1781
Szczegóły |
Tytuł |
1781 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1781 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1781 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1781 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Gordon R. Dickson
Smoczy rycerz
Tom I
Prze�o�yli Edyta Madej szlachetnemu Hubert Sawa
Rozdzia� l
By� mro�ny, marcowy poranek. W lesie Malencontri wstawa� w�a�nie �wit. Nosz�c tak� nazw� las ten powinien znajdowa� si� raczej gdzie� we Francji lub w Italii, lecz faktycznie r�s� w Anglii.
Oczywi�cie nikt, kto mia� co� wsp�lnego z tym lasem - pocz�wszy od trzech je�y zwini�tych w ciep�y k��bek w nieporz�dnie zarzuconym li��mi zag��bieniu w pobliskich zaro�lach, a sko�czywszy na sir Jamesie Eckercie, baronie de Bois de Malencontri i Riveroak, �pi�cym teraz ze sw� �on�, pani� Angel�, w ich zamku niedaleko st�d - nikt, raczcie to zauwa�y�, nie zawraca� sobie g�owy u�ywaniem na co dzie� tej sfrancuzia�ej nazwy. Miano Malencontri nada� okolicy jej poprzedni w�a�ciciel, kt�ry by� obecnie pozbawionym ziem wygna�cem (prawdopodobnie schroni� si� gdzie� na kontynencie), i dobrze mu tak.
Gdy tylko sir Hugh de Malencontri znalaz� si� w bezpiecznej odleg�o�ci, wszyscy okoliczni mieszka�cy zacz�li na powr�t nazywa� las jego prawdziwym imieniem, kt�re brzmia�o las Highbramble, czyli Las Wysokich Je�yn. Ca�a ta historia by�a zreszt� najzupe�niej oboj�tna jedynemu znajduj�cemu si� na nogach osobnikowi, kt�ry przechodzi� w�a�nie nie opodal zaniepokojonych, ale - na szcz�cie - bezpiecznie ukrytych je�y, i wystarczaj�co blisko Zamku Malencontri, by wyra�nie widzie� go pomi�dzy drzewami.
Oboj�tno�� by�a czym� naturalnym, gdy� tym porannym w�drowcem by� Aragh, angielski wilk. Nie tylko ten las, ale tak�e i par� innych uwa�a� on za swoje w�asne terytorium, nigdy wi�c nie zawraca� sobie g�owy tym, jak si� nazywaj�.
W�a�ciwie to bardzo rzadko przejmowa� si� czymkolwiek. Na przyk�ad teraz: chocia� wczesnowiosenny ranek by� przenikliwie zimny, wilk nie zwraca� na to najmniejszej uwagi, z wyj�tkiem tego, �e ch��d zwi�ksza� prawdopodobie�stwo, i� �lady b�d� wyczuwalne przy ziemi bli�ej ni� zazwyczaj.
Wobec temperatury Aragh okazywa� ten sam rodzaj oboj�tno�ci co wobec wszystkich innych zjawisk i rzeczy - wiatru, deszczu, je�yn, ludzi, smok�w, piaszczomrok�w, olbrzym�w i ca�ej reszty. W jednakowym stopniu okazywa�by j� tak�e trz�sieniom ziemi, wulkanom i pot�nym falom morskim, gdyby przypadkiem zdarzy�o mu si� z nimi zetkn�� - ale jak dot�d jeszcze mu si� to nie przytrafi�o.
By� potomkiem wilk�w olbrzymich, mia� rozmiary niedu�ego kucyka, a jego filozofi� by�o, �e je�li napotka co�, z czym sobie nie poradzi - b�dzie to ostatni dzie� jego �ycia, co i tak rozwi��e wszystkie jego problemy.
Wilk zatrzyma� si�, by zerkn�� na zamek i na przypominaj�cy pude�ko prostok�t s�onecznej komnaty* z nowomodnymi szybami w w�skich szczelinach okien. W ich szkle w�a�nie zaczyna� si� odbija� poranny brzask. Mimo zdecydowanie niepochlebnego zdania, jakie Aragh mia� na temat oszklonych okien, darzy� on osobist� przyja�ni� sir Jamesa i pani� Angel�, kt�rzy, jak wiedzia�, spali teraz w s�onecznej komnacie. B�d� co b�d� straszne z nich �piochy, �eby marnowa� taki pi�kny, rze�ki poranek sp�dzaj�c go pod dachem.
Przyja�� z sir Jamesem si�ga�a czas�w, kiedy obaj (a tak�e i par� innych os�b, co trzeba przyzna�) byli zamieszani w pewn� drobn� zwad� z olbrzymem i kilkoma podobnie nieciekawymi kreaturami na bagnach pod Twierdz� Loathly. W owym czasie sir James - cho� nie z w�asnej winy - zamieszkiwa� cia�o przyjaciela Aragha, smoka imieniem Gorbash. Wilk pozwoli� sobie na chwil� nostalgicznych wspomnie� o tamtych minionych, ale jak�e ciekawych czasach.
Jednak nagle we wspomnienia wkrad�o si� uczucie niepokoju o Jamesa oraz Angel� - lecz przede wszystkim o Jamesa. Aragh skoncentrowa� ca�� swoj� uwag� na tym odczuciu, kt�rego jeszcze przed sekund� nie doznawa�. B�d�c wilkiem nauczy� si� zwa�a� na sygna�y wysy�ane przez jego pod�wiadomo��. Ale przyczyna niepokoju ani si� nie wyja�ni�a, ani nie znikn�a.
Aragh pow�szy� jeszcze, lecz nie wyczu� w powietrzu nic niezwyk�ego, wi�c przesta� o tym my�le�. Postanowi� jedynie pami�ta�, by przy pierwszej sposobno�ci, kiedy zn�w b�dzie przechodzi� w pobli�u domku S. Carolinusa przy D�wi�cznej Wodzie, wspomnie� o tym Magowi. Czarodziej na pewno b�dzie umia� mu wyja�ni�, czy uczucie to zwiastowa�o co�, co dotkn�oby jego samego, cho� trudno by�o sobie co� podobnego wyobrazi�.
Dlatego te� jako rozs�dny wilk przesta� my�le� o tej sprawie i pok�usowa� dalej, a jego szczup�a, ciemna sylwetka szybko znik�a z oczu je�om, kt�re odetchn�y z ulg�. Zdawa�o si�, �e wilk przepad� bez �ladu po�r�d poszycia i pni drzew budz�cego si� lasu.
Rozdzia� 2
James Eckert, a obecnie sir James, baron de Bois de Malencontri etc. - chocia� tak naprawd� rzadko si� nim czu� - obudzi� si� o brzasku w p�mroku sypialnej komnaty, kt�r� zajmowa� wraz ze sw� �on�, Angel�, w Zamku de Bois de Malencontri.
Blade smugi �wiat�a, widoczne wzd�u� kraw�dzi ci�kich kotar zas�aniaj�cych s�ynne oszklone okno pokoju, wskazywa�y, �e ranek jest ju� blisko. Obok Jamesa, przykryta ca�� g�r� futer i kap, kt�re czyni�y zno�nym ten nie ogrzewany pok�j o kamiennych �cianach, oddychaj�c miarowo, spa�a Angie.
Zaskoczony w tym osobliwym stanie, jaki rozci�ga si� pomi�dzy snem a jaw�, Jim pr�bowa� zignorowa� co�, co go obudzi�o. Mia� niejasne wra�enie, �e nie wszystko by�o w ca�kowitym porz�dku. Czu� jakie� og�lne przygn�bienie, kt�re nie odst�powa�o go w ci�gu kilku ostatnich ponurych tygodni. By�o to doznanie troch� podobne do tej dusznej atmosfery, kt�r� odczuwa ka�dy, gdy burza jest tu� nad horyzontem i zbli�a si� w jego stron�.
W ci�gu kilku ostatnich tygodni James cz�sto przy�apywa� si� na tym, �e nieomal �a�uje swej decyzji, aby pozosta� w tym �wiecie smok�w, magii i �redniowiecznych obyczaj�w, zamiast powr�ci� z Angie na dwudziestowieczn� Ziemi�, do bardziej szarego, ale znajomego �wiata - gdziekolwiek by w sferach zachodz�cych na siebie prawdopodobie�stw m�g� si� on teraz znajdowa�.
Niew�tpliwie odczuciom tym sprzyja�a pora roku. Przyszed� wreszcie schy�ek zimy, kt�ra, z pocz�tku o�ywcza, p�niej zdawa�a si� ci�gn�� bez ko�ca po�r�d wczesnych zmierzch�w, kapi�cych �wiec i pochodni oraz lodowatych mur�w.
Powinno�ci zwi�zane z zarz�dzaniem baroni�, kt�r� obj�� po sir Hughu de Bois de Malencontri, poprzednim baronie, zajmowa�y ostatnio Jimowi wiele czasu. Budynki i drogi wymaga�y naprawy; czelad� oraz kilkuset ch�op�w wolnych i niewolnych wygl�dali jego wskaz�wek, ponadto trzeba by�o porobi� plany tegorocznych zasiew�w. Ci�ar licznych obowi�zk�w przemieni� �w dziwny �wiat w miejsce prawie tak samo nudne i powszednie jak zapami�tana przez Jima Ziemia dwudziestego wieku.
