1761
Szczegóły |
Tytuł |
1761 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1761 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1761 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1761 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Michael CRICHTON
KONGO
(prze�o�y�: Witold Nowakowski)
Im wi�cej zdobywam do�wiadczenia na temat ludzkiej natury, tym bardziej przekonuj� si�, �e cz�owiek jest w istocie zwierz�ciem.
HENRY MORTON STANLEY, 1887
Olbrzymi samiec [goryl] wzbudzi� moje zainteresowanie. [...] By� uosobieniem powagi i utajonej si�y; absolutnie majestatyczny w swej postaci. Nagle zapragn��em z nim porozmawia�. [...] �adne inne zwierz� nie wywar�o na mnie tak wielkiego wra�enia. Gdy spogl�dali�my ku sobie poprzez dolin�, zacz��em si� zastanawia�, czy rozumie ��cz�ce nas pokrewie�stwo.
GEORGE B. SCHALLER, 1964
WST�P
Utarty pogl�d na temat wielko�ci Afryki, wynikaj�cy z b��du optycznego siatki Merkatora, uniemo�liwia nam w�a�ciw� ocen� rzeczywisto�ci. W istocie, kontynent o powierzchni przekraczaj�cej trzydzie�ci milion�w kilometr�w kwadratowych jest niemal tak du�y jak Europa i Ameryka P�nocna razem wzi�te oraz prawie dwukrotnie wi�kszy od Ameryki Po�udniowej. Podobny b��d pope�niamy w naszej wizji afryka�skiej przyrody: Czarny L�d wedle niej pokrywaj� g��wnie rozpalone pustynie i rozleg�e, pozbawione cienia, trawiaste r�wniny.
Jednak miano Czarnego L�du przylgn�o do Afryki przede wszystkim z powodu porastaj�cej okolice r�wnika d�ungli. Tu znajduje si� dorzecze Kongo, zajmuj�ce jedn� dziesi�t� powierzchni ca�ego kontynentu; trzy i p� miliona kilometr�w kwadratowych cichego, wilgotnego i mrocznego lasu, kt�ry od milion�w lat zachowa� si� w niczym nie zmienionej, pierwotnej formie.
Nawet dzi�, zaledwie p� miliona ludzi zamieszkuje okolice olbrzymiej rzeki. Wi�kszo�� osad jest skupiona na brzegach mulistych w�d powoli p�yn�cych przez d�ungl�. Poka�na po�a� lasu opar�a si� naporowi cywilizacji, a tysi�ce kilometr�w kwadratowych dziewiczego obszaru dot�d pozostaje ca�kowicie nie zbadanych.
Powy�sze stwierdzenie dotyczy zw�aszcza p�nocno-wschodniej cz�ci dorzecza, gdzie na skraju Rift Valley d�ungla ��czy si� z wulkanicznym pasmem Virungi. Brak szlak�w handlowych i cennych bogactw naturalnych spowodowa�y, �e pierwszy Europejczyk zawita� w t� okolic� niewiele ponad sto lat temu.
Wy�cig wiod�cy do "najwi�kszego odkrycia lat osiemdziesi�tych" odby� si� w ci�gu sze�ciu tygodni 1979 roku. Niniejsza ksi��ka relacjonuje przebieg trzynastodniowej ameryka�skiej wyprawy w g��b Kongo, przeprowadzonej w czerwcu 1979 roku - sto dwa lata po zako�czeniu ostatniej ekspedycji badawczej Henry'ego Mortona Stan-leya. Por�wnanie obu wydarze� przynosi ciekaw� analiz� zmian, jakie nast�pi�y w metodach eksploracji nieznanych obszar�w.
Stanley znany jest przede wszystkim jako dziennikarz, kt�ry w 1871 roku odnalaz� Livingstone'a, lecz sw� prawdziw� wielko�� udowodni� podczas p�niejszych wypraw. M�wi�c s�owami Mooreheada: "w Afryce pojawi� si� nowy typ cz�owieka [...] biznesmen-podr�nik [...] Stanley nie przyby� do Afryki po to, by zmieni� stosunki spo�eczne czy stworzy� nowe imperium. Prawd� powiedziawszy, niewiele interesowa� si� antropologi�, botanik� i geologi�. Przede wszystkim podr�owa� dla w�asnej s�awy".
Ekspedycja wyruszaj�ca z Zanzibaru w 1874 roku by�a finansowana przez koncern prasowy. Gdy dziewi��set dziewi��dziesi�t dziewi�� dni p�niej, po morderczej w�dr�wce, utraciwszy dwie trzecie cz�onk�w, dotar�a na skraj d�ungli u brzeg�w Oceanu Atlantyckiego, Stanley mia� materia� na reporta� stulecia. By� pierwszym cz�owiekiem, kt�ry pokona� ca�� d�ugo�� rzeki Kongo.
Dwa lata p�niej ca�kiem inne powody przywiod�y go do Afryki. Podr�owa� pod przybranym nazwiskiem i cz�sto zmienia� tras�, aby umkn�� oczom potencjalnych szpieg�w; ci ze znajomych, kt�rzy wiedzieli o jego poczynaniach, mogli jedynie przypuszcza�, i� snuje "wielki plan handlowy".
W rzeczywisto�ci, Stanley otrzyma� fundusze od kr�la Belgii, Leopolda II, kt�ry mia� zamiar osobi�cie w�ada� cz�ci� Afryki. "Nie chodzi nam o belgijsk� koloni�", pisa� w�adca do swego protegowanego, "lecz o stworzenie ca�kiem nowego pa�stwa, tak du�ego, jak to tylko mo�liwe. [...] Belgia nie potrzebuje kolonii ani nowego terytorium. Kr�l dzia�a jako osoba prywatna, a pan Stanley dokonuje w jego imieniu zakupu lub przej�cia okre�lonego obszaru..."
Ten niewiarygodny plan zosta� w pe�ni zrealizowany. W 1885 roku jeden z Amerykan�w stwierdzi�, �e Leopold "jest w�a�cicielem Kongo tak samo, jak Rockefeller jest w�a�cicielem Standard Oil". Por�wnanie by�o trafne w wielu aspektach, poniewa� dalsz� eksploracj� Afryki zajmowali si� g��wnie ludzie biznesu.
Wspomniana sytuacja trwa do dzisiaj. Stanley m�g�by w pe�ni zaakceptowa� spos�b dzia�ania ameryka�skiej ekspedycji z 1979 roku - szybko, z zachowaniem �cis�ej tajemnicy - lecz bez w�tpienia by�by zdumiony post�pem techniki. W 1875 roku straci� jedena�cie miesi�cy, aby dotrze� w okolice Virungi; Amerykanie przybyli tam w tydzie�. Zamiast czterystuosobowej armii tragarzy, w wyprawie uczestniczy�o zaledwie jedena�cie os�b i - cz�ekokszta�tna ma�pa. Kraj, po kt�rym poruszali si� Amerykanie, by� w pe�ni niepodleg�ym pa�stwem i nazywa� si� Zair, t� sam� nazw� nadano rzece. Prawd� m�wi�c, w 1979 roku termin "Kongo" odnosi� si� wy��cznie do zlewiska ogromnej rzeki, cho� nadal by� u�ywany przez geolog�w, ze wzgl�du na tradycj� i romantyczne konotacje.
Pomimo wspomnianych r�nic, obie ekspedycje ��czy wiele cech wsp�lnych. Podobnie jak Stanley, Amerykanie utracili dwie trzecie uczestnik�w wyprawy i desperackim wysi�kiem dotarli do skraju tropikalnego lasu. Podobnie jak Stanley, powr�cili przynosz�c nieprawdopodobne opowie�ci o ludo�ercach, Pigmejach, zapomnianych cywilizacjach i ogromnych skarbach ukrytych w g��bi d�ungli.
Chcia�bym podzi�kowa� panu R.B. Travisowi z instytutu Earth Resources Technology Services w Houston za udost�pnienie materia��w zarejestrowanych na ta�mie wideo; pani doktor Karen Ross z ERTS-u za wiele cennych uwag dotycz�cych przebiegu wyprawy; doktorowi Peterowi Elliotowi z Wydzia�u Zoologii Uniwersytetu Kalifornijskiego oraz wszystkim osobom (a w szczeg�lno�ci Amy) uczestnicz�cym w eksperymencie okre�lanym mianem "Projekt Amy"; doktorowi Williamowi Wensowi z zairskiej sp�ki Kasai Mining & Manufacturing; doktorowi Smithowi Jeffersonowi z Wydzia�u Patologii Uniwersytetu w Nairobi oraz zamieszka�emu w Tangierze kapitanowi Charlesowi Munro.
