - krzykn�� zag�uszaj�c plusk.
Wybiegli na korytarz, drzwi si� zamkn�y. Przecz�apa�em na drugi koniec sufitu,
spe�z�em po �cianie i opad�em bez si� na pod�og�.
- Dziesi�� sekund, ani chwili d�u�ej - upomnia�em siebie. Wola prze�ycia to
straszny tyran. To, co kiedy� wygl�da�o na genialny pomys�, mo�e i by�o nim
naprawd�. Teraz jednak �a�owa�em, �e ta kr�tka wzmianka w og�le wpad�a mi w oko.
"Uroczyste otwarcie nowej Mennicy na Pask�njaku... planecie cz�sto zwanej Ku�ni�
Z�ota... Pierwsza w historii emisja monet p�milionowych... Dostojnicy i
media..."
To by�o niczym salwa z pistoletu startowego dla sprintera. Spakowa�em si�
natychmiast. Tydzie� p�niej opu�ci�em terminal kosmoportu na Pask�njaku z
neseserkiem pod pach� i fa�szyw� legitymacj� prasow� w kieszeni. Nawet widok
zmasowanych oddzia��w wojska i gotowych na wszystko agent�w ochrony nie wyleczy�
mnie z szale�stwa. Aparatura w neseserze by�a odporna na wykrycie przez wszelkie
znane detektory; w czasie prze�wietlania pokazywa� absolutnie fa�szywy obraz
swojej zawarto�ci. Krok mia�em lekki, a u�miech szeroki.
Teraz twarz moja by�a szara, a kiedy zmusi�em si� do z�apania pionu, nogi mi
dygota�y ze zm�czenia.
- Spokojne oczy, wzrok skupiony... mina niewini�tka.
�ykn��em pigu�k� spokoju i skupienia w polewie z benzedryny b�yskawicznej.
Jeden, dwa, trzy kroki ku drzwiom, twarz rozpromieniona dum�, ch�d dostojny,
sumienie czyste.
Na�o�y�em odjazdowe okulary z klejnotami i wyjrza�em przez drzwi. Ultrasoniczny
obraz by� zamazany. Lecz na tyle wyra�ny, �e zdo�a�em rozr�ni� biegn�ce
sylwetki. Kiedy znikn�y, nacisn��em klamk�, wy�lizgn��em si� i zamkn��em drzwi
za sob�.
Reszta mojej grupy �urnalist�w cofa�a si� w g��b korytarza przed rozwrzeszczanym
t�umem ochroniarzy wymachuj�cych im przed nosem broni�. Wykona�em obr�t,
stanowczym krokiem pomaszerowa�em w przeciwnym kierunku i znikn��em za hakiem.
Tamtejszy stra�nik opu�ci� pukawk� i wycelowa� w klamr� mojego paska.
- La necesejo estas ci te? - spyta�em z przymilnym u�miechem.
- Co� pan powiedzia�? Co pan tutaj robi?
- Naprawd�? - Parskn��em przez rozszerzone nozdrza. - Kiepsko wygl�damy z
edukacj�, a zw�aszcza znajomo�ci� esperanta, co? Je�li musi pan wiedzie� -
m�wi�c wulgarnym �argonem tej planety, powiedziano mi, �e znajd� tutaj kibel dla
pan�w.
- Nic podobnego. W drugim ko�cu.
- To naprawd� zbytek uprzejmo�ci z pa�skiej strony.
Pokaza�em mu plecy i wyruszy�em nie�mia�o w przeciwnym kierunku. Nie zd��y�em
postawi� trzeciego kroku, kiedy rzeczywisto�� przedar�a si� do ospa�ych zwoj�w
m�zgowych stra�nika.
- Dok�d to, wracaj pan!
Stan��em jak wryty, obr�ci�em si� do niego i wyci�gn��em r�k�.
- Tam? - spyta�em. Miotacz gazu, kt�ry ukry�em w d�oni odwracaj�c si� plecami,
wyda� kr�tkie sykni�cie. Facet zamkn�� oczy i sflacza� na posadzk�. Wyci�gn��em
mu gnata z bezw�adnych r�k i przytuli�em do �pi�cych piersi; nie by� mi
potrzebny. Przemkn��em obok i �okciem pchn��em wej�cie na schody zapasowe.
Zamkn��em drzwi, podpar�em je plecami i wzi��em g��boki oddech. Z zestawu
prasowego wyszarpn��em map� i wbi�em palec w punkt oznaczaj�cy klatk� schodow�.
Teraz na d�, do magazyn�w... gdzie� ni�ej rozleg�y si� kroki.
W g�r�. Po cichu na palcach. Zmiana planu by�a konieczna z winy syreny
alarmowej, kt�ra zakorkowa�a mi t�umem ludzi prost� drog� ucieczki. W g�r�,
pi��, sze�� pi�ter, do miejsca, gdzie schody ko�czy�y si� drzwiami z napisem
KROV. Pewnie dach w miejscowym narzeczu.
Unieszkodliwi�em trzy rozmaite alarmy, kopn��em drzwi na o�cie� i wyskoczy�em za
pr�g. Rozejrza�em si� po typowym ba�aganie na dachu: zbiorniki z wod�,
wentylatory, jednostki napowietrzania - i s�usznych rozmiar�w kominy wypluwaj�ce
ska�enia. Bosko.
Wrzuci�em trefn� bro� i narz�dzia do torby ze szmalem, s�ysz�c po�egnalny brz�k
monet. Przekrzywiwszy klamr� od paska, rozpi��em j�, po czym wyj��em b�ben z
silnikiem. Przyczepi�em wtyczk� pola molekularnego do torby i spu�ci�em wszystko
na przewodzie w g��b komina. Si�gn��em mo�liwie najni�ej i przytwierdzi�em
mechanizm b�bna do �cianki rury.
Gotowe. Powisi sobie tutaj, ile trzeba. P�ki nie opadn� emocje. Mo�na powiedzie�
- depozyt, kt�ry czeka na podj�cie. Uzbrojony tylko w min� niewini�tka, wr�ci�em
t� sam� drog� schodami na parter.
Drzwi si� otworzy�y i zamkn�y bezszelestnie. Zobaczy�em stra�nika, sta� plecami
do wej�cia i mo�na by�o otrze� si� o niego. Co te� uczyni�em, klepn�wszy go w
rami�. Wrzasn�� jak op�tany, odskoczy� w bok, obr�ci� si� i wymierzy� do mnie z
pistoletu.
- Nie chcia�em pana przestraszy� - zaintonowa�em s�odkim g�osem. - Chyba
od��czy�em si� od mojej ekipy. Grupa dziennikarzy...
- Sier�ancie, mam tu jednego - wymamrota� do mikrofonu na ramieniu. - Ja, tak,
szeregowiec Izmet, posterunek jedena�cie. Dobra. Przytrzyma� go. Rozumiem. -
Wycelowa� mi mi�dzy oczy. - Nie rusza� si�!
- Nie mam zamiaru, panie w�adzo. Prosz� mi wierzy�.
Zacz��em podziwia� paznokcie na moich palcach, wyrwa�em kilka nitek z kurtki,
gwizda�em; stara�em si� ignorowa� migocz�c� mi przed nosem luf�. Sk�d� dolecia�
�omot bucior�w i pojawi� si� oddzia� na czele z sier�antem o okrutnej twarzy.
- Witam, sier�ancie. Mo�e mi pan powiedzie�, dlaczego pa�ski �o�nierz mierzy do
mnie z pistoletu? A zreszt�, dlaczego wszyscy do mnie mierzycie ze swej
�mierciono�nej broni?
- Odebra� mu neseser. Zaku� go. Idziemy. - Co� ma�om�wny typek z tego sier�anta.
Winda, do kt�rej mnie zap�dzili, nie by�a zaznaczona na mapie dla dziennikarzy.
Nie napomyka�a ona te� o licznych poziomach poni�ej parteru, kt�re wdziera�y si�
g��boko we wn�trzno�ci planety. W czasie jazdy czu�em rosn�cy ucisk w uszach -
gmach musia� liczy� sobie ca�e mn�stwo pi�ter podziemnych, tyle co drapacze
chmur przewa�nie nad ziemi�, my�la�em. �o��dek r�wnie� podszed� mi do gard�a,
gdy dotar�o do mnie, �e najwyra�niej porwa�em si� z motyk� na s�o�ce. Wykopali
mnie na kt�rej� z podziemnych kondygnacji, powlekli przez ci�g zaryglowanych i
okratowanych bram. Na koniec trafi�em do pojedynczej, przygn�biaj�cej celi.
