1747
Szczegóły |
Tytuł |
1747 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1747 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1747 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1747 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROBERT
LUDLUM
KL�TWA PROMETEUSZA
Przek�ad JAN KRA�KO
Prometeusz sp�yn�� z nieba, �eby podarowa� ludziom ogie�.
B��d. Fatalny b��d.
Prolog
Kartagina, Tunezja
Godzina 3.22
Bezlitosny deszcz, zacinaj�cy z furi� tym wi�ksz�, �e towarzyszy� mu gwa�towny, dziko wyj�cy wiatr, siek� bia�awe grzywacze, kt�re z ka�d� chwil� pot�nia�y, by wreszcie zwali� si� z �oskotem na pla�� i wgnie�� j� w kipiel czarnego malstromu. W p�ytkiej, wzburzonej wodzie tu� przy brzegu podskakiwa�o na falach kilkunastu ludzi. Jak rozbitkowie z ton�cego okr�tu trzymali si� kurczowo wodoodpornych plecak�w i parli w stron� pla�y. Gwa�towny sztorm zaskoczy� ich, lecz i ucieszy� - lepszej os�ony nie mogliby sobie wymarzy�.
Na pla�y dwukrotnie rozb�ys�o czerwone �wiate�ko latarki, daj�c im znak, �e mog� bezpiecznie l�dowa�. Bezpiecznie? A co to znaczy� �e teren jest czysty? �e nie ma tam �o�nierzy tunezyjskiej Garde Nationale? Sztorm by� o wiele gro�niejszy od nich.
Miotani i targani wzburzonymi falami dotarli wreszcie do brzegu i tyralier� wyszli na pla�� za ruinami staro�ytnego punickiego portu. Zdj�li obcis�e wodoodporne kombinezony, ods�aniaj�c czarne ubrania i uczernione twarze. Otworzyli plecaki i wyj�li podr�czny arsena�: pistolety maszynowe MP-10 Hecklera & Kocha, rosyjskie ka�asznikowy i snajperki. Ze wzburzonego morza wychodzili ju� nast�pni.
Akcja zosta�a precyzyjnie zaplanowana i przygotowana przez cz�owieka, kt�ry od kilku miesi�cy usilnie szkoli� ich i bezlito�nie katowa�. Byli rodowitymi Tunezyjczykami, cz�onkami Al-Nahda, bojownikami o wolno��, kt�rzy przybyli wyzwoli� kraj spod ucisku ciemi�zc�w. Jednak�e ich przyw�dcy byli obcokrajowcami, �wietnie wyszkolonymi terrorystami:
oni r�wnie� wierzyli w Allacha i nale�eli do ma�ej, elitarnej kom�rki najbardziej radykalnego od�amu Hezbollahu.
Jej dow�dc�, jak i dow�dc� pi��dziesi�ciu kilku Tunezyjczyk�w, kt�rzy w�a�nie wyl�dowali na pla�y w Kartaginie, by� mistrz nad mistrze, cz�owiek znany jako Abu. Niekiedy, cho� rzadko, u�ywano jego pe�nego nom de guetre: Abu Inti�uab. Ojciec zemsty.
Nieuchwytny, tajemniczy i okrutny Abu szkoli� bojownik�w z Al-Nahda w obozie pod Zuwar� w Libii. Strategi� dzia�ania wpaja� im podczas �wicze� w pe�nowymiarowej makiecie pa�acu prezydenckiego, ucz�c ich jednocze�nie taktyki gwa�towniejszej, dzikszej, bardziej zwodniczej i barbarzy�skiej od wszystkiego, z czym si� dotychczas zetkn�li.
Przed trzydziestoma godzinami ludzie ci weszli na pok�ad rosyjskiego frachtowca, pi�ciotysi�cznika przewo��cego tunezyjskie tekstylia i wyprodukowane w Libii towary mi�dzy Trypolisem i Bizert�. Stary, pot�ny okr�t, teraz ju� mocno sfatygowany i pordzewia�y, odbi� od nabrze�a w Zuwarze, wzi�� kurs na p�nocny zach�d i min�wszy Sfax i Suz�, op�yn�� przyl�dek Bon, by tu� za falochronami bazy morskiej w La Goulette wej�� do Zatoki Tunezyjskiej. Wiedz�c, w jakich godzinach kutry wyp�ywaj� na patrol, kapitan frachtowca kaza� rzuci� kotwic� osiem kilometr�w od brzegu. Terrory�ci b�yskawicznie spu�cili na wod� sztywnokad�ubowe pontony i uruchomili silniki. W ci�gu kilku minut znale�li si� na wzburzonych wodach na p�nocny wsch�d od Kartaginy, staro�ytnego fenickiego miasta, niegdy� tak pot�nego, �e w pi�tym wieku przed nasz� er� uwa�ano je za najwi�kszego rywala Rzymu. Gdyby �o�nierze ochrony wybrze�a �ledzili okr�t na ekranach radar�w, stwierdziliby tylko, �e si� zatrzyma�, a po chwili pop�yn�� dalej kursem na Bizert�.
M�czyzna, kt�ry da� bojownikom znak latark�, brodacz w wojskowej parce i w kapturze na arabskiej kufii, rzuca� stanowcze rozkazy i cicho kl��. Abu.
- Cicho! - sycza�. - Ciszej! Chcecie �ci�gn�� sobie na �eb ca�� Gard� Nationale? Szybko. Szybciej, szybciej! Co za ofermy. Wy si� tu obijacie, a wasz przyw�dca gnije w wi�zieniu! Ci�ar�wki czekaj�!
Stoj�cy obok niego przystojny m�czyzna o g�stych, krzaczastych brwiach, ciemnych, b�yszcz�cych oczach i oliwkowej cerze bez s�owa lustrowa� teren noktowizorem. By� cz�onkiem Hezbollahu, wybitnym ekspertem od materia��w wybuchowych. Tunezyjczycy nie znali jego prawdziwego imienia i nazywali go Technikiem. Wiedziano o nim jeszcze mniej ni� o Abu. Kr��y�y pog�oski, �e jego rodzicami byli bogaci Syryjczycy, �e wychowywa� si� i kszta�ci� w Damaszku i w Londynie, gdzie pozna� tajniki broni palnej i materia��w wybuchowych.
Technik otuli� si� szczelniej czarn� peleryn� i w ko�cu przem�wi�.
- Bracie - rzek� g�osem cichym i spokojnym. - M�wi� to z lekkim wahaniem, lecz wydaje mi si�, �e operacja przebiega sprawnie i g�adko. Ci�ar�wki z materie! czeka�y w um�wionym miejscu, a podczas kr�tkiej jazdy alej� Habiba Burgiby �o�nierze nie napotkali najmniejszego oporu. Przed chwil� otrzymali�my sygna� radiowy od naszej szpicy: dotarli do pa�acu. Coup d'Etat ju� si� rozpocz��. - Nie zwa�aj�c na ulewny deszcz, zerkn�� na zegarek.
Abu majestatycznie skin�� g�ow�. Sukces - nie spodziewa� si� niczego innego. Odleg�a seria wybuch�w by�a znakiem, �e bitwa trwa. Wiedzieli, �e lada moment obrona pa�acu padnie, �e za kilka godzin islamskie boj�wki opanuj� ca�y Tunis.
- Nie gratulujmy sobie przedwcze�nie - odrzek� cichym, spi�tym g�osem.
Deszcz s�ab� i niebawem sztorm usta� r�wnie nagle, jak si� zacz��.
Raptem panuj�c� na pla�y cisz� rozdar�y piskliwe g�osy wykrzykuj�ce co� po arabsku. Po mokrym, grz�skim piasku biegli jacy� ludzie. Abu i Technik zamarli, po czym si�gn�li po bro�, lecz w tym samym momencie spostrzegli, �e s� to ich bracia z Hezbollahu.
- Zero j eden! Zero jeden!
- Zasadzka!
- Bo�e! Allachu wszechmocny! Otoczyli ich!
Podbieg�o do nich czterech zdyszanych i przera�onych Arab�w.
- Wys�ali zero jeden - wysapa� ten, kt�ry d�wiga� na plecach polow� kr�tkofal�wk� typu PRC-117. - Zero jeden, sygna� alarmowy. Mieli go wys�a� tylko wtedy, gdyby otoczy�a ich gwardia pa�acowa, gdyby wzi�to ich do niewoli. Transmisj� przerwano! Zd��yli tylko powiedzie�, �e to zdrada!
Zdenerwowany Abu spojrza� na swego doradc�.
- Jak to mo�liwe?
Za Technika odpowiedzia� najm�odszy ze stoj�cych przed nimi Arab�w.
- Materiel, kt�ry im zostawiono, granatniki przeciwpancerne, amunicja, C-4: wszystko by�o wadliwe! Nic nie dzia�a�o! A w ukryciu czekali na nich gwardzi�ci! Zdradzono nas! Od samego pocz�tku byli�my skazani na pora�k�!
