1782

Szczegóły
Tytuł 1782
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1782 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1782 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1782 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Gordon R. Dickson Smoczy rycerz Tom II Prze�o�yli Edyta Madej szlachetnemu Hubert Sawa Rozdzia� 22 Dafydd? - zapyta� Jim z niedowierzaniem. Twarze Briana i Gilesa nie wyra�a�y �adnych uczu�. Najwyra�niej chodzi�o o co�, czego Jim b�dzie sam musia� si� dowiedzie�, najprawdopodobniej wprost od Dafydda. Z drugiej strony, o ile zna� Dafydda, pytanie go wprost o cokolwiek nie mia�o sensu. Otrzyma�by mi��, spokojn�, nic nie m�wi�c� odpowied� i pewnie grzeczn� aluzj�, �e nie powinien zajmowa� si� cudzymi sprawami. Bior�c to pod uwag�, przesta� na razie my�le� o tym wszystkim i pogr��y� si� w uroczystym �wi�towaniu z okazji spotkania. Nast�pnego dnia tylko w pi�ciu znale�li si� na drodze do Blois i zamku Malvinne'a. Gdzie� za Amboise Jim pomy�la� o zadaniu kilku z tych pyta�, kt�re t�uk�y mu si� po g�owie. Powietrze lekko si� och�odzi�o, cho� i tak by� to ciep�y letni dzie�. W okolicy tej ju� od dw�ch tygodni nie pada�o i skutki tego by�y widoczne. Droga by�a bardziej ni� zwykle pe�na kurzu. Trzej rycerze jechali przodem, obok siebie, na swych rumakach bojowych. Tu� za nimi jecha� Dafydd. D�ugie nogi podkurczy� po obu stronach konia, �eby utrafi� stopami w strzemiona opuszczone na ostatnie dziurki, na jakie pozwala�y pu�liska. Walijczyk, ju� bez temblaka, na jednym ramieniu przewieszony mia� �uk, a na drugim ko�czan ze strza�ami, dok�adnie zabezpieczony na wypadek nag�ej zmiany pogody. Za nim pi�trzy� si� tobo�ek z jego osobistym dobytkiem i narz�dziami, jakich u�ywa� do obr�bki drzewca �uku i strza�. Na uwi�zach za jego koniem pod��a�y trzy juczne konie z baga�ami i zapasami. Aragh znikn�� w chwili, w kt�rej znale�li si� pod os�on� drzew poza miastem. Jim doprawdy nie wini� go za to. Wiedzia�, jak wilk nienawidzi zamkni�cia w czterech �cianach. Kilka nocy sp�dzonych w czym�, co musia�o by� dla niego dzik� mieszanin� zapach�w i ha�as�w, wystarcza�o a� nadto, �eby usprawiedliwi� jego ch�� pobycia w samotno�ci. By� pewien, �e wilk zn�w do nich do��czy, je�li nie pod koniec tego dnia, kiedy rozbij� ob�z na noc, to w ci�gu nast�pnych kilku dni. Z pewno�ci� przy��czy si� do nich, gdy min� ju� Blois i b�d� zmierza� prosto do zamku Malvinne'a. Istnia�a jednak inna sprawa, kt�r� nale�a�o teraz zbada�. Jim przeprosi� Gilesa i Briana i zwolniwszy zr�wna� si� z Dafyddem. - Wybacz, �e nie znalaz�em wcze�niej czasu, �eby z tob� pom�wi�, Dafyddzie - zagai�. - Nie potrafi� ci nawet powiedzie�, jak bardzo si� ciesz�, �e jeste� z nami. - W rzeczy samej, ciesz� si�, �e ty si� cieszysz - odpowiedzia� �ucznik swoim spokojnym g�osem. - To dobrze, �e przynajmniej jeden z nas uwa�a moj� tu obecno�� za rzecz dobr�. - W takim razie sam nie uwa�asz, �e to dobrze? - spyta� Jim. - Wcale nie jestem pewien - powiedzia� Dafydd - czy to dobrze albo czy powinienem tak my�le�. Nie zaprzecz�, �e, jak to zawsze bywa�o, poci�gaj� mnie nieznane miejsca i ludzie, kt�rzy mog� by� mocni w haku czy w kuszy - czy w ka�dym innym or�u. Gdy� interesuj� mnie, widzisz, ci, kt�rzy u�ycie broni czyni� sztuk�, niewa�ne, jaka mog�aby to by� bro�. Jednak nie mog� powiedzie�, �e jestem szcz�liwy znajduj�c si� tutaj; cho� nie jestem te� naprawd� nieszcz�liwy. Taka dziwna mieszanka uczu� mnie ogarnia, sir Jamesie, i� doprawdy nie wiem sam, co w tej chwili odczuwam. - Z pewno�ci� jest to mo�liwe, �eby jaka� sytuacja podoba�a si� komu� z jednego punktu widzenia, a nie podoba�a z innego - stwierdzi� Jim. - Sam w to czasami popadam. Jednak�e jest to co�, co zazwyczaj samo si� w ko�cu rozwi�zuje. Jedno uczucie lub drugie bierze g�r� i tak ju� zostaje. - Doprawdy nie s�dz�, �e zdarzy si� tak w przypadku moich uczu� - powiedzia� �ucznik przypatruj�c si� ponad uszami konia drodze przed nimi. - Skoro oba moje uczucia zrodzi�y si� z przyczyn pozosta�ych na tej wyspie, z kt�rej obaj przybyli�my, w�tpi�, �eby rozwi�za�y si� tutaj. Jednak ty, sir Jamesie, i pozostali dwaj szlachetni rycerze jeste�cie dobrymi przyjaci�mi i dzieln� kompani�. Tak wi�c, nie �a�uj�, �e jestem tutaj. - Mi�o mi to s�ysze� - odpar� Jim. - Je�li mog� zrobi� cokolwiek, �eby ci pom�c, powiedz tylko. - Zrobi� tak - obieca� Dafydd - w istocie... Rzuci� spojrzenie w kierunku Briana i Gilesa, kt�rzy wysun�li si� nieco bardziej do przodu, by kurz nie lecia� prosto w twarze Jima i �ucznika, chocia� chodzi�o im g��wnie o Jima. Stukot kopyt ich koni i o�ywiona rozmowa sprawia�y, �e nie mogli us�ysze� nic z tego, o czym Jim i Dafydd rozmawiali. - Tak - mrukn�� Walijczyk w kierunku ko�skich uszu - by� mo�e wykorzystam twoj� uprzejm� ofert� pomocy, sir Jamesie. By� mo�e m�g�by� udzieli� mi jakowej� rady, gdyby� w tej sprawie mia� jak�� rad� do zaofiarowania. - Co tylko b�d� m�g� - powiedzia� Jim. Dafydd podni�s� oczy znad uszu konia i spojrza� z ukosa na Jima. - Obaj jeste�my �onatymi m�czyznami, nieprawda�? - odezwa� si�. - Nie mam zamiaru pozwala� sobie na r�wnanie si� z twoj� rang�, sir Jamesie, ale to jest co�, co mamy ze sob� wsp�lnego, czy nie tak? - Oczywi�cie - odpowiedzia� Jim. - Ale je�li chodzi o rang�, to zapomnij o tym, Dafyddzie. Jeste�my starymi przyjaci�mi w tym sensie, kt�ry czyni pozycj� rzecz� bez znaczenia. - Doprawdy mi�o, �e tak m�wisz - rzek� �ucznik. - Wiec zadam ci pewne pytanie. Czy zdarza si�, �e czasem pani Angela ogromnie ci� zaskakuje? Jim roze�mia� si�. - Cz�sto - powiedzia�. - Srodze jestem zak�opotany z powodu Danielle - odezwa� si� Dafydd - i, zwa�, nie z �adnej b�ahej przyczyny. Niemal od chwili gdy po raz pierwszy j� ujrza�em, ofiarowa�em jej ca�e swoje serce. I potem, o ile to by�o mo�liwe, da�em jej wszystko, co pozosta�o, tak �e od pewnego czasu nale�� do niej - sercem, cia�em i dusz�. Przysi�g�bym tak�e, �e nie mniej uczyni�a dla mnie, tak �e nie mogliby�my si� ju� bardziej kocha� ani by� bardziej szcz�liwymi, ni� byli�my. I rzeczywi�cie, byli�my szcz�liwi, a� do miesi�ca czy dw�ch, zanim opu�ci�e� Angli�. Potem nadszed� dziwny dla nas czas, kiedy zdawa�o si�, �e jako� nic nie mog� zrobi� dobrze. Przerwa� i przez d�ug�, d�ug� chwil� jecha� w milczeniu, przygl�daj�c si� uszom swego