1726
Szczegóły |
Tytuł |
1726 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1726 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1726 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1726 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "Nocny lot"
autor: Antoine de Saint � Exupery
Tytu� orygina�u: "VOL DE NUIT"
Prze�o�yli: MARIA CZAPSKA I STANIS�AW STEMPOWSKI
Wersja elektroniczna ABJ krzysztof K
KRAJOWA
AGENCJA WYDAWNICZA
WARSZAWA 1982
Opracowanie graficzne: i-uk�ad typograficzny : WALDEMAR ANDRZEJEWSKI
Z ksi��ek Pa�stwowego Instytutu Wydawniczego
Tekst wed�ug edycji Wydawnictwa Literackiego 1973
Ksi��ka zatwierdzona
przez Ministerstwo O�wiaty i Wychowania
jako lektura uzupe�niaj�ca dla klasy III liceum
og�lnokszta�c�cego, technikum i liceum zawodowego
oraz dla klasy II zasadniczej szko�y zawodowej
Panu Didier Dourat
!!!1
Wzg�rza pod samolotem ��obi�y ju� swe bruzdy
cienia w z�ocie wieczoru. R�wniny stawa�y si�
�wietliste, ale �wiat�em, kt�rego promieniowanie
trwa�o- w tym bowiem kraju oddaj� one w niesko�czo-
no�� s�oneczne z�oto a gdy nadejdzie kres zimy � biel
�nieg�w
Pilot Fabien, kt�ry z le��cej na dalekim po�udniu
Patagonii wi�z� poczt� do Buenos Aires, poznawa�
zbli�anie si� wieczoru po znakach, po kt�rych zazwy-
czaj poznaje si� wody portu � jest to cisza i �agodne
smugi zastyg�ych w spokoju ob�ok�w. Wkracza� do
przystani rozleg�ej i b�ogos�awionej.
W�r�d tego spokoju doznawa� z�udzenia, �e odby-
wa niefrasobliw� w�dr�wk�, niby jaki pasterz pata-
go�ski powoli w�druj�cy od stada do stada � on prze-
latywa� od miasta do miasta, by� pasterzem rozsypa-
nych po drodze mie�cin. Co par� godzin ogl�da� z g�ry
kt�re� z nich, pij�ce wod� z rzecznej strugi lub pas�ce
si� na r�wninie.
Czasem zn�w. na stukilometrowym obszarze stepu
bardziej bezludnego ni� morze, mija� zapad�� ferm�,
kt�ra zdawa�a si� odp�ywa� wstecz, unosz�c na roz-
ko�ysanych falach ��k brzemi� istnie� ludzkich � po-
zdrawia� wtedy skrzyd�em �w statek.
..Wida� ju� San Julian za dziesi�� minut l�dujemy.
T� wiadomo�� przekazywa� radiotelegrafista wszy-
stkim stacjom linii lotniczej.
Na przestrzeni dwu tysi�cy pi�ciuset kilometr�w,
od Cie�niny Magellana do Buenos Aires, by�y roz-
mieszczone porty lotnicze, ale ten najbli�szy znajdo-
wa� si� w tej chwili na granicy, poza kt�r� rozpo�cie-
ra�a si� noc, tak jak poza ostatnim podbitym osiedlem
Afryki rozpo�ciera si� tajemnica pustyni.
Radiotelegrafista poda� pilotowi kartk�:
"Burze doko�a, mam pe�no wy�adowa� w s�uchaw-
kach. Czy nocujemy w San Julian?"
Fabien u�miechn�� si� � niebo by�o spokojne jak
akwarium i wszystkie dalsze stacje po drodze sygna-
lizowa�y: "Niebo bezchmurne, bez wiatru". Odpowie-
dzia� tedy:
"Lecimy dalej."
Ale radiotelegrafista pomy�la�, �e burze zagnie�-
dzi�y si� gdzie� jak robaki w owocu; noc zdawa�a si�
pi�kna, a jednak ju� co� j� psu�o � wzdraga� si� przed
zanurzeniem w jej mrok tkni�ty zgnilizn�.
Zni�aj�c si� na zmniejszonych obrotach silnika nad
San Julian, Fabien uczu� si� znu�ony. Domy, kawiar-
nie, drzewka skwer�w � wszystko, co nadaje urok
�yciu cz�owieka, rosn�c zbli�a�o si� ku niemu. Fabien
podobny by� do zdobywcy, kt�ry po dniu triumfu,
spogl�daj�c na podw�adne mu ziemie, dostrzega nagle
skromne szcz�cie ludzkie. Zapragn�� zdj�� z siebie
zbroj�, podda� si� bezw�adowi i znu�eniu � niedola
ludzka to r�wnie� pewne bogactwo � sta� si� zwy-
k�ym cz�owiekiem, kt�ry co dzie� ogl�da przez swe
okno ten sam widok. Zgodzi�by si� pozosta� nawet
w tej oto mie�cinie; zrazu wybieramy, a potem poprze-
stajemy na egzystencji przypadkowej, kt�r� z czasem
mo�emy nawet pokocha�. Ogranicza nas ona jak mi-
�o�� Fabien ch�tnie by tu pozosta� na d�ugo, zagarn��-
by tu swoj� cz�stk� wieczno�ci, wszystkie bowiem
miasteczka. W kt�rych zaledwie godzin� przebywa�.
I te ogrody opasane starymi murami... kt�re mija�, wy-
dawa�y mu si� wieczno�ci� trwaj�c� poza nim
Tymczasem miasteczko d�wiga�o si� coraz bli�ej ku
niemu, otwieraj�c przed mm swe wn�trze Fabien my-
�la� o przyja�ni, o tkliwych dziewcz�tach, o sto�ach
nakrytych bia�ymi obrusami � o tym wszystkim.
z czym cz�owiek powoli z�ywa si� na wieczno��. Mia-
steczko przep�ywa�o tu� pod nim. niemal pod samymi
skrzyd�ami samolotu, ods�aniaj�c tajemnic� swych
zamkni�tych ogrod�w, nie bronion� ju� murami A je-
dnak Fabien po wyl�dowaniu mia� �wiadomo��, �e
poza kilkoma postaciami ludzkimi, poruszaj�cymi si�
z wolna w�r�d mur�w, w�a�ciwie nie widzia� nic: mia-
steczko sw� sztywn� nieruchomo�ci� broni�o jakby se-
kretu nurtuj�cych je nami�tno�ci, kry�o s�odk� intym-
no�� w�asnego �ycia Trzeba by�o zaniecha� pr�by zdo-
bycia tego sekretu.
Po dziesi�ciominutowym postoju Fabien ruszy�
w dalsz� drog�.
Obejrza� si� na San Julian � by�a to ju� tylko gar��
�wiate�, porem garstk� nik�ych gwiazdek, wreszcie
w nico�� rozproszy� si� py�. kt�ry go by� kusi� po raz
ostatni
..Nie widz� ju� przyrz�d�w Zapal� �wiat�o "
Dotkn�� kontakt�w, ale z czerwonych �ar�wek ka-
biny sp�yn�o na wskaz�wki �wiat�o tak lozcienczone
b��kitem wieczoru, �e nie zdo�al-i ich na czerwono za-
barwi�. Przybli�y� palce do jednej z �ar�wek � led-
wo si� zar�owi�y.
,Za wcze�nie "
A jednak noc podnosi�a si� z do�u jak czarny dym
i wype�nia�a wkl�s�o�� dolin- kt�rych nie mo�na ju�
by�o odr�ni� od p�aszczyzny r�wninnej Natomiast
osiedla ludzkie rozb�yskiwa�y �wiate�kami i zdawa�y
si� za ich pomoc� porozumiewa� ze sob�. I Fabien, do-
tykaj�c kontakt�w, odpowiada� wioskom migotaniem
�wiate� pozycyjnych swego samolotu Ziemia zdawa�a
si� napi�ta nawo�ywaniami �wiate�: ka�dy dom roz-
pala� swoj� gwiazd� nasuwaj�cej si� nocy. tak jak
skierowuje si� �wiat�o latarni morskiej na mrokiem
okryte morze. Wszystko, co przes�ania�o �ycie ludz-
kie. l�ni�o. Fabien dozna� uczucia �e tym razem wkra-
cza w obszar obj�ty noc�. jak gdyby wp�ywa� z wol-
na do czarownej przystani.