Nagiej, jak ka�e tradycja, z �ar�wkami bez os�ony i taboretem. Oklap�em na� i
westchn��em g��boko.
Pr�by nawi�zania przeze mnie rozmowy olano, tak samo jak moj� kart� prasowe.
Gwizdn�li mi j� razem z butami - a potem kazali odda� reszt� rzeczy. Naci�gn��em
kaftan z szorstkiej czarnej juty, kt�ry mi podarowali w prezencie, zag��bi�em
si� w sto�ek i usi�owa�em nie walczy� na spojrzenia z moimi klawiszami.
Szczerze m�wi�c, wpad�em w kana�, kt�ry jeszcze si� pog��bi�, kiedy efekty
prze�ucia kapsu�ki spokoju i skupienia pocz�y si� zaciera�. Tu� przed upadkiem
mojego morale na dno g�o�nik wy skrzecza� niezrozumia�e instrukcje i odstawiono
mnie do innego pomieszczenia. �wiat�a i taboret by�y identyczne - ale tym razem
tkwi�y naprzeciw stalowego pulpitu, za kt�rym rozwala� si� oficer o jeszcze
bardziej stalowych oczach. Jego piorunuj�cy wzrok wystarczy� za przemow�, gdy
omi�t� r�k� moje ubranie, torb� i buty, poddane szczeg�owej rewizji.
- Nazywam si� pu�kownik Neuredan - wyskrzecza�. - Wpad�e� jak �liwka w kompot.
- Zawsze traktujecie w ten spos�b dziennikarzy galaktycznych?
- Twoja legitymacja jest podrobiona. - G�os Neuredana by� tak ciep�y jak d�wi�k
tr�cych o siebie kamieni. - Twoje buty zawieraj� emitery pola wi�zania...
- Prawo tego nie zabrania!
- Na Pask�njaku zabrania. Nasze prawo zabrania wszystkiego, co zagra�a
bezpiecze�stwu Mennicy i galaktycznym kredytkom, kt�re si� w niej wytwarza.
- Nie zrobi�em nic z�ego.
- Wszystko, co zrobi�e�, jest z�e. Pr�ba wprowadzenia w b��d ochrony za pomoc�
fa�szywej to�samo�ci, og�uszenie stra�nika, wtargni�cie do Mennicy bez nadzoru -
to wszystko s� zbrodnie wed�ug naszego prawa. Za dotychczasowe uczynki grozi ci
czterna�cie jednoczesnych kar do�ywotniego pierdla. - Ponury g�os pu�kownika
zrobi� si� jeszcze bardziej ponury. - Ale czeka ci� te� co� gorszego...
- Co mo�e by� gorszego od czternastu do�ywoci? - Mimo usilnych stara� o
zachowanie spokoju s�ysza�em, �e g�os mi zadr�a�.
- �mier�. Kara za kradzie� w Mennicy.
- Ja niczego nie ukrad�em! - Teraz zdecydowanie si� za�ama�.
- To si� zaraz oka�e. Kiedy zapad�a decyzja bicia monet po p� miliona kredytek,
podj�li�my wszelkie �rodki ostro�no�ci celem zapobie�enia kradzie�y. Integraln�
cz�� struktury monety stanowi transponder, kt�ry nas�uchuje okre�lonego sygna�u
na okre�lonej cz�stotliwo�ci. W��cza si� i ujawnia lokalizacj� monety.
- Krety�stwo - odpar�em z wi�ksz� odwag�, ani�eli czu�em. - Tutaj nic z tego nie
wyjdzie. Przy takiej ilo�ci wybitych monet...
- Wszystkie le�� bezpiecznie za trzema metrami litego o�owiu. Odpornego na
promieniowanie. Je�li b�d� gdzie� jakie� inne monety, sygna� si� odezwie.
Jak na zawo�anie rozleg�o si� dalekie bicie w dzwony. Po stalowej twarzy
�ledczego przebieg� lodowaty u�miech.
- Sygna� - zakomunikowa�. D�u�sz� chwil� siedzieli�my w milczeniu. Raptem
otworzy�y si� drzwi i wpadaj�cy agenci rzucili na biurko bardzo znajom� torb�.
Pu�kownik bez po�piechu uni�s� jeden koniec i z brz�kiem wysypa� monety na blat
sto�u.
- A wi�c tak wygl�daj�. Nigdy...
- Milcze�! - zagrzmia�. - Wyniesiono je z t�oczni. Dynda�y w kominie wytapiacza.
Razem z innymi rzeczami.
- To niczego nie dowodzi.
- To dowodzi wszystkiego! - B�yskawicznie jak w�� pochwyci� moje d�onie i hukn��
nimi o jak�� p�ytk� na biurku. W tej samej chwili w powietrzu zaja�nia� hologram
moich odcisk�w palc�w.
- Znale�li�cie jakie� odciski na monetach? - rzuci� przez rami�.
- Ca�e mn�stwo - odpar� bezcielesny g�os.
Z kolei wybrzuszy� si� kawa�ek biurka, ukazuj�c co� jakby odbitki fotograficzne.
Pu�kownik zerkn�� na nie i drugi raz poczu�em strach na widok jego lodowatego
u�miechu, gdy cisn�� zdj�cia do szczeliny. W powietrze wyskoczy� drugi hologram
i pop�yn�� bli�ej pierwszego. Pu�kownik musn�� konsol� i oba hologramy po��czy�y
si� ze sob�.
Podw�jny obraz zamigota� i stopi� si� w jeden.
-Identyczne! - oznajmi� z tryumfem. - Teraz mi mo�esz poda� imi� i nazwisko,
je�li chcesz. Unikniemy b��du na nagrobku. Ale tylko je�li chcesz.
- O co panu chodzi z tym nagrobkiem? Jaka kara �mierci? Prawo galaktyczne
zabrania kary �mierci!
- Tu nie obowi�zuje prawo galaktyczne - oznajmi� �piewnie, jakby intonuj�c marsz
�a�obny. - Istnieje wy��cznie prawo Mennicy. Wyrok jest ostateczny.
- A proces... - wymamrota�em s�abym g�osem. Ta�czy�y mi przed oczyma wizje
adwokat�w, ripost, oskar�e� i stosu papier�w.
W g�osie pu�kownika nie by�o mi�osierdzia, na jego wargach nie igra� nawet �lad
lodowatego u�miechu.
- Kar� za kradzie� w Mennicy jest �mier�. Proces odbywa si� po egzekucji.
ROZDZIA� 2
Jestem jeszcze m�ody - i nie zapowiada�o si� na to, �e b�d� cho� troch� starszy.
�ycie przest�pcy nie nale�y do najd�u�szych. Wpad�em zatem, nie doczekawszy
nawet dwudziestki. Weteran dw�ch wojen, cz�sty jeniec i poborowy; ten, kt�ry
popad� w depresj� po �mierci dobrego przyjaciela Biskupa i kt�remu imponowa�
Mark Forer, wspania�a Sztuczna Inteligencja. Czy to prawda? Czy ja mia�em to ju�
za sob�? I ju� nic nowego w �yciu mnie nie spotka? Koniec.
- Nigdy!!! - rykn��em, ale dwaj agenci chwycili mnie jeszcze mocniej za ramiona
i pchn�li przed sob� w g��b korytarza. Trzeci uzbrojony stra�nik ruszy� przodem
i otworzy� drzwi do celi. Czwarty z ty�u d�ga� mnie luf� w nerk�.
Znali si� na rzeczy i nie ryzykowali. Byli wielcy i okrutni, ja za� ma�y i
chudy. Dygota�em ze strachu i kuli�em si� jeszcze bardziej. Cela stan�a
otworem, stra�nik z kluczami obr�ci� si� do mnie i zdj�� mi kajdanki.
Po czym sapn�� ci�ko, gdy moje kolano trafi�o go w �o��dek i odrzuci�o w g��b
celi. Zaraz po tym z�apa�em dw�ch stra�nik�w obok siebie za nadgarstki i w
paroksyzmie wysi�ku skrzy�owa�em ramiona. R�bn�li si� g�owami; czaszki wyda�y
nale�yty chrz�st. W tej samej chwili rzuci�em si� do ty�u - i ty�em g�owy
trafi�em czwartego stra�nika w nasad� nosa. Wszystko to si� wydarzy�o mniej
wi�cej r�wnocze�nie.
