16734
Szczegóły |
Tytuł |
16734 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16734 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16734 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16734 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
NORA
ROBERTS
J.D. Robb
Wizje �mierci
Przeto�yt Micha� Juszkiewicz
Dwie rzeczy zabij� ka�d� przyja��: nadmiar ceremonii oraz niedostatek og�ady.
Lord Halifax
Czy to z�udzenie? Czy to sen? Czy ja �pi�?
William Szekspir
1
W iecz�r dobiega� ju� ko�ca, a nikt jeszcze nie zgin�� z jej r�ki. Porucznik Eve Dallas,
policjantka z krwi i ko�ci, uzna�a t� pow�ci�gliwo�� za dow�d kolosalnej si�y charakteru.
D z i e � w pracy min�� bez specjalnych urozmaice�. Z samego rana - w y -st�pienie w
s�dzie, do b�lu rutynowe i nudne jak flaki z olejem. Potem powr�t do ot�piaj�cej roboty
papierkowej, kt�rej jak zwykle nazbiera�o si� mn�stwo. Trafi�a si� te� jedna sprawa do
poprowadzenia: kilku kumpli pok��ci�o si� o ostatni� dzia�k� nielegalnej substancji. By� to
imprezowy melan�: buzz, exotica i zoom. Kolesie wa��sali si� po otwartym tarasie na dachu
jednego z apartamentowc�w na West Side, palili towar i generalnie zbijali b�ki. Kwestia
sporna dotyczy�a tego, kt�ry z nich zaklepa� sobie ostatnie kilka mach�w.
Konflikt rozwi�za� si� sam, w momencie gdy jeden z popo�udniowych balangowicz�w
skoczy� z dachu na g��wk�, trzymaj�c upragnion� dzia�k� w zaci�ni�tej zach�annie pi�ci.
Sam najprawdopodobniej nawet nie poczu�, �e spad� na Dziesi�t� Alej� i rozmaza� si� na
trotuarze, uda�o mu si� za to zepsu� ludziom imprez� i z w a r z y � humory.
Zeznania �wiadk�w, w tym widza z s�siedniego budynku, mi�osiernego samarytanina,
kt�ry z w�asnej inicjatywy wezwa� pogotowie i policj�, by�y zgodne. Facet, kt�rego trzeba
by�o zeskroba� z chodnika, sam wskoczy� na wyst�p biegn�cy dooko�a dachu, gdzie
odta�czy� pe�en werwy pl�s obronny - po c z y m straci� r�wnowag�, o co zreszt� nie by�o
wcale trudno, i run�� w d�, wydaj�c z siebie rozentuzjazmowane wycie.
W pobli�u przelatywa� w�a�nie aerotramwaj. Jego pasa�erowie - zdziwieni, niemniej
zachwyceni - mieli niepowtarzaln� okazj�, aby ze wszystkimi detalami podziwia� figury
ostatniego ta�ca Jaspera K. McKinneya.
Jednego z nich, turyst�, spektakl porwa� a� do przesady: ol�niony, uwieczni� ca�e
widowisko za pomoc� kieszonkowej kamery.
Wszystkie elementy pasowa�y do siebie i przy sporz�dzaniu protoko�u w rubryce
�przyczyna zgonu" wystarczy�o wpisa� �nieszcz�liwy wypadek". Prywatnie Eve by�a raczej
zdania, �e �mier� nast�pi�a z czystej g�upoty, jednak�e formularz nie przewidywa� miejsca na
tego rodzaju konkluzje.
Dzi�ki rzeczonemu Jasperowi, mi�o�nikowi skok�w z �smego pi�tra, Eve uda�o si�
wyrwa� z komendy zaledwie godzin� po zmianie; zyska�a tyl-
ko tyle, �e ugrz�z�a w bardzo niemi�ym korku w samym centrum miasta, a wszystko
dlatego, �e jaki� sadysta z dzia�u logistyki wcisn�� jej tymczasowo w charakterze pojazdu
zast�pczego dogorywaj�cy wrak, kt�ry telepa� si� jak �lepy pies bez jednej nogi.
No nie, tak to nie b�dzie, pomy�la�a. Jestem oficerem w wydziale zab�jstw i przys�uguje
mi porz�dne auto. To nie moja wina, �e w ci�gu dw�ch lat skasowa�am dwa wozy s�u�bowe.
Po chwili przysz�a kolejna refleksja: a gdyby tak na chwil� od�o�y� na bok silny charakter,
wybra� si� jutro do logistyki... i wzi�� kt�rego� z tych cholernych urz�das�w na tortury?
By�oby mi�o, u�miechn�a si� do w�asnych my�li.
Tymczasem po powrocie do domu - przyznaj�c si� szczerze do prawie dwugodzinnego
sp�nienia - trzeba by�o zrzuci� sk�r� bezwzgl�dnej funkcjonariuszki wydzia�u zab�jstw i
wskoczy� w uniform modnej �ony bogatego biznesmena.
Eve uwa�a�a si� za dobr� policjantk�, o czym w tej chwili nie omieszka�a sobie
przypomnie�, poniewa� w dyscyplinie ��ona biznesmena" czu�a si�, najog�lniej m�wi�c,
niepewnie.
O modny i stosowny do okazji str�j nie potrzebowa�a si� martwi�; m�� poleci�
przygotowa� dla niej wszystko, ��cznie z bielizn�. Roarke zna� si� na ciuchach.
Do jej �wiadomo�ci dotar�o tylko tyle, �e wk�ada na siebie co� zielonego i usianego
brylancikami, a w miejscach wolnych od zieleni i po�yskliwych �wietlnych refleks�w
prze�wieca naga sk�ra. Du�o nagiej sk�ry.
Nie by�o czasu na dyskusje; starczy�o go tylko na ekspresowe za�o�enie sukienki i
wsuni�cie st�p w pantofle, tak samo zielone i po�yskuj�ce, na szpilkach ostrych jak sztylety i
tak wysokich, �e maj�c je na nogach, Eve niemal�e dor�wnywa�a wzrostem swojemu
m�czy�nie.
Chocia� Roarke reprezentowa� typ cz�owieka, kt�remu poza wzrostem trudno dor�wna�
w czymkolwiek, spotkanie z nim nie stanowi�o dla nikogo ci�kiej pr�by; niesamowite
spojrzenie nieziemsko b��kitnych oczu i twarz, kt�r� m�g�by naszkicowa� tylko artysta o
talencie anio�a, czyni�y rozmow� lekk�, �atw� i przyjemn�. Trudno natomiast popisywa� si�
talentem towarzyskim przed obcymi lud�mi, kiedy mdleje si� ze strachu przed nag�ym
potkni�ciem i twardym l�dowaniem na ty�ku.
Mimo wszystko Eve jako� przez to przesz�a. Poradzi�a sobie i z b�yskawiczn� zmian�
stroju, i z ekspresowym lotem z Nowego Jorku do Chicago, i z koktajlem (podano naprawd�
doskona�e wino, ale pomimo to by�o tak nudno, �e ma�o brakowa�o, a m�zg wyp�yn��by jej
uszami), i z firmow� kolacj�, podczas kt�rej Roarke zabawia� dwunastu klient�w, czy co�
ko�o tego, a ona udawa�a gospodyni� przyj�cia.
Nie wiedzia�a tak do ko�ca, jakie interesy ��cz� jej m�a z tymi lud�mi, poniewa� nie
by�o na �wiecie dziedziny ani bran�y, w kt�rej Roarke nie macza�by palc�w. Nawet nie
pr�bowa�a si� zorientowa�, o co chodzi. W y -starczy�o jej, �e ka�dy albo prawie ka�dy z
ludzi, z kt�rymi przysz�o jej odby� t� czterogodzinn� mord�g�, w pe�ni zas�uguje na pierwsze
miejsce w plebiscycie na najwi�kszego nudziarza �wiata.
8
Na szcz�cie oby�o si� bez ofiar.
Brawa dla Eve.
Kiedy m�ka dobieg�a ko�ca, marzy�a ju� tylko o jednym: wr�ci� do domu, zrzuci� z
siebie t� ziele� w brylanciki i zagrzeba� si� w ��ku na ca�e sze�� godzin - bo tyle czasu
mia�a, dop�ki budzik nie przywr�ci jej do �ycia.
Lato roku 2059 by�o d�ugie, upalne i krwawe. Lecz nadchodzi�a ju� jesie�, a wraz z ni�
och�odzenie. By� mo�e wtedy ludziom przejdzie ochota na mordowanie si� nawzajem.
Z jakiego� powodu nie chcia�o jej si� w to wierzy�.
