1740
Szczegóły |
Tytuł |
1740 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1740 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1740 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1740 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "ZBRODNIA I KARA"
autor: FIODOR DOSTOJEWSKI
PRZE�O�Y� CZES�AW JASTRZ�BIEC-KOZ�OWSKI
WARSZAWA 1984 PA�STWOWY INSTYTUT WYDAWNICZY
Tytu� orygina�u: "�PRIESTUPLENIJE I NAKAZANIJE"
Ok�adk� i obwolut� projektowa� TADEUSZ PIETRZYK
Opracowanie typograficzne WAC�AW WYSZY�SKI
(c) Copyright for the Polish edirion by Pa�stwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1955, 1957, 1964. ISBN 83-06-00889-8
ZBRODNIA I KARA
POWIE�� W SZE�CIU CZʌCIACH Z EPILOGIEM
CZʌ� PIERWSZA
W pocz�tku lipca pod wiecz�r niezwykle upalnego dnia pewien m�odzieniec wyszed� na ulic� ze swej izdebki, kt�r� podnajmowa� od lokator�w przy uliczce S-ej, i powoli, jakby niezdecydowany, skierowa� si� ku mostowi K-mu. Na schodach szcz�liwie unikn�� spotkania ze swoj� gospodyni�. Jego izdebka mie�ci�a si� tu� pod dachem wysokiej, pi�ciopi�trowej kamienicy i bardziej przypomina�a szaf� ni� mieszkanie. Gospodyni za�, od kt�rej wynajmowa� t� izdebk�, wraz z obiadem i obs�ug�, zajmowa�a mieszkanie oddzielne, o pi�tro ni�ej; i za ka�dym razem, gdy wychodzi� na ulic�, koniecznie musia� przej�� mimo jej kuchni, prawie zawsze na o�cie� otwartej na schody. I za ka�dym razem, przechodz�c mimo, m�odzieniec doznawa� jakiego� chorobliwego uczucia l�ku, kt�re go nape�nia�o wstydem i wywo�ywa�o grymas. Ju� du�o by� winien gospodyni i obawia� si� j� spotka�. Nie znaczy to, by by� tak tch�rzliwy i zahukany, wr�cz przeciwnie, lecz od pewnego czasu by� w stanie jakiego� rozdra�nienia i napi�cia podobnego do hipochondrii. Tak dalece pogr��y� si� w sobie, tak stroni� od ludzi, �e w og�le l�ka� si� wszelkiego spotkania, nie tylko z gospodyni�. Gn�bi�o go ub�stwo; ale nawet te trudne warunki ostatnio przesta�y mu ci��y�. Swymi bie��cymi sprawami zupe�nie przesta�, zupe�nie nie chcia� si� zajmowa�. W�a�ciwie, wcale gospodyni si�
^�h&Bfrljsa^.&is "ISst^ihS�is-s^-.i^dl
uH^^^^gt^a -g-pfg-.s^l-s-lll^s-- s.l.ii li-
^ ^��aay� �li |s S S S � ^��3 e^ �s-o"-R-s aS-.^sg-s N a^^BS-o g-�"l^^3!^^! o. ^3. saga ^s^isGgR-^-^NEs-gg ^ osgw-os" " � s o.^� s � g ^ ^�8" a S 2'� y o-s -s- R-5-R" s o �s' a a.- 3 s' �s-"-i0 ^3 l ;Sl;1'i
� H""
wierzy� tym swoim marzeniom i tylko podjudza� si� ich potwornym, ale i kusz�cym zuchwalstwem. Teraz za�, po up�ywie miesi�ca, ju� zaczyna� patrze� na to inaczej i wbrew wszystkim przekornym monologom o w�asnej bezsile i niezdecydowaniu jako� mimo woli przywyk� ju� poczytywa� "potworne" marzenie za realny plan, chocia� w dalszym ci�gu nie wierzy� sobie. Ot i teraz szed� dokona� pr�by swego planu i z ka�dym krokiem wzruszenie jego ros�o coraz gwa�towniej. Z zamieraj�cym sercem, z nerwowym dr�eniem podszed� do olbrzymiej kamienicy, z jednej strony wychodz�cej na kana�, z drugiej za� na ulic� W-�. Dom ten sk�ada� si� z samych ma�ych mieszkanek, a najmowali je r�ni r�kodzielnicy, krawcy, �lusarze, kucharki, jacy� tam Niemcy, w�asnym przemys�em �yj�ce panny, drobni urz�dnicy i tak dalej. Wchodz�cy i wychodz�cy przesmykiwali si� raz po raz pod obydwiema bramami i na obydwu podw�rkach. Pracowali tutaj trzej czy czterej Str�e. M�odzieniec bardzo by� rad, �e nie spotka� �adnego z nich, i niepostrze�enie przemkn�� si� zaraz z bramy na prawo, na schody. Schody by�y ciemne i ciasne, "kuchenne", ale on to wszystko ju� przedtem wiedzia� i zbada�, i ca�e to otoczenie dogadza�o mu: w takich mrokach nawet ciekawskie spojrzenie nie by�o niebezpieczne. "Je�eli tak si� boj� teraz, to c� by to by�o, gdyby rzeczywi�cie dosz�o do tego?..." - pomy�la� mimo woli, id�c na czwarte pi�tro. Tutaj zatarasowali mu drog� wys�u�eni �o�nierze-tragarze, wynosz�cy meble z jednego z mieszka�. Ju� wiedzia�, �e mieszkanie to zajmuje pewien familijny Niemiec, urz�dnik z rodzin�. "Wi�c Niemiec si� teraz wyprowadza; wi�c na czwartym pi�trze, na tych schodach i na tym pode�cie pozostanie przez jaki� czas tylko jedno zaj�te mieszkanie - staruchy... To dobrze... na wszelki wypadek..." - pomy�la� znowu i zadzwoni� do drzwi staruszki. Dzwonek d�wi�kn�� w�tle, jakby by� z blachy, a nie z miedzi. Wszystkie mieszkania w takich domach miewaj� takie dzwonki. Ju� nie pami�ta� tego osobliwego d�wi�czenia, wi�c teraz mu jakby co� przypomina�o, co� jasno ukaza�o... Drgn�� ca�y: wida� zanadto os�ab�y mu nerwy tym razem. Po chwili drzwi si� uchyli�y nieznacznie; przez malutk� szpark� lokatorka ogl�da�a przybysza z widoczn� nieufno�ci�, tak �e mo�na by�o dostrzec tylko jej b�yszcz�ce w ciemno�ci oczka. Lecz zobaczywszy na pode�cie du�o ludzi, nabra�a otuchy, 12
i otworzy�a zupe�nie. M�odzieniec przest�pi� pr�g ciemnej sionki, przedzielonej przepierzeniem, za kt�rym mie�ci�a si� male�ka kuchnia. Stara sta�a przed nim w milczeniu i patrza�a na niego pytaj�co. By�a to drobniutka, sucha starowinka, w wieku jakich sze��dziesi�ciu lat, z ostrymi, z�ymi oczkami, z malutkim, spiczastym nosem, bez chustki na g�owie. P�owe, ledwie siwizn� przypr�szone w�osy by�y t�usto nasmarowane olejem. Cienka i d�uga szyja, podobna do kurzej nogi, by�a omotana jakimi� flanelowymi galgankami, a z ramion, mimo upa�u, zwisa�a zniszczona i po��k�a salopka na futrze. Staruszka raz po raz kaszla�a i post�kiwa�a. Widocznie m�odzieniec spojrza� na ni� jako� osobliwie, bo i w jej oczach mign�a naraz uprzednia nieufno��. - Raskolnikow, student. By�em ju� u pani przed miesi�cem - po�pieszy� mrukn�� m�ody cz�owiek z p�uklonem, przypomniawszy sobie, �e nale�y by� grzeczniejszym. - Pami�tam, m�j dobrodzieju, bardzo dobrze pami�tam, �e� ju� by� - dobitnie rzek�a staruszka, wci�� nie spuszczaj�c pytaj�cych oczu z jego twarzy. - Wi�c w�a�nie... I znowu w takiej sprawie... - ci�gn�� Raskolnikow, troch� zmieszany i zdziwiony nieufno�ci� starej. "A mo�e ona zawsze jest taka, tylko zesz�ym razem nie zauwa�y�em" - pomy�la� z nieprzyjemnym uczuciem. Stara milcza�a jakby w zamy�leniu, potem usun�a si� i wskazawszy drzwi do pokoju, rzek�a puszczaj�c go�cia naprz�d : - Prosz� wej��, dobrodzieju.
