16983
Szczegóły |
Tytuł |
16983 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16983 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16983 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16983 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Lucy Gordon
Zdążyć do Palermo
PROLOG
- Za chwilę zapowiedzą twój lot - powiedziała Heather. zerkając na tablicę odlotów
portu lotniczego w Palermo.
Lorenzo sapnął niecierpliwie.
- Już nie mogę się doczekać. Nadchodzę, drzyj Nowy Jorku!
- Nie zapomnij, po co tam lecisz, braciszku - upomniał go Renato. - Jesteś dyrektorem
działu eksportu firmy Martelli, nie playboyem. Masz podbić amerykański rynek dla naszych
wyrobów, a nie szaleć.
- Ciekawe, jak go powstrzymasz - parsknęła śmiechem Heather. - Ale może uda mu się
coś sprzedać w antraktach między kolejnymi podbojami.
Musiała przyznać, że jej szwagier rzeczywiście wyglądał jak playboy. Kręcone,
kasztanowe włosy, przepastne niebieskie oczy, miła twarz i wysportowana sylwetka. Wzór
męskiej urody - młody, przystojny i beztroski. Bardzo beztroski, pomyślała z goryczą.
I pomyśleć tylko, że zaledwie kilka miesięcy temu przyjechała na Sycylię, by go
poślubić, święcie przekonana, że spotkała tego jedynego. Tymczasem miłością jej życia
okazał się starszy brat Lorenza, Renato. Większość kobiet zdumiałby jej wybór. Renato był
szorstkim mężczyzną. Rzadko się uśmiechał.
Jednak Heather nie dała się zwieść, i to właśnie z pozoru oschły i surowy Renato podbił
jej serce. Wyszła za niego osiem miesięcy temu. Niedługo zostanie matką, a teraz wraz z
mężem odprowadzają młodszego braciszka na lotnisko.
6
LUCY GORDON
- Zadzwoń, jak tylko dotrzesz do hotelu „Elroy" - upomniał Renato brata. - 1 nie
zapomnij...
- Przestań - poprosił błagalnie Lorenzo. - Dostałem już tyle instrukcji, a lista osób, które
muszę odwiedzić, jest tak długa, że z pewnością nie będę miał ani chwili wytchnienia. O
rodzinie Angolini nawet już nie wspomnę. Mama zadzwoniła do nich wczoraj i umówiła mnie
na czwartkowy wieczór.
- Nie dziw się. Nasz dziadek i Marco Angolini bardzo się przyjaźnili w młodości, zanim
Marco wyemigrował z żoną i synem - przypomniał bratu Renato.
- To było wieki temu. Przecież Marco nie żyje - protestował Lorenzo - a jego syn jest
już stary, jego żona też. Czy to wystarczający powód, żeby skazywać mnie na kolację w
towarzystwie dwojga starych ludzi, ich trzech starszych ode mnie synów i czterech
niezamężnych córeczek - Eleny, Patrizii, 01ivii i Car-lotty?
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Śnieg zasypał ulice, a lodowaty wiatr hulał w mroku lutowego południa, lecz Nowy Jork
wciąż triumfalnie lśnił światłami Nic też nie było w stanie przyćmić blasku hotelu „Elroy".
najwspanialszego i najdroższego hotelu przy Park Avenue.
Przy wejściu dla personelu stał nowy ochroniarz. Nie znał Helen, więc musiała okazać
przepustkę: Helen Angolini. Pra-ktykantka zarządzania, z nie byle jakim dopiskiem:
pierwszej kategorii. O to miejsce walczyło stu kandydatów. Helen zaczynała od trzeciej
kategorii. Teraz awansowała do pierwszej. To już ostatni szczebel przed zdobyciem pełnych
uprawnień.
- Wolałabym się nie spóźnić - jęknęła, wpadając do windy, która miała zawieźć ją na
ósme piętro. - Czy to nie może jechać szybciej?
- Co ty tu robisz? - z tyłu rozległ się głos Dilys, koleżanki Helen ze stażu. Zaczynały
razem i szybko razem zamieszkały. - Dopiero co wróciłaś z Bostonu.
- Właśnie. W dodatku prosto z lotniska powinnam pojechać do rodziców, ale pan Dacre
zadzwonił, żebym najpierw wpadła do hotelu. Dlatego taszczę ze sobą bagaże.
Winda zatrzymała się, Dilys chwyciła Helen za rękę i poprowadziła ją w stronę damskiej
toalety.
- Zostaw tu rzeczy - powiedziała - i wskocz w jakieś szykowne ciuchy.
Dilys była drobną blondynką o błękitnych oczach. Dwudziestopięcioletnia Helen, wyższa
i o bujniejszych kształtach, miała
8
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
sięgające do ramion kruczoczarne włosy i ciemne, wyraziste oczy. Jej uroda osiągnęła
pełnię rozkwitu, ale dziewczyna nie lubiła swego wyglądu, uważając, że zbytnio zdradza jej
sycylijskie pochodzenie. Dlatego marzyła o niebieskich oczach i jasnej karnacji.
Wiedziała jednak doskonale, jak się ubrać, by wyeksponować swoje walory. Miodowa
skóra wymagała zdecydowanych kolorów i Helen dotąd przekopywała walizkę, aż znalazła
ciemnoczerwoną kreację z jedwabiu, która dodawała egzotycznego blasku jej oczom. Kilka
energicznych ruchów szczotką sprawiło, że włosy stały się puszyste i lśniące.
Dilys spojrzała z uznaniem.
- Wspaniale! A teraz chodźmy rzucić ich na kolana.
- Czy ty potrafisz myśleć wyłącznie o facetach? - zachichotała Helen, znając z góry
odpowiedź. - Jesteśmy tu służbowo.
- No to co? Lubię łączyć interesy z przyjemnością. Chodź, poszukamy talentów.
Sala Imperialna zajmowała cały narożnik ósmego piętra. Mięsiste zasłony spowijały
wysokie okna. Dwanaście okrągłych stolików uginało się od jedzenia i win. Przyszło
mnóstwo ludzi, w tym wszyscy ważniejsi pracownicy hotelu. Helen dostrzegła Jacka Dacre'a,
swojego bezpośredniego przełożonego. Pomachał jej i zaczął przeciskać się w jej stronę.
- Cieszę się, że jesteś - zawołał, przekrzykując gwar.
- Samolot miał opóźnienie. Przepraszam...
- W porządku. Opowiesz mi o tym jutro. Teraz powiedz, co wiesz o tym zadaniu?
- Nic a nic. Kiedy wyjeżdżałam, nie było go w planach.
- Racja. Wszystko wynikło na wczorajszym posiedzeniu. To restauracja europejska, ale
dział wioski cieszy się taką popularnością, że przekształcamy go w samodzielna restaurację.
Większość dzisiejszych gości to dostawcy jedzenia. Weź sobie drinka.