Zazwyczaj spokojny i opanowany Abu bole�nie wykrzywi� twarz i skin�� na g��wnego doradc�.
- Ya sahbee, potrzebuj� twojej m�drej rady. Podchodz�c do dow�dcy, Technik regulowa� zegarek. Abu obj�� go i szepn��:
- Jest w�r�d nas zdrajca, szpieg. Sprzeda� nasze plany.
M�wi�c to, wykona� szybki, niemal niedostrzegalny gest dwoma palcami. Na ten znak jego ludzie chwycili Technika za r�ce, ramiona i nogi. Doradca szarpn�� si�, pot�nie wierzgn��, jednak tamtych by�o zbyt wielu. B�ysn�a stal i Abu d�gn�� go w brzuch d�ugim, zakrzywionym sztyletem o z�batym ostrzu, wbijaj�c je g��boko w cia�o i natychmiast wyci�gaj�c, �eby zada� ofierze jak najwi�kszy b�l. Z�owrogo b�ysn�� oczami i sykn��:
- Tym zdrajc� jeste� ty!
Technik g�ucho st�kn��. Cho� bardzo cierpia�, twarz mia� jak z kamienia.
- Ty plugawa �winio! - Abu ponownie wzi�� zamach, tym razem mierz�c w pachwin�. - Nikt inny nie zna� naszych plan�w! Nikt! To ty sprawdza�e� materiel. Tylko ty mog�e� nas wyda�!
W tym samym momencie pla�� zala�o o�lepiaj�ce �wiat�o reflektor�w �ukowych. Abu odwr�ci� si� i zda� sobie spraw�, �e zostali otoczeni przez setki �o�nierzy w polowych mundurach koloru khaki. Zza wydm wypadli komandosi z Groupment de Commando tunezyjskiej Gard� Nationale. W ludzi Abu celowa�y lufy karabin�w maszynowych, a dobiegaj�cy z g�ry �oskot by� znakiem, �e nadlatuje kilkana�cie �mig�owc�w szturmowych.
Wybuch�a kanonada i ju� po chwili ludzie Abu le�eli na piasku, podryguj�c niczym szmaciane kuk�y. Ich przera�liwe krzyki gwa�townie ucich�y, ich nienaturalnie poskr�cane cia�a zastyg�y bez ruchu na ziemi. Jeszcze jedna seria, jeszcze dwie i strzelanina umilk�a. Zapad�a upiorna cisza. Ocaleli jedynie Abu Inti�uab i Technik, gdy� do nich nie strzelano.
Jednak�e Abu, kt�ry by� w stanie my�le� tylko o cz�owieku, kt�ry go zdradzi�, nie zwa�a� na �o�nierzy wroga. Mocniej �cisn�� zakrzywiony sztylet i ruszy� do ataku. Ci�ko ranny Technik pr�bowa� si� broni�, lecz zamiast unie�� r�ce, powoli osun�� si� na piasek. Os�ab�, straci� zbyt du�o krwi. Abu wzi�� pot�ny zamach i ju� mia� zada� �miertelny cios, gdy wtem chwyci�y go od ty�u czyje� r�ce, czyje� kolana przygniot�y go do ziemi.
Gdy �o�nierze brali ich do niewoli, patrzy� na nich z lekcewa�eniem i pogard�. Nie obawia� si� tunezyjskiego rz�du. Nie obawia� si� �adnego rz�du. Cz�sto mawia�, �e w rz�dach zasiadaj� sami tch�rze, �e pr�dzej czy p�niej uwolni� go pod pretekstem przestrzegania norm "prawa mi�dzynarodowego", "ekstradycji" i "repatriacji". Za kulisami sceny politycznej dobij� targu i po cichu go wypuszcz�, skrz�tnie zatajaj�c wiadomo��, �e kiedykolwiek przebywa� w tym czy innym kraju. �aden rz�d nie chcia� �ci�gn�� na siebie gniewu bojownik�w Hezbollahu. �aden rz�d nie chcia� bra� na siebie odpowiedzialno�ci za kampani� terroru, kt�r� by natychmiast rozp�tali.
Zamiast stawia� op�r, Abu rozlu�ni� mi�nie, tak �e �o�nierze musieli go wlec. Gdy mijali Technika, plun�� mu w twarz i sykn��:
- Wkr�tce znikniesz z tego �wiata, �otrze! Zdradzi�e� nas i umrzesz!
Gdy go zabrano, �o�nierze przytrzymuj�cy Technika ostro�nie po�o�yli go na noszach. Podszed� do nich dow�dca w stopniu kapitana. Rzuci� rozkaz i �o�nierze odeszli. Tunezyjczyk przykl�kn�� i zbada� ran�. Technik wykrzywi� twarz, lecz ani drgn��.
- Bo�e, to cud, �e nie straci�e� przytomno�ci! - powiedzia� po angielsku z silnym obcym akcentem. - Jeste� ci�ko ranny. Straci�e� mn�stwo krwi.
M�czyzna zwany Technikiem z trudem podni�s� r�k�.
- Gdyby wasi ludzie zareagowali na sygna� troch� szybciej, do niczego by nie dosz�o. - Odruchowo dotkn�� zegarka, w kt�ry wbudowano miniaturowy nadajnik wysokiej cz�stotliwo�ci.
Kapitan zignorowa� przytyk i wskaza� jeden z kr���cych nad pla�� �mig�owc�w.
- SA-341 zabierze ci� do szpitala rz�dowego w Maroku. Twoja prawdziwa to�samo�� jest tajemnic�, tak samo jak to�samo�� twoich chlebodawc�w, dlatego nie mam prawa o nic ci� pyta�, ale mam dobry pomys�...
- Padnij! - wychrypia� Technik. B�yskawicznie si�gn�� za pazuch�, wydoby� automatyczny pistolet i odda� pi�� strza��w. W pobliskiej k�pie palm rozleg� si� przera�liwy krzyk i z wierzcho�ka jednej z nich run�� na ziemi� strzelec wyborowy ze snajperk� w kurczowo zaci�ni�tej d�oni. Jeden z �o�nierzy Al-Nahda cudem prze�y� masakr�.
- Na wszechmocnego Allacha! - wykrzykn�� przera�ony kapitan. Powoli podni�s� g�ow� i rozejrza� si� woko�o. - My�l�, �e jeste�my kwita, ty i ja.
- Pos�uchaj - szepn�� s�abym g�osem Arab, kt�ry nie by� Arabem. -Powiedz prezydentowi, �e minister spraw wewn�trznych potajemnie sympatyzuje z Al-Nahda, �e nale�y do spiskowc�w, kt�rzy chcieli zdoby� pa�ac. Jest w zmowie z ministrem obrony narodowej, s� jeszcze inni...
Nie doko�czy�. Z up�ywu krwi straci� przytomno��.
Cz�� l
Rozdzia� l
Waszyngton Pi�� tygodni p�niej
Wyczarterowany pasa�erski samolot odrzutowy wyl�dowa� na prywatnym lotnisku trzydzie�ci dwa kilometry na p�nocny zach�d od Waszyngtonu. Chocia� pacjent, kt�rego przewozi�, by� jedynym pasa�erem na pok�adzie, nikt si� do niego nie odzywa�, nie licz�c stewardesy, kt�ra podawa�a mu posi�ki i napoje. Nikt nie zna� jego nazwiska. Wiedziano jedynie, �e to kto� niezwykle wa�ny, nic wi�cej. Ich numer lotu nie figurowa� w �adnych rozk�adach, ani cywilnych, ani wojskowych.
Bezimienny pasa�er wsiad� do nieoznakowanej limuzyny, kt�ra zawioz�a go do centrum stolicy. Ko�o Dupont Circle pasa�er kaza� kierowcy stan��, po czym wysiad�. W nierzucaj�cym si� w oczy szarym garniturze i mocno znoszonych sk�rzanych mokasynach wygl�da� jak jeden z tysi�cy urz�dnik�w �redniego szczebla czy ma�o znacz�cych lobbyst�w, dlatego bez trudu wmiesza� si� w t�um bezbarwnych, anonimowych biurokrat�w, kt�rzy wype�niali ulice Waszyngtonu. Nikt nie zwr�ci� na niego najmniejszej uwagi.
Wyszed� z parkingu i mocno kulej�c, ruszy� sztywno w stron� trzypi�trowego budynku na skrzy�owaniu Dwudziestej Pierwszej i 1324 K Street. Budynek - beton i przy�mione szk�o - nie wyr�nia� si� niczym szczeg�lnym i by� bardzo podobny do niskich, pude�kowatych i nijakich gmach�w, od kt�rych roi�o si� w tej cz�ci stolicy; mie�ci�y si� w nich g��wnie biura, siedziby przer�nych organizacji, instytucji, grup lobby-stycznych i zarz�d�w oraz biura podr�y. W �cian� przy frontowych drzwiach wmurowano dwie mosi�ne tabliczki z napisami informuj�cymi, �e budynek ten nale�y do Zarz�du Ameryka�skich Przedsi�biorstw
Innowacyjnych oraz do Dyrekcji Ameryka�skiej Izby Handlu Mi�dzynarodowego.
