16673

Szczegóły
Tytuł 16673
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16673 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16673 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16673 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

PAUL jOHNSTON OSTATNIA CZERWONA ŚMIERĆ przełożył Jacek Cuda Tytuł oryginału The Last Red Death Wydanie I Warszawa 2004 ISBN 83-89642-41-7 Pracownikom Polikliniki Athinon z bezgraniczną wdzięcznością i szacunkiem, a zwłaszcza Yannisowi Yiakoumelosowi, Harisowi Katsifotisowi i Miltosowi Seferlisowi, prawdziwym następcom Hipokratesa Od autora i) Iraklis, z akcentem na ostatnią sylabę to grecka forma imienia Herakles (łac. Herkules). 2) Greckie nazwiska i imiona kończące się na -os, -as i -is tracą końcowe „s" w wołaczu: „Spyros, Kostas i Dimitris śpiewają hymn", ale „Spyro, Kosta i Dimitri, zaśpiewajcie hymn". 3) Żeńskie formy nazwiska przybierają inne końcówki: Nikitas Palaiologos, ale Veta Palaiologou. 19 grudnia 1976 BYŁA PEŁNIA KSIĘŻYCA. Śnieg leżący na szczytach gór otaczają- cych Ateny okrywał białym całunem zdradliwe rozpadliny. Kie- dy słońce schowało się za masyw Peloponezu, chłód ścisnął jeszcze mocniej, a światło księżyca wyssało z budynków kolory i kształty. Ludzie szli w pośpiechu, pochyleni, chcąc jak naj- szybciej znaleźć się w domach, jakby miasto nagle znalazło się we władaniu duchów. N Dzielnica Psychiko z rezydencjami dyplomatów i bogatych biznesmenów położona była niedaleko od Pentagonu, siedzi- bie greckiego ministerstwa obrony wzorowanego na amery- kańskiej budowli. Wysadzane drzewami chodniki każdego ranka i wieczora rozbrzmiewały krokami wyglansowanych bu- tów. Ale nie teraz. Dochodziła północ i ulica nosząca imię kró- la Pawła opustoszała. Wciśnięty pomiędzy mercedesa kombi i zakurzonego landro- vera z napisem „Szkoła brytyjska w Atenach" na drzwiach, mo- tocykl Honda był prawie niewidoczny. Dwaj siedzący na nim ludzie pochylali się na siodełkach. - Jak myślisz? - odezwał się młody człowiek z brodą siedzą- cy przy kierownicy. - Za pięć minut? - Może mniej. Ruch nie jest duży. - Pasażer motocykla spojrzał na zegarek. - Jesteś gotów zadać cios w imieniu ludu? OSTANIA CZERWONA ŚMIERĆ PAUL JOHNSTON Kierowca spuścił na chwilę wzrok. - Oczywiście, Michali. Nagle jęknął, czując w boku ukłucie nożem. - Żadnych imion, Odyseuszu. A przynajmniej żadnych praw- dziwych imion. Jestem Iraklis, bohater walczący z niesprawie- dliwością i siłami reakcji. Pamiętaj, jestem Iraklis i razem wy- konujemy dwanaście prac. - Szturchnął siedzącego z przodu. - Prawda, Odysie? - Prawda - kierowca nie odwrócił się. Iraklis podniósł głowę i spojrzał na niewielki blok mieszkalny stojący po prawej stronie ulicy. Światła na drugim piętrze led- wie przeświecały przez grube zasłony. Była tam żona Helmera, razem z dzieckiem i służącą Filipiną - potwierdził to już wcze- śniej obserwator. Próbował stłumić kłębiące się w nim myśli. Nie, nie miał już żadnych wątpliwości. Jego rodzice i zamordowani towarzysze zasługiwali na pomszczenie. Amerykanin był najeźdźcą, wro- giem ludu. Tylko ta kobieta, którą uwiódł. Kobieta, przez którą niemal zrezygnował ze swojej misji. Dopiero jego partyjny przewodnik, twardy i bezkompromisowy, pomógł mu zrozu- mieć sens tego czynu. - Pochyl się - wyszeptał. - Jadą. Kiedy chevrolet przejechał obok nich, omiatając światłami ulicę, wyjęli z kieszeni kurtek czarne kominiarki i nałożyli na głowy. Pasażer motocykla wyjrzał zza landrovera. Chevrolet zaparkował przed domem. W chwili, gdy zgasły światła samo- chodu i otworzyły się drzwi, motocykl ożył, wyskoczył na ulicę i zatrzymał się przy nim. Odyseusz podbiegł do szofera, który usiłował wydobyć broń. Iraklis chwycił za kołnierz płaszcza mężczyznę siedzącego na tylnym siedzeniu i wywlókł go na chodnik. - Załatw go - rzucił Iraklis do swojego towarzysza, wskazu- jąc na szofera. Odys zabrał ostrzyżonemu na jeża zwalistemu mężczyźnie broń, uderzył go kolbą rewolweru w twarz, a kiedy ten pochy- lił się, zadał mu cios w kark. Szofer upadł na chodnik i znieru- chomiał. W OSWNIA CZERWONA ŚMIERĆ PAUL JOHNST ON Amerykanin klęczał na ziemi i spoglądał na Iraklisa. - Czego chcecie? - zapytał po angielsku, ciężko oddychając. - Eimai Amerikanos... diplomatis. Iraklis chwycił go za włosy, odchylił mu głowę i przyłożył do gardła nóż. - Wiem, kim jesteś. Trent Helmer - powiedział po angielsku z ciężkim akcentem. Nagle rozległ się metaliczny odgłos i wszyscy trzej rozejrzeli się. Z domu wyszła kobieta. - Trent? - Widząc napastników, zatrzymała się w pół kroku.- O Boże, Trent. Uniosła ręce do ust, a jej twarz wykrzywiła się w przerażeniu. Chciała krzyknąć, ale głos uwiązł jej w gardle. Pochyliła się do przodu i poły jej płaszcza rozchyliły się, ukazując różową ko- szulę nocną. - Nie podchodź Lauro - wycharczał Amerykanin. - O Boże - powtórzyła szeptem. Ale nie patrzyła już na klę- czącego męża. Utkwiła wzrok w napastniku. - Nie, to nie moż- liwe - powiedziała, robiąc niepewnie krok do przodu. - To ty? Nie wierzę... Nie -jęknęła, dostrzegając, że scenie przygląda się z okna sypialni jej córka. - Nie, Grace, nie! Iraklis zauważył dziewczynkę. Spoza zasłon widać było tylko jej twarz i warkocze blond włosów. Nieobecnym wzrokiem pa- trzyła na nóż przytknięty do szyi ojca. - Zrób to - powiedział Odyseusz, unosząc rewolwer. - Zrób to, bo ją zabiję - wycelował w żonę Helmera. Przez kilka chwil Iraklis stał nieruchomo. Potem opuścił wzrok, spojrzał na kobietę i potrząsnął głową. Zanim ktokol- wiek zdołał się poruszyć, przeciągnął nożem po odsłoniętym gardle Amerykanina. Helmer pochylił się powoli, a na białą ko- szulę, szary garnitur i starannie ułożone płyty chodnikowe chlusnęła