Wmieszał się w tłum. Helen zdecydowała się na lampkę białego wina i ruszyła w stronę
Bradena Fairleya. naczelnego dy-rektóra. Rozmawiał z przystojnym wielkoludem o
kręconych, kasztanowych włosach. Helen zauważyła, że młody człowiek stara się być bardzo
uprzejmy, lecz tak naprawdę, mimo miłego uśmiechu, nie jest szczególnie zainteresowany
rozmową. Fairley odwrócił się na moment w stronę innego gościa i wtedy wzrok
nieznajomego napotkał spojrzenie Helen. Dziewczyna z przyjemnością zauważyła, że jego
oczy są niebieskie i wesołe, Musiała się uśmiechnąć. Nieznajomy popatrzył wymownie na
Fairleya, jakby prosił ją o duchowe wsparcie, a ona natychmiast mu go udzieliła. Gdy szef
podjął na powrót swój monolog, Helen ruszyła dalej.
- Mhm - doleciał ją z tyłu aprobujący pomruk Dilys. -Przyznaję, że jest apetyczny.
- Kto?
- Jak to, kto! Oczu nie mogłaś od niego oderwać.
- Patrzyłam na pana Fairleya - odparła wyniośle Helen.
- Akurat! Mając do wyboru Fairleya i faceta wyglądającego jak grecki bóg, wpatrywałaś
się w Fairleya.
- Nie bądź śmieszna! Grecki bóg! Też coś!
- No dobrze, W takim razie ratownik. Może to i lepiej. Łatwiej go poderwiesz.
- Ale ja wcale nie chcę - wykręcała się Helen.
- Daj spokój. Ma chyba z metr osiemdziesiąt pięć. Spójrz tylko na te ramiona.
Specjalnie dla niego powinni poszerzać drzwi. Ani grama tłuszczu, długie nogi i płaski
brzuch. Zdecydowanie powinien być ratownikiem.
- Co ty możesz wiedzieć o jego nogach i brzuchu?
- Wystarczy dobrze się przyjrzeć - zachichotała Dilys. -Obserwowałam go, a on
mrugnął do mnie.
- Wygląda na takiego, co mruga do każdej kiecki.
10
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
11
- Zauważyłaś! - ironicznie skomentowała Dilys. - A ten błysk w jego oku! Jedno
spojrzenie i...
- Odejdź! - roześmiała się Helen. - Przebywanie obok ciebie grozi utratą dobrego
imienia.
- Na razie! - Dilys oddaliła się w poszukiwaniu innego obiektu westchnień.
To niewiarygodne, pomyślała Helen, łapiąc się na tym. że bezwiednie wciąż szuka
wzrokiem nieznajomego przystojniaka. W końcu i on spojrzał na nią. Zmieszana, próbowała
przywdziać maskę obojętności, nie potrafiła jednak powstrzymać uśmiechu na widok jego
promiennej twarzy.
Nie miał na sobie oficjalnego stroju, ale jego ubranie było gustowne i eleganckie. Helen
musiała przyznać, że wszystkie uwagi Dilys były słuszne, choć określenie „grecki bóg" to
lekka przesada. Ratownik - to właściwe, poruszające wyobraźnię skojarzenie.
Nagle jej myśli wypełniły się niezwykłymi obrazami - puchary wypełnione po brzegi
winem, złote patery z piętrzącymi się owocami, gorące słońce. Poczuła atmosferę
namiętności, obfitości, spełnienia, nasycenia.
Ratunku! Dziewczyno, weź się w garść.
Z trudem powróciła do rzeczywistości. Zaczęła przeglądać foldery reklamowe.
Wertowała je szybko, zapamiętując, jak tego od niej oczekiwano, jak najwięcej szczegółów.
Potem wmieszała się w tłum.
Po półgodzinie zrobiła sobie krótką przerwę. Rozglądała się za czymś do picia, kiedy
młody, szczupły blondyn o sympatycznej twarzy podsunął jej kieliszek szampana.
- Wyglądasz, jakby ci tego było brak - powiedział dramatycznym tonem.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo - odparła. - Dziękuję, Eriku. Erik należał do młodszej
kadry kierowniczej „Elroya". Kilka
razy była z nim w teatrze, a nawet przedstawiła go rodzicom, Ich znajomość miała czysto
przyjacielski charakter, ale wiedziała, że w hotelu uchodzą za parę.
- Wracam do pracy - oznajmiła, kończąc szampana. - To dopiero wierzchołek góry
lodowej.
Znów uśmiechy i uściski rąk. Po godzinie zatęskniła do wy----zynku i uciekła w kąt sali.
- Dokuczyli, prawda? - spytał ktoś z boku. Obejrzała się. Ratownik. Oboje parsknęli
śmiechem. Musiała przyznać, że nieznajomy śmiał się niezwykle uroczo.
- Pan też uszedł z życiem - zauważyła.
- Ledwo. To miły staruszek, ale powtarza wszystko po dziesięć razy.
Z bliska wydawał się jeszcze wyższy, górował nad nią jak olbrzym. Helen nagle
ucieszyła się, że włożyła sukienkę w ciemnoczerwonym odcieniu. Ten kolor podkreślał jej
urodę i jeśli znajduje to uznanie w oczach nieznajomego, tym lepiej! Obejrzał się czujnie
przez ramię.
- Udawajmy pogrążonych w rozmowie, zanim dopadnie mnie ktoś inny.
Podeszli do okna i spojrzeli w połyskujący od świateł długi wąwóz Park Avenue.
- O! - rzekł cicho.
- Robi wrażenie, prawda? - spytała. - Pan pierwszy raz w Nowym Jorku? - Nie umiała
określić jego akcentu, ale na pewno nie był Amerykaninem.
- 1 pierwszy raz w Stanach - odparł. - Jestem tu dopiero od dwóch dni i czuję się nieco
oszołomiony.
- Proszę usiąść - powiedziała Helen. - Przyniosę coś do zjedzenia.
Wzięła ze stołu tacę z przekąskami, napełniła gościowi kieliszek i z ulgą przysiadła na
kanapie.
12
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
13
- To westchnienie zdradziło wszystko - uśmiechnął się.
- Czyżbym westchnęła?
- Niczym kobieta, która nie usiadła od miesiąca. Czy szlifujesz bruki? Nie! Nie to
miałem na myśli. - Puknął się w głowę, robiąc taką przerażoną minę, że Helen zaniosła się
śmiechem. - Tak zdaje się określacie kobiety lekkich obyczajów - jęknął. - Nie o to mi
chodziło, tylko...
- Kobiety lekkich obyczajów nie tracą czasu na wyczekiwanie na rogu - zaśmiewała się
Helen. - Przynajmniej nie w Nowym Jorku. M a j ą apartamenty i telefony komórkowe.
Niektóre nawet zatrudniają sekretarki. Teraz pewnie zastanawia się pan, skąd o tym wiem.
Nieznajomy wziął się w garść.
- Wcale nie - odparł z godnością. - Jest pani młodą, nowoczesną kobietą z rozległą
wiedzą na temat stosunków społecznych. A ja powinienem ugryźć się w język.
Nawet gdyby nie był taki uroczy i tak wybaczyłaby mu choćby dlatego, że nazwał ją
młodą, nowoczesną kobietą. Zerknął na jej identyfikator i... popełnił następną gafę.
