16734

Szczegóły
Tytuł 16734
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16734 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16734 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16734 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

NORA ROBERTS J.D. Robb Wizje �mierci Przeto�yt Micha� Juszkiewicz Dwie rzeczy zabij� ka�d� przyja��: nadmiar ceremonii oraz niedostatek og�ady. Lord Halifax Czy to z�udzenie? Czy to sen? Czy ja �pi�? William Szekspir 1 W iecz�r dobiega� ju� ko�ca, a nikt jeszcze nie zgin�� z jej r�ki. Porucznik Eve Dallas, policjantka z krwi i ko�ci, uzna�a t� pow�ci�gliwo�� za dow�d kolosalnej si�y charakteru. D z i e � w pracy min�� bez specjalnych urozmaice�. Z samego rana - w y -st�pienie w s�dzie, do b�lu rutynowe i nudne jak flaki z olejem. Potem powr�t do ot�piaj�cej roboty papierkowej, kt�rej jak zwykle nazbiera�o si� mn�stwo. Trafi�a si� te� jedna sprawa do poprowadzenia: kilku kumpli pok��ci�o si� o ostatni� dzia�k� nielegalnej substancji. By� to imprezowy melan�: buzz, exotica i zoom. Kolesie wa��sali si� po otwartym tarasie na dachu jednego z apartamentowc�w na West Side, palili towar i generalnie zbijali b�ki. Kwestia sporna dotyczy�a tego, kt�ry z nich zaklepa� sobie ostatnie kilka mach�w. Konflikt rozwi�za� si� sam, w momencie gdy jeden z popo�udniowych balangowicz�w skoczy� z dachu na g��wk�, trzymaj�c upragnion� dzia�k� w zaci�ni�tej zach�annie pi�ci. Sam najprawdopodobniej nawet nie poczu�, �e spad� na Dziesi�t� Alej� i rozmaza� si� na trotuarze, uda�o mu si� za to zepsu� ludziom imprez� i z w a r z y � humory. Zeznania �wiadk�w, w tym widza z s�siedniego budynku, mi�osiernego samarytanina, kt�ry z w�asnej inicjatywy wezwa� pogotowie i policj�, by�y zgodne. Facet, kt�rego trzeba by�o zeskroba� z chodnika, sam wskoczy� na wyst�p biegn�cy dooko�a dachu, gdzie odta�czy� pe�en werwy pl�s obronny - po c z y m straci� r�wnowag�, o co zreszt� nie by�o wcale trudno, i run�� w d�, wydaj�c z siebie rozentuzjazmowane wycie. W pobli�u przelatywa� w�a�nie aerotramwaj. Jego pasa�erowie - zdziwieni, niemniej zachwyceni - mieli niepowtarzaln� okazj�, aby ze wszystkimi detalami podziwia� figury ostatniego ta�ca Jaspera K. McKinneya. Jednego z nich, turyst�, spektakl porwa� a� do przesady: ol�niony, uwieczni� ca�e widowisko za pomoc� kieszonkowej kamery. Wszystkie elementy pasowa�y do siebie i przy sporz�dzaniu protoko�u w rubryce �przyczyna zgonu" wystarczy�o wpisa� �nieszcz�liwy wypadek". Prywatnie Eve by�a raczej zdania, �e �mier� nast�pi�a z czystej g�upoty, jednak�e formularz nie przewidywa� miejsca na tego rodzaju konkluzje. Dzi�ki rzeczonemu Jasperowi, mi�o�nikowi skok�w z �smego pi�tra, Eve uda�o si� wyrwa� z komendy zaledwie godzin� po zmianie; zyska�a tyl- ko tyle, �e ugrz�z�a w bardzo niemi�ym korku w samym centrum miasta, a wszystko dlatego, �e jaki� sadysta z dzia�u logistyki wcisn�� jej tymczasowo w charakterze pojazdu zast�pczego dogorywaj�cy wrak, kt�ry telepa� si� jak �lepy pies bez jednej nogi. No nie, tak to nie b�dzie, pomy�la�a. Jestem oficerem w wydziale zab�jstw i przys�uguje mi porz�dne auto. To nie moja wina, �e w ci�gu dw�ch lat skasowa�am dwa wozy s�u�bowe. Po chwili przysz�a kolejna refleksja: a gdyby tak na chwil� od�o�y� na bok silny charakter, wybra� si� jutro do logistyki... i wzi�� kt�rego� z tych cholernych urz�das�w na tortury? By�oby mi�o, u�miechn�a si� do w�asnych my�li. Tymczasem po powrocie do domu - przyznaj�c si� szczerze do prawie dwugodzinnego sp�nienia - trzeba by�o zrzuci� sk�r� bezwzgl�dnej funkcjonariuszki wydzia�u zab�jstw i wskoczy� w uniform modnej �ony bogatego biznesmena. Eve uwa�a�a si� za dobr� policjantk�, o czym w tej chwili nie omieszka�a sobie przypomnie�, poniewa� w dyscyplinie ��ona biznesmena" czu�a si�, najog�lniej m�wi�c, niepewnie. O modny i stosowny do okazji str�j nie potrzebowa�a si� martwi�; m�� poleci� przygotowa� dla niej wszystko, ��cznie z bielizn�. Roarke zna� si� na ciuchach. Do jej �wiadomo�ci dotar�o tylko tyle, �e wk�ada na siebie co� zielonego i usianego brylancikami, a w miejscach wolnych od zieleni i po�yskliwych �wietlnych refleks�w prze�wieca naga sk�ra. Du�o nagiej sk�ry. Nie by�o czasu na dyskusje; starczy�o go tylko na ekspresowe za�o�enie sukienki i wsuni�cie st�p w pantofle, tak samo zielone i po�yskuj�ce, na szpilkach ostrych jak sztylety i tak wysokich, �e maj�c je na nogach, Eve niemal�e dor�wnywa�a wzrostem swojemu m�czy�nie. Chocia� Roarke reprezentowa� typ cz�owieka, kt�remu poza wzrostem trudno dor�wna� w czymkolwiek, spotkanie z nim nie stanowi�o dla nikogo ci�kiej pr�by; niesamowite spojrzenie nieziemsko b��kitnych oczu i twarz, kt�r� m�g�by naszkicowa� tylko artysta o talencie anio�a, czyni�y rozmow� lekk�, �atw� i przyjemn�. Trudno natomiast popisywa� si� talentem towarzyskim przed obcymi lud�mi, kiedy mdleje si� ze strachu przed nag�ym potkni�ciem i twardym l�dowaniem na ty�ku. Mimo wszystko Eve jako� przez to przesz�a. Poradzi�a sobie i z b�yskawiczn� zmian� stroju, i z ekspresowym lotem z Nowego Jorku do Chicago, i z koktajlem (podano naprawd� doskona�e wino, ale pomimo to by�o tak nudno, �e ma�o brakowa�o, a m�zg wyp�yn��by jej uszami), i z firmow� kolacj�, podczas kt�rej Roarke zabawia� dwunastu klient�w, czy co� ko�o tego, a ona udawa�a gospodyni� przyj�cia. Nie wiedzia�a tak do ko�ca, jakie interesy ��cz� jej m�a z tymi lud�mi, poniewa� nie by�o na �wiecie dziedziny ani bran�y, w kt�rej Roarke nie macza�by palc�w. Nawet nie pr�bowa�a si� zorientowa�, o co chodzi. W y -starczy�o jej, �e ka�dy albo prawie ka�dy z ludzi, z kt�rymi przysz�o jej odby� t� czterogodzinn� mord�g�, w pe�ni zas�uguje na pierwsze miejsce w plebiscycie na najwi�kszego nudziarza �wiata. 