1745
Szczegóły |
Tytuł |
1745 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1745 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1745 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1745 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
TYTU�: "BRACTWO r�y"
autor: David Morrell
(Prze�o�y�: Krzysztof Adamski)
Dla Donny
Im szybciej mijaj� lata
tym silniejsza jest mi�o��
PROLOG
UK�AD ABELARDA
Uczcie ich polityki i wojny,
by ich synowie mogli studiowa�
medycyn� i matematyk�,
a wnuki mia�y prawo zajmowa� si�
poezj�, muzyk� i architektur�...
John Adams
ZBIEG
Pary�, wrzesie� 1118 roku.
Pierre Abelard, przystojny kanonik z Katedry Notre Dame, uwi�d� swoj� pi�kn� uczennic� Heloiz�. Zasz�a w ci���, a doprowadzony tym do w�ciek�o�ci jej wuj Fulbert zap�on�� pragnieniem zemsty. Wczesnym niedzielnym rankiem trzej wynaj�ci przez Fulberta zab�jcy napadli Abelarda, kiedy ten udawa� si� na msz�, wykastrowali go i pozostawili, by zmar� z powodu odniesionych ran. Ten jednak prze�y�, ale w obawie przed dalsz� zemst� szuka� schronienia. Pocz�tkowo zbieg� do klasztoru Saint Denis pod Pary�em. Kiedy wraca� do zdrowia, dowiedzia� si�, �e pewni ludzie ubiegaj�cy si� o wzgl�dy Fulberta ponownie spiskuj� przeciwko niemu. Uciek� wi�c po raz drugi, tym razem do Quincey, niedaleko Nogent, gdzie znalaz� bezpieczne schronienie, kt�remu nada� nazw� "Paraclete" - Pocieszyciel - na cze�� Ducha �wi�tego.
I w ten oto spos�b znalaz� wreszcie sanktuarium.
REGU�A SANKTUARI�W
Pary�, wrzesie� 1938 roku.
W niedziel�, dwudziestego �smego Edouard Daladier, minister obrony Francji, wyg�osi� przez radio nast�puj�cy komunikat do narodu francuskiego:
Dzi�, wczesnym przedpo�udniem otrzyma�em od rz�du niemieckiego zaproszenie na spotkanie z kanclerzem Hitlerem, panem Mussolinim i panem Chamberlainem w Monachium. Zaproszenie to przyj��em.
Nast�pnego popo�udnia, kiedy w Monachium odbywa�y si� rozmowy, pewien aptekarz na us�ugach gestapo zapisa� w swoim notesie, �e ostatni z pi�ciu czarnych mercedes�w, rocznik 1938, min�� jego punkt obserwacyjny w aptece i podjecha� przed niepozornie wygl�daj�cy, licowany kamieniem budynek przy Bergener Strasse 36 w Berlinie. Tak jak i poprzednio, pot�nie zbudowany kierowca w cywilnym ubraniu wysiad� z samochodu, dyskretnie zlustrowa� przechodni�w na ruchliwej ulicy i otworzy� drzwiczki swemu jedynemu pasa�erowi, elegancko ubranemu starszemu m�czy�nie. Wprowadziwszy pasa�era przez ci�kie drewniane drzwi do trzypi�trowego budynku kierowca uda� si� do odleg�ego o trzy przecznice magazynu, by czeka� na dalsze polecenia.
Ostatni z przyby�ych d�entelmen�w zostawi� sw�j p�aszcz i kapelusz u wartownika, siedz�cego przy biurku za metalow� barierk� w niszy po prawej stronie drzwi. Wartownik taktownie nie obszuka� m�czyzny, jednak poprosi� go o pozostawienie teczki. I tak nie b�dzie jej potrzebowa�, robienie notatek by�o zabronione.
Nast�pnie wartownik sprawdzi� jego dokumenty i nacisn�� guzik pod biurkiem, tu� obok le��cego lugera. Momentalnie pojawi� si� drugi agent gestapo i odprowadzi� go�cia do pokoju na drugim ko�cu holu. M�czyzna wszed� do �rodka. Agent zamkn�� za nim drzwi.
Go�ciem by� John "Teksa�czyk" Auton. Mia� pi��dziesi�t pi�� lat. By� wysoki, przystojny, nosi� w�sy koloru pieprzu i soli. Nie zwlekaj�c usiad� na wolnym krze�le i got�w do rozm�w skin�� g�ow� pozosta�ym czterem m�czyznom, kt�rzy zjawili si� przed nim. Zna� ich dobrze. Nazywali si�: Wilhelm Smeltzer, Anton Girard, Percival Landish i W�adimir �azensokow. Byli szefami wywiad�w Rzeszy Niemieckiej, Francji, Anglii i Zwi�zku Radzieckiego Auton reprezentowa� ameryka�ski Departament Stanu.
Pok�j pozbawiony by� jakichkolwiek sprz�t�w, poza krzes�ami i popielniczkami le��cymi przed ka�dym z obecnych. �adnych mebli, obraz�w, p�ek na ksi��ki, zas�on czy dywan�w. Nie by�o nawet �yrandola. Ten surowy wystr�j wn�trza by� pomys�em Smeltzera, kt�ry w ten spos�b chcia� upewni� zebranych, �e nie ukryto tu �adnych mikrofon�w.
- Panowie - powiedzia� Smeltzer - s�siednie pokoje s� puste.
- Monachium - zauwa�y� Landish.
Smeltzer roze�mia� si�. - Jak na Anglika przechodzi pan od razu do rzeczy.
- Dlaczego pan si� �mieje? - zapyta� Smeltzera Girard. - Wszyscy wiemy, �e w�a�nie teraz Hitler ��da, �eby m�j kraj i Anglia wycofa�y swoje gwarancje wobec Czechos�owacji, Polski i Austrii. - Ze wzgl�du na Amerykanina m�wi� po angielsku.
Smeltzer zapali� papierosa, unikaj�c odpowiedzi.
- Czy Hitler ma zamiar wkroczy� do Czechos�owacji? - zapyta� �azensokow.
Smeltzer wzruszy� ramionami i wydmucha� dym. - Zaprosi�em pan�w tutaj, gdy� jako przedstawiciele tej samej profesji powinni�my by� przygotowani na ka�d� ewentualno��.
"Teksa�czyk" Auton zmarszczy� brwi.
- Nie darzymy szacunkiem ideologii naszych pa�stw - ci�gn�� Smeltzer - ale w pewien spos�b jeste�my do siebie podobni. Uwielbiamy skomplikowan� struktur� naszej profesji.
Skin�li g�owami.
- Chce pan zaproponowa� nam nowe komplikacje? - zapyta� Rosjanin.
- Ch�opcy, dlaczego do cholery, nie powiecie, co wam chodzi po g�owie - wycedzi� "Teksa�czyk" Auton. Rozleg�y si� chichoty.
- Takie bezpo�rednie stawianie sprawy niweczy po�ow� przyjemno�ci - odpowiedzia� mu Girard i zwr�ci� si� wyczekuj�co w stron� Smeltzera.
- Bez wzgl�du na wynik nadchodz�cej wojny - ci�gn�� Smeltzer - musimy zagwarantowa� sobie nawzajem, �e nasi przedstawiciele uzyskaj� mo�liwo�� ochrony.
- Niemo�liwe - o�wiadczy� Rosjanin.
- Jakiego rodzaju ochrony? - zapyta� Francuz.
- Ma pan na my�li pieni�dze? - doda� "Teksa�czyk".
- S� niestabilne. To musi by� z�oto lub brylanty - zauwa�y� Anglik.
Niemiec skin�� g�ow�. - M�wi�c bardziej precyzyjnie, chodzi o bezpieczne miejsca, w kt�rych mo�na je pozostawi�. Na przyk�ad sprawdzone banki w Genewie, Lizbonie i Meksyku.
- Z�oto - szyderczo powiedzia� Rosjanin. - A co panowie proponuj�, by�my zrobili z tym kapitalistycznym towarem?
- Za�o�y� system sanktuari�w - odpar� Smeltzer.
- Co w tym nowego? Przecie� ju� je mamy - zauwa�y� Auton. Pozostali nie zwr�cili na niego uwagi.
- Domy�lam si�, �e r�wnie� pensjonaty? - zapyta� Smeltzera Girard.
- To oczywiste - odpowiedzia� Niemiec. - Pozwol� mi panowie na kilka wyja�nie� ze wzgl�du na obecno�� mojego ameryka�skiego przyjaciela. Ka�da z naszych instytucji ma ju� swoje sanktuaria, to prawda. Bezpieczne miejsca, gdzie Agenci mog� uda� si�, by - powiedzmy - wypocz��, odebra� instrukcje lub przes�ucha� informatora. Mimo �e ka�dy wywiad stara si� zachowa� te miejsca w tajemnicy, w ko�cu inne wywiady dowiaduj� si� o ich lokalizacji, zatem miejsca te nie s� naprawd� bezpieczne. Cho� broni� ich uzbrojeni ludzie, przewa�aj�ce si�y wroga mog� zdoby� ka�de sanktuarium i zabi� ka�dego, kto szuka tam azylu.
