1749

Szczegóły
Tytuł 1749
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1749 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1749 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1749 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

TOM CLANCY POWER PLAYS Prze�o�yli: Piotr Ku� B�a�ej Kemnitz 1 ARCHIPELAG RIAU, , MORZE PO�UDNIOWOCHINSKIE 15 WRZE�NIA 2000 Frachtowiec ochrzczono Guanyin, od imienia chi�skiej bogini mi�osierdzia, lecz czy mo�na si� dziwi�, �e jego za�oga poczu�a si� w ko�cu opuszczona przez swoj� patronk�? Wyp�yn�li o dwudziestej z portu w Kuching w Malezji Wschodniej, unosz�c na pok�adzie towarowym pi�tnastometrowego, zwodowanego przed p� wiekiem parowca olej palmowy i przyprawy. Towary opatrzone by�y listami przewozowymi informuj�cymi, �e produkty przeznaczone s� do sprzeda�y hurtowej w Singapurze. Mimo zacinaj�cego nieustannie deszczu, porywistego wiatru i ograniczonej widoczno�ci morze by�o wzgl�dnie spokojne, wi�c pilot nakaza� utrzymywa� sta�� pr�dko�� pi�tnastu w�z��w niemal natychmiast po tym, jak statek odbi� od nabrze�a. Spodziewa� si� spokojnego rejsu, a po jego zako�czeniu - d�ugiej pijackiej nocy w portowym barze. Nawet teraz, podczas pory deszczowej, g��wny szlak wychodz�cy z tego portu zdawa� si� kr�tki i prosty. Pokonanie cie�niny, a nast�pnie kr�tkiej trasy wiod�cej wzd�u� brzegu do nabrze�a w dzielnicy Sembawang po p�nocnej stronie wyspy zajmowa�o niespe�na cztery godziny. Oko�o dziewi�tej, jako �e nie mieli wielu zaj�� przed zawini�ciem do portu, czterej cz�onkowie brygady trudni�cej si� za�adunkiem i wy�adunkiem towar�w zacz�li gra� w karty w �adowni, zostawiwszy na g�rnym pok�adzie pilota i bosmana. Ten pierwszy nie mia� oczywi�cie wyj�cia. Musia� sta� przy sterze, jednak ze wzgl�du na jego w�adcze zachowanie, wy�sze uposa�enie i wygodny, obity sk�r� fotel znajduj�cy si� na stosunkowo obszernym mostku, kt�rego �ciany upstrzone by�y plakatami przedstawiaj�cymi nagie kobiety, nikt specjalnie si� nad nim nie litowa�. W przeciwie�stwie do pilota bosman cieszy� si� szacunkiem za�ogi, tak wi�c zaproszono go do gry. Ka�dego innego dnia Chien Lo przyj��by z entuzjazmem tak� propozycj�, tej nocy jednak postanowi� zosta� na pok�adzie. Je�li wzi�o si� pod uwag� z�� pogod� i odpowiedzialn� natur� bosmana, nietrudno by�o zrozumie�, �e zdecydowa� si� czuwa� nad �adunkiem, kiedy w ka�dej chwili silny wiatr m�g� poluzowa� mocuj�ce go liny i zmy� z pok�adu. Oko�o dwudziestej drugiej tropikalna ulewa nieco zel�a�a. Wygl�da�o na to, �e to tylko przej�ciowa poprawa pogody, wi�c Chien opar� si� pokusie zej�cia pod pok�ad i do��czenia do pozosta�ych cz�onk�w za�ogi. K�opoty bardzo cierpliwie czekaj� na twoj� nieuwag�, mawia�a jego �ona. Mimo to bosman zdecydowa�, �e to dobry moment, by zrobi� sobie przerw� na papierosa. Jego droga, ukochana �ona mawia�a tak�e - a zawsze ch�tnie s�u�y�a dobrymi radami - �e kiedy to tylko mo�liwe, nale�y korzysta� z wszelkich drobnych przyjemno�ci, jakie oferuje �ycie. W chwili, gdy Chien Lo przytyka� zapa�k� do papierosa, dwa pontony motorowe marki Zodiac wy�ania�y si� z sitowia i namorzyn�w otaczaj�cych male�k� wysepk� znajduj�c� si� w�a�nie mniej wi�cej czterdzie�ci stopni na wsch�d od dziobu frachtowca. Wyposa�one w p�etwy stabilizuj�ce i nap�dzane wyciszonymi dziewi��dziesi�ciokonnymi silnikami mkn�y z pr�dko�ci� niemal pi��dziesi�ciu w�z��w - wystarczaj�co szybko, by w kilka minut dotrze� do burty Guanyin. W ich kilwaterze powstawa�y fale przypominaj�ce smugi kondensacyjne unosz�ce si� za silnikami my�liwc�w odrzutowych. Skrawek l�du, z kt�rego wystrzeli�y, poch�on�y wkr�tce ciemno�ci. Band� tworzy�o dwunastu m�czyzn. Przyw�dc� by� pot�nie zbudowany cz�onek plemienia Iban, reszt� stanowili rdzenni mieszka�cy po�udniowych wysp. W ka�dym pontonie p�yn�o sze�ciu pirat�w. Dwaj spo�r�d nich, kt�rych zadaniem by�o przycumowa� do statku, mieli sk�rzane r�kawiczki i zwoje nylonowych drabinek sznurowych, przyczepione do pask�w na wz�r wspinaczy g�rskich. Wszyscy zakryli oblicza: jedni prostymi brezentowymi workami, w kt�rych wyci�li otwory na oczy, nosy i usta, inni starymi szmatami i koszulkami zas�aniaj�cymi po prostu dolne partie twarzy. Na grzbietach d�oni mieli identyczne tatua�e w kszta�cie krisu, symbolizuj�ce ich przest�pcze braterstwo. Na wyblak�e, b�d�ce w strz�pach ubrania m�czy�ni narzucili kamizelki ratunkowe. Uzbrojeni byli w bro� maszynow�, a w pochwach, kt�re przytroczyli do pas�w, tkwi�y sztylety. Gotowi byli bez wahania u�y� broni, by zabi�, co m�g�by potwierdzi� wyraz lodowatej zjadliwo�ci rysuj�cy si� na przes�oni�tych twarzach. Ich dzisiejsze zadanie by�o nietypowe o tyle, �e - w przeciwie�stwie do zwyk�ych atak�w na frachtowce przypuszczanych ju� wiele razy - nie polega�o na kradzie�y przewo�onego �adunku czy na ograbieniu za�ogi z kosztowno�ci, kt�re mo�na by�o p�niej sprzeda� na czarnym rynku. To wszystko mia�o by� obecnie tylko dodatkow� korzy�ci�. Bary, burdele i areny walk kogut�w w Sibu przez jaki� czas musia�y si� obej�� bez nich. Teraz mieli opanowa� statek i doprowadzi� go do Singapuru, gdzie czeka�y na nich zupe�nie inne zaj�cia. Gdy dwa mkn�ce cicho zodiaki dotar�y do rufy Guanyin, pop�yn�y w r�nych kierunkach. Ten, kt�rym p�yn�� przyw�dca, skierowa� si� ku lewej burcie, drugi natomiast ruszy� wzd�u� prawej. Oba znacznie zwolni�y, by dostosowa� swoj� pr�dko�� do pr�dko�ci wi�kszej jednostki. Przez mniej wi�cej dwie minuty od chwili, gdy pontony zacz�y p�yn�� obok frachtowca, szef pirat�w przygl�da� si� bacznie swojemu celowi, b��dz�c wzrokiem po jego prze�artym rdz� kad�ubie. M�czyzna by� ubrany w kurtk� z drelichu, jego d�ugie, mokre od deszczu, czarne w�osy przytrzymywa�a przepaska, a usta i policzki zakrywa�a szeroka, barwna chusta. Si�gn�� do wewn�trznej kieszeni po piersi�wk� z tuak, opu�ci� na chwil� chust�, po czym wypi� spory �yk mocnego alkoholu. Raz jeszcze poci�gn�� solidnie, otrz�sn�� si� i spojrza� na gwiazdy. Krople m�awki pada�y na jego ods�oni�te, wysmagane przez wiatr policzki. Wreszcie �ykn�� ostatni raz, w�o�y� chust� i skin�� g�ow� na niskiego �ylastego m�czyzn� z drabink� sznurow� u pasa. - Amir - powiedzia� i przeci�� d�oni� powietrze, daj�c tamtemu sygna� do rozpocz�cia ataku. Amir skin�� g�ow�, si�gn�� mi�dzy