1777
Szczegóły |
Tytuł |
1777 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1777 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1777 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1777 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
DESMOND
BAGLEY
ODWET
Przek�ad
Jerzy �ebrowski
l
Le�a�a na ��ku w niedba�ej pozie, nie�wiadoma ju� obecno�ci ros�ych m�czyzn zape�niaj�cych pok�j, kt�rzy sprawiali, �e wydawa� si� on jeszcze mniejszy ni� by� w rzeczywisto�ci. Ulecia�o z niej �ycie, a s�usznego wzrostu panowie przyjechali stwierdzi�, dlaczego tak si� sta�o - nie z czystej ciekawo�ci, lecz z przyczyn zawodowych. Byli bowiem policjantami.
Detektyw - inspektor Stephens nie zwraca� uwagi na cia�o. Rzuci� na nie tylko okiem, a potem zainteresowa� si� pokojem, zauwa�aj�c tanie, zdezelowane meble i wytarty dywan, kt�ry by� zbyt ma�y, aby ukry� zakurzone deski. Brakowa�o szafy, a rzeczy dziewczyny le�a�y bez�adnie porozrzucane, niekt�re na oparciu krzes�a, inne na pod�odze obok ��ka. Ona sama by�a naga jak opustosza�a muszla. Martwe cia�o nie budzi�o po��dania.
Stephens wzi�� z krzes�a sweter i zauwa�y� ze zdziwieniem, jak bardzo jest mi�kki. Spojrzawszy na metk� z nazw� firmy zmarszczy� brwi, a potem poda� go sier�antowi Ipsleyowi.
- By�o j� sta� na dobre rzeczy. Co z ustaleniem to�samo�ci?
- Betts rozmawia z w�a�cicielk� domu.
Stephens wiedzia�, ile to warte. Mieszka�cy jego rewiru niech�tnie rozmawiali z policj�.
- Niewiele mu to da. Dostanie tylko jakie� nazwisko i to zapewne fa�szywe. Widzia� pan strzykawk�?
- Trudno by�o nie zauwa�y�, sir. My�li pan, �e to narkotyki?
- Mo�liwe. - Stephens odwr�ci� si� w stron� komody z jasnego surowego drewna i poci�gn�� za jedn� z ga�ek. Szuflada otworzy�a si� na szeroko�� cala, a potem zaci�a si�. Uderzy� w ni� kantem d�oni. - Czy zjawi� si� ju� policyjny lekarz?
- P�jd� si� dowiedzie�, sir.
- Nie ma problemu. Przyjdzie we w�a�ciwym czasie. - Stephens odwr�ci� g�ow� w stron� ��ka. - Poza tym jej si� tak bardzo nie �pieszy. - Szarpn�� szuflad�, kt�ra zn�w si� zaci�a. - Co za cholera!
Umundurowany policjant pojawi� si� w drzwiach, zamykaj�c je za sob�.
- Nazywa�a si� Hellier, sir. June Hellier. Mieszka�a tu od tygodnia. Przyjecha�a w zesz�� �rod�. Stephens wyprostowa� si�.
- To niewiele nam daje, Betts. Widzia� pan j� ju� kiedy� na swoim terenie?
Betts spojrza� w stron� ��ka i pokr�ci� g�ow�.
- Nie, sir.
- Czy w�a�cicielka domu zna�a j� wcze�niej?
- Nie, sir. Przysz�a z.ulicy i poprosi�a o pok�j. Zap�aci�a z g�ry.
- Inaczej by go nie dosta�a - stwierdzi� Ipsley. - Znam t� star� j�dz� - nie za darmo, a za sze�� pens�w niewiele.
- Czy mia�a jakich� przyjaci�, znajomych? - zapyta� Stephens. - Rozmawia�a z kim�?
- Nic mi o tym nie wiadomo, sir. Wygl�da na to, �e wi�kszo�� czasu sp�dza�a w pokoju.
Niski m�czyzna z zaokr�glonym brzuszkiem wcisn�� si� mi�dzy nich. Podszed� do ��ka i po�o�y� torb�.
- Przepraszam za sp�nienie, Joe. Te cholerne korki s� coraz gorsze.
- W porz�dku, doktorze. - Stephens zwr�ci� si� ponownie do Bettsa: - Niech pan tu jeszcze pow�szy i spr�buje si� czego� dowiedzie�. - Podszed� do doktora, stoj�cego w nogach ��ka i spojrza� z g�ry na cia�o dziewczyny. - Chodzi, jak zwykle, o czas i przyczyn� zgonu.
Doktor Pomray zmierzy� go wzrokiem.
- Podejrzewa pan co�? Stephens wzruszy� ramionami.
- Na razie nic nie wiem. - Wskaza� na strzykawk� i szklank�, kt�re le�a�y na nocnej szafce z bambusa. - To mog�y by� narkotyki. Mo�e przedawkowa�a.
Pomray pochyli� si� nad szklank� i ostro�nie j� pow�cha�. Na dnie wida� by�o cieniutk� warstw� wilgoci. Ju� mia� j� dotkn��, gdy Stephens powiedzia�:
- Prosz� tego nie robi�, doktorze. Chcia�bym, �eby najpierw sprawdzono odciski.
- To nie ma wi�kszego znaczenia - odpar� Pomray. - Jasne, �e by�a narkomank�. Niech pan spojrzy na jej uda. Chcia�em tylko sprawdzi�, czym si� tru�a.
Stephens zauwa�y� ju� wcze�niej �lady uk�u� i wyci�gn�� w�asne wnioski, stwierdzi� jednak:
- Mo�e mia�a cukrzyc�.
Pomray zdecydowanie pokr�ci� g�ow�.
- S� �lady zakrzepu �ylnego i zaka�enia sk�ry. �aden lekarz nie dopu�ci�by do tego u pacjenta z cukrzyc�. - Pochyli� si� i ucisn�� jej sk�r�. - S� te� pocz�tki ��taczki. Oznacza to uszkodzenia w�troby. Powiedzia�bym, �e to narkomania i typowa beztroska w obchodzeniu si� z ig��. Ale dopiero po sekcji b�dziemy mie� pewno��.
- W porz�dku, zostawiam to panu. - Stephens odwr�ci� si� do Ipsleya i powiedzia� jakby od niechcenia: - Mo�e pan otworzy� t� szuflad�, sier�ancie?
- Jeszcze jedno - dorzuci� Pomray. - Przy swoim wzro�cie ma spor� niedowag�. To kolejny dow�d. - Wskaza� na popielniczk� zasypan� niedopa�kami papieros�w. - I bardzo du�o pali�a.
Stephens zobaczy�, jak Ipsley delikatnie uj�wszy kciukiem i wskazuj�cym palcem ga�k� komody, bez trudu otwiera szuflad�. Odwr�ci� wzrok od jego twarzy, na kt�rej malowa� si� wyraz triumfu i stwierdzi�:
- Ja te� du�o pal�, doktorze. To niewiele oznacza. - Pasuje do klinicznego obrazu - przekonywa� Pomray.
Stephens skin�� g�ow�. - Chcia�bym wiedzie�, czy zmar�a na tym ��ku.
Pomray wydawa� si� zaskoczony.
- Ma pan powody przypuszcza�, �e by�o inaczej? Stephens lekko si� u�miechn��.
- Bynajmniej. Po prostu jestem ostro�ny.
- Zobacz�, czego zdo�am si� dowiedzie� - stwierdzi� Pomray.
* * *
W szufladzie znale�li niewiele: torebk�, trzy po�czochy, par� wymagaj�cych uprania majtek, p�k kluczy, szmink�, pas do po�czoch i strzykawk� ze z�aman� ig��. Stephens odkr�ci� szmink� i zajrza� do �rodka. By�a zupe�nie zu�yta, a �lady wskazywa�y na to, �e dziewczyna pr�bowa�a wykorzysta� j� do ko�ca, co potwierdzi�o odnalezienie w szczelinie szuflady starej zapa�ki z zabarwionym na czerwono ko�cem. Stephens specjalizuj�cy si� w interpretowaniu takich szczeg��w, wywnioskowa�, �e June Hellier by�a w finansowych tarapatach.
Majtki mia�y z przodu dwie czerwonobr�zowe plamy. W podobny spos�b zaplamiona by�a g�rna cz�� jednej z po�czoch. Wygl�da�o to na zaschni�t� krew i by�o zapewne efektem zrobionego nieumiej�tnie zastrzyku w udo. Na metalowym k�ku znajdowa�y si� trzy klucze, w tym jeden od stacyjki samochodu. Stephens zwr�ci� si� do Ipsleya:
- Niech pan p�jdzie sprawdzi�, czy dziewczyna mia�a samoch�d.
Drugi klucz pasowa� do luksusowej i wytwornej walizki, kt�r� znalaz� w k�cie; zajrza� do �rodka - by�a pusta. Stephens chcia� kiedy� kupi� podobn� w prezencie dla �ony, ale zrezygnowa� z powodu ceny.