Niedu�y pok�j, do kt�rego wszed� m�odzieniec, pok�j z ��t� tapet�, z geranium i mu�linowymi firaneczkami na oknach, by� w tej chwili jaskrawo o�wietlony zachodz�cym s�o�cem. "Wi�c i wtedy tak�e b�dzie �wieci�o s�o�ce!..." - mimochodem b�ysn�o w umy�le Raskolnikowa. Szybkim spojrzeniem obrzuci� wszystko w pokoju, a�eby w miar� mo�no�ci zbada� i zapami�ta� rozk�ad. Lecz w pokoju nie by�o nic szczeg�lnego. Na umeblowanie, bardzo stare, brzozowe, sk�ada�a si� kanapa z olbrzymim, gi�tym drewnianym oparciem, owalny st� przed kanap�, mi�dzy oknami gotowalnia ze zwierciade�kiem, krzes�a pod �cianami i dwa czy trzy groszowe obrazki w ��tych ramkach, przedstawiaj�ce niemieckie panienki z ptaszkami w r�ku - oto i wszystko. W k�cie przed 13
niewielkim �wi�tym obrazem pali�a si� lampka oliwna. Wszystko by�o nader schludne: mebte i pod�ogi wyszorowane do po�ysku, wszystko l�ni�o. "To robota Lizawicty - pomy�la� m�odzieniec. - Ani py�ku nie znalaz�by� w ca�ym mieszkaniu. Tylko u'z�ych i starych wd�w bywa tak czysto" - ci�gn�� w duchu Raskolnikow i ciekawie zerkn�� na perkalikow� zas�on� przed drzwiami do drugiej malutkiej izdebki, gdzie sta�o ��ko starej i komoda, a dok�d jeszcze nigdy nie zagl�da�. Cale mieszkanie sk�ada�o si� z tych dwu pokoi. - O co chodzi? - surowo rzek�a stara wchodz�c i znowu staj�c przed nim tak, �eby mu patrze� prosto w twarz. - Przynios�em zastaw, prosz�! - I wydoby� z kieszeni stary, p�aski srebrny zegarek.' Na kopercie wyryty by� globus. �a�cuszek by� stalowy. - Ale przecie� ju� min�� termin poprzedniego zastawu. Przedwczoraj up�yn�� miesi�c. - Zap�ac� pani procenty za jeszcze jeden miesi�c; prosz� mie� troch� cierpliwo�ci. - A, m�j dobrodzieju, to zale�y od mojej dobrej woli, czy mie� cierpliwo��, czy te� zaraz sprzeda� t� twoj� rzecz. - Za zegarek du�o dostan�, Alono Iwanowno?
- Et, przynosisz byle co, nic to pewnie niewarte. Za pier�cionek da�am d zesz�ym razem dwa papierki, a u jubilera mo�na i nowy taki dosta� za p�tora rubla. - Niech pani da ze cztery ruble, wykupi� na pewno, to zegarek ojcowski. Wkr�tce dostan� pieni�dze. - P�tora rubelka i procent z g�ry, je�eli pan chce.
- P�tora rubla! - zawo�a� m�odzieniec.
- Jak si� panu podoba. - I starucha poda�a mu zegarek z powrotem. M�ody cz�owiek wzi�� go i tak si� rozz�o�ci�, �e ju� mia� odej��, lecz natychmiast si� pomiarkowal na my�l, �e ju� wi�cej nie ma dok�d p�j�� i �e zreszt� przyby� tutaj jeszcze w jednej sprawie. - Niech pani daje!-rzek� grubia�sko.
Stara si�gn�a do kieszeni po klucze i posz�a do drugiego pokoju za zas�on�. M�odzieniec, zostawszy sam po�rodku pokoju, ciekawie nas�uchiwa� i kombinowa�. Us�ysza�, jak stara otwiera komod�. "To zapewne g�rna szuflada - medytowa�. - A wi�c klucze nosi w prawej kieszeni... Wszystkie w jednym p�ku, na stalowym k�eczku... Jeden z kluczy jest 14
ze trzy razy wi�kszy od reszty, ma karbowane pi�rko; jest oczywi�cie nie od komody... To znaczy, �e jest jeszcze jaka� szkatu�ka czy skrzynka... To ciekawe. Skrzynki zawsze miewaj� takie klucze... Swoj� drog�, jakie to wszystko pod�e..." Stara wr�ci�a. - Oto masz, m�j dobrodzieju. Licz�c po dziesi�tce miesi�cznie od rubla, za p�tora rubla nale�y mi si� pi�tna�cie kopiejek, za miesi�c z g�ry. A za poprzednie dwa ruble jeszcze mi si� nale�y, wedle tego� rachunku, z g�ry dwadzie�cia kopiejek. Czyli razem trzydzie�ci pi��. Wi�c teraz dostaniesz za zegarek og�em rubla i pi�tna�cie kopiejek. Oto s�. - Jak to! Wi�c teraz tylko rubel pi�tna�cie?
- Ano tak.
M�odzieniec nie wdawa� si� w spory i wzi�� pieni�dze. Patrza� na star� i nie spieszy� si� z odej�ciem, jakby chcia� jeszcze co� powiedzie� czy zrobi�, tylko sam nie wiedzia�, co mianowicie... - Mo�liwe, Alono Iwanowno, �e w najbli�szych dniach przynios� jeszcze jedn� rzecz... srebrn�... �adn�... papiero�nic�... jak tylko zwr�ci mi j� przyjaciel... Zmiesza� si� i umilk�.
- Ha, to wtedy pom�wimy o tym, dobrodzieju.
- �egnam pani�... A pani wci�� sama siedzi w domu? Siostry nie ma? - zapyta� mo�liwie najswobodniej, wychodz�c do sionki. - A co ci do niej, m�j dobrodzieju?
- Ale� nic, oczywi�cie. Tak sobie zapyta�em. A pani zaraz... Do widzenia, Alono Iwanowno! Raskolnikow wyszed�, na dobre stropiony. Uczucie to wci�� si� pot�gowa�o. Na schodach kilkakrotnie nawet przystawa�, jakby czym� znienacka zaskoczony. A w ko�cu, ju� na ulicy, wykrzykn��: - O Bo�e! Jakie to wszystko obmierz�e! I czy� naprawd�, czy naprawd� ja... Nie, to nonsens, to niedorzeczno��!- dorzuci� stanowczo. - I czy rzeczywi�cie co� tak okropnego mog�o mi przyj�� do g�owy? Tak czy owak, do jakiej pod�o�ci zdolne jest moje serce! Bo to przede wszystkim podle, paskudne, wstr�tne, wstr�tne!... A ja, przez ca�y miesi�c... Ale nie m�g� wyrazi� ani s�owami, ani okrzykami swego wzburzenia. Bezgraniczna odraza, kt�ra zaczyna�a gn�bi� i tra-15
pi� jego serce ju� wtedy, gdy dopiero szed� do staruchy, wzmog�a si� teraz do takich rozmiar�w i nabra�a takiej wyrazisto�ci, �e nie wiedzia�, gdzie si� podzia� od tej udr�ki. Szed� chodnikiem jak pijany, nie widz�c przechodni�w i potr�caj�c ich, a opami�ta� si� dopiero na nast�pnej ulicy. Rozejrzawszy si�, spostrzeg�, �e stoi ko�o szynkowni, do kt�rej zst�powa�o si� z chodnika po schodkach w d�, do sutereny. Z drzwi wychodzi�o w�a�nie dw�ch pijak�w; podtrzymuj�c si� wzajemnie .i wymy�laj�c sobie, gramolili- si� na ulic�. Niewiele my�l�c Raskolnikow od razu zszed� na d�. Dotychczas nigdy jeszcze nie wst�powa� do szynkowni, ale teraz kr�ci�o mu si� w g�owie, a na dobitk� n�ka�o go pal�ce pragnienie. Zachcia�o mu si� Wypi� zimnego piwa, tym bardziej �e swoje nag�e os�abienie przypisywa� g�odowi. Usiad� w ciemnym i brudnym k�cie, za lepkim stolikiem, kaza� sobie poda� piwa i �apczywie wychyli� pierwsz� szklank�. Od razu poczu� ulg�, a my�li si� przeja�ni�y. "Wszystko to s� g�upstwa - rzek� sobie z otuch� - i wcale nie by�o powodu tak si� przejmowa�! Po prostu os�abienie fizyczne! Wystarczy szklanka piwa, kawa�ek sucharka - i oto w jednej chwili umys� si� wzmacnia, my�l staje si� jasna, zamiary nabieraj� t�yzny! Tfu, jakie� to wszystko marne!..." Ale mimo to pogardliwe spluni�cie patrza� ju� weso�o, jak gdyby nagle wyzwolony od jakiego� okropnego brzemienia, i przyja�nie mierzy� okiem obecnych. Jednak i w tej chwili mgli�cie przeczuwa�, �e ca�e to optymistyczne nastawienie r�wnie� jest chorobliwe. W szynkowni o tej porze pozostawa�o niewiele go�ci. Opr�cz tych dw�ch pijak�w, z kt�rymi si� zetkn�� na schodkach, tu� za nimi wytoczy�a si� jeszcze ca�a gromada, jakie� pi�� os�b, z dziewczyn� i z harmoni�. Po ich wyj�ciu zrobi�o si� cicho i przestronne. Pozostali: jeden podchmielony, ale nie zanadto, siedz�cy nad piwem, z wygl�du mieszczanin, oraz jego towarzysz, oty�y, siwobrody dr�gal w ko�uszku, mocno zawiany; ten drzema� na �awce i z rzadka, nagle, jak gdyby zbudzony ze snu, zaczyna� strzela� z palc�w rozstawiwszy r�ce i podrzuca� g�rn� cz�ci� tu�owia nie Wstaj�c z �awki, przy czym nuci� jakie� banialuki, usi�uj�c przypomnie� sobie wiersze w rodzaju: Ca�y rok pie�ci�em �on�, Ca-�y rok pie�-ci-�em �o-n�...
