16623

Szczegóły
Tytuł 16623
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16623 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16623 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16623 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Lindsey Johanna Bezdroza Milosci Rozdział 1 Anglia, 1176 Sir Guibert Fitzalan, wsparty o gruby pień drzewa, przyglądał się dwóm służącym uprzątającym pozostałości po posiłku. Dość przystojny, był człowiekiem skromnym, a kobiety, nawet sługi jego pani, onieśmielały go. Wilda, młodsza z dwu służących, pochwyciła jego wzrok. Śmiałe spojrzenie dziewczyny zmusiło Guiberta do szybkiego odwrócenia oczu, a na jego twarzy pojawił się rumieniec. Wiosna była w pełnym rozkwicie i nie tylko Wilda posyłała zalotne spojrzenia sir Guibertowi, ale też nie był on jedynym mężczyzną, na którego tak patrzyła. Ta urodziwa dziewczyna miała niewielki nosek, rumiane policzki, włosy koloru dojrzałych kasztanów i ponętne ciało. Jednakże Guibert okazał się zatwardziałym kawalerem, a poza tym Wilda nie pasowała do mężczyzny, który miał już za sobą czterdzieści pięć przeżytych lat. Była rówieśnicą lady Leonie, której oboje służyli, a ich pani skończyła lat dziewiętnaście. Sir Guibert traktował Leonie z Montwyn jak własną córkę. Kiedy zauważył, że opuszcza łąkę, na której zaczęła wiosenne zbieranie ziół, i znika w lesie, wysłał za nią czterech zbrojnych. Dla jej ochrony wziął dziesięciu ludzi. Żołnierze wprawdzie nie narzekali, ale nie było to ich ulubione zajęcie. Leonie bowiem często prosiła ich o zrywanie wskazanych przez siebie roślin. Czy zbieranie ziół to zadanie dla mężczyzny? Dawniej do ochrony lady Leonie wystarczyło trzech strażników, ale od niedawna Crewel przejął nowy właściciel. Właśnie do jego lasu weszła Leonie w poszukiwaniu roślin. Obecny pan wszystkich ziem Kemp-ston stanowił dla sir Guiberta przedmiot głębokiej troski. Guibert nigdy nie lubił poprzedniego właściciela Kempston, sir Edmonda Montignyego, ale stary baron przynajmniej nie sprawiał kłopotów. Nowy lord Kempston wciąż uskarżał się na poddanych z Pershwick, i to od pierwszego dnia po objęciu Crewel. Skargi były, niestety, uzasadnione, a co gorsza, lady Leonie czuła się osobiście odpowiedzialna za ten stan rzeczy. - Pozwól, że się tym zajmę, sir Guibercie - poprosiła, gdy po raz pierwszy usłyszała o skargach. - Obawiam się, że poddani wierzą, iż wyrządzając szkody w Crewel, oddają mi przysługę. Byłam w wiosce tego dnia, kiedy Alain Montigny przybył, aby mnie powidomić, jakie nieszczęście spadło na niego i na jego ojca - wyjaśniła. Zbyt wielu poddanych widziało, jak bardzo się tym zmartwiłam. Obawiam się też, że słyszeli, jak życzyłam rządzącemu teraz w Crewel Czarnemu Wilkowi, żeby zachorował na ospę. Guibert nie potrafił uwierzyć, że Leonie jest zdolna do przeklinania kogokolwiek. Nie ona. Była za dobra, za delikatna, chętna do udzielania pomocy chorym i łagodzenia ich cierpień. Zdaniem sir Guiberta nie mogła źle postąpić. Chuchał na nią i ją rozpieszczał. No bo jeśli nie on, to kto? - zapytywał siebie. Na pewno nie jej ojciec, który przed sześciu laty, po śmierci żony, odesłał Leonie do kasztelu Pershwick wraz z ciotką Beatrix, ponieważ nie mógł znieść widoku kogoś, kto przypominał mu zmarłą. Guibert nie potrafił zrozumieć takiego postępowa- nia, ale nie znał zbyt dobrze sir Williama z Montwyn, mimo że zamieszkał w jego siedzibie po ślubie pani Elżbiety z sir Williamem. Należał do jej posagu. Pani Elżbieta była piątym, najmłodszym dzieckiem hrabiego i pozwolono jej wyjść za mąż z miłości. Sir William nie dorównywał żonie stanem, ale kochał ją bardzo, być może za bardzo. Jej śmierć tak go przybiła, że nie mógł znieść obecności jedynego dziecka. Leonie - jak matka - była drobna i smukła, obdarzona niezwykłymi, srebrzystoblond włosami i jasnoszarymi oczami. Słowo ''piękność" nie wystarczało, aby ją opisać. Westchnął, myśląc o obu kobietach, matce i córce, z których jedna odeszła, a druga była mu równie droga jak niegdyś tamta. Nagle przyjemne rozważania zakłócił dochodzący z lasu wojenny okrzyk. Guibert przez moment zastygł w bezruchu, po czym z wyciągniętym mieczem pognał w stronę lasu. Czterej żołnierze, którzy stali nieopodal przy koniach, podążyli za nim. Wszyscy mieli nadzieje, że strażnicy zostali przy Leonie. Leonie z Montwyn zapuściła się już głęboko w las, gdy wtem poraził ją nieludzki krzyk. Jak zwykle udało jej się oddalić od czterech opiekunów. Teraz wyobraziła sobie, że w pobliżu skrada się wielka, straszliwa bestia. Mimo to wrodzona, choć nieprzystająca damie ciekawość sprawiła, że, zamiast wracać do swoich żołnierzy, ruszyła w kierunku, skąd dobiegał ryk. Poczuła dym i zaczęła biec. Przedzierała się przez zarośla, aż dotarła do jego źródła. Płonęła chata drwala. On sam stał w pobliżu, patrząc na dopalające się szczątki domu. Pięciu konnych i piętnastu pieszych żołnierzy w milczeniu przyglądało się zrujnowanej chacie. Rycerz w zbroi krążył na wielkim rumaku między chatą a żołnierzami. Kiedy wybuchnął przekleń- stwami, Leonie zrozumiała, kto wydał ten pierwszy, straszliwy krzyk. Poznała rycerza. Na powrót skryła się w gąszczu, dziękując losowi za ciemnozieloną pelerynę. Gdy nadbiegli ludzie Leonie, jej obecność mogła zostać wykryta. Odwróciła się do nich, uciszyła