krew. Iraklis wyjął z kieszeni niewielkie rzeźbione drewienko, rzu- cił je na ciało dyplomaty i wsiadł na motocykl. Po kilku chwilach zniknęli w księżycowej nocy. 1 18 grudnia 2001 ALEX MAVROS siedział przy oknie. W słabym świetle poranka kształty Akropolu majaczyły niewyraźnie, a kolumny świątyni przypominały szkielet wieloryba, który jakimś cudem dotarł w to odległe o pięć kilometrów od wybrzeża skaliste miejsce. Słońce wschodziło już nad górą Imittos, ale jego promienie z trudem przedzierały się przez smog wiszący nad Atenami. -Co ci jest? Mavros odwrócił głowę w stronę łóżka. Z pościeli wyjrzała rozczochrana głowa Niki. - Nic - odpowiedział cicho. - Chyba musisz wstawać. Już po siódmej. - Cholera. O ósmej mam spotkanie. - Niki wstała i podeszła do okna. - O co chodzi tym razem, Alex? - zapytała. - Niech zgadnę. O pracę? O twojego brata? O mnie? Co cię dzisiaj gry- zie? A może wszystko naraz? - Rzuciła mu ironiczne spojrzenie i ściągnęła koszulkę z logo olimpiady Ateny 2004. 12 OStATNiA CZERWONA ŚMIERĆ PAUL I OH N STO N Mavros starał się nie patrzeć na jej jędrne piersi i białe uda, nie chcąc dać po sobie poznać, że ona wciąż mu się podoba. Ich związek zawsze był burzliwy, ale ostatnio zaczynało brakować skali, by oznaczyć nękające ich sztormy. - A zatem co? - dopytywała się Niki. - Na miłość boską, do- rośnij, Alex. Czego ci brakuje? Ja mam na co dzień do czynie- nia z ludźmi, którzy mają prawdziwe problemy. Niki zajmowała się imigrantami i uchodźcami. - Możesz dać mi spokój? - powiedział słabym głosem, zdając sobie sprawę, że kiedy Niki jest w takim nastroju, żadna jego odpowiedź jej nie zadowoli. - Może bywam melancholijny. Ale nie proszę o współczucie. - Całe szczęście - powiedziała, idąc do drzwi - bo nie mam czasu na współczucie. - Po chwili zatrzymała się i wzięła papie- ry ze stolika przy łóżku. - Dziś nocuję u siebie. Muszę wziąć trochę czystych rzeczy. - Jej głos złagodniał i nawet się uśmiechnęła. - Przyjdź przed dziewiątą. Tylko na pewno. Mavros odprowadził ją wzrokiem do drzwi i usiadł na łóżku. Niki zawsze wyznaczała mu zadania. W ten sposób sprawowa- ła nad nim kontrolę. Nie lubił tego. A może dziś lepiej do niej nie przychodzić, żeby uniknąć kolejnych kłopotów? Chyba po- winien być bardziej stanowczy. Poczuł, że zamykają mu się oczy. W ostatnich miesiącach zdarzało mu się to często. Od pewnego czasu budził się w środ- ku nocy i nie potrafił już zasnąć. A potem, kiedy Niki wychodzi- ła do pracy, zapadał w swego rodzaju sen na jawie. W tych snach często pojawiał się jego zaginiony przed wielu laty brat Andonis z przenikliwymi niebieskimi oczami i smutnym uśmiechem. Szli razem po plaży. Ze wszystkich sił próbował zatrzymać rękę brata. Grubas był wściekły. - Dasz wiarę, Alex? - gderał, zmiatając ścierką okruchy ze stolika. - Matka uparta się, żebym na święta zawiózł ją na wieś. W imię Marksa, nie chcę odmrozić sobie jaj w tych przeklętych górach. Mavros uśmiechnął się i rozejrzał po pustej jak zwykle kafejce. OSTAWIA CZERWONA ŚMIERĆ PAUL JOHNSTON 13 - No pewnie. Co zrobiliby bez ciebie ci wszyscy klienci? - Odwal się. - Właściciel lokalu rzucił mu groźne spojrzenie i przysunął bliżej swoje wielkie ciało. - Czego się czepiasz? Gdyby nie było tak zimno, pomyślałbym, że ostatniej nocy ko- mar ugryzł cię w tyłek. Mavros znów rozejrzał się po obskurnym wnętrzu. Gdzienie- gdzie widać było pleśń, a szyby pokrywał szary nalot. Przez większość roku siadywał na ogół na niewielkim podwórku na tyłach lokalu, ale teraz nie było o tym mowy. W środku nie by- ło jednak dużo cieplej. Zabytkowy piecyk olejowy włączany był przez oszczędnego gospodarza na najniższy poziom ogrzewa- nia, ale i tak cuchnął spalinami gorzej niż ciężarówka. - Masz coś do jedzenia? - zapytał Mavros, zaglądając przez szybę do chłodniczej lady. - Trudno, nie chcesz, to nie mów - obruszył się Grubas. - Znam cię od czasu, gdy biegałeś z gilem u nosa i od lat podaję ci kawę. Ale co mogą mnie obchodzić twoje żałosne problemy? - Daj spokój, Jorgo - powiedział Mavros, spoglądając na spę- kany sufit. - Jak na komunistę, przywiązujesz zbyt wiele wagi do więzi osobistych - uśmiechnął się do Grubasa. Znali się, odkąd tylko sięgał pamięcią. Jorgos Pandazopulos był wprawdzie dwadzieścia lat od niego starszy, ale był przyja- cielem i towarzyszem ojca Mawosa i zawsze miał do tego chłop- ca słabość. Nawet kiedy Mavros nie chciał wstąpić do partii i pracował dla Ministerstwa Sprawiedliwości - hańba dla ludzi lewicy - zanim jeszcze został prywatnym detektywem, Grubas był przy nim. Nie znaczyło to, że był dla Mavrosa pobłażliwy. - To masz, czy nie? - Co mam? - zapytał Grubas. - Czy masz coś do jedzenia? Grubas poszedł za ladę i wrócił z niewielkim talerzem. - Ukochana mamusia postanowiła dziś zmienić menu, ale nic mi o tym nie powiedziała. Zamiast galaktobureko zrobiła kataifi. Z hukiem postawił na stole talerzyk. Mavros pochylił się nad talerzem i uważnie obejrzał porcję tłuczonej pszenicy w mio- dzie. Wszystkie specjały przyrządzane przez Kyrę Fedrę były ih OSTATNIA CZERWONA ŚMIERĆ PAUL IOHNST ON i<"i..ai pyszne, a jej tarta z kremem cieszyła się sławą w całym Mona- stiraki. Wziął pierwszy kęs i poczuł w ustach mrowiącą słodycz. - Już lepiej - powiedział po zjedzeniu wszystkiego do czysta i wypiciu szklaneczki wody dla opłukania podniebienia. - A za- tem wyjeżdżasz na święta? Grubas uniósł brwi. - Nie chcesz mi powiedzieć, co cię gryzie? Tak, moje władze wydały zarządzenie i muszę zamknąć lokal na tydzień. - Po- trząsnął głową. - Bóg wie, o co jej chodzi. Może myśli, że to ostatnia okazja, żeby zobaczyć rodzinny dom, zanim... - Twoja matka będzie jeszcze żyć długie lata. A niektórzy z nas zdołali zjeść