8 Na szcz�cie oby�o si� bez ofiar. Brawa dla Eve. Kiedy m�ka dobieg�a ko�ca, marzy�a ju� tylko o jednym: wr�ci� do domu, zrzuci� z siebie t� ziele� w brylanciki i zagrzeba� si� w ��ku na ca�e sze�� godzin - bo tyle czasu mia�a, dop�ki budzik nie przywr�ci jej do �ycia. Lato roku 2059 by�o d�ugie, upalne i krwawe. Lecz nadchodzi�a ju� jesie�, a wraz z ni� och�odzenie. By� mo�e wtedy ludziom przejdzie ochota na mordowanie si� nawzajem. Z jakiego� powodu nie chcia�o jej si� w to wierzy�. Ledwie osun�a si� na wy�cie�any pluszem fotel w kabinie prywatnego samolotu, kt�rym tutaj przyby�a, a ju� Roarke, zjawiwszy si� nie wiadomo sk�d, uni�s� jej stopy, opar� je sobie na kolanach i zsun�� z nich szpilki. - Tylko nic sobie nie obiecuj, kolego - uprzedzi�a go. - Kiedy raz �ci�gn� z siebie t� kieck�, to nie ma mowy, �ebym wbi�a si� w ni� z powrotem. - Eve, moja droga. - W jego mi�kkim g�osie zabrzmia�o dalekie echo rodzinnej Irlandii. - To ty mi co� obiecujesz, odzywaj�c si� do mnie w ten spos�b. W tej sukience prezentujesz si� wspaniale, lecz wiem, �e bez niej by�aby� jeszcze pi�kniejsza. - Nawet o tym nie my�l. W og�le zapomnij. Kiedy j� zdejm�, to nie po to, �eby zn�w si� stroi�, a na pewno nie wysi�d� w samej bieli�nie czy jak ty tam nazywasz to, co mi kupi�e�. Nie masz wyj�cia... Och, Jezu mi�osierny... Oczy zasz�y jej mg�� i powoli odp�yn�y w g��b czaszki. Roarke dalej spokojnie uciska� kciukami podbicie jej stopy. - Przynajmniej tak mog� ci si� zrewan�owa� - u�miechn�� si�, patrz�c, jak Eve odrzuca g�ow� w ty�, wydaj�c z siebie gard�owy j�k - za us�ugi wykraczaj�ce poza zakres obowi�zk�w. Wiem, �e nie znosisz takich imprez jak dzi� i jestem ci wdzi�czny, �e nie wyci�gn�a� spluwy i nie obezw�adni�a� Mclntyre'a przy tartinkach. - To ten z du�ymi z�bami, co �mia� si� jak osio�? - Ten sam. Pan Mclntyre, przy okazji, jest dla mnie bardzo wa�nym klientem. - Uni�s� jej lew� stop� do ust i uca�owa� palce. - Wi�c nale�y ci si� podzi�kowanie. - Nie ma za co. U mnie grzeczno�� jest w standardzie. Ty te� masz nie najgorszy standard, doda�a w my�lach, przygl�daj�c mu si� spod przymkni�tych powiek. Metr osiemdziesi�t pi�� faceta w przepi�knym opakowaniu. A przecie� szczup�e, umi�nione cia�o i ol�niewaj�cej urody twarz uj�ta w czarne ramy jedwabistych w�os�w - to �adn� miar� nie by�o wszystko, bo ten cz�owiek mia� jeszcze umys� jak brzytwa, niepowtarzalny styl i niespo�yt� energi�. Wszystko w komplecie. A najlepsze, to �e nie tylko j� kocha�, ale te� traktowa� absolutnie po partnersku. K��cili si� o wiele rzeczy - jaki� pow�d zawsze si� znalaz� - ale w tej jednej sprawie ani razu nie dosz�o mi�dzy nimi do konfliktu. Roarke nigdy nie wymaga�, �eby Eve gra�a rol� jego firmowej maskotki. W tym wzgl�dzie nie oczekiwa� od niej wi�cej, ni� mog�a mu da�. A zdawa�a sobie przecie� spraw�, �e takie podej�cie to rzadko��. Jej m�� by� w�a�cicielem holding�w, nieruchomo�ci, fabryk, gie�d i B � g jeden wie czego jeszcze na planecie i poza ni�. By� nieprawdopodobnie bogaty i co za tym idzie, posiada� w�adz� proporcjonaln� do swojej zamo�no�ci. Kiedy m�czyzna osi�gnie tyle co on, bardzo cz�sto zaczyna oczekiwa� od �ony, �e na ka�de jego skinienie rzuci wszystko i zawi�nie mu na ramieniu w charakterze dekoracji. Roarke nie mia� takich oczekiwa�. Na ka�de spotkanie w interesach b�d� te� uroczysto�� towarzysk�, na kt�rej Eve uda�o si� pojawi� w charakterze jego �ony, przypada�y pewnie ze trzy opuszczone. Ponadto dochodzi�y jeszcze niezliczone okazje, kiedy to on dostosowywa� sw�j kalendarz do jej zaj�� albo s�u�y� jako konsultant przy prowadzeniu r�nych spraw. Prawd� m�wi�c, zdecydowanie lepiej sprawdza� si� jako m�� policjantki ni� Eve w roli �ony biznesmena. - Mo�e to ja powinnam zrewan�owa� ci si� masa�em st�p - zastanowi�a si� na g�os. - Za korzy�ci p�yn�ce ze znajomo�ci z tob�. Przesun�� palcem po jej podbiciu, od palc�w a� do kostki. - Nie zaprzeczam, i� s� one rozleg�e. - Ale sukienki i tak nie zdejm�. - Eve opad�a na oparcie fotela i zamkn�a oczy. - Obud� mnie, kiedy wyl�dujemy. I by�a ju� gotowa odp�yn�� na falach snu, gdy z g��bi jej wieczorowej torebki rozleg� si� sygna� komunikatora. - No nie. - Nie otwieraj�c oczu, si�gn�a po torebk�. - Kiedy dolecimy? - Mniej wi�cej za kwadrans. Skin�a g�ow�, wyci�gn�a aparat i odebra�a po��czenie. - Dallas - rzuci�a do mikrofonu. D Y S P O Z Y T O R DO PORUCZNIK EVE DALLAS. WEZWANIE. CENTRAL PARK, P A � A C N A D JEZIOREM. NA MIEJSCU OBECNI FUNKCJONARIUSZE. ZAB�JSTWO, JEDNA OFIARA. - Zawiadomi� detektyw Deli� Peabody. Chc� si� z ni� spotka� na miejscu. M�j przewidywany czas przybycia: trzydzie�ci minut. PRZYJMUJ�. BEZ ODBIORU. - Jasna cholera. - Eve przeczesa�a palcami w�osy. - Wyrzu� mnie gdzie� i wracaj sam. - �ony si� nie wyrzuca. Pojad� z tob� i poczekam, a� sko�czysz. Eve spojrza�a po sobie i skrzywi�a si� z niesmakiem. - Nie znosz� chodzi� na ogl�dziny w takich ciuchach. Potem przez par� tygodni musz� wys�uchiwa� komentarzy. Na domiar z�ego musia�a jeszcze z powrotem wbi� stopy w tamte zielone szpilki; idealne obuwie na trawniki i �cie�ki najwi�kszego parku w mie�cie. 10 Pa�acyk zbudowano w jego najwy�ej po�o�onym miejscu. Cienka jak o��wek wie�a bod�a ciemne nocne niebo. Zbocze skalistego wzniesienia opada�o �agodnie w kierunku jeziorka rozpo�cieraj�cego si� u st�p budowli. By�o to, zdaniem porucznik Dallas, bardzo �adne miejsce; w sam raz na wycieczki - w ci�gu dnia - dla turyst�w, na pstrykanie zdj�� i kr�cenie film�w z wakacji. Po zachodzie s�o�ca zamienia�o si� jednak w azyl dla bezdomnych, �pun�w, nielicencjonowanych dziewczynek i w og�le ciemnych typ�w, niemaj�cych w �yciu nic lepszego do roboty ni� szukanie k�opot�w. W�adze miasta robi�y bardzo du�o szumu na temat tego, �e nale�y koniecznie dba� o czysto�� park�w i pomnik�w. Trzeba te� by�o sprawiedliwie przyzna�, �e nie szcz�dzi�y grosza, a pieni�dze na �w szczytny cel wyp�ywa�y z kasy miejskiej nawet w miar� regularnie. Po parku uwija�y si� gromady wolontariuszy i pracownik�w s�u�b komunalnych: sprz�tali �mieci, neutralizowali graffiti na murach, piel�gnowali klomby i tak dalej. A potem wszyscy z zadowoleniem spogl�dali na swoje dzie�o i w poczuciu dobrze wykonanej roboty zabierali si� do czego� innego. I w ko�cu zn�w wszystko