gestem i nakazała wycofanie się stamtąd. Podeszła do nich spokojnie. Otoczyli ją i ruszyli w kierunku jej włości. Sir Guibert wraz z resztą żołnierzy dołączył do nich w chwilę później. - Nie ma niebezpieczeństwa - zapewniła sir Guiberta. -Powinniśmy jednak opuścić to miejsce. Lord Kempston odkrył spaloną chatę drwala i nie jest zbyt zadowolony. - Widziałaś go? - Owszem. Szalał z wściekłości. Sir Guibert mruknął coś pod nosem i pośpieszył za Leonie. Nie byłoby dobrze, gdyby zobaczono ją w pobliżu spalonej chaty w otoczeniu żołnierzy. Jak by to wytłumaczyła? Później, kiedy już będzie bezpiecznie, słudzy wrócą do lasu po zioła. Tymczasem lady Leonie i zbrojni muszą zniknąć ze sceny. Sir Guibert podsadził Leonie na konia. - Skąd wiesz, że widziałaś Czarnego Wilka? - Nosił znak srebrnego wilka na czarnym polu. Leonie nie przyznała się sir Guibertowi, że już kiedyś widziała tego człowieka. Nie mogła, ponieważ wtedy opuściła kasztel w przebraniu i bez niczyjej wiedzy. Chciała obejrzeć turniej w Crewel. Później żałowała swojego postępku. - Prawdopodobnie to był on, chociaż jego ludzie również noszą te barwy - zgodził się sir Guibert, przy- pominając sobie okropny krzyk. - Widziałaś, jak wygląda? - Nie - z trudem ukryła rozczarowanie. - Miał na głowie szyszak. Ale był wielki, więc nie mogłam się mylić. - Może tym razem, zamiast przysyłać sługę, przybędzie osobiście i kłopoty wreszcie się skończą. - Albo sprowadzi tu swoją armię. - Nie ma na to dowodów, pani. Tylko słowa sługi. Lepiej jednak będzie, gdy znajdziesz się bezpieczna w warowni, a ja pojadę z innymi strzec wioski. Leonie wróciła do domu z czterema żołnierzami i dwiema służącymi. Zrozumiała, że nie dość stanowczo nakazała swoim ludziom, aby nie wyrządzali szkód w Crewel. Prawdę mówiąc, nie miała do tego serca, ponieważ cieszyła się w głębi ducha, że nowego pana na Kempston nękają drobne kłopoty. Przyszło jej do głowy, że mogłaby złagodzić sytuację swoich poddanych, oferując im w najbliższe święto rozrywki w Pershwick. Niepokój co do zamiarów Czarnego Wilka sprawił, że postanowiła nie zwoływać poddanych do warowni. Nie, lepiej uważnie przyglądać się poczynaniom sąsiada i nie stwarzać poddanym okazji do gromadzenia się w miejscu, gdzie można wypić. Jeszcze by zaplanowali coś, co z łatwością można by z nią powiązać. Nie. Jeśli jej poddani zamierzają spiskować przeciwko Czarnemu Wilkowi, niech czynią to z dala od kasztelu. Wiedziała, co trzeba zrobić. Musi raz jeszcze przemówić do poddanych, tym razem stanowczo. Kiedy jednak pomyślała o drogim Alainie, wygnanym ze swego domu, o biednym sir Edmondzie, który umarł, żeby król Henryk mógł okazać łaskę jednemu ze swych najemników, obdarowując go pięknymi dobra- mi, stwierdziła, że wcale nie pragnie zachowania pokoju z Czarnym Wilkiem. Rozdział 2 Leonie podała mydło służebnej i pochyliła się, żeby Wilda umyła jej plecy. Wskazała machnięciem reki, że nie chce, aby ją opłukiwano, i ułożyła się wygodniej w wielkiej wannie, by napawać się kojącym działaniem pachnącej ziołami wody, póki była dość gorąca. Na palenisku płonął ogień, łagodząc nieco chłód komnaty. Za oknami zapadł ciepły wiosenny zmierzch, ale w kamiennych murach kasztelu Pershwick panował ziąb, któremu, jak się zdaje, nie można było zaradzić. Sufit komnatki otwierał się na wielką salę, co sprawiało, że pośrodku hulały przeciągi. Pershwick to stara warownia, którą zbudowano, nie myśląc o wygodzie mieszkańców czy gości. Główna sala była obszerna, ale nie zmieniono w niej nic od czasów budowy przed stu laty. Komnatę Leonie oddzielono od części podwyższonej drewnianymi balami. Mieszkała tu ze swoją ciotką Beatrix. Drewniane deski dzieliły pomieszczenie na dwie części, aby każda z dam miała odrobinę prywatności. Nie przewidziano komnat przeznaczonych specjalnie dla kobiet, jak to bywało w nowych zamkach. Służba spała w głównej sali, a żołnierze w sieni, gdzie spał również sir Guibert. Pershwick, choć niezbyt wygodne, było dla Leonie domem przez ostatnie sześć lat. Od przyjazdu ani razu nie wróciła do Montwyn, miejsca swych narodzin. Nie widywała się z ojcem. Zamek Montwyn znajdował się zaledwie o pięć mil. Mieszkał tam jej ojciec, sir Wil- liam, wraz z nową żoną, lady Judytą, którą poślubił w rok po śmierci matki Leonie. Leonie już nie potrafiła dobrze myśleć o swoim ojcu, ale nikt jej o to nie obwiniał. Miała szczęśliwe dzieciństwo, dwoje kochających rodziców, i nagle straciła ich oboje. Ten okrutny cios losu był całkowicie niezasłużony. Kiedyś całym sercem kochała ojca. Teraz prawie nic do niego nie czuła. Czasem go przeklinała. Zwłaszcza wtedy, gdy przysyłał swoich ludzi, aby splądrowali jej spiżarnie dla jego własnych, niezaspokojonych potrzeb. Chodziło nie tylko o Pershwick, ale o Rethel i Marhill, które również należały do Leonie. Nigdy nie przesłał listu córce, ale korzystał z owoców jej ciężkiej pracy, zabierając zbiory i czynsze. W ostatnich kilku latach nie udawało mu się to tak jak przedtem. Leonie nauczyła się bowiem przechytrzać ojcowe sługi i kiedy pojawiał się ktoś z Montwyn z gotową listą, spichrze były prawie puste, a zapasy ukryte w najmniej prawdopodobnych miejscach. Leonie chowała również korzenie i tkaniny nabywane u kupców w Rethel. ponieważ czasem przybywała także lady Judyta, a ona uważała, że może zabrać