zaledwie śniadanie - wyjął z kieszeni grana- towe koraliki i uderzył nimi o dłoń. - Rozumiem - powiedział Pandazopulos, kiwając z namy- słem łysą głową. - Znowu myślisz o Andonisie? Mavros rozejrzał się wokół. Czarne, długie do ramion włosy spadały mu na twarz. - A nawet jeśli? - zapytał niemal szeptem. - Co w tym złego? Grubas pochylił się nad stołem. - Nic złego - odpowiedział spokojnie. - Ja też znałem Ando- nisa. Lepiej niż ty. I wiem, że nie chciałby, żebyś dręczył się wspomnieniami o nim po tylu latach... ile to już minęło? Trzy- dzieści lat? Mavros spojrzał na niego. - Trzydzieści będzie za rok. Zniknął w siedemdziesiątym drugim. - Tak, oczywiście - powiedział Jorgos, zamyślając się niespo- dziewanie - Oczywiście. - Kiwnął głową - Musisz o nim zapo- mnieć i zająć się swoim życiem. Mavros pogładził palcami brew i wstał. - Wszyscy tak mówią. Moja matka, moja siostra, Niki... - A jak się ma piękna Niki? - zapytał Grubas z wymownym uśmiechem. - Łagodna i wyrozumiała jak zawsze? - Odwal się, Jorgos. Niki ma swoje problemy - odparł Mawos. - Tak, owszem. A ty jesteś największym z nich. - Grubas chwycił go za ramię. - Pozbądź się jej, zanim naprawdę zrobi ci krzywdę. 0SWNIA CZERWONA ŚMIERĆ PAUL JOHNSTON Mavros wyszarpnął się. Grubas widział ją tylko raz - pojawi- ła się wściekła w jego kafejce pewnego ranka, ponieważ Ma- vros zajęty zleceniem nie przyszedł do niej na noc. Dała wtedy Jorgosowi kilka oryginalnych rad sugerujących, co ma zrobić ze swoim klientem i swoimi specjałami. - Powodzenia, przyjacielu - powiedział Mavros i ruszył do wyjścia, nie chcąc dłużej omawiać meandrów swojego życia uczuciowego. - Zaczekaj chwilę - zawołał Grubas. - Zapomniałbym ci po- wiedzieć. Mavros odwrócił się zdenerwowany. - Znowu o czymś zapomniałeś mi powiedzieć? - To nie byłby pierwszy raz, kiedy Jorgos nie wspomniał mu o czymś istot- nym. Ponieważ Mavros nie chciał, by klienci przychodzili do niego do domu, mówił im, że mogą go znaleźć w tej kafejce. Czasami informacje przekazywano bezpośrednio Grubasowi. - Chyba nie odstraszyłeś jakiegoś nadzianego kapitalisty? Grubas znów uśmiechnął się znacząco. - Pewnie, że nie. Chociaż to była chyba Amerykanka. - Jego brwi poruszały się jak dwie gąsienice. - Chciała rozmawiać tyl- ko z tobą. - Mój Boże, Jorgo, bądź poważny. Kto to był? Grubas wzruszył ramionami. - Nie wiem. Ale mogę ci powiedzieć, że jest rewelacyjna. Wy- soka, blondynka, bardzo zadbana. Uroczo się uśmiecha i ... - zrobił przerwę, żeby zadać ostateczny cios - chyba nie miewa złych humorów. Mavros pokazał Grubasowi dwiema otwartymi dłońmi trady- cyjny gest moundza, oznaczający, że jego adresat powinien iść do diabła. -1 co z nią? - zapytał. Pandazopoulos wysunął podbródek. - Nie pytaj mnie. Wiesz, jak ja znam angielski. Chyba powie- działa, że przyjdzie później. - Amerykanka, blondynka? - mruknął pod nosem Mavros. Wychodząc, obejrzał się. - Gdyby się pojawiła, daj jej mój nu- mer telefonu. 16 OSrATNIA CZERWONA ŚMIERĆ PAUL JOHNST ON - Jasne, na pewno to zrobię - powiedział, żywo potakując głową Grubas. - Do widzenia, Alex. Mavros uniósł rękę i wyszedł. Grace rozejrzała się po ogromnym, nieprzytulnym aparta- mencie. Zamówiła pokój w położonym w centrum markowym hotelu, który okazał się szpetnym gmaszyskiem. Miał być nieba- wem odnawiany z okazji olimpiady 2004, ale na razie wyglądał jak zdewastowany ośrodek wypoczynkowy po sezonie. Nie to było jednak najgorsze. Kiedy przyjechała tu poprzedniego dnia z lotniska, wybrała się na przechadzkę po okolicy. Wkrótce zo- rientowała się, że jest w dzielnicy ambasad. Ambasada amery- kańska, pilnowana po atakach terrorystycznych z jedenastego września jeszcze staranniej niż zwykle, znajdowała się przy uli- cy biegnącej obok hotelu. Powróciły straszne wspomnienia. A przecież wiedziała, czego może się tu spodziewać. I wła- śnie dlatego, po dwudziestu pięciu latach, wróciła do Grecji. Do miasta, w którym zamordowano jej ojca. Jutro będzie rocz- nica jego śmierci. „O Boże", pomyślała. „Co ja robię?" Poczuła, że musi natychmiast wyjść z tego pokoju. Bieg do- brze jej zrobi, a potem jeszcze raz spróbuje znaleźć w kawiarni tego prywatnego detektywa. Miała nadzieję, że ma on więcej atutów, niż można by sądzić po tej norze, ale pomimo rekomen- dacji komisarza policji, do którego skierowała ją ambasada, nie była zbyt wielką optymistką. Wciągając bluzę, spojrzała na sie- bie w lustrze. Jej długie nogi wyglądały dobrze nawet w luź- nych dresach do joggingu, podobnie jak opalona twarz o silnie zarysowanych kościach policzkowych. „Tak, Grace", pomyśla- ła. „Dasz sobie radę". Samochody i taksówki mknęły szeroką ulicą, zatrzymując się niechętnie na światłach. Grace Helmer uśmiechała się do kie- rowców, przemykając po nierównych płytach chodnikowych. Niebawem znalazła się na ulicy prowadzącej na Likavitos, naj- większe wzgórze w centrum miasta. Mijając emerytów z pie- skami i hałaśliwych nastolatków, wbiegła na betonową ścież- kę. Zastanowiła się, czy jej rodzice byli tu kiedyś. Uznała, że musieli tu być, i nagle zrobiło jej się duszno\ Kiedy minęła teatr wzniesiony na wzgórzu, światła i odgłosy miasta nieco przycichły. Droga wiodła teraz obok iglastych drzew roztaczających silny aromat. Grace wbiegła na kolejne wzniesienie i zatrzymała się przy gęstych zaroślach. Domyśliła się, że jest po stronie północno-zachodniej, skąd widać było wysoką, okrytą śniegiem górę. Nagle usłyszała za sobą jakiś szmer. Odwróciła się gwałtow- nie i uśmiechnęła z ulgą. Przed nią stał czarny, chudy kundel z poszarpaną sierścią i przyglądał się jej nieufnie. - Chodź do mnie, piesku, nie bój się - powiedziała, przyklę- kając na jedno kolano i klaszcząc w dłonie. Pies powoli