sz�o do diab�a. W tym momencie w parku panowa� jednak ca�kiem przyzwoity porz�dek; nie zachodzi�a potrzeba wyciskania si�dmych pot�w z nocnych ekip sprz�taj�cych. Eve zbli�y�a si� szybkim krokiem do barierek, kt�rymi funkcjonariusze z dochodzeni�wki zd��yli ju� odgrodzi� miejsce zdarzenia. Roarke szed� tu� obok niej. Dooko�a by�o jasno jak w dzie�; ca�y teren o�wietlono policyjnymi reflektorami. - Nie musisz na mnie czeka� - powiedzia�a m�owi. - Wr�c� do domu okazj�. - Poczekam. Nie wdaj�c si� w dalsze dyskusje, wzruszy�a tylko ramionami i wyci�gn�a odznak�, �eby przepuszczono j� przez barierki. Nikt nie skomentowa� nawet s�owem jej sukienki ani but�w. Uzna�a, �e to jej reputacja - porucznik Dallas by�a znana jako bezlitosna pi�a - zamkn�a mundurowym dzioby, ale mimo wszystko zdziwi�a si�: �adnych u�mieszk�w, chichocik�w za plecami, nic? Jeszcze wi�ksz� niespodziank� zafundowa�a Eve jej w�asna, osobista partnerka, kt�ra podesz�a jakby nigdy nic i nie pisn�a cho�by jednego celnego s��wka na temat jej stroju. - Cze��, Dallas! - Peabody skin�a g�ow� i bez wst�p�w przesz�a do rzeczy. - Nie jest dobrze. - Kto to taki? - Bia�a kobieta, lat mniej wi�cej trzydzie�ci. Miejsce przest�pstwa przeszukane, nagrania gotowe. Mia�am sprawdzi� to�samo��, ale powiedzieli mi, �e ju� jeste�. - Ruszy�y dalej, Peabody w wygodnych sportowych butach na poduszce powietrznej, Eve w morderczych szpilkach. - Zab�jstwo na tle seksualnym. Zgwa�ci� j� i udusi�. A potem zrobi� co� jeszcze. - Kto znalaz� cia�o? - Jakie� dzieciaki. Ale im si� uda�o, Dallas... - Peabody zatrzyma�a si� 11 na chwil�, przetarta d�oni� zm�czon�, �ci�gni�t� twarz. Ubranie, wida� to by�o wyra�nie, narzuci�a na siebie w du�ym po�piechu, bez zastanowienia. -Wymkn�y si� z domu. Zachcia�o im si� szuka� wra�e�. I znalaz�y, jak jasna cholera. Powiadomili�my ju� rodzic�w i plac�wk� opieki nad dzie�mi. Siedz� teraz w radiowozie. - Gdzie ona jest? - Tam. - Peabody poprowadzi�a Eve kawa�ek dalej, a potem pokaza�a r�k�. Kobieta le�a�a na kamieniach, tu� nad skrajem ciemnej, niezm�conej tafli jeziorka. Nie mia�a na sobie absolutnie nic opr�cz czerwonej wst��ki lub czego� bardzo podobnego zaci�ni�tej na szyi. Jej splecione d�onie spoczywa�y pomi�dzy piersiami, jakby si� modli�a albo kogo� o co� b�aga�a. A ca�a twarz zalana by�a krwi�. Krwi�, kt�ra wyciek�a z oczodo��w. Morderca usun�� swojej ofierze oczy. Szpilki trzeba by�o zdj��, �eby nie skr�ci� karku. Peabody mia�a przy sobie zestaw przybor�w detektywistycznych; Eve wyj�a puszk� aerozolu, kt�rym zabezpieczy�a d�onie i bose stopy, aby nie zostawi� �lad�w swoich linii papilarnych. Lecz nawet bez wysokich obcas�w po kamieniach schodzi�o si� trudno, a dodatkowo przeszkadza�a jej �wiadomo��, �e policjantka w rozmigotanej kreacji przy ogl�dzinach zw�ok wygl�da idiotycznie i ca�kiem nieprofesjonalnie. W pewnym momencie us�ysza�a trzask rozdzieranego materia�u. Zignorowa�a go bez chwili wahania. - O rany - skrzywi�a si� Peabody. - Ta sukienka b�dzie do wyrzucenia. Szkoda. - Odda�abym w tej chwili ca�� pensj� za d�insy i normaln� koszul�. I za prawdziwe buty, a nie takie cholerstwo. Zmusi�a si�, �eby przesta� o tym my�le�, stan�a pewniej i obrzuci�a wzrokiem martwe cia�o. - Na pewno nie zgwa�ci� jej tutaj - zakonkludowa�a po chwili. - Musimy szuka� drugiego miejsca przest�pstwa. Nawet totalny szaleniec nie zgwa�ci kobiety na kupie kamieni, je�li ma dooko�a tyle trawy. Zrobi� to gdzie indziej. Zabi� j� lub obezw�adni� tak�e gdzie indziej, a potem przyni�s� tutaj. To b�dzie spory, silny facet, inaczej nie da�by rady, chyba �e nie dzia�a� sam. Ile ona mo�e wa�y�? Sze��dziesi�t kilo jak nic. I to bezw�adnego ci�aru. - Podci�gn�a sukienk�, ale nie z troski o swoj� kreacj�, tylko o �lady, kt�re mog�a ni� zatrze�. - Zidentyfikuj j�, Peabody. Chc� wiedzie�, kto to jest. Partnerka w��czy�a podr�czny identyfikator. Eve zwr�ci�a z kolei uwag� na pozycj� zw�ok. - Specjalnie j� tak u�o�y�. Co ona robi? Modli si�? B�aga o lito��? Spoczywa jak w trumnie? Co chcia�e� przez to powiedzie�? - zapyta�a p�g�osem i przykucn�a, �eby zbada� cia�o z bliska. - Widoczne �lady przemocy fizycznej i gwa�tu. Si�ce na twarzy, tu�owiu i przedramionach. To znaczy, �e usi�owa�a si� broni�. Widz�, �e ma co� pod paznokciami, czyli pr�bowa�a 12 z nim walczy�, drapa�a na o�lep. Ale to nie jest sk�ra. Wygl�da raczej jak jakie� w��kna. - Nazwisko: Elisa Maplewood - odezwa�a si� Peabody. - Zameldowana na Central Park West. - By�a niedaleko od domu - stwierdzi�a Eve. - Nie wygl�da na dziewczyn� z bogatej dzielnicy. Nie ma pedikiuru ani g�adkich r�czek. Zgrubienia na d�oniach. - Historia zatrudnienia: pracowa�a jako pomoc domowa. - No, to ju� bardziej pasuje. - Wiek: trzydzie�ci dwa lata. Rozwiedziona. Dallas... Ona ma ma�� c�reczk�. Cztery lata. - Szlag by to trafi�... - Eve postanowi�a chwilowo pomin�� t� now� wiadomo�� i kontynuowa�a ogl�dziny: - Siniaki na powierzchni ud i w kroczu. Na szyi zawi�zana czerwona pr��kowana wst��ka. Wst��k� zadzierzgni�to tak mocno, �e wbi�a si� w cia�o i schowa�a pomi�dzy dwoma wa�kami zsinia�ej sk�ry. By�a zawi�zana na kokardk�, kt�r� starannie u�o�ono na piersiach ofiary. - Kiedy nast�pi� zgon? - Ju� sprawdzam. - Peabody wyj�a miernik i zerkn�a na odczyt. - O dwudziestej drugiej dwadzie�cia. - Mniej wi�cej trzy godziny temu. I m�wisz, �e znalaz�y j� dzieciaki? - Tak. Tu� po p�nocy. Pierwszy funkcjonariusz, kt�ry przyby� na miejsce, zaj�� si� nimi, zrobi� z g�ry zdj�cie cia�a i z�o�y� meldunek o dwunastej czterdzie�ci pi��. - W porz�dku. - Eve zebra�a si� w sobie, za�o�y�a mikrookulary i pochyli�a si� nad zmasakrowan� twarz� zamordowanej. - Nie spieszy� si� - skomentowa�a. - Nie chlasta�, gdzie popadnie. Ci�cia s� staranne, precyzyjne. Porz�dna chirurgiczna robota, jakby pobiera� organy do przeszczepu, pe-dancik cholerny. Wychodzi na to, �e oczy by�y dla niego najwa�niejsze. W nich upatrzy� sobie trofeum. Pobicie i gwa�t stanowi�y tylko preludium. - Wyprostowa�a si� i zdj�a