kolana i otworzy� pokryw� schowka, kt�ry znajdowa� si� pomi�dzy jego siedzeniem a aluminiow� pod�og� zodiaku. Wyj�� ze skrytki drug�, dwudziestostopow� lin�. Ta by�a pojedyncza i zako�czona ostrym hakiem, zwanym nied�wiedzim pazurem. Zw�j u�o�y� w lewej r�ce, natomiast ko�c�wk� z metalowym hakiem przytrzyma� w prawej. W ko�cu wsta�, podszed� do burty od strony frachtowca i szeroko rozstawi� nogi, aby mo�liwie najbardziej zniwelowa� skutki ko�ysania i drga� pontonu. Przytrzyma� stop� wolny koniec liny i rzuci� hak w kierunku statku, pozwalaj�c, by jego ci�ar poci�gn�� za sob� lin�. Nied�wiedzi pazur z g�uchym �oskotem zahaczy� o nadburcie. W chwil� p�niej podobny odg�os dotar� do ich uszu z drugiej strony frachtowca i Amir wymieni� z czterema kompanami wyczekuj�ce spojrzenie. Wszyscy wiedzieli, co to oznacza. R�wnie� drugiej grupie uda�o si� przycumowa� zodiak do Guanyin. Chien Lo opiera� si� �okciami o reling na prawej burcie i pali� papierosa, gdy od strony kajut dobieg� go g�uchy odg�os uderzenia. Po chwili z tego samego mniej wi�cej kierunku ponownie dotar� do jego uszu taki sam d�wi�k. Zmarszczy� czo�o. Pomy�la� z niech�ci�, �e cisza i spok�j s� zbyt pi�kne, by mog�y trwa� d�ugo. W tym momencie Guanyin znajdowa�a si� dwadzie�cia mil morskich na po�udniowy wsch�d od portu docelowego i oci�ale pru�a fale, omijaj�c znajduj�ce si� doko�a, wystaj�ce na powierzchni� ska�y, mielizny oraz poro�ni�ty g�sto tropikaln� ro�linno�ci� �a�cuch male�kich wysepek nale��cych do archipelagu Riau. Rozrzucone grupami na rozleg�ym obszarze Morza Po�udniowochi�skiego, nie mia�y przewa�nie nazw i nie by�y zamieszkane, a Chien zawsze uwa�a� �eglowanie mi�dzy nimi za spokojne preludium przed zawini�ciem do zat�oczonego portu w Singapurze. Popatrzy� na morze i zacz�� si� zastanawia�, czy nie zignorowa� tego d�wi�ku do chwili, kiedy sko�czy pali�. Ale nie potrafi� tego zrobi�. A co, je�li �r�d�em ha�asu jest nie zabezpieczony �adunek, kt�ry przewala si� po pok�adzie? Chien Lo wzruszy� ramionami i wrzuci� do wody nie dopalony papieros. Odpowiedzialno�� ma swoje minusy, pomy�la�, i ruszy�, by sprawdzi� zamocowanie �adunku, nie�wiadomy, �e na pok�ad w�lizn�a si� zgraja morderc�w. W chwil� po sczepieniu pontonu z frachtowcem Amir umocowa� sw�j koniec liny do uchwytu przytwierdzonego do dna zodiaku, po czym obci�gn�wszy r�kawiczki, odwr�ci� si� w stron� statku. Umie�ci� lin� mi�dzy rozstawionymi nogami, chwyci� j� mocno obiema d�o�mi, a nast�pnie skoczy�, prostuj�c przy tym kolana i przyciskaj�c lin� do cia�a, by mo�liwie najbardziej si� napi�a. Podbite gum� buty m�czyzny opar�y si� o burt� i pirat zacz�� si� miarowo, rytmicznie wspina�. Dotarcie na pok�ad zaj�o mu nieca�� minut�. Kiedy znalaz� si� ju� na frachtowcu, odwi�za� od pasa drabink� sznurow�, starannie przymocowa� j� do relingu i wyrzuci� za burt�, by mog�a j� pochwyci� za�oga pontonu. Pirat, kt�ry j� z�apa�, zacz�� si� szybko wspina� na pok�ad, k�ad�c sprawnie stopy na nylonowych linach tworz�cych szczeble. Wiedzia�, �e pozostali rusz� za nim w takich odst�pach, by umkn�� przeci��enia drabinki. Kiedy dotar� do jej ko�ca, wyci�gn�� r�k�, chwyci� d�o�, kt�r� wyci�ga� do niego pierwszy napastnik, i dzi�ki temu zdo�a� pokona� nadburcie. M�czyzna wspiera� si� ju� �okciami o pok�ad, gdy Chien Lo -sprawdzaj�cy w�a�nie, co by�o �r�d�em tajemniczych g�uchych uderze�, kt�re us�ysza� kilka chwil wcze�niej - odkry� ku swemu przera�eniu, �e jego statek zaatakowali piraci. Kl�cz�cy na pok�adzie Amir us�ysza� kroki bosmana na u�amek sekundy przed tym, nim obr�ci� si� na pi�cie i go dostrzeg�. Wiedzia� ju�, co robi�. Nie mia� poj�cia, ilu jeszcze cz�onk�w za�ogi znajduje si� na pok�adzie, ale i tak nie m�g� pozwoli�, by zostali ostrze�eni. Tego m�czyzn� nale�a�o b�yskawicznie sprz�tn��. Chien Lo zatrzyma� si� kilkana�cie metr�w od Amira i wpatrywa� si� w niego z niedowierzaniem oraz przera�eniem. Nogi bosmana zamieni�y si� nagle w sople lodu. Odgad� zamiary m�czyzny, kt�ry wtargn�� na pok�ad, cho� nie m�g� nawet zobaczy� jego twarzy. Ciemne, w�skie oczy, spogl�daj�ce przez otwory wyci�te w masce, powiedzia�y mu wszystko. ��dza mordu by�a w nich a� nadto wyra�na. Nagle Chien Lo prze�ama� chwilowy parali�, odwr�ci� si� b�yskawicznie i ruszy� biegiem w kierunku dziobu, na mostek, gdzie - jak wiedzia� - znajduje si� pilot. Jednak szybko�� i zr�czno�� przyda�y si� piratowi nie tylko podczas wspinaczki. Amir poderwa� si� gwa�townie i skoczy� za Chienem, wyci�gaj�c jednocze�nie sztylet z pochwy. Porusza� si� niemal bezszelestnie, mimo �e w�o�y� buty na grubej podeszwie, kt�re by�y pomocne podczas wchodzenia na frachtowiec. B�yskawicznie dopad� bosmana, rzuci� si� na niego, obj�� od ty�u i zacisn�� rami� doko�a jego piersi. Si�a, z jak� w niego uderzy�, sprawi�a, �e obaj m�czy�ni przewr�cili si� na pok�ad. Chien zawy� cicho z b�lu i strachu, gdy �elazne palce chwyci�y go za w�osy i odci�gn�y do ty�u g�ow�. Po chwili zimne ostrze trzymanego przez pirata sztyletu dotkn�o g�adkiej, ciep�ej sk�ry na jego gardle i b�yskawicznie rozci�o j� od ucha do ucha. Chien nie poczu� prawdziwego b�lu, ale jedynie co�, co wstrz�sn�o jego nerwami niczym pora�enie pr�dem. W tym samym momencie napastnik pu�ci� go i bosman uderzy� twarz� o pok�ad. Marynarz skona� w d�ugich, spazmatycznych drgawkach, podczas kt�rych jego nos, usta i oczy le�a�y ju� w ka�u�y krwi. Pirat wsta�, przyci�gn�� cia�o do nadburcia i wyrzuci� je do morza. Gdy uderzy�o w wod�, rozleg� si� jedynie ledwo s�yszalny plusk i natychmiast poch�on�y je g��biny. Do czasu, kiedy Amir wr�ci� na miejsce, w kt�rym przymocowa� drabink� do relingu, drugi napastnik zdo�a� si� ju� podci�gn�� na pok�ad. Reszta jego grupy i pi�ciu m�czyzn z drugiego pontonu r�wnie� dosta�o si� ju� na statek i czekali teraz tylko na ostatniego, ten chwil� p�niej do��czy� do towarzyszy i wszyscy ruszyli cicho w kierunku dziobu. Pilot spad� jak k�oda pod ko�o sterowe, a jego krew niczym deszcz spryska�a wielkimi kroplami mapy i zdj�cia modelek z rozk�ad�wki "Playboya". Zab�jca wykona� swoje zadanie szybko i sprawnie. Otworzy� drzwi prowadz�ce na mostek, zaatakowa� pilota od ty�u i poder�n�� mu gard�o w taki sam spos�b, w jaki Amir podci�� gard�o Chien Lo. Ca�kowicie zaskoczony marynarz nie wiedzia� nawet, co