16679
Szczegóły |
Tytuł |
16679 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16679 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16679 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16679 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tanya Huff
Brama mroku i�kr�g �wiat�a
(Gate of Darkness, Circle of Light)
Prze�o�y�a Dorota �ywno
Dla Kate.
Za przysz�o��.
Podzi�kowania
Chcia�abym podzi�kowa� Hani Wojtowicz, policji miasta Toronto, archiwum uniwersytetu w�Toronto i�dr. Douglasowi Richardsonowi z�University College za pomoc i�cierpliwo��.
Pragn�abym tak�e podzi�kowa� Mercedes Lackey za to, �e �askawie pozwoli�a mi skorzysta� zar�wno z�The Bait, jak i�z�Wind�s Four Quarters.
Rozdzia� pierwszy
� Rebecco!
Rebecca zatrzyma�a si� z�d�oni� na drzwiach kuchennych.
� Z�o�y�a� �adnie foremki?
� Tak, Leno.
� Zabra�a� sw�j uniform do prania?
Rebecca u�miechn�a si�, lecz trwa�a nieruchomo, gotowa do wyj�cia. Str�j pracownika kuchni le�a� porz�dnie z�o�ony na dnie jej jaskrawoczerwonej torby.
� Tak, Leno.
� Zabra�a� s�odkie bu�eczki na weekend?
� Tak, Leno. � Starannie zapakowane pieczywo spoczywa�o bezpiecznie na wierzchu zabrudzonego uniformu. Rebecca czeka�a na kolejny punkt litanii.
� Tylko nie zapomnij je��, kiedy b�dziesz w�domu.
Rebecca pokiwa�a g�ow� z�takim zapa�em, �e zata�czy�y jej br�zowe w�osy.
� B�d� pami�ta�a, Leno. � Oto jeszcze jeden punkt litanii.
� Do zobaczenia w�poniedzia�ek, kotku.
� Do poniedzia�ku, Leno. � Uwolniona wreszcie Rebecca otworzy�a drzwi, wysz�a na zewn�trz i�pobieg�a po schodach na g�r�.
Lena odprowadzi�a j� wzrokiem, odwr�ci�a si� i�wesz�a do swego gabinetu.
� I�tak jest w�ka�dy pi�tek, pani Pementel?
� W�ka�dy pi�tek � potwierdzi�a Lena, z�westchnieniem zasiadaj�c na krze�le. � Prawie ju� od roku.
� Jestem zaskoczony, �e wolno jej tak chodzi� bez nadzoru. � Jej go�� pokr�ci� g�ow�.
Lena parskn�a i�pogrzeba�a w�biurku, szukaj�c papieros�w.
� Och, nic jej nie grozi. Pan B�g czuwa nad tymi, kt�rzy do Niego nale��. Przekl�ta zapalniczka. � Potrz�sn�a ni�, uderzy�a o�biurko i�zosta�a nagrodzona w�t�ym p�omykiem.
� Wiem, o�czym pan my�li � powiedzia�a, wci�gaj�c dym. � Jednak ona wykonuje sw� prac� lepiej ni� co niekt�re znacznie bystrzejsze osoby. Nie zaoszcz�dzi pan pieni�dzy podatnik�w, pozbywaj�c si� jej.
M�czyzna z�ksi�gowo�ci zmarszczy� czo�o.
� Prawd� m�wi�c, zastanawia�em si�, jak mo�na nie zaprzesta� palenia, wiedz�c o�jego szkodliwo�ci. To pani� zabije.
� C�, to m�j wyb�r, prawda? No dobra. � Opar�a �okcie o�blat biurka i�powoli wypu�ci�a powietrze przez nos, wskazuj�c jarz�cym si� ko�cem papierosa na jego zamkni�t� akt�wk�. � Zabierajmy si� do roboty...
� Szmaragdy wycina si� z�serca lata.
Niechlujny m�odzieniec, kt�ry zbli�a� si� z�zamiarem wy�ebrania kilku dolar�w, zawaha� si�.
� A�szafiry spadaj� z�nieba tu� przed zapadni�ciem zmroku. � Rebecca odsun�a czo�o od wystawy lombardu i�odwr�ci�a si�, by pos�a� mu u�miech. � Znam nazwy wszystkich klejnot�w � o�wiadczy�a z�dum�. � I�w�domu robi� w�asne diamenty w�lod�wce.
Na widok jej u�miechu m�ody cz�owiek spu�ci� g�ow�. Mia� do�� w�asnych spraw i�nie potrzebowa� wariatki. Poszed� dalej, wciskaj�c g��boko d�onie w�podarte kieszenie d�insowej kurtki.
Rebecca wzruszy�a ramionami i�wr�ci�a do przygl�dania si� tacy z�pier�cionkami. Uwielbia�a �adne przedmioty i�ka�dego popo�udnia w�drodze do domu z�biurowca, w�kt�rym pracowa�a, zatrzymywa�a si� d�u�ej przed wystawami sklepowymi.
Za jej plecami dzwony katedry �wi�tego Jakuba wybi�y kolejn� godzin�.
� Czas ju� i�� � powiedzia�a Rebecca do swego odbicia w�szybie wystawowej i�powita�a u�miechem jego kiwni�cie g�ow� na zgod�. W�drodze na p�noc �wi�ty Jakub przekaza� j� �wi�temu Micha�owi. Kiedy pierwszy raz us�ysza�a dzwony, przerazi�y j�, podobnie jak katedry, lecz teraz by�a z�nimi zaprzyja�niona. To znaczy z�dzwonami, nie z�katedrami. Jej zdaniem takie ogromne, imponuj�ce gmachy, powa�ne i�pos�pne, nie mog�y si� z�nikim przyja�ni�. Przewa�nie wprawia�y j� w�smutny nastr�j.
Rebecca �pieszy�a wschodni� stron� Church Street, dok�adaj�c stara�, by nie widzie� ani nie s�ysze� t�umu przechodni�w i�ruchu ulicznego. Pani Ruth nauczy�a j� wchodzi� w�siebie � tam gdzie panuje spok�j � aby wszystkie drobne kawa�ki fruwaj�ce dooko�a nie rozbi�y jej te� na drobne kawa�ki. �a�owa�a, �e przez gumowe podeszwy sanda��w nie czuje nic pr�cz chodnika.
Kiedy czeka�a na zmian� �wiate� na Dundas Street, jej wzrok przyci�gn�� czarny strz�pek furkocz�cy na parapecie drugiego pi�tra gmachu Searsa.
� Nie! Ostro�nie, czekaj! � wrzasn�a, kalecz�c s�owa z�podniecenia.
Wi�kszo�� ludzi na skrzy�owaniu nie zwr�ci�a uwagi na dziewczyn�. Kilku podnios�o g�owy i�spojrza�o tam gdzie ona, lecz zobaczywszy jedynie co�, co przypomina�o kawa�ek �opocz�cej na wietrze kalki maszynowej, przesta�o wykazywa� zainteresowanie. Jedna czy dwie osoby popuka�y si� znacz�co w�g�ow�.
Kiedy �wiat�a si� zmieni�y, Rebecca skoczy�a do przodu, nie zwa�aj�c na klakson czerwonego samochodu o�niskim podwoziu, kt�ry korzysta� z���tego �wiat�a.
� Nie!
Za p�no. Czarny strz�pek zeskoczy� z�parapetu, obr�ci� si� raz w�powietrzu, sta� si� bardzo ma�� wiewi�rk� i�spad� na ziemi�, ledwo zd��ywszy zebra� �apki pod siebie. Znieruchomia� na sekund� i�pomkn�� w�stron� kraw�nika. Obok z�hukiem przejecha�a ci�ar�wka. Wiewi�rka wywr�ci�a kozio�ka i�pobieg�a z�powrotem w�stron� budynku, cudem unikn�a nadepni�cia i�zn�w pobieg�a ku kraw�nikowi. W�ka�dym ruchu zwierz�tka wida� by�o �lep� panik�. Stara�o si� wspi�� na s�up elektryczny, lecz jego pazurki �lizga�y si� po g�adkim betonie.
� Hej! � Rebecca ukl�k�a i�wyci�gn�a r�k�.
Wiewi�rka, kt�ra kuli�a si� u�st�p s�upa, pow�cha�a podsuni�te palce.
� Wszystko w�porz�dku. � Rebecca skrzywi�a si�, gdy ma�y gryzo� przebieg� po jej nagim ramieniu, przeszed� przez w�osy i�przycupn�� z�dr�eniem na czubku g�owy. � Niem�dre male�stwo � powiedzia�a, g�aszcz�c wiewi�rk� po grzbiecie jednym palcem. Dr�enie usta�o, lecz wci�� wyczuwa�a d�oni� bicie serca zwierz�tka. Nie przestaj�c go uspokaja�, dziewczyna wsta�a i�powoli wr�ci�a do skrzy�owania. Poniewa� wiewi�rka by�a zbyt m�oda, �eby mog�a sama trafi� do domu, Rebecca b�dzie musia�a znale�� jej schronienie, a�najbli�szym zacisznym miejscem by� skwer Ryersona.