szk�a. - Odwr��my j�. Obejrzymy plecy. Nie znalaz�y niczego opr�cz ciemnych plam w miejscach, do kt�rych sp�yn�a krew. Eve zauwa�y�a te�, �e trawa pozostawi�a �lady na po�ladkach i udach. - Zaszed� j� od ty�u, ale nie dlatego, �eby nie mog�a go zobaczy�. To go nie obchodzi�o. Przewr�ci� na chodnik albo na jezdni�... Nie. Na �wirow� �cie�k�. Widzisz otarte �okcie? Potem odwr�ci� j� na plecy. Pr�bowa�a si� broni�, chcia�a wo�a� o pomoc, mo�e nawet wo�a�a, ale szybko j� obezw�adni� i zawl�k� tam, gdzie m�g� si� spokojnie zabawi�, gdzie nikt mu nie przeszkadza�. Ci�gn�� j� po trawie. Biciem zmusi� do uleg�o�ci, potem zgwa�ci� i udusi� wst��k�, a kiedy ju� si� z tym uwin��, zabra� si� do powa�nej pracy. - Eve z powrotem za�o�y�a okulary. - Trzeba by�o rozebra� j� ze wszystkiego, co jeszcze mia�a na sobie, �ci�gn�� buty i zabra� ka�d� rzecz, kt�ra j� wyr�nia�a, na przyk�ad bi�uteri�. Znie�� cia�o po kamieniach na brzeg jeziorka. U�o�y�. Wyci�� ga�ki oczne - bardzo ostro�nie. Sprawdzi� efekt, poprawi�, je�li trzeba. R�ce, gdyby przysz�a 13 ochota, mo�na umy� w jeziorku, a potem ju� tylko posprz�ta� po sobie, zabra� trofeum i do widzenia. - Morderstwo rytualne? - To jest swego rodzaju rytua�, w ka�dym razie dla niego. Dobrze, niech j� zapakuj� do worka - powiedzia�a Eve, prostuj�c plecy. -A my si� troch� rozejrzymy. Mo�e uda si� znale�� miejsce, gdzie j� zamordowa�. Roarke przygl�da� si�, jak Eve z powrotem wsuwa stopy w pantofle na szpilkach. Wygodniej by�oby i�� boso, ale ze wzgl�du na jej stopie� takie rozwi�zanie nie wchodzi�o w og�le w gr�. Ani pantofle na szpilkach, ani efektowna wieczorowa kreacja - w tym momencie nieco ju� sponiewierana - ani roziskrzone brylanty nie mog�y ukry� faktu, �e ta kobieta jest policjantk� z krwi i ko�ci. Wysoka, szczup�a, niewzruszona jak kamienie, po kt�rych przesz�a bosymi stopami, aby obejrze� kolejne okropie�stwo. W jej z�otobr�zowych b�yszcz�cych oczach pr�no by�oby szuka� cho�by cienia strachu. Ostre, ra��ce o�wietlenie nadawa�o jej twarzy szczeg�ln� blado��, podkre�laj�c jeszcze dobitniej wyraziste rysy. W�osy, koloru niemal�e takiego samego jak oczy, by�y kr�tko ostrzy�one, a powiew znad jeziorka zd��y� je ju� potarga�. Roarke obserwowa�, jak jego �ona zatrzymuje si� i zamienia kilka s��w z mundurowym policjantem. Wiedzia�, �e jej g�os w tej chwili jest beznami�tny, a s�owa padaj� szybko, s� kr�tkie i nie zdradzaj� absolutnie �adnych uczu�. Zobaczy�, jak wydaje gestem jakie� polecenie, a Peabody, jej wierna partnerka, o wiele wygodniej ubrana, potwierdza skinieniem g�owy, �e zrozumia�a. Potem Eve zostawi�a na chwil� swoich wsp�pracownik�w i podesz�a do niego. - Lepiej wracaj do domu - zaproponowa�a m�owi. - Troch� mi si� tutaj zejdzie. - Na to wygl�da. Gwa�t, morderstwo, okaleczenie. - Gdy to m�wi�, zmru�y�a podejrzliwie oczy. Roarke uni�s� tylko brew. - Dziwisz si�, �e nastawiam uszu, kiedy chodzi o moj� osobist� policjantk�? Mog� ci jako� pom�c? - Nie. Cywile, ��cznie z tob�, nie bior� udzia�u w tej sprawie. Morderca nie zabi� jej tutaj, nad jeziorkiem. Musimy znale�� miejsce zbrodni. Dzi� ju� raczej nie dojad� do domu. - Mam ci przywie�� albo podes�a� ubranie na zmian�? Wiedzia�a, �e nawet przy swoich absolutnie wyj�tkowych mo�liwo�ciach Roarke nie zdo�a w jednej sekundzie wytrzasn�� dla niej zwyczajnych but�w i spodni, potrz�sn�a wi�c tylko g�ow�. - Mam zapasowe ciuchy w szafce na komendzie. Spojrza�a na swoj� wieczorow� kreacj� i westchn�a, widz�c ciemne smugi brudu, niewielkie rozdarcia i dziury, plamy, kt�re pozostawi�y p�yny ustrojowe ofiary. A tak si� stara�a pracowa� ostro�nie - i prosz�, co z tego wysz�o. B�g jeden raczy wiedzie�, ile on zap�aci� za t� kieck�... - Przepraszam za sukienk� - b�kn�a. 14 - Niewa�ne. Odezwij si�, kiedy b�dziesz mia�a chwil�. - Za�atwione. Zrobi�a, co mog�a - i wiedzia�a, �e on o tym wie - �eby si� nie skrzywi�, gdy przesun�� palcem po do�eczku w jej podbr�dku i kiedy pochyli� si�, by musn�� ustami jej wargi. - Powodzenia, pani porucznik. - Jasne. Dzi�ki. Odwr�ci� si� i ruszy� w kierunku czekaj�cej limuzyny. Dobieg� go jeszcze jej podniesiony g�os: - No dobra, ch�opcy i dziewcz�ta, rozchodzimy si� dw�jkami. Ka�dy wie, co i jak ma robi�. Szukamy �lad�w. Eve wywnioskowa�a, �e morderca nie przyni�s� ofiary nad jeziorko z daleka. To by�oby bez sensu: dodatkowy czas, trudno�� i ryzyko, �e kto� go zobaczy. Z drugiej strony, to by� Central Park, wi�c zapowiada�o si� d�ugie i �mudne poszukiwanie - chyba �e szcz�cie si� do nich u�miechnie. I u�miechn�o si�, ju� po nieca�ych trzydziestu minutach. - Patrz. - Eve unios�a d�o�, zatrzymuj�c Peabody w miejscu, a sama przykucn�a. - Widzisz ten kawa�ek zrytej ziemi? Daj mi okulary. Jasne, jasne - mrukn�a, za�o�ywszy je na nos. - Jest tu troch� krwi. - Opad�a na kolana, z nosem tu� przy ziemi, jak ogar wietrz�cy zwierzyn�. - Otoczy� to miejsce i wezwa� zbieraczy �lad�w. Niech spr�buj� co� znale��. O, sp�jrz. -Wyj�a z przybornika p�set�. - Z�amany paznokie�. Pewnie ofiary - zawyrokowa�a, unosz�c go do �wiat�a. - Nie da�a� si� wzi�� �atwo, Eliso. Walczy�a� do samego ko�ca. W�o�y�a paznokie� do torebki i wyprostowa�a si�, przysiadaj�c na pi�tach. - Morderca ci�gn�� j� t�dy. Wida� miejsca, gdzie pr�bowa�a si� zapiera� nogami w ziemi�. Zgubi�a but, dlatego jedn� stop� ma brudn� i zielon� od trawy. Ale on potem wr�ci� po niego. Zabra� jej ubranie ze sob�. - Wsta�a. - Sprawdzimy wszystkie �mietniki w promieniu dziesi�ciu przecznic. M�g� gdzie� wyrzuci� te rzeczy. B�d� podarte, zakrwawione i brudne. Mo�e kto� nam powie, co mia�a na sobie, ale trzeba szuka� nawet bez opisu. Chocia� ja i tak wiem, �e niczego nie wyrzuci�e� - mrukn�a pod nosem. - Zatrzyma�e� sobie ka�d� szmatk�. Na pami�tk�. - Mieszka�a kilka przecznic st�d - zauwa�y�a Peabody. - Zaatakowa� j� niedaleko od domu, zaci�gn�� tu, zrobi�, co chcia�, a potem zani�s� cia�o nad jeziorko. - Zajrzymy do niej. Najpierw dopilnujemy wszystkiego tutaj, p�niej wybierzemy si� tam. Peabody odchrz�kn�a, taksuj�c