1709
Szczegóły |
Tytuł |
1709 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1709 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1709 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1709 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Alan Dean Foster
OBCY 8 PASA�ER NOSTROMO
T�umaczy� Jan Kra�ko
Wydawnictwo ALFA Warszawa 1992
Tytu� orygina�u
ALIEN
(Screenplay by Dan O'Bannon
Story by Dan O'Bannon and Ronald Shusett)
Copyright (c) 1979 by Twentieth Century-Fox Film Corporation
All rights reserved
Wydanie 1
Warner Books, Inc., New York 1979
Opracowanie graficzne
Janusz Ob�ucki
Ilustracja na ok�adce
Na podstawie slajdu udost�pnionego przez Warner Books, Inc.
Redaktor
Marek S. Nowowiejski
Redaktor techniczny
El�bieta Suchocka
For the Polish edition Copyrights (c) 1992 by Wydawnictwo ALFA
For the polish translation Copyrights (c) 1992 by Jan Kra�ko
ISBN 83-7001-637-5
This edition published by arrangement with Warner Books Inc., New York
Jimowi McQuade
Dobremu przyjacielowi i towarzyszowi
w badaniach granicy poznawalnego
1.
Siedmioro �ni�cych.
Musisz zrozumie�, �e nie zajmowali si� snem zawodowo, nie. Zawodowcy to ludzie dobrze op�acani, szanowani, to talenty bardzo poszukiwane. Jak wi�kszo�� z nas, tych siedmioro �ni�o swe sny bez �adnego ukierunkowanego wysi�ku, bez wewn�trznej dyscypliny. �ni� tak, �eby sen tw�j mo�na by�o zarejestrowa�, a p�niej odtworzy� ku uciesze i rozrywce innych, to o wiele ambitniejsze wyzwanie. Wymaga ono umiej�tno�ci regulowania pod�wiadomych impuls�w tw�rczych i kontrolowanego stratyfikowania wyobra�ni, co ��cznie bardzo trudno osi�gn��. Zawodowiec to artysta maksymalnie zorganizowany i spontaniczny zarazem, to cz�owiek snuj�cy subteln� ni� rozmy�la�, a nie facet toporny i prostolinijny jak ty czy ja. Albo jak tych siedmioro �pi�cych.
Z nich wszystkich namiastk� owego specjalnego, acz ukrytego daru posiada�a tylko Ripley. Tylko ona mia�a wrodzony talent do tworzenia marze� sennych i g�rowa�a nad reszt� za�ogi elastyczno�ci� wyobra�ni. Ale brakowa�o jej prawdziwego natchnienia i tej wielkiej dojrza�o�ci my�li, kt�ra cechuje zawodowc�w.
Dawa�a sobie znakomicie rad� z segregowaniem zapas�w i rozmieszczaniem �adunku. Wiedzia�a, �e taka to a taka skrzynia musi sta� w takim to a takim miejscu i potrafi�a wykaza� to w odpowiednich wykazach opisuj�cych zawarto�� magazyn�w Nostromo. Ale w�asnego umys�u, zasob�w w�asnych my�li, posegregowa� ju� nie umia�a - tu jej talent organizacyjny ulega� wypaczeniu. Nadzieje i obawy, spekulacje i nie doko�czone twory imaginacji hasa�y na chybi� trafi� po wszystkich kom�rkach jej m�zgu.
Tak, Ripley brakowa�o opanowania, brakowa�o samokontroli. Rozbuchane, i�cie rokokowe my�li k��bi�y si� w jej g�owie niczym piwo w beczce i tylko czeka�y, a� kto� wybije szpunt. Troch� wi�cej pracy, troch� wi�cej wysi�ku i sier�ant Ripley mog�aby przej�� na zawodowstwo. A przynajmniej tak czasami my�la�a.
Teraz kapitan Dallas. Kapitan Dallas wygl�da� na sko�czonego lenia, by� tymczasem cz�owiekiem najlepiej z nich wszystkich zorganizowanym. Nie brak�o mu te� wyobra�ni, o nie! Dowodem na to by�a brod�. Jego broda. Nikt nie k�ad� si� do hibernator�w z brod�. Nikt opr�cz Dallasa. Kiedy go pytano, dlaczego idzie spa� z brod� - a wielu ciekawskich go o to pyta�o - odpowiada�, �e broda jest cz�ci� jego osobowo�ci. I przenigdy nie rozsta�by si� ze swoim niemodnym, k�dzierzawym zarostem, tak jak nie pozwoli�by sobie odci�� r�ki czy nogi. Prawdziwy z niego pan i dow�dca: dow�dca holownika Nostromo, pan w�asnego cia�a. Dba� o ca�o�� i jednego, i drugiego, i podczas snu, i na jawie.
Jak wida�, Dallas umia� sob� kierowa�, posiad� umiej�tno�� samoregulacji i t� niezb�dn� odrobin� wyobra�ni. Ale wyobra�ni zawodowiec-�ni�cy musi mie� znacznie wi�cej ni� odrobin�. Tak, bo dla zawodowca odrobina wyobra�ni to uszczerbek, kt�rego nie da si� wyr�wna� nieproporcjonalnie wielk� dawk� samokontroli i opanowania. Dlatego, summa summarum, trudno by w nim szuka� materia�u na zawodowca wy�szej klasy ni� sier�ant Ripley.
Sp�jrzmy na Kane'a. Kane nie umia� sob� sterowa� tak jak Dallas, ani swymi my�lami, ani poczynaniami, i mia� o wiele mniejsz� wyobra�ni�. Na pierwszego oficera nadawa� si� znakomicie, ale na kapitana...? Nie, na kapitana si� nie nadawa�. Kapitan to skumulowana energia, to umiej�tno�� rozkazywania, a dobry B�g nie obdarzy� Kane'a ani jednym, ani drugim. Jego sny by�y namiastk� sn�w Dallasa. Przezroczyste, bezkszta�tne, by�y ich dalekim echem tak, jak dalekim, st�umionym echem Dallasa by� Kane. Ale nie znaczy to, �e Kane nie dawa� si� lubi�, przeciwnie. Jednak �eby �ni� zawodowo, trzeba mie� w sobie pewn� specyficzn� energi�, a Kane'owi starcza�o jej ledwie na codzienn� wegetacj�.
Przypatrzmy si� snom Parkera. Sny Parkera to sny mo�e nie agresywne, ale zdecydowanie mniej sielankowe ni� sny Kane'a. Prawie wcale nie grzeszy�y wyobra�ni�. By�y zbyt specjalistyczne i rzadko kiedy dotyczy�y ludzi. Trudno spodziewa� si� czego� wi�cej po g��wnym in�ynierze Nostromo.
Bo Parker �ni� sny jednoznaczne i czasami ohydne. Kiedy nie spa�, plugawe my�li wij�ce si� niczym robactwo wype�za�y czasami na wierzch, ale tylko wtedy, gdy in�ynier wpada� w gniew lub kiedy by� poirytowany. Lecz spycha� je szybko w g��b swojej duszy, gdzie niczym w wielkiej kadzi fermentowa� wszelki brud i szlam pogardy. Nie, za�oga tego nie widzia�a, o nie. Parker zawsze pokazywa� kolegom czyste, wydestylowane oblicze i nigdy nie pozwala� im sprawdzi�, co kipi, co bulgoce na dnie jego psychicznego kot�a.
Lambert. Lambert nie �ni�a sn�w, kt�re interesowa�yby innych. By�a ju� raczej natchnieniem dla �ni�cych. Podczas tego bardzo, ale to bardzo d�ugiego snu jej niespokojne my�li kr��y�y nieustannie wok� schemat�w mi�dzyzespo�owych i podzespo�owych oraz wok� charakterystyk no�no�ci i obci��alno�ci statku, kt�re ulega�y ci�g�ym korektom ze wzgl�du na zu�ycie paliwa. Od czasu do czasu w jej sny wkracza�a prawdziwa wyobra�nia, ale nigdy tak, �eby poruszy� innych.
Parker i Brett cz�sto sobie wyobra�ali, co by to by�o, gdyby systemy i zespo�y, za kt�re odpowiadali, po��czy� z zespo�ami i systemami le��cymi w gestii Lambert. Problem no�no�ci i obci��alno�ci Nostromo oraz kwesti� zestawie� przestrzennych rozwa�ali w spos�b, kt�ry doprowadzi�by j� do istnej furii. Ale Lambert nie zdawa�a sobie sprawy, �e Parkera i Bretta bra�y takie pokusy. Bo ci dwaj nie zdradzali si� z niczym, swoje my�li trzymali tylko dla siebie, zakuwaj�c je w solidne kajdany marze� sennych i marze� na jawie. By�oby kiepsko, gdyby Lambert si� zdenerwowa�a. Jako nawigator Nostromo odpowiada�a przede wszystkim za ich bezpieczny powr�t do domu, a w kosmosie nic tak nie ��czy i nie ekscytuje ludzi jak wizja upragnionego, prawdziwego Domu.