z Pershwick wszystko, co jej wpadnie w ręce. Podstępy Leonie niekiedy obracały się przeciwko nie] samej, ponieważ bywało, że zapominała, gdzie ukryła zapasy. Ale to jej nie zniechęciło. Zamiast kajać się przed księdzem z Pershwick i prosić go o pomoc przekonała ojca Benneta, żeby nauczył ją czytać i pisać. Dzięki temu mogła notować drogę do labiryntu kryjówek. Teraz jej sługom nie groził głód, a jej samej nigdy niczego nie zabrakło. Nie zawdzięczała tego swojemu ojcu. Leonie wstała, aby Wilda mogła ją opłukać i okryć ciepłą nocną szatą. Nie zamierzała tego wieczora opuszczać swojej komnaty. Ciotka Beatrix siedziała przy ogniu i haftowała, jak zwykle pogrążona w rozmyślaniach. Była najstarszą z sióstr Elżbiety, owdowiała przed wielu laty. Straciła dobra, które wniosła w posagu, na rzecz krewnych męża i nie wyszła powtórnie za mąż. Twierdziła, że tak jest lepiej. Do śmierci Elżbiety mieszkała u brata, hrabiego Shefford. Niedługo potem, gdy Leonie znalazła się w domu wasala, Guiberta Fitzalana, Beatrix uznała, że jej obowiązkiem jest opiekować się siostrzenicą. Właściwie to Leonie opiekowała się ciotką, ponieważ Beatrix była bardzo nieśmiała. Nawet to odosobnienie w Perswick nie przydało jej odwagi. Urodziła się jako najstarsza z córek zmarłego hrabiego Shefford i pamiętała go z czasów burzliwej młodości, natomiast we wspomnieniach najmłodszej Elżbiety pozostał jedynie łagodnym i cierpliwym ojcem. Leonie nie znała obecnego hrabiego, którego ziemie leżały na północy, daleko od środkowej części kraju. Kiedy osiągnęła wiek odpowiedni do małżeństwa i zaczęła przemyśliwać o mężu, postanowiła skontaktować się z wujem. Wówczas ciotka Beatrix wyjaśniła jej łagodnie, że hrabia, mając ośmioro rodzeństwa, wielu siostrzeńców i siostrzenic, a także sześcioro własnych dzieci oraz wnuki, nie zechce zajmować się zamążpójściem córki jednej z sióstr, w dodatku tej, która nie wyszła odpowiednio za mąż, a ponadto już nie żyła. Leonie, wówczas piętnastoletnia, zaniepokoiła się, że przebywając na tym odludziu, nigdy nie wyjdzie za mąż. Wkrótce jednak duma wzięła górę. Duma nie pozwoliła jej prosić o pomoc krewnych, którzy ani jej nie znali, ani nie interesowali się jej losem. W końcu doszła do wniosku, że być może będzie jej lepiej bez męża. Nie groziło jej wysłanie do klasztoru. Była panią własnego kasztelu, odpowiadała tylko przed ojcem, który nie odzywał się do niej i najprawdopodobniej córka w ogóle go nie obchodziła. To szczególne, ale i godne zazdrości położenie -powiedziała sobie, tłumiąc pierwszą tęsknotę za miłością. W większości panny młode nie znały swoich mężów przed zaślubinami. Często stawały się własnością człowieka starego, okrutnego lub obojętnego. Tylko chłopi pobierali się z miłości. Leonie zaczęła wierzyć, że ma szczęście. Pragnęła tylko wyrwać się ze swojej samotni, i dlatego zawędrowała na turniej aż do Crewel. Nigdy przedtem nie widziała turnieju i nie potrafiła oprzeć się pokusie. Król Henryk zakazał turniejów poza nielicznymi, które organizowano w szczególnych okolicznościach i za jego przyzwoleniem. W przeszłości zbyt wiele turniejów kończyło się krwawą bitwą. We Francji zaś turnieje mogły odbywać się w dowolnym czasie i miejscu. Wielu rycerzy wzbogaciło się, jeżdżąc z jednego na drugi. W Anglii działo się inaczej. Początkowo turniej w Crewel był ekscytujący. Czarny Wilk wjechał w szranki w pełnej zbroi, otaczało go sześciu wysokich, potężnie zbudowanych rycerzy. Wszyscy nosili jego barwy - czerń i srebro. Siedmiu przeciwników również przywdziało zbroje. Leonie rozpoznała kilka proporców dawnych wasali sir Edmonda Montigny'ego. Czarny Wilk stał się ich nowym suwerenem. Nie zadała sobie pytania, dlaczego obecny lord Kempston wyzywa do walki nowych wasali. Było wie- le możliwych wyjaśnień, ale żadne z nich jej nie interesowało. Cała. swą uwagę skupiła na Czarnym Wilku i damie, która pośpieszyła w szranki, aby ofiarować mu swój znak. Obdarowany wziął ją w ramiona i zastygli w namiętnym pocałunku. Czyżby to jego żona? Tłum przywitał pocałunek wesołymi okrzykami, po czym rozpoczęła się zażarta walka, w której nikt nikogo nie oszczędzał. Potyczki w szrankach odbywały się wedle ściśle określonych zasad, co odróżniało turniej od prawdziwej bitwy, ale tego ranka o nich zapomniano. Było oczywiste, że wszystkich siedmiu przeciwników zamierza wysadzić z siodła Czarnego Wilka. Udało im się to bez trudu i tylko szybkie działanie rycerzy Wilka uchroniło go przed porażką. Musiał nawet wezwać ich, aby poniechali pościgu, gdy przeciwnicy umykali z pola. Wszystko skończyło się zbyt szybko. Rozczarowana Leonie musiała wrócić do domu. Satysfakcje sprawiła jej świadomość, że niektórzy z nowych wasali Czarnego Wilka byli wyraźnie nastawieni niechętnie do nowego suwerena. Dlaczego? Nie domyślała się nawet, co też mógł był uczynić. Wiedziała tylko, że objęcie w posiadanie Kempston nie przyszło mu łatwo. Leonie odesłała Wildę i usiadła obok ciotki przy ogniu. Zapatrzyła się w płomienie. Przypomniała sobie spaloną chatę w lesie. Zaczęła się zastanawiać, jakie nowe kłopoty przyniesie przyszłość. - Niepokoi cię nasz nowy sąsiad? Leonie ze zdumieniem spojrzała na Beatrix. Nie chciała, by ciotka się tym martwiła. - A jest czym się niepokoić? - Moje dziecko, nie musisz ukrywać przede mną swoich