"Teksa�czyk" Auton wzruszy� ramionami. - Ryzyko jest nieuniknione.
- W�a�nie si� nad tym zastanawiam - ci�gn�� Niemiec. - Chcia�bym zaproponowa� co� nowego: pewne rozwini�cie tej koncepcji i jej udoskonalenie. W ekstremalnych okoliczno�ciach agent z dowolnego wywiadu mia�by szans� na azyl w starannie dobranych miastach na ca�ym �wiecie. Proponuj� Buenos Aires, Poczdam, Lizbon� i Oslo. Wszyscy prowadzimy tam interesy.
- Aleksandria - podda� Anglik.
- To do przyj�cia.
- Montreal - powiedzia� Francuz. - Je�eli wojna potoczy si� nie po mojej my�li, mo�e b�d� tam mieszka�.
- Chwileczk� - powiedzia� "Teksa�czyk". - Chcecie, �ebym uwierzy�, �e w tych sanktuariach wasi ch�opcy podczas wojny nie zabij� moich ch�opc�w?
- Dop�ki wrogi agent pozostanie wewn�trz, nic mu nie grozi - powiedzia� Niemiec. - W naszym zawodzie wszyscy zdajemy sobie spraw�, �e stale towarzysz� nam niebezpiecze�stwo i napi�cie. Przyznaj�, �e nawet Niemcy czasami potrzebuj� odpoczynku.
- Uspokojenia nerw�w, zagojenia ran - doda� Francuz.
- To nam si� nale�y - powiedzia� Anglik. - A je�eli jaki� agent chce si� wycofa� na zawsze z zawodu, powinien mie� mo�liwo�� przenie�� si� z sanktuarium do pensjonatu i korzysta� z immunitetu do ko�ca �ycia. Oczywi�cie musi otrzyma� z�oto i diamenty na fundusz emerytalny.
- W nagrod� za wiern� s�u�b� - powiedzia� Niemiec. - B�dzie to zach�t� dla nowych rekrut�w.
- Je�eli wypadki potocz� si� tak, jak przewiduj� - zauwa�y� Francuz - wszyscy mo�emy potrzebowa� zach�ty.
- A je�li wypadki potocz� si� tak, jak ja przewiduj� - odpar� Niemiec - b�d� dysponowa� wystarczaj�c� zach�t�. Jestem rozwa�nym cz�owiekiem. Czy wszyscy si� ze mn� zgadzaj�?
- Jakie gwarancje otrzymamy, �e naszym ludziom nic nie grozi w tych sanktuariach? - zapyta� Anglik.
- S�owo koleg�w z bran�y.
- Jaka kara w razie naruszenia uk�adu?
- Najwy�sza.
- Zgoda - powiedzia� Anglik.
Amerykanin i Rosjanin zachowali milczenie.
- Wyczuwam jaki� op�r u przedstawicieli naszych m�odszych nacji - stwierdzi� Niemiec.
- Zgadzam si� i spr�buj� uzyska� odpowiednie fundusze - powiedzia� Rosjanin. - Ale nie mog� zapewni� wsp�pracy Stalina. Nigdy nie zezwoli na ochron� obcych agent�w na terenie Zwi�zku Radzieckiego.
- Ale gwarantuje pan nietykalno�� wrogiego agenta, dop�ki ten znajduje si� w wyznaczonym sanktuarium? Rosjanin skin�� niech�tnie g�ow�.
- A pan, Auton?
- No dobrze. P�jd� na to. Dorzuc� troch� pieni�dzy, ale nie chc� �adnego z tych schronisk na ameryka�skim terytorium.
- A wi�c, uwzgl�dniaj�c te zastrze�enia, wszyscy si� zgadzaj�? Zebrani skin�li g�owami.
- B�dziemy potrzebowa� jakiej� zaszyfrowanej nazwy dla tego uk�adu - powiedzia� Landish.
- Proponuj� "hospicjum" -powiedzia� Smeltzer.
- Nie do przyj�cia - sprzeciwi� si� Anglik. - Po�ow� szpitali nazywa si� hospicjami.
- W takim razie zaproponuj� co� innego - odezwa� si� Francuz. - Wszyscy jeste�my wykszta�conymi lud�mi. Z pewno�ci� przypominaj� sobie panowie histori� mojego rodaka z czas�w �redniowiecza: Pierre'a Abelarda.
- Kogo? - zapyta� "Teksa�czyk" Auton. Girard wyt�umaczy�.
- Poszed� wi�c do ko�cio�a i tam zapewniono mu ochron�? - upewni� si� Auton.
- Tak. Sanktuarium.
- W takim razie nazwijmy to uk�adem - zdecydowa� Smeltzer. - Uk�adem Abelarda.
Dwa dni p�niej, pierwszego pa�dziernika, w �rod�, francuski minister obrony Daladier po spotkaniu z Hitlerem w Monachium, przylecia� do Pary�a.
Jego samolot wyl�dowa� na lotnisku Le Bourget. Kiedy pojawi� si� w drzwiach, powita�y go faluj�ce t�umy skanduj�c: "Niech �yje Francja! Niech �yje Anglia! Niech �yje pok�j"!
Wymachuj�c flagami i wi�zankami kwiat�w t�um prze�ama� solidne barierki ustawione przez policj�. Reporterzy wbiegli na aluminiowy podest, by przywita� ministra obrony.
Daladier sta� oniemia�y.
Zwracaj�c si� do Foucaulta z agencji Reutera mrukn��: - Niech �yje pok�j? Czy oni nie rozumiej�, co zamierza Hitler? Banda idiot�w!
Pary�, godzina siedemnasta, trzeciego wrze�nia 1939 roku.
W g�o�nikach radiowych spiker przerwa� "Michelin Theater", by oznajmi�, �e Francja znalaz�a si� oficjalnie w stanie wojny z Niemcami.
Radio zamilk�o.
W Buenos Aires, Poczdamie, Lizbonie, Oslo, Aleksandrii i w Montrealu zainaugurowa�y dzia�alno�� mi�dzynarodowe sanktuaria najwi�kszych w �wiecie organizacji wywiadowczych. W 1941 roku sie� ta obj�a r�wnie� Japoni�, a w 1953 Chiny.
Sanktuaria zacz�y dzia�a�.
KSI�GA PIERWSZA
SANKTUARIUM
CZ�OWIEK Z NAWYKAMI
I.
Vail, Kolorado.
�nieg pada� coraz g�ciej, o�lepiaj�c Saula. Ostro pracuj�c na stoku, zje�d�a� na nartach w coraz g��bszym puchu. Wszystko - niebo, powietrze, ziemia - przybra�o bia�� barw�. W polu widzenia mia� tylko bia�e k��by �niegu. Szusowa� w d� przez mleczny chaos.
Istnia�a mo�liwo��, �e uderzy w drzewo lub spadnie z niewidocznego urwiska. Nie dba� o to. Ogarn�a go euforia. Wyszczerzy� z�by w u�miechu, wiatr ch�osta� mu policzki. Skr�ci� christiani� w lewo, a potem w prawo. Wyczu�, �e stok �agodnieje, pojecha� wi�c w d� "na krech�".
Nast�pne zbocze b�dzie bardziej strome. Otoczony bia�� po�wiat� odepchn�� si� kijkami, by nabra� pr�dko�ci. Czu� ssanie w �o��dku. Uwielbia� to. Pustka. Z przodu i z ty�u nie by�o nic. Ani przesz�o��, ani przysz�o�� nie mia�y znaczenia. Istnia�o tylko teraz - i to by�o cudowne.
Zamajaczy� przed nim ciemny kszta�t.
Ostro skr�ci� w lewo i zatrzyma� si� wbijaj�c kraw�dzie nart w �nieg. Czu� jak krew pulsuje mu w skroniach. Jaka� sylwetka przemkn�a przed nim z prawej strony w lew� i rozp�yn�a si� w �niegu.
Szeroko otwieraj�c ukryte za goglami oczy stara� si� co� dostrzec. Mimo wiatru us�ysza� krzyk. Zaintrygowany zjecha� p�ugiem w tym kierunku.
W k��bach burzy �nie�nej pojawi�y si� cienie. �ciana lasu.
J�k.
Ujrza� rozci�gni�tego na drzewie narciarza. Na �niegu wida� by�o plamy krwi. Pod kominiark� Saul zagryz� wargi. Nachyli� si� i zauwa�y� karmazynowy strumyczek sp�ywaj�cy z czo�a narciarza oraz wygi�t� groteskowo nog�.
M�czyzna. G�sta broda. Umi�niona klatka piersiowa.
Saul nie m�g� wyruszy� po pomoc - w chaosie burzy �nie�nej by�o ma�o prawdopodobne, �e odnajdzie to miejsce. A co gorsze, nawet gdyby sprowadzi� pomoc, do tego czasu narciarz m�g�by zamarzn�� na �mier�.