si� sta�o, i nie mia� najmniejszej szansy, by wezwa� pomoc. Na mostek wszed� drugi pirat, odsun�� na bok cia�o pilota i przej�� ster. Szybko przebieg� wzrokiem znajduj�ce si� przed nim wska�niki instrument�w i skin�� g�ow� do swojego towarzysza. Ten tylko poklepa� go po plecach, po czym wytar� zakrwawiony sztylet i opu�ci� mostek, by przekaza� dobr� wiadomo�� pozosta�ym. Ca�kowicie opanowali frachtowiec. Mogli si� zaj�� reszt� za�ogi. - Wszyscy na kolana i r�ce za g�owy! - wrzasn�� stoj�cy na schodach m�czyzna z plemienia Iban. Mimo �e zgromadzeni pod pok�adem cz�onkowie za�ogi wygl�dali na Malajczyk�w, rozkaz wyda� wyra�nym, cho� brzmi�cym chropowato angielskim. Ich narodowy j�zyk mia� wiele dialekt�w, a wola� unikn�� nieporozumie�. Zdumieni i zaskoczeni marynarze spojrzeli na niego znad stolika do gry, a karty wysun�y si� im na blat z dr��cych nagle d�oni. Po chwili na stalowych schodach zastuka�y buty pozosta�ych pirat�w. -Zr�bcie, co powiedzia�em, albo wszystkich was zabij�! -warkn�� Ibanin, dostrzeg�szy wahanie za�ogi, i odp�dzi� marynarzy od stolika ruchem trzymanej w d�oni beretty 70/90. Czterej m�czy�ni wykonali jego polecenie, nie usi�uj�c nawet stawia� oporu. Poderwali si� tak gwa�townie, �e przewr�cili kilka krzese�. Upadli na kolana po�rodku niewielkiej �adowni i w milczeniu spogl�dali na napastnik�w. Przyw�dca pirat�w spostrzeg�, �e jeden z pojmanych zdj�� z r�ki zegarek i wyci�gn�� go ku jego ludziom, jakby chcia� jak najszybciej zako�czy� ca�� spraw�. Wiedzia�, co my�li teraz ten marynarz, i niemal mu wsp�czu�. �adna z operacji anty-pirackich przeprowadzonych ostatnio przez Malezj�, Indonezj�, Filipiny czy Chiny nie zmniejszy�a w najmniejszym cho�by stopniu liczby bandyckich napad�w, do kt�rych dochodzi�o na lokalnych wodach. Z tysi�cami poro�ni�tych d�ungl� wysp i ogromnymi po�aciami oceanu do patrolowania w�adze morskie tych kraj�w nie mog�y nawet mie� nadziei, by skutecznie �ciga� przest�pc�w, nie wspominaj�c ju� o wykrywaniu ich baz l�dowych. Regionalne kompanie �eglugowe doskonale zdawa�y sobie z tego spraw� i po prostu wlicza�y straty, jakie ponosi�y w wyniku rabunk�w oraz uprowadze� statk�w, w koszty swojej dzia�alno�ci. Szef pirat�w przebieg� wzrokiem po twarzach marynarzy. Chocia� w padaj�cym z g�ry �wietle malowa�o si� na nich napi�cie i niepok�j, �aden nie okazywa� nadzwyczajnego strachu. Bo niby dlaczego? Wszyscy byli pracownikami sezonowymi. Zapewne wcze�niej p�yn�li ju� na statku, kt�ry zosta� porwany, i spodziewali si�, �e zostan� ograbieni, a nast�pnie puszczeni wolno w pontonach albo �odziach ratunkowych. Zazwyczaj tak w�a�nie si� to odbywa�o. Biedni, naiwni idioci nie mieli najmniejszego poj�cia, co spotka�o ich towarzyszy na pok�adzie. Ibanin skin�� r�k� na stoj�cego za nim pirata. Tamten zbli�y� si� i zamar� wyprostowany, oczekuj�c na rozkazy. - Nie chc�, �eby ich papiery si� zabrudzi�y, Juara - ostrzeg� go chrapliwym szeptem, tym razem w swoim narodowym j�zyku, bahasa malayu. - Je�li co� takiego si� zdarzy, spieprzymy ca�� robot�, rozumiesz? Ten potwierdzi� mrukni�ciem, kt�re nieco st�umi� zabrudzony bia�y r�cznik okrywaj�cy jego usta i policzki. Juara - kr�py m�czyzna o grubym karku, ogolonej g�owie i sporym brzuchu -skin�� energicznie na dw�ch innych porywaczy, ci za� podeszli do kl�cz�cych marynarzy i rozkazali im opr�ni� kieszenie. Marynarze ponownie bez s�owa sprzeciwu wykonali polecenie. Piraci zbierali ich w�asno�� i uk�adali j� w ma�y stos na stoliku, a Juara mierzy� do pojmanych z karabinu. Kiedy cz�onkowie za�ogi opr�nili ju� kieszenie, napastnicy raz jeszcze ich przeszukali, by mie� pewno��, �e niczego nie zatrzymali. Zadowoleni, �e marynarze zrobili, co im kazano, skin�li na Juar�. Ten poleci� swoim ludziom, by stan�li obok niego, po czym spojrza� na dow�dc�. - Doko�czcie robot� - powiedzia� Ibanin. Stara� si� m�wi� jak najciszej, jednak jego niski g�os niemal zagrzmia� w absolutnej ciszy, jaka zapanowa�a w �adowni. Gdy napastnicy podnie�li lufy karabin�w, twarze cz�onk�w za�ogi �wiadczy�y, �e zrozumieli przera�aj�ce znaczenie tego gestu. Teraz ju� wiedz�, pomy�la� przyw�dca pirat�w. Wiedz� i boj� si�. Jeden z marynarzy otworzy� usta, by krzykn��, i zacz�� si� podnosi�, lecz napastnicy otworzyli ogie� i m�czyzna upad� na plecy. Na jego ubraniu pojawi�y si� dziury po kulach, a jeden z pocisk�w wyrwa� mu wielki fragment czaszki. Kule dosi�g�y te� reszt� za�ogi Guanyin. Wszyscy osun�li si� na pod�og� w chmurze rozbryzguj�cej si� krwi, od�amk�w ko�ci i strz�p�w rozrywanych mi�ni, rozrzucaj�c szeroko r�ce i nogi, kt�rymi wstrz�sa�y przed�miertne drgawki. Pot�ny Ibanin poczeka� na zako�czenie kanonady, a nast�pnie podszed� do stolika i ze stosu przedmiot�w nale��cych do cz�onk�w za�ogi wyci�gn�� na chybi� trafi� jeden z portfeli. Zale�a�o mu, by jak najszybciej sko�czy� t� cz�� zadania i wr�ci� na pok�ad. W uszach dzwoni�o mu jeszcze po strzelaninie, a powietrze w �adowni cuchn�o spalonym prochem, krwi� i zawarto�ci� rozszarpanych wn�trzno�ci. Otworzy� portfel i znalaz� prawo jazdy umieszczone w przezroczystej plastikowej przegr�dce. W innych przegr�dkach by�o jeszcze wi�cej dokument�w. Zastrzelony m�czyzna, do kt�rego nale�a� ten portfel, nazywa� si� Sang Ye. Z gard�a przyw�dcy pirat�w wyrwa� si� niski, pe�en zadowolenia pomruk. Mia� nadziej�, �e marynarz zdo�a� nacieszy� si� �yciem i dobrze wyda� swoje pieni�dze. W ka�dym razie teraz jego portfel i to�samo�� nale�a�y do kogo�, kto zrobi z nich r�wnie dobry u�ytek. A na niego czeka�y wielkie, naprawd� wielkie sprawy i Ibanin niecierpliwie oczekiwa� chwili, kiedy zawin� do Singapuru i przyst�pi� do realizacji w�a�ciwej cz�ci zadania. Pomy�la� o z�o�onej kartce papieru, kt�r� trzyma� w kieszeni na piersi, pomy�la� o zapisanych na niej instrukcjach, pomy�la� o tym, jak� mia�y dla niego warto��. Z ca�� pewno�ci� by�y warte o wiele wi�cej ni� wszystko, co zdoby� podczas kt�regokolwiek z dziesi�tk�w pirackich napad�w, jakich dokona� do tej pory. Amerykanin Max Blackburn nie mia� szans. W ka�dym razie nie by�y one wi�ksze ni� te, kt�re mieli marynarze ze statku... Nawet najmniejszej szansy. 