zmartwień. Sądzisz, że nie zdaję sobie sprawy z tego, co dzieje się wokół mnie? Leonie właśnie tak uważała. - To nie ma żadnego znaczenia, ciociu. - Zatem nie przyjedzie tutaj gburowaty młody rycerz, żeby wygłosić gniewną przemowę? Leonie wzruszyła ramionami. - To są tylko słowa. Mężczyźni lubią wybuchać i warczeć. - Czyż o tym nie wiem? Roześmiały się obie, ponieważ Beatrix wiedziała o wiele więcej o mężczyznach niż Leonie, żyjąca na tym odludziu od trzynastego roku życia. - Sądziłam, że dzisiaj ktoś się zjawi, ale nikt nie przybył. Może nie winią nas za dzisiejsze kłopoty -zastanawiała się Leonie. Beatrix się zamyśliła. - Sądzisz, że Czarny Wilk może mieć tym razem inne plany? - Bardzo możliwe. To cud, że jeszcze nie spalił naszej wioski. - Nie ośmieli się! - zawołała Leonie. - Nie ma dowodu, że to moi poddani sprawiają mu kłopoty. Słyszał oskarżenia tylko od swoich ludzi. - Tak, ale większości mężczyzn wystarczy podejrzenie -odparła Beatrix z westchnieniem. Gniew Leonie natychmiast osłabł. - Wiem. Jutro pójdę do wioski i spowoduje, żeby od tej pory nikt bez ważnej przyczyny nie opuszczał dóbr Pershwick. Nie będzie więcej kłopotów. Musimy tego dopilnować. Rozdział 3 Rolf d'Ambert cisnął hełm w poprzek wielkiej sieni, gdy tylko do niej wszedł. Giermek, niedawno przybyły od króla Henryka, pośpieszył, by podnieść hełm z ziemi. Przed ponownym włożeniem będzie go musiał obejrzeć płatnerz, ale Rolf o tym nie myślał. Miał ochotę miażdżyć przedmioty znajdujące się pod ręką. Po drugiej stronie sali stał przy palenisku Thorpe de la Mare. Ukrył rozbawienie wywołane atakiem złości młodego pana. Rolf bardziej przypominał mu chłopca, którym był kiedyś, niż mężczyznę, którym się stał. Thorpe widział wiele podobnych ataków w czasach, gdy służył ojcu Rolfa. Ojciec nie żył od dziewięciu lat. Starszy brat Rolfa odziedziczył tytuł i większość ziem w Gaskonii. Posiadłość przyznana młodszemu była niewielka, ale chciwy brat zapragnął także i jej, i wygnał Rolfa z jego własnego domu. Thorpe wyjechał razem z nim. Opuścił wygodne stanowisko, ponieważ wolał podążyć za młodym księciem niż służyć jego bratu. Spędzone wspólnie lata były dla obu pomyślne. Walczyli jako żołnierze zaciężni, zdobywali bogactwa na turniejach. Rolf skończył dwadzieścia dziewięć lat, a Thorpe czterdzieści siedem, a mimo to nigdy nie żałował, że pozwolił młodemu człowiekowi pokierować swoim losem. Inni czuli to samo. Rolf zebrał drużynę dziewięciu rycerzy i prawie dwustu pieszych. Teraz, gdy wreszcie osiadł, wszyscy postanowili z nim zostać. Czy Rolf rzeczywiście postanowił tu osiąść? Thorpe wiedział, co Rolf myśli o hojności Henryka. Dobra przysparzały mu więcej zmartwień, niż przewidywał. Od wielu lat nie zaznał tylu przeciwieństw. Jeszcze trochę, a Rolf będzie gotów porzucić wszystko i wró- cić do Francji. Przyznanie włości było tylko zaszczytem, ponieważ nie dawały one żadnych zysków, za to opróżniały sakiewkę. - Słyszałeś, Thorpe? - Służba o niczym innym nie mówi od chwili, gdy drwal przeniósł się na noc do warowni - odpowiedział Thorpe, kiedy Rolf opadł całym ciężarem na ławę. - Do pioruna! Rolf uderzył pięścią w mały stolik, rozbijając go pośrodku. Thorpe nie zmienił wyrazu twarzy. - Mam już dość! - zawołał Rolf. - Zmącono studnię, rozproszono w lesie stado bydła, ukradziono kilkoro zwierząt, i to już trzeci pożar. Jak długo potrwa odbudowa chaty? - Dwa dni, jeśli paru ludzi będzie szybko pracować. - Pola będą zaniedbane. Jak mam prowadzić wojnę, jeśli cały czas atakują mnie z flanki? Czy mam opuścić Crewel i po powrocie nic nie zastać? Bez poddanych na jałowych polach? Thorpe wiedział, że nie należy mu odpowiadać. - Chcesz, abym ponownie wysłał ludzi do Persh-wick? - zapytał ostrożnie. - Czy ukarzesz chłopów? Rolf pokręcił głową. - Chłop nie działałby samowolnie. Nie, chłopi wypełniają jedynie polecenia. Chcę tego, kto je wydaje. - Zatem będziesz musiał poszukać gdzie indziej, a nie w Pershwick, ponieważ spotkałem sir Guiberta Fitzalana. Przysięgam, że gdy usłyszał, z czym przybywam, jego zdumienie było zbyt wielkie, by udawał. Nie jest człowiekiem, który by się dopuścił niegodziwości. - A jednak istnieje ktoś, kto skłania chłopów do wyrządzania mi szkody. - Zgadzam się, ale nie możesz zająć kasztelu. Pershwick należy do Montwyn, a sir William z Montwyn posiada wiele warowni. Jeśli mu zagrozisz, wezwie więcej ludzi do walki, niż my możemy zebrać. - Nie przegrałbym - odrzekł Rolf ponuro. - Ale straciłbyś swoja, przewagę tutaj. Zobacz, ile czasu zajęło ci zdobycie dwóch kaszteli z siedmiu należących do Kempston. - Trzech. Thorpe uniósł brwi ze zdziwienia. - Trzech? Jak to? - Chyba muszę podziękować Pershwick, ponieważ kiedy dziś dotarłem do Kenii, byłem tak rozwścieczony, że kazałem zburzyć mury. I to był koniec oblężenia. - A Kenil nie nadaje się do zamieszkania, dopóki nie odbuduje się murów? - To było oczywiste. - Ja... cóż, tak... Thorpe nic więcej nie powiedział. Pamiętał, że Rolf tylko w ostateczności zamierzał użyć katapult przy zdobywaniu siedmiu kaszteli. Było to częścią śmiałego planu, wymyślonego po turnieju, który nie pomógł przekonać zbuntowanych wasali, aby się poddali. Turniej urządzono ze względu na nich. Dano im szansę spotkania nowego suwerena i ocenienia jego zdolności. Zamiast jednak oceniać jego umiejętności