Ledwie osun�a si� na wy�cie�any pluszem fotel w kabinie prywatnego samolotu, kt�rym
tutaj przyby�a, a ju� Roarke, zjawiwszy si� nie wiadomo sk�d, uni�s� jej stopy, opar� je sobie
na kolanach i zsun�� z nich szpilki.
- Tylko nic sobie nie obiecuj, kolego - uprzedzi�a go. - Kiedy raz �ci�gn� z siebie t�
kieck�, to nie ma mowy, �ebym wbi�a si� w ni� z powrotem.
- Eve, moja droga. - W jego mi�kkim g�osie zabrzmia�o dalekie echo rodzinnej Irlandii. -
To ty mi co� obiecujesz, odzywaj�c si� do mnie w ten spos�b. W tej sukience prezentujesz si�
wspaniale, lecz wiem, �e bez niej by�aby� jeszcze pi�kniejsza.
- Nawet o tym nie my�l. W og�le zapomnij. Kiedy j� zdejm�, to nie po to, �eby zn�w si�
stroi�, a na pewno nie wysi�d� w samej bieli�nie czy jak ty tam nazywasz to, co mi kupi�e�.
Nie masz wyj�cia... Och, Jezu mi�osierny...
Oczy zasz�y jej mg�� i powoli odp�yn�y w g��b czaszki. Roarke dalej spokojnie uciska�
kciukami podbicie jej stopy.
- Przynajmniej tak mog� ci si� zrewan�owa� - u�miechn�� si�, patrz�c, jak Eve odrzuca
g�ow� w ty�, wydaj�c z siebie gard�owy j�k - za us�ugi wykraczaj�ce poza zakres
obowi�zk�w. Wiem, �e nie znosisz takich imprez jak dzi� i jestem ci wdzi�czny, �e nie
wyci�gn�a� spluwy i nie obezw�adni�a� Mclntyre'a przy tartinkach.
- To ten z du�ymi z�bami, co �mia� si� jak osio�?
- Ten sam. Pan Mclntyre, przy okazji, jest dla mnie bardzo wa�nym klientem. - Uni�s� jej
lew� stop� do ust i uca�owa� palce. - Wi�c nale�y ci si� podzi�kowanie.
- Nie ma za co. U mnie grzeczno�� jest w standardzie.
Ty te� masz nie najgorszy standard, doda�a w my�lach, przygl�daj�c mu si� spod
przymkni�tych powiek. Metr osiemdziesi�t pi�� faceta w przepi�knym opakowaniu. A
przecie� szczup�e, umi�nione cia�o i ol�niewaj�cej urody twarz uj�ta w czarne ramy
jedwabistych w�os�w - to �adn� miar� nie by�o wszystko, bo ten cz�owiek mia� jeszcze umys�
jak brzytwa, niepowtarzalny styl i niespo�yt� energi�. Wszystko w komplecie.
A najlepsze, to �e nie tylko j� kocha�, ale te� traktowa� absolutnie po partnersku. K��cili
si� o wiele rzeczy - jaki� pow�d zawsze si� znalaz� - ale w tej jednej sprawie ani razu nie
dosz�o mi�dzy nimi do konfliktu.
Roarke nigdy nie wymaga�, �eby Eve gra�a rol� jego firmowej maskotki. W tym
wzgl�dzie nie oczekiwa� od niej wi�cej, ni� mog�a mu da�. A zdawa�a sobie przecie� spraw�,
�e takie podej�cie to rzadko��. Jej m�� by�
w�a�cicielem holding�w, nieruchomo�ci, fabryk, gie�d i B � g jeden wie czego jeszcze na
planecie i poza ni�. By� nieprawdopodobnie bogaty i co za tym idzie, posiada� w�adz�
proporcjonaln� do swojej zamo�no�ci. Kiedy m�czyzna osi�gnie tyle co on, bardzo cz�sto
zaczyna oczekiwa� od �ony, �e na ka�de jego skinienie rzuci wszystko i zawi�nie mu na
ramieniu w charakterze dekoracji.
Roarke nie mia� takich oczekiwa�.
Na ka�de spotkanie w interesach b�d� te� uroczysto�� towarzysk�, na kt�rej Eve uda�o
si� pojawi� w charakterze jego �ony, przypada�y pewnie ze trzy opuszczone.
Ponadto dochodzi�y jeszcze niezliczone okazje, kiedy to on dostosowywa� sw�j kalendarz
do jej zaj�� albo s�u�y� jako konsultant przy prowadzeniu r�nych spraw.
Prawd� m�wi�c, zdecydowanie lepiej sprawdza� si� jako m�� policjantki ni� Eve w roli
�ony biznesmena.
- Mo�e to ja powinnam zrewan�owa� ci si� masa�em st�p - zastanowi�a si� na g�os. - Za
korzy�ci p�yn�ce ze znajomo�ci z tob�.
Przesun�� palcem po jej podbiciu, od palc�w a� do kostki.
- Nie zaprzeczam, i� s� one rozleg�e.
- Ale sukienki i tak nie zdejm�. - Eve opad�a na oparcie fotela i zamkn�a oczy. - Obud�
mnie, kiedy wyl�dujemy.
I by�a ju� gotowa odp�yn�� na falach snu, gdy z g��bi jej wieczorowej torebki rozleg� si�
sygna� komunikatora.
- No nie. - Nie otwieraj�c oczu, si�gn�a po torebk�. - Kiedy dolecimy?
- Mniej wi�cej za kwadrans.
Skin�a g�ow�, wyci�gn�a aparat i odebra�a po��czenie.
- Dallas - rzuci�a do mikrofonu.
D Y S P O Z Y T O R DO PORUCZNIK EVE DALLAS. WEZWANIE. CENTRAL
PARK, P A � A C N A D JEZIOREM. NA MIEJSCU OBECNI FUNKCJONARIUSZE.
ZAB�JSTWO, JEDNA OFIARA.
- Zawiadomi� detektyw Deli� Peabody. Chc� si� z ni� spotka� na miejscu. M�j
przewidywany czas przybycia: trzydzie�ci minut.
PRZYJMUJ�. BEZ ODBIORU.
- Jasna cholera. - Eve przeczesa�a palcami w�osy. - Wyrzu� mnie gdzie� i wracaj sam.
- �ony si� nie wyrzuca. Pojad� z tob� i poczekam, a� sko�czysz. Eve spojrza�a po sobie i
skrzywi�a si� z niesmakiem.
- Nie znosz� chodzi� na ogl�dziny w takich ciuchach. Potem przez par� tygodni musz�
wys�uchiwa� komentarzy.
Na domiar z�ego musia�a jeszcze z powrotem wbi� stopy w tamte zielone szpilki; idealne
obuwie na trawniki i �cie�ki najwi�kszego parku w mie�cie.
10
Pa�acyk zbudowano w jego najwy�ej po�o�onym miejscu. Cienka jak o��wek wie�a bod�a
ciemne nocne niebo. Zbocze skalistego wzniesienia opada�o �agodnie w kierunku jeziorka
rozpo�cieraj�cego si� u st�p budowli.
By�o to, zdaniem porucznik Dallas, bardzo �adne miejsce; w sam raz na wycieczki - w
ci�gu dnia - dla turyst�w, na pstrykanie zdj�� i kr�cenie film�w z wakacji. Po zachodzie
s�o�ca zamienia�o si� jednak w azyl dla bezdomnych, �pun�w, nielicencjonowanych
dziewczynek i w og�le ciemnych typ�w, niemaj�cych w �yciu nic lepszego do roboty ni�
szukanie k�opot�w.
W�adze miasta robi�y bardzo du�o szumu na temat tego, �e nale�y koniecznie dba� o
czysto�� park�w i pomnik�w. Trzeba te� by�o sprawiedliwie przyzna�, �e nie szcz�dzi�y
grosza, a pieni�dze na �w szczytny cel wyp�ywa�y z kasy miejskiej nawet w miar� regularnie.
Po parku uwija�y si� gromady wolontariuszy i pracownik�w s�u�b komunalnych: sprz�tali
�mieci, neutralizowali graffiti na murach, piel�gnowali klomby i tak dalej.
A potem wszyscy z zadowoleniem spogl�dali na swoje dzie�o i w poczuciu dobrze
wykonanej roboty zabierali si� do czego� innego. I w ko�cu zn�w wszystko sz�o do diab�a.
W tym momencie w parku panowa� jednak ca�kiem przyzwoity porz�dek; nie zachodzi�a
potrzeba wyciskania si�dmych pot�w z nocnych ekip sprz�taj�cych.
Eve zbli�y�a si� szybkim krokiem do barierek, kt�rymi funkcjonariusze z
dochodzeni�wki zd��yli ju� odgrodzi� miejsce zdarzenia. Roarke szed� tu� obok niej.
Dooko�a by�o jasno jak w dzie�; ca�y teren o�wietlono policyjnymi reflektorami.