Jedynie znakomicie wyszkolony i do�wiadczony in�ynier dostrzeg�by kilka odbiegaj�cych od normy szczeg��w. Ot, cho�by to, �e na wszystkich okiennych ramach zamontowano piezoelektryczne oscylatory, zapobiegaj�ce pr�bom ewentualnego pods�uchu laserowo-akustycznego, a na dachu cewki generatora bia�ego szumu, kt�re otacza�y budynek ekranem fal radiowych, uniemo�liwiaj�cych jakikolwiek pods�uch elektroniczny.
Pracuj�cy po s�siedzku urz�dnicy - �ysiej�cy prawnicy i pos�pni ksi�gowi w krawatach i koszulach z kr�tkimi r�kawami zatrudnieni w powoli upadaj�cej firmie konsultingowej - z pewno�ci� tych urz�dze� nie zauwa�yli. W og�le nie zauwa�yli nic podejrzanego. Bo niby dlaczego mieli co� zauwa�y�? Ludzie wchodzili tam rano, wychodzili wieczorem. �mieci wyrzucano w wyznaczone dni, jak Pan B�g przykaza�, do pojemnik�w w bocznej uliczce. Co mog�o ich zaciekawi�? Nic. I w�a�nie o to chodzi�o szefom Dyrektoriatu. Dlaczego? Dlatego, �e pod latarni� jest zawsze najciemniej.
M�czyzna westchn�� i wykrzywi� usta w lekkim u�miechu. Bo kto m�g�by podejrzewa�, �e najtajniejsza ze wszystkich tajnych agencji na �wiecie ma swoj� siedzib� tu, na otwartym widoku, w zwyk�ym, szarym budynku w po�owie zwyk�ej urz�dniczej ulicy, po�r�d zwyk�ych szarych dom�w?
Centralna Agencja Wywiadowcza w Langley w Wirginii i Agencja Bezpiecze�stwa Narodowego w Fort Meade w Marylandzie mie�ci�y si� w pot�nie obwarowanych fortecach, kt�rych nie spos�b by�o nie zauwa�y�. Ba, robi�y wszystko, �eby rzuca� si� w oczy! Oto jeste�my! - krzycza�y. Tutaj! Zwr�� na nas uwag�! Prowokowa�y przeciwnik�w, rzuca�y im jawne wyzwanie: prosz�, spr�bujcie nas zinfiltrowa� - i do infiltracji nieuchronnie dochodzi�o. W por�wnaniu z Dyrektoriatem tak zwana tajna biurokracja rz�dowa by�a odci�ta od rzeczywisto�ci jak Ameryka�ski Urz�d Pocztowy.
M�czyzna stan�� przed mosi�n� tabliczk�, na kt�rej zamontowano co�, co na pierwszy rzut oka do z�udzenia przypomina�o zwyczajny domofon, jaki spotyka si� w biurowcach na ca�ym �wiecie. Podni�s� s�uchawk� i palcem wskazuj�cym prawej r�ki wprowadzi� odpowiedni kod. Wcisn�wszy ostatni guzik, przytrzyma� palec do chwili, gdy w s�uchawce rozleg� si� cichutki pisk: znak, �e jego linie papilarne zosta�y elektronicznie zeskanowane, przeanalizowane, por�wnane z liniami papilarnymi w bazie danych i pozytywnie rozpoznane. Po chwili w s�uchawce zabrzmia�y trzy kr�tkie sygna�y i bezosobowy, mechanicznie brzmi�cy kobiecy g�os spyta� go, w jakiej sprawie przychodzi.
- Jestem um�wiony z panem Mackenzi.
W ci�gu kilku sekund s�owa te zosta�y roz�o�one na bloki bit�w, kt�re nast�pnie por�wnano z wzorcem g�osowym z innej bazy danych. Identyfikacja musia�a wypa�� pomy�lnie, poniewa� rozleg� si� cichy bzyk, kt�ry oznacza�, �e ci�kie, kuloodporne drzwi s� otwarte. M�czyzna powiesi� s�uchawk�, pchn�� je i wszed� do pomieszczenia przypominaj�cego niewielki przedpok�j. Tu ponownie odczeka� kilka sekund, dop�ki trzy niezale�nie dzia�aj�ce kamery wysokiej rozdzielczo�ci nie obfotografowa�y jego twarzy i nie por�wna�y jej z wizerunkiem przechowywanym w komputerach Dyrektoriatu.
W�wczas otworzy�a si� druga para drzwi i wszed� do ma�ego, nijakiego holu o bia�ych �cianach, wyposa�onego w dobrze zamaskowane wykrywacze metalu, zdolne wykry� wszelkiego rodzaju bro�. Na marmurowym blacie w k�cie holu le�a�a sterta prospekt�w reklamowych ze znakiem firmowym Ameryka�skiej Izby Handlowej, organizacji, kt�ra istnia�a tylko w s�dowych rejestrach i w dokumentach prawniczych. Prospekty zawiera�y jedynie niestrawne frazesy na temat znaczenia i roli handlu mi�dzynarodowego. Gdy ponury stra�nik da� mu znak, m�czyzna otworzy� kolejne drzwi i wkroczy� do elegancko urz�dzonego pomieszczenia o wyk�adanych ciemnoorzechow� boazeri� �cianach, w kt�rym za biurkami siedzia�o sze�ciu urz�dnik�w. Przypomina�o to wn�trze szykownej galerii sztuki przy Pi��dziesi�tej Si�dmej na Manhattanie lub sekretariat dobrze prosperuj�cej kancelarii prawniczej.
- Nick! - wykrzykn�� Chris Edgecomb, zrywaj�c si� sprzed monitora. - M�j as! - Urodzony w Gujanie, zwinny, szczup�y i wysoki, mia� br�zowaw� cer� i zielone oczy. W Dyrektoriacie pracowa� od czterech lat: jako szef zespo�u ��czno�ciowo-koordynacyjnego odpowiada� za kontakty z zagro�onymi agentami operacyjnymi i za przekazywanie im niezb�dnych informacji. Serdecznie u�cisn�� mu r�k�.
Nicholas Bryson wiedzia�, �e w oczach ludzi takich jak Edgecomb, a wi�c tych, kt�rzy pragn�li przej�� do wydzia�u operacyjnego, by� kim� w rodzaju bohatera. "Wst�p do Dyrektoriatu i zmie� �wiat" - ilekro� Chris wypowiada� t� �artobliw� maksym�, mia� na my�li w�a�nie Nicka. Urz�dnicy i personel pomocniczy rzadko kiedy widywali agent�w osobi�cie, twarz� w twarz. Trafi�a mu si� wyj�tkowa gratka.
- By�e� ranny? - rzuci� ze wsp�czuciem. Mia� przed sob� silnego, ros�ego m�czyzn�, kt�ry niedawno wyszed� ze szpitala. Nie czekaj�c na odpowied�, spiesznie doda�: - Pomodl� si� za ciebie do �wi�tego Krzysztofa. Za dwa dni b�dziesz jak nowo narodzony.
Naczeln� i niepodwa�aln� dewiz� Dyrektoriatu by�a fragmentaryzacja i hermetyczno�� poszczeg�lnych wydzia��w. Ka�dy agent czy urz�dnik
wiedzia� tylko tyle, ile powinien, wi�c w �aden spos�b nie m�g� narazi� na niebezpiecze�stwo ca�ej organizacji. Jej schematu i struktury nie ujawniano nawet najstarszym wyjadaczom, cho�by takim jak Bryson. Owszem, Nick zna� kilku urz�dnik�w, jednak personel operacyjny pracowa� niezale�nie, w ca�kowitym odosobnieniu, za po�rednictwem odr�bnych, specjalnie wydzielonych sieci komunikacyjnych. Je�li agenci musieli pracowa� razem, znali jedynie swoj� legend�, tymczasow� przykrywk�. Poza tym o partnerze nie wiedzieli nic. To nie by�a zwyczajna zasada: to by� dyktat, �wi�ty nakaz.
- Dobry z ciebie cz�owiek, Chris.
Edgecomb u�miechn�� si� skromnie i wskaza� palcem sufit. Wiedzia�, �e Bryson jest um�wiony z szefem, samym Tedem Wallerem. A mo�e zosta� przez niego wezwany?
Nick klepn�� Chrisa w rami� i ruszy� do windy.
- Nie wstawaj - rzuci� ciep�o, wchodz�c do mieszcz�cego si� na drugim pi�trze gabinetu.
