16901
Szczegóły |
Tytuł |
16901 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16901 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16901 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16901 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Christina
Dodd
Faworyt
prze�o�y� Piotr Maksymowicz
Warszawa 2005
ROZDZIA�
Szkocja, 1800
Kto� przyk�ada� mu n� do gard�a
Ian Fairchild gwa�townie obudzi� si� z g��bokiego snu. Le�a� spokojnie z zamkni�tymi
oczami, oddychaj�c r�wno w tej parodii wypoczynku.
Kto� przyk�ada� mu n� do gard�a - ju� nie po raz pierwszy - lecz tym razem da� si�
zaskoczy�. Jeszcze nie zd��y� zrobi� sobie wrog�w w Szkocji. Przyby� dopiero dzisiaj i
odszuka� ojca, jedynego cz�owieka w tym kraju, kt�ry z ch�ci� by go zabi�, jednak by� zbyt
chory, �eby wsta� z ��ka.
Kt� wi�c zakrad� si� do jego komnaty w samym �rodku nocy?
Ostro�nie rozchyli� powieki i spojrza� w twarz ducha.
Pi�kny duch kobiety, jak mu si� zda�o, pe�en gwa�townej determinacji.
Otworzy� szerzej oczy.
- Ale z ciebie idiota, Ian - powiedzia� na g�os, nie widz�c nic z�ego w rozmawianiu z
duchem. Brzmienie w�asnego g�osu podzia�a�o na� uspokajaj�co. - To tylko sen. - Na
poparcie tej tezy pr�bowa� si� poruszy�.
To jednak okaza�o si� niemo�liwe. Duch siedzia� mu na piersi i mia� nad nim pe�n�
w�adz�.
1
Przypuszcza�, �e to typowy przebieg wydarze� we �nie. Gdyby tylko to ostrze,
przystawione do jego gard�a, nie by�o takie zimne, takie realistyczne. Gdyby tylko nie czu� si�
tak... dziwnie: wci�� zaspany, ale dziwnie zrelaksowany, mimo �wiadomo�ci gro��cego
niebezpiecze�stwa.
Zamruga�, koncentruj�c wzrok na duchu. Kosmyki w�os�w zwisa�y bez�adnie z g�owy
kobiety. Mia�a kanciaste rysy twarzy - kwadratow� szcz�k�, mocno zaznaczone ko�ci
policzkowe, szerokie usta. Jej oczy i brwi unosi�y si� sko�nie do g�ry, zadarty nos ko�czy� si�
szpiczastym czubkiem. By�a to twarz fascynuj�ca, twarz pe�na charakteru i pewno�ci siebie. I
wcale niepodobna do ducha.
- Wiem, kim jeste�. Ty nie �yjesz. Jeste� lady Alanna. Obiema d�o�mi �ciska�a r�koje��
no�a. Widzia� to
k�tem oka, poczu�, jak zadr�a�y na d�wi�k jej imienia.
Na kr�tk� chwil� strach przywr�ci� mu jasno�� my�lenia. Czubek tego
wyimaginowanego no�a by� niezwykle dobrze naostrzony.
- Ostro�nie. Przecie� nie chcemy, aby wydarzy� si� jaki� krwawy wypadek.
- �aden wypadek. - M�wi�a ochryp�ym g�osem z domieszk� zadziornego, szkockiego
akcentu. Brzmia�o to bardzo realistycznie.
By� to najbardziej � y w y sen w jego �yciu.
- Lady Alanna. Nie s�dzi�em, �e ci� spotkam. Jeste� pi�kniejsza ni� na portrecie.
- Komplement od Fairchilda. - Ostrze mocniej przywar�o do jego szyi. - Ceni� go tak, jak
na to zas�uguje.
Ironiczna, rozwa�na, a zarazem pi�kna. Na obrazie zosta�a sportretowana jako
dziewczynka u progu doros�o�ci, wypatruj�ca dnia, gdy odziedziczy dw�r
6
Fionnaway. Jednak w przededniu swoich siedemnastych urodzin znik�a i od tamtej pory
nikt jej nie widzia�.
Magia snu sprawi�a, �e teraz Alanna zjawi�a si� przed nim jako doros�a kobieta. �wieczka
u wezg�owia ��ka o�wietla�a jej ostre rysy i pe�ne kszta�ty. W�osy l�ni�y p�omienn� rudo�ci�,
a wielkie oczy barw� morza przed nadci�gaj�cym sztormem.
Jednak przypatrywa�a mu si� ostro�nie, tak jak patrzy si� na wilka w potrzasku.
Ca�kiem zasadnie. M�g� by� niebezpieczny, cho� sama nie zdo�a�a si� o tym przekona�.
Ta przezorno�� wynika�a ze znajomo�ci jego ojca, a tak�e z zas�u�onej reputacji, jak� cieszyli
si� Fairchildowie. Cz�onkowie jego rodziny byli r�wnie s�awni jak Bor-giowie - i to z tych
samych powod�w. Kierowa�a nimi ��dza bogactwa i w�adzy. �adne morderstwo nie by�o
ohydne, o ile pope�niano je w imi� fortuny Fair-child�w.
Ka�dy, kogo napotka� tego dnia, uwa�nie mu si� przygl�da�, czekaj�c, a� zrzuci mask�
uprzejmo�ci i oka�e si� r�wnie godny pogardy, jak jego ojciec. Przynajmniej dzisiaj uda�o mu
si� przywo�a� te warto�ci, kt�re wpoi�a mu matka. Lecz lady Alan-na i mieszka�cy
Fionnaway mieli prawo traktowa� go z rezerw�; czasami krew Fairchild�w bra�a g�r�.
Na przyk�ad teraz ogarn�o go niemal�e nie daj�ce si� opanowa� pragnienie, �eby
krzykn�� �buu". Powstrzyma� go jedynie ten n�, trzymany nerwowym, obur�cznym
chwytem.
- Wydajesz si� niespokojna. Co si� sta�o, moja s�odka damo?
- Mia�e� spa�.
- Mam lekki sen.
- Tak, ale dym powinien by�...
7
- Powinien by� co? - Nagle wr�ci�a mu zdolno�� normalnego my�lenia. Spostrzeg�
delikatn� mgie�k�, kt�ra otacza�a jej posta�. Poczu� tak�e wo�, z kt�r� ostatnio mia� styczno��
w Indiach. Haszysz. Kto� pr�bowa� go u�pi�.
Pomy�la� o kobiecie, kt�ra przyciska�a kolano do jego piersi. To ona usi�owa�a go
zamroczy� i bardzo dobrze wykona�a to zadanie. Naprawd� by� zamroczony.
W zakamarku m�zgu, kt�ry zachowa� jeszcze zdolno�� analizowania, zamajaczy�o mu
kilka my�li. W przesz�o�ci pr�bowa� ju� haszyszu. Wkr�tce wr�ci mu w�adza w ko�czynach,
a jeszcze szybciej odzyska zdolno�� odr�niania fantazji od rzeczywisto�ci. Gdy powietrze
stanie si� czystsze, on te� odzyska zdolno�� jasnego my�lenia, a zjawa -je�li pozostanie na
swoim miejscu - r�wnie� b�dzie wdycha� resztki dymu i sama ulegnie zamroczeniu.
Przysz�o mu do g�owy pytanie: - Czy duchy oddychaj�?
-Nie.
Jednak jej pier� unosi�a si� i opada�a. Wi�c kobieta nie by�a duchem. Z zadowoleniem
stwierdzi�, �e znowu my�li logicznie, lecz zarazem zda� sobie spraw� z jeszcze jednego faktu.
Skoro nie by�a duchem, wi�c i n�, kt�ry przystawia�a mu do gard�a, musia� by� prawdziwy.
- Ty chcesz mnie zabi� - powiedzia� zdumiony. Wpatrywa�a si� w niego stalowym,
nieruchomym
wzrokiem.
- To ca�kiem dobry pomys�.
- Dla kogo? Nie dla mnie. - Pr�buj�c wykona� gest, stwierdzi�, �e mo�e porusza�
czubkami palc�w. Zatrzyma� t� informacj� dla siebie.
Gdy k�ad� si� spa�, naci�gn�� przykrycie a� pod szyj�, by si� uchroni� przed przeci�gami.
Zaci�-
8
gn�� te� zas�ony wok� �o�a. Teraz by�y rozsuni�te, wpuszczaj�c do �rodka �wiat�o i dym
z paleniska. Ca�ym ci�arem przygniata�a narzut� do jego cia�a. Jednak by�a lekka, wiotka - i
nie stanowi�aby zagro�enia, gdyby m�g� wykorzysta� si�� swoich mi�ni.
- Dlaczego dobra, s�odka lady Alanna, o kt�rej s�u�ba �piewa hymny, chcia�aby kogo�
zamordowa�?