Trzeciego klucza nie potrafi� do niczego dopasowa�, zaj�� si� wi�c torebk�, zrobion� z mi�kkiej sk�ry. Zamierza� j� w�a�nie otworzy�, gdy wr�ci� Ipsley.
- Nie ma samochodu, sir.
- Doprawdy? - Stephens zacisn�� wargi. Otworzy� zatrzask torebki i - zajrza� do jej wn�trza. Papiery, bibu�ki, jeszcze jedna doszcz�tnie zu�yta szminka, trzy szylingi i cztery pensy w drobnych, �adnych banknot�w.
- Prosz� uwa�nie pos�ucha�, sier�ancie - powiedzia�. - Przyzwoita torebka, przyzwoita walizka, kluczyki do stacyjki, ale bez wozu, przyzwoite ciuchy, z wyj�tkiem po�czoch, kt�re s� tanie, w szufladzie szminka w z�otej oprawie, w torebce szminka od Woolwortha - obie zu�yte. Co pan o tym wszystkim my�li?
- Musia�a zbiednie�, sir.
Stephens skin�� g�ow�, tr�caj�c wskazuj�cym palcem kilka monet. Nagle zapyta�:
- Mo�e mi pan powiedzie�, doktorze, czy ona by�a dziewic�?
- Nie by�a, ju� to sprawdzi�em - odpar� Pomray.
- Mo�e �y�a na kredyt - podsun�� Ipsley.
- Mo�liwe - stwierdzi� Stephens. - Dowiemy si�, je�li b�dzie trzeba.
Pomray wyprostowa� si�.
- Na pewno zmar�a na tym ��ku. S� na to dowody. Wi�cej nic tu nie zdzia�am. Mo�na gdzie� umy� r�ce?
- Na ko�cu korytarza jest �azienka - odpar� Ipsley. - Ale niezbyt tam czysto.
Stephens porz�dkowa� niewielki plik papier�w.
- Jaki by� pow�d zgonu, doktorze?
- Powiedzia�bym, �e przedawkowanie narkotyku, ale dopiero sekcja wyka�e, co to by�o.
- Przypadkowe czy celowe? - zapyta� Stephens.
- Z tym te� trzeba poczeka� do sekcji - odpar� Pomray. - Je�eli przedawkowanie by�o naprawd� spore, mo�na w�a�ciwie mie� pewno��, �e to nie przypadek. Narkoman z regu�y wie dok�adnie, ile ma wzi��. Je�li przedawkowa�a tylko troch�, mog�o si� to sta� przypadkowo.
- A wi�c je�eli to nie przypadek, mamy do wyboru samob�jstwo albo morderstwo - stwierdzi� z zadum� Stephens.
- My�l�, �e morderstwo mo�e pan �mia�o wykluczy� - stwierdzi� Pomray. - Narkomani nie lubi�, �eby inni wbijali im ig�y. - Wzruszy� ramionami. - Ale wska�nik samob�jstw jest wysoki w�r�d tych, kt�rzy s� ju� na dnie.
Stephens mrukn�� cicho, natrafiaj�c na wizyt�wk� jakiego� lekarza. Jego nazwisko wyda�o mu si� dziwnie znajome.
- Co pan wie o doktorze Nicholasie Warrenie? Czy to specjalista od narkotyk�w?
Pomray przytakn��.
- A wi�c by�a jedn� z jego dziewczyn, tak? - zapyta� z zainteresowaniem. - Co to za lekarz? Ma czyste r�ce? Pomray zareagowa� gwa�townie.
- M�j Bo�e! Nick Warren ma nieskaziteln� opini�. To jeden z najlepszych fachowc�w w bran�y. Nie jest �adnym szarlatanem, je�li o to panu chodzi.
- Z r�nymi ma si� do czynienia - powiedzia� pojednawczo Stephens. - Sam pan to dobrze wie. - Poda� wizyt�wk� Ipsleyowi. - To niedaleko st�d. Niech pan spr�buje go odnale��, sier�ancie. Nie zidentyfikowali�my jeszcze tej dziewczyny.
- Tak jest, sir - powiedzia� Ipsley i ruszy� do drzwi.
- Aha, sier�ancie - zawo�a� Stephens. - Prosz� mu nie m�wi�, �e dziewczyna nie �yje.
Ipsley szeroko si� u�miechn��.
- Nie powiem.
- Prosz� pos�ucha� - odezwa� si� Pomray. - Je�eli spr�buje pan przyciska� Warrena, czeka pana spora niespodzianka. To twardy facet.
- Nie lubi� lekarzy, kt�rzy rozdaj� narkotyki - odpar� ponuro Stephens.
- Cholernie dobrze pan wie, jak to jest - burkn�� Pomray. - A lekarskiej etyce Nicka Warrena nie zdo�a pan niczego zarzuci�. Je�eli zastosuje pan tak� taktyk�, da panu nie�le popali�.
- Zobaczymy. Radzi�em ju� sobie z twardzielami. Pomray wyszczerzy� nagle z�by w u�miechu.
- Chyba zostan� i popatrz� sobie. Warren wie o narkotykach i narkomanach tyle samo, co najlepszy specjalista w tym kraju, a mo�e i wi�cej. Ma na tym punkcie lekkiego bzika. Nie przypuszczam, �eby wiele pan z niego wyci�gn��. Wr�c�, jak tylko domyj� si� w tej zafajdanej �azience.
* * *
Stephens spotka� si� z Warrenem w ciemnym korytarzu przy wej�ciu do pokoju dziewczyny. Chcia� wykorzysta� psychologiczn� przewag�, kt�r� uzyska� nie informuj�c doktora o �mierci dziewczyny. Je�eli zdziwi�o go, �e Warren przyjecha� tak szybko, nie okaza� tego, lecz obserwowa� id�cego po korytarzu m�czyzn� z zawodow� rezerw�.
Warren by� cz�owiekiem wysokim, o delikatnej, ale dziwnie nieruchomej twarzy. M�wi� zawsze z namys�em, robi�c nieraz d�ugie przerwy, zanim udzieli� odpowiedzi. Stephens odnosi� wra�enie, �e Warren go nie s�yszy albo nie zwraca uwagi na zadawane pytanie, ale w chwili gdy zamierza� je powt�rzy�, Warren zawsze odpowiada�. Ta pow�ci�gliwo�� dra�ni�a Stephensa, chocia� stara� si� tego nie okazywa�.
- Ciesz� si�, �e pan przyjecha� - powiedzia�. - Mamy pewien problem, doktorze. Zna pan m�od� danie o nazwisku June Hellier?
- Znam - odpar� lakonicznie Warren.
Stephens czeka� z nadziej�, �e Warren powie co� wi�cej, ale ten tylko mu si� przygl�da�. T�umi�c irytacj� zapyta�:
- Czy to jedna z pa�skich pacjentek?
- Tak - odpar� Warren.
- Na co chorowa�a, doktorze?
Warren odpowiedzia� dopiero po d�u�szej chwili:
- To sprawa mi�dzy pacjentem a lekarzem i nie chc� o tym rozmawia�.
Stephens poczu�, jak Pomray porusza si� niespokojnie za jego plecami. Odezwa� si� ch�odno:
- To sprawa dla policji, doktorze.
Warren znowu zamilk�, patrz�c spokojnie na Stephensa. W ko�cu powiedzia�:
- Wydaje mi si�, �e je�eli panna Hellier potrzebuje pomocy lekarskiej, tracimy czas stoj�c tutaj.
- Nie b�dzie potrzebowa�a pomocy - rzek� oboj�tnie Stephens. Pomray zn�w si� poruszy�.
- Ona nie �yje, Nick.
- Rozumiem - odpar� Warren. Wydawa� si� nieporuszony. Stephens by� z�y, �e Pomray wtr�ci� si� do rozmowy, ale bardziej zainteresowa� go brak reakcji ze strony Warrena.
- Nie jest pan zaskoczony, doktorze.
- Nie - odpar� kr�tko Warren.
- Dostarcza� pan jej narkotyki?
- Dawa�em jej recepty. To by�o kiedy�.
- Na jakie narkotyki?
- Na heroin�.
- Czy to by�o konieczne?
Warren by� nieporuszony jak zawsze, ale w jego oczach pojawi� si� wyraz niech�ci, gdy powiedzia�:
- Nie mam zamiaru rozmawia� z osob� postronn� na temat kuracji moich pacjent�w.
Stephensa ogarn�� gniew.
- Ale jej �mier� pana nie zaskoczy�a. Czy by�a umieraj�ca? �miertelnie chora?
Warren spojrza� na Stephensa z namys�em i powiedzia�:
- Wsp�czynnik �miertelno�ci w�r�d narkoman�w jest jakie� dwadzie�cia osiem razy wy�szy ni� w�r�d og�u ludno�ci. Oto dlaczego jej �mier� mnie nie dziwi.