- Nie musisz na mnie czeka� - powiedzia�a m�owi. - Wr�c� do domu okazj�.
- Poczekam.
Nie wdaj�c si� w dalsze dyskusje, wzruszy�a tylko ramionami i wyci�gn�a odznak�,
�eby przepuszczono j� przez barierki.
Nikt nie skomentowa� nawet s�owem jej sukienki ani but�w. Uzna�a, �e to jej reputacja -
porucznik Dallas by�a znana jako bezlitosna pi�a - zamkn�a mundurowym dzioby, ale mimo
wszystko zdziwi�a si�: �adnych u�mieszk�w, chichocik�w za plecami, nic?
Jeszcze wi�ksz� niespodziank� zafundowa�a Eve jej w�asna, osobista partnerka, kt�ra
podesz�a jakby nigdy nic i nie pisn�a cho�by jednego celnego s��wka na temat jej stroju.
- Cze��, Dallas! - Peabody skin�a g�ow� i bez wst�p�w przesz�a do rzeczy. - Nie jest
dobrze.
- Kto to taki?
- Bia�a kobieta, lat mniej wi�cej trzydzie�ci. Miejsce przest�pstwa przeszukane, nagrania
gotowe. Mia�am sprawdzi� to�samo��, ale powiedzieli mi, �e ju� jeste�. - Ruszy�y dalej,
Peabody w wygodnych sportowych butach na poduszce powietrznej, Eve w morderczych
szpilkach. - Zab�jstwo na tle seksualnym. Zgwa�ci� j� i udusi�. A potem zrobi� co� jeszcze.
- Kto znalaz� cia�o?
- Jakie� dzieciaki. Ale im si� uda�o, Dallas... - Peabody zatrzyma�a si�
11
na chwil�, przetarta d�oni� zm�czon�, �ci�gni�t� twarz. Ubranie, wida� to by�o wyra�nie,
narzuci�a na siebie w du�ym po�piechu, bez zastanowienia. -Wymkn�y si� z domu. Zachcia�o
im si� szuka� wra�e�. I znalaz�y, jak jasna cholera. Powiadomili�my ju� rodzic�w i plac�wk�
opieki nad dzie�mi. Siedz� teraz w radiowozie.
- Gdzie ona jest?
- Tam. - Peabody poprowadzi�a Eve kawa�ek dalej, a potem pokaza�a r�k�.
Kobieta le�a�a na kamieniach, tu� nad skrajem ciemnej, niezm�conej tafli jeziorka. Nie
mia�a na sobie absolutnie nic opr�cz czerwonej wst��ki lub czego� bardzo podobnego
zaci�ni�tej na szyi. Jej splecione d�onie spoczywa�y pomi�dzy piersiami, jakby si� modli�a
albo kogo� o co� b�aga�a.
A ca�a twarz zalana by�a krwi�. Krwi�, kt�ra wyciek�a z oczodo��w. Morderca usun��
swojej ofierze oczy.
Szpilki trzeba by�o zdj��, �eby nie skr�ci� karku. Peabody mia�a przy sobie zestaw
przybor�w detektywistycznych; Eve wyj�a puszk� aerozolu, kt�rym zabezpieczy�a d�onie i
bose stopy, aby nie zostawi� �lad�w swoich linii papilarnych. Lecz nawet bez wysokich
obcas�w po kamieniach schodzi�o si� trudno, a dodatkowo przeszkadza�a jej �wiadomo��, �e
policjantka w rozmigotanej kreacji przy ogl�dzinach zw�ok wygl�da idiotycznie i ca�kiem
nieprofesjonalnie.
W pewnym momencie us�ysza�a trzask rozdzieranego materia�u. Zignorowa�a go bez
chwili wahania.
- O rany - skrzywi�a si� Peabody. - Ta sukienka b�dzie do wyrzucenia. Szkoda.
- Odda�abym w tej chwili ca�� pensj� za d�insy i normaln� koszul�. I za prawdziwe buty,
a nie takie cholerstwo.
Zmusi�a si�, �eby przesta� o tym my�le�, stan�a pewniej i obrzuci�a wzrokiem martwe
cia�o.
- Na pewno nie zgwa�ci� jej tutaj - zakonkludowa�a po chwili. - Musimy szuka� drugiego
miejsca przest�pstwa. Nawet totalny szaleniec nie zgwa�ci kobiety na kupie kamieni, je�li ma
dooko�a tyle trawy. Zrobi� to gdzie indziej. Zabi� j� lub obezw�adni� tak�e gdzie indziej, a
potem przyni�s� tutaj. To b�dzie spory, silny facet, inaczej nie da�by rady, chyba �e nie dzia�a�
sam. Ile ona mo�e wa�y�? Sze��dziesi�t kilo jak nic. I to bezw�adnego ci�aru. - Podci�gn�a
sukienk�, ale nie z troski o swoj� kreacj�, tylko o �lady, kt�re mog�a ni� zatrze�. -
Zidentyfikuj j�, Peabody. Chc� wiedzie�, kto to jest.
Partnerka w��czy�a podr�czny identyfikator. Eve zwr�ci�a z kolei uwag� na pozycj�
zw�ok.
- Specjalnie j� tak u�o�y�. Co ona robi? Modli si�? B�aga o lito��? Spoczywa jak w
trumnie? Co chcia�e� przez to powiedzie�? - zapyta�a p�g�osem i przykucn�a, �eby zbada�
cia�o z bliska. - Widoczne �lady przemocy fizycznej i gwa�tu. Si�ce na twarzy, tu�owiu i
przedramionach. To znaczy, �e usi�owa�a si� broni�. Widz�, �e ma co� pod paznokciami,
czyli pr�bowa�a
12
z nim walczy�, drapa�a na o�lep. Ale to nie jest sk�ra. Wygl�da raczej jak jakie� w��kna.
- Nazwisko: Elisa Maplewood - odezwa�a si� Peabody. - Zameldowana na Central Park
West.
- By�a niedaleko od domu - stwierdzi�a Eve. - Nie wygl�da na dziewczyn� z bogatej
dzielnicy. Nie ma pedikiuru ani g�adkich r�czek. Zgrubienia na d�oniach.
- Historia zatrudnienia: pracowa�a jako pomoc domowa.
- No, to ju� bardziej pasuje.
- Wiek: trzydzie�ci dwa lata. Rozwiedziona. Dallas... Ona ma ma�� c�reczk�. Cztery lata.
- Szlag by to trafi�... - Eve postanowi�a chwilowo pomin�� t� now� wiadomo�� i
kontynuowa�a ogl�dziny: - Siniaki na powierzchni ud i w kroczu. Na szyi zawi�zana
czerwona pr��kowana wst��ka.
Wst��k� zadzierzgni�to tak mocno, �e wbi�a si� w cia�o i schowa�a pomi�dzy dwoma
wa�kami zsinia�ej sk�ry. By�a zawi�zana na kokardk�, kt�r� starannie u�o�ono na piersiach
ofiary.
- Kiedy nast�pi� zgon?
- Ju� sprawdzam. - Peabody wyj�a miernik i zerkn�a na odczyt. - O dwudziestej drugiej
dwadzie�cia.
- Mniej wi�cej trzy godziny temu. I m�wisz, �e znalaz�y j� dzieciaki?
- Tak. Tu� po p�nocy. Pierwszy funkcjonariusz, kt�ry przyby� na miejsce, zaj�� si� nimi,
zrobi� z g�ry zdj�cie cia�a i z�o�y� meldunek o dwunastej czterdzie�ci pi��.
- W porz�dku. - Eve zebra�a si� w sobie, za�o�y�a mikrookulary i pochyli�a si� nad
zmasakrowan� twarz� zamordowanej. - Nie spieszy� si� - skomentowa�a. - Nie chlasta�, gdzie
popadnie. Ci�cia s� staranne, precyzyjne. Porz�dna chirurgiczna robota, jakby pobiera�
organy do przeszczepu, pe-dancik cholerny. Wychodzi na to, �e oczy by�y dla niego
najwa�niejsze. W nich upatrzy� sobie trofeum. Pobicie i gwa�t stanowi�y tylko preludium. -
Wyprostowa�a si� i zdj�a szk�a. - Odwr��my j�. Obejrzymy plecy.
Nie znalaz�y niczego opr�cz ciemnych plam w miejscach, do kt�rych sp�yn�a krew. Eve
zauwa�y�a te�, �e trawa pozostawi�a �lady na po�ladkach i udach.
- Zaszed� j� od ty�u, ale nie dlatego, �eby nie mog�a go zobaczy�. To go nie obchodzi�o.
Przewr�ci� na chodnik albo na jezdni�... Nie. Na �wirow� �cie�k�. Widzisz otarte �okcie?