2 PALO ALTO, KALIFORNIA 15 WRZE�NIA 2000 Kiedy Roger Gordian mia� trzyna�cie lat, na jednym z drzew w zagajniku, do kt�rego przychodzi� si� bawi� z kolegami, wybudowa� domek. Pierwotnie mia� to by� posterunek ostrzegaj�cy przed zbli�aj�cymi si� od strony zabudowa� doros�ymi, a tak�e azyl chroni�cy przed starszymi dzie�mi, kt�re by�y potencjalnym �r�d�em k�opot�w. Roger sam naszkicowa� jego projekt i zrealizowa� plan przy pomocy dw�ch najlepszych przyjaci�. Pierwszym by� Steve Padaetz, najbli�szy s�siad Gordiana, drugim natomiast Johnny Cowans, wiecznie niespokojny, niski ch�opak przezywany przez wszystkich - z powod�w, kt�rych nikt nigdy nie pami�ta� - Rzepem. Roger zastanawia� si� te�, czy nie otoczy� ich domku pier�cieniem pu�apek, kt�re mia�yby go chroni� przed intruzami, jednak �aden z przynajmniej tuzina przedstawionych przez niego projekt�w nie wykroczy� nigdy poza faz� planowania. Prawd� m�wi�c, ch�opcy nie spodziewali si� �adnej napa�ci, tak wi�c pu�apki by�y jedynie fantazyjnym pomys�em, czym�, co doda�oby romantyzmu ich wybrykom balansuj�cym na ekscytuj�cej granicy tajemnicy i przygody. W s�siedztwie by�o naprawd� niewiele dzieci, kt�re uwa�ali za wrog�w, a jeszcze mniej takich, kt�re na tyle interesowa�yby si� kryj�wk� i zabawami tr�jki przyjaci�, by w jakikolwiek spos�b mog�y ich niepokoi�. Tak przynajmniej uwa�ali. Drabina i narz�dzia, kt�re wykorzystali podczas budowy, pochodzi�y z gara�u rodzic�w Rogera. Wszystkie materia�y dostarczy� Steve. Ch�opak wzi�� je ze sklepu z artyku�ami �elaznymi i drewnem nale��cego do jego ojca. Gordian nigdy nie zapyta�, czy opu�ci�y sklep za wiedz� i zgod� pana Padaetza. W�wczas jako� nie wydawa�o si� to istotne. Zreszt� ch�opcy nie potrzebowali wiele, by zbudowa� swoj� kryj�wk�. Wystarczy�y dwie belki, kilka kawa�k�w sklejki i skrzynka gwo�dzi, kt�rych nie wyja�nione znikni�cie z magazynu Padaetz Home Improvements, najwi�kszego interesu rodzinnego w Waterford w stanie Wisconsin, z pewno�ci� nie mog�o doprowadzi� firmy do bankructwa. Stra�nica, bo tak trzej ch�opcy nazwali swoj� siedzib� na drzewie, stanowi�a centrum ich �ycia przez ca�e lato. Okres ten rozpocz�� si� wkr�tce po tym, jak uko�czyli sz�st� klas�, sko�czy� za� dwa tygodnie przed pierwszym dzwonkiem w gimnazjum. Podczas tych dw�ch gor�cych, pe�nych marze� wakacyjnych miesi�cy trwonili beztrosko czas w domku i doko�a niego, wymieniaj�c si� kartami z wizerunkami baseballist�w, czytaj�c komiksy, opowiadaj�c sobie spro�ne dowcipy, szperaj�c w�r�d drzew i prowadz�c bezowocne poszukiwania grot�w india�skich strza�, kt�rych - przynajmniej wed�ug szkolnej mitologii - mia�o by� mn�stwo na nieu�ytkach hrabstwa Racine. Mniej wi�cej pod koniec sierpnia - wykorzystuj�c do tego rupiecie, kt�rych ca�e mn�stwo zebrali podczas d�ugiego lata - rozpocz�li dok�adnie pod domkiem budow� czego�, co mia�o by� sal� gimnastyczn� na otwartym terenie. Do pocz�tku zaj�� pozostawa�y wci�� a� dwa tygodnie, poza tym byli przekonani, �e maj� jeszcze przed sob� przynajmniej miesi�c, nim zrobi si� zbyt zimno na zabawy na powietrzu po lekcjach i odrobieniu wszystkich zada� domowych. Ustawili poziome i pionowe pale i przyst�pili do konstruowania konia do �wicze�, jednak ich prace zosta�y gwa�townie przerwane, gdy atak, kt�rego pod�wiadomie si� obawiali, przerodzi� si� w tragiczn� rzeczywisto��. Dzie�mi, a w�a�ciwie nastolatkami, kt�rzy zniszczyli ich idyll�, byli Ed Kozinski, Kenny Whitman i Anthony Platt. Ten ostatni by� dalekim kuzynem Kenny'ego i mia� opini� narwa�ca, co sprawia�o, �e unika� go, kto tylko m�g�. Przera�aj�ca tr�jka, starsza mo�e o dwa lata od Rogera i jego koleg�w, nie zwraca�a dot�d na nich najmniejszej uwagi, koncentruj�c si� na aktach drobnego wandalizmu, wyszukiwaniu sposob�w kradzie�y piwa i papieros�w z okolicznych sklep�w oraz prymitywnych zalotach do dziewcz�t, kt�re jednak udawa�y, �e ich po prostu nie widz�. Anthony w jaki� spos�b dowiedzia� si� o domku i przysz�o mu do g�owy, �e dziewcz�ta spojrz� mo�e na niego i jego kohort� �askawszym wzrokiem, je�li wraz z kumplami b�dzie dysponowa� mi�� i zaciszn� kryj�wk�, gdzie b�dzie si� mo�na do woli upija� i dobrze bawi�. W chwili, gdy ta my�l zakwit�a w m�tnym umy�le Anthony'ego, stra�nica by�a ju� dla m�odszych ch�opc�w bezpowrotnie stracona. Pewnego ranka udali si� do niej jak zwykle i stwierdzili, �e Kenny oraz jego kompani zajmuj� j� niczym zjawy z jakiego� z�ego �wiata fikcji. Ich przyrz�dy gimnastyczne na ziemi zniszczono; fragmenty drewna, z kt�rych je zbudowali, wala�y si� po okolicy. Na �cianach z dw�ch stron stra�nicy wypisano sprayem wielkimi, czerwonymi literami s�owa "Pa�ac Ta�cuw", pope�niaj�c przy tym nie�wiadomie b��d. Mog�oby si� to nawet wydawa� �mieszne, gdyby nie bolesne dla tr�jki przyjaci� okoliczno�ci. Gordian poczu� si�, jakby by� w�a�nie �wiadkiem profanacji. Anthony przygl�da� si� z g�ry Rogerowi i jego kolegom. Siedzia� w wej�ciu, wymachiwa� nogami w powietrzu, pali� papierosa i g�upio si� u�miecha�. Komiksy, karty z baseballistami oraz wszystko, co ch�opcy zgromadzili w stra�nicy, zosta�o bezceremonialnie wyrzucone i le�a�o teraz w�r�d butelek po piwie, pustych torebek po chipsach, papierk�w po cukierkach i zgniecionych paczek od papieros�w. Gordian i jego koledzy ledwie mieli czas przyjrze� si� zniszczeniom, gdy z ich w�asnego posterunku obserwacyjnego posypa� si� na nich grad pocisk�w. Rozwa�yli szybko mo�liwo�� stawienia desperackiego oporu, lecz wtedy w�a�nie jeden z rzuconych kamieni trafi� Rzepa w sam �rodek czo�a i ch�opiec pad� na ziemi�, krzycz�c wniebog�osy. P�yn�ca strumieniem krew zala�a mu oczy. P�niej na ran� na�o�ono a� cztery szwy i dano ch�opcu zastrzyk przeciwt�cowy. Roger zrozumia�, �e zosta� pokonany. Gorzej, wiedzia�, �e pobito go bez walki, i czu� si� potwornie upokorzony swoj� bezbronno�ci�. Tamci byli wy�si, starsi i o wiele silniejsi od ka�dego z jego koleg�w. Siedzieli na drzewie, pewni siebie i gotowi do walki. Gdy gang Kenny'ego zacz�� schodzi� na ziemi�, Roger i Johnny pomogli si� podnie�� Rzepowi, po czym wszyscy trzej rzucili si� do ucieczki. Wtedy po raz pierwszy w �yciu Gordian by� �wiadkiem brutalnego zagrabienia swojej w�asno�ci. Czterdzie�ci lat p�niej do�wiadczenie to wci�� tkwi�o w nim jak zadra. By�o ca�kiem zrozumia�e, �e tego wieczoru zadra przypomnia�a o sobie ze zdwojon� si��, bior�c pod uwag� to, i� jego go�� zd��y� mu ju� przekaza� niepokoj�cy raport z