- Bra�a heroin�?
- Tak.
- A pan j� zaopatrywa�?
- Tak.
- Rozumiem - podsumowa� Stephens. Spojrza� na Pomraya, a potem zwr�ci� si� ponownie do Warrena: - Nie powiem, �eby mi si� to podoba�o.
- Ma�o mnie obchodzi pa�skie zdanie - stwierdzi� spokojnie Warren. - Chcia�bym zobaczy� moj� pacjentk�. B�dzie panu potrzebne �wiadectwo zgonu. Lepiej, �ebym ja je wystawi�.
,,Co za cholerny tupet" - pomy�la� Stephens. Odwr�ci� si� gwa�townie i otworzy� drzwi do sypialni.
- Prosz� t�dy - powiedzia� szorstko.
Warren min�� go i wszed� do pokoju, a za nim pod��y� Pomray. Stephens zdecydowanym ruchem g�owy nakaza� sier�antowi Ipsleyowi, �eby wyszed�, po czym zamkn�� drzwi za jego plecami. Kiedy zbli�y� si� do ��ka, Warren i Pomray byli ju� zaj�ci rozmow�, z kt�rej rozumia� co czwarte s�owo.
Prze�cierad�o, kt�rym doktor Pomray przykry� cia�o dziewczyny, zosta�o odsuni�te i wida� by�o zn�w nag� June Hellier. Stephens wtr�ci� si� do rozmowy:
- Doktorze Warren, kiedy zasugerowa�em, �e te �lady uk�u� mog� �wiadczy� o cukrzycy, doktor Pomray powiedzia�, �e dziewczyna mia�a zaka�enie i �e �aden lekarz nie dopu�ci�by do tego u swojego pacjenta.,Ona by�a pa�sk� pacjentk�. Jak pan to wyja�ni?
Warren spojrza� na Pomraya i k�ciki ust zadrga�y mu lekko, jakby si� u�miecha�.
- Nie musz� niczego wyja�nia� - odpar�. - Ale zrobi� to. Lek przeciw cukrzycy wstrzykuje si� w zupe�nie odmiennych warunkach ni� heroin�. Dzieje si� to w innej atmosferze, a cz�sty po�piech mo�e powodowa� zaka�enia.
Zwracaj�c si� do Pomraya, dorzuci�:
- Nauczy�em j� pos�ugiwa� si� ig��, ale, jak wiesz, oni nie przejmuj� si� szczeg�lnie higien�. Stephens by� oburzony.
- Nauczy� j� pan pos�ugiwa� si� ig��?! Bo�e, dziwne ma pan poj�cie o etyce!
Warren spojrza� na niego beznami�tnie i powiedzia� z niezwyk�ym opanowaniem:
- Panie inspektorze, je�li w�tpi pan w moj� etyk�, prosz� to zakomunikowa� stosownym w�adzom. Ch�tnie s�u�� adresem, gdyby pan nie wiedzia�, gdzie si� uda�. - Odwr�ci� si� od Stephensa w niemal obra�liwy spos�b i rzek� do Pomraya:
- Podpisz� �wiadectwo zgonu razem z patologiem. Tak b�dzie lepiej.
- Tak. Mo�e tak b�dzie lepiej - stwierdzi� z namys�em Pomray.
Warren podszed� do wezg�owia ��ka i sta� tam przez chwil�, przygl�daj�c si� zmar�ej dziewczynie. Potem bardzo powoli nasun�� prze�cierad�o na martwe cia�o. W tym powolnym ruchu by�o co�, co zaintrygowa�o Stephensa. Wygl�da�o to na gest... czu�o�ci.
Zaczeka�, a� Warren podniesie wzrok, po czym zapyta�:
- Wie pan co� na temat jej rodziny?
- W�a�ciwie nic. Narkomani nie lubi�, kiedy si� ich wypytuje - wi�c nie pytam.
- Wiadomo coso jej ojcu?
- Tylko tyle, �e go mia�a. Wspomina�a o nim par� razy.
- Kiedy przysz�a do pana po narkotyki?
- Zg�osi�a si� do mnie na leczenie jakie� p�tora roku temu. Na leczenie, inspektorze.
- Oczywi�cie - odpar� ironicznie Stephens, wyjmuj�c z kieszeni z�o�on� kartk� papieru. - Mo�e zechce pan na to spojrze�. Warren wzi�� kartk� i roz�o�y� j�, zauwa�aj�c, �e jest zmi�ta. - Sk�d pan to ma?
- Z jej torebki.
By� to list napisany na maszynie efektown� czcionk�, na dobrej jako�ci papierze z wyt�oczonym nag��wkiem: REGENT FILMS COMPANY i adresem z Wardour Street. Nosi� dat� sprzed sze�ciu miesi�cy i zawiera� tak� oto tre��:
Droga panno Hellier,
pisz� z polecenia pani ojca, aby zawiadomi�, �e nie mo�e si� z pani� spotka� w przysz�y pi�tek, poniewa� tego samego popo�udnia wyje�d�a do Ameryki. Nie b�dzie go zapewne przez jaki� czas. Nie potrafi� w tej chwili okre�li�, jak d�ugo.
Zapewnia pani�, �e napisze, gdy tylko za�atwi najpilniejsze sprawy i ma nadziej�, �e swoj� nieobecno�ci� nie sprawia pani nadmiernej przykro�ci.
Z powa�aniem,
D. L. Waiden
- To wiele wyja�nia -powiedzia� cicho Warren, podnosz�c wzrok. - Czy napisa�?
- Nie wiem - odpar� Stephens. - Tu niczego nie ma. Warren postuka� palcem w list.
- Nie przypuszczam. Skoro June zachowa�a taki niewiele znacz�cy list, tym bardziej nie zniszczy�aby tamtego. - Spojrza� na okryte prze�cierad�em cia�o. - Biedna dziewczyna.
- Niech pan lepiej pomy�li o sobie, doktorze - powiedzia� uszczypliwie Stephens. - Prosz� spojrze� na sk�ad zarz�du w nag��wku tego listu.
Warren rzuci� okiem: "Sir Robert Hellier, prezes". Z grymasem na twarzy poda� kartk� Pomrayowi.
- Maj Bo�e! - powiedzia� Pomray. - To ten Hellier!
- Tak, ten Hellier - potwierdzi� Stephens. - My�l�, �e b�dzie z tego �mierdz�ca sprawa. Prawda, doktorze Warren? - Powiedzia� to z nie ukrywan� satysfakcj�, obrzucaj�c Warrena pe�nym niech�ci spojrzeniem.
II
Warren siedzia� przy biurku w swoim gabinecie. Czekaj�c na kolejnego pacjenta wykorzystywa� cenne minuty, aby nadrobi� zaleg�o�ci w papierkowej robocie, do kt�rej zmusza� go system ubezpiecze�. Jak ka�dy lekarz nie cierpia� biurokracji w medycynie, poczu� wi�c dziwn� ulg�, gdy prac� przerwa� mu telefon. Uczucie to wkr�tce go jednak opu�ci�o, kiedy us�ysza� s�owa telefonistki:
- Panie doktorze, chce z panem rozmawia� sir Robert Hellier. Warren westchn��. Spodziewa� si� tego telefonu.
- Po��cz go, Mary.
Us�ysza� trzask i w s�uchawce pojawi� si� nowy sygna�.
- M�wi Hellier.
- Tu Nicholas Warren.
Nawet brz�czenie na linii nie zdo�a�o zag�uszy� rozkazuj�cego tonu w g�osie Helliera.
- Chc� si� z panem zobaczy�, Warren.
- Spodziewa�em si� tego, sir Robert.
- B�d� dzi� w biurze o wp� do trzeciej po po�udniu. Wie pan, gdzie to jest?
- To zupe�nie niemo�liwe - odpar� zdecydowanie Warren. - Jestem bardzo zaj�ty. Proponuj� panu spotkanie w moim gabinecie.
Zaleg�a pe�na niedowierzania cisza, a potem g�os w s�uchawce wykrztusi�:
- Niech pan pos�ucha...
- Przykro mi, sir Robert - przerwa� mu Warren. - Proponuj�, �eby przyszed� pan do mnie dzi� o pi�tej. Powinienem by� wtedy wolny. Hellier podj�� decyzj�:
- Dobrze - odpar� opryskliwie. Warren skrzywi� si� na odg�os rzuconej na wide�ki s�uchawki. Od�o�y� delikatnie sw�j jednocz�ciowy telefon i w��czy� interkom.
- Mary, o pi�tej przychodzi do mnie sir Hellier. Mo�e b�dzie trzeba poprzestawia� par� spotka�. Spodziewam si� d�ugiej wizyty, wi�c musi by� ostatnim pacjentem.
- W porz�dku, panie doktorze.