Potem odwr�ci� j� na plecy. Pr�bowa�a si� broni�, chcia�a wo�a� o pomoc, mo�e nawet
wo�a�a, ale szybko j� obezw�adni� i zawl�k� tam, gdzie m�g� si� spokojnie zabawi�, gdzie nikt
mu nie przeszkadza�. Ci�gn�� j� po trawie. Biciem zmusi� do uleg�o�ci, potem zgwa�ci� i
udusi� wst��k�, a kiedy ju� si� z tym uwin��, zabra� si� do powa�nej pracy. - Eve z powrotem
za�o�y�a okulary. - Trzeba by�o rozebra� j� ze wszystkiego, co jeszcze mia�a na sobie,
�ci�gn�� buty i zabra� ka�d� rzecz, kt�ra j� wyr�nia�a, na przyk�ad bi�uteri�. Znie�� cia�o po
kamieniach na brzeg jeziorka. U�o�y�. Wyci�� ga�ki oczne - bardzo ostro�nie. Sprawdzi�
efekt, poprawi�, je�li trzeba. R�ce, gdyby przysz�a
13
ochota, mo�na umy� w jeziorku, a potem ju� tylko posprz�ta� po sobie, zabra� trofeum i
do widzenia.
- Morderstwo rytualne?
- To jest swego rodzaju rytua�, w ka�dym razie dla niego. Dobrze, niech j� zapakuj� do
worka - powiedzia�a Eve, prostuj�c plecy. -A my si� troch� rozejrzymy. Mo�e uda si� znale��
miejsce, gdzie j� zamordowa�.
Roarke przygl�da� si�, jak Eve z powrotem wsuwa stopy w pantofle na szpilkach.
Wygodniej by�oby i�� boso, ale ze wzgl�du na jej stopie� takie rozwi�zanie nie wchodzi�o w
og�le w gr�.
Ani pantofle na szpilkach, ani efektowna wieczorowa kreacja - w tym momencie nieco
ju� sponiewierana - ani roziskrzone brylanty nie mog�y ukry� faktu, �e ta kobieta jest
policjantk� z krwi i ko�ci. Wysoka, szczup�a, niewzruszona jak kamienie, po kt�rych przesz�a
bosymi stopami, aby obejrze� kolejne okropie�stwo. W jej z�otobr�zowych b�yszcz�cych
oczach pr�no by�oby szuka� cho�by cienia strachu. Ostre, ra��ce o�wietlenie nadawa�o jej
twarzy szczeg�ln� blado��, podkre�laj�c jeszcze dobitniej wyraziste rysy. W�osy, koloru
niemal�e takiego samego jak oczy, by�y kr�tko ostrzy�one, a powiew znad jeziorka zd��y� je
ju� potarga�.
Roarke obserwowa�, jak jego �ona zatrzymuje si� i zamienia kilka s��w z mundurowym
policjantem. Wiedzia�, �e jej g�os w tej chwili jest beznami�tny, a s�owa padaj� szybko, s�
kr�tkie i nie zdradzaj� absolutnie �adnych uczu�.
Zobaczy�, jak wydaje gestem jakie� polecenie, a Peabody, jej wierna partnerka, o wiele
wygodniej ubrana, potwierdza skinieniem g�owy, �e zrozumia�a. Potem Eve zostawi�a na
chwil� swoich wsp�pracownik�w i podesz�a do niego.
- Lepiej wracaj do domu - zaproponowa�a m�owi. - Troch� mi si� tutaj zejdzie.
- Na to wygl�da. Gwa�t, morderstwo, okaleczenie. - Gdy to m�wi�, zmru�y�a podejrzliwie
oczy. Roarke uni�s� tylko brew. - Dziwisz si�, �e nastawiam uszu, kiedy chodzi o moj�
osobist� policjantk�? Mog� ci jako� pom�c?
- Nie. Cywile, ��cznie z tob�, nie bior� udzia�u w tej sprawie. Morderca nie zabi� jej tutaj,
nad jeziorkiem. Musimy znale�� miejsce zbrodni. Dzi� ju� raczej nie dojad� do domu.
- Mam ci przywie�� albo podes�a� ubranie na zmian�?
Wiedzia�a, �e nawet przy swoich absolutnie wyj�tkowych mo�liwo�ciach Roarke nie
zdo�a w jednej sekundzie wytrzasn�� dla niej zwyczajnych but�w i spodni, potrz�sn�a wi�c
tylko g�ow�.
- Mam zapasowe ciuchy w szafce na komendzie.
Spojrza�a na swoj� wieczorow� kreacj� i westchn�a, widz�c ciemne smugi brudu,
niewielkie rozdarcia i dziury, plamy, kt�re pozostawi�y p�yny ustrojowe ofiary. A tak si�
stara�a pracowa� ostro�nie - i prosz�, co z tego wysz�o. B�g jeden raczy wiedzie�, ile on
zap�aci� za t� kieck�...
- Przepraszam za sukienk� - b�kn�a.
14
- Niewa�ne. Odezwij si�, kiedy b�dziesz mia�a chwil�.
- Za�atwione.
Zrobi�a, co mog�a - i wiedzia�a, �e on o tym wie - �eby si� nie skrzywi�, gdy przesun��
palcem po do�eczku w jej podbr�dku i kiedy pochyli� si�, by musn�� ustami jej wargi.
- Powodzenia, pani porucznik.
- Jasne. Dzi�ki.
Odwr�ci� si� i ruszy� w kierunku czekaj�cej limuzyny. Dobieg� go jeszcze jej
podniesiony g�os:
- No dobra, ch�opcy i dziewcz�ta, rozchodzimy si� dw�jkami. Ka�dy wie, co i jak ma
robi�. Szukamy �lad�w.
Eve wywnioskowa�a, �e morderca nie przyni�s� ofiary nad jeziorko z daleka. To by�oby
bez sensu: dodatkowy czas, trudno�� i ryzyko, �e kto� go zobaczy. Z drugiej strony, to by�
Central Park, wi�c zapowiada�o si� d�ugie i �mudne poszukiwanie - chyba �e szcz�cie si� do
nich u�miechnie.
I u�miechn�o si�, ju� po nieca�ych trzydziestu minutach.
- Patrz. - Eve unios�a d�o�, zatrzymuj�c Peabody w miejscu, a sama przykucn�a. -
Widzisz ten kawa�ek zrytej ziemi? Daj mi okulary. Jasne, jasne - mrukn�a, za�o�ywszy je na
nos. - Jest tu troch� krwi. - Opad�a na kolana, z nosem tu� przy ziemi, jak ogar wietrz�cy
zwierzyn�. - Otoczy� to miejsce i wezwa� zbieraczy �lad�w. Niech spr�buj� co� znale��. O,
sp�jrz. -Wyj�a z przybornika p�set�. - Z�amany paznokie�. Pewnie ofiary - zawyrokowa�a,
unosz�c go do �wiat�a. - Nie da�a� si� wzi�� �atwo, Eliso. Walczy�a� do samego ko�ca.
W�o�y�a paznokie� do torebki i wyprostowa�a si�, przysiadaj�c na pi�tach.
- Morderca ci�gn�� j� t�dy. Wida� miejsca, gdzie pr�bowa�a si� zapiera� nogami w
ziemi�. Zgubi�a but, dlatego jedn� stop� ma brudn� i zielon� od trawy. Ale on potem wr�ci�
po niego. Zabra� jej ubranie ze sob�. - Wsta�a. - Sprawdzimy wszystkie �mietniki w promieniu
dziesi�ciu przecznic. M�g� gdzie� wyrzuci� te rzeczy. B�d� podarte, zakrwawione i brudne.
Mo�e kto� nam powie, co mia�a na sobie, ale trzeba szuka� nawet bez opisu. Chocia� ja i tak
wiem, �e niczego nie wyrzuci�e� - mrukn�a pod nosem. - Zatrzyma�e� sobie ka�d� szmatk�.
Na pami�tk�.
- Mieszka�a kilka przecznic st�d - zauwa�y�a Peabody. - Zaatakowa� j� niedaleko od
domu, zaci�gn�� tu, zrobi�, co chcia�, a potem zani�s� cia�o nad jeziorko.
- Zajrzymy do niej. Najpierw dopilnujemy wszystkiego tutaj, p�niej wybierzemy si�
tam.
Peabody odchrz�kn�a, taksuj�c spojrzeniem Eve i jej sukienk�.
- Chcesz i�� tak jak jeste�?
- A masz lepszy pomys�?
W zniszczonej sukience wieczorowej i na metrowych szpilkach trudno by�o nie czu� si�
idiotycznie podczas rozmowy z androidem-ochroniarzem
15
dy�uruj�cym na nocnej zmianie przy wej�ciu do budynku, w kt�rym mieszka�a Elisa
Maplewood.