- Skoro pani tu pracuje, musiała pani poznać różne kobiety...
- Ale nie tego rodzaju - oświadczyła z godnością. - Nie wpuszcza się ich do hotelu
,JElroy".
Tym razem zakrył ze wstydu oczy, Helen przyglądała się mu z rozbawieniem.
Poczerwieniał z zażenowania, przez co wydał się jej młodszy niż na początku. Góra
trzydzieści lat.
Odsłonił oczy, opanował się i uważniej przyjrzał się jej identyfikatorowi. Coś go widać
uderzyło, bo spojrzał na nią ze zdumieniem.
Zanim zdołał cokolwiek powiedzieć, napełniła jego kieliszek i podsunęła przekąski,
pragnąc oszczędzić mu zażenowania.
- Czy zamierza pani pracować we włoskiej restauracji? -spytał, wskazując foldery.
- Raczej nie. Pan Dacre uważa mnie za Włoszkę, ale to duży błąd.
- Dlaczego?
- Bo to nieprawda. Noszę wprawdzie włoskie nazwisko, ale io oznacza jedynie, że moi
rodzice są Włochami. Ja jestem Amerykanką. Urodziłam się i dorastałam na Manhattanie.
Moja noga nigdy nie stanęła na włoskiej ziemi. Robię karierę i mam własny apartament, ale
mamma wciąż powtarza: „Kiedy nadejdzie czas, wydam cię za mąż za miłego, włoskiego
chłopca".
- A co pani na to? - zaciekawił się.
- Odpowiadam, że nie ma miłych, włoskich chłopców. Wszyscy są tacy jak poppa.
- Nie lubisz swojego ojca? - spytał, przechodząc na „ty".
- Uwielbiam go - wyznała Helen - podobnie jak moich braci, ale wolałabym pójść do
klasztoru, niż poślubić kogoś takiego jak oni. Wciąż mówią o powrocie do starego kraju, choć
moi bracia nigdy tam nie byli.
Irytacja wywołała magiczne błyski w jej oczach. To jej dodało uroku. Pomyślał, że
powinna częściej wychodzić z równowagi, ale przezornie przemilczał ten nietypowy
komplement. Wolał uniknąć oblania winem.
- A w jakiej części Włoch leży ten stary kraj? - zapytał ostrożnie.
- Sycylia - odparła z rozpaczą w głosie. - Kraina, gdzie mieszkają prawdziwi mężczyźni,
a kobiety znają swoje miejsce. Czy uwierzysz, że mój ojciec wciąż to powtarza?
- Sycylijczycy są bardzo tradycyjni. Bez walki nie zrezygnują z żadnego ze swych praw.
- Cóż, ja też umiem walczyć - odparła ponuro.
- Nie wątpię. Gdybym był dość odważny i nieostrożny, rzekłbym, że z każdego twego
słowa wyziera sycylijskie dziedzictwo. Uwierz mi.
14
L U C Y GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 15
- CO?
- Miałem na myśli temperament. Esencja południa Włoch. - Widząc jej groźne
spojrzenie, dodał szybko: - Ale jako tchórz, niczego nie powiedziałem.
- Bardzo mądrze! - westchnęła i dodała: - Przepraszam. Nie przyszedłeś tu wysłuchiwać
moich zwierzeń.
- Czyżby? - mruknął. - Zaczynam sądzić, że właśnie po to tu się zjawiłem.
W chwilę potem z tłumu gości wynurzyła się olśniewająca młoda kobieta, położyła ręce
na ramionach nieznajomego i cmoknęła go w usta.
- Pa, misiu - szepnęła teatralnie.
Helen poznała Angelę Havering, koleżankę ze stażu i doszła do wniosku, że nigdy jej nie
lubiła. Angela powtórzyła pocałunek, po czym zniknęła w ramionach innego mężczyzny.
- Nie wiedziałam, że tak dobrze znasz Angelę.
- Spotkałem ją tutaj, tak jak i ciebie. Słowo.
- Ale ja nie nazywam cię misiaczkiem - zauważyła.
- Nic straconego. Chodźmy na drinka. Roześmiała się i pokręciła głową.
- Nie mogę, muszę zaraz zmykać, mam ważne sprawy.
- Jakie?
- O! - mruknęła. - Naprawdę ważne, jak choćby zaplanowanie długiej i bolesnej śmierci
dla Lorenza Martellego.
Drżącą ręką odstawił kieliszek na stół.
- Co się stało? - spytała.
- Nie, nic - odparł bez tchu. - Kieliszek wysunął mi się z ręki. Czemu chcesz śmierci
Lorenza Martellego?
- Bo inaczej będę musiała za niego wyjść.
- Jak to? - spytał, otwierając szeroko oczy.
- Za chwilę jadę do rodziców, by dołączyć do przyjęcia na cześć tego gagatka o
nazwisku Martelli. To Sycylijczyk. Przy-
jechał do Stanów i przez pamięć na przyjaźń naszych dziadków musi złożyć nam wizytę.
- Ale po co zaraz wychodzić za niego za mąż?
- Bo moi rodzice tak sobie umyślili. Podobno szuka uczciwej sycylijskiej dziewczyny.
Rodzice uważają go za świetną partię.
- Nie mógł znaleźć narzeczonej na Sycylii ?
- Właśnie. Pewnie jest gruby i obleśny.
- Możliwe. Lepiej uważaj.
- Na pewno przyjmą go niezwykle serdecznie, a ja będę musiała grać posłuszną włoską
córeczkę.
- Ty posłuszna? - zdumiał się.
- Niech będzie, jak chcą. Powstrzymam się przed kopnięciem Lorenza Martellego w
kostkę, ale tylko dziś. Jeśli go jeszcze kiedyś spotkam, nie biorę za nic odpowiedzialności.
- Daj spokój, to nie jego wina.
- Wyłącznie jego - upierała się Helen. - Samym swym istnieniem obraża świat i zrobię
wszystkim przysługę, mordując go.
- Jak chcesz to zrobić? - wydawał się nieco zaniepoko----y.
- Myślałam o wrzącym oleju, ale to zbyt miłosierny spo-sób.Ten facet zasłużył na męki.
- Niezbyt błyskotliwy pomysł.
- Masz rację, ciekawsza byłaby jakaś kombinacja z pająkami i skorpionami.
Drgnął.
- Nie jesteś czasem zbytnio uprzedzona? A może zakochasz się w nim i zechcesz za
niego wyjść?
Spojrzała na niego wymownie.
- Jedynym wyjściem jest śmierć. W ostateczności moja, ale lepiej, żeby jego.
- Czemu jesteś taka zawzięta? Co masz przeciw Włochom?
16
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
17
- Wszyscy Włosi to diabły wcielone - rzekła twardo. - Staroświeccy, władczy i
niewierni, zwłaszcza niewierni.
- Dlaczego zwłaszcza? Czy jest w nich coś specjalnego?
- Oczywiście. Czy wiesz, jak nazywają włoskich mężów? Żonaci kawalerowie. Wiemy
mąż jest uważany za impotenta. Łajdaki!