- Aha, Mary. Gdy tylko przyjdzie sir Robert, jeste� wolna.
- Dzi�kuj� panu.
Warren zwolni� przycisk i w zamy�leniu patrzy� w przestrze�, ale po kr�tkiej chwili wr�ci� do swojej papierkowej roboty.
* * *
Sir Robert Hellier by� dobrze zbudowanym m�czyzn�, a nosi� si� tak, by robi� wra�enie jeszcze pot�niejszego. Subtelny garnitur z Savile Row nie �agodzi� ci�ko�ci jego ruch�w, za� g�os �wiadczy�o tym, �e nie jest przyzwyczajony do znoszenia sprzeciwu. Zaledwie wszed� do pokoju Warrena, powiedzia� kr�tko i bez wst�p�w:
- Wie pan, dlaczego tu jestem.
- Tak. Przyszed� pan w sprawie c�rki. Mo�e zechce pan usi���? Hellier zaj�� krzes�o po drugiej stronie biurka.
- Przejd� do rzeczy. Moja c�rka nie �yje. Policja przekaza�a mi informacj�, w kt�r� nie mog� uwierzy�. M�wi�, �e by�a narkomank�. Bra�a heroin�.
- To prawda.
- Heroin�, kt�r� pan jej dostarcza�.
- Heroin�, kt�r� jej zapisywa�em - poprawi� Warren. Hellier by� przez chwil� zbity z tropu.
- Nie oczekiwa�em, �e tak �atwo pan to potwierdzi.
- Dlaczego nie? - odpar� Warren. - Leczy�em pa�sk� c�rk�.
- Ale� z pana tupeciarz! - wybuchn�� Hellier. Pochyli� si� do przodu, a jego pot�ne ramiona zgarbi�y si� pod marynark�. - TO ha�ba, �eby lekarz przepisywa� silne narkotyki m�odej dziewczynie.
- Moim zdaniem...
- Wsadz� pana do wi�zienia! - rykn�� Hellier.
- ...ona niezb�dnie potrzebowa�a tych recept.
- Jest pan zwyk�ym handlarzem narkotyk�w!
Warren wsta�, a jego lodowaty glos przerwa� tyrad� Helliera:
- Je�eli powt�rzy pan to zdanie poza tym gabinetem, oskar�� pana o znies�awienie. Skoro nie chce pan pos�ucha�, co mam do powiedzenia, prosz� st�d wyj��, bo dalsza rozmowa z panem nie ma sensu. A je�eli nie podoba si� panu moja etyka, musi pan p�j�� na skarg� do Komisji Dyscyplinarnej przy Izbie Lekarskiej.
Hellier ze zdumieniem podni�s� wzrok.
- Chce pan przez to powiedzie�, �e Izba Lekarska usprawiedl�wi�aby takie post�powanie?
- W�a�nie - odpar� Warren z przek�sem i ponownie usiad�. - Brytyjski rz�d tak�e. Wydali w tej sprawie ustaw�. Hellier wydawa� si� zupe�nie zbity z tropu.
- No dobrze - powiedzia� niepewnie. - Zapewne powinienem pos�ucha�, co ma pan mi do zakomunikowania. Po to tu przyszed�em. Warren przypatrywa� mu si� badawczo.
- June zjawi�a si� u mnie jakie� osiemna�cie miesi�cy temu. Bra�a ju� wtedy heroin� prawie od dw�ch lat. Hellier znowu wybuchn��.
- To niemo�liwe!
- Niby dlaczego?
- Wiedzia�bym o tym.
- W jaki spos�b?
- No c�, rozpozna�bym... objawy.
- Rozumiem. A jakie s� te objawy, sir Robert? Hellier zacz�� m�wi�, potem opanowa� si� i zamilk�.
- Wie pan - odezwa� si� Warren - narkomana, kt�ry bierze heroin�, nie poznaje si� po dr�eniu r�k. Objawy sa o wiele trudniejsze do uchwycenia, a narkomani umiej�tnie je ukrywaj�. M�g� pan jednak co� zauwa�y�. Prosz� mi powiedzie�, czy wygl�da�o wtedy na to, �e c�rka ma k�opoty finansowe?
Hellier przypatrywa� si� swoim d�oniom.
- Nie przypominam sobie, �eby kiedykolwiek ich nie mia�a - odpar� pogr��ony w my�lach. - Zaczyna�o mnie to ju� m�czy� i w ko�cu ostro si� sprzeciwi�em. Powiedzia�em jej, �e nie zosta�a wychowana na rozrzutn� pr�niaczk�. - Podni�s� wzrok. - Znalaz�em jej prac�, za�atwi�em mieszkanie i zmniejszy�em o po�ow� kieszonkowe.
- Rozumiem - powiedzia� Warren. - Jak d�ugo mia�a t� prac�? Hellier pokr�ci� g�ow�.
- Nie wiem. Wiem tylko, �e j� straci�a. - Zacisn�� d�onie na kraw�dzi biurka, a� zbiela�y mu kostki palc�w. - Wie pan, ona mnie okrad�a. Okrad�a w�asnego ojca.
- Jak to si� sta�o? - zapyta� ostro�nie Warren.
- Mam wiejski dom w Berkshire - odpar� Hellier. - Pojecha�a na wie� i spl�drowa�a go - dos�ownie spl�drowa�a. By�o tam, mi�dzy innymi, sporo georgia�skich sreber. Mia�a czelno�� zostawi� kartk� z informacj�, �e to zrobi�a. Poda�a mi nawet nazwisko kupca, kt�remu sprzeda�a towar. Odzyska�em wszystko, ale kosztowa�o mnie to cholernie du�o pieni�dzy.
- Poda� j� pan do s�du?
- Niech pan nie b�dzie g�upcem - odpar� ostro Hellier. - Musz� dba� o reputacj�. �adnie wypad�bym w gazetach, oskar�aj�c o kradzie� w�asn� c�rk�. I tak mam ju� do�� problem�w z pras�.
- Mo�e by�oby dla niej lepiej, gdyby j� pan zaskar�y� - stwierdzi� Warren. - Nie zada� pan sobie pytania, dlaczego pana okrad�a? Hellier westchn��.
- My�la�em, �e zesz�a zupe�nie na z�� drog�, �e odziedziczy�a to po matce. - Wyprostowa� ramiona. - Ale to osobna historia.
- Oczywi�cie - odpar� Warren. - Wi�c jak m�wi�, kiedy June zg�osi�a si� do mnie na leczenie, a w�a�ciwie po heroin�, by�a ju� prawie od dw�ch lat narkomank�. Tak powiedzia�a i stan jej organizmu to potwierdza�.
- Co pan ma na my�li - zapyta� Hellier - �e zg�osi�a si� po heroin�, a nie na leczenie?
- Narkoman traktuje lekarza jako �r�d�o zaopatrzenia - odpar� Warren nieco znu�onym g�osem. - Narkomani nie chc� by� leczeni. Boj� si� tego.
Hellier patrzy� na Warrena t�pym wzrokiem.
- Ale� to potworne. Dawa� jej pan heroin�?
- Tak.
- I nie leczy� jej pan?
- Nie od razu. Nie mo�na leczy� pacjenta, kt�ry tego nie chce, a angielskie prawo nie pozwala na stosowanie przymusu.
- Ale przez pana uzale�nia�a si� jeszcze bardziej. Pan dostarcza� jej heroin�.
- Wola�by pan, �ebym tego nie robi�? Mia�em jej pozwoli� wyj�� na ulice, �eby zdobywa�a heroin� z nielegalnego �r�d�a, po czarno-rynkowej cenie i zanieczyszczon� B�g wie jakim �wi�stwem? Narkotyki, kt�re przepisywa�em, by�y przynajmniej czyste i odpowiada�y normom brytyjskiej farmakopei, co zmniejsza�o prawdopodobie�stwo zapalenia w�troby.
Hellier jakby si� skurczy�.
- Nie rozumiem - wymamrota�, kr�c�c g�ow�. - Po prostu nie rozumiem.
- Istotnie - przyzna� Warren. - Zastanawia si� pan, co si� sta�o z lekarsk� etyk�. P�niej o tym pom�wimy. - Z��czy� d�onie czubkami palc�w. - Po miesi�cu zdo�a�em przekona� June, �e powinna si� leczy�. Istniej� kliniki zajmuj�ce si� takimi przypadkami. By�a w szpitalu przez dwadzie�cia siedem dni. - Mierzy� Helliera surowym spojrzeniem. - W�tpi�, czy na jej miejscu wytrzyma�bym tydzie�. June by�a dzieln� dziewczyn�, sir Robert.
- Nie bardzo wiem, jak wygl�da... hm... samo leczenie.
Warren otworzy� szuflad� biurka i wyj�� pude�ko papieros�w. Wyci�gn�� jeden, a potem, najwyra�niej zreflektowawszy si�, pchn�� otwarte pude�ko na drug� stron� biurka.