By�o to jedno z�ulubionych miejsc Rebeki. Otoczony zewsz�d przez Kerr Hall placyk by� cichy i�zielony; prywatny ma�y park po�rodku miasta. Bardzo niewielu ludzi poza studentami Ryersona wiedzia�o o�jego istnieniu, co wed�ug Rebeki by�o najs�uszniejszym rozwi�zaniem. Ona zna�a wszystkie zielone miejsca, w�kt�rych co� ros�o. Tego popo�udnia skwer by� opustosza�y, bo zaj�cia nie odbywa�y si� latem.
Rebecca wyci�gn�a r�k� i�posadzi�a wiewi�rk� na najni�szej ga��zi klonu. Zwierz�tko zatrzyma�o si� z�uniesion� przedni� �apk� i�jednym susem znik�o z�oczu.
� Nie ma za co � odpowiedzia�a, klepn�a klon po przyjacielsku i�ruszy�a w�dalsz� drog� do domu.
Olbrzymi kasztanowiec zdominowa� niewielk� przestrze� pomi�dzy chodnikiem i�blokiem Rebeki, wznosz�c si� ponad trzema kondygnacjami z�czerwonej ceg�y. Cz�sto zastanawia�a si�, czy do mieszka� od frontu dociera s�o�ce; przypuszcza�a, �e wra�enie zamieszkiwania na drzewie wynagradza jego ewentualny brak. Stan�wszy na �cie�ce, zadar�a g�ow� i�szuka�a w�r�d listowia jedynego sta�ego lokatora drzewa.
Dostrzeg�a go wreszcie. Siedzia� wysoko na mocnej ga��zi, macha� nogami i�pochyla� g�ow� nad jak�� trzyman� w�r�kach prac�, kt�rej, jak zwykle, nie potrafi�a rozpozna�. Jedyn� widoczn� cz�ci� jego twarzy by�y krzaczaste, rude brwi stercz�ce spod jaskrawoczerwonej czapeczki.
� Dobry wiecz�r, Ortenie.
� Jaki tam wiecz�r, jeszcze popo�udnie. I�nie nazywam si� Orten.
Rebecca westchn�a i�skre�li�a kolejne imi� z�pami�ciowej listy. Rumpelstilzchen by�o pierwszym, jakie wypr�bowa�a, lecz ma�y cz�owieczek wybuchn�� tak gromkim �miechem, �e musia� przytrzyma� si� ga��zi.
� Och, witaj, Becco. � Przez frontowe drzwi wysz�a Du�a Blondyna Z�G��bi Korytarza. Jej uda w�poliestrowych spodniach ociera�y si� o�siebie. Rebecca westchn�a. Nikt nie nazywa� jej Becca, lecz nie umia�a nak�oni� Du�ej Blondyny Z�G��bi Korytarza, �eby przesta�a tak m�wi�.
� Nazywam si� Rebecca.
� To prawda, kochanie, i�mieszkasz tu na Carlton Street 55. � Kobieta m�wi�a podniesionym g�osem, wyra�nie wymawiaj�c ka�de s�owo. By� to s�owny odpowiednik pog�askania po g�owie. � Z�kim rozmawia�a�?
� Z�Normanem � o�wiadczy�a Rebecca, wskazuj�c na drzewo.
� Akurat � parskn�� ludzik.
Du�a Blondyna Z�G��bi Korytarza zacisn�a wargi w�kolorze fuksji.
� Jakie to mi�e, nada�a� ptaszkom imiona. Nie mam poj�cia, jak ty je potrafisz odr�ni�.
� Nie rozmawiam z�ptakami � zaprotestowa�a Rebecca. � Ptaki nigdy nie s�uchaj�.
Podobnie jak Du�a Blondyna Z�G��bi Korytarza.
� Wychodz� teraz, Becco, ale gdyby� p�niej czego� potrzebowa�a, nie wahaj si� przyj�� do mnie. � Przecisn�a si� obok dziewczyny, promieniej�c z�rado�ci, �e ma okazj� pokaza�, jak� jest dobr� s�siadk�. Ta Becca mo�e ma nie po kolei w�g�owie, cz�sto powtarza�a swej siostrze, ale ma o�wiele lepsze maniery ni� wi�kszo�� m�odych ludzi. Czy ty wiesz, �e ona nigdy nie odrywa ode mnie oczu, gdy m�wi�?
Ju� prawie od roku Rebecca stara�a si� dociec, czy bia�e z�by pomi�dzy grubo umalowanymi wargami kobiety s� prawdziwe. Nadal nie mog�a si� o�tym przekona�, bo stale j� rozprasza�a g�o�no�� jej s��w.
� Mo�e ona my�li, �e ja nie s�ysz�? � spyta�a raz cz�owieczka.
Odpowiedzia� typowo:
� Mo�e ona nie my�li.
Rebecca wy�owi�a klucze z�kieszeni � zawsze je chowa�a do prawej przedniej kieszeni d�ins�w, �eby wiedzie�, gdzie s� � i�w�o�y�a do zamka. Nagle przysz�o jej na my�l nowe imi�, wi�c zostawi�a wisz�ce klucze i�wr�ci�a do drzewa.
� Percy? � spyta�a.
� Chcia�aby� � pad�a odpowied�.
Wzruszy�a ramionami z�rezygnacj� i�wesz�a do �rodka.
W pi�tek wieczorem robi�a pranie i�jad�a zup� jarzynow� z�wo�owin� na kolacj�, tak jak powinna, wed�ug listy u�o�onej przez Daru, jej opiekunk� spo�eczn�. Sobot� sp�dzi�a w�ogrodach Allena, pomagaj�c swemu przyjacielowi, George�owi, przesadza� paprocie. Trwa�o to ca�y dzie�, bo paprocie nie chcia�y by� przesadzone. W�sobot� wieczorem Rebecca posz�a zrobi� herbaty i�stwierdzi�a, �e zabrak�o mleka. Mleko by�o jedn� z�rzeczy nazywanych przez Daru drobiazgami spo�ywczymi, kt�re wolno by�o jej kupowa� samodzielnie. Wydoby�a dolara i�dwadzie�cia pi�� cent�w z�pozbawionego uszka kubka z�promem kosmicznym, wymkn�a si� z�mieszkania i�posz�a do sklepiku na rogu Mutual Street. Nie zatrzyma�a si�, �eby porozmawia� z�cz�owieczkiem ani nawet, �eby rzuci� okiem na drzewo. Daru ci�gle jej powtarza�a, �e musi uwa�a� na pieni�dze, wi�c nie chcia�a mie� ich przy sobie d�u�ej, ni� by�o to konieczne.
Wracaj�c po�piesznie, zastanawia�a si�, dlaczego wiecz�r sta� si� taki cichy i�czemu kiepsko o�wietlona ulica nagle wype�ni�a si� nieznajomymi cieniami.
� Mortimerze? � zawo�a�a pod drzewem, wiedz�c, �e odpowie bez wzgl�du na to, czy odgad�a jego imi�.
Kropla deszczu skapn�a jej na policzek.
Ciep�ego deszczu.
Dotkn�a jej r�k� i�zobaczy�a czerwie�.
Nast�pna kropla pomarszczy�a papierow� torb�, w�kt�rej by�o mleko.
Krew.
Rebecca rozpozna�a krew. Krwawi�a raz w�miesi�cu. Daru powiedzia�a jej, �e o�ka�dej innej porze krew oznacza, i� dzieje si� co� z�ego, i�ma wtedy dzwoni� do niej bez wzgl�du na godzin� � ale Daru nie zobaczy skrzata, a�to on krwawi�. Rebecca wiedzia�a o�tym, ale nie mia�a poj�cia, co robi�. Daru zabroni�a jej wspina� si� na drzewa w�mie�cie.
Jednak jej przyjaciel broczy� krwi�, a�krwotok oznacza co� niedobrego.
Zasady s� po to, �eby je �ama�, jak cz�sto powiada�a pani Ruth.
Rebecca postawi�a mleko na ziemi i�podskoczy�a do najni�szej ga��zi kasztanowca. Kora oderwa�a si� pod jej r�kami, wi�c chwyci�a ga��� mocniej � ludzie zawsze byli zaskoczeni jej si�� � i�wci�gn�a si� na g�r�, zrzucaj�c sanda�y wymachami n�g. M�czy�ni w�pomara�czowych kamizelkach pr�bowali wiosn� �ci�� t� ga���, lecz Rebecca tak d�ugo z�nimi rozmawia�a, a� zapomnieli, po co przyszli, i�nigdy ju� wi�cej nie wr�cili. Nie pochwala�a �cinania drzew ha�a�liwymi maszynami.
Wspina�a si� coraz wy�ej w�kierunku ulubionej ga��zi cz�owieczka. Zmierzch i�poruszaj�ce si� li�cie utrudnia�y widoczno��, tworz�c nieoczekiwane cienie. Kiedy dotkn�a d�oni� mokrego i�lepkiego miejsca, wiedzia�a, �e jest blisko. Ujrza�a par� zwisaj�cych but�w, kt�rych zadarte noski przesta�y sprawia� wra�enie zuchwa�ych, gdy krew skapn�a najpierw z�jednego, a�p�niej z�drugiego.
Ma�y cz�owieczek tkwi� mi�dzy dwoma konarami i�pniem drzewa. Oczy mia� zamkni�te, czapk� przekrzywion�, z�piersi stercza� mu czarny n�.