Zatem pierwszym odruchem Jima by�o zamkn�� oczy, schowa� g�ow� pod okrycia i zmusi� si� do ponownego za�ni�cia. Chcia� zapomnie� o tym, co go obudzi�o. Niestety, kiedy spr�bowa�, sen ju� nie powr�ci�. Wra�enie, �e co� jest nie tak, narasta�o, a� w ko�cu rozlega�o si� w nim ca�ym niczym cichy dzwonek alarmowy. W ko�cu Jim mrukn�� co� z rozdra�nieniem, podni�s� g�ow� i zn�w otworzy� oczy. �wiat�o przenikaj�ce przez brzegi okiennych zas�on by�o zaledwie na tyle jasne, by niewyra�nie ukaza� wn�trze sypialni.
Ogarn�� go ch��d - i to nie tylko z powodu zimna panuj�cego w sypialni.
Nie by� ju� w swoim w�asnym ciele.
Jeszcze raz, jak wtedy, gdy przyby� do tego �wiata za po�rednictwem astralnej projekcji, by uwolni� Angie, jego cia�o sta�o si� cia�em ca�kiem sporego smoka.
"Nie!" - s�owo to omal nie wyrwa�o si� Jimowi z gard�a, lecz st�umi� je w por�. Przede wszystkim nie chcia�, by Angie si� obudzi�a i zobaczy�a go w tym stanie.
Zaw�adn�o nim przera�enie. Czy ju� na sta�e zamieni� si� w smoka? A je�li tak, to dlaczego? Wszystko by�o mo�liwe w tym zwariowanym �wiecie, w kt�rym magia stanowi�a cz�� rzeczywisto�ci. By� mo�e jego przeznaczeniem by�o przebywa� w swoim w�asnym ludzkim ciele tylko przez pewien czas. Mo�e jakie� prawa, kt�re regulowa�y takie rzeczy, nakazywa�y, �e ma by� cz�owiekiem tylko przez p� roku, a potem smokiem przez nast�pne p�. Je�liby tak si� sprawa przedstawia�a, Angie na pewno by si� nie spodoba�o, �e jej m�� jest smokiem przez sze�� miesi�cy w roku.
Na pewno nie.
Musia� pozna� odpowied�. Jedynym mo�liwym jej �r�d�em by� Wydzia� Kontroli, ten osobliwy, niewidzialny, tubalny g�os, kt�ry zdawa� si� wiedzie� wszystko, ale m�wi� tylko tyle, ile mia� ochot�. Najprawdopodobniej dysponowa� on czym� w rodzaju spisu magicznych kredyt�w ludzi obracaj�cych tym towarem. Spis taki oczywi�cie obejmowa� i Jima, po pierwsze dlatego, �e przyby� do tego �wiata magicznym sposobem, a po drugie - �e bra� udzia� w zniweczeniu z�ych mocy w Twierdzy Loathly nieca�e dziesi�� miesi�cy temu.
Otworzy� usta, by pom�wi� z Wydzia�em Kontroli. O ile wiedzia�, byli oni czynni dwadzie�cia cztery godziny na dob� - je�eli "oni" by�o odpowiednim okre�leniem Wydzia�u. W por� przypomnia� sobie jednak, �e rozmowa z Wydzia�em Kontroli mog�a tak samo obudzi� Angie jak nag�y okrzyk "nie", kt�rego omal nie wyda� przed chwil�.
Jedyne, co m�g� zrobi�, to chy�kiem wymkn�� si� z po�cieli i oddali� od komnaty na tyle, by m�c pom�wi� z Wydzia�em Kontroli nie budz�c Angie.
Powoli zacz�� wysuwa� swe ogromne cielsko spod okry�. Ogon wy�lizgn�� si� bez k�opotu. Wydosta� jedn� nog�, potem drug�. Zaczyna� w�a�nie przesuwa� sw�j olbrzymi tu��w, gdy Angie poruszy�a si� we �nie. Ziewn�a, u�miechn�a si� i wci�� nie otwieraj�c oczu wyprostowa�a swoje smuk�e, prze�liczne ramiona w zimnym powietrzu sypialni. Przeci�gn�a si� i obudzi�a - i w tej�e chwili Jim, dzi�ki �asce kogo� lub czego�, kto lub co by�o za to odpowiedzialne, nagle powr�ci� do swej w�asnej, ludzkiej postaci.
Angie obudzi�a si� z u�miechem. U�miecha�a si� dalej do Jima przez senn� chwilk�, po czym u�miech stopniowo znikn��, a zmarszczka na czole utworzy�a ledwie widoczn� kresk� mi�dzy jej brwiami.
Mog�abym przysi�c... - powiedzia�a. - Nigdzie si� przed sekund� nie wybiera�e�, prawda? Czu�am, �e... Jeste� pewien, �e przed chwil� nie dzia�o si� z tob� nic niezwyk�ego?
- Ze mn�? - zapyta� Jim. - Niezwyk�ego? - Poczu� si� nagle przebieg�y i sprytny. - Ja, niezwyk�y? - powiedzia�. - Jak to niezwyk�y?
Nie wychodz�c spod okry� Angie podpar�a si� na �okciu i utkwi�a w nim spojrzenie intensywnie niebieskich oczu. Jej ciemne w�osy rozczochra�y si� podczas snu, ale mimo to wygl�da�a bardzo atrakcyjnie. Przez chwil� Jim wyra�nie by� �wiadom blisko�ci jej zgrabnego, nagiego cia�a odleg�ego zaledwie o kilka cali. Ale zaraz potem to uczucie zosta�o wyrugowane przez niepok�j.
- Nie wiem dok�adnie, jak - odpowiedzia�a Angie. - Po prostu czuj�, �e co� si� zmieni�o i �e mia�e� zamiar gdzie� wyj��. Ale w�a�ciwie dlaczego ju� wstajesz?
- Ach? Wstaj�? - Jim po�piesznie wsun�� si� z powrotem pod futra. - C�, my�la�em po prostu, �e zejd� na d� i zadbam, �eby wzi�li si� za przygotowanie �niadania. Naprawd�, pomy�la�em, �e - tu skrzy�owa� palce pod przykryciem z pi�knej sk�ry nied�wiedziej - przynios� ci je do ��ka.
- Och, Jim - powiedzia�a Angie - to takie podobne do ciebie. Ale nie trzeba. Czuj� si� cudownie, nie mog� si� doczeka�, kiedy wstan�.
Pod okryciami po�o�y�a mu d�o� na ramieniu i jej dotyk sprawi� mu przyjemno�� - potem jednak przerazi�a go nag�a my�l, �e g�adka sk�ra mog�aby pod jej palcami porosn�� �usk�.
- �wietnie! Doskonale! - krzykn�� wyskakuj�c spod futer i zaczynaj�c nak�ada� ubranie. - Tak czy owak zejd� i ka�� przygotowa� �niadanie. Przyjd�, jak mo�esz najszybciej, b�dziemy ju� z nim czeka�.
- Ale� Jim, po co si� tak �pieszy�...
Jim nie us�ysza� reszty, bo by� ju� za drzwiami, zamkn�� je i ruszy� w d� korytarza, ubieraj�c si� po drodze. Ubiera� si� nie ze wzgl�du na przyzwoito��, bo mia�a ona raczej niewielkie znaczenie w tych �redniowiecznych czasach, ale dlatego, �e korytarz o kamiennych �cianach, wiod�cy wzd�u� wewn�trznej krzywizny wie�y, by� straszliwie zimny.
W bezpiecznej odleg�o�ci od drzwi s�onecznej sypialni zatrzyma� si�, zaczerpn�� powietrza i przem�wi� w przestrze�.
- Wydzia� Kontroli! - powiedzia�. - Dlaczego zamieni�em si� w smoka?
- Tw�j kredyt zosta� zaktywowany - odpar� tubalny g�os, mniej wi�cej na wysoko�ci jego uda, sprawiaj�c, �e jak zwykle wzdrygn�� si�, cho� wiedzia�, czego si� spodziewa�.
- Zaktywowany? Co to znaczy?
- Ka�dy kredyt, kt�rego posiadacz wci�� �yje i jest zdolny z niego korzysta�, a nie czyni tego przez przynajmniej sze�� miesi�cy, jest zawsze aktywowany - odpowiedzia� do�� sztywno Wydzia� Kontroli.
- Ale wci�� nie rozumiem, co znaczy "zaktywowany"! - zaprotestowa� Jim.
- To si� t�umaczy samo przez si� - odpowiedzia� Wydzia� Kontroli i ucich�.