Wall Street. - Powr�cili�my tam dwa, mo�e trzy miesi�ce p�niej - m�wi�, ko�cz�c opowie��. - Wtedy Kenny nie mieszka� ju� w naszym mie�cie, a jego kuzyn, jak by to powiedzie�, by� bez niego zupe�nie niegro�ny. W ka�dym razie wr�cili�my tam i zobaczyli�my, �e domek na drzewie zosta� zniszczony tak samo jak przyrz�dy gimnastyczne. Ze �niegu wystawa�y kikuty desek. Nie wiem, czy zrobiono to z rozmys�em, czy te� te os�y, kt�re zaj�y nasz� siedzib�, zrzuci�y go po prostu z g�upoty. To zreszt�, jak przypuszczam, nie ma znaczenia. Znaczenie ma jednak to - i smuci mnie to za ka�dym razem, gdy przypominam sobie ten drobny, przykry epizod - �e odda�em prymitywnym �otrom co�, co nale�a�o przecie� do mnie. Odda�em im bez walki cz�stk� siebie, co�, co zbudowa�em z niczego, zupe�nie od podstaw. Charles Kirby spogl�da� d�u�sz� chwil� na Gordiana, po czym wypi� �yk szkockiej z wod� sodow�. Min�a dziewi�ta wieczorem, a Charles by� wyczerpany i czu� si� �le po d�ugim locie z Nowego Jorku. Mimo to zdecydowa� si� na t� wieczorn� wizyt� w domu Rogera w Palo Alto, poniewa� czu�, �e wiadomo�ci, kt�re przywi�z�, s� zbyt wa�ne, by czeka� z nimi do rana. Gord nie tylko p�aci� firmie prawniczej Fisk, Kirby & Towland spor� sumk� za doradztwo i reprezentowanie go w sprawach holdingu, ale by� tak�e przyjacielem Kirby'ego. Gdy ten dowiedzia� si�, �e konsorcjum Spartus, najwi�kszy udzia�owiec UpLink International, zamierza sprzeda� swoje dwadzie�cia procent udzia��w w przedsi�biorstwie, zrozumia� natychmiast, co to oznacza. Zdecydowa� si� przylecie� i osobi�cie poinformowa� o tym Gordiana. Przygl�daj�c si� uwa�nie zaniepokojonej twarzy Rogera, mia� pewno��, �e podj�� w�a�ciw� decyzj�. Kirby by� czterdziestopi�cioletnim, szczup�ym, szpakowatym m�czyzn� o inteligentnych niebieskich oczach, wystaj�cych ko�ciach policzkowych i tak cienkich wargach, �e nawet najszerszy jego u�miech wydawa� si� bardzo nik�y. Mia� na sobie ciemnoniebiesk� we�nian� marynark� i rozpi�t� na piersiach bia�� koszul�; krawata pozby� si� na d�ugo przed wej�ciem do domu w Palo Alto. Anomali� t� gospodarz spostrzeg� natychmiast. "Chuck, jeste� najwi�kszym elegantem, jakiego znam. Gdy facet, kt�ry przes�a� mi ilustrowane instrukcje wi�zania windsorskiego w�z�a na krawacie i kt�ry nauczy� mnie, �e sportowa marynarka si�ga tradycyjnie do k�ykci wyprostowanych wzd�u� bok�w r�k, przybywa do mnie w po�piechu bez obowi�zkowego krawata, dochodz� do wniosku, �e sta�o si� co� z�ego. Wejd�, prosz�", powiedzia�. Ca�kiem trafne spostrze�enie, pomy�la� Kirby, popijaj�c szkock�. - C�, przynajmniej ci idioci nie cieszyli si� d�ugo tym miejscem - rzuci� z wygodnego, obitego sk�r� fotela stoj�cego naprzeciw miejsca Gordiana. - Stawiam dziesi�� do jednego, �e nigdy nie by�o tam z nimi �adnej dziewczyny. - Masz racj�, Chuck. Ale nie o to teraz chodzi - powiedzia� Gordian. - Na mi�o�� bosk�, jestem ju� doros�y. Czy uwa�asz, �e mam prawo pope�nia� takie same b��dy, jakie mi si� zdarza�y, gdy by�em wyrostkiem i marzy�em o pierwszym poca�unku? -Gord, pos�uchaj... -Chcia�bym si� dowiedzie�, w jaki spos�b u�piono moj� czujno��. Jak mog�em prowadzi� interesy z kim�, kto teraz pr�buje sprz�tn�� mi UpLink sprzed nosa. Kirby wys�czy� swoj� szkock�, opu�ci� szklank� i przez chwil� grzechota� kostkami lodu, kt�re nie zd��y�y si� jeszcze rozpu�ci�. - Chcesz, �ebym siedzia� tutaj, patrz�c, jak si� zadr�czasz? -spyta�. - Nie wiedzia�em, �e nasz kontrakt przewiduje co� takiego, ale dla ca�kowitej pewno�ci mog� si� skonsultowa� z partnerami. - Zrobi�by� to naprawd�? Kirby zmarszczy� brwi, us�yszawszy sarkastyczny ton w g�osie przyjaciela. - Pos�uchaj - rzuci� Gordian. - Moja organizacja dzia�a w dziesi�tkach kraj�w, w cz�ci z nich ludzie, kt�rych zatrudniam, pracuj� w warunkach skrajnego ryzyka, w innych straci�o �ycie kilku warto�ciowych pracownik�w, Je�li nie potrafi� wyci�ga� wniosk�w z tego, co si� wok� mnie dzieje, je�li nie potrafi� skutecznie walczy� o najwy�sz� stawk�, nie powinno by� dla mnie miejsca w tej najwy�szej lidze, w kt�rej gram. Kirby westchn��. Nie spos�b by�o co prawda zaprzeczy�, �e stan�li wobec bardzo powa�nego problemu, lecz zazwyczaj Gordian nie by� sk�onny do rezygnacji i defetyzmu, niezale�nie od tego, jak wielkie trudno�ci trzeba by�o pokonywa�. Co, do diab�a, nagle w niego wst�pi�o? Czy m�g� to by� rodzaj op�nionej reakcji na kontrowersje, jakie powsta�y wok� jego nowej techniki szyfrowania? Zastanawia� si� nad tym jeszcze przez chwil� i doszed� do wniosku, �e to prawdopodobne. Szczeg�lnie je�li zwa�y�, od jak dawna ca�a sprawa dr�czy�a Gordiana i �e w ostatnim czasie atakowano go ze wszystkich stron w zwi�zku z jego sprzeciwem wobec nowej polityki eksportowej rz�du. By� mo�e zadecydowa�o tu wyczerpanie i Gord czu� po prostu, �e nie podo�a ju� prowadzeniu zbyt wielu walk na zbyt wielu frontach. By� mo�e... Kirby nie potrafi� pom�c Rogerowi, a wydawa�o mu si�, �e przyjaciela gryzie jeszcze co�, co� zupe�nie innego. - Nie zaprzeczam, �e jeste� wra�liwym cz�owiekiem, czasami zbyt podatnym na wp�ywy, dlaczego jednak upierasz si�, by nazywa� to brakiem rozwagi? - zapyta�. - Ostatnio mia�e� sporo wydatk�w, kt�re nadszarpn�y twoje zasoby. Cz�� z nich by�a niemal nieunikniona, innych nie m�g�by� przewidzie� bez kryszta�owej kuli. Rozkazuj�ce spojrzenie Gordiana powiedzia�o go�ciowi, �e nie powinien ju� przypomina� mu ostatnich wydarze�. W tym jednym obaj m�czy�ni byli do siebie podobni: przedstawiali sw�j punkt widzenia w mo�liwie niewielu s�owach. A poza tym wielokrotnie sprawdzali ju� rachunki. Holding poni�s� olbrzymie koszty produkcji, wyniesienia w przestrze� i ubezpieczenia ca�ej konstelacji kr���cych na niskich orbitach satelit�w niezb�dnych dla funkcjonowania orbitalnej sieci telekomunikacyjnej UpLink. Setki milion�w dolar�w kosztowa�a odbudowa rosyjskiej naziemnej stacji ��czno�ci satelitarnej, kt�ra zosta�a niemal zr�wnana z ziemi� podczas styczniowego ataku terrorystycznego, a por�wnywaln� sum� poch�on�o doprowadzenie do pe�nej gotowo�ci stacji w Afryce i w Malezji. By�o to bez w�tpienia ambitne przedsi�wzi�cie, realizowane z inicjatywy firmy. To, �e Gordian nie inwestowa� ju� tylko w technologi� obronn�, na kt�rej zbi� fortun� - cho� w pewnym stopniu przyczyni� si� do tego spadek zam�wie� wojskowych - by�o w gruncie rzeczy motywowane ch�ci� zysku, i to w�a�nie wywiera�o zawsze na Kirbym ogromne wra�enie. Gord nie kierowa� si� wy��cznie swoim ego. Nie by� te� zach�anny. Zarobiwszy do�� pieni�dzy, by przynajmniej dziesi�� razy prze�y� w dostatku �ycie, m�g�by uczyni� to, co robi�o przed nim mn�stwo bajecznie bogatych ludzi: spocz�� na laurach, odbywa� d�ugie podr�e do ciep�ych kraj�w albo, na przyk�ad, bi� �wiatowe rekordy Guinnessa. Tymczasem jego przyjaciel bardziej ni� czegokolwiek innego pragn�� w�o�y� sw�j wk�ad w zbudowanie lepszego �wiata i w g��bi serca wierzy�, �e do wyeliminowania wszelkiej tyranii oraz ucisku prowadz� rozwi�zania oparte na systemach ��czno�ci. Dorasta� w erze muru berli�skiego i �elaznej kurtyny, tak wi�c by� przekonany, �e nic - ani rozbudowywanie armii, ani spotkania przyw�dc�w, ani traktaty - nie mo�e tak sprawnie zburzy� barier, kt�re wyros�y podczas zimnej wojny, jak informacje przes�czaj�ce si� przez ich szczeliny. Informacja, wierzy�, jest kluczem do osobistej i politycznej wolno�ci. Jego celem, jego wizj�, by�o wr�czenie tego klucza jak najwi�kszej liczbie ludzi... co, zdaniem Kirby'ego, sprawi�o, �e zosta� pragmatycznym idealist�. Lecz mo�e to tylko paradoksalne zestawienie? Gordian zn�w zacz�� m�wi�. Pochyliwszy si� do przodu, opar� �okcie o kolana i z��czy� d�onie. -Nie chc�, �eby� si� myli� co do mnie, Chuck. Nie podj��em dot�d w ciemno �adnej decyzji po to tylko, by holding m�g� si� rozwija�. Winie si� jednak za to, �e nie przygotowa�em strategii obronnej na wypadek ataku rekin�w. A mia�em przecie� dobrych doradc�w. Wiele razy radzi�e� mi, �ebym nie by� zbyt otwarty wobec rady nadzorczej. M�j przyjaciel, kongresman Dan Parker, pr�bowa� mnie przekona�, �ebym bardziej naciska� na wprowadzenie w tym stanie szczeg�owego prawa, kt�re uniemo�liwia�oby przejmowanie wielkich korporacji. �adnej z tych rad nie us�ucha�em... -Gord... Tamten podni�s� r�k�, �eby go uciszy�. - Wys�uchaj mnie, prosz�. Jak powiedzia�em, nie twierdz� wcale, �e pope�nia�em same b��dy. Jednak przed minut� m�wi�e� co� o kryszta�owej kuli, kt�rej potrzebowa�bym, �eby przewidzie�, co si� zdarzy C�, w pewnym sensie dysponowa�em czym� takim. Nie s�dz�, �eby sprzeda� akcji Spartusa na rynku by�a dla nas ca�kowitym zaskoczeniem. Popatrz na te artyku�y w "Wall Street Journal". Na nie ko�cz�ce si� komentarze w programach finansowych CNN i CNBC. Ka�dy aspekt dzia�ania mojego holdingu jest krytykowany i wy�miewany, a wi�kszo�� z tych komentarzy pochodzi z jednego �r�d�a. Czy mo�na si� wi�c dziwi�, �e warto�� naszych akcji spad�a na samo dno? -Tak dla porz�dku, moja uwaga dotyczy�a raczej twoich wydatk�w, nie za� spadku warto�ci udzia��w UpLink - odpar� Kirby. - Zgadzam si� jednak, �e ten wielki i egzaltowany prorok finansowy, Reynold Armitage, atakuje ci� w mediach zadziwiaj�co gwa�townie. Rozumiem, �e to on jest tym �r�d�em, o kt�rym m�wisz... - Nikt inny. - Gordian ponownie z�o�y� r�ce na kolanach. - Ludzie ze Spartusa wpadli w panik� i cho� jestem przekonany, �e uda mi si� opanowa� ich przera�enie, gdy tam zadzwoni�, nie b�d� m�g� ich wini�, je�li nie przyjm� moich zapewnie�. Powiedz mi prawd�, Chuck. Widzia�e� kiedykolwiek wyst�pienie telewizyjne, kt�re przypomina�oby cho� troch� t� drobiazgow� analiz� naszego 10-K, jak� przeprowadzi� Armitage? I tak niewiarygodnie negatywn� ocen�? Moim zdaniem, to by�o cholernie osobliwe. Kirby nic nie powiedzia�, potrz�sn�� tylko przecz�co g�ow�. Tak, Armitage by� z pewno�ci� najlepszym na Wall Street analitykiem rynku papier�w warto�ciowych. Potrafi� lepiej ni� niemal wszyscy jego koledzy z bran�y przewidzie� poziom wska�nik�w ekonomicznych. Czy dla spo�eczno�ci finansowej mia�o znaczenie, �e by� zarazem napuszonym, ma�odusznym sukinsynem? Takich ludzi nie trzeba specjalnie lubi�, by ich uwa�nie s�ucha�, a kiedy Armitage co� m�wi�, wszyscy inwestorzy, mniejsi i wi�ksi, nastawiali uszu. Co zreszt� by�o zrozumia�e, pomy�la� Kirby. Od czasu, gdy na sta�e zadomowi� si� w bran�y, Armitage pom�g� wielu, naprawd� wielu akcjonariuszom lepiej zrozumie� prawa rz�dz�ce gie�d� i dobrze ulokowa� pieni�dze. Od czasu do czasu jednak niszczy� swoimi nieostro�nymi wypowiedziami borykaj�ce si� z k�opotami firmy, �ongluj�c przy tym liczbami tak, by pasowa�y do jego przepowiedni, i dr�cz�c szef�w korporacji, zupe�nie jakby robienie z nich g�upc�w sprawia�o mu przyjemno��. Jak jednak powiedzia� Gordian, je�li gra�o si� w najwy�szej lidze, trzeba by�o by� gotowym na przyj�cie cios�w. A przecie� mimo nag�ego zw�tpienia w siebie Gord by� graczem w tej lidze... i to jednym z najlepszych. Co nie zmienia�o faktu, �e nie mia� poj�cia, jaka by�a przyczyna nag�ej, niewyt�umaczalnie wprost zjadliwej kampanii Armitage'a przeciwko UpLink. Bo "kampania" to jedyne odpowiednie s�owo na okre�lenie tego, co si� dzia�o. Tego samego dnia, kiedy UpLink opublikowa� roczny raport dla akcjonariuszy, Armitage wyst�pi� w Moneyline i wymachuj�c ich sprawozdaniem 10-K, zarzuci� im, �e mi�dzy oboma dokumentami wyst�puj� ogromne rozbie�no�ci. By�y to zarzuty wyssane z palca. Rzeczywi�cie, ka�dy z raport�w w inny spos�b przedstawia� dane, tyle �e roczne tradycyjnie mia�y ukaza� firm� w jak najkorzystniejszym �wietle, podczas gdy oficjalne sprawozdania 10-K by�y tylko suchym statystycznym wyci�giem sporz�dzonym na u�ytek Komisji Papier�w Warto�ciowych i Gie�dy. Prezentuj�c niekt�re liczby wyrwane z kontekstu, na przyk�ad nie odnosz�c czasowych d�ug�w i zobowi�za� do spodziewanych zysk�w, mo�na by�o z �atwo�ci� wywo�a� wra�enie, �e firma jest w znacznie gorszym stanie ni� w rzeczywisto�ci. A Armitage posun�� si� o wiele dalej: wyolbrzymiaj�c znaczenie nawet najdrobniejszych koszt�w, bagatelizuj�c wszystkie zyski i analizuj�c wszelkie czynniki w mo�liwie najgorszy dla UpLink spos�b, sugerowa�, �e holding znajduje si� na skraju bankructwa. Rzeczywi�cie, cholernie zastanawiaj�ca sprawa. Wci�� milcz�c, Kirby wsta�, podszed� do barku w przeciwleg�ym k�cie gabinetu i zn�w nala� sobie whisky, rezygnuj�c tym razem z wody sodowej. Tymczasem umys� Gordiana pracowa� jak zwykle na pe�nych obrotach. Sk�d te nieustanne ataki Armitage'a? O ile by�o mu wiadomo, Gordian nigdy nie nast�pi� ekonomi�cie na odcisk, ba, nigdy w �yciu nie spotka� nawet tego