- Ale poza tym są OK?
- Słuchaj, wiem, o co chodzi temu Martellemu.
- Czyżby? - mruknął.
- Słucham?
- Powiesz mi?
- Wie, że w rodzinie są cztery niezamężne dziewczyny -Patrizia, OIivia, Carlotta i ja.
Spodziewa się, że któraś z nas przypadnie mu w udziale.
Nie odpowiedział, ale rozluźnił palcem kołnierzyk,
- Martelli są bogaci, więc pewnie uważa się za pana stworzenia - powiedziała Helen,
rozgrzewając się.
- Ale palant - wtrącił z przekonaniem.
- Właśnie. Przepraszam. Za dużo gadam, ale przed tak uroczym wieczorem puszczają
mi nerwy. - Zerknęła na zegarek. - Muszę iść - powiedziała niechętnie. - Wrócę do biura i za-
dzwonię po taksówkę.
- Pozwolisz, że cię odprowadzę? - spytał.
- Dziękuję, to miło z twojej strony - ucieszyła się. - Ale, ale... przecież ty mi się nie
przedstawiłeś.
- Oj, rzeczywiście... przepraszam, ale jest tu ktoś. z kim muszę się jeszcze zobaczyć.
Spotkamy się za chwilkę.
Tymczasem Helen wypatrzyła Dilys, która zgodziła się zabrać jej bagaż do domu. Potem
odnalazła szefa i poprosiła, by pozwolił jej urwać się wcześniej. Pan Dacre nie stawiał prze-
szkód. Był zachwycony.
- Dobra robota - powtarzał. - Wiedziałem, że mogę na tobie polegać.
Zanim zdążyła zapytać, co miał na myśli, młody człowiek znów się pojawił i podał jej
ramię.
- Chodźmy - powiedział szybko i nie zatrzymując się, skinął panu Dacre' owi na
pożegnanie.
Miał przy sobie dużą, wypchaną skórzaną torbę. Helen zastanawiała się, co się w niej
kryje.
Tworzyli piękną parę, o czym świadczyły spojrzenia mijanych ludzi. Nagle Helen wpadła
na genialny pomysł.
- Jedź ze mną.
- Co, proszę?
- Jedź ze m n ą do rodziców. Zostaniesz na kolacji. Spojrzał na n i ą podejrzliwie.
- Co ty knujesz?
- Po prostu wejdziemy razem i to powinno wystarczyć...
- ...żeby ten palant Martelli zorientował się, że nie jesteś wolna.
- No właśnie. Obiecuję, że nie będziesz miał przez to żadnych kłopotów.
Szczerze w to wątpił. Wiedział, że z każdym słowem pakuje się w coraz większe
tarapaty, zwłaszcza odkąd Helen Angolini zwierzyła mu się. Przyjdzie mu za to słono
zapłacić. Ale ona patrzyła tak błagalnie swymi cudownymi oczami. Do diabła! W końcu świat
należy do odważnych!
- Dobrze - zgodził się wreszcie. -Temu facetowi przyda się nauczka, więc ją dostanie.
- Czy wiesz, że jesteś cudowny?
- Raczej niespełna rozumu.
Taksówka już czekała. Helen zauważyła, że Erik macha do niej. więc podeszła do niego
na moment.
- Jedziesz, by wpaść w paszczę lwa? - uśmiechnął się.
- Niestety.
- Podwiózłbym cię, ale nie jestem mile widziany w domu
18
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 19
twoich rodziców. Do jutra. Pa, kochanie. - Cmoknął ją w policzek i poszedł.
- Przyjaciel? - spytał nieznajomy, kiedy wsiedli do taksówki.
- Tak jakby. Zaprosiłam go kiedyś na kolację do rodziców, a oni robili wszystko, by go
zniechęcić. Mamma opowiadała mu najbardziej kompromitujące epizody z mojego
dzieciństwa, a potem straszyli go moim południowym temperamentem - zachichotała. - Ale
Erik też świetnie odegrał swoją rolę. Powiedział, że jego przodkowie byli wikingami, a u
nich, jeśli kobieta zbyt wiele sobie pozwalała, mąż brał ją pod pachę i wyrzucał z jaskini. Tak
naprawdę Erik jest najłagodniejszym człowiekiem pod słońcem, ale rodziców zamurowało.
Więcej już go do nich nie zapraszałam.
- Wolicie spotykać się w spokojniejszych warunkach.
- Czasem gdzieś wychodzimy razem.
Kiedy usiedli wygodnie, podała kierowcy adres przy Mul-berry Street.
- Nie uwierzysz, ale ta część Manhattanu jest nazywana włoską dzielnicą - wyjaśniła.
- Ależ wierzę.
Nie ujechali daleko, gdy zadzwoniła komórka Helen.
- Tak, mamma. Już jadę, będę za jakieś pół godziny. Wprost nie mogę doczekać się tego
spotkania. Nie żartuję, po prostu drżę na myśl, że On zaszczyci nas dziś swą obecnością. -
Rozłączyła się z westchnieniem ulgi i zobaczyła, że jej towarzysz uśmiecha się.
- Jesteś urodzoną kłamczucha - powiedział.
- Lepiej mówić to, co mamma chce usłyszeć - westchnęła teatralnie.
Włoską dzielnicę dzieliło od Park Avenue zaledwie kilka kilometrów, ale jej klimat był
bardziej swojski. Pomimo niechę-
ci do własnego pochodzenia, Helen nie potrafiła oprzeć się urokowi znajomych ulic.
Kiedy zatrzymali się przed sklepem mięsnym należącym do jej rodziny, dziewczyna
jęknęła w duchu. We wszystkich oknach kamienicy tkwili gapie. No tak. Najstarsza z
niezamężnych córek we włoskiej rodzinie stanowi obiekt zainteresowania wścibskich
sąsiadów.
Wysiedli z taksówki i Helen zadrżała od uderzenia wdzierającego się pod ubranie
lodowatego wiatru.
Jej towarzysz zapłacił za kurs i przyjrzał się natrętnym obserwatorom. Poczuł nagły
przypływ szaleństwa. Zostanie zapewne srogo ukarany, ale gra była warta świeczki...
- Spójrz - powiedział, biorąc Helen za rękę - wszyscy gapią się na nas. Nie możemy im
sprawić zawodu.
- Co masz na myśli?
- Właśnie to - odparł, przyciągając ją bliżej. Pochylił się tak, że ich usta niemal się
stykały.
- Co ty wyprawiasz? - szepnęła, czując wściekłość z powodu takiej bezczelności, ale i
podniecenie wywołane ciepłem jego oddechu.
- Wybieraj. Albo jesteś nowoczesną, wolną kobietą, albo posłuszną córeczką, która
wyjdzie za brzuchatego starucha.
Przy każdym słowie jego wargi poruszały się kusząco, mącąc jasność umysłu. Może miał
rację. Nie mogła się skupić.
- Zwykle nie całuję się z ledwo poznanymi mężczyznami - zaprotestowała.
- Nic nie szkodzi, oni o tym nie mają pojęcia.