Jim mia� niejasne wra�enie, �e Wydzia� zamilk� na dobre, przynajmniej w odniesieniu do tego tematu. Wezwa� go jeszcze kilka razy, ale nie otrzyma� odpowiedzi.
Tak wi�c nadal nie wiedzia�, co si� z nim dzieje. Nagle przypomnia� sobie o �niadaniu i z ponur� min� zszed� po kr�conych kamiennych schodach ze s�onecznego poziomu wie�y.
- ...r�wnie dobrze m�g�by� powiedzie� mi prawd� - m�wi�a Angie godzin� p�niej, gdy siedzieli ju� nad talerzami ze �niadaniem przy wysokim stole w wielkiej sieni zamku. - Co� si� sta�o tu� przedtem, nim otworzy�am oczy, i ja chc� wiedzie� co. Zawsze wiem, kiedy pr�bujesz co� przede mn� ukry�.
- Naprawd�, Angie - m�wi� w�a�nie Jim, kiedy jego odpowied� okaza�a si� ca�kowicie pozbawiona sensu, poniewa� zn�w zamieni� si� w smoka.
- AAAAA! - krzykn�a Angie co si� w p�ucach. Wielka sie� by�a wystarczaj�co obszerna, by pomie�ci� trzydziestu czy czterdziestu ludzi p�ci obojga. Cz�� z nich by�a zaj�ta pilnowaniem, by baron i jego pani dostali �niadanie, by�o tam te� o�miu zbrojnych ze stra�y, kt�ra zazwyczaj tam sta�a, oraz ca�y wyb�r innego personelu zamkowego i s�u�by, a� do trzynastoletniej May Heather, najm�odszej i najni�szej w hierarchii podkuchennej. Gdy pojawi� si� smok, w sieni rozp�ta�o si� istne piek�o.
Z niebezpiecze�stwem z�yli si� wszyscy. Niespodziewane by�o - og�lnie m�wi�c - oczekiwane i w tego typu pomieszczeniu wszelkiego rodzaju broni nie trzeba by�o d�ugo szuka�. W ci�gu dw�ch minut wszyscy obecni mieli w r�kach jakie� spiczaste lub kanciaste narz�dzia i, ustawiwszy si� jakby na kszta�t je�a, ze stra�nikami na czele zbierali si� do natarcia na smoka, kt�ry tak nagle ukaza� si� w sieni.
W tej chwili Angie, sko�czywszy ju� sw�j instynktowny, zdrowy i do�� od�wie�aj�cy wrzask, wzi�a spraw� w swoje r�ce. R�bkiem porannej szaty koloru czerwonego wina omiot�a kamienn� posadzk� i majestatycznie skierowa�a si� w stron� je�a.
- Sta�! - rozkaza�a ostro. - Nie ma �adnego niebezpiecze�stwa. Widzicie tu po prostu swego pana, kt�ry u�y� magicznych uzdolnie�, by na chwil� ukaza� si� w postaci smoka. May, natychmiast odwie� ten top�r na �cian�!
May chwyci�a top�r nale��cy do poprzedniego barona. Taszczy�a go teraz na ramieniu jak drwal siekier� i by�o bardzo w�tpliwe, �eby zdo�a�a cokolwiek z nim zrobi�, nawet gdyby uda�o jej si� zdj�� go z ramienia bez szkody dla siebie. Ale jedno zawsze trzeba by�o przyzna� May Heather - by�a ch�tna do dzia�ania.
Teraz jednak, speszona, zawr�ci�a w stron� �ciany, na kt�rej top�r zwykle wisia�.
Reszta s�u�by i �wity rozesz�a si� z powrotem do swoich zwyk�ych zaj��. Jeden spogl�da� znacz�co na drugiego, chowaj�c skrz�tnie w pami�ci histori�, kt�r� b�d� mogli odt�d opowiada�. Histori� o tym, jak to sir James przy �niadaniu zamieni� si� w smoka.
Na szcz�cie po chwili Jim zn�w znalaz� si� w ludzkiej sk�rze. Oczywi�cie jego szata pop�ka�a na kawa�ki i le�a�a w strz�pach u jego st�p.
- Hej tam! - krzykn�a Angie do ca�ej sali. - Jeszcze jedna szata dla wielmo�nego pana!
Po paru minutach bieganiny przyniesiono Jimowi now�, nie porwan� szat�. Wsun�� si� w ni� z wdzi�czno�ci�.
- A teraz ty, Theolufie! - kontynuowa�a Angie zwracaj�c si� do dow�dcy zbrojnych. - Dopilnuj, by ko� sir Jamesa zosta� osiod�any, w��cie do juk�w prowiant i ekwipunek. Niech przynios� lekk� zbroj� i przygotuj� wszystko, by baron m�g� niezw�ocznie wyruszy�.
Theoluf, kt�ry ju� przy pierwszych jej s�owach ruszy� ku wyj�ciu, zawr�ci� na moment. By� to m�czyzna �redniego wzrostu, o ca�kiem przyjaznym u�miechu, kiedy ju� si� u�miecha�, ale twarz mia� mocno zeszpecon� przez blizny po jakiej� odmianie ospy.
- Natychmiast, pani - odpowiedzia�. - Ilu ludzi raczy m�j pan zabra�?
- �adnego!- hukn�� Jim g�o�niej, ni� zamierza�. Ostatni� rzecz�, kt�rej sobie �yczy�, by�o, by jego poddani widzieli, jak zmienia si� tam i z powrotem ze smoczej postaci w ludzk�, i mo�e zacz�li podejrzewa�, �e zmian tych nie kontroluje.
- S�ysza�e� swego pana - powiedzia�a Angie do Theo-lufa.
- Tak, pani - odrzek� zbrojny, kt�ry istotnie musia�by by� zupe�nie g�uchy, �eby nie s�ysze�. Zaraz te� skierowa� si� do wyj�cia na ko�cu wielkiej sieni. Angie zwr�ci�a si� do Jima.
- Dlaczego to robisz? - gniewnie spyta�a p�szeptem, podchodz�c bli�ej.
- Sam chcia�bym wiedzie� - odrzek� Jim gderliwym, ale tak samo zni�onym g�osem. - Pojmujesz chyba, �e nad tym nie panuj�, inaczej przecie� nie robi�bym tego.
- Chodzi mi o to - nalega�a Angie - co takiego robisz na chwil� przedtem, zanim staniesz si� smokiem, co sprawia, �e tak si� dzieje?
Nagle przerwa�a i spojrza�a na niego ze �ci�gni�t� twarz�.
- Nie jeste� zn�w Gorbashem?
Jim pokr�ci� g�ow�. Gorbash by� to smok, kt�rego cia�o zamieszkiwa� na pocz�tku swego pobytu w tym dziwnym �wiecie.
Nie - odpowiedzia� - to tylko ja, w sk�rze smoka.
A to po prostu robi si� mi bez ostrze�enia. Ja nad tym nie panuj�.
- Tego si� obawia�am - powiedzia�a Angie. - Dlatego pos�a�am po twojego konia i zbroj�. Chc�, �eby� natychmiast porozmawia� o tym z Carolinusem.
- Tylko nie Carolinus - s�abo zaprotestowa� Jim.
- Carolinus! - twardo powt�rzy�a Angie. - Musisz to dok�adnie wyja�ni�. Jak my�lisz, czy uda ci si� pozosta� w ludzkiej sk�rze na tyle d�ugo, by w�o�y� zbroj�, dosi��� konia i znikn�� nam z oczu, zanim zn�w raczysz si� przemieni�?
- Nie mam zielonego poj�cia - rzek� Jim spogl�daj�c na ni� nieszcz�liwym wzrokiem.
Rozdzia� 3
Jim mia� szcz�cie.
Wydosta� si� bezpiecznie z zamku, poza zasi�g wzroku, i nie zmieniaj�c si� ju� wi�cej w smoka dotar� do lasu. Na szcz�cie D�wi�czna Woda, gdzie mieszka� S.Carolinus, le�a�a niedaleko od zamku.
Carolinus by� to ten czarodziej, kt�ry wraz z Jimem bra� przed rokiem udzia� w starciu pod Twierdz� Loathly. Okaza� si� cz�owiekiem r�wnie godnym zaufania, co zrz�dliwym i zapalczywym. By� czarodziejem kategorii AAA + . Jak powiadomi� Jima Wydzia� Kontroli, w tym �wiecie by�o zaledwie trzech Mag�w, kt�rzy mieli nie tylko AAA, najwy�sz� przyznawan� kategori�, ale jeszcze i +, kt�ry wznosi� j� ponad niezwyk�y poziom tych trzech liter.
Dla por�wnania Jim by� czarodziejem - co prawda tylko z przypadku - kategorii zaledwie D. Zar�wno Wydzia� Kontroli, jak i Carolinus dali mu do zrozumienia, �e mia�by naprawd� du�o szcz�cia, gdyby uda�o mu si� przez ca�e �ycie awansowa� do kategorii C. Najwidoczniej w tym �wiecie, tak jak i w dwudziestowiecznym, kt�ry Angie i Jim opu�cili, albo si� czu�o te sprawy, albo nie.