Dwie sekundy wcze�niej by�em skuty i pojmany.
Teraz jeden stra�nik znikn�� z pola widzenia i j�cza� w celi. Dwaj inni trzymali
si� za g�owy i wyli, czwarty �ciska� zakrwawiony nos. Nie spodziewali si� tego,
odwrotnie ni� ja.
Pobieg�em. T� sam� drog�, kt�r� przyszli�my, za pr�g otwartych nadal drzwi.
Kiedy je zatrzasn��em i zablokowa�em, ucich�y gniewne, chrapliwe wrzaski. Gruba
tafla zatrz�s�a si� od uderzenia ci�kich cia� po drugiej stronie.
- Mam ci�! - rozleg� si� zwyci�ski okrzyk i chwyci�o mnie dwoje brutalnych
ramion. Sk�d mia� wiedzie�, �e posiadam Czarny Pas? Przekona� si� o tym w
bolesny spos�b.
Le�a� z zamkni�tymi oczyma i swobodnie oddycha�; nie zaprotestowa�, kiedy
ogo�aca�em go z munduru i broni, ani nie podzi�kowa�, kiedy os�oni�em sukni� z
juty jego blad� sk�r�, ukrywaj�c przed wzrokiem podgl�daczy majteczki z koronki.
Mundur le�a� na mnie nie najgorzej. Te� i nie najlepiej, bo czapka spada�a mi na
oczy. Ale jak si� nie ma, co si� lubi...
Pomieszczenie mia�o troje drzwi. Zablokowane przeze mnie dudni�y i dygota�y we
framudze. S�siednimi weszli�my. Na wykorzystanie kluczy nieprzytomnego stra�nika
do otwarcia trzecich wr�t nie trzeba by�o wysokiego ilorazu inteligencji.
Prowadzi�y do magazynu. W g��bi nikn�y ciemne p�ki wype�nione r�no�ciami.
Niezbyt obiecuj�ce - ale nie mia�em wyboru. Wykona�em szybki skok z powrotem do
drzwi wej�ciowych, odblokowa�em je i kopn��em na o�cie�, po czym da�em nura do
przechowalni. Gdy zamyka�em za sob� te ostatnie drzwi, zanim jeszcze zd��y�em
za�o�y� rygle, rozleg� si� pot�ny trzask i okrzyki w�ciek�o�ci, kiedy
napastnicy wy�amali w ko�cu drzwi na dole.
Zmylenie po�cigu nie potrwa wiecznie. Szybki bieg wzd�u� rega��w. Schowa� si�
tutaj? Nie - dokonaj� wszechstronnego przeszukania. Drzwi w drugim ko�cu izby,
zaryglowane od �rodka. Uchyli�em je i zajrza�em do pustego pomieszczenia.
Otworzy�em do ko�ca i wszed�em.
I stan��em jak wryty, kiedy stra�nicy, kt�rzy p�aszczyli si� na �cianie,
wymierzyli do mnie jak jeden m��.
- Zastrzeli� go! - rozkaza� pu�kownik Neuredan.
- Nie mam broni! - Wyrzuci�em r�ce w powietrze, a gnat wy�lizgn�� mi si� spod
pachy i potoczy� na pod�odze. Drgn�y palce na spustach - no to koniec.
- Nie strzelajcie... chc� go mie� �ywego. Na razie.
Sta�em tak zdr�twia�y, nie oddychaj�c, dop�ki nie uspokoi�y si� palce na
spustach. Podnios�em wzrok i szybko odnalaz�em pluskw� na suficie. Widocznie
zal�g�y si� we wszystkich pomieszczeniach i korytarzach piwnicy. Od pocz�tku
mieli mnie na oku. Dobra robota, Jim. Pu�kownik straszliwie zazgrzyta� z�bami i
wymierzy� we mnie z palca.
- Bra� go. Sku�. Zwi�za�. Odprowadzi�.
Zrobiono to wszystko z bezwzgl�dn� skuteczno�ci�. Powleczono mnie do celi przy
akompaniamencie �omotu moich st�p o pod�og�, rozebrano pod luf�, rzucono na
beton, a na mnie znany ju� czarny worek z juty. Drzwi si� zatrzasn�y i zosta�em
sam. Strasznie sam.
- Nie tra� ducha, Jim, by�e� w gorszych tarapatach - zaszczebiota�em weso�o. Po
czym warkn��em: - Kiedy?
Znowu kana�. Na poronionej pr�bie ucieczki zyska�em tylko kup� siniak�w.
- To nieprawda! - wykrzykn��em. - To si� nie mo�e tak sko�czy�!
- Mo�e... i sko�czy si� - oznajmi� pogrzebowym tonem g�os pu�kownika i drzwi
celi otworzy�y si� ponownie. Wymierzy�o we mnie kilkana�cie luf, a jeden ze
stra�nik�w wni�s� tac� z butelk� szampana i kieliszkiem.
Nie wierz�c w�asnym oczom przygl�da�em si� jak ot�pia�y funkcjonariuszowi
odkr�caj�cemu drucik. Korek wyskoczy� z t�pym hukiem, trysn�o z szyjki i
z�ocisty p�yn wype�ni� kieliszek. Podetkn�� mi go.
- Co to jest, co to jest? - zachrypia�em wyba�uszaj�c ga�y na fontann� b�belk�w.
- Twoje ostatnie �yczenie - odpar� Neuredan. - Kieliszek szampana i papieros.
Wyj�� jednego z paczki, zapali� i poda� mi w wyci�gni�tej r�ce. Potrz�sn��em
g�ow�.
- Nie pal� - odm�wi�em. Neuredan rzuci� go na pod�og� i rozgni�t� pod obcasem. -
Poza tym szampan i papieros nie s� moim ostatnim �yczeniem.
- Owszem, s�. Forma ostatniego �yczenia zosta�a ujednolicona przez prawo. Pij.
Wypi�em. Smakowa�o nie najgorzej. Czkn��em i odda�em kieliszek.
- Prosz� o dolewk�. - Cokolwiek, by zyska� na czasie, by zebra� my�li.
Patrzy�em, jak wino wype�nia kieliszek, a m�j m�zg tymczasem pozostawa� ospa�y i
pusty. - Nie opowiedzia� mi pan jeszcze... o egzekucji.
- Chcesz wiedzie�?
- Bynajmniej.
- To z przyjemno�ci� ci opowiem. Wierz mi, odbyli�my wszechstronne narad� w
sprawie wyboru najw�a�ciwszej metody. Brali�my pod uwag� pluton egzekucyjny,
krzes�o elektryczne, komor� gazow� - om�wili�my sporo mo�liwo�ci, jakie daje
prawo. Niestety, ka�da wymaga udzia�u kogo� drugiego, kto musi poci�gn�� za
spust albo przerzuci� d�wigni�, a to by�oby niezbyt humanitarne.
- Humanitarne! A co ze skaza�cem?
- Niewa�ne. Twoja �mier� zosta�a postanowiona i odb�dzie si� niezw�ocznie.
B�dzie tak: odprowadzimy ci� do hermetycznej komory i skujemy. Wej�cie zamknie
si� na rygiel. Komora zostanie zalana wod� przez automatyczne urz�dzenie
uruchamiane ciep�em twojego cia�a. Aparatura czynna jest zawsze, zawsze
w��czona. Sam spowodujesz w�asn� egzekucj�. Czy� nie jest to bardzo, ale to
bardzo humanitarne?
- Odk�d to utopienie cz�owieka jest humanitarne?
- Mo�e i nie jest. Ale zostawimy ci rewolwer i jeden nab�j. Mo�esz sobie
strzeli� w �eb, je�li wolisz.
Otworzy�em jadaczk�, aby mu powiedzie�, co my�l� o ich cz�owiecze�stwie, lecz
nim zdo�a�em wym�wi� pierwsze s�owo, pochwyci�o mnie mn�stwo r�k i powlok�o
przed siebie. Kieliszek usuni�to z celi, tak samo jak mnie. Do wilgotnego lochu,
gdzie zaple�nia�e �ciany ocieka�y wod�. Skuto mi �ydki kajdankami i po��czono za
pomoc� �a�cucha ze skoblem w �cianie. Wszyscy wyszli, zosta� tylko pu�kownik.
Sta� z r�k� na lewarku sterowniczym grubych, najwyra�niej wodoszczelnych drzwi.