zbliżył się do niej, spoglądając co chwila na boki, jakby spodziewał się w każdej chwili ataku. - No widzisz - powiedziała Grace, głaszcząc go delikatnie po łbie. - Biedactwo. Nikt się tobą nie zajmuje, prawda? Nagle pies obrócił głowę i zaszczekał. Zanim Grace zdołała się poruszyć, zniknął w zaroślach. Zaniepokojona, podniosła się. Dostrzegła sylwetkę mężczyzny, zanim jeszcze wyszedł na otwartą przestrzeń. Był całkiem młody - wysoki i żylasty, z twarzą skrytą częścio- wo pod gęstą, czarną brodą. Podszedł do niej i przystanął, wy- raźnie ucieszony tym, że ją przestraszył. - Niemka? - zapytał, rozciągając usta w uśmiechu. Były po- kryte strupami, podobnie jak ręce wystające z niedopasowanej i brudnej dżinsowej kurtki. - Ty Niemka? Potrząsnęła głową. - Szweedka? - zapytał, przeciągając pierwszą sylabę. Nagle zrobił krok w jej stronę. - Mam coś dla ciebie. Wyciągnął rękę i roześmiał się. Grace dostrzegła na jego spękanej dłoni różową prezerwaty- wę. Wyglądała na używaną. - Nie, dziękuję - powiedziała spokojnie - muszę już iść. - Ale nie ruszała się z miejsca. - Nie, nie, my seks teraz, dobrze? Był już prawie metr od niej. Zastanawiała się, co robić. Do- świadczenie podpowiadało jej, że ten typ nie zadowoli się odmo- wą, ale postanowiła zachować spokój. Kiedyś w Zairze zraniła OSTATNIA CZERWONA ŚMIERĆ PAUL JOHNS TON miejscowego, który okazał się nieszkodliwym głupkiem. Kiedy skończyła w tym roku trzydziestkę, postanowiła być bardziej wyrozumiała dla innych. - My seks nie - powiedziała, pochylając się na tyle, by prze- nieść ciężar ciała na jedną nogę. - Do widzenia. Kiedy dostrzegła, że oczy mężczyzny zwężają się, wiedziała już, że instynkt jej nie zawiódł. Nigdy jej nie zawodził. Zanim napastnik zdołał podnieść rękę, zadała mu błyskawicznie cios w szczękę, a kiedy padał, z całej siły kopnęła go w podbródek. Po kilku chwilach była już między drzewami. Łokieć i kolano trochę bolały, ale mogła swobodnie biec. „Nie najlepiej z tą wyrozumiałością", pomyślała. Nie zmieni- ła się. Wciąż była tą samą twardą, chłodną kobietą, ale nauczy- ła się lepiej to ukrywać. Może nie powinna była wsiadać do sa- molotu lecącego do kraju, którego tak długo unikała. Nawet je- śli znajdzie to, czego szuka, może ją tu czekać tylko ból i cier- pienie. Ale są w życiu sprawy, które trzeba załatwić - i nie moż- na im powiedzieć „nie", tak jak nie można powiedzieć „nie", komuś kto stoi przed nami z wyciągniętą bronią. Wróciła do pokoju hotelowego, żałując, że nikt tam na nią nie czeka. Mavros postanowił pójść do matki okrężną drogą. Zaprosiła go na obiad i chociaż widział się z nią przed kilkoma dniami, nie dał się długo namawiać. Nie miał żadnych pilnych spraw, które by go zatrzymywały, a poza tym od lat pragnął poznać specjalnego gościa, który również został zaproszony. Na Ermou przecisnął się między dwiema zdezelowanymi ciężarówkami i ruszył ku Athinas. Chodniki przed sklepami zastawione były piłami łańcuchowymr, poukładanymi w skrzynkach kłódkami, zabawkami i sprzętem gospodar- stwa domowego. Przez hałas samochodów przebijały się do- nośne okrzyki sprzedawców, którym czasem udawało się roz- bawić przechodniów. - Nasze ceny są najlepsze - wołał jeden - Sprzedajemy za darmo. OSTATNIA CZERWONA ŚMIERĆ PAUL IOHNSTON - My sprzedajemy za darmo - odpowiadał inny - i dorzuca- my jeszcze emeryturę. Mavros uśmiechnął się i skręcił w odnowiony niedawno Va- rvakeio, pasaż z targowiskiem nazwanym na cześć pewnego wilka morskiego z dziewiętnastego wieku. Często tu przycho- dził, gdy chciał otrząsnąć się z przygnębienia. Widok rzeźni- ków w zakrwawionych kitlach i sprzedawców owoców morza zawijających w papier krewetki i ryby w osobliwy sposób po- prawiał mu nastrój. Nie on jeden był pod urokiem tego miejsca. Przychodziło tu zawsze wielu Ateńczyków, którzy targowali się radośnie ze sprzedawcami. Choć tuż obok wisiały obdarte ze skóry zwierzęta, a ich wnętrzności leżały na ladach, można by- ło powiedzieć, że targ tętnił życiem. Mavros minął kilka restauracji i znalazł się na Sofokleus. Stąd poszedł do alei Stadiou biegnącej nieopodal budynku giełdy. Ponura fasada gmachu była jeszcze bardziej odpychają- ca niż zwykle ze względu na obecność licznych policjantów z pistoletami maszynowymi. Środki bezpieczeństwa wokół centrów biznesu zostały wzmocnione od czasu zabójstwa zna- nego inwestora na początku grudnia. Rząd grecki już wcze- śniej odczuł skutki gospodarcze ataków terrorystycznych w Nowym Jorku i Waszyngtonie, ale teraz był bliski paniki. Mavrosowi coraz trudniej było traktować poważnie swoją profesję. Prestiżowa sprawa, jaką zajmował się na wyspie Tri- gono na początku jesieni, wybiła go z rytmu i od tego czasu wziął tylko kilka drobnych, prostych zleceń. Musiał nawet bar- dzo się starać, żeby nadal szukać śladów swego brata Andoni- sa. To, co było niegdyś obsesją, która pochłaniała większość je- go wolnego czasu, teraz stawało się męczącym obowiązkiem rodzinnym. Po latach niepowodzeń w badaniu tej sprawy Ma- vros zaczynał tracić do niej serce, ale coraz trudniej przycho- dziło mu znosić regularnie pojawiające się obrazy uśmiechnię- tej twarzy Andonisa. - Rusz dupę - dobiegł go nieprzyjemny głos wydobywający się spod czarnego kasku motocyklowego. Mavros obrócił się i zobaczył człowieka w skórzanej kurtce, który usiłował wjechać swoją maszyną na chodnik. 