Oficjalnie Brett pe�ni� na statku funkcj� in�yniera-technika. To bardzo eleganckie okre�lenie. Oznacza�o, �e Brett jest r�wnie inteligentny i uczony jak Parker, ale stoi ni�ej w hierarchii s�u�bowej. Ci dwaj tworzyli dziwaczn� par�. Dla postronnego, obserwatora zdawali si� by� lud�mi o kompletnie r�nym statusie i ca�kowicie r�nych charakterach. A jednak Brett i Parker przyja�nili si� z sob� i znakomicie wsp�pracowali. Udawa�o si� to przede wszystkim dzi�ki Brettowi. Ot� in�ynier-technik nigdy nie wkracza� w kompetencje in�yniera-szefa i nigdy nie podwa�a� jego koncepcji. Z wygl�du i z usposobienia in�ynier-technik by� cz�owiekiem powa�nym i flegmatycznym, podczas gdy in�ynier-szef mia� charakter bardzo zmienny i lubi� sobie kwieci�cie ponarzeka�. Wysiad� jaki� obw�d? Parker potraci� o tym gada� ca�ymi godzinami, wyg�asza� istne tyrady, w kt�rych przeklina� wszystkie generacje wadliwej cz�ci do ziemskiego krzemu w��cznie. A Brett? Brett komentowa� to cierpliwym: "Racja."
"Racja." Dla Bretta to co� znacznie wi�cej ni� opinia, to afirmacja w�asnego "ja." Bo milczenie to wed�ug Bretta najszlachetniejsza forma porozumienia mi�dzy lud�mi. W gadatliwo�ci kryje si� szale�stwa.
I by� jeszcze Ash, badacz i naukowiec. Ale wcale nie dlatego mia� zabawne sny. Nie �mieszne. Zabawne, zabawne na spos�b bardzo specyficzny. Z ca�ej za�ogi on w�a�nie mia� najbardziej profesjonalnie zorganizowane sny. I tylko jego sny stanowi�y prawie idealne odbicie rozbudzonej osobowo�ci. Bo w snach Asha nie znalaz�by� ani u�udy, ani zafa�szowa�.
Nie dziwi�by� si� temu, gdyby� zna� Asha, gdyby� dobrze go zna�. Lecz tak naprawd� to nikt z za�ogi Nostromo nic o nim nie wiedzia�. Za to Ash wiedzia� o sobie wszystko. Jak by� go spyta�, mo�e by ci zdradzi� swoj� tajemnic� i wyja�ni�, dlaczego nigdy nie chcia� �ni� zawodowo. Ale nikogo z cz�onk�w za�ogi najwyra�niej to nie interesowa�o, cho� sny, sny profesjonalne, fascynowa�y Asha niew�tpliwie bardziej ni� jego towarzyszy z Nostromo.
Aha, i by� jeszcze kot, wielki ��ty kocur o niepewnym rodowodzie. Wo�ali na niego Jones. Jones to zwyczajny, najzwyklejszy kot domowy, w tym wypadku raczej okr�towy. Mia� silny, nieugi�ty charakter, przywyk� do d�ugich podr�y i zdawa� si� rozumie� nieobliczalne odruchy ludzi, kt�rzy przemierzali kosmos. On te� spa�. Pogr��ony w zimnym �nie, �ni� sny proste i niewyszukane, sny o przytulnych, ciemnych zakamarkach, o myszkach pl�saj�cych w stanie niewa�ko�ci.
Cho� trudno by go nazwa� niewini�tkiem, z ca�ej za�ogi �ni�cej na pok�adzie Nostromo tylko Jones by� ze wszystkiego zadowolony.
Szkoda, �e nikt z nich nie zajmowa� si� snem zawodowo. Szkoda, gdy� w trakcie swej pracy mieli okazj� �ni� znacznie wi�cej ni� kilkunastu zawodowc�w razem wzi�tych. Bo konieczno�� sprawi�a, �e sen sta� si� ich g��wnym zaj�ciem, sen i �nienie, i nic to, �e hibernacja proces snu wydatnie spowalnia�a. Spa�, spa�, spa� i �ni� - przed osi�gni�ciem celu podr�y za�oga statku kosmicznego dalekiego zasi�gu nie mo�e robi� nic wi�cej. To prawda, amatorzy z nich, amatorami pozosta� mieli do ko�ca, �ycia, ale ju� od dawna ocierali si� o pr�g fachowo�ci.
Siedmioro ich by�o. Siedmioro spokojnie �pi�cych ludzi. Siedmioro ludzi zmierzaj�cych w otch�a� koszmaru.
A Nostromo? Nostromo nie �ni�, chocia� tak, dysponowa� swego rodzaju �wiadomo�ci�. Nie �ni�, bo tego nie potrzebowa�, tak jak nie potrzebowa� zbawiennych efekt�w hibernacji. Gdyby �ni�, jego marzenia senne by�yby zapewne kr�tkie i ulotne, gdy� Nostromo nigdy nie spa�. Nostromo pracowa�, pracowa� i utrzymywa� ludzi przy �yciu, dbaj�c o to, �eby istoty, nad kt�rymi przysz�o mu sprawowa� opiek�, zawsze w swym �nie wyprzedza�y o krok wszechobecn� �mier�. Bo trop w trop za lodowatym snem sz�a �mier�, bo �mier� p�yn�a za nim jak olbrzymi szary rekin za okr�tem na morzu.
Dowody potwierdzaj�ce nieustann�, mechaniczn� czujno�� Nostromo widoczne by�y wsz�dzie, w ka�dym sektorze u�pionego statku. Cichutki szum, delikatne szmery, przy�mione �wiate�ka, - to oznaki, �e instrumenty i urz�dzenia Nostromo bez spoczynku trzyma�y stra�. Macki czujnik�w wnika�y w sam� tkank� kad�uba, w ka�de spojenie, w najmniejszy, w najmniej wa�ny obw�d elektroniczny. Si�ga�y r�wnie� na zewn�trz, badaj�c t�tno kosmosu. Te w�a�nie zewn�trzne czujniki. wychwyci�y jak�� elektromagnetyczn� anomali�.
Cz�� m�zgu Nostromo specjalizowa�a si� w analizowaniu i rozszyfrowywaniu wszelkich odchyle� od normy. Owa cz�� i t� anomali� dok�adnie prze�u�a, stwierdzi�a, �e rodzaj impulsu raczej jej nie w smak, przestudiowa�a wyniki oblicze� i podj�a decyzj�. U�piona aparatura zosta�a obudzona, drzemi�cymi dotychczas obwodami zn�w pop�yn�� kontrolowany strumie� elektron�w. Jak gdyby dla uczczenia tej donios�ej chwili na pok�adach rozb�ys�y feerie jaskrawych �wiate�. Elektroniczny m�zg Nostromo tchn�� w statek nowe �ycie.
Rozleg�o si� charakterystyczne popiskiwanie elektronicznych sygna��w, chocia� jak na razie s�ysze� je mog�y i rozpoznawa� tylko i wy��cznie uszy sztuczne. By� to d�wi�k od dawna na statku nie s�yszany i oznacza�, �e zdarzy�o si� co�, co niecz�sto si� zdarza.
Delikatny trzask prze��cznik�w, rozb�yski budz�cych si� do �ycia ekran�w, �wiat�a, szum rozprawiaj�cych z sob� urz�dze� - to wszystko nie omin�o r�wnie� pewnej sali wy�o�onej bia�ym metalem, sali niezwyk�ej. W sali tej znajdowa�o si� siedem kokon�w z �nie�nobia�ej stali i plastyku.
Tu do symfonii d�wi�k�w do��czy� d�wi�k nowy. W komorze hibernacyjnej rozleg� si� odg�os jakby gwa�townego wydechu i sal� wype�ni�a �wie�o spreparowana, zdatna do oddychania atmosfera. Ludzie nader ch�tnie powierzali sw�j los ma�ym, kruchym b�stwom w rodzaju Nostromo ufaj�c, �e kiedy nadejdzie odpowiednia chwila, b�stwa owe ich wyr�cz� i tchn� w cia�a nowe �ycie.
Dlatego teraz czujniki na wp� rozbudzonego ju� Nostromo przeanalizowa�y sk�ad dostarczonego przed chwil� powietrza i orzek�y, �e cz�owiek, ta drobna, s�abowita istota, mo�e nim z powodzeniem oddycha�. Zap�on�o jeszcze wi�cej lamp, zamkn�o si� jeszcze wi�cej obwod�w. Nie by�o fanfar, nie by�o werbli. Skorupy siedmiu poczwarek p�k�y, z siedmiu kokon�w zacz�li wynurza� si� ludzie, niczym g�sienice pe�zn�ce do �wiat�a.