- Ale nawet nie wiem, jak się nazy...
Delikatnie zamknął jej usta. Poczuła, jak obejmuje ją trochę mocniej. Uśmiechał się przy
tym, jakby zapraszał do współudziału w żarcie, ale nie przerywał pocałunku.
Ma niepokojąco kuszące wargi, pomyślała. Wiedział, jak
20
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
21
oszołomić dziewczynę. Znów powróciła wizja, która nawiedziła ją, gdy ujrzała go po raz
pierwszy, wizja obfitości, pełni i słońca. Choć" nadal wiał lodowaty wiatr, czuła, jak wypełnia
ją rozkoszne ciepło.
- Musisz być bardziej przekonująca - mruknął. - Obejmij mnie.
Rozsądek podpowiadał jej, żeby skończyć z tą komedią, ale ręce już zatopiły się w jego
gęstych, sprężynujących pod palcami włosach. Przywarła do niego mocniej. Odwzajemniła
pocałunek, czując, że sprawia jej to przyjemność.
Opuściła ręce.
- Chyba już dość - powiedziała drżącym głosem.
- Jeszcze nie zaczęliśmy - szepnął równie niepewnie. Pomimo ciemności ujrzała
zdumienie w jego oczach.
- Puść - przestraszyła się nagle. Musi wyrwać się z jego objęć, nim będzie za późno.
Spróbowała obrócić wszystko w żart. - Gdyby to widział Lorenzo Martelli, mógłby cię
zasztyletować.
- Niech spróbuje, dziś jestem gotów na wszystko. Usłyszeli odgłos otwieranych drzwi i
podniecone głosy.
Mężczyzna chwycił Helen za rękę.
- Bądź po mojej stronie w tej aferze, dobrze?
- Może nie będzie afery.
- Owszem - powiedział grobowym głosem. - I to jeszcze jaka.
Spojrzała na niego zdumiona. Jednak zanim zdążyła o coś spytać, znalazła się przy nich
jej matka. Z radosnym uśmiechem przytuliła Helen.
- Ależ z ciebie spryciara - wyszeptała
- Mamma, przyprowadziłam kogoś ze sobą. Czy nie widziałaś, jak...
- Oczywiście, że widziałam. Wszyscy widzieliśmy. Kiedy
poppa powiedział nam, kto to, wyjęliśmy najlepszego szampana.
- To poppa go zna?
- Odebrał go z lotniska dwa dni temu. Powiedz sama, czyż nie wspaniałego męża
wybraliśmy dla ciebie?
Nagle zakręciło się jej w głowie. Prawda była niewiarygodna i przerażająca. Tymczasem
poppa ściskał rękę młodego człowieka.
- Lorenzo!
Siostry otoczyły gościa, zapraszając go do środka.
A Lorenzo Martelli zerknął z bezpiecznej odległości w miotające gromy oczy Helen i
wzruszywszy ramionami w geście tyleż przewrotnym, co wyrażającym bezradność, zniknął
we wnętrzu domu.
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
23
ROZDZIAŁ DRUGI
Mamma aż podskakiwała z podniecenia, całując raz po raz Helen.
- Czyż to nie cudowne? - ekscytowała się. - Od razu się pokochaliście! Niech no tylko
usłyszy o tym ciotka Lucia z Marylandu!
Helen zbladła.
- Mamma, nic jeszcze nie mów ciotce Lucii.
- Masz rację. Zaczekamy, aż dostaniesz od niego pierścionek zaręczynowy.
- Mamma...
- Już dobrze, ale musisz mi powiedzieć, gdzie go spotkałaś.
- Był na dzisiejszym przyjęciu w hotelu.
- No jasne. Chciał sprzedać im swoje warzywa. Samo niebo doprowadziło do waszego
spotkania. I małżeństwa.
- Nie ma mowy - powiedziała sucho Helen. - Nie wyjdę za niego.
- Co ty wygadujesz? - wykrzyknęła signora Angolini. -Najpierw całujesz się z nim na
oczach całej ulicy, a potem mówisz, że za niego nie wyjdziesz?
- Wcale nie na oczach... - Ogarnęła wzrokiem najbliższe domy i poczuła ciarki na
plecach. We wszystkich oknach widać było uradowane twarze. - Lepiej wejdźmy do środka -
powiedziała słabym głosem. Uświadomiła sobie coś strasznego. Nie mogła powiedzieć
rodzinie prawdy. Fakt, że całowała się z „narzeczonym" na ulicy mógł zostać uznany za błąd,
ale gdyby
przyznała się, że nie wiedziała, kim jest ten człowiek, nazwano by jej postępek zbrodnią.
Rodzina Angolini na zawsze okryłaby się hańbą.
W obszernym mieszkaniu znajdującym się nad sklepem mięsnym, dumą i chlubą Nicoli
Angoliniego, zgromadziło się liczne grono. Zanim Helen i mamma weszły po schodach, skoń-
czyły się powitania i Lorenzo znalazł się w centrum uśmiechniętej rodzinki.
Teraz Helen poznała zawartość torby. Lorenzo przywiózł w niej prezenty, wina i
smakołyki z Sycylii, co tak wzruszyło mammę, że ze łzami w oczach wspominała kraj swego
dzieciństwa. Helen, widząc szczęście matki, gotowa była wybaczyć Lorenzowi wszystko. No,
prawie wybaczyć.
Jej siostry wpadły w uniesienie.
- Jaki przystojny - szeptała Patrizia wspierana przez 01ivię i Carlottę. - Och, Elena,
jakaś ty szczęśliwa.
- Mam na imię Helen, a każde wasze następne słowo będzie ostatnim - mruknęła.
- Ale ja chcę być druhną - zakwiliła natychmiast piętnastoletnia Carlotta.
- Uważaj, bo znajdziesz się w rubryce osób zaginionych - ostrzegła ją Helen.
Siostry wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, dochodząc do wniosku, że Elena (która
zawsze była „trudna") jest dziś rozdrażniona.
Podeszła do Lorenza.
- Musimy porozmawiać.
- Bardzo mi przykro.
- I słusznie.
- Tak jakoś wyszło...
Ku radości całej rodziny położyła mu ręce na ramionach i uśmiechnęła się promiennie.
24 LUCY GORDON
- Jesteś obmierzłym szczurem - mruknęła.
- Nie chciałem, żeby tak wyszło.
- Czy powiedziałeś mojej rodzinie prawdę?
- Nie.
- To dobrze, bo już byś nie żył. - Odsunęła się, wciąż z uśmiechem na twarzy. Lorenzo
przełknął ślinę.
Zasiedli do stołu. Każdy chciał porozmawiać z Lorenzem, co uratowało Hełen od
obowiązku konwersacji. Potrzebowała nieco czasu, by pozbierać myśli. Skóra jej ścierpła na
wspomnienie wydarzeń dzisiejszego wieczoru. Co ona nawygadywa-ła! Powiedziała mu, że
rodzice chcą zaaranżować ich małżeństwo. A on nie tylko nie wyjaśnił, kim jest, lecz
wtórował jej, gdy wieszała psy na Lorenzu Martellim.