Wyszczerzy� z�by w tryumfalnym u�miechu, schyli� si� i po�o�y� na pod�odze
starodawny rewolwer. Kiedy rzuci�em si� po niego, drzwi si� zatrzasn�y i
uszczelni�y z po�egnalnym �omotem.
Czy to naprawd� koniec? Obr�ci�em rewolwer w d�oniach i zobaczy�em t�py kszta�t
pocisku. Koniec Jima di Griza, koniec Stalowego Szczura, koniec wszystkiego.
Nagle us�ysza�em daleki, g�uchy d�wi�k otwieranego zaworu i z grubej rury w
suficie lun�� na mnie wodospad zimnej wody. Rozlewa�a si� z bulgotem po
pod�odze, zakrywaj�c mi stopy i szybko podnosz�c si� do kostek. Kiedy si�gn�a
do pasa, podnios�em rewolwer na wysoko�� oczu i przyjrza�em mu si�. Niewielki
wyb�r. Woda podnosi�a si� miarowo. Zakrywa�a mi ju� klatk� piersiow� i dosz�a do
podbr�dka. Poczu�em ciarki.
Wtem woda przesta�a lecie�. By�a lodowato zimna, dygota�em jak centryfuga.
�wiat�o w wodoszczelnej armaturze ukazywa�o tylko betonowe �ciany i szar� wod�.
- W co wy pogrywacie, bastardacoj? - krzykn��em. - Humanitarne tortury dla
uatrakcyjnienia waszej humanitarnej zbrodni?
Chwil� p�niej dosta�em odpowied�. Poziom wody zacz�� si� obni�a�.
- Mia�em racj�: tortury! - zawy�em. - Najpierw tortury, potem morderstwo. I wy
uwa�acie siebie za cywilizowanych? Po co to wszystko?
Ostatnia ka�u�a wody zabulgota�a w odp�ywie i powoli otworzy�y si� drzwi.
Wymierzy�em do nich z rewolweru. Mog� i�� na dno, je�li zabior� ze sob�
pu�kownika-idiot� albo sier�anta - sadyst�.
W uchylonych drzwiach mign�o co� ciemnego. Pistolet wypali� i kula wbi�a si� w
toto z g�uchym hukiem. Akt�wka.
- Przesta� strzela�! - zawo�a� m�ski g�os. - Jestem twoim obro�c�.
- Mia� tylko jedn� kul�, nic panu nie grozi - us�ysza�em pu�kownika.
Akt�wka z wahaniem wp�yn�a do �rodka, niesiona przez siwego m�czyzn� maj�cego
na sobie tradycyjny, wysadzany z�otem i diamentami czarny garnitur, kt�ry zdobi�
adwokat�w w ca�ej galaktyce.
- Jestem twoim obro�c� z urz�du; nazywam si� Pederasis Narcoses.
- Na co mi pa�ska pomoc - skoro rozprawa odb�dzie si� po egzekucji?
- Na nic. Ale takie jest prawo. Musze ci� teraz wys�ucha�, aby poprowadzi� twoj�
obron� na procesie.
- To jaki� ob��d - b�d� ju� gryz� ziemi�!
- Zgadza si�. Ale prawo tak stanowi. - Odwr�ci� si� do pu�kownika. - Musz�
zosta� sam na sam z klientem. To te� jest przewidziane przez prawo.
- Macie dziesi�� minut, ani sekundy wi�cej.
- Starczy. Za pi�� minut prosz� wpu�ci� mojego asystenta. Ma dokumenty s�dowe i
formularz testamentu.
Drzwi zatrzasn�y si� z �oskotem; Narcoses otworzy� akt�wk� i wyj�� plastykow�
butelk� wype�nion� zielonkawym p�ynem. Odkr�ci� wieczko i wr�czy� mi j�.
- Wypij, do dna. Potrzymam ci gnata.
Odda�em mu spluw�, wzi��em butelk�, poniucha�em i odkaszln��em.
- Okropne. Dlaczego mam to pi�?
- Boja ci ka��. To sprawa �ywotnej donios�o�ci, a poza tym nie masz wyboru.
To by�a prawda - a w ko�cu, co za r�nica? Wych�epta�em wszystko. Szampan
smakowa� o niebo lepiej.
- Teraz ci wyja�ni� - oznajmi� korkuj�c butelk� i chowaj�c j� do akt�wki. -
Przed chwil� wypi�e� trzydziestodniow� trucizn�. Jest to opracowany przez
komputer kompleks toksyn, kt�re na razie b�d� neutralne - ale kt�re zadadz� ci
straszn� �mier� po up�ywie dok�adnie trzydziestu dni. Je�li nie otrzymasz
antidotum. Jego sk�ad te� jest dzie�em komputer�w i nie mo�na go odtworzy�.
Kiedy rzuci�em si� na niego, odskoczy� do ty�u do�� �wawo. �a�cuch na mojej
kostce nie si�ga� niestety tak daleko. Strzeli�em palcami tu� przed jego
gard�em.
- Je�li przestaniesz �askawie drapa� pazurami w powietrzu, to ci wyt�umacz� -
powiedzia� tonem znu�onej rutyny.
Zastanawia�em si�, czy robi� ju� co� podobnego wcze�niej. Z�o�y�em r�ce na
piersiach i cofn��em si� pod �cian�.
- Teraz du�o lepiej. Cho� jestem adwokatem upowa�nionym do prowadzenia
kancelarii na tej planecie, reprezentuj� tak�e Lig� Galaktyczn�.
- Wspaniale. Pask�njakowie chc� mnie utopi� - a pan otru�. S�dzi�em, �e trafi�em
do mi�uj�cej pok�j galaktyki?
- Tracisz czas. Przyszed�em, aby ci� uwolni�. Liga potrzebuje przest�pcy.
Bieg�ego w swoim fachu i rzetelnego. Jedno pozostaje w sprzeczno�ci z drugim. Na
razie wykaza�e� si� przest�pcz� bieg�o�ci�, dokonuj�c zuchwa�ej kradzie�y, kt�ra
omal ci si� nie powiod�a. Trucizna gwarantuje tw� rzetelno��. Czy mog� wierzy�,
�e b�dziesz wsp�pracowa�? Przynajmniej po�yjesz trzydzie�ci dni d�u�ej.
- Tak, jasne, pan jest g�r�. Nie mam wyboru.
- Nie masz. - Zerkn�� na zegarek w paznokciu ma�ego palca i odsun�� si� na bok.
W tym momencie otworzy�y si� drzwi, a do celi �mierci wkroczy� brodaty i pyzaty
m�odzieniec z plikiem papier�w.
- Znakomicie - ucieszy� si� Narcoses. - Masz testament? - Ch�opak skin�� g�ow�.
Drzwi si� zamkn�y i na powr�t uszczelni�y.
- Pi�� minut - oznajmi� adwokat.
Przybysz rozpi�� zamek swego jednocz�ciowego gangu. Zdj�� go z siebie - i sporo
cia�a przy okazji. Garnitur by� wypchany. Ch�opak nie by� wcale gruby, tylko
szczup�y i muskularny jak ja. Kiedy zdar� z twarzy sztuczn� brod�, przekona�em
si�, �e by� do mnie uderzaj�co podobny. Mruga�em jak op�tany i wbija�em wzrok we
w�asn� twarz.
- Zosta�y tylko cztery minuty, di Griz. Wskakuj w garnitur. Przyklej� ci brod�.
Dobrze zbudowany i przystojny nieznajomy przywdzia�, m�j zrzucony kaftan z juty.
Przesun��em si� na bok,
a Narcoses wyj�� z kieszeni klucz, pochyli� si� i odpi�� mi kajdanki z �ydki.
Poda� je tamtemu, kt�ry spokojnie kucn�� i przyku� si� za kostk�.
- Dlaczego... dlaczego to robisz? - spyta�em ch�opaka. Nie odpowiedzia�, po
prostu si�gn�� nade mn� po rewolwer.
- B�d� potrzebowa� drugiego pocisku - przem�wi�. Moim w�asnym g�osem.
- Dostaniesz od pu�kownika - odpar� Narcoses. Wtedy przypomnia�em sobie co�, co
powiedzia� kilka chwil wcze�niej.
- Nazwa� mnie pan di Grizem. Pan wie, jak si� nazywam?
- Wiem du�o wi�cej - oznajmi� przyklejaj�c mi we w�a�ciwym miejscu brod� i w�sy.
- We� od niego dokumenty. Wyjdziesz za mn� z celi. Trzymaj g�b� na k��dk�.