Pozosta�o tylko jedno wyj�cie. Nie ma co opatrywa� ran na g�owie lub z�aman� nog�. Nic by to nie da�o; szkoda czasu. Zdj�� narty - swoje i rannego. Po�pieszy� w stron� sosny i od�ama� g�sto pokryt� ig�ami ga���.
Po�o�y� j� na �niegu i przesun�� na ni� rannego, uwa�aj�c, by zdrowa noga u�o�ona by�a pod z�aman�. Chwyci� za koniec ga��zi i, pochylony, zacz�� j� ci�gn��. �nieg zacina� coraz dokuczliwiej w twarz, a mimo r�kawic narciarskich mr�z k�sa� d�onie. Jednak nie ustawa� i centymetr po centymetrze schodzi� w d�.
M�czyzna j�kn��, kiedy Saul przeci�ga� go przez wykrot. �nieg oblepi� ich ca�kowicie. Ranny narciarz drgn�� i omal nie spad� z ga��zi.
Saul po�piesznie u�o�y� go ponownie na konarze. Nagle znieruchomia� - czyja� d�o� chwyci�a go za rami�.
Odwr�ci� si� gwa�townie i spojrza� na pochylaj�c� si� nad nim sylwetk� z czarnym napisem "Patrol narciarski" na ��tym kombinezonie z kapturem.
- W d� stoku! Sto metr�w! Sza�as! - wrzasn�� m�czyzna pomagaj�c Saulowi.
Poci�gn�li narciarza po zboczu. Saul wpad� na sza�as, zanim zdo�a� go dostrzec; plecami-opar� si� o dach z blachy falistej. Szarpn�� za drzwi i, potykaj�c si� wpad� do �rodka. Zawodzenie wichru przycich�o. Zapanowa�a cisza.
Wyszed� z pustego sza�asu i pom�g� ratownikowi wci�gn�� zakrwawionego narciarza do �rodka.
- Panu nic si� nie sta�o? - zapyta� Saula, kt�ry w odpowiedzi pokr�ci� g�ow�. - Prosz� tu z nim zosta�, a ja sprowadz� pomoc - ci�gn��. - Wr�cimy �nie�nym skuterem za pi�tna�cie minut.
Saul skin�� g�ow�.
- �wietnie si� pan spisa� - pochwali� go ratownik - Trzymajcie si�. Nie damy wam zamarzn��.
Wyszed� i zamkn�� za sob� drzwi. Saul opar� si� o �cian� i g��boko oddychaj�c osun�� si� na ziemi�. Wpatrywa� si� w j�cz�cego, mrugaj�cego powiekami narciarza.
- Niech pan nie rusza nog� - powiedzia�. M�czyzna drgn�� i skin�� g�ow�. - Dzi�ki. Saul wzruszy� ramionami.
Zaciskaj�c z b�lu powieki ranny powiedzia�: - Koszmarne partactwo.
- Zdarza si�.
- Nie powinno. Proste zlecenie.
Saul nie zrozumia�. M�czyzna najwyra�niej majaczy�.
- Nie przewidzia�em zamieci - gniewnie powiedzia� ranny. Pulsowa�y mu skronie. - Idiota ze mnie.
Saul us�ysza� przebijaj�cy si� przez odg�osy burzy odleg�y ryk zbli�aj�cych si� skuter�w �nie�nych. - Ju� jad�.
- By� pan kiedy� na nartach w Argentynie?
Saul poczu� ucisk w gardle. Majaczenie? Chyba nie.
- Raz. Dosta�em krwotoku z nosa.
- Aspiryna ...
- ... pomaga na b�l g�owy - uzupe�ni� has�o Saul.
- Dzi� wieczorem o dziesi�tej. - M�czyzna j�kn��. - Cholerna zamie�. Kto m�g� przewidzie�, �e przez ni� spartacz� robot�?
Ryk silnik�w wzm�g� si�; skutery stan�y przed sza�asem. Drzwi otworzy�y si� gwa�townie i do �rodka wesz�o trzech ratownik�w z Patrolu Narciarskiego.
- W dalszym ci�gu czuje si� pan dobrze? - zapyta� jeden z nich Saula.
- Ze mn� wszystko w porz�dku. Ale ten go�� majaczy.
II.
Trzeba ustali� sta�y rozk�ad zaj��. Ka�dego dnia Saul dzia�a� zgodnie z przyj�tym schematem, pojawiaj�c si� w ustalonych miejscach o ustalonej porze. �sma trzydzie�ci - �niadanie w kawiarni hotelowej. Potem p�godzinny spacer, zawsze t� sam� tras�. Dwadzie�cia minut kartkowania w ksi�garni. Jedenasta: narty - konsekwentnie na tych samych stokach.
Z dw�ch powod�w. Po pierwsze -je�eli kurier zechce skontaktowa� si� z nim, o ka�dej porze b�dzie wiedzia�, gdzie mo�e go spotka� - chocia� w�a�nie by� �wiadkiem, jak przypadek mo�e zagrozi� efektywno�ci takiej procedury. Po drugie - je�eli Saul jest �ledzony, jego ruchy b�d� tak �atwe do przewidzenia, �e mog� sprowokowa� ogon do pope�nienia pomy�ki.
Dzi�, bardziej ni� zwykle, musia� unikn�� wszelkich podejrze�. Pom�g� zwie�� rannego do ambulansu. W schronisku porozmawia� z ratownikami w biurze Narciarskiego Patrolu, czekaj�c na okazj� do wymkni�cia si�. W pokoju hotelowym zrzuci� kombinezon narciarski i w�o�y� d�insy oraz sweter. W barze pojawi� si� o zwyk�ej dla niego porze. Usiad� w zadymionej kawiarni i popija� coca-col� przygl�daj�c si� rysunkowym filmom na gigantycznym ekranie telewizyjnym.
O si�dmej, jak zawsze, zjad� kolacj� w restauracji hotelowej. O �smej wybra� si� na film, w kt�rym Burt Reynolds �ciga� si� samochodami. Ogl�da� go ju� wcze�niej i wiedzia�, �e ko�czy si� za kwadrans dziesi�ta. Kino wybra� ze wzgl�du na automat telefoniczny znajduj�cy si� w toalecie m�skiej. Upewni� si�, �e kabiny s� puste, wrzuci� do aparatu odpowiedni� liczb� monet i dok�adnie o dziesi�tej, zgodnie z poleceniem m�czyzny ze stoku, nakr�ci� zapami�tany numer.
Ochryp�y m�ski g�os zapozna� go z wynikami mecz�w koszyk�wki. Saul nie zwraca� uwagi na nazwy zespo��w. Interesowa�y go jedynie liczby; w sumie by� o ich dziesi��. Razem tworzy�y mi�dzystanowy numer telefoniczny. Powt�rzy� go w pami�ci.
Wyszed� z toalety i dyskretnie zlustrowa� hol, sprawdzaj�c, czy nie jest obserwowany.
Nie dostrzeg� �adnych oznak, �e jest �ledzony, cho� naprawd� dobry ogon nie pozwoli�by si� zauwa�y�.
Wyszed� z kina, uradowany, �e zadymka wci�� trwa. W ciemno�ciach zamieci w�lizn�� si� w boczn� uliczk�, potem w jeszcze jedn� i zaczeka� w alejce, by upewni� si�, �e nikt za nim nie idzie.
Nikt nie szed�.
Przeszed� na drug� stron� ulicy i w odleg�ym o dwie przecznice przypadkowym barze skorzysta� z telefonu. Automat stal obok elektronicznych gier, w ich ha�asie nakr�ci� numer, jaki mu podano.
Kusz�cy kobiecy g�os odpowiedzia�: - S�u�ba Informacyjna Ameryka�skiego Stowarzyszenia Kierowc�w.
- Romulus.
- Ma pan spotkanie. Wtorek. Dziewi�ta rano. Denver. Cody Road 48.
Odwiesi� s�uchawk�. Wyszed� z baru i pod os�on� �nie�ycy pojawi� si� w hotelu, tak wyliczaj�c czas, by wygl�da�o na to, �e po seansie wybra� si� na zwyczajowy trzydziestominutowy spacer.
- Jakie� wiadomo�ci dla Grismana? - zapyta� recepcjonist�. -Pok�j dwie�cie jedena�cie.
- Niestety nie, prosz� pana.
- W porz�dku.
Nie skorzysta� z windy i schodami wszed� na g�r�. Umieszczony pod drzwiami jego pokoju w�os pozosta� dok�adnie tam, gdzie zostawi� go wychodz�c; w ten spos�b upewni� si�, �e nikt nie wszed� do �rodka podczas jego nieobecno�ci. Jeszcze jeden rutynowy dzie�.
Z dwoma wyj�tkami.
III.
Trzymaj si� ustalonej procedury. Saul kupi� bilet w ostatnim momencie i wszed� do autobusu, kiedy kierowca uruchomi� silnik. Usiad� z ty�u i obserwowa�, czy kto� wchodzi po nim.