próbowali go zabić. Rolf znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Do niego należało osiem kaszteli, z których siedem nie otwierało przed nim bram. Prowadzenie wojny przeciw swojej własności nigdy nie przynosi zysków, a jeszcze mniej korzystne jest jej niszczenie. Rolf zaciągnął pięciuset żołnierzy z armii króla Henryka. Warownie Harwick i Axeford ustaliły warunki poddania się bez wyrządzania szkód, gdy tylko wojsko Rolfa stanęło u ich bram. Potem armia przeniosła się pod Kenii i po półtoramiesięcznym oblężeniu Kenii wzięto. Rolf siedział ponury, a Thorpe zastanawiał się przez chwilę, dlaczego lady Amelia nie zeszła na dół. Prawdopodobnie usłyszała podniesiony głos Rolfa i postanowiła się schować. Kochanka Rolfa nie znała go jeszcze na tyle dobrze, by wiedzieć, że nigdy nie skierowałby swego gniewu przeciw niej. - Sam chyba rozumiesz, że teraz nie jest najlepsza pora, aby atakować na wschodzie - rzekł niepewnie Thorpe. -Najpierw trzeba posprzątać we własnym domu, zanim spojrzysz na cudzy. - Wiem - odparł Rolf niecierpliwie. - Ale powiedz mi, co mam zrobić. Zaproponowałem, że kupię Pershwick, ale sir William odpisał, że nie może go sprzedać, ponieważ należy do ziem posagowych jego córki, zostawionych jej przez matkę. Co za uprzejmość! Córka jest pod jego kuratelą. Mógłby zmusić ją do sprzedaży i oddać jej inne ziemie. - Być może ostatnia wola matki została spisana w ten sposób, że nie może tak postąpić. Rolf zmarszczył brwi. - Zapowiadam ci, Thorpe, nie zniosę następnej obrazy. - Możesz ożenić się z córką. Dostaniesz kasztel, nie płacąc za niego. Oczy Rolfa, czarne od chwili, gdy wszedł do sali, powoli wracały do zwykłej, ciemnobrązowej barwy. Thorpe zakrztusił się winem. - Tylko żartowałem! - Wiem - odparł Rolf zamyślony, zbyt zamyślony, żeby Thorpe'owi to się podobało. - Rolf, na miłość boską, nie bierz sobie tego pomy- słu do serca. Nikt się nie żeni tylko po to, by zapanować nad kilkoma chłopami. Jeśli już musisz, pojedź tam i strąć parę łbów. Niech się przestraszą. - Ja tak nie postępuję. Oprócz winnych ucierpią, niewinni. Gdybym mógł złapać winnego, ukarałbym go dla przykładu, ale zanim tam dotrę, winni już dawno uciekną. - Ludzie żenią się z różnych powodów, ale chęć dania nauczki poddanym sąsiada nie jest dobrym pomysłem. - Nie, ale jest nim możliwość zyskania pokoju tam, gdzie jest potrzebny - zareplikował Rolf. - Rolf! - Wiesz coś o córce sir Williama? Thorpe westchnął ze znużeniem. - Skąd mam wiedzieć? Przybyłem do Anglii razem z tobą. Rolf odwrócił się w stronę swoich ludzi, siedzących w przeciwnym końcu sali. Trzech rycerzy wróciło wraz z nim spod Kenii, podobnie jak mała grupka pieszych. Dwóch pochodziło z Bretanii, ale sir Everard urodził się na południu Anglii. - Znasz mojego sąsiada, sir Williama z Montwyn, Everardzie? Everard podszedł bliżej. - Tak, mój panie. Dawniej często bywał na dworze, tak jak ja, nim doszedłem do wieku męskiego. - Ma dużo dzieci? - Nie mogę powiedzieć, ile ma ich teraz, ale kiedy był ostatni raz na dworze, miał tylko jedną córkę. Było to przed pięciu, może sześciu laty, zanim umarła jego żona. O ile wiem, ma teraz młodą żonę, ale nie słyszałem o dzieciach z tego związku. – Znasz jego córkę? - Widziałem ją raz z matką, lady Elżbietą. Pamiętam, że zastanawiałem się wtedy, jak taka piękna dama może mieć takie brzydkie dziecko. - No proszę! - wtrącił Thorpe. - Czy teraz porzucisz ten głupi pomysł, Rolfie? Rolf nie słuchał starego przyjaciela. - Brzydkie? Jak to? - Miała wielkie czerwone plamy na każdym odsłoniętym kawałku skóry. Ogromna szkoda, ponieważ rysy twarzy zdradzały piękność jak u jej matki. - Co możesz mi jeszcze o niej powiedzieć? - Widziałem ją tylko raz, a wtedy schowała się za suknię matki. - Jak miała na imię? Sir Everard zmarszczył brwi. - Przykro mi, panie. Nie pamiętam. - Lady Leonie, panie. Wszyscy trzej odwrócili się w kierunku służącej, która się odezwała. Rolf nie lubił, gdy służba podsłuchiwała rozmowy. Zmarszczył gniewnie brwi. - A jak ty masz na imię, dziewczyno? - Mildred - odpowiedziała nieśmiało. Teraz, gdy pan obrócił na nią spojrzenie, żałowała, że nie ugryzła się w język. Sir Rolf często wpadał w złość. - Skąd znasz lady Leonie? Mildred wzięła sobie do serca spokojne pytanie. - Często przyjeżdżała tu z Pershwick, kiedy... - Pershwick! - wykrzyknął Rolf. - To ona tam mieszka? Nie w Montwyn? Mildred pobladła. Była oddana lady Leonie i wolałaby raczej umrzeć niż wyrządzić jej krzywdę. Wiedziała, że jej pan obwiniał Pershwick o szkody, których Crewel doznało od jego przybycia. – Mój panie, proszę - Mildred zaczęła szybko. - Lady to sama dobroć. Kiedy medyk z Crewel opuścił moją matkę, aby umarła z choroby, której nie potrafił wyleczyć, uratowała ją lady Leonie. Zna się na sztuce leczenia, mój panie. Nigdy nie zrobiłaby nic złego, przysięgam. - Ale mieszka w Pershwick? - Mildred niechętnie potwierdziła, a Rolf zapytał: - Dlaczego tam, a nie z ojcem? Mildred cofnęła się, a w jej oczach pojawił się lęk. Nie mogła powiedzieć nic złego o innym lordzie, nawet o takim, którego jej nowy pan nie cenił. Za krytykowanie lepszych od siebie mogła ją czekać chłosta. Rolf zrozumiał jej obawy i odezwał się łagodniejszym tonem: - Powiedz mi, Mildred, wszystko, co wiesz. Nie musisz się mnie lękać. - Chodzi o