- Jeste� nic niewartym Fairchildem, darmozjadem, kt�ry przyby�, aby zagrabi�
Fionnaway. A ja jestem pani� Fionnaway, odpowiedzialn� za opiek� nad tym maj�tkiem, i nie
pozwol�, aby� go zbezcze�ci�.
Spojrza� na ni� tak ostro, �e a� si� wyprostowa�a. Co by�o ca�kiem zrozumia�e, bo gdyby
umia�a czyta� jego my�li, wiedzia�aby, jakie niebezpiecze�stwo wynik�o z wypowiedzianego
przez ni� oskar�enia.
Oczekiwa� jej wzgardy, a sam lekcewa��co traktowa� ludzi takich jak ona, kt�rzy
dorastali ze �wiadomo�ci�, gdzie jest ich miejsce. Przez ostatnich siedem lat szuka� swego
domu po ca�ym �wiecie, lecz nigdzie nie osiad� na d�u�ej ni� miesi�c lub dwa, zanim
przyp�yw rozgoryczenia pcha� go w dalsz� drog�. Do Londynu, gdy wzywa�y interesy. Do
Indii, do Ameryki, do coraz bardziej egzotycznych miejsc.
A teraz wezwanie ojca sprowadzi�o go do tego przytulnego, prozaicznego Fionnaway,
gdzie stare zamkowe mury schodzi�y si� z przepa�ci� nad zachodnim wybrze�em morza. Tb,
co kiedy� by�o warowni�, gdzie mieszkali szlachetni MacLeodowie, z biegiem czasu powoli
przerodzi�o si� w dw�r, kt�ry nie by� ani tak stylowy, ani wygodny jak dw�r Fairchild�w w
Sussex, a ju� na pewno nie tak ciep�y. Z okien Fionnaway wida� by�o wszystko - pola, ��ki,
wszystko do granicy odleg�ego lasu. Ian wiedzia� o tym, bo ju� wcze�niej spojrza�.
9
Spojrza� tak�e na zach�d, gdzie ujrza� ca�e mile piaszczystych pla�, oddzielonych
granitowymi ska�ami. �ami�ce si� fale uderza�y odwiecznym rytmem, kt�ry przywo�ywa�
jego imi�. Ian, Ian... W tych falach s�ysza� echo g�osu swojej matki.
Nienawidzi� morza, lecz mimo jego przyt�aczaj�cej blisko�ci wiedzia�, �e czas
d�ugotrwa�ych poszukiwa� dobieg� ko�ca. Fionnaway zaspokaja�o pe�n� gwa�townych
poryw�w t�sknot� jego duszy. A wkr�tce stanie si� jego w�asno�ci�.
Jego, a nie lady Alanny, czy to pod postaci� ducha, czy te� �ywej kobiety. Ta ziemia
b�dzie jego.
- Ty opu�ci�a� Fionnaway - zarzuci� jej.
- Nieprawda! - Umy�lnie ca�ym ci�arem opar�a si� na jego mostku.
Ko�ciste kolano pozbawi�o go tchu, lecz nie zwraca� na to uwagi- W jego �y�ach wci��
kr��y� narkotyk. Gdy tylko m�g� znowu oddycha�, wyrzuci� z siebie prawd�, nie zwa�aj�c na
konsekwencje.
- By�a� s�aba. Umar�a�. Gdyby� nadal tu by�a, mog�aby� zachowa� Fionnaway dla siebie.
To zwyci�zca bierze �upy. - U�miechn�� si� zawadiacko, z w�a�ciwym dla Fairchild�w
urokiem. - A zwyci�zc� jestem ja.
- Nigdy! - Nachyli�a si� do jego twarzy, d�gaj�c go w krta�. - Nigdy nie zostawi�
Fionnaway ani tobie, ani nikomu z twoich.
Czuj�c uk�ucie i sp�ywaj�c� po szyi krew, zrozumia�, �e lepiej b�dzie zamilkn��. Gdyby
jej wzburzenie jeszcze wzros�o, m�g�by wkr�tce za�piewa� w anielskim ch�rze, lub te�
sp�on�� w piekielnym ogniu.
Z cichym j�kiem zamkn�� oczy i postanowi� si� uspokoi�. Jako� nie wierzy�, by lady
Alanna, nawet pod postaci� ducha, mia�a do�� odwagi, by zabi� �pi�cego cz�owieka. Je�li
dopisze mu szcz�cie, to
10
w og�le zabraknie jej odwagi, cho� powinien przesta� prowokowa� j� swoimi
zgry�liwo�ciami.
Le��c bez ruchu poczu�, jak nacisk ostrza na jego szyj� s�abnie. Poruszy� si�, aby
zniwelowa� nieco nacisk jej cia�a na swoj� pier�.
- Co si� dzieje?
- Giowa mnie boli. Przytkn�a d�o� do jego czo�a.
- Nie masz gor�czki.
- To dym - zakaszla� �a�o�nie.
- Rano we� kor� wierzbow�... - Urwa�a, jakby przypomnia�a sobie, �e przecie� rano on
ju� nie b�dzie �y�.
- Dlaczego chcesz zabi� w�a�nie mnie? - Odzyska� czucie w palcach st�p. Zgi�� je i
niepostrze�enie zacisn�� d�onie. - M�j ojciec jest tutaj od pi�ciu lat. Dlaczego nie jego?
- Po co mordowa� cz�owieka, kt�ry i tak umiera? - rzuci�a, nie owijaj�c w bawe�n�,
zapewne pod wp�ywem unosz�cej si�, narkotycznej mgie�ki.
- Umiera. - �an przetrawi� to s�owo i zrozumia�, �e jest prawdziwe. Ju� wcze�niej dozna�
szoku na widok ojca. Stary Les�ie z trudem trzyma� si� prosto w pozycji siedz�cej. Z jego
p�uc wydobywa� si� bulgot zalegaj�cych tam p�yn�w; by� tak opuchni�ty, �e sk�ra
na czubkach palc�w schodzi�a mu p�atami, Ian nigdy nie s�dzi�, �e ujrzy jednego ze
wspania�ych Fairchild�w w takim stanie, a zw�aszcza swojego ojca. Wszechmocnego ojca,
kt�rego okrucie�stwo obros�o ju� legend�. Lecz gdy ten duch, ta kobieta, m�wi�a o tym z ta-
kim przekonaniem... to dawa�o do my�lenia.
- Sk�d o tym wiesz?
- Kr��� plotki w�r�d... anio��w.
M�wi�a z przekonaniem. Otworzy� oczy i spojrza� na ni�. Mia�a zbyt szerokie usta, jakby
zapraszaj�ce m�czyzn�, by je zbada� swoimi wargami i przekona�
11
si�, czy jej ostry j�zyk da si� os�odzi� nami�tno�ci�. Jej za du�a, podniszczona suknia
by�a pomarszczona na w�skiej talii, piersi wypycha�y kremowy dekolt. Patrzy�a na niego
ogni�cie, wyzywaj�co.
Niebia�ska? Nie. Lady Alanna nie by�a anio�em. Wiedzia�, �e je�li ma racj�, ona go
zabije, lecz mimo to spyta�: - Otru�a� go?
Cofn�a si�.
-Nie!
W porz�dku, uwierzy� jej. Lecz...
- Czy kto� inny zrobi� to dla ciebie?
- Nikt nie otru� twego ojca. Umiera, poniewa�... To wahanie przyku�o ca�� jego uwag�.
- Poniewa�?
- Pan Fairchild odwiedzi� t� cz�� Szkocji przed laty. - Wiedzia�a o tym bez w�tpienia.
- Trzydzie�ci pi�� lat temu. - Trzydzie�ci pi�� lat od chwili, gdy Ian by� pocz�ty. - Chyba
nie chcesz powiedzie�, �e wtedy zarazi� si� chorob�!
- Niczego nie musz� ci m�wi�. To ja mam n� w r�ku.
Fakt. Jednak�e wiedzia�a lub te� podejrzewa�a co� na temat choroby jego ojca. Pod
nieruchomym spojrzeniem Iana zacz�a si� wierci� z poczucia winy.
- Musz� ci� zabi�. Nie mam wyboru. - M�wi�a tak, jakby k��ci�a si� sama z sob�. - Stary
Fairchild powiedzia�, �e jeste� wi�kszym �otrem ni� on sam.
Zaskoczony Ian patrzy� na ni� w milczeniu, a po chwili wybuchn�� niekontrolowanym
�miechem.
- Ciii, - Wyd�a doln� warg� jak nad�sane dziecko. - Co ci� tak rozbawi�o?
- Po prostu... - Nabra� powietrza i znowu parskn�� �miechem. - W �yciu nie zna�em
nikogo, kto wierzy�by cho� w jedno s�owo mojego ojca. A teraz to musi by� osoba, kt�ra z
tego powodu chce mnie zabi�.