Odarci z marze� sennych, cz�onkowie za�ogi Nostromo wygl�dali nawet mniej imponuj�co ni� podczas hibernacji. Po pierwsze dlatego, �e wszyscy ociekali ochronnym kriohydratem, kt�ry przez d�ugi czas wype�nia� i otacza� ich cia�a. Cho� antyseptyczny, wzmacniaj�cy, �luz to zawsze �luz i cz�owiekowi wybitnie w nim nie do twarzy.
Po drugie, wszyscy byli nadzy, a kriohydrat nie daje tak wyszczuplaj�cego efektu jak sztuczna sk�ra zwana ubraniem.
- Chryste... - mrukn�a Lambert, dotykaj�c ze wstr�tem swych ramion i bok�w. - Jak tu zimno!
Wysz�a z, trumny chroni�cej �ycie miast �mierci i poszpera�a w skrytce na rzeczy. Znalaz�a r�cznik i zacz�a wyciera� nogi, �liskie od przezroczystego syropu.
- Szlag by to... - burcza�a. - Dlaczego Mamu�ka nie mo�e ogrza� statku, zanim nas obudzi? - Teraz wyciera�a stopy, pr�buj�c sobie przypomnie�, gdzie zostawi�a ubranie.
- Dobrze wiesz dlaczego. - Parker by� zbyt zaj�ty swoim lepkim, um�czonym cia�em, �eby gapi� si� na nag� Lambert. - Polityka ekonomiczna naszego Towarzystwa, ot co. Oszcz�dno�� energii, innymi s�owy zwyk�e, cholera, sknerstwo. Po co marnowa� pr�d na ogrzewanie komory hibernacyjnej, je�li mo�na zaczeka� do ostatniej chwili? No a poza tym, jak si� st�d wy�azi, zawsze cz�owiekowi zimno. Sama wiesz, do ilu stopni spada wewn�trzna temperatura podczas snu.
- Taa, wiem. Ale i tak zimno tu jak w grobie... - Nie chcia�a mu przyzna� racji, chocia� Parker zna� si� na rzeczy; nigdy jej specjalnie nie zale�a�o na g��wnym in�ynierze Nostromo.
Do jasnej cholery, Mamu�ku! pomy�la�a widz�c, jak na jej przedramieniu robi si� g�sia sk�rka. Daj czadu! Do diab�a, ogrzej nas w ko�cu!
Dallas osusza� cia�o z resztek �luzowatego kriohydratu. Stara� si� nie patrze� na co�, czego pozostali cz�onkowie za�ogi nie mogli widzie�. Dzi�ki inteligencji Nostromo zauwa�y� to ju� wcze�niej, zanim wsta� z hibernatora.
- Robota nas szybko rozgrzeje - rzuci�.
- Lambert mrukn�a co� pod nosem.
- Wszyscy na stanowiska - rozkaza� Dallas. - Pami�tacie chyba, za co bierzecie fors�. Nie p�ac� wam za spanie i przesypianie w�asnych k�opot�w.
Nikt -si� nie u�miechn��, nikomu nie chcia�o si� na t� uwag� odpowiada�.
Parker zerkn�� na Bretta, kt�ry wci�� jeszcze siedzia� w hibernatorze.
- Sie masz - powiedzia�. - �yjesz?
- Ano.
- Szcz�ciarze z nas - rzuci�a Ripley. Przeci�gn�a si�, a zrobi�a to estetyczniej ni� pozostali. - To mi�o, �e pierwszy krasom�wca Nostromo jest gadatliwy jak zwykle.
Brett tylko si� u�miechn��, nie powiedzia� ani s�owa. By� tak rozmowny jak maszyny, kt�re obs�ugiwa�, to jest nie odzywa� si� prawie wcale. Jego milczkowato�� by�a dy�urnym dowcipem w�r�d za�ogi, ale nie, nie na�miewali si� z niego - �miali si� razem z nim.
Dallas zgi�� r�ce w �okciach, uni�s� je na wysoko�� mostka, r�wnolegle do pod�ogi, i zacz�� wykonywa� skr�ty tu�owia; d�ugo nie u�ywane musku�y zdawa�y si� z lekka poskrzypywa�. Jego my�li koncentrowa�y si� wy��cznie na jednym: na pomara�czowo��tym migaj�cym �wiate�ku, kt�re zauwa�y� z hibernatora. Takie cyklopowate, i�cie diabelskie �wiate�ka by�y wymowniejsze ni� s�owa i znaczy�y, �e nie dotarli jeszcze do kresu podr�y, �e Nostromo obudzi� ich z jakiego� innego powodu. I Dallas ju� �ama� sobie g�ow� z jakiego.
Ash usiad� i rozejrza� si� woko�o. Twarz mia� bez wyrazu i mo�na by�o s�dzi�, �e wci�� jeszcze �pi.
- Jestem trup... - mrukn�� i popatrzy� na Kane'a.
Pierwszy oficer wci�� zmaga� si� ze snem i akurat ziewa�. Wed�ug naukowej opinii Asha tak naprawd� to Kane przepada� za hibernacj� - niewykluczone, �e cierpia� na senno�� napadow� - i gdyby mu tylko pozwolili, ch�tnie sp�dzi�by w zimnym kokonie ca�e �ycie. Nie�wiadom podejrze� badacza, Parker zerkn�� na Asha i powiedzia� grzecznie:
- I wygl�dasz jak trup, Ash.
Wiedzia�, �e sam nie wygl�da lepiej, gdy� hibernacja zmi�kcza�a sk�r� i os�abia�a mi�nie. Spojrza� na lodowat� trumn� Kane'a.
Pierwszy oficer w ko�cu usiad�.
- Jak to dobrze zn�w by� po�r�d �ywych... - powiedzia� i zmru�y� oczy.
- Naprawd�? Budzisz si� tak d�ugo, �e trudno w to uwierzy�.
Kane by� ura�ony.
- To potwarz, Parker, cholerna potwarz! Po prostu wolniej si� ruszam i tyle.
- No pewnie, no pewnie... - G��wny in�ynier nie kontynuowa� tematu i obr�ci� si� w stron� kapitana, kt�rego poch�ania�o co�, czego Parker ze swojego miejsca nie widzia�. - Nim zacumujemy, mo�e by�my tak pogadali o premii, co? - zaproponowa�.
- Racja. - Po raz pierwszy od chwili przebudzenia Brett okaza� s�abe oznaki zainteresowania otoczeniem. Parker zacz�� nak�ada� buty i m�wi� dalej:
- Uwa�amy z Brettem, �e nale�y si� nam pe�na dola. Sto procent premii za udan� misj� plus pensja i odsetki od udzia��w, co nie, Brett?
Przynajmniej in�ynier�w szlag mi podczas snu nie trafi�, pomy�la� oci�ale Dallas. Ledwie kilka minut temu odzyskali przytomno�ci, a ju� narzekaj�.
- Dostaniecie tyle, na ile opiewa kontrakt. Ani mniej, ani wi�cej. Jak pozostali.
- Pozostali dostaj� wi�cej ni� my - powiedzia� cicho Brett.
Jak na Bretta, to by�o istne przem�wienie. Ale na kapitanie elokwencja in�yniera-technika nie wywar�a �adnego wra�enia. Dallas nie mia� czasu ani na drobiazgi, ani na rozmowy p� �artem, p� serio. Jego ca�� uwag� przykuwa�o owo mrugaj�ce �wiate�ko. Poch�ania�o go do tego stopnia, �e nie m�g� my�le� o niczym innym.
- Bo na to zas�uguj� - odpar�. - Id�cie na skarg� do zarz�du Towarzystwa, wolna droga. A teraz na stanowiska.
- Na skarg� do zarz�du Towarzystwa, do Towarzystwa... - mrucza� nieszcz�liwie Parker, patrz�c jak Brett wychyla si� z hibernatora, �eby osuszy� nogi. - To tak, jakby i�� na skarg� do samego Pana Boga.
- Racja - zgodzi� si� z nim Brett, majstruj�c przy lampce we wn�trzu hibernatora; dawa�a s�abe �wiat�o. Brett nale�a� do tego rodzaju ludzi, kt�rzy mog� przeku�tyka� dziesi�� kilometr�w ze z�aman� nog�, ale kt�rzy nie potrafi� przej�� oboj�tnie obok zepsutej sp�uczki od sedesu.
Dallas ruszy� do sali informatycznej.
- Dowcipnisie, niech kt�re� z was si�gnie do trumny po ten koci zew�ok - rzuci� przez rami�.
To Ripley wydoby�a z hibernatora ��tawe, bezw�adne cia�ko Jonesa.