to, że mój były pan, sir Edmond, twierdził, iż sir William zaczął pić po śmierci pierwszej żony. Sir Edmond nie pozwoliłby synowi poślubić lady Leonie, ponieważ sir William przysięga, iż nie ma córki. Powiedział, że na związku z nią nic by nie zyskali. Została odesłana do Pershwick po śmierci matki i od tamtej pory nie widziała ojca, a przynajmniej tak mi mówiono. - Zatem lady Leonie i syn sir Edmonda byli... sobie bliscy? - Ją i sir Alaina dzielił tylko rok, mój panie. Tak, byli sobie bardzo bliscy... - Do stu piorunów! - krzyknął Rolf. - Zatem to ona kazała swoim chłopom mnie nękać! Robi to z miłości do Montigny'ch! - Nie, mój panie - odważyła się zaprotestować Mildred. -Nie zrobiłaby tego. Rolf nie zwrócił uwagi na jej słowa. Zapomniał już o istnieniu służącej. - Nic dziwnego, że lekceważono nasze skargi, skoro ta dama jest przeciwko mnie. Gdybym jednak wypowiedział wojnę Pershwick, walczyłbym z kobietą. Co sądzisz teraz o swoim żarcie, Thorpe? - Zrobisz, co będziesz chciał - odparł z westchnieniem Thorpe. - Zanim coś zdecydujesz, zastanów się najpierw, czy chcesz kalekę za żonę... Rolf machnął lekceważąco ręką. - Czy prawo mówi, że muszę z nią żyć? - Po co wiec brać ją za żonę? Bądź rozsądny, Rolfie. Tyle lat unikałeś małżeństwa, choć było wiele chętnych piękności. - Nie miałem wtedy ziemi, Thorpe. Nie mógłbym poślubić kobiety, nie mogąc dać jej domu. Thorpe zaczął coś mówić, ale Rolf zaraz mu przerwał: - Teraz najbardziej pragnę pokoju. - Pokoju? Czy zemsty? Rolf wzruszył ramionami. - Nie skrzywdzę tej damy, ale jeśli zamierza mi szkodzić, pożałuje. Zobaczymy, czy spodoba się jej zamknięcie w Pershwick do końca życia. Będę wieszał jej ludzi za najmniejsze przewinienia. Skończą się kło poty. - Co z lady Amelią? - mruknął Thorpe. Rolf zmarszczył brwi. - Przybyła tu z własnej woli. Jeśli zechce wyjechać, niech jedzie. Natomiast jeśli postanowi zostać, będzie mile widziana. Wzięcie sobie żony w niczym nie zmie ni moich uczuć. Przynajmniej wzięcie tej żony. Nie mam obowiązku dbać o nią, nie po tym wszystkim, co uczyniła. Lady Leonie nie będzie miała nic do powiedzenia. Thorpe pokręcił głową i już się nie odezwał. Pocieszał się nadzieją, że nazajutrz, po dobrze przespanej nocy, Rolfowi wróci rozsądek. Rozdział 4 Rolf niespokojnie krążył przed królewską komnatą. Był zadowolony, że Henryk zechciał przyjąć go tak szybko, ale nie cierpiał prosić o łaskę, nawet jeśli ta łaska kosztowała króla tylko kilka słów na pergaminie. Natomiast Henryk uwielbiał oddawać przysługi. Nowe położenie, w jakim znalazł się Rolf, gdy został baronem Henryka, było jednym z dowodów łaski, danej bez ostrzeżenia w trakcie przyjacielskiej pogawędki, podczas ostatniej wizyty w Londynie. Nieoczekiwanie ziemie Kempston stały się tematem rozmowy. Henryk spytał Rolfa, czy je zechce. Henryk już od dawna pragnął wynagrodzić Rolfa za uratowanie życia jego naturalnemu synowi Geoffreyowi. Do tej pory Rolf odmawiał przyjęcia czegokolwiek, twierdząc, że troska o bezpieczeństwo królewskiego syna jest jego obowiązkiem. Nie pierwszy to raz Rolf pomógł Henrykowi. Jednak zaskoczył Henryka, przyjmując właśnie ziemie Kempston. To była wątpliwa nagroda, gdyż Kempston trzeba było z ogromnym trudem zdobywać. Kiedy okazało się, że Rolf pragnie się ustatkować, król natychmiast zaproponował mu coś lepszego. - Może coś bliżej domu? Znajdę... Rolf uniósł rękę, aby przerwać, zanim król go skusi. - Kempston jest dla mnie wyzwaniem. Mógłbym kupić ziemię w Gaskonii, ale Gaskonię przestałem już nazywać moim domem. Nie chcę też ziemi, na którą nie zasłużyłem. Wezmę Kempston. Dzięki ci, panie. - Dziękujesz mi? - spytał Henryk ze zdziwieniem. -To ja muszę ci dziękować. Prawdę mówiąc, z niechęcią myślałem o płaceniu armii, żeby utrzymać te ziemie. Teraz pozbędę się kosztów i na dodatek będę tam miał człowieka, któremu mogę zaufać i o którym wiem, że zapanuje nad bezprawiem w tej okolicy. Oddajesz mi przysługę, Rolfie. Nie tak chciałem ci się odwdzięczyć. Co jeszcze mogę ci dać? Żonę, która wniesie w wianie rozległe włości? - Nie, mój panie - odparł ze śmiechem Rolf. - Pozwól, że zanim pomyślę o żonie, najpierw zdobędę Kempston. Jak na ironię, to właśnie z powodu żony Rolf tak niespokojnie krążył po przedpokoju. Oświadczyny o Leonie z Montwyn spotkały się z chłodną odmową. Wiedział, że są inne sposoby niż małżeństwo, aby zakończyć nękające go kłopoty. Mógł wyznaczyć więcej ludzi do patrolowania granic swoich dóbr i trzymać jej chłopów z daleka aż do chwili, gdy przejmie całe Kempston. Jednak doszedł do wniosku, że koszt sprowadzenia dodatkowych zbrojnych okazałby się zbyt wysoki. - Do stu piorunów! - dał upust złości. - Ta kobieta nie będzie już więcej czerpała z mojej sakiewki! Wtem spostrzegł zawstydzony, że Henryk wszedł do sali. - Kto nie będzie czerpał z twojej sakiewki? - spytał Henryk i zachichotał cicho. - Lady Amelia? Przywioz łeś ją ze sobą? - Nie, mój panie. Została na wsi - odparł Rolf, za żenowany tymi pytaniami. Rolf nigdy nie czuł się swobodnie w obecności króla. Wprawdzie przewyższał go wzrostem, ale Henryk był królem Anglii i nie zachęcał nikogo, by o tym zapominał. Był potężnie zbudowany, o szerokich barach, grubym karku i silnych ramionach wojownika. Rude włosy kazał sobie obcinać krótko, zgodnie z obowiązującą modą. Nie nosił