Nikt nie wszed�.
Podczas gdy autobus wyje�d�a� z dworca, usiad� wygodniej, wpatruj�c si� w hoteliki Vail i odleg�e punkty narciarzy na o�nie�onych stokach g�r.
Lubi� autobusy. Zajmuj�c miejsce z ty�u zawsze m�g� sprawdzi�, czy kto� go �ledzi. Kupno biletu nie wymaga�o wci�gni�cia nazwiska do komputerowego banku danych; z tego te� powodu nie polecia� samolotem ani nie wynaj�� samochodu - nie chcia� pozostawi� po sobie �ladu. Co wi�cej, autobus po drodze zatrzymywa� si� kilkakrotnie. M�g� wysi��� na ka�dym z przystank�w, nie zwracaj�c na siebie uwagi.
Chocia� wykupi� bilet do Salt Lake City, wcale nie mia� zamiaru tam dotrze�. Po godzinnej je�dzie z Vail na zach�d wysiad� w Placer Springs. Odczeka� chwil�, upewniaj�c si�, czy kto� wyszed� za nim, i kupi� bilet do Denver. Wsiad� do nast�pnego autobusu jad�cego na wsch�d i opad� na siedzeniu z ty�u. Przeanalizowa� swoje post�powanie i doszed� do wniosku, �e nie pope�ni� �adnego b��du. Gdyby go kto� �ledzi�, z pewno�ci� by�by teraz zaskoczony, wkr�tce zacz��by si� denerwowa� i prowadzi� gor�czkowe rozmowy telefoniczne. Nie mia�o to dla Saula znaczenia. Teraz by� wolny.
I gotowy do pracy.
IV.
Wtorek, dziewi�ta rano. Wiatr w Denver wyciska� �zy z oczu. Wisz�ce nad g�rami szare chmury upodobnia�y ranek do zmierzchu. Mimo pikowanej kurtki dr�a� z zimna, stoj�c na rogu ulicy w dzielnicy podmiejskiej. Zmru�onymi oczyma wpatrywa� si� w budynek mi�dzy przecznicami.
Budynek by� d�ugi, niski i szary. Odliczaj�c od naro�nej kamienicy Saul zorientowa� si�, �e dom stoi przy Cody Street 48. Przeszed� przez zmieniaj�cy si� w b�oto �nieg i stan�� przed budynkiem. Dotar� tu miejskimi autobusami, cz�sto przesiadaj�c si� po drodze, jednak na wszelki wypadek rozejrza� si� dooko�a. Dostrzeg� kilka samochod�w; �aden nie wydal mu si� znajomy.
Tu� przed domem zatrzyma� si� zdziwiony, wpatruj�c si� szeroko otwartymi oczami w gwiazd� Dawida nad drzwiami. Synagoga? By� �ydem i zastanawia� si�, czy dobrze zrozumia� instrukcj�. Oczywi�cie zdarza�y mu si� ju� spotkania w dziwnych miejscach ...
Ale synagoga? Ciarki przebieg�y mu po krzy�u.
Niech�tnie wszed� do �rodka. Zobaczy� przed sob� mroczny hol. Rozszerzonymi nozdrzami wci�ga� zapach kurzu. Trzask zamykanych drzwi odbi� si� echem we wn�trzu.
Zapad�a cisza. Ze skrzynki na stole wybra� jarmu�k�, w�o�y� czarn� czapeczk� na ty� g�owy i z zaci�ni�tymi ustami otworzy� nast�pne drzwi.
�wi�tynia. G�ste i ci�kie powietrze zdawa�o si� by� przesycone napi�ciem. Odnosi� wra�enie, �e co� go przygniata. Ruszy� do przodu.
W pierwszej �awce siedzia� m�czyzna, wpatruj�c si� w bia�a kurtyn� skrywaj�c� Ark�. Lata u�ywania wy�wieci�y jego jarmu�k�. Stary cz�owiek spu�ci� wzrok na modlitewnik.
Saul wstrzyma� oddech. Poza tym starcem w �wi�tyni nie by�o nikogo. Co� tu nie w porz�dku.
Stary cz�owiek odwr�ci� si� w jego stron�. Saul zastyg� w napi�ciu.
- Shalom - powiedzia� starzec. Niemo�liwe.. Tym cz�owiekiem by�...
V.
...Eliot.
Sta� obok �awki. Jak zawsze mia� na sobie czarny garnitur z kamizelk�. Tego samego koloru p�aszcz i filcowy kapelusz le�a�y na siedzeniu obok. Mia� sze��dziesi�t siedem lat; by� aryjczykiem - wysokim, wychudzonym i przygarbionym. W �ci�gni�tej, szarej zatroskanej twarzy l�ni�y ciemne oczy.
- Shalom - odpowiedzia� Saul, u�miechaj�c si� ciep�o. Kiedy podchodzi� do starszego pana, co� d�awi�o go w gardle.
Obj�li si�. Czuj�c na swoim policzku pomarszczone wargi, Saul odda� poca�unek. Przyjrzeli si� sobie uwa�nie.
- Dobrze wygl�dasz - powiedzia� Saul.
- K�amstwo, ale bior� je za dobr� monet�. To ty wygl�dasz dobrze.
- Trening.
- Jak twoje rany?
- Bez powik�a�.
- Postrza� brzucha. - Eliot pokr�ci� g�ow�. - Kiedy us�ysza�em o tym, co si� sta�o, chcia�em ci� odwiedzi�.
- Ale nie mog�e�. Rozumiem to.
- Mia�e� dobr� opiek�?
- Przecie� wiesz. Przys�a�e� najlepszych lekarzy.
- Najlepszy zas�uguje na najlepsze.
Saul zmiesza� si�. Rok temu by� najlepszy. Ale teraz? - K�amstwo - powiedzia�. - Nie zas�u�y�em na to.
- Wci�� �yjesz.
- Mam szcz�cie.
- Umiej�tno�ci. Komu� gorszemu nie uda�oby si� uciec.
- Nie powinno do tego doj�� - powiedzia� Saul. - To ja planowa�em operacj�. S�dzi�em, �e uwzgl�dni�em wszystkie czynniki. Myli�em si�. Sprz�taczka... Na mi�o�� bosk�, powinna by� na innym pi�trze. Nigdy nie sprz�ta�a tego pokoju tak wcze�nie.
Eliot roz�o�y� r�ce. - Dok�adnie m�j punkt widzenia. Przypadek. Jego nie mo�na przewidzie�.
- Przecie� wcale tak nie my�lisz - zaprotestowa� Saul. - Zawsze twierdzi�e�, �e s�owo przypadek zosta�o wymy�lone przez ludzi s�abych dla ukrycia swoich pomy�ek. Kaza�e� nam d��y� do perfekcji.
- Zgoda. Ale... - Eliot zmarszczy� brwi - perfekcji nie da si� osi�gn��.
- Mnie prawie si� uda�o. Rok temu. Nie rozumiem, co si� sta�o.
Tak naprawd� to jednak si� domy�la�. Mia� 185 centymetr�w wzrostu i sto kilogram�w mi�ni bez grama t�uszczu. Tyle �e trzydzie�ci siedem lat. Starzej� si�, pomy�la�, powinienem p�j�� w odstawk�. Nie chodzi tylko o t� robot�. Dwie poprzednie te� spapra�em.
- Zn�w przypadek - powiedzia� Eliot. - Czyta�em raporty. To nie by�a twoja wina.
- Patrzysz przez palce na moje b��dy.
- Z powodu ��cz�cych nas wi�z�w? - Eliot pokr�ci� g�ow�. - Nieprawda. Nigdy nie pozwala�em, by wp�ywa�y na m�j os�d. Ale czasami niepowodzenie mo�e przynie�� zbawienny efekt. Pod jego wp�ywem jeste�my w stanie zdoby� si� na wi�cej. - Z wewn�trznej kieszeni marynarki wyj�� dwie kartki.
Saul przeczyta� staranne drukowane pismo na pierwszej z nich. Numer telefonu. Zapami�ta� tre�� i skin�� g�ow�. Eliot pokaza� mu drug�. Instrukcja: sze�� nazwisk, data i adres. Saul ponownie skin�� g�ow�.
Eliot odebra� kartki. Wzi�� do r�ki kapelusz i p�aszcz, wyszed� ze �wi�tyni przez hol i skierowa� si� do m�skiej toalety. Trzydzie�ci sekund p�niej Saul us�ysza� sp�ywaj�c� wod�. By� pewny, �e Eliot spali� kartki i sp�uka� z muszli popi�. Gdyby synagoga by�a na pods�uchu, z samej konwersacji niczego nie da�oby si� wywnioskowa� o tre�ci notatek.
Eliot wr�ci� do �wi�tyni, zak�adaj�c po drodze p�aszcz. - Wyjd� tylnym wyj�ciem.
- Nie, poczekaj. Tak szybko? Mia�em nadziej�, �e porozmawiamy.