Wsun�� g�ow� pod os�on� kabiny. �wiec�ce wska-
z�wki poczyna�y l�ni� Sprawdzi� po kolei cyfry
i uspokoi� si�. Czu�. �e siedzi mocno w przestworzach
Musn�� palcem stalow� pod�u�nic� i uczu� przep�ywa-
j�cy przez ni� pr�d �ycia � metal nie drga�, lecz �y�,
Moc pi�ciuset koni budzi�a w martwej materii �agod-
ny pr�d przemieniaj�cy jej l�d w aksamitne cia�o
I po raz nie wiem kt�ry pilot nie odczuwa� w tym lo-
cie ani zwrotu, ani upojenia, ale tajemnicz� prace
�ywej istoty
Przebywa� teraz w odr�bnym �wiecie, w kt�rym
rozpychaj�c si� �okciami, usi�owa� jak najwygodniej
si� rozsi���
Postuka� w tablic� rozdzielcz�, dotkn�� po kolei
kontakt�w, poprawi� si� na siedzeniu i opar� wygod-
niej. szukaj�c najodpowiedniejszej pozycji, by m�c
lepiej odczuwa� ko�ysanie si� pi�ciu ton metalu, kt�-
re ruchliwa noc bra�a na swe barki. Potem po omac-
ku przesun�� na miejsce latark�, pu�ci� j�. zn�w od-
nalaz�. chc�c si� upewni�, �e mu si� nie wy�li�nie;
nast�pnie obmaca� wszystkie d�wignie, pr�bowa�
chwyta� je ruchem niezawodnym, przyucza� swe pal-
ce do dzia�ania po omacku w tej o�lepiaj�cej ciem-
no�ci. A kiedy palce by�y ju� na dobre z ciemno�ci�
obeznane, pozwoli� sobie na zapalenie lampy i o�wie-
tlenie przyrz�d�w precyzyjnych w kabinie. Teraz ju�
tylko wed�ug przyrz�d�w czuwa� nad lotem w�r�d no-
cy, w kt�r� zanurza� si� jak nurek w morzu. A ponie-
wa� nic si� nie chwia�o, nie drga�o, nie dygota�o, po-
niewa� �yroskop, wysoko�ciomierz i rytm motoru po-
zostawa�y bez zmiany, przeci�gn�� si�. opar� g�ow�
o sk�r� fotela i zaton�� w tym g��bokim zamy�leniu,
jakie ogarnia podczas lotu. w kt�rym lotnik doznaje
rozkoszy niewys�owionej nadziei
Wpatruj�c si� teraz w ciemno�� nocy. widzia�, jak
ods�ania�a ona przed nim sprawy cz�owieka � te wo-
�ania. �wiat�a, niepok�j. Oto nik�a gwiazdka w mro-
ku � to jaki� odosobniony dom. A oto inna gwiazdka
ga�nie � to jaki� dom, kt�ry zamyka si� nad swoj�
mi�o�ci�.
A mo�e nad swoj� nud�. Ten dom przestaje �wia-
t�em dawa� zna� o sobie reszcie �wiata Ci wie�niacy
siedz�cy przy stole, pod wisz�c� lamp�, nie zdaj� so-
bie sprawy, jak daleko si�gaj� ich pragnienia w t�
g�uch� noc, kt�ra ich ogarnia. Ale Fabien chwyta je.
gdy z oddali tysi�ca kilometr�w � czuj�c, jak oddy-
chaj�cy samolot opada i wznosi si� na niezg��bionych
falach, przebywszy dziesi�tek burz. niby kraj�w obj�-
tych ogniem wojny, a po�r�d nich polanki z ksi�y-
ca � nadlatuje i zdobywa te �wiate�ka jedne po dru-
gich. z poczuciem zwyci�stwa. Ci ludzie s�dz�, �e ich
lampa o�wieca tylko ten skromny st�, tymczasem wo-
�anie jej �wiat�a si�ga na osiemdziesi�t kilometr�w.
tak jak gdyby nadawali rozpaczliwe sygna�y z ja-
kiej� wyspy bezludnej, zagubionej w przestworzach
morza.
Trzy samoloty pocztowe � z Patagonii, Chile i Pa-
ragwaju � powraca�y z po�udnia, z zachodu i z p�-
nocy ku Buenos Aires. Czekano tam na ich �adunek.
aby oko�o p�nocy wyprawi� samolot do Europy.
Trzej piloci, ka�dy za ci�k�, niby galar, mask� sil-
nika, zagubieni w�r�d nocy. zatopieni w my�li o locie.
zni�a� si� b�d� z wolna ku olbrzymiemu miastu- z bu-
rzliwego lub spokojnego nieba, niby dziwaczni g�rale
zst�puj�cy ze szczyt�w g�rskich.
Riviere. odpowiedzialny za ca�� sie� lotnicz�, prze-
chadza� si� wzd�u� i wszerz po lotnisku w Buenos
Aires. Milcza�, gdy� a� do chwili przybycia trzech sa-
molot�w ten dzie� by� dla niego straszny. Z minuty
na minut�, w miar� nadchodzenia depesz, Riviere na-
biera� prze�wiadczenia, �e wydziera ofiary z paszczy
10
�lepego losu. �e uszczupla zakres dzia�ania si�y nie-
wiadomej, �e wyci�ga swe za�ogi na brzeg z otch�ani
nocy.
Do Riviere'a podszed� robotnik z wiadomo�ci�
otrzyman� ze stacji radiowej.
� Kurier z Chile zawiadamia, �e widzi ju� �wiat�a
Buenos Aires.
� Dobrze.
Niebawem us�yszy Riviere warkot samolotu � noc
zwraca�a mu go, tak jak pe�na tajemnic i pr�d�w g��-
bina morska zwraca nadbrze�nej �awicy skarb d�ugo
ko�ysany. Z kolei zwr�ci r�wnie� i tamte dwa.
Sko�czy si� wtedy dla niego ten ci�ki dzie�. Utru-
dzone za�ogi udadz� si� na spoczynek, zast�pi� je in-
ne, �wie�e. Tylko Riviere nie zazna spoczynku � po-
czta europejska zn�w napawa� go b�dzie niepokojem
i trosk�. I tak ju� b�dzie zawsze. Zawsze. Stary bo-
jownik stwierdzi� po raz pierwszy ze zdziwieniem, �e
ogarnia go uczucie znu�enia. Przybycie samolot�w ni-
gdy nie b�dzie tym ostatecznym zwyci�stwem, co k�a-
dzie kres wojnie i otwiera b�ogos�awion� er� pokoju.
Dla niego b�dzie to zawsze tylko jeszcze jedno posu-
ni�cie, po kt�rym nast�puj� tysi�ce innych, podob-
nych. Wyda�o si� Riviere'owi. �e ju� od dawna d�wiga na swych
wypr�onych ramionach nadmierne brzemi�, d�wi-
ga bez wytchnienia i bez nadziei. ..Starzej� si�..." Sta-
rza� si� istotnie, je�eli sam czyn ju� go nie zadowala�.
Dziwi� si�. �e zastanawia si� nad zagadnieniami, nad
kt�rymi nie zastanawia� si� nigdy dawniej. A jednak
powraca�a do�, ze sm�tnym szeptem, fala s�odkich po-
kus �ycia, kt�re zawsze od siebie odpycha� � utraco-
ny ocean. .,Czy�by to wszystko by�o jednak takie bliskie?
11
. ." Dopiero teraz zorientowa� si�. �e odsuwa� na
p�niej, ku staro�ci � na ..kiedy b�dzie czas" �
wszystko, co umila �ycie cz�owieka. Jak gdyby na-
prawd� kt�rego� dnia mo�na by�o znale�� �w czas, jak
gdyby naprawd� u kresu �ywota mo�na by�o zdoby�
�w wymarzony, b�ogos�awiony spok�j Ale spokoju
nie ma. Nie ma mo�e i zwyci�stwa Nie ma ostatecz-
nego przybycia wszystkich samolot�w pocztowych
Riviere przystan�� przy starym majstrze, Leroux.
zaj�tym prac�. Leroux pracowa� r�wnie� od czterdzie-
stu lat. Praca poch�ania�a jego si�y. Nawet wtedy, kie-
dy o dziesi�tej lub o p�nocy powraca� do domu. nie
by�o to dla� ucieczk� od pracy, przej�ciem do innego
�wiata. Rivire u�miecha� si� do tego cz�owieka, kt�-
ry uni�s� swoj� ci�k� twarz i wskazywa� mu prze-
grzan� o�.
Za ciasno siedzia�a, ale jako� da�em rad�.
Riviere pochyli� si� nad osi�. Poci�gn�a go zawo-
dowa ciekawo��. Trzeba b�dzie w warsztatach powie-
dzie�. �eby lu�niej dopasowywali te cz�ci. Pomaca�
palcem �lady zatarcia,- po czym zn�w uwa�nie przyj-
rza� si� majstrowi. Zabawne pytanie nasun�o mu si�
na my�l, gdy patrza� w t� surow� namarszczon�
twarz. U�miechn�� si� do swojej my�li.
- � Czy du�o w wwaszym �yciu zajmowali�cie si� mi-
�o�ci�, Leroux?
� O, mi�o��, pan wie, dyrektorze!...
� Pewnie tak jak i ja. nigdy nie mieli�cie na to
czasu.
� Nie za du�o...
Riviere ws�uchiwa� si� w jego g�os, czy w odpowie-
dzi nie brzmia�a gorycz. Ale nie wyczu� goryczy.
12
Ogl�daj�c wstecz swe �ycie, Leroux doznawa� spokoj-
nego zadowolenia, jakiego doznaje stolarz, gdy wy-
ko�czy pi�knie wypolerowan� desk�: ,,Sko�czone!"
"Ot� to � my�la� Riviere � moje �ycie jest sko�-
czone."
Odepchn�� jednak od siebie smutne my�li wywo-
�ane znu�eniem i skierowa� swe kroki ku hangarowi.
gdy� s�ycha� ju� by�o warkot nadlatuj�cego z Chile
samolotu.Odg�os, z pocz�tku daleki, coraz bardziej si� wzma-
ga�. Dojrzewa�. Zapalono �wiat�a. W czerwonym bla-
sku �wiate� ostrzegawczych zarysowa�y si�: hangar.
maszty radiowe, czworok�t lotniska. Szykowano
przyj�cie.