bogatych strojów, w przeciwieństwie do królowej Alienor. Nikt jej nie widywał, odkąd Henryk skazał ją na zamknięcie w Winchesterze za wywoływanie waśni między nim a synami. Jak na człowieka czterdziestoletniego król krzepko się trzymał. Żaden z dworzan nie dorównywał mu w chodzie czy jeździe konnej. Szybko męczyli się ci, którzy pragnęli dotrzymać mu kroku. Miał takie zasoby energii, że rzadko siadał. Nawet posiłki spożywał na stojąco, krążąc po sali. Etykieta dworska nie pozwalała nikomu wtedy usiąść. Często się na to skarżono, ale nigdy w obecności króla. Po przywitaniu usiedli, każdy ze srebrnym pucharem wina w ręku. - Nie spodziewałem się oglądać cię przez jakiś czas. Czy przybyłeś, by mnie przekląć za Kempston? - spytał Henryk z figlarnym błyskiem w szarych oczach. - Wszystko przebiega pomyślnie, mój panie - zapewnił szybko Rolf. - Cztery z ośmiu kaszteli już do mnie należą, a pozostałe cztery są otoczone, czekają tylko na przejęcie. - Zatem Czarny Wilk dorównał swojej sławie! - zawołał Henryk, wyraźnie zadowolony. Rolf się zaczerwienił. Nienawidził tego przydomka, choć nazwano go tak raczej z powodu ciemnych włosów niż wilczej zajadłości. - Moje przybycie tutaj nie wiąże się z Kempston, lecz z samym Crewel, wasza wysokość. Mam sąsiadkę, która nastawiła swoich chłopów przeciwko mnie. Nie jestem człowiekiem lubiącym zajmować się domowymi sprawami. - A który żołnierz to lubi? - zachichotał Henryk. -Powiedziałeś ''sąsiadkę"? Nie słyszałem o żadnej wdowie w tamtych stronach. - Bo nie jest wdową ani też żoną lorda, który udał się na krucjatę. To córka sir Williama z Montwyn. Mieszka w swojej posiadłości posagowej położonej tuż przy Crewel. - Sir William - powtórzył z zastanowieniem Henryk. - Już sobie przypominam. Baron, który poślubił jedną z córek hrabiego, lady Elżbietę, jak sądzę, tak, córkę Shefforda. Zamknął się w swoim zamku jakieś sześć lat temu po śmierci Elżbiety. Tragiczna sprawa. To było małżeństwo z miłości. Sir William okropnie przeżył odejście żony. - Jak mi doniesiono, zamknął córkę w Pershwick i zapomniał o niej. - Co też ty mówisz? - Podobno nie życzy sobie, aby mu przypominano, że ma córkę. Henryk pokręcił ze smutkiem głową. - Pamiętam ją. Niezbyt ładne dziecko, ale bardzo żywe. Chorowała na nerwy. Tak twierdziła jej matka. Biedna kobieta ciągle biegała za dzieckiem z lekar stwem. Mówisz więc, że sir William ją zaniedbuje? Jak to wytłumaczyć? Dziewczyna ma już chyba ze dwadzieścia lat i od dawna powinna być zamężna. Nawet jeśli trudno znaleźć jej męża, zawsze przecież można kogoś kupić. Skoro nie idzie do klasztoru, musi mieć męża. - Zgadzam się, mój panie - Rolf natychmiast wy korzystał zwrot w rozmowie. - A ja mógłbym zostać tym mężem. Nagle zapanowała pełna zdumienia cisza. Henryk zaczął się śmiać. - Żartujesz, Rolfie. Twoja twarz sprawia, że mdleją najpiękniejsze damy dworu, a ty chcesz związać się z brzydulą? Rolf się skrzywił. Zrozumiał, że oczekiwał zbyt wiele, łudząc się, że brzydkie kaczątko przeobraziło się w łabędzia. - Rzadko kiedy małżeństwa zawiera się dla urody -odparł ze stoickim spokojem. - Ale... jesteś niezależny. Nikt nie każe ci żenić się z tą dziewczyną, dlaczego więc chcesz to zrobić? - Nie liczę pokoju w okolicy, jaki wniesie w wianie. Jesteśmy sąsiadami, Mieszka tam od dawna i może mi pomóc w rozgrywkach z innymi sąsiadami. Poza tym ma świtę. Służy u mnie dziewięciu rycerzy, ale nie wszyscy umieją wydawać rozkazy, a ja potrzebuję ludzi, którzy utrzymają pozostałe siedem kaszteli. - Pojmuję tok twojego rozumowania, Rolfie, ale mogę ci znaleźć żonę, która przynajmniej w połowie spełni twoje wymagania, a przy tym miło będzie na nią popatrzeć. Rolf wzruszył ramionami. - Zawsze są takie kobiety jak Amelia. Henryk bardzo dobrze to rozumiał. Żył jak mąż z żoną z księżniczką Alicją Francuską. Dopóki mężczyzna ma u boku kochankę, uroda żony traci na znaczeniu. - Bardzo dobrze - zgodził się Henryk. - Zatem potrzebujesz tylko mojego zezwolenia? - Czegoś więcej, wasza wysokość. Poprosiłem o rę- kę dziewczyny i odmówiono mi. Bez słowa wyjaśnienia. - Odmówił jedynej córce męża?! - zawołał z odra zą Henryk. - Na Boga, będziesz ją miał za trzy tygo dnie. Natychmiast wydam rozkaz, jutro posłaniec do trze do sir Williama. - Potem łagodniejszym tonem spytał: - Jesteś pewien, że tego właśnie chcesz, Rolfie? Nie masz żadnych wątpliwości co do tego małżeń stwa? Rolf je miał, ale nie chciał o nich wspominać. - Jestem pewien - oświadczył i Henryk rozpromienił się w uśmiechu. - Zatem będziesz zadowolony, gdy się dowiesz, że dama ta jest jedyną dziedziczką sir Williama, a Montwyn jest wiele warte. Ma pięciu wasali, o ile sobie przypominam. Była również jedyną dziedziczką swojej matki, a jej matka zostawiła córce w posagu trzy kasztele. - Henryk przerwał i zachichotał. - Wasal w Rethel ma sześciu synów, którzy mogą ci się przydać. Lady Leonie jest również siostrzenicą hrabiego Shefford. Są także inni wujowie i ciotki, na ogół bardzo bogaci. Nigdy nie szkodzi, gdy ma się liczną rodzinę, co? Rolf był zdumiony. Leonie to prawdziwa dziedziczka, o znacznie bogatszym wianie, niż podejrzewał. Miała też wysoko urodzonych krewnych. Podejrzewał, że to wszystko powinno go zadowolić, ale dotychczas sądził, że jest samotną kobietą. Teraz zaczął się zastanawiać, czy