konia. - M�w dalej - ponagli� go w ko�cu Jim. - To znaczy, je�li chcesz. - Chc� - powiedzia� Dafydd - bo natkn��em si� w tym na co�, co przekracza wszystko, co poj��em z �ycia przez te lata, kt�re prze�y�em. Zawsze widnia�a przede mn� prosta droga. Je�li co� by�o potrzebne, wystarczy�o mi tylko si�gn�� w g��b samego siebie, �eby to znale��. Je�li to by�a sztuka �ucznicza, si�gn��em i znalaz�em. Je�li to by�a sztuka wyrabiania strza�, si�gn��em i znalaz�em. Je�li by�o to mistrzowskie strzelanie z �uku, to tak�e znalaz�em. A kiedy znalaz�em Danielle, kt�r� kocham, trzeba by�o tylko, jak mi si� zdawa�o, znale�� odwag�, by jej o tym powiedzie�. Znalaz�em na to odwag� i przysi�g�bym, �e to ta odwaga sprawi�a w ko�cu, �e Danielle mnie pokocha�a i �e od tej pory wszystko mi�dzy nami by�o dobrze. Jima kusi�o, �eby co� powiedzie�, ale potem pomy�la�, �e najlepiej b�dzie pozwoli� mu zd��a� wedle w�asnego tempa i ch�ci. Po chwili �ucznik westchn�� g��boko i zn�w przem�wi�: - Przyznam, �e na pocz�tku mog�em powiedzie� co� takiego, �e �a�uj�, i� nie mog� by� we Francji i sprawdzi�, czy s� tam ludzie �uku, czy to d�ugiego, czy te� kuszy, z kt�rymi naprawd� m�g�bym si� zmierzy�. Od pewnego ju� czasu bowiem nie spotka�em nikogo, dla prze�cigni�cia kt�rego potrzebowa�bym zmusi� si� do cho�by niewielkiego wysi�ku - rzek�. - Nie pami�tam dok�adnie, co powiedzia�em ani jak to uj��em. Nie jestem nawet pewien, czy to powiedzia�em. Ale ch�tnie uwierz�, �e co� takiego mog�em rzec. Jednak od chwili, w kt�rej Danielle uzna�a ten pomys� za niepo��dany, porzuci�em my�l o wyje�dzie i powiedzia�em to. Nie pami�tam dok�adnie tych s��w, ale jestem pewien, �e jej to powiedzia�em. �e jest dla mnie pierwsza i najwa�niejsza, wa�niejsza nawet ni� sztuka �ucznicza czy cokolwiek innego w moim �yciu. Jim czeka�. - Wi�c nie my�la�em ju� o tym - ci�gn�� Dafydd - a� mniej wi�cej do miesi�ca przed twoim wyjazdem. Wtedy - nie wiem jak - zacz�o si� wydawa�, �e wszystko, co m�wi�, m�wi� �le, czy te�, �e wszystko, co robi�, robi� nie w por�, tak �e, widzisz, w naszym �yciu sta�em si� dla niej bardziej zawad� ni� pomoc�. - Tak - mrukn�� Jim zach�caj�co. - Potem z�o�yli�my wam wizyt�, �eby Danielle mog�a sp�dzi� troch� czasu z twoj� pani�. I zosta�a w Malencontri, nie maj�c prawie wcale czasu dla mnie albo bardzo ma�o. Wi�kszo�� czasu - zdawa�oby si�, �e ca�y, jaki mog�a - sp�dza�a z pani� Angela. W tym okresie jej niezadowolenie ze mnie wcale si� nie zmniejszy�o. Wci�� post�powa�em i m�wi�em nie tak, a� wreszcie powiedzia�a mi stanowczo, �e powinienem pojecha� do Francji i do��czy� do was, je�li tego w�a�nie chc�. W ka�dym razie �eby zostawi� j� sam� i nie zawraca� jej g�owy, dop�ki po mnie nie po�le. �ucznik odwr�ci� do Jima twarz zadziwiaj�co wymizerowan� smutkiem. - W istocie nigdy nie spodziewa�em si� us�ysze� od niej czego� takiego - powiedzia� - ani nie zna�em ku temu powodu. Nie znam go te� i teraz. Wiem tylko jedno, tam, gdzie ona jest, nie jestem mile widziany. A zatem, skoro nic lepszego nie mog�em zrobi�, wyruszy�em t� sam� co ty drog� i w Hastings dogoni�em Johna Chestera i twoich zbrojnych tu� przedtem, zanim wsiedli na statek. Przesta� m�wi�. Przez chwile jechali dalej w milczeniu. Na d�u�szy czas Dafydd powr�ci� do wpatrywania si� w uszy w�asnego konia, ale w ko�cu spojrza� zn�w na Jima. - Nie masz mi nic do powiedzenia, sir Jamesie? - spyta�. - �adnego wyja�nienia, kt�re pomog�oby mi zrozumie�, co mi si� przytrafi�o, �adnej rady? Jim czu� si� rozdarty wewn�trznie. Pami�ta�, co Angie powiedzia�a mu o obawie Danielle, �e raz zobaczywszy j� rozd�t� ci���, Dafydd przesta�by j� kocha�. Nie by� to jednak jego sekret i nie m�g� zdradzi� go �ucznikowi, a nie istnia�o nic innego, co m�g�by powiedzie� mu na pocieszenie. Nawet gdyby ochoczo po�wi�ci� ca�� fortun�, �eby tylko m�c to zrobi�. - Jedyn� pociech� czy nadziej�, jak� mog� ci ofiarowa� - zacz�� w ko�cu powoli m�wi�, s�ysz�c ze zdziwieniem, �e wyra�a si� jak sir Brian czy sir Giles, nieco bardziej wyszukanym j�zykiem tego �wiata -jest to, �e w takim jak ten przypadku zawsze istnieje jaka� przyczyna i pr�dzej czy p�niej kobieta powie co to jest, je�li tylko naprawd� kocha. A daj� ci moje s�owo, �e wierz� prawdziwie, i� Danielle kocha ci� tak samo, jak zawsze ci� kocha�a. - Gdybym tylko m�g� w to wierzy�. - Dafydd nie by� do ko�ca przekonany. Ponownie zapad�o milczenie i tym razem trwa�o a� do chwili, kiedy Jim poj��, �e �ucznik sko�czy� ju� ze zwierzeniami. Zebra� wi�c wodze i podjecha� naprz�d do��czaj�c do Gilesa i Briana. - Dafydd jest bardzo nieszcz�liwy - zagai�, kiedy zr�wna� si� z tamtymi dwoma. Giles spojrza� na niego nieco zdziwiony. Brian patrzy� prosto przed siebie zaciskaj�c szcz�ki. - Na Boga - powiedzia� - ka�dy z nas uk�ada sobie w�asne �ycie, i to �ycie jest jak dom, do kt�rego trzeba by� zaproszonym, zanim si� tam wejdzie. Je�li zostan� zaproszony, zrobi�, co tylko zdo�am. W przeciwnym razie ka�dy z nas ma sw�j w�asny dom, w kt�rym �yje, a te domy obecnie zaj�te s� nie Dafyddem, lecz tym, co le�y przed nami. Najwy�szy czas, �eby�my porozmawiali o tym, a nie o innych sprawach, skoro jeste�my ju� na otwartej drodze i nikt nie mo�e nas pods�ucha�. Nagle popatrzy� na Jima. - Chyba �e magicznie? - spyta�. - Jamesie, czy mo�na nas pods�ucha� magicznym sposobem? - Obawiam si�, �e nie jestem jeszcze takim Magiem, aby m�c odpowiedzie� na to z ca�� pewno�ci� - powiedzia� Jim - ale jestem prawie przekonany, �e to niemo�liwe. Co nie wyklucza takiej mo�liwo�ci. Ale po prostu nie s�dz�. - Wi�c pom�wmy! - prawie wybuchn�� sir Giles. - Na �wi�tego Cuthberta, do�� mam tych szept�w i milczenia o tej sprawie. Mamy przed sob� ziemie cz�owieka, kt�ry trzyma w niewoli naszego nast�pc� tronu. Zajmijmy si� tym, jak mo�e zosta� uwolniony i bezpiecznie st�d zabrany. - Je�li pami�tasz, to rad� sir Raoula by�o - powiedzia� Brian - aby�my w lasach otaczaj�cych zamek czarodzieja spotkali tego, kt�ry by� przedtem cz�owiekiem ojca sir Raoula. A cz�owiek �w wska�e nam spos�b na wej�cie i odnalezienie miejsca, gdzie trzymaj� naszego ksi�cia. Wskaz�wki co do odnalezienia miejsca spotkania wszyscy mamy wyryte w pami�ci. - Ee... tak - powiedzia� Jim z poczuciem winy. Jego wskaz�wki by�y zapisane. - Lecz powstaje pytanie - ci�gn�� rycerz - czy te wskaz�wki