Jak zwykle jazda przez las dzia�a�a na Jima uspokajaj�co. By�o co� cudownie odpr�aj�cego w przebywaniu na �wie�ym powietrzu, ca�kiem samotnie, na koniu, kt�rego przez rozs�dek i zwyk�� oszcz�dno�� prowadzi�o si� st�pa. Nic cz�owieka nie nagli�o i ca�y jego po�piech stopniowo si� ulatnia�.
Ponadto w miejscu takim jak czternastowieczne angielskie lasy - w tym �wiecie nawet na przedwio�niu - mi�o by�o si� znale��. Wszystkie drzewa rozros�y si� do�� wysoko i rzuca�y wystarczaj�co du�o cienia, �eby ca�e podszycie stanowi�o tylko troch� trawy, kt�ra mog�a pojawi� si� i przetrwa� w co bardziej nas�onecznionych miejscach. Gdzieniegdzie ros�y je�yny, chaszcze i g�ste zaro�la wierzbowe, ale droga rozs�dnie ich unika�a, po prostu okr��aj�c wszelkie takie przeszkody. Jak wiele innych rzeczy w tym �wiecie droga by�a tak�e bardzo pragmatyczna. Przyjmowa�a rzeczy takimi, jakimi by�y, nie pr�buj�c ich dostosowywa� do w�asnej woli i sytuacji.
Dzie� by� bardzo przyjemny. Przez ostatnie trzy dni pada�o, ale dzisiaj �wieci�o s�o�ce i tylko kilka chmur mo�na by�o z rzadka dostrzec mi�dzy koronami drzew. Jak na koniec marca dzie� by� ciep�y, ale tylko na tyle, by Jim by� w stanie znie�� na sobie odzie� i zbroj�.
Nie nosi� ci�kiej, pe�nej zbroi, kt�r� przypadkowo odziedziczy� po poprzednim w�adcy swego zamku. Zbroja ta wymaga�a dopasowania. Poprzedni baron de Bois de Malencontri by� tak samo barczysty i mocno zbudowany, ale nie mia� wzrostu Jima. Pewnych przer�bek dokona� p�atnerz ze Stourbridge, ale nawet po nich pe�na zbroja by�a wci�� niewygodna przy d�u�szym noszeniu, zw�aszcza wtedy, gdy nie istnia�a ku temu potrzeba.
Dzisiaj Jim uwa�a�, �e takiej potrzeby nie by�o. Tak� ci�k� zbroj� rezerwowa�o si�, jak dobry przyjaciel Jima, jego s�siad i towarzysz broni, sir Brian Neville-Smythe zwyk� mawia�, do polowa� na b�otne smoki, do gonitw na ostre i innych istotnych spraw. Teraz Jim mia� na sobie tylko sk�rzany kaftan, a na nim lekk� kolczug�. Ca�o�� wzmocniona by�a obr�czami wzd�u� ramion i blachami na barkach, tam gdzie uderzenie ostrza nie musia�o si�gn�� cia�a, ale z �atwo�ci� mog�o z�ama� ko�� pod spodem.
Mia� tak�e lekki he�m, okrywaj�cy wierzch g�owy, z p�ytk� nosala wystaj�c� z przodu i chroni�c� grzbiet nosa przed z�amaniem w razie k�opot�w. A na nogach mia� nabiodrniki - blachy chroni�ce wierzch ud. Dzi�ki temu wszystkiemu, cho� dzie� m�g� by� nieco
ch�odny dla Jima w ubraniu, jakie zwyk� nosi� w dwudziestym wieku, w takim rynsztunku by�o mu nawet troszk� za ciep�o. Okolica ta nale�a�a do hrabstw �rodkowej Anglii i jedn� nog� tkwi�a ju� w wio�nie, a mo�e nawet obiema. Wszystko to podnios�o Jima na duchu. Co z tego, �e rzeczywi�cie czasami zmienia� si� ni st�d, ni zow�d w smoka? Carolinus b�dzie umia� powiedzie� mu, czemu tak si� dzieje, i za�atwi� ca�� spraw�.
Im bli�ej by� D�wi�cznej Wody, gdzie mieszka� Carolinus, tym stawa� si� spokojniejszy i weselszy. Humor poprawi� mu si� do tego stopnia, �e o ma�o co nie zacz�� �piewa� - tak mu by�o dobrze.
Jednak�e w�a�nie w tej chwili min�� zakr�t le�nego traktu i ujrza� przechodz�c� przed nim ca�� rodzin� dzik�w. Najpierw sz�a locha, za ni� oko�o sze�ciorga m�odych, a sam ojciec rodziny, odyniec, zwr�cony by� w stron� Jima. Prawie tak, jakby na niego czeka�.
Jim zupe�nie zapomnia� o pomy�le z piosenk� i �ci�gn�� wodze konia.
Nie by� bezbronny. Nauczy� si� w�ada� broni� w ci�gu d�ugich zimowych wieczor�w z sir Brianem, kiedy �wiczy� z owym szlachetnym rycerzem u�ycie or�a tej epoki. Nauczy� si� wszystkiego bardzo szybko i bardzo dobrze, co nie by�o dziwne, zwa�ywszy �e by� urodzonym sportowcem, a kiedy�, na swojej dwudziestowiecznej Ziemi, nawet pierwszoligowym graczem w siatk�wk�.
Tutaj, w czternastowiecznym �wiecie, nie by�o to m�dre, �eby samotny cz�owiek lub nawet grupa ludzi rusza�a si� gdziekolwiek bez broni. Poza dzikami, jak ten, kt�ry sta� przed nim w tej chwili, bywa�y obce wilki, nied�wiedzie, banici, wrogo usposobieni s�siedzi i dowolna ilo�� innych nieprzyjaznych okoliczno�ci.
Jim nosi� zatem sw�j zwyk�y miecz, a mniejsza z jego dw�ch tarcz wisia�a przy siodle. Mizerykordia w swej pochwie r�wnowa�y�a miecz wisz�c po drugiej stronie pasa. Mia�a ona ostrze d�ugie na jakie� jedena�cie cali. Jednak�e �adna z tych broni nie by�a odpowiednim narz�dziem, by powstrzyma� od ataku wielkiego i uzbrojonego w spore szable dzika. Takiego w�a�nie jak ten, kt�rego Jim widzia� przed sob�.
Taki dzik nie da�by si� �atwo odstraszy� nawet rycerzowi w pe�nej zbroi i z kopi�. Jak kiedy� powiedzia� Aragh, gdy dzik zdecyduje si� ju� szar�owa�, jest to jedyna rzecz, o kt�rej my�li, dop�ki nie b�dzie po wszystkim.
Do walki z dzikiem istnia�y stosowniejsze typy broni ni� ta, kt�r� mia� przy sobie Jim. Jedn� z nich by�a rohatyna - kr�tka, ale masywna w��cznia okuta metalem, �eby dzik nie m�g� przegry�� drzewca na p�. Mia�a straszliwe, z�bate ostrze i oko�o trzech st�p poni�ej niego poprzeczk�. S�u�y�a ona do powstrzymania dzika, gdyby zignorowawszy �ele�ce, ruszy� do szar�y wzd�u� w��czni i chcia� dobra� si� szablami do cz�owieka. Zreszt� w obecnej sytuacji nawet top�r May Heather by�by mile widziany.
Tymczasem jednak Jim siedzia� i czeka�. Mia� nadziej�, �e rodzina sk�adaj�ca si� z lochy i warchlak�w zniknie w lesie po drugiej stronie drogi i �e odyniec odwr�ci si� i ruszy za nimi. Mimo to czu� si� niepewnie. Jego ko� wyra�nie si� niepokoi� i Jim �a�owa�, �e nie mo�e sobie pozwoli� na wierzchowca takiego, jakiego posiada� sir Brian. Mia� on �wietnie wyszkolonego rumaka bojowego o takim samym instynkcie ataku jak u dzika, nauczonego walczy� z�bami i kopytami ze wszystkim, co stanie przed nim. Ale konie takie by�y warte ca�e fortuny i cho� Jim mia� na swoje nazwisko pewn� ilo�� magicznego kredytu oraz zamek, to jego zasoby brz�cz�cej monety by�y ma�e.
Zasadniczym pytaniem by�o, czy wrodzona dzikowi ��dza atakowania z miejsca ka�dego potencjalnego przeciwnika zwyci�y jego drugie wrodzone pragnienie, by p�j�� dalej spokojnie za swoj� rodzin�. Odpowiedzi na to udzieli� m�g� tylko sam dzik.
W tej chwili jednak dzik najwyra�niej przemy�la� ju� spraw�. Locha i ostatnie z m�odych znikn�y w lesie. By� ju� czas - i dzik zdawa� si� to czu� - albo atakowa�, albo zmyka�. Chrz�ka� i rozgrzebywa� dar� racicami; teraz za� zacz�� te� podrzuca� w powietrze ma�e grudki ziemi. Najwyra�niej szykowa� si� do szar�y.