Przynajmniej wzi�am odznak�, pomy�la�a Eve. Odznaka nale�a�a do rzeczy, kt�re
zawsze musia�a mie� przy sobie, wychodz�c z domu.
- Porucznik Dallas, detektyw Peabody, policja. Przysz�y�my w sprawie Elisy
Maplewood. Czy na li�cie lokator�w jest takie nazwisko?
- Prosz� okaza� dokumenty s�u�bowe.
Wygl�da� jak spod ig�y, po prostu zbyt dobrze jak na tak wczesn� por�, ale c� - android
to android. Mia� na sobie szykowny czerwony uniform ze srebrn� lam�wk� i by� replik�
m�czyzny lat oko�o czterdziestu pi�ciu, z lekko posrebrzonymi skroniami, pod kolor
szamerunk�w.
- Dokumenty w porz�dku. Pani Maplewood zamieszkuje tutaj w charakterze gospodyni,
jest zatrudniona przez pana Luthera Vanderle� i jego ma��onk�. O co chodzi?
- Czy widziano pani� Maplewood dzi� wieczorem?
- Mam dy�ur od p�nocy do sz�stej. Nie widzia�em jej.
- Chcemy zobaczy� si� z pa�stwem Vanderlea.
- Pan Vanderlea jest obecnie poza miastem. Wizyt� u niego umawia si� przy naszym
biurku-sekretarzu. System dzia�a przez ca�� noc.
Otworzy� zamki w drzwiach i wszed� razem z policjantkami do �rodka.
- Prosz� jeszcze raz poda� odznaki do zeskanowania.
To ju� by�o nieco wkurzaj�ce, ale Eve pos�usznie przepu�ci�a swoj� odznak� przez
maszyneri� zainstalowan� w reprezentacyjnym biurku stoj�cym w parterowym holu, kt�ry
urz�dzono w kolorach czerni i bieli.
POTWIERDZAM TO�SAMO��. EVE DALLAS, STOPIE�: PORUCZNIK. CO P A N
I � DO N A S SPROWADZA?
- Musz� porozmawia� z �on� pana Luthera Vanderlei w sprawie zatrudnionej przez nich
gospodyni, Elisy Maplewood.
PROSZ� POCZEKA�. KONTAKTUJ� SI� Z PANI� VANDERLE�
Android sta� obok nich w wyczekuj�cej postawie. S�ycha� by�o cich� muzyk�, kt�ra
w��czy�a si�, kiedy wesz�y do holu. Eve uzna�a, �e automat ustawiono tak, aby reagowa� w
momencie, kiedy w pomieszczeniu pojawi si� cz�owiek.
Po co komu muzyka na przej�cie od drzwi do drzwi - tego nie umia�a odgadn��.
�wiat�a by�y stylowo przygaszone, kwiaty w wazonach �wie�e. Tu i � w -dzie ustawiono
dobrane ze smakiem meble, najwidoczniej dla go�ci, kt�rych po wej�ciu nasz�aby ochota, aby
usi��� i pos�ucha� nagrania. W po�udniowej �cianie widnia�y dwie pary drzwi do wind, a ca�y
hol znajdowa� si� pod nadzorem czterech kamer.
Ci pa�stwo Vanderlea musieli chyba spa� na forsie.
- Gdzie jest pan Vanderlea? - zapyta�a Eve androida.
16
- Czy pyta pani oficjalnie, jako detektyw prowadz�cy �ledztwo?
- Nie jako w�cibska s�siadka. - Pomacha�a mu przed nosem swoj� odznak�. - Owszem, to
by�o oficjalne pytanie.
- Pan Vanderlea wyjecha� w interesach do Madrytu.
- Kiedy?
- Dwa dni temu. Zapowiedzia�, �e wr�ci jutro wieczorem.
- A co... - Urwa�a w p� s�owa, bo w tej chwili zabrzmia� sygna� komputera.
P A N I V A N D E R L E A PRZYJMIE PANIE. PROSZ� WSI��� DO W I N D Y A I
WJECHA� NA PI�TRO PI��DZIESI�TE PIERWSZE. PANI VANDERLEA CZEKA W
APARTAMENCIE B.
- Dzi�ki - powiedzia�a Eve. Kiedy wraz z Peabody dotar�y ju� na ostatnie pola
szachownicy pokrywaj�cej pod�og� w holu, drzwi windy otworzy�y si� szeroko. - Dlaczego
ludzie dzi�kuj� automatom? - zastanowi�a si� g�o�no. - Przecie� one maj� to g��boko gdzie�.
- Cz�owiek ma co� takiego w charakterze. To wrodzone. Dlatego te� chyba programi�ci
ka�� automatom dzi�kowa� ludziom. By�a� kiedy� w Madrycie?
- Nie. A mo�e... Nie - zdecydowa�a si� wreszcie Eve, kt�ra w ci�gu ostatnich dw�ch lat
odwiedzi�a wiele r�nych miejsc. - Raczej nie. Nie wiesz mo�e, kto projektuje takie buty jak
te moje, Peabody?
- Pewnie jaki� b�g od but�w. Bo to s� megaboskie szpileczki, porucznik Dallas.
- Nie, to nie �aden b�g. T� par� but�w wykona� cz�owiek, zwyczajny cz�owiek, za to
cwaniak kuty na cztery nogi. W skryto�ci nienawidzi wszystkich kobiet i projektuje takie
buty, �eby nas dr�czy� i jeszcze na tym zarabia�.
- W takich szpilkach wygl�dasz, jakby� mia�a nogi do samego nieba.
- Jasne. Akurat w tej chwili o niczym innym nie marz�, tylko o takich nogach -
westchn�a Eve zrezygnowanym g�osem i wysz�a z windy, kt�ra w�a�nie zatrzyma�a si� na
pi��dziesi�tym pierwszym pi�trze.
Apartament B mia� drzwi wielkie jak kontener. Otworzy�a je drobna kobieta po
trzydziestce, ubrana w peniuar koloru matowej zieleni. Jej d�ugie w�osy, potargane po wstaniu
z ��ka, p�on�y pyszn�, g��bok� czerwieni� przetykan� tu i �wdzie dyskretnie rozsianymi
z�otymi pasemkami.
- Porucznik Dallas? - zapyta�a. - O Bo�e, to chyba Leonardo? Spojrzenie jej
wyba�uszonych oczu by�o utkwione w sukience Eve,
wi�c Dallas szybko domy�li�a si�, o czym mowa.
- Mo�liwe. -Tak si� z�o�y�o, �e projektant Leonardo by� nie tylko aktualnym ulubie�cem
modnych pa�, ale te� ukochanym Mavis, przyjaci�ki
Eve. - By�am... na przyj�ciu. To jest moja partnerka, detektyw Peabody. Czy pani
Vanderlea?
- Zgadza si�, jestem Deann Vanderlea. O co chodzi?
- Czy mo�emy wej��?
- Ale� oczywi�cie, bardzo prosz�. Jestem zupe�nie zdezorientowana.
17
Kiedy odebra�am telefon z recepcji, �e policja chce ze mn� rozmawia�, moja pierwsza
my�l by�a: co� si� sta�o Lutherowi. Ale wtedy przecie� zadzwoniliby z Madrytu, tak czy nie? -
U�miechn�a si� niepewnie. - Lutherowi nic si� nie sta�o, prawda?
- Nie przysz�y�my rozmawia� o pani m�u. Nasza wizyta dotyczy pani Elisy Maplewood.
- Elisy? O tej porze Elisa jeszcze �pi. Na pewno nic si� jej nie sta�o. - Za�o�y�a r�ce na
piersi. - O co chodzi?
- Kiedy ostatni raz widzia�a pani pani� Maplewood?
- Kiedy sz�am spa�. Oko�o dziesi�tej. Po�o�y�am si� dzi� wcze�niej, bola�a mnie g�owa.
Czy dowiem si� w ko�cu, o co chodzi?
- Przykro nam o tym informowa�, ale pani Maplewood nie �yje. Zamordowano j�
wczoraj p�nym wieczorem.
- Absurd. Kompletny nonsens. Elisa �pi w swoim ��ku.
Eve wiedzia�a dobrze, �e najpro�ciej i najuczciwiej b�dzie nie pr�bowa� si� spiera�.
- Mo�e pani to sprawdzi�.
- Jest prawie czwarta nad ranem. Gdzie niby ona ma by�? Jej mieszkanie jest zaraz za
kuchni�.