wystarcz�, aby�my mogli odnale�� to miejsce. A je�li z jakiego� powodu by�y s�uga jego ojca nie b�dzie m�g� wyj�� i znale�� nas tam, mimo �e b�dziemy czeka� przez kilka nocy? Im d�u�ej b�dziemy kr�ci� si� po tym lesie, tym bardziej prawdopodobne, �e napotkaj� nas inni stra�nicy Malvinne'a. Dlatego nie by�oby �le poczyni� plany na wypadek, gdyby trzeba nam by�o obej�� si� bez pomocy tego s�ugi. - Jakie plany mo�emy poczyni�? - spyta� sir Giles. - Je�li zamek jest tak obszerny, jak ka�e nam wierzy� to, co m�wi� sir Raoul, mog�oby nam zaj�� ca�e tygodnie przeszukanie go tylko dooko�a, aby znale�� bezpieczne wej�cie. - Tak - zamy�li� si� Jim - to prawdziwy problem. W tej akurat chwili nie widz� sposobu na rozwi�zanie go. - By� mo�e, �e ja go mam - powiedzia� Brian. - Dlatego w�a�nie zaproponowa�em, �ebym poszed� z wami, Jamesie i Gilesie, a tak�e, �eby zabra� z nami Aragha i Dafydda. Czy nie uderzy�o was, jak szcz�liwie dobrana jest nasza pi�tka jako oddzia� maj�cy znale�� dost�p do nieznanego zamku i miejsca, w kt�rym trzyma si� kogo� jako wi�nia? Zamilk� zamy�lony. - Z �ucznikiem - kontynuowa� po chwili - posiadamy teraz �rodki, �eby cicho, na odleg�o��, zabi� ka�dego stra�nika, kt�rego musimy si� pozby�. A w wilku mamy nie tylko kogo�, kto mo�e nas ostrzec, �e wr�g zbli�a si� do nas po cichu w ciemno�ciach, ale tak�e kogo�, kto w razie potrzeby mo�e wytropi� drog� do wej�cia, kt�rym jakikolwiek stra�nik wyszed� z zamku, tak �e b�dziemy mogli poczyni� w�asne plany, jak si� tam mamy przedosta�. - Ale zak�adasz - powiedzia� Giles - �e do zamku b�dzie wi�cej ni� jedno wej�cie. Niewiele zamk�w ma wi�cej ni� jedno wej�cie, a je�eli istnieje dodatkowe, to jest ono sekretn� drog� ucieczki pana zamku, dobrze ukryt� i prawdopodobnie silnie strze�on�. - Zgaduj� - powiedzia� Brian - �e w zamku takim jak ten, strze�onym zar�wno przez Magi�, jak i or�, mo�e by� wi�cej ni� jedna, a nawet kilka dr�g wej�cia i wyj�cia. Popatrzy� na Jima i Gilesa znacz�co. - Jedno dla du�ych grup ludzi i koni, jedno lub wi�cej takich tajemnych wej��, o jakich m�wisz, Gilesie. Ale tak�e inne wej�cia i wyj�cia dla pomniejszych zamkowych s�ug. Jak m�wi�, to z mojej strony tylko przypuszczenie, ale s�dz�, �e to przypuszczenie s�uszne. Co wi�cej, jedynym, kt�ry mo�e odkry�, czy to prawda, jest wilk, kt�ry - je�li b�dzie uwa�a� to za s�uszne - m�g�by p�j�� przodem lub po prostu przeszuka� teren, podczas gdy my b�dziemy czeka� w wyznaczonym miejscu na tego, kto ma si� tam z nami spotka�. Wilk przyni�s�by nam jak�� wiadomo�� o wej�ciu, z kt�rego mogliby�my skorzysta�, gdyby ten by�y s�uga si� nie pojawi�. Jim poczu� si� bardziej ni� tylko troch� ma�o znacz�c� osob�. Wtedy kiedy schodzili na l�d w Bre�cie i kierowali si� do miejscowej gospody, my�la� o tym, �e tylko jego pozycja sprawia�a, i� nominalnie by� g�ow� tej wyprawy i �e Brian albo Giles byliby znacznie lepsi jako jej dow�dcy. Z pewno�ci� zapatrywania Briana i to, co do tej pory im powiedzia�, potwierdza�y to. To prawda, �e Jim nie by� specjalist� od zamk�w. Zna� Malencontri, zna� Zamek Smythe i Zamek Malvern, kt�ry by� siedzib� de Chaney�w, rodziny damy serca Briana. Ale to by�o wszystko i musia� przyzna� teraz przed samym sob�, �e nigdy nie zaj�� si� zbadaniem �adnego z tych zamk�w, w��cznie z w�asnym Malencontri, od strony ich przydatno�ci do obrony lub mo�liwo�ci przedostania si� do nich nieprzyjaci� z zewn�trz. T� noc sp�dzili przy drodze, obozuj�c na powietrzu. Aragh nie wr�ci�. P�nym popo�udniem nast�pnego dnia dotarli do Blois i przenocowali w gospodzie, gdzie wilk, oczywi�cie, tak�e si� nie pokaza�. Dopiero kiedy byli o dwa dni drogi za Blois, do��czy� do nich. Tymczasem Jim bardzo si� stara� wymy�li� jaki� spos�b na to, �eby za pomoc� Magii odkry�, jaki by� pow�d udzia�u Aragha w wyprawie. Mia� niejasne wra�enie, �e Carolinus m�g�by naprowadzi� go na trop tej przyczyny, gdyby tylko starszy czarodziej mia� tak� ochot�. Pozostawa�o tylko pytanie, jak porozumie� si� z nim. Powinien istnie�, my�la� Jim, jaki� magiczny odpowiednik telefonu. Czy przynajmniej jaka� forma komunikacji, kt�ra mog�aby skontaktowa� jego umys� z umys�em Maga. Dopiero drugiej nocy za Blois przysz�o natchnienie. Mity pe�ne by�y tego rodzaju rzeczy, jakich szuka�. Co wi�cej, uderzy�o go, �e istnia� podobny mechanizm stosowany w psychologii. Mitologia z pewno�ci� graniczy�a z Magi� w tym sensie, �e bardzo cz�sto Magia by�a w niej obecna. Jednym z najbardziej powszechnych magicznych zdarze� w mitologii by�o to, �e kto� �ni� o czym�, co mia�o potem si� sprawdzi� albo zdarza�o si� w innym miejscu lub te� dzia�o w innym miejscu w tym samym czasie. Oczywi�cie gdyby jego Magia zdo�a�a przywo�a� taki sen, to powinien by� w stanie nawi�za� kontakt miedzy sob� a Carolinusem. Tej nocy, zanim zasn��, starannie zapisa� na wewn�trznej strome czo�a: JA/SEN ----� SEN/CAROLINUS Im wi�cej o tym my�la� - kiedy le�a� owini�ty w swoje derki pod gwiazdami, przy stygn�cym �arze ogniska, za kt�rym spoczywa�y ciemne wzniesienia, b�d�ce cia�ami jego trzech towarzyszy - tym bardziej podoba� mu si� ten pomys�. Jego umys� rozwa�a� ten problem na wszystkie strony. Zrobi�, co m�g�, �eby wymy�li� powody, dla kt�rych taka niezdarna formu�a mia�aby zadzia�a� lub nie. Wreszcie, wyczerpany przeskakiwaniem tam i z powrotem od jednej mo�liwo�ci do drugiej, zapad� w g��boki sen. Przez chwil� jego my�li kr��y�y i przesuwa�y si� przez seri� nie zwi�zanych ze sob� sennych marze�, co by�o bardzo zwyczajne i cz�ste, kiedy zaczyna� zasypia�. Potem przysz�a chwila pustki. Nast�pnie, niespodziewanie, znalaz� si� przed domkiem Carolinusa przy D�wi�cznej Wodzie. Zbli�a� si� w�a�nie �wit. Czarodziej i Aragh byli tam obaj, stali na zewn�trz domu na �cie�ce mi�dzy kwiatami. Jedynym problemem z tym snem by�o to, �e wszystko sta�o do g�ry nogami. - Co to ma by�? - odezwa� si� ostro we �nie do Wydzia�u Kontroli. Gdy tylko przy�ni�o mu si�, �e wypowiada te s�owa, poczu� si� zdziwiony swoim w�asnym zuchwalstwem. Jeszcze nigdy w �yciu nie odezwa� si� tak szorstko do Wydzia�u Kontroli. Lecz we �nie Wydzia� mu odpowiedzia�, i to dalekim od z�o�ci, pokornym tonem. - Och, przepraszamy - odrzek� tubalny g�os i widok odwr�ci� si� w�a�ciw� stron� do g�ry. - W�a�ciwie - ci�gn�� g�os - to ty by�e� do g�ry nogami. Jim zastanawia� si�, jak