2Q. 0SWNIA CZERWONA ŚMIERĆ — PAULJOHNSTON - Co mam ruszyć? - zapytał zaczepnie Mavros. Ponieważ kil- ka metrów dalej stało wielu policjantów, nie ryzykował dużo. Kurier rozejrzał się i pochylił głowę. - Spieprzaj, palancie - warknął, poprawiając coś przy motorze. - Może byś zdjął ten kubełek i spojrzał mi w oczy? - zapytał Mavros. - Palancie. - Następnym razem zjem cię żywcem - rzucił mu kurier, od- jeżdżając. Gdyby nie policjanci, Mavros przebiłby mu opony. Nie pierw- szy raz zemściłby się na tych bydlakach, którzy jeżdżą jak sza- leni i parkują jakby chodniki należały do nich. Ruszył przed sie- bie i humor trochę mu się poprawił. Nie ma to jak drobna py- skówka dla rozruchu na początek dnia. Jednak to przyjemne uczucie niebawem prysło i Mavros zdał sobie sprawę, że musi w końcu wziąć się w garść. Jego miesz- kanie na zboczu Akropolu nie było tanie, kończyły mu się pie- niądze, a on ciągle nie był pewien, czy może podjąć się poważ- nego, dobrze płatnego zlecenia. Praca przyprawiała go o de- presję, chyba że trafiał na klienta, który budził jego ciekawość. A to już od dość dawna mu się nie zdarzyło. Przechodząc przez neoklasyczny portyk uniwersytetu z osobliwym pomnikiem Williama Gladstone'a, przedstawiciela wielkiego mocarstwa, które decydowało niegdyś o losach tego kraju, skręcił w prawo do Solonos. W okolicy było wiele księgarń, ale tym razem oparł się pokusie poszperania w nich, choć potrafił to robić całymi godzinami. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie poprosić o pieniądze matki, która z powodzeniem prowadziła wydaw- nictwo - oferowała mu pomoc, kiedy rozpoczynał własny biz- nes dziesięć lat wcześniej - ale od razu odrzucił tę myśl. Nie był dzieckiem, potarfił zarobić na siebie. Wspinając się na wzgórze Likavitos, Mavros poczuł, że robi się coraz zimniej. Kiedy skręcił w ulicę, na której mieszkała matka, zobaczył jasny błękit morza. Rzucił spojrzenie na maja- czące między budynkami niewyraźne kształty pobliskich wyse- pek i wzdrygnął się. Przed domem matki stał mercedes, z którego wysiadała do- brze znana mu kobieta. DSrAFNIA CZERWONA ŚMIERĆ PAUL IOHNSTON 21 - Ela, Alex. Ti kaneis? - Cześć, Anno. - Mavros pochylił się, by pocałować siostrę w policzek. Jako dzieci zawsze mówili w domu po angielsku, na czym zależało ich matce, która była Szkotką, ale Anna przy- wykła do rozmawiania po grecku ze swoim mężem kreteńczy- kiem i nastoletnimi dziećmi. - Też zostałaś wezwana? - Aha. - Anna trzasnęła drzwiami samochodu i wygładziła spódnicę. - Potrzymaj to - dała bratu torbę z logo znanego sklepu muzycznego i wyjęła z torebki lusterko. - Interesujesz się teraz muzyką młodzieżową? Anna spojrzała na niego i schowała szminkę. - Co? Bardzo śmieszne. To dla dzieci. Chcą mieć autografy. Mavros roześmiał się. - Tak, zawsze się tak mówi. - Wyjął klucz i poszli razem do budynku. - To prawda - powiedziała jego siostra - chociaż muszę po- wiedzieć, że słowa niektórych piosenek podobają mi się. - Ale chyba są trochę za lewicowe dla ciebie? - zapytał, przy- ciskając guzik. Anna zachmurzyła się. - O co ci chodzi? Nie zapomniałam, że ojciec był komunistą. - Mimo że twój mąż popiera konserwatystów? - Mavros uśmiechnął się. Jego szwagier, Nondas Chaniotakis pracował na giełdzie i miał powiązania z wielkim biznesem. Anna szturchnęła go łokciem i zabrała mu torbę. - Daj spokój. Nie będę się z tobą kłócić - odparta i, kiedy do- jechali na szóste piętro, szybkim krokiem wyszła z windy,. Anna poszła przodem, a jej kruczoczarne włosy falowały przy każdym kroku. Miała czterdzieści cztery lata i była o pięć lat starsza od niego, ale na jej włosach nie było ani śladu siwi- zny. Najwyraźniej praca dla popularnych czasopism kobiecych powstrzymuje proces starzenia. Dreptanie po ulicach w roli prywatnego detektywa niestety nie. - Jesteście oboje - Dorothy Cochrane-Mavrou podeszła do drzwi, gdy otwierali je kluczem. - Już zaczynałam się zastana- wiać, co... 22 OSTATNIA CZERWONA ŚMIERĆ PAUL JOHNST ON - Przecież przyszliśmy przed czasem, mamo - rzuciła Anna. - Jak się czujesz? - Pocałowała ją i nie czekając na odpowiedź, poszła do dużego pokoju. - Alex - matka położyła mu ręce na ramionach - Wyglądasz na zmęczonego. Czy ty się dobrze odżywiasz? Mawos poczuł zapach pudru i dyskretnych perfum, który znał od dzieciństwa. - Wszystko jest w porządku - powiedział i cofnął się, spo- glądając na nią. - Ty wyglądasz świetnie. - Mimo że przekro- czyła już siedemdziesiątkę i jej faliste włosy były zupełnie białe, Dorothy jakby z wiekiem nabierała wigoru. „Może to tak jest" - pomyślał Mavros - „kobiety w tej rodzinie kwitną, a mężczyźni wegetują". - On już tu jest - powiedziała teatralnym szeptem. - Świetnie - Mavros wziął ją pod rękę i weszli do salonu, z którego roztaczał się widok na Akropol. Przy drzwiach balkonu stał stary człowiek w garniturze z sza- rego sztruksu i w czerwonym krawacie. Jego twarz, którą Ma- vros znał ze zdjęć, na żywo robiła jeszcze większe wrażenie. Pełne usta i doskonale prosty nos, niezwykle duże oczy, gęste brwi i ciemne włosy. Choć musiał dobiegać osiemdziesiątki, w jego włosach nie można było dostrzec nawet śladów siwizny. Mavros zastanowił się, czy nie farbuje sobie włosów, ale zaraz odrzucił tę myśl jako niepoważną. - Panie Laskaris - powiedziała Anna po grecku oficjalnym tonem - to jest mój brat, Alex. - Proszę mówić do mnie po imieniu, Kostas - powiedział i wyciągnął drżącą dłoń. Chociaż sławny poeta stał wyprosto- wany, jego wygląd sugerował, że od wielu lat zmaga się z ja- kimś bólem. - Jak się pan ma? - Mawos wygłosił grzecznościową formułę. - Dobrze, na ile tylko wiek mi pozwala - odparł starzec, uśmiechając się słabo. - A zatem jest pan detektywem. - Spoj- rzał na skórzaną kurtkę Mavrosa i wyblakłe dżinsy. - Wygląda pan raczej na studenta rewolucjonistę. Mavros uśmiechnął się do niego, wiedząc, że poeta znany jest z bezpośredniości. OSTATNIA CZERWONA SMIERC PAUL jOHNSTON - Rewolucjonista? Nie. Tego nie odziedziczyłem. Student? W moim fachu trzeba studiować ludzką naturę. Spodziewał się, że ten czołowy