� Jest!
Samolot toczy� si� ju� w powodzi �wiat�a. B�yszcza�
jak nowy. Ale gdy w ko�cu zatrzyma� si� przed han-
garem i mechanicy z robotnikami �pieszyli wy�adowa�
poczt�, pilot Pellerin pozosta� nieruchomy
� No, na co tam jeszcze czekacie?
Pilot, zaj�ty jak�� tajemnicz� czynno�ci�, nie raczy�
odpowiedzie�. Ws�uchiwa� si� wida� jeszcze w zgie�k
lotu, kt�ry w nim ci�gle rozbrzmiewa�. Z wolna po-
trz�sa� g�ow� i pochylony naprz�d co� majstrowa�.
Wreszcie obr�ci� si� ku swym zwierzchnikom i towa-
rzyszom i popatrzy� na nich z powag�, jak na swoj�
w�asno��. Zdawa� si� ich liczy�, mierzy�, wa�y� i my-
13
sia�, �e s�usznie mu si� nale��, tak jak i ten hangar
od�wi�tnie o�wietlony, i te solidne cementy, i to mia-
sto tam dalej, z ca�ym panuj�cym w nim ruchem, ko-
bietami, gwarem i upa�em. Trzyma� wszystkih tych
ludzi w swych szerokich d�oniach, niby poddanych,
gdy� m�g� ich dotyka�, s�ysze�, obrzuci� obelgami.
Zrazu mia� ochot� obrzuci� ich obelgami za to, �e sie-
dz� tu sobie bezpieczni, pewni swojego �ycia, zachwy-
caj� si� ksi�ycem, ale rzek� tylko dobrodusznie:
� Postawcie mi butelczyn�.
I wysiad�.
Chcia� opowiedzie� sw� podr�:
� Gdyby�cie wiedzieli!...
S�dzi� niezawodnie, �e ju� dosy� powiedzia�, bo po-
szed� zdejmowa� sw� sk�rzan� odzie�.
W samochodzie, kt�ry go unosi� ku miastu w towa-
rzystwie pos�pnego inspektora i milcz�cego Riviere'a,
zrobi�o mu si� smutno � b�ogo jest wydosta� si�
z opresji i stawiaj�c stop� na twardej ziemi, zakl��
siarczy�cie. Co za pot�na rado��! Ale potem, gdy si�
tamto przypomni, nachodz� cz�owieka jakie� dziwne
w�tpliwo�ci.
Walka z cyklonem � to przynajmniej co� bezpo-
�redniego, realnego. Ale owo oblicze rzeczy martwych,
jakie one przybieraj�, gdy si� czuj� zupe�nie same!
"To tak � rozmy�la� � jak w chwili buntu: twarze
zaledwie pobledn�, ale jaka� w nich zachodzi prze-
miana!"
Uczyni� wysi�ek, �eby sobie przypomnie�.
Lecia�, spokojny, ponad Andami, okrytymi �niez-
14
nym uspokajaj�cym ca�unem. �niegi zimowe nada-
wa�y skupiskom g�r wyraz martwego spokoju, jaki
zamar�ym ruinom nadaj� wieki. Na obszarze dwustu
kilometr�w ani �ladu cz�owieka, ani tchnienia jakie-
go� �ycia, ani cienia wysi�ku. Stercz� jedynie strome
grzbiety, o kt�re niemal ociera� si� na wysoko�ci
sze�ciu tysi�cy metr�w, jedynie urwiska kamienne
opadaj�ce prostopadle w d�. jedynie ten straszliwy
spok�j.
By�o to w okolicy Pi� Tupongato...
Zastanowi� si�. Tak, to w�a�nie tam by� �wiadkiem
cudu.
Zrazu nie dostrzeg� bowiem nic osobliwego, tylko
czu� skr�powanie, jakiego doznajemy, gdy � prze-
�wiadczeni o swej samotno�ci � nie jeste�my jednak
sami i kto� nas podgl�da. Uczu� nagle, �e p�no, i sam
nie wiedzia� czemu, �e otacza go atmosfera gniewu.
Tak. Ale sk�d si� tu bra� ten gniew?
Po czym m�g� pozna�, �e przes�cza� si� on z g�az�w,
ze �niegu? Na poz�r bowiem nic mu nie grozi�o, nie
nadchodzi�a �adna pos�pna burza. Tylko z tego �wiata.
kt�ry go otacza�, wy�ania� si� w jego oczach jaki�
�wiat inny, zaledwie dostrzegalny w swej odmienno�ci.
Pellerin z uczuciem niewyt�umaczonego niepokoju
przygl�da� si� niewinnym iglicom, grzbietom g�rskim
i �nie�nym graniom, kt�re jednak zdawa�y si� o�ywa�
niby budz�cy si� lud.
�ciska� kurczowo sterowy dr��ek, chocia� nie wie-
dzia� w�a�ciwie, z czym ma walczy�. Przygotowywa�o
si� doko�a co�, czego nie m�g� zrozumie� Napr�a�
mi�nie jak zwierz gotuj�cy si� do skoku, chocia�
doko�a siebie widzia� wszystko pogr��one w zupe�nym
15
spokoju. Ale w tyn spokoju czai�a si� Jaka� dziwna
moc.
Potem wszystko jakby zaostrzy�o si� nagle. Szczyty,
iglice stawa�y si� ostre � zdawa�y si� rozcina�, jak
miecze, zwarty pr�d wiatru. A potem wyda�o mu si�,
�e poczynaj� obraca� si� i odbija� od brzegu doko�a
niego, niczym jakie� potworne statki ustawiaj�ce si�
do bitwy. A potem powietrze pocz�o nasyca� si� ku-
rzaw�, kt�ra wznosi�a si�. sun�c lekko po powierzchni
�nieg�w jak welon. W�wczas, przewiduje koniecz-
no�� odwrotu, pilot obejrza� si� za siebie i zadr�a� �
za nim ca�e Andy zdawa�y si� wrze�.
..Zgin��em."
Ze szczytu na przedzie wytrysn�� �nieg: wulkan
�nie�ny. Potem to samo zobaczy� na drugim szczycie
na prawo. I naraz wszystkie szczyty, jeden po drugim,
zap�on�y jak gdyby dotkni�te kolejno r�k� niewi-
dzialnego biegacza. Wtedy to otaczaj�ce pilota g�ry
zako�ysa�y si� w pierwszych podmuchach burzy.
Czyn gwa�towny pozostawia po sobie ma�o �lad�w:
pilot nie odnajdywa� ju� w sobie wspomnienia owych
pot�nych wstrz�s�w, kt�re nim wtedy rzuca�y. Pa-
mi�ta� tylko, �e walczy� w�ciekle w�r�d szarych p�o-
mieni.
Zamy�li� si�.
..Cyklon � to jeszcze nic. Ratuje si� w�asn� sk�r�.
Ale to, co go poprzedza! To pierwsze spotkanie!"
Zdawa�o mu si�, �e rozpozna�by jedn� twarz w�r�d
tysi�ca, a przecie ju� j� by� zapomnia�.
Riviere patrzy� na Pellerina. Gdy za jakie� dwa-
dzie�cia minut wysi�dzie z auta i z uczuciem oci�a-
�o�ci i znu�enia wmiesza si� w t�um. pomy�li mo�e:
.,Jestem zmordowany... parszywy zaw�d! A �onie po-
wie co� w tym rodzaju: .,Lepiej jest tu ni� w Andach.
A jednak wszystko, o co ludzie tak bardzo dbaj�, sta�o
si� dla� ju� oboj�tne � pozna� nico�� wszystkiego.
Prze�y� kilka godzin po tamtej stronie dekoracji, nie
wiedz�c, czy dane mu b�dzie odzyska� �wiat�a tego
miasta, czy nawet odnajdzie jeszcze w sobie u�omno-
�ci ludzkie, dokuczliwe, lecz drogie towarzyszki dzie-
ci�stwa. W ka�dym t�umie ludzkim � rozmy�la�
Riviere � znajduj� si� przedziwni prekursorzy, kt�-
rych si� nie rozpoznaje i kt�rzy sami o tym nie wie-
dz� Chyba �e..." Riviere nie znosi� ludzi sk�onnych
do zachwyt�w. Ci bowiem nie rozumiej� �wi�tego
charakteru przygody i swymi okrzykami pacz� isto-
tny jej sens, pomniejszaj� cz�owieka. Ale Pellerin
zachowa� w danym wypadku ca�� wielko�� cz�owieka
zdaj�cego sobie lepiej ni� inni spraw� z tego, co wart
jest �wiat ogl�dany pod pewnym k�tem, i odrzucaj�-
cego z pogard� pospolite pochwa�y. Tote� Riviere win-
szowa� mu tymi s�owy:
� Jak�e pan sobie poradzi�
I podoba�o mu si�, gdy pilot opowiedzia� mu w ter-
minach zawodowych o swym locie, jakby kowal m�-
wi� o kowadle.