Zrobi�em to wszystko z dzik� rozkosz�. Rzuciwszy po�egnalne spojrzenie swemu
przykutemu sobowt�rowi, ruszy�em w podskokach na wolno��.
ROZDZIA� 3
Bieg�em za Narcosesem, �ciskaj�c w r�kach papiery i staraj�c si� my�le� jak na
brodatego grubasa przysta�o. Stra�e olewa�y nas, z sadystyczn� fascynacj�
przygl�da�y si� za to, jak ich kolega przyst�puje do zamykania hermetycznych
drzwi.
- Zaczekajcie - powiedzia� pu�kownik otwieraj�c ma�e pude�ko, z kt�rego wyj��
pocisk. Kiedy przemyka�em obok, podni�s� wzrok. Czu�em, �e pot mi tryska
wszystkimi porami. Przelotne spojrzenie trwa�o chyba z godzin�. Pu�kownik
odwr�ci� si� i zawo�a� do stra�nika: - Otwieraj drzwi, idioto! Zamkniesz je, jak
za�aduj� rewolwer. I sprawa sko�czy si� raz na zawsze.
Skr�cili�my za rogiem, zab�jcza gromada znikn�a nam z oczu. W milczeniu,
stosownie do instrukcji, pokona�em za adwokatem mn�stwo strze�onych bram,
wszed�em do windy, opu�ci�em j�, a potem przekroczy�em ostatni pr�g i opu�ci�em
Mennic�. Min�wszy uzbrojone po z�by stra�e, skierowali�my si� do naziemnego
pojazdu, kt�ry na nas czeka�. W�wczas pozwoli�em sobie na westchnienie ulgi.
- Ja...
- Cisza! Do auta. W biurze pogadamy o podwy�ce - nie wcze�niej.
Narcoses musia� wiedzie� o czym�, o czym nie mia�em poj�cia. Pluskwy detekcyjne
w drzewach ozdobnych, obok kt�rych jechali�my? Mikrofony kierunkowe? Doszed�em
do wniosku, �e moje precyzyjnie zaplanowane w�amanie by�o skazane na
niepowodzenie od chwili, gdy je wymy�li�em.
Kierowca milcza� jak gr�b - i by� r�wnie atrakcyjny. Obserwowa�em zabudowania,
kt�re przesuwa�y si� za oknem; p�niej ukaza�a si� okolica podmiejska.
Jechali�my i jechali�my; w ko�cu stan�li�my przed ma�ym budynkiem na pe�nych
drzew peryferiach. Kiedy podeszli�my do wej�cia, frontowe drzwi otworzy�y si�, a
potem zamkn�y za nami, najwyra�niej automatycznie. To samo mia�o miejsce z
drzwiami wewn�trznymi, na kt�rych widnia� gustowny szyld ze z�otych liter i
brylantowych �wiek�w PEDERASIS NARCOSES - ADWOKAT. Zamkn�y si� bezszelestnie.
Obr�ci�em si� na pi�cie i pogrozi�em mu palcem.
- Wiedzia� pan o mnie, zanim wyl�dowa�em na tej planecie.
- Oczywi�cie. Od chwili, gdy twoje fa�szywe dokumenty trafi�y do centrali.
- Przygl�dali�cie si� wi�c z za�o�onymi r�kami, jak obmy�lam, planuj� i dokonuj�
przest�pstwa, a potem dostaj� kar� �mierci - i nie spr�bowali�cie mi
przeszkodzi�?
- Zgadza si�.
- To zbrodnia! Jeszcze gorsza od mojej.
- Nieprawda. Zreszt� w ka�dym przypadku mieli�my ci� wyci�gn�� z tej ostatecznej
k�pieli. Chcieli�my tylko sprawdzi�, jak sobie poradzisz.
- I jak sobie poradzi�em?
- Bardzo dobrze - jak na m�odzie�ca w twoim wieku. Dosta�e� prac�.
- Ciesz� si�. Ale co z moim dublerem - tym frajerem, kt�ry zaj�� moje miejsce?
- Ten frajer, jak o nim m�wisz, to jeden z najlepszych i najdro�szych cyborg�w,
kt�rego mo�na zdoby� za pieni�dze. Kt�re to pieni�dze nie p�jd� na marne, gdy�
lekarz wystawiaj�cy w tym momencie akt zgonu znajduje si� na naszej li�cie p�ac.
Sprawa zosta�a zamkni�ta.
- Wspaniale - westchn��em opadaj�c bezw�adnie na kanap�. -Mog� dosta� co� do
picia? To by� d�ugi dzie�. Ale nic mocnego - wystarczy piwo.
- Doskona�y pomys�. Napij� si� razem z tob�.
Ze �ciany wysun�� si� ma�y, ale dobrze zaopatrzony barek: dozownik zaserwowa�
dwa sch�odzone portery. �ykn��em du�y haust i mlasn��em.
- Znakomite. Skoro mam raptem trzydzie�ci dni, to mo�e si� dowiem, czego ��dacie
ode mnie?
- W swoim czasie - powiedzia� siadaj�c naprzeciw mnie. - Kapitan Varod przesy�a
ci pozdrowienia. I wiadomo��: wiedzia�, �e k�amiesz, obiecuj�c rzuci� �ycie
przest�pcy.
- I kaza� mnie obserwowa�?
- Dobrze kojarzysz. Po wykonaniu dla nas ostatniego zadania staniesz si�
uczciwym cz�owiekiem. Albo...
- Kim pan jest, by tak m�wi�?! - zawo�a�em z kpin� i osuszy�em szklank�. -
Sprzedajnym adwokacin�, kt�ry w teorii bierze pieni�dze za wspieranie prawa. Nie
kiwn�li�cie palcem, by uniemo�liwi� tutejszym �obuzom uchwalenie ustawy o
procesie dopiero po egzekucji - a teraz wynajmujecie kryminalist� do pope�nienia
przest�pstwa. Pan to nazywa praworz�dno�ci�?
- Po pierwsze - oznajmi� podnosz�c palec na mod�� adwokat�w - wcale nie
przyklepali�my tajnego prawa Mennicy. - To najnowszy pomys� miejscowego zarz�du,
kt�ry przejawia nadmiar paranoi. Ty pierwszy trafi�e� tu do pierdla - i b�dziesz
ostatni. Ju� maj� miejsce liczne zmiany personalne. Po drugie - ci�gn��
podnosz�c drugi palec - Liga bynajmniej nie przysta�a na przemoc ani na czyny
kryminalne. To pierwszy podobny wypadek i skutek ca�ej serii niezwyk�ych
okoliczno�ci. Po g��bokim zastanowieniu zapad�a decyzja, aby zrobi� to ten jeden
raz. Pierwszy i ostatni.
- Miliony mog� to kupi� - parskn��em z niedowierzaniem. - Mo�e ju� czas, bym
dowiedzia� si� od pana, na czym polega moje zadanie?
- Nie... poniewa� sam tego nie wiem. Odda�em g�os przeciw ca�ej operacji, tote�
zosta�em wy��czony. Profesor Van Diver opowie ci wszystko.
- A trzydziestodniowa trucizna?
- Skontaktujemy si� z tob� dwudziestego dziewi�tego dnia. - Wsta� i podszed� do
drzwi. - Z�ama�bym swoje zasady, gdybym ci �yczy� powodzenia.
To by� jego puryta�sko-pompatyczny spos�b wychodzenia. Min�� si� w drzwiach ze
starszawym jegomo�ciem z bia�� brod� i monoklem.
- Profesor Van Diver, je�li si� nie myl�?
- Istotnie - odpar� podaj�c mi do u�ci�ni�cia mi�kkiego i wilgotnego �ledzia. -
Musisz by� tym ochotnikiem o pseudonimie Jim, o kt�rego przybyciu zosta�em
poinformowany, a kt�ry mia� mnie tu oczekiwa�. To dobrze, �e podj��e� si�
zadania, kt�re nale�y okre�li� jako do�� nagl�ce i skomplikowane.
- Do�� nagl�ce - przyzna�em podejmuj�c akademicki ton profesora. - Czy istnieje
realna mo�liwo��, bym dowiedzia� si� czego� o istocie przedsi�wzi�cia?
- Naturalnie. Posiadam niezb�dne upowa�nienie do przestawienia ci interpolowanej
informacji odno�nie przebiegu wydarze� i tragicznego faktu straty. Pomocy,
jakiej potrzebujesz, udzieli ci druga osoba, kt�rej to�samo�� pozostanie
nieznana. Zaczn� od wydarze�, kt�re mia�y miejsce nieco ponad dwadzie�cia lat
temu...