niegdyś komunista będzie miał mu za złe wybór profesji, którą wielu uważało za służbę dla establishmentu, ale Laskaris tylko skinął poważnie głową. - Z pewnością idziesz drogą swojego ojca i brata, ale na swój własny sposób, młody człowieku. - Spojrzał na stojące na pół- ce biało-czarne fotografie Spyrosa i Andonisa Mawosów opra- wione w proste drewniane ramki. Spyros zmarł przedwcześnie w 1967 roku. - Masz oczy swojego ojca - powiedział Laskaris. - Ale... - spojrzał na Dorothy i znów kiwnął głową. - Rozumiem. - Uśmiechnął się szeroko. - Ciekawe. Poeta mniej zgrzybiały niż ja mógłby lepiej wyrazić tę symbolikę. Nastąpiła chwila milczenia, w czasie której zastanawiano się nad sensem tej uwagi. Alex Mavros na pewno miał niebieskie oczy tak jak ojciec, ale nie były tak jasne jak Spyrosa czy Ando- nisa. Miał jednak też po matce plamkę brązu na lewej tęczów- ce, co jednych raziło, a innym wydawało się atrakcyjne. Być może poeta znalazłby w tym jakąś metaforę. - Czy zechciałby pan podpisać te nagrania dla moich dzie- ci? - zapytała Anna, grzebiąc w plastikowej torbie i rzucając Mavrosowi ostrzegawcze spojrzenie. - One uwielbiają te piosenki. - Moja droga Anno - powiedział smutno Laskaris. - Żałuję, że nie podzielam ich entuzjazmu dla muzyki. Ale prawdę mó- wiąc to chałtura, niezależnie od tego, do ilu ludzi dociera. - Wziął do ręki jedną z płyt. - Mój przyjaciel Randos powinien zająć się komponowaniem symfonii. Tutaj tylko kradnie rytmy z ludowej tradycji. Mavros spojrzał na okładkę ze zdjęciem długowłosego muzy- ka znanego z lewicowych poglądów, a w przeszłości ze związ- ków z piosenkarkami muzyki buzuki, która narodziła się w la- tach dwudziestych w kryminalnym półświatku. - Chyba podoba się panu „Wyprawa Argo" - powiedział Ma- vros. - To piękna piosenka. - Uśmiechnął się. - Nie tylko ze względu na pański tekst. Kostas Laskaris wzruszył ramionami. OSTATNIA CZERWONA ŚMIERĆ PAUL JOHNSTON - Ładna melodia. Ale słowa znaczą więcej niż sugeruje kom- pozycja. Anna podała poecie pióro, a on płynnym ruchem podpisał płyty wewnątrz okładki swoim nazwiskiem. - Uwielbiałam tę piosenkę, jak byłam mała - powiedziała. - Musi pan być z niej dumny. - Nie ma znaczenia, co o niej myślę, Anno - powiedział jakby usprawiedliwiając się. - Kiedy tekst zostaje napisany, zaczyna żyć własnym życiem. Jego sens zależy od czytelnika lub słuchacza. Dorothy podeszła i wzięła poetę pod rękę. - Chodź, Kosta. Pora coś zjeść. Laskaris wyraził przy stole zachwyt nad gołąbkami z liści wi- nogron i ryżu oraz psari plaki, rybą pieczoną z pomidorami i cebulą, ale widać było, że je bardzo niewiele. Mavros miał wrażenie, że humor popsuło mu pytanie o piosenkę, która in- spirowała uczestników ruchu studenckiego w latach sześćdzie- siątych. Podobnie jak ojciec Mawosa, Laskaris walczył w ruchu oporu w latach czterdziestych podczas okupacji i był ważnym funkcjonariuszem partii komunistycznej od lat pięćdziesią- tych, po jej zdelegalizowaniu, ale Mavros sądził, że doszło mię- dzy nimi do jakiegoś rozdźwięku. Niemniej jego matka nadal przyjaźniła się z Laskarisem, co oznaczało, że sprawa nie sta- nęła na ostrzu noża. Dorothy zaczęła namawiać poetę, by zgo- dził się na przekład na angielski wyboru swoich wierszy, który przygotowałoby jej wydawnictwo. Mavros z trudem powstrzy- mał śmiech. Nigdy nie przestawał go zadziwiać zmysł bizneso- wy jego matki, uśpiony przez całe dziesięciolecia, kiedy była żoną zaangażowanego marksisty. Gdyby udało się go namówić na ten przekład, zrobiłaby niezły interes. Kostas Laskaris pisał teksty do wielu piosenek, ale jego poezja znana była w całej Europie i mówiono o nim nawet jako o kandydacie do Nagrody Nobla. Laskaris skutecznie wykręcił się od udzielenia jedno- znacznej odpowiedzi i spojrzał na Mawosa. - A zatem, Alex, pracujesz dla sił prawa i porządku - powie- dział z powagą. Mavros sądził już, że mu się upiecze, ale nic z tego. Już otworzył usta, by podjąć się jakiejś próby obrony, ale poeta uniósł rękę. OSTATNIA CZERWONA SMIERC PAUL JOHNSTON - Twoja matka mówiła mi, że szukasz zaginionych ludzi. Bar- dzo dobrze. To przecież nie to samo, co bicie studentów pod- czas pokojowych demonstracji, prawda? - uśmiechnął się przy- jaźnie. - A co sądzisz o zabójstwie tego biznesmena? Czy to na- prawdę może być grupa Iraklis? Po tylu latach? Mavros opuścił głowę, żałując, że nie czyta uważniej gazet. Wyjdzie teraz na ignoranta przed matką i siostrą, nie mówiąc o jednym z największych poetów w tym kraju. Na szczęście Anna uratowała go. - Każdy może podszyć się pod Iraklis - rzuciła lekceważąco. - Wystarczy kogoś zamordować i rzucić na ciało kawałek dre- wienka oliwnego. Od co najmniej dziesięciu lat nie było słychać o tych obłąkanych terrorystach. Nie było też żadnego oświad- czenia, w którym braliby na siebie odpowiedzialność. Media mówią, że Vernardakis został zabity, bo wszedł w drogę rosyj- skiej mafii, która mości się w tym kraju. - Odłożyła nóż, którym obierała jabłko. - Nondas, mój mąż - wyjaśniła Laskarisowi - mówił mi, że miał jakieś bardzo podejrzane znajomości. - Z pewnością - wtrącił Mavros. Anna rzuciła mu gniewne spojrzenie. - Vernardakis, idioto, a nie Nondas. Poeta uśmiechnął się, słysząc tę rodzinną sprzeczkę i nagle pobladł. - Co ci jest, Kosta? - zapytała z niepokojem Dorothy. - Daj wody, Anno. Mavros był szybszy i nalał do szklanki wody z karafki. Laska- ris pił łapczywie, ściskając krawędź stołu tak mocno, że na dło- ni wystąpiły mu żyły. Po chwili zaczął dochodzić do siebie. - Proszę mi wybaczyć. Czasami... czasami mam bóle. - Był pan z tym u lekarza? - zapytała Anna. Znam kilku bar- dzo dobrych. - Ja też, moja droga - powiedział poeta, uśmiechając się sła- bo. - Ja