1734
Szczegóły |
Tytuł |
1734 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1734 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1734 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1734 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tom Clancy
SUMA WSZYSTKICH STRACH�W
tom 2
(Prze�o�y�: Piotr Siemion)
21
Zwi�zki
Poszukiwania zaj�y a� dwa tygodnie, lecz da�y pewien rezultat Oficer KGB, kt�ry pracowa� dla CIA, rozejrza� si� w sytuacji i przyni�s� pog�osk� na temat operacji trwaj�cej w Niemczech. Co� z bombami atomowymi. Co�, co prowadzi bezpo�rednio centrala w Moskwie pod osobistym nadzorem Go�owki. Ludzie w plac�wce KGB w Berlinie nie mieli dost�pu do sprawy. Koniec meldunku.
- I co ty na to? - zapyta� Ryan Goodleya.
- Wszystko si� pokrywa z meldunkiem �AGLA. Je�eli co� jest w tej historii o brakuj�cych g�owicach, na pewno musi to mie� jaki� zwi�zek z wycofywaniem wysuni�tych si� ze wschodnich Niemiec. Przy przeprowadzkach zawsze co� ginie. Mnie te�, kiedy si� tu przenosi�em, wci�o dwa kartony ksi��ek.
- Mo�na by s�dzi�, �e bomb j�drowych b�d� pilnowa� uwa�niej - zauwa�y� cierpko Ryan, przekonuj�c si� znowu, �e Goodley musi si� jeszcze cholernie du�o nauczy�. - Tylko tyle?
- Pr�bowa�em znale�� dane, kt�re by podwa�y�y ten meldunek. Oficjalnie przyczyna, dla kt�rej Rosjanie nie mog� w terminie zdemontowa� swoich SS-18, to niewydolno�� zak�ad�w rozbi�rkowych. Zbudowali je specjalnie w tym celu, ale co� sknocili, tak twierdz�. Nasi inspektorzy na miejscu nie potrafi� potwierdzi� ani zaprzeczy�, chodzi o jakie� sprawy techniczne. W g�owie mi si� nie mie�ci to wszystko, bo przecie� skoro Rosjanie sami buduj� te rakiety, i to od dawna, SS-18 to stary model, powinni umie� te� zaprojektowa� bezpieczny zak�ad rozbi�rkowy. Ich wersja g�osi, �e maj� k�opot z uk�adami paliwowymi rakiet i z niekt�rymi postanowieniami traktatu, bo mianowicie ich osiemnastki s� na paliwo ciek�e i maj� kad�uby pod ci�nieniem. Innymi s�owy, ca�a rakieta jest sztywna tylko wtedy, je�li we wn�trzu panuje wysokie ci�nienie. Rosjanie mog� wi�c spu�ci� z nich w ka�dej chwili paliwo, ale nie mog� wyci�gn�� tych rakiet z silos�w, nie uszkadzaj�c ich. Tymczasem traktat nakazuje odwie�� kompletne, nie uszkodzone rakiety do zak�adu rozbi�rkowego. W porz�dku, tylko �e w zak�adzie nie ma jak spu�ci� z rakiet paliwa, wi�c ko�o si� zamyka. Nie ma jak, bo spuszczenie paliwa poza wyrzutni� nie jest proste i grozi ska�eniem �rodowiska. Ich paliwo rakietowe to podobno jakie� straszne �wi�stwo, �atwo mo�na si� nim otru�, a zak�ady le�� tylko trzy kilometry od sporego miasta, i tak dalej. - Goodley pomy�la� chwil�. - Wyja�nienie ma r�ce i nogi, chocia� mo�na si� d�ugo zastanawia�, kto i dlaczego tak spieprzy� ca�� spraw�.
- �ycie spieprzy�o - odpowiedzia� Jack. - Rosjanie nie mog�, na przyk�ad, zbudowa� tych zak�ad�w w jakiej� dalekiej Pipid�wce, bo przy tej liczbie prywatnych samochod�w robotnicy nie mieliby jak doje�d�a�, trzeba by im organizowa� transport i co tam jeszcze. W�a�nie przez takie rozmaite drobiazgi ni cholery nie potrafimy zrozumie�, co siedzi w Rosjanach.
- Dobrze, ale w ten spos�b mog� zwali� na g�upi b��d, co tylko zechc�. - Prawid�owe spostrze�enie, Ben - ucieszy� si� Jack. - Teraz my�li pan jak prawdziwy pies.
- O, rany, gdzie ja trafi�em.
- Ciek�e paliwa rakietowe, daj�ce si� sk�adowa�, to rzeczywi�cie syf. �r�ce, koroduj�ce, toksyczne. Pami�ta pan, jakie k�opoty mieli�my z rakietami Titan-II?
- Nie pami�tam - przyzna� si� Goodley.
- K�opotu z obs�ug� tyle, �e mo�na by�o dosta� kota. Na ka�dym kroku potrzebne zabezpieczenia, a mimo to co chwila nast�powa� wyciek. Paliwo prze�era�o co tylko spotka�o na drodze, parzy�o ludzi...
- Mam rozumie�, �e zgadzamy si� z tym, co m�wi� Rosjanie?
- Tego nie powiedzia�em. - Ryan u�miechn�� si� i przymkn�� oczy.
- Powinni�my zdoby� konkretne informacje, a nie takie... Przecie� od tego jest CIA, �eby wszystko wiedzie�.
- Jasne, sam tak kiedy� my�la�em. Ludzie s�dz�, �e mamy u siebie teczk� na temat ka�dej ska�y, ka�u�y czy polityka na �wiecie. - Jack o�ywi� si� nagle. - Nie mamy i nie b�dziemy mieli nigdy. Smutne, co? Wsz�dobylskie CIA. Pr�bujemy odpowiedzie� na wa�ne pytanie, ale mamy w r�ku jedynie rozmaite mo�liwo�ci, �adnych pewnik�w. W jaki spos�b prezydent ma podj�� w�a�ciw� decyzj�, je�li zamiast fakt�w dostaje od nas lepiej czy gorzej uzasadnione opinie? Od dawna powtarzam, nawet o tym pisa�em, �e nasze oficjalnie usankcjonowane informacje to przewa�nie zgadywanki. Wiadomo, nikt nie ma ochoty rozsy�a� takich analiz jak ta.
Jack wskaza� na ko�cowy raport pionu rozpoznania. Zesp� ekspert�w od Rosji przez tydzie� �l�cza� nad meldunkiem �AGLA i oceni�, �e cho� najprawdopodobniej odpowiada rzeczywisto�ci, mo�e te� by� wynikiem niezrozumienia pewnych fakt�w. Jack zn�w przymkn�� oczy, modl�c si�, by b�l g�owy ust�pi� nareszcie.
- Na tym polega nieszcz�cie CIA jako instytucji. Rozpatrujemy rozmaite mo�liwo�ci. Je�li podamy p�niej jednoznaczn� opini�, mo�e si� zdarzy�, �e b�dzie ona b��dna. A wtedy? Ludzie znacznie d�u�ej pami�taj� o pomy�kach ni� o trafnych ocenach, i dlatego ka�dy z nas stara si� w��czy� do oceny wszystkie mo�liwe warianty. Intelektualnie to nawet cenna strategia, cz�owiek jest p�niej kryty na wszystkie strony. K�opot w tym, �e ludziom, kt�rzy zamawiaj� u nas te raporty, chodzi o co� zupe�nie innego. Im nie zale�y na tym, �eby si� dowiedzie�, �e mo�e b�dzie tak, a mo�e owak, przeciwnie, chocia�, moim zdaniem, lepiej by zrobili, gdyby poznali wszelkie ewentualno�ci. Tak jak m�wi�, Ben, mo�na ocipie� z tego wszystkiego. Biurokraci z rz�du prosz� o bajk� na dobranoc, a biurokraci z CIA pos�usznie pisz�, bo nie b�d� si� przecie� wychyla�. Taka jest smutna rzeczywisto�� wywiadu.
- Nigdy bym nie przypuszcza�, �e taki z pana cynik.
- Nie cynik tylko realista. Wiele rzeczy wiemy, masy innych nie wiemy. Tu pracuj� ludzie, a nie maszyny licz�ce. To ludzie szukaj� odpowiedzi i zamiast nich znajduj� nast�pne pytania. W tym budynku pracuje masa zdolnych ludzi, ale niestety, system kr�puje im ruchy, mimo �e jedna osoba dowiaduje si� r�nych rzeczy szybciej ni� ca�a komisja.
Kto� zapuka� do drzwi gabinetu.
- Prosz�!
- Doktorze Ryan, nie by�o pa�skiej sekretarki, wi�c...
- Nancy wybieg�a co� zje��.
- Mam tu co� dla pana. - Goniec wr�czy� Ryanowi kopert�. Ryan podpisa� mu pokwitowanie, odprawi� go, po czym otworzy� kopert�.
- Nieocenione All Nippon Airlines - zauwa�y�. Mia� przed sob� kolejny meldunek NITAKI. Na widok pierwszych zDa� podskoczy� w fotelu. - O, kurwa �esz...!