- Piwo. Musz� si� od�wie�y�. Napije si� pan ze mn�?
- Unikam napoj�w zawieraj�cych alkohol i kofein�.
Kiedy nape�nia�em kufel, b�yska� na mnie szklanym wzrokiem przez gro�ny monokl.
Poci�gn��em �yk, usiad�em i da�em mu r�k� sygna� do aktywno�ci. G�os Van Divera
obmy� mnie wezbran� fal� napuszonego stylu i wkr�tce zapad�em w lekk� drzemk� -
ale bardzo szybko rozbudzi�a mnie tre�� wyk�adu. M�wi� o wiele za du�o, czyni�c
stanowczo zbyt wiele dygresji, ale poza tym by�a to fascynuj�ca opowie��.
Z przedstawienia ogo�oconej wersji nie mia�by nawet w po�owie tyle rado�ci, a
wyg�oszenie jej trwa�oby zaledwie kilka minut. Po prostu Galaksia Universitato
wys�a� ekspedycj� na znane stanowisko archeologiczne w odleg�ym zak�tku Kosmosu
- gdzie odkryto artefakt pochodzenia nieludzkiego.
- Pan mi wciska kit - odpowiedzia�em. - W ci�gu ostatnich trzydziestu dw�ch
tysi�cy lat ludzko�� zbada�a wi�ksz� cz�� galaktyki i nie znalaz�a �ladu obcej
rasy.
Parskn�� gromkim �miechem.
- Nie "wciskam kitu", jak twierdzisz swoj� prost� gwar� ludow�. Przynios�em ze
sob� dow�d pogl�dowy, zdj�cie wys�ane do nas przez ekspedycj�. Artefakt zosta�
odkryty w warstwie licz�cej co najmniej milion lat i nie przypomina niczego w
dowolnej bazie danych istniej�cej w znanym wszech�wiecie.
Wyj�� zdj�cie z wewn�trznej kieszeni i poda� mi. Wzi��em je do r�ki, przyjrza�em
si�, a potem obr�ci�em w k�ko, poniewa� nie by�o wskaz�wki, gdzie g�ra, a gdzie
d�. Dziwaczna pl�tanina k�t�w i figur nie przypominaj�ca niczego, co w �yciu
widzia�em.
- Wygl�da do�� obco na to, aby by� obcego pochodzenia - powiedzia�em. Oczy mnie
rozbola�y od patrzenia na fotografie, wiec cisn��em j� na st�. - Do czego
s�u�y, z czego jest zrobiony i w og�le?
- Nie mam najmniejszego poj�cia, bo uniwersytet nigdy go nie dosta�. M�wi�c
szczerze, artefakt zagin�� w czasie podr�y i musimy koniecznie go odzyska�.
- Kto� si� po partacku obszed� z jedynym obcym artefaktem we wszech�wiecie.
- To przekracza moje kompetencje i nie b�d� zabiera� g�osu w tej sprawie.
Zosta�em jednak upowa�niony do odpowiedzialnego stwierdzenia, �e artefakt trzeba
odnale�� i zwr�ci�. Za wszelk� cen� - kt�r� to kwot� mam prawo zap�aci�.
Oficerowie Ligi Galaktycznej zapewnili mnie, �e ty, wyst�puj�cy pod pseudonimem
Jim, podj��e� si� dobrowolnie odnale�� i zwr�ci� artefakt. Przekonali mnie
r�wnie�, �e mimo m�odego wieku jeste� fachowcem w swej dziedzinie. Pozostaje mi
tylko �yczy� ci sukcesu - i czeka� na ponowne spotkanie z tob�, gdy powr�cisz z
przedmiotem, na kt�rym nam tak zale�y.
Z tymi s�owy opu�ci� pok�j, a jego miejsce zaj�� umundurowany oficer floty.
Zamkn�� drzwi i obrzuci� mnie stalowym wzrokiem. Odda�em mu spojrzenie.
- Czy od pana dowiem si� nareszcie, o co chodzi? - spyta�em.
- Tak, u diab�a - warkn��. - Piekielnie krety�ski pomys� - ale innego nie mamy.
Jestem admira� Benbow, szef Departamentu Ochrony Armady Ligi Galaktycznej. T�pi
naukowcy dopu�cili do tego, �e najcenniejszy przedmiot we wszech�wiecie
wy�lizgn�� im si� z r�k - a teraz my musimy zakasa� r�kawy i wyci�ga� dla nich
kasztany z ognia.
Po��czone metafory admira�a by�y r�wnie denerwuj�ce jak akademickie dywagacje
profesora. Czy�by jasne wyra�anie my�li stawa�o si� sztuk� zapomnian�?
- Daj pan spok�j - odpar�em. - Niech pan mi po prostu powie, co si� sta�o i co
mam zrobi�.
- Dobrze. - Klapn�� na fotel. - Je�li to jest piwo, nie odm�wi� kufelka. Zreszt�
nie. Podw�jna whisky wysokooktanowa, nie, potr�jna. Bez lodu. Wykona�.
Robobar obs�u�y� nas w drinki. Admira� sko�czy� whisky, nim ja zd��y�em unie��
moje piwo.
- S�uchaj zatem. Ekspedycja, o kt�rej mowa, wraca�a z planetarnych wykopalisk,
kiedy statek dozna� awarii systemu ��czno�ci. Zaniepokojeni nawigacj�,
wyl�dowali na najbli�szej planecie, kt�ra nieszcz�liwie i tragicznie okaza�a
si� Liokukae.
- Dlaczego nieszcz�liwie i tragicznie?
- Zamknij usta, otw�rz uszy. Odzyskali�my za�og� i ich statek we wzgl�dnie
nienaruszonym stanie. Ale bez artefaktu. Z pewnych powod�w nie mo�emy zrobi� nic
wi�cej. Dlatego zwr�cili�my si� do ciebie.
- No to prosz� mi teraz ujawni� te powody.
Chrz�kn�� i odwr�ci� wzrok. Nim odezwa� si� ponownie, przyj�� pion i uzupe�ni�
whisky w szklance. Gdybym nie mia� oleju w g�owie, powiedzia�bym, �e stary
zasuszony pies kosmiczny zapomnia� j�zyka w g�bie.
- Musisz zrozumie�, �e nasz� rol� i celem jest utrzymanie pokoju w galaktyce.
Nie zawsze jest to mo�liwe. Zdarzaj� si� osobnicy, a nawet ca�e grupy os�b nie
podzielaj�cych naszych cel�w. Ludzie gwa�towni, najwyra�niej nieuleczalnie
ob��kani, kt�rym obce jest poczucie odpowiedzialno�ci. Mimo wszelkich stara�
pozostaj� odporni na nasze wysi�ki i propozycje pomocy. - Wypi� do dna i mia�em
uczucie, �e wreszcie przybli�amy si� do prawdy.
- Skoro nie mo�emy ich zabi� - chyba rozumiesz, �e tylko najwy�sze w�adze wiedz�
o tym, co teraz us�yszysz -staramy si�, to znaczy, pilnujemy, aby, hmmm, aby
trafiali na Liokukae i �yli wed�ug w�asnych upodoba�. Nie zagra�aj�c spokojnym
narodom zwi�zku...
- Galaktyczne wysypisko! - zawo�a�em. - Szafa, pod kt�r� zamiatacie swoje
�mieci, �wi�toszki! Nic dziwnego, �e ukrywacie to w �cis�ej tajemnicy.
- Pozb�d� si� much w nosie, di Griz. Czyta�em twoj� kartotek� - i moim zdaniem,
mocno �mierdzi. Ale trzymamy ci� za k�dziory, odk�d wypi�e� trucizn�, kt�ra
za�atwi ci� za siedemset dwadzie�cia cztery godziny. B�dziesz zatem grzeczny.
Zamierzam ci� teraz napoi� ohydn� wiedz� o Liokukae, udost�pni� ci nasze
tajemnice, a potem u�o�ysz plan odzyskania skarbu. Nie masz wyboru.
- Wielkie dzi�ki. Jakimi �rodkami dysponuj�?
- Niezmierzonymi, nieograniczonym funduszem, absolutnym wsparciem. Ka�da planeta
w galaktyce �o�y na Galaksia Universitato. P�awi� si� w takiej masie kredytek,
�e super magnat wygl�da przy nich jak �ebrak. Masz ich oskuba�.