też. Kostas Laskaris leżał na łóżku w swoim pokoju hotelowym. Jeszcze kilka minut wcześniej spoglądał na żółte ściany dawne- go pałacu królewskiego, w którym obecnie mieścił się grecki OSOTNIA CZERWONA ŚMIERĆ PAUL JOHNSTON parlament, i obserwował żołnierzy w spódniczkach i butach z pomponami podczas zmiany warty przed grobem nieznane- go żołnierza. Ale ostry jak nóż ból brzucha odezwał się znowu i poeta musiał się położyć. Od kilku miesięcy bóle nękały go co- raz częściej i w końcu skonsultował się ze specjalistami. Wyni- ki badań nie zaskoczyły go ani nie przeraziły. Po wizycie w szpi- talu poszedł na obiad do wdowy po Spyrosie Mawosie i choć nie miał zamiaru wyjawiać swojej choroby, przeklęty rak dał o sobie znać. Na szczęście udało mu się przynajmniej zapano- wać nad sobą i wyjść z godnością. Ale nie powinien był tam w ogóle chodzić, tak jak nie powi- nien patrzeć na grób nieznanego żołnierza... Ilu znał bojowni- ków, których nazwiska zostały zapomniane? Stu? Pięciuset? Wspomnienia o dawnych towarzyszach broni nawiedzały go coraz częściej. Czy dlatego zadzwonił po tylu latach do wdowy po Spyrosie? Jeśli sądził, że spotkanie z rodziną starego przyja- ciela poprawi mu nastrój, to się mylił. Zacisnął dłonie przy kolejnym ataku bólu i poczuł, że zanu- rza się w inny wymiar, że schodzi do podziemnej krainy, gdzie cienie uciekają z krzykiem przed potworem w lwiej skórze wy- machującym maczugą z oliwnego drzewa. Nagle rozpoznał tę twarz. Znał ją od dzieciństwa. To był Iraklis. MAVROS spojrzał na zegarek. Gdyby złapał taksówkę, zdążyłby do Niki przed dziewiątą. Przez chwilę stał na skraju ruchliwej ulicy, a w końcu się zdecydował. Do diabła z tym. Wystawi jej temperament na kolejną próbę. Wyłączył telefon komórkowy i ruszył w stronę placu Omonia, kuląc głowę przed lodowatym wiatrem. Sklepy i stragany w głównym rejonie handlowym miasta ozdobione były świątecznymi dekoracjami, a z głośników usta- wionych na chodnikach rozlegały się kolędy. Nawet periptera, kioski, w których Ateńczycy kupowali gazety, papierosy i inne drobiazgi, przystrojone były mrugającymi lampkami i plastiko- wymi gałązkami. Mavros pamiętał świąteczne dekoracje w Edynburgu, gdzie studiował. Też były okropne, ale przynaj- mniej uzasadnione tradycją. Tymczasem w Grecji zawsze uro- czyściej świętowano Nowy Rok niż Boże Narodzenie - dopóki biznesmeni i sklepikarze nie zorientowali się, co tracą. Dotarł do rozległego placu, na którym zbiegało się kilka głównych ulic miasta. Samochody płynęły niekończącym się 28 ostatnia i n śmierć PAUL IOHNST ON strumieniem, a gwizdki policjantów z trudem przedzierały się przez dźwięki klaksonów. Centralna część placu Omonia ob- stawiona była sprzętem budowlanym. Z okazji zbliżających się igrzysk olimpijskich przebudowywano metro, zamieniając to i wiele innych miejsc Aten w plac budowy. Przy kiosku z łagodną erotyką na wystawie i ostrym porno pod ladą stała grupka ludzi spierających się o coś głośno. Ma- vros przysłuchiwał im się przez chwilę, ale poszedł dalej, kiedy zorientował się, że chodziło o przejrzystość interesów znanego potentata finansowego i właściciela klubu piłkarskiego. Dla niego nie był to ciekawy temat. Nie trzeba być komunistą, żeby wiedzieć, że ludzie, którzy kupują kluby piłkarskie, miewają brudne ręce. Wśród okrzyków pojawiły się dotkliwe obelgi. Mavros uśmiechnął się. Tak bywa nawet na placu Omonia - miejsce to zostało nazwane na cześć „zgody", która zakłada na ogół harmonię i rozsądne porozumienie. Błyszczące okładki czasopism z blondynkami o pustym wyra- zie twarzy podsunęły mu myśl, co powinien zrobić. Jego profe- sjonalna duma została urażona, kiedy stary poeta zapytał go o zabójstwo inwestora Vernardakisa. Zamierzał nadrobić to, zasięgając języka u jednego z najbardziej znanych w kraju re- porterów sądowych. Lambis Bitsos miał słabość do trzech rze- czy: pornografii, alkoholu i jedzenia. Jeśli nie pracuje nad ko- lejnym gorącym materiałem, to zapewne przejrzał już porcję obrazków i uzupełnia płyny w swoim ulubionym lokalu. Mavros przecisnął się przez tłum ludzi zmierzających do sta- cji metra z zakupami w plastikowych torbach. Męskie i żeńskie prostytutki oparte o ścianę przyglądały się im z jawną pogardą, jakby miały za złe, że wydają swoje pieniądze na upominki dla rodziny i przyjaciół zamiast na cielesne uciechy. Woń smażone- go mięsa z barów souvlaki docierała z wiatrem do bocznych uliczek, łącząc się z typową dla dworców kolejowych mieszan- ką smrodu potu, ścieków i metalu. Kiedy otworzył drzwi baru To Kazani, owiała go fala ciepłego powietrza wypełnionego pa- pierosowym dymem. Mavros nie palił już od ponad roku, ale dym był i tak przyjemniejszy od nefos, ateńskiego smogu. - Lambis Bitsos ? - zapytał Mavros - Jest pan aresztowany. OSFAFNiA CZERWONA ŚMIERĆ PAUL jOHNSTON Reporter podskoczył nad talerzem imam bayildi, upuszcza- jąc kawałek chleba na smażony bakłażan. - Pieprz się, Alex - stęknął. - Mało nie dostałem zawału. - Podniósł chleb i włożył go do ust. - Masz nieczyste sumienie, Lambi? - zapytał Mavros, siada- jąc naprzeciwko łysego człowieka w średnim wieku. Bitsos był bardzo chudy i miał ziemistą cerę. Gdyby Mavros nie widział go tak często i obficie jedzącego, uznałby go za anorektyka. - Co dzisiaj znalazłeś? - podniósł brązową papierową torbę leżą- cą na krześle. - „Azjatyckie gospodynie domowe idą do Zoo". Chryste Panie, zwariowałeś? Co powiedziałyby na to twoje dzieci? Dziennikarz był rozwiedziony i miał trzy dorosłe córki. - Może pokażą to swoim chłopakom, żeby urozmaicić sobie życie seksualne. Dzisiaj młodzi... Bitsos pracował wprawdzie w redakcji najbardziej liberalne- go dziennika w kraju, ale jak większość reporterów sądowych