- Nie musisz go tak nazywa�, kapitanie. - Przybra�a ura�ony wyraz twarzy i czule pog�aska�a ociekaj�cego kriohydratem kocura. - Jones to nie jaka� tam maszyna, to cz�onek za�ogi jak ka�dy z nas.
- Fakt, i bardziej karny ni� inni - odrzek� Dallas patrz�c, jak Parker i Brett, ju� ubrani, id� w kierunku si�owni. - Kiedy wy�a�� z hibernatora, Jones nie zawraca mi przynajmniej g�owy narzekaniem na pensj� i premi�.
Ripley zawin�a kota w gruby suchy r�cznik i odesz�a. Jones czy�ci� z godno�ci� swoje futerko i pomrukiwa� niezdecydowanie. Nie pierwszy raz spa� w hibernatorze i chwilowa tolerowa� fakt, �e go niesiono, co zwykle poczytywa� za ha�b�.
Dallas sko�czy� osuszanie si� i wcisn�� guzik u podstawy swej trumny. Zaszemra�y niemal beztarciowe �o�yska i spod spodu wysun�y si� szuflada z ubraniem i osobistymi drobiazgami kapitana.
Ubieraj�c si�, Ash podszed� bli�ej, stan�� o krok od Dallasa i zapi�wszy �wie�� koszul�, szepn��:
- Matka chce z tob� gada� kapitanie. - Skin�� g�ow� w stron� ��tawego �wiat�a migocz�cego na podwieszonej konsolecie tu� obok.
- Wiem, zauwa�y�em natychmiast po przebudzeniu. Dallas nak�ada� czyst� koszul�. - ��te. Stan podwy�szonej gotowo�ci, na szcz�cie nie alarm. Nie m�w innym. Jak to co� powa�nego, sami nied�ugo si� dowiedz�. - Narzuci� na siebie wymi�t� kurtk�, nie zapi�� guzik�w.
- Nie, to nie mo�e by� nic gro�nego - pociesza� si� Ash, wskazuj�c ruchem g�owy monotonnie mrugaj�ce �wiat�o. - ��te, nie czerwone.
- Na razie ��te. - Dallas nie nale�a� do optymist�w. - Wola�bym obudzi� si� przy zielonym, przy ciep�ym, wiosenno-zielonym �wiate�ku. - Wyruszy� ramionami. - Mo�e to tylko nasz kucharz, co? - za�artowa� dostosowuj�c si� do nastroju Asha. - Chce nam da� je�� i mruga. �arcie, stary, istne b�ogos�awie�stwo!
Spr�bowa� si� u�miechn��, ale u�miech zgas� mu na ustach tak szybko, jak si� pojawi�. Nostromo nie by� cz�owiekiem, nie robi� za�odze kawa��w i nie obudzi�by ich ot tak sobie, bez uzasadnionego powodu. A usterki w elektronicznie sterowanej kuchni powodu takiego na pewno nie stanowi�y.
A zreszt�, co tam! duma� kapitan. Po kilku miesi�cach snu nie mam prawa narzeka�, �e b�d� musia� troch� popracowa�...
G��wna sala informatyczna Nostromo r�ni�a si� nieco od innych pomieszcze� na statku. Wielobarwny kalejdoskop pal�cych si� tu �wiate�, �wiate�ek, ekran�w i wska�nik�w sprawi�, �e wygl�da�a tak, jakby nawiedzi� j� g�szcz pijanych choinek bo�onarodzeniowych.
Sadowi�c si� w prostym ale mi�kkim fotelu, Dallas zastanawia� si�, jakie podj�� dzia�ania. Ash usiad� przy konsolecie g��wnego banku danych i manipulowa� pokr�t�ami z tak� szybko�ci� i pewno�ci� siebie, jakby wyszed� z hibernatora dziesi�� dni, a nie dziesi�� minut temu. Fakt, nikt nie radzi� sobie z komputerami tak jak Ash...
Dallas zazdro�ci� mu tej umiej�tno�ci. Wci�� zamroczony snem, wystuka� na terminalu pro�b� o dane. Na ekranie �mign�a ulotna mozaika zak��ce�, z kt�rej szybko uformowa�y si� pierwsze rozpoznawalne s�owa. Dallas sprawdzi�, czy wyda� poprawn� komend�. Nie, nie zrobi� �adnego b��du.
STAN FUNKCJI KONTROLNEJ DLA INFORMACJI I MENU.
Statek te� uzna�, �e polecenie jest do przyj�cia i Matka da�a natychmiastow� odpowied�. STAN REJESTRU ADRESOWEGO. Pod tym lapidarnym nag��wkiem komputer wy�wietli� d�ug� list� komend menu.
Dallas przyjrza� si� jej, znalaz� t�, kt�rej szuka� i wcisn�� odpowiednie klawisze: STAN PODWY�SZONEJ GOTOWO�CI.
FUNKCJA KONTROLNA GOTOWA DO ODPOWIEDZI, pad�o z ekranu. Komputer�w nie programowano na konkursy krasom�wcze i Matka nie nale�a�a do wyj�tk�w.
Z czego Dallas by� w sumie zadowolony. Nie mia� nastroju do pogaduszek. Wystuka� kr�tkie: CO SI� DZIEJE, MAMU�KU? i czeka�...
Nie mo�na powiedzie�, �e mostek kapita�ski Nostromo by� pomieszczeniem przestronnym. Mo�e raczej mniej klaustrofobicznym ni� inne miejsca na statku, ale r�nica nie rzuca�a si� w oczy. Na przybycie ludzi czeka�o tu pi�� foteli. Liczne pulpity sterownicze, ekrany najrozmaitszych rozmiar�w i kszta�t�w mruga�y cierpliwie dziesi�tkami �wiate� i �wiate�ek i te� czeka�y, a� cz�owiek powie im, co maj� robi�. Tak, du�y mostek kapita�ski by�by kosztownym pomys�em, gdy� za�oga sp�dza�a wi�kszo�� czasu w hibernatorach. Dlatego zaprojektowano go jako miejsce przeznaczone tylko i wy��cznie do pracy. Odpoczynek, rozrywka nie mia�y tu wst�pu. I ludzie, i maszyny doskonale o tym wiedzieli.
Hermetyczne drzwi wsun�y si� cicho w �cian�. Do �rodka wszed� Kane, tu� za nim Ripley, Lambert i Ash. Podeszli do swoich stanowisk i usiedli za pulpitami z tak� rutyn� i z tak� swobod�, jak gdyby witali si� ze starymi, dawno nie widzianymi przyjaci�mi.
Na pi�tym fotelu nie zasiad� nikt i nikt w nim nie mia� zasi��� do czasu, a� Dallas wr�ci ze swego tete-a-tete z Matk�, komputerem, kt�ry by� m�zgiem-baz� Nostromo. "Matka." Tak go nazywali, i to wcale nie dla �artu, nie, imi� by�o jak najbardziej odpowiednie. Kiedy mowa o urz�dzeniu odpowiedzialnym za ludzkie �ycie, �arty cz�owiekowi nie w g�owie. A komputer zaakceptowa� przydomek z r�wn� powag� i chyba nawet z doz� swego rodzaju wzruszenia.
Ludzie na mostku byli odpr�eni i rozlu�nieni. Ubrania - istna parodia mundur�w pok�adowych - wisia�y na nich niedbale i odzwierciedla�y osobowo�� cz�onk�w za�ogi Nostromo. Koszule, spodnie - wszystko wygniecione i nadszarpni�te z�bem czasu, latami przechowywania. Jak cia�a, kt�re si� pod ubraniami kry�y.
Pierwsze od wielu lat d�wi�ki wydane przez �yw� istot� na mostku stanowi�y podsumowanie uczu� wszystkich obecnych, cho� d�wi�k�w tych nikt nie zrozumia�. Kiedy Ripley postawi�a Jonesa na pod�odze, kocur zacz�� g�o�no miaucze�. P�niej Ripley usiad�a w wysokim fotelu, a Jones ociera� si� zmys�owo o kostki jej n�g i pomrukiwa� dono�nie, po kociemu.
- No to pod��czcie nas - rzuci� Kane.
Sprawdza� swoj� konsolet�, pie�ci� wzrokiem ekrany, wypatruj�c niebezpiecznych kontrast�w i tajemniczych niewiadomych, a Lambert i Ripley pstryka�y prze��cznikami i wciska�y odpowiednie klawisze.
Wielkie poruszenie. Na monitorach i wska�nikach odczytu zamigota�y gor�czkowo �wiat�a, wykwit�y �wie�e kolory. Zasiadaj�cy przy stanowiskach odnie�li nieodparte wra�enie, �e komputery si� ciesz�, �e s� zadowolone. Oto zn�w pojawili si� ich organiczni towarzysze, oto pierwsza po latach okazja, by zademonstrowa� ludziom sw�j elektroniczny talent.