spojrzeniem Eve i jej sukienk�. - Chcesz i�� tak jak jeste�? - A masz lepszy pomys�? W zniszczonej sukience wieczorowej i na metrowych szpilkach trudno by�o nie czu� si� idiotycznie podczas rozmowy z androidem-ochroniarzem 15 dy�uruj�cym na nocnej zmianie przy wej�ciu do budynku, w kt�rym mieszka�a Elisa Maplewood. Przynajmniej wzi�am odznak�, pomy�la�a Eve. Odznaka nale�a�a do rzeczy, kt�re zawsze musia�a mie� przy sobie, wychodz�c z domu. - Porucznik Dallas, detektyw Peabody, policja. Przysz�y�my w sprawie Elisy Maplewood. Czy na li�cie lokator�w jest takie nazwisko? - Prosz� okaza� dokumenty s�u�bowe. Wygl�da� jak spod ig�y, po prostu zbyt dobrze jak na tak wczesn� por�, ale c� - android to android. Mia� na sobie szykowny czerwony uniform ze srebrn� lam�wk� i by� replik� m�czyzny lat oko�o czterdziestu pi�ciu, z lekko posrebrzonymi skroniami, pod kolor szamerunk�w. - Dokumenty w porz�dku. Pani Maplewood zamieszkuje tutaj w charakterze gospodyni, jest zatrudniona przez pana Luthera Vanderle� i jego ma��onk�. O co chodzi? - Czy widziano pani� Maplewood dzi� wieczorem? - Mam dy�ur od p�nocy do sz�stej. Nie widzia�em jej. - Chcemy zobaczy� si� z pa�stwem Vanderlea. - Pan Vanderlea jest obecnie poza miastem. Wizyt� u niego umawia si� przy naszym biurku-sekretarzu. System dzia�a przez ca�� noc. Otworzy� zamki w drzwiach i wszed� razem z policjantkami do �rodka. - Prosz� jeszcze raz poda� odznaki do zeskanowania. To ju� by�o nieco wkurzaj�ce, ale Eve pos�usznie przepu�ci�a swoj� odznak� przez maszyneri� zainstalowan� w reprezentacyjnym biurku stoj�cym w parterowym holu, kt�ry urz�dzono w kolorach czerni i bieli. POTWIERDZAM TO�SAMO��. EVE DALLAS, STOPIE�: PORUCZNIK. CO P A N I � DO N A S SPROWADZA? - Musz� porozmawia� z �on� pana Luthera Vanderlei w sprawie zatrudnionej przez nich gospodyni, Elisy Maplewood. PROSZ� POCZEKA�. KONTAKTUJ� SI� Z PANI� VANDERLE� Android sta� obok nich w wyczekuj�cej postawie. S�ycha� by�o cich� muzyk�, kt�ra w��czy�a si�, kiedy wesz�y do holu. Eve uzna�a, �e automat ustawiono tak, aby reagowa� w momencie, kiedy w pomieszczeniu pojawi si� cz�owiek. Po co komu muzyka na przej�cie od drzwi do drzwi - tego nie umia�a odgadn��. �wiat�a by�y stylowo przygaszone, kwiaty w wazonach �wie�e. Tu i � w -dzie ustawiono dobrane ze smakiem meble, najwidoczniej dla go�ci, kt�rych po wej�ciu nasz�aby ochota, aby usi��� i pos�ucha� nagrania. W po�udniowej �cianie widnia�y dwie pary drzwi do wind, a ca�y hol znajdowa� si� pod nadzorem czterech kamer. Ci pa�stwo Vanderlea musieli chyba spa� na forsie. - Gdzie jest pan Vanderlea? - zapyta�a Eve androida. 16 - Czy pyta pani oficjalnie, jako detektyw prowadz�cy �ledztwo? - Nie jako w�cibska s�siadka. - Pomacha�a mu przed nosem swoj� odznak�. - Owszem, to by�o oficjalne pytanie. - Pan Vanderlea wyjecha� w interesach do Madrytu. - Kiedy? - Dwa dni temu. Zapowiedzia�, �e wr�ci jutro wieczorem. - A co... - Urwa�a w p� s�owa, bo w tej chwili zabrzmia� sygna� komputera. P A N I V A N D E R L E A PRZYJMIE PANIE. PROSZ� WSI��� DO W I N D Y A I WJECHA� NA PI�TRO PI��DZIESI�TE PIERWSZE. PANI VANDERLEA CZEKA W APARTAMENCIE B. - Dzi�ki - powiedzia�a Eve. Kiedy wraz z Peabody dotar�y ju� na ostatnie pola szachownicy pokrywaj�cej pod�og� w holu, drzwi windy otworzy�y si� szeroko. - Dlaczego ludzie dzi�kuj� automatom? - zastanowi�a si� g�o�no. - Przecie� one maj� to g��boko gdzie�. - Cz�owiek ma co� takiego w charakterze. To wrodzone. Dlatego te� chyba programi�ci ka�� automatom dzi�kowa� ludziom. By�a� kiedy� w Madrycie? - Nie. A mo�e... Nie - zdecydowa�a si� wreszcie Eve, kt�ra w ci�gu ostatnich dw�ch lat odwiedzi�a wiele r�nych miejsc. - Raczej nie. Nie wiesz mo�e, kto projektuje takie buty jak te moje, Peabody? - Pewnie jaki� b�g od but�w. Bo to s� megaboskie szpileczki, porucznik Dallas. - Nie, to nie �aden b�g. T� par� but�w wykona� cz�owiek, zwyczajny cz�owiek, za to cwaniak kuty na cztery nogi. W skryto�ci nienawidzi wszystkich kobiet i projektuje takie buty, �eby nas dr�czy� i jeszcze na tym zarabia�. - W takich szpilkach wygl�dasz, jakby� mia�a nogi do samego nieba. - Jasne. Akurat w tej chwili o niczym innym nie marz�, tylko o takich nogach - westchn�a Eve zrezygnowanym g�osem i wysz�a z windy, kt�ra w�a�nie zatrzyma�a si� na pi��dziesi�tym pierwszym pi�trze. Apartament B mia� drzwi wielkie jak kontener. Otworzy�a je drobna kobieta po trzydziestce, ubrana w peniuar koloru matowej zieleni. Jej d�ugie w�osy, potargane po wstaniu z ��ka, p�on�y pyszn�, g��bok� czerwieni� przetykan� tu i �wdzie dyskretnie rozsianymi z�otymi pasemkami. - Porucznik Dallas? - zapyta�a. - O Bo�e, to chyba Leonardo? Spojrzenie jej wyba�uszonych oczu by�o utkwione w sukience Eve, wi�c Dallas szybko domy�li�a si�, o czym mowa. - Mo�liwe. -Tak si� z�o�y�o, �e projektant Leonardo by� nie tylko aktualnym ulubie�cem modnych pa�, ale te� ukochanym Mavis, przyjaci�ki Eve. - By�am... na przyj�ciu. To jest moja partnerka, detektyw Peabody. Czy pani Vanderlea? - Zgadza si�, jestem Deann Vanderlea. O co chodzi? - Czy mo�emy wej��? - Ale� oczywi�cie, bardzo prosz�. Jestem zupe�nie zdezorientowana. 