12
- Ciii. - Obla�a si� rumie�cem, lecz zerkn�a w stron� drzwi. - Kto� us�yszy.
Widzia� wyra�nie, �e nie lubi�a, gdy kto� si� z niej wy�miewa�, jednak nie potrafi� si�
powstrzyma�. Po prostu nie dowierza�. - M�j ojciec to najwi�kszy k�amca na Wyspach
Brytyjskich - zahucza� - a ty mu wierzysz!
- Cicho b�d�!
W jednej chwili jego rozbawienie znik�o.
- Jak na ducha bardzo si� obawiasz, �e kto� ci� z�apie. - �miech pom�g� mu oczy�ci�
p�uca, tchn�� we� wi�cej energii. Jednym szybkim ruchem zrzuci� j� z siebie. - A tymczasem
to mnie powinna� si� obawia�.
Zgramo�i�a si� z ��ka. N� po�ecia� gdzie� na pod�og�. Odrzuci� derk� i stan�� na
materacu.
-Jeste� nagi!
Spojrza� na ni� z g�ry i sam si� zdziwi�, jak m�g� pomy�le�, �e ta ma�a, rozsierdzona
cwaniara nie jest stworzeniem z krwi i ko�ci. Teraz wyda�a si� zaszokowana niczym
dziewica, czego raczej nie spodziewa� si� po kobiecie gotowej dokona� morderstwa. A jednak
siedzia�a na pod�odze z sukni� podci�gni�t� do kolan, ods�aniaj�c kszta�tne �ydki i spogl�da�a
na jego g�ruj�c� posta� - a tak�e stercz�c� erekcj� -z wyrazem zdumienia i niesmaku.
- Tak, jestem.
- Jeste�... jeste�...
- Podniecony? - Nie mia� nic przeciwko obna�aniu si�, lecz jednak troch� za bardzo sobie
folgowa�, stoj�c tak wysoko, podczas gdy dziewczyna siedzia�a na pod�odze. Ostro�nie zszed�
z ��ka, niepewny, jak zachowaj� si� jego mi�nie. - Mo�esz si� podawa� za ducha, ale ja nim
nie jestem i z rozkosz� poddam si� wszelkim fizycznym ��dzom dost�pnym m�czy�nie.
13
Cofn�a si�, nie zmieniaj�c pozycji.
- Po prostu zdumia�am si�, �e jaki� Fairchild jest w stanie podda� si� fizycznej ��dzy.
Co mia�a na my�li? Co mia�a na my�Ji, szydz�c z niego swoim u�mieszkiem?
Rozz�oszczony, rzuci� si� na ni� i zrozumia�, �e jednak nie odzyska� jeszcze pe�ni si�.
Jedno kolano ugi�o si� pod nim, a� uderzy� w kraw�d� nocnego stolika, kt�ry przewr�ci� si�
razem z nim, wywo�uj�c raban po�r�d nocnej ciszy.
Tymczasem ona skuli�a si�, przetoczy�a po pod�odze i stan�wszy na nogi, pr�bowa�a
pobiec do drzwi.
- Koniec tych zabaw, smarkulo. Wracaj tu natychmiast. - Chwyci� jej sp�dnic�, a po
chwili zorientowa� si�, �e trzyma w d�oni kawa�ek poszarpanej bawe�ny. Bo�e, czy ta
dziewczyna nosi szmaty?
Skoczy� ponownie, lecz ona zd��y�a ju� pochwyci� n� i obr�ci�a si�, by stawi� mu
czo�o.
- Je�li si� zbli�ysz, przysi�gam, �e wbij� ci go w serce.
Nie by�a w stanie zamordowa� go z zimn� krwi�, wydawa�a si� jednak przestraszona i na
tyle zdesperowana, �eby go teraz zabi�. Trzyma�a n� jak osoba, kt�ra potrafi celnie nim
wymierzy� i rzuci�.
- Dobrze, - Uni�s� puste d�onie, gdy tymczasem ona wycofa�a si� w stron� drzwi. - Nic
nie zrobi�.
- Pewnie, �e nie. - Si�gn�a za plecy po klamk� i otworzy�a drzwi. - Zostaniesz dok�adnie
tam, gdzie jeste�. - Przest�puj�c przez pr�g, spojrza�a na� jeszcze raz, omiataj�c wzrokiem
jego cia�o i zatrzymuj�c si� na oczach.
W my�lach obieca� sobie - odnajdzie j�. Jakim� sposobem j� odnajdzie. Zadr�a�a, po
czym trzasn�a drzwiami.
14
Kln�c, chwyci� szlafrok, pobieg� do drzwi, otworzy� je jednym szarpni�ciem i spojrza� w
korytarz. Znik�a jak duch, kt�rego udawa�a. Ruszy� korytarzem, wo�aj�c s�u��cego i
gospodyni�.
- Panie Armstrong! Pani Armstrong! - Wszed� do g��wnego holu. W ca�ym domu zacz�y
p�on�� �wiat�a, gdy s�u�ba w po�piechu zrywa�a si� z ��ek. Trzaska�y drzwi, s�ycha� by�o
odg�osy biegaj�cych st�p. Ian nas�uchiwa� okrzyku, kt�ry oznacza�by, �e kto� j� zobaczy�, �e
lady Alanna wr�ci�a, lecz jego uszu dobiega�y jedynie szarpane strz�pki rozm�w. -
Armstrong! - wrzasn�� sfrustrowany.
S�u��cy po�piesznie bieg� korytarzem, naci�gaj�c przez g�ow� koszul�.
- Co si� sta�o, panie Fairchild?
- Widzia�em lady Alann�. Czy kto� inny j� widzia�?
Pani Armstrong stan�a za m�em w nocnym czepku i szlafroku, za jej plecami za�
pozostali s�u��cy, w r�nym stadium wk�adania przyodziewku, Ian spostrzeg�, jak wymieniaj�
mi�dzy sob� spojrzenia.
- M�wi� wam, �e by�a w mojej sypialni - powiedzia� mo�liwie najbardziej
przekonuj�cym tonem.
Mimo to odpowiedzia� mu pomruk niedowierzania.
- Upi� si� - mrukn�� kto�.
- Panie, lady Alanny nie ma ju� w�r�d nas - powiedzia� uspokajaj�co Armstrong. -
Widzia� pan dzi� jej portret i mo�e si� panu przy�ni�...
- M�wi� wam, �e by�a u mnie. - Potrz�sn�� d�oni�, w kt�rej trzyma� strz�pek jej sukni.
Patrzyli, nic z tego nie rozumiej�c.
- Wi�c to pewnie jej duch - rzek�a pani Armstrong. - Zastanawia�am si�, kiedy wr�ci.
15
M�� odwr�ci� si� do niej. - Nie b�d� g�upia, kobieto. Tu nie ma �adnego ducha.
- A je�li jest... - Ian dotkn�� swojej szyi, po czym wyci�gn�� poplamione krwi� palce - to
duch ten nie�le si� sprawi�, pr�buj�c poder�n�� mi gard�o.
Wtem za plecami us�ysza� jakie� rz�enie i g�o�ny �omot. Odwr�ciwszy si�, ujrza� ojca,
kt�ry le�a� rozpostarty na pod�odze, prawie nieprzytomny. Gdy Ian podbieg�, us�ysza� jego
�wiszcz�cy g�os.
- Nie pozw�l, �eby po mnie wr�ci�a. Prosz�, ulituj si�, nie pozw�l jej mnie zabi�.
*
Ogromne, niespokojne, pot�ne morze rozbija si� o zachodnie wybrze�e Szkocji. Odn�a
l�du wdzieraj� si� w wod�, pr�buj�c chwyci� wieczno�� i przegrywaj�c z nieustaj�cym
naporem fal Wiatr podrywa s�on� wod� i niesie j� wysoko, ku wy�ynom, gdzie mgie�ka unosi
si� nad stoj�cymi ska�ami, niczym jedwab opinaj�cy najpi�kniejsze damy. M�czy�ni i kobiety,
obcy w dzikich wzg�rzach, zgubili si� po�r�d tej mg�y, by nigdy nie wr�ci�, za� wok�
torfowych ognisk opowiada si� historie o mistycznych stworzeniach, kt�re znajduj� szcze-
g�ln� rozkosz, sprowadzaj�c na manowce przypadkowych podr�nych. W szkockich wy�ynach
mieszkaj� czarodziejki i elfy.
M�wi si�, �e r�wnie� wied�my.
16
ROZDZIA�
- To wied�ma, panie.
Powiew bryzy znad oblanego blaskiem s�onecznym morza rozchyla� poty peleryny Iana
Fairchilda, id�cego w kierunku stajni. Wiatr targa� jego w�osy, rozwiewa� ko�ce apaszki.