16
Albo raptem, znowu si� przeckn�wszy:
Raz na miasto si� wybra�em, Dawn� mi�� sw� spotka�em...
Ale nikt nie podziela� jego rozanielenia; milkliwy jego towarzysz patrzy� na wszystkie te wybuchy nawet wrogo i nieufnie. By� tu jeszcze jeden cz�owiek, wygl�daj�cy na emeryta. Siedzia� na uboczu, przed swoj� flaszk�, z rzadka �yka� jeden haust i rozgl�da� si� dooko�a. On tak�e wydawa� si� czym� wzburzony. II
Raskolnikow nie by� przyzwyczajony do t�umu i jake�my ju� powiedzieli, unika� wszelkiego towarzystwa, zw�aszcza w ostatnich czasach. Ale teraz poci�gn�o go nagle do ludzi. Dokonywa�o si� w nim co� nowego, a zarazem budzi�a si� potrzeba obcowania z lud�mi. Tak go wym�czy� ten ca�y miesi�c ostrej udr�ki i ponurego podniecenia, �e chcia� bodaj przez chwil� zaczerpn�� powietrza w innym �wiecie, jakimkolwiek b�d�; i bez wzgl�du na ca�e niechlujstwo otoczenia z przyjemno�ci� siedzia� teraz w szynkowni.
Gospodarz lokalu by� w innej izbie, ale cz�sto wchodzi� tutaj, do izby g��wnej, sk�d� do niej zst�puj�c po schodkach, przy czym ukazywa�y si� najsampierw jego eleganckie lakierowane buty z du�ymi czerwonymi wy�ogami. Mia� na sobie spencerek i okropnie zapuszczon� czarn�, at�asow� kamizelk�, by� bez krawata, a ca�a jego twarz zdawa�a si� naoliwiona niby �elazna k��dka. Za szynkwasem stal czternastoletni mo�e wyrostek, drugi za�, m�odszy ch�opiec, us�ugiwa�, gdy go�cie czego za��dali. Sta�y talerzyki z mizeri�, czarnymi sucharkami i na dzwonka pokrajan� ryb�; wszystko to pachnia�o nader niezach�caj�co. Niezno�nie duszne powietrze sprawia�o, �e trudno tu by�o wysiedzie�, a wszystko by�o tak przepojone odorem okowity, �e mia�o si� wra�enie, i� od samego tego zaduchu mo�na w ci�gu pi�ciu minut sta� si� pijanym. Niekiedy spotykamy ludzi zupe�nie nam obcych, kt�rymi zaczynamy si� interesowa� od pierwszego wejrzenia, jako� raptownie, znienacka, zanim cho� s�owem si� do nich odezwie-Liczna
my. W�a�nie takie wra�enie wywari na Raskolnikowie �w go��, kt�ry siedzia� opodal i przypomina� emerytowanego urz�dnika. P�niej m�odzieniec kilkakrotnie uprzytomni� sobie to pierwsze wra�enie, ba, przypisywa� je przeczuciu. Ustawicznie popatrywa� na urz�dnika naturalnie i z tego powodu, �e tamten r�wnie� uparcie na niego patrza� i najwidoczniej mia� ch�tk� wda� si� z nim w rozmow�. Na reszt� za� obecnych, nie wy��czaj�c i gospodarza, urz�dnik patrza� z oboj�tno�ci� i nawet ze znudzeniem, a jednocze�nie z odcieniem jakiej� lekcewa��cej wy�szo�ci, niby na ludzLnizszego stanu i poziomu, z kt�rymi nie warto si� zadawa�aBy� to cz�owiek ju� po pi��dziesi�tce, �redniego wzrostu i kr�pej budowy, szpakowaty, z du�� �ysin�, z twarz� nalan� wskutek ci�g�ego pija�stwa, ��t�, a� zielonkaw�, z nabrzmia�ymi powiekami, spoza kt�rych b�yszcza�y malutkie jak szparki, ale �ywe, przekrwione oczki. Lecz by�o w nim co� bardzo dziwnego; w jego wzroku �wieci�a jaka� egzaltacja - kto wie, mo�e by si� znalaz�a i roztropno��, i rozum - ale zarazem miga�o chwilami jak gdyby szale�stwo. Ubrany by� w stary, do cna obszarpany frak, z poobrywanymi guzikami; tylko jeden trzyma� si� jeszcze z bied�, i na ten jeden guzik urz�dnik si� zapina�, wida� przez resztk� dba�o�ci o pozory. Spod nankinowej kamizelki stercza� p�koszulek, zmi�-toszony, wybrudzony i zalany. Twarz by�a po urz�dniczemu ogolona, lecz tak ju� dawno, �e g�sto zaczyna�a wyst�powa� sinawa szcze�. A i w jego sposobie bycia zaznacza�a si� rzeczywi�cie jaka� urz�dnicza stateczno��. Ale teraz by� w rozterce, burzy� sobie w�osy, a od czasu do czasu ruchem przygn�bienia ujmuj�c g�ow� obiema r�koma, k�ad� dziurawe �okcie na zalanym i lepkim stole. W ko�cu spojrza� na Raskolnikowa wprost, po czym przem�wi� g�o�no i dobitnie: - A czy mi wolno, �askawy panie, zwr�ci� si� do niego z rozmow� pe�n� przyzwoito�ci? Albowiem jakkolwiek nie wygl�da pan teraz imponuj�co, wszelako� moje do�wiadczenie wyr�nia w panu cz�owieka wykszta�conego i do trunk�w nie-nawyk�ego. Sam zawsze czci�em wykszta�cenie, po��czone z zaletami serca, ponadto za� mam honor by� radc� tytularnym. Marmie�adow - takie nazwisko; radca tytularny. O�miel� si� zapyta�: pan by� w s�u�bie pa�stwowej? - Nie, studiuj�... - odpar� m�ody cz�owiek, troch� zdziwiony i tym osobliwym g�rnolotnym stylem, i okoliczno�ci�, 18
�e si� do niego zwr�cono tak wr�cz, prosto z mostu. Cho� niedawno pragn�� przelotnie jakiegokolwiek b�d� zetkni�cia si� z lud�mi, jednak teraz przy pierwszym istotnie zwr�conym do siebie s�owie nagle poczu� znowu zwyk��, gniewn� i przykr� odraz� do ka�dego obcego, kt�ry si� otar� albo dopiero chcia� si� otrze� o jego osobowo��. - Wi�c student lub by�y student!-wykrzykn�� urz�dnik.-W�a�nie tak sobie pomy�la�em! Do�wiadczenie, szanowny panie, niejednokrotne do�wiadczenie! - i na znak uznania przytkn�� sobie palec do czo�a. - By� pan studentem, czyli zg��bia� dziedzin� wiedzy! Pan pozwoli... Tu wsta�, zachwia� si�, zagarn�� sw� butelk�, szklaneczk� i przysiad� si� do m�odzie�ca, nieco na ukos od niego. By� pijany, ale m�wi� potoczy�cie i wartko, z rzadka tylko trac�c tu i �wdzie w�tek i ko�uj�c.. Na Raskolnikowa rzuci� si� wprost zach�annie, jak gdyby i on tak�e przez ca�y miesi�c z nikim nie rozmawia�. - �askawy panie - zagai� niemal uroczy�cie - ub�stwo nie jest wyst�pkiem, to fakt. Wiem "dobrze, �e i pija�stwo nie jest cnot�; tym ci gorzej. Ale n�dza, szanowny panie, n�dza - to wyst�pek. W biedzie cz�owiek jeszcze zachowuje szlachetno�� wrodzonych uczu�, natomiast w n�dzy - nikt i nigdy. Za n�dz�-nie powiem nawet, by kijem wyp�dzano, ale wprost miot�� wymiataj� z ludzkiego towarzystwa, ku tym wi�kszej zniewadze. I s�usznie, albowiem w n�dzy ja pierwszy got�w jestem sam siebie zniewa�a�. I st�d trunkowo��! Szanowny panie, przed miesi�cem ma��onk� moj� obi� pan Le-bicziatnikow, a moja ma��onka-to nie to, co ja! Rozumie pan? Pozwol� sobie zapyta� jeszcze, ot, po prostu z ciekawo�ci: czy szanownemu panu zdarza�o si� nocowa� na Newie, na bcriinkach z sianem? - Nie, nie zdarza�o si� - odpar� Raskolnikow. - C� to takiego? - No, a ja w�a�nie stamt�d, i to ju� pi�t� noc... Nala� sobie do szklaneczki, wypi� i zamy�li� si�. W rzeczy samej, na jego ubraniu i nawet we w�osach widnia�y gdzieniegdzie �dziebelka siana. By�o bardzo prawdopodobne, �e od pi�ciu dni nie rozbiera� si� i nie myl. Zw�aszcza r�ce mia� brudne, zasmolone, czerwone, z czarnymi paznokciami. Jego gadanina �ci�gn�a na siebie og�ln� uwag�, zreszt�
19
ospa��. Smarkacze za szynkwasem zachichotali. Gospodarz specjalnie bodaj zeszed� z g�rnego pokoju, �eby pos�ucha� "�artownisia", i siad� opodal, ziewaj�c leniwie, lecz z dostoje�stwem. Widocznie Marmie�adow by� tu znany od dawna. A i zami�owania do ha�a�liwych rozpraw naby� przypuszczalnie wskutek cz�stych szynkownianych rozm�w z r�nymi nieznajomymi.' Czasem ten nawyk przeistacza si� u alkoholik�w w prawdziw� potrzeb�, szczeg�lnie za� u tych, kt�rych w domu traktuje si� szorstko i kt�rymi si� pomiata. Dlatego te� w kompanii pijak�w usi�uj� oni zawsze jakby zdoby� sobie usprawiedliwienie, gdy si� za� uda, to i szacunek. - Ty, �artowni�! - gromko rzek� gospodarz. - A czemu nie pracujesz, czemu nie s�u�ysz, skoro� urz�dnik? - Czemu nie s�u��, szanowny panie? - podchwyci� Marmie�adow zwracaj�c si� wy��cznie do Raskolnikowa, jakby to on zada� mu pytanie - czemu nie jestem w s�u�bie? A czy� serce moje nie boleje nad tym, �e si� czo�gam bezowocnie? Gdy przed miesi�cem pan Lebieziatnikow w�asnor�cznie pobi� moj� ma��onk�, a ja le�a�em pijaniute�ki, czy�em nie cierpia�? Daruj, m�odzie�cze: czy d si� trafia�o... hm... na przyk�ad zabiega� o po�yczk� beznadziejnie? - Owszem... ale niby jak to: beznadziejnie?