W tym momencie ko� Jima dos�ownie wrzasn�� i r�wnie dos�ownie wyrwa� si� spod niego, tak �e Jim grzmotn�� na ziemi�.
Spadaj�c czu� przez moment niezno�ny ucisk, kt�ry nagle ust�pi�. Stwierdzi�, �e patrzy teraz na ca�� t� spraw� pod nieco innym k�tem.
Zn�w by� smokiem. W trakcie przemiany dos�ownie rozsadzi� swoj� zbroj� i ubranie - z wyj�tkiem nogawic, zrobionych z rozci�gliwego, dzianego materia�u, kt�re zamiast podrze� si� czy p�kn�� na szwach, po prostu zwin�y si� w d� po nogach w wa�eczki. Przedstawia� teraz do�� komiczny obrazek smoka sp�tanego czym�, co wygl�da�o jak kalesony zako�czone dziecinnymi bucikami.
To nie by�o jednak w tej chwili istotne. Wa�ne by�o to, �e dzik wci�� przed nim tkwi�.
Mimo to sytuacja zdecydowanie si� zmieni�a. Dzik przesta� rozkopywa� ziemi� i chrz�ka�. Zastyg�, gapi�c si� na smoka, kt�ry sta� na wprost niego. Przez chwil� Jim nie zdawa� sobie sprawy, jakie mia� szcz�cie. Potem jednak zrozumia�.
- Wyno� si�! - rykn�� pe�nym smoczym g�osem na dzika. - Id��e st�d! Won!
Dzik, jak ka�dy dzik, z pewno�ci� nie by� tch�rzem. Przyparty do muru nawet przez smoka, zaatakowa�by go. Z drugiej strony smok nie by� idealnym przeciwnikiem, nawet dla dzika, a w dodatku ten smok pojawi� si� znik�d. Dzik by� mo�e wojowniczy, ale jak wszystkie dzikie zwierz�ta mia� instynkt przetrwania. Zawr�ci� wi�c w kierunku, w kt�rym posz�a jego rodzina, i znik� w�r�d podszycia lasu.
Jim rozejrza� si� za koniem. Zauwa�y� go stoj�cego oko�o dwudziestu jard�w za nim, nieco w g��bi lasu. Ko� zerka� na niego i, jak mu m�wi� jego teleskopowy smoczy wzrok, wyra�nie si� trz�s�.
Jim ostro�nie uwolni� tylne �apy. Przyjrza� si� nogawicom. Przynajmniej te b�dzie mo�na zn�w za�o�y�. Przypatrzy� si� reszcie ubrania i zbroi. Nawet gdyby na powr�t mia� ludzk� posta�, by�oby mu nieco trudno z powrotem ubra� si� i uzbroi� w te fragmenty, kt�re le�a�y dooko�a. Z drugiej strony zostawienie ich na drodze nie mia�o sensu. Pozbiera� je w niewielki tobo�ek, kt�ry przewi�za� pasem od miecza. Pas p�k�, kiedy sta� si� smokiem, ale jego ko�ce dawa�y si� niezgrabnie zwi�za�.
Spogl�daj�c na rzeczy Jim pomy�la�, �e m�g�by spokojnie nie�� tobo�ek na plecach, gdyby zaczepi� go pasem mi�dzy dwiema z tr�jk�tnych, kostnych tarcz, kt�re stercza�y mu wzd�u� grzbietu i na wierzchu ogona.
Odwr�ci� si� do konia, patrz�c na niego z ukosa k�cikami oczu, �eby nie przerazi� go zwracaj�c na� pe�n� uwag�. Ko� przesta� si� ju� trz���, chocia� jego sier�� po�yskiwa�a od potu. Tak jak Jim my�la� wcze�niej, ko� ten zdecydowanie nie by� r�wny szlachetnemu rumakowi bojowemu sir Briana, Blanchardowi z Tours. By�o to jednak u�yteczne zwierz�, najlepsze w jego stajni, a zostawi� je luzem w lesie najprawdopodobniej znaczy�oby je straci�. Z drugiej strony teraz, gdy przybra� posta� smoka, ko� najwyra�niej czu� si� przy nim tak samo niepewnie jak przedtem dzik.
Jim usiad� i my�la�. Ka�da pr�ba zbli�enia si� do konia przestraszy�aby go. Co wi�cej, ka�da pr�ba przywo�ania go sko�czy�aby si� tym, �e s�owa wypowiedziane smoczym g�osem tak�e wystraszy�yby go. Siedzia� wi�c i dalej my�la� nad rozwi�zaniem tego problemu.
Nagle poczu� przyp�yw natchnienia. Ko� - ros�y, gniady wa�ach, kt�rego Jim w chwili nostalgii nazwa� Gruchotem, na pami�tk� stare�kiego samochodu, jedynego �rodka transportu, na jaki by�o sta� jego i Angie, gdy byli na studiach podyplomowych w dwudziestowiecznym �wiecie - nie by� bynajmniej tak wyszkolony jak Blanchard z Tours. Ale sir Brian uzna�, �e pewna ilo�� nieskomplikowanej tresury, dostosowanej do poziomu Gruchota, mo�e by� przydatna.
Jednym z najbardziej podstawowych element�w wyszkolenia, o kt�rych sir Brian powiedzia� mu na pocz�tku, by�o nauczenie konia, by przychodzi� na gwizd Jima. Jest to rzecz niezmiernie wa�na dla ka�dego walcz�cego konno. Je�li rycerz zosta� wysadzony z siod�a, a ko� wci�� jest sprawny, trzeba m�c przywo�a� go do siebie, �eby ponownie go dosi���. W�r�d ha�asu i okrzyk�w bitewnych, szcz�ku mieczy o zbroje, jeszcze jeden g�os nie wyr�nia�by si�. Gwizd natomiast m�g� by� przez konia s�yszany i natychmiast rozpoznany po�r�d innych d�wi�k�w.
Pami�taj�c o tym, Jim popracowa� nad wyuczeniem
Gruchota, �eby przychodzi� na gwizd, i ku jego, tak samo zreszt� jak Angie i wszystkich innych, zdumieniu powiod�o mu si�. By�a pewna szansa, �e i teraz ko� przyjdzie na jego gwizd. Oczywi�cie, je�eli tylko to jego drugie cia�o umia�o gwizda�.
Nie by�o innego sposobu, by to sprawdzi�, jak tylko spr�bowa�. Jim �ci�gn�� wargi, co jego smoczym zmys�om wyda�o si� mocno dziwaczne, i dmuchn��. Najpierw nie wydoby� �adnego d�wi�ku. Potem, tak nagle, �e sam si� przestraszy�, ze smoczych warg wyszed� zwyczajny gwizd "chod� tutaj".
Stoj�cy za drzewami Gruchot nastawi� uszy i poruszy� si� niespokojnie. Utkwi� wzrok w smoczym cielsku na drodze, ale Jim wci�� starannie unika� spogl�dania wprost na niego. Po chwili zn�w gwizdn��.
Musia� to powt�rzy� pi�� razy, zanim Gruchot, jakby z trudem, zbli�y� si� do smoka. Gdy tak przysuwa� si� bokiem, Jimowi uda�o si� pochwyci� wlok�ce si� po ziemi wodze w jedn� ze szponiastych �ap.
Wreszcie osi�gn�� to, co chcia�. M�g� teraz prowadzi� konia za sob� a� do domu Carolinusa. M�g� te� zrobi� co� lepszego. Postanowi� zawiesi� sw�j pas od zbroi na kuli siod�a, by Gruchot ni�s� tobo�ek z ubraniem i rynsztunkiem. Najpierw pozwoli� koniowi obw�cha� pakunek z rzeczami, co najwidoczniej go uspokoi�o, bo nie protestowa�, kiedy pot�ne szpony smoka zaczepi�y pas o kul� siod�a.
Jim spokojnie odwr�ci� si� i poprowadzi� powoli Gruchota drog�. Ko� najpierw zary� si� czterema kopytami w ziemi�, ale potem ust�pi� i ruszy� za Jimem.
Do domku Carolinusa przy D�wi�cznej Wodzie by�o niedaleko. Gdy Jim si� tam zbli�y�, opanowa�o go uczucie spokoju, z pocz�tku zaskakuj�ce, a potem coraz bardziej zdecydowane. Zdarza�o si� to ka�demu, kto zbli�a� si� do domu Carolinusa, tak �e Jim ju� nawet nie zastanawia� si� nad tym. Wiedzia�, �e czarodziejskie moce Carolinusa nie tylko czyni�y to miejsce spokojnym, ale i zabezpiecza�y je przed ka�dym niemi�ym zdarzeniem. Gdyby po�ar ogarn�� te lasy - co by�o ma�o prawdopodobne ze wzgl�du na stosunkowo niewielk� ilo�� podszycia w cieniu kr�lewskich wi�z�w - ogie� rozst�pi�by si� ostro�nie w sporej odleg�o�ci przed polan� D�wi�cznej Wody. I, w co Jim nie w�tpi�, przeszed�by obok niej z obu stron, nim zn�w po��czy�by szyki poza ni�.