- Przepraszam, pali pan?
- Dzi�kuj� - odpar� Hellier i si�gn�� po papierosa. Warren nachyli� si� i pos�u�y� mu swoj� zapalniczk�, po czym sam z niej skorzysta�.
Przygl�da� si� Hellierowi przez chwil�, a nast�pnie podni�s� do g�ry papieros.
- Wie pan, to tak�e narkotyk, ale nikotyna nie jest szczeg�lnie silna. Powoduje psychiczne uzale�nienie. Ka�dy, kto ma wystarczaj�co siln� wol�, mo�e rzuci� palenie. - Pochyli� si� do przodu. - Heroina to co innego. Uzale�nia w spos�b fizjologiczny. Potrzebuje jej organizm i rozum ma tu niewiele do powiedzenia.
Ponownie odchyli� si� do ty�u.
- Kiedy pozbawi si� narkomana heroiny, obserwowane u niego fizjologiczne objawy maj� takie nasilenie, �e szans� prze�ycia s� jak jeden do pi�ciu. Lekarz musi si� nad tym dobrze zastanowi�, zanim rozpocznie kuracj�.
Hellier poblad�.
- Czy ona cierpia�a?
- Owszem - odpar� ch�odno Warren. - Bardzo chcia�bym m�c powiedzie�, �e nie, ale by�oby to k�amstwo. Oni wszyscy cierpi�. Cierpi� tak bardzo, �e mo�e jednemu na stu udaje si� przej�� kuracj�. June wytrzyma�a ile potrafi�a, a potem wysz�a. Nie mog�em jej zatrzyma� - prawo tego nie przewiduje.
Papieros w d�oni Helliera wyra�nie dr�a�. Warren stwierdzi�:
- Potem do�� d�ugo jej nie widzia�em. Wr�ci�a p� roku temu. Oni zwykle wracaj�. Chcia�a dosta� heroin�, ale nie mog�em da� jej recepty. Zmieni�o si� prawo. Wszystkim narkomanom przepisuje si� teraz narkotyki w specjalnych klinikach, kt�re zorganizowa� rz�d. Doradza�em jej leczenie, ale nie chcia�a o tym s�ysze�, zabra�em j� wi�c do szpitala. Poniewa� znalem jej przypadek - i poniewa� obchodzi� mnie jej los - mog�em pe�ni� rol� konsultanta. Zanim nie umar�a, dostawa�a recepty na heroin� - najmniejsze mo�liwe dawki.
- A jednak zmar�a z przedawkowania.
- Nie - zaoponowa� Warren. - �mier� spowodowa�a dawka heroiny rozpuszczonej w roztworze metyloamfetaminy, a to ju� zbyt ostra mieszanka. Nie mia�a zapisanej amfetaminy - musia�a zdoby� j� gdzie indziej.
Hellier ca�y si� trz�s�.
- Podchodzi pan do tego bardzo spokojnie, Warren - powiedzia� niepewnym g�osem. - Jest pan cholernie opanowany. Na m�j gust - a� do przesady.
- Musz� by� opanowany - stwierdzi� Warren. - Lekarz, kt�ry zanadto si� przejmuje, szkodzi sobie i swoim pacjentom.
- C� za pi�kna, pozbawiona emocji postawa profesjonalisty - szydzi� Hellier. - Ale to zabi�o moj� c�rk�. - Podsun�� Warrenowi pod nos dr��cy palec. - Dobior� si� panu do sk�ry, Warren. Mam swoje wp�ywy. Zniszcz� pana.
Warren obdarzy� Helliera niech�tnym spojrzeniem.
- Nie mam zwyczaju w takich sytuacjach pogn�bia� zbola�ych rodzic�w - powiedzia� dobitnie - ale sam pan si� tego dopomina. Prosz� mnie nie prowokowa�.
- Prowokowa�! - U�miech Helliera pozbawiony by� weso�o�ci. - Ja pana pogrzebi�, jak powiedzia� ten Rosjanin.*
Warren wsta�.
- W porz�dku. Prosz� mi wi�c powiedzie�, czy ma pan zwyczaj kontaktowa� si� z dzie�mi przez osoby trzecie, zlecaj�c sekretarce pisanie do nich list�w?
- O co panu chodzi?
- P� roku temu, tu� przed pa�skim wyjazdem do Ameryki, June chcia�a si� z panem zobaczy�. A pan, na Boga, zby� j� urz�dowym listem, kt�ry napisa�a pa�ska sekretarka!
- By�em wtedy bardzo zaj�ty. Mia�em na g�owie du�� transakcj�.
- Potrzebowa�a pa�skiej pomocy. Nie uzyska�a jej, wi�c zjawi�a si� u mnie. Obieca� pan napisa� z Ameryki. I co?
- By�em zaj�ty - odpar� Hellier cicho. - Mia�em napi�ty program: mn�stwo podr�y, konferencji...
- A wi�c pan nie napisa�. Kiedy pan wr�ci�?
- Przed dwoma tygodniami.
- Po prawie sze�ciu miesi�cach. Czy wiedzia� pan, gdzie przebywa pa�ska c�rka? Czy pr�bowa� pan si� tego dowiedzie�? Wtedy jeszcze �y�a, prosz� pana.
- Wielki Bo�e, musia�em uporz�dkowa� tutaj r�ne sprawy. Kiedy mnie nie by�o, wszystko zacz�o si� wali�!
- Istotnie - przyzna� Warren lodowatym tonem. - M�wi pan, �e znalaz� pan June prac� i za�atwi� jej mieszkanie. W tej wersji nawet �adnie to brzmi, ale ja powiedzia�bym, �e pan j� wyrzuci�. Czy par� lat wcze�niej pr�bowa� pan dociec, dlaczego si� zmieni�a? Dlaczego potrzebowa�a coraz wi�cej pieni�dzy? Prawd� m�wi�c, chcia�bym wiedzie�, jak cz�sto widywa� pan c�rk�. Czy kontrolowa� pan jej post�powanie? Czy sprawdza� pan, w jakim towarzystwie si� obraca? Czy wywi�zywa� si� pan z roli ojca?
Hellier by� szary na twarzy.
- O Bo�e!
Warren usiad� i powiedzia� cicho:
- Teraz naprawd� sprawi� panu b�l, panie Hellier. C�rka nie znosi�a pa�skiego �elaznego charakteru. Sama mi to powiedzia�a, cho� nie mia�em poj�cia, kim pan jest. Zachowa�a na pami�tk� ten cholernie protekcjonalny w tonie list od pa�skiej sekretarki, �eby podsyca� jej nienawi�� - i trafi�a w ko�cu do n�dznego pensjonatu w Notting Hill, maj�c w kieszeni trzy szylingi i cztery pensy. Gdyby p� roku temu zechcia� pan po�wi�ci� c�rce kwadrans swojego bezcennego czasu, nie by�aby teraz martwa.
Pochyli� si� nad biurkiem i powiedzia� chrapliwym g�osem:
- Niech mi pan teraz powie, panie Hellier, kto odpowiada za �mier� pa�skiej c�rki?
Twarz Helliera wyra�a�a g��bokie przygn�bienie. Warren opar�szy si� z powrotem o krzes�o, przygl�da� mu si� niemal ze wsp�czuciem. Wstydzi� si�, �e w tak niegodny profesjonalisty spos�b da� si� ponie�� emocjom. Widz�c, �e Hellier si�ga po chusteczk�, wsta� i podszed�szy do kredensu si�gn�� po buteleczk�, z kt�rej wysypa� dwie tabletki.
Potem wr�ci� do biurka i rzek�:
- Prosz� je wzi��. To pomo�e. - Hellier przyj�� tabletki bez protestu, popijaj�c je szklank� wody. Uspokoiwszy si�, zacz�� m�wi� cichym rw�cym si� g�osem:
- Helen... to znaczy moja �ona... matka June... moja by�a �ona... wie pan, rozwiod�em si� z ni�. June mia�a wtedy pi�tna�cie lat. Helen by�a z�� kobiet�, bardzo z��. Zadawa�a si� z innymi m�czyznami... Mia�em ju� tego do��. Robi�a ze mnie g�upca. June zosta�a ze mn�, z w�asnej woli. B�g �wiadkiem, �e Helen nie chcia�a jej mie� przy sobie.
Z trudem zaczerpn�� powietrza.
- Oczywi�cie, June chodzi�a wtedy jeszcze do szko�y. A ja mia�em swoj� prac�, moj� firm�, kt�ra stawa�a si� coraz wi�ksza i nawi�zy-
wala coraz wi�cej kontakt�w. Nie ma pan poj�cia, jakie to mo�e przybra� rozmiary i jak staje si� skomplikowane. Rozumie pan, dzia�alno�� na mi�dzynarodow� skal�. Du�o podr�owa�em. -Zamy�li� si� nad przesz�o�ci�. - Nie zdawa�em sobie sprawy...