- To znaczy z beznadziejno�ci� ca�kowit�, z g�ry wiedz�c, �e z tego nic nie b�dzie. Oto na przyk�ad pan wie z g�ry i niezachwianie, �e ten a ten cz�owiek, ten a ten wysoce prawo- my�lny i wysoce u�yteczny obywatel za �adne skarby pieni�dzy panu nie da, bo i po c� - pytam - mia�by da�? Przecie wie, �e mu nie zwr�c�. Ze wsp�czucia? Ale� pan Lebieziatnikow, kt�ry �ledzi rozw�j mych my�li, t�umaczy� �wie�o, �e w naszych czasach wsp�czucie zosta�o zakazane nawet przez nauk�, i tak si� ju� dzieje w Anglii, gdzie panuje ekonomia polityczna. Wi�c po c�, pytam, mia�by da�? Ot�, z g�ry wiedz�c, �e nie da, pan mimo to wybiera si� w drog� i... - W jakim�e celu? - wtr�ci� Raskolnikow.
- Dobrze, a je�eli nie ma ju� do kogo, nie ma ju� dok�d p�j��! Przecie koniecznie trzeba, �eby ka�dy cz�owiek m�g� cho� dok�dkolwiek p�j��. Albowiem bywaj� takie dnie, kiedy nieodzownie trzeba p�j��, cho� gdziekolwiek b�d�! Gdy c�rka moja po raz pierwszy wysz�a z ��tym biletem, i ja tak�e poszed�em wtedy... gdy� moja c�rka legitymuje si� ��tym bile-20
tem... - doda� nawiasowo, z pewnym niepokojem patrz�c na m�odzie�ca. - To nic, �askawy panie, to nic! - dorzuci� skwapliwie i z pozornym spokojem, gdy obaj ch�opcy parskn�li �miechem, a i sam gospodarz si� u�miechn��. - To nic! Tego kiwania g�owami nie bior� sobie do serca, albowiem ju� wszystkim wiadomo i cokolwiek by�o tajne, na jaw wychodzi; a mam si� do tego nie ze wzgard�, lecz z pokor�. Niech tam! niech tam! "Ecce homo!" Daruj, m�odzie�cze: czy mo�esz... Ale nie, trzeba to powiedzie� mocniej i wyrazi�ciej: nie czy mo�esz, lecz czy si� o�mielisz, spogl�daj�c w tej chwili na mnie, orzec twierdz�co, �em nie �winia? M�odzieniec nie odpowiedzia� ani s�owa.
- Ow� - ci�gn�� dalej m�wca statecznie i nawet ze spot�gowan� tym razem godno�ci�, przeczekawszy, a� umilkn� ponowne chichoty. - Ow�, niech b�d� �wini�, ale ona jest dam�! Ja stworzony jestem na podobie�stwo zwierz�cia, lecz Katarzyna Iwanowna, moja ma��onka, jest osob� wykszta�con�, c�rk� oficera sztabowego. Niechaj, niechaj b�d� szubrawcem, natomiast ona jest i wznios�ego serca, i pe�na uczu� wyszlachetnionych przez edukacj�. A tymczasem... o, gdyby� ona mnie po�a�owa�a! Szanowny panie, szanowny panie, przecie� trzeba, �eby ka�dy cz�owiek mia� bodaj jedno takie miejsce, gdzie by go po�a�owano! A Katarzyna Iwanowna jest wprawdzie dam� wielkoduszn�, ale niesprawiedliw�... I chocia� sam rozumiem, �e kiedy mi� targa za kud�y, to targa je nie inaczej, tylko z �a�o�ci serdecznej (albowiem, powtarzam to bez fa�szywego wstydu, ona mnie targa za kud�y, m�odzie�cze - potwierdzi� z tym wi�ksz� godno�ci�, znowu s�ysz�c prze-�miechy), ale, m�j Bo�e, gdyby� ona cho� jeden raz... Lecz nie! nie! wszystko to nadaremnie i nie ma o czym gada�! nie ma o czym gada�!... Albowiem ju� nieraz zdarza�o si� to upragnione, ju� nieraz �a�owano mnie, lecz... lecz taki ju� jest rys mego charakteru: jestem urodzone bydl�! - Ja my�l� - zauwa�y� gospodarz ziewaj�c. Marmie�adow z determinacj� stukn�� pi�ci� w st�. - Taki ju� rys mego charakteru! Czy ci wiadomo, czy ci wiadomo, szanowny panie, �em przepi� nawet jej po�czochy? Nie trzewiki, bo ta by jeszcze cho� troch� przypomina�o zwyk�� kolej rzeczy, ale przepi�em jej po�czochy, po�czochy! Chusteczk� jej z koziej we�ny tak�e przepi�em - darowan�, 21
dawn�, jej w�asn�, nie moj�; mieszkamy za� w zimnym k�cie, tak �e tej�e zimy przezi�bi�a si� i zacz�a kaszle�, ju� krwi�. A drobnych dziatek mamy troje i Katarzyna Iwanowna �c�t zaharowana od rana do nocy, szoruje, pucuje, dzieci myje, albowiem od male�ko�ci przywyk�a do och�d�stwa, a pieri ma s�ab�, sk�onn� do suchot, i ja to odczuwam. Czy� me odczuwam? Owszem. Im wi�cej pij�, tym wi�cej odczuwam. W�a�nie dlatego pij�, �e w trunku tym szukam wsp�czucia i serca. Nie wesela szukam, lecz jedynie bole�ci... Pij�, albowiem pragn� dotkliwiej cierpie�! I jakby w rozpaczy, opar� g�ow� o st�.