- K�opoty? - zapyta� Goodley.
- Nie powiem, bo nie ma pan upowa�nienia.
- Co si� tam znowu u was dzieje? - zapyta� Narmonow.
Go�owko mia� trudne zadanie, gdy� musia� zameldowa� o udanej operacji, kt�ra przynios�a bardzo nieprzyjemne skutki.
- Prezydencie, od d�u�szego czasu pracujemy nad z�amaniem ameryka�skiego systemu szyfr�w. Poniek�d nam si� to uda�o, zw�aszcza je�li chodzi o ��czno�� z ich ambasadami. Tu mam w�a�nie depesz�, kt�r� Waszyngton rozes�a� do kilku plac�wek dyplomatycznych. Uda�o nam si� rozszyfrowa� ca�o��.
- I co dalej?
- Kto rozes�a� t� depesz�?!
- Opanuj si�, Jack - mitygowa� Ryana Cabot. - Liz Elliot tak si� przej�a ostatnim meldunkiem �AGLA, �e postanowi�a skonsultowa� spraw� z Departamentem Stanu.
- Ach tak? Wspaniale. Dowiedzieli�my si� przynajmniej, �e KGB z�ama�o szyfr naszej s�u�by dyplomatycznej. NITAKA czyta� t� sam� depesz�, kt�r� dosta� nasz ambasador w Tokio. Narmonow nareszcie wie, czego si� tak boimy.
- Bia�y Dom uzna, �e to najlepsze, co si� mog�o sta�. Co w tym z�ego, �e Narmonow pozna nasz punkt widzenia? - zapyta� dyrektor.
- Nie wdaj�c si� w dyskusj�: bardzo du�o z�ego. Czy pan nie rozumie, �e nie mia�em poj�cia o tej depeszy? Wie pan, sk�d dosta�em jej tekst? Nie z Departamentu Stanu, tylko od agenta KGB z Tokio! Chryste Panie, nie zdziwi� si�, je�li nasza ambasada w Zimbabwe te� j� dosta�a.
- Rosjanie mieli pe�ny tekst?
- Chcia�by pan mo�e por�wna� orygina� z przek�adem? - zapyta� Jack jadowitym tonem.
- Niech pan jedzie do Olsona.
- W�a�nie p�dz�.
Czterdzie�ci minut p�niej Ryan i Clark wpadli do kancelarii genera�a broni Ronalda Olsona, dyrektora Narodowej Agencji Bezpiecze�stwa. Centrala agencji mie�ci si� w Fort Meade w stanie Maryland, pomi�dzy Waszyngtonem i Baltimore, a jej budynki najbardziej przypominaj� Alcatraz, cho� bez mi�ej dla oka oprawy w postaci Zatoki San Francisco. G��wny gmach otacza podw�jny p�ot, wzd�u� kt�rego kr��� noc� psy (nawet CIA uzna�a ten �rodek ostro�no�ci za zbyt operetkowy), co dobitnie �wiadczy o panuj�cej tam manii na punkcie tajemnicy pa�stwowej. Narodowa Agencja Bezpiecze�stwa zajmuje si� szyfrowaniem, �amaniem obcych szyfr�w i nagrywaniem wszystkich transmisji radiowych na ca�ej planecie. Jack Ryan zostawi� kierowc�, daj�c mu do czytania "Newsweeka", a sam wkroczy� do usytuowanego na najwy�szym pi�trze gabinetu Olsona, dyrektora firmy wielokrotnie wi�kszej od CIA.
- Ron, straszna obsuwa.
- Dobrze, ale o co chodzi?
Jack poda� Olsonowi meldunek NITAKI.
- Pami�tasz, jak was ostrzega�em?
- Kiedy to od nas wysz�o?
- Trzy doby temu.
- Z Departamentu Stanu, zgadza si�?
- Zgadza si�. Dok�adnie osiem godzin p�niej w Moskwie czytali ju� ten tekst.
- Czyli, �e albo kto� w Departamencie Stanu pu�ci� to w obieg, a ich ambasada przes�a�a tekst przez satelit� do Moskwy - zastanowi� si� Olson - albo da� im to kt�ry� z szyfrant�w czy pi��dziesi�ciu innych dyplomat�w...
- Albo te� z�amali nasz ca�y system szyfruj�cy.
- Nie, Jack, r�cz� za moje maszyny.
- Wiesz, Ron, szkoda, �e w por� nie rozbudowa�e� KANKANA.
- Za�atw mi bud�et, to rozbuduj�.
- Ten nasz agent ostrzega�, �e KGB dobra�o si� do naszych szyfr�w. Grzebi� nam w korespondencji, Ron, masz w r�ku najlepszy dow�d.
- To �aden niezbity dow�d. - Genera� nie da� si� przekona�.
- Jak sobie chcesz. Nasz agent za��da�, �eby dyrektor da� mu osobi�cie s�owo, �e nigdy nie prze�lemy jego meldunk�w przez radio ani telefon. Te depesz� przys�a� nam na dow�d, �e jest si� czego obawia�. �eby to zdoby�, ryzykowa�, �e mu odstrzel� dup�... Ile os�b korzysta z tego systemu?
- Z PASKA? Wy��cznie Departament Stanu, chocia� podobnych maszyn u�ywaj� te� w Pentagonie. Ta sama zasada dzia�ania, troch� inne transpozycje. Wiem, �e w marynarce wojennej przepadaj� za tym systemem. Bardzo prosty w obs�udze - doda� Olson.
- Ron, od trzech lat mamy gotowy patent na szyfrowanie wed�ug szum�w. Wasza pierwsza wersja, KANKAN, wykorzystywa�a szumy z kaset magnetofonowych, zmienili�my to na p�yty kompaktowe i czytnik laserowy. Prosty, tani, skuteczny. Za par� tygodni ca�a CIA przechodzi na nowe szyfry.
- Chcesz nas nam�wi� na to samo?
- Tak podpowiada rozs�dek.
- Dobrze wiesz, co us�ysz�, je�li ka�� moim ludziom zma�powa� system od CIA.
- Jaki to problem, do cholery? Przecie� KANKAN to wasz patent!
- Jack, pracujemy w tej chwili nad czym� podobnym, tylko jeszcze prostszym i jeszcze bardziej bezpiecznym. Jest z tym troch� k�opot�w, ale warsztatowcy m�wi� mi, �e nied�ugo zaczn� pr�by.
Nied�ugo, czyli mo�e za trzy miesi�ce, a mo�e za trzy lata, pomy�la� Ryan, lecz powiedzia� tylko:
- Generale, oficjalnie zawiadamiam w imieniu agencji: mamy dane o przeciekach z waszych linii ��czno�ci.
- Co w zwi�zku z tym?
- W zwi�zku z tym musz� o tym powiadomi� Kongres. I prezydenta.
- Dam g�ow�, �e to kto� z Departamentu Stanu chlapn�� Rosjanom. Zreszt� sk�d wiadomo, �e KGB nie wprowadza was rozmy�lnie w b��d? Dostajemy co� ciekawego od tego agenta? - zapyta� dyrektor Narodowej Agencji Bezpiecze�stwa.
- Owszem, kup� po�ytecznego materia�u. O nas i Japonii.
- Ale nic o Zwi�zku Radzieckim?
Jack zawaha� si� przy tym pytaniu, cho� m�g� w stu procentach zawierzy� lojalno�ci Olsona. Jego inteligencji tak�e.
- Zgadza si�.
- Jeste� pewien, �e nie chc� nas wprowadzi� w maliny? Powtarzam, absolutnie pewien?
- Wiesz lepiej ode mnie, Ron, �e w tej bran�y absolutna pewno�� nie istnieje.
- Musz� mie� w r�ku pewniejsze dowody, zanim poprosz� Kongres o kolejne kilkaset milion�w dolar�w z bud�etu. Mieli�my ju� fa�szywe alarmy, sami te� bawili�my si� w manipulacj�. Kiedy nie potrafisz z�ama� szyfr�w przeciwnika, musisz go nak�oni�, �eby je zmieni�. Jak? - Udaj�c, �e je z�ama�e�. - Tak mo�na by�o rozumowa� pi��dziesi�t lat temu, ale nie dzisiaj.
- Powtarzam jeszcze raz: zanim z tym p�jd� do Trenta, musz� mie� konkretne dowody. M�wimy o ogromnym przedsi�wzi�ciu, przy kt�rym ten tw�j MERKURY to ma�y g�wniarz. Potrzebne b�d� tysi�ce maszyn szyfruj�cych, obs�uga, sprz�t, to wszystko kosztuje. Zanim si� z tym wychyl�, musz� mie� w r�ku bardzo konkretne dowody. - Doskonale rozumiem. W porz�dku, powiedzia�em, co mia�em powiedzie�.
- Jack, dok�adnie sprawdzimy to, o czym mi powiedzia�e�. Mam od takich spraw specjaln� brygad� tygrysa, zaraz jutro rano posadz� ich do roboty. Dzi�kuj�, �e si� fatygowa�e�. Zrozum, nie musisz si� na mnie obra�a�.