m�g� by� do g�ry nogami, skoro, o ile m�g� to stwierdzi�, wcale go tam nie by�o. Wydawa�o mu si�, �e jest pozbawionym cia�a punktem widzenia, niewidoczn� par� oczu. A tak�e najwyra�niej niewidoczn� par� uszu, bo w�a�nie zorientowa� si�, �e s�yszy rozmow� mi�dzy Magiem a wilkiem. - C�, wszystko w porz�dku - przynajmniej tutaj - m�wi� Carolinus. - Powiniene� czu� to r�wnie wyra�nie jak ja. Szkoda, �e nie mog� tego samego powiedzie� o innych miejscach. Wiesz, �e James pojecha� do Francji? - Tak - warkn�� Aragh. - M�wi�em mu, �e to g�upota! - G�upota jest kwesti� punktu widzenia, wilku - powiedzia� czarodziej. - Co jest g�upot� dla ciebie, nie musi by� g�upot� dla Jamesa, sir Briana czy wielu innych ludzi. - Wszyscy dwuno�ni... - zacz�� gderliwie Arach i urwa�. - Bez obrazy, Magu. Nie m�wi�em o tobie. Ale przysi�gam, prawie wszystko na dw�ch nogach ma tyle rozs�dku co motylek. - �wiat si� kr�ci nie tylko opieraj�c si� na rozs�dku, zdrowym rozs�dku, kt�ry, jak mniemam, masz na my�li - powiedzia� Carolinus. - Ta sprawa z uwi�zieniem ksi�cia we Francji nie jest w niczym podobna do sprawy Twierdzy Loathly, prawda? Nie taka to prosta sprawa jak wtedy, ze z�em usadowionym w ciemnym miejscu, ze stworami zebranymi poni�ej, gotowymi walczy� ze wszystkim, co nadejdzie. Ze z�em �l�cym legiony takich stwor�w jak piaszczomroki, �eby pokonywa�y ka�dego, kto si� mu sprzeciwia. Wcale nie taka sprawa jak z Twierdz� Loathly, prawda? Wilk popatrzy� na czarodzieja zb�jeckimi oczami. - Je�eli chcesz mi co� powiedzie�, Magu, powiedz to po prostu - rzek�. - Moja droga zawsze by�a prost� drog�. Nie mam �adnego zami�owania do ciemnych aluzji i sprytnego przekr�cania s��w. - Dobrze - zgodzi� si� Carolinus - no to powiem ci bez ogr�dek, �e ta sprawa jest tak� sam� potyczk� z Ciemnymi Mocami jak ta pod Twierdz� Loathly, w kt�rej uczestniczy�e�. Lecz tym razem jest os�oni�ta �wiatowymi ambicjami i marzeniami ludzi, wi�c nie jest tak widoczna jak przedtem. Mimo to jest to znowu ta sama historia. Istnieje zagro�enie i James, Brian, a teraz nawet Dafydd, id� mu naprzeciw. I s� jedyn� nadziej� na powstrzymanie z�a od wyrwania si� na �wiat i poczynienia wielkich szk�d, tak jak nam to grozi�o poprzednim razem. Wszyscy tam s� - opr�cz ciebie. - Nie moja rzecz - warkn�� wilk. - To znaczy, nie chcesz uzna� tego za sw� rzecz - powiedzia� czarodziej - i dla poparcia tej �lepoty udajesz, �e twoi przyjaciele nie potrzebuj� ci� i �e James wraz z innymi id� przeciw wrogowi, kt�ry wcale nie jest pot�niejszy od nich. Aragh znowu zawarcza�, lecz tym razem bez s��w i z zak�opotaniem. - M�wisz wielkimi s�owami, kt�re maj� w �rodku ma�o sensu, jak zwykle, Magu - stwierdzi�. - Prosi�em, �eby� jasno mi powiedzia�, jaka jest sytuacja, ale ty wci�� kr��ysz i kr��ysz. I nie zmierzasz prosto do sedna sprawy. No to po co da�e� zna�, �ebym tu przyby�? Czego ode mnie chcesz i czemu uwa�asz, �e powinienem ci to co� da�? - Powiem ci tak - rzek� Carolinus - bo jeste� zrz�dliwym, upartym, samolubnym angielskim wilkiem i trzeba ci samemu znale�� odpowied� na to twoje pytanie - inaczej nigdy by� w ni� nie uwierzy�. Rozumiem, �e wiesz, co to jest wilcze szczeni�? - Czy wiem? - Aragh wywiesi� j�zyk w grymasie bardzo podobnym do �miechu. - Nie tylko wiem, ale jest obecnie wiele doros�ych ju� wilk�w, kt�re... ale niewa�ne. Moje �ycie to moje �ycie. Tak, wiem, co to jest wilcze szczeni� i jak wygl�da. Co z tego? - Czy wys�a�by� wilcze szczeni� do walki z innym, w pe�ni doros�ym wilkiem? - spyta� czarodziej. - Twoje pytania staj� si� nieco szalone - oczywi�cie z ca�ym szacunkiem, Magu - powiedzia� wilk. - Naturalnie, �e nie. Ani nie wys�a�bym szczeniaka - nie �ebym w og�le nie m�g� wys�a�, skoro angielski wilk to angielski wilk i niezale�nie od wieku robi to, co chce, a nie to, co kto� inny ka�e mu zrobi� - ani nie wys�a�bym dwuletniego wilka przeciw takiemu, kt�ry prze�y� pi�� lat i zazna� wilczych praw. To by by�o jak wysy�anie owieczki prosto w moj� paszcz�. - To, co s�dzisz o wys�aniu m�odego czarodzieja klasy D przeciwko Magowi klasy niemal tak wysokiej jak moja - AAA? Czy nie przypomina�oby to troch� wys�ania dwuletniego wilka przeciw pi�cioletniemu? A nawet szczeni�cia przeciw doros�emu wilkowi? - M�wisz o Jamesie i jego wiedzy jako czarnoksi�nika... - Czarodzieja, je�li �aska, wilku! - rzuci� Carolinus. - Mi�dzy nami, kt�rzy pracujemy nad Sztuk�, "czarnoksi�nik" to nie jest �adne okre�lenie. Jestem Magiem i James te� jest Magiem. Ten, przeciw kt�remu zmierza, mo�e zas�ugiwa� na miano, jakiego w�a�nie u�y�e�. - Wi�c - powiedzia� wilk - m�wisz mi, �e James potrzebuje mnie we Francji? - Tak - odpar� Mag. - No to p�jd� - zadecydowa� Aragh - chocia� nie cierpi� podr�owa� poza Angli�. I zrobi�, co mog�, �eby wspom�c Jamesa i innych moich przyjaci�, ale tylko dlatego, �e s� to moi przyjaciele. Roze�mia� si� nagle i cicho, szeroko otwieraj�c szcz�ki, a jego mordercze z�by zab�ys�y ponuro w �wietle s�o�ca. - Mog� im pom�c przeciw wszystkim, poza wilkami - powiedzia�. - Wilkami? - spyta� Carolinus. - Dlaczego nie przeciw wilkom? Czy francuskie wilki to twoi przyjaciele? Aragh za�mia� si� znowu. - Przyjaciele? Wszystko, tylko nie to - odpowiedzia�. - Ale mi�dzy wilkami te� istniej� zasady, Magu - nawet je�li ty i tw�j rodzaj ma�o o tym wiecie. B�d� na terytorium francuskich wilk�w. Musz� tam ust�powa� ka�demu z nich albo walczy� ze wszystkimi wilkami we Francji, a nawet ja nie wierz�, �ebym m�g� pokona� wszystkie francuskie wilki. Zamkn�� paszcz� i przekrzywi� g�ow� spogl�daj�c kpi�co na Carolinusa. - A ty, Magu? - spyta�. - Kiedy my wszyscy b�dziemy zaj�ci zagranicznym czarnoksi�nikiem, czy jak go chcesz tam nazywa�, to gdzie b�dzie ta pomoc, kt�r� ty mo�esz ofiarowa�? - By�em w to zamieszany, jeszcze zanim si� zacz�o - odpowiedzia� cierpko czarodziej. - Chocia� ty tego nie widzia�e� i mo�e nigdy nie zobaczysz, jak jestem w to zamieszany. Jego g�os, jak na Carolinusa, zrobi� si� niezwykle �agodny. - Ze wszystkich kr�lestw, na jakie s� podzielone ludzkie i nieludzkie istoty tego �wiata - powiedzia� - najbli�szym temu, kt�re powstrzymuje Ciemne Moce i ich stwory, jest kr�lestwo nas, Mag�w, Araghu. Gdy� nasza Sztuka to niebezpieczna nauka, ci�ka nauka, d�uga nauka i taka, kt�ra nigdy si� nie sko�czy. Tak jak nasza