Rebecca ostro�nie podnios�a rannego i�przytuli�a go do piersi. Szepn�� co� w�niezrozumia�ym j�zyku, lecz poza tym le�a� zupe�nie bez ruchu. Wa�y� tyle, co nic, wi�c bez trudu mog�a go nie�� na jednym ramieniu podczas schodzenia. Jego nogi uderza�y bezw�adnie o jej biodro, a�g�owa spoczywa�a mi�dzy jej szyj� i�barkiem.
Kiedy dotar�a do ostatniej ga��zi, usiad�a, obj�a rannego przyjaciela drug� r�k� i�zeskoczy�a. Upad�a na kolana. J�kn�a, ale wyprostowa�a si� i�chwiejnym krokiem posz�a szuka� schronienia w�swym mieszkaniu.
Natychmiast gdy wesz�a do �rodka, uda�a si� do wn�ki sypialnej i�po�o�y�a ludzika na ma��e�skim �o�u. Ma�a klatka piersiowa, w�kt�rej tkwi� n�, nadal podnosi�a si� i�opada�a, to te� Rebecca wiedzia�a, �e cz�owieczek �yje, lecz nie mia�a poj�cia, co robi�. Czy powinna zadzwoni� do Daru? Nie. Daru nie Widzi, wi�c nie mo�e pom�c.
� Pomy�li, �e zn�w mi si� pogorszy�o � powiedzia�a Rebecca do nieprzytomnego cz�owieczka. � Tak jak wtedy, gdy pierwszy raz poinformowa�am j� o�tobie. � Chodzi�a w�t� i�z�powrotem, obgryzaj�c paznokcie lewej d�oni. Potrzebny by� jej kto� m�dry, lecz taki, kt�ry nie odm�wi Ujrzenia. Kto�, kto b�dzie wiedzia�, co zrobi�.
Roland.
Tak naprawd� nigdy nie powiedzia�, �e Widzi. W�og�le rzadko odzywa� si� do niej, lecz przemawia� sw� muzyk�, kt�ra potwierdza�a, i� Roland mo�e pom�c. On jest bystry. B�dzie wiedzia�, co zrobi�.
Usiad�a na brzegu ��ka, w�o�y�a buty do biegania, odwr�ci�a si� i�poklepa�a ludzika po kolanie.
� Nie martw si� � rzek�a. � Id� po pomoc.
Z�apawszy sweter, wysz�a na korytarz i�zatrzyma�a si�. Czy pozostawiony zupe�nie sam cz�owieczek b�dzie tu bezpieczny?
� Tom?
Wielki szary kocur spaceruj�cy z�dostoje�stwem i�godno�ci� po korytarzu stan�� i�odwr�ci� si� do niej.
� Skrzat, kt�ry mieszka na drzewie, zosta� ranny. Tom liza� nieskaziteln� biel swojego krawacika, czekaj�c, a� us�yszy co�, o�czym by nie wiedzia�.
� Mo�esz zosta� przy nim? Id� po pomoc.
Kot nie reagowa� i�ogl�da� sw� przedni� �apk�. Rebecca dygota�a z�niecierpliwo�ci, lecz wiedzia�a, �e pr�ba poganiania go nie ma sensu. Wreszcie Tom wsta� i�podszed�, by otrze� si� o�jej nogi, szturchaj�c �ebkiem w�zag��bienia pod kolanami.
� Dzi�kuj�.� Otworzy�a drzwi. Kot wszed� do �rodka, szybko zabieraj�c ogon, gdy drzwi zamkn�y si� za nim.
Po drodze do schod�w zacz�a biec.
Roland przygl�da� si� pos�pnie gar�ci pieni�dzy w�otwartym futerale gitary. To nie by� dobry wiecz�r. Prawd� m�wi�c, �a�osny � jak na sobot� na skrzy�owaniu Yonge i�Queen. Wiatr zdmuchn�� jeden z�nielicznych banknot�w i�Roland rzuci� si� go �apa�. Jego wuj okazywa� znaczn� wyrozumia�o�� w�kwestii czekania na zap�at� za pok�j w�suterenie, ale stanowczo odm�wi� karmienia go. Dwudziestoo�mioletni m�czyzna, jak powtarza�, powinien mie� prawdziw� prac�.
Z metra wysz�a nastolatka w�bardzo obcis�ych jasnob��kitnych szortach. Pe�en podziwu Roland obserwowa�, jak dziewczyna mija go i�staje, �eby zaczeka� na �wiat�o.
Od czasu do czasu miewa� prawdziw� prac�, lecz zawsze wraca� do muzyki, a�ta zawsze sprowadza�a go na ulic�, gdzie m�g� gra� to, na co mia� ochot�. Niekiedy zape�nia� luki, gdy miejscowe zespo�y w�ostatniej chwili potrzebowa�y gitarzysty. Tego wieczora mia� mie� zast�pstwo, jednak�e po po�udniu zadzwonili do niego, �e perkusista i�graj�cy na klawiszach z�apali tego samego wirusa co facet, kt�rego mia� zast�pi�, i�wyst�p zosta� odwo�any. Spojrza� na zegarek. �sma czterdzie�ci pi��. Za pi�tna�cie minut zamkn� Simpsonsa i�Eaton Centr�, a�wtedy interesy na ulicy mog� si� o�ywi�.
Z g��bi biegn�cego pod Queen Street przej�cia, kt�re ��czy�o Simpsons z�Centr� i�stacj� metra, dosz�y Rolanda d�wi�ki czego�, w�czym rozpoznawa� � jak mu si� zdawa�o � piosenk� Beatles�w. Autorzy prawdopodobnie by jej nie poznali, lecz w�ci�gu sze�ciu dni, odk�d ten facet sta� na dole, Roland zd��y� si� przyzwyczai� do jego osobliwych interpretacji. �piewaj�cy w�metrze zarabiali wi�cej, ale musieli p�aci� sto dolc�w rocznie miejskiemu przedsi�biorstwu komunikacji za licencj� i�przenosi� si� ze stacji na stacj� zgodnie z�rozk�adem wydawanym przez g��wny urz�d. Roland nawet nie chcia� bra� tego pod uwag�; jego zdaniem wydawanie zezwole� na granie na ulicy by�o czym� nieprzyzwoitym.
Zn�w spojrza� na zegarek. �sma czterdzie�ci siedem. Czas leci. Przyjrza� si� nielicznym ludziom na ulicy i�z�hase� na ich podkoszulkach � prawo do zbrojenia nied�wiedzi? [W�oryginale the right to arm bears, prawo do zbrojenia nied�wiedzi. Jest to oczywisty �art z�ameryka�skiego prawa do noszenia broni, the right to bear arms.] � wywnioskowa�, �e s� to Amerykanie. Pewnie z�Buffalo albo Rochester. Czasami odnosi�o si� wra�enie, �e po�owa g�rnego stanu Nowy Jork przyje�d�a na weekend do Toronto. Westchn�� i�podrzuci� w�my�lach monet�. Wypad�o na Johna Denvera, wi�c rozpocz�� Rocky Mountain High. To tyle w�kwestii artystycznej uczciwo�ci.
Przy drugiej zwrotce satysfakcjonuj�cy brz�k nowych monet dolarowych, kt�re sypa�y si� do pokrowca, polepszy� mu humor, tote� kiedy zauwa�y� Rebecc�, zdo�a� u�miechn�� si� do niej. Ta cz�� jego umys�u, kt�ra nie by�a zaj�ta w�dr�wk� do domu tam, gdzie nigdy jeszcze nie by�, zastanawia�a si�, co dziewczyna drobi na ulicy tak p�no. Zazwyczaj widywa� j� wczesnym popo�udniem, kiedy podczas przerw na lunch s�ucha�a jego grania, lecz nigdy w�czasie weekend�w. Przypuszcza�, �e nie wolno jej by�o wychodzi� o�tej godzinie, ale nie zak�ada� tego z�g�ry. Nauczy� si� ju�, i� w�przypadku Rebeki niewiele mo�na by�o zak�ada� z�g�ry.
� Nie jestem niedorozwini�ta � o�wiadczy�a pierwszego popo�udnia, odpowiadaj�c na jego protekcjonalny ton i�manier�. � Jestem umys�owo niepe�nosprawna. � D�ugie s�owa wymawia�a powoli, ale doskonale.
� Tak? � odrzek�. � A�kto ci tak powiedzia�?
� Daru, moja opiekunka spo�eczna. Ale bardziej podoba mi si� to, co m�wi pani Ruth.
� A�c� takiego?
� �e jestem nieskomplikowana.
� A�czy wiesz, co to znaczy?
� Tak. To oznacza, �e w�odr�nieniu od wi�kszo�ci ludzi brakuje mi pi�tej klepki.
� Och. � �adna inna odpowied� nie przychodzi�a mu do g�owy.
U�miechn�a si� do niego szeroko.
� A�to oznacza, �e jestem solidniejsza ni� wi�kszo�� ludzi.