- Nie jestem cz�owiekiem daj�cym si� ponie�� wyobra�ni, ale zaniedba�bym swoich
obowi�zk�w, gdybym nie powiedzia� panu, �e to z�a wied�ma. - Armstrong przebiera� szybko
kr�tkimi nogami, by dotrzyma� kroku �anowi. - Na jej widok j�czmie� wi�dnie na polu. Ona
pr�dzej wywo�a kurzajki ni� je wyleczy, no i co zrobi�a Kenniemu!
Ian rzuci� mu spojrzenie.
- Kowalowi?
- Nie inaczej. Rzuci� w ni� kawa�kiem �elaza, bo wied�my nienawidz� �elaza, a ona
rzuci�a na� przekle�stwo. - Doszli do podw�rza stajni. - A moja kobieta m�wi, �e pani
Kennie m�wi, �e od tamtej pory przesta� by� prawdziwym m�czyzn�.
Ian od razu zrozumia�.
- W miejsce �elaznego pr�ta ma teraz wygi�t� podkow�, co?
Armstrong smutno pokiwa� g�ow�.
- Bardzo brzydko wygi�t�.
Ian us�ysza� jaki� krzyk i po chwili ujrza� dw�ch ch�opc�w, kt�rzy z ca�ej si�y
przytrzymywali wodze jego konia. Podszed� do nich szybko, chwyci� cugle i spojrza�
ogierowi w oczy.
- Je�li chcesz si� si�owa�, wybierz kogo� swojego wzrostu. Bardzo ch�tnie s�u�� ci swoj�
osob�.
17
2
Ko� prychn�� i uspokoi� si�. Ch�opcy wgramolili si� na ogrodzenie, Ian potar� Tocsina po
pysku.
- �liczny jeste�. - Szybko wskoczy� mu na grzbiet. - Armstrong, pierwszej nocy po
przybyciu do Fion-naway widzia�em ducha.
Armstrong zadr�a� na wspomnienie o nocnym pojawieniu si� lady Alanny.
- W�a�nie, a od tamtej pory s�u��ce boj� si� same schodzi� do piwnic.
- Mia�em do czynienia ze z�em od dnia, kiedy zamieszka�em z moim ojcem. Wiem, jak
sobie poradzi� ze zwyk�� wied�m�.
- Nie w�tpi�, panie, lecz musi pan zadba� o jej przychylno��. Prosz� obieca�, �e b�dzie
pan chowa� si� w domu przed nastaniem zmroku.
- A c� takiego ona gotuje noc�? - Ian na�o�y� r�kawiczki, �ciskaj�c konia kolanami, by
utrzyma� nad nim kontrol�.
- W�a�nie noc� ona zmienia swoj� posta�. Przeistacza si� z okropnej starej baby w pi�kn�
kobiet�, kt�ra zniewala wszystkich m�czyzn, jacy na ni� spojrz�.
- Niech lepiej trzyma sw�j z�y wzrok z dala od mojej m�sko�ci, bo nie b�dzie mia�a ze
mnie po�ytku jako z niewolnika. Powiedziano mi, �e to najlepsza znachorka w Fionnaway,
wi�c przyjdzie, by ul�y� w cierpieniach memu ojcu.
- A jaki� g�upiec wys�a�by Anglika do szkockiej wied�my? - mrukn�� Armstrong.
- C� - Ian pochyli� si� w siodle. - To by�a twoja �ona.
U�miechn�� si�, widz�c os�upienie Armstronga, potem rzuci� jakie� s��wko Tocsinowi i
ruszy� w drog�. Mia� w pami�ci dok�adne wskaz�wki dotycz�ce miej-
18
sca, gdzie znajduje si� dom wied�my. W g��bi serca cieszy� si� jak cz�owiek, kt�ry
ucieka z wi�zienia.
Od momentu jego przyjazdu ksi�yc osi�gn�� pe�ni�, potem znowu zblad�. W tym czasie
Leslie Fair-child og�osi� Iana swoim dziedzicem, za� Ian dok�adnie obejrza� ka�dy skrawek
maj�tku. Teraz jednak marzy�, by znale�� si� z dala od dworu, od boja�liwej s�u�by, a przede
wszystkim od ojca.
Dla tej chwili zrobi�by wszystko, nawet odwiedzi�by wied�m�.
Jej chatka znajdowa�a si� g��boko w lesie, mia�a kryty strzech� dach i obro�ni�te mchem
�ciany. W ogrodzie mieni�y si� kwiaty, niewielka szopa na skraju polany pe�na by�a drewna
na opa� i zadbanych klatek z kr�likami. Kurczaki dzioba�y traw�. W palenisku na zewn�trz
trzaska�y p�on�ce polana, a z �elaznego kot�a unosi� si� intensywny aromat. Obrze�e studni
wy�o�one by�o kamieniami - mo�e by�a to magiczna studnia, Ian patrzy� na to wszystko i
zastanawia� si�, czy mo�e znalaz� niew�a�ciw� chat� w nie tym, co trzeba, lesie.
Wtedy przez otwarte drzwi wysz�a wied�ma.
Mia�a na sobie brunatny samodzia�. Jej jedno rami� by�o zdeformowane garbem, a
obwis�e piersi si�ga�y paska, kt�rym przewi�za�a grub� tali�. Gdy sz�a, s�ycha� by�o
pobrz�kiwanie zwisaj�cych na sznurku wielkiej �y�ki oraz niebezpiecznie ostrego widelca,
oraz wielkiego no�a, mog�cego z �atwo�ci� wybebeszy� doros�ego m�czyzn�. Jej d�ugie,
suche i siwe w�osy przyczepia�y si� do zielonego mazid�a, kt�rym mia�a wysmarowan� twarz.
Jej twarz. Dobry Bo�e, wygl�da�a jak sp�kana ziemia w czasie suszy. Mia�a szar� sk�r�
oraz g��bokie zmarszczki mi�dzy brwiami, przy k�cikach ust oraz nad g�rn� warg�.
19
Ian musia� przyzna�, �e na jej widok m�sko�� ka�dego m�czyzny musia�a wi�dn��.
Zdawa�a si� go nie spostrzega�, podchodz�c do kot�a. �y�k� spr�bowa�a gotuj�cej si�
strawy, pokr�ci�a g�ow�, wreszcie otworzy�a jeden ze sk�rzanych woreczk�w, kt�re zwisa�y u
jej bioder. Si�gn�a do�, po czym wsypa�a czego� do naczynia.
Ian niemal�e oczekiwa�, i� za chwil� z kot�a uniesie si� kolorowy dym, kt�ry utworzy
jaki� z�owieszczy kszta�t. Tymczasem w powietrzu rozni�s� si� zapach majeranku.
Zaiste, by�a z�� i przera�aj�c� wied�m�. Do swojej mikstury dodawa�a majeranku.
Zeskoczywszy z konia, poprowadzi� go na ocieniony kawa�ek trawy.
- Stara kobieto, potrzebuj� twej pomocy. Obecno�� Iana wydawa�a si� jej w najmniejszy
spos�b nie przeszkadza�. Rzuci�a mu pojedyncze ostre spojrzenie, po czym wzi�a
drewnian� misk� z taboretu stoj�cego przy ogniu i nape�ni�a j�. Ruchem g�owy zaprosi�a go
do chaty i sama ruszy�a do wn�trza, nawet nie sprawdziwszy, czy idzie za ni�. Oczywi�cie
poszed� - �ladem wspania�ego zapachu jarzyn i bulionu. Wchodz�c przez drzwi, musia�
mocno pochyli� g�ow�.
- Pan z Fionnaway potrzebuje pomocy,
- Nie znam innego cz�owieka, kt�ry mniej zas�uguje na pomoc - powiedzia�a kobieta
skrzecz�cym g�osem.
�an zmierzy� j� ostrym wzrokiem, lecz baba patrzy�a mu prosto w oczy, bez cienia strachu
czy poczucia winy.
Wida� nie by� w stanie jej zastraszy�.
- Albo bardziej potrzebuje pomocy.
- A niby czemu mia�abym zrobi� to, czego ��da Ian Fairchild?
20
Wi�c wiedzia�a, kim on jest.
- Nie w�tpi�, �e s�ysza�a� plotki na m�j temat -odezwa� si� ch�odno. - To chyba
wystarczaj�cy pow�d, by spe�ni� moj� wol�.
- Plotki - prychn�a ze wzgard�. - Plotki. - Postawi�a misk� na solidnym, mocno ju�
podniszczonym stole. - Jedz - rozkaza�a.
Nie m�g� je��. Przez ostatni tydzie� nieustannie dogl�da� Lesliego, posilaj�c si� jedynie z
rzadka, w wolnych chwilach. A teraz zapach jedzenia wywo�a� skurcze w jego �o��dku. Zdj��
sk�rzane r�kawice do konnej jazdy, po�o�y� je na stole, usiad� na taborecie i uj�� �y�k�.