I ten pocałunek! Szczytem podłości było nakłonienie jej do odwzajemnienia go. W tym
miejscu myśli zaczęły się jej plątać. Zrobiło się jej gorąco i z przerażeniem stwierdziła, że się
rumieni.
Świetnie! Jeśli on to zauważy, jeszcze bardziej wbije się w dumę. Rzuciła mu niechętne
spojrzenie. Oczywiście, zgodnie z jej obawami gapił się na nią, choć w wyrazie jego twarzy
nie znalazła oznak samozadowolenia, o jakie go podejrzewała. Patrzył na nią jakby pytająco,
z lekkim uśmieszkiem, który w innych warunkach mogłaby uznać za czarujący.
Kolejna sztuczka, pomyślała. Najpierw ją obraził, a teraz liczy na łatwe przebaczenie.
Lorenzo opowiadał o rodzinie w Palermo. Helen dowiedziała się, że jego ojciec zmarł
wcześnie, ale matka nadal żyje, choć jest wątłego zdrowia.
- Zadzwoniła do mnie w ubiegłym tygodniu - powiedziała mamma - i uprzedziła o
twoim przyjeździe. Zapewniłam ją, że zawsze będziesz miłym gościem w naszym domu.
- I rzeczywiście, ugościliście mnie po królewsku. - Lorenzo czarował uśmiechem
wszystkich obecnych.
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 25
- Czy masz braci i siostry? - interesowała się Carlotta.
- Mam dwóch braci, Renata i Bernarda, obaj starsi ode mnie. Nie mam sióstr, tylko
szwagierkę. Renato poślubił niedawno Angielkę imieniem Heather i właśnie spodziewają się
pierwszego dziecka.
- Nie wiedziałem, że twoi rodzice m a j ą trzech synów - zdziwił się poppa, - Myślałem,
że jest was dwóch.
- Ależ skąd. jest nas trzech. - Lorenzo uśmiechał się promiennie, ale bardzo zręcznie
zmienił temat.
Helen musiała przyznać, ze był uroczym gawędziarzem. Ojcu i braciom przypadł do
gustu jako „swój chłop", a jednocześnie zdołał oczarować mammc i rozbawić do łez siostry.
Zjednał sobie sympatię wszystkich, co Helen uznała za wyjątkowo przebiegłą sztuczkę.
Najgorsze było jednak to, że zyskał pełne poparcie obojga rodziców. Ich zdaniem
Lorenzo był idealnym kandydatem na zięcia, a ona musiała robić dobrą minę do złej gry. Nie
miała azans, aby wyjaśnić tę tragiczną pomyłkę.
Lorenzo też obserwował Helen i odczytywał jej myśli bez trudu, choć jako gość
honorowy wydawał się bardzo
zaabsorbowany rozmową z innymi uczestnikami kolacji. Wprawdzie jako Sycylijczyk
był przyzwyczajony do ro---innych spotkań, ale przy tym stole zebrało się rzeczywiś-cię
mnóstwo ludzi. Bracia, siostry, ciotki, wujkowie, siostrzenice z mężami. Jeden z nich,
Giorgio, rosły chłop o złośliwej minie i obcesowych manierach, był wyraźnie źle nastawiony
do Lorenza. Ciągle go atakował, wypominając, że jego rodzina na Sycylii od lat usiłuje
bezskutecznie sprzedać swoje płody rolne Martellim i domagał się, by Lorenzo położył kres
tym szykanom.
Lorenzo wymigiwał się, jak mógł i umknął mu przy pierwszej okazji. Utwierdził się
jednak w przekonaniu, że nawet gdy-
26
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 27
by Helen Angolini nie dała mu kosza, nie powinien się z nią żenić.
Z drugiej strony zaczynał rozumieć, dlaczego dziewczynę drażni włoskie pochodzenie.
Mężczyźni z rodziny Angolinich byli anachroniczni, nawet jak na warunki hołdującej tradycji
Sycylii. Rodzinny patriarchat uważany był za coś naturalnego. Jedynie młode kobiety, które
w pracy zawodowej zetknęły się z całkiem innym światem, buntowały się przeciw temu.
Mężczyźni zakotwiczeni w raju włoskiej dzielnicy uważali, że świat pod tym względem w
ogóle się nie zmienił. Gdy Lorenzo dziękował gospodyni za wyśmienitą kolację, natychmiast
wtrącił się jej mąż, mówiąc, że to zasługa wyrobów mięsnych A n -golinich.
Mamma uśmiechnęła się tylko i wstała, dając znak córkom, by pomogły jej posprzątać.
Towarzystwo rozdzieliło się. Kobiety zmywały i robiły kawę, mężczyźni rozmawiali.
Na zakończenie wieczoru wzniesiono toast na cześć Lorenza, po czym goście zaczęli się
rozchodzić. Przyjęcie się skończyło. Poppa ziewnął. Rano musiał wstać do pracy.
- Na mnie też czas - odezwał się Lorenzo.
- Ależ zostań jeszcze - zaprotestowała mamma. - My się już kładziemy, ale Elena zrobi
ci kawy.
- Tak, zostań - dodała słodko Helen. - Musimy pogadać. Rzucił jej ponure spojrzenie.
Młodsze siostry poszły spać. Mamma i poppa również wyszli. Helen ruszyła do ataku.
- Jesteś Lorenzo Martelli - powiedziała, zgrzytając zębami.
- Tak - przyznał.
- I byłeś nim przez cały czas?
- Cóż, to jest raczej stan permanentny.
- W hotelu też byłeś Lorenzo Martelli?
- Nie inaczej.
- I wtedy, kiedy mnie całowałeś?
- Przyznaję się do winy.
- Mimo iż wiedziałeś, że cię nie lubię?
- Nie lubiłaś faceta, który nie istnieje - zaprotestował. - To nie byłem ja.
- Owszem. Nie lubiłam Lorenza Martellego wtedy i nie lu-się go dziesięć razy bardziej,
odkąd wiem, że jest bezwstydnym łotrem pozbawionym honoru. Powiedzieć ci, co mam
ochotę z tobą zrobić?
- Lepiej nie.
- Podstępny pocałunek to czyn niegodny i gdyby poppa znał prawdę, skończyłbyś w
maszynce do mielenia mięsa.
- Nie, bo on chce, żebyś za mnie wyszła - rzekł niebacznie i szybko zawołał: - cofam to,
cofam! Cokolwiek zamierzasz zrobić, nie rób tego. Nie powinienem kraść ci całusa i jest mi
bardzo przykro, ale twoja uroda zawróciła mi w głowie...
- Ostrzegam cię, Martelli, nie obrażaj mojej inteligencji. Powinieneś się wstydzić.
Dżentelmen by lego nie zrobił.
- Nie jestem dżentelmenem - zaprotestował, uważając to za najlepszą linię obrony. - I
nigdy go nie udawałem.
- Pocałowałeś mnie podstępnie.
- Masz rację. Chcesz, żebym ci zwrócił tego całusa?
- Jeden krok w moją stronę i już nie żyjesz.