Najzabawniejszy w�tym wszystkim jest fakt, pomy�la� Roland, �e o�ile Rebecca by�a niew�tpliwie op�niona umys�owo, o�tyle pod wieloma wzgl�dami rzeczywi�cie by�a solidniejsza od wi�kszo�ci ludzi. Wiedzia�a, kim i�czym jest. Co daje jej nade mn� przewag� dw�ch do jednego, doda� z�parskni�ciem w�duchu. Czasami ni z�gruszki, ni z�pietruszki potrafi�a m�wi� niesamowite rzeczy, kt�re mia�y ogromny sens. Z�pewnym zaskoczeniem stwierdzi�, �e rozmowa z�ni� sprawia mu przyjemno��, i�z�ut�sknieniem oczekiwa�, kiedy zobaczy jej u�miech w�r�d ponurych i�skwaszonych min w�porze na lunch.
Zbli�aj�c si� do ostatniego refrenu, Roland zauwa�y�, �e Rebecca stale wznosi si� na palce i�opada, tak jak to czyni�a, gdy mia�a mu co� wa�nego do powiedzenia. Ostatni� wa�n� rzecz� by� obrzydliwy pomara�czowy sweter, kt�rym teraz by�a obwi�zana w�pasie. (Kupi�am go sobie w�Goodwill za jedyne dwa dolary.) Jego zdaniem przep�aci�a, lecz tak by�a dumna ze swego zakupu, �e nic nie m�g� powiedzie�. Tego wieczora na tle d�ins�w i�fioletowego podkoszulka bez r�kaw�w sweter wygl�da� jeszcze gorzej ni� zwykle.
Roland sko�czy� piosenk� i�podzi�kowa� u�miechem ubranemu w�krzykliw� hawajsk� koszul� czterdziestokilkuletniemu m�czy�nie, kt�ry wrzuci� mu gar�� drobnych do futera�u.
� Co u�ciebie s�ycha�, dziecino? � zwr�ci� si� do Rebeki.
Rebecca przesta�a podskakiwa� i�podesz�a do niego.
� Musisz mi pom�c, Rolandzie. Zanios�am go do mojego ��ka, ale nie wiem, co mam teraz zrobi� ani jak powstrzyma� krwawienie.
� Co takiego?
Zaskoczona dziewczyna odsun�a si� o�krok. Wok� by�o zbyt wiele sztucznych rzeczy, zbyt wiele samochod�w, zbyt wielu ludzi. Czu�a, jak wszystkie te rzeczy na ni� napieraj�. Czu�a, jak �wiat zewn�trzny j� nadgryza, lecz wiedzia�a, �e nie mo�e uda� si� do spokojnego, wewn�trznego miejsca, je�li chce uratowa� przyjaciela. Podesz�a i�z�apa�a Rolanda za rami�.
� Pom�. Prosz� � b�aga�a.
Roland uwa�a� si� za wnikliwego znawc� uczu� � to umiej�tno�� konieczna do prze�ycia na ulicy � i�widzia� przera�enie Rebeki. Niezgrabnie poklepa� j� po r�ce.
� Jasne, nie martw si�. Zaraz przyjd�. Pozw�l mi si� tylko spakowa�.
Rebecca szybko skin�a g�ow� i�ten ruch zdradzi� Rolandowi, �e dziewczyna jest bliska paniki, zazwyczaj bowiem jej ruchy cechowa�a powolno�� i�rozmys�. Gdzie, do diab�a, podziewa si� jej opiekunka spo�eczna? � zadawa� sobie pytanie, zgarniaj�c drobniaki do sk�rzanego woreczka. To ona powinna przybywa� z�odsiecz�, nie ja. W�o�y� gitar� do pokrowca, upcha� woreczek przy gryfie i�zamkn�� wieko. Co si� tam, do Ucha, sta�o? Jakiego krwawienia nie mo�e powstrzyma�? O�Jezu, tylko tego mi brakowa�o; G�upia Weronika zad�ga�a pasztetnika, kino nocne.
Wyprostowa� si�, narzuci� sztruksow� marynark� � pomimo wci�� panuj�cego niezno�nego upa�u �atwiej j� by�o nosi� na sobie ni� w�r�ku � podni�s� gitar� i�wyci�gn�� r�k�.
� W�porz�dku � powiedzia� tonem, kt�ry � jak mia� nadziej� � dodawa� otuchy. � Idziemy.
Rebecca chwyci�a go za r�k� i�poci�gn�a naprz�d, na drug� stron� Yonge i�na wsch�d wzd�u� Queen.
Mieli zielone �wiat�o i�ca�e szcz�cie, Rebecca bowiem na nic nie zwraca�a uwagi; Roland mia� wra�enie, i� nie uda�oby mu si� jej zatrzyma�. Przypuszcza�, �e gdyby pr�bowa� wyszarpn�� r�k�, zmia�d�y�aby mu palce, nawet tego nie zauwa�aj�c. Nie zdawa� sobie sprawy, �e jest taka silna.
Zaraz, zaraz! Zanios�a go do swego ��ka?
� Rebecco, czy ten m�czyzna ci� napastowa�?
� Nie mnie. � Nadal go ci�gn�a.
Odnosi� wra�enie, �e nie zrozumia�a pytania, a�nie maj�c poj�cia, czy dziewczyna wie, co to jest gwa�t, nie potrafi� tego inaczej sformu�owa�. Problem polega� na tym, �e cho� w�najlepszym razie Rebecca mia�a umys� dwunastolatki, jej cia�o by�o cia�em m�odej kobiety � o�przyjemnie zaokr�glonych kszta�tach, kobiety �adnej w�niekr�puj�cy spos�b. Roland pami�ta�, jak sam poczu� rozczarowanie, widz�c wyraz twarzy towarzysz�cy tym kszta�tom, jednak�e zdawa� sobie spraw�, �e nie zniech�ci�oby to wielu m�czyzn, a�u�niekt�rych wywo�a�oby wr�cz odwrotne reakcje. Na �wiecie jest cholernie du�o stukni�tych ludzi, westchn�� bezg�o�nie, a�przygn�biaj�co wielu z�nich jest m�czyznami. Rzecz nie w�tym, �e Rebecca by�a niewinna, bo mia�a w�sobie zbyt wiele nie�wiadomej zmys�owo�ci, �eby to okre�lenie mog�o jej dotyczy�. Rebecca raczej posiada�a niewinno�� � cho� Roland wiedzia�, �e gdyby przyci�ni�to go do muru, nie umia�by zdefiniowa� r�nicy. Zostawi� w�spokoju ten temat. Poci� si� na sam� my�l o�tym problemie.
Jednej rzeczy Roland dowiedzia� si� o�Rebecce: nigdy nie k�ama�a. Czasami jej wersja prawdy by�a nieco wypaczona, lecz je�li twierdzi�a, �e kto� wykrwawia si� w�jej ��ku, szczerze by�a o�tym przekonana. Oczywi�cie, popatrzy� na pukle w�os�w podskakuj�ce na jej karku, jest r�wnie� przekonana, �e pod wiaduktem na Bloor mieszka troll. Nie potrafi� stwierdzi�, czy powinien si� zdenerwowa�, czy poczeka�, dop�ki si� nie dowie, czy jest pow�d.
Na Church Street Rebecca zacz�a si� uspokaja�. Przemierza�a t� tras� ka�dego dnia i�znajomo�� okolicy �agodzi�a jej niepok�j.
Jest dziewi�ta, powiedzia� jej �wi�ty Micha�, kiedy go mijali. Dziewi�ta, dziewi�ta, dziewi�ta. Spiesz si�, �piesz si�, �piesz. P�no, p�no, p�no.
Pu�ci�a d�o� Rolanda i�wybieg�a troch� naprz�d, nie mog�c ju� wytrzyma� jego tempa.
Roland porusza� palcami, czuj�c, jak wraca mu w�nich kr��enie. Nie m�g� powstrzyma� si� od u�miechu na widok dziewczyny, kt�ra bieg�a przed siebie i�wraca�a, �eby upewni� si�, �e idzie za ni�, a�potem zn�w wybiega�a naprz�d. Przypomina�o mu to stary film z�Lassie. Mia� nadziej�, �e nie b�dzie musia� upora� si� z�niczym bardziej skomplikowanym ni� wydobycie Timmiego ze wzbieraj�cej rzeki. Mia� tak� nadziej�, ale w�tpi� w�to.
Kiedy dotarli do bloku, Rebecca pomkn�a �cie�k� i�szybko podnios�a opart� o�drzewo torb� z�br�zowego papieru. Zajrza�a do �rodka, pokiwa�a g�ow� z�zadowoleniem i�podsun�a opakowanie Rolandowi do sprawdzenia.
� Moje mleko. Zostawi�am je tutaj.
� B�dzie ciep�e, dziecino.
Dotkn�wszy �cianki kartonu, potrz�sn�a g�ow�.
� Nie. Wci�� jest ch�odne. � Nast�pnie odwr�ci�a torb� i�pokaza�a czerwonobrunatn� plam�. � Sp�jrz.
Roland nachyli� si�. Wygl�da�a jak...
� O�m�j Bo�e, to krew! � Kto� krwawi� w�jej ��ku, Jezu! A�to on p�dzi z�pomoc�. Powinien by� zawiadomi� gliny, kiedy tylko si� zjawi�a. Rebecca poda�a mu mleko � trzyma� je ostro�nie, prawie nie mog�c oderwa� oczu od plamy � otworzy�a drzwi wej�ciowe i�zaprowadzi�a go na g�r�.