Pellerin wyja�ni� najpierw, jak to by�o z odci�tym
odwrotem. Prawie si� usprawiedliwia�:
17
� Nie mia�em wyboru.
Potem ju� nic nie widzia�, by� o�lepiony przez
�nieg. Ale uratowa�y go gwa�towne pr�dy, kt�re go
unios�y w g�r� na siedem tysi�cy metr�w.
� Utrzymywa�em si� na tym poziomie przez ca��
drog�, na r�wni ze szczytami g�r. � Wspomnia� przy
tym, �e dysz� powietrzn� �yroskopu nale�y umie�ci�
inaczej, �nieg j� zatyka�. � Widzi pan, pokrywa si�
skorup� lodow�.
Nast�pnie inne pr�dy zepchn�y samolot w d�, tak
�e znalaz�szy si� na wysoko�ci trzech tysi�cy metr�w,
nie m�g� zrozumie�, dlaczego nie rozbija si� o jak��
przeszkod�. Nie widzia�, �e leci ju� nad r�wnin�.
� Zrozumia�em to, gdy si� nagle znalaz�em pod
czystym niebem.
Dozna� wtedy wra�enia, �e si� wydosta� z jaskini.
� Czy i w Mendozie by�a burza?
� Nie. L�dowa�em przy czystym niebie, bez wia-
tru. Ale nawa�nica gna�a tu� za mn�.
Opisa� j�, gdy� � jak m�wi� � by�o to dziwne zja-
wisko. Szczyt jej gin�� wysoko w �nie�nych chmurach,
podstawa za� toczy�a si� po r�wninie niby czarna la-
wa. Poch�ania�a miasta jedne po drugich.
� Nigdy nie widzia�em nic podobnego...
Potem umilk�, jakby ow�adni�ty jakim� wspomnie-
niem.
Riviere zwr�ci� si� do inspektora:
� To cyklon z Oceanu Spokojnego, uprzedzono
nas o tym za p�no. Zreszt� cyklony te nigdy nie prze-
kraczaj� And�w.
Trudno by�o przewidzie�, �e ten w�a�nie potoczy
si� dalej na wsch�d.
18
Inspektor, chocia� nic si� na tym nie zna�, przytak-
n�� skinieniem g�owy.
Inspektor zdawa� si� namy�la� nad czym�, po czym
zwr�ci� si� ku Pellerinowi i prze�kn�� �lin�. Ale nie
wyrzek� s�owa. Wpatrzony przed siebie, przybra� zno-
wu wyraz melancholijnej powagi.
Nosi� ze sob� t� melancholi� niby jakie� brzemi�.
Przyby� dopiero wczoraj do Argentyny, wezwany
przez Riviere'a, po to, by pe�ni� pewne nieokre�lone
czynno�ci. Ci��y�a mu godno�� inspektora, ci��y�y
ogromne r�ce, z kt�rymi nie wiedzia�, co pocz��. Nie
mia� prawa okazywa� podziwu ani dla zapa�u, ani dla
fantazji � z urz�du podziwia� jedynie punktualno��.
Nie mia� prawa na wychylenie szklanki wina w kom-
panii ani na poufa�o�� kole�e�sk�, ani na �art, chyba
�e nieprzewidzianym zbiegiem okoliczno�ci spotka�by
na tym samym lotnisku innego inspektora.
"Ci�ko jest by� s�dzi�" � my�la� sobie.
W�a�ciwie nie s�dzi�, tylko kiwa� g�ow�. Na niczym
si� nie znaj�c, w ka�dej okoliczno�ci kiwa� wolniutko
g�ow�. To kiwanie budzi�o niepok�j w sumieniach
nieczystych i znakomicie przyczynia�o si� do utrzyma-
nia w porz�dku sprz�tu lotniczego. Nie by� lubiany,
inspektor bowiem nie na to jest stworzony, �eby go
lubi�, lecz �eby pisa� raporty. W tych raportach po-
niecha� zalecania nowych metod i ulepsze�, od chwili
gdy Riviere na jednym z jego raport�w, uczyni� tak�
notatk�: "Inspektor Robineau jest proszony o sk�ada-
nie nam raport�w, a nie poemat�w. Inspektor Robi-
neau zu�ytkuje nale�ycie swe kompetencje, je�eli ze-
chce podnieca� gorliwo�� personelu." Tote� odt�d je-
19
go chlebem powszednim sta�o si� wypatrywanie s�a-
bo�ci ludzkich. Prze�ladowa� mechanika, kt�ry si�
upija�, kierownika lotniska, kt�ry si� w��czy� po no-
cach, pilota, kt�remu samolot podskoczy� przy l�do-
waniu.
Riviere mawia� o nim: �Nie jest zbyt m�dry, ale od-
daje du�e us�ugi." Regu��, kt�r� Riviere ustanowi� dla
siebie, by�o � zna� ludzi. Robineau za� uwa�a�, �e
przede wszystkim trzeba zna� regulamin.
� Robineau � rzek� do� kt�rego� dnia Riviere �
za ka�dy op�niony odlot powinien pan skre�la� pre-
mie nale�ne za punktualno��.
� Czy i w takich razach, gdy wchodzi w gr� si�a
wy�sza? Na przyk�ad z powodu mg�y?
� Nawet z powodu mg�y.
Robineau doznawa� pewnego rodzaju dumy, �e ma
zwierzchnika tak dalece pewnego siebie, i� nie oba-
wia si� by� niesprawiedliwym. S�dzi� bowiem, �e od
tej w�adzy bezwzgl�dnej sp�ywa i na niego pewien
majestat.
� Da�e� pan sygna� do odlotu dopiero kwadrans
po sz�stej � czyni� potem wyrzuty kierownikowi por-
tu lotniczego � nie dostanie pan swojej premii.
� Ale�, prosz� pana, o p� do sz�stej na dziesi��
krok�w nic nie by�o wida�!
� To trudno. Taki jest regulamin.
� Ale�, panie Robineau, nie mamy sposobu na
rozp�dzanie mg�y.
I Robineau popada� znowu w tajemnicze milczenie.
Nale�a� do dyrekcji. On jeden po�r�d tych popycha-
de� wierzy�, �e mo�na "ulepsza� pogod�" nak�adaj�c
kary na personel.
20
"On wcale nie my�li � m�wi� o nim Riviere �
i dlatego nie zdarza mu si� my�le� b��dnie."
Je�eli jaki� pilot uszkodzi� maszyn�, traci� sw� pre-
mi� wyp�acan� za nieuszkodzenie samolotu.
� A je�eli silnik nawali w takim momencie, �e
trzeba l�dowa� na ras? � pyta� Robineau.
� W tym wypadku te�.
I Robineau ju� wiedzia�, czego si� ma trzyma�.
� �a�uj� bardzo � m�wi� p�niej pilotom bardzo
poruszony � szalenie �a�uj�, ale powinien by� nawali�
gdzie indziej.
� Ale�. panie Robineau, tu nie ma wyboru!
� Taki jest regulamin.
"Ten regulamin
obrz�dki religijne,
� my�la� Riviere -
kt�re wydaj� si�
- przypomina
niedorzeczne,
a jednak urabiaj� ludzi."' Dla Riviere'a by�o zgo�a obo-
j�tne. czy ma opini� cz�owieka sprawiedliwego. Mo�e
nawet same te s�owa nie mia�y dla� �adnego sensu
Riviere my�la� o szarych ludziach w ma�ych miastecz-
kach, t�ocz�cych si� doko�a kiosk�w z muzyk�: ..Czy
si� jest wzgl�dem nich sprawiedliwym lub niesprawie-
dliwym � to nie ma �adnego znaczenia. Oni po prosili
nie istniej�." Cz�owiek dla niego by� "pirowym wos-
kiem. kt�ry nale�a�o dopiero urobi�. W to bierne two-
rzywo trzeba wla� ducha, tchn�� wol�. Nie chcia� by-
najmniej ujarzmia� ludzi surowo�ci�, lecz pragn��
wynie�� ich ponad nich samych. Nak�adaj�c kary za
wszystkie bez wyj�tku op�nienia � pope�nia� nie-
sprawiedliwo��, ale t� drog� kierowa� wol� ca�ego
lotniska ku spowodowaniu odlotu w por�; stwarza� t�
wol�. Nie pozwalaj�c ludziom cieszy� si� z niepogody.
jako z okazji do spoczynku, utrzymywa� ich stale
21
w napi�ciu a� do chwili mo�liwo�ci odlotu; ca�y per-
sonel, a� do ostatniego robotnika, poczytywa� bierne
oczekiwanie na pogod� za rzecz dla siebie upokarza-
j�c�. Tote� korzystano skwapliwie z ka�dego przeja�-
nienia si� mg�y: �Na p�nocy ju� si� wypogadza.
a wi�c w drog�!" Dzi�ki Riviere'owi na przestrzeni
pi�tnastu tysi�cy kilometr�w lotnicy jego znani byli
ze swej punktualno�ci.
Lubi� mawia� niekiedy: �Ci ludzie s� szcz�liwi, bo
kochaj� swoj� prac�, a kochaj� j� dlatego, �e jestem
twardy."