cz�owieka! Zatem dlaczego? Pytanie to od tygodni nie dawa�o spokoju Kirby'emu, a jedyna odpowied�, jaka przychodzi�a mu do g�owy, zawiera�a tylko przypuszczenia. Waha� si� wi�c, czy podzieli� si� ni� z Gordianem, bo czu�, �e bez podania dowod�w by�by to nierozwa�ny krok. - Mam nadziej�, �e nie odm�wisz mi tego luksusowego towaru - powiedzia�, odwracaj�c si� do przyjaciela. -Pij, dop�ki jeszcze go mam - odpar� Roger z kwa�nym u�miechem, opr�niaj�c szklaneczk� i wyci�gaj�c j� w stron� Kirby'ego. Charles Kirby podszed� do niego z jego ulubionym beefeaterem i nala� mu solidn� porcj�. Obaj m�czy�ni popatrzyli sobie w oczy. Wymiana spojrze� trwa�a niezwykle kr�tko, lecz by�a na tyle znacz�ca, �e go�� si� upewni�, i� Roger my�li o tym samym co on. Nadszed� czas, domy�li� si� prawnik, by podzieli� si� tym, co kr��y�o im po g�owach. -Wi�c s�dzisz, Gord, �e ta pr�ba przej�cia zosta�a przez kogo� zaplanowana? - spyta�, nim zd��y� ugry�� si� w j�zyk. -�e Armitage atakuje ci� z zamiarem zniszczenia zaufania udzia�owc�w do firmy i... -I z zamiarem sprowokowania wyprzeda�y akcji - odpar� Gordian, kiwaj�c g�ow�. - Wszystko to pachnie mi pot�n� zakulisow� manipulacj�. Kirby wci�gn�� powietrze i zaraz gwa�townie je wypu�ci�. Cisza, jaka zapad�a w gabinecie, przygniata�a go niemal wyczuwalnym ci�arem. - Je�li to prawda, znaczy to przynajmniej tyle, �e Armitage siedzi w czyjej� kieszeni - powiedzia� po chwili. - Tak. Zapewne tak w�a�nie jest - przyzna� Gordian g�uchym g�osem. M�czy�ni popatrzyli sobie powa�nie w oczy i przez d�ug� chwil� wytrzymywali swoje spojrzenia. -Masz poj�cie, czyja mog�aby to by� kiesze�? - zapyta� Kirby. Gordian siedzia� i nie odezwa� si�, a� stary zegar odmierzy� pe�n� minut�. - Nie - odpar� w ko�cu z nadziej�, �e przyjaciel nie b�dzie w�tpi� w jego szczero��. Bo k�ama�. 3 SINGAPUR JOHOR, MALEZJA 16 WRZE�NIA 2000 "Uwierz mi na s�owo, ten kraj by�by doskona�ym miejscem wypoczynku dla Barneya z Jaskiniowc�w", powiedzia� kiedy� w Singapurze pewien ameryka�ski emigrant do przybysza z Nowego Jorku. A przynajmniej tak powt�rzy�a jego s�owa prasa. Uwag� t� - rzucon� w odpowiedzi na pytanie, gdzie mo�na by si� tu dobrze zabawi�, a potem s�ynn� na ca�� wysp� -pods�ucha�a w kakofonii �piewu, �wiergotu i popiskiwania niezliczonych ptak�w pewna dziennikarka. By� niedzielny poranek i singapurscy mi�o�nicy ptak�w, w wi�kszo�ci rdzenni Chi�czycy, wynosili swoje drozdy, mata puteh i sharma na cotygodniowe, organizowane na wolnym powietrzu konkursy treli, kt�re odbywa�y si� na skrzy�owaniu Tiong Baharu i Seng Poh. Bambusowe klatki wieszali na specjalnych kratownicach umieszczonych nad �awkami i ci�gn�cymi si� wzd�u� ulic kawiarnianymi stolikami. "Je�li marzy ci si� dreszcz emocji za niewielkie pieni�dze, masz tylko dwie mo�liwo�ci: albo obejrzysz wieczorem film pornograficzny, albo p�jdziesz prosto do Grubego B na wschodnim ko�cu ulicy", kontynuowa� imigrant ku ca�kowitej dezorientacji odwiedzaj�cego go przyjaciela. I ku pe�nemu rado�ci zdumieniu nadstawiaj�cej uszu dziennikarki, kt�ra - zdawszy sobie spraw�, �e natrafi�a na doskona�y wst�p do swego cotygodniowego felietonu - zacz�a uwa�niej ws�uchiwa� si� w perliste �piewy ptak�w, wznosz�ce si� ku bezchmurnemu niebu. Rzeczywi�cie, dekadencki przybytek U Grubego B, ukryty za rozpadaj�c� si� fasad� sklepu w w�skiej uliczce dzielnicy Geylang, by� bez w�tpienia najbardziej znanym barem erotycznym w ca�ej wyspiarskiej republice. By�o to zarazem miejsce zawierania wielu transakcji, przyci�gaj�ce mimo surowych kanon�w moralnych noc w noc rzesze alfons�w, kt�rzy trzymali si� kurczowo swojej brudnej profesji, niczym odporne zarazki uczepione czyszczonych sk�din�d nieustannie i dezynfekowanych �cian sali operacyjnej. Pytanie, dlaczego w�adze tolerowa�y to miejsce, zadawano sobie bez ko�ca, cho� kr��y�y plotki o �ap�wkach, jakie otrzymywali za przymykanie oczu wysoko postawieni funkcjonariusze policji, oraz o kompromituj�cych zdj�ciach pewnego ministra, kt�re by�y dla baru polis� ubezpieczeniow�. Wn�trze lokalu - strasz�ce odrapanymi �cianami i sufitem pokrytym purpurow� foli�, sk�pane w md�ym �wietle i ozdobione wielkimi straszyd�ami z krepy, malowanymi drewnianymi maskami ludowymi, fajkami, sznurkami paciork�w, smokami oraz stuletnimi ludzkimi czaszkami, kt�re zdobi�y niegdy� d�ugie chaty �owc�w g��w na Borneo - zawdzi�cza�o swoje obskurne i prymitywne oblicze w�a�cicielowi: Grubemu B. Gruby B, w przeciwie�stwie do tego, co sugerowa�a jego ksywa, nie by� wcale gruby, lecz szczup�y. Mia� reputacj� pieniacza, kt�r� zawdzi�cza� rzucaj�cej si� w oczy, obcej Singapurczykom mieszance agresywno�ci i ekstrawagancji, odziedziczonej zapewne po bogatych chi�skich przodkach. Ci, kt�rzy prowadzili z nim interesy, znali r�wnie� twarde, gro�ne spojrzenie, jakie pojawia�o si� w jego oczach, gdy narasta�a w nim z�o�� i podejrzliwo��. Przypomina� wtedy nieufnego krokodyla. Tego wieczoru Gruby B mia� na sobie ��t� jedwabn� koszul� bez ko�nierzyka z wymalowanymi eksploduj�cymi feeri� barw piwoniami i czarne spodnie ze sk�ry rekina. W prawe ucho wpi�� z�oty kolczyk z diamentem, a a� osiem jego palc�w ozdabia�y pier�cienie z nefrytami. Kruczoczarne w�osy zaczesa� prosto do ty�u. Sprawia� wra�enie cz�owieka, kt�ry wie, czego chce, i znalaz� si� we w�a�ciwym mu miejscu. Siedzia� plecami do �ciany przy swoim sta�ym stoliku na ty�ach baru, obserwuj�c bacznie wszystkich odwiedzaj�cych i opuszczaj�cych jego przybytek. - Masz tu to, po co przyszed�e�, Xiang - powiedzia�, przesuwaj�c po stoliku br�zow� kopert� w kierunku pot�nego, d�ugow�osego m�czyzny, kt�ry siedzia� naprzeciw niego. - Dziwne, jak wiele trzeba stara�, by odebra� tak niewielki pakunek. - Ale tak to ju� jest, gdy handluje si� informacjami. Ma tak niewielk�, a jednocze�nie tak wielk� wag�, lah. Tamten jedynie popatrzy� na niego, po czym bez s�owa si�gn�� po kopert� i podni�s� j� ze stolika. Gruby B stara� si� nie pokaza� po sobie, �e zauwa�y� kris wytatuowany na grzbiecie d�oni Xianga. S�dzi�, �e jego zainteresowanie nie zosta�oby docenione... w ka�dym razie nie przez tego zdegenerowanego brutala. A jednak ca�y czas przygl�da� si� mu ze skrywan� fascynacj�. W dawnych czasach ludzie tacy jak on biegali nadzy lub niemal zupe�nie nadzy po d�unglach Malezji, ze