- M�odzie�cze - podj��, zn�w si� wyprostowawszy - z twojej twarzy czytam niejak� bole��; jak tylko wszed�e�, wyczyta�em to i dlatego zwr�ci�em si� od razu do ciebie. Komunikuj�c bowiem panu dzieje �ywota mego nie pragn� wystawi� si� na po�miewisko tych oto pr�niak�w, kt�rzy i tak o wszystkim ju� wiedz�, lecz szukam cz�owieka czu�ego i wykszta�conego. Wiedz tedy, �e moja ma��onka pobiera�a edukacj� w szlacheckim gubernialnym instytucie dla dobrze urodzonych panien i �e po ko�cowym egzaminie ta�czy�a z szalem w obecno�ci gubernatora i innych osobisto�ci, za co te� otrzymah z�oty medal oraz �wiadectwo uznania na pi�mie. Medal... ha, medal sprzedali�my... ju� dawno... hm... �wiadectwo za� przechowuje dotychczas w swoim kufrze i �wie�o pokazywa�a je gospodyni mieszkania. Bo jakkolwiek mi�dzy ni� a t� gospodyni� na j nieustannie j wywi�zuj� si� niesnaski, ale zachcia�o si� jej przed kimkolwiek poszczyci�, kogokolwiek powiadomi� o szcz�liwych dniach przesz�o�ci. I ja nie pot�piam, nie pot�piam, jako �e to jedno jej pozosta�o we wspomnieniach, ca�a za� reszta posz�a w rozsypk�! Tak, tak-dama to porywcza, dumna i nieugi�ta. Sama szoruje pod�og�, �ywi si� razowcem, ale nikomu nie pozwoli na brak szacunku dla siebie. Dlatego te� i panu Lebieziatnikowowi nie zechcia�a pu�ci� p�azem jego ordynarno�ci, a gdy j� zajo pan Lebieziatn�kowJM�turbo--wa�, rozchorowala^si�-me tyle z powodu raz�w, ile z powodu ura�onych uczu�. Ja j� po�lubi�em ju� jako wdow� z dwojgiem dziatek - jedno mniejsze od drugiego. Po raz pierwszy wysz�a za m�� za oficera piechoty, z mi�o�ci, i z nim uciek�a z domu rodzicielskiego. M�a kocha�a nadmiernie, lecz on si� zacz�� bawi� karci�tami, trafi� za kratki i tak ju� zmar�. Pod koniec C.7
bija� j�, ona za�, jakkolwiek mu nie folgowa�a, o czym mi wiadomo autentycznie i na podstawie dokument�w, wszelako� dotychczas go wspomina ze �zami w oczach i mnie go stawia za wz�r; a ja si� desze, ciesz�, �e przynajmniej w wyobra�ni widzi ale szcz�liw� niegdy�... I zosta�a po nim z dwojgiem nieletnich dzieci w powiecie dalekim i bandyckim, gdzie i ja si� pod�w-�-.as znajdowa�em; zosta�a w takiej beznadziejnej n�dzy, �e chocia� bywa�em w �yciu w r�norakich opa�ach, ale nawet nie jestem w stanie tego opisa�. Wszyscy za� krewni odstrych-n�li si�. Bo te� by�a dumna, nad miar� dumna... I ot� wtedy, szanowny panie, wtedy ja, r�wnie� wdowiec, z pierwszej �ony czternastoletni� c�rk� maj�cy, o�wiadczy�em si� jej, jako �e nie mog�em patrze� na takie cierpienia. Pan mo�e z tego s�dzi�, do jakiego stopnia dosz�a jej niedola, skoro ona, dobrze wychowana i wykszta�cona, ze znanej rodziny, zdecydowa�a si� wyj�� za mnie! Ale wysz�a! P�acz�c i �kaj�c, za�amuj�c' r�ce - wysz�a! Bo nie mia�a gdzie p�j��. Czy pan rozumie, czy pan rozumie, �askawy panie, co to znaczy, kiedy cz�owiek nie ma ju� gdzie p�j��? Nie! Tego pan jeszcze nie rozumie... I przez ca�y rok spe�nia�em sw� powinno�� po bo�emu i �wi�cie, nie tyka�em tego - tu szturchn�� palcem butelk� - albowiem serce mam. Ali�ci i tym nie potrafi�em dogodzi�; a tymczasem scracilem posad�-tako� nie z w�asnej winy, tylko wskutek przesuni�� personelu; i w�wczas dotkn��em!... Ju� temu p�tora roku znale�li�my si�, po w�dr�wkach i licznych niedolach, w tej oto stolicy wspanialej i niezliczonymi pomnikami u�wietnionej. Tutaj dosta�em posad�... Dosta�em i zn�w str�kiem. Rozumie pan? Tutaj ju� straci�em z w�asnej winy, albedem op�ta�o mnie to... zamieszkujemy teraz k�tem u gospodyni, Amalii Fiodorowny Lippewechsel, z czego za� �yjemy i z czego p�acimy - nie wiem. Mieszka tam du�o os�b poza nami... Najniemo�liwsza Sodoma... Hm... tak... A tymczasem podros�a moja c�rka z pierwszego ma��e�stwa, ile za� wycierpia�a ta moja c�rka od swej macochy, gdy podrasta�a, �i tym zamilcz�. Bo aczkolwiek Katarzyna jest pe�na wielkodusznych uczu�, ale to dama porywcza, dra�liwa, i czasem... Tik! No, ale nie ma o czym wspomina� K Edukacji, jak pan to sobie �atwo wyobrazi, Sonia nie otrzyma�a. Przed jakimi oaerema laty pr�bowa�em przechodzi� z ni� geografi� i hi-yfi� powszechn�; ale �e i sam by�em w tej dziedzinie nie-23
t�gi, a przyzwoitych podr�cznik�w nie mia�em, bo ksi��ki, jakie�my posiadali... no, s�owem, nie ma ju� tych ksi��ek, wi�c na tym ca�a nauka si� sko�czy�a. Przerwali�my na Cyrusie l Perskim. Potem, gdy ju� przysz�a do lat, przeczyta�a kilkoro f ksi�g tre�ci romansowej, a niedawno, za po�rednictwem pana Lebieziatnikowa, z wielkim zaj�ciem przewertowa�a jedno dzie�o. Fizjologie Lewesa1 (szanowny pan to zna?), i nawet S urywkami na g�os nam udziela�a, oto i ca�a jej o�wiata. Teraz j za�, szanowny m�j panie,, we w�asnym imieniu skieruj� do pana pytanie prywatne: czy, zdaniem pa�skim, panna uboga, lecz uczciwa, du�o mo�e zarobi� w�asn� uczciw� prac�?.'. Ani pi�tnastu kopiejek dziennie nie zarobi, prosz� pana, je�eli jest uczciwa i nie posiada specjalnych talent�w; a i to pod warunkiem, �e r�ce sobie urobi! Na domiar radca Klopstock, Iwan Iwanowicz (szanowny pan s�ysza� o nim?), nie do��, �e dotychczas nie ui�ci� nale�no�ci za uszycie p� tuzina koszul holenderskich, lecz owszem, w spos�b obra�liwy wyrzuci� j�, tupi�c nogami i pi�tnuj�c nieprzystojnym przezwiskiem, pod pozorem, jakoby ko�nierz koszuli uszyto nie wedle miary i krzywo. A tymczasem dzieciarnia g�odn�... A 'tymczasem Katarzyna, za�amuj�c r�ce, chodzi po poko/u, na policzkach jej ukazuj� si� wypieki - jak to zawsze bywa w tej chorobie. �e niby: "Mieszkasz tu u nas, darmozjadzie jeden, jesz, pijesz, korzystasz z ciep�a..." Bogiem za� a prawd�, c� ona tam "je i pije", kiedy w domu chuda fara, �e nawet dziatwa po trzy dni z rz�du nie widuje sk�rki chleba jfLe�alem wtedy... ha, nie b�d� obwija� w bawe�n�! le�a�em pijaniusie�ki, a wtem s�ysz�, jak moja Sonia m�wi (cichutka jest taka, g�osik ma taki potulny... blondyneczka, liczko zawsze bl�dienifkiei,cbudziut-kie), s�ysz�, jak m�wi: "Wi�cjak�e, Katarzyno Iw-anowno? Czy� mam si� pu�ci� na tak� rzecz ?" A trzeba panu wiedzie�, �e niejaka Daria Francowna, niewiasta z�ej woli i policji wielokrotnie znana, ju� ze trzy razy dopytywa�a si� przez gospodyni�. "Ha - odpowiada Katarzyna z przek�sem - o c� masz si� dro�y�? To mi dopiero skarby!" Ale niech pan nie wini, panie szanowny, niech pan nie wini! Powiedziane to by�o nie przy zdrowych zmys�ach, lecz przy uczuciach wzburzonych, w chorobie, przy p�aczu dzieci o chleb, zreszt� zosta�o to powiedziane raczej dla obrazy ni� w �cis�ym znaczeniu... Albowiem ma��onka moja taki ju� ma charakter, �e gdy si� 24