Na ekranach przed Kanem ukaza�y si� nowe s�owa i liczby. Pierwszy oficer por�wna� je z danymi, kt�re dobrze pami�ta�, kt�re wypali�y w jego umy�le niezatarte pi�tno.
- Jak dot�d wszystko w normie... - skonstatowa�. - Teraz wrzu� na ekran jaki� widoczek.
Palce Lambert wystuka�y na klawiaturze skomplikowane arpeggio. Na mostku rozjarzy�y si� monitory, z kt�rych wi�kszo�� wisia�a pod sufitem, gdy� tam by�y lepiej widoczne. Lambert wbi�a wzrok w dwa ekrany najbli�sze miejsca, gdzie siedzia�a, i natychmiast zmarszczy�a brwi. Zobaczy�a to, czego si� cz�ciowo spodziewa�a, ale reszta... Z reszty nie rozumia�a nic - ten fragment nieba by� jej zupe�nie obcy. Co najistotniejsze, nie znalaz�a na ekranie S�o�ca, a przecie� Sol, jak je nazywali, winno teraz wprost rzuca� si� w oczy. To, �e go nie widzia�a, by�o szokuj�co wa�ne, bowiem mog�a tym samym stwierdzi�, �e sytuacja, w jakiej si� znale�li, jest kompletnie nienormalna.
- Gdzie jest Ziemia?
Kane przyjrza� si� uwa�nie ekranowi swojego monitora, ale dostrzeg� na nim tylko czer� kosmosu upstrzon� male�kimi punkcikami odleg�ych gwiazd. Czy�by wyszli z nadprzestrzeni za wcze�nie? Mo�liwe, ale w takim razie na ekranach powinni zobaczy� przynajmniej Uk�ad S�oneczny. Tymczasem nie widzieli ani oczekiwanej Ziemi, ani te� Sol.
- Ty tu jeste� nawigatorem, Lambert, ty nam powiedz.
Tak, jakie� s�o�ce tam �wieci�o, tam, dok�adnie po�r�d ku ekranu. J a k i e �, bo to nie by�o Sol. Nie zgadza�a si� ani jego barwa, ani wielko��, ilo�� i kszta�t okr��aj�cych go punkcik�w; tak wygl�da�y planety w interpretacji komputera.
- To nie nasz system... - stwierdzi�a Ripley i s�owa uwi�z�y jej w gardle. Wypowiedzia�a na g�os to, co by�o oczywiste dla wszystkich.
- A ma�e to z nami co� nie tak, nie z gwiazdami. Kane sam nie wierzy� w to, co m�wi�. - Mo�e wyszli�my z nadprzestrzeni ruf� naprz�d, co? Takie cuda si� zdarzaj�, a wtedy wszystko jest odwrotnie. To co� przed nami mo�e by� na przyk�ad Alf� Centauri w maksymalnym powi�kszeniu, nie? A Sol jest z ty�u, za dziobem. Bez paniki, najpierw trzeba si� rozejrze�. - Zapomnia� tylko doda�, �e system, kt�ry, obserwowali na ekranach monitor�w, przypomina� Alf� Centauri w takim samym stopniu co i Sol.
Kamery wbudowane w sp�kany pancerz Nostromo drgn�y i zacz�y lustrowa� bezkresn� pr�ni� kosmosu w poszukiwaniu ciep�ej Ziemi. Wspiera�y je dodatkowe kamery zainstalowane na monstrualnej wielko�ci �adunku, jaki statek za sob� holowa�. �w �adunek - spi�trzona, zbita masa gigantycznych form i kszta�t�w z metalu - zdziwi�by ludzi �yj�cych w XX wieku. By�a to ca�kowicie zautomatyzowana, nieustannie pracuj�ca rafineria, kt�ra w drodze mi�dzy gwiazdami przerabia�a miliony ton ropy naftowej.
Kiedy Nostromo dotrze na orbit� wok� Ziemi, w przepastnych cysternach spoczywa� b�d� gotowe produkty procesu przetwarzania. Takie metody by�y niestety konieczne. Cywilizacja wci�� �y�a, wci�� kwit�a, gdy� cz�owiek odkry� wspania�e i wydajne substytuty ropy naftowej, odkry� je ju� dawno temu. Ale odkry� tych dokonano dopiero wtedy, gdy ludzka zach�anno�� wycisn�a z ziemi ostatnie krople ropy.
Wszystkie maszyny i urz�dzenia pracowa�y w oparciu o energi� s�oneczn� i energi� pochodz�c� z syntezy j�drowej. Ale ani S�o�ce, ani atom nie mog�y zast�pi� produkt�w wytwarzanych z ropy naftowej. �aden reaktor, �aden silnik j�drowy nie wyprodukuje plastyku, a tworzyw sztucznych �wiat potrzebowa� tak samo jak energii. St�d mozolnie pracuj�ca rafineria, st�d cuchn�ca, czarna ciecz, st�d ca�y �adunek, �adunek jak�e cenny, cho� z historycznego punktu widzenia nieco archaiczny.
Jedynym systemem s�onecznym, jaki wychwyci�y kamery, by� system tkwi�cy teraz dok�adnie po�rodku wszystkich ekran�w. System �w sk�ada� si� z wyp�owia�ej gwiazdy centralnej i pier�cienia planet gwiazd� okr��aj�cych. Podobnie jak Lambert, Kane wyzby� si� ju� wszelkich w�tpliwo�ci. Nostromo skierowa� ich tutaj celowo. Nostromo zmierza� do tego w�a�nie systemu, nie gdzie indziej.
Chocia� z drugiej strony... Z drugiej strony istnia�a jeszcze mo�liwo��, �e komputery pope�ni�y b��d w orientacji czasowej, nie przestrzennej. Ziemskie s�o�ce mog�o znajdowa� si� na przyk�ad w pewnej odleg�o�ci na lewo albo na prawo od gwiazdy, kt�r� ogl�dali na monitorach. By� spos�b, �eby to sprawdzi�, spos�b niezawodny.
Kane zagryz� doln� warg�.
- Spr�buj nawi�za� ��czno�� z nadzorem ruchu - poleci�. - Je�li odpowiedz�, jeste�my w domu. Powinni�my us�ysze� jak�� stacj� przeka�nikow� z wysuni�tego sektora. To znaczy, je�li Sol gdzie� tutaj jest.
Lambert musn�a palcami odpowiednie klawisze.
- Tu statek handlowy dalekiego zasi�gu Nostromo rzuci�a w mikrofon. - Tu holownik Nostromo, rejs numer jeden, osiem, zero, dwa, cztery, sze��. Kurs - Ziemia. Holujemy �adunek ropy naftowej i rafineri�. Wzywam Centralny Nadz�r Ruchu na Antarktydzie, wzywam Centralny Nadz�r Ruchu na Antarktydzie. Czy mnie s�yszycie? Odbi�r.
Z g�o�nik�w odpowiedzia� jej tylko monotonny szum odleg�ych gwiazd. Wt�rowa� mu Jones, mrucz�c po kociemu u st�p Ripley.
Lambert spr�bowa�a jeszcze raz.
- Holownik dalekiego zasi�gu Nostromo wzywa Centralny Nadz�r Ruchu, Nostromo wzywa Centralny Nadz�r Ruchu. Mamy k�opoty z nawigacj�, powtarzam, mamy k�opoty z okre�leniem pozycji statku. Sytuacja awaryjna. Odbi�r.
I zn�w nikt nie odpowiedzia� na wezwanie. Z g�o�nik�w dobiega�y ich nerwowe trzaski zb��kanych fal radiowych.
Lambert zaniepokoi�a si�.
- S.O.S, S.O.S. Holownik Nostromo wzywa Centralny Nadz�r Ruchu lub jakikolwiek statek znajduj�cy si� w pobli�u. S.O.S, powtarzam, S.O.S. Odbi�r.
Niczym nie usprawiedliwiony sygna� S.O.S (Lambert wiedzia�a, �e jak na razie nie grozi im niebezpiecze�stwo) przeszed� bez echa, bez �adnego odzewu. Zniech�cona, trzasn�a prze��cznikiem radiostacji. Nie wy��czy�a jednak odbiornika i wszystkie kana�y by�y na nas�uchu; m�g� ko�o nich przelatywa� jaki� statek i chcieli natychmiast odebra� ewentualne sygna�y.
- Wiedzia�am, �e to nie Sol - mrukn�a Ripley. Znam nasz sektor. - Ruchem g�owy wskaza�a monitor zawieszony nad jej stanowiskiem. - Diabli wiedz�, gdzie to jest. I gdzie my jeste�my.
- Pr�buj dalej - rozkaza� jej Kane i zwr�ci� si� do Lambert: - No to w�a�ciwie gdzie my jeste�my? Masz ju� te namiary?
- Chwila. To nie takie �atwe. Zagna�o nas na jakie� odludzie...
- Pr�buj, pr�buj.
- A co ja robi�?