Dalsze podzi�kowania kieruj� do Marka Warwicka z Nairobi, kt�ry pierwszy zainteresowa� si� moim pomys�em; Alana Binksa, tak�e z Nairobi, kt�ry zaproponowa� mi podr� do Zairu w okolice Virungi, oraz Joyce Smali za pomoc w przygotowaniach do wyjazdu. Szczeg�lne wyrazy wdzi�czno�ci chcia�bym przekaza� mej asystentce, Judith Lovejoy, kt�ra wspiera�a mnie w wielu trudnych chwilach i w wydatny spos�b przyczyni�a si� do powstania niniejszej ksi��ki.
M.C.
PROLOG:
CMENTARZYSKO
Nad d�ungl� wstawa� �wit.
Blade s�o�ce przegna�o ch��d poranka i rozp�dzi�o mg��, spowijaj�c� u�pionego olbrzyma. Gigantyczne pnie drzew, o �rednicy przekraczaj�cej dwana�cie metr�w, d�wiga�y pokryte g�stymi li��mi korony na wysoko�� sze��dziesi�ciu metr�w, zas�aniaj�c niebo i nieustannie zraszaj�c ziemi� kroplami wody. Zwoje szarego mchu i lian zwiesza�y si� z ga��zi pokrytych tu i �wdzie kwiatami orchidei. Ni�ej ros�y ogromne, po�yskuj�ce wilgoci� paprocie, kt�re si�ga�y do piersi doros�emu cz�owiekowi i zatrzymywa�y resztki mg�y tu� przy ziemi. W kilku miejscach wyra�nie odcina�y si� kolorowe plamy: rozkwita�y czerwona acanthema, nas�czona �mierciono�n� trucizn� i b��kitny pow�j, otwieraj�cy p�atki jedynie wczesnym rankiem. Jednak ten szarozielony, bujny, rozbuchany �wiat by� ponury, obcy i niego�cinny dla cz�owieka.
Jan Kruger od�o�y� strzelb� i rozprostowa� zesztywnia�e mi�nie. W pobli�u r�wnika �wit wstawa� do�� szybko. Pomimo mg�y by�o ju� ca�kiem jasno. M�czyzna zerkn�� w stron� obozu, kt�ry stanowi�o osiem niewielkich pomara�czowych namiot�w i jeden wi�kszy, s�u��cy za jadalni�. Ekwipunek upakowano w drewnianych skrzyniach i przykryto plandek�, dla lepszego zabezpieczenia przed wilgoci�. Opodal siedzia� na kamieniu drugi z wartownik�w, Misulu. Sennie pomacha� r�k�. W pobli�u sta� sprz�t telekomunikacyjny: srebrzysty talerz anteny i czarne pude�ko nadajnika po��czone pl�tanin� kabli z niewielk� kamer� umieszczon� na sk�adanym statywie. Amerykanie wykorzystywali ��cza satelitarne, aby przekazywa� codzienne raporty do Houston, gdzie mie�ci�a si� g��wna kwatera ekspedycji.
Kruger by� bwana mukubwa wynaj�tym, aby poprowadzi� wypraw� w g��b Kongo. Mia� ju� spore do�wiadczenie; pracowa� jako przewodnik nafciarzy, drwali, poszukiwaczy minera��w, kartograf�w i geolog�w. Wiele sp�ek i przedsi�biorstw organizuj�cych podobne przedsi�wzi�cia poszukiwa�o ludzi znaj�cych lokalny dialekt i zwyczaje, niezb�dne dla pozyskania tragarzy i wytyczenia marszruty. Kruger spe�nia� wszelkie wymagania: zna� kiswahili i j�zyk Bantu oraz potrafi� si� porozumie� w narzeczu Bagindi. W g��b Kongo wyrusza� ju� wiele razy, cho� nigdy dot�d nie dotar� do Virungi.
Pocz�tkowo nie mia� poj�cia, co sprowadzi�o ameryka�skich geolog�w w p�nocno-wschodni� cz�� d�ungli. Zair by� wprawdzie najbogatszym w z�o�a krajem czarnej Afryki - zajmowa� pierwsze miejsce w �wiatowym wydobyciu kobaltu i diament�w u�ywanych w przemy�le oraz si�dme miejsce pod wzgl�dem wydobycia miedzi. Dodatkowo posiada� spore zapasy z�ota, cyny, cynku, wolframu i uranu. Lecz wi�kszo�� bogactw naturalnych znajdowano w okr�gach Shaba i Kasai. Na pewno nie w okolicach Virungi.
Odpowied� pozna� do�� szybko, cho� nie zamierza� z nikim dzieli� si� swymi spostrze�eniami. Kiedy wyprawa min�a jezioro Kiwu i zag��bi�a si� w d�ungl�, naukowcy pocz�li bada� �o�yska rzek i strumieni. W takich miejscach mogli poszukiwa� jedynie z�ota lub diament�w. Wkr�tce okaza�o si�, �e chodzi o diamenty.
Nie ka�de znalezisko odpowiada�o wymaganiom geolog�w. Amerykanie poszukiwali diament�w typu IIb i ka�d� pr�bk� poddawali natychmiastowej analizie. Wynik zabieg�w niewiele m�wi� Krugerowi: rozmawiano o przebiciach, jonach i wielko�ciach rezystancji. Zrozumia� jedynie, �e liczy�y si� elektryczne w�a�ciwo�ci minera�u. �aden z diament�w nie mia� warto�ci jubilerskiej. Kruger obejrza� kilka pr�bek, lecz wszystkie by�y b��kitne od zanieczyszcze�.
Poszukiwania trwa�y dziesi�� dni. Pos�ugiwano si� tradycyjn� metod�: ekspedycja z wolna sun�a w g�r� strumienia z nadziej� na odnalezienie w�a�ciwego z�o�a. Grunt wznosi� si� coraz wy�ej, co oznacza�o, �e wyprawa dotar�a do zachodniego stoku pasma wulkanicznego. Badania przebiega�y rutynowo, a� do dnia, gdy grupa tragarzy odm�wi�a dalszego marszu.
Twierdzili, �e ten obszar Virungi nosi nazw� kanyamagufa, co znaczy "cmentarzysko" i �e ka�dy cz�owiek, na tyle g�upi, aby i�� dalej, zginie ze zmia�d�on� czaszk� i po�amanymi ko��mi. Dotykali palcami policzk�w i powtarzali w k�ko, �e ka�da czaszka zostanie rozbita.
Tragarze - ludzie z plemienia Arawani, nale��cego do grupy j�zykowej Bantu - pochodzili z miasta o nazwie Kisangani. Jak wi�kszo�� tubylc�w �yj�cych z dala od d�ungli, byli pe�ni przes�d�w i uprzedze�. Kruger wezwa� przyw�dc� grupy.
- Jaki szczep �yje w tej okolicy? - spyta� wskazuj�c g�stwin�.
- Nie ma szczep - odpar� Murzyn.
- Nie ma nikogo? Nawet Bambuti? - zdziwi� si� Kruger. S�dzi�, �e weszli na teren �owiecki Pigmej�w.
- Ludzie tu nie przychodzi� - pad�a odpowied�. - To jest kanyamagufa.
- Wi�c kto rozbija czaszki?
- Dawa - odpar� z�owieszczo tragarz, u�ywaj�c s�owa okre�laj�cego w j�zyku Bantu "magiczn� pot�g�". - Tu silna dawa. Ludzie zosta�.
Kruger westchn��. Jak wi�kszo�� bia�ych mieszka�c�w Afryki, mia� powy�ej uszu wys�uchiwania opowie�ci o dawa. Dawa by�o wsz�dzie: w�r�d ska� i zaro�li, w�r�d burzy i w duszach wrog�w. Wiara w magi� przetrwa�a na obszarze ca�ej Afryki, lecz szczeg�lnie silnie by�a zakorzeniona w Kongo.
Reszta dnia min�a na uporczywych negocjacjach. Kruger podwoi� stawk� i obieca� tragarzom, �e po powrocie do Kisangani ka�dy z nich otrzyma w nagrod� sztucer. W ko�cu zgodzili si� i�� dalej. Przewodnik nie mia� w�tpliwo�ci co do motyw�w ich dzia�ania. Wiedzia� z do�wiadczenia, �e z chwil� gdy ekspedycja zag��bia�a si� w d�ungl� z dala od utartych szlak�w, tragarze cz�sto wykorzystywali lokalny zabobon, aby wymusi� lepsze wynagrodzenie. By� przygotowany na tak� ewentualno�� i z chwil�, gdy dobi� targu, przesta� my�le� o ca�ej sprawie.
Nie przej�� si� nawet w�wczas, kiedy w�druj�c dalej min�li kilka polanek, po kt�rych wala�y si� od�amki ko�ci. Tragarze rozgl�dali si� z przera�eniem. Po uwa�nych ogl�dzinach Kruger stwierdzi�, �e s� to szcz�tki gerezy; pi�knej nadrzewnej ma�py pokrytej d�ugim czarno-bia�ym futrem. Nie potrafi� wyja�ni�, dlaczego tak wiele ko�ci le�a�o w jednym miejscu, ani dlaczego by�y pokruszone. D�ugoletni pobyt w Afryce utwierdzi� go w przekonaniu, �e nie warto szuka� odpowiedzi na ka�de pytanie.