- Porozmawiamy. Po zako�czeniu roboty.
- Jak twoje kwiaty?
- To nie jakie� tam kwiaty. To r�e. - Eliot z udawan� nagan� pogrozi� mu palcem. - Przez te wszystkie lata wci�� dokuczasz mi nazywaj�c je kwiatami.
Saul wyszczerzy� z�by w u�miechu.
- Wyobra� sobie - ci�gn�� Eliot - �e wyhodowa�em interesuj�c� odmian�. Niebiesk�. Nigdy jeszcze nie by�o r�y o takim kolorze. Kiedy wpadniesz z wizyt�, poka�� ci j�.
- Nie mog� si� doczeka�. U�cisn�li si� serdecznie.
- Je�eli to ma jakie� znaczenie - powiedzia� Eliot - operacja, kt�r� przeprowadzisz, ma na celu ochron� tego wszystkiego. - Wskaza� gestem r�ki na �wi�tyni�. - Jeszcze jedno. - Si�gn�� do kieszeni p�aszcza i wyci�gn�� baton czekoladowy.
Saul poczu� ucisk w piersiach, kiedy bra� go do r�ki. Czekoladka "Baby Ruth" - Wci�� pami�tasz.
- Zawsze. - W oczach Eliota pojawi� si� smutek.
Saul prze�kn�� z trudem �lin�, patrz�c jak Eliot wychodzi przez zaplecze; ws�uchiwa� si� w trzask zamykanych drzwi. Zgodnie z procedur� odczeka dziesi�� minut i wyjdzie od frontu. Tajemnicza wzmianka Eliota o celu roboty zaniepokoi�a go, ale wiedzia�, �e tylko co� wa�nego mog�o sk�oni� Eliota do osobistego przekazania mu instrukcji.
Z determinacj� zacisn�� pi�ci. Tym razem nie zawiedzie. By� sierot� i nie m�g� pozwoli� sobie na sprawienie zawodu jedynemu ojcu, jakiego kiedykolwiek zna�.
VI.
M�czyzna z w�sami �u� kawa�ek tortilli. Saul wyt�umaczy� mu, na czym polega zadanie. Oczywi�cie nie wymienili �adnych nazwisk. Saul widzia� go po raz pierwszy i nigdy ju� nie zobaczy. Ubrany w dres m�czyzna wytar� serwetk� usta. Podbr�dek mia� przeci�ty do�eczkiem.
Baltimore. Trzy dni p�niej, druga po po�udniu. Meksyka�ska restauracja by�a niemal pusta. Mimo to zaj�li stolik w najbardziej odleg�ym k�cie.
M�czyzna zapali� papierosa i uwa�nie przygl�da� si� Saulowi. - B�dziemy potrzebowali du�ego wsparcia.
- Niekoniecznie - powiedzia� Saul.
- Znasz przecie� zasady.
Saul skin�� g�ow�. Ustalone metody. Zesp� z�o�ony z czternastu ludzi, z kt�rych wi�kszo�� zajmowa�a si� obserwacj�; pozostali kupowali ekwipunek, przekazywali wiadomo�ci, dostarczali alibi. Ka�dy z tych ludzi wiedzia� o innych tak ma�o jak to tylko mo�liwe, a na godzin� przed wkroczeniem specjalist�w do akcji znikali z pola widzenia. Metody efektywne i bezpieczne.
- W porz�dku - powiedzia� m�czyzna Saulowi. - Ale mamy tu sze�ciu do zrobienia. I trzeba to przemno�y� przez czterna�cie, co w efekcie daje osiemdziesi�t cztery. R�wnie dobrze mogliby�my zwo�a� kongres, da� og�oszenie do prasy i sprzedawa� bilety.
- Niekoniecznie - powt�rzy� Saul.
- Powiedz mi wi�c co� na uspokojenie.
- Sprawa rozegra si� r�wnocze�nie - w tym samym czasie i tym samym miejscu.
- A kto wie, kiedy to b�dzie. Mo�emy czeka� ca�y rok.
- Za trzy tygodnie od jutra.
M�czyzna spojrza� w d� na swojego papierosa. Saul powiedzia� mu, gdzie to si� stanie. M�czyzna zgasi� papierosa. - M�w dalej - powiedzia�.
- Mo�emy ograniczy� obserwacje do minimum. Po prostu upewnimy si�, �e ca�a sz�stka pojawi�a si� na spotkaniu.
- By� mo�e. Jednak b�dziemy potrzebowali ��czno�ci. I kogo�, kto dostarczy towar.
- Ty to zrobisz.
- Nie ma sprawy. Ale wniesienie towaru do budynku nie b�dzie �atwe.
- To ju� nie twoje zmartwienie.
- Nie ma sprawy. Ale to nie trzyma si� kupy. Nie podoba mi si�. Je�eli jednak chcesz to za�atwi� w ten spos�b, mo�emy to zrobi� z dwudziestoma lud�mi.
- Zgadza si� - powiedzia� Saul. - Chc� to za�atwi� w ten spos�b.
- O co tu chodzi?
- Powiedzmy, �e przeprowadza�am kilka operacji z lud�mi, kt�rzy mnie zawiedli. Trac� wiar� w cz�owieka.
- �miechu warte.
- Przy tej robocie w miar� mo�liwo�ci chc� polega� na sobie.
- I oczywi�cie na mnie. B�dziesz musia� polega� na mnie. Saul bacznie mu si� przyjrza�. Kelnerka przynios�a rachunek. Ja p�ac� - powiedzia� Saul.
VII.
Posiad�o�� rozci�ga�a si� na ca�ej przestrzeni doliny - trzypi�trowa rezydencja, basen k�pielowy, korty tenisowe, stajnie, soczy�cie zielone pastwisko, �cie�ki do jazdy konnej prowadz�ce przez las bardziej przypominaj�cy park, kaczki na stawie. Le�a� w odleg�o�ci p� mili, zanurzony w wysokiej trawie na poro�ni�tej drzewami skarpie. Ciep�e wiosenne s�o�ce �wieci�o mu za plecami, a jego promienie pada�y pod takim k�tem, �e refleksy w soczewkach lunety nie mog�y ostrzec stoj�cych przed domem ochroniarzy, �e kto� ich obserwuje. Bacznie przyjrza� si� k��bom kurzu na szutrowej drodze - do domu zbli�a�a si� limuzyna; cztery inne sta�y ju� zaparkowane przed gara�em przeznaczonym dla sze�ciu samochod�w. Limuzyna zatrzyma�a si� przed domem. Ochroniarz ruszy� na powitanie wychodz�cego z niej cz�owieka.
- Powinien ju� tam by� - z radiotelefonu le��cego obok Saula odezwa� si� chrapliwy g�os m�czyzny, z kt�rym rozmawia� w Baltimore. Radiotelefon dostrojony by� do rzadko u�ywanego pasma, istnia�o jednak zawsze prawdopodobie�stwo, �e kto� przypadkowo pods�ucha rozmow�, wyposa�ono wi�c radiotelefony w urz�dzenia szyfruj�ce. Tylko kto� z innym dekoderem, dostrojonym do tej rzadko stosowanej cz�stotliwo�ci, m�g� odebra� czysty przekaz. - To ju� ostatni - ci�gn�� g�os. - Sprawd� to�samo��. Je�eli wliczy� go�cia, kt�ry tu mieszka, w strefie jest sze�� cel�w.
Saul nacisn�� guzik "nadawanie" w radiotelefonie. - Zajm� si� nimi st�d. Wracaj do domu. - Wpatrywa� si� przez lunet� w dom. Przybysz wszed� do �rodka, a limuzyna do��czy�a do pozosta�ych przed gara�em.
Sprawdzi� czas. Wszystko idzie zgodnie z planem. Posiad�o�� by�a teraz czujnie strze�ona, jednak tydzie� temu ochrona sk�ada�a si� tylko z jednego cz�owieka przy bramie, drugiego, kt�ry patrolowa� teren, i trzeciego w domu. Przez trzy noce z rz�du za pomoc� noktowizora Starlite Saul obserwowa� posiad�o��, zapoznaj�c si� z rozk�adem wart. Ustali�, o kt�rej dokonywano zmian i o jakiej porze s�abnie czujno�� wartownik�w - wreszcie zdecydowa�, �e czwarta rano b�dzie najlepszym czasem na wypraw�. Pod os�on� ciemno�ci podczo�ga� si� przez las do posiad�o�ci od tylu. Dok�adnie o czwartej dwaj cz�onkowie jego grupy na drodze biegn�cej obok bramy odwr�cili uwag� stra�nik�w udaj�c nastolatk�w gwa�townie naciskaj�cych peda�y gazu podczas wy�cig�w na zrywno��. Korzystaj�c z rozproszenia uwagi ochrony rezydencji, Saul upora� si� z zamkiem podw�jnych drzwi i w�lizn�� do piwnicy. Nie przejmowa� si� systemem alarmowym od momentu, w kt�rym zauwa�y�, �e stra�nik nigdy go nie wy��cza� podczas wchodzenia do domu. W piwnicy zapali� os�oni�t� latark� paluszkow�, ukry� bry�� plastycznego materia�u wybuchowego w rurze od pieca centralnego ogrzewania, uprzednio do��czywszy uruchomiany falami radiowymi detonator. Zebra� sw�j ekwipunek, zamkn�� drzwi i znikn�� w lesie, wci�� s�ysz�c ryki gruchot�w ko�cz�cych wy�cig.