- Wiem - wtr�ci� cicho Warren. Hellier podni�s� wzrok.
- W�tpi�, doktorze. - Zamruga� oczami napotkawszy opanowane spojrzenie Warrena i ponownie spu�ci� g�ow�. - A mo�e si� myl�. Pewnie mia� ju� pan do czynienia z takimi cholernymi g�upcami jak ja.
Warren powiedzia� stonowanym g�osem, staraj�c si� okaza� Hellierowi zrozumienie:
- Trudno znale�� z m�odymi wsp�lny j�zyk, nawet je�eli trzyma si� ich przy sobie. Maj� jakby inny spos�b my�lenia, inne idea�y.
Hellier westchn��.
- Ale mog�em przynajmniej spr�bowa�. - Zacisn�� mocno d�onie. - Ludzie z mojej sfery my�l� na og�, �e zaniedbywanie obowi�zk�w rodzicielskich i przest�pczo�� m�odzie�y to przywilej ni�szych klas. Wielki Bo�e!
- Dam panu na dzisiejsz� noc jaki� �rodek nasenny - powiedzia� zdecydowanie Warren. Hellier pokr�ci� g�ow�.
- Nie, doktorze, dzi�kuj�. Musz� prze�kn�� t� gorzk� pigu�k�. - Podni�s� na niego wzrok. - Czy pan wie, jak to si� zacz�o? W jaki spos�b ona...? Jak mog�a...?
Warren wzruszy� ramionami.
- Niewiele mi powiedzia�a. Mia�a dosy� bie��cych problem�w. Ale s�dz�, �e jej przypadek by� typowy. Najpierw konopie - dla zgrywy albo �eby si� popisa�, potem mocniejsze narkotyki, a w ko�cu heroina i jeszcze silniejsze odmiany amfetaminy. Zwykle wszystko si� zaczyna od nieodpowiedniego towarzystwa.
Hellier pokiwa� g�ow�.
- Brak kontroli ze strony rodzic�w - powiedzia� z gorycz�. - Sk�d oni bior� to �wi�stwo?
- W tym tkwi ca�y problem. Sporo kradzie�y w magazynach dokonuj� przest�pcy maj�cy gotowy rynek zbytu. No i oczywi�cie istnieje przemyt. Tu, w Anglii, gdzie w klinikach przepisuje si� heroin� w spos�b kontrolowany narkomanom zarejestrowanym w MSW, nie jest tak �le jak w Stanach. Tam, poniewa� jest to ca�kowicie zabronione, istnieje rozbudowany czarny rynek, co oznacza pot�ne zyski i zorganizowany nielegalny handel. Ocenia si�, �e w samym Nowym Jorku jest oko�o czterdziestu tysi�cy narkoman�w bior�cych heroin�, gdy w ca�ym Zjednoczonym Kr�lestwie jest ich oko�o dw�ch tysi�cy. Ale i tak niedobrze si� u nas dzieje, bowiem liczba podwaja si� co szesna�cie miesi�cy. A policja nic nie mo�e poradzi� na nielegalny handel narkotykami - rzek� Hellier.
- Przypuszczam, �e inspektor Stephens wszystko panu o mnie powiedzia� - odpari ironicznie Warren.
- Ca�kowicie si� myli� - wymamrota� Hellier i poruszy� si� niespokojnie.
- W porz�dku, jestem do tego przyzwyczajony. Policja ma do tej sprawy mniej wi�cej taki sam stosunek jak ca�e spo�ecze�stwo, ale prze�ladowanie narkomana, kt�ry ju� wpad� w na��g, jest bez sensu. Daje to tylko wi�ksze zyski handlarzom, bo wyg�odnia�y narkoman musi za wszelk� cen� dosta� swoj� porcj� proch�w. Wzrasta w ten spos�b przest�pczo��, gdy� jest mu wszystko jedno, sk�d zdob�dzie pieni�dze na narkotyki. - Warren obserwowa� Helliera, kt�ry wyra�nie si� uspokaja�. Uzna�, �e ich akademicka dyskusja zadzia�a�a w tym samym stopniu, co �rodek uspokajaj�cy, wi�c ci�gn�� dalej:
- Narkomani to ludzie chorzy i policja powinna zostawi� ich w spokoju - stwierdzi�. - My si� nimi zajmujemy. Policja powinna likwidowa� �r�d�a nielegalnego handlu.
- Czy tego nie robi?
- To nie takie proste. Problem ma mi�dzynarodowy charakter. Poza tym trudno jest zdoby� informacje. To nielegalne transakcje i dlatego ludzie nie chc� m�wi�. - U�miechn�� si�. - Narkomani nie lubi� policji, wi�c policja niewiele z nich wyci�ga. Z kolei ja, chocia� nie lubi� narkoman�w, bo to trudni pacjenci, z kt�rymi wi�kszo�� lekarzy nie chce mie� do czynienia, rozumiem ich i dowiaduj� si� r�nych rzeczy. Mam pewnie wi�cej informacji o tym, co si� dzieje, ni� oficjalne �r�d�a policyjne.
- Czemu wi�c nie powie pan tego policji? - zapyta� z naciskiem Hellier.
G�os Warrena sta� si� nagle szorstki.
- Gdyby kt�ry� z moich pacjent�w dowiedzia� si�, �e nadu�y�em jego zaufania i wygada�em si� przed policj�, straci�bym wszystko. Pacjenci, zw�aszcza gdy chodzi o narkoman�w, musz� bezwzgl�dnie ufa� lekarzowi, inaczej nie zg�osz� si� na leczenie. Je�eli nie maj� do�� zaufania - przerzucaj� si� na czarny rynek. Dostaj� zanieczyszczon� heroin� z dok�w, po wy�rubowanych cenach, albo aseptyczn� od kt�rego� z moich koleg�w, pozbawionego skrupu��w i nie stosuj�cego �adnej kuracji. W medycznym �wiatku mamy par� czarnych owiec. Inspektor Stephens ch�tnie to panu opowie.
Hellier siedzia� przygarbiony i w zamy�leniu wpatrywa� si� w biurko..
- Jaka wi�c jest odpowied�? Nic pan nie mo�e zrobi�?
- Ja? - zdziwi� si� Warren. - A c� ja m�g�bym zrobi�? �r�d�o dostaw le�y poza Angli�, na Bliskim Wschodzie. Nie jestem awanturnikiem z powie�ci przygodowej, panie Hellier. Jestem lekarzem, kt�ry ma swoich pacjent�w - i jako� wi��� koniec z ko�cem. Nie mog� tak po prostu wyskoczy� do Iranu, �eby prze�y� szale�cz� przygod�.
- By� mo�e mia�by pan mniej pacjent�w, gdyby by� pan wystarczaj�co szalony - mrukn�� Hellier, podnosz�c si� z krzes�a. - Przepraszam, doktorze Warren, �e wchodz�c tutaj zachowa�em si� niestosownie. Wyja�ni� mi pan wiele spraw, kt�rych nie rozumia�em. Wytkn�� mi pan moje b��dy. Zapozna� mnie pan ze swoj� etyk�. Wskaza� pan te�, jak mo�na by rozwi�za� problem, ale nie chce pan do tego przy�o�y� r�ki. Jakie wi�c pan pope�nia b��dy, doktorze Warren i jak to si� ma do pa�skiej etyki?
Ruszy� ci�kim krokiem do drzwi.
- Prosz� mnie nie odprowadza�, doktorze. Sam trafi�.
Kiedy za Hellierem zamkn�y si� drzwi, Warren zaskoczony jego uwag�, nie m�g� si� pozbiera�. Wr�ci� powoli do stoj�cego za biurkiem krzes�a i usiad�. Zapali� papierosa i przez kilka minut trwa� w g��bokim zamy�leniu, po czym potrz�sn�� g�ow� z rozdra�nieniem, jakby chcia� odp�dzi� natr�tn� much�.
"To absurd! Kompletny absurd!" - pomy�la�.
Ale ziarno w�tpliwo�ci zosta�o zasiane i nie umia� pozby� si� tej my�li, chocia� bardzo si� stara�.
Tego wieczoru przeszed� si� po Piccadilly i Soho, mijaj�c restauracje, nocne lokale i kluby, ulubione miejsca wi�kszo�ci jego pacjent�w. Zobaczy� kilku z nich. Machali do niego, a on odpowiada� automatycznie tym samym gestem i szed� dalej, prawie nie zdaj�c sobie sprawy, gdzie jest, a� dotar� na Wardour Street, w s�siedztwo biur Regent Films Company.
Spojrza� na budynek i powiedzia� g�o�no:
- To absurd!