� Zostawi�am przy nim Toma � wyja�ni�a, zatrzymuj�c si� przed swym mieszkaniem.
Pchn�a drzwi, kt�re uchyli�y si� bezg�o�nie.
Roland spojrza� na scen� totalnego chaosu i�poczu�, jak mu szcz�ka opada. Jedna zas�onka wisia�a pod ob��ka�czym k�tem i�powiewa�a na wietrze wpadaj�cym przez otwarte okno. Druga wygl�da�a, jakby kto� j� celowo podar� i�rozrzuci� po pokoju. Ociekaj�cy wod� kuchenny taboret le�a� do g�ry nogami, przyozdobiony girland� ci�tych kwiat�w, obok niego le�a� rozbity wazon. Wsz�dzie pe�no by�o ro�lin i�ziemi.
Po�rodku tego ba�aganu siedzia� ogromny, pr�gowany kocur, z�ca�ym spokojem czyszcz�c sobie bia�y koniuszek ogona. Brzydkie zadrapanie odcina�o si� czerwieni� od jego r�owego nosa, a�jedno ucho by�o �wie�o naderwane.
� Tom! � Rebecca przest�pi�a zielone strz�py, kt�re � jak przypuszcza� Roland � by�y dywanikiem, zanim kiciu� i�jego towarzysz zabaw dobrali si� do niego. � Nic ci nie jest?
Tom owin�� �apki ogonem i�spojrza� na ni� z�otymi, nieruchomymi oczami. Gdy dostrzeg� Rolanda, zacz�� prycha�.
� Wszystko w�porz�dku � uspokaja�a Rebecca. � Sprowadzi�am go, �eby zobaczy�. On b�dzie wiedzia�, co robi�.
Tom obejrza� Rolanda od st�p do g��w, po czym wykr�ci� �eb, �eby umy� sobie nasad� ogona. By� to gest oczywistego niedowierzania.
� Tak? I�nawzajem, kolego � warkn�� Roland, kiedy mijali go, id�c do wn�ki sypialnej. Nie cierpia� kot�w, tych �wi�toszkowatych ma�ych futrzak�w. � Dobra, Rebecco, gdzie jest ten...
Pytanie pozosta�o nie doko�czone. Rebecca siedzia�a na brzegu ��ka, trzymaj�c r�k� ludzika, kt�ry mia� nie wi�cej, jak stop� wzrostu. Chocia� ubrany by� w�zielone spodnie i�koszul� o�barwie niemal odblaskowej ��ci, scen� zdominowa�a czerwie�. Jego w�osy, brwi i�broda sprawia�y wra�enie prawie pomara�czowych na tle jaskrawoczerwonej czapeczki, kt�rej kolor szed� w�zawody ze szkar�atem baniek tworz�cych si� na jego wargach przy ka�dym oddechu. Jednak�e wzrok przyci�ga�a czerwona plama poni�ej r�koje�ci czarnego no�a w�jego piersi.
Cz�owieczek otworzy� oczy i�skupi� wzrok na Rebecce, przez jego twarz przemkn�� cie� u�miechu. �ciskaj�c jej d�o�, spr�bowa� co� powiedzie�.
Nachyli�a si� ni�ej.
� Alex... ander � wysapa�.
� Alexander? Ale� domy�li�am si� tego miesi�ce temu!
� Wiem. � Walczy� o�ostatni oddech. � Sk�ama�em.
Cie� u�miechu wr�ci� i�skrzat skona�. Cia�o rozwia�o si� powoli, a� zosta�y tylko czerwone plamy i�czarny n�.
Rozdzia� drugi
Gdy czarny n� nie tkwi� w�ciele skrzata, sprawia� wra�enie mniejszego, lecz nie mniej gro�nego. Tr�jk�tne ostrze, d�ugo�ci nie wi�cej ni� trzech cali, ko�czy�o si� paskudnym szpicem, kraw�dzie by�y ostre jak brzytwa. R�koje�� owini�to czarn� sk�r�, l�ni�c� teraz od krwi.
� Ja w�to nie wierz� � mrukn�� Roland. � To si� nie dzieje.
Rebecca oderwa�a wzrok od no�a, przechylaj�c g�ow� na bok.
� Ale przecie� Widzia�e� � rzek�a.
� Jasne, wiem, �e widzia�em, ale to jeszcze nic nie znaczy. Widzia�em mn�stwo rzeczy, w�kt�re nie wierzy�em.
� Na przyk�ad co?
� No c�, na przyk�ad... na przyk�ad... � Wzni�s� r�ce w�powietrze i�wycofa� si� z�wn�ki sypialnej. � Takie r�ne rzeczy. Precz mi z�drogi, kocie!
Tom oddali� si� od n�g Rolanda, wyra�nie daj�c do zrozumienia, �e nawet kto� taki jak Roland powinien wiedzie�, �e koty maj� pierwsze�stwo. Wskoczy� na ��ko i�okr��y� n�, jego zje�one futro sprawia�o, �e wygl�da� na dwukrotnie wi�kszego ni� w�rzeczywisto�ci. Fukn�� i�odtr�ci� d�o� Rebeki, kiedy zbli�y�a si� do no�a.
� Nie mia�am zamiaru go dotyka� � zaprotestowa�a.
Owin�wszy �apki ogonem, kot usadowi� si� na brzegu plamy krwi i�patrzy� uwa�nie na sztylet.
Rebecca obserwowa�a zwierzaka przez chwil�, lecz kot ani si� nie poruszy�, ani nie mrugn�� powiek�, wi�c posz�a do drugiego pokoju, �eby sprawdzi�, co robi Roland.
Roland sprz�ta�. Z�podartymi zas�onami, rozsypanymi ro�linami i�rozrzuconymi poduszkami umia� sobie poradzi�. Zamordowane wytwory wyobra�ni Rebeki sprawia�y mu troch� wi�cej trudno�ci. Gdyby sztylet i�krew znik�y wraz z�cia�em, m�g�by bez wi�kszego wysi�ku wm�wi� sobie, �e nic si� nie wydarzy�o. Jednak�e nie znik�y � wi�c nie m�g�. Nie mia� te� poj�cia, co, je�li w�og�le cokolwiek, powinien w�tej sprawie uczyni�.
Zgarn�� ziemi� do pustego pojemnika po margarynie, ponownie zasadzi� pelargoni� � jedn� z�dw�ch domowych ro�lin, kt�re potrafi� rozpozna�, i�mia� nadziej�, �e Rebecca nie hodowa�a tej drugiej � i�odstawi� na szerok� p�k� pod oknem. Otrzepa� kanapowe poduszki i�po�o�y� je na w�a�ciwe miejsce. Si�gn�� po gruby arkusz tektury, kt�ry le�a� pognieciony w�k�cie.
Zmi�ty. Jak ten cz�owieczek w�r�d poduszek.
Musi kiedy� o�tym pomy�le�. P�niej.
Arkusz mia� dwie dziurki, z�czego wynika�o, �e powinien znajdowa� si� na �cianie naprzeciwko drzwi. Roland z�trudem zawiesi� go na haczykach � karton o�rozmiarach dwie stopy na trzy by� ci�ki � i�wyg�adzi� wierzchni� kartk�.
Pi�tek, g�osi� napis, poni�ej by�a data. Nast�pnie, kolacja: zupa jarzynowa z�wo�owin� i�krakersy, oraz: zr�b pranie � zimna woda, jeden kubek detergentu, susz w�cieple z�p�atkiem zmi�kczaj�cym. S�owa by�y wypisane drukowanymi literami i�obudzi�y w�Rolandzie niejasne wspomnienie plan�w zaj�� ze szko�y podstawowej. Spojrza� na nast�pn� kartk�.
Sobota, g�osi� napis, a�potem data. Nie zapomnij je��. No� buty.
� Rebecco � zapyta�, czytaj�c polecenia na niedziel� i�poniedzia�ek � k�ad� si� do ��ka przed dziesi�t�, zabieraj czyste uniformy do pracy � co to jest?
� Moje plany. Daru i�ja piszemy je w�poniedzia�ki po zrobieniu zakup�w. � Wyczo�ga�a si� spod male�kiego sto�u kuchennego, �ciskaj�c w�d�oni plastykow� solniczk�. � Robi�, co mi ka��. Pami�taj� za mnie o�r�nych sprawach, �ebym mog�a my�le� o�czym innym. Tylko, �e zapomnia�am zdj�� list� z�pi�tku. Ty to mo�esz zrobi�, je�li chcesz.
Zr�b pranie. Nie zapomnij je��. No� buty.
Roland nie wiedzia�, dlaczego te spisy tak mu przeszkadzaj�, ale tak by�o. Sprawia�y wra�enie okropnie kr�puj�cych, co by�o �mieszne, bo jego matka zostawia�a cz�sto jeszcze bardziej �cis�e wskazania dla jego ojca.
� Co by si� sta�o, gdyby� nie post�powa�a zgodnie z�nimi?
� Powiedzieli, �e wr�ci�abym do zbiorowego domu. � Rebecca poci�gn�a si� za doln� warg�. � A�ja nie chc� wraca�.