- Przepraszam, Ron. Za du�o ostatnio pracuj�.
- Mo�e powiniene� wzi�� urlop. Wygl�da, �e masz dosy�.
- Wszyscy mi to m�wi�.
Nast�pnym przystankiem Ryana by� gmach FBI.
- Ju� s�ysza�em - przywita� go Dan Murray. - A� tak niedobrze?
- Wed�ug mnie, tak. Ron Olson twierdzi co innego. - Jack nie musia� wyja�nia�, na czym polega nieszcz�cie. Spo�r�d wszystkich kataklizm�w, jakie mog�y spotka� rz�d, jedynie wojna by�a czym� gorszym ni� utrata bezpiecznych po��cze�. Od bezpiecznego przep�ywu informacji z jednego miejsca w drugie zale�a�y wszystkie inne przedsi�wzi�cia. Za spraw� przechwyconej przez przeciwnika depeszy przegrywano ju� wojny. Jeden z najbardziej osza�amiaj�cych sukces�w dyplomacji ameryka�skiej, jakim by� uk�ad waszyngto�ski z tysi�c dziewi��set dwudziestego drugiego roku w sprawie zbroje� na morzu, zawdzi�cza� nale�y Departamentowi Stanu, poniewa� znalaz� on spos�b odczytywania depesz, kt�re przybyli dyplomaci z innych pa�stw wymieniali ze swoimi rz�dami. Rz�d, kt�ry nie ma tajemnic, nie jest w stanie sprawowa� w�adzy.
- Bywa�y ju� takie historie, z Walkerami, Peltonem i kim tam jeszcze - zauwa�y� Murray. KGB posiada�o rzadki talent do werbowania agent�w spo�r�d ameryka�skich szyfrant�w wojskowych i cywilnych. W ambasadach szyfranci mieli w r�kach wszystkie najwa�niejsze informacje, lecz p�acono im bardzo �le i traktowano na r�wni ze sprz�taczkami, jako "personel pomocniczy". Nic dziwnego, �e niekt�rzy szyfranci zat�sknili za lepszym �yciem i wystawili posiadane informacje na sprzeda�. Poniewczasie zorientowali si�, �e obce wywiady p�ac� do�� marnie (wyj�tkiem jest tu CIA, kt�ra zdrad� wynagradza powa�nymi kwotami), ale nie mogli si� ju� wycofa�. Od braci Walker�w Rosjanie dowiedzieli si� szczeg��w na temat ameryka�skich maszyn szyfruj�cych i system�w kodowania. Sprz�t ten nie zmieni� si� zasadniczo w ci�gu dziesi�ciu lat, jakie up�yn�y od tamtej pory. Dzi�ki ulepszeniom uda�o si� usprawni� prac� maszyn, bardziej niezawodnych od mechanicznych urz�dze� szyfruj�cych z dawnych czas�w, wykorzystuj�cych do kodowania metalowe b�bny i prze��czniki. Nadal jednak budowa tych urz�dze� opiera�a si� na dziedzinie matematyki, zwanej teori� z�o�ono�ci. Stworzyli j� sze��dziesi�t lat wcze�niej ��czno�ciowcy, pr�buj�c przewidzie� zachowanie si� wielkich central telefonicznych. Rosjanie mieli u siebie najlepszych matematyk�w na �wiecie. Byli i tacy, kt�rzy twierdzili, �e znajomo�� budowy urz�dze� szyfruj�cych pozwala wybitnemu matematykowi odczyta� kod. Czy�by jaki� nikomu w �wiecie nie znany Rosjanin dokona� prze�omu w nauce? Je�eli tak...
- Musimy za�o�y�, �e przechwycili wi�cej depesz, tylko my nic o tym nie wiemy. Doliczaj�c ich umiej�tno�ci techniczne, jest si� czym martwi�.
- Ca�e szcz�cie, �e nie rusza to mojego biura. I dzi�ki Bogu - odetchn�� Murray. FBI przesy�a�o wi�kszo�� tajnych depesz przez telefon i chocia� urz�dzenia zak��caj�ce pods�uch nie mia�y pe�nej skuteczno�ci, informacje dotyczy�y przewa�nie spraw bie��cych. Pr�cz tego urozmaicano rozmowy slangiem i mn�stwem kryptonim�w, co zaciemnia�o planowane zamiary Biura. By�y jeszcze wzgl�dy praktyczne: ostatecznie, na ilu liniach przesy�owych naraz m�g� dzia�a� pods�uch przeciwnika?
- M�g�bym ci� poprosi�, �eby Biuro przew�cha�o t� spraw�?
- Jasne. Chcesz to pu�ci� drog� s�u�bow�?
- Chyba nie mam wyj�cia, Dan.
- Zrobisz ko�o pi�ra paru wa�nym instytucjom.
- Walcz� o s�uszn� spraw�, nie? - Ryan wyszczerzy� z�by do gospodarza.
- My�la�em, �e ju� si� czego� nauczy�e�. - Murray zawt�rowa� mu �miechem.
- I jeszcze te skurwysyny Amerykanie! - piekli� si� Narmonow.
- Co takiego znowu wymy�lili, Andrieju Iljiczu?
- Nie macie nawet poj�cia, Olegu Kiry�owiczu, co to znaczy mie� do czynienia z podejrzliwo�ci� obcego pa�stwa.
- Na razie nie mam - przyzna� Kadyszew. - Dot�d mia�em tylko do czynienia z podejrzliwo�ci� rodak�w.
Faktyczna likwidacja Politbiura jak na z�o�� odebra�a pn�cym si� do g�ry politykom radzieckim mo�liwo�� zapoznania si� z zagranicznymi mechanizmami w�adzy pa�stwowej. Dosz�o do tego, �e Rosjanie pod wzgl�dem politycznego prowincjonalizmu doszlusowali do Amerykan�w. Swoj� drog�, warto o tym pami�ta�, pomy�la� Kadyszew.
- O co im znowu chodzi?
- Tylko do waszej wy��cznej wiadomo�ci, m�ody cz�owieku.
- Rozumie si�.
- Amerykanie rozes�ali do swoich ambasad ok�lnik z poleceniem, �eby zbadano, jak chwiejna jest moja pozycja polityczna.
- Naprawd�? - Kadyszew pozwoli� sobie tylko na to jedno s�owo. Porazi�a go dwuznaczno�� sytuacji. Jego meldunek wywo�a� odpowiedni skutek w administracji ameryka�skiej, lecz poniewa� dowiedzia� si� o tym tak�e Narmonow, wzros�o ryzyko wpadki. Ciekawe jest �ycie agenta, powiedzia� sobie Kadyszew z niecz�st� u niego obiektywno�ci�. Jego dzia�ania zmienia�y si� odt�d w. gr� hazardow�, w kt�rej ryzyko by�o r�wnie ogromne jak ewentualny zysk. Trudno, wiedzia� przecie�, w co si� �aduje. Postawi� co� wi�cej ni� swoj� miesi�czn� pensj�. Po kr�tkim namy�le zapyta�:
- Sk�d mamy takie informacje?
- Tego nie mog� wyjawi�.
- Rozumiem.
Cholera! Dobrze, i tak da� si� wyci�gn�� na zwierzenia. Ale mo�e chce mnie tylko podej��? Ca�kiem w stylu Andrieja Iljicza.
- Ale czy to pewna wiadomo��?
- Ca�kowicie.
- M�g�bym wam jako� pom�c?
- Mogliby�cie, Olegu Kiry�owiczu. Ponawiam moj� propozycj�.
- Tak si� przej�li�cie tym, co m�wi� Amerykanie?
- Oczywi�cie, �e tak!
- Rozumiem, �e ich stanowisko jest wa�ne, ale ostatecznie co ich obchodzi nasza polityka wewn�trzna?
- Przecie� wiecie, o co im chodzi.
- Wiem.
- Dlatego potrzebne mi wsparcie z waszej strony - powt�rzy� Narmonow.
- Musia�bym si� porozumie� z kolegami.
- Ale prosz�, mo�liwie szybko.