Dyskretnie zanurzy� j� w misce. Wygl�da�o to na potrawk�.
Wied�ma sta�a w cieniu w naro�niku izby, skrzy�owawszy r�ce na piersiach.
- Jedz! Jedz i na zawsze zosta� moim niewolnikiem.
Zrobi� sztuczk�, jakiej nauczy� si� jeszcze w dzieci�stwie - spojrza� na ni�, trac�c ostro��
widzenia. Widzia� wyra�niej, gdy obserwowa� wi�cej ni� jedynie fi-zyczno��. Zorientowa�
si�, �e ta kobieta k�amie. Ka�dy jej oddech, ka�dy ruch by� nasycony k�amstwem.
Wa�niejsze by�o jednak to, �e przynajmniej dzisiaj nie mia�a intencji, by go zabi�.
- Je�li nie b�dziesz moim niewolnikiem, po prostu najedz si� - rzek�a. - Wychudzony
jeste� jak wilk, a co to za przyjemno�� siedzie� z wilkiem pod jednym dachem.
Spr�bowa� strawy, przesyconej zio�ami i czosnkiem. Nabra� kolejn� �y�k�. Smak
przekona� go o jednym - ta wied�ma powinna sprawowa� piecz� nad kuchni� we dworze, a
nie kry� si� w le�nej chacie. Jedzenie w Fionnaway pozostawia�o wiele do �yczenia.
21
-Dobre.
U�miechn�a si�. Jakie� to zakl�cie musia�a rzuci�, pomy�la�, by zachowa� wszystkie
z�by - bia�e, mocne i m�ode.
- Jest zaczarowane - odpowiedzia�a. Zdj�a z p�ki ma�y tobo�ek i rzuci�a mu.
Rozwin�� szmatk� i zna�az� p�aski kawa�ek chleba. Od�ama� cz�stk�, zanurzy� w sosie i
gryz� w zamy�leniu. Poczu� na j�zyku przyjemny, orzechowy smak.
- To prawda - zgodzi� si�.
Wied�ma przesz�a do drugiego naro�nika izby, wzi�a t�uczek i mo�dzierz z p�ki, na
kt�rej sta�y przer�ne torby i s�oje, a tak�e lu�ne �i�cie. Przyciskaj�c naczynie do brzucha,
zacz�a miarowo pociera� kamieniem o kamie�, pozwalaj�c mu spokojnie je��.
Gdy zaspokoi� pierwszy g��d, odsun�� misk� i rozejrza� si� po izbie. Wij�ce si� r�e
sk�ania�y swe kwiaty ku oknom. Na �rodku przeciwleg�ej �ciany sta�a pi�knie rze�biona
komoda. W jednym z naro�nik�w wisia�a zrobiona ze sznura i kijk�w koja, pokryta
luksusowymi futrami. By�o to niezwykle wygodne le�e tak�e dla wielkiego kota, kt�ry
posapywa� w miejscu, gdzie pada�o �wiat�o. Teraz otworzy� jedno oko i obrzuci� Iana
pogardliwym, pozbawionym wszelkiego zainteresowania spojrzeniem, po czym przeci�gn��
si� i wr�ci� do przerwanej drzemki.
Ian starannie otar� brod� chusteczk�, �a�uj�c, �e nie zabra� na t� wypraw� s�u��cego.
Zreszt� angielscy s�udzy nie bardzo lubili wyprawy do Szkocji.
- Pojedziesz ze mn� do Fionnaway?
Uwa�nie postawi�a mo�dzierz na p�ce, po czym podesz�a do sto�u, by zabra� misk�.
- Co mia�abym zrobi� panu Fairchildowi?
- Chc�, �eby� ul�y�a mu w cierpieniu.
22
- Chcesz, abym go wyleczy�a? - Spojrza�a na niego nieruchomym wzrokiem w�drownego
soko�a.
- Je�li potrafisz, ale B�g po�o�y� mu ju� swoj� ci�k� d�o� na karku...
- Raczej diabe�. - Wied�ma zakry�a d�oni� usta, jakby po�a�owa�a tych s��w. - Wiesz, co
�wi�ty Piotr uczyni z panem Fairchildem, gdy go zobaczy?
�an domy�la� si�, co mo�e wtedy nast�pi�, lecz nie do ko�ca wierzy�, �e wied�mie
wystarczy odwagi, by ubra� to w s�owa.
- Otworzy zapadni� i spu�ci go prosto do piek�a. -Uderzy�a si� pi�ci� w pier�. - W twoim
ojcu rozpoznaj� jednego z demon�w Belzebuba, bo sama jestem z�a do szpiku ko�ci.
- Jestem przera�ony.
- Powiniene� by�. - W tej chwili zrozumia�a, �e on sobie z niej �artuje. - S�ysza�e�, co
zrobi�am z kowalem? - spyta�a z�owieszczo.
- Z Kennie W�gorzem? Kiwn�a g�ow�, zacieraj�c d�onie.
- Kiedy� nazywali go Kennie Kozio�.
- S�ysza�em t� histori�. - Rozsiad� si� niedbale, jakby by� �miertelnie znudzony. - To ju�
najgorsze, co potrafisz zrobi�?
Popatrzy�a na� ze z�o�ci�.
- Mog� zmniejszy� twoj� m�sko�� do takich rozmiar�w, �e b�dziesz musia� sobie tam
zawi�za� czerwon� w��czk�, aby to odnale��.
Mimowolnie si� roze�mia�.
- Kiedy zawitasz we dworze, b�dziesz bardzo mile widzianym komikiem. - Wied�ma
by�a zbyt zepsuta przez m�czyzn, kt�rzy czo�gali si� przed ni� w obawie przed utrat� swej
m�sko�ci. Postanowi� zaryzykowa�, przeciwstawi� si� jej czarom i wymusi� swoj� wol� jako
pan tych w�o�ci. - Pojedziesz tam ze mn�.
23
Kobieta splot�a d�onie pod d�ugimi r�kawami. Nie chcia�a go s�ucha�. Ani z nim walczy�.
Wied�ma czy nie, musia�a przegra�.
- Tak - rzek�a gderliwie. - Pojad�. Ale czemu dopiero teraz szukasz pomocy? On choruje
od twego przyjazdu, a nawet i wcze�niej.
- Owszem, lecz teraz krzyczy, widzi rzeczy, kt�rych nie ma, boi si�.
S�ucha�a go ponuro, Ian teraz zrozumia�, dlaczego pani Armstrong doradzi�a mu, aby tu
przyjecha�. Mo�e ta wied�ma by�a z�a, lecz jej zainteresowanie go uspokoi�o.
- Lekarz z Edynburga, kt�ry bada� ojca, nigdy nie zaobserwowa� tej jego m�ki. Zostawi�
butelk� laudanum oraz zalecenie, by zapewni� mu wszelkie wygody... do samego ko�ca.
Podesz�a do �odyg uschni�tych zi�, kt�re zwisa�y z krokwi, mocno szarpn�a jedn�.
Obsypa�y j� suche li�cie. Skruszy�a kilka listk�w w d�oni i pow�cha�a z namys�em.
- Gdyby pan Fairchild umar�, pewnie ty by�by� nowym dziedzicem.
- B�d� nowym dziedzicem. - Zwalczy� instynkt, ukry� pragnienia pod sk�r� i w
zakamarkach swego umys�u. �yczy� sobie �mierci ojca. Pragn��, by nast�pi� dzie�, kiedy nie
b�dzie wy�miewany, wyzwoli si� od okrucie�stwa, rozdzierania duszy, kt�rego tak sprawnie
dokonywa� Leslie.
A wtedy... wtedy Fionnaway b�dzie jego. Ona jakby czyta�a w jego my�lach.
- A co z dobr� i s�odk� lady Alann�? - spyta�a.
W jej g�osie zadrga�a jaka� pe�na �alu emocja, osobiste zainteresowanie, kt�rego nie by�
w stanie poj��. Da�o mu to pewn� przewag�, gdy� w ko�cu m�czyzna taki jak Ian wyostrza�
wszystkie swoje zmys�y
24
w poszukiwaniu czego� wi�cej poza dalszym istnieniem.
- Lady Alanna? - Ogl�da� sobie paznokcie. - Ona si� nie liczy.
- Czy�by? - Niezwykle zainteresowanie staruchy jeszcze bardziej wzros�o. - A czy�
ch�opi o niej nie m�wi�? Czy� rybacy ci o niej nie opowiadali? S�u��cy nie snuli o niej
opowie�ci, a wszyscy ze �zami w oczach?
Mia�a racj�. Mieszka�cy Fionnaway pragn�li powrotu swej pani i �yli t� nadziej�. Jakby
opowiadanie tych historii mog�o j� przywr�ci�. Co gorsza, zachowywali si� tak, jakby to on
sam m�g� j� przywr�ci�, naprawi� niesprawiedliwo��. On, Ian, w po�owie krew z krwi
Fairchild�w, ska�ony tym pochodzeniem.