Kilka minut intensywnych poszukiwa� przy wsp�pracy komputera i na twarzy Lambert wykwit� nik�y u�miech samozadowolenia.
- Mam, zlokalizowa�am - o�wiadczy�a. - Wiem, gdzie jeste�my. Zagna�o nas w okolice Zety II w gwiazdozbiorze Sieci. Nie dotarli�my nawet w pobli�e zewn�trznego pier�cienia Uk�adu S�onecznego, dlatego nikt si� nie odzywa. Za daleko, �eby wychwyci� wi�zk� fal elektromagnetycznych, nie wspominaj�c ju� o nawi�zaniu ��czno�ci z Centralnym Nadzorem Ruchu.
- Co my do diab�a tutaj robimy? - zastanawia� si� g�o�no Kane. - Skoro statek jest w porz�dku, skoro domu jeszcze nie wida�, to dlaczego Matka nas rozmrozi�a...?
Jakby w odpowiedzi na pytanie pierwszego oficera - tak naprawd� by� to tylko czysty przypadek - w tej w�a�nie chwili odezwa� si� alarmowy buczek. Zabrzmia� dono�nie i stanowczo...
Ko�o rufy Nostromo znajdowa�a si� olbrzymia komora wype�niona pot�n� acz skomplikowan� aparatur�. Tu �y�o serce statku, tu pracowa� zadziwiaj�cy system nap�dowy, kt�ry graj�c na nosie panu Einsteinowi, umia� zakrzywia� przestrze�, oszukiwa� czas, i kt�ry jakby mimochodem, od niechcenia, dostarcza� energi� urz�dzeniom podtrzymuj�cym kruch� egzystencj� istot ludzkich.
W przedniej cz�ci tego zwartego, z cicha mrucz�cego kompleksu wida� by�o przeszklon� kabin�, taki male�ki przezroczysty wyprysk na gigantycznym cielsku atomowego potwora. W kabinie, na fotelach, siedzia�o dw�ch m�czyzn. Dbali o zdrowie i nieustann� sprawno�� systemu nap�dowego. Troszczyli si� o aparatur�, aparatura troszczy�a si� o nich - taka sytuacja jak najbardziej im odpowiada�a.
Poniewa� Nostromo z regu�y sam si� o siebie z powodzeniem troszczy�, m�czy�ni mieli du�o czasu na zaj�cia o wiele bardziej kszta�c�ce i ekscytuj�ce, jak na przyk�ad picie piwa i opowiadanie pikantnych historyjek. W�a�nie przysz�a kolej na Parkera. Po raz setny powtarza� opowie�� o m�odym in�ynierze i o burdelu w stanie niewa�ko�ci. Opowie�� by�a naprawd� niez�a. Nale�a�a do tych, kt�re sprawia�y, �e jak zawsze milczkowaty Brett wydawa� z siebie pow�ci�gliwy chichot, a sam Parker zanosi� si� dono�nym rechotem.
- No i ten, rozumiesz, wariat - prawi� g��wny in�ynier - wpada na mnie. Z�y jest jak jasna cholera, a przy tym czego� zdenerwowany. Wpada na mnie i chce, �eby�my szli ratowa� tego nieszcz�snego dupka. Chyba, biedaczyna, nie wiedzia�, w co �apska pakuje! - rzuci� i jak zwykle rykn�� �miechem, ciesz�c si� z gry s��w. - Pami�tasz, jak tam jest, nie? Wszystkie �ciany, pod�oga i sufit wy�o�one lustrami. I nie ma ��ka, bracie, tylko hamak z aksamitu na �rodku pokoju, �eby� si� m�g� czym� okry� w trakcie rypanka, i �eby� si� przy tym nie poobija� o �ciany, bo niewa�ko�� tam pe�na. - Pokr�ci� g�ow�, wspominaj�c nieporadno�� m�odego in�yniera. - To nie miejsce dla amator�w, o nie, brachu! Ten pacan albo si� wstydzi�, albo kumple go w to wrobili. Z tego co inni p�niej opowiada�a ta dupcia, ta kurewka - my�a si�, rozumiesz, i opowiada�a - na pocz�tku wszystko sz�o jak nale�y. Ale potem zacz�li si� obraca� i m�odzian musia� spanikowa�. Obracali si� i obracali, nie mogli przesta�. Babka m�wi, �e pr�bowa�a, ale w niewa�ko�ci �eby z tego wyj��, trzeba pr�bowa� we dwoje, nie? Dooko�a lustra, brachu, no i, biedak, kompletnie straci� orientacj�, nie wiedzia� gdzie g�ra, gdzie d�. Do tego te obroty, wi�c co? Rzyga� zacz��, ot co! Rzyga� i rzyga�. Parker poci�gn�� kolejny �yk piwa. - Jezu, w �yciu nie widzia�em, �eby kto� tak napaskudzi� jak ten tam. Do dzisiaj chyba czyszcz� te lustra.
- Taa... - Brett u�miechn�� si� ze zrozumieniem. Parker zastyg� w bezruchu, delektuj�c si� resztkami umykaj�cych wspomnie�. Pozostawia�y w umy�le przyjemny, lubie�ny osad. Machinalnie si�gn�� r�k� do konsolety i pstrykn�� jakim� prze��cznikiem. Nad pulpitem zapali�o si� ciep�e, �agodne �wiate�ko. Ani mrugn�o.
- Jak tam u ciebie? - spyta�.
- Zielone - odpar� Brett, powt�rzywszy test na swojej aparaturze.
- U mnie te�.
Parker wpatrywa� si� w lekko musuj�ce piwo. Min�o ledwie par� godzin, odk�d wyszed� z hibernatora, a ju� doskwiera�a mu nuda. Si�ownia doskonale obywa�a si� bez niego, pracuj�c cicho i wydajnie. Opr�cz Bretta nie by�o do kogo g�by otworzy�, a przecie� trudno nawi�za� interesuj�c� dyskusj� z kim�, kto gada, jakby nie umia� gada�, z facetem, dla kt�rego wypowiedzenie pe�nego zdania jest prac� ponad si�y.
- Tak sobie my�l�, �e Dallas celowo ignoruje nasze skargi - rzuci� "na rybk�". - Mo�e i nie ma wp�ywu na to, czy dostaniemy pe�n� premi� czy nie, ale to przecie� kapitan, co nie? Gdyby tylko chcia�, m�g�by szepn�� s��wko komu trzeba i si� za nami wstawi�. To by nam pomog�o, i to jak.
Spojrza� na odczyt. �wietlista pionowa linia okre�laj�ca r�wnowag� stosu przebiega�a dok�adnie przez "0". Na lewo od niej jarzy� si� szereg liczb ujemnych, na prawo dodatnich. Stos pracowa� idealnie.
Parker gada�by bez w�tpienia dalej, przeplataj�c pieprzne historyjki wiecznie tymi samymi narzekaniami. Gada�by, gdyby nie sygna� alarmowy, kt�ry nagle zabucza� monotonnie nad ich g�owami.
- Chryste, co znowu? Nie zd��y cz�owiek wygodnie usi���, a tamtym ju� co� odbija!
- Racja. - Brett wyci�gn�� szyj�, �eby lepiej s�ysze�.
W g�o�niku kto� delikatnie odchrz�kn��, po czym us�yszeli g�os sier�ant Ripley.
- Zg�o�cie si� do mesy.
- Ani obiad, ani kolacja... - Parker by� wyra�nie zbity z tropu. - Albo og�osz� gotowo�� do roz�adunku, albo... - Zerkn�� pytaj�co na swego towarzysza.
- Zaraz si� dowiemy - rzek� Brett.
Szli korytarzem "C" w stron� mesy, a Parker spogl�da� z niesmakiem na brudne �ciany.
- Chcia�bym wiedzie�, dlaczego nikt z dow�dztwa nigdy tutaj nie schodzi. Zobaczyliby, w jakich warunkach tu harujemy.
- Bo nasz czas to ich czas. Tak na to patrz�. Dlatego dostaj� pe�n� dzia�k�, a my tylko p�.
- Wiesz co, Brett? Co� mi tu mocno �mierdzi. - Ton, z jakim to wypowiedzia�, nie pozostawia� �adnych w�tpliwo�ci, �e Parkerowi chodzi o co� zupe�nie innego ni� o zapaszek bij�cy ze �cian korytarza "C"...
2.
Nie mo�na powiedzie�, �eby mesa grzeszy�a wygod�, co to, to nie. Ale by�a na tyle du�a, by pomie�ci� ca�� za�og�. Poniewa� razem jada� mieli rzadko kiedy (automatyczny i jak zawsze doskona�y kucharz stara� si� wyrobi� w nich indywidualne upodobania kulinarne), nie zaprojektowano jej tak, by podczas posi�k�w wszyscy siedzieli jak w drogiej restauracji. Rozpychali si� wi�c przy stole, potr�cali, kopali i pr�bowali przy tym nie dra�ni� s�siad�w.