- Nareszcie m�wi pan moim j�zykiem! Zaczyna, mnie wci�ga� ten zatruty pomys�.
Niech pan podrzuci archiwa - i troch� jedzenia - to zobacz�, co da si� zrobi�.
Niewiele, powiedzia�em do siebie po godzinach wielokrotnego czytania cienkiej
teczki, po�ar�szy stos zle�a�ych i pozbawionych smaku kanapek. Admira� zapad� w
drzemk� na fotelu i chrapa� niczym dysza od rakiety. Nie znalaz�em odpowiedzi,
nale�a�o zatem postawi� kilka pyta�. Co da�o mi s�odk� przyjemno�� obudzenia
admira�a. Kilka mocnych szarpni�� za�atwi�o spraw� i wstr�tne czerwone oczy
wpatrzy�y si� w moje ze z�o�ci�.
- Lepiej, �eby� mia� dobre powody do tego, co zrobi�e�.
- Mam. Co pan wie osobi�cie o Liokukae?
- Wszystko, ba�wanie. Dlatego tu jestem.
- Wydaje si� solidnie uszczelniona.
- Solidnie to za ma�o powiedziane. Hermetycznie uszczelniona, strze�ona,
patrolowana, obserwowana, odizolowana, poddana kwarantannie - wybieraj, co
chcesz. Armada dostarcza jedzenia i lekarstw. Nic nie wychodzi na zewn�trz.
- Maj� w�asnych lekarzy?
- Nie. Zespo�y medyczne mieszkaj� w szpitalu wewn�trz stacji l�dowania -
zbudowanej jak forteca. Nim zapytasz, odpowied� brzmi - nie. Ta odrobina
zaufania, jaka istnieje jeszcze mi�dzy Armad� i Liokukaenami, dotyczy us�ug
medycznych. Zg�aszaj� si� do nas i poddajemy ich leczeniu. Niech tylko zaczn�
podejrzewa�, �e medycy anga�uj� si� w jakie� machinacje, a zaufanie pry�nie jak
ba�ka mydlana. Choroby i �mier� b�d� nieuniknione.
- Skoro reszta cywilizowanej galaktyki nie ma o nich poj�cia - co oni wiedz� o
nas?
- Pewnie wszystko. Nie praktykujemy cenzury. Transmitujemy ca�� sie� normalnych
kana��w rozrywkowych TV oraz programy edukacyjne i aktualno�ci. S� dobrze
wyposa�eni w odbiorniki i mog� ogl�da� powt�rki wszystkich najbardziej
obrzydliwych widowisk i seriali. Jest teoria, �e je�li zdo�amy oszo�omi� ich
umys�y telewizyjnym ch�amem, to nie b�d� rozrabia�.
- I dzia�a?
- Mo�e. Na pewno za� okupuj� pierwsze miejsce na galaktycznej skali
nieprzerwanego siedzenia przed szklanym pud�em.
- Latacie do nich i prowadzicie badania?
- Nie b�d� g�upi. W obudowie ka�dego odbiornika zatopili�my liczniki.
Pods�uchuj� je orbitery.
- Mamy tu wobec tego planet� krwio�erczych, zbzikowanych fanatyk�w telewizji?
- Nic doda�, nic uj��.
Zerwa�em si� na nogi, rozsypuj�c na dywanie suche okruchy niezjadliwej kanapki.
Podnios�em d�onie i g�os:
- To jest to!
Benbow zerkn�� na mnie, marszcz�c czo�o.
- Co?
- Spos�b. Na razie tylko przeb�ysk koncepcji... ale wiem, �e rozro�nie si� i
pog��bi w co� niewiarygodnego. Prze�pi� si� z ni�, a kiedy si� obudz�, wyko�cz�
i opowiem panu ze szczeg�ami.
- Co?
- Nie b�d� pan taki zach�anny. Wszystko w swoim czasie.
ROZDZIA� 4
Automatyczna kuchnia, na wp� zdezelowana i rozregulowana, wyprodukowa�a kolejn�
nie�wie�� kanapk� i ciep�awy kubek wodnistego kakao. Zjad�em i popi�em, a potem
w g��bi korytarza odszuka�em sypialni�. Klimatyzowan�, rzecz jasna - ale okno
nie by�o hermetyczne. Otworzy�em je i wci�gn��em nosem zimne, nocne powietrze.
Wschodzi� ksi�yc, do��czaj�c do trzech pozosta�ych, kt�re sta�y ju� na niebie.
Dawa�y w sumie ca�kiem interesuj�ce cienie. Noga za parapet, skok do ogrodu - i
by�bym daleko, nim ktokolwiek zd��y podnie�� alarm.
A po dwudziestu dziewi�ciu dniach le�a�bym w grobie. Te par� �yk�w, kt�re
wypi�em w wi�zieniu, naprawd� skoncentrowa�y moj� uwag� i zagwarantowa�y
lojalno��. Czy jednak zd��� z t� skomplikowan� operacj� w tak kr�tkim czasie?
Zwa�ywszy na konsekwencje, nie mia�em wyboru. Westchn��em, zamkn��em okno i
poszed�em spa�. To by� d�ugi, bardzo d�ugi dzie�.
Rano prze�ama�em zamek na tablicy rozdzielczej w kuchni i by�em zaj�ty drobnymi
ulepszeniami, kiedy wszed� admira� Benbow.
- Mog� uprzejmie zapyta�, co tutaj robisz, do wszystkich diab��w?
- Chyba wida�, �e staram si� zmusi� ten z�o�liwy mechanizm do wyprodukowania
czego� innego poza zje�cza�ymi kanapkami ze zgni�ym serem. No!
Zatrzasn��em panel i wystuka�em komend�. Pojawi� si� natychmiast kubek paruj�cej
kawy, a w �lad za nim kanapka z wieprzowin�, paruj�ca i soczysta. Admira�
pokiwa� g�ow�.
- Ta b�dzie dla mnie - zr�b sobie drug�. A teraz opowiedz mi o swoim planie.
Opowiedzia�em. Mamrocz�c z pe�nymi ustami.
- Wydamy troch� kredytek z tej g�ry pieni�dzy, do kt�rej mamy dost�p. Najpierw
ustawimy par� spraw w mediach. Chc� mie� wywiady, recenzje, plotki i mn�stwo
innych rzeczy - wszystko na temat kapeli rockowej, kt�ra jest sensacj�
galaktyki.
Admira� zawy�, po czym wydusi� z siebie:
- Jakiej kapeli? Co ty u diab�a gadasz?
- Odlotowej grupy rockowej, zwanej...
- No?
- Nie wiem. Jeszcze o tym nie my�la�em. Co� odlotowego i �atwego do
zapami�tania. Albo fiku�nego. - U�miechn��em si� i podnios�em w natchnieniu
palec. - Mam! Got�w? Zesp� si� nazywa... Stalowe Szczury!
- Dlaczego?
- A dlaczego nie?
Admira� nie by� szcz�liwy. Zmarszczy� brwi i warkn��, d�gaj�c mnie palcem
niczym prokurator.
- Jeszcze kawy. Powiesz mi zaraz, o czym m�wisz, albo ci� zabij�.
- Spokojnie, admirale, spokojnie. Niech pan pami�ta o nadci�nieniu. M�wi� o tym,
�eby si� dosta� na Liokukae z ca�ym potrzebnym sprz�tem oraz z odpowiedni�
pomoc�. Zmontujemy grup� muzyk�w rockowych o nazwie Stalowe Szczury...
- Jakich muzyk�w?
- Po pierwsze ja - a reszt� pan mi dostarczy. Podobno jest pan szefem Ochrony
Armady Ligi Galaktycznej?
- Owszem. Jestem.
- To prosz� wezwa� swoje oddzia�y. Niech kt�ry� z pa�skich technik�w sprawdzi
wszystkich agent�w terenowych i odsieje ka�dego, kto bra� udzia� w czymkolwiek,
co uchodzi za akcj� w tym cywilizowanym wszech�wiecie. Badanie b�dzie proste,
poniewa� interesuj� nas tylko pod jednym wzgl�dem. Sk�onno�ci do muzyki. Czy
umiej� gra� na jakim� instrumencie, �piewa�, ta�czy�, gwizda� albo chocia�
czysto zanuci�. Sporz�d� pan t� list�, a b�dziemy mieli kapel�.
Skin�� g�ow� nad czarn� kaw�.