dzieci rozp�acz�, chocia�by z g�odu, natychmiast zaczyna je bi�. I oto widz� o jakiej sz�stej godzinie: Sonieczka wsta�a, w�o�y�a chusteczk�, w�o�y�a paletko i wysz�a z mieszkania, a o dziewi�tej wr�ci�a. Przysz�a, idzie wprost do Katarzyny i w milczeniu k�adzie przed ni� na stole trzydzie�ci rubli. Ani s��wka przy tym nie pisn�a, nie spojrza�a nawet, tylko wzi�a nasz du�y, dradedamowy, zielony pled (mamy taki wsp�lny pled, z dradedamu), nakry�a nim g�ow� i twarz i po�o�y�a si� na ��ku, twarz� do �ciany, �e tylko ramionka i cia�o dygoc�... Ja za� le�a�em w takim�e stanie jak uprzednio... I widzia�em w�wczas, m�odzie�cze, widzia�em, jak p�niej Katarzyna, r�wnie� ani s�owa nie m�wi�c, podesz�a do ��eczka Soni i ca�y wiecz�r przekl�cza�a przy niej, nogi jej ca�owa�a, nie chcia�a wsta�, a potem obydwie razem zasn�y obj�wszy si�... obydwie... obydwie... tak... a ja... le�a�em pi-janiute�ki. Marmie�adow umilk�, jakby mu g�os odebra�o. Potem po-rywczo nala� sobie, wypi�, odchrz�kn��. - Od tego czasu, panie m�j - ci�gn�� dalej po chwili milczenia - od tego czasu, wskutek pewnego niepomy�lnego wydarzenia i na podstawie doniesie� os�b z�ej woli - w czym bra�a najczynniejszy udzia� Daria Francowna, pono� za to, �e jej uchybiono w nale�ytym szacunku - od tego czasu c�rka moja Zofia zmuszona by�a wyrobi� sobie ��ty bilet i z tej racji nie mo�e ju� przebywa� z nami. Albowiem i gospodyni, Ama-lia Fiodorowna, nie chcia�a na to pozwoli� (cho� przedtem sama sz�a na r�k� owej Darii), a i pan Lebieziatnikow... hm... w�a�nie o -Soni� wywi�za�o si� to zaj�cie mi�dzy nim a moj� ma��onk�. Przedtem on sam molestowa� Sonieczk�, a teraz wbi� si� raptem w ambicj�: "Jak to! ja, cz�owiek tak o�wiecony, mam przebywa� w jednym mieszkaniu z tak�?..." A Katarzyna tego nie prze�kn�a, uj�a si�... No i wybuch�o... Teraz Sonieczka bywa u nas tylko o zmierzchu, stara si� pom�c Katarzynie, w miar� sil i mo�no�ci dostarcza �rodk�w... Mieszka za� u krawca Kapernaumowa, podnajmuje u nich stancj�! a Kapernaumow jest kulawy i ma kluski w ustach, i ca�a jego liczna rodzina tak�e ma kluski w ustach. Kluski w ustach ma te� jego �ona... Gnie�d�� si� w jednym pokoju, a Sonia ma sw�j, osobny, z przepierzeniem... Hm, tak... Ludzie to wielce ubodzy i z utrudnion� wymow�... tak... Jakem tylko wsta� 2 Doslojewsiki,
25
w�wczas nazajutrz, wdzia�em �achmany moje, ramiona wznios�em ku niebu i uda�em si� do jego ekscelencji Iwana Afana-siewicza. Szanowny pan zna jego ekscelencj� Iwana Afana-siewicza?... Nie? W takim razie nie zna pan bo�ego cz�owieka! Jest to wosk... wosk przed obliczem Pa�skim, jako wosk taj�cy!... Raczy� wszystkiego wys�ucha� i nawet �z� uroni�. "Ha, Marmie�adow! Ju� raz mnie zawiod�e�... Bior� ciebie raz jeszcze na swoj� osobist� odpowiedzialno�� - tak si� w�a�nie wyrazi� - �ako no tuj to sobie - powiada - ruszaj!" Uca�owa�em proch u st�p jego-my�lowo, bo w rzeczywisto�ci nie pozwoli�by b�d�c dostojnikiem i m�em nowych, pa�stwowotw�rczych i o�wieconych pogl�d�w. Wr�ci�em do domu, a kiedym o�wiadczy�, �em znowu zaliczony do personelu i pobieram pensj�-o Bo�e, c� to w�wczas by�o!... Marmie�adow znowu przerwa�, mocno przej�ty. W tej chwili wesz�a z ulicy ca�a kompania opoj�w, ju� ur�ni�tych; za drzwiami rozleg�y si� d�wi�ki wynaj�tej katarynki, a dzieci�cy, zerwany siedmioletni g�osik za�piewa� Futwek. Wszcz�� si� harmider. Gospodarz i s�u�ba zaj�li si� nowo przyby�ymi. Marmie�adow, nie zwracaj�c uwagi na przybysz�w, podj�� swe opowiadanie. Zdaje si�, �e bardzo os�ab�, lecz im bardziej rozbiera�a go w�dka, tym si� stawa� gadatliwszy. Wspomnienia o �wie�ym sukcesie biurowym o�ywi�y go i nawet odbi�y si� na jego twarzy jak�� promienno�ci�. Raskolnikow s�ucha� uwa�nie. - Dzia�o si� to, panie �askawy, przed pi�cioma tygodniami. Tak... Skoro tylko dowiedzia�y si� obie, Katarzyna i So-nieczka - o Bo�e, jakbym si� przeni�s� do raju niebieskiego. Dawniej, bywa�o, le�y cz�owiek jak bydl� i s�yszy tylko wymys�y. A teraz chodz� na paluszkach, uciszaj� dzieci: "Ojciec zm�czy� si� w biurze, odpoczywa, cyt!" Przed wyj�ciem do biura poj� mnie kaw�, grzej� �mietank�! Zacz�y si� stara� o prawdziw� �mietank�, s�yszy pan! Sk�d wytrzasn�y jedena�cie rubli pi��dziesi�t kopiejek na przyzwoite umundurowanie dla mnie - poj�cia nie mam. Buty, �wie�e p�tkoszulki - jak najwspanialsze, madapolamowe, uniform, mundur frakowy, wszystko za jedena�cie i p� rubla w najprzedniejszym gatunku. Pierwszego dnia przychodz� przed po�udniem z biura, patrz�: Katarzyna przyrz�dzi�a dwa dania, zup� i peklo-win� z chrzanowym sosem, o jakich to rzeczach nie by�o przed-26
tem s�uchu ani duchu. Sukienek nie ma ona �adnych... ale to co si� zowie �adnych, a tu raptem, jak gdyby si� wybiera�a w odwiedziny, wystroi�a si�, i to nie byle jak; z niczego potrafi wszystko zrobi� - uczesze si�, jaki� tam czy�ciutki ko�nierzy-j czek, mankieciki - i patrzcie mi, zupe�nie inna osoba, od-' m�odnia�a, wyprzystojnia�a. Sonieczka, ptaszyna moja, wspiera�a tylko pieni�dzmi, mnie za� samej - powiada - nie wypada teraz bywa� u was cz�sto, chyba dopiero o zmierzchu, ,, �eby nikt nie widzia�. S�yszy pan, s�yszy pan? Po obiedzie przyszed�em si� zdrzemn��-i c� pan my�li? Ma��onka moja nie wytrzyma�a: nie dalej ni� przed tygodniem naur�ga�y sobie z gospodyni�, z Amali� Fiodorown�, na czym �wiat stoi, a teraz zaprosi�a j� na fili�ank� kawy. Przesiedzia�y dwie go-j dziny i ci�gle szu-szu mi�dzy sob�. 2e niby: "Teraz m�� '�� m�j jest na posadzie, bierze pobory, chodzi do samego eksce-( lencji, a ekscelencja wyszed� do niego osobi�cie, wszystkim kaza� czeka�, a m�a wzi�� pod r�k� i przy wszystkich zaprowadzi� do gabinetu." S�yszy pan, s�yszy pan? "Siemionie Za-� charyczu - powiada - ja naturalnie pami�tam o pa�skich zas�ugach i chocia� pan ho�duje tej lekkomy�lnej s�abostce, ale poniewa� teraz da�e� obietnic�, a ponadto nam tu bez d�bie : sz�o kulawo (s�yszy pan, s�yszy?), wi�c polegam na twoim szlachetnym s�owie." Czyli, powiadam panu, wszy�ciute�ko wyssa�a z palca, i to nawet nie z trzpiotowato�ci, dla pr�nej przechwa�ki! nie, sama we wszystko wierzy, w�asnymi urojeniami bawi siebie, jak Boga kocham! A ja nie pot�piam; nie, tego ja nie pot�piam! Gdy za� przed sze�ciu dniami przynios�em, nic nie uszczkn�wszy, pierwsz� swoj� pensj�, dwadzie�cia trzy ruble czterdzie�ci kopiejek-nazwala mnie dziub-dziusiem. "Dziubdziusiu ty m�j!"-powiada. I to na osobno�ci, rozumie pan? Zdawa�oby si�, �e c� we mnie mi�ego, i �e jaki� tam ze mnie m��! Ot� nie; uszczypn�a mnie w policzek i powiada: "Dziubdziusiu ty m�j!" Marmie�adow umilk�, chcia� si� u�miechn��, ale nagle broda '"' zacz�a mu si� trz���. Jednak opanowa� si�. Ten szynk, twarz nosz�ca �lady rozpusty, pi�� nocy na barkach z sianem, ta ' butelka, a zarazem ta chorobliwa mi�o�� do �ony i rodziny - ^ wszystko to zbija�o z tropu jego s�uchacza. Raskolnikow s�ucha� w napi�ciu, lecz z dotkliw� przykro�ci�. By� z�y na siebie, �e tu przyszed�. 27