Lecz Waller ju� wsta�. Mierzy� metr dziewi��dziesi�t, wa�y� sto trzydzie�ci dwa kilogramy - by�o na co popatrze�.
- Bo�e �wi�ty, jak ty wygl�dasz? - Otaksowa� go spojrzeniem. - Jakby� wyszed� z obozu jenieckiego.
- Pole� trzydzie�ci trzy dni w ameryka�skiej klinice rz�dowej w Maroku i te� b�dziesz tak wygl�da� - odpar� Bryson. - To nie Ritz.
- Mo�e i ja dorw� jakiego� ob��ka�ca, kt�ry wypruje ze mnie flaki. -Waller poklepa� si� po obfitym brzuchu. Fakt, brzuch by� jeszcze wi�kszy ni� poprzednio, cho� szykowny, kaszmirowy garnitur dobrze go maskowa�, tak samo jak ko�nierzyk eleganckiej koszuli od Turnbulla & Assera doskonale skrywa� jego byczy kark.
- Nick, mam wyrzuty sumienia. Zadr�czam si� tu prawie od dw�ch miesi�cy. Powiadaj�, �e za�atwi� ci� bu�garskim no�em, takim z�bkowanym. D�gn�� i przekr�ci�. Strasznie to prymitywne, acz nader skuteczne. I pomy�le�, �e musimy mie� do czynienia z takimi lud�mi. Nigdy nie zapominaj, �e zwykle dopada ci� to, czego nie widzisz. - Waller usiad� ci�ko w mi�kkim sk�rzanym fotelu za d�bowym biurkiem.
Przez okno wpada�y rozmyte promienie popo�udniowego s�o�ca. Bryson te� usiad�. Czu� si� nieswojo. Nie nawyk� do oficjalnych rozm�w. Poza tym Waller, zwykle krzepki i rumiany, by� blady i mia� mocno podkr��one oczy.
- Powiadaj�, �e szybko wracasz do zdrowia.
- Za kilka tygodni b�d� jak nowy. Przynajmniej tak twierdz� lekarze. Powiedzieli, �e nie musz� si� ju� martwi� o wyrostek robaczkowy. Nie ma to jak drobne korzy�ci uboczne. - Wypowiadaj�c te s�owa, poczu� t�py b�l po prawej stronie podbrzusza.
Rozkojarzony Waller skin�� g�ow�.
- Wiesz, dlaczego tu jeste�?
- Je�li ucze� dostaje wezwanie od dyrektora, spodziewa si� reprymendy. - Cho� powiedzia� to lekko, �artem, by� spi�ty i przygn�biony.
- Reprymendy... - powt�rzy� enigmatycznie Waller. Milcza� chwil�, spogl�daj�c na oprawione w sk�r� ksi��ki na p�ce przy drzwiach. Potem przeni�s� wzrok na Brysona i �agodnym, zbola�ym g�osem doda�: - Dyrektoriat nie publikuje swoich schemat�w organizacyjnych, ale na pewno domy�lasz si�, jak� ma struktur�. Decyzje, szczeg�lnie te dotycz�ce kluczowego personelu, nie przechodz� przez moje biurko. Chocia� obaj cenimy sobie lojalno�� - diab�a tam, wi�kszo�� naszych j� sobie ceni - rz�dzi tu zimny, bezduszny pragmatyzm. Dobrze o tym wiesz.
Bryson mia� w �yciu tylko jedn� powa�n� prac�: w�a�nie t�. Mimo braku do�wiadczenia w rozmowach z prze�o�onymi wyczu�, �e zaraz mo�e j� straci�. Jednak�e zwalczy� w sobie ch�� obrony. Obrona by�a nie do pomy�lenia, sta�a w sprzeczno�ci z podstawowymi zasadami obowi�zuj�cymi w Dyrektoriacie. Przypomnia�a mu si� jedna z ulubionych maksym Wallera: "Co� takiego jak pech nie istnieje". Przysz�o mu te� do g�owy inne powiedzonko:
- Wszystko dobre, co si� dobrze ko�czy. A wszystko si� dobrze sko�czy�o.
- Omal ci� nie stracili�my - odpar� Waller. - My, a zw�aszcza ja -doda� pos�pnie jak nauczyciel przemawiaj�cy do ucznia, kt�ry go zawi�d�.
- To nieistotne - odrzek� spokojnie Bryson. - W terenie nie zawsze przestrzega si� ustalonych regu�. Sam mnie tego uczy�e�. Trzeba improwizowa�, i�� za g�osem instynktu. Teoria teori�, praktyka praktyk�.
- Trac�c ciebie, mogli�my straci� Tunezj�. W takich przypadkach dzia�a efekt domina: je�li ju� interweniujemy, robimy to z odpowiednim wyprzedzeniem, �eby interwencja odnios�a po��dany skutek. Ka�da akcja jest starannie przemy�lana, ka�da reakcja starannie wywa�ona, ka�dy parametr starannie wyliczony i przeanalizowany. Ma�o brakowa�o i musieliby�my odwo�a� kilka tajnych operacji, i to nie tylko w krajach Maghrebu. Mog�o zgin�� wielu ludzi, Nick, wielu agent�w i cywili. Dobrze wiesz, �e �yciorys Technika by� �ci�le sprz�ony z innymi stworzonymi przez nas �yciorysami. A ty da�e� si� zdekonspirowa�. Zmarnowa�e� kilka lat ci�kiej pracy setek ludzi!
- Chwila, moment...
- Da�e� im wadliw� amunicj�. I co? My�la�e�, �e nie b�d� ci� podejrzewali?
- Cholera jasna, amunicja mia�a by� dobra!
- Ale nie by�a. Dlaczego?
- Nie mam zielonego poj�cia!
- Sprawdza�e�?
- Tak! Nie! Nie wiem. Do g�owy mi nie przysz�o, �e co� mo�e nawali�.
- To powa�ny b��d, Nicky. Zaprzepa�ci�e� wiele lat przygotowa�, wiele lat starannego planowania. Narazi�e� na niebezpiecze�stwo naszych najcenniejszych agent�w. Mogli przez ciebie zgin��! O czym ty, do diab�a, my�la�e�?
Bryson milcza�.
- Wrobili mnie - odrzek� po chwili.
- Kto? Jakim cudem?
- Nie wiem.
- Skoro ci� wrobili, musieli ci� podejrzewa�, prawda?
- Nie wiem.
- Tego te� nie wiesz? Nie s� to s�owa wzbudzaj�ce zaufanie. Nie takie pragn��em us�ysze�. By�e� naszym najlepszym agentem. Co si� sta�o, Nick?
- Mo�e... Mo�e rzeczywi�cie co� spieprzy�em. My�lisz, �e si� nad tym nie zastanawia�em?
- Unikasz odpowiedzi.
- Mo�e po prostu jej nie ma, przynajmniej na razie.
- Nie mo�emy pozwoli� sobie na b��dy. Nie mo�emy tolerowa� nieostro�no�ci. Ani ty, ani ja, ani �aden z nas. Owszem, istnieje pewien margines b��du, ale nie wolno go przekracza�. Dyrektoriat nie przymknie na to oka. Nigdy. Wiesz o tym, odk�d zacz��e� tu pracowa�.
- Uwa�asz, �e mog�em zrobi� co� inaczej czy �e kto� inny m�g� zrobi� to lepiej?
- By�e� najlepszym agentem, jakiego kiedykolwiek mieli�my. Ale, jak ju� m�wi�em, tego rodzaju decyzje zawsze podejmuje g�ra. Ja je tylko wykonuj�.
Brysona przeszed� zimny dreszcz. Waller zdystansowa� si� ju� od wszelkich konsekwencji zwi�zanych z jego zwolnieniem. On, Ted Waller, mistrz, szef i przyjaciel, cz�owiek, kt�ry przed pi�tnastu laty by� jego nauczycielem. Nadzorowa� jego prac�, osobi�cie zapoznawa� go ze szczeg�ami akcji, kt�rymi kierowa� na pocz�tku swojej kariery. By� to nie lada zaszczyt i Bryson docenia� jego starania nawet po tylu latach. Waller nale�a� do najinteligentniejszych ludzi, jakich kiedykolwiek zna�. Rozwi�zywa�
w pami�ci r�wnania r�niczkowe, mia� olbrzymi� wiedz� geopolityczn�. Jego tusza by�a bardzo myl�ca. Kiedy� poszli razem na strzelnic�. Ted stan�� dwadzie�cia jeden metr�w od tarczy i rozprawiaj�c beztrosko o �a�osnym upadku angielskiego krawiectwa, wystrzela� osiem dziesi�tek. Dwudziestka dw�jka dos�ownie gin�a w jego wielkiej, pulchnej i mi�kkiej d�oni - w�ada� ni� jak dodatkowym palcem.
- U�y�e� czasu przesz�ego. Czy to znaczy, �e ju� nie jestem?