� Dlaczego? � spyta� delikatnie. � Czy byli dla ciebie niedobrzy?
� Nie. � Rebecca westchn�a, zdaniem Rolanda bardziej ze zm�czenia ni� z�jakiego� innego powodu i�przez u�amek sekundy na jej twarzy malowa�o si� uczucie, kt�rego nie potrafi� odszyfrowa�. � Po prostu nigdy nie zostawiali mnie samej. � Odstawi�a solniczk� na st�. � Co teraz zrobimy, Rolandzie?
� No c�... hm... � Wykona� nieokre�lony ruch w�stron� ba�aganu. � S�dz�, �e z�o�ymy o�tym doniesienie.
Rebecca wydawa�a si� zaniepokojona.
� O�czym?
� �e kto� w�ama� si� do twojego mieszkania...
� Ach, o�tym. � U�miechn�a si� pob�a�liwie i�pokr�ci�a g�ow�. � To tylko kto� pr�bowa� dosta� si� do Alexandra, bo wiedzia�, �e on jeszcze nie umar�. Tom si� tym zaj��.
� Rebecco, Tom jest kotem.
� Tak. � Odczeka�a chwil� i�kiedy przekona�a si�, �e Roland nie ma nic innego do zaproponowania, powt�rzy�a: � Co teraz zrobimy, Rolandzie?
Zaczerpn�� g��boko powietrza i�powoli je wypu�ci�. Nie mia� zielonego poj�cia.
� Daru uwierzy�aby mi, gdyby� ty te� jej o�tym powiedzia�.
Przez chwil� zastanawia� si� nad oznajmieniem Daru, �e nic nie widzia�. Je�eli ta kobieta pracowa�a z�Rebecca od d�u�szego czasu, b�dzie wiedzia�a, �e dziewczyna opowiada fantastyczne historie, b�d�c przekonana o�ich prawdziwo�ci � chocia�, bior�c pod uwag� to, co si� sta�o dzi� wieczorem, by� mo�e �wiat przyjmowa� zbyt w�sk� definicj� prawdy. Daru podzi�kuje mu za udzielenie wsparcia Rebecce w�chwili paniki i�na tym zako�czy si� jego udzia� w�tych gro�nych i�osobliwych wydarzeniach.
Spojrza� Rebecce w�oczy i�zauwa�y�, �e opr�cz wszystkich dziwnych i�magicznych rzeczy, w�jakie wierzy�a, wierzy�a r�wnie� w�niego.
� Zadzwo� do Daru � powiedzia�, poddaj�c si� nastrojowi chwili i�z�zaskoczeniem stwierdzaj�c, �e sprawi�o mu to przyjemno��. � Potwierdz� wszystko, co jej powiesz. � Nie przypomina� sobie, �eby do tej pory kto� w�niego wierzy�.
Rebecca pokiwa�a g�ow�, wyci�gn�a stary telefon spod sofy i�pod��czy�a go do gniazdka.
� Nie lubi� tego ha�asu, kiedy dzwoni � wyja�ni�a na widok podniesionych brwi Rolanda.
� Wyci�gam wtyczk� i�wtedy przestaje.
Na s�uchawce dostrzeg� pasek bia�ej ta�my klej�cej, na kt�rej napisano numer widoczny z�drugiego ko�ca pokoju. Przypuszcza�, �e to numer Daru, i�rzeczywi�cie � wydawa�o si�, �e Rebecca go wybiera. Zahaczy� stop� o�krzes�o, przyci�gn�� je do siebie, usiad� i�dotkn�� zatrzask�w na pokrowcu gitary. Zawsze lepiej mu si� my�la�o, kiedy gra�. Jego palce nie�wiadomie rozpocz�y Red River Valley, pierwszy utw�r, jakiego nauczy� si� gra�. �Z tej doliny, powiadaj�, przybywasz...� Przygl�da� si� Rebecce przy telefonie i�zastanawia� si�, dlaczego s� to jedyne s�owa, jakie zapami�ta�.
Rebecca zmarszczy�a czo�o, zaczerpn�a g��boko powietrza i�zacz�a m�wi� wysokim, spi�tym g�osem.
� Nazywam si� Rebecca Partridge i�jest sobota wiecz�r, i�on si� nazywa� Alexander, i�ok�ama� mnie, ale potem umar�. Wci�� mamy n�, ale nie wiemy, co zrobi�, wi�c prosz�, powiedz nam. � Przerwa�a, zwil�y�a wargi i�doda�a: � Dzi�kuj�. � Od�o�y�a s�uchawk�.
� Automatyczna sekretarka? � domy�li� si� Roland.
� Aha. � Dziewczyna od��czy�a telefon i�wepchn�a go pod kanap�.
� A�co, je�li Daru zadzwoni?
� Nie b�dzie jej przez ca�y weekend. Tak powiedzia�a sekretarka. Co teraz zrobimy, Rolandzie?
Bardzo dobre pytanie, pomy�la� Roland, brzd�kaj�c w�skali minorowej. Poniewa� nie ma zw�ok, raczej nie mog� zawiadomi� policji o�zgonie. Je�li si� nad tym zastanowi�, to nawet gdyby by�y, zg�oszenie tej �mierci mog�oby nie by� najlepszym pomys�em. Dziwi� si�, z�jakim spokojem to przyjmuje � �to obejmowa�o wywr�cenie jego �wiatopogl�du do g�ry nogami � i�doszed� do wniosku, �e powa�ny atak histerii czeka tylko na odpowiedni moment.
� My�l�, �e poczekamy, a� Daru zadzwoni.
� Ja chc� zrobi� co� ju� teraz � sprzeciwi�a si� Rebecca. � Alexander by� moim przyjacielem i�kto� go zabi�.
...i kto� go zabi�...
W umy�le Rolanda nareszcie za�wita�o: ma�y cz�owieczek nie umar� po prostu, ale zosta� zabity, zamordowany, wyko�czony, zlikwidowany ze szczeg�lnym rozmys�em. Roland z�wysi�kiem opanowa� swoje procesy my�lowe.
� My�l�, �e powinni�my dowiedzie� si�, kto to zrobi�. � Ale jak?
Jakby id�c tym samym torem rozumowania, Rebecca wsta�a i�oznajmi�a:
� P�jdziemy do pani Ruth. Ona b�dzie wiedzia�a. Ona wie wszystko.
� Dlaczego wi�c od razu si� do niej nie wybra�a�? � spyta� Roland, odk�adaj�c gitar�.
� Bo ona nie posz�aby ze mn�, a�Alexander wtedy jeszcze nie by� nie�ywy.
� C�... � Roland wsta� i�wyprostowa� zdr�twia�e plecy. � Skoro pani Ruth wie wszystko, prosz� bardzo, chod�my do pani Ruth. Zabierzmy lepiej n�. To nasza jedyna poszlaka. � Nawet zabawa w�prywatnego detektywa by�a lepsza od siedzenia z�t� plam� na ��ku, kt�ra mog�a stanowi� oskar�enie. Je�li pani Ruth zna odpowied�, ca�ym sercem by� za ni�. Jak do tej pory, noc nastr�cza�a wy��cznie pytania. Spojrza� na zegarek. Nie by�o jeszcze dziesi�tej.
Rebecca przynios�a z�male�kiej �azienki r�cznik w�kwiatki i�zdo�a�a owin�� nim n�, nie dotykaj�c go.
� Zabierasz gitar�? � spyta�a, wrzucaj�c zawini�tko do czerwonej torby.
� Gdzie ja id�, tam i�ona. Czy tw�j kot mo�e wyj�� na zewn�trz?
� To nie jest m�j kot � o�wiadczy�a Rebecca, wyjmuj�c z�szafki i�stawiaj�c na stole miseczk� z�czerwonymi orzeszkami pistacjowymi. � Jest swoim w�asnym panem.
Tom lekcewa�y� ich oboje i�patrzy� na drzwi. Kiedy zosta�y uchylone, wymkn�� si� na zewn�trz i�oddali� we w�asnych sprawach.
� �egnajcie, z�e wie�ci � mrukn�� za nim Roland i�odsun�� si� na bok, �eby Rebecca mog�a zamkn�� mieszkanie.
Pod wieloma wzgl�dami spacer do Bloor Street i�pani Ruth okaza� si� dla Rolanda rewelacj�. Nawet nie przypuszcza�, �e w�pobli�u ha�a�liwego serca miasta s� ciche dzielnice mieszkaniowe, przez kt�re prowadzi�a go Rebecca. Co wi�cej, dziewczyna rozmawia�a ze stworzeniami, kt�rych istnienia nigdy nie podejrzewa� � i�basta. Drzewa i�krzewy po drodze by�y domem nie tylko wiewi�rek, a�czerwone i�z�ote �lepia wyzieraj�ce zza kratek �ciek�w nie by�y �lepiami szczur�w i�karaluch�w.
Wymkn�� si� z�r�k czemu�, co przypomina�o nieco cz�owieka i�siedzia�o na zwisaj�cej nad chodnikiem najni�szej ga��zi dzikiej jab�onki.
� Sk�d one si� bior�? � zastanawia� si�, obserwuj�c fruwaj�ce wok� latarni ulicznej stworzenia, kt�re nie by�y �mami.
� Ma�y ludek? Zawsze tu by�.