odpowiedzialno�� za to, by pomaga� powstrzyma� Ciemne Moce, nie ko�czy si� nigdy. Zawsze - my, kt�rzy nazywamy siebie Magami - jeste�my na pierwszej linii ka�dej bitwy przeciw tym mocom i wszystkiemu, nad czym panuj�, w��cznie z naszymi pobratymcami, kt�rzy przeszli na drug� stron� i stali si� czarnoksi�nikami. - Zatem... - zacz�� wilk, ale czarodziej podni�s� d�o� i go powstrzyma�. - Lecz powody s� takie, jakich nikt, poza Magiem mojej lub bliskiej mi klasy, nie m�g�by poj�� - powiedzia�. - Z tych to powod�w w tej chwili Jim musi wyst�pi� przeciw temu, kt�ry nazywa siebie Malvinne'em, sam jeden, mimo �e Malvinne g�ruje nad nim niczym pot�na g�ra nad takim ma�ym domkiem jak m�j. Podczas gdy ja, r�wny Malvinne'owi lub wi�kszy od niego, musz� sta� z boku i pozwoli�, �eby zdarzy�o si� to, co ma si� zdarzy�. Nie mog� teraz si� w to w��czy�. Ale ty mo�esz, Araghu, i ogromnie mi ul�y�o, gdy us�ysza�em, �e tak zrobisz. Bo b�dziesz Jimowi potrzebny; i nikt inny ci� w tej potrzebie nie zast�pi. - Zawsze ci� zna�em jako uczciwego cz�owieka, Magu - mrukn�� wilk - wi�c poprzesta�my na tym. Jim ju� wyruszy� na wybrze�e i w tej-chwili by� mo�e jest na statku p�yn�cym do Francji. Je�li nie, to mo�e go jednak dogoni�, zanim wyp�ynie, co u�atwi�oby znacznie moj� przepraw� przez wod�. Cho� i tak znalaz�bym spos�b. Zr�b tylko dla mnie jedn� rzecz. Nie m�w Jimowi, �e robi� to z sympatii do niego. Nie trzeba, by zacz�� my�le�, �e niech tylko wpadnie w jakie� tarapaty, a Aragh zaraz przyleci biegiem. Jestem wolnym wilkiem i sam podejmuj� swoje decyzje. - Obiecuj� ci - powiedzia� Carolinus - �e nie powiem mu ani s�owa o tym, �e robisz to z mi�o�ci do niego. - Dobrze - stwierdzi� Aragh. Odwr�ci� si� i momentalnie znikn��. �ni�c Jim patrzy�, jak czarodziej stoi sam na alejce przed swoim ma�ym domkiem. Przez chwil� sta�, jak gdyby zamy�lony, potem odwr�ci� si� i we �nie by�o to tak, jakby podchodzi� prosto do Jima, kt�rego tam jednak nie by�o. Jego twarz ros�a i ros�a, a� zas�oni�a niemal ca�� reszt� obrazu. - Od tej chwili zaczyna si� prawdziwy sprawdzian - odezwa� si� Mag - ale nie pr�buj wi�cej tak si� ze mn� ��czy�. Malvinne te� ma sny. Jim obudzi� si�. Noc doko�a niego by�a cicha, z wyj�tkiem lekkiego wiaterku, kt�ry b��dzi� mi�dzy nim a gwiazdami. Przez kilka chwil mia� g�ow� pe�n� tego, co dopiero widzia�, a potem wspomnienie zacz�o bledn�c, a� zacz�� zastanawia� si�, czy nie by� to rodzaj jakiego� snu spe�niaj�cego �yczenia, kt�ry wywo�a� sobie dla pociechy. Po�o�y� si� i znowu zapad� w g��boki sen bez sn�w. Rozdzia� 23 Gdy nieca�y rok temu Jim i inni zbli�ali si� do Twierdzy Loathly przed ostateczn� bitw� z jej stworami, zar�wno ziemia, powietrze i woda, jak i wszystko zawarte w tych trzech �ywio�ach nosi�o oznaki tego, do jakiego rodzaju miejsca si� zbli�ali. We wszystkim by�a jaka� szaro��, apatia i og�lny smutek - podobny niemal do �mierci. Jednak�e teraz, gdy w ko�cu zbli�yli si� do zamku Malvinne'a, nic takiego nie by�o wida� w otaczaj�cym ich blasku dnia. By�o p�ne popo�udnie, ale s�o�ce wci�� jasno �wieci�o. Pojawi�o si� par� chmur, kt�re zebra�y si� na wschodzie, tak �e w �aden spos�b nie przys�ania�y s�onecznego �wiat�a. Nieco sucha, lecz zielona letnia trawa g�sto pokrywa�a ziemi�, drzewa by�y pe�ne li�ci, a tu i tam rozkwita�y k�pami letnie kwiaty. Jaki� czas temu, kieruj�c si� wskaz�wkami sir Raoula, zjechali z g��wnej drogi w punkcie, kt�rego poleci� im szuka�. Droga do zamku Malvinne'a, powiedzia� francuski rycerz, bywa�a widoczna tylko wtedy, kiedy czarnoksi�nik tego chcia�. W przeciwnym razie wi�kszo�� przeje�d�aj�cych mija�a jego maj�tek, nie widz�c go i nigdy nie podejrzewaj�c, �e tam si� znajdowa�. Po raz pierwszy dostrzegli ch�teau Malvinne'a z dosy� sporego wzniesienia. W oddali wida� by�o niebieski nurt Loary, tu� za gmachami, kt�re pod pewnymi wzgl�dami, od strony architektury, przypomina�y zamek, chocia� budowla by�a du�o rozleglejsza ni� wszystkie widziane wcze�niej przez Jima. Ca�o�� skrzy�a si� w blasku s�o�ca. Tylko ciemny las, ten czarny g�sty las - kt�ry musia� otacza� ch�teau na szeroko�� mili czy p�torej, tak �e ca�kowicie odgradza� go od w�d Loary - by� pierwszym przejawem ciemno�ci przypominaj�cej t�, kt�r� widzieli wok� Twierdzy Loathly. Czer� ta nie by�a jedynie czerni� ciemnego lasu, ale lasu, kt�ry by� dos�ownie czarny, lasu o czarnym podszyciu - krzewach, kar�owatych drzewach i mo�e nawet samej trawie - chocia� nie mo�na by�o by� tego pewnym z tej odleg�o�ci i mog�a to by� po prostu czarna ziemia pod drzewami. Same drzewa ros�y obok siebie tak g�sto, �e ca�y las wygl�da� jak pojedyncza k�pa ciernistych zaro�li. �adne z drzew nie wyrasta�o wysoko. Jim ocenia�, �e rzadko kt�re si�ga�o wy�ej ni� pi�tna�cie czy dwadzie�cia st�p. Ale nie musia�y by� wysokie, g�sto�� rozrostu i pl�tanina ga��zi wystarcza�y za wyja�nienie przeznaczenia tego lasu i jego reputacji. Ale, powiedzia� sobie Jim, musz� biec tam jakie� �cie�ki, inaczej ci, kt�rych Malvinne wysy�a�, �eby patrolowali las w poszukiwaniu intruz�w, nie mogliby si� przeze� przedrze�. Lecz �cie�ki te mog�y by� - jak �cie�ki labiryntu - wystarczaj�co bezpieczne dla tych, kt�rzy je znali, stanowi� za� pu�apk� dla ka�dego, kto ich nie zna� i wtargn�� pod ciemne ga��zie. Wszyscy, w��cznie z Araghem, odruchowo przystan�li na szczycie zielonego wzniesienia. Siedzieli w milczeniu, spogl�daj�c w d� na cel swej podr�y. Poza drzewami zamek sk�pany by� w ostatnich promieniach s�o�ca. Tylko z�owieszcza szaro�� jego zwie�czonych blankami wie�, mur�w i strzelnic wydawa�a si� zapowiada� co� niedobrego. Strzy�one ogrody, altany, niewielkie sadzawki i trawniki znajduj�ce si� wok� podstawy zamku wygl�da�y atrakcyjnie, lecz tam gdzie zaczyna� si� sam zamek, wszystko wygl�da�o jak w najsro�szej fortecy, z jedn� r�nic�, mianowicie nie by�o fosy. Kiedy� Jim roze�mia�by si� na t� my�l - ale teraz przysz�o mu do g�owy, �e mimo wszystko fosa mog�a tam by�. Niewidoczna dla ich oczu tak jak droga od posiad�o�ci do g��wnego traktu, za spraw� Malvinne'a ukazuj�ca si�, gdy zbli�ali si� odwiedzaj�cy, kt�rych pragn�� go�cinnie przyj��. - Poczekamy przynajmniej do zmierzchu - powiedzia� Jim, ze zdziwieniem s�ysz�c w swoim g�osie rozkazuj�c� nut�. - Potem, kiedy �wiat�o zacznie przygasa�, przeprowadzimy rozpoznanie w tych