- Chcia�em powiedzie� to, co powiedzia�em - odpar� cicho Waller. -Nigdy w �yciu nie pracowa�em z lepszym agentem i w�tpi�, czy kiedykolwiek b�d�.
Nick nale�a� do ludzi spokojnych i opanowanych, a d�ugotrwa�e szkolenie i do�wiadczenie nauczy�y go zachowywa� kamienn� twarz. Mimo to serce wali�o mu jak m�otem. "By�e� najlepszym agentem, jakiego kiedykolwiek mieli�my". Brzmia�o to jak ho�d, a ho�d jest nieod��cznym elementem rytua�u po�egnania. Doskonale pami�ta� reakcj� Wallera na jego pierwszy spektakularny sukces: zapobie�enie zab�jstwu pewnego prezydenta, umiarkowanego reformatora z Ameryki Po�udniowej. By�a bardzo wstrzemi�liwa. "Nie�le" - powiedzia�, �ci�gaj�c usta, �eby si� nie u�miechn��. �adna inna pochwa�a nie sprawi�a mu wi�kszej przyjemno�ci. Teraz ju� wiedzia�, �e kiedy otwarcie prawi� komu� komplementy, wyrzucaj� go tym samym z pracy.
- Nick, nikt inny nie dokona�by tego, czego dokona�e� na Komorach. Gdyby nie ty, kraj wpad�by w �apy tego szale�ca pu�kownika Denarda. W Sri Lance ocali�e� �ycie tysi�com ludzi po obu stronach barykady, wykrywaj�c kana�y przerzutu broni. A to, co zrobi�e� na Bia�orusi? Ci z GRU wci�� nie maj� poj�cia, jak to si� sta�o, i pewnie nigdy nie b�d� mieli. Niechaj politycy wype�niaj� puste pola, poniewa� s� to pola nakre�lone przez nas, zw�aszcza przez ciebie. Historycy? Niech sobie szukaj�, niech badaj�. Do niczego nie dojd� i tak jest chyba lepiej. Ale my swoje wiemy, prawda?
Bryson nie odpowiedzia�. Pytanie by�o retoryczne.
- Teraz z innej beczki, Nick. Szefostwo zaczyna mnie wypytywa� o Ban�ue du Nord...
Ban�ue du Nord, jeden z tunezyjskich bank�w. Bryson spenetrowa� go, �eby wykry� kana�y, kt�rymi przesy�ano wyprane pieni�dze na konta Hezbollahu i samego Abu: pieni�dze na sfinansowanie zamachu stanu w Tunisie. Pewnego wieczoru p�tora miliarda dolar�w po prostu wyparowa�o, znikn�o w cyberprzestrzeni. A konkretnie gdzie? Nie wykry�o tego nawet wielomiesi�czne �ledztwo. Sprawa by�a niejasna, a Dyrektoriat nie lubi� niejasnych spraw.
- Sugerujesz, �e si� ob�owi�em?
- Ale� sk�d. Ale rozumiesz chyba, �e od podejrze� si� nie uwolnisz. Gdy brakuje odpowiedzi, pytania uporczywie powracaj�...
- Mia�em mn�stwo lepszych okazji. Bardziej lukratywnych i o wiele dyskretniej szych.
- Wiem. Sprawdzali�my ci� i zda�e� test z wyr�nieniem. Kwestionuj� jedynie sam� metod�. Wykorzystuj�c podstawionych ludzi, przekaza�e� pieni�dze na konta koleg�w Abu, �eby kupi� od nich niezb�dne informacje.
- W�a�nie na tym polega improwizacja. Za to mi p�acicie. Za umiej�tno�� samodzielnego podejmowania decyzji w chwili, gdy decyzj� trzeba podj��. - Bryson zmarszczy� brwi. - Chwileczk�. Nigdy mnie o to nie pytali�cie.
- Powiedzia�e� nam wszystko sam, z w�asnej woli.
- Bzdura... O Chryste. Naszpikowali�cie mnie jakim� �wi�stwem, tak?
Waller si� zawaha�. Trwa�o to ledwie u�amek sekundy, jednak wystarczy�o: Bryson zna� ju� odpowied�. Ted Waller umia� k�ama�. W razie potrzeby �ga� g�adko i bez najmniejszego trudu, ale zawsze uwa�a�, �e uczniowi i staremu przyjacielowi k�ama� nie wypada, �e to niesmaczne.
- �r�d�a naszych informacji s� �ci�le tajne, Nick. Dobrze o tym wiesz.
Nareszcie zrozumia�, dlaczego tak d�ugo trzymali go w ameryka�skiej klinice w Laayoune. �rodki chemiczne podawano bez wiedzy pacjenta, najcz�ciej w kropl�wce.
- Cholera jasna, co to wszystko znaczy? Jaki z tego wniosek? �e ju� mi nie ufacie? Nie mogli�cie mnie po prostu przes�ucha�? My�lisz, �e co? �e �wiadomie bym co� zatai�? �e nic, tylko chemikalia? Chryste, musieli�cie to zrobi� bez mojej wiedzy?
- Czasami bywa tak, �e najskuteczniejsz� metod� �ledztwa jest przes�uchanie, podczas kt�rego przes�uchiwany nie jest w stanie oceni� tego, co le�y w jego najlepszym interesie.
- My�leli�cie, �e sk�ami�, �eby chroni� sw�j ty�ek? Waller odpowiedzia� g�osem cichym, spokojnym i mro��cym krew w �y�ach.
- Kiedy stwierdzamy, �e nie mo�na komu� ufa� w stu procentach, wyci�gamy odpowiednie wnioski, przynajmniej tymczasowo. Nie znosimy tego, ani ty, ani ja, ani nikt inny, ale ta brutalna zasada obowi�zuje we wszystkich agencjach wywiadowczych. Zw�aszcza w agencjach r�wnie tajnych, mo�e nawet paranoidalnie tajnych, jak nasza.
Tajno�� posuni�ta do paranoi. Ju� przed laty Bryson odkry�, �e Waller i jego koledzy z szefostwa Dyrektoriatu s� �wi�cie przekonani, i� v
w Centralnej Agencji Wywiadowczej, Wojskowej Agencji Wywiadowczej, a nawet w Agencji Bezpiecze�stwa Narodowego roi si� od wtyczek i szpieg�w, �e wszystkie te organizacje s� skr�powane regulaminami i tocz� beznadziejn�, nieko�cz�c� si� wojn� na dezinformacj� z wrogimi sobie odpowiednikami. Poniewa� by�y oficjalnymi instytucjami rz�dowymi, poniewa� Kongres otwarcie zatwierdza� ich bud�et, Waller lubi� nazywa� je papierowymi tygrysami. Kiedy�, w pierwszych dniach pracy, Bryson spyta� go niewinnie, czy nie sensowniej by by�o nawi�za� z nimi wsp�prac�. Waller parskn�� �miechem.
- Z papierowymi tygrysami? Mieliby�my zagra� w otwarte karty? Da� im do zrozumienia, �e w og�le istniejemy? Nie lepiej od razu napisa� do "Prawdy"?
Zawsze uwa�a�, �e ameryka�skie s�u�by wywiadowcze prze�ywaj� g��boki kryzys, �e kryzys ten wykracza daleko poza odwieczny problem infiltracji. Prawdziwym tego zwierciad�em by�, jego zdaniem, kontrwywiad.
- Sk�am wrogowi - mawia� - potem uwa�nie go �led�, a k�amstwo do ciebie wr�ci. Tylko �e ostatnio k�amstwo coraz cz�ciej staje si� prawd�, poniewa� coraz cz�ciej uznaje sieje za informacj� wywiadowcz�. To tak jak z szukaniem wielkanocnych jajek. Ilu ludzi zrobi�o karier� na mozolnym odgrzebywaniu jajek, kt�re ich koledzy mozolnie zagrzebali? Jajek pi�knych, kolorowych, ale nieprawdziwych.
Przegadali wtedy niemal ca�� noc. Tam, na dole, w podziemnej bibliotece Dyrektoriatu, w zacisznej sali wy�o�onej siedemnastowiecznymi kurdyjskimi dywanami i ozdobionej starymi angielskimi obrazami przedstawiaj�cymi wierne, rasowe psy nios�ce w pysku dzikie ptactwo.
- Dostrzegasz w tym znami� geniuszu? - kontynuowa� Waller. - Ka�da operacja przeprowadzona przez CIA, sknocona czy udana, pr�dzej czy p�niej zostanie wywleczona na �wiat�o dzienne i poddana publicznej krytyce. W przeciwie�stwie do operacji przeprowadzonych przez nas, bo nas po prostu nie ma. - Bryson wci�� pami�ta� cichy grzechot kostek lodu w ci�kiej, kryszta�owej szklance z bourbonem z beczki, za kt�rym przepada� Ted.