- Nareszcie m�wisz do rzeczy. Grupa rockowa z�o�ona z agent�w ochrony. Ale
trzeba czasu, aby ich zebra�, na organizacj� i pr�by.
- Po co?
- �eby�cie mieli dobre brzmienie, kretynie.
- Kto si� na tym pozna? S�ucha� pan kiedy� ludowej muzyki g�rniczej? Czy Aqua
Regii i jej Kwa�nych Kwark�w?
- S�usznie. A wi�c montujemy grup� i nadajemy jej taki rozg�os, �e zna j� ca�a
Liokukae...
- I s�ucha ich piosenek...
- I chce s�ucha� jeszcze wi�cej. Na trasie koncertowej. Kt�ra jest nierealna.
Planeta podlega absolutnej izolacji.
- W tym zawiera si� pi�kno mojego planu, admirale. Kiedy popularno�� zespo�u
si�ga szczytu i jego s�awa dociera do najdalszych zak�tk�w galaktyki, Szczury
dopuszczaj� si� tak straszliwej zbrodni, �e z miejsca zostaj� odstawieni na t�
planet�-wi�zienie. Gdzie spotkaj� si� z entuzjastycznym przyj�ciem. Bez �adnych
podejrze�. Gdzie wy�ledz� i odnajd� obcy artefakt i przywioz� go z powrotem,
abym m�g� otrzyma� odtrutk�. Jeszcze jedno. Zanim we�miemy si� do roboty, chc�
trzy miliony galaktycznych kredytek. W �wie�o wybitych monetach z Mennicy.
- Nie ma mowy -burkn��. - Fundusze b�d� wyp�acane na bie��co.
- Pan mnie nie rozumie. To moje honorarium za przeprowadzenie akcji. Koszty
operacyjne s� poza tym. P�acicie albo...
- Albo co?
- Albo umr� za dwadzie�cia dziewi�� dni i operacja umrze razem ze mn�, a w
pa�skich aktach pojawi si� czarna
kreska.
Osobisty interes da� mu bod�ca do podj�cia natychmiastowej decyzji.
- Czemu nie? Prze�adowanych fors� akademik�w sta� na to, nawet si� nie po�api�.
Za�atwi� ci t� list�.
Odpi�� z paska s�uchawk�, krzykn�� do niej wielocyfrowy numer, po czym
wyszczeka� kilka kr�tkich komend. Nim dopi�em kaw�, drukarka biurowa z brz�kiem
obudzi�a si� do �ycia; w skrzynce pocz�y si� gromadzi� arkusze papieru.
Przejrzeli�my list� i odfajkowali�my kilkana�cie mo�liwo�ci. Nie by�o nazwisk,
same numery kodowe. Zako�czywszy prac�, odda�em wykaz admira�owi.
- B�d� nam potrzebne kompletne akta wszystkich, kt�rych zaznaczyli�my.
- To s� poufne i tajne informacje.
- A pan jest admira�em i mo�e je zdoby�.
- Zdob�d� - i ocenzuruj�. Nie dopuszcz� do tego, aby� mia� pozna� jakie� sekrety
mojego Departamentu Ochrony.
- Niech je pan zachowa dla siebie, mam to gdzie�. - Co by�o rzecz jasna
wierutnym k�amstwem. - Mo�e pan ich zaopatrzy� w imiona kodowe oraz numery i nie
ujawnia� niczyjej to�samo�ci. Chc� tylko wiedzie�, czy maj� uzdolnienia muzyczne
i czy b�d� dobrzy w polu, kiedy zrobi si� gor�co.
To zaj�o troch� czasu. Zrobi�em sobie ma�� przebie�k� dla rozlu�nienia mi�ni.
Kiedy p�niej moje ubranie sch�o w pr�niowej pralce, wzi��em gor�cy prysznic na
zmian� z zimnym. Odnotowa�em w pami�ci, by sprawi� sobie now� odzie� - ale
dopiero po tym, gdy operacja ruszy z miejsca i nabierze rozp�du. Nie by�o
ucieczki przed �miertelnym zegarem, kt�ry wystukiwa� sekundy do dnia s�du
ostatecznego.
- Mam list� - powiedzia� admira�, kiedy wr�ci�em do gabinetu. - �adnych nazwisk,
wy��cznie numery. Agenci p�ci m�skiej s� pod liter� A...
- Niech zgadn� - kobiety s� pod B?
Jedyn� odpowiedzi� by�o burkni�cie pod nosem; admira� cierpia� na chroniczny
brak poczucia humoru. Przerzuci�em wykaz. Skromny wyb�r pa�, kt�re obejmowa�y
pozycje od Bl do B4. Instrumentalistki - organy piszcza�kowe, nie do wiary,
harmonijka ustna, tuba - i wokalistka.
- B�d� potrzebowa� fotografii B3. A co symbolizuj� inne oznaczenia przy Bl? 19T,
908L i pozosta�ych?
- Szyfr - oznajmi� wyrywaj�c mi arkusz z r�ki. - To t�umaczy si� jako sprawna w
walce wr�cz, tamto - wyszkolona w strzelaniu z broni osobistej. Reszta to nie
tw�j interes.
- Wspaniale, dzi�kuj�. Nie wiem, co bym bez pana zrobi�. Chyba wykorzystam t�
agentk� - ale pod warunkiem, �e nie b�dzie musia�a targa� swoich organ�w na
plecach. A teraz wybierzmy kogo� z listy pan�w i zaczekajmy na fotografie. Poza
tym jednym, A19. Obejdzie si� bez fotografii - chce go tu widzie� natychmiast,
we w�asnej osobie.
- Dlaczego?
- To perkusista i gra na syntezatorze molekularnym. Nie znam si� na muzyce - a
wi�c mnie nauczy mojej roli w tej kapeli. A19 poka�e mi, co trzeba, potem nagra
kilka numer�w i ustawi maszyny do grania r�nych urywk�w. Ja si� ogranicz� do
szczerzenia z�b�w i naciskania guzik�w. Skoro mowa o maszynach - czy pa�ski
okryty �cis�� tajemnic� serwis dysponuje na tej planecie naprawczymi
urz�dzeniami elektronicznymi?
- To wiadomo�� poufna.
- Wszystko, co dotyczy naszej operacji, jest poufne. Ale b�d� musia� zaj�� si�
troch� elektronik�. Tutaj b�d� gdzie indziej. No wi�c?
- Uzyskasz dost�p do urz�dze�.
- Dobrze. I prosz� mi powiedzie�... co to jest gastrofon albo kobza?
- Nie mam poj�cia. Czemu pytasz?
- S� tu wymienione jako instrumenty, umiej�tno�ci czy co� w tym rodzaju. Musz�
si� tego dowiedzie�.
Nasmarowany strumieniem kredytek z uniwersytetu i obsadzony pupilkami admira�a
mechanizm mojego planu zacz�� si� obraca� na wysokim biegu. Liga faktycznie
mia�a plac�wk� na tej planecie - pod przykrywk� mi�dzygwiezdnej firmy
spedycyjnej - z kompletnie wyposa�onym warsztatem mechanicznym i aparatur�
elektroniczn�. Fakt, �e pozwolili mi korzysta� ze wszystkiego, oznacza�, i� po
zako�czeniu operacji firma niew�tpliwie zniknie. Grafik przes�ucha� by� ju�
ustalony, agent A19 przyby� najszybszym z dost�pnych �rodk�w lokomocji. Pojawi�
si� z lekko szklistym wyrazem oczu jeszcze tego samego popo�udnia.
- Znam ci� tylko z oznaczenia kodowego A19. Podasz mi jakie� lepsze imi�, kt�rym
m�g�bym si� do ciebie zwraca�? Nie musi by� twoje w�asne.
To by� zwalisty facet o kwadratowej szcz�ce, kt�r� pociera� spinaj�c m�zg do
dzia�ania.
- Zach - to imi� kuzyna. M�w mi Zach.
- Dobra, Zach. Masz niez�y dorobek muzyczny.
- Ja my�l�! Przebrn��em uczelni� zagrywaniem w kapeli. Wci�� daj� wyst�py od
czasu do czasu.
- Dosta�e� prac�. P�jdziesz teraz na wycieczk� z otwart� ksi��eczk� czekow� i
kupisz najlepsz�, najdro�sz� i najbardziej skomplikowan� aparatur� do muzyki
elektronicznej, jak� uda ci si� znale��. Musi by� mo�liwie najbardziej zwarta i
zminiaturyzowana do mikroskopijnej wielko�ci. Przyniesies