Dwa dni p�niej pe�ny zesp� ochrony szczelnie otoczy� posiad�o��. Podczas przeszukiwania domu jego cz�onkowie mogli odnale�� �adunek wybuchowy, ale ze swojego punktu obserwacyjnego Saul nie zauwa�y� �adnego zamieszania. Stra�nicy zdawali si� zajmowa� wy��cznie otoczeniem domu.
Wkr�tce dowie si�, czy �adunek pozosta� na miejscu. Zerkn�� ponownie na sw�j zegarek; min�o dwadzie�cia minut. Tyle czasu wystarczy�o m�czy�nie z do�eczkiem w brodzie na odjazd. Schowa� radiotelefon i lunet� w plecaku i skupi� wzrok na pojedynczym �d�ble trawy, ograniczaj�c po�� widzenia do t�go stopnia, �e trawka zaprz�tn�a ca�y jego umys�. Uwolniony od emocji, osi�gn�wszy spok�j, wzi�� do r�ki nadajnik radiowy i nacisn�� guzik.
Rezydencja rozlecia�a si� w kawa�ki. Wybuch w piwnicy wyrzuci� j� w g�r� i na boki. �ciany roztrzaska�y si�, a w powietrze uni�s� si� rozrzucony we wszystkie strony gruz. Dach wzni�s� si� do g�ry i opad� z boku w k��bach kurzu i p�omieni. Fala uderzeniowa dotar�a do Saula. Nie zwr�ci� na ni� uwagi i schowa� nadajnik do plecaka. Zignorowa� r�wnie� dudnienie eksplozji i zbieg� ze skarpy do samochodu ukrytego na poro�ni�tej chwastami �cie�ce.
Samoch�d mia� osiem lat. Cz�onek zespo�u odpowiedzialny za transport pos�uguj�c si� przybranym nazwiskiem kupi� go za niewielk� ilo�� got�wki od cz�owieka, kt�ry zamie�ci� w baltimorskiej gazecie og�oszenie o sprzeda�y. Nikt si� nie dowie, �e zaw�drowa� a� tutaj.
Jecha� nie przekraczaj�c dozwolonej pr�dko�ci. By� spokojny; nie pozwala� sobie na uczucie satysfakcji, mimo �e osi�gn�� to, o co prosi� go jego ojciec.
VIII.
SZE�� OS�B ZGINʣO WSKUTEK EKSPLOZJI
COSTIGAN, Virginia /AP/ W czwartek wieczorem z nie wyja�nionych powod�w eksplozja zniszczy�a odosobnion� posiad�o�� Andrew Sage'a, kontrowersyjnego magnata naftowego i doradcy prezydenta do spraw energetyki. Silny wybuch zabi� Sage'a i pi�ciu niezidentyfikowanych go�ci, kt�rzy - jak s�dz� dobrze poinformowane �r�d�a - byli reprezentantami r�nych wielkich ameryka�skich korporacji, wchodz�cych w sk�ad Fundacji Paradygma za�o�onej ostatnio przez Sage'a. - Rodzina pana Sage'a jest w zbyt wielkim szoku, by rozmawia� na ten temat - oznajmi� urz�dnik FBI podczas konferencji prasowej. - O ile uda�o nam si� ustali�. pan Sag� zwo�a� co� w rodzaju szczytu przemys�owego w celu rozwi�zania narodowego kryzysu ekonomicznego.
Oczywi�cie prezydent jest g��boko wstrz��ni�ty. Straci� nie tylko zaufanego doradc�, ale i bliskiego przyjaciela. Podczas eksplozji rodzina Sage'a by�a nieobecna w swojej wiejskiej posiad�o�ci. Kilku cz�onk�w obstawy zosta�o zranionych przez wyrzucone podmuchem kawa�ki gruzu. Ekipa �ledcza kontynuuje przeszukiwanie zgliszcz w celu ustalenia przyczyny wybuchu.
IX.
Saul ponownie przeczyta� artyku� na pierwszej stronie, z�o�y� gazet� i odchyli� si� do ty�u w swoim krze�le. Obok jego stolika w barze przesz�a kelnerka o obfitych, wylewaj�cych si� z kostiumu kszta�tach. Obrzuci� spojrzeniem pianist� w holu, potem przeni�s� wzrok na ha�a�liwe kasyno, w stron� stolik�w do blackjacka i nadzorcy gry bacznie obserwuj�cego t�um.
By� zaniepokojony. Zmarszczy� brwi i pr�bowa� zastanowi� si� nad przyczyn�. Ewakuacja z miejsca akcji odby�a si� bez przyg�d. Pozostawi� samoch�d w handlowej dzielnicy Waszyngtonu i wsiad� w autobus do Atlantic City. Upewni� si�, �e nikt go nie �ledzi.
W takim razie dlaczego si� martwi? Nie przestawa� si� nad tym zastanawia�, ws�uchuj�c si� w klekot automat�w do gry.
Eliot nalega� na u�ycie materia��w wybuchowych. Ale Saul wiedzia�, �e zadanie mo�na by�o wykona� w o wiele mniej widowiskowy spos�b. Tych sze�ciu ludzi mog�o umrze� jeszcze przed spotkaniem z najwyra�niej naturalnych przyczyn, w r�nym czasie i odleg�ych od siebie miejscach kraju: atak serca, wylew, samob�jstwo, wypadek drogowy... By�o jeszcze wiele innych mo�liwo�ci. Ludzie z bran�y dostrzegliby zwi�zek mi�dzy tymi zdarzeniami i zrozumieliby, co to oznacza, oby�oby si� bez rozg�osu. Saul doszed� wi�c do wniosku, �e celem tej akcji by�o nadanie rozg�osu. Ale dlaczego? Instynkt ostrzega� go. Rozg�os k��ci� si� z zasadami, jakie mu wpojono podczas szkolenia. Eliot zawsze k�ad� du�y nacisk na subtelno�� rozwi�za�. W takim razie dlaczego Eliot nagl� si� zmieni�?
Przeszkadza�a mu jeszcze jedna sprawa - Atlantic City, aktualne miejsce pobytu. Po wykonaniu zlecenia zawsze odwiedza� z g�ry ustalon�, nie rzucaj�c� si� w oczy skrzynk� kontaktow� - w tym przypadku szafk� jednej z sal gimnastycznych w Waszyngtonie -zawieraj�c� pieni�dze i instrukcje, gdzie ma znikn��. Eliot wiedzia�, �e Saul preferuje g�ry, zw�aszcza Wyoming i Kolorado. Eliot, w dow�d przychylno�ci - zawsze wyra�a� na nie zgod�. W takim razie dlaczego, do cholery, wys�a� mnie do Atlantic City? - pomy�la�. Nigdy tu nie by�. Nie lubi� t�umu. Tolerowa� go jedynie podczas jazdy na nartach. Tutaj ludzie roili si� wok� niczym insekty.
Co� by�o nie tak. Polecenie u�ycia �adunk�w wybuchowych, przyjazd do Atlantic City - to by�y ra��ce pogwa�cenia rutyny. Ws�uchuj�c si� w stukot ruletki Saul poczu�, �e d�onie go sw�dz�, co by�o oznak� niepokoju.
Opu�ci� bar i podszed� do sto��w z blackjackiem. Nienawidzi� t�umu, ale w szafce w sali gimnastycznej znalaz� dwa tysi�ce dolar�w i polecenie, by zagra�.
Zaakceptowa� t� przykrywk�; znalaz� wolne krzes�o i kupi� �etony za pi��set dolar�w. Postawi� �eton za dwadzie�cia pi�� dolar�w. Dosta� kr�la i kr�low�.
Rozdaj�cy przebi� blackjackiem.
X.
- Cholerne sukinsyny - zakl�� prezydent i uderzy� pi�ci� w otwart� d�o�. Nie spa� przez ca�� noc. Wiadomo�� o eksplozji wstrz�sn�a nim o wiele bardziej ni� ostatnia pr�ba zamachu na jego �ycie. Bardzo si� postarza�. Dr�a� ze zm�czenia. �al i gniew �ci�gn�y mu twarz. - Chc� dosta� tego faceta, kt�ry zabi� mojego przyjaciela. Chc� dorwa� tych skurwysyn�w... - prezydent przerwa� nagle. W przeciwie�stwie do swoich poprzednik�w docenia� m�dro�� milczenia. To, czego nie powiedzia�, nie mo�e by� u�yte przeciwko niemu.