W ko�cu Jim wprowadzi� Gruchota na polan�. Mimo sytuacji, w jakiej si� znajdowa�, cieszy� go widok male�kiej polanki w�r�d drzew, z biegn�cym przez ni� strumieniem, kt�ry tworzy� ma�y wodospad w jej przeciwleg�ym rogu.
Nie opodal strumienia, troch� z boku, ale blisko domku stoj�cego za nim, znajdowa�a si� sadzawka z fontann�. Gdy Jim i Gruchot zbli�yli si� do domku, ma�a rybka wyskoczy�a z wody i wykonawszy w powietrzu wdzi�czny �uk, r�wnie wdzi�cznie zanurzy�a si� w niej g��wk� naprz�d. Przez chwil� Jim by� got�w uwierzy�, �e to, co widzia�, by�o w rzeczywisto�ci miniaturow� syrenk�. Ale odrzuci� t� my�l, pewnie tylko mu si� tak zdawa�o.
Jak zwykle D�wi�czna Woda strumyka i fontanny zachowywa�a si� zgodnie ze sw� nazw�. Naprawd� d�wi�cza�a. Nie d�wi�kiem ma�ych dzwoneczk�w, ale kruchym d�wi�kiem szklanych kurant�w poruszanych �agodnym podmuchem wiatru. Jak zwykle te� po obu stronach starannie zagrabionej �wirowej alejki - prawd� m�wi�c Jim nigdy nie widzia�, �eby ktokolwiek, nie wspominaj�c ju� o Carolinusie, kiedykolwiek j� grabi� - pyszni�y si� dwa rz�dy kwietnik�w wype�nionych kipi�cym t�umem astr�w, tulipan�w, cynii, r� i konwalii. Wszystkie one rozwija�y swe p�ki zupe�nie lekcewa��c normalne dla nich pory kwitnienia.
Po�rodku jednego z klomb�w wznosi� si� s�up, do kt�rego przytwierdzony by� pomalowany na bia�o szyld. Na nim czarnym, wytwornym gotykiem wypisane by�o imi� "S. Carolinus". Jim u�miechn�� si� na widok tego szyldu i wypu�ci� z �ap wodze Gruchota. Zostawi� konia, by poskuba� sobie zielon� traw�, kt�ra pokrywa�a grubym kobiercem ca�� polan�, a sam podszed� do domku. Wiedzia�, �e z tego miejsca Gruchot nie oddali si� samopas.
Domek by� niedu�y, w�ski i jednopi�trowy, ze spadzistym dachem. �ciany wygl�da�y na zrobione z niedu�ych, jednolicie szarych kamieni, a dach pokryty by� b��kitnymi jak samo niebo dach�wkami. Ponad niebieskim dachem wystawa� komin z czerwonej ceg�y. Zielone frontowe drzwi by�y osadzone nad pojedynczym, pomalowanym na czerwono kamiennym stopniem.
Jim podszed� do nich. Mia� zamiar zapuka�, ale gdy si� zbli�y�, ujrza�, �e by�y lekko uchylone. Z wn�trza domku dobiega� podniesiony i rozdra�niony g�os. Warcza� on zawzi�cie w jakim� j�zyku, kt�rego Jim nie rozumia�, ale kt�ry wyra�nie zawiera� du�o s��w brzmi�cych tak, jakby mia�y poszarpane brzegi. Mog�y one oznacza� wszystko, ale na pewno nic pochlebnego.
G�os nale�a� do Carolinusa. Mag by� najwidoczniej na co� rozz�oszczony.
Jim zawaha� si�. Nagle zacz�� mie� w�tpliwo�ci. Czarodzieja raczej trudno by�o zaliczy� w poczet istot cierpliwych. Wcze�niej nawet nie przysz�o mu do g�owy, �e gdy przyjdzie ze swoim k�opotem, Carolinus b�dzie mia� w�asne problemy. Jednak niezdecydowanie, kt�re opanowa�o Jima, szybko ust�pi�o przed wszechogarniaj�cym uczuciem spokoju panuj�cym na polanie. Wszed� na czerwony stopie� i zapuka� delikatnie do drzwi. Zapuka� zn�w, kiedy jego pierwsze stukanie zosta�o zignorowane. W ko�cu, jako �e Mag wydawa� si� wyra�nie nie zwraca� uwagi na te odg�osy, pchn�� drzwi do �rodka i przecisn�� si� przez nie.
Pojedyncze, zagracone pomieszczenie, do kt�rego wszed�, zajmowa�o ca�y parter domku. W tej chwili nawet odrobina �wiat�a nie wpada�a przez okna i g�sty mrok wype�nia� izb�, chocia� �adne zas�ony czy rolety nie by�y zaci�gni�te. Tylko na zaokr�glonym suficie widnia�y rozrzucone punkciki �wiat�a.
Carolinus - chudy starzec w czerwonej szacie, czarnej mycce, z rzadk�, raczej �le utrzyman� brod�, sta� przed czym�, co wygl�da�o jak kula z ko�ci s�oniowej. Mia�a ona wielko�� pi�ki do koszyk�wki i promieniowa�a wewn�trznym �wiat�em. Nieco �wiat�a umyka�o przez otworki w jej powierzchni i tworzy�o plamki na suficie. Czarodziej z�orzeczy� kuli w nieznanym j�zyku. - Ee - powiedzia� niepewnie Jim.
Carolinus przesta� kl�� - nie mog�o to by� nic innego, jak tylko przekle�stwa - i podni�s�szy wzrok znad kuli, popatrzy� z w�ciek�o�ci� na Jima.
- Dzisiaj nie przyjmuj� smo... - zacz�� ostro, po czym przerwa�, dodaj�c niewiele przyja�niejszym tonem - A wi�c! Jamesie!
- No c�, tak - powiedzia� nie�mia�o Jim. - Je�li przychodz� nie w por�...
- Czy ktokolwiek przyszed� do mnie kiedy� w por�? - warkn�� Mag. - Jeste� tu, bo masz k�opoty, nieprawda�? Nie zaprzeczaj! To jedyny pow�d, dla kt�rego do mnie przychodz�. Masz k�opoty, tak?
- No c�, owszem - zaj�kn�� si� Jim.
- Czy umiesz m�wi�, nie zaczynaj�c ka�dego zdania od "no c�"?! - zapyta� Carolinus.
- Oczywi�cie - wyb�ka� Jim.
Jego cierpliwo�� zaczyna�a si� ko�czy�. Czarodziej czasem dzia�a� w ten spos�b na ludzi, nawet na tak zazwyczaj wyrozumia�ych jak Jim.
- Wi�c, prosz�, nie r�b tego - rzek� Mag. - Nie widzisz, �e mam w�asne k�opoty?
- Raczej us�ysza�em ze sposobu, w jaki m�wi�e� - powiedzia� Jim - ale doprawdy nie wiem, co ci� martwi.
- Nie wiesz?! - ripostowa� Carolinus. - S�dzi�em, �e ka�dy dure� by si� zorientowa�, nawet Magister Sztuk Wyzwolonych.
Ostatnie s�owa zawiera�y sarkastyczne ��de�ko. W pocz�tkach ich znajomo�ci Jim by� na tyle nieostro�ny, �e wspomnia� czarodziejowi o swoim dyplomie magistra z historii �redniowiecza zdobytym na jednym z uniwersytet�w �rodkowego Zachodu. Dopiero p�niej odkry�, �e w tym �wiecie, a zw�aszcza w dziedzinie zarezerwowanej dla Mag�w, tytu� Magistra Sztuk wskazywa� na znacznie wi�kszy presti� i dokonania ni� jego akademicki odpowiednik, jaki uzyska� na Uniwersytecie Michigan.
- Nie widzisz, �e moje planetarium �le dzia�a? - kontynuowa� Mag. - Pokazuje mi ca�kiem przekr�cony obraz nieba. Widz� to na pierwszy rzut oka, ale nie mog� dok�adnie okre�li�, co si� popsu�o. Jestem pewien, �e
Gwiazda Polarna nie powinna by� tam - wskaza� na odleg�y k�t pokoju - ale gdzie powinna by�?
- Na p�nocy - powiedzia� niewinnie Jim.
- Oczywi�cie, �e na... - Carolinus przerwa� nagle, utkwi� wzrok w Jimie i prychn��. Pochylaj�c si� nad globem z ko�ci s�oniowej, przesun�� go o �wier� obrotu.
�wiate�ka zab�ys�y na suficie w nowych miejscach. Czarodziej spojrza� na nie i westchn�� rado�nie.
- Oczywi�cie to by�a jedynie kwestia czasu, p�ki nie znalaz�em w�a�ciwej pozycji - powiedzia�. Przez moment g�os jego brzmia� prawie dobrodusznie. Zn�w spojrza� na Jima. - No wi�c - zapyta� jak na niego ca�kiem spokojnym tonem - co ci� do mnie sprowadza?