- Szanowny panie, szanowny panie! - zawo�a� Marmie-�adow otrz�sn�wszy si� - o szanowny m�j panie, mo�e pana to wszystko �mieszy, jak i innych, mo�e nudz� pana g�upot� tych wszystkich mizernych szczeg�lik�w domowego �ycia mego; ale mnie jest nie do �miechu! Albowiem ja to wszystko odczuwam... I ca�y ten rajski dzie� �ywota mego, i ca�y �w wiecz�r sp�dzi�em w polotnych marzeniach: jak ja to wszystko urz�dz� i dzieciarni sprawi� przyodziewek, i jej zapewni� spok�j, i c�rk� sw� jednorodzon� d�wign� z otch�ani upadku z powrotem na �ono rodziny... I r�ne takie r�no�ci... To przecie wolno, prosz� pana. Ali�ci, laskawco m�j (tu Marmie-ladow drgn�� znienacka, podni�s� g�ow� i wpatrzy� si� prosto w swego s�uchacza), ali�ci ju� nazajutrz po wszystkich tych rojeniach (czyli dok�adnie przed pi�cioma dobami), pod wiecz�r, za pomoc� podst�pnego fortelu, jak z�odziej nocny, przyw�aszczy�em sobie klucz od kuferka ma��onki mojej, wydoby�em wszystko, co zosta�o z przyniesionej pensji, ju� nie pami�tam ile mianowicie - no i prosz� spojrze� na mnie! Pi�� dni, jak wyszed�em z domu, a tam mnie szukaj�, z posad� amen, mundur le�y w szynkowni przy mo�cie Egipskim, za co te� otrzyma�em w zamian to oto obleczenie. Wszystko sko�czone! Marmie�adow uderzy� si� pi�ci� w czo�o, zaci�� z�by, zamkn�� oczy i mocno opar� si� �okciem na stole. Lecz po chwili twarz mu si� nagle zmieni�a; z jakim� udanym kpiarstwem, z wymuszon� bezczelno�ci� popatrzy� na Raskolnikowa, za�mia� si� i powiedzia�: - A dzisiaj by�em u Soni, poprosi�em o got�weczk� na poprawiny! Che-che-che! - Chyba nie da�a?-krzykn�� ze strony kt�ry� z nowo przyby�ych, krzykn�� i zarechota� na cale gard�o. - Ta oto butelka zosta�a nabyta za jej pieni�dze - ci�gn�� Marmie�adow zwracaj�c si� wy��cznie do Raskolnikowa. - Da�a mi trzydzie�ci kopiejek w�asn� r�czk�, ostatnie, wszystko, co mia�a, sam widzia�em... Nie powiedzia�a nic, tylko w milczeniu przyjrza�a mi si�... To nie na ziemi, ale tam - bolej� nad lud�mi w taki spos�b, op�akuj�, a wyrzut�w nie robi�, nie robi�! I tym bole�niej, tym bole�niej, �e nie robi� wyrzut�w!... Trzydzie�ci kopiejek, tak jest. A przecie� i jej samej one teraz potrzebne, nie? Jak pan s�dzi, panie m�j kochany? 28
Przecie teraz musi dba� o schludno��. A schludno��, taka, wie pan, specjalna, kosztuje. Rozumie pan? Chocia�by te jakie� pomadki, bo i jak�e? Halki krochmalone, trzewiczki takie figlarniejsze, �eby mo�na by�o pokaza� n�k�, kiedy wypadnie przeskakiwa� ka�u��. A rozumie pan, rozumie, co znaczy taka schludno��? Ot� ja, rodzony ojciec, capn��em te trzydzie�ci kopiejek na poprawiny w szynku! I pij�! I ju� przepi�em!... Wi�c kt� po�a�uje takiego jak ja? h�? Czy pan mnie teraz �a�uje, .czy nie �a�uje? M�w pan: �a�ujesz czy nie? Che-che-che-che! Chcia� sobie dola�, ale nic z tego. Flaszka by�a pr�na.
- A za co ciebie �a�owa�?-krzykn�� gospodarz, kt�ry znowu znalaz� si� obok nich. Rozleg� si� �miech i nawet polajanki. �miali si� i wymy�lali zar�wno ci, co s�yszeli, jak i ci, co nie s�yszeli - ot, na sam widok emerytowanego urz�dnika. - �a�owa�! Za co mnie �a�owa�! - wrzasn�� z nagl� Marmie�adow wstaj�c z wyci�gni�t� r�k�, w istnym natchnieniu, jak gdyby tylko czeka� na te s�owa. - Za co mnie �a�owa�, powiadasz? Racja! Mnie �a�owa� nie ma za co! Ukrzy�owa� mnie trzeba, do krzy�a przybi�, a nie �a�owa�! Wi�c ukrzy�uj, s�dzio, ukrzy�uj, lecz ukrzy�owawszy po�a�uj! A w�wczas ja sam przyjd� do ciebie, �eby� mi� ukrzy�owa�, albowiem szukam nie wesela, jeno �ez i bole�ci... Czy ci si� zdaje, przekupniu, �e ta twoja butelka s�odk� mi by�a? Bole�ci, bole�ci szuka�em na jej dnie, bole�ci i �ez; jako� znalaz�em je, zakosztowa�em ich; a po�a�uje nas Ten, kt�ry ulitowa� si� nad wszystkimi, kt�ry wszystkich -i wszystko rozumia�. On te� jeden jest s�dzi�. Nastanie dzie� i On zapyta: "A gdzie jest c�ra owa, kt�ra macosze z�ej i suchotniczej, kt�ra dzia�kom obcym i nieletnim z�o�y�a siebie w ofierze? Gdzie c�ra owa, kt�ra po�a�owa�a rodzica swego ziemskiego, pijanicy nieu�ytecznego, nie brzydz�c si� jego zezwierz�ceniem ?" I powie:, ,Przyjd�! Ju� ci raz odpu�ci�em... Przebaczy�em ci raz... A i teraz odpuszczone ci s� twoje mnogie grzechy, albowiem wiele� umi�owa�a..." I przebaczy mojej Soni, ju� wiem, �e przebaczy... Odczu�em to w sercu moim, gdym u niej by� ostatnio... I os�dzi wszystkich sprawiedliwie i przebaczy dobrym i z�ym, wynios�ym i pokornym... A gdy ju� sko�czy ze wszystkimi, naonczas przem�wi i do nas: "Chod�cie i wy! - powie. - Chod�cie, 29
pijaniute�cy! chod�cie, s�abiutcy! chod�cie, zasromani!" I my wszyscy przyjdziemy nie wstydz�c si�, i staniemy przed Nim. A On powie: "�winie jeste�cie! Na obraz i podobie�stwo bestii; ale chod�cie i.wy te�!" W�wczas rzekn� m�drzy, rzekn� roztropni: "Panie! przecz dopuszczasz tych oto?" A On powie: "Dlatego ich dopuszczam, o m�drzy, dlatego ich dopuszczam, o roztropni, �e z nich �aden nie poczytywa� siebie nigdy za godnego tej laski..." I wyci�gnie ku nam prawic� swoj�, a my przypadniemy... i zap�aczemy... i wszystko zrozumiemy! Wtedy zrozumiemy wszystko!... i wszyscy zrozumiej�... Katarzyna... tak�e zrozumie. Panie, przyjd� kr�lestwo Twoje! Opad� na �awk�, wycie�czony i os�ab�y, nie patrz�c na nikogo, jakby zapomnia� o otoczeniu, i g��boko si� zaduma�. Jego s�owa wywar�y pewne wra�enie; na chwil� zaleg�a cisza, lecz niebawem da�y si� znowu s�ysze� �miechy i ur�gania: - Powiedzia�, co wiedzia�!
- M�drala!
- Urz�dnik!
I tak dalej, i tak dalej.