Pani domu ruszy�a przed siebie, przecinaj�c przestronny salon dzienny. W meblach, kt�re
tam sta�y, Eve rozpozna�a autentyczne antyki: mn�stwo l�ni�cego drewna, �agodnych �uk�w,
g��bokich kolor�w i roziskrzonego szk�a. Salon otwiera� si� na pok�j do odbioru medi�w:
�cienny monitor by� w tej chwili schowany, a sprz�t do komunikacji i rozrywki zainstalowano
w szafce. W sekreterze, poprawi�a si� Eve w my�li. Tak m�wi Roarke na te fiku�ne szafeczki.
Z boku widnia�y drzwi do jadalni, za kt�r� znajdowa�a si� kuchnia.
- Prosz� poczeka� tutaj - powiedzia�a pani Vanderlea. Sko�czy�y si� uprzejmo�ci,
zauwa�y�a Eve. Przyszed� czas na nerwy
i strach.
Pani domu otworzy�a szerokie, wpuszczane w �cian� drzwi wiod�ce, ja nale�a�o
przypuszcza�, do mieszkania, kt�re zajmowa�a Elisa Maplewood.
- To nie jest mieszkanie, to niemal rezydencja - szepn�a Peabody.
- Tak... Du�o miejsca, du�o rzeczy - odpar�a Eve, rozgl�daj�c si� po kuchni. Opr�cz
czerni i srebra nie by�o tutaj innych kolor�w. Wystrojem zdawa�y si� rz�dzi� dwie regu�y:
efekt i efektywno��, a wsz�dzie panowa�a czysto�� tak idealna, �e chyba nawet pe�na ekipa
zbieraczy �lad�w nie znalaz�aby tutaj cho�by odrobinki kurzu.
W�a�ciwie by�o tu ca�kiem podobnie jak w kuchni u Roarke'a. Eve nie my�la�a o niej
nigdy: �moja kuchnia". To by�o kr�lestwo Summerseta, a ona bardzo ch�tnie pozwala�a mu
sprawowa� w nim rz�dy.
- Ju� j� kiedy� widzia�am - powiedzia�a nagle.
Peabody oderwa�a po��dliwe spojrzenie od pot�nej bry�y autoku-charza.
- Znasz t� Vanderle�?
- Nie znam. Spotka�am ich kiedy�. Na jakiej� imprezie, na kt�r� zaci�g-
18
n�� mnie Roarke. To on ich zna. Nazwisko wylecia�o mi z g�owy, kto by spa-ta� tych
wszystkich ludzi... Ale twarz od razu wyda�a mi si� znajoma. Odwr�ci�a si�, s�ysz�c szybkie
kroki powracaj�cej pani Vanderlei.
- Nie ma jej. Nic nie rozumiem. Nie ma jej w sypialni i w og�le
mieszkaniu. Vonnie �pi. To jej c�reczka - wyja�ni�a. - Nic z tego nie rozumiem.
- Czy pani Maplewood cz�sto wychodzi w nocy z domu?
- Nie, oczywi�cie, �e... Mignon! - zawo�a�a i rzuci�a si� z powrotem do mieszkania
gospodyni.
- Mignon? Co to za jedna? - mrukn�a Eve.
- Mo�e ta Maplewood przerzuci�a si� na dziewczyny i mia�a kochank�.
- Mignon znikn�a. - Deann Vanderlea stan�a przed nimi, blada jak �ciana, trzymaj�c si�
dr��cymi d�o�mi za gard�o.
- K t o to jest...
- Nasza suczka - wyja�ni�a szybko, wyrzucaj�c z siebie s�owa. - A w�a�ciwie to Elisy. Do
niej jest najbardziej przywi�zana. Kilka miesi�cy temu kupi�am malutk� pudliczk�
miniaturk�. Chcia�am mie� w domu jakiego� psiaka i �eby dziewczynki mog�y si� z nim
bawi�. Ale Mignon przywi�za�a si� do Elisy. Pewnie dlatego jej nie ma. Zabra�a Mignon na
spacer. Cz�sto to robi wieczorem, przed snem. Wysz�a z psem. Bo�e m�j...
- Niech pani lepiej usi�dzie. Peabody, podaj wod�.
- Czy to by� wypadek? Prosz� powiedzie�, czy to by� wypadek? - Na razie Deann
Vanderlea mia�a suche oczy, ale Eve wiedzia�a, �e wkr�tce pojawi� si� i �zy.
- Przykro mi, ale nie. Pani Maplewood zosta�a napadni�ta w parku.
- Napadni�ta? - powt�rzy�a pani Vanderlea, jakby us�ysza�a jakie� obce s�owo. -
Napadni�ta?
- To by�o morderstwo.
- Nie. Nie...
- Prosz� napi� si� wody. - Peabody wcisn�a jej do r�k pe�n� szklank�. - Ma�ymi
�yczkami.
- Nie mog�. Niczego nie prze�kn�. Przecie� to niemo�liwe. Dopiero co z ni�
rozmawia�am, nie dalej jak kilka godzin temu. Siedzia�y�my razem w tym pokoju.
Powiedzia�a mi, �ebym wzi�a bloker i posz�a spa�. I tak w�a�nie zrobi�am. Po�o�y�y�my...
Dziewczynki le�a�y ju� w ��kach. Elisa zrobi�a mi herbat� i powiedzia�a, �e mam si�
po�o�y�. Jak to si� sta�o? Co jej zrobili?
O nie, pomy�la�a Eve. To nie jest odpowiednia chwila na szczeg�y. Dok�adny opis tylko
pogorszy spraw�.
- Prosz� si� napi� - powiedzia�a, k�tem oka zauwa�aj�c, jak Peabody Podchodzi do drzwi
i zasuwa je z powrotem.
Dziecko, przypomnia�a sobie. Tej rozmowy nie powinna us�ysze� ma�a dziewczynka,
je�li przypadkiem si� obudzi.
Bo kiedy obudzi si� rano, doda�a w my�lach, nic ju� nie b�dzie tak jak kiedy�. Nigdy.
2
Kiedy pani Maplewood zacz�a u pa�stwa pracowa�? - Eve zna�a odpowied� na to
pytanie, ale je�li chce si� kogo� zaci�gn�� na g��bok� wod�, zawsze �atwiej na pocz�tku
poprowadzi� go po mieli�nie.
- Dwa lata temu. To ju� dwa lata. Ja... my... to znaczy m�j m�� bardzo du�o podr�uje,
wi�c zamiast doje�d�aj�cej pomocy domowej zdecydowa�am si� zatrudni� kogo� na sta�e, z
mieszkaniem. Chodzi�o mi chyba o towarzystwo. Wybra�am Elis�, poniewa� od razu j�
polubi�am.
Przetar�a twarz d�oni�, czyni�c widoczny wysi�ek, aby zapanowa� nad nerwami.
- Rzecz jasna Elisa mia�a wszelkie kwalifikacje - podj�a - ale poza tym po prostu
przypad�y�my sobie do serca. Skoro mia�am wpu�ci� kogo� do domu i pozwoli�, by ta osoba
�y�a razem z nami, musia� to by� kto�, z kim ja sama czu�am si� swobodnie w kontakcie
osobistym. Bardzo wa�ne by�o dla mnie tak�e to, �e razem z Elis� przyby�a do nas Vonnie.
Jej c�rka, Yvonne - wyja�ni�a. - Ja te� mam c�reczk� i do tego w tym samym wieku. Mia�am
nadziej�, �e si� zaprzyja�ni�. I tak si� sta�o. S� jak siostry, a w � a -�ciwie nawet wi�cej: s�
prawdziwymi siostrami. M�j Bo�e, co teraz b�dzie z Vonnie...? - Deann zakry�a usta d�o�mi i
tym razem w jej oczach b�ysn�y � z y . - O n a ma dopiero cztery latka. To jeszcze ma�e
dziecko. Jak ja jej p o -wiem, �e mama... Jak ja jej to powiem?
- Mo�emy si� tym zaj��, pani Vanderlea - powiedzia�a Peabody, siadaj�c. -
Porozmawiamy z ni� i zapewnimy jej opiek� specjalisty z plac�wki dzieci�cej.
- Przecie� ona pa� nie zna. - Deann wsta�a, przesz�a przez pok�j i wyj�a z szuflady
chusteczki. - To tylko jeszcze bardziej j� wystraszy i pomie-s z a jej w g��wce, je�li us�yszy o
wszystkim od... kogo� obcego. Ja sama m u -sz� jej powiedzie�. Musz� si� zastanowi�, jak to
zrobi�. - Otar�a policzki chusteczk�. - Prosz� da� mi chwil�, musz� zebra� my�li.
- Niech si� pani nie spieszy - powiedzia�a Eve.