Przysparza� im mo�e cierpie�, ale te� pozwala� za-
zna� t�giej rado�ci. �Niech zaznaj� �ycia t�giego, kt�-
re � chocia� pe�ne cierpie� i rado�ci � jedno tylko
jest co� warte."
Wjechali do miasta. Riviere kaza� si� odwie�� do
biura Towarzystwa. Robineau, zostawszy sam na sam
z Pellerinem, spojrza� na niego i otworzy� usta. jakby
chcia� co� powiedzie�.
Tego wieczoru Robineau czu� si� znu�ony. Patrz�c
na zwyci�skiego Pellerina, odczu� naraz szarzyzn�
w�asnego �ycia. Stwierdzi�, �e pomimo swego tytu�u
inspektora i swej w�adzy jest mniej wart od tego pa-
daj�cego ze zm�czenia pilota, wci�ni�tego w r�g sie-
dzenia, z oczami zamkni�tymi i z r�kami czarnymi od
smar�w. Po raz pierwszy Robineau podziwia�. Czu�
potrzeb� wyra�enia tego podziwu. A przede wszystkim
22
czu� potrzeb� pozyskania czyjej� przyja�ni. Znu�ony
by� odbyt� podr� i niepowodzeniami dnia, mo�e na-
wet odczuwa� po trosze i swoj� �mieszno��. Spraw-
dzaj�c bowiem tego wieczoru zapasy benzyny, zapl�-
ta� si� w rachunkach, a wtedy urz�dnik, kt�rego w�a-
�nie chcia� przy�apa�, ulitowa� si� i doko�czy� obli-
cze� za niego. Najwi�cej go jednak trapi�o to, �e kry-
tykuj�c ustawienie pompy olejowej typu B6 pomyli�
j� z pomp� typu B4. Mechanicy milczeli z�o�liwie, po-
zwalaj�c mu przez dwadzie�cia minut pi�tnowa� �nie-
dopuszczaln� ignorancj�", kt�ra by�a jego w�asn�
ignorancj�.
Poza tym czu� l�k przed swoim pokojem hotelo-
wym, kt�ry w w�dr�wkach jego od Tuluzy do Buenos
Aires by� niezmiennym miejscem odpoczynku po pra-
cy. Zamyka� si� w nim zazwyczaj, odczuwaj�c na sobie
ci�ar sekret�w, jakie zna�, wyci�ga� z walizy ryz� pa-
pieru i zaczyna� powoli pisa� �raport", a napisawszy
kilka wierszy � dar� wszystko. Tak by chcia� urato-
wa� Towarzystwo od jakiego� wielkiego niebezpie-
cze�stwa! �adne jednak niebezpiecze�stwo Towarzy-
stwu nie zagra�a�o. Dotychczas uda�o mu si� jedynie
uratowa� piast� �mig�a, kt�r� przejad�a rdza. Z gro-
bow� min� przeci�gn�� z wolna palcem po owej rdzy
wobec kierownika lot�w, kt�ry mu na to odpowie-
dzia�:
� Prosz� mie� pretensj� do poprzedniej stacji,
sk�d samolot dopiero co przyby�.
Robineau mia� w�tpliwo�ci co do swej roli.
Pragn�c zbli�enia z Pellerinem, odwa�y� si� rzuci�
pytanie:
� A mo�e by�my zjedli razem obiad? Chcia�bym
23
troch� porozmawia� z panem, m�j zaw�d bywa nie-
kiedy uci��liwy... � Ale wnet poprawi� si�, nie chc�c
si� zbyt szybko spoufala�: � Tyle odpowiedzialno�ci
ci��y na mnie!
Podw�adni jego niezbyt lubili wtajemnicza� in-
spektora w swe �ycie prywatne. Ka�dy my�la�: "Je�li
zabraknie mu materia�u do jego raport�w, got�w jesz-
cze, do licha, mnie tam wsadzi�."
Ale tego wieczoru Robineau my�la� wy��cznie o
swoich niedolach. Cierpia� na dokuczliw� egzem� i to
by�a w�a�ciwie jedyna prawdziwa jego tajemnica; dzi�
czu� potrzeb� podzielenia si� ni� i poskar�enia si�
przed kimkolwiek, a nie znajduj�c pociechy w pysze,
poszuka� jej w pokorze. Mia� we Francji kochank�,
kt�rej zwykle, gdy wraca� do kraju, opowiada� w ci�-
gu nocy o swoich inspekcjach z zamiarem ol�nienia jej
i pozyskania jej mi�o�ci; tymczasem te opowiadania,
przeciwnie, odpycha�y j� od niego � o tej kobiecie
r�wnie� pom�wi�by ch�tnie.
� A wi�c zjemy razem obiad?
Pellerin zgodzi� si� dobrodusznie.
Sekretarze drzemali przy swoich biurkach, gdy
wszed� Rmere. Nie zdj�� p�aszcza ani kapelusza �
zawsze przypomina� wiecznego w�drowca Jego drob-
na figurka tak ma�o zajmowa�a miejsca w przestrze-
ni, jego szpakowate w�osy i nieokre�lonego koloru
odzie� tak si� dopasowywa�y do ka�dego otoczenia, �e
przemyka� si� prawie niepostrze�enie. Mimo to jego
24
zjawienie si� natychmiast podnieci�o gorliwo�� perso-
nelu: w�r�d sekretarzy zapanowa�o poruszenie, szef
biura pocz�� gwa�townie przerzuca� otrzymane ostat-
nio papiery, zaklekota�y maszyny do pisania.
Telefonista wk�ada� wtyczki w gniazdka ��cznicy
i wpisywa� teksty depesz do grubej ksi�gi.
Riviere usiad� i pogr��y� si� w czytaniu.
Po udanej pr�bie z Chile odczytywa� dzieje pomy�l-
nego dnia, w kt�rym bieg zdarze� uk�ada� si� szcz�-
�liwie sam przez si�, a komunikaty, wysy�ane kolejno
z mijanych stacji lotniczych, brzmia�y jak zwi�z�e
sprawozdania o odniesionych zwyci�stwach. Kurier
z Patagonii r�wnie� szybko zbli�a� si� do celu. Nadro-
bi� nawet czas, gdy� ni�s� go ku p�nocy sprzyjaj�cy
wiatr po�udniowy.
� Prosz� o komunikaty meteorologiczne.
Ka�da stacja zachwala�a sw� pi�kn� pogod�, niebo
czyste. wietrzyk pomy�lny. Nad Ameryk� zawis� roz-
postarty z�oty wiecz�r. Radowa�a Riviere'a ts przy-
jazna gorliwo�� �ywio��w. W tej w�a�nie chwili bo-
ryka� si� gdzie� pilot z niespodziankami nocy, jed-
nak szans� zwyci�stwa by�y po jego stronie.
Riviere odsun�� kajet.
� W porz�dku.
Ten nocny wartownik, czuwaj�cy nad po�ow�
�wiata, wyszed� skontrolowa� s�u�by.
Przystan�� przy otwartym oknie i zrozumia� noc.
Zawiera�a nie tylko Buenos Aires, ale r�wnie� i Ame-
ryk�, niby jaka� olbrzymia nawa. Ju� nie budzi�o
w nim zdziwienia poczucie ogromu: niebo nad San-
tiago w Chile by�o niebem obcym, ale z chwil� gdy
25
pilot rozpocz�� sw�j lot, na ca�ej linii �y�o si� pod
jednym ogromnym sklepieniem. A teraz zn�w ten
drugi pilot, na kt�rego g�os w s�uchawkach czatuj�
wszyscy radiotelegrafi�ci � pozycyjne �wiat�a jego
samolotu ogl�daj� rybacy patago�scy. Ten sam nie-
pok�j o los lec�cego w�r�d nocy samolotu, kt�ry tra-
wi� Riviere'a, zaci��y� r�wnie� i na stolicach, i na
prowincjach, gdy us�ysza�y nad sob� warkot motoru.
Ciesz�c si�, �e ta noc zapowiada si� tak pomy�lnie,
przypomina� sobie r�ne prze�yte noce, pe�ne niepo-
koju, gdy samolotowi zdawa�o si� grozi� niebezpie-
cze�stwo, na kt�re nic nie m�g� poradzi�. Stacja ra-
diowa w Buenos Aires chwyta�a jego skarg� pomie-
szan� z trzaskami i szumem burzy. G�ucha pow�oka
t�umi�a metaliczn� czysto�� fali d�wi�kowej. Co za
smutek straszliwy przebija� w tym �a�osnym �piewie
cz�owieka ci�ni�tego jak �lepa strza�a w niebezpie-
czne otch�anie nocy!
"Podczas nocnego czuwania inspektor powinien
znajdowa� si� w biurze" � pomy�la� Riviere.
� Poszuka� mi Robineau.
Robineau by� w�a�nie w trakcie zdobywania przy-
ja�ni pilota. Roz�o�y� przed nim w pokoju hotelowym
zawarto�� walizy. By�y tam zwyk�e przedmioty co-
dziennego u�ytku, kt�re zbli�aj� inspektor�w do resz-
ty �miertelnik�w: kilka koszul �wiadcz�cych o z�ym
smaku, neseser, wreszcie fotografia chudej kobiety,
kt�r� inspektor przypi�� do �ciany. Tak zwierza� .si�
przed Pellerinem ze swych t�sknot, tkliwo�ci i �a-
l�w. Rozk�adaj�c przed nim swe liche skarby, obna-
�a� przed nim sw� niedol�. Sw� egzem� moraln�. Po-
kazywa� swoje wi�zienie.