- Czy nie widzia�e� ducha? - szepn�a stara kobieta. Powoli uni�s� na ni� wzrok. Duch
lady Alanny.
Nie, nie widzia� ducha. Widzia� w�a�nie j�. Jako dow�d mia� ran� na swoim gardle. By�a
w jego sypialni, drwi�a z niego, grozi�a mu, chcia�a go zabi�... tylko dlaczego? Bo pragn�a
odzyska� swoje dziedzictwo.
Ian nie wiedzia�, gdzie lady Alanna si� ukry�a. Mia� jedynie �wiadomo��, �e stanowi
zagro�enie dla niego i dla obszar�w pustki w jego duszy.
Wied�ma czyta�a jego my�li i wyrazi�a je z przedziwn� precyzj�.
- Ona �yje.
- Je�li nawet, to co? Opu�ci�a sw�j maj�tek.
- Nie, to nie tak! Gdyby� wiedzia�, dlaczego odesz�a...
- Wi�c mi powiedz. Dlaczego uciek�a? Wied�ma zbli�y�a swoj� brzydk� twarz do jego
twarzy. Poczu� bij�c� od niej wo� mi�ty.
- Tb przez twojego ojca, panie Fairchild. Przez twojego ojca.
25
- Nie m�w do mnie panie Fairchild - odpad. - Tak si� nazywa m�j ojciec. Ja jestem �an.
Wycofa�a si� w ciemny r�g izby, po�o�y�a mi�t� na p�ce.
- Lady Alanna r�wnie� nie chcia�a tak si� nazywa�. - Wzi�a t�uczek z mo�dzierzem i
zdziwiona spojrza�a na roztarte li�cie, jakby zapomnia�a, �e ju� si� nimi zaj�a. - Tw�j ojciec
og�osi�, �e uczyni z niej swoj� �on�.
Ian z trudem ukry� zdumienie. - Ojciec? Chcia� si� o�eni� z �ady Alann�?
- To dziedziczka. - Opr�ni�a zawarto�� mo�dzierza do sk�rzanego woreczka, rozsypuj�c
cz�� na ziemi�. Jej d�onie dr�a�y, patrzy�a na nie, jakby to by�y d�onie obcej osoby. - Jako
m�� mia�by pe�n� w�adz� nad ni� i jej maj�tkiem.
- On by�... jest... jej opiekunem. Ju� mia� pe�n� w�adz� nad jej maj�tkiem. - Nak�anianie
do �lubu nieletniej dziewczyny, powierzonej jego opiece by�o najni�szym post�pkiem, na jaki
m�g� si� zdoby� m�czyzna, Ian nie spodziewa� si� po ojcu niczego innego.
- Lecz ona, cho� jeszcze dziecko, nie mia�a dla niego szacunku i okazywa�a mu to. Jej
ludzie na�ladowali takie post�powanie, wi�c pan Fairchild zorientowa� si�, �e traci kontrol�.
Wi�c pomy�la�, �e je�li zaci�gnie j� do �o�a...
To by� smutny widok, �e nawet kobieta tak brzydka jak ta wied�ma trz�s�a si� z
obrzydzenia na my�l o Lesliem, lecz �an j� rozumia�. W osobie jego ojca by�o co�
odpychaj�cego, co�, co z biegiem lat stawa�o si� coraz bardziej obrzydliwe.
- Ile ona mia�a lat?
- By�a pi�tnastoletni� dziewczyn�, gdy zmar� jej ojciec. Leslie przyby� w przeddzie� jej
szesnastych
26
urodzin. - Wied�ma obj�a si� i rozciera�a ramiona, podaj�c fakty cichym, mi�kkim
g�osem, zupe�nie niepodobnym do skrzecz�cego charkotu, jakim m�wi�a wcze�niej. - Mia� j�
poj�� za �on� w dniu jej siedemnastych urodzin. Z rozmys�em pochyli� si� do przodu.
- Nie ma jej od czterech lat.
- Tak, od czterech.
Powoli si� odsun��, opieraj�c �okcie na blacie za swoimi plecami. Pr�bowa� przyj��
niedba�� pozycj�.
- Cztery lata. - Jakkolwiek by liczy�, siedemna�cie i cztery dawa�o w wyniku dwadzie�cia
jeden.
- Szlachetna lady Alanna stwierdzi�a, �e odm�wi panu Fairchildowi przed o�tarzem,
postanowi� wi�c zapewni� sobie jej zgod� - rzek�a wied�ma, nie�wiadoma kierunku, w jakim
pod��a�y jego my�li.
Wci�� zaskoczony faktem, �e lady Alanna wkr�tce osi�gnie pe�noletno��, z trudem
usi�owa� poj�� s�owa wied�my.
- Zgwa�ci� j�?
- Niezupe�nie. - U�miechn�a si� z satysfakcj�. - Tw�j ojciec okaza� si� kiepskim
ogierem.
Przypuszcza�, �e wkr�tce lady Alanna wy�oni si� z ukrycia, by wyrzuci� Fairchildow ze
swojej ziemi, za� on nie b�dzie w stanie jej powstrzyma�.
- Czy ty przyczyni�a� si� do tego, babciu? - rzuci� drwi�co, w�ciek�y z powodu takiego
obrotu zdarze�.
Wydawa�a si� zaskoczona, lecz po chwili obdarzy�a go prawdziwym u�miechem.
- Owszem. Tak by�o.
Nie k�ama�a. Za�o�y� nog� na nog�.
- Nie wyjdzie ci na zdrowie, synku, je�li wied�ma z Fairchild zdecyduje si� obra� ze
sk�rki wasze rodzinne jab�uszka - rzek�a weso�o.
27
W jednej chwili by�a gro�na, w nast�pnej wydawa�a si� jedynie obrzydliw� staruch�,
kt�ra wie wi�cej, ni� chce powiedzie�,
- Gdzie jest teraz lady Alanna? - zapyta� ostro.
- Nie wiem.
- Chod� tutaj. - Pos�ucha�a go, zreszt� wiedzia�, �e go pos�ucha. Gdy m�wi� takim tonem,
ka�dy wykonywa� jego polecenia. Wyci�gn�� przed siebie r�k�, aby promienie s�o�ca pad�y
na pier�cie�. Jej cichy okrzyk zachwytu sprawi� mu niepomiern� satysfakcj�. - Pi�kny, co?
Obr�ci� go, aby filigranowe srebrne zdobienia odbi�y si� w �wietle. Jednak�e sam kamie�
nie odbija� promieni s�o�ca - morski opal tworzy� w�asny blask g��boko w swoim wn�trzu.
Wied�ma patrzy�a na� jak zahipnotyzowana.
- Dotknij go - rozkaza�.
Wyci�gn�a starcze palce w kierunku kamienia.
- Chcesz tego - powiedzia� cicho. - On ci� wo�a. -Gdy dotknie kamienia, dowie si� o niej
o wiele wi�cej...
S�o�ce pad�o na szar� d�o�. Skupi�a wzrok, i wtedy jakby wr�ci�a jej zdolno�� logicznego
my�lenia. Odskoczy�a do ty�u.
- O nie, drogi ch�opcze. Mieszkam tu ca�e �ycie. My�lisz, �e nie znam legendy o morskim
opa�u*? Chocia� dziwi� si�, sk�d ty si� o tym dowiedzia�e�. Dlaczego s�dzisz, �e mo�esz
u�y� tej mocy? I sk�d masz ten pier�cie�?
- Nale�a� do mojej matki. - Odpowiedzia� na ostatnie pytanie, nie maj�c zamiaru
odpowiada� na pozosta�e. Wied�ma mia�a siln� wol�, b�dzie wi�c musia� wykorzysta� ca��
swoj� przebieg�o��, aby wydoby� na �wiat�o dzienne tajemnic� lady Alanny, zanim zupe�nie
straci Fionnaway.
28
Lady Alanna i wied�ma b�d� mie� k�opoty.
A jednak starucha nie okazywa�a strachu. Wrzucaj�c listki do mo�dzierza, �mia�o
spojrza�a mu prosto w oczy.
- Jak mo�esz �y� ze �wiadomo�ci�, �e odziedziczysz ziemi� i maj�tek tej kochanej,
s�odkiej dziewczyny?
Nie b�dzie m�g� z tym �y�, je�li nie wyka�e si� ostro�no�ci�.
- Jestem milszy ni� angielskie s�py.
- A czy sam nie jeste� angielskim s�pem? - spyta�a z silnym szkockim akcentem, kt�rego
przedtem nie zauwa�y�.
Nie chcia� wyjawia� prawdy, lecz dawno temu �lubowa�, �e nigdy nie b�dzie si�
wstydzi�.