- Postaram si�. - Kadyszew opu�ci� gmach i znalaz� sw�j samoch�d. Obywa� si� bez kierowcy, niecz�sty obyczaj w�r�d radzieckiej elity w�adzy. Czasy si� zmieniaj�. Politycy wysokiego szczebla musieli dzi� kokietowa� lud, a to oznacza�o, �e nie mog� ju� mkn�� przez Moskw� wydzielonym pasem szybkiego ruchu ani cieszy� si� innymi widocznymi przywilejami w�adzy. Wielka szkoda, pomy�la� Kadyszew, cho� dobrze wiedzia�, �e gdyby nie te i pozosta�e przemiany, nadal by�by samotnym delegatem z dalekiej ob�asti, zamiast przyw�dc� wa�nej frakcji w Zje�dzie Deputowanych Ludowych. Dlatego uwa�a�, �e warto si� obej�� bez daczy w lasach na wsch�d od Moskwy, bez luksusowego mieszkania, bez r�cznie wyklepanej limuzyny z kierowc� i tylu innych rzeczy, kt�rych zazdroszczono w�adcom jego wielkiej i nieszcz�liwej ziemi. Kadyszew sam je�dzi� do legislatury, gdzie na otarcie �ez m�g� liczy� na zarezerwowane miejsce na parkingu. Kiedy zatrzasn�� wreszcie za sob� drzwi gabinetu, zasiad� przy r�cznej maszynie do pisania i wystuka� na niej kr�tki list, kt�ry nast�pnie z�o�y� i schowa� do kieszeni. Tego dnia czeka�o go jeszcze du�o pracy. Ponownie opu�ci� budynek i przeszed� ulic� do gmachu obrad Zjazdu. W olbrzymim foyer odda� p�aszcz szatniarce, kt�ra poda�a mu numerek. Kadyszew podzi�kowa� jej grzecznie. Szatniarka odwiesi�a p�aszcz, wyj�a z jego wewn�trznej kieszeni list i prze�o�y�a do swojej kieszeni. Cztery godziny p�niej list Kadyszewa dotar� ju� do ambasady ameryka�skiej.
- Stany l�kowe? - zapyta� Fellows.
- Mo�na to i tak nazwa�, panowie - o�wiadczy� Ryan.
- �mia�o, m�w, o co chodzi - przynagli� Trent, popijaj�c herbat�.
- Mieli�my nast�pne sygna�y o przecieku na liniach ��czno�ci.
- Znowu? - Trent wzni�s� oczy do nieba.
- Uspok�j si�, Al, znamy ju� t� �piewk� - burkn�� Fellows. - Konkretnie, Jack, prosz� konkretnie.
Ryan przedstawi� obu kongresmenom konkrety.
- Co na to Bia�y Dom?
- Jeszcze nie wiem, id� tam prosto od was. Szczerze m�wi�c, wola�em najpierw porozumie� si� z wami, mam zreszt� jeszcze jedn� spraw�. - Jack opisa� meldunek �AGLA na temat tarapat�w Narmonowa.
- Od dawna masz ten materia�?
- Od paru tygodni.
- Dlaczego m�wisz nam dopiero teraz? - obruszy� si� Trent
- Bo biega�em jak pies z wywieszonym ozorem, �eby uzyska� jakie� potwierdzenie - odpar� Jack.
- I jak?
- Nie wiem, Al. Nie dosta�em bezpo�redniego potwierdzenia, �e to wszystko prawda. KGB prowadzi jakie� dyskretne poszukiwania w Niemczech, podobno nie mog� si� doliczy� taktycznych g�owic atomowych.
- Dobry Bo�e! - skwitowa� wie�� Fellows. - Jak to: "nie mog� si� doliczy�"?
- Sami nie wiemy. Je�eli ma to jakikolwiek zwi�zek z meldunkiem �AGLA, mo�e si� okaza�, �e armia radziecka prowadzi�a podw�jn� buchalteri� w sk�adach.
- A ty co my�lisz?
- Powtarzam, nie wiem. R�bcie co chcecie, nie wiem. Nasi analitycy te� nie wiedz�, po�owa wierzy w meldunek, po�owa nie. Przewa�nie wol� siedzie� cicho.
- Wiemy nie od dzi�, �e w ich wojsku kipi - rzek� z namys�em Fellows. - Go�y bud�et, utrata presti�u, likwidacja jednostek i etat�w... Ale �eby a� tak zakipia�o?
- A� przyjemnie pomy�le� - doda� Trent - Walka o w�adz� w kraju pe�nym atom�wek... Jak oceniasz meldunki �AGLA?
- Dot�d znakomite. Pi�� lat wiernej s�u�by.
- To jeden z ich parlamentarzyst�w, prawda? - upewni� si� Fellows.
- Owszem.
- Pewnie wysoko w hierarchii, skoro ma dost�p do takich spraw... Niewa�ne, lepiej �eby� nam nie m�wi�, kt�ry to - doda� Fellows. Trent przytakn�� tym s�owom, dodaj�c:
- Mo�e go nawet spotkali�my. Masz nosa, Al, chcia� doda� Jack.
- Te doniesienia wzi�li�cie powa�nie?
- O, tak. Wy�azimy ze sk�ry, �eby zdoby� potwierdzenie.
- By�o co� nowego od NITAKI? - zapyta� Trent
- Wiesz, tutaj...
- W Bia�ym Domu s�ysza�em, �e szykuje si� jaka� afera z Meksykiem - napar� na Ryana Al Trent - Prezydent chce, �ebym go popar�, ale nie znam sprawy. Da� zezwolenie, �eby� m�g� nas w to wprowadzi�. S�owo honoru, Jack, prezydent sam zezwoli�.
Ryan zdawa� sobie spraw�, �e narusza przepisy, lecz nie pami�ta�, by Trent kiedykolwiek z�ama� s�owo. Powt�rzy� wi�c tak�e meldunek NITAKI
- Te sko�nookie skurwysynki! - w�ciek� si� natychmiast Trent. - Wiesz, ile mnie kosztowa�o, �eby dopcha� jako� do ko�ca tamte rozmowy handlowe? I po co? �eby za sze�� miesi�cy z�amali uk�ad! Bo m�wisz nam, Jack, �e dok�adnie na to si� zanosi?
- Istnieje taka mo�liwo��.
- Co ty na to, Sam? Farmerzy z twojego okr�gu wyborczego te� pewno stosuj� te paskudne chemikalia. Komu sprzedadz� plony?
- Al, trzeba uszanowa� zasad� wolnego handlu - przypomnia� Fellows.
- Trzeba uszanowa� raz dane s�owo!
- Z tym si� nie b�d� k��ci�, Al. - Fellows wda� si� w rozwa�ania, ilu farmer�w zbankrutuje wskutek zmiany stanowiska Tokio w sprawie uk�adu, o kt�ry bi� si� tak zaciekle w Izbie Reprezentant�w. - Jak tu si� dowiedzie�, czy to prawda?
- Jeszcze nie wiem.
- Mo�e za�o�y� ��temu pods�uch w samolocie? - zaproponowa� Trent i zachichota�. - Je�eli b�dziemy wiedzie� z g�ry, co si� szykuje, chcia�bym widzie�, jak Fowler udupi tego premiera. I bardzo dobrze! Ile g�os�w kosztowa� mnie tamten uk�ad handlowy! - Trent taktownie nie wspomnia�, �e w ostatnich wyborach dosta� pi��dziesi�t osiem procent g�os�w, a jego rywal tylko czterdzie�ci dwa. - Prezydent chce, �eby�my mu pomogli w tej sprawie. Masz co� przeciwko temu, Sam? Ty albo twoja partia?
- Nie przypuszczam.
- Panowie, szczeg�y polityczne uzgadniajcie ju� beze mnie. Ja tu jestem tylko go�cem.
- Jack Ryan, ostatnia p�ochliwa dziewica - zakpi� Trent - Dobre informacje, nale�� ci si� dzi�ki. Daj nam zna�, czy prezydent chce, �eby�my si� podpisali pod tym ulepszonym KANKANEM.
- Nawet nas o to nie zapyta. Chodzi o dwie�cie albo trzysta milion�w dolar�w, a bud�et a� piszczy - skomentowa� rzecz Fellows. - Zanim sami zaczniemy wrzaw�, chcia�bym widzie� najpierw wi�cej dowod�w. Za du�o pieni�dzy idzie w wasz� czarn� dziur�.
- Rozumiem, naturalnie, ale dla mnie to bardzo alarmuj�ca sprawa. Podobnie jak dla FBI.
- Ron Olson te� tak my�li?
- Nie, zabarykadowa� si� i czeka.
- By�yby wi�ksze szans�, gdyby to Olson wyst�pi� o fundusze - poinformowa� Ryana Fellows.
- Wiem. Tyle dobrego, �e nasz w�asny system szyfrowania rusza za trzy tygodnie. Zacz�li�my wypuszcza� pierwsze p�yty kompaktowe, robimy na razie pr�by.
- W jaki spos�b?
- Kazali�my komputerowi szuka� powtarzaj�cych si� cech w zaszyfrowanym materiale. Du�y superkomputer, Cray YMP. Do tego jeszcze sprowadzili�my konsultanta z Zak�adu Sztucznej Inteligencji z Massachusetts Institute of Technology, �eby wypr�bowa� nowy program do wy�apywania zbitek. Za tydzie�, g�ra za dziesi�� dni, dowiemy si�, czy system naprawd� dzia�a i b�dziemy mogli rozes�a� urz�dzenia do plac�wek.
- Naprawd� wola�bym, �eby� si� myli� - rzek� Trent do Jacka Ryana na zako�czenie spotkania.
- Ja te� chcia�bym si� myli�. Ale co� mi m�wi, �e mam racj�.
- No wi�c, ile to ma kosztowa�? - zapyta� Fowler znad talerza.