26
Ale Robineau, jak zreszt� wszyscy ludzie, mia� i
swoj� drobn� pociech�. Z uczuciem s�odkiego wzru-
szenia wydosta� z dna walizy ma�y woreczek, starannie
owini�ty. Poklepywa� go r�k� jaki� czas w milczeniu,
wreszcie rozwar� d�onie.
� Przywioz�em to z Sahary...
Inspektor a� si� zarumieni� uczyniwszy to wyzna-
nie. W drobnych czarniawych kamykach, m�wi�cych
o �wiecie tajemnic, znajdowa� pocieszenie po swych
zawodach, niepowodzeniach ma��e�skich i ca�ej sza-
rzy �nie �ycia.
Rumieni�c si� jeszcze bardziej, doda�:
� Takie same mo�na znale�� w Brazylii...
Pellerin po�o�y� r�k� na ramieniu inspektora po-
chylonego nad Atlantyd�. Wstydliwo�� podszepn�a
mu pytanie:
� Interesuje si� pan geologi�?
� To moja nami�tno��.
Dobroci w swoim �yciu zazna� jedynie od kamieni.
Robineau, gdy go wezwano do dyrektora, posmut-
nia�, ale zaraz odzyska� dawn� dostojn� postaw�.
� Musz� pana opu�ci�. Pan Riviere wzywa mnie
- na jak�� wa�n� narad�.
Kiedy wszed� do gabinetu dyrektora, ten ju� by�
o nim zapomnia�. Sta� pogr��ony w zadumie przed ma-
p� zawieszon� na �cianie, na kt�rej czerwonymi linia-
mi oznaczona by�a sie� komunikacyjna Towarzystwa.
Inspektor czeka� w milczeniu na jego rozkazy. Po d�u-
giej chwili Riviere, nie odwracaj�c g�owy, zapyta�:
� Co pan s�dzi o tej mapie, Robineau?
Zadawa� czasem takie cudaczne pytania, gdy bu-
dzi� si� z zamy�lenia.
27
� To mapa, panie dyrektorze...
Prawd� powiedziawszy, inspektor nic o niej nie
s�dzi�, jeno, wpatruj�c si� w ni� z min� surow�, czy-
ni� pobie�n� inspekcj� Europy i Ameryki. Riviere
snu� dalej swe rozmy�lania, nie dziel�c si� nimi z przy-
by�ym: �Pi�kny jest rysunek tej sieci, ale surowy
i twardy. Kosztowa�a nas �ycie wielu ludzi m�odych
i silnych. Imponuje teraz, jak ka�da rzecz dokona-
na, ale ile� tkwi w niej jeszcze nie rozwi�zanych pro-
blem�w!" Riviere'a wszak�e obchodzi� jedynie cel
ostateczny.
Robineau, stoj�c przy nim, wci�� wpatrzony w ma-
p�, prostowa� si� stopniowo. Nie m�g� liczy� na �ad-
ne pob�a�anie ze strony dyrektora.
Raz nawet odwa�y� si� mu wyzna�, �e ma �ycie
zmarnowane przez t� swoj� �mieszn� chorob�, ale
Riviere zby� go �artem: �Je�eli ona przeszkadza panu
spa�, za to pomo�e pracowa�."
By� to zreszt� tylko na p� �art, Riviere bowiem nie -
jednokrotnie twierdzi�, �e pi�kne' s� noce bezsenne
kompozytora, z kt�rych si� rodz� pi�kne dzie�a mu-
zyczne. A razu pewnego tak si� wyrazi� o Leroux:
�Patrzcie, jaka to pi�kna ta jego brzydota, wyklucza-
j�ca wszelk� mysi o mi�o�ci..." Wszystkie zalety Le-"
roux mia�y, by� mo�e, swe �r�d�o w�a�nie w tym je-
go upo�ledzeniu, kt�re sprawia�o, i� ca�e jego �ycie
skupia�o si� jedynie w pracy zawodowej.
� Czy z Pellerinem jest pan w przyjacielsKich sto-
sunkach?
Mhm...
� Nie czyni� panu z tego powodu zarzutu.
Riviere odwr�ci� si� i id�c krokiem powolnym po-
28
ci�gn�� za sob� inspektora. Na ustach mia� smutny
u�miech, kt�rego znaczenia Robineau nie m�g� odgad-
n��.
� Tylko... tylko �e pan jest zwierzchnikiem.
� Tak jest, panie dyrektorze.
Riviere rozmy�la� nad tym, �e oto co noc zawi�zu-
je si� na niebie jaka� akcja, niby jaki� dramat. Roz-
lu�nienie gotowej do czynu woli mog�oby spowodo-
wa� kl�sk� i mo�e niejedn� jeszcze walk� przyjdzie
o to stoczy� przed nastaniem dnia.
� Powinien pan pozosta� w swej roli. � Riviere
wa�y� dok�adnie ka�de s�owo. � Mo�e wypadnie panu
nast�pnej nocy wys�a� tego pilota na niebezpieczn�
wypraw�. B�dzie musia� pana us�ucha�.
� Tak jest...
� W r�ku pa�skim poniek�d jest �ycie tych ludzi,
kt�rzy s� wi�cej warci od pana...
Zawaha� si� chwil�.
� Tak, to sprawa powa�na.
Riviere posuwa� si� wci�� wolnym krokiem. Mil-
cza� przez kilka sekund.
� Je�eli s� panu pos�uszni z przyja�ni, to pan ich
oszukuje, bo osobi�cie nie ma pan prawa do �adnej
ofiary z ich strony.
� Nie mam... oczywi�cie.
� A je�eli licz� na to, �e pa�ska przyja�� zaosz-
cz�dzi im bodaj odrobin� ci�kiej pracy, to pan ich
r�wnie� oszukuje. Tak czy inaczej, musz� s�ucha�. Sia-
daj pan tu. � �agodnym ruchem r�ki popchn�� in-
spektora w kierunku swego biurka. � Musz� pana po-
stawi� na w�a�ciwym miejscu, panie Robineau. Je�eli
czuje si� pan znu�ony, to nie ich sprawa pana pokrze-
29
pia�. Jeste� pan zwierzchnikiem. Wszelkie okazywanie
s�abo�ci o�miesza pana. Pisz pan.
� Ale� ja...
� Pisz pan: �Inspektor Robineau proponuje uka-
ra� pilota Pellerin za to, �e..." Sam pan wynajdzie jaki-
kolwiek pow�d.
� Panie dyrektorze!
� Zr�b pan tak, jakby� rozumia�, o co chodzi.
Mo�na kocha� tych, kt�rym si� rozkazuje, ale nie trze-
ba im o tym m�wi�.
Odt�d Robineau b�dzie zn�w �ledzi� gorliwie, czy
w porz�dku s� piasty �migie�.
Lotnisko zapasowe zawiadomi�o przez radio:
"Nadlatuje samolot. Samolot melduje: �Spadek
obrot�w silnika; l�duj�.�"
P� godziny na pewno stracone. Riviere zna� to
uczucie zniecierpliwienia, kiedy po�pieszny samolot
zatrzyma si� nagle w drodze i kiedy minuty up�y-
waj� na darmo, nie ch�on�c wyznaczonej im prze-
strzeni. Wielka wskaz�wka posuwa�a si� teraz po
martwym odcinku tarczy zegarowej � tyle wydarze�
mog�oby si� na nim pomie�ci�. Riviere opu�ci� gabi-
net, by skr�ci� sobie chwile oczekiwania, i noc wy-
da�a mu si� pusta jak teatr bez aktor�w. �Taka noc
zmarnowana!" Patrza� z niech�ci� przez okno na niebo
pogodne, usypane gwiazdami, na t� przez Boga wy-
tyczon� drog�, na ksi�yc, na tyle cud�w roztrwo-
nionych na darmo.
Ale zaledwie samolot ponownie wystartowa�, noc
odzyska�a dla Riviere'a zn�w wszystek sw�j urok
30
wzruszaj�cy. Nios�a w swym �onie �ycie, nad kt�rym
on czuwa�.
� Jak� macie pogod�? � poleci� zapyta� za�og�.
Up�yn�o dziesi�� sekund.
� Bardzo pi�kn�.
Potem nadchodzi�y nazwy miast przebytych.
Brzmia�y one dla Riviere'a jak nazwy grod�w zdoby-
tych w boju.
W godzin� p�niej radiotelegrafista samolotu pocz-
towego lec�cego z Patagonii uczu�, jakby go czyje�
rami� lekko unios�o w g�r�. Obejrza� si� woko�o: ci�-
kie chmury przes�ania�y gwiazdy. Nachyli� si� ku
ziemi szukaj�c �wiate�ek osiedli ludzkich, podobnych
do robaczk�w �wi�toja�skich ukrytych w trawie, ale
nic nie l�ni�o w tej czarnej trawie.
Spos�pnia� przewiduj�c ci�k� noc � loty naprz�d
i z powrotem, zdobywanie przestrzeni i utrat� jej. Nie
rozumia� taktyki pilota; zdawa�o mu si�, �e gdzie�
dalej natkn� si� na g�stw� nocy jak na mur.