- Posłuchaj, ten pocałunek nie był laki jednostronny. Od-wzajemnilaś go.
- To kłamstwo! Za nic w świecie nie pocałowałabym takiego faceta.
- Przestań mówić o mnie w trzeciej osobie i nie wmawiaj mi. że nie wiem, kiedy kobieta
mnie całuje.
- To opinia eksperta? - spytała, sypiąc skry z oczu. - Masz duże doświadczenie w tej
materii?
Schował się za krzesło.
28
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
29
- Jakie takie - odparł nieostrożnie.
- Ha!
- Mogę spytać, co oznacza owo „ha"?
- Nie twoja sprawa.
- Myślisz, że nie wiem? Kiedy kobieta orientuje się. że mówi głupstwa, wykrzykuje
„ha!"
- Doprawdy? Zastanów się. Wszyscy na ulicy widzieli, jak się całujemy, więc sprawa
stała się publiczna. Nie mogę im powiedzieć, że nie znałam twojego nazwiska, bo okryłabym
hańbą moich rodziców, braci, siostry, siostrzeńców i bratanków, moich wujków i ciotki, ich
krewnych, przodków, kuzynów i wszystkich mieszkających na Sycylii. Co gorsza, matka
wyrywa się, żeby powiedzieć o tym ciotce Lucii w stanie Maryland, która oczywiście
powtórzy to ciotce Zicie w Idaho, a ta z kolei poinformuje Los Angeles. To sycylijska
rodzina. Dziś Manhattan, jutro cały świat. Czy zdajesz sobie sprawę - spytała z naci skiem -
że wszyscy spodziewają się, że wyjdę za ciebie?
- Nie ma sprawy. Zajmę się tym.
- Co?
- Przysięgam, że nigdy ci się nie oświadczę. Masz na to moje słowo, więc możesz czuć
się bezpieczna. Aby to udowodnić, powiem twoim rodzicom, że mi się nie podobasz.
- Po tym, co dziś widzieli?
- Dodam, że jesteś maniaczką całowania... nie! - Zdążył zrobić unik przed nadlatującą
książką, która z hukiem trzepnęła w ścianę.
- Precz - powiedziała.
- Nie powinniśmy się przedtem umówić? Oni na to liczą.
- Precz!
- Zostajesz tu na noc? - spytał w progu.
- Nie, wracam do siebie.
- Nie powinniśmy wyjść razem?
- Signor Martelli - wydyszała Helen - gdyby pan choć przez chwilę słuchał, wiedziałby
pan, że za ciasno nam razem w kosmosie, nie mówiąc o jednej taksówce.
- Wiem - odparł grobowym głosem - ale musimy zdobyć się na to poświęcenie.
- A kto będzie wiedział, czy pojechaliśmy razem, czy oddzielnie?
- Każdy, kto stoi w oknie.
Ten oczywisty fakt uderzył ją z mocą obucha.
- Czyli cała ulica - jęknęła. - Wezwę taksówkę.
Podał jej płaszcz, a ona ubrała się, godząc się z losem. Muszą pojechać razem, bo inaczej
zaczną się plotki.
Szczęściem taksówka zjawiła się szybko. Oboje zachowali się poprawnie. Lorenzo
podtrzymał ją, gdy schodzili po śliskich, oszronionych schodkach. Pozwoliła mu eskortować
się do ta-----ki i otworzyć przed sobą drzwi. Nie patrzyła w górę, ale czuła spojrzenia wielu
wścibskich par oczu.
Kiedy taksówka zniknęła za rogiem, mamma Angolini opuściła zasłonę w oknie sypialni i
westchnęła.
- Czy widziałeś, jak ją trzymał? Poppa był nieco pochmurny.
- A te hałasy przedtem?
- To nic wielkiego - zapewniła go. - Zwykłe przekoma-rzanki zakochanych.
- Może zatrzymamy się gdzieś na drinka i wszystko odkręcimy? - spytał w taksówce
Lorenzo.
- Nie ma co odkręcać - powiedziała lodowatym tonem. -Podwiozę cię do hotelu „Elroy" i
po sprawie.
- Rozumiem - zmartwił się. - Traktujesz mnie jak mrożonkę.
- Masz szczęście, że nie potraktowałam cię pięścią w szczękę.
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
31
30
LUCY GORDON
Wysunął szczękę i pogroził palcem.
- Daj spokój - mruknęła, próbując powstrzymać uśmiech Lorenzo był niemożliwy.
- Dalej. Walnij mnie, jeśli to ci pomoże.
Roześmiała się, zacisnęła dłoń w piąstkę i uderzyła go delikatnie. Kolejny błąd.
Pocałował ją w rękę.
Zaskoczył ją tym, przywołując wspomnienie poprzedniego pocałunku. Muśnięcie ustami
dłoni skojarzyło się jej z zetknie ciem ust. Musi stanowczo i oschle nakazać mu, by
natychmiast przestał.
Sęk w tym, że wcale nie czuła się stanowcza i oschła. Zalała ją fala gorąca.
Wpadła w panikę i w tej samej chwili on puścił jej rękę Poczuła niewytłumaczalny
smutek. Basta! Dość tego!
- Oto „Elroy" - powiedziała z ulgą. - Nie przejmuj się moimi rodzicami. Zadzwonię do
nich jutro i wyjaśnię, że już się więcej nie zobaczymy.
- A co z naszym ślubem? - spytał urażony.
- Powiem mammie, że się rozmyśliliśmy.
- Po tym, co widziała?
- Byliśmy nierozważni, ale po namyśle uznaliśmy to za błąd.
W półmroku wnętrza taksówki błysnęły w uśmiechu zęby.
- Co mianowicie?
- Brak rozwagi.
- Wcale mi to nie przeszkadza, więc moglibyśmy...
- Daruj sobie - parsknęła. - "tylko mamma dała się nabrać na twój chłopięcy wdzięk.
Mnie to mierzi.
- Tego się obawiałem - rzekł ponuro.
- Dobranoc, panie Martelli. Miło było pana poznać, życzę wielu sukcesów.
- Nieprawda, chciałaś ugotować mnie w oleju.
To uprzejma wersja.
W takim razie, panno Angolini, dziękuję za uroczy wieczór i mam nadzieję, że nasze
ścieżki skrzyżują się pewnego dnia. Uśmiechnęła się z wyższością.
- Nie, jeśli się o to postaram. Dobranoc, miłych snów. Obserwowała, jak wchodzi do
hotelu i znika. Właśnie tak,
powima unikać spotkania z nim. Podała kierowcy adres przy 77 East Street, gdzie
mieszkała razem z Dilys.
Przyjaciółka szykowała się właśnie do snu.
- Jak minął wieczór? - spytała. - Widziałam cię z ratownikiem. Jest niezły?
- Raczej nie - ziewnęła Helen. - Przystojny, ale bez wnę-Wręcz nudny.
Następnego ranka Jack Dacre wezwał Helen.
- Mam dla ciebie nowe zadanie - powiedział - a ponieważ widziałem, że ty i signor
Martelli przełamaliście lody, sądzę, że mój pomysł spodoba ci się.