Parker i Brett byli w ponurym nastroju i wcale tego nie ukrywali. Pocieszali si� tylko tym, �e system nap�dowy Nostromo pracowa� bez zarzutu i tym, �e pow�d, dla kt�rego wyci�gni�to ich z hibernator�w - jakikolwiek by nie by� oznacza� kup� roboty dla kogo� innego, nie dla nich; Ripley zd��y�a ju� ich wprowadzi� w sytuacj�, wi�c wiedzieli, �e do Ziemi jeszcze daleko.
Parker przypuszcza�, �e b�d� musieli zn�w w�azi� do hibernator�w, a poniewa� by� to, najdelikatniej m�wi�c, proces ma�o estetyczny i nader skomplikowany, kl�� pod nosem jak szewc; g��wny in�ynier czu� wstr�t do wszystkiego, co oddala�o moment, kiedy poczuje w kieszeni upragnion� wyp�at�.
- Kapitanie, to nie nasz system, to nie Sol - zacz�� Kane, m�wi�c w imieniu pozosta�ych. Pozostali wpatrywali si� z wyczekiwaniem w Dallasa. - Jeste�my daleko od domu, a mimo to komputery wyci�gn�y nas z hibernator�w. Pora, by�my dowiedzieli si� dlaczego.
- Fakt, pora - zgodzi� si� natychmiast Dallas. - Jak wiecie, Matka jest zaprogramowana tak, �e mo�e przerwa� podr� i obudzi� za�og�, je�li zaistniej� ku temu okre�lone przyczyny. - Dla wi�kszego efektu zawiesi� g�os, po czym doda�: - Te przyczyny w�a�nie zaistnia�y.
- To musi by� co� cholernie, wa�nego - zauwa�y�a Lambert, obserwuj�c Jonesa, kt�ry tr�ca� �apk� jeden z mrugaj�cych wska�nik�w. - I dobrze o tym wiesz. Rozmro�enie ca�ej za�ogi to nie�atwi sprawa. W dodatku ryzykowna.
- Jezu, ale� ta baba pieprzy... - mrukn�� Parker tak cicho, �e s�ysza� go tylko Brett.
- Z pewno�ci� ucieszy was wiadomo�� - m�wi� Dallas - �e pow�d, dla kt�rego nas obudzono, nie ma zwi�zku z Nostromo. Matka twierdzi, �e statek jest w idealnym stanie.
Kto� wyszepta� z ulg�: "Amen", kto� inny podzi�kowa� z g��bi serca Bogu.
- Przyczyna alarmu le�y gdzie indziej - kontynuowa� Dallas. - Chodzi mianowicie o uk�ad s�oneczny, w kt�rego rejon trafili�my, a konkretnie o jedn� z jego planet. - Zerkn�� na Asha. Ash potwierdzi� s�owa kapitana skinieniem g�owy. - Odebrali�my stamt�d ci�g sygna��w. Sygna�y s� bardzo zniekszta�cone i skomplikowane, i komputer mia� trudny orzech do zgryzienia. Rozgryz� go wreszcie i doszed� do wniosku, �e jest to sygna� S.O.S.
- Bez sensu... - Wygl�da�o na to, �e teraz Lambert ma trudny orzech do zgryzienia. - Ze wszystkich standardowych przekaz�w radiowych sygna�y S.O.S s� najmniej skomplikowane i naj�atwiejsze do odcyfrowania. I Matka mia�a z tym k�opoty?
- Matka twierdzi, �e sygna�, kt�ry odebrali�my, odbiega od standardu. To po prostu wi�zka impuls�w akustycznych powtarzaj�cych si� co dwana�cie sekund. Nie by�oby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, �e wed�ug komputera sygna�u tego... nie nada� cz�owiek.
Obcy sygna�. Obcy sygna� !
�ciszone g�osy, szmerek niedowierzania. Kiedy pierwsza fala podniecenia opad�a, Dallas kontynuowa� wyja�nienia.
- Matka si� waha. Tego w�a�nie nie mog� zrozumie�. Nigdy dot�d nie spotka�em si� z wypadkiem, �eby komputer nie by� czego� pewien. Owszem, komputer mo�e czego� nie wiedzie�, to si� zdarza, ale z tak� reakcj� nie mia�em jeszcze do czynienia. C�, zawsze jest ten pierwszy raz. Najwa�niejsze w tym wszystkim jest to, �e wed�ug Matki odbieramy sygna� S.O.S. Prawie na pewno.
- No i co z tego? - Brett sprawia� wra�enie cz�owieka kompletnie nie zainteresowanego spraw�.
- Rusz �epetyn�, Brett - rzuci� odrobin� poirytowany Kane. - Znasz regulamin czy nie? Zgodnie z rozdzia�em B2 rozporz�dzenia dotycz�cego ruchu tranzytowego, w takiej sytuacji jeste�my zobligowani do udzielenia wszelkiej mo�liwej pomocy. I to bez wzgl�du na to, czy pomocy wzywaj� ludzie, czy kto� inny, jasne?
Parker by� oburzony. Tupn�� nog� i powiedzia�:
- Jak rany, przykro mi o tym m�wi�, ale Nostromo to nie statek ratowniczy, do cholery! To zwyk�y holownik, w dodatku holownik wlok�cy za sob� gigantyczny, piekielnie niewygodny do manewrowania �adunek. Tego rodzaju zabawy nas nie dotycz�, w kontrakcie nie ma o nich ani s�owa! Nagle twarz mu si� rozja�ni�a. - Pewnie, je�li za t� robot� dostaniemy ekstra szmal, to...
- Przeczytaj dok�adnie umow�, Parker - rzek� Ash i wyrecytowa� niczym komputer, z kt�rego by� tak dumny: - "Ka�dy regularny sygna� wskazuj�cy na to, �e nada�y go istoty inteligentne, musi zosta� zbadany." Tak, Parker, pod kar� przepadku ca�ej wyp�aty i wszystkich premii. I nie ma tu ani s�owa na temat ekstra szmalu za udzielenie pomocy.
Parker zn�w tupn�� nog�, ale ju� si� nie odezwa�. Ani on, ani Brett nie uwa�ali si� za bohater�w, a przecie� je�li co� - albo kto� - uziemi�o tego obcego na nieznanej planecie, dlaczego nie mia�o uziemi� i Nostromo? Nie by�o co prawda dowod�w na to, �e obcy musia� tam l�dowa�, ale jako realista Parker na pewno nie nale�a� do optymist�w.
A Brett? Dla Bretta ca�a sprawa oznacza�a wy��cznie jedno: op�nienie wyp�aty, nic wi�cej.
- Musimy to zbada� - oznajmi� Dallas, mierz�c wzrokiem in�yniera i jego pomocnika.
Mia� ich dosy�. On te� nie chcia� zbacza� z drogi, on te� chcia� jak najszybciej roz�adowa� statek i wr�ci� do domu, ale postawa tych dw�ch zaczyna�a by� gro�na. Niezadowolenie cz�sto przeradza�o si� w otwarty bunt.
- Racja. - Brett wykrzywi� wargi w sardonicznym u�miechu.
- Co racja?
In�ynier-technik nie nale�a� do g�upc�w. Ton g�osu Dallasa i jego mina nie zapowiada�y niczego dobrego. Brett uzna�, �e czas si� wycofa�.
No, wi�c zbadamy... - Dallas nie spuszcza� z niego oczu, wi�c gett szybko doda�:
- ...panie kapitanie. Dallas przeni�s� gniewny wzrok w Parkera, ale in�ynier, poczciwina, nagle z�agodnia�.
- Da si� na tym wyl�dowa�? - zapyta� kapitan Asha. - Kto� tam przed nami wyl�dowa�.
- O to w�a�nie chodzi - zauwa�y� z powag� Dallas. M�wisz "l�dowanie" i masz na my�li mi�kkie l�dowanie, l�dowanie jako szereg nast�puj�cych po sobie faz przyziemienia, kt�re - je�li wszystko si� uda - sprowadz� statek bezpiecznie na powierzchni�. Odbieramy sygna� S.O.S., tak? To by sugerowa�o, �e tamci nie wyl�dowali mi�kko i bezpiecznie. Trzeba sprawdzi�, co si� dzieje. Ale musimy to zrobi� spokojnie, cichutko, na paluszkach, jasne?
Na mostku by� pod�wietlany st� do map. Dallas, Kane, Ripley i Ash obst�pili go z czterech stron, a Lambert usiad�a przy swoim stanowisku.
- To tam. - Kapitan wskaza� palcem punkt jarz�cy si� na szklistym blacie i powi�d� wzrokiem po zebranych. Chc�, �eby�cie tego wys�uchali. Uwa�ajcie.