- Czy masz co� przeciwko temu, �eby�my wyszli porozmawia� o tym na zewn�trz? - spyta� nie�mia�o Jim.
K�opot polega� na tym, �e przy jego rozmiarach, niskim suficie pomieszczenia i panuj�cych w nim ciemno�ciach, wydawa�o mu si�, �e wlezie na co�, przewr�ci st� albo jaki� bezcenny przedmiot i zn�w wprawi Carolinusa w z�y humor.
- S�dz�, �e mo�emy to zrobi� - odpar� Mag. - No dobrze. Prosz� przodem.
Jim odwr�ci� si� i przecisn�� przez drzwi na �wiat�o s�oneczne. Gruchot, skubi�cy traw�, podni�s� na chwil� �eb, by spojrze� na nich, lecz zaraz wr�ci� do du�o istotniejszej sprawy po�ywiania si�. Jim zszed� z czerwonego stopnia na alejk�, a Carolinus do��czy� do niego.
- Zatem - zagai� -jeste� tu w ciele smoka. Dlaczego?
- No w�a�nie - b�kn�� Jim.
- Co rozumiesz przez "no w�a�nie"? - jak echo powt�rzy� czarodziej.
- Chodzi mi - rzek� Jim - o to smocze cia�o, to jest w�a�nie pow�d mojego przybycia. Zdaje si�, �e ni st�d, ni zow�d zacz��em od czasu do czasu zamienia� si� w smoka. Pyta�em si� Wydzia�u Kontroli, ale powiedzieli mi tylko, �e m�j kredyt zosta� zaktywowany.
- Hmmm... - zaduma� si� Carolinus. - Zgadza si�, to ju� dobrze ponad sze�� miesi�cy, czy� nie tak? Dziwi� si�, �e wcze�niej tego nie zrobili.
- Ale ja nie chc�, �eby mi aktywowano kredyt - powiedzia� Jim. - Nie chc� si� wci�� zmienia� w smoka i z powrotem w cz�owieka tak nagle, bez ostrze�enia. Potrzeba mi twej pomocy, by to powstrzyma�.
- Powstrzyma�? - Siwe brwi Maga podjecha�y w g�r� czo�a. - Nie ma �adnego sposobu, �ebym m�g� powstrzyma� kredyt od zaktywowania. Zw�aszcza �e limit czasu zosta� dawno przekroczony.
- Ale ja nawet nie rozumiem, co to znaczy, �e m�j kredyt jest zaktywowany! - krzykn�� Jim.
- Ale� m�j drogi Jamesie! - rzek� zirytowany Carolinus. - Nie powiniene� potrzebowa� pomocy, by doj�� do tego w�asnym rozumem. Masz pewne saldo w Wydziale Kontroli. Saldo to energia - potencjalna, magiczna energia. A energia nie jest statyczna. Musi by� aktywna, z za�o�enia. To znaczy, �e albo si� jej u�ywa, albo, tak jak najwidoczniej sta�o si� teraz, ona sama si� u�ywa. Poniewa� nic z ni� nie robisz, a wszystko, co ona wie o twoim gu�cie i przyzwyczajeniach, to to, �e by�e� kiedy� w ciele smoka, zacz�a na chybi� trafi� zamienia� ci� to w smoka, to zn�w w cz�owieka. Quod erat demonstratum. Czy te� w j�zyku, kt�ry znasz...
- "Czego nale�a�o dowie��" - Jim przet�umaczy� sam nieco rozz�oszczony. By� mo�e zwyczajnym, dwudziestowiecznym magistrem, ale zna� �acin�. Ponownie zmusi� si� do �agodnego tonu. - Wszystko to bardzo pi�kne - powiedzia� - ale jak mamy j� sk�oni�, �eby przesta�a zamienia� mnie w smoka bez ostrze�enia?
- M y nic nie mamy - odpowiedzia� czarodziej. - Ty musisz zrobi� to sam dla siebie.
- Ale ja nie wiem jak! - rzek� Jim. - Gdybym wiedzia�, nie przychodzi�bym tu prosi� ci� o pomoc.
- W sprawach tego rodzaju nie mog� ci pom�c - odpar� gderliwie Mag. - To tw�j kredyt, nie m�j. Ty musisz si� nim zajmowa�. Je�li nie wiesz jak, musisz si� nauczy�. Czy chcesz si� nauczy�?
- Musz� si� nauczy�! - powiedzia� Jim.
- Dobrze. W takim razie wezm� ci� na ucznia - postanowi� Carolinus. - Tradycyjne dziesi�� procent twego kredytu b�dzie w tej chwili automatycznie i bezzw�ocznie przelane na m�j rachunek jako honorarium. Zanotowane?
- Zanotowane! - odpowiedzia� basem Wydzia� Kontroli, ze swojej zwyk�ej wysoko�ci kilku st�p nad ziemi� i ze zwyk�ym dla Jima efektem - jakby petarda wybuch�a mu pod nogami.
- Psie pieni�dze - narzeka� czarodziej pod nosem - ale skoro to zwyczajowe wynagrodzenie...
Podni�s� g�os do normalnego tonu.
- B�d� ci doradza� we wszelkich sprawach magicznych jak Merlinowi jego mistrz, wielki Bleys - powiedzia�. - Rzeknij "Nie" i umowa jest rozwi�zana, rzeknij "Tak" i dajesz ca�y sw�j kredyt w zastaw za dotrzymanie obietnicy pos�usze�stwa.
- Tak - podchwyci� ochoczo Jim.
Pomy�la�, �e m�g�by w�a�ciwie �wietnie oby� si� bez tego �miesznego kredytu. I raczej serce by mu nie p�k�o, gdyby przysz�o si� sprzeciwi� Carolinusowi w jakiej� magicznej sprawie.
- No, dobrze - m�wi� dalej Jim. - A teraz je�li chodzi o wydostanie mnie z tego smoczego cia�a i przeniesienie w zwyczajne...
- Nie tak szybko! - przerwa� mu Carolinus. - Najpierw musimy nakarmi� ci� M�dro�ci�.
Odsun�� si� na bok i strzeli� palcami w powietrzu.
- Encyklopedia! - rozkaza�. Czerwono oprawny tom "Encyclopedia Britannica" zmaterializowa� si� znik�d i upad� na �wir. Drugi tom mia� w�a�nie pojawi� si� za pierwszym, zd��y� si� ju� na wp� zmaterializowa�, gdy o�ywienie Maga zmieni�o si� w furi�.
- Nie! Nie to, idioci! - krzykn��. - "Encyclopedie Necromantick"!
- Przepraszamy - powiedzia� g��bokim basem Wydzia� Kontroli. Ca�kiem i na p� zmaterializowane tomy "Encyclopedia Britannica" znikn�y.
Jim spojrza� mocno zdziwiony na czarodzieja. On sam nigdy nie odezwa� si� do Wydzia�u Kontroli nawet nieco podniesionym g�osem. Jakie� przeczucie ostrzega�o go, �e nie by�by to m�dry post�pek. Nawet gdyby nie pami�ta� tej jednej chwili, oko�o dziesi�ciu miesi�cy temu, kiedy ziemia, niebo i morze przem�wi�y jednym g�osem, powtarzaj�c jak echo to, co w�a�nie wtedy rzek� Wydzia�. Nawet gdyby nie przypomina� sobie tej chwili, mia� wra�enie, �e lepiej zrobi nie pyskuj�c Wydzia�owi Kontroli.
Co prawda to jedno s�owo, kt�re Wydzia� Kontroli powiedzia� wtedy, nie by�o skierowane do niego. Ale tak czy inaczej zapami�ta� je na ca�e �ycie. I nie zapomnia�, �e nie pozosta�o ono bez odpowiedzi. Ciemne Moce, przy ca�ej swej pot�dze, natychmiast z powrotem odda�y mu Angie, jak tylko rozkaz zosta� wydany. Tymczasem tutaj Mag wyra�nie traktowa� g�os Wydzia�u Kontroli, jakby by� to jaki� jego m�odszy podw�adny i to w dodatku niedorozwini�ty.
- No! - ponagli� Carolinus.
Oprawiona w sk�r� ksi�ga, tak du�a, �e pierwszy tom "Encyclopedia Britannica" wygl�da� przy niej jak znaczek pocztowy, ukaza�a si� w powietrzu i opad�a na d�. Cho� to nie do uwierzenia, ale czarodziej z�apa� ksi�g� jedn� d�oni� tak lekko, jakby by�a pi�rkiem. Jim sta� do�� blisko, by m�c przeczyta� pochy�y, z�oty napis biegn�cy w poprzek ok�adki: "Encyclopedie Necromantick".
- Opatrzona indeksem. Zgadza si� - powiedzia� Carolinus wa��c tom w r�ce. Przeszy� go wzrokiem. - A teraz - zmniejsz si�!