- O ile si� orientuj�, dwie�cie do trzystu milion�w.
- Nic z tego. Bud�et wali nam si� i tak.
- Ja te� tak my�l� - potwierdzi�a Liz Elliot - ale chcia�am si� najpierw przekona�, co ty na to. Autorem pomys�u jest Ryan. Olson z Narodowej Agencji Bezpiecze�stwa m�wi, �e Ryan bredzi, i �e linie ��czno�ci s� bezpieczne, ale rzecz w tym, �e Ryan ma hopla na punkcie nowego systemu szyfruj�cego. Dopomina� si� ju� o fors� przez swoje kana�y w CIA. Wi�cej, sam z tym polecia� do Kongresu.
- Co� takiego! - Fowler od�o�y� widelec. - Zamiast pu�ci� to drog� s�u�bow�? Co si� dzieje?
- Jak to co, Bob? Zd��y� sprzeda� ten nowy system z Agencji Trentowi i Fellowsowi, zanim si� w og�le dowiedzia�am od niego, �e jest taka sprawa.
- Co on sobie, do cholery, wyobra�a?
- Ja te� si� pytam, Bob!
- Wylatuje, Elizabeth. Ryan wy-la-tu-je! Najlepiej od razu si� tym zajmij.
- Wspaniale. Chyba nawet wiem, od kogo zacz��.
Ca�� spraw� u�atwi� przypadek. Jeden z wywiadowc�w Ernesta Wellingtona przez tydzie� obserwowa� sklepik sieci "7-11" przy szosie numer pi��dziesi�t mi�dzy Waszyngtonem i Annapolis. Wi�kszo�� klient�w pochodzi�a z pobliskiego osiedla mieszkaniowego. Inspektor zaparkowa� furgonetk� na ko�cu ulicy, sk�d m�g� dogodnie obserwowa� sklep i odleg�y o pi��dziesi�t metr�w domek Zimmer�w. Furgonetka by�a typowym wozem obserwacyjnym, przerobionym ze zwyk�ego samochodu przez specjalistyczn� firm�. W wystaj�cym wywietrzniku ukryto doskona�y peryskop, kt�rego obiektywy po��czone by�y z kamer� telewizyjn� i aparatem fotograficznym Canon. We wn�trzu inspektor mia� do dyspozycji lod�wk� z napojami ch�odz�cymi, du�y termos z kaw� i muszl� klozetow� z oczyszczaniem chemicznym. Czu� si� w tym ciasnym wn�trzu Jak w prywatnym statku kosmicznym, nie bez powodu zreszt�, gdy� cz�� urz�dze� dor�wnywa�a klas� wyposa�eniu prom�w kosmicznych NASA.
- Bingo! - zachrypia�o radio. - Samoch�d obiektu zje�d�a z autostrady. Przerywam �ledzenie.
- Zrozumia�em, przejmuj� - odpowiedzia� do mikrofonu lokator furgonetki.
- Clark zauwa�y� forda mercury dwa dni wcze�niej. Nie mia� jednak pewno�ci, bo kiedy doje�d�a si� do pracy ci�gle t� sam� tras�, w nieunikniony spos�b widuje si� stale te same samochody. Zlekcewa�y� wi�c forda, kt�ry ani razu nie podjecha� blisko i nie zje�d�a� w �lad za nimi z autostrady. Clark zacz�� wi�c my�le� o czym� innym. Nigdy w ko�cu nie widzia�, �eby kierowca forda m�wi� do mikrofonu... Dzi�ki telefonom kom�rkowym mo�na jednak przemawia� do s�uchawki przypi�tej do daszka przeciws�onecznego nad kierownic�. Ile� wygody z tymi wynalazkami! Dobry w�z po�cigowy nie musia� ju� zdradza� swojej misji. Clark zaparkowa� na placyku przed "7-11" i rozejrza� si� dooko�a. Spok�j. Trzasn�� drzwiczkami r�wnocze�nie z Ryanem. Umy�lnie nie zapi�� p�aszcza i marynarki, �eby �atwiej by�o wyszarpn�� dziesi�ciomilimetrow� berett�, noszon� u lewego biodra. S�o�ce zachodzi�o w�a�nie, spowijaj�c czerwieni� po�ow� nieba. Jak na t� por� roku, by�o bardzo ciep�o, pogoda w sam raz na kr�tkie r�kawy, a nie na gruby prochowiec. Pogoda w Waszyngtonie by�a, oczywi�cie, r�wnie nieprzewidywalna jak gdziekolwiek na �wiecie.
- O, pan doktor Ryan - odezwa� si� jeden z ma�ych Zimmer�w. - Mama jest w domu.
- Aha - Ryan wyszed� ze sklepu i po kamiennym chodniku ruszy� w stron� domostwa. Z daleka dojrza�, �e Carol jest w ogr�dku i hu�ta na nowej hu�tawce najm�odsz� c�reczk�. Clark szed� za nim, jak zwykle rozgl�daj�c si� czujnie. Widzia� jednak tylko zielone trawniki, samochody, grupk� dzieci podrzucaj�cych jajowat� pi�k�. Ochroniarz zmartwi� si�, �e pocz�tek grudnia jest tak ciep�y. Najlepsza oznaka, �e zima b�dzie po zb�ju surowa.
- Cze��, Carol! - zawo�a� Jack. Pani Zimmer nie zauwa�y�a go, wpatrzona w c�rk� na hu�tawce.
- Pan doktor! �adna hu�tawka, prosz�?
Jack przytakn��, cho� poczu� si� g�upio, bo przecie� sam powinien by� dopom�c w zmontowaniu hu�tawki. Nie mia� sobie r�wnych, gdy sz�o o sk�adanie r�nych zabawek. Nachyli� si� nad krzese�kiem.
- Jak tam nasz skrzacik?
- Nie chce zej��, a tu kolacja - powiedzia�a Carol. - Mo�e doktor?
- A w og�le, co s�ycha�?
- Peter dosta� si� na studia! Pe�ne stypendium na MIT!
- Massachusetts Institute of Technology? Wspaniale! - Ryan u�ciska� Carol Zimmer, powtarzaj�c w my�lach stary dowcip o nadziejach ca�ej rodziny: "Nasz doktor ma ju� pi�� latek, a adwokat trzy!". Jaki dumny by�by Buck, gdyby do�y� tego widoku! Zauwa�y�a, oczywi�cie, azjatycka obsesja na punkcie starannego wykszta�cenia, to samo d��enie, kt�re pozwoli�o wyj�� ameryka�skim �ydom poza wszelk� konkurencj�. Je�li nadarzy�a ci si� szansa, �ap j� za gard�o i ci�nij! Ryan nachyli� si� nad najm�odsz� Zimmer�wn�, kt�ra wyci�gn�a r�czki do wujka Jacka.
- No, chod�, Jackie - powiedzia� do niej i d�wign�� j� z hu�tawki. W nagrod� otrzyma� poca�unek w nos. Nagle rozleg� si� klakson, wi�c Jack podni�s� g�ow�.
- Mam ci� - mrukn�� inspektor. Sztuczka by�a stara jak �wiat, lecz zawsze skuteczna. Kwestia instynktu. We wn�trzu furgonetki znajdowa�o si� kilka guzik�w, kt�re uruchamia�y klakson. M�zg �ledzonej osoby rozpoznawa� sygna� o niebezpiecze�stwie, instynktownie ka��c rozejrze� si� za �r�d�em d�wi�ku. Inspektor nacisn�� najbli�szy. Jak na zam�wienie, Ryan, trzymaj�cy w obj�ciach dzieciaka, zwr�ci� g�ow� w stron� furgonetki. Uda�o si� wi�c sfotografowa� go obejmuj�cego Zimmer, poca�unek dziecka i zbli�enie twarzy, zarejestrowane na szybkim filmie o czu�o�ci 1200 ASA. Opr�cz tego wszystko zarejestrowa�a kamera wideo. Proste, prawda? Nareszcie mieli w r�ku materia� na tego ca�ego Ryana. Zadziwiaj�ce, �e facet, kt�ry ma tak �liczn� �on�, jeszcze ma ochot� puszcza� si� w bok, ale widocznie takie jest �ycie. Do tego jeszcze ochroniarz z CIA, �eby by�o bezpiecznie, prosz� prosz�. A te czu�o�ci z dzieckiem... Ale� sobie facet zasra� spraw�, pomy�la� inspektor, s�ysz�c, jak automatyczny canon przewija film.
- Zosta�cie co� je��! Dzi� musicie je��! Peter dosta� stypendium!
- Trudno odm�wi�, doktorze - stwierdzi� Clark.
- No, dobrze. -Ryan postawi� Jacqueline Theres� Zimmer na ziemi�. Ani Clark, ani on sam nie zauwa�yli furgonetki, kt�ra po kilku minutach ruszy�a od kraw�nika pi��dziesi�t metr�w dalej.