- Tak, ale to, �e dzia�amy ukradkiem, nielegalnie, niemal jak bandyci, ma te� liczne minusy - zauwa�y� Nick. - Ot, cho�by kwestia odpowiednich �rodk�w.
- Zgoda, bogatych �rodk�w nie mamy, lecz nie mamy te� biurokracji, nie kr�puj� nas �adne restrykcje. Bior�c pod uwag� szczeg�lny rodzaj i zakres dzia�alno�ci, jest to dla nas niezwykle korzystne. Dowodzi tego lista naszych osi�gni��. Kiedy mo�esz improwizowa� i pracowa� z dora�nie zorganizowanymi zespo�ami ludzi na ca�ym �wiecie, kiedy nie musisz unika� zbyt agresywnych interwencji, wystarczy ci jedynie kilkudziesi�ciu
dobrze wyszkolonych agent�w. Wykorzystujesz sytuacj�. Sterujesz wydarzeniami, koordynujesz po��dane efekty. I wygrywasz. Nie potrzebujesz ani biurokracji, ani zwi�zanych z ni� koszt�w. Wystarczy sama inteligencja.
- I krew - doda� Bryson, kt�ry mimo kr�tkiego w�wczas sta�u pracy zd��y� ju� sporo zobaczy�. - I krew.
Waller wzruszy� ramionami.
- J�zef Stalin, najwi�kszy potw�r naszych czas�w, uj�� to kiedy� bardzo zgrabnie: nie zrobisz omletu, nie t�uk�c jajek. - Potem m�wi� o wsp�czesnej Ameryce, o brzemieniu imperium, kt�re na niej ci��y. O dziewi�tnastowiecznym imperium brytyjskim i �wczesnym parlamencie, kt�ry przez p� roku debatowa� nad propozycj� wys�ania si� ekspedycyjnych na odsiecz genera�owi od dw�ch lat obleganemu przez wrog� armi�. Tak samo jak jego koledzy z Dyrektoriatu by� zagorza�ym zwolennikiem liberalnej demokracji, lecz wiedzia� r�wnie�, �e nie da si� jej utrzyma�, stosuj�c -jak lubi� to nazywa� - d�entelme�skie regu�y walki markiza Queensbury'ego. Uwa�a�, �e je�li przeciwnik ucieka si� do pod�ego podst�pu, zwalczy� go trzeba pod�ym podst�pem.
- Jeste�my z�em koniecznym - m�wi�. - Ale nie popadaj w zarozumia�o��. Z�o to tylko rzeczownik. Dzia�amy poza granicami prawa. Nikt nas nie kontroluje, nikt nie narzuca nam regu�. Czasami nawet ja czuj� si� nieswojo, wiedz�c, �e istniejemy. - Zagrzechota�y kostki lodu i Waller dopi� resztk� bourbona.
Nick Bryson zna� wielu fanatyk�w, przyjaci� i wrog�w, i w kontrowersyjno�ci pogl�d�w Wallera odnalaz� swoiste ukojenie. Zdawa� sobie spraw�, �e nie dor�wnuje mu inteligencj�, �e brakuje mu jego b�yskotliwo�ci, cynizmu, a nade wszystko p�omiennego, niemal wstydliwego idealizmu, kt�ry by� niczym promie� s�o�ca wpadaj�cy do pokoju przez szczelin� mi�dzy zaci�gni�tymi kotarami.
- M�j przyjacielu - powiedzia� na zako�czenie Ted. - Istniejemy po to, by stworzy� �wiat, w kt�rym nie b�dziemy potrzebni.
Do gabinetu wpada�o popielate �wiat�o wczesnego popo�udnia. Waller po�o�y� r�ce na biurku, jakby zbiera� si� w sobie przed czym� nieprzyjemnym.
- Nick, wiemy, �e bardzo prze�ywasz odej�cie Eleny...
- Nie chc� o niej rozmawia� - warkn�� Bryson. Czu�, �e na czole pulsuje mu �y�a. Przez wiele lat Elena by�a jego �on�, najlepsz� przyjaci�k� i kochank�. Przed p� rokiem, gdy korzystaj�c z "czystej" linii
telefonicznej, zadzwoni� do niej z Trypolisu, oznajmi�a, �e odchodzi. Nie skutkowa�y �adne argumenty. Podj�a decyzj� i kropka, nie by�o o czym rozmawia�. Jej s�owa zrani�y go bardziej ni� z�baty sztylet Abu. Kilka dni p�niej, gdy pod pozorem zakupu broni dla terroryst�w przyjecha� do kraju na odpraw�, ju� nie zasta� jej w domu.
- Pos�uchaj. Zrobi�e� dla �wiata wi�cej dobrego ni� jakikolwiek inny agent. - Waller zamilk�, po czym z rozmys�em doda�: - Je�li ci� teraz nie powstrzymam, stracisz to, co zdoby�e�.
- Zgoda, mo�e i zawali�em - odrzek� g�ucho Bryson. - Ale tylko raz. Do niczego wi�cej si� nie przyznam. - Targi nie mia�y sensu, lecz nie m�g� si� powstrzyma�.
- I zawalisz ponownie - odpar� beznami�tnie Waller. - Istnieje co�, co nazywamy "wydarzeniami uprzedzaj�cymi". To nasz wewn�trzny system wczesnego ostrzegania. Pracujesz tu od pi�tnastu lat i przez ten czas by�e� doskona�y, najlepszy, nie do pobicia. Pi�tna�cie lat! Nick, wiek agenta operacyjnego liczy si� jak wiek psa. Coraz trudniej si� koncentrujesz, jeste� wypalony, a najbardziej przera�aj�ce jest to, �e nawet o tym nie wiesz.
Czy rozpad jego ma��e�stwa te� by� "wydarzeniem uprzedzaj�cym"? Waller m�wi� spokojnie, rozs�dnie i logicznie, jak to on, tymczasem jego zala�a fala zupe�nie innych uczu�, w�r�d kt�rych dominowa�a w�ciek�o��.
- Moje umiej�tno�ci...
- Nie m�wi� o twoich umiej�tno�ciach. Pod wzgl�dem sprawno�ci i wyszkolenia technicznego wci�� jeste� asem nad asami. M�wi� o wstrzemi�liwo�ci, pow�ci�gliwo�ci. O zdolno�ci do reakcji pasywnych. T� zdolno�� traci si� najpierw. I nie spos�b jej odzyska�.
- W takim razie mo�e wy�lij mnie na kr�tki urlop. - W g�osie Bryso-na zabrzmia�a nutka rozpaczy i desperacji. Czu� do siebie obrzydzenie.
- Dobrze wiesz, �e Dyrektoriat nie przyznaje urlop�w wypoczynkowych - odrzek� oschle Waller. - Nick, przez p�torej dekady tworzy�e� histori�. Teraz mo�esz j� studiowa�. Zwracam ci normalne �ycie.
- �ycie... - powt�rzy� g�ucho Bryson. - A wi�c jednak wysy�acie mnie na emerytur�.
Waller odchyli� si� w fotelu.
- S�ysza�e� o Johnie Wallisie, jednym z najwybitniejszych angielskich szpieg�w siedemnastego wieku? W latach czterdziestych siedemnastego stulecia wsp�pracowa� z "okr�g�og�owymi", stronnikami Parlamentu, i rozszyfrowywa� dla nich tajne pisma "kawaler�w", czyli rojalist�w. By� jednym z za�o�ycieli Czarnej Izby, odpowiednika dzisiejszej Agencji Bezpiecze�stwa Narodowego. Ale kiedy wycofa� si� z dzia�alno�ci wywiadowczej, wykorzysta� sw�j niebywa�y talent jako profesor geometrii na
uniwersytecie w Cambridge. Jako jeden z pierwszych wymy�li� i zastosowa� rachunek r�niczkowy i ca�kowy: przyspieszy� czas. Kto by� wa�niejszy: Wallis szpieg czy Wallis naukowiec? Wycofanie si� z interesu nie musi oznacza� przej�cia na emerytur�.
Klasyczna replika, jedna z m�drych przypowie�ci Wallera; sytuacja by�a tak absurdalna, �e Bryson omal nie parskn�� �miechem.
- Co dla mnie przewidzia�e�? Prac� str�a nocnego, kt�ry z sze�ciostrza�ow� spluw� i pa�k� pilnuj e stalowych belek w magazynie?
- Integer vitae, scelerisguepurusnoneget Maurisjaculis, ne�uearcu, nec venenatis gravida saggittispharetra. Cz�owiek prawy i wolny od grzechu nie potrzebuje ani maureta�skiego oszczepu, ani �uku, ani ci�kiego ko�czanu my�liwskich strza�. Horacy. Wszystko ju� za�atwione. Rektor college'u w Woodbridge poszukuje wyk�adowcy historii Bliskiego Wschodu i w�a�nie znalaz� wybitnego fachowca. Znasz od groma j�zyk�w, masz dyplom, jeste� idealnym kandydatem.