Olbrzymie tomisko zacz�o si� kurczy�. Zmniejsza�o si� i zmniejsza�o, a� by�o rozmiaru kostki cukru - a� by�o nie wi�ksze ni� bardzo ma�a tabletka jakiego� lekarstwa. Mag poda� j� Jimowi, kt�ry odruchowo napi�� rami�, by przej�� ten ci�ar i zdziwi� si�, stwierdziwszy, �e prawie jej nie czu� w smoczej, �usk� pokrytej �apie. Wpatrywa� si� w ksi�g�.
- No - poleci� mu czarodziej - nie st�j tak. Po�knij j�! Nie bez obawy Jim �mign�� d�ugim, czerwonym j�zorem i zawin�� go wok� male�kiego, pigu�kopodobnego przedmiotu. Nast�pnie wci�gn�� go w paszcz� i po�kn��. Ksi�ga znik�a w g��bi jego gard�a bez �adnych wra�e�, lecz w chwil� potem poczu� si�, jakby zjad� olbrzymi posi�ek.
- Prosz� bardzo - powiedzia� zadowolony Carolinus. - Oto wszystko, co m�ody czarodziej wiedzie� powinien. W�a�ciwie za� wszystko, co ka�dy czarodziej powinien wiedzie� - oczywi�cie taki, kt�ry wci�� musi u�ywa� zakl��. Masz ju� wiedz�, m�j ch�opcze. Teraz to tylko kwestia nauki korzystania z niej. Trzeba �wiczy� i jeszcze raz �wiczy�. Oto jest odpowied�. �wicz! - Zatar� swe chude d�onie.
- Jak -jak mam �wiczy�? - spyta� Jim, wci�� walcz�c z uczuciem, �e zjad� dwa �wi�teczne obiady naraz.
- Jak masz to robi�? - zdziwi� si� Mag. - W�a�nie ci powiedzia�em. �wicz! Szukaj w indeksie zakl��, kt�rych potrzebujesz, znajduj je w "Encyclopedie" i stosuj. Tak masz robi�. I kontynuuj to, a� b�dziesz zna� j� ca�� na pami��. Wtedy, je�li masz talent, posuniesz si� o krok dalej, do punktu, w kt�rym nie b�dziesz potrzebowa� takich pomocy. Gdy ju� si� nauczysz wszystkich zakl��, b�dziesz m�g� tworzy� w�asne. Kiedy zna si� ju� milion zakl��, mo�na stworzy� bilion, trylion - ile si� tylko chce. Oczywi�cie nie znaczy to, �ebym uwa�a�, �e kiedykolwiek osi�gniesz ten etap.
Jim zgodzi� si�. Czu�, �e wcale nie mia� ochoty osi�ga� tego etapu.
- Jak d�ugo jeszcze b�d� si� czu� jak g� z nadzieniem? - zapyta� s�abym g�osem.
- A, to. - Carolinus machn�� r�k� niedbale. - To przejdzie za jakie� p� godziny. Po prostu musisz strawi� to, co po�kn��e�. - Odwr�ci� si� w stron� domu. - Dobrze - rzuci� przez rami� - to za�atwia tw�j problem. Mog� wraca� do mojego planetarium. Pami�taj, co ci m�wi�em. �wicz! �wicz!
- Czekaj! - zawy� Jim.
Rozdzia� 4
Carolinus zatrzyma� si� i odwr�ci�. Zmarszczy� siwe brwi i wygl�da� naprawd� gro�nie.
- Co znowu? - zapyta�, cedz�c s�owa powoli i z�owieszczo.
- Wci�� jestem w ciele smoka - powiedzia� Jim. - Musz� si� z niego wydosta�. Jak to si� robi?
- U�ywaj�c Magii! - odpar� czarodziej. - Jak s�dzisz, po co ci� wzi��em na ucznia? Jak my�lisz, po co kaza�em ci po�kn�� "Encyclopedie"? Masz �rodki, u�yj ich!
Jim podda� sw�j m�zg b�yskawicznemu badaniu. Zgoda, czul tam wiedz� - jak�� bry�� r�wnie niedost�pn� i niestrawn� jak ci�ar, kt�ry czu� w �o��dku.
- Po�kn��em, jak mi kaza�e� - rzek� zdesperowany - ale nie wiem, jak tego u�ywa�. Jak mam zamieni� si� ze smoka z powrotem w cz�owieka?
Mag u�miechn�� si� z�o�liwie, ale srogi grymas widniej�cy przed chwil� na jego twarzy ju� znikn��.
- Aha! - powiedzia�. - Zak�ada�em, rzecz jasna, �e jako asystent b�dziesz wiedzia�, jak korzysta� z materia��w �r�d�owych. Ale jak widz�, nie wiesz.
Zn�w na chwil� powr�ci�a sroga mina. Zamrucza� w brod� co� jakby "...haniebne... m�ode pokolenie..."
- Jednak�e - kontynuowa� g�o�niej - my�l�, �e b�d� musia� przerobi� razem z tob� to twoje pierwsze wej�cie w Magi�. Sp�jrz od wewn�trz na swoje czo�o - doda�.
Jim spojrza� na niego zdziwiony. Potem spr�bowa� zrobi� to, co nakaza� Carolinus. Oczywi�cie, nie m�g� spojrze� na swoje czo�o od �rodka. Ale, cho� to dziwne, czu� teraz, �e przy odrobinie wyobra�ni, mo�e ujrze� ciemn� zakrzywion� p�aszczyzn� nadaj�c� si� do pisania r�wnie dobrze jak tablica.
- Masz? - zapyta� natarczywie czarodziej.
- Tak my�l� - odpowiedzia� Jim. - A przynajmniej mam wra�enie, jakbym czu� moje czo�o od wewn�trz.
- Dobrze! - pochwali� Mag. - Teraz wywo�aj indeks. Jim skoncentrowa� si� na swojej wyobra�onej tablicy i po jeszcze jednym wysi�ku imaginacji odkry�, �e na ciemnej powierzchni uformowa�y si� du�e z�ote litery, a g�osi�y one:
INDEKS
- My�l�, �e to te� mam - powiedzia�, mru��c oczy przed otaczaj�cym go �wiatem, jakby to mia�o pom�c mu zogniskowa� umys� na tym, co pr�bowa� ujrze�.
- Bardzo dobrze - stwierdzi� Carolinus. - Teraz przywo�uj, po jednym, nast�puj�ce has�a. Gotowy?
- Gotowy - odpar� Jim.
- Niekszta�t - podsun�� czarodziej.
Jim dokona� czego� w rodzaju intelektualnego wysi�ku - nie by�o sposobu, w jaki m�g�by to opisa�, by�o to troch� j tak, jakby pr�bowa� sobie przypomnie� co�, co bardzo l dobrze wiedzia�. S�owo "indeks" znik�o i zast�pi�a je lista s��w, kt�re przewija�y si� od do�u jego czo�a do g�ry, a� znika�y z widoku. S�owa zdawa�y si� przemyka� bez ko�ca. W mgnieniu oka odczytywa� niekt�re - "gruby", "chudy", "gdzie indziej"... ale �adne z nich nie mia�o sensu. Rozumia�, �e to, co przegl�da�, by�o zbiorem jakich� okre�le� kszta�tu. Ale to, jak zwolni� przewijanie lub znale�� w�r�d s��w to, kt�rego szuka� - nawet je�li wiedzia�, czego chce - by�o problemem, kt�ry w tej chwili wydawa� si� ca�kowicie nierozwi�zywalny.
- Smok - us�ysza� warkni�cie Carolinusa. Jim wyobrazi� to sobie.
Przewijaj�ce si� dotychczas s�owa natychmiast zosta�y zast�pione nowymi. Jim wy�owi� "wielki", "brytyjski", "okrutny".
- Strza�ka - rozkaza� Mag.
Jim usi�owa� wykona� polecenie. Po chwili ujrza� prost� lini�, zako�czon� z prawej strony czym�, co wygl�da�o dos�ownie jak szeroki grot strza�y. Wewn�trz jego czo�a widnia� teraz taki obraz:
NIEKSZTA�T SMOK ----�
- Mam - powiedzia�, zaczynaj�c odczuwa� pierwsze mu�ni�cia rado�ci ze swoich osi�gni��. - Na razie mam wszystko: "niekszta�t - smok - strza�ka".
- Ja! - rzek� Carolinus.
- Ja - powt�rzy� jak echo Jim, przywo�uj�c to s�owo za ko�cem strza�ki na tablicy czo�a w swoim umy�le.
Na chwil� zab�ys�o na niej:
NIEKSZTA�T SMOK ----� JA
Nagle zrobi�o mu si� straszliwie zimno. Zapominaj�c o tablicy, zn�w zwr�ci� uwag� na otaczaj�cy go �wiat i odkry�, �e stoi nagi na �wirowej alejce czarodzieja.
- No i prosz� bardzo - powiedzia� Mag, zn�w odwracaj�c si� w stron� domu.
- Zaczekaj! - krzykn�� J