z przekonań był konserwatystą. - Daj spokój - powiedział Mavros, dając znak kelnerowi. Za- mówił kolejną karafkę ouzo i cukinię w cieście. - Mówisz tak, jak ten idiota, który stoi na czele ministerstwa sprawiedliwości - powiedział zasadniczym tonem. - „Jeśli tradycyjne wartości naszego społeczeństwa mają się ostać w powodzi brudu, trze- ba podjąć zdecydowane działania..." - Bardzo śmieszne - przerwał Bitsos. - A co twoimi dziećmi? - Już dobrze, nie złość się. Coś cię gryzie? Dziennikarz odsunął od siebie talerz i nalał sobie ouzo do szklaneczki. - Nic specjalnego, Alex. Wiesz, jak to jest. Czasami mam do- syć tych zbrodni. W ciągu tygodnia widzę tyle trupów... - Bit- sos zmrużył oczy. - A ty czego szukasz? Mavros dolał sobie kroplę wody do ouzo. - Na zdrowie - powiedział, unosząc do góry szklaneczkę. - Czego szukam? To miłe. Znamy się od lat, a ty od razu myślisz, że przychodzę, żeby wydobyć od ciebie jakieś informacje. - A tak nie jest? Co robiłeś ostatnio? Kolejna sensacyjna spra- wa na wyspach? OSTATNIA CZERWONA ŚMIERĆ PAUL [OHNSTON Mavros zignorował drwinę. - Nic nie robiłem. I właśnie dlatego chciałem się z tobą zo- baczyć. Dziennikarz roześmiał się i nadział na widelec kolokytokefte- daki. - Wiedziałem. Mam nadzieję, że masz coś na wymianę. - Odwal się - powiedział Mavros, spoglądając na niego. Da- łem ci wyłączność na sprawę Trigono. Masz wobec mnie dług na całe lata. - To prawda - Bitsos skinął głową. - Ale nie na lata, przyja- cielu. - Nie martw się - Mavros uniósł karafkę i napełnił szklanecz- kę reportera. - Nie chcę niczego szczególnego. Jak powiedzia- łem, przez kilka tygodni byłem wyłączony z obiegu. Chciałem tylko poznać jakąś informacje o zabójstwie Vernardakisa. Bitsos skinął na kelnera i poprosił o porcję krewetek z grilla. - To szkoda - powiedział. - Dlaczego? - Bo nie ma żadnych informacji na ten temat. Mavros uniósł brwi. - Nie rozumiem, Lambi. Dziennikarz wziął kolejny łyk ouzo i westchnął. A potem za- czął mówić niskim, monotonnym głosem. 4 grudnia 2001 Atakuj, kiedy najmniej się tego spodziewają. Eksperci powta- rzali to w kółko na obozie szkoleniowym i on nigdy tego nie za- pomniał. Siedział w nieoświetlonej nadbudówce jachtu zacumowane- go w niewielkiej zatoce Turkolimano na wschód od Pireusu i obserwował restaurację na nabrzeżu. Przez większość roku stoliki wystawiane były na zewnątrz, w porze lunchu nawet w zimie, ale wieczorami ludzie siedzieli w środku. To odpowia- dało Vernardakisowi - nie groziły mu wścibskie spojrzenia, a jego ochroniarze mieli ułatwione zadanie. Biznesmen wyna- jął restaurację „Trójząb Posejdona", żeby urządzić przyjęcie dla OSTATNIA CZERWONA SMIERC PAUL JOHNSTON a uczczenia swojego ostatniego sukcesu finansowego. Przy dro- dze stał sznur mercedesów i bmw, a także wóz policyjny, aby VIP-y miały pewność, że siły prawa i porządku wypełniają swo- je obowiązki i pilnują ich. Dwaj znudzeni policjanci co jakiś czas opuszczali szybę samochodu i wyrzucali niedopałki papie- rosów. Było zdecydowanie za zimno, żeby patrolować okolicę na piechotę. Człowiek na jachcie zajął swoją pozycję wcześnie rano. Z ateńskiego hotelu Ledra Marriott wymeldował się o trzeciej w nocy i zamówił taksówkę na lotnisko. Kiedy zbliżali się do kolumn starej świątyni, zmienił kurs, dając taksówkarzowi do- datkowo dziesięć tysięcy drachm. Wysiadł na placu Omonia, wziął inną taksówkę i jeździł chwilę po centrum, dopóki się nie upewnił, że nikt go nie śledzi. Potem znów wsiadł do innej tak- sówki, którą pojechał do portu promowego w Pireusie, skąd przeszedł bocznymi uliczkami do malowniczej zatoki po wschodniej stronie półwyspu, gdzie bogaci ludzie trzymali swoje zabawki. Było jeszcze ciemno, kiedy wślizgnął się na jacht i otworzył kluczem główny luk. Wprowadził cyfrowy kod, wyłączając system alarmowy i zaczął czekać. W dawnych czasach nie denerwowałby się tak bardzo. Nawet na początku, kiedy był jeszcze młodym chłopakiem, dobrze spał przed akcją. A i podczas akcji, kiedy likwidował wyznaczo- ny cel, był całkowicie opanowany. Po południu ucichły głosy ludzi pracujących przy konserwa- cji łodzi i wraz z nastaniem zmroku zaczęło robić się zimno. Ubranie z polaru, które miał na sobie pod marynarką i spodniami, pozwalało mu wytrzymać chłód bez włączania generatora. Dzięki długiemu doświadczeniu potrafił sobie ra- dzić w niemal każdych warunkach. Od czasu do czasu pocią- gał łyk wody z butelki schowanej w kieszeni płaszcza i zjadał kawałek czekolady. Uważał jednak, by nie zostawić żadnego śladu swojej obecności na jachcie, nawet okruszka. Tego go na- uczono i tak zawsze działał. Około dziewiątej pod restaurację zaczęły podjeżdżać samo- chody. Wysiadali z nich mężczyźni w drogich garniturach i ko- biety w wieczorowych sukniach, witając się skinieniem głowy 3? OSWNIA CZERWONA ŚMIERĆ PAUL IOHNST ON U4HBBiii z kelnerami w białych koszulach. Gospodarz przyjęcia przybył ostatni, wykazując charakterystyczny dla siebie brak szacunku dla konwencjonalnego zachowania. Vernardakis, uznany w Grecji za biznesmena roku 2000, nie był potomkiem bogatej rodziny, jak większość jego konkurentów, ale synem rolnika z Macedonii. Pięć lat służył w elitarnej jednostce komandosów, skąd odszedł, kiedy odkryto, że przy użyciu funduszy uzyska- nych od kolegów drogą szantażu, prowadzi nielegalny hazard. W niespełna dziesięć lat zarobił fortunę na giełdzie, korzysta- jąc z liberalizacji przepisów. Czołowych biznesmenów trakto- wał lekceważąco, a bankierom i politykom dawał próbki swego niewyparzonego języka w gazetach, których był współwłaści- cielem. Nie ukrywał też, że jest homoseksualistą i dostarczał ateńskim brukowcom materiału o swoich schadzkach ze szkol- nymi uczniami. Była