Zbli�a�a si� najtrudniejsza cz�� zadania. Pluton, umieszczony w �aroodpornych tyglach z siarczku ceru, znikn�� za drzwiczkami pieca elektrycznego. Fromm szczelnie zamkn�� zatrzaski i uruchomi� pomp�, kt�ra powietrze w palenisku zast�pi�a oboj�tnym argonem.
- W powietrzu jest tlen - m�drzy� si� Niemiec. - Argon to gaz oboj�tny. Nie mo�emy ryzykowa�: Pluton �atwo wchodzi w reakcje, mo�e si� zapali�. Co prawda tygle ceramiczne s� pod tym wzgl�dem bezpieczne, ale i tak trzeba by�o rozdzieli� materia�, �eby nie utworzy� masy krytycznej i nie zacz�a si� reakcja.
- Chodzi o te przej�cia fazowe? - zapyta� Hosni.
- W�a�nie o nie.
- Ile to potrwa? - dopytywa� si� Kati.
- Dwie godziny. Teraz nie wolno si� spieszy�. Tygle wydob�dziemy z pieca pod przykryciem, odlewa� te� b�dziemy w os�onie z oboj�tnego gazu. Teraz wiesz, po co nam by� potrzebny w�a�nie taki piec.
- To odlewanie jest, m�wisz, naprawd� bezpieczne?
- Absolutnie - zapewni� Fromm. - Pod warunkiem, �e b�dziemy ostro�ni. Forma ma taki kszta�t, �e masa krytyczna po prostu nie ma prawa powsta�. Wiele razy �wiczy�em takie odlewanie na sucho. W innych krajach zdarza�y si� z tym wypadki, ale zawsze chodzi�o o du�e ilo�ci materia�u rozszczepialnego, zreszt� w tamtych czasach nie znano si� jeszcze tak dobrze na obr�bce plutonu. Uwaga, teraz powoli i ostro�nie. Udawajcie, �e odlewacie z�oto -napomnia� Fromm obecnych.
- Ile czasu potrwa szlifowanie?
- Trzy tygodnie. Potem jeszcze dwa, �eby posk�ada� i sprawdzi� wszystkie elementy.
- A kiedy tryt? - zapyta� Hosni.
Fromm nachyli� si� nad wziernikiem pieca.
- Sam oddestyluj� tu� przed ko�cem monta�u. I na tym zako�czymy zabaw�...
- Podobna czy niepodobna? - zapyta� inspektor. Wellington nie mia� zdania.
- Nieistotne, wa�niejsze jest to, �e tak si� czul� z t� ma�� na zdj�ciu. �liczniutka. Patrzy�em tydzie� temu, jak sk�adaj� t� hu�tawk�. Ma�a, nawiasem m�wi�c, ma na imi� Jackie - Jacqueline Theresa...
- Ciekawe, prawda? - Wellington uczyni� kolejn� notatk�.
- No, w�a�nie. Ma�a uwielbia si� hu�ta�.
- Wygl�da, �e doktora Ryana te� uwielbia.
- Pan naprawd� my�li, �e to on jest ojcem?
- Mo�e i tak - o�wiadczy� Wellington, zaj�ty por�wnywaniem obrazu na wideo ze zdj�ciami. - Kiepskie �wiat�o, co?
- Mog� poprosi� ch�opak�w w laboratorium, �eby podostrzyli. Fakt, �e z ta�m� b�d� si� bawi� kilka dni, bo leci si� klatka po klatce.
- Nie szkodzi, to dobry pomys�. Chc� mie� porz�dny materia�.
- B�dzie jak trzeba. Ciekawe, co b�dzie z tym Ryanem.
- Nam�wi si� go, �eby zrezygnowa� z pracy w rz�dzie.
- Wie pan, gdyby chodzi�o o zwyk�ego faceta, kto� m�g�by to nazwa� szanta�em, ingerencj� w prywatne sprawy i tak dalej...
- Nie chodzi o zwyk�ego faceta ani o szanta�. Ryan ma dost�p do r�nych tajnych spraw, a tymczasem prowadzi podw�jne �ycie.
- Fakt. Robimy co do nas nale�y, co?
- Dok�adnie tak.
22
Reperkusje
- Do diab�a, Ryan, na co pan sobie pozwala!
- W�a�nie, na co? - zdziwi� si� Jack.
- Bez mojej wiedzy polecia� pan do Kongresu.
- �e co prosz�? Owszem, da�em Trentowi i Fellowsowi do zrozumienia, �e szykuj� si� problemy. Na tym polega moja rola.
- To niepewne informacje - upiera� si� dyrektor.
- Niech mi pan poka�e pewne informacje w tej bran�y.
- Prosz� bardzo. - Cabot poda� Ryanowi now� teczk�.
- Od �AGLA. Dlaczego mi tego nie dostarczono?
- Prosz� czyta�! - uci�� Cabot.
- Potwierdza przeciek... - Meldunek by� kr�tki, wi�c Jack b�yskawicznie dotar� do ko�ca.
- Owszem, chocia� uwa�a, �e przeciek nast�pi� w naszej ambasadzie w Moskwie. Szyfrant albo kto� taki.
- Z jego strony to czyste domys�y. �AGIEL pisze tylko, �e odt�d jego doniesienia maj� do nas w�drowa� przez pos�a�ca. To jedyna pewna informacja w tym meldunku.
Cabot nie podj�� r�kawicy, m�wi�c zamiast tego:
- U�ywali�my ju� pos�a�c�w.
- Owszem, pami�tam - przytakn�� Ryan. Dzi�, po uruchomieniu bezpo�rednich lot�w Nowy Jork-Moskwa, powinno to by� jeszcze �atwiejsze.
- Jak si� w tej chwili przedstawia szczurzy �a�cuch?
Jack skrzywi� si�, s�ysz�c to. Cabot uwielbia� roboczy �argon Agencji, lecz okre�lenie "szczurzy �a�cuch", opisuj�ce drog� dokumentu od agenta do oficera prowadz�cego, dawno wysz�o z mody.
- Bardzo prosto: �AGIEL zostawia meldunek w kieszeni p�aszcza. Szatniarka w Pa�acu Zjazd�w wyci�ga kartk� i przekazuje j� jednemu z naszych, kt�ry ociera si� o ni� w przej�ciu. Wszystko szybko i sprawnie. Ma�a chwila i meldunek nasz. Nie powiem, �eby mi si� podoba� ten system, ale na razie dzia�a.
- Ju� drugi agent m�wi nam, �e boi si� o nasze linie ��czno�ci! To okropne. Musz� osobi�cie lecie� do Japonii, �eby spotka� si� z tym NITAK�!
- Agenci z regu�y chc� osobistych spotka� z kierownictwem Agencji, dyrektorze. Ziemia pali im si� pod nogami, potrzebuj� moralnego wsparcia od ludzi ze �wiecznika.
- Zmarnuj� przez to ca�y tydzie�! - zdenerwowa� si� Cabot
- I tak ma pan lecie� w pocz�tkach lutego do Korei - przypomnia� mu Ryan. - Wracaj�c wpadnie pan do naszego przyjaciela. Przecie� nie ��da natychmiastowego spotkania, powiedzia� tylko, �e "nied�ugo".
Ryan powr�ci� do meldunku �AGLA, zastanawiaj�c si�, dlaczego Cabot przejmuje si� g�upstwami. Oczywi�cie wiedzia�, dlaczego. Cabot by� dyletantem i leniem, kt�ry nie lubi� przegrywa� w dyskusji.
Meldunek informowa�, �e Narmonow bardzo si� obawia, i� Zach�d zorientuje si� w katastrofalnych stosunkach mi�dzy nim a wojskiem i KGB. �AGIEL nie wspomnia� wi�cej o zaginionych g�owicach, rozpisywa� si� za to o przesuni�ciach w�r�d frakcji w Radzie Najwy�szej. Ryan mia� wra�enie, �e meldunek posk�adano z kilku r�nych cz�ci. Postanowi� pokaza� tekst Mary Pat, kt�ra jedyna w ca�ej Agencji jako tako rozumia�a swego podopiecznego.
- Domy�lam si�, �e zabiera pan to do prezydenta.
- Tak, chyba powinienem.
- Je�eli m�g�bym co� doradzi�, prosz� mu przypomnie�, �e do dzisiaj nie uzyskali�my �adnego pewnego potwierdzenia poprzednich doniesie� Kadyszewa.
- Co z tego? - zdziwi� si� Cabot
- Nic, tylko tyle. Kiedy informacje pochodz� wy��cznie z jednego �r�d�a, szczeg�lnie takie wa�ne, wypada o tym wspomnie�.
- Ja tam wierz� Kadyszewowi.
- A ja mniej.
- Ca�a sekcja rosyjska wierzy w te meldunki - rzek� z triumfem Cabot.
- Owszem, uznali je, ale czu�bym si� o wiele lepiej, maj�c w r�ku potwierdzenie z niezale�nego �r�d�a - upiera� si� Jack.
- Na jakiej podstawie pow�tpiewa pan w meldunki �AGLA?
- Nie opieram si� na niczym konkretnym. Po prostu, my�l�, �e po tylu tygodniach powinni�my ju� uzyska� jakie� potwierdzenie.