- My z Elis� te� si� przyja�nimy. Jak Zanna i Vonnie. Nasze relacje... Nie by�y�my dla
siebie jak pracownica i pracodawczyni. Rodzice Elisy..-Deann westchn�a g��boko. Kiedy
wr�ci�a do sto�u, przy kt�rym siedzia�y policjantki, Eve uzna�a, �e nale�y jej si� z�oty medal
za umiej�tno�� panowania nad sob�. - Jej matka i ojczym mieszkaj� w �r�dmie�ciu. Jej ojciec
jest w Filadelfii. Mog�... Mog� si� z nimi skontaktowa�. Uwa�am, �e powin-
20
ni dowiedzie� si� o tym ode mnie. Wiem, �e trzeba im... Musz� zadzwoni� do Luthera.
Musz� mu da� zna�, co si� sta�o.
- C z y na pewno chce pani osobi�cie zaj�� si� tym wszystkim? - zapyta�a Eve.
- Elisa zrobi�aby dla mnie to samo. - Nagle jej g�os si� za�ama�. Zacisn�a wargi,
zmagaj�c si� z chwil� s�abo�ci. - Zaopiekuj� si� jej dzieckiem, bo wiem, �e ona
zatroszczy�aby si� o moje. Zrobi�aby wszystko... M�j Bo�e, jak to si� mog�o sta�?
- Czy Elisa wspomina�a, �e ma jakie� k�opoty? Mo�e kto� j� nachodzi�, grozi� jej?
- Nie. Nie. Na pewno by mi o czym� takim powiedzia�a. Ludzie j� lubili.
- Czy by�a zaanga�owana w jaki� zwi�zek - emocjonalny, towarzyski...?
- Nie. Obecnie z nikim si� nie spotyka�a. Prze�y�a trudn� spraw� rozwodow� i chcia�a ju�
tylko stworzy� bezpieczny dom dla c�rki. M�czyzn sobie - to jej w�asne s�owa - odpu�ci�a.
- Czy by� kto�, kto stara� si� o jej wzgl�dy, a komu odm�wi�a?
- O ile mi wiadomo, to nie... Kto� j� zgwa�ci�? - Deann zacisn�a pi�ci.
- To musi stwierdzi� lekarz s�dowy... - Eve urwa�a, kiedy pani Vander-lea
b�yskawicznym ruchem chwyci�a j� za r�k�.
- Wiem, �e pani wie. Prosz� niczego przede mn� nie ukrywa�. Elisa by�a moj�
przyjaci�k�.
- Wiele wskazuje na to, �e dosz�o do gwa�tu.
D�o� �ciskaj�ca kurczowo palce Eve zadr�a�a raz, bardzo mocno, a potem opad�a.
- Musi go pani znale��. Chc�, �eby zap�aci� za wszystko.
- To w�a�nie zamierzam zrobi�, a je�li chce mi pani pom�c, prosz� pomy�le� i
przypomnie� sobie wszystko, nawet najbardziej nieistotne szczeg�y. Mo�e Elisa co� kiedy�
powiedzia�a, cho�by przypadkowo, mimochodem.
- Na pewno nie podda�a si� bez walki - o�wiadczy�a z przekonaniem pani Vanderlea. - Jej
m�� to by� dra� i damski bokser. Zg�osi�a si� do poradni po pomoc i w ko�cu odesz�a od
niego. Umia�a si� broni�. Nauczy�a si� tego, bo musia�a. Wiem, �e nie podda�a si� �atwo.
- By�o tak, jak pani m�wi. Gdzie jest teraz eksm�� pani Maplewood?
- Chcia�abym m�c powiedzie�, �e sma�y si� w piekle, ale niestety. To nie piek�o, tylko
Karaiby. Mieszka tam z jak�� swoj� aktualn� panienk�. Prowadzi sklep dla nurk�w. Swojego
dziecka nie widzia� ani razu, nigdy w �yciu. Elisa za�o�y�a spraw� rozwodow� w �smym
miesi�cu ci��y. Nie pozwol� mu zabra� Vonnie. - Jej oczy zap�on�y wojowniczym ogniem, a
g�os, jakby zahartowany tym �arem, nabra� twardego, stanowczego tonu. - Je�li wyst�pi o
opiek�, b�dzie wojna. Przynajmniej tyle mog� zrobi� dla Elisy.
- Kiedy ostatni raz pani Maplewood kontaktowa�a si� z m�em?
- Wydaje mi si�, �e kilka miesi�cy temu. Zn�w zacz�� zalega� z alimentami. Nie m�g�
prze�y�, �e Elisa tak wygodnie si� urz�dzi�a, a on jeszcze musi dawa� jej pieni�dze. - Deann
ponownie g��boko westchn�a. - Ale ka�dy przekaz szed� prosto na konto za�o�one specjalnie
dla Vonnie, na j e j edukacj�. Jemu pewnie by to nawet nie przesz�o przez g�ow�.
- Czy pozna�a go pani osobi�cie?
- Nie. Omin�a mnie ta w�tpliwa przyjemno��. 0 ile mi wiadomo, przez ostatnie cztery
lata nie pokaza� si� w Nowym Jorku ani razu. W tej chwili mam m�tlik w g�owie - przyzna�a
si� szczerze - ale nied�ugo zbior� my�li. Obiecuj�, �e wszystko sobie dok�adnie przypomn� i
zrobi�, co tylko zdo�am, �eby pom�c w �ledztwie. Teraz musz� zadzwoni� do m�a.
Wola�abym z nim porozmawia�, je�li panie pozwol�, na osobno�ci. Chcia�abym zosta� sama,
�ebym mog�a pomy�le�, co mam powiedzie� Vonnie, kiedy si� obudzi. A moja c�reczka te�
musi si� dowiedzie�...
- Chcia�yby�my przeszuka� mieszkanie pani Maplewood, obejrze� jej rzeczy. Czy
mo�emy um�wi� si� na jutro o dowolnej porze?
- Prosz� bardzo. Wpu�ci�abym panie od razu, ale... - Deann obejrza�a si� na drzwi. - Nie
chc� budzi� Vonnie. Niech �pi jak najd�u�ej.
Eve wsta�a.
- W takim razie czy mo�e pani skontaktowa� si� ze mn� rano?
- Oczywi�cie. Prosz� wybaczy�, ale zapomnia�am pani nazwisko...
- Dallas. Porucznik Dallas. A to jest detektyw Peabody.
- Dobrze. Nie zapomn�. Kiedy otworzy�am drzwi, ol�ni�a mnie pani sukienka. Teraz
wydaje mi si�, �e to musia�o by� chyba sto lat temu. - Wsta�a i przetar�a twarz, uwa�nie
przygl�daj�c si� Eve. - Ja pani� chyba sk�d� znam. Nie wiem tylko, czy naprawd� ju� si�
gdzie� spotka�y�my, czy mo�e to dlatego, �e mam wra�enie, �e odk�d panie przysz�y, min�o
tyle czasu...
- Mog�y�my si� spotka�. Na kolacji dobroczynnej albo przy jakiej� podobnej okazji.
- Na kolacji dobroczynnej? Ach, oczywi�cie, prawda. Roarke. Pani jest �on� Roarke'a.
Jego osobist� policjantk�. Tak o pani m�wi�. Przepraszam, naprawd� trudno mi w tej chwili
zebra� my�li.
- Nic si� nie sta�o. Przykro mi, �e spotykamy si� ponownie w takich okoliczno�ciach.
W oczach Deann Vanderlei na nowo rozgorza� wojowniczy ogie�.
- Kiedy siedzimy przy tych naszych koktajlach i tartinkach i rozmawiamy o osobistej
policjantce Roarke'a, to m�wi si�, �e jest troch� straszna, troch� z�o�liwa i bardzo zawzi�ta.
Czy to si� zgadza?
- Mo�na tak powiedzie�.
- To dobrze. Bardzo dobrze. - Deann wyci�gn�a r�k� i u�cisn�a mocno d�o� Eve. - Bo
od dzi� jest pani te� moj� osobist� policjantk�.
- Czeka j� teraz kilka ci�kich dni - zauwa�y�a Peabody, kiedy zje�d�a�y wind� na parter.
- Ale moim zdaniem da sobie rad�, niech tylko si� pozbiera. Od razu to po niej wida�.
- Twarda babka - zgodzi�a si� Eve. - Co dalej? Trzeba sprawdzi� eks-m�a ofiary. Mo�e
jednak postanowi� zajrze� do Nowego Jorku. Potem pogadamy z jej rodzicami, ze znajomymi.
I musimy si� dowiedzie�, jak wygl�da�y jej codzienne zaj�cia. Deann Vanderlea i jej m��
nam powiedz�. To nie by�o przypadkowe morderstwo. Moim zdaniem okaleczenie wyklucza
tak� mo�liwo��. Szczeg�owy plan dzia�ania, u�o�enie zw�ok. Je�li nawet
22
nie chodzi�o o spraw� osobist� czy jakie� porachunki, to w ka�dym razie by�o to
morderstwo z premedytacj�.