Z r�wn� oboj�tno�ci� przyj�� widok olbrzymich g�az�w uformowanych w kszta�cie kamiennego muru. Dawniej ju� kilkakrotnie ogl�da� podobne ruiny. W Zimbabwe, w Broken Hill i w Maniliwi znajdowa�y si� pozosta�o�ci miast i �wi�ty�, kt�rych nie bada� dot�d �aden dwudziestowieczny uczony.
Namioty roz�o�ono w pobli�u muru.
Murzyni dygotali ze strachu, przekonani, �e w ci�gu nocy ob�z zostanie zaatakowany przez nieznan� si��. Ich obawy udzieli�y si� Amerykanom. Dla �wi�tego spokoju, Kruger wystawi� dwuosobow� wart�: siebie i najbardziej zaufanego tragarza, Misulu. W g��bi duszy uwa�a� to za ca�kowit� bzdur�, lecz stwierdzi�, �e okoliczno�ci wymagaj� pewnych ust�pstw.
Jak przewidywa�, noc min�a spokojnie. Ko�o p�nocy us�ysza� szelest krzew�w i g��boki po�wistuj�cy oddech, lecz uzna� to za sapanie lamparta. Duszne powietrze d�ungli cz�sto sprawia�o k�opot wielkim kotom. Poza tym wok� panowa�a cisza. Poszarza�o; noc dobiega�a ko�ca.
Rozleg� si� cichy pisk. Misulu podni�s� g�ow� i spojrza� pytaj�co na Krugera. Zamigota�a czerwona lampka nadajnika. Kruger wsta� i podszed� w kierunku miejsca, gdzie zgromadzono sprz�t telekomunikacyjny. Wiedzia�, jak obs�ugiwa� poszczeg�lne przyrz�dy. Amerykanie k�adli du�y nacisk, aby si� tego nauczy� na wypadek "szczeg�lnych okoliczno�ci". Przykucn�� przed czarn� skrzynk� opatrzon� prostok�tnym zielonym ekranem.
Wcisn�� kilka klawiszy. Na ekranie pojawi�y si� litery TH HX, co oznacza�o nawi�zanie ��czno�ci z Houston. Poda� sygna� odpowiedzi i odczyta� has�o CAMLOK. Houston domaga�o si� transmisji wizyjnej. Kruger spojrza� w stron� kamery. Na obudowie migota�a czerwona lampka. Nacisn�� kolejny klawisz; na ekranie pojawi� si� wyraz SATLOK, potwierdzaj�cy uzyskanie ��czy satelitarnych.
Sygna� z satelity dociera� z sze�ciominutowym op�nieniem, Kruger mia� wi�c do�� czasu, aby przemy�le�, co dalej robi�. Postanowi� obudzi� kierownika wyprawy, Driscolla. Amerykanie zawsze po�wi�cali kilka minut na odpowiednie przygotowania. Kruger z rozbawieniem obserwowa�, jak ka�dy z nich pojawia� si� przed kamer� w �wie�ej koszuli i z g�adko zaczesanymi w�osami.
W�r�d li�ci rozleg�y si� g�o�ne piski i skrzeki. Kilka gerez gwa�townie potrz�sa�o ga��ziami. M�czyzna z zaciekawieniem spojrza� w g�r�. W stadzie ma�p panowa�o spore zamieszanie, lecz podobne przypadki zdarza�y si� niemal ka�dego ranka.
Poczu� lekkie uderzenie w pier�. W pierwszej chwili pomy�la�, �e to jaki� owad, lecz kiedy zerkn�� w d�, zobaczy� na swojej koszuli ciemn� plamk� i czerwon� kulk� le��c� na rozmi�k�ym mchu. Cholerne ma�py. Zachcia�o im si� rzuca� jagodami. Podni�s� owoc. W tej samej chwili spostrzeg�, �e trzyma w d�oni zgniecion� i zakrwawion� ga�k� oczn� z bia�� nitk� nerwu dyndaj�c� w powietrzu.
Chwyci� strzelb� i rzuci� szybkie spojrzenie w stron� g�azu, na kt�rym siedzia� Misulu. Murzyn znikn��.
Kruger powoli ruszy� w kierunku namiot�w. Stado ma�p umilk�o. M�czyzna s�ysza� plusk b�ota pod swoimi butami. Ostro�nie min�� u�piony ob�z. Nagle do jego uszu dobieg�o g��bokie sapanie. Nie mia� pewno�ci, czy to lampart, gdy� opary porannej mg�y t�umi�y i zniekszta�ca�y wszelkie d�wi�ki.
Po chwili zobaczy� tragarza. Misulu le�a� na plecach otoczony krwaw� aureol�. Mia� zmia�d�on� czaszk� i po�amane ko�ci policzkowe. W zmi�toszonej twarzy czernia�y szeroko otwarte usta, jedno oko wpatrywa�o si� w przestrze�, drugie zosta�o wyrwane z oczodo�u si�� uderzenia.
Kruger pochyli� si�, aby obejrze� zw�oki. Serce wali�o mu jak m�otem. Zastanawia� si�, co mog�o spowodowa� podobne obra�enia. Ponownie us�ysza� sapanie i tym razem by� ju� pewien, �e to nie lampart. Rozleg� si� skrzek gerezy. Kruger z g�o�nym okrzykiem zerwa� si� na r�wne nogi.
DZIE� PIERWSZY:
HOUSTON
13 czerwca 1979
1. ERTS Houston
Szesna�cie tysi�cy kilometr�w dalej, w ch�odnym, pozbawionym okien pomieszczeniu centrali komputerowej przedsi�biorstwa Earth Resources Technology Services z Houston, Karen Ross siedzia�a nad kubkiem kawy, wpatrzona w ekran terminalu. Przegl�da�a ostatni raport przekazany z Afryki za po�rednictwem satelity typu landsat. Nadzorowa�a operacj� okre�lan� kryptonimem "Projekt Kongo". Przez chwil� manipulowa�a prze��cznikami; cyfrowy obraz na monitorze jarzy� si� czerwieni�, b��kitem i zieleni�. Kobieta z niecierpliwo�ci� zerkn�a na zegarek. Czeka�a na po��czenie z Afryk�.
W Houston dochodzi�a dwudziesta druga pi�tna�cie, lecz w centrali komputerowej ERTS-u w dzie� i w nocy wszystko wygl�da�o tak samo. Blask padaj�cy z umieszczonych pod sufitem lamp fluorescencyjnych o�wietla� d�ugie rz�dy terminali, przy kt�rych czuwali ciep�o ubrani pracownicy odpowiedzialni za ��czno�� z grupami badawczymi, rozrzuconymi po r�nych zak�tkach �wiata. Aby zapewni� bezawaryjn� prac� komputer�w, utrzymywano sta�� temperatur� powietrza - szesna�cie stopni - kable elektryczne os�oni�te ekranami, a �wiat�o s�czy�o si� przez specjalne filtry korekcyjne, zapobiegaj�ce interferencji. Stworzono �rodowisko przyjazne dla maszyn; ludzkie potrzeby pozostawa�y na dalszym planie.
Istnia� jeszcze jeden pow�d, dla kt�rego central� zaprojektowano w�a�nie w ten spos�b. ERTS wymaga�o od swych pracownik�w, aby w pe�ni identyfikowali si� z uczestnikami ka�dej wyprawy i dopasowali rozk�ad zaj�� do ustalonego harmonogramu, w kt�rym nie by�o miejsca na sobotnie rozgrywki baseballu i tym podobne atrakcje.
Osiem zawieszonych na �cianie chronometr�w odmierza�o lokalny czas w miejscach dzia�ania wszystkich ekspedycji, lecz �aden z nich nie wskazywa�, kt�ra godzina jest w Houston.
Na zegarze oznaczonym: "Kongo" by�a sz�sta pi�tna�cie, gdy z g�o�nika interkomu dobieg�y s�owa:
- Doktor Karen Ross proszona do CCR.
Kobieta po�piesznie wystuka�a has�o blokuj�ce dost�p do komputera i wsta�a. Ka�dy terminal mia� zabezpieczenie, kt�re by�o cz�ci� og�lnego systemu chroni�cego olbrzymi� baz� danych. Dzia�alno�� ERTS-u opiera�a si� przede wszystkim na gromadzeniu informacji, a jak powtarza� szef firmy, R.B. Travis: "Kradzie� jest naj�atwiejszym sposobem uzyskania potrzebnych wiadomo�ci".