sk�r� pokryt� tatua�ami przedstawiaj�cymi smoki, skorpiony i tym podobne, traktuj�c t� ozdob� cia�a jako symbol odwagi i m�sko�ci. Opu�ciwszy nisko powieki, Gruby B zastanawia� si�, czy podobne znaki pokrywaj� ca�e cia�o muskularnego Ibanina i jak imponuj�cy by�by to widok. Takie tatua�e robi�y wra�enie, lecz ich wykonywanie by�o bez w�tpienia bardzo bolesne. Xiang, jakby nie zdaj�c sobie sprawy z ciekawo�ci w�a�ciciela baru, rozdar� kopert� i rzuci� okiem na zawarto��. Gruby B tymczasem obserwowa� go i czeka�. Z g�o�nik�w umieszczonych we wszystkich naro�nikach pomieszczenia dobiega�a muzyka pop; d�wi�ki wschodnich lutni, harf i cymba��w nie harmonizowa�y z syntezatorami i gitarami elektrycznymi. Lampy stroboskopowe rzuca�y na pokryte foli� �ciany fioletowe �wiat�o. Pracuj�ce dla Grubego B dziewczyny w kr�tkich sp�dniczkach, obcis�ych, wydekoltowanych bluzeczkach i ze zbyt mocnym makija�em �mia�y si� afektowanie do m�czyzn, kt�rzy stawiali im drinki. Wi�kszo�� mia�a niewielkie torebki, kt�re otwiera�y tylko wtedy, gdy uda�o si� im zaci�gn�� m�czyzn� na klatk� schodow� za barem albo do jednego z kilku ma�ych, zacisznych pokoik�w na pi�trze. Tam przeprowadza�y zakazane transakcje: gor�ce cia�o za zimny szmal. Pi��dziesi�t procent got�wki z ka�dej z nich trafia�o do kieszeni w�a�ciciela tego przybytku. Bez �adnego szczeg�lnego powodu Gruby B przypomnia� sobie nagle stare chi�skie powiedzenie: "Wszystko nadaje si� do zjedzenia". Wydymaj�c w zamy�leniu usta, patrzy� na dw�ch siedz�cych po drugiej stronie sali m�czyzn w zniszczonych ubraniach, kt�rzy przyszli tu z Xiangiem. Zaj�li miejsca bardzo blisko wyj�cia. Jeden zaci�ga� si� papierosem i spogl�da� prosto na niego, drugi po prostu gapi� si� na �cian�, najwyra�niej studiuj�c zawieszone na niej ludowe maski. Zapewne i oni mieli na d�oniach wytatuowane sztylety. Obejrzawszy si� ostro�nie za siebie przez ka�de rami�, by upewni� si�, �e nikt go nie podgl�da, Xiang otworzy� kopert� i przyjrza� si� jej zawarto�ci. W �rodku by�o dziewi�� czy dziesi�� fotografii. Chwyci� je jedn� r�k�, wyci�gn�� na tyle tylko, by ods�oni� ich g�rn� kraw�d�, i przejrza� szybko, przerzucaj�c kciukiem rogi i ignoruj�c tre�� przyczepionej do ostatniej z nich karteczki. Po chwili schowa� wszystko do koperty, zagi�� rozerwany brzeg i zn�w popatrzy� na Grubego B. - Kim jest ta dziewczyna? - zapyta� po angielsku. - Wszystko, co wiem na jej temat, napisa�em na kartce. Nazywa si� Kirsten Chu i pracuje w kompanii o nazwie Monolith Technologies. Bardzo atrakcyjna panienka, nie uwa�asz? - Gruby B u�miechn�� si� �agodnie do pirata. - Rodzice raczej niefortunnie nadali jej zachodnie imi�, za�o�� si� jednak, �e urodzi�a si� i wychowa�a w Anglii. Tak to wygl�da. Pirat patrzy� na niego pozbawionym wyrazu wzrokiem. - Wiesz, o co mi chodzi. Nie spodziewa�em si�, �e b�dzie ich dwoje. Gruby B pr�bowa� sprawia� wra�enie, jak gdyby w zawarto�ci koperty nie by�o niczego, co wymaga�oby wyja�nie�. - Pos�uchaj - powiedzia� spokojnie. - Ta Kirsten jest ma�ym, s�odkim dziewcz�tkiem dyndaj�cym na ko�cu bardzo kr�tkiej liny, rozumiesz? Jej posuni�cia �atwo jest �ledzi�. Obserwuj j�, a doprowadzi ci� do Amerykanina. - Na czym polega ich zwi�zek? - Nasi pracodawcy nie powiedzieli, a ja nie pyta�em. - Czy to Singapurka? W�a�ciciel baru zwleka� chwil� z odpowiedzi�, ws�uchuj�c si� w piskliwy g�os chi�skiej wokalistki, przebijaj�cy si� przez dono�ny rytm disco, kt�ry dudni� w g�o�nikach. Zazwyczaj odpowiada�a mu g�o�na muzyka i to �enuj�ce ��czenie tradycji z wp�ywami Zachodu, teraz jednak natr�tne zawodzenie instrument�w elektronicznych zaczyna�o mu dzia�a� na nerwy, a falset rapuj�cej piosenkarki rozdziera� b�benki niczym stalowe kolce. Pozostawa�a nadzieja, �e dalej sprawa potoczy si� bardziej g�adko ni� ta rozmowa. Wzi�� g��boki wdech, wypu�ci� powietrze i pokiwa� g�ow�, a na jego ustach pojawi� si� cie� u�miechu. - Niech ci si� nie wydaje, �e sprawa jest bardziej skomplikowana ni� w rzeczywisto�ci. To w ko�cu nie jest �aden wielki ani trudny kontrakt - powiedzia� do Ibanina. - G�wno prawda. My�lisz, �e jestem g�upi? Amerykanin, kt�ry nie prowadzi w tym kraju �adnych interes�w i nagle znika, to jedna sprawa, ale kto� miejscowy? I to w dodatku kobieta? Kpisz sobie ze mnie?! Je�li tylko co� p�jdzie nie tak, od razu nas z�api�. I raczej nie sko�czy si� na sze�ciu uderzeniach rotanem. Gruby B zachichota�. - W Singapurze facet o moich przyzwyczajeniach i trybie �ycia podlega takiej karze za to tylko, �e wstanie rano z ��ka. Mo�na powiedzie�, �e korzenie naszego systemu sprawiedliwo�ci tkwi� bezpo�rednio w chrze�cija�skim poj�ciu grzechu pierworodnego. Xiang spojrza� na niego badawczo ciemnymi, pustymi oczyma, ale nic nie powiedzia�. Gruby B pomy�la�, �e ta odrobina humoru udobrucha�a wreszcie Ibanina. Sam jednak ju� si� nie u�miecha�, gdy� jego nastr�j zmieni� si� gwa�townie w ci�gu ostatnich kilku sekund. Oczywi�cie w zwi�zku z t� spraw� nie grozi�y mu �adne straty finansowe, jednak nie podoba�a mu si� rola po�rednika mi�dzy bandyt� a ich wsp�lnymi mocodawcami. Poza tym takie rozmowy nie by�y jego ulubionym zaj�ciem; przed spotkaniem mia� nadziej� - raczej naiwn�, jak si� okaza�o - �e pirat po prostu zabierze kopert� i szybko sobie p�jdzie. - O co w�a�ciwie chodzi? - zapyta�. - Je�li uda ci si� schwyta� ich oboje �ywych, to doskonale. Pami�taj jednak, �e dla naszych pracodawc�w prawdziw� warto�� ma tylko Blackburn. Twoje wielkie zainteresowanie kobiet� powinno ograniczy� si� do tego, by si� upewni�, �e nie pozostanie przy �yciu, a wi�c nie b�dzie �wiadkiem. - Je�li to takie proste, to dlaczego nie mog� si� tym zaj�� twoi ludzie? Chodzili za ni�. Robili jej zdj�cia. Mogli poci�gn�� to dalej. - Ka�dy z nas jest w inny spos�b u�yteczny dla sprawy. Widzisz, to jest kraj, w kt�rym �yj�. Jestem tu ju� od dawna. Ty pojawi�e� si� tylko na kr�tko i nied�ugo st�d znikniesz, lah. - Gruby B raz jeszcze wzruszy� ramionami. - Nie tra�my wi�cej czasu na t� ja�ow� dyskusj�. W ko�cu obaj ju� si� w to zaanga�owali�my, zgadza si�? Xiang milcza�, a Gruby B patrzy� ponad jego ramieniem na drzwi. Czeka�, a� pirat wreszcie podejmie decyzj�. Niepokoi� si�, czy zlecenie zostanie przyj�te. Jak d�ugo jeszcze b�dzie musia� znosi� towarzystwo tego brutalnego prymitywa? Ca