17 Kiedy odebra�am telefon z recepcji, �e policja chce ze mn� rozmawia�, moja pierwsza my�l by�a: co� si� sta�o Lutherowi. Ale wtedy przecie� zadzwoniliby z Madrytu, tak czy nie? - U�miechn�a si� niepewnie. - Lutherowi nic si� nie sta�o, prawda? - Nie przysz�y�my rozmawia� o pani m�u. Nasza wizyta dotyczy pani Elisy Maplewood. - Elisy? O tej porze Elisa jeszcze �pi. Na pewno nic si� jej nie sta�o. - Za�o�y�a r�ce na piersi. - O co chodzi? - Kiedy ostatni raz widzia�a pani pani� Maplewood? - Kiedy sz�am spa�. Oko�o dziesi�tej. Po�o�y�am si� dzi� wcze�niej, bola�a mnie g�owa. Czy dowiem si� w ko�cu, o co chodzi? - Przykro nam o tym informowa�, ale pani Maplewood nie �yje. Zamordowano j� wczoraj p�nym wieczorem. - Absurd. Kompletny nonsens. Elisa �pi w swoim ��ku. Eve wiedzia�a dobrze, �e najpro�ciej i najuczciwiej b�dzie nie pr�bowa� si� spiera�. - Mo�e pani to sprawdzi�. - Jest prawie czwarta nad ranem. Gdzie niby ona ma by�? Jej mieszkanie jest zaraz za kuchni�. Pani domu ruszy�a przed siebie, przecinaj�c przestronny salon dzienny. W meblach, kt�re tam sta�y, Eve rozpozna�a autentyczne antyki: mn�stwo l�ni�cego drewna, �agodnych �uk�w, g��bokich kolor�w i roziskrzonego szk�a. Salon otwiera� si� na pok�j do odbioru medi�w: �cienny monitor by� w tej chwili schowany, a sprz�t do komunikacji i rozrywki zainstalowano w szafce. W sekreterze, poprawi�a si� Eve w my�li. Tak m�wi Roarke na te fiku�ne szafeczki. Z boku widnia�y drzwi do jadalni, za kt�r� znajdowa�a si� kuchnia. - Prosz� poczeka� tutaj - powiedzia�a pani Vanderlea. Sko�czy�y si� uprzejmo�ci, zauwa�y�a Eve. Przyszed� czas na nerwy i strach. Pani domu otworzy�a szerokie, wpuszczane w �cian� drzwi wiod�ce, ja nale�a�o przypuszcza�, do mieszkania, kt�re zajmowa�a Elisa Maplewood. - To nie jest mieszkanie, to niemal rezydencja - szepn�a Peabody. - Tak... Du�o miejsca, du�o rzeczy - odpar�a Eve, rozgl�daj�c si� po kuchni. Opr�cz czerni i srebra nie by�o tutaj innych kolor�w. Wystrojem zdawa�y si� rz�dzi� dwie regu�y: efekt i efektywno��, a wsz�dzie panowa�a czysto�� tak idealna, �e chyba nawet pe�na ekipa zbieraczy �lad�w nie znalaz�aby tutaj cho�by odrobinki kurzu. W�a�ciwie by�o tu ca�kiem podobnie jak w kuchni u Roarke'a. Eve nie my�la�a o niej nigdy: �moja kuchnia". To by�o kr�lestwo Summerseta, a ona bardzo ch�tnie pozwala�a mu sprawowa� w nim rz�dy. - Ju� j� kiedy� widzia�am - powiedzia�a nagle. Peabody oderwa�a po��dliwe spojrzenie od pot�nej bry�y autoku-charza. - Znasz t� Vanderle�? - Nie znam. Spotka�am ich kiedy�. Na jakiej� imprezie, na kt�r� zaci�g- 18 n�� mnie Roarke. To on ich zna. Nazwisko wylecia�o mi z g�owy, kto by spa-ta� tych wszystkich ludzi... Ale twarz od razu wyda�a mi si� znajoma. Odwr�ci�a si�, s�ysz�c szybkie kroki powracaj�cej pani Vanderlei. - Nie ma jej. Nic nie rozumiem. Nie ma jej w sypialni i w og�le mieszkaniu. Vonnie �pi. To jej c�reczka - wyja�ni�a. - Nic z tego nie rozumiem. - Czy pani Maplewood cz�sto wychodzi w nocy z domu? - Nie, oczywi�cie, �e... Mignon! - zawo�a�a i rzuci�a si� z powrotem do mieszkania gospodyni. - Mignon? Co to za jedna? - mrukn�a Eve. - Mo�e ta Maplewood przerzuci�a si� na dziewczyny i mia�a kochank�. - Mignon znikn�a. - Deann Vanderlea stan�a przed nimi, blada jak �ciana, trzymaj�c si� dr��cymi d�o�mi za gard�o. - K t o to jest... - Nasza suczka - wyja�ni�a szybko, wyrzucaj�c z siebie s�owa. - A w�a�ciwie to Elisy. Do niej jest najbardziej przywi�zana. Kilka miesi�cy temu kupi�am malutk� pudliczk� miniaturk�. Chcia�am mie� w domu jakiego� psiaka i �eby dziewczynki mog�y si� z nim bawi�. Ale Mignon przywi�za�a si� do Elisy. Pewnie dlatego jej nie ma. Zabra�a Mignon na spacer. Cz�sto to robi wieczorem, przed snem. Wysz�a z psem. Bo�e m�j... - Niech pani lepiej usi�dzie. Peabody, podaj wod�. - Czy to by� wypadek? Prosz� powiedzie�, czy to by� wypadek? - Na razie Deann Vanderlea mia�a suche oczy, ale Eve wiedzia�a, �e wkr�tce pojawi� si� i �zy. - Przykro mi, ale nie. Pani Maplewood zosta�a napadni�ta w parku. - Napadni�ta? - powt�rzy�a pani Vanderlea, jakby us�ysza�a jakie� obce s�owo. - Napadni�ta? - To by�o morderstwo. - Nie. Nie... - Prosz� napi� si� wody. - Peabody wcisn�a jej do r�k pe�n� szklank�. - Ma�ymi �yczkami. - Nie mog�. Niczego nie prze�kn�. Przecie� to niemo�liwe. Dopiero co z ni� rozmawia�am, nie dalej jak kilka godzin temu. Siedzia�y�my razem w tym pokoju. Powiedzia�a mi, �ebym wzi�a bloker i posz�a spa�. I tak w�a�nie zrobi�am. Po�o�y�y�my... Dziewczynki le�a�y ju� w ��kach. Elisa zrobi�a mi herbat� i powiedzia�a, �e mam si� po�o�y�. Jak to si� sta�o? Co jej zrobili? O nie, pomy�la�a Eve. To nie jest odpowiednia chwila na szczeg�y. Dok�adny opis tylko pogorszy spraw�. - Prosz� si� napi� - powiedzia�a, k�tem oka zauwa�aj�c, jak Peabody Podchodzi do drzwi i zasuwa je z powrotem. Dziecko, przypomnia�a sobie. Tej rozmowy nie powinna us�ysze� ma�a dziewczynka, je�li przypadkiem si� obudzi. Bo kiedy obudzi si� rano, doda�a w my�lach, nic ju� nie b�dzie tak jak kiedy�. Nigdy. 2 Kiedy pani Maplewood zacz�a u pa�stwa pracowa�? - Eve zna�a odpowied� na to pytanie, ale je�li chce si� kogo� zaci�gn�� na g��bok� wod�, zawsze �atwiej na pocz�tku poprowadzi� go po mieli�nie. - Dwa lata temu. To ju� dwa lata. Ja... my... to znaczy m�j m�� bardzo du�o podr�uje, wi�c zamiast doje�d�aj�cej pomocy domowej zdecydowa�am si� zatrudni� kogo� na sta�e, z mieszkaniem. Chodzi�o mi chyba o towarzystwo. Wybra�am Elis�, poniewa� od razu j� polubi�am. Przetar�a twarz d�oni�, czyni�c widoczny wysi�ek, aby zapanowa� nad nerwami. - Rzecz jasna Elisa mia�a wszelkie kwalifikacje - podj�a - ale poza tym po prostu przypad�y�my sobie do serca. Skoro mia�am wpu�ci� kogo� do domu i pozwoli�, by ta osoba �y�a razem z nami, musia� to by� kto�, z kim ja sama czu�am si� swobodnie w kontakcie osobistym. Bardzo wa�ne by�o dla mnie tak�e to, �e razem z Elis� przyby�a do nas Vonnie. Jej c�rka, Yvonne - wyja�ni�a. - Ja te� mam c�reczk� i do tego w tym samym wieku. Mia�am nadziej�, �e si� zaprzyja�ni�. I tak si� sta�o. S� jak siostry, a w � a -�ciwie nawet wi�cej: s� prawdziwymi siostrami. M�j Bo�e, co teraz b�dzie z Vonnie...? - Deann zakry�a usta d�o�mi i tym razem w jej oczach b�ysn�y � z y . - O n a ma dopiero cztery latka. To jeszcze ma�e dziecko. Jak ja jej p o -wiem, �e mama... Jak ja jej to powiem? - Mo�emy si� tym zaj��, pani Vanderlea - powiedzia�a Peabody, siadaj�c. - Porozmawiamy z ni� i zapewnimy jej opiek� specjalisty z plac�wki dzieci�cej. - Przecie� ona pa� nie zna. - Deann wsta�a, przesz�a przez pok�j i wyj�a z szuflady chusteczki. - To tylko jeszcze bardziej j� wystraszy i pomie-s z a jej w g��wce, je�li us�yszy o wszystkim od... kogo� obcego. Ja sama m u -sz� jej powiedzie�. Musz� si� zastanowi�, jak to zrobi�. - Otar�a policzki chusteczk�. - Prosz� da� mi chwil�, musz� zebra� my�li. - Niech si� pani nie spieszy - powiedzia�a Eve. - My z Elis� te� si� przyja�nimy. Jak Zanna i Vonnie. Nasze relacje... Nie by�y�my dla siebie jak pracownica i pracodawczyni. Rodzice Elisy..