- Jednym s�owem namawia mnie pan, �ebym poszed� do Bia�ego Domu, wr�czy� im meldunek i o�wiadczy�, �e mo�e to by� jedna wielka bzdura? - Cabot zdusi� w popielniczce cygaro, ku wielkiej uldze Jacka.
- Tak jest.
- Tego jeszcze brakowa�o!
- Musi pan to zrobi�, trudno. Musi pan, bo tak si� w�a�nie maj� sprawy. Obowi�zuje nas taka zasada,
- Panie Ryan, troch� mnie ju� m�cz� pa�skie ci�g�e uwagi o zasadach, jakie tu obowi�zuj�. Nie wiem, czy pan zauwa�y�, �e to ja tu rz�dz�.
- Panie dyrektorze -Jack stara� si� ukry� dr�enie g�osu. - Ten meldunek z Moskwy jest naprawd� rewelacyjny i je�li zdo�amy go potwierdzi�, mo�e odmieni� bieg naszych stosunk�w z ZSRR. Je�eli, bo na razie nie zosta� potwierdzony. Przys�a�a go jedna osoba. Mog�a si� pomyli�. Mog�a co� �le zrozumie�. Mog�a nawet nak�ama�.
- Jakie ma pan podstawy do takich podejrze�?
- �adnych, dyrektorze. My�l� po prostu, �e w tak wa�nej sprawie nie by�oby rzecz� rozs�dn� ani rozwa�n� zmienia� ca�ej polityki zagranicznej na podstawie listu od jednego cz�owieka.
Ryan wiedzia�, �e do Cabota najbardziej przemawiaj� takie argumenty, jak rozs�dek i rozwaga.
- Odnotowa�em sobie to, co pan powiedzia�, Ryan. Samoch�d ju� czeka, b�d� z powrotem za par� godzin.
Cabot zdj�� p�aszcz z wieszaka i ruszy� w stron� dyrektorskiej windy. S�u�bowy w�z rzeczywi�cie czeka�. Jako dyrektorowi CIA przys�ugiwa�a Cabotowi para ochroniarzy, z kt�rych jeden kierowa�, a drugi siedzia� z przodu. Tkwili jednak w korkach drogowych jak wszyscy. Jad�c wzd�u� autostrady George'a Washingtona, Cabot pomy�la�, �e Ryan zrobi� si� niezno�ny ze swoim przypieprzaniem si� do wszystkiego. Co z tego, �e on sam, Marcus, piastowa� urz�d od niedawna? Owszem, brakuje mu do�wiadczenia. Owszem, wola� pozostawia� m�yn codziennych spraw swoim podw�adnym. W ko�cu nie po to si� jest dyrektorem, �eby si� grzeba� w byle g�upstwach, od kt�rych s� inni. Cabot mia� serdecznie dosy� powtarzaj�cych si� dwa razy na tydzie� wyk�ad�w Ryana na temat zasad s�u�by, mia� dosy� Ryana, kt�ry mu je�dzi� po g�owie, mia� dosy� Ryanowych spekulacji, kt�rych struga zaczyna�a p�yn��, ilekro� przyszed� do Agencji jaki� smaczniejszy meldunek Kiedy zaje�d�ali przed skrzyd�o Bia�ego Domu, dyrektor CIA by� ju� porz�dnie w�ciek�y.
- Witaj, Marcus - przywita�a go Liz Elliot.
- A, dzie� dobry. Mam ze sob� nowy raport �AGLA. Musz� to zaraz pokaza� prezydentowi.
- Poka�, co takiego wymy�li� nasz przyjaciel Kadyszew.
- Sk�d znasz nazwisko? - naje�y� si� Cabot
- Od Ryana. To nie wiesz?
- Niech go nag�y szlag trafi - rozsierdzi� si� dyrektor CIA. - Nic mi nie powiedzia�.
- Uspok�j si�, Marcus. Mamy par� minut, porozmawiajmy. W og�le, to jak ci si� uk�ada praca z Ryanem?
- Czasem zapomina, kto tu jest dyrektorem, a kto tylko zast�pc�.
- Woda sodowa, prawda?
- I owszem - rzek� lodowatym tonem Cabot.
- Jest dobry w tym, co robi, chocia� nie zawsze. Ale osobi�cie miewam ju� troch� dosy� jego zachowania.
- Zupe�nie si� z tob� zgadzam, Liz. Ci�gle m�wi mi, co mam robi�, jak mam robi�. Do tego meldunku te� si� wtr�ca�.
- Jak to, nie wierzy w tw�j rozs�dek? - Doradczyni do spraw bezpiecze�stwa starannie dobra�a now� szpil�.
Cabot podni�s� wzrok.
- Rzeczywi�cie, sprawia takie wra�enie.
- Trudno, zosta�o nam troch� zabytk�w po poprzedniej ekipie. Oczywi�cie, Ryan to zawodowiec... - Liz Elliot rozmy�lnie urwa�a.
- A ja nie? - obruszy� si� Cabot
- Jasne, �e tak, Marcus. Wiesz, co mia�am na my�li!
- Przepraszam, Liz. Oczywi�cie, wiem. Jak mowa o Ryanie, zaraz co� si� we mnie gotuje, wszystko przez to.
- Chod�my do szefa.
- Na ile pewna jest ta informacja? - zapyta� Fowler pi�� minut p�niej.
- Tak jak m�wi�em, agent pracuje dla nas od pi�ciu lat, a jego meldunki zawsze si� sprawdza�y.
- A w tej sprawie macie potwierdzenie?
- Niezupe�nie - odrzek� Cabot. - Sprawdzi� nie b�dzie �atwo, ale sekcja rosyjska uwa�a rzecz za autentyczn�, ja zreszt� tak�e.
- Ryan jako� nie dowierza�.
Cabot mia� ju� serdecznie dosy� rozm�w na temat Ryana.
- Ale ja wierz�, panie prezydencie, a co wi�cej, domy�lam si�, �e Ryan chcia� po prostu zaimponowa� nam swoimi nowiutkimi pogl�dami na temat radzieckich rz�d�w, chcia� nam wm�wi�, �e wyzby� si� odruch�w z czas�w zimnej wojny!
Liz Elliot pomy�la�a, �e Cabot jak zwykle skupia ca�� uwag� na g�upstwach.
- Elizabeth? - Fowler zwr�ci� oczy w jej stron�.
- Moim zdaniem, jest ca�kiem prawdopodobne, �e radziecki aparat bezpiecze�stwa chce umocni� swoj� pozycj� - zacz�a mi�ym, r�wnym, nie za g�o�nym tonem. - Nie podoba im si� liberalizacja, nie podoba im si� utrata w�adzy, nie podoba im si� Narmonow, kt�ry, ich zdaniem, nie potrafi rz�dzi�. Dlatego meldunek zgadza si� z wieloma faktami, o kt�rych wiedzieli�my wcze�niej. My�l�, �e jest prawdziwy.
- Je�eli tak, musimy troch� odpu�ci� z tym naszym popieraniem Narmonowa. Inaczej bezwiednie dopomo�emy w umocnieniu centralnej dyktatury, co gorsza, w wykonaniu grup, kt�re w oczywisty spos�b nie cierpi�. Ameryki.
- Zgadzam si� - o�wiadczy�a Liz. - Lepiej ju� spisa� na straty Narmonowa. Je�eli nie potrafi zmusi� wojska do pos�usze�stwa, b�dzie to musia� zrobi� kto inny. Oczywi�cie, musimy mu jeszcze da� szans�... W og�le nie bardzo mamy tu jak manewrowa�. Przecie� nie o to nam chodzi, by wyda� Zwi�zek Radziecki w r�ce wojskowej dyktatury?
- Czy� ty zg�upia�a? - zapyta� prezydent Fowler.
Stali na stalowej k�adce, przerzuconej wysoko pod sklepieniem bunkra, w kt�rym przygotowywano do wyj�cia w morze okr�ty podwodne z rakietami Trident. W dole za�oga USS "Georgia" �adowa�a kolejne porcje zapas�w.
- Wywin�� ci si� spod paznokcia, Bart? - zapyta� Jones. - Ciebie te� by przekona�y jego wyja�nienia, Ron.
- Kiedy ostatnio przy�apa�e� mnie na pomy�ce?
- Jak by na to nie patrze�, teraz jest pierwszy raz.
- Nie pomyli�em si�, szefie - rzek� nieg�o�no doktor Jones. - Mam takie przeczucie.
- W porz�dku, dlatego chcia�bym, �eby� jeszcze troch� posiedzia� w symulatorze z jego hydroakustykami.
- Czemu nie - zgodzi� si� Jones. - A wiesz, fajnie by�oby tak, jeszcze raz, ostatni raz...
Mancuso przyjrza� si� bacznie Jonesowi.
- Zg�aszasz si� na ochotnika?