� Och, doprawdy? Dlaczego wi�c nigdy przedtem ich nie widzia�em?
Rebecca umilk�a na chwil�.
� A�czy kiedykolwiek si� przygl�da�e�? � spyta�a.
� Przygl�da�em? � Machn�� r�k� w�stron� cieni. � Dlaczego mia�bym si� przygl�da� rzeczom, w�kt�re nie wierz�?
� Dlatego w�a�nie ich nie widzia�e�.
� Ale teraz je widz�.
U�miechn�a si�.
� Teraz si� przygl�dasz.
� Wcale nie, ja... � Jak m�g� nie widzie� po niezaprzeczalnym fakcie �mierci skrzata? Jak m�g� nie wierzy�? � Ja... Do diab�a, co tu si� dzieje? � Wskaza� na wi�kszy od przeci�tnego przydomowy trawnik, kt�ry falowa� jak poro�ni�te muraw� wodne ��ko.
Rebecca zatrzyma�a si� i�przyjrza�a mu si�, przechylaj�c g�ow� na bok i�mru��c lekko oczy w�s�abym �wietle.
� Nie wiem � odpowiedzia�a wreszcie � czy powinni�my si� dowiedzie�.
� Nie! � Chwyci� j� za rami� i�poci�gn�� szybko za sob�. � Nie s�dz�, �eby�my powinni. My�l�, �e lepiej nie mie� z�tym nic wsp�lnego. � Trzyma� j�, p�ki od tego miejsca nie dzieli�y ich dwie przecznice oraz zakr�t. Dopiero wtedy j� wypu�ci�. Rebecca mia�a dziwn� min� i�Roland �ywi� nadziej�, �e nie gniewa si� na niego.
� Pensa za twe my�li? � rzek� �agodnie.
� Zgoda.
Czeka�.
� Zaproponowa�e� mi pensa � zauwa�y�a.
� Tak si� tylko... och, niewa�ne. � Wyci�gn�� gar�� drobniak�w z�kieszeni spodni, znalaz� w�r�d nich pensa i�po�o�y� na jej d�oni. Wydawa�o si� to �atwiejsze od wyja�niania.
� My�la�am tylko o�tym, �e nie widzieli�my �adnego skrzata od czasu tego poruszaj�cego si� trawnika.
Roland zn�w z�apa� j� za rami�.
� Czy to �le?
� Nie wiem.
� W�porz�dku. � Przy�pieszy� kroku. � Jak daleko jeszcze do tej pani Ruth?
� Niedaleko. Jeste�my prawie na Spadinie. Widzisz?
Wyci�gn�a r�k� i�Roland rzeczywi�cie ujrza� ruchliw� przecznic� u�wylotu cichej uliczki, kt�r� szli. Kiedy stan�li w�r�d blasku i�ha�asu miasta, odni�s� wra�enie, �e znale�li si� w�innym �wiecie.
Przynajmniej rozumiem tutejsze niebezpiecze�stwa. Wyprowadzi� Rebecc� na jezdni�, a�potem nieomal musia� wyci�ga� j� spod k� p�dz�cej ci�ar�wki.
� Rebecca? O, do licha! � Dziewczyna mia�a wytrzeszczone oczy. Tak szybko szarpa�a g�ow� w�prz�d i�w�ty�, �e obawia� si�, by nie zwichn�a sobie karku. Jaki� samoch�d zboczy� z�drogi, �eby ich wymin��. Rebecca stan�a jak wryta, �ciskaj�c kurczowo rami� Rolanda.
� Jezu! � Mia� uczucie, �e jego r�ka tkwi w�imadle. � Rebecco, pu��! � Nie m�g� jej odczepi�. Gdy przejecha� autobus, dziewczyna zawy�a � uderzy�a w�przenikliwy, wysoki lament, od kt�rego w�osy je�y�y mu si� na g�owie. � Rebecco! Nie pozwol�, �eby ci si� co� sta�o, ale musimy przej�� przez ulic�. � Zacz�� j� ci�gn��; je�li nie mo�e si� od niej uwolni�, to przynajmniej zrobi jaki� u�ytek z�tego kurczowego u�cisku.
Spadina musia�a by� szeroka na cztery pieprzone pasma, pomy�la�, kiedy wreszcie dotarli do przeciwleg�ego kraw�nika. Rami� zaczyna�o mu dr�twie� poni�ej opaski uciskowej, jak� tworzy�a jej d�o�.
Dziewczyna nie uspokoi�a si�, dop�ki nie odprowadzi� jej nieco w�g��b ciemnej bocznej uliczki. Opar�a si� bezw�adnie o�drzewo i�pu�ci�a jego rami�. Jej oczy nie mia�y ju� tego ob��ka�czego wyrazu.
� Co robisz, kiedy jeste� sama? � spyta�, patrz�c, jak bia�e �lady zostawione przez jej palce czerwieniej�. Je�li dostawa�a takiego sza�u przy przechodzeniu przez jezdni�, jak ta Daru mog�a pozwoli� jej chodzi� swobodnie?
� Id� do �wiate�...
Roland jak przez mg�� przypomnia� sobie �wiat�a przecznicy na po�udnie od miejsca, w�kt�rym przechodzili.
� ...i przechodz� na zielonym �wietle. Nigdy nie pr�buj� przebiega� na ��tym. Potem wracam do tej ulicy chodnikiem. � Spojrza�a na niego z�powag�, wci�� nieco zdyszana. � Nie wolno przechodzi�, kiedy nie ma zielonego �wiat�a.
Nagle zda� sobie spraw�, �e panika dziewczyny cz�ciowo by�a spowodowana p�dz�cymi samochodami, a�cz�ciowo tym, co jej zdaniem by�o �amaniem przepis�w. To zaniepokoi�o go w�ten sam spos�b co spisy w�jej mieszkaniu. Rebecca wiod�a bardzo skr�powany �ywot, cho� musia� przyzna�, �e prawdopodobnie bezpieczny, je�li zawsze przechodzi�a przez ulic� na zielonym �wietle. W�ka�dym razie bezpieczniejszy od jego w�asnego.
� Czy jeste� ju� gotowa do dalszej drogi?
Rebecca pokiwa�a g�ow�.
� Jeste�my ju� naprawd� blisko � rzek�a, prostuj�c si�. � Tylko jeszcze tam prosto, a�potem skr�cimy i�dojdziemy do Bloor.
� Nie mogliby�my zosta� tam, gdzie jest jasno? � Spadin� doszliby do Bloor r�wnie �atwo.
Dwa jeepy i�BMW z�rykiem przejecha�y ulic�. Rebecca skrzywi�a si�, bardzo wyra�nie okazuj�c niezadowolenie.
� W�porz�dku � Roland poklepa� j� po ramieniu � p�jdziemy twoj� drog�.
Jej u�miech wart by� ryzyka. M�czyzna spojrza� w�g��b ulicy, gdzie olbrzymie kasztanowce zdawa�y si� przes�ania� latarnie uliczne. Niemal�e.
Podczas ich w�dr�wki odg�osy ulicy cich�y, cisza natomiast narasta�a. Roland zaczyna� rozumie�, dlaczego wyra�enie �jest zbyt cicho� sta�o si� bana�em w�starych filmach grozy. Nawet d�wi�k, jaki wydawa� ocieraj�cy si� o�jego d�insy futera� gitary, by� dziwnie przyt�umiony. Roz�wietlone okna dom�w, kt�re mijali, wydawa�y si� bardziej oddalone ni� w�rzeczywisto�ci. Nie dostrzegli nikogo z�ma�ego ludku, chocia� teraz Roland uwa�nie si� przygl�da�. Czu� wsi�kaj�cy w�podkoszulek pot, kt�ry nie by� spowodowany upa�em.
Rebecca przywar�a do jego boku z�min� bardziej czujn� ni� wystraszon�.
� Nie martwi� si�, dziecino � powiedzia� m�czyzna tonem, kt�ry w�jego zamierzeniu mia� dodawa� otuchy � to tylko...
I wtedy zaatakowa� ich trawnik, kt�ry mijali.
Tylko �e to nie by� ju� trawnik. Humanoidalny stw�r odtr�ci� Rolanda ci�kim �apskiem i�rzuci� si� na Rebecc�.
Dziewczyna nie cofn�a si�, �ciska�a mocno pod pach� czerwon� torb�, w�kt�rej znajdowa� si� sztylet.
Stw�r dotkn�� dziewczyny, odskoczy� gwa�townie i�rozsypa� si� w�bezkszta�tn� mas�, niegro�n� stert� ziemi w�kszta�cie cz�owieka.
Roland otar� ziemi� z�oczu i�wsta�. Padaj�c na chodnik, star� sobie sk�r� z��okcia, lecz poza tym i�kilkoma siniakami nie odni�s� �adnych obra�e�.
� Co to by�o, do diab�a? � zapyta� g�osem, kt�ry przeszed� w�nerwowy krzyk.
� Paskudna my�l � o�wiadczy�a powa�nie Rebecca. Obejrza�a go, skin�a g�ow�, przykl�k�a i�zacz�a przerzuca� gar�ciami ziemi� z�chodnika na w�a�ciwe miejsce.