Karen d�ugimi krokami przemierzy�a pomieszczenie. Wysoka - mia�a niemal sto osiemdziesi�t centymetr�w wzrostu - i �adna, cho� pozbawiona kobiecej gracji. Niedawno sko�czy�a dwudziesty czwarty rok �ycia, by�a wi�c m�odsza od wi�kszo�ci wsp�pracuj�cych z ni� informatyk�w. Okaza�a si� cudownym dzieckiem, geniuszem matematyki - wielu ludzi to szokowa�o.
W wieku dw�ch lat, towarzysz�c matce podczas zakup�w w supermarkecie, obliczy�a w pami�ci, �e mi�so w trzystugramowej puszce za dwadzie�cia dziewi�� cent�w jest ta�sze ni� w o�miusetgramowej za siedemdziesi�t dziewi�� cent�w. Jako trzylatka zaskoczy�a ojca odkryciem, �e w odr�nieniu od innych cyfr, zero ma wiele znacze� w zale�no�ci od zajmowanego miejsca. Gdy uko�czy�a osiem lat, biegle rozwi�zywa�a zadania z algebry i geometrii oraz samodzielnie ca�kowa�a. W trzynastym roku �ycia trafi�a pod opiek� wyk�adowc�w Instytutu Matematycznego i dokona�a kilku b�yskotliwych odkry�. Ukoronowaniem jej dotychczasowej kariery by�a praca zatytu�owana "Topologiczne prognozowanie w n-przestrzeni", kt�ra zwr�ci�a uwag� szef�w ERTS-u na utalentowan� dziewczyn�. Karen Ross sta�a si� najm�odsz� kierowniczk� bada� w dziejach przedsi�biorstwa.
Nie pozyska�a sympatii ca�ego zespo�u. Lata sp�dzone w izolacji i znaczna r�nica wieku powodowa�y, �e zachowywa�a dystans i by�a nieco wynios�a. Jeden ze wsp�pracownik�w okre�li� j� jako "logiczn� do granicy b�lu", a ch�odne obej�cie zyska�o jej przydomek "Lodowiec Rossa", tak nazywa si� jedna z formacji arktycznych.
M�ody wiek nadal stanowi� dla dziewczyny trudn� do pokonania przeszkod� - to w�a�nie z tego powodu Travis odrzuci� jej kandydatur� na stanowisko dow�dcy wyprawy wyruszaj�cej w g��b Kongo, cho� Karen zgromadzi�a wszelkie potrzebne informacje i po�wi�ci�a sporo czasu, by si� odpowiednio przygotowa�.
- Przykro mi - powiedzia�. - Uwa�am, �e to zlecenie przerasta twoje mo�liwo�ci.
Karen przypomnia�a mu o ekspedycjach do Pahangu i Zambii, kt�re poprowadzi�a w ubieg�ym roku i kt�re zako�czy�y si� pe�nym sukcesem.
- Pos�uchaj... - odezwa� si� w ko�cu. - Teren bada� le�y szesna�cie tysi�cy kilometr�w st�d, a stopie� trudno�ci okre�lono na "czw�rk� z plusem". Potrzebujemy kogo� bardziej do�wiadczonego ni� operator komputera.
Karen ze z�o�ci� zagryz�a usta, cho� zdawa�a sobie spraw�, �e Travis m�wi prawd�. By�a jedynie maszynistk� o zr�cznych palcach, przyuczon� do zabaw z komputerem. W�a�nie dlatego szuka�a okazji sprawdzenia swych mo�liwo�ci w terenie. Nast�pnym razem Travisowi nie p�jdzie tak �atwo...
Zatopiona w my�lach wcisn�a guzik windy oznaczonej CX. K�tem oka spostrzeg�a, �e stoj�cy opodal programista jest zaskoczony. Status pracownika ERTS-u nie wynika� z wysoko�ci pensji, stanowiska s�u�bowego, wielko�ci biura czy innych warto�ci typowych dla wi�kszo�ci przedsi�biorstw. Liczy� si� wy��cznie zakres dost�pu do informacji - a Karen Ross by�a jedn� z o�miu os�b, kt�re mia�y sta�e prawo wej�cia do pomieszcze� na trzecim pi�trze.
Wsiad�a do kabiny i rzuci�a szybkie spojrzenie w stron� obiektyw�w umieszczonych nad drzwiami. We wszystkich windach znajdowa�y si� urz�dzenia elektroniczne. Ka�da z nich je�dzi�a tylko na jedno, wyznaczone pi�tro, co zapewnia�o pe�n� kontrol� nad personelem przebywaj�cym w budynku. Karen g�o�no poda�a swoje imi� i nazwisko, po czym obr�ci�a si� wko�o. Czujnik nie zarejestrowa� �adnych nieprawid�owo�ci. Rozleg� si� cichy pisk i drzwi kabiny otworzy�y si� bezszelestnie.
Kobieta wesz�a do niewielkiego pokoju z zawieszonym u sufitu ekranem monitora i stan�a przed nie oznaczonymi �adnym napisem drzwiami wiod�cymi do Centrali ��czno�ci. Powt�rzy�a "Karen Ross", po czym wsun�a w szczelin� elektroniczn� kart� identyfikacyjn�. Opuszkami palc�w przytrzymywa�a metaliczne brzegi karty, aby komputer m�g� odczyta� warto�� �adunku elektrostatycznego nagromadzonego na sk�rze. (Metod� t� wdro�ono przed trzema miesi�cami, gdy Travis dowiedzia� si�, �e przeprowadzane przez specjalist�w wojskowych eksperymenty chirurgiczne na strunach g�osowych umo�liwiaj� precyzyjn� zmian� charakterystyki tonacji, co wystarczy, aby oszuka� system rozpoznawania d�wi�ku.) Po kr�tkiej chwili drzwi si� otworzy�y. Karen wesz�a do �rodka.
O�wietlona czerwonym blaskiem Centrala ��czno�ci przypomina�a mi�kkie, ciep�e �ono. Wra�enie pot�gowa�a wywo�uj�ca klaustrofobi� ciasnota, panuj�ca w pomieszczeniu wype�nionym rozmaitym sprz�tem elektronicznym. Od pod�ogi po sufit migota�y dziesi�tki monitor�w. Technicy z obs�ugi rozmawiali przyciszonymi g�osami i manipulowali niezliczonymi pokr�t�ami. CCR by�a rdzeniem ca�ego przedsi�biorstwa: z najdalszych zak�tk�w �wiata dociera�y tu sprawozdania uczestnik�w ka�dej ekspedycji. Wszystkie, nawet najmniej znacz�ce relacje oraz wypowiedzi os�b przebywaj�cych w Centrali skrupulatnie rejestrowano, wi�c znana jest tre�� rozmowy, jak� przeprowadzono w nocy, trzynastego czerwca 1979 roku.
- Przeka�nik rozpocznie prac� za minut� - odezwa� si� jeden z technik�w. Spojrza� na Karen. - Kawy?
- Nie - odpar�a kobieta.
- Chcia�a� by� razem z nimi?
- Zas�u�y�am na to - mrukn�a. Patrzy�a w ekran, na kt�rym denerwuj�co migota�a siatka o zmiennych kszta�tach. Technik przy��czy� si� do dzia�a� umo�liwiaj�cych odebranie sygna�u emitowanego przez satelit� zawieszonego pi��set kilometr�w nad powierzchni� ziemi.
- Sygna� wywo�ania.
- Sygna� wywo�ania. Has�o.
- Has�o.
- Uruchomi� odbiornik.
- Uruchomi� odbiornik. Jedziemy.
Karen nie zwraca�a uwagi na ich krz�tanin�. Obserwowa�a, jak ekran powoli wype�niaj� szare plamy zak��ce�.
- Kto rozpocz�� nadawanie? - spyta�a.
- My - odpar� technik. - W rozk�adzie przewidziano, �e mamy nawi�za� ��czno�� o �wicie czasu lokalnego. Przej�li�my inicjatyw�, poniewa� nie doczekali�my si� na �aden sygna� z ich strony.
- Dlaczego? - zdziwi�a si� Karen. - Czy co� si� sta�o?
- W�tpi�. Odpowiedzieli po pi�tnastu sekundach z zachowaniem pe�nej procedury. Ooo... mamy obraz.
Transmisja rozpocz�a si� o sz�stej dwadzie�cia dwie czasu zairs-kiego. Zak��cenia znikn�y, na ekranach pojawi� si� widok obozu rejestrowany przez kamer� umieszczon� na statywie. Dwa namioty, na wp� wygas�e ognisko i w�skie smugi porannych opar�w. Nie by�o wida� ludzi ani jakichkolwiek oznak �ycia.
- Jeszcze �pi� - roze�mia� si� jeden z technik�w. - Przyda�aby si� im twoja obecno��. - Karen mia�a opini� despotki.
- W��cz zdalne sterowanie - powiedzia�a.
Technik uruchomi� odpowiednie urz�dzenie. Umieszczona w d�ungli kamera zacz�a reagowa� na sygna�y wysy�ane z Houston.