Teraz dostrzeg� na przedzie, tu� nad horyzontem,
s�abe migotania, niby odblask piec�w hutniczych.
Dotkn�� ramienia Fabiena, ale ten si� nie poruszy�.
Pierwsze podmuchy dalekiej burzy dosi�g�y samo-
lotu. Radiotelegrafista uczu� na swym ciele parcie
od spodu masy metalu, �agodnie podrzuconej w g�r�,
a potem parcie to znik�o, staja�o i przez kilka sekund
zdawa�o mu si�, �e si� unosi i p�ynie sam po�r�d nocy.
W�wczas chwyci� si� obur�cz stalowej pod�u�nicy.
31
A �e z ca�ego �wiata widzia� ju� tylko czerwon�
�ar�wk� w kabinie, przeszy� go dreszcz zgrozy na
my�l, �e pogr��a si� w samo j�dro ciemno�ci, bezrad-
ny, pod jedyn� ochron� ma�ej lampki. Nie �mia� nie-
pokoi� pilota pytaniem, jakie s� jego zamiary, wi�c za-
cisn�� tylko mocniej r�ce na stali i pochylony naprz�d.
wpatrywa� si� w ciemny kark przed sob�.
W s�abej po�wiacie zarysowa�y si� jedynie g�owa
i nieruchome barki. Ca�a posta� by�a tylko ciemn�
bry��, pochylon� nieco na lewo, z twarz� zwr�con� ku
burzy, obmywan� zapewne przez jej b�yski. Ale radio-
telegrafista nie widzia� tej twarzy ani te� gry uczu� �
to woli spr�onej, to gniewu � kt�re si� na niej sku-
pi�y, by stawia� czo�o nawa�nicy. Nie widzia� walki od-
s�aniaj�cej si� w nag�ych, kr�tkich b�yskawicach, wal-
ki, kt�ra si� rozgrywa�a pomi�dzy dalek� burz� a bla-
d� twarz� pilota.
W nieruchomo�ci jednak tego cienia przed sob�.od-
gadywa� skupion� moc i czu� dla niej tkliwo��. Nios�a
go ta moc ku burzy, ale zarazem os�ania�a go przed
ni�. Te r�ce, dzier��ce mocno ster w zaci�ni�tych d�o-
niach. zdawa�y si� ju� ujarzmia� burz�, niby kark
zwierza, ale tchn�ce si�� ramiona pozostawa�y nieru-
chome i czu� w tym by�o pow�ci�gliw� pewno��.
"Ostatecznie pilot jest odpowiedzialny za wszyst-
ko" � pomy�la�. Siedz�c z ty�u, jak na zadzie rumaka
p�dz�cego w ogie� po�aru, z ufno�ci� odnajdywa�
w rysuj�cej si� przed nim ciemnej postaci wyraz si�y
i niespo�ytej trwa�o�ci.
Z lewej strony rozb�ys�o nowe �wiat�o, blade jak
migotanie gasn�cej latarmi morskiej.
32
Radiotelegrafista wykona� ruch, jakby chcia�
dotkn�� ramienia Fabiena. by go ostrzec, ale zobaczy�.
�e g�owa pilota zwr�ci�a si� z wolna twarz� ku temu
nowemu wrogowi, pozosta�a tak przez kilka sekund
i zn�w wr�ci�a do pozycji pierwotnej. Ramiona wci��
by�y nieruchome, a kark oparty o sk�r� por�czy.
Riviere wyszed� na ulic�, �eby za�y� ruchu i roz-
proszy� niepok�j, kt�ry go zn�w pocz�� ogarnia�.
Dzia�alno��, kt�ra wype�nia�a mu �ycie, zawiera�a ele-
menty dramatyczne, ale teraz doznawa� dziwnego
uczucia, �e �w dramat przemieszcza si� i staje dra-
matem osobistym. My�la� o tym, �e i te snuj�ce si�
doko�a kiosk�w z muzyk� t�umy mieszczuch�w, tak
dalekie na poz�r od wszelkich trosk, prze�ywa� mu-
sz� niekiedy dramaty, jak choroba, mi�o��, �mier� bli-
skich, i �e by� mo�e... Tak, w�asne cierpienie poucza�o
go o wielu rzeczach, otwiera�o przed nim okno na
�wiat.
Oko�o godziny jedenastej, ju� nieco uspokojony.
skierowa� kroki w stron� biura Z wolna przeciska�
si� przez ci�b� t�ocz�c� si� u wej�cia do kin. Podni�s�
wzrok ku gwiazdom, kt�re po�yskiwa�y nad w�sk�
ulic�, przy�mione �wiat�em reklam, i my�la�: "Dzi-
siejszego wieczoru, kiedy moi dwaj piloci s� w dro-
dze, jestem odpowiedzialny za ca�e niebo. Ta gwia-
zda jest przypomnieniem, kt�re �ciga mnie i odnaj-
33
duje w tym t�umie; dlatego czuj� si� taki obcy i osa-
motniony."
Nasun�a mu si� nagle pewna fraza muzyczna �
urywek sonaty, kt�rej s�ucha� wczoraj w towarzy-
stwie znajomych. Nie rozumieli tej muzyki.
� Nudzi nas ten rodzaj � m�wili � nudzi zapew-
ne i pana, tylko �e pan si� do tego nie przyznaje.
� By� mo�e... � odpowiedzia�.
Czu� si� wtedy, tak samo jak i w tej chwili, osa-
motniony, ale niebawem odkry� w tym osamotnieniu
i �r�d�o pokrzepienia. Sz�a bowiem ku niemu od tej
muzyki jak gdyby s�odka wie�� tajemna, kt�r� on je-
den, po�r�d tylu ludzi przeci�tnych, s�ysza� i rozumia�.
Tak samo teraz z t� gwiazd�. On jeden spo�r�d t�umu
s�ysza� i rozumia� jej mow�.
Potr�cali go przechodnie, ale on snu� dalej swe
rozmy�lania: �Nie b�d� si� gniewa�. Jestem jak ojciec
chorego dziecka, kt�ry idzie przez ci�b� wolnym kro-
kiem. Niesie on w sobie wielk� cisz� swojego domu."
Spojrza� po ludziach. Szuka� w�r�d nich takich sa-
mych jak on, obnosz�cych si� ze swoimi pomys�ami
czy swoj� mi�o�ci�, i my�la� o wielkim osamotnieniu
latarnika na morskim wybrze�u.
Mi�a mu si� wyda�a cisza biura. Z wolna przecho-
dzi� z jednego pokoju do drugiego i s�ysza� jedynie
odg�os w�asnych krok�w. Maszyny do pisania spa�y
pod pokrowcami. W wielkich szafach spoczywa�y, po-
rz�dnie u�o�one, wielkie pliki akt. Plon dziesi�ciolet-
niej pracy i do�wiadcze�. Wyobrazi� sobie, �e zwiedza
podziemia banku, w kt�rych le�� nagromadzone skar-
by. I my�la�, �e jednak ka�dy z tych rejestr�w zawie-
34
ra co� lepszego ni� z�oto � bo si�� �yw�. �yw�. lecz
u�pion�, jak z�oto w bankach.
Gdzie� tu natknie si� wkr�tce na jedynego sekre-
tarza pe�ni�cego dy�ur nocny. W ka�dym z port�w
lotniczych, tworz�cych jeden nieprzerwany �a�cuch
od Tuluzy do Buenos Aires, czuwa� musi taki cz�o-
wiek po to, �eby nie ustawa�o �ycie, �eby ani na chwil�
nie os�ab� wysi�ek napi�tej woli.
�Taki cz�owiek nie zdaje sobie sprawy z w�asnej
wielko�ci."
Gdzie indziej toczyli walk� lotnicy. Lot nocny trwa
niby choroba. Trzeba wi�c czuwa�. Trzeba wspiera�
tych. kt�rzy wysi�kiem r�k i n�g, walcz�c piersi� o
pier�, atakuj� ciemno�� i nie rozpoznaj� ju� nic. po-
gr��eni w �wiecie niewidzialnym i ruchomym, z kt�-
rego �lepym wysi�kiem ramion usi�uj� wydosta� si�
jak z morskiej toni. Jakie� niekiedy przejmuj�ce zwie-
rzenia: "O�wietli�em r�ce, �eby m�c je zobaczy�. ."
Nik�a plama r�k wynurzaj�ca si� z czerwonej ciemni
fotografa. To wszystko pozosta�o z ca�ego �wiata, i to
musia� za wszelk� cen� ocali�. '
Riviere uchyli� drzwi wiod�ce do pokoju s�u�by ru-
chu. Jedyna lampa w rogu tworzy�a �wietlisty kr�g
Klekot jedynej w tym pokoju maszyny do pisania na-
dawa� ciszy sens, ale jej nie wype�nia�. Od czasu do
czasu odzywa� si� dr��cy dzwonek telefonu, wtedy
sekretarz wstawa� i szed� na to wo�anie, uporczywie
powtarzaj�ce si� i �a�osne. Zdejmowa� s�uchawk� �
i wnet si� rozprasza� niewidzialny niepok�j � w ciem-
nym k�cie toczy�a si� cicha, przyjazna rozmowa. Po
czym wraca� spokojnie do swego biurka, nios�c poz-
nan� tajemnic�, kt�rej niepodobna by�o odczyta� .