-Deann westchn�a g��boko. Kiedy wr�ci�a do sto�u, przy kt�rym siedzia�y policjantki, Eve uzna�a, �e nale�y jej si� z�oty medal za umiej�tno�� panowania nad sob�. - Jej matka i ojczym mieszkaj� w �r�dmie�ciu. Jej ojciec jest w Filadelfii. Mog�... Mog� si� z nimi skontaktowa�. Uwa�am, �e powin- 20 ni dowiedzie� si� o tym ode mnie. Wiem, �e trzeba im... Musz� zadzwoni� do Luthera. Musz� mu da� zna�, co si� sta�o. - C z y na pewno chce pani osobi�cie zaj�� si� tym wszystkim? - zapyta�a Eve. - Elisa zrobi�aby dla mnie to samo. - Nagle jej g�os si� za�ama�. Zacisn�a wargi, zmagaj�c si� z chwil� s�abo�ci. - Zaopiekuj� si� jej dzieckiem, bo wiem, �e ona zatroszczy�aby si� o moje. Zrobi�aby wszystko... M�j Bo�e, jak to si� mog�o sta�? - Czy Elisa wspomina�a, �e ma jakie� k�opoty? Mo�e kto� j� nachodzi�, grozi� jej? - Nie. Nie. Na pewno by mi o czym� takim powiedzia�a. Ludzie j� lubili. - Czy by�a zaanga�owana w jaki� zwi�zek - emocjonalny, towarzyski...? - Nie. Obecnie z nikim si� nie spotyka�a. Prze�y�a trudn� spraw� rozwodow� i chcia�a ju� tylko stworzy� bezpieczny dom dla c�rki. M�czyzn sobie - to jej w�asne s�owa - odpu�ci�a. - Czy by� kto�, kto stara� si� o jej wzgl�dy, a komu odm�wi�a? - O ile mi wiadomo, to nie... Kto� j� zgwa�ci�? - Deann zacisn�a pi�ci. - To musi stwierdzi� lekarz s�dowy... - Eve urwa�a, kiedy pani Vander-lea b�yskawicznym ruchem chwyci�a j� za r�k�. - Wiem, �e pani wie. Prosz� niczego przede mn� nie ukrywa�. Elisa by�a moj� przyjaci�k�. - Wiele wskazuje na to, �e dosz�o do gwa�tu. D�o� �ciskaj�ca kurczowo palce Eve zadr�a�a raz, bardzo mocno, a potem opad�a. - Musi go pani znale��. Chc�, �eby zap�aci� za wszystko. - To w�a�nie zamierzam zrobi�, a je�li chce mi pani pom�c, prosz� pomy�le� i przypomnie� sobie wszystko, nawet najbardziej nieistotne szczeg�y. Mo�e Elisa co� kiedy� powiedzia�a, cho�by przypadkowo, mimochodem. - Na pewno nie podda�a si� bez walki - o�wiadczy�a z przekonaniem pani Vanderlea. - Jej m�� to by� dra� i damski bokser. Zg�osi�a si� do poradni po pomoc i w ko�cu odesz�a od niego. Umia�a si� broni�. Nauczy�a si� tego, bo musia�a. Wiem, �e nie podda�a si� �atwo. - By�o tak, jak pani m�wi. Gdzie jest teraz eksm�� pani Maplewood? - Chcia�abym m�c powiedzie�, �e sma�y si� w piekle, ale niestety. To nie piek�o, tylko Karaiby. Mieszka tam z jak�� swoj� aktualn� panienk�. Prowadzi sklep dla nurk�w. Swojego dziecka nie widzia� ani razu, nigdy w �yciu. Elisa za�o�y�a spraw� rozwodow� w �smym miesi�cu ci��y. Nie pozwol� mu zabra� Vonnie. - Jej oczy zap�on�y wojowniczym ogniem, a g�os, jakby zahartowany tym �arem, nabra� twardego, stanowczego tonu. - Je�li wyst�pi o opiek�, b�dzie wojna. Przynajmniej tyle mog� zrobi� dla Elisy. - Kiedy ostatni raz pani Maplewood kontaktowa�a si� z m�em? - Wydaje mi si�, �e kilka miesi�cy temu. Zn�w zacz�� zalega� z alimentami. Nie m�g� prze�y�, �e Elisa tak wygodnie si� urz�dzi�a, a on jeszcze musi dawa� jej pieni�dze. - Deann ponownie g��boko westchn�a. - Ale ka�dy przekaz szed� prosto na konto za�o�one specjalnie dla Vonnie, na j e j edukacj�. Jemu pewnie by to nawet nie przesz�o przez g�ow�. - Czy pozna�a go pani osobi�cie? - Nie. Omin�a mnie ta w�tpliwa przyjemno��. 0 ile mi wiadomo, przez ostatnie cztery lata nie pokaza� si� w Nowym Jorku ani razu. W tej chwili mam m�tlik w g�owie - przyzna�a si� szczerze - ale nied�ugo zbior� my�li. Obiecuj�, �e wszystko sobie dok�adnie przypomn� i zrobi�, co tylko zdo�am, �eby pom�c w �ledztwie. Teraz musz� zadzwoni� do m�a. Wola�abym z nim porozmawia�, je�li panie pozwol�, na osobno�ci. Chcia�abym zosta� sama, �ebym mog�a pomy�le�, co mam powiedzie� Vonnie, kiedy si� obudzi. A moja c�reczka te� musi si� dowiedzie�... - Chcia�yby�my przeszuka� mieszkanie pani Maplewood, obejrze� jej rzeczy. Czy mo�emy um�wi� si� na jutro o dowolnej porze? - Prosz� bardzo. Wpu�ci�abym panie od razu, ale... - Deann obejrza�a si� na drzwi. - Nie chc� budzi� Vonnie. Niech �pi jak najd�u�ej. Eve wsta�a. - W takim razie czy mo�e pani skontaktowa� si� ze mn� rano? - Oczywi�cie. Prosz� wybaczy�, ale zapomnia�am pani nazwisko... - Dallas. Porucznik Dallas. A to jest detektyw Peabody. - Dobrze. Nie zapomn�. Kiedy otworzy�am drzwi, ol�ni�a mnie pani sukienka. Teraz wydaje mi si�, �e to musia�o by� chyba sto lat temu. - Wsta�a i przetar�a twarz, uwa�nie przygl�daj�c si� Eve. - Ja pani� chyba sk�d� znam. Nie wiem tylko, czy naprawd� ju� si� gdzie� spotka�y�my, czy mo�e to dlatego, �e mam wra�enie, �e odk�d panie przysz�y, min�o tyle czasu... - Mog�y�my si� spotka�. Na kolacji dobroczynnej albo przy jakiej� podobnej okazji. - Na kolacji dobroczynnej? Ach, oczywi�cie, prawda. Roarke. Pani jest �on� Roarke'a. Jego osobist� policjantk�. Tak o pani m�wi�. Przepraszam, naprawd� trudno mi w tej chwili zebra� my�li. - Nic si� nie sta�o. Przykro mi, �e spotykamy si� ponownie w takich okoliczno�ciach. W oczach Deann Vanderlei na nowo rozgorza� wojowniczy ogie�. - Kiedy siedzimy przy tych naszych koktajlach i tartinkach i rozmawiamy o osobistej policjantce Roarke'a, to m�wi si�, �e jest troch� straszna, troch� z�o�liwa i bardzo zawzi�ta. Czy to si� zgadza? - Mo�na tak powiedzie�. - To dobrze. Bardzo dobrze. - Deann wyci�gn�a r�k� i u�cisn�a mocno d�o� Eve. - Bo od dzi� jest pani te� moj� osobist� policjantk�. - Czeka j� teraz kilka ci�kich dni - zauwa�y�a Peabody, kiedy zje�d�a�y wind� na parter. - Ale moim zdaniem da sobie rad�, niech tylko si� pozbiera. Od razu to po niej wida�. - Twarda babka - zgodzi�a si� Eve. - Co dalej? Trzeba sprawdzi� eks-m�a ofiary. Mo�e jednak postanowi� zajrze� do Nowego Jorku. Potem pogadamy z jej rodzicami, ze znajomymi. I musimy si� dowiedzie�, jak wygl�da�y jej codzienne zaj�cia. Deann Vanderlea i jej m�� nam powiedz�. To nie by�o przypadkowe morderstwo. Moim zdaniem okaleczenie wyklucza