- Panorama - odezwa�a si� Karen.
M�czyzna przy konsolecie po�o�y� d�o� na joysticku. Obraz przesun�� si� w lewo, ukazuj�c pozosta�� cz�� obozowiska: zgniecione i porozrywane plandeki, rozrzucony prowiant oraz wdeptany w b�oto ekwipunek. Jeden z namiot�w p�on��; w niebo wzbija� si� czarny k��b dymu. Na ziemi spoczywa�y nieruchome cia�a.
- Jezu... -j�kn�� kt�ry� z technik�w.
- Obr�t o sto osiemdziesi�t stopni - warkn�a. - Pe�ny obraz. Na ekranie pojawi� si� widok d�ungli. Karen nie zauwa�y�a �adnego ruchu.
- Powr�t. Obiektyw w d�.
W polu widzenia kamery pojawi� si� zarys srebrzystego talerza anteny oraz czarne pud�o nadajnika. Obok le�a� na plecach jeden z geolog�w.
- Bo�e, to Roger...
- Zbli�enie. Stop - ch�odnym, bezbarwnym g�osem powiedzia�a Karen.
Twarz zabitego zastyg�a w jakim� groteskowym grymasie wype�ni�a teraz ca�y ekran. Zgnieciona czaszka, krew wyp�ywaj�ca z oczu i nosa, szeroko rozwarte usta...
- Kto to m�g� zrobi�?
W tej samej chwili jaki� cie� pad� na g�ow� le��cego. Kobieta rzuci�a si� w stron� konsolety, chwyci�a joystick i wdusi�a przycisk zoom-u. Obraz poszerzy� si� na tyle, aby mo�na by�o dostrzec zarys cienia przypominaj�cego ludzk� sylwetk�.
- Kto� tam jest! Kto� �yje!
- Kuleje. Pewnie jest ranny.
Karen nie spuszcza�a wzroku z ekranu. Wed�ug niej, to nie by� cie� kulej�cego cz�owieka. Co� nie pasowa�o, cho� nie potrafi�a dok�adnie okre�li�, co...
- Za chwil� pojawi si� przed obiektywem - powiedzia�a. By�by to naprawd� szcz�liwy zbieg okoliczno�ci. - Sk�d bior� si� zak��cenia d�wi�ku?
Z g�o�nik�w dobiega� dziwny szum, przypominaj�cy syk lub wzdychanie.
- To nie zak��cenia, to cz�� przekazu.
- Wzmocnienie - poleci�a Karen. Technik wcisn�� kilka klawiszy, lecz d�wi�k pozostawa� cichy i niewyra�ny. Cie� poruszy� si� i posta� stan�a na wprost kamery.
- Ostro��! - zawo�a�a Karen, lecz by�o ju� za p�no. Twarz intruza pojawi�a si� tu� przed obiektywem w kszta�cie ciemnej rozmazanej plamy. Znikn�a, zanim wprowadzono korekt�.
- Tubylec?
- To nie zamieszkany rejon Kongo - odpar�a Karen.
- Co� jednak tam by�o.
- Zr�b panoram� - zaproponowa�a kobieta. - Mo�e powt�rnie z�apiemy go w polu widzenia.
Kamera zacz�a si� obraca�. Wyobra�nia podsun�a Karen widok ruchomego, cicho warcz�cego mechanizmu, ustawionego na tr�jno�-nym statywie w g��bi d�ungli... Nagle obraz zamigota� i zmieni� po�o�enie.
- Przewr�ci� kamer�.
- Cholera!
Ekran pokry�y drgaj�ce linie zak��ce�.
- Wzmocni� sygna�!
Zobaczyli ogromn� twarz i ciemn� r�k� druzgocz�c� anten�. Ekran zgas�. ��czno�� z Kongo zosta�a przerwana.
2. Sygnatura zak��cenia
W czerwcu 1979 roku wys�annicy ERTS-u brali udzia� w badaniach z�� uranu w Boliwii i miedzi w Pakistanie, nadzorowali post�p prac rolniczych w Kaszmirze i pozyskiwanie drewna budulcowego na Malajach, obserwowali ruchy lodowc�w na Islandii oraz poszukiwali diament�w w Kongo. Nie by�o w tym nic nadzwyczajnego; zwykle organizowano sze�� do o�miu wypraw jednocze�nie.
Poniewa� ka�da z ekip dzia�a�a w niebezpiecznym lub niestabilnym politycznie obszarze, wszyscy pilnie wypatrywali "sygnatury zak��cenia" (w slangu technicznym "sygnatur�" okre�lano charakterystyczny obraz obiektu lub formacji geologicznej utrwalony na zdj�ciu lub ta�mie wideo). Wi�kszo�� wypadk�w by�a natury politycznej. W 1977 roku ewakuowano drog� powietrzn� wszystkich cz�onk�w ekspedycji przebywaj�cej na Borneo, poniewa� wyspa stan�a w ogniu komunistycznej rebelii. W 1978 podobne rozwi�zanie zastosowano podczas wojskowego puczu w Nigerii. Czasem zdarza�a si� "sygnatura" geologiczna; w 1976 roku wyprawa do Gwatemali zosta�a przerwana po silnym trz�sieniu ziemi.
Zdaniem R.B. Travisa, kt�rego w p�nych godzinach wieczornych trzynastego czerwca 1979 roku obudzi� nag�y telefon, film z Kongo przedstawia� "najgorsz� z mo�liwych sytuacji", lecz pochodzenie "sygnatury" pozostawa�o nieznane. Wiadomo by�o, �e ob�z zosta� zniszczony w ci�gu sze�ciu minut, poniewa� tyle czasu up�yn�o pomi�dzy nadaniem sygna�u wywo�awczego a uzyskaniem potwierdzenia odbioru. Przera�aj�ca szybko�� ataku. Pierwsze polecenie Travisa brzmia�o: "Sprawd�cie co si� tam sta�o, do cholery!"
Szef ERTS-u by� nieco oci�a�ym, czterdziestoo�mioletnim m�czyzn�, przyzwyczajonym do krytycznych sytuacji. Przed laty pracowa� jako in�ynier konstrukcji satelitarnych w zak�adach RCA, a p�niej u Rockwella. Po przekroczeniu trzydziestki obj�� stanowisko kierownicze i sta� si� "Tancerzem deszczu", tak okre�lali t� funkcj� ludzie zwi�zani z astronautyk�. Kontrakt na produkcj� satelity podpisywano zazwyczaj osiemna�cie miesi�cy przed zaplanowanym startem rakiety no�nej. Potem pozostawa�a jedynie nadzieja, �e obiekt zawieraj�cy p� miliona rozmaitych cz�ci zostanie uko�czony na czas. W przypadku op�nienia, mo�na by�o wykona� jedynie "taniec deszczu" i czeka� z nadziej�, �e z�a pogoda uniemo�liwi wystrzelenie rakiety w wyznaczonym terminie.
Po dziesi�ciu latach praktyki, Travis nauczy� si� podchodzi� z humorem do wszelkich k�opot�w; jego filozofi� �yciow� okre�la� spory napis wisz�cy nad biurkiem: N.C.R.Z.L.P. - co znaczy�o: "Niekt�re cholerne rzeczy zawsze lubi� si� papra�".
Trzynastego czerwca Travisowi nie by�o do �miechu. Straci� ca�� ekspedycj� - osiem os�b, nie licz�c grupy tragarzy. Osiem os�b! Najwi�ksza tragedia w dziejach firmy; bilans ofiar przekracza� liczb� zabitych w Nigerii w 1978 roku. Na my�l o czekaj�cych go telefonach, Travis poczu� si� zm�czony i rozbity psychicznie. Najgorsze by�y proste z pozoru pytania. "Czy ten a ten zd��y wr�ci� przed egzaminem maturalnym c�rki?" "Czy b�dzie na fina�ach rozgrywek Ma�ej Ligi?" Z ka�dej wypowiedzi przebija�a nadzieja, t�sknota, oczekiwanie... A p�niej nast�powa�y ostro�ne, zdawkowe odpowiedzi Travisa: nie jestem pewien, rozumiem, zrobi� co w mojej mocy...
Czu� si� chory, gdy musia� oszukiwa�, lecz przez najbli�sze dwa tygodnie - mo�e miesi�c - nie m�g� ujawni� prawdy. Potem sam zacznie dzwoni�, sk�ada� wizyty, uczestniczy� w symbolicznych ceremoniach pogrzebowych bez trumny, odpowiada� na kolejne pytania cz�onk�w rodziny, uwa�nie obserwuj�cych ka�d� zmian� wyrazu jego twarzy.
Co mia� im przekaza�?
Pociesza� si� my�l�, �e by� mo�e za kilka tygodni b�dzie wiedzia� o wiele wi�cej. Dzi� m�g� jedynie stwierdzi�, �e w ca�ym ERTS-ie nikt nie ma poj�cia, co zasz�o. Zm�czonym ruchem otar� czo�o.