- Te� tak uwa�am.
Wysz�y z holu i ruszy�y w kierunku czekaj�cego radiowozu.
- Elisa Maplewood cz�sto wyprowadza�a psa wieczorami. Wesz�o jej to zwyczaj.
Morderca zauwa�y� j� i zaobserwowa� ten nawyk. Wiedzia�, kiedy ma si� zaczai�. Do tego
co� mi m�wi, �e albo nie ba� si� psa, albo mia� jaki� spos�b, �eby go obezw�adni�.
- Widzia�a� kiedy� miniaturowego pudelka? - zapyta�a Peabody, sk�adaj�c d�onie w
kszta�t przypominaj�cy niewielk� fili�ank�.
- Ale z�by ma na miejscu, tak czy nie? - zauwa�y�a Eve, przystaj�c obok radiowozu i
rozgl�daj�c si� po ulicy.
Dobrze o�wietlona. Regularnie patrolowana przez androidy-ochronia-rzy. W ka�dym
budynku przez okr�g�� dob� czuwaj� portierzy. Do napadu na Elis� Maplewood dosz�o poza
tym o takiej porze, kiedy po ulicach kr��� jeszcze samochody.
- Wyprowadzi�a suczk� do parku - zacz�a my�le� na g�os. - Na sam skraj, ale wesz�a ju�
mi�dzy drzewa. Czu�a si� zupe�nie bezpiecznie. Mieszka tu przecie�, zna okolic�. Trzyma�a
si� pewnie ulicy, jednak troch� si� od niej oddali�a. Tamten musia� dzia�a� szybko. Jestem
prawie pewna, �e zaczai� si� na ni�. - Zesz�a z chodnika, pr�buj�c wyobrazi� sobie przebieg
ca�ego zaj�cia. - Wypu�ci�a psa, �eby m�g� obw�cha� drzewa, za�atwi� si�. Noc jest bardzo
�adna. By�o jej mi�o, mog�a si� nieco zrelaksowa�. To, �e kumplowa�a si� z Deann Vanderle�,
nie zmienia faktu, �e u niej pracowa�a, i to ci�ko. Wida� to po jej d�oniach. Wyj�cie z psem,
spacer, oderwanie si� od wszystkiego - to by�a jej chwila przyjemno�ci. - Eve przesun�a
promieniem latarki po trawie, kieruj�c �wiat�o w stron� ogrodzonego barierkami miejsca,
gdzie dosz�o do napa�ci. - Poczeka�, a� zajdzie tak daleko, �e przestanie by� widoczna z ulicy.
To mu wystarczy�o. Zabi� suczk�, chyba �e sama uciek�a.
- Zabi� ma�ego pieska? - W g�osie Peabody zabrzmia� autentyczny b�l. Eve potrz�sn�a
tylko g�ow�.
- Ten facet pobi� kobiet�, zgwa�ci� j� i udusi�, a na koniec okaleczy� zw�oki. Jako� nie
wydaje mi si�, �eby zabicie psa stanowi�o dla niego przeszkod� nie do pokonania.
- Kurde... - skrzywi�a si� �a�o�nie Delia.
Eve wr�ci�a do samochodu, zastanawiaj�c si�, co ma teraz robi�. Jecha� do domu
przebra� si�? Do domu by�o bli�ej ni� na komend�, a dodatkowo ta opcja mia�a istotn� zalet�,
pozwala�a unikn�� wstydu zwi�zanego z po----aniem si� ca�emu posterunkowi w
wieczorowej kreacji; plus, kt�ry naprawd� trudno by�o przeceni�...
- Mo�emy wr�ci� radiowozem do mnie - zaproponowa�a. - Podsumujemy, co uda�o nam
si� ustali�, z�apiemy kilka godzin snu i rano z powrotem
do kieratu.
- Rozumiem. I to, czego nie powiedzia�a�, te� zrozumia�am: nie chcesz pokazywa� si� na
k o m e n d z i e w wyj�ciowej k i e c c e .
- Zamknij si�, Peabody.
23
Kiedy Eve dowlok�a si� do sypialni, by�o ju� po pi�tej. Rozebra�a si� po drodze od drzwi
do ��ka, rzucaj�c poszczeg�lne cz�ci garderoby prosto na pod�og�, i wsun�a si� nago pod
ko�dr�.
Nie uczyni�a najmniejszego ha�asu, a materac ledwo si� pod ni� ugi��, lecz kiedy tylko
po�o�y�a g�ow� na poduszce, poczu�a rami� Roarke'a o w i -jaj�ce si� dooko�a jej talii i jego
pier� przywieraj�c� do jej plec�w.
- Nie chcia�am ci� obudzi�. Prze�pi� si� kilka godzin. Peabody ulokowa�a si� w
ulubionym pokoju go�cinnym.
- Czyli mo�esz ju� odp�yn��. - Musn�� wargami jej w�osy. - �pij.
- Dwie godziny - wymamrota�a. I odp�yn�a.
Jej nast�pna, nie do ko�ca jeszcze sp�jna my�l brzmia�a: kawa.
Pachnia�o kaw�. Kusz�cy aromat zakrad� si� do jej u�pionego m�zgu niczym kochanek
po oplecionej bluszczem �cianie zamku. Otworzy�a oczy i mrugn�a kilka razy. Przed ni� sta�
Roarke.
Zawsze wstawa� pierwszy. Jak zwykle w�o�y� ju� garnitur ze swojej serii �jestem kr�lem
�wiata", ale zamiast, jak to mia� w porannym zwyczaju, siedzie� przy stole w dziennej cz�ci
sypialni, je�� �niadanie i przegl�da� pierwsze raporty z gie�dy, czy co tam jeszcze, przycupn��
na skraju ��ka i przygl�da� si� �onie.
- Co? Sta�o si� co�? Znowu kogo�...
- Nie. Spokojnie. - Po�o�y� jej d�o� na ramieniu, bo ju� si� szarpn�a, gotowa wyskoczy�
z ��ka. - Jestem tylko twoim budzikiem. Zintegrowanym z automatem do kawy. - Podsun��
jej fili�ank� pod oczy.
I zobaczy�, jak zab�ys�y od t�sknej niecierpliwo�ci. -Daj.
Ostro�nie wyci�gn�� r�k�, poda� Eve fili�ank� i poczeka�, a� upije pierwszy rozpaczliwy
�yk.
- Zdajesz sobie spraw�, najdro�sza, �e je�li kofeina trafi kiedykolwiek na list�
nielegalnych substancji, b�dziesz musia�a zarejestrowa� si� jako na�ogowiec?
- Niech tylko spr�buj� zdelegalizowa� kofein�, to powystrzelam ich wszystkich do nogi i
b�dzie spok�j. Wiesz, co dla mnie znaczy kawa podana do ��ka?
- Kocham ci�.
- No chyba. - Upi�a nast�pny �yk, b�ysn�a z�bami w u�miechu. - Frajer.
- M�w tak dalej, to na pewno przynios� ci dolewk�.
- Ja te� ci� kocham.
- To ju� pr�dzej. - Przesun�� kciukiem pod jej oczami, gdzie ju� zd��y�y si� pokaza�
ciemne kr�gi. - Potrzebujesz wi�cej ni� dw�ch godzin snu, pani porucznik.
- Nie ma wi�cej. Ode�pi� to kiedy�. Wszystko w ko�cu ode�pi�. Lec� pod prysznic.
Wsta�a z ��ka i posz�a do �azienki, zabieraj�c ze sob� fili�ank� z resztk� kawy. Roarke
us�ysza�, jak rzuca komend� automatowi: natrysk na ca��
24
moc, temperatura czterdzie�ci stopni. Taki ju� ma zwyczaj, pomy�la�, potrz�saj�c g�ow�.
Co rano musi si� oparzy�, �eby odp�dzi� od siebie sen.
Postanowi� dopilnowa�, �eby Eve dostarczy�a swojemu organizmowi troch� energii na
ca�y dzie� pracy; mia� tylko nadziej�, �e nie b�dzie musia� jej w rym celu zwi�za� i karmi� na
si��. Zacz�� programowa� autoku-charza - i w tym samym momencie us�ysza� za sob� jakie�
ciche, mi�kkie
kroki.
- No i niech mi kto� powie, �e nie masz w g�owie alarmu, kt�ry daje ci zna� za ka�dym
razem, kiedy kto� chocia�by pomy�li o jedzeniu. - Roarke zerkn�� w d�, na t�ustego kocura
ocieraj�cego si� o jego nog�. Ze �lepi�w zwierzaka wyziera�a nadzieja. - A za�o�� si�, �e