- Ee, nie. Kim mog�aby �le zrozumie�, �e znikn��em na trzy miesi�ce z domu. Dwa tygodnie to i tak d�ugo. Za d�ugo, szczerze m�wi�c. Nic, tylko siedzia�bym teraz w domu, Bart, piernicza� i obrasta� w og�lny szacunek. Niech p�ywaj� m�odzi, kt�rym wszystko jeszcze dziwne.
- Jak ci si� podobaj�, a propos?
- Ci akustycy? Znaj� si� na rzeczy. Namiarowcy te�. Po kim obj�� dow�dztwo Ricks? Po Jimie Rossellim, prawda?
- Zgadza si�.
- Wida�, �e dobrze przeszkoleni. Mog� co� tak, na osobno�ci?
- Jasne.
- Ricks nie jest dobrym kapitanem. Za twardy dla za�ogi, za bardzo wymagaj�cy, wiecznie niezadowolony. Ty by�e� zupe�nie inny, Bart.
- Ka�dy dow�dca ma sw�j styl. - Mancuso uda�, �e nie s�yszy komplementu.
- Wiem o tym, ale nie chcia�bym p�ywa� pod Ricksem. Po ostatnim rejsie jeden z szef�w sekcji poprosi� o przeniesienie, tak samo jak p� tuzina bosman�w.
- Wszyscy mieli jakie� historie z rodzin� - b�kn�� Mancuso, kt�ry musia� podpisa� wszystkie wnioski o przeniesienie, ��cznie z tym, kt�ry z�o�y� m�ody szef torpedyst�w.
- Ale, gdzie tam - sprzeciwi� si� Jones. - Potrzebowali jakiego� pretekstu, to znale�li.
- S�uchaj, Ron, jestem dow�dc� dywizjonu, zgadza si�? Dow�dc�w okr�t�w oceniam na podstawie wynik�w. Ricks nie dosta�by okr�tu, gdyby by� taki z�y.
- Z g�ry gorzej wida�, Bart. Ja patrz� z samego do�u i widz� z takiej perspektywy, �e Ricks nie jest dobrym dow�dc�. Nikomu innemu bym tego nie powiedzia�, ale p�ywa�em razem z tob�, i... Rozumiem, by�em wtedy tylko podoficerem, zapchajdziur�, ale nawet mnie nigdy nie traktowa�e�, jak Ricks swoich. By� z ciebie dobry dow�dca, tak jak z Ricksa �aden. Za�oga go nie lubi, nie ufaj� mu ani troch�.
- Do diab�a, Ron, co mnie obchodz� plotki, ja wiem swoje.
- Wiem, wiem. Annapolis, promocja oficerska, tylko to si� liczy dla absolwenta Akademii Kajakarstwa, jak ty czy Ricks. Musisz spojrze� jako� inaczej. M�wi� ci, nikomu nie �mia�bym powiedzie� tego, co tobie teraz. Gdybym p�ywa� na jego okr�cie, ju� sk�ada�bym pro�b� o przeniesienie.
- Ja te� p�ywa�em z kapitanami, kt�rych nie lubi�em. Kwestia stylu.
- Wed�ug rozkazu, admirale - za�artowa� Jones. - Ale powiem ci jeszcze tylko jedno, Bart. Jest wiele sposob�w, �eby zdoby� punkty u prze�o�onego, ale tylko jeden, �eby przekona� do siebie za�og�.
Fromm nalega�, �eby si� nie spieszy�. Odlew dawno ju� ostyg�, a teraz rami� maszyny od�upywa�o �cianki formy pod szczelnym kloszem i w os�onie z oboj�tnego gazu. Chropowaty odlew znalaz� si� w uchwytach obrabiarki. Niemiec osobi�cie sprawdzi� sekwencj� polece� w pami�ci komputera maszyny i wcisn�� pierwszy w��cznik. Automat o�y�. Ruchome rami� maszyny wybra�o odpowiedni� g�owic� skrawaj�c�, umie�ci�o j� w obrotowym uchwycie i powr�ci�o na miejsce. Ca�� przestrze� pod kloszem maszyny wype�nia� argon, a z przewod�w ch�odz�cych trysn�� teraz freon, kt�ry mia� r�wnomiernie rozk�ada� temperatur� na ca�� powierzchni� plutonowego odlewu. Fromm dotkn�� ekranu komputera, wybieraj�c w�a�ciwy program. O� z g�owic� tn�c� posz�a w ruch, osi�gaj�c tysi�c obrot�w na minut�, i dotkn�a plutonowej skorupy w spos�b ani mechaniczny, ani ludzki, lecz jeszcze inny, jak gdyby maszyna parodiowa�a cz�owieka. Na oczach obserwator�w za przes�on� z leksanu, spod g�owicy polecia�a pierwsza srebrna wst��ka skrawanego metalu.
- Ile surowca stracimy? - zapyta� Hosni.
- Ach, w sumie nie wi�cej ni� dwadzie�cia gram�w - zapewni� go Fromm, kt�ry dawno to obliczy�. - Nie ma si� czym przejmowa�.
Spojrza� na nast�pny licznik, kt�ry podawa� ci�nienie pod kloszem i na zewn�trz. Niewielk� maszyn� uda�o si� ca�kowicie odizolowa� od reszty pomieszczenia, a ci�nienie pod kloszem by�o odrobin� ni�sze ni� poza nim, dzi�ki czemu ci�szy od powietrza argon nie dopuszcza� do �rodka tlenu. Zapobiega�o si� w ten spos�b reakcji opi�k�w z tlenem, wskutek kt�rej powsta�by plutonowy py�, �miertelna trucizna, wedle zapewnie� Fromma. Pluton jako ci�ki metal jest rzeczywi�cie toksyczny, a ponadto radioaktywny. Wydziela wprawdzie g��wnie cz�stki alfa o ma�ej energii, lecz tylko nieznacznie os�abi�oby to �miertelne m�ki. Teraz nadz�r nad obr�bk� mogli ju� przej�� Palesty�czycy, kt�rzy okazali si� nadzwyczaj sprawni. Zdaniem Fromma, wiele ju� umieli, kiedy przyszli, a ich talenty wzros�y jeszcze pod jego �wiat�ym kierunkiem. Palesty�czycy prawie dor�wnywali za�odze szkolonej w Niemczech, cho� brakowa�o im wykszta�cenia. Dla Fromma by� to jeszcze jeden dow�d, �e praktyka okazuje si� cenniejsza od teorii
- D�ugo jeszcze? - zapyta� Kati.
- Ile razy mam ci m�wi�? Wszystko idzie dok�adnie wed�ug planu. Ta faza budowy jest najbardziej czasoch�onna. Rdze� bomby musi by� doskona�y, absolutnie doskona�y. Je�eli ta cz�� zawiedzie, wszystkie inne mog� i�� na szmelc.
- To samo mo�na powiedzie� o ka�dej cz�ci! - zauwa�y� Hosni.
- Teoretycznie tak, m�j m�ody przyjacielu, ale przy tej naj�atwiej o pomy�k�. Pluton jest bardzo trudny w obr�bce, nawet je�li nie bra� pod uwag� jego przej�� fazowych. Lepiej sprawd�my teraz materia� wybuchowy.
Hosni mia� racj�: ka�da cz�� by�a r�wnie wa�na. W�a�nie Hosniemu Fromm zleci� sporz�dzenie kostek materia�u wybuchowego o odpowiednim kszta�cie, zostawiaj�c mu rysunki. Najlepszy do tego celu okaza� si� zwyk�y trotyl z dodatkiem zg�stniaj�cym, tworzywem sztucznym, kt�re gotowym kostkom nadawa�o twardo��, nie zmieniaj�c ich w�a�ciwo�ci chemicznych. Materia�y wybuchowe s� z natury mi�kkie i �atwo daj� si� formowa�. Tym razem okaza�o si� to wad�, gdy� od dok�adnego kszta�tu bloczk�w zale�a�o, w kt�r� stron� skieruje si� energia wybuchu. Hosni przygotowa� a� sze�� tysi�cy kostek, z kt�rych ka�da na�ladowa�a kszta�tem segment pe�nego cylindra. Siedemdziesi�t z nich idealnie wpasowywa�o si� w siebie, tworz�c pier�cie� materia�u wybuchowego o �rednicy zewn�trznej trzydziestu pi�ciu centymetr�w. W ka�dej kostce tkwi�a sp�onka, zaopatrzona w prze��cznik krytonowy. Przewody od wszystkich prze��cznik�w musia�y mie� dok�adnie tak� sam� d�ugo��. Fromm podrzuci� w r�ku jedn� z kostek.
- Powiadasz, �e wszystkie s� identyczne?
- Ca�kowicie. Zrobi�em dok�adnie, jak kaza�e�.
- Wybierz siedemdziesi�t na chybi� trafi�. - Przygotuj� jedn� z tych makiet ze stali, wypr�bujemy ten trotyl.
Miejsce na pr�b� by�o oczywi�cie gotowe od dawna: na p� zasypany krater po ameryka�skiej bombie Marie 84, zrzuconej kilka lat wcze�niej przez izraelskie Phantomy F-4. Ludzie