By�y jeszcze inne problemy. W�a�nie pojawi� si� kierownik dzia�u kadr, Morris.
- Co z ubezpieczeniami? - spyta�.
ERTS wystawia�o polisy wszystkim cz�onkom ekspedycji, w��cznie z tragarzami. Afryka�czykom gwarantowano na og� wyp�at� w wysoko�ci pi�tnastu tysi�cy dolar�w, co wygl�da�o na niewielk� sum�, p�ki kto� nie zauwa�y�, �e roczny zarobek w tamtych stronach wynosi sto osiemdziesi�t dolar�w na osob�. Travis jednak ��da�, aby ka�dy z tragarzy by� traktowany jako pe�noprawny uczestnik wyprawy, nawet je�li osierocona rodzina mia�aby otrzyma� niewielk� fortun�. Nawet je�li ERTS mia�oby zap�aci� spor� sum� za wystawienie polisy.
- Bez zmian - odpowiedzia� na pytanie Morrisa.
- Ka�da polisa kosztuje nas dziennie...
- Bez zmian - powt�rzy� Travis.
- Jak d�ugo?
- Miesi�c.
- Jeszcze miesi�c?!
- Tak.
- Przecie� ubezpieczeni nie �yj�. - Morris nie potrafi� si� pogodzi� ze strat� pieni�dzy. Jego �cis�y umys� wyra�a� gwa�towny sprzeciw.
- S�ysza�e�, co powiedzia�em - odezwa� si� Travis. - I przeka� jak�� sum� rodzinom tragarzy. Na razie trzeba zachowa� milczenie o ca�ej sprawie.
- Bo�e... Ile maj� dosta�?
- Pi��set dolar�w ka�da.
- Jak to zaksi�gujemy?
- Jako koszt post�powania prawnego - odpar� Travis. - Za granic�.
- A co z zabitymi Amerykanami?
- Maj� Master Charge. Przesta� si� martwi�.
Do biura wszed� Roberts, urodzony w Anglii rzecznik prasowy przedsi�biorstwa.
- Chcesz uruchomi� t� spraw�?
- Nie - odrzek� Travis. - Ani jedno s�owo nie mo�e przedosta� si� do gazet.
- Jak d�ugo?
- Miesi�c.
- Cholera, to kawa� czasu. Nawet twoi pracownicy zaczn� puszcza� par�.
- Wi�c postaraj si� ich powstrzyma�. Potrzebuj� trzydziestu dni, aby doprowadzi� spraw� do ko�ca.
- Wiesz ju�, co si� tam wydarzy�o?
- Nie - powiedzia� Travis. - Ale b�d� wiedzia�.
- Sk�d?
- Z nagrania.
- Wszystkie ta�my s� do niczego.
- Na razie - odpar� Travis. Wezwa� grup� technik�w i programist�w. D�ugo rozwa�a� mo�liwo�� zasi�gni�cia rady ekspert�w od polityki, lecz w ko�cu zdecydowa�, �e lepsze informacje otrzyma na miejscu.
- To, co wiemy na temat wyprawy do Kongo - powiedzia� - zosta�o zarejestrowane na ostatniej ta�mie. To jedyny materia�, jakim dysponujemy. Musicie wycisn�� wszystko, co da si� uratowa� z d�wi�ku i obrazu. Do roboty.
3. Odkrycie
Technicy ERTS-u nazywali proces odzyskiwania danych "wydobyciem", co w zadziwiaj�cy spos�b by�o podobne do pr�b uratowania mienia ze statku zatopionego na du�ej g��boko�ci.
��dan� informacj� nale�a�o wy�uska� na powierzchni� z elektronicznej otch�ani, a ka�dy fa�szywy ruch grozi� bezpowrotn� utrat� cennych element�w �adunku. W przedsi�biorstwie kierowanym przez Travisa dzia�a�y dwie grupy: specjali�ci od d�wi�ku oraz obrazu.
Karen Ross ju� wcze�niej rozpocz�a badanie przekazu wizyjnego. Podj�a niezwykle skomplikowane dzia�ania, mo�liwe do wykonania jedynie z wykorzystaniem ultranowoczesnych �rodk�w technicznych.
ERTS by�o stosunkowo m�odym przedsi�biorstwem, kt�re powsta�o w 1975 roku, gdy� w�wczas wzros�o zainteresowanie zasobami bogactw naturalnych. Od tamtej pory zgromadzono osza�amiaj�c� liczb� danych; jedynie z landsata otrzymano pi��set tysi�cy przekaz�w wizyjnych, a ka�dej doby co godzin� przybywa�o szesna�cie nowych. ��cznie z konwencjonalnymi zdj�ciami lotniczymi, wykonanymi metod� tradycyjn� "na �ywo" i w podczerwieni oraz obrazami zarejestrowanymi przez radar, archiwum ERTS-u mie�ci�o dwa miliony fotografii i by�o wci�� uzupe�niane o nowe pozycje. Ka�d� informacj� nale�a�o skatalogowa� i umie�ci� w odpowiednim miejscu, by mo�na j� by�o natychmiast wykorzysta�. Przedsi�biorstwo przypomina�o ogromn� bibliotek�, do kt�rej ka�dego dnia wp�ywa�o siedemset nowych ksi��ek. Nic dziwnego, �e "bibliotekarze" pracowali gor�czkowo przez ca�� dob�.
Go�cie, odwiedzaj�cy ERTS, nie potrafili zrozumie�, �e jeszcze dziesi�� lat temu podobne przedsi�wzi�cie by�oby niemo�liwe, nawet przy zastosowaniu maszyn cyfrowych. Nie pojmowali tak�e natury informacji, przekonani, �e widoczne na ekranach obrazy s� po prostu zdj�ciami.
Klasyczna fotografia powsta�a w dziewi�tnastym wieku, jako wynik procesu chemicznego pozwalaj�cego utrwali� obraz na kliszy pokrytej �wiat�oczu�� emulsj�. ERTS wykorzystywa�o dwudziestowieczny system zapisu informacji, modyfikuj�c go do w�asnych potrzeb. Zamiast aparat�w fotograficznych u�ywano skaner�w, a zamiast kliszy - ta�m typu CCT. W archiwum nie gromadzono "zdj��" w tradycyjnym rozumieniu tego s�owa, lecz "dane obrazu", kt�re w razie potrzeby mog�y zosta� bezzw�ocznie przetworzone na odczyt wizyjny.
Poniewa� wszystkie informacje przechowywano w formie impuls�w elektrycznych zarejestrowanych na ta�mie magnetycznej, istnia�a ogromna liczba sposob�w weryfikacji danych. ERTS posiada�o osiemset trzydzie�ci siedem program�w komputerowych umo�liwiaj�cych obr�bk� obrazu, wykonanie powi�kszenia, usuni�cie niepo��danych element�w oraz selekcj� szczeg��w. Karen wykorzysta�a czterna�cie. Wi�kszo�� czasu zaj�a jej praca nad ostatnim, najmniej wyra�nym fragmentem przekazu, gdzie widoczna by�a czyja� twarz i r�ka druzgocz�ca anten�.
Przede wszystkim uruchomi�a proces "czyszczenia", usuwaj�cy �lady zak��ce�. Wyodr�bni�a szare linie i plamy, kt�re nie nale�a�y do obrazu, lecz wyst�powa�y jedynie w �ci�le okre�lonych pozycjach skanera, po czym poleci�a komputerowi ich wymazanie. Ekran pokry�y bia�e punkty, powsta�e w miejscach, gdzie przedtem znajdowa�y si� zak��cenia. Karen poda�a has�o "wype�ni� przestrze�". Komputer zacz�� przekszta�ca� i uzupe�nia� ubytki obrazu, wykorzystuj�c dane zawarte w istniej�cych fragmentach.
Po chwili powsta� obraz wolny od wszelkich zanieczyszcze�, lecz nadal zamglony i uniemo�liwiaj�cy dok�adn� identyfikacj�. Karen rozpocz�a kolejn� operacj�, polegaj�c� na wzmocnieniu sygna�u i rozci�gni�ciu skali walor�w, lecz wskutek jej zabieg�w wyst�pi�y zak��cenia fazowe. Kiedy pr�bowa�a poradzi� sobie z tym problemem, ponownie pojawi�y si� b�yski, co z kolei zmusi�o j� do uruchomienia trzech kolejnych program�w...
Pracowa�a ponad godzin�, gdy nagle ekran rozb�ysn�� czystym, wyra�nym obrazem. Karen wstrzyma�a oddech. Patrzy�a na ciemne, pomarszczone oblicze, czujne oczy ocienione g�stymi brwiami, p�aski nos i szerokie, wysuni�te usta.
Ze stop-klatki spogl�da�a pos�pna twarz goryla.
Przy stanowisku Karen pojawi� si� Travis. Potrz�sn�� g�ow�.