- Tak? - Helen starała się zachować zimną krew.
- Chcę, żebyś się nim zaopiekowała. Jego angielski nie jest tak dobry, jak mi się w
pierwszej chwili zdawało. Zresztą sam
to przyznał. Bez trudu wysławia się jedynie w dialekcie sycylijskim, który ty znasz
również, więc zostaniesz jego tłumaczką. To pozwoli nam zorientować się w jego interesach i
wszyscy na tym dobrze wyjdziemy.
- Zwłaszcza Martelli - mruknęła mściwie Helen. Po chwili pukała do drzwi Lorenza.
Otworzyły się natychmiast. Weszła do środka. Lorenzo stał ukryty za framugą.
- Przestaniesz wreszcie udawać idiotę? - spytała trochę zła, a trochę rozbawiona.
32 LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 33
- Cieszę się, że cię widzę.
- Co to za sztuczki? Udajesz, że nie znasz angielskiego.
- To prawda. - Zrobił głupią minę. - Me no spikka da En glish.
Próbowała zachować kamienną twarz, ale ciężko było utrzy-m a ć " powagę, gdy iskierki
w jego oczach skłaniały do swawol nych myśli.
- Mam się tobą zaopiekować - oznajmiła. - Czy moglibyśmy omówić dzisiejszy
program?
- Może oprowadzisz mnie po mieście?
- Panie Martelli, jestem zajętą kobietą.
- OK, OK - powiedział z rezygnacją - zawsze warto spróbować. To jest lista miejsc, do
których muszę pojechać. Kilku restauracji.
- Ale żadna z nich nie jest włoska - zauważyła, przegląda jąc listę.
- O to właśnie chodzi. Włosi od dawna wiedzą, że produkty Martellich są najlepsze.
Jako Sycylijka powinnaś...
- Lorenzo...
- Przepraszam, nie chciałem. Chodźmy już.
W ciągu następnych godzin zaczęła nabierać dla niego szacunku. Lorenzo miał
nieprzeciętny talent handlowy. Najpierw ujmował klientów osobistym wdziękiem, a potem
rzucał ich na kolana jakością swoich towarów. Do wieczora zebrał mnóstwo zamówień.
Obiecał zrealizować je już nazajutrz, bo przezornie wynajął magazyn, który wypełnił
produktami Martellich.
- Jestem wykończony - jęknął po ostatniej rozmowie. -Wejdźmy tu i odpocznijmy.
Zapadł zmierzch, a odbijające się w wodzie światła zauroczyły Helen, mimo iż
przywykła do takich widoków. Ale dziś jej zmysły były jakby wyostrzone, kontury wydawały
się wyrazistsze, a kolory jaskrawsze.
Czuła się świetnie. Spędziła miły dzień w uroczym towarzystwie, bo kiedy Lorenzo nie
robił z siebie durnia, stawał się zabawny. Doszła do wniosku, że ostatnio za dużo pracowała. a
za mało się śmiała.
- Mam wrażenie, jakbym w jeden dzień odwalił robotę za caly tydzień - zauważył.
- Ja również.
- Nie powinienem tak cię eksploatować.
- Racja, miałam służyć ci jedynie jako tłumaczka.
- Kiedy ja nie potrzebuję tłumacza - rzekł niewinnie.
- Nie, ale potrzebujesz parobka - zapisz to, podkreśl tamto, podaj...
Przesłał jej całusa.
- Robisz najlepsze notatki. Wrzućmy je do komputera, póki jeszcze zachowaliśmy
jasność umysłu. - Wyciągnął laptop
i przyjrzał się karteczkom. - Nie mogę cię rozczytać.
- Sama to wpiszę, tylko daj mi coś zjeść, zanim zemdleję z głodu.
Kelner przyniósł kartę. Lorenzo zamówił drinki, a gdy zostali sami, bardzo się ożywił.
- To wegetariańska restauracja. O to mi właśnie chodziło. Spróbujemy tylu dań, ile
zdołamy i zobaczymy, co tu można poprawić. - Zaczął czytać menu, komentując fachowo
każdą pozycję.
Podano drinki i Helen, popijając, stukała w skupieniu w klawisze. Gdy podniosła głowę
znad klawiatury, Lorenzo zamówił już jedzenie.
- Nie zdążyłam niczego wybrać - zaprotestowała. Zrobił zakłopotaną minę.
- Rzecz w tym, że skoro mieliśmy spróbować jak najwięcej. to...
- Zamówiłeś dla mnie to, na co ty miałeś ochotę?
34 LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
35
- NO CÓŻ...
- To samo robi zawsze mój ojciec - zdenerwowała się.
- Ale różnica jest zasadnicza. Twój ojciec jest staroświeckim patriarchą, ja działam ze
szlachetniejszych pobudek.
- Mianowicie?
- Robię na tym pieniądze.
Nie sposób było go przegadać. Wzruszyła ramionami, ale na jej ustach pojawił się lekki
uśmiech.
- Jeśli chodzi o twojego ojca - podjął przy zakąskach - zaczynam rozumieć, co masz na
myśli. Delikatnie rzecz ujmując, jest tradycjonalistą.
Helen skinęła głową.
- Na swój sposób poppa jest cudowny. Uprzejmy, pracowity, dba o rodzinę. Ale w
zamian zastrzega sobie prawo do podejmowania poważnych decyzji. Mamma nie ma nic do
gadania, Calkiem jak twoja - dodała przewrotnie.
- Wcale nie - odparł poważnie. - Miałem dziewięć lal. kiedy zginął ojciec, ale pamiętam
go doskonale. Nigdy nie zwracał się do żony tak szorstko jak twój.
- I tak nie wyjdę za ciebie, Martelli.
- Powiedz to ojcu - uśmiechnął się. - Przez cały wieczór zastanawiał się nad prezentem
ślubnym.
- Sam mu to powiedz. Jesteś mężczyzną, autorytetem, w obliczu którego milkną
kobiety.
- Kto, ja? - spłoszył się.
- Tak, ty. Jesteś mężczyzną czy mięczakiem?
- Mięczakiem - zgodził się. - Tak jest bezpieczniej.
- Zatem nie wyjaśnisz tego memu ojcu? - Zaśmiała się.
- Za to ty odmówisz wyjścia za mnie, byle tylko zrobić mu na złość.
- Jest mnóstwo innych powodów - zapewniła go. Udał zadowolonego.
- No to jestem bezpieczny!
- Zjadaj przystawki - ponagliła go. - Zaraz podadzą główne dania i nie mogę się wprost
doczekać, by przekonać się, co w moim imieniu zamówił władca stworzenia.
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 37
ROZDZIAŁ TRZECI
Następnym daniem była fasolka z przepyszną sałatką z karczochów.
- A twoje siostry? - spytał Lorenzo, napełniając kieliszki lekkim winem. - Czy są
podobne do ciebie?
- Nie - odparła, uświadamiając sobie nagle całą złożoność sytuacji. - Oczywiście, kłócą
się czasem z mammą i poppą, ale to normalne konflikty dorastających dzieci z rodzic