lasach. Tymczasem powinni�my chyba znale�� jakie� miejsce, w kt�rym si� ukryjemy a� do zachodu s�o�ca. - W rzeczy samej, masz racj� Jamesie - popar� go Brian. - Najm�drzej by�oby znale�� miejsce na kryj�wk� dla nas nie tylko na teraz, ale i na d�u�ej, je�li trzeba b�dzie czeka�. Co� mi m�wi, �e skontaktowanie si� z tym czym�, co kiedy� by�o cz�owiekiem, zajmie nam przynajmniej kilka dni. - Sp�jrzcie na d�, troch� na lewo od nas, mo�e ze �wier� angielskiej mili - odezwa� si� Aragh. - Sp�jrzcie tam, gdzie na stoku wzg�rza jest zag��bienie. Nie ma tam drzew ani innej ro�linno�ci, kt�ra mog�aby je os�oni�, ale je�li dobrze zgaduj�, to zag��bienie zakr�ca i albo b�dzie tam jaka� ma�a, zamkni�ta kotlinka, albo jaskinia. Wszyscy spojrzeli. Doskona�y zmys� obserwacyjny wilka pozwoli� mu dostrzec to, co umkn�o pozosta�ym. Przelotne spojrzenie pomin�oby co�, co zdawa�o si�, jak powiedzia� Aragh, zaledwie zag��bieniem na zboczu wzg�rza. Ale teraz, gdy przyjrzeli si� dok�adnie, dostrzegli cienie w jego g��bi, kt�re mog�y oznacza�, �e kotlinka ci�gn�a si� dalej w zboczu wzg�rza. - Zjed�my tam na d� - powiedzia� Brian. Zjechali i okaza�o si�, �e wilk mia� racj�. Kotlinka okaza�a si� zag��bieniem w stoku wzg�rza, kt�re ci�gn�o si� dalej i skr�ca�o na prawo, tak �e wypi�trzona �ciana ziemi zabezpiecza�a ich przed dostrze�eniem z lasu lub zamku poni�ej. Ma�y strumie� sp�ywa� ze wzg�rza, s�czy� si� dooko�a zag��bienia i bieg� dalej w d� w kierunku drzew. To nie tylko dobra kryj�wka, pomy�la� Jim, ale i bardzo dobre miejsce na obozowisko. By�o to jednak ch�odne obozowisko, gdy� zamek sta� zbyt blisko, by ryzykowa� rozpalenie ognia. Szcz�liwie zaopatrzeni byli w gotowane mi�so, chleb oraz ser; to w�a�nie wraz z winem zmieszanym z wod� ze strumienia stanowi�o ich kolacj�. Gdy zjedli, rozsiedli si� w �wietle ko�cz�cego si� dnia, rozmawiaj�c w tym poczuciu bliskiego kole�e�stwa, jakie przychodzi na ludzi, kt�rzy razem maj� dokona� czego� niebezpiecznego. Jedynie Aragh mia� ma�o do powiedzenia. Le�a� na ziemi jak lew, na brzuchu, ze wzniesion� g�ow� i wyci�gni�tymi razem przed siebie przednimi �apami. Chocia� zamku i lasu nie mo�na by�o st�d dostrzec, wilk nieprzerwanie mia� wzrok skierowany na zakr�t wzg�rza, kt�ry skrywa� przed nimi ten widok. Najwyra�niej nawet teraz trzyma� stra�. Pozostali d�ugo por�wnywali swoje mapy i to, co zapami�tali, nim doszli do porozumienia, gdzie przypuszczalnie powinni, na skraju lasu, znale�� wej�cie na �cie�k�. �cie�k�, kt�ra poprowadzi ich w�r�d drzew a� do miejsca, gdzie b�d� mogli skontaktowa� si� z tym, kogo mieli spotka�. Mo�e b�d� musieli przeszuka� oko�o stu jard�w wzd�u� skraju lasu, ale nie wi�cej. Po ustaleniu tego wszystkiego rozmowa zesz�a na inne sprawy. Sir Brian by� nie tylko najstarszym, ale i jedynym synem swojego ojca, tak �e nigdy nie by�o �adnych w�tpliwo�ci co do tego, �e odziedziczy Zamek Smythe. Tymczasem okaza�o si� - w jednej z tych chwil szczero�ci, kt�re zdarzaj� si� ludziom przed ryzykownym przedsi�wzi�ciem - �e Giles by� zaledwie trzecim synem w swej rodzinie, mia� zatem niewielkie szans� na jakiekolwiek dziedzictwo. Ponadto jako rycerz z Northumberland, bez �adnych przyjaci� czy stosunk�w na po�udniu Anglii, by ju� nie wspomnie� o przyjacio�ach czy stosunkach na dworze kr�lewskim, niewielk� mia� szans� na osi�gni�cie lepszej pozycji w �yciu. - Szczerze m�wi�c, nigdy na co� takiego nie liczy�em - powiedzia� rycerz do Jima, Briana i Dafydda. �aden z nich nie skomentowa� tego, a szczeg�lnie Dafydd, kt�rego widoki na polepszenie pozycji �yciowej by�y jeszcze mniejsze od szans Gilesa. Mimo wszystkich jego zdolno�ci i mistrzostwa w �uku istnia�o ma�e prawdopodobie�stwo, �eby zyska� wy�sz� pozycj� spo�eczn� w tym �wiecie. Dla niego najwyra�niej awans taki nie by� istotny, jednak�e dla kogo� z warstwy szlacheckiej wydawa� si� niemal obowi�zkiem (opr�cz tego, �e awans by� powszechnie po��dany). Celem ka�dego szlachetnie urodzonego by�o w taki czy inny spos�b zyska� ziemie, tytu�, wy�sz� rang� w �yciu, a stan rycerski stwarza� ku temu mo�liwo�ci. Dla Briana prawd� m�wi�c te� stanowi�o to konieczno��, je�li pragn�� o�eni� si� z Geronde Isabel de Chaney. Byli sobie przyrzeczeni, kiedy� jej ojciec, zanim wyruszy� na krucjat�, zaaprobowa� to narzecze�stwo. Wci�� istnia�a jednak mo�liwo��, �e wr�ciwszy z powrotem do domu, zmieni zdanie, zw�aszcza je�li zyska w Ziemi �wi�tej bogactwo i s�aw�. M�g�by wtedy zacz�� oczekiwa� czego� wi�cej od tego, kogo jego c�rka powinna po�lubi�. Giles jednak, cho� pochodzi� ze szlacheckiego rodu, przyzna�, i� jest wzgl�dnie pogodzony z tym, �e nie osi�gnie wielkiego nazwiska czy bogactwa na �wiecie. - Jednego tylko �ycz� sobie - zwierzy� si� przyjacio�om. - Tego, bym, zanim umr�, mia� mo�no�� dokonania jednego wielkiego czynu, nawet je�li w trakcie spotka mnie �mier�. S�owa te wytr�ci�y nawet Dafydda z jego zwyk�ego milczenia. - Nie moj� jest rzecz� radzi� rycerzowi, jak powinien �y� czy umiera� - odezwa� si�. - Lecz wydaje mi si�, �e wi�cej dobrego mo�na powiedzie� na temat �ycia i dokonania tego, co si� w �yciu da dokona� ni� o �mierci, czyli ko�cu bycia u�ytecznym dla �wiata. Jim niemal spodziewa� si�, �e sir Giles wybuchnie teraz gniewem, tak jak normalnie przy ka�dej oznace sprzeciwu, ale northumberlandzki rycerz by� w nastroju dziwnie spokojnym i refleksyjnym - niemal melancholijnym. - W istocie - zgodzi� si�, lecz powiedzia� to �agodnie - nie tacy jak ty, Dafyddzie, maj� m�wi� mnie czy innemu rycerzowi, jak �y� czy umiera�. Ale to jest r�nica w naszej pozycji. Zwa�, �e wielu rycerzy chcia�oby po�wi�ci� si� ca�kiem jakiej� wielkiej sprawie, nawet kosztem �ycia, lecz wstrzymuj� ich obowi�zki i powinno�ci wzgl�dem rodzin, �on, a nawet nazwisk. Przypadek uczyni� mnie jednak wolnym od takiej odpowiedzialno�ci. M�j ojciec ma dw�ch starszych syn�w i dw�ch m�odszych, wi�c rodzinnym dobrom nie grozi, aby mia�y popa�� w obce r�ce. Nie tylko nie mam �adnych specjalnych zobowi�za� wobec �adnego zwierzchnika - poza tym, co teraz nas tu sprowadza - nie mam nawet zobowi�za� wzgl�dem mego rodu i jego miana, opr�cz tego, by nie zosta�o zaszargane przez moje uczynki. A zatem jestem wolny, aby dokona� przynajmniej jednej wielkiej rzeczy, zanim umr�. I to jest moim marzeniem oraz pragnieniem. - Jeste� zbyt m�odym