- Sko�czyli�my obr�bk� sycz�cego d�wi�ku, zarejestrowanego podczas przekazu. Komputer potwierdzi�, �e jest to g�os wydawany przez istot� ludzk�, pochodz�cy z czterech �r�de�. Ale to nie koniec dziwactw. Z analizy wynika, �e ten d�wi�k powsta� podczas wdechu, a nie, jak u normalnego cz�owieka, podczas wydechu.
- Komputer si� myli - powiedzia�a Karen Ross. - To nie by� cz�owiek.
Wskaza�a widoczn� na ekranie twarz goryla. Travis nie wygl�da� na zaskoczonego.
- Artefakt - stwierdzi�.
- Nieprawda.
- Wype�ni�a� domniemanym kszta�tem bia�e plamy i otrzyma�a� artefakt. Czuj� w tym r�k� ch�opc�w z "tag teamu". Zn�w bawili si� w porze lunchu.
Nazw� "tag teamu" nadano grupie m�odych informatyk�w, kt�rzy w wolnych chwilach z upodobaniem wykorzystywali dost�pny sprz�t, aby tworzy� wysoce skomplikowane wersje gier komputerowych, co czasem wywo�ywa�o zamieszanie w oprogramowaniu.
Karen ju� nieraz skar�y�a si� na nich.
- Ale ten obraz jest prawdziwy - upiera�a si� dalej.
- W zesz�ym tygodniu Harris wykona� podobn� operacj� i zamiast pasma g�r Karakorum zobaczy� pojazd kosmit�w zbli�aj�cy si� do Ksi�yca. Ty raczej wyl�dowa�a� u McDonalda - mrukn�� Travis. - Bardzo �mieszne.
Odszed� kilka krok�w.
- Lepiej przyjd� do mojego biura. Rozpocz�li�my przygotowania przed kolejn� pr�b�.
- Poprowadz� ekspedycj�? Pokr�ci� g�ow�.
- Nie ma mowy.
- A co z tym? - ponownie wskaza�a na ekran.
- Nie wierz� w podobne rozwi�zanie - powiedzia� Travis. - Goryle zachowuj� si� inaczej.
Spojrza� na zegarek.
- W tej chwili interesuje mnie tylko pytanie, jak szybko ERTS b�dzie mog�o zn�w znale�� si� w Kongo.
4. Druga ekspedycja
Travis bez wahania podj�� decyzj� o wys�aniu kolejnej wyprawy; nurtowa�o go wy��cznie pytanie, jak uczyni� to w najszybszy i najbezpieczniejszy spos�b. Wezwa� do siebie kierownik�w sekcji rozlicze�, kontakt�w mi�dzynarodowych, ��czno�ci, geologii, logistyki i biura prawnego. Wszyscy ziewali i przecierali zaspane oczy.
- Chc�, aby ekspedycja dotar�a do Kongo najp�niej za dziewi��dziesi�t sze�� godzin - zagai�, po czym odchyli� si� w fotelu i w spokoju s�ucha� wyja�nie�, �e jest to absolutnie niemo�liwe. Powod�w by�o sporo.
- Przygotowanie ekwipunku do transportu lotniczego zajmie sto sze��dziesi�t godzin - odezwa� si� Cameron, odpowiedzialny za logistyk�.
- Mo�emy prze�o�y� termin rozpocz�cia wyprawy w Himalaje i wykorzysta� ich sprz�t - powiedzia� Travis.
- To ekspedycja wysokog�rska.
- Przer�bki zajm� nam najwy�ej dziewi�� godzin - zauwa�y� Travis.
- Nie mamy samolotu - wtr�ci� szef transportu, Lewis.
- Na lotnisku w San Francisco stoi pusty boeing 747 korea�skich linii lotniczych. Otrzyma�em wiadomo��, �e za dziewi�� godzin mo�e l�dowa� u nas.
- Nie maj� �adnego �adunku? - z niedowierzaniem spyta� Lewis. Travis skin�� g�ow�.
- Poprzedni klient odwo�a� zlecenie.
- Ile to b�dzie kosztowa�? - j�kn�� ksi�gowy, Irwin.
- Ambasada Zairu w Waszyngtonie nie wystawi wiz wjazdowych w tak kr�tkim czasie - wtr�ci� Martin, kierownik dzia�u zagranicznego. - Mam powa�ne w�tpliwo�ci, czy w og�le mo�emy je dosta�. Jak wszyscy wiemy, poprzedni� ekspedycj� zorganizowali�my na podstawie umowy z rz�dem zairskim zezwalaj�cej na eksploracj� minera��w. Jednak warto pami�ta�, �e nie otrzymali�my prawa wy��czno�ci. Podobne umowy zawarli Japo�czycy, Niemcy i Holendrzy, tworz�c konsorcjum g�rnicze. Obowi�zuje zasada: "kto pierwszy, ten lepszy". Je�li w�adze Zairu dowiedz� si� o naszych k�opotach, anuluj� kontrakt i wpuszcz� do d�ungli konsorcjum euro-japo�skie. W tej chwili, w Kinszasie dzia�a ponad trzysta japo�skich biur handlowych, kt�re sypi� jenami jak z r�kawa.
- Masz racj� - powiedzia� Travis. - Oczywi�cie pod warunkiem, �e ca�a sprawa ujrzy �wiat�o dzienne.
- Tajemnica zostanie rozszyfrowana z chwil�, gdy z�o�ymy podanie o wizy.
- Nie z�o�ymy podania - odpar� Travis. - Na razie, wszyscy s� przekonani, �e nasza ekspedycja wci�� pozostaje w okolicach Virungi. Je�li do�� szybko wy�lemy now� ekip�, nikt nie zauwa�y zmiany.
- A co z pozwoleniem przekroczenia granicy? Co z listem przewozowym?...
- Drobiazg. Mi�dzy innymi po to wymy�lono koniak - mrukn�� Travis. Alkohol cieszy� si� najwi�kszym wzi�ciem w�r�d celnik�w i pracownik�w stra�y granicznej. W sk�ad wyposa�enia ka�dej wyprawy wyruszaj�cej do odleg�ego zak�tka �wiata wchodzi�o kilka skrzynek koniaku oraz kilkadziesi�t tranzystorowych odbiornik�w radiowych i aparat�w fotograficznych typu polaroid.
- Drobiazg? Jak zamierzasz przedosta� si� przez granic�?
- Potrzebujemy odpowiedniego cz�owieka. Munro?
- Munro? To �liska sprawa. Zairscy ministrowie go nienawidz�.
- Jest doskona�ym specjalist� i zna teren. Martin chrz�kn�� g�o�no.
- Uwa�am, �e niepotrzebnie zosta�em wezwany na dzisiejsze spotkanie. Zamierzasz nielegalnie wkroczy� na obszar suwerennego pa�stwa, wykorzystuj�c w tym celu pomoc by�ego najemnika...
- Niezupe�nie - przerwa� mu Travis. - Okoliczno�ci wymagaj�, aby ekspedycja przebywaj�ca w Kongo zosta�a uzupe�niona kilkoma lud�mi. To zdarza si� bardzo cz�sto. Nie mam powod�w, by podejrzewa�, �e co� si� sta�o; chc� jedynie przy�pieszenia wynik�w bada�. Niestety, czas nie pozwala mi dzia�a� drog� oficjaln�, wi�c przyjmuj� inny wariant, kt�ry na pewno nie przysporzy nikomu k�opot�w.
Trzynastego czerwca o dwudziestej trzeciej czterdzie�ci pi�� zako�czono wst�pne przygotowania do wyprawy i przekazano dane do komputera. Transportowy boeing 747 mia� wystartowa� z Houston dzie� p�niej, o dwudziestej. Na pi�tnastego czerwca zaplanowano l�dowanie w Afryce, gdzie mia� si� przy��czy� Munro, "lub kto� w tym rodzaju". Ustalono, �e ca�a ekspedycja powinna si� znale�� w Kongo nie p�niej ni� siedemnastego czerwca.
Za dziewi��dziesi�t sze�� godzin.
Karen Ross obserwowa�a dyskusj� tocz�c� si� za szklanym przepierzeniem oddzielaj�cym pok�j Travisa od reszty pomieszczenia. Uwa�a�a, �e szef ERTS-u pope�ni� b��d, zbyt szybko przedstawiaj�c wnioski oparte na niekompletnym zestawie danych. Powt�rna ekspedycja mia�aby sens jedynie w�wczas, gdyby wyra�nie okre�lono cel poszukiwa�. Kobieta w zamy�leniu spojrza�a na obraz widniej�cy na ekranie terminalu.
Jakim argumentem mog�a przekona� Travisa?