Wszyscy usiedli, a Dallas da� znak Lambert. Palce nawigatora zawis�y w pogotowiu nad jakim� prze��cznikiem. - Dobra, zaczynamy - rzuci� kapitan. - Obserwujcie poziom g�o�no�ci.
Lambert pstrykn�a prze��cznikiem.
Najpierw us�yszeli tylko szum i trzaski. P�niej zak��cenia usta�y i z g�o�nika pop�yn�� d�wi�k tak niesamowity, �e Kane poczu� na grzbiecie ciarki, a Ripley nieprzyjemne, zimne mrowienie. D�wi�k trwa� dwana�cie sekund. Potem nasta�a cisza, przerywana szmerem zb��kanych fal elektromagnetycznych.
- Jezu... - Na twarzy Kane'a malowa�o si� najwy�sze napi�cie.
Lambert wy��czy�a odbiornik. Nastr�j grozy prysn��. - Co to, u diab�a, jest? - Ripley zada�a pytanie takim tonem, jakby podano jej na talerzu zdech�ego szczura. W �yciu czego� podobnego nie s�ysza�am. I to ma by� S.O.S.?
- Matka twierdzi, �e tak - odpar� Dallas. - Nazwa�a go "sygna�em obcym", ale to chyba zbyt �agodne okre�lenie.
- Mo�e to... czyj� g�os? - Lambert urwa�a, przemy�la�a swoje s�owa i dosz�a do wniosku, �e nios� z sob� niemi�e skojarzenia. Uda�a, �e pytania nie by�o.
- Nied�ugo si� dowiemy. Masz ju� pe�ne namiary?
- Prawie zlokalizowa�a sektor. - Lambert obr�ci�a si� z ulg� do pulpitu, dzi�kuj�c Bogu, �e zn�w mo�e zaj�� si� matematyk� i odp�dzi� niespokojne my�li.
- To niedaleko.
- Gdyby by�o inaczej, Matka nie wyci�gn�aby nas z hibernator�w wymamrota�a Ripley.
- Rozwijanie wst�puj�ce impuls�w sze�� minut, dwadzie�cia sekund. Odchylenie magnetyczne trzydzie�ci dziewi�� stopni i dwie sekundy.
- Rzu� �r�d�o na ekran.
Lambert przebieg�a palcami po klawiaturze komputera. Jeden z ekran�w zamigota� i pojawi� si� na nim jasny punkcik.
- Wysokie albedo. Mo�esz podej�� bli�ej?
Nie. Ta odleg�o�� musi wam wystarczy�. Ale zrobi� co� innego - odpar�a Lambert.
Obraz na ekranie powi�kszy� si� jak w obiektywie zmienno ogniskowym i natychmiast zyska� na ostro�ci. Ujrzeli przed sob� nijak�, lekko sp�aszczon� planet� zawieszon� w kosmicznej pustce.
- Ta przynajmniej my�li g�ow�... - mrukn�� Dallas bez cienia z�o�liwo�ci w g�osie. - Pewna jeste�, �e to ta? Sporo tu takich.
- Absolutnie. To nawet nie planeta, raczej planetoida. Najwy�ej tysi�c, tysi�c dwie�cie kilometr�w.
- Obraca si�?
- Tak. Pe�ny obr�t wok� osi trwa oko�o dw�ch godzin, dok�adnie nie wiem. Rozpracowuj� dane wst�pne. Za dziesi�� minut powiem ci co� wi�cej.
- Jak na teraz wystarczy. Grawitacja? Lambert rzuci�a okiem na wska�niki.
- Zero osiemdziesi�t sze��. Ca�kiem spor� g�sto�� ma to male�stwo.
- Nic nie m�w Parkerowi i Brettowi - wtr�ci�a Ripley. - Pomy�l�, �e znale�li�my wielk� bry�� wolframu i nim zd��ymy zbada�, kim jest nasz obcy, sprzedadz� go razem z planet�.
Uwaga Asha by�a bardziej prozaiczna: - Mo�na po tym chodzi� - stwierdzi�. Zaj�li si� procedur� wej�cia na orbit�.
Holuj�c za sob� olbrzymie cysterny z rop� i gigantyczn� rafineri�, Nostromo zbli�a� si� do granic male�kiego �wiata.
Zaraz wejdziemy na apogeum. Uwaga. Dwadzie�cia sekund. Dziewi�tna�cie, osiemna�cie...
Lambert odlicza�a up�ywaj�cy czas, a jej koledzy bez po�piechu robili swoje.
- Zwrot na sterburt�. Dziewi��dziesi�t dwa stopnie rzuci� spokojnie Kane.
Nostromo wraz z �adunkiem wykona� w bezkresnej pr�ni monstrualny piruet. Silniki steruj�ce odpali�y i na rufie statku rozb�ys�y na chwil� jasne �wiat�a.
- Na orbicie r�wnikowej - zameldowa� Ash. - Tak trzyma�.
Pod nimi wirowa� oboj�tnie miniaturowy glob. - Ci�nienie bezwzgl�dne na EC?
Ash zerkn�� na wska�niki i nie odrywaj�c od nich oczu, g�o�no przelicza�:
- Trzy przecinek czterdzie�ci pi�� �amane na kwadrat. Oko�o pi�ciu funt�w na cal kwadratowy, kapitanie. - Krzycz, jak si� zmieni.
- Martwisz si�, �e kiedy tam zejdziemy, to redundancja spieprzy nam redoks na CMGS, tak?
- Uhm.
Redoks na CMG za�atwimy przez DAS/DCS. To go wyhamuje.
Dalej zmodulujemy reszt� TACS-em i b�dziemy kontrolowa� przez ATMDC i interfejs. Teraz ci lepiej?
- O wiele.
Z Asha by� zabawny faceta taki przyjazny na dystans, ale niezwykle kompetentny. Nic go nie rusza�o. Dallas czu� si� przy nim pewniej. Lubi�, kiedy naukowiec wspiera� jego decyzje.
- Przygotowa� si� do manewru roz��czenia. - Kapitan pstrykn�� prze��cznikiem telefonu wewn�trznego. - Si�ownia, przygotowa� si� do roz��czenia.
- Osiowanie w el-k� na rucie i sterburcie w porz�dku. �wieci na zielono.
- ��cze g��wne gotowe do oddzielenia. Jest zielone �wiat�o - doda� Brett.
- Przekraczamy terminator. Wchodzimy w stref� nocy - zameldowa�a Lambert.
Pod nimi ciemna linia rozcina�a g�ste chmury nad planetoid�. Lewa burta Nostromo l�ni�a teraz niczym brylant, a prawa ton�a w nieprzeniknionych, grobowych ciemno�ciach.
- Do roz��czenia siedemna�cie sekund - oznajmi�a Lambert. - Uwaga. Szesna�cie sekund... - Wciska�a klawisz za klawiszem. - Pi�tna�cie... Dziesi��... Pi��... Cztery, Trzy, Dwie, Jedna. Zamek odbezpieczony. - Roz��czy� - rozkaza� kr�tko Dallas.
Mi�dzy ruf� Nostromo i wielk�, nieruchaw� platform� rafinerii wykwit�y ob�oczki gazu. Dwa zbudowane przez cz�owieka obiekty - jeden z za�og� na pok�adzie, drugi bez �ladu �ycia - zacz�y si� od siebie wolno oddala�. Dallas w skupieniu obserwowa� manewr na ekranie numer dwa.
- ��cze g��wne pu�ci�o. G�adko - zameldowa�a po chwili Ripley.
- Precesja w normie. - Kane usiad� wygodniej, pozwalaj�c sobie na kilka sekund odpoczynku. - Posz�o jak po ma�le. Roz��czenie na pi�tk�. U mnie wszystko gra.
- U mnie te� - doda�a Lambert. - I u mnie - rzuci�a z ulg� Ripley.
Dallas zerkn�� na nawigatora.
- Jeste� pewna, �e nie zejdzie z orbity? - spyta�. - Nie chcia�bym, �eby dwa miliardy ton ropy wyciek�o z cystern, zapali�o si� i spad�o nam na �eb. To male�stwo na dole ma niezbyt g�st� atmosfer�. Nic nas nie uratuje.
Lambert jeszcze raz sprawdzi�a odczyt.
- Nie zejdzie - powiedzia�a. - Utrzyma si� na niej przez co najmniej rok.
- Dobra. Dop�ki forsa jest bezpieczna, w domu nas nie zabij�. Schodzimy w d�. Przygotowa� si� do wej�cia w atmosfer�.
W skupieniu rozpracowywali przydzielone zadania. Kot Jones siedzia� na pulpicie sterowniczym przy lewej burcie. �ledzi� g�stniej�ce w dole chmury.
- Opadamy: - Lambert skoncentrowa�a si� teraz na wysoko�ciomierzu. - Pi��dzies