cz�owiekiem, by my�le� o �mierci, Gilesie - odpar� Jim. Wiedzia�, �e sam jest zaledwie o kilka lat starszy od rycerza z Northumberland, ale czu� si� niesko�czenie bardziej dojrza�y. Nie tylko ze wzgl�du na swoje ma��e�stwo, ale tak�e dzi�ki swojemu wychowaniu w �wiecie znacznie wyprzedzaj�cym ten w kwestiach naukowych i spo�ecznych. W tej chwili czu� si� wobec Gilesa jak ojciec, je�eli nie jak dziadek. - Czy gdybym by� starszy, tak samo ch�tnie potrafi�bym po�wi�ci� wszystko? - spyta� go Giles. - Nie, teraz jest dla mnie pora na szukanie przyg�d i by� mo�e w tej sprawie bezpiecznego wyprowadzenia ksi�cia z tamtego zamku b�d� mia� tak� szans�. Dla Jima, kt�ry nie mia� najmniejszego zamiaru umiera�, czy nawet da� si� zrani�, je�li b�dzie m�g� tego unikn��, d��enie rycerza by�o szokuj�ce. Nie kojarzy�o si� ono z niczym wi�cej, jak tylko z okropnym marnowaniem czyjego� �ycia. By�o jednak jasne, �e Giles nie wymy�li� sobie tego pod wp�ywem chwili. Pomys� ten najwyra�niej dojrzewa� w nim od d�ugiego czasu; mo�e nawet przez wi�kszo�� �ycia. W tej chwili sp�r nic by nie da�, lecz m�g�by zaszkodzi�. Jim zdecydowa� si� wi�c nie odzywa�. I Brian, i Dafydd zdawali si� by� tego samego zdania. Aragh albo zdania nie mia�, albo te� czu�, �e to, co Giles chce robi�, zale�y od Gilesa, i nie jest jego spraw� ani zmartwieniem. Z tego, co wiedzia� Jim, wilk m�g� popiera� to, co umy�li� sobie Giles. Taka postawa pasowa�aby do dzikiego wieku, w kt�rym wszyscy �yli. Kiedy ich dolinka znalaz�a si� w g��bokich ciemno�ciach, a s�o�ce zasz�o za wzg�rzem za ich plecami i drzewa poni�ej by�y ju� zaledwie rozmazanymi plamami w p�mroku, postanowili si� ruszy�. Jim zdecydowa�, �e Aragh powinien prowadzi�, �eby wra�liwemu instrumentowi, jakim by� jego nos, nie przeszkadza� zapach ludzi przed nim id�cych. Razem posuwali si� w d�, w stron� tego odcinka lasu, gdzie, jak s�dzili, powinno by� wej�cie na �cie�k�. Zej�cie po bezdrzewnym zboczu by�o �atwe, a stopy znajdowa�y oparcie. Kiedy dotarli do brzegu lasu, musieli przeszuka� tylko kilka jard�w, zanim znale�li przej�cie, kt�re - jak si� im wydawa�o - by�o tym opisanym przez sir Raoula. Prowadzi�o wprost pomi�dzy pl�tanin� drzew przed nimi. Przej�cie to dok�adnie pasowa�o do szczeg�owego opisu, jaki da� im Francuz. Stercza�a tam �wie�o z�amana ga��zka na ko�cu konara, skierowanego na zewn�trz lasu, co mia�o by� znakiem, �e nie tylko by�a to w�a�ciwa �cie�ka, ale i �e osobnik, kt�rego mieli spotka�, b�dzie ich szuka�. Z bliska jednak�e las wydawa� si� jeszcze bardziej gro�ny ni� z daleka. Wi�kszo�� drzew by�a tak niska jak jab�onie, nie znale�li na nich jednak ani �ladu owoc�w, tylko troch� guzowatych naro�li zamiast listowia. Ga��zie ros�y pod ostrymi k�tami. Bieg�y nie wi�cej ni� sze�� cali w jakimkolwiek kierunku, a potem ostro skr�ca�y w innym. Zgrubienia na tych skr�tach zw�a�y si� w kolce, mo�e nie ca�kiem takie jak ciernie, ale r�wnie ostre. Trzej rycerze odruchowo dobyli mieczy, kiedy g�siego weszli w las za wilkiem. Zerkaj�c w ty� z czo�a pochodu, Jim zobaczy�, �e nawet Dafydd wyci�gn�� d�ugi n�, kt�ry nosi� w dopasowanej pochwie na lewym wysokim bucie. W�r�d drzew znale�li si� w prawie kompletnych ciemno�ciach. Chocia� kiedy oczy si� przyzwyczai�y, gasn�cy blask dnia da� im nieco s�abego o�wietlenia. To by�o wszystko, dop�ki chwil� p�niej ksi�yc, prawie w pe�ni - kt�ry wzeszed�, zanim jeszcze zasz�o s�o�ce - nie podni�s� si� ponad zaro�la i nie zes�a� swoich promieni mi�dzy pnie drzew. Aragh pewny siebie sun�� naprz�d. Jim pocz�tkowo szed� za nim prawie po omacku, potem u�wiadomi� sobie, �e m�g�by polepszy� swoj� zdolno�� widzenia tego, co si� z nimi dzieje. Napisa� na wn�trzu czo�a: JA ----� SMOCZY WZROK, SMOCZY S�UCH I SMOCZY W�CH Natychmiast wzrok zmieni� mu si� na taki, jaki mia�by w smoczym wcieleniu. Nie by�a to jaka� znacz�ca, poprawa, ale widzia� wi�cej, ni� m�g� dostrzec jako cz�owiek. W dodatku m�g� teraz do pewnego stopnia u�ywa� nosa, tak jak to robi� wilk, �eby upewni� si�, �e s� wci�� na �cie�ce. Nie �eby kto� id�cy �cie�k� m�g� o niej zapomnie�. Mia�a ona nie wi�cej ni� trzy stopy szeroko�ci i przy ka�dym nieostro�nym ruchu mo�na by�o zawadzi� r�k� lub nog� o jedno z drzew. Przy takim przypadkowym kontakcie niemal zawsze napotyka�o si� zaostrzone naro�le ga��zi, a ka�de ich dra�ni�cie zdawa�o si� zdolne przeci�� dosy� gruby materia� lub sk�r�. Szli jednak dalej, a jedyn� rzecz� u�atwiaj�c� im drog� by� fakt, �e w miar� jak ksi�yc wznosi� si� i rozja�nia�, sama �cie�ka stawa�a si� du�o wyra�niejsza. Jim na chwil� przywr�ci� sobie ludzkie widzenie, �eby sprawdzi�, na ile dobrze widzieli jego dwuno�ni towarzysze. To, co odkry�, troch� go zaszokowa�o. Pozbawiony smoczego wzroku, z jego zdolno�ciami w przystosowaniu si� do odleg�o�ci i ciemno�ci, nawet twarz Briana widzia� jako zamazan� plam�. Odkr�ci� si� zn�w do przodu, w sam� por�, by unikn�� wpadni�cia na drzewo po prawej stronie, i wr�ci� do smoczego wzroku. �cie�ka wi�a si� w spos�b zadziwiaj�cy. Jim ju� dawno straci� wyczucie kierunku. Pochyli� si� do przodu i szepn��, wiedz�c, �e czujne uszy wilka wy�api� to: Araghu - spyta� - my�lisz, �e wci�� zmierzamy w stron� zamku? - Zmierzali�my jeszcze par� zakr�t�w temu - odpowiedzia� wilk tak cicho, �e Jim ledwie dos�ysza� jego g�os. - Od tego czasu najprawdopodobniej poruszamy si� r�wnolegle do niego przez las. Zauwa�, �e pod stopami mamy tylko ziemi�. Nie pomy�la� o tym wcze�niej, ale teraz, kiedy Aragh o tym napomkn��, jego w�asny, polepszony zmys� w�chu potwierdzi�, �e na poziomie gruntu niczego zielonego nie da�o si� wyw�szy�. Zreszt� dziwne by�oby, gdyby co� takiego tam znalaz�, skoro te drzewa musz� przes�ania� �wiat�o nawet w najja�niejszej porze dnia. - Czuj� wi�ksz� plam� wolnej ziemi niedaleko przed nami - ci�gn�� wilk tym samym cichym g�osem. - Najlepiej by�oby, gdyby�my tam przystan�li i zdecydowali, co robi�. Prawd� m�wi�c, mo�e nie b�dziemy mieli innego wyboru, tylko tam stan��. Jim nie poj�� dok�adnie znaczenia ostatnich s��w Aragha. Zwr�ci� jednak uwag� na co�, co przegapi� wcze�niej, ciesz�c si�, �e dzi�ki smoczemu wzrokowi widzi lepiej. Nagle u�wiadomi� sobie, jak oddychaj� jego trzej ludzcy towarzysze. Wszyscy poza Dafyddem, kt�ry szed� ostatni, oddychali ci�ko i z trudem. Brian nawet mrucza� co� pod