Skomplikowany proces obr�bki danych zawsze stwarza� niebezpiecze�stwo, �e wynik ko�cowy mo�e "zdryfowa�"; oderwa� si� od rzeczywisto�ci niczym pozbawiony cum statek, odepchni�ty fal� od nadbrze�a. Zagro�enie wzrasta�o, kiedy informacj� poddawano dodatkowym manipulacjom - zw�aszcza gdy operator zmienia� konfiguracj� stu sze�ciu punkt�w �wietlnych tworz�cych obraz.
Komputery ERTS-u by�y wyposa�one w kilka program�w sprawdzaj�cych i oceniaj�cych warto�� wyniku. Karen wykorzysta�a dwa, aby zweryfikowa� wizerunek goryla. Pierwszy okre�lano skr�tem APNF od s��w "animation predicted next frame" - przewidywany kolejny kadr animacji.
Ta�ma wideo mog�a by� potraktowana jak zwyk�a b�ona filmowa, czyli ci�g statycznych uj�� u�o�onych w okre�lonej kolejno�ci. Karen zarejestrowa�a w pami�ci komputera kilka "kadr�w" i za��da�a utworzenia nast�pnych. Wynik por�wna�a z istniej�cym obrazem.
Przejrza�a osiem PNF. Dzia�a�y. Je�li istnia� b��d w bazie danych, to musia� wyst�powa� przy ka�dej pr�bie generowania wizerunku.
Zadowolona, wprowadzi�a program "szybkiej tr�jprzestrzeni", w kt�rym p�aski obraz zyskiwa� tr�jwymiarow� charakterystyk� opart� na analizie odcieni szaro�ci. Kr�tko m�wi�c, komputer podejmowa� decyzj�, czy widoczny cie� nosa lub g�ry odpowiada rzeczywisto�ci i oznacza, �e wspomniany element wystaje ponad otoczenie. Karen uruchomi�a ta�m�. Goryl poruszy� si�, a komputer stwierdzi�, �e ca�o�� wizerunku zachowuje cechy przestrzenne.
Obraz widoczny na ekranie by� bez w�tpienia prawdziwy.
Kobieta wsta�a i skierowa�a si� w stron� biura Travisa.
- Powiedzmy, �e kupuj� ten pomys� - zgodzi� si� Travis. Zmarszczy� brwi. - Lecz w dalszym ci�gu nie widz� powodu, aby powierzy� ci kierownictwo wyprawy.
- Co ustali�a druga grupa? - spyta�a Karen.
- Druga grupa? - m�czyzna uda� zdumienie.
- Przekaza�e� im ta�m�, aby zweryfikowali moje wyniki. Travis spojrza� na zegarek.
- Jeszcze nic - mrukn��. - Og�lnie wiadomo, �e pracujesz najszybciej.
Karen Ross u�miechn�a si�, z triumfem.
- I w�a�nie dlatego powinnam poprowadzi� ekspedycj� - powiedzia�a. - Znam ka�d� informacj� zawart� w bazie danych, poniewa� sama stworzy�am t� baz�. Je�li masz zamiar wys�a� now� wypraw�, zanim ostatecznie rozwi��emy problem "goryla", potrzebujesz kogo� dobrego do obs�ugi komputera. Kogo�, kto b�dzie potrafi� pracowa� nawet w najtrudniejszych warunkach. W przeciwnym wypadku ekspedycja podzieli los poprzedniej ekipy. Na dobr� spraw� nadal nie wiesz, co si� w�a�ciwie sta�o.
Travis siedzia� w milczeniu. Przez d�ug� chwil� spogl�da� na kobiet�. Karen wyczu�a jego wahanie i uzna�a to za dobry znak.
- Poza tym... prosz� o pozwolenie wyj�cia - powiedzia�a.
- Chcesz zasi�gn�� opinii kogo� z zewn�trz?
- Tak. Kogo� z naszej listy.
- Ryzykowne posuni�cie - odpar� Travis. - W podobnych sytuacjach nie popieram kontakt�w z lud�mi spoza firmy. Konsorcjum siedzi nam na karku, a ty ryzykujesz, �e powstanie przeciek informacji.
- To bardzo wa�ne - nie ust�powa�a Karen. M�czyzna westchn��.
- Okay, skoro tak uwa�asz... Westchn�� ponownie.
- Pami�taj, �e nie b�d� tolerowa� �adnej zw�oki. Karen Ross ju� dawno by�a przygotowana.
Travis zosta� sam. Wci�� rozmy�la� nad podj�t� decyzj�. Wszystko wskazywa�o na to, �e koszty przekrocz� trzysta tysi�cy dolar�w, nawet je�li wyprawa zako�czy si� w ci�gu dw�ch tygodni. Cz�onkowie zarz�du b�d� j�cze� z rozpaczy na wie��, �e kierowanie tak drogim przedsi�wzi�ciem powierzono niedo�wiadczonej, dwudziestoczteroletniej dziewczynie. Gra sz�a o wyj�tkowo du�� stawk�, a ju� przekroczono limit czasu i wydatk�w. Ch�odny, sztywny styl bycia Karen Ross nie czyni� z niej dobrej kandydatki na dow�dc� ekspedycji. Przeciwnie, stwarza� zagro�enie, �e nie b�dzie potrafi�a si� porozumie� z pozosta�ymi uczestnikami.
A mimo wszystko... szef ERTS-u obdarza� pewn� sympati� "Lodowiec Rossa". Filozoficzne podej�cie do spraw zarz�dzania, ukszta�towane podczas wieloletniej praktyki z "ta�cem deszczu", nakazywa�o Travisowi ufa� pracownikom, kt�rzy mieli najwi�cej szans na osi�gni�cie sukcesu, lub najmniej mo�liwo�ci, aby doprowadzi� do ca�kowitej kl�ski.
Obr�ci� si� w stron� komputera umieszczonego obok biurka.
- Travis - powiedzia�. Ekran poja�nia�.
- Plik psychograficzny.
Na ekranie pojawi� si� ��dany zbi�r informacji.
- Ross, Karen - odezwa� si� Travis.
Komputer odpowiedzia� napisem MY�L�, co oznacza�o, �e poszukuje podanego has�a. M�czyzna czeka�.
Po chwili ekran pokry� si� rz�dami liter. Ka�dy pracownik ERTS-u przechodzi� trzydniowy test psychologiczny, kt�ry ujawnia� nie tylko jego umiej�tno�ci, lecz tak�e cechy charakteru. Travis przebieg� oczami kilka linijek tekstu i uzna�, �e podobna opinia mo�e nieco uspokoi� nerwowo�� cz�onk�w zarz�du.
OSOBA O DU�EJ INTELIGENCJI / LOGICZNA / ELASTYCZNA W DZIA�ANIU / INTUICYJNIE PRZYSWAJAJ�CA DANE / Z �ATWO�CI� PRZYSTOSOWUJE PROCESY MY�LOWE DO NAG�EJ ZMIANY SYTUACJI / UPARCIE D��Y DO WYZNACZONEGO CELU z ZDOLNA WYTRZYMA� DU�Y WYSI�EK INTELEKTUALNY/
Cechy doskona�ego dow�dcy wyprawy. Travis zerkn�� na d� ekranu. Dalsza cz�� informacji by�a mniej uspokajaj�ca.
M�ODZIE�CZA BEZWZGL�DNO�� / ZNIKOMA POTRZEBA KONTAKT�W MI�DZYLUDZKICH / CH�� DOMINACJI / POCZUCIE WY�SZO�CI INTELEKTUALNEJ / NIECZU�O�� / CH�� OSI�GNI�CIA CELU BEZ WZGL�DU NA CEN� /
Na ko�cu nast�powa�a notka o "przenicowanych" cechach charakteru, kt�rej koncepcja zak�ada�a, �e w warunkach silnej presji pewne osoby mog� zachowywa� si� ca�kiem inaczej ni� na co dzie�: ludzie o protekcyjnym stosunku do innych, w momencie zagro�enia stawali si� dzieci�co bezradni, histerycy podejmowali ch�odne i rozs�dne decyzje, a osoby obdarzone logicznym umys�em dzia�a�y bez krzty logiki.
MATRYCA PRZENICOWANIA: DOMINUJ�CA {PRAWDOPODOBNIE NIE CHCIANA} BEZSTRONNO�� OCENY SYTUACJI MO�E ZNIKN�� W CHWILI, GDY CEL ZNAJDZIE SI� W ZASI�GU R�KI / ��DZA SUKCESU MO�E SPOWODOWA� BARDZO NIEBEZPIECZN� I NIELOGICZN� REAKCJ� / ODRZUCENIE AUTORYTET�W / OSOBA POWINNA BY� �CI�LE KONTROLOWANA W OSTATNIM ETAPIE DZIA�A� /
Travis patrzy� na ekran, przekonany, �e w czasie najbli�szej ekspedycji ko�cowy warunek nie zostanie spe�niony.
Karen odczuwa�a mi�e podniecenie na my�l o tym, jak du�� w�adz� dawa�o jej nowe stanowisko.