Eliot zastanawia� si�, czy prezydent wie, �e ta�my z nagraniami z rozm�w w Gabinecie Owalnym s� kopiowane.
Dyrektor CIA siedzia� obok Eliota. - KGB natychmiast skontaktowa�o si� z nami. Zdecydowanie zaprzeczyli jakimkolwiek zwi�zkom z t� spraw�.
- Oczywi�cie, �e zaprzeczyli - powiedzia� prezydent.
- Ale wierz� im - powiedzia� dyrektor. - Robota by�a zbyt widowiskowa. To nie w ich stylu.
- W�a�nie chc�, �eby�my tak my�leli. Zmienili swoj� taktyk�, �eby wprowadzi� nas w b��d.
- Z ca�ym szacunkiem, panie prezydencie, ale nie s�dz� - powiedzia� dyrektor. -Zapewniam pana, �e sowietom nie podoba si� zwrot w naszej polityce bliskowschodniej - zerwanie z �ydami i zwr�cenie w stron� Arab�w. Zawsze liczyli na nasze proizraelskie nastawienie. Wykorzystywali je, by ustawia� Arab�w przeciwko nam. Teraz my robimy to, czym oni zajmowali si� do tej pory. S� zdenerwowani.
- A wi�c zgodnie z logik� powinni nam przeszkodzi� - zauwa�y� prezydent. - Nasz uk�ad z Arabami jest prosty. Je�eli odwr�cimy si� od �yd�w, Arabowie sprzedadz� nam taniej rop�. Fundacja Paradygma zosta�a zawi�zana, by utrzyma� w tajemnicy negocjacje z Arabami - zamiast rz�d�w, rozmawiaj� ze sob� biznesmeni. Zniszczenie Fundacji oznacza zerwanie negocjacji i zarazem ostrze�enie pod naszym adresem, by�my nie pr�bowali raz jeszcze.
- Oczywi�cie, to brzmi sensownie - zgodzi� si� dyrektor. - Zbyt sensownie. Rosjanie wiedz�, kogo by�my winili. Gdyby chcieli nam przeszkodzi�, zatarliby �lady. Sta� ich na wi�cej sprytu.
- W takim razie, u diab�a, kto to zrobi�? FBI znalaz�o r�k� Andrewa p� mili od zgliszcz. Chc� wyr�wna� porachunki z tym go�ciem. Kto to zrobi�? Kadafi? Castro?
- Nie s�dz� - powiedzia� dyrektor.
- My to zrobili�my - powiedzia� Eliot. Do tej pory nie odzywa� si�, czekaj�c na w�a�ciwy moment.
Oszo�omiony prezydent obr�ci� si� w stron� Eliota. - My co?
- Przynajmniej po�rednio. Zrobi� to jeden z naszych ludzi. Oczywi�cie nie by�a to oficjalna robota.
- Na Boga! Mam nadziej�.
- powiedzieli�my si� o tym przez przypadek - doda� Eliot.
Dyrektor, kt�ry r�wnocze�nie by� zwierzchnikiem Eliota, obrzuci� go oburzonym spojrzeniem. - Mnie o tym nie powiedzia�e�.
- Nie by�o okazji. Dowiedzia�em si� o tym tu� przed spotkaniem. Obserwowali�my faceta przez kilka miesi�cy. Spartaczy� kilka poprzednich zlece�. Zachowywa� si� nieobliczalnie. Postanowili�my z niego zrezygnowa�. Na trzy tygodnie przed wybuchem znikn�� z pola widzenia. Dzisiaj zjawi� si� ponownie. Uda�o nam si� odtworzy� jego ruchy. Ustalili�my, �e podczas wybuchu by� w pobli�u.
Prezydent zblad�. - S�ucham dalej.
- Jest teraz w Atlantic City. Pod obserwacj�. Wygl�da na to, �e ma du�o pieni�dzy. Przegrywa w blackjacka.
- Sk�d ma tyle pieni�dzy? - zapyta� prezydent, zmru�ywszy oczy.
- Jest �ydem. Mossad pomaga� nam w jego procesie szkolenia. Bra� udzia� w walkach podczas ich Wojny Sze�ciodniowej w siedemdziesi�tym trzecim. Prowadzi wystawny tryb �ycia, na kt�ry nie m�g�by sobie pozwoli�, gdyby�my go zwolnili. Uwa�amy, �e Izraelczycy przekupili go.
- To brzmi sensownie - przyzna� niech�tnie dyrektor.
Prezydent zacisn�� pi��. - Ale czy mo�ecie to udowodni�? Mo�ecie da� mi co�, co pozwoli zrobi� awantur� Tel-Awiwowi? - Pogadam z nim. Istniej� sposoby na o�ywienie konwersacji.
- Interesuje mnie jeszcze, czy mamy opracowane sposoby post�powania z podw�jnymi agentami?
S�ysz�c pokr�tny j�zyk prezydenta, Eliot ponownie zastanowi� si�, czy wie on o kopiowaniu ta�m z nagraniami z Owalnego Gabinetu.
Taktownie skin�� g�ow�.
- Sugeruj� skorzystanie z nich - powiedzia� prezydent. - Nie ma to wi�kszego znaczenia, ale dla mojej satysfakcji - jak on si� nazywa?
XI.
Po wyj�ciu z restauracji kasyna Saul dostrzeg� w t�umie m�czyzn�, kt�ry nagle odwr�ci� si� i poszed� w drug� stron�. To by� cz�owiek z do�eczkiem w podbr�dku i w�sami. Nie, to niemo�liwe. Widziany z ty�u, m�czyzna mia� t� sam� szczup�� sylwetk�. Identyczny kolor w�os�w i uczesanie. Z tym cz�owiekiem Saul rozmawia� w Baltimore. Z cz�owiekiem, kt�ry pom�g� mu w robocie.
Mi�nie Saula napi�y si�. To na pewno pomy�ka. Kiedy po wykonaniu zadania grupa ulega rozproszeniu. Agencja nigdy nie wysy�a dw�ch ludzi, by ukryli si� w tym samym miejscu. Ze wzgl�d�w ostro�no�ci ludzie z zespo�u nie powinni ponownie widzie� si� nawzajem lub w jakikolwiek spos�b by� ze sob� powi�zani. W takim razie co robi tu ten cz�owiek?
Spokojnie, powiedzia� sobie Saul. Pomyli�e� si�. Id� za facetem i przyjrzyj mu si� jeszcze raz.
M�czyzna wmiesza� si� w t�um; przesuwa� si� korytarzem a� do wyj�cia. Saul wymin�� dwie kobiety i rz�d maszyn do gry. Przypomnia� sobie moment, w kt�rym zobaczy� m�czyzn�: zawr�ci� nagle, jakby przypominaj�c sobie o czym�. By� mo�e. A mo�e odwr�ci� si�, bo chcia� unikn�� rozpoznania?
Saul otworzy� drzwi i zobaczy� pogr��on� w p�mroku pust� sal� koncertow�. Wyst�py zaczn� si� dopiero za kilka godzin. Puste stoliki. Scena ukryta za kurtyn�.
Prawa strona kurtyny zadr�a�a.
Zbieg� po wy�o�onych pluszem schodach. Min�wszy ostatni rz�d stolik�w, opar� si� r�koma o kraw�d� sceny i wskoczy� na ni�. Kln�c w duchu - sw�j pistolet zostawi� w pokoju - zacz�� podkrada� si� w stron� prawej kraw�dzi kurtyny. W Atlantic City najlepszym sposobem na przyci�gni�cie uwagi by�o noszenie broni, bez wzgl�du na to jak dobrze ukrytej.
Kurtyna przesta�a falowa�. Saul zesztywnia�, bo nagle z prawej strony poni�ej sceny, za stolikami obok napisu "Wyj�cie" z trzaskiem otworzy�y si� drzwi. Wszed� przez nie kelner z nar�czem obrus�w, spojrza� spod zmru�onych powiek na Saula i wypr�y� si�. - Tu nie mo�na wchodzi�.
Zn�w przypadek. Sytuacja jak ze sprz�taczk�, kt�ra wesz�a w nieodpowiednim momencie do pokoju. Chryste!
Saul podj�� decyzj�: rzuci� si� na ziemi� i przeturla� pod ci�k� kurtyn�.
- Hej!
Us�ysza� st�umiony przez kurtyn� krzyk kelnera. Zignorowa� go, po kilku obrotach zerwa� si� i przykucn�� za fortepianem. Przyt�umione �wiat�o zza kulis rzuca�o cienie na scen�. Perkusja, gitary, mikrofony i pulpity muzyk�w. Jego oczy przyzwyczaja�y si� do p�mroku. Podkrad� si� w kierunku prawej strony sceny. Przeszed� mi�dzy przepierzeniami i trafi� na st�, krzes�o, wieszaki z kostiumami i �cian� z d�wigniami i przyciskami.
Nikogo.
- Tam poszed�! - krzykn�� kelner za kurtyn�.