- Rodzina mojej matki mieszka�a tu od zawsze.
T�uczek nieprzyjemnie zagrzechota� w mo�dzierzu, Ian zadr�a�, s�ysz�c ten d�wi�k,
przypominaj�cy skrobanie paznokciami po krzemieniu. Starucha znowu spojrza�a na jego
pier�cie�.
Nie zd��y�a jednak zada� pytania, bo on pierwszy si� odezwa�.
- B�d� kocha� t� ziemi� i tych ludzi, babciu.
- M�wisz, �e b�dziesz ich kocha�? - Bezczelnie prychn�a. - Tak samo jak Leslie?
Na�o�ysz na ch�op�w podatki za zbo�e, kt�re nie wyros�o? Za��dasz, by dzieciaki szuka�y w
podmorskich jaskiniach cennych kamieni, kt�rych i tak tam nie ma? B�dziesz szuka�
sposobno�ci, by zniszczy� ziemi� i pla�e dla g�upiego kaprysu?
- Czy tego si� spodziewasz?
- Oczywi�cie - mrukn�a, odsuwaj�c kosmyk nieuczesanych, siwych w�os�w, kt�ry wisia�
nad jej prawym okiem. - Pan Fairchild nie ma wi�cej honoru ni� zwyk�y cap. Ty pewnie tak
samo.
29
- Pewnie. - U�miechn�� si� do niej, lecz zanim zd��y�a odpowiedzie�, rozleg�o si� lekkie
stukni�cie w zewn�trzn� �cian� chaty. Oboje odwr�cili g�owy.
- Pani wied�mo? - zapyta� cichy g�os. Ian rozpozna� go.
- Pani wied�mo, przepraszam, czy jest pani w domu?
Ian obr�ci� si� gwa�townie i obrzuci� z�� staruch� ostrym spojrzeniem.
- Wilda? - Chwyci� wied�m� za ramiona, po czym odsun�� j� na bok i wyszed� przed
chat�. - Wilda, co ty tu robisz?
Wilda, z�otow�osa, niewinnie wygl�daj�ca, o s�odkiej buzi dziewczyna podskoczy�a z
lekkim okrzykiem, jakby Ian mia� w zwyczaju j� bi�.
- Ian! A co ty tu robisz?
- Ja pierwszy spyta�em.
- Ale ja nigdy bym nie pomy�la�a, �e ci� tu spotkam. To znaczy, nie wyobra�am sobie,
�eby� przychodzi� po co� do wied�my, bo ci przed domem rosn� muchomory albo masz za
wysoki g�os, albo co� takiego. Bo wcale nie jest za wysoki, to znaczy tw�j g�os. Jest mi�y,
naprawd� podoba mi si� jego brzmienie, nawet gdy si� na mnie z�o�cisz. - Wilda patrzy�a na
niego spod ronda kapelusza do konnej jazdy. - Bo chyba teraz jeste� na mnie z�y?
- I to bardzo. - W pe�ni panowa� nad brzmieniem g�osu, kt�ry tak chwali�a. Z Wild�
nale�a�o od razu post�powa� stanowczo, bo w przeciwnym razie zaczyna�a m�wi�, i to z du��
doz� zdrowego rozs�dku. - Po co tu przyjecha�a�? Kto ci powiedzia� o tym miejscu?
- S�ysza�am, jak moja s�u��ca rozmawia z pani� Armstrong o wied�mie. Wiesz, to bardzo
dobra s�u��ca. Kiedy mnie tu przywioz�e�, nie spodziewa�am
30
si�, �e b�d� mie� dobr� s�u��c�. No bo one ci�gle podaj� owsiank� i do tego zimn�. -
Wilda a� wzdrygn�a si� w swoim �wietnie uszytym kostiumie do konnej jazdy, kt�ry jeszcze
bardziej uwydatnia� jej szafirowe oczy. -I my�l�, �e kraj, gdzie nie ma nawet porz�dnego lata,
jest bardzo zacofany, ale s�u�ba jest dla mnie wspania�a. W rzeczy samej wszyscy s� dla mnie
cudowni. - U�miechn�a si� do wied�my. - Nie s�dzi pani, �e ludzie s� tu cudowni?
Gdy lan odwr�ci� si� do starej kobiety, ujrza� na jej twarzy to samo zdumienie, jakie
malowa�o si� na obliczach wszystkich ludzi, po raz pierwszy s�uchaj�cych paplaniny Wildy.
- Cudowni - wymamrota�a. Wilda z satysfakcj� kiwn�a g�ow�.
- Chcia�am z pani� porozmawia�, ale nie mog�, gdy jest tu Ian. To babskie sprawy, a wie
pani, jak m�czy�ni nie cierpi� babskich temat�w. Mama m�wi, �e wi�kszo�� m�czyzn
obawia si�, i� kobiety s� od nich m�drzejsze, ale ja tego nie stwierdzi�am. Wi�kszo��
m�czyzn, jakich znam, uwa�a si� za m�drzejszych ode mnie, co jest g�upie, bo wi�kszo��
m�czyzn to g�upcy, kt�rzy nie umiej� nawet spojrze� ponad piersi dziewczyny, na jej twarz,
a ju� w og�le nie s� w stanie oceni� jej inteligencji. Nie uwa�a pani?
Brudna, brzydka, obrzydliwa wied�ma spogl�da�a zaskoczona to na Iana, to na Wild�.
Ian ju� widzia� takie reakcje. Nie wiedzia�a, czy Wilda m�wi powa�nie, czy te� stroi
sobie z niej �arty, a on nie by� teraz w nastroju do udzielania wyja�nie�.
- Wilda - powiedzia�. - Widzisz mojego konia? Rozejrza�a si� po podw�rzu, a� zobaczy�a
rumaka,
kt�ry pas� si� spokojnie w cieniu lasu.
31
- O - u�miechn�a si� - Tocsin. Wi�c tak tu si� dosta�e�?
- Owszem. - Uj�� j� za rami�. - A ty?
- Przyjecha�am. - Skin�a g�ow�. Pi�rko na jej kapeluszu smagn�o go po twarzy.
- Gdzie tw�j ko�?
- Zostawi�am go tam... - Pokaza�a palcem, lecz po chwili opu�ci�a go. - To znaczy,
wydawa�o mi si�, �e tam go zostawi�am. - Uwi�za�a� go?
Zakry�a d�oni� usta.
- Musisz pami�ta�, by zawsze uwi�za� konia -zwr�ci� jej delikatnie uwag�, tak jak czyni�
to ju� wielokrotnie w przesz�o�ci.
- Tak, Ian.
- Zabior� ci� z powrotem do Fionnaway. - Popchn�� j� w kierunku Tocsina. - No, id�.
Musz� sko�czy� moj� spraw� z wied�m�. - Odczeka�, a� Wilda znajdzie si� poza zasi�giem
g�osu. - Kobieto - odezwa� si� cicho - je�li kiedykolwiek skrzywdzisz Wild�, przekonasz si�,
�e plotki o mnie s� prawdziwe.
Patrzy�a na niego z rozchylonymi ustami.
- Jakie plotki?
- O tym, �e trzeba si� ze mn� liczy�.
- A co ty zrobisz, gdy si� dowiesz, �e plotki s� prawdziwe? - rzek�a przez zaci�ni�te �eby.
- Kt�re plotki?
- O powrocie prawowitej dziedziczki. Doszli do sedna sprawy.
- Je�li wiesz co�, co mo�e zaszkodzi� moim roszczeniom do Fionnaway, musisz mi to
wyzna�. PaJenie czarownic na stosie to stara i powszechnie szanowana tradycja, kt�ra dla
wied�my jest naprawd� bolesna. - Gdy sta� nad ni�, z b��kitnego nieba zabrzmia� grom.
�adne inne s�owa Iana nie wystraszy�y wied�my, lecz gro�ba spalenia podzia�a�a na jej
wyobra�ni�.
32
Poj�kuj�c, skuli�a si� w sobie, a on zastanawia� si� z gorycz�, czy to dziedzictwo
Fairchild�w spowodowa�o, �e tak sprawnie sterroryzowa� star� kobiet�.
Lecz, do licha, zas�u�y�a na to, wysuwaj�c te insynuacje o prawowitej dziedziczce.
Gdyby nie nag�e pojawienie si� Wildy, ju� teraz wyja�ni�by t� spraw� do ko�ca. Zamiast tego
jedynie patrzy� gro�nie prosto w oczy wied�my... By�y du�e, tak du�e, �e wdar� si� w ich
g��bi� i zobaczy� samotn� dusz�.
Wied�ma? Nie. Nie wierzy� w czarownice. Uciele�nienie z�a? By�a czupurna,
przestraszona i zdeterminowana, lecz je�li to czyni�o z niej z�ego ducha, to Ian powinien by�
przywi�zany razem z ni� do tego samego pala.