III
Sir Robert Hellier r�wnie� mia� ci�k� noc. Wr�ci� do swego mieszkania w dzielnicy St. James, prawie wcale nie zdaj�c sobie sprawy, jak tam dotar�. Szofer zauwa�y� jego zaci�ni�te wargi i spuszczony wzrok, zanim wi�c odstawi� samoch�d, na wszelki wypadek zadzwoni� z gara�u do mieszkania.
- Stary jest w kiepskim nastroju, Harry - oznajmi� Hutchinsowi, s�u��cemu Helliera. - Lepiej trzymaj si� od niego z daleka i miej si� na baczno�ci.
Kiedy wi�c Hellier wszed� do swego luksusowego mieszkania. Hutchins przygotowa� whisky i znikn��. Hellier nie zauwa�aj�c ani obecno�ci whisky, ani nieobecno�ci Hutchinsa, zag��bi� si� we wspania�ym fotelu i pogr��y� w my�lach.
Dr�czy�o go poczucie winy. Nie pami�ta� ju�, kiedy po raz ostatni kto� o�mieli� si� "podsun�� mu lustro", w kt�rym m�g�by si� "przejrze�". Wra�enie by�o piorunuj�ce. Nienawidzi� samego siebie, a Warrena nienawidzi� by� mo�e jeszcze bardziej za to, �e wtyka� nos w dra�liwe dla niego sprawy. Ale w gruncie rzeczy by� uczciwy i w pewnej chwili mia� �wiadomo��, �e s�owa, kt�re wypowiedzia� przed wyj�ciem i po�piesznym opuszczeniem gabinetu Warrena to efekt uzmys�owienia sobie, i� pragnie zmusi� doktora, by naruszy� swoje zasady moralne; chcia� znale�� jego s�aby punkt i sprowadzi� go do w�asnego, n�dznego poziomu.
A June? Jakie miejsce zajmowa�a jego c�rka? Pomy�la�, jaka by�a kiedy�: weso�a, pogodna i beztroska. Jego c�rka mog�a mie� wszystko: najlepsze szko�y, modne stroje, przyj�cia, zagraniczne wakacje i pod ka�dym wzgl�dem dostatnie �ycie.
"Mia�a wszystko, tylko nie mnie" - pomy�la� z wyrzutem.
A potem, w kt�rym� momencie jego wype�nionego prac� �ycia, niepostrze�enie co� si� zmieni�o. June ogarn�a niezaspokojona ��dza pieni�dzy. Wygl�da�o na to, �e nie chodzi o rzeczy, kt�re mo�na za nie kupi�, lecz o pieni�dze jako takie. Hellier doszed� do maj�tku o w�asnych si�ach, przeszed� trudn� szko�� �ycia i uwa�a�, �e m�odzi powinni samodzielnie dorabia� si�. Zacz�o si� od spokojnych rozm�w z June, ale stopniowo zamieni�y si� one w ca�� seri� awantur, a� w ko�cu straci� panowanie nad sob� i wtedy si� rozstali. Warren m�wi� prawd�: wyrzuci� c�rk� z domu, nie pr�buj�c docieka�, dlaczego tak si� zmieni�a.
Kradzie� sreber z domu utwierdzi�a go jedynie w przekonaniu, �e c�rka zesz�a na z�� drog� i martwi� si� g�ownie o to, by sprawa nie nabra�a rozg�osu i by nie dowiedzia�a si� o niczym prasa. Ze wstydem u�wiadomi� sobie nagle, �e odk�d ujrza� inspektora Stephensa najbardziej dr�czy�a go my�l, jak �le b�d� o nim pisa� w zwi�zku ze �ledztwem.
Jak do tego dosz�o? Jak to si� sta�o, �e utraci� najpierw �on�, a potem c�rk�?
Pracowa� ci�ko, Bo�e, jak ci�ko! Wdar� si� na sam szczyt w bran�y, gdzie najskuteczniej w�ada si� sztyletem. Obraca� milionami. Na przyk�ad ta podr� do Ameryki: dobra� si� do sk�ry tym cholernym, przebieg�ym jankesom, ale za jak� cen�? Rezultatem tych sze�ciu miesi�cy by� wrz�d, podwy�szone ci�nienie, kt�re wcale nie podoba�o si� lekarzowi, oraz wypalane nerwowo trzy paczki papieros�w dziennie... I martwa c�rka.
Rozejrza� si� po swym apartamencie, popatrzy� na �wietlistego Renoira na przeciwleg�ej �cianie i na b��kitnego Picassa na ko�cu pokoju. Symbole sukcesu. Znienawidzi� je nagle. Przesiad� si� na inne krzes�o, �eby mie� je za plecami i m�c patrze� na panoram� Londynu, na el�bieta�skie zwie�czenia pa�acu St. James.
Po co tyle pracowa�? Pocz�tkowo robi� to dla June, dla ma�ej June i dzieci, kt�re mia�y dopiero si� urodzi�. Ale Helen nie chcia�a mie� dzieci i June zosta�a jedynaczk�. Czy to w�a�nie wtedy praca sta�a si� dla niego na�ogiem, a mo�e raczej �rodkiem uspokajaj�cym? Wci�gn�� go bez reszty dziwny �wiat wytw�rni filmowych, w kt�rym nie wiadomo, co jest wa�niejsze: pieni�dze czy sztuka. A dla �ony nie by�o ju� miejsca w jego sercu.
Mo�e dlatego, �e j� zaniedbywa�, Helen zmuszona by�a szuka� innych m�czyzn, najpierw potajemnie, potem ju� otwarcie. Zm�czy�a go w ko�cu ta dwuznaczna sytuacja i doprowadzi� do rozwodu.
Ale jakie, na Boga, miejsce zajmowa�a w tym wszystkim Helen? Mia� prac�, kt�r� nale�a�o wykona�. Musia� podejmowa� decyzje -nikt by tego nie zrobi� za niego. A ka�da cholerna decyzja poci�ga�a za sob� nast�pne, wype�niaj�c mu czas i �ycie, a� nie by�o ju� miejsca na nic poza prac�. Rozprostowa� d�onie i przyjrza� si� im. "Jestem tylko maszyn�. Mam umys�, kt�ry s�u�y do podejmowania w�a�ciwych decyzji i r�ce do podpisywania stosownych czek�w" - pomy�la� z niech�ci�.
I gdzie� po drodze straci� June, swoj� c�rk�. Ogarn�� go nagle potworny wstyd na my�l o li�cie, o kt�rym m�wi� Warren. Przypomnia� sobie, jak do tego dosz�o. To by� fatalny tydzie�. Przygotowywa� si� do podr�y do Ameryki i wszystko sz�o �le, mia� wi�c mas� roboty. Pami�ta�, jak panna Waiden, jego sekretarka, zast�pi�a mu drog� na korytarzu w biurze.
- Sir Robert, mam dla pana list od panny Hellier. Chcia�aby spotka� si� z panem w pi�tek.
Przystan�� nieco zaskoczony, pocieraj�c rozpaczliwie podbr�dek. Chcia� za�atwi� swoje sprawy, ale zarazem chcia� zobaczy� si� z June.
- Niech to diabli. Na pi�tek rano jestem um�wiony z Matchetem, a to oznacza tak�e wsp�lny obiad. Co z popo�udniem, panno Waiden?
Nie nale�a�a do tych sekretarek, kt�re musz� zagl�da� do terminarza. W�a�nie dlatego j� zatrudnia�.
- Pa�ski samolot odlatuje o wp� do czwartej. B�dzie pan musia� wcze�nie sko�czy� obiad.
- Hm... Poprosz� pani� o co�, panno Waiden. Niech pani napisze do mojej c�rki i wyja�ni sytuacj�. Prosz� j� powiadomi�, �e odezw� si� ze Stan�w, gdy tylko b�d� m�g�.
I wszed� do gabinetu, a potem do nast�pnego i nast�pnego, a� sko�czy� si� dzie� - osiemnastogodzinny dzie� pracy. Dwa dni p�niej by� pi�tek, narada z Matchetem i kosztowny obiad, konieczny, aby go udobrucha�. Potem szybka jazda samochodem na Heathrow - i w mgnieniu oka znalaz� si� w Nowym Jorku, gdzie oczekiwali go Hewling i Morrin ze swoimi zdradliwymi ofertami i propozycjami.
Potem trzeba by�o lecie� nagle do Los Angeles i pobi� hollywoodzkich magnat�w na ich w�asnej ziemi. Gdy wr�ci� do Nowego Jorku, Morrin nam�wi� go na wycieczk� do Miami i na wyspy Bahama. By�a to niewybredna pr�ba przekupienia go pozorami go�cinno�ci. Ale pokona� ich wszystkich i prze�ywa� szczyt swej kariery, przywo��c do Anglii owoce zwyci�stwa. Na miejscu zasta� "jednak jeden wielki ba�agan, poniewa� nikt nie by� wystarczaj�co silny, �eby kontrolowa� Matcheta. Przez ca�y ten czas ani razu nie pomy�la� o swojej c�rce.