� Czy mo�esz to powt�rzy�? � Wyczu� w�swoim g�osie nut� paniki i�zd�awi� niepok�j. W�ko�cu nikt nie zosta� ranny przez trawnik, kt�ry rzuci� si� do ataku. � Chyba nie chc� mie� z�tym nic wsp�lnego � wymamrota�, cho� domy�la� si�, �e jest ju� stanowczo za p�no � �e by�o ju� za p�no, gdy pozwoli�, �eby Rebecca poci�gn�a go za sob�.
� Paskudna my�l � powt�rzy�a Rebecca, nieprzerwanie zbieraj�c obiema d�o�mi ziemi�.
� Jasne. � Sprawdzi� futera� na gitar�, wdzi�czny teraz za to, �e za dodatkowe pieni�dze sprawi� sobie solidny przedmiot. � Jakie mia�a zamiary?
Rebecca zmarszczy�a brwi.
� Nie wiem, ale pani Ruth b�dzie wiedzia�a.
� W�takim razie chod�my do niej, zgoda? � W�jego g�osie wci�� pobrzmiewa�o napi�cie. Nie m�g� si� nadziwi�, �e kto�, kto nie potrafi� przej�� przez jezdni�, nie trac�c przy tym g�owy, mo�e bez najmniejszego wysi�ku przej�� do porz�dku dziennego nad czym� takim.
� Chwileczk�. � Rebecca zgarn�a resztk� ziemi na kupk� i�ostro�nie umie�ci�a j� na zniszczonym trawniku. Nale�a�o dba� o�te niewielkie przestrzenie, jakie zosta�y dla zieleni w�mie�cie. Marszcz�c czo�o, poprawi�a grudk� darni. Tylko bardzo paskudna my�l mog�a wyrwa� traw� z�korzeniami. � Mo�e powinni�my o�tym powiedzie� cz�owiekowi, kt�ry tu mieszka. �eby m�g� zn�w posadzi� ro�liny.
� Lepiej nie.
� Nie? � Wsta�a, wycieraj�c d�onie o�d�insy.
� Nie. Nie uwierzy�by. Pomy�la�by, �e my to zrobili�my.
� Ja bym nigdy nie zrobi�a czego� takiego.
Nawet w�ciemno�ci Roland dostrzeg� jej ura�on� min�.
� Wiem, dziecino. � Poklepa� j� niezdarnie po ramieniu. � Mo�e by�my ju� poszli? Robi si� p�no, a�nie chcemy zaskoczy� pani Ruth w���ku.
� Nie zaskoczymy. � Rebecca westchn�a i�zn�w zacz�a: � Naprawd� by mi nie uwierzy�?
� Nie. � Roland potar� si� po klatce piersiowej. Podejrzewa�, �e pojawiaj� si� na niej nast�pne si�ce, poza tymi, jakie zostawi�a mu na ramieniu r�ka Rebeki. Zmuszony by� doj�� do wniosku, �e wiara w�co� nie mia�a nic wsp�lnego z�realno�ci� tego czego�.
Okaza�o si�, �e Rebecca mia�a wystarczaj�cy pow�d, aby by� przekonan�, i� nie zaskocz� pani Ruth w���ku. Pani Ruth nie mia�a ��ka. Mieszka�a pod krzakami bzu przy �wi�tyni Tr�jcy �wi�tej Ko�cio�a Zjednocze�c�w.
Co teraz? � zastanawia� si� Roland, gdy Rebecca zach�ci�a go gestem do wej�cia do li�ciastego tunelu. Wzruszy� ramionami i�na czworakach przeczo�ga� si� obok dw�ch wy�adowanych po brzegi w�zk�w sklepowych, ci�gn�c po trawie gitar�. C�, mo�e to nie s� Delfy, ale za to w�samym centrum.
�wiat�o jednej z�zewn�trznych latarni na ko�ciele pada�o dok�adnie na niewielki, tr�jk�tny obszar pomi�dzy bzami a�budynkiem, czyni�c ze� najlepiej o�wietlone miejsce, w�jakim znalaz� si� Roland od chwili opuszczenia mieszkania Rebeki. By�a to jedyna zaleta tej okolicy, bo poza tym cuchn�o tam moczem i�niemytym cia�em. Roland oddycha� p�ytko przez usta i�podszed� tylko na minimaln� niezb�dn� odleg�o�� do pani Ruth, kt�ra siedzia�a oparta o�wapienny mur ko�cio�a.
Wyrocznia w�osobie bezdomnej kobiety. Czemu nie? Mia� nadziej�, �e zachowa� dyplomatyczny wyraz twarzy. Nic w�tym osobliwszego od innych wydarze� tej nocy. Prawd� powiedziawszy, jest to zdecydowanie mniej osobliwe od zostania ofiar� napadu trawnika.
Pani Ruth sprawia�a wra�enie osoby oko�o pi��dziesi�tki, cho� Roland wiedzia�, �e mog�a by� m�odsza. �ycie na ulicy z�regu�y odziera�o cz�owieka z�m�odo�ci w�rekordowym czasie. Str�ki w�os�w, kt�re wymyka�y si� spod czerwonej chustki, by�y p�siwe, p�br�zowe, oczy pod r�owymi powiekami mia�y wyblak�y orzechowy kolor. Gruba warstwa t�uszczu nie dopu�ci�a do powstania zmarszczek na twarzy. Nie mia�a prawie wcale brwi. Pomimo upa�u jej p�kate, niedu�e cia�o kry�o si� pod niezliczonymi warstwami brudnych ubra�.
� No? No? � Jej akcent przywodzi� na my�l Europ� Wschodni�. � Dlaczego tym razem przeszkadzasz starej kobiecie i�sprowadzasz jej obcych do domu?
� To nie obcy, pani Ruth � oznajmi�a szczerze Rebecca. � To Roland.
� Roland? � Kobieta zmarszczy�a czo�o i�porzuci�a akcent. � Aha, ten bard.
� Muzyk � poprawi� Roland.
� S�uchaj, kole�. � Utkwi�a w�nim wyblak�e, stare oczy i�odni�s� bardzo dziwne wra�enie, �e jest przezroczysty. � Chcesz mojej rady czy nie?
� No tak, chyba...
� Wi�c przesta� zaprzecza� wszystkiemu, co m�wi�. � Wycelowa�a w�niego brudny palec. � Jak m�wi�, �e jeste� bardem, to jeste� bardem. Jak m�wi�, �e jeste� mi�czakiem, to jeste� mi�czakiem. � Po czym doda�a: � A�mam powa�ne podejrzenia, �e jeste� mi�czakiem.
� Och nie, pani Ruth, to nieprawda. On Widzi.
Pani Ruth westchn�a, a�jej oddech czu� by�o mi�tow� gum�.
� Zn�w nie s�uchasz, Rebecco. W�a�nie powiedzia�am, �e jest bardem, a�wszyscy bardowie s� obdarzeni Wzrokiem, wi�c on te� musi go mie�. C.B.D.O, cokolwiek to znaczy. A�teraz do rzeczy, po co tu przysz�a�? Nie w�tym rzecz, �e nie odpowiada mi twoje towarzystwo, ale mam sprawy do za�atwienia.
Pewno �pieszy si� na szalon� wyprzeda� o�p�nocy na miejscowym �mietniku, podejrzewa� Roland, gdy Rebecca otworzy�a torb� i�wysypa�a na traw� zrolowany r�cznik. Ostro�nie odwin�a oba ko�ce, kr�c�c g�ow� ze smutkiem nad krwawymi plamami na tkaninie.
Pani Ruth wci�gn�a powietrze przez za��cone z�by.
� Gdzie to znalaz�a�?
� W�Alexandrze.
� Kt�ry jest?
� By�. To by� ten cz�owieczek na drzewie przed moim blokiem. Kto� go zabi�.
� I�my�lisz, �e ja wiem, kto to zrobi�?
� A�wie pani? � spyta� Roland.
� Tak jakby. To d�uga historia. � Wyci�gn�a r�k�, od�ama�a uschni�t� ga��� i�poruszy�a ni� sztylet. � Ta bro� jest w�asno�ci� Adepta Dworu Mroku. � Wykrzywi�a usta w�grymasie bliskim u�miechu. � Czy mam zacz�� od pocz�tku?
� Prosz� � powiedzia�a Rebecca, Roland kiwn�� g�ow�.
� Nasz �wiat jest obszarem neutralnym, rodzajem strefy buforowej pomi�dzy Dworami Mroku i��wiat�o�ci. U�zarania dziej�w istoty z�obu Dwor�w w�drowa�y po naszym �wiecie swobodnie, walcz�c, gdy si� zetkn�y. Kiedy pojawi�o si� tu �ycie, wzniesiono bariery, by da� mu szans� rozwoju bez ingerencji. � Pani Ruth parskn�a. � Zar�wno Mrok, jak i��wiat�o��, ze swej natury, uwielbiaj� ingerowa�. Tylko szary ludek, istoty nie sprzymierzone z��adnym z�Dwor�w, otrzyma� pozwolenie na swobodne przekraczanie barier. Na nieszcz�cie, zar�wno Mrok, jak i��wiat�o�� nadal pragn� dosta� si� do �rodka, aby wykorzysta� nasz �wiat do wzmocnienia si�. M