Bryson poczu�, �e odp�ywa, �e wyrywa si� z ok�w cia�a. Podobnego uczucia doznawa� podczas akcji: unosi� si� w�wczas i jakby szybowa�, obserwuj�c wszystko zimnym, wyrachowanym okiem. Cz�sto rozmy�la� o �mierci, o tym, �e kiedy� przyjdzie mu zgin��: by� na to przygotowany, zawsze bra� to pod uwag�. Ale nigdy nie przypuszcza�, �e zwolni� go z pracy. A fakt, �e zwalnia� go Ted, jego ukochany mistrz, tylko pogarsza� spraw� - nadawa� jej charakter czysto osobisty.
- Nieod��czn� cz�ci� planu emerytalnego jest praca - kontynuowa� Waller. - Nie masz zaj�cia? Diabe� je dla ciebie wynajdzie. Znamy to z do�wiadczenia. Da� agentowi kup� szmalu i pu�ci� go luzem, a natychmiast wpakuje si� w k�opoty. To pewne jak dwa razy dwa. Potrzebny ci plan dzia�ania. Co� konkretnego i namacalnego. Jeste� urodzonym nauczycielem, Nick. Mi�dzy innymi dlatego tak �wietnie sz�o ci w terenie...
Bryson milcza�, pr�buj�c odp�dzi� natr�tne wspomnienia z akcji w ma�ej po�udniowoameryka�skiej prowincji, obraz twarzy widzianej przez snajperski celownik. Twarz nale�a�a do jego "ucznia", dziewi�tnastoletniego Latynosa imieniem Pablo, kt�rego wyszkoli� w sztuce minowania i rozbrajania �adunk�w wybuchowych. By� twardym, lecz porz�dnym ch�opcem. Jego rodzice mieszkali w g�rskiej wsi, kt�r� zaj�li maoistowscy rebelianci: gdyby si� wyda�o, �e Pablo kolaboruje z wrogiem, partyzanci natychmiast by ich zabili. Co wi�cej, na pewno zrobiliby to w spos�b okrutny i wyrafinowany, gdy� z tego s�yn�li. Ch�opak d�ugo waha� si� i miota�, w ko�cu doszed� do wniosku, �e nie ma wyboru: �eby ocali� ojca i matk�, postanowi� zdradzi�, powiedzie� buntownikom wszystko, co wiedzia� o ludziach wsp�pracuj�cych z si�ami prawa i porz�dku. By� twardym, porz�dnym dzieciakiem uwik�anym w sytuacje, bez dobrego wyj�cia. Bryson spojrza� mu w twarz przez lunetk� celownika - w twarz m�od�, zbola�� i przera�on� - i zamkn�wszy oczy, poci�gn�� za spust.
- Od dzi� nazywasz si� Jonas Barrett - m�wi� Waller. - Jeste� niezale�nym uczonym, autorem sze�ciu znakomicie ocenionych artyku��w prasowych. Cztery z nich opublikowa�e� w "Dzienniku Studi�w Bizantyjskich"; to zbior�wka: dzi�ki tobie nasi eksperci od Bliskiego Wschodu nie mieli przestoj�w. Umiej� sp�odzi� cywilny �yciorys, nie�le si� na tym znaj�. - Poda� mu kartonow� teczk�. Teczka by�a ��ta, co oznacza�o, �e tkwi� w niej magnetyczne paski i �e nie wolno wynosi� jej poza budynek. Zawiera�a legend�, fikcyjn� biografi�. Jego biografi�.
Przejrza� g�sto zapisane kartki: szczeg�y �ycia uczonego samotnika, kt�ry w�ada� dok�adnie tymi samymi j�zykami obcymi co on, Bryson, i kt�rego umiej�tno�ci Bryson m�g� sobie szybko przyswoi�. R�wnie szybko m�g�by si� do Barretta upodobni�, cho� nie pod ka�dym wzgl�dem. Jonas Barrett by� kawalerem. Jonas Barrett nie zna� Eleny. Jonas Barrett nigdy jej nie kocha�. Jonas Barrett za ni� nie t�skni�. Jonas Barrett by� fikcj� - �eby o�y� jako posta� z krwi i ko�ci, Nick musia�by pogodzi� si� ze strat� Eleny.
- Podanie zatwierdzono kilka dni temu. Ci z Woodbridge spodziewaj� si�, �e we wrze�niu zawita do nich nowy adiunkt. Moim zdaniem spotyka ich wielkie szcz�cie.
- Czy mam w tej kwestii jaki� wyb�r?
- Och, mogliby�my za�atwi� ci posad� w kt�rej� z mi�dzynarodowych firm konsultingowych. Albo w jednej z tych gigantycznych sp�ek naftowych. Ale nauczanie jest w sam raz dla ciebie. Z abstrakcjami zawsze radzi�e� sobie r�wnie dobrze, jak z faktami. Kiedy� my�la�em, �e przeszkodzi ci to w pracy, ale okaza�o si�, �e to tw�j najwi�kszy atut.
- A je�li nie zechc� si� wycofa�? Je�li nie zechc� odej�� spokojnie w cich�, �agodn� noc? - Nie wiedzie� czemu przed oczyma stan�� mu obraz z�batego no�a. Muskularne rami� ponownie wzi�o zamach, ponownie b�ysn�a stal...
- Nie r�b tego, Nick. - Twarz Wallera by�a jak z kamienia.
- Jezu Chryste... - szepn�� Bryson. Nie chcia�, �eby zabrzmia�o to tak bole�nie; bardzo tego �a�owa�. Zna� regu�y gry: dobi�y go nie tyle s�owa, kt�re s�ysza�, ile ten, kt�ry je wypowiedzia�. Waller nie rozwija� tematu, nie musia�. Nie dawa� mu wyboru - Bryson dobrze wiedzia�, co czeka opornych. Taks�wka, kt�ra nagle skr�ca, potr�ca przechodnia i znika. Bezbolesne uk�ucie ig��, kt�rego id�cy w ulicznym t�umie nawet nie czuje, by chwil� p�niej umrze� na zawa� serca. Zwyk�y napad - w mie�cie szczyc�cym si� najwy�szym wska�nikiem przest�pczo�ci to przecie� codzienno��.
- Tak� wybrali�my prac� - powiedzia� �agodnie Wal�er. - Towarzysz�ca jej odpowiedzialno�� jest wa�niejsza od wi�z�w krwi i przyja�ni. Chcia�bym, �eby by�o inaczej. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Swego czasu musia�em zatwierdzi�... po�wi�ci� trzech ludzi. Dobrych agent�w, kt�rzy zeszli na z�� drog�. Mo�e nawet nie tyle z��, ile nieprofesjonaln�. �yj� z tym do dzi� dnia. Ale gdybym musia�, bez chwili wahania zrobi�bym to ponownie. Trzech ludzi. B�agam ci�, Nick, nie b�d� czwartym. - Prosi� czy grozi�? A mo�e prosi� i grozi�?
Wal�er wzi�� g��boki oddech i powoli wypu�ci� powietrze.
- Daj� ci �ycie, Nick. Dobre �ycie.
Jednak�e to, co go czeka�o, nie by�o �yciem -jeszcze nie. By�o czym� w rodzaju odurzenia, amnezji, stanem mrocznej p�mierci. Przez pi�tna�cie lat ka�d� kom�rk� m�zgu i ka�dym w��knem mi�niowym s�u�y� Dyrektoriatowi, wykonuj�c bardzo niebezpieczne i wyczerpuj�ce psychicznie misje. I nagle mu podzi�kowano. Nie odczuwa� nic poza g��bok� pustk�, Dotar� do domu, pi�knego kolonialnego domu w Falls Church, i z trudem go rozpozna�. Patrzy� na� jak obcy cz�owiek. Na dom, na wybrane przez Elen� gustowne francuskie gobeliny, na pastelowe �ciany pokoiku na g�rze, gdzie mia�o spa� dziecko, kt�rego nie mieli. Dom by� pusty i pe�en duch�w. Nala� sobie pe�n� szklank� w�dki. Od tej chwili mia� nie trze�wie� przez wiele tygodni.
Wsz�dzie widzia� Elen�, wsz�dzie czu� jej zapach i smak. Dom by} ni� przesycony. Jak�e m�g� zapomnie�?
Siedzieli na pomo�cie przed letnim domkiem nad jeziorem w Mary-landzie, obserwuj�c �agl�wk�... Nala�a mu kieliszek zimnego bia�ego wina, poca�owa�a go i szepn�a:
- T�skni� za tob�.
- Przecie� tu jestem, kochanie.
- Teraz tak, ale jutro wyjedziesz. Do Pragi, do Sierra Leone, do D�akarty, do Hongkongu... B�g wie dok�d. I na jak d�ugo.