Gdy tak zespoleni jak�� niesamowit� fascynacj�, patrzyli na siebie, w pewnej chwili
�anem ow�adn�o tajemnicze uczucie. Tu by�o co� specyficznego, co� znajomego... M�g�by
przysi�c, �e ju� kiedy� spogl�da� w te oczy.
Gdyby tylko m�g� zobaczy� t� kobiet� tak�, jak� by�a naprawd�, bez maski starczego
wieku i niego-dziwo�ci, wtedy odkry�by prawd�. Z wysi�kiem przedziera� si� przez warstwy
masek, by pozna� jej prawdziwe wn�trze.
By� ju� tak blisko...
- Ian - zawo�a�a Wilda. - Tocsin nie pozwala si� dosi���.
Wied�ma zamruga�a i odgrodzi�a si� szczeln� zas�on�.
Ian zrobi� krok w ty�, uwolni� si� z chwilowego oczarowania i zatoczy�, jakby pi� bez
przerwy przez trzy dni. Ten zawr�t g�owy by� bardzo przyjemny, lecz wprawia� go w
dezorientacj� i z�o��.
- Ian! - wrzasn�a Wilda.
Spojrza� w tamt� stron� i zobaczy�, jak Wilda podskakuje z jedn� stop� w strzemieniu,
trzymaj�c obu-
33
racz za siod�o. Bez namys�u zostawi� star� kobiet� i jej tajemnic�.
- Wilda, nie dasz sobie rady z du�ym rumakiem! -Chwyci� cugle i natychmiast osadzi�
konia. Odsun�� Wild� na bok, dosiad� wierzchowca, po czym wyci�gn�� do niej r�k�.
Spokojnie poda�a mu d�o�. Sk�rzane siod�o zaskrzypia�o, gdy usiad�a na nim bokiem,
przed �anem. Dopiero wtedy pozwoli� sobie znowu zwr�ci� si� do wied�my, stoj�cej ko�o
chaty.
- Przy�l� kogo�, �eby ci� przywi�z� do Fionnaway - powiedzia�, zbli�aj�c si�.
Pochyli�a g�ow�. - Sama przyjd� - rzek�a cicho. Zawaha� si�. Czy powinien jej zaufa�?
Lecz dok�d mia�aby p�j��?
- Tylko nie zgub drogi.
Jego ostrze�enie zawis�o w powietrzu, podobnie jak prostoduszne po�egnanie Wildy.
Wied�ma wyprostowa�a si� powoli. Staj�c w promieniach czerwcowego s�o�ca,
obserwowa�a, jak �an i jego dziwna pasa�erka odje�d�aj�.
Wtedy zacz�a si� metamorfoza. Kr�gos�up wyprostowa� si� niczym hartowany miecz
m�odo�ci. Gwa�townym ruchem odrzuci�a w�osy do ty�u i zakaszla�a, gdy spowi� j� ob�ok
szarego popio�u. W y -rzuci�a spod szaty poduszki i mocniej zacisn�a pasek wok� szczup�ej
talii. Jednym ruchem ramion str�ci�a we�niany garb, za� r�bkiem materia�u star�a z twarzy
t�ust� pomad�. By�a jak delikatny motyl, kt�ry uciek� z ograniczaj�cego go ciasnego kokonu,
motyl, kt�ry rozpostar� skrzyd�a i lekko zawirowa�.
Jak przysta�o na wied�m�, kt�ra umia�a zmienia� posta� rzeczy, sama przekszta�ci�a si� w
m�od� kobiet�. Mia�a na sobie we�niane, szorstkie ubranie wiejskiej dziewczyny, naszyjnik z
wypolerowanych
34
kamieni, oznaczonych runicznym pismem. Mieszka�a w ruderze po�r�d drzew, lecz
jedynie g�upiec nie by�by w stanie jej rozpozna�. Nie przejrza� jej przez przebranie, jednak
ona wcale nie uwa�a�a lana za g�upca. To by�by powa�ny b��d.
Jego po�egnalne s�owa zaniepokoi�y j�, podobnie jak si�a, z kt�r� wyra�a� swoje intencje.
Kot wyszed� z chaty, pocieraj�c �apki. Bez zastanowienia wzi�a go na r�ce i podrapa�a po
szyi.
- On jest sprytny, Whisky - rzek�a do zwierz�cia. - Sprytniejszy od swego ojca. I
uprzejmy. - Unios�a kota wy�ej, zagl�daj�c mu w z�ociste oczy. - Bardziej uprzejmy ni�
ojciec, ale to oczywiste. I przystojny... najprzystojniejszy m�czyzna, jakiego kiedykolwiek
widzia�am. To oczywiste, �e przyci�ga kobiety, pi�kne, wygadane kobiety, podobnie jak oset
przyci�ga pszczo�y. - Whisky zacz�� niecierpliwie porusza� �apami, wi�c postawi�a go na
ziemi. - Teraz pozostaje tylko sprawdzi�, czy jest r�wnie sprytny jak wied�ma z Fionnaway?
Czy jest tak sprytny jak lady Alanna?
ROZDZIA�
- Och, ale� ona brzydka. - Siedz�ca w siodle przed �anem Wilda a� si� zatrz�s�a. - Nie
wiem, czy potrafi�abym z ni� rozmawia�, nie wlepiaj�c w ni� wzroku, a przecie� mama
m�wi, �e gapienie si� jest niegrzeczne, no ale ja po prostu musz� si� na niekt�rych gapi�. To
znaczy, moje oczy same si� ku nim kie-
35
3
ruj�, a gdy pr�buj� odwr�ci� wzrok, czuj� si� zmieszana, wi�c znowu si� patrz� i
wlepiam �lepia. Oczywi�cie, gdyby zmyl� sobie z twarzy t� mas� brudu, wygl�da�aby o wiele
lepiej.
Ogarni�ty wirem nielogiczno�ci, jaka emanowa�a ze s��w Wildy, Ian spyta�: - Twoja
matka?
- Nie, ta wied�ma! Przecie� to o niej rozmawiali�my, prawda?
- Oczywi�cie. - Kilka chwil temu. Westchn�a poirytowana.
- Wied�my s� przera�aj�ce, nie uwa�asz? Zawsze si� ich ba�am, cho� mama m�wi�a, �e
ich nie ma, ale gdyby w maj�tku Fairchild�w mieszka�a wied�ma, na pewno nie pokaza�aby
si� mamie na oczy, prawda? Przecie� to nie mia�oby sensu, tak podej�� i po prostu powiedzie�
�Jestem wied�m�", bo mama by jej nie uwierzy�a, a gdyby nawet, nie pozwoli�aby wied�mie
tam mieszka�, a ja nie potrafi� sobie wyobrazi�, �e wied�ma przeciwstawia si� mamie, a ty?
Nie wiedzia�, czy powinien potrz�sn�� Wild�, aby przesta�a szczebiota�, czy te� uciec tak
daleko, �eby nie musia� jej d�u�ej s�ucha�. By�a jednak jego kuzynk�, wci�� pann�, a mia�a
ju� dwadzie�cia dziewi�� lat. Przywi�z� j� do tego barbarzy�skiego kraju, gdzie ludzie m�wili
niezrozumiale po angielsku, jadali mieszank� owczych p�ucek, serc i w�tr�bki z nie�mierteln�
owsiank� i gotowanymi flakami zar�ni�tych zwierz�t. Dla nich to by� przysmak. Dla niego
obrzydlistwo.
- Ian, czy ty mnie s�uchasz? - spyta�a niecierpliwie. Zmuszaj�c si� do cierpliwo�ci,
skierowa� konia
pod g�rk�, w stron� maj�tku.
- Oczywi�cie, Wildo. Zawsze ci� s�ucham. Odwr�ci�a si� i podnios�a na niego wzrok.
Mia�a
niewinn� twarzyczk� i szeroko otwarte, b��kitne
36
oczy. Wtem s�odki u�miech przeistoczy� j� z g�upiutkiej szczebiotki w jedn� z
najpi�kniejszych kobiet cywilizowanego �wiata, posiadaj�c� wrodzony kusicie�ski urok
Heleny Troja�skiej - lub te� Fair-child�w z Sussex, sk�d faktycznie pochodzi�a jej rodzina.
Poklepa�a Iana po ramieniu, kt�rym j� obejmowa�.
- Tb w�a�nie mi si� w tobie podoba - wyzna�a. -Przy tobie nigdy nie czuj� si� g�upia.
Spojrza� prosto w oczy tej naturalnie dobrej kobiety. Kocha�a go, traktowa�a tak, jakby
si� niczym nie r�ni� od innych, i w�a�nie za t� normalno�� got�w by�by zrobi� dla niej o
wiele wi�cej ni� tylko wys�uchiwa� tej paplaniny.
- Tylko idiota m�g�by pomy