Zapadaj�cy mrok ukrywa� szaro�� jego twarzy, gdy zastanawia� si� nad t� odpychaj�c� prawd�. Pr�bowa� szuka� usprawiedliwienia, ale go nie znalaz�. Wiedzia�, �e by�o co� jeszcze gorszego. Wiedzia�, �e nigdy nie da� June okazji, by mog�a si� z nim zwyczajnie, po ludzku, porozumie�. By�a w jego �yciu czym� drugoplanowym. W�a�nie czym�, a nie kim�. �wiadomo�� tego najbardziej go dr�czy�a. Hellier wsta� i przechadza� si� niespokojnie po pokoju, my�l�c o tym wszystkim, co m�wi� Warren. Warren najwyra�niej traktowa� narkomani� jako co� zwyczajnego, normalne zjawisko, z kt�rym trzeba sobie jako� radzi�. I cho� nie powiedzia� tego wprost, mo�na by�o wywnioskowa�, �e jego zadaniem by�o likwidowanie skutk�w zaniedba� takich ludzi jak Hellier. Ale z pewno�ci� win� ponosi� kto inny. Czy nie ci, kt�rzy czerpi� z tego zyski? Handlarze narkotyk�w? Hellier przystan��, czuj�c jak ogarnia go gniew, gniew, kt�rego po raz pierwszy nie kierowa� przeciw sobie samemu. Zgrzeszy� zaniedbaniem, i nie mo�na by�o tego bagatelizowa�. Ale ci, kt�rzy grzeszyli uczynkiem, �wiadomie dostarczaj�c narkotyki m�odym ludziom, aby osi�gn�� zysk, pope�niali rzecz potworn�. On sam okaza� si� po prostu nierozwa�ny, natomiast handlarze narkotyk�w byli uosobieniem z�a. Jego gniew narasta� i w ko�cu mia� wra�enie, �e go rozsadzi, ale wtedy �wiadomie si� opanowa�, aby m�c logicznie my�le�. Podobnie jak nie dopu�ci�, by emocje wzi�y w nim g�r�, gdy prowadzi� negocjacje z Matchetem, Hewlingiem i Morrinem, i tym razem stara� si�, by jego niebagatelny intelekt nie napotka� przeszk�d w rozwi�zywaniu nowego problemu. Hellier, jak wydajna maszyna, zaczyna� powoli sprawnie funkcjonowa�.
Najpierw pomy�la� o Warrenie, kt�ry jako znawca tematu by� niew�tpliwie kluczow� postaci�. Hellier zwyk� uwa�nie obserwowa� ludzi, z kt�rymi mia� do czynienia, poniewa� drobne szczeg�y zachowania ujawnia�y ich s�abe i mocne strony. Stara� si� przypomnie� sobie dok�adnie, co i w jaki spos�b m�wi� Warren. Skoncentrowa� si� na tych dw�ch kwestiach. By� pewien, �e Warren wie co� wa�nego. Musia� jednak mie� pewno��, �e wybrany klucz nie z�amie mu si� w r�ce. Podni�s� zdecydowanie s�uchawk� telefonu i wykr�ci� numer. W chwil� potem m�wi�:
- Tak, wiem, �e jest p�no. Czy mamy jeszcze adres tej firmy detektywistycznej? Pomogli nam w sprawie Lowreya... Dobrze! Chc�, �eby sprawdzili doktora Nicholasa Warrena. Prosz� powt�rzy�. Trzeba to zrobi� dyskretnie. Wszystko, co mo�na zdoby� na jego temat, do cholery! Jak najszybciej... raport w ci�gu trzech dni... Och, do diabla z kosztami! Zapiszcie to na m�j prywatny rachunek.
Si�gn�� machinalnie po karafk� z whisky.
- I jeszcze jedno. Niech dzia� informacji zdob�dzie, co si� da, na temat przemytu narkotyk�w. Chodzi w og�le o nielegalny handel narkotykami. Ten raport te� ma by� gotowy za trzy dni... Tak, nie �artuj�.. Z tego mo�e by� niez�y film. - Przerwa� na moment. - I ostatnia sprawa: niech ludzie z dzia�u informacji nie zbli�aj� si� do doktora Warrena... Tak, wiem, �e to prawdopodobne, ale musz� trzyma� si� od niego z daleka, zrozumiano? To dobrze!
Od�o�y� s�uchawk� telefonu i z pewnym zdziwieniem spojrza� na karafk�. Postawi� j� ostro�nie, po czym wszed� do sypialni. Po raz pierwszy od lat zrezygnowa� ze zwyczaju starannego wieszania swoich rzeczy, pozostawiaj�c je rozrzucone na pod�odze.
Gdy tylko znalaz� si� w ��ku, opu�ci�o go napi�cie i poczu� fizyczne odpr�enie. Dopiero wtedy jego organizm podda� si� rozpaczy i przysz�o za�amanie. Cia�em tego pi��dziesi�cioletniego m�czyzny wstrz�sn�� szloch i poduszka zrobi�a si� mokra od �ez.
2
Warren by� i zarazem nie by� zaskoczony, �e Hellier ponownie si� odezwa�. Zastanawia� si� usilnie, o co mu mo�e chodzi� i mia� w�a�ciwie ochot� nie zgodzi� si� na spotkanie. Wiedzia� z do�wiadczenia, �e gdy krewni ofiar rozpami�tuj� zbyt d�ugo �mier� swych bliskich, na d�u�sz� met� nikomu nie przynosi to po�ytku. Efekt jest taki, �e ich poczucie winy zamienia si� w pogodzenie z losem, on za� jako cz�owiek wyznaj�cy okre�lone zasady moralne uwa�a�, i� winowajcom nale�y si� kara, a najsurowiej karzemy siebie sami.
Ale gdzie� w zakamarkach �wiadomo�ci czai�a si� nadal niepokoj�ca w�tpliwo��, kt�r� zaszczepi�y w nim s�owa wypowiedziane na po�egnanie przez Helliera. Tak wi�c, troch� ku w�asnemu zaskoczeniu, przyj�� zaproszenie do mieszkania w dzielnicy St. James. Tym razem, o dziwo, nie mia� nic przeciwko temu, by spotka� si� z Hellierem na jego terenie. Bitw� i tak ju� wygra�.
Hellier przywita� go konwencjonalnym "Ciesz� si�, �e pan przyszed�, doktorze" i poprowadziwszy do du�ego, luksusowego pokoju o przyjemnym wystroju, wskaza� uprzejmie fotel.
- Czego panu nala�? - zapyta�. - A mo�e pan nie pije? Warren u�miechn�� si�.
- Nie jestem pozbawiony zwyk�ych wad. Poprosz� szkock�.
Po chwili popija� tak dobr� whisky, �e by�o niemal zbrodni� rozcie�cza� j� wod�, i trzyma� w r�ku papieros z monogramem Helliera.
- My, ludzie filmu, jeste�my malownicz� gromad� - powiedzia� z przek�sem Hellier. - Sk�onno�� do autoreklamy to jedna z naszych najwi�kszych wad.
Warren spojrza� na splecione z�ote litery RH, wyt�oczone na papierosie r�cznej roboty. Podejrzewa�, �e nie by� to zwyk�y styl Helliera, �e z wyrachowaniem dostosowywa� si� on do konformistycznych wymog�w swojej bran�y. Czeka� w milczeniu, a� gospodarz zagai rozmow� w sensowniejszy spos�b.
- Przede wszystkim musz� przeprosi� za t� scen� w pa�skim gabinecie - powiedzia� Hellier.
- Ju� pan to zrobi� - odpar� z powag� Warren. - A zreszt� nie ma pan powodu przeprasza�.
Hellier usadowi� si� w fotelu naprzeciwko Warrena i postawi� szklank� na niskim stoliku.
- S�ysz�, �e cieszy si� pan, w swoim �rodowisku znakomit� opini�. Warren uni�s� brew.
- Doprawdy?
- Zbiera�em informacje na temat handlu narkotykami. Wydaje mi si�, �e zdoby�em tego sporo.
- W ci�gu trzech dni? - zapyta� Warren z ironi� w g�osie.
- W przemy�le filmowym, ze wzgl�du na jego charakter, musimy posiada� ogromny zas�b wiedzy na r�ne tematy. M�j dzia� informacji jest niemal r�wnie dobry jak, powiedzmy, biuro prasowe. Je�eli do jakiej� sprawy przydzieli si� wystarczaj�co du�� grup� ludzi, mo�na w trzy dni wiele zdzia�a�.
Warren pozostawi� to bez komentarza i tylko skin�� g�ow�.
- Moi informatorzy stwierdzili, �e co trzecia spo�r�d indagowanych os�b radzi�a im zwr�ci� si� do pana jako czo�owego specjalisty.
- Ale nie zrobili tego - stwie