Wzi�� j� za r�k�. Wiedzia�, �e czuje si� samotna, i nie potrafi� temu zaradzi�.
- Zawsze wracam. Roz��ka sprzyja mi�o�ci. Znasz to powiedzenie?
- Mai rarut, mai dragut- powiedzia�a cicho, zadumana. - Ale wiesz, w moim kraju m�wi� co innego. Celor ce du� mai mult dorul, lepare mai dulce odorul. Roz��ka mi�o�� podsyca, lecz bycie razem j� wzmacnia.
Fajne.
Pogrozi�a mu palcem.
- Ale powiadaj� te�: Proin departare dragostea se uita. Jak to si� m�wi? D�ugo nieobecny, szybko zapomniany?
- Co z oczu, to i z serca.
- W�a�nie. Szybko o mnie zapomnisz?
- Nigdy. Zawsze b�dziesz ze mn�. - Poklepa� si� po piersi. - Tutaj.
Wiedzia�, �e ci z Dyrektoriatu pods�uchuj� go i �ledz�; mia� to gdzie�. Gdyby doszli do wniosku, �e im zagra�a, ju� dawno by go zlikwidowali. Kupcie mi cystern� w�dy, pomy�la� zgorzknia�y, i zaoszcz�dz� wam k�opotu. Mija�y dni, a on z nikim si� nie widywa� i z nikim nie rozmawia�. Mo�e Waller popiera� jego dymisj�, wiedz�c, �e nie tylko roz��ka by�a przyczyn� tego, �e za�ama� si� psychicznie. Bo przede wszystkim by�o ni� odej�cie Eleny. Eleny, jego opoki, sensu istnienia. Znajomi powiadali, �e by� przy niej wyciszony i spokojny, lecz on spokojny nie by�: spok�j przynosi�a Ele-na. Jak to nazywa� Waller? Nami�tna �agodno��. Tak, nami�tna �agodno��.
Nie wiedzia�, �e mo�na kocha� kogo� tak mocno, jak mocno j� kocha�. W wirze k�amstw, gdzie przysz�o mu pracowa�, by�a jedyn� prawd�, na kt�rej m�g� si� wesprze�. Jednocze�nie ona te� by�a szpiegiem - musia�a by� szpiegiem, w przeciwnym razie nie mogliby budowa� wsp�lnie �ycia. Ba, zasz�a prawie na sam szczyt: pracowa�a w wydziale kryptografii, a z tymi z kryptografii nigdy nic nie wiadomo. Przechwytywali najr�niejsze wiadomo�ci. Typowa cz�sto zawiera�a skrawki informacji wywiadowczych; ten, kto taki przekaz rozszyfrowa�, wchodzi� w posiadanie najwi�kszych tajemnic rz�dowych Stan�w Zjednoczonych, tajemnic, kt�rych nie mia�a prawa zna� wi�kszo�� szef�w Dyrektoriatu. Analitycy tacy jak Elena sp�dzali �ycie za biurkiem. Za jedyn� bro� mieli klawiatur� komputera, mimo to ich umys�y w�drowa�y po �wiecie r�wnie swobodnie, jak agenci operacyjni.
Bo�e, jak on j� kocha�.
W pewnym sensie poznali si� dzi�ki Tedowi Wallerowi, cho� do pierwszego spotkania dosz�o w najmniej sprzyjaj�cych okoliczno�ciach: podczas kolejnej misji.
By�o to rutynowe zadanie, jedno z tych, kt�re pracownicy Dyrektoriatu nazywali "kontraband�", nielegalnym przerzutem ludzi przez granic�. Pod koniec lat osiemdziesi�tych, kiedy Ba�kany stan�y w ogniu, polecono mu ewakuowa� z Bukaresztu niejakiego Andreja Petrescu wraz z �on� i c�rk�. Andreja Petrescu, genialny matematyk, prawdziwy rumu�ski patriota i uniwersytecki wyk�adowca, specjalizowa� si� w kryptografii. Securitate, rumu�ska s�u�ba bezpiecze�stwa s�ynna z okrucie�stwa i bezwzgl�dno�ci, zmusi�a go do opracowania tajnych szyfr�w, kt�re mia�y by� wykorzystane przez najwierniejszych zausznik�w rz�dowych Ceausescu. Andrej spe�ni� ich ��danie, lecz stanowczo odrzuci� propozycj� wsp�pracy: chcia� pozosta� na uniwersytecie i naucza�, a poczynania bestialskich agent�w Securitate zn�caj�cych si� nad niewinnymi Rumunami mierzi�y go i napawa�y odraz�. Na rezultaty nie musia� d�ugo czeka�. Na ca�� rodzin� na�o�ono areszt domowy, zabroniono im podr�owa� i nieustannie obserwowano. Jego c�rka Elena, dziewczyna r�wnie b�yskotliwa, jak on, uko�czy�a wydzia� matematyki i chcia�a p�j�� w �lady ojca.
W grudniu 1989 w Rumunii si� zagotowa�o. Wybuch�y zamieszki i protesty przeciwko znienawidzonemu tyranowi, na co Securitate, gwardia pretoria�ska Nicolae Ceausescu, odpowiedzia�a masowymi aresztowaniami i morderstwami. Na Bulwarze 30 Grudnia w Timisoarze zebra� si� olbrzymi t�um demonstrant�w. Wdarli si� do siedziby rumu�skiej partii komunistycznej i zacz�li wyrzuca� przez okna portrety "Geniusza Karpat". Wojsko i agenci Securitate otworzyli ogie�. Strzelano do nich dzie� i noc, a stosy zabitych grzebano w masowych grobach.
Ogarni�ty odraz� Petrescu postanowi� wnie�� sw�j udzia� do walki z tyranem. Zna� najtajniejsze rz�dowe szyfry i doszed� do wniosku, �e najwy�sza pora przekaza� je wrogom komunizmu: Ceaucescu straci�by ��czno�� ze swymi siepaczami, gdy� opozycja zna�aby jego polecenia i rozkazy.
Petrescu d�ugo si� waha�. Czy nie narazi na niebezpiecze�stwo ukochanej �ony Simony i uwielbianej c�rki Eleny? Gdyby agenci Securitate odkryli, �e zdradzi� - a odkryliby natychmiast, poniewa� tylko on zna� kody �r�d�owe - on i jego rodzina zostaliby aresztowani i straceni.
Nie, musia� uciec. Za granic�. Ale �eby to zrobi�, musia� najpierw nawi�za� kontakt z kim�, kto mu pomo�e. Z kim� pot�nym, wp�ywowym, dysponuj�cym odpowiednimi �rodkami, najlepiej z obc� agencj� wywiadowcz�, z CIA albo KGB, z kim�, kto by�by w stanie wywie�� z kraju i jego, i jego rodzin�.
Przera�ony zacz�� ostro�nie rozpytywa�. Mia� du�o znajomych, a znajomi mieli swoich znajomych. Z�o�y� propozycj�, postawi� warunki. Brytyjczycy i Amerykanie umyli r�ce. Rz�dy Wielkiej Brytanii i Stan�w Zjednoczonych nie wtr�ca�y si� w sprawy wewn�trzne Rumunii. Ofert� zdecydowanie odrzucono.
I nagle, kt�rego� ranka, skontaktowa� si� z nim pewien Amerykanin, przedstawiciel agencji wywiadowczej dzia�aj�cej niezale�nie od CIA. Tak, byli zainteresowani, chcieli mu pom�c. Mieli odwag�, kt�rej innym zabrak�o.
Szczeg�y operacyjne zosta�y opracowane przez najlepszych logist�w Dyrektoriatu, wycyzelowane przez Brysona i skonsultowane z Tedem Wallerem. Bryson mia� wywie�� z Rumunii nie tylko matematyka z rodzin�, ale i pi�cioro innych dysydent�w, dw�ch m�czyzn i trzy kobiety, kt�rych uznano za cenne �r�d�o informacji wywiadowczych. Dotarcie do Rumunii nie stanowi�o wi�kszego problemu. Polecia� na W�gry, w Nyirabrany wsiad� do poci�gu i z autentycznym rumu�skim paszportem w kieszeni przekroczy� granic� w Yalea Lui Mihai. By� w poplamionym kombinezonie, mia� zrogowacia�e palce i twarde d�onie, wygl�da� jak typowy kierowca - celnicy ledwie na niego spojrzeli. Kilka kilometr�w za Yalea Lui Mihai czeka�a na niego ci�ar�wka podstawiona przez agenta Dyrektoriatu, stary rumu�ski ropniak, kompletny rz�ch, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Naturalnie w�z zosta� odpowiednio zmodyfikowany i gdyby kto� otworzy� tyln� klap�, ujrza�by stert� skrzy� rumu�skiego wina i miejscowej �liwowicy, zwanej tzuica. Jednak�e skrzy� by�o w