nosem. Przy odrobinie wysi�ku i pomocy smoczego s�uchu Jim rozr�ni� co nieco z tego mruczenia. Rycerz jednostajnie kl�� do siebie. - ...Cholerny, za�... - g�os Briana urwa� si�, gdy rozleg� si� d�wi�k rozdzieranego materia�u. Najwidoczniej wpad� na jedn� z ostro zako�czonych naro�li. Zn�w rozleg�y si� prawie bezg�o�ne przekle�stwa. Id�cy za Brianem Giles i Dafydd milczeli - Giles niemal�e dziwnie, tak jakby wstrzymywa� oddech. Rosn�ce zaniepokojenie o towarzyszy ogarn�o Jima. Zn�w szepn�� do Aragha: - Jak daleko jeszcze do tej otwartej przestrzeni? - Jest tu� przed nami. Co si� dzieje z twoim nosem, Jamesie? - szepn�� ironicznie wilk. - Od paru minut w�szysz jak smok. Nie m�w mi, �e sam nie mo�esz sobie tego wyw�cha�. Jim pow�szy�. Z pewno�ci� by� przed nimi mocny zapach ziemi, go�ej ziemi; zapach nieco podobny do woni �cie�ki pod ich stopami, ale z odcieniem troch� bardziej wilgotnym i cuchn�cym. Wkr�tce doszli do miejsca, o kt�rym m�wi� Aragh. Wilk wysun�� si� do przodu i odwr�ci� pyskiem do pozosta�ych. Jim, gdy tylko wszed�, usun�� si� na bok, aby id�cy za nim tak�e mogli przej��. Przez chwil� stali tam, w nier�wnym k�ku, i przynajmniej Brian skorzysta� z okazji, �eby z�apa� oddech. Teraz Jim us�ysza�, �e Giles robi to samo. Oddycha� ci�ko, niemal z wysi�kiem. Oddech Dafydda by� r�wny, a o ile Jima s�uch nie myli�, Aragh nie oddycha� wcale, tak bezg�o�nie wci�ga� i wypuszcza� powietrze. Jim pomy�la�, �e by� mo�e dotarli do miejsca spotkania z p� cz�owiekiem, p� ropuch�, kt�ry kiedy� by� zbrojnym u ojca sir Raoula. Do miejsca tego uda�o im si� dosta� jednak zdecydowanie zbyt �atwo i prosto. Wskaz�wki Francuza m�wi�y, �e znajd� ma�e ukryte zej�cie ze �cie�ki na prawo mi�dzy drzewami, potem musz� troch� si� cofn��, a� dotr� do miejsca do�� szerokiego, �eby mogli stan�� tam wszyscy razem. Tymczasem teraz �cie�ka poprowadzi�a ich prosto na t� otwart� przestrze�. Co wi�cej, korzystaj�c z pe�ni ksi�yca i swojego smoczego wzroku, Jim rozejrza� si� doko�a i zobaczy� co najmniej trzy inne nier�wne, ciemne ko�a, b�d�ce wylotami dalszych �cie�ek. Wyra�nie by�o to miejsce, gdzie spotyka�y si� dr�ki wiod�ce przez las. Jak mieli stwierdzi�, kt�ry z tych trzech otwor�w zaprowadzi ich w kierunku zamku, a nie w przeciwnym, w g��b otaczaj�cego ich lasu? Po raz pierwszy w jasnym �wietle ksi�yca padaj�cym na wszystkich Jim m�g� dobrze przyjrze� si� Brianowi, Gilesowi i Dafyddowi. Wszyscy byli poznaczeni ostrymi, cierniowatymi naro�lami ga��zi drzew. Dafydd mia� najmniej zadrapa� na twarzy i d�oniach ze wszystkich. Brian wci�� kl�� pod nosem, Giles nie odzywa� si� wcale, ale z jego twarzy i r�k dos�ownie kapa�a krew. Gilesie! - powiedzia� Jim, podchodz�c o krok bli�ej do niego. - Co ci si� sta�o? - Nie widz� tak dobrze w nocy - odpar� rycerz nieco zmienionym g�osem. - To cecha dziedziczna w mojej rodzinie ju� od kilku pokole�. Nie zwracajcie uwagi. W tym czasie odwr�ci� si� ku niemu Brian. - Gilesie! - powiedzia� g�o�no, zszokowanym tonem. - Cz�owieku, wygl�dasz, jakby� walczy� z Kr�lem Kot�w! Jak to si� sta�o, �e tak marnie na tym wyszed�e�, gdy reszta z nas tylko... - W g�osie jego pojawi�o si� niewielkie wahanie - ...tylko lekko si� podrapa�a? - Jak m�wi�em Jamesowi - zacz�� rycerz, wci�� tym nieswoim g�osem - to rodzaj prawie �lepoty, kt�ra nawiedza ca�� moj� rodzin� w nocy. Nie s�dzi�em, �e mo�e to w og�le tutaj przeszkadza�, i istotnie, nie sprawia�o mi k�opotu. To wszystko drobne dra�ni�cia. - Jeszcze kilka takich, a wykrwawisz si� na �mier� - odezwa� si� Brian, ponownie zni�aj�c g�os. Odwr�ci� si� do Jima. - Musimy jako� go opatrzy� i upewni� si�, �e od tej pory b�dzie trzyma� si� �rodka �cie�ki. - Ca�kowicie si� zgadzam - stwierdzi� Jim zatroskany. - Brianie, ty i ja mo�emy odedrze� do�y naszych koszul, �eby zrobi� banda�e na jego r�ce i twarz. - Protestuj�! - sprzeciwi� si� Giles cicho, ale nieco mocniejszym tonem. - Obowi�zkiem rycerza jest ignorowa� takie drobiazgi. - By� mo�e - przyzna� ponuro Jim. - Ale jeszcze troch� i zaczniesz zostawia� �lady krwi, po kt�rych ka�dy b�dzie m�g� nas wytropi�. W tym czasie on i Brian wyci�gn�li ju� r�bki swoich koszul i zaj�li si� rwaniem ich na paski. Przy do�� s�abych sprzeciwach Gilesa owin�li mu obie d�onie i nadgarstki i ca�� twarz opr�cz oczu i nosa, ko�c�wki oddartych pask�w za� pozawi�zywali, aby umocowa� banda�e. - Od tej chwili - zdecydowa� Jim - idziesz mi�dzy Brianem a mn�, Gilesie, i trzymasz mnie r�koma za pas, a Brian b�dzie trzyma� z ty�u za tw�j pas, �eby ci� prowadzi� i utrzymywa� na �rodku �cie�ki. Brian zwr�ci� si� do wilka. - Czy masz jakie� poj�cie, gdzie jeste�my, Araghu? - spyta�. - Albo kt�r� z tych �cie�ek powinni�my p�j��? - Zamek le�y w tym kierunku - odpowiedzia� wilk, wskazuj�c pyskiem w stron� zbitej �ciany drzew mi�dzy dwoma wylotami �cie�ek. - W tej chwili jeste�my mniej wi�cej w �rodku lasu. Co do tego, kt�r� drog�, wiem nie wi�cej ni� wy. Z drugiej strony, gdybym by� sam, mo�e bym po prostu poszed� pod drzewami prosto do punktu, gdzie las urywa si� przy otwartych terenach zamku. Dopiero teraz Jim przyjrza� si� dok�adnie wilkowi. By� on zupe�nie nie podrapany. Mimo rozmiar�w czworono�nego przyjaciela Jim zrozumia�, �e tamten prawdopodobnie m�g� zrobi� to, o czym m�wi�. Os�oni�ty swym futrem, m�g� prze�lizgn�� si� mi�dzy drzewami, mniej czy bardziej po linii prostej, a� wyszed�by po drugiej stronie lasu. Ale to nie rozwi�zywa�o problemu pozosta�ych w�drowc�w. Rozdzia� 24 Kt�r� z tych trzech wybierzemy? - zapyta� szeptem po d�ugiej chwili milczenia Brian. - Z pewno�ci� musimy i�� dalej, bo wskaz�wki sir Raoula m�wi�y, �e miejscem spotkania b�dzie w�ska �cie�ka, z ukrytym wej�ciem, na prawo od tej, kt�r� szli�my. Jak, na Boga, mo�na ukry� wylot �cie�ki w tej pl�taninie? Pytanie by�o z tych, na kt�re nie oczekuje si� odpowiedzi. Jednak prawie natychmiast wilk odpowiedzia� na nie. - Oczywi�cie zastawiaj�c przej�cie fa�szywym drzewem - powiedzia�. - Oto co przychodzi z niedopuszczania mnie w pe�ni do waszych tajemnic. - Co przez to rozumiesz, Araghu? - spyta� Jim. - To, �e z ca�ym prawdopodobie�stwem przeszli�my ju� obok tego sekretnego przej�cia - odpar� wilk. - Jaki� czas temu min�li�my po prawej stronie drzewo, kt�re zosta�o odci�te u podstawy, a potem postawione z powrotem. Ci�cie zamaskowano p