Saul ruszy� w stron� drzwi ogniotrwa�ych. Wytrenowano go, by ignorowa� nieistotne, a rozpraszaj�ce szczeg�y; tylko dzi�ki umiej�tno�ci koncentracji pozosta� do tej pory przy �yciu. I tym razem uratowa�a go koncentracja. Kiedy dotkn�� klamki drzwi, nie zwr�ci� uwagi na szybkie kroki na scenie za kurtyn�. Skupi� si� na czym� innym - ledwo dos�yszalnym szele�cie materia�u za plecami. Uskoczy�. N� z brz�kiem odbi� si� od metalowych drzwi. Zza skrzyni wyskoczy� cie� - z jedynego miejsca, kt�re Saul �wiadomie przeoczy� przy sprawdzaniu. Nie id� do swojego przeciwnika. Niech on przyjdzie do ciebie.
Adrenalina przy�pieszy�a jego instynktowne odruchy. Skuli� si�, ugi�� nogi w kolanach dla uzyskania r�wnowagi - by� gotowy do odparcia ataku. M�czyzna uderzy� i, ku zaskoczeniu Saula, u�y� jako broni nasady d�oni z wyprostowanymi palcami. Wytrenowany do obrony przed tak� form� ataku, Saul zablokowa� wymierzony w siebie cios i uderzy� mierz�c nasad� d�oni w �ebra.
Trzasn�y ko�ci. M�czyzna j�kn�� i zachwia� si�. Saul obr�ci� go wok� osi, chwyci� od ty�u, odepchn�� drzwi ogniotrwa�e i wyci�gn�� swoj� ofiar� na zewn�trz.
Up�yn�o pi�� sekund. Podczas zamykania drzwi, przez moment widzia� dw�ch kelner�w na scenie. Obr�ci� si� w stron� korytarza z rz�dem drzwi. Na jego ko�cu odwr�cony plecami stra�nik rozmawia� przez telefon.
Saul poci�gn�� rannego w przeciwnym kierunku. Otworzy� drzwi z napisem "Schody", ale nie przeszed� przez nie, lecz wybra� dalsze, ozdobione wielk� czerwon� gwiazd�. Nacisn�� klamk�. Nie by�y zamkni�te na klucz. Wszed� do garderoby, pu�ci� m�czyzn� i zamkn�� drzwi. B�yskawicznie popchn�� zasuw� i natychmiast odwr�ci� si�, przyjmuj�c obronn� postaw�. Pok�j by� pusty.
Wstrzyma� oddech, nas�uchuj�c przy drzwiach.
- Hej - krzykn�� kelner. - Przechodzi� kto� obok ciebie? Saul nie dos�ysza� odpowiedzi stra�nika.
- Drzwi na schody! - krzykn�� drugi kelner.
Saul us�ysza�, jak biegn�. Po chwili odg�osy krok�w ucich�y.
Spojrza� na cz�owieka le��cego na pod�odze. By� nieprzytomny, oddycha� p�ytko; z nozdrzy i ust wyp�ywa�a mu czerwona piana. Strzaskane �ebra z rozbitej klatki piersiowej spowodowa�y intensywny wewn�trzny krwotok. Za kilka minut nast�pi �mier� spowodowana przekrwieniem p�uc i serca.
M�czyzna z w�sami. Cz�owiek, z kt�rym Saul rozmawia� w Baltimore. Nie ma w�tpliwo�ci. Musia� tu za mn� przyjecha�, pomy�la�.
Ale w jaki spos�b? By� pewny, �e nikt za nim nie szed�. Wniosek: m�czyzna zna� si� dobrze na swojej robocie.
Zbyt dobrze. Kiedy przed restauracj� odwr�ci� si� nagle, nie mia� zamiaru unikn�� rozpoznania. Wr�cz przeciwnie: chcia� zdezorientowa� Saula, zaprowadzi� w jakie� spokojne miejsce i...
Zabi�. Dlaczego?
Martwi�o go jeszcze co� innego. Spos�b walki. Gdybym nie by� czujny, pomy�la�, n� spe�ni�by swe zadanie. Spos�b, w jaki mnie zaatakowa�, uderzaj�c wprost przed siebie nasad� d�oni wymierzona w klatk� piersiow�. To unikalny styl walki. Tylko kto� wyszkolony w Izraelu wie, jak to si� robi.
Mossad. Izraelska organizacja wywiadowcza. Najlepsza na �wiecie. To oni wytrenowali Saula. Tak jak i m�czyzn� na pod�odze.
Ale dlaczego mieliby...?
�aden zawodowy zab�jca nie pracuje w pojedynk�. Gdzie� blisko czekaj� inni cz�onkowie zespo�u egzekucyjnego.
Wyszed� z garderoby i rozejrza� si� po korytarzu. Stra�nika nie by�o. Star� swoje odciski palc�w z drzwi i wr�ci� t� sam� drog�, kt�r� przyszed� - przez scen�, kurtyn� i pust� sal�.
W kasynie otoczy� go ha�a�liwy t�um. Maszyny do gry klekota�y. Zerkn�� na zegarek. Z g�o�nika zaskrzecza� g�os prosz�cy ksi�niczk� Fatim� do telefonu s�u�bowego. Oznacza�o to, �e w kasynie og�oszono alarm. Wszyscy cz�onkowie ochrony natychmiast maj� si� zg�osi� do dyrekcji.
Podczas wychodzenia z rozjarzonego �wiat�ami kasyna stara� si� zbytnio nie �pieszy�. Spacer po molo. Jego oczy nie zd��y�y przyzwyczai� si� do p�mroku. Tury�ci opierali si� o balustrad�, a ch�odny powiew wiatru szarpa� ich ubraniami; wpatrywali si� ponad pla�� w stron� spienionych fal. Kroki Saula dudni�y po pomo�cie. Jeszcze raz spojrza� na zegarek.
O tej porze m�czyzna powinien ju� skona�.
XII.
Odbite w szybach �wiat�a cieplarni odcina�y si� od mroku nocy. Eliot przechadza� si� �cie�kami w�r�d krzew�w i napawa� zapachem r�. W ten spos�b stara� si� oderwa� my�lami od rzeczywisto�ci. Otacza�a go niezliczona obfito�� gatunk�w i kolor�w. R�e by�y wyrafinowane, delikatne. Wymaga�y te� specjalnych stara� i piel�gnacji.
Podobnie jak ludzie, kt�rymi rz�dzi, pomy�la�. Naprawd� zawsze uwa�a�, �e jego ludzie s� r�wnie wra�liwi i pi�kni jak r�e. I te� mieli kolce.
Ale czasami nawet najlepsz� z wyhodowanych przez siebie odmian trzeba �cina�.
Przystan�� na chwil�, by przyjrze� si� r�y tak czerwonej, �e a� szkar�atnej. Wygl�da�a niczym zanurzona we krwi. Nadzwyczajna.
Skoncentrowa� si� na r�y, o kt�rej wspomnia� Saulowi w Denver. By�a niebieska.
Zmarszczy� brwi i spojrza� na zegarek. Prawie p�noc. Mimo suchej i zimnej kwietniowej nocy w szklarni by�o ciep�o i wilgotno. By� spocony, ale nie zdejmowa� czarnej kamizelki i marynarki.
Zacisn�� usta i zmarszczy� zasuszone czo�o. Co� nie by�o w porz�dku. Godzin� temu dowiedzia� si�, �e zlecenie nie zosta�o wykonane. Saul uszed� z �yciem. Grupa zab�jc�w usun�a martwego zamachowca, ale nie uda�o im si� tego zrobi� przed odkryciem cia�a przez ochron� kasyna w Atlantic City. Trzeba b�dzie wyci�gn�� wnioski z takiej partaniny. By uspokoi� nerwy, Eliot wyobrazi� sobie z rozbawieniem przera�one spojrzenie gwiazdy wieczoru w Atlantic City po odkryciu we w�asnej garderobie zw�ok na pod�odze. Po zagraniu w tylu filmach gangsterskich �piewaj�cy gwiazdor wreszcie odebra� lekcj� prawdziwego �ycia.
Na d�wi�k telefonu rozbawienie znikn�o z jego twarzy. Dzwoni� zielony aparat, odpowiedni dla szklarni, stoj�cy na stole z doniczkami obok drugiego - czarnego. Tylko garstka ludzi zna�a ten numer. Mia� nadziej�, �e dzwoni pewien szczeg�lny rozm�wca. Mimo niecierpliwo�ci zmusi� si�, by przeczeka� jeszcze dwa dzwonki. Odchrz�kn�� i podni�s� s�uchawk�.
- Halo?
- Romulus - odezwa� si� napi�ty glos. - Czarna flaga. - S�ycha� by�o, �e m�czyzna z trudem �apie oddech. Eliot nie mia� w�tpliwo�ci, �e szklarnia, tak jak i telefony s� na pods�uchu. On i jego ludzie u�ywali zawczasu ustalonych szyfr�w. Romulusem by� Saul. Czarna flaga oznacza�a alarm - zw�aszcza w przypadku