tak� mo�liwo��. Szczeg�owy plan dzia�ania, u�o�enie zw�ok. Je�li nawet 22 nie chodzi�o o spraw� osobist� czy jakie� porachunki, to w ka�dym razie by�o to morderstwo z premedytacj�. - Te� tak uwa�am. Wysz�y z holu i ruszy�y w kierunku czekaj�cego radiowozu. - Elisa Maplewood cz�sto wyprowadza�a psa wieczorami. Wesz�o jej to zwyczaj. Morderca zauwa�y� j� i zaobserwowa� ten nawyk. Wiedzia�, kiedy ma si� zaczai�. Do tego co� mi m�wi, �e albo nie ba� si� psa, albo mia� jaki� spos�b, �eby go obezw�adni�. - Widzia�a� kiedy� miniaturowego pudelka? - zapyta�a Peabody, sk�adaj�c d�onie w kszta�t przypominaj�cy niewielk� fili�ank�. - Ale z�by ma na miejscu, tak czy nie? - zauwa�y�a Eve, przystaj�c obok radiowozu i rozgl�daj�c si� po ulicy. Dobrze o�wietlona. Regularnie patrolowana przez androidy-ochronia-rzy. W ka�dym budynku przez okr�g�� dob� czuwaj� portierzy. Do napadu na Elis� Maplewood dosz�o poza tym o takiej porze, kiedy po ulicach kr��� jeszcze samochody. - Wyprowadzi�a suczk� do parku - zacz�a my�le� na g�os. - Na sam skraj, ale wesz�a ju� mi�dzy drzewa. Czu�a si� zupe�nie bezpiecznie. Mieszka tu przecie�, zna okolic�. Trzyma�a si� pewnie ulicy, jednak troch� si� od niej oddali�a. Tamten musia� dzia�a� szybko. Jestem prawie pewna, �e zaczai� si� na ni�. - Zesz�a z chodnika, pr�buj�c wyobrazi� sobie przebieg ca�ego zaj�cia. - Wypu�ci�a psa, �eby m�g� obw�cha� drzewa, za�atwi� si�. Noc jest bardzo �adna. By�o jej mi�o, mog�a si� nieco zrelaksowa�. To, �e kumplowa�a si� z Deann Vanderle�, nie zmienia faktu, �e u niej pracowa�a, i to ci�ko. Wida� to po jej d�oniach. Wyj�cie z psem, spacer, oderwanie si� od wszystkiego - to by�a jej chwila przyjemno�ci. - Eve przesun�a promieniem latarki po trawie, kieruj�c �wiat�o w stron� ogrodzonego barierkami miejsca, gdzie dosz�o do napa�ci. - Poczeka�, a� zajdzie tak daleko, �e przestanie by� widoczna z ulicy. To mu wystarczy�o. Zabi� suczk�, chyba �e sama uciek�a. - Zabi� ma�ego pieska? - W g�osie Peabody zabrzmia� autentyczny b�l. Eve potrz�sn�a tylko g�ow�. - Ten facet pobi� kobiet�, zgwa�ci� j� i udusi�, a na koniec okaleczy� zw�oki. Jako� nie wydaje mi si�, �eby zabicie psa stanowi�o dla niego przeszkod� nie do pokonania. - Kurde... - skrzywi�a si� �a�o�nie Delia. Eve wr�ci�a do samochodu, zastanawiaj�c si�, co ma teraz robi�. Jecha� do domu przebra� si�? Do domu by�o bli�ej ni� na komend�, a dodatkowo ta opcja mia�a istotn� zalet�, pozwala�a unikn�� wstydu zwi�zanego z po----aniem si� ca�emu posterunkowi w wieczorowej kreacji; plus, kt�ry naprawd� trudno by�o przeceni�... - Mo�emy wr�ci� radiowozem do mnie - zaproponowa�a. - Podsumujemy, co uda�o nam si� ustali�, z�apiemy kilka godzin snu i rano z powrotem do kieratu. - Rozumiem. I to, czego nie powiedzia�a�, te� zrozumia�am: nie chcesz pokazywa� si� na k o m e n d z i e w wyj�ciowej k i e c c e . - Zamknij si�, Peabody. 23 Kiedy Eve dowlok�a si� do sypialni, by�o ju� po pi�tej. Rozebra�a si� po drodze od drzwi do ��ka, rzucaj�c poszczeg�lne cz�ci garderoby prosto na pod�og�, i wsun�a si� nago pod ko�dr�. Nie uczyni�a najmniejszego ha�asu, a materac ledwo si� pod ni� ugi��, lecz kiedy tylko po�o�y�a g�ow� na poduszce, poczu�a rami� Roarke'a o w i -jaj�ce si� dooko�a jej talii i jego pier� przywieraj�c� do jej plec�w. - Nie chcia�am ci� obudzi�. Prze�pi� si� kilka godzin. Peabody ulokowa�a si� w ulubionym pokoju go�cinnym. - Czyli mo�esz ju� odp�yn��. - Musn�� wargami jej w�osy. - �pij. - Dwie godziny - wymamrota�a. I odp�yn�a. Jej nast�pna, nie do ko�ca jeszcze sp�jna my�l brzmia�a: kawa. Pachnia�o kaw�. Kusz�cy aromat zakrad� si� do jej u�pionego m�zgu niczym kochanek po oplecionej bluszczem �cianie zamku. Otworzy�a oczy i mrugn�a kilka razy. Przed ni� sta� Roarke. Zawsze wstawa� pierwszy. Jak zwykle w�o�y� ju� garnitur ze swojej serii �jestem kr�lem �wiata", ale zamiast, jak to mia� w porannym zwyczaju, siedzie� przy stole w dziennej cz�ci sypialni, je�� �niadanie i przegl�da� pierwsze raporty z gie�dy, czy co tam jeszcze, przycupn�� na skraju ��ka i przygl�da� si� �onie. - Co? Sta�o si� co�? Znowu kogo�... - Nie. Spokojnie. - Po�o�y� jej d�o� na ramieniu, bo ju� si� szarpn�a, gotowa wyskoczy� z ��ka. - Jestem tylko twoim budzikiem. Zintegrowanym z automatem do kawy. - Podsun�� jej fili�ank� pod oczy. I zobaczy�, jak zab�ys�y od t�sknej niecierpliwo�ci. -Daj. Ostro�nie wyci�gn�� r�k�, poda� Eve fili�ank� i poczeka�, a� upije pierwszy rozpaczliwy �yk. - Zdajesz sobie spraw�, najdro�sza, �e je�li kofeina trafi kiedykolwiek na list� nielegalnych substancji, b�dziesz musia�a zarejestrowa� si� jako na�ogowiec? - Niech tylko spr�buj� zdelegalizowa� kofein�, to powystrzelam ich wszystkich do nogi i b�dzie spok�j. Wiesz, co dla mnie znaczy kawa podana do ��ka? - Kocham ci�. - No chyba. - Upi�a nast�pny �yk, b�ysn�a z�bami w u�miechu. - Frajer. - M�w tak dalej, to na pewno przynios� ci dolewk�. - Ja te� ci� kocham. - To ju� pr�dzej. - Przesun�� kciukiem pod jej oczami, gdzie ju� zd��y�y si� pokaza� ciemne kr�gi. - Potrzebujesz wi�cej ni� dw�ch godzin snu, pani porucznik. - Nie ma wi�cej. Ode�pi� to kiedy�. Wszystko w ko�cu ode�pi�. Lec� pod prysznic. Wsta�a z ��ka i posz�a do �azienki, zabieraj�c ze sob� fili�ank� z resztk� kawy. Roarke us�ysza�, jak rzuca komend� automatowi: natrysk na ca�� 24 moc, temperatura czterdzie�ci stopni. Taki ju� ma zwyczaj, pomy�la�, potrz�saj�c g�ow�. Co rano musi si� oparzy�, �eby odp�dzi� od siebie sen. Postanowi� dopilnowa�, �eby Eve dostarczy�a swojemu organizmowi troch� energii na ca�y dzie� pracy; mia� tylko nadziej�, �e nie b�dzie musia� jej w rym celu zwi�za� i karmi� na si��. Zacz�� programowa� autoku-charza - i w tym samym momencie us�ysza� za sob� jakie� ciche, mi�kkie kroki. - No i niech mi kto� powie, �e nie masz w g�owie alarmu, kt�ry daje ci zna� za ka�dym razem, kiedy kto� chocia�by pomy�li o jedzeniu. - Roarke zerkn�� w d�, na t�ustego kocura ocieraj�cego si� o jego nog�. Ze �lepi�w zwierzaka wyziera�a nadzieja. - A za�o�� si�, �e