35
jego kamiennej od sennego czuwania twarzy. A ile�
gro�by mie�ci w sobie wo�anie, kt�re przychodzi z
przestworzy nocnych, gdy dwaj piloci znajduj� si� w
drodze! Riviere my�la� o depeszach zwiastuj�cych
nieszcz�cie domom, w kt�rych rodzina siedzi doko�a
lampy wieczornej, i o tym, jak z�a wie�� zawisa ta-
jemnic� na obliczu ojca przez kilka d�ugich jak wie-
czno�� sekund. S�abe, bezsilne echo, dalekie od miej-
sca, w kt�rym krzyk je zrodzi�, ledwie dos�yszalne!
Riviere s�ysza� je zawsze w dyskretnym d�wi�ku te-
lefonu. I za ka�dym razem dyskretne ruchy tego cz�o-
wieka, kt�ry w samotno�ci porusza� si� wolno jak
p�ywak mi�dzy dwiema p�aszczyznami w�d, wracaj�c
z cienia ku lampie jak wynurzaj�cy si� nurek, wyda-
wa�y mu si� ci�kie od tajemnic.
� Niech pan siedzi, ja podejd�.
Riviere zdj�� s�uchawk� i s�ucha� g�uchych odg�o-
s�w �wiata.
� Tu Riviere.
S�aby szum, potem g�os:
� ��cz� pana z radiostacj�.
Zn�w szmer � odg�os przek�adanych wtyczek w
��cznicy � potem inny g�os:
� Tu stacja radiowa. Nadajemy depesze.
Riviere notowa� s�owa przytakuj�c g�ow�:
� Dobrze... dobrze...
Nic wa�nego. Zwyk�e meldunki s�u�bowe. Rio de
Janeiro prosi�o o pewne informacje. Montevideo za-
wiadamia�o o pogodzie, a Mendoza donosi�a o spra-
wach gospodarczych. By�y to codzienne, zadomowione .
g�osy.
� A co s�ycha� z samolotami pocztowymi?
36
� Czas jest burzliwy. Nie s�yszymy ich.
� Dobrze.
Niebo by�o gwia�dziste, noc pogodna, a jednak ra-
diotelegrafi�ci wykrywali w niej tchnienie dalekich
burz.
� A wi�c dzi�kuje.
Riviere wsta�. Sekretarz sta� przed nim.
� Prosz� pana, raporty do podpisu...
� Dobrze. .
Riviere uczu� wielk� sympati� do cz�owieka, kt�ry
dzieli� z nim brzeni� tej nocy. ..Towarzysz broni �
pomy�la� Riviere. � Nigdy si� pewnie nie dowie, jak
dalece ta noc ��czy nas ze sob�."
Gdy z plikiem papier�w w r�ku wchodzi� Riviere do
swego gabinetu, uczu� w prawym boku dotkliwy b�l.
kt�ry go od kilku tygodni n�ka�.
..Co� niedobrze -: ze mn�..."
Na chwil� opar� si� o �cian�.
"�mieszne to wszystko."
Usiad� wreszcie w fotelu.
Czu� si� jak lew kt�rego skr�powano wi�-
zami. i ogarn�� go wielki smutek. Za wiele pracy � i taki rezultat! Mam lat pi��dziesi�t.
�y�em tak d�ugo boryka�em si�. walczy�em, odmienia-
�em bieg wydarze�, i oto co mnie teraz zajmuje i po-
ch�ania, ba. przes�ania �wiat ca�y!... Doprawdy, �mie-
chu warte!"
37
Posiedzia� chwil�, otar� pot z czo�a, a gdy och�on��,
zabra� si� do pracy.
Powoli przegl�da� papiery.
�Stwierdzili�my w Buenos Aires przy rozbieraniu
silnika 301... winowajca zostanie surowo ukarany "
Po�o�y� sw�j podpis.
Poniewa� na lotnisku we Flonanopolis nie zacho-
wano przepis�w obowi�zuj�cych..."
Podpisa�.
�Przenosimy dyscyplinarnie kierownika lotniska,
kt�ry..."
Podpisa�.
B�l w boku, t�py, ale wci�� daj�cy zna� o sobie,
nowy, jakby odmieniaj�cy sens �ycia, przykuwa� do
siebie jego uwag�. To go nape�nia�o gorycz�.
�Sprawiedliwy jestem czy niesprawiedliwy? Nie
wiem: Gdy karz� liczba wypadk�w si� zmniejsza. Nie
pojedynczy cz�owiek jest odpowiedzialny, lecz jak
gdyby jaka� pot�ga zagadkowa, kt�rej niepodobna do-
si�gn��, je�li nie dosi�ga si� wszystkich. Gdybym
chcia� by� zanadto sprawiedliwy, ka�dy lot nocny ko�-
czy�by si� niechybn� �mierci�."
Uczu� znu�enie na my�l o tej bezwzgl�dno�ci, z jak�
musi przeprowadza� raz nakre�lony plan. Pomy�la�,
�e lito�� jest jednak dobra. Pogr��ony w zadumie,
przerzuca� wci�� papiery:
�...co si� za� tyczy Robleta, to od dnia dzisiejszego
przesta� nale�e� do naszego personelu."
Stan�� mu przed oczyma stary poczciwina, przypo-
mnia� sobie wieczorn� z nim rozmow�:
,,� Dla przyk�adu! C� chcecie, musi by� przyk�ad.
� Ale� ,panie dyrektorze... Raz si� zdarzy�o, jeden
raz tylko! Przepracowa�em tu ca�e niemal �ycie!
38
� Przyk�ad musi by�.
� Panie dyrektorze" Prosz� to "obejrze�. panie
dyrektorze!
�w zniszczony portret ; wycinek starej ilustracji,
na kt�ryn Roblet. jako m�odzieniec stoi przy samolo-
cie.
Riviere widzi, jak dr�� stare r�c� trzymaj�c ten
dow�d naiwnej s�awy.
� Jeszcze vv roku 1910 panie dyrektorze... to ja
jestem, to z czas�w, kiedy zmontowa�em pierwsz�
w Argentynie maszyn�. W lotnictwie pracuj� od 1910
roku, panie dyrektorze... to ju� dwadzie�cia lat temu!
Wi�c jak�e pan mo�e m�wi�... a ci m�odzi �mia� si�
b�d� ze nmie po warsztatach! ..O, p�ka� b�d� ze �mie-
chu.
� Nic mnie to nie obchodzi.
� A moje dzieci, panie dyrektorze, mam dzieci!
� Powiedzia�en raz: daj� wam posad� zwyk�ego
robotnika.
� A m�j honor, panie dyrektorze, moja godno��!
Dwadzie�cia lat pracy w lotnictwie, -stary pracownik
jak ja..
� I b�dziecie zwyk�ym robotnikiem. .
� Nie mog�, panie dyrektorze, namawiam!
Stare r�ce trz�s� si� i Riviere od wraca oczy od wi-
doku tej sk�ry zniszczonej, zgrubia�ej i pi�knej.
� B�dziecie zwyk�ym robotnikiem.
Nie-panie dyrektorze i jeszcze chcia�bym po-
wiedzie�..
� Mo�ecie odej��."
Riviere pomy�la�: �Nie ,jego wydalam tak brutalnie, ale wydalan z�oto, za kt�re mo�e i nie jest on odpowiedzialny, kt�re jednak w nim tkwi".
39
�Musz� kierowa� zdarzeniami � i s� mi one po-
s�uszne: stwarzam je. A ludzie, biedni ludzie s� tylko
czym�, co r�wnie� trzeba dopiero stworzy�. Albo te�
usun�� ich, gdy poprzez nich wciska si� z�o.
�Jeszcze chcia�bym powiedzie�..." Co chcia� ten
biedak powiedzie�? �e odj�to mu rado�� jego �ycia?
�e kocha� d�wi�k swych narz�dzi uderzaj�cych o stal
samolot�w, �e �ycie jego odarte zostanie z wielkiej po-
ezji, i wreszcie... �e trzeba przecie� �y�?
�Jestem bardzo znu�ony" � my�la� Riviere. Go-
r�czka ros�a, pieszczotliwie nim ow�ada�a. Uderza�
d�oni� po papierach i my�la�: �Lubi�em twarz tego sta-
rego towarzysza..." I znowu zobaczy� te r�ce. I wyo-
brazi� sobie nik�y ruch, jaki by wykona�y, aby rie po��-
czy� w dzi�kczynnym ge�cie. Wystarczy�o powiedzie�:
�No dobrze! Zostajecie". Riwiere widzia� radosne
drganie tych starych r�k. I ta rado��, kt�r� wyrazi�aby
nie twarz, lecz stare r�ce robotnika � wyda�a mu si�
czym� najpi�kniejszym w �wiecie. ..Chyba podrze� t�
dymisj�?" Wyobrazi� sobie powr�t starego wieczorem
do domu i jego pow�ci�gliw� dum� wobec rodziny:
�A wi�c zostawili ci�" - ..Oczywiscie! Przecie� to
ja zmontowa�em pier