- Chod�my, panie - rzek� nagle Marmie�adow podnosz�c g�ow� i zwracaj�c si� do Raskolnikowa. - Niech pan mnie odprowadzi... Kamienica Kozela, oficyna. Pora... do Katarzyny Iwanowny... Raskolnikow ju� dawno mia� ochot� wyj��, o tym za�, �eby mu pom�c, ju� i sam my�la�. Okaza�o si�, �e Marmie�adow ma nogi daleko s�absze ni� j�zyk; ci�ko si� opar� o m�odego cz�owieka. Mieli przej�� jakie dwie�cie, trzysta krok�w. Im bli�ej domu, tym wi�kszy l�k i wstyd ogarnia� pijaka. - Nie Katarzyny Iwanowny boj� si� teraz - b�ka�, zalte-rowany - ani tego, �e mi si� wczepi we w�osy. Co tam w�osy!... furda w�osy! Ja ci to m�wi�. Nawet lepiej, �eby si� wczepi�a, i wcale nie tego si� boj�... Boj� si�... jej oczu... lak... oczu... Wypiek�w boj� si� tak�e... i tego... jej oddechu si� boj�... Widzia�e�, jak si� oddycha w tej chorobie... przy wzburzonych uczuciach? I boj� si� jeszcze p�aczu dzieci... Bo, uwa�asz, je�eli Sonia ich nie nakarmi�a, to... ju� nie wiem! nie wiem! A wytuzowania nie boj� si�... Wiedz, m�j panie, �e mi wy�ej wspomniane tuzy nie przyczyniaj� b�lu, lecz, owszem, s� mi rozkosz�... �y� bez tego nie mog�. Tak jest lepiej... Niech mnie pobije, niech sobie ul�y... tak jest lepiej... A oto i dom. 30
Kamienica Kozela. �lusarza, Niemca bogatego... Prowad�!
Weszli od podw�rza i j�li si� wspina� na czwarte pi�tro. Im wy�ej, tym schody by�y ciemniejsze. Zbli�a�a si� jedenasta, i chocia� w Petersburgu o tej godzinie jeszcze nie ma prawdziwej nocy, ale u szczytu schod�w by�o zupe�nie mroczno. Na najwy�szym pi�trze, u wylotu schod�w, ma�e, zasmolone drzwiczki sta�y otworem. Ogarek o�wietla� najn�dzniejszy w �wiecie pok�j, jakie dziesi�� krok�w d�ugi i w ca�o�ci widoczny z sieni. Wszystko tu by�o porozrzucane w nie�adzie, zw�aszcza r�ne dzieci�ce ga�ganki. K�t w g��bi zawieszono dziurawym prze�cierad�em, za kt�rym prawdopodobnie mie�ci�o si� ��ko. W samym za� pokoju by�y tylko dwa krzes�a i ceratowa, mocno obszarpana kanapa, przed kt�r� stal stary st� kuchenny z surowej so�niny, niczym nie przykryty. Na brze�ku sto�u dopala� si� ogarek loj�wki w blaszanym lichtarzu. Okaza�o si�, �e rodzina Marmie�adowa mieszka w osobnym pokoju, a nie k�tem, lecz pok�j ich by� przechodni. Drzwi do dalszych pomieszcze� czy klitek, z kt�rych si� sk�ada�o mieszkanie Amalii Lippewechsel, by�y uchylone. Panowa� tam ha�as i rwetes. Kto� �mia� si� g�o�no. Widocznie grano w karty i*'pito herbat�. Niekiedy dolatywa�y wyrazy zgo�a nieparlamentarne. Raskolnikow od razu pozna� I^ajarzyn�lwanown�. �By�a to straszliwie wychudzona kobieta, gibka, dosy� wysoka i zgrabna, �e �licznymi jeszcze, .ciemnoblond w�osami i, w rzeczy samej, z ceglastymi wypiekami na twarzy. Chodzi�a tam i sam po swym niewielkim pokoju, skuliwszy r�ce na piersi, z zaci�ni�tymi, spieczonymi wargami; oddycha�a nier�wno, urywanie. Oczy jej b�yszcza�y jak w gor�czce, ale spojrzenie by�o ostre i nieruchome; przykre wra�enie sprawia�a ta suchot-nicza, wzburzona twarz, po kt�rej pe�ga�y ostatnie odblaski dogorywaj�cej �oj�wki. Raskolnikow uzna�, �e ma ze trzydzie�ci lat i �e istotnie nie stanowi dobranej pary z Marmie-�adowem... Wchodz�cych nie s�ysza�a i nie zauwa�y�a, rzek�by�, �e jest otumaniona, nic nie widzi, nic nie s�yszy. W izbie by�o duszno, lecz okna nie otworzy�a; ze schod�w bi� zaduch, jednak drzwi na schody by�y uchylone; z wewn�trznych pokoi przez nie domkni�te drzwi nap�ywa�y fale dymu tytoniowego, Marmie�adowa kaszla�a, ale drzwi nie zamkn�a. Najm�odsza dziewczynka,- sze�cioletnia mo�e, spa�a na pod�odze, przy-31
kucn�wszy, z g�ow� wetkni�t� w r�g kanapy. O rok starszy od niej ch�opak dr�a� w k�cie jak li�� i p�aka�. Widocznie dosta� tylko co w sk�r�. Starsza dziewczynka, maj�ca jakie dziewi�� lat, wysoka i cieniutka jak zapa�ka, sta�a w k�cie, obj�wszy ma�ego braciszka za szyj� d�ugim, wyschni�tym jak szczapa ramieniem. Mia�a na sobie tylko lichutk� i w wielu miejscach dziuraw� koszulin�, a na go�ych ramionach narzucony wy�wiechtany p�aszczyk dradedamowy, kt�ry zapewne sprawiono jej dwa lata temu, bo teraz nie si�ga� nawet do kolan. Stara�a si� utuli� brata, co� mu szepta�a do ucha, pociesza�a, jak mog�a, �eby czasem nie zachlipa� znowu, a r�wnocze�nie ze strachem wodzi�a za matk� ogromnymi ciemnymi oczami, kt�re zdawa�y si� jeszcze wi�ksze w jej chudej i przera�onej twarzyczce. Marmie�adow, nie .wchodz�c do pokoju, ukl�kn�� tu� na progu, a Raskolnikowa popchn�� naprz�d. Na widok nieznajomego kobieta z roztargnieniem zatrzyma�a si� przed nim, ockn�wszy si� na mgnienie i jak gdyby zastanawiaj�c si�: po co tu wszed�? Ale snad� pomy�la�a sobie zaraz, �e go�� idzie do dalszych izb, bo ta by�a przechodnia. Zmiarkowawszy to i ju� nie zwracaj�c na niego uwagi, podesz�a do drzwi od sieni, �eby je domkn��-i nagle krzykn�a ujrzawszy na progu kl�cz�cego m�a. -A!-wrzasn�a w zapami�taniu-wr�ci�e�! Kajda-niarzu! Wyrzutku!... A gdzie� pieni�dze? Co masz w kieszeni, poka�! I garnitur nie ten! Gdzie tw�j garnitur? gdzie pieni�dze? Gadaj-!... I rzuci�a si� na niego, chc�c go zrewidowa�. Marmie�adow natychmiast roz�o�y� r�ce potulnie i kornie, �eby jej u�atwi� przetrz��ni�cie kieszeni. Nie znalaz�a ani kopiejki. -Gdzie s� pieni�dze?-krzycza�a.--O Bo�e, czy�by wszystko przepi�! Przecie w kuferku by�o jeszcze dwana�cie rubli!...-I raptem, z w�ciek�o�ci�, chwyci�a go za w�osy i powlok�a do pokoju. Marmie�adow sam u�atwia� jej te wysi�ki, ulegle czo�gaj�c si� za ni� na kl�czkach. - I to mi jest rozkosz�! I to mi jest nie b�lem, lecz roz-ko--sz�, sza-now-ny pa-nie! - pokrzykiwa�, szarpany za w�osy, a nawet raz wyr�n�wszy �bem o pod�og�. �pi�ce na pod�odze dziecko obudzi�o si� i zap�aka�o. Ch�opczyk w k�cie nie wytrzyma�, zadygota�, krzykn�� i rzuci� si� ku siostrze w okropnym 32
przestrachu, nieomal w ataku. Starsza dziewczynka dr�a�a jak li��. - Przepi�! wszystko, wszystko przepi�! - rozpaczliwie �ka�a nieszcz�liwa kobieta. - I ubranie na nim inne. G�odni, g�odni! - i za�amuj�c r�ce wskazywa�a na dzieci. - O, po trzykro� przekl�te �ycie! A pan, pan wstydu nie ma - cisn�a si� nagle na Raskolnikowa. - Z szynku! Ty� tak�e z nim pi�? Pi�e� z nim tak�e! Precz mi st�d! M�odzieniec pokwapi� si� wyj�� nie m�wi�c ani s�owa. Zw�aszcza �e otworzy�y si� wewn�trzne drzwi, spoza kt�rych zajrza�o kilku ciekawych. Wyci�gn�y si� oble�nie roze�miane g�by, z papierosami, z fajkami, w myckach na g�owie. Jakie� postacie w rozche�stanych szlafrokach, spro�nie roznegli�owane, niekt�re z kartami w r�ku. Z najwi�kszym ubawieniem �miali si� wtedy, gdy Marmie�adow, wleczony za w�osy, krzycza�, �e mu to sprawia rozkosz. Ba, zacz�li wchodzi� do pokoju. W ko�cu rozleg� si� z�owrogi jazgot: to nadci�ga�a-sama Amalia Lippewechsel, a�eby po swojemu dokona