jego gniew nie skłonił go do wzięcia na siebie więcej, niż mógł unieść. Rozdział 5 Lady Judyta nie wiedziała, dlaczego Rolf d'Ambert pragnie poślubić Leonie. Gdyby wiedziała, wpadłaby w furie. Teraz zaś dostała ataku histerii. Odkładała powiadomienie Williama o rozkazie króla w nadziei, ze wydarzy się coś, co zapobiegnie ślubowi. Jednak ślub miał się odbyć nazajutrz, dlatego wpadła w panikę. Siedziała przy stole na podwyższeniu i czekała na Williama. Posłała bowiem służącą, żeby go obudziła. Było wcześnie rano - znacznie wcześniej, niż William zwykł był wstawać. Modliła się o krótką chwilę jasności w jego otumanionym winem umyśle, która pozwoliłaby mu zrozumieć to, co chce mu przekazać. Ale tylko o chwilę -nie dłużej. Dłuższy okres trzeźwości zagrażał wszystkiemu, co osiągnęła przez lata. William zabiłby ją, gdyby zdał sobie sprawę z tego, co zrobiła. Judyta poprzestała na tej myśli. Wiedziała, że gdyby miała szansę cofnąć czas, postąpiłaby tak samo. William zniszczył jej marzenia. Trwał w pijackim otępieniu, wywołanym rozpaczą po stracie Elżbiety, a kiedy się z niego otrząsnął, stwierdził, że Judyta wykorzystała jego stan i podstępem doprowadziła do małżeństwa. Za to zbił ją prawie na śmierć. Na lewym policzku pozostała jej mała blizna. Nigdy mu tego nie wybaczyła. Próżność była jej grzechem i zgubą. Nie miała wątpliwości, że William przyjmie ją jako żonę i będzie szczęśliwy. W końcu sześć lat temu była piękną, młodą kobietą, której brakowało tylko posagu. Wysokie kości policzkowe, błyszczące zielone oczy i gęste ciemnoblond włosy wyróżniały ją wśród kobiet. Wielu mężczyzn chciało ją poślubić tylko dla jej urody, ale żaden z nich nie miał tylu ziem co William z Montwyn. Jak się potem okazało, William nie posiadał wszystkiego, na co liczyła Judyta. Trzy kasztele należały do jego córki. Gdyby Judyta o tym wiedziała, pewnie nie dążyłaby do małżeństwa. William tak się rozgniewał, że Judyta musiała skłamać -oświadczyła, iż spodziewa się dziecka. Zrozumiała, że jeśli nie skłamie, to William natychmiast ją wypędzi. Judyta nie mogła mieć dzieci. Spędziła płód rok wcześniej i to zniszczyło jej łono, ale William o tym nie wiedział. By ustrzec się mężowskich indagacji na temat ciąży, zachęcała go do picia. Od tamtej pory utrzymywała go w stanie pijackiego zapomnienia. Mało ją obchodziło, że doprowadza tego człowieka do ruiny. Nienawidziła go od dnia, w którym ją pobił. Nie przestała go nienawidzić, choć teraz był tylko pijakiem. Nie mogła znieść jego obecności. Judyta przejęła rządy w Montwyn. Zaspokajała wszelkie swoje kaprysy, począwszy od pomnażania drogich sukien i klejnotów po utrzymywanie przystojnych kochanków. Wszystko od niej zależało, przeto dopilnowała, aby od dnia jej ślubu z Williamem jego córka nie pojawiła się w Montwyn, żeby jej w czymś przeszkodzić. Początkowo bez trudu wmówiła Williamowi, że Leonie odwiedza krewnych. Później stwierdziła, że z łatwością go przekona, iż regularnie widuje córkę, tak był chory z pijaństwa i rozpaczy Wkrótce już nic nie pamiętał. Mogła mu wmówić wszystko. Krewni i sąsiedzi przestali pytać o Leonie, sądząc, że wyjechała do Pershwick z wyboru, gdyż nie chciała przebywać z ciągle pijanym ojcem. Leonie zaś powiedziano, że jej ojciec nie chce mieć z nią do czynienia. Zakazano jej przyjazdu do Montwyn, Judycie udało się sprawić, że nikt nie dowiedział się prawdy. Tymczasem wiano Leonie pozostawało częścią Montwyn, a Judyta trwoniła wszystkie zyski. W imieniu Williama odrzucała prośby o rękę Leonie, ponieważ nie zamierzała rezygnować z wpływów z jej włości. Gdyby zabicie tej dziewczyny zapewniło przyłączenie ich do Montwyn, Judyta pewnie kazałaby ją uśmiercić. Jednak w ostatniej woli Elżbieta zostawiła ziemię wyłącznie Leonie. W przypadku jej bezpotomnej śmierci posiadłość wracała do Shefford. Teraz rozkazem króla Judyta musiała oddać ziemie. Kim był Rolf d'Ambert, że cieszył się taką łaską jego wysokości? Judyta odrzuciła obie poprzednie oferty d'Amberta, najpierw o sprzedaż Pershwick, potem o rękę dziewczyny, wiedziała wiec, że w istocie zalotnik pragnął ziemi. Dlaczego nie wziął kasztelu siłą, skoro jej tak bardzo pragnął? Jakie to irytujące - powiedziała do siebie setny raz, krążąc po sali. Wszystko tak sprytnie obmyśliła, a teraz taki koniec! - Judyto! Zatrzymała się gwałtownie. Nie słyszała kroków Williama. Kiedy spojrzała na niego, przeraziła się. Wyglądał okropnie, znacznie gorzej niż zwykle. William co rano był bardzo chory, dopóki nie wychylił pierwszego kubka wina, ale dzisiaj sprawiał wrażenie, że nie może go nawet unieść. Chciała więc porozmawiać, zanim mąż go wypije. - Wszystko przygotowałam, Williamie, zgodnie z twoim rozkazem - zaczęła spokojnie Judyta. - Możemy ruszyć do Pershwick, gdy tylko będziesz gotów. - Do Pershwick? - Tam jest Leonie, Williamie. Zostaniemy u niej na noc, a potem jedziemy do Crewel na zaślubiny. - Zaślubiny? - spojrzał na nią z ukosa. Białka oczu były tak poprzecinane czerwonymi żyłkami, że wyglądały na różowe. - Nie przypominam sobie... - Williamie, Williamie, chyba nie zapomniałeś o zaślubinach własnej córki - powiedziała Judyta z udaną irytacją. Oczywiście, nic mu nie mówiła, więc nie mógł zapomnieć. - To bzdury, kobieto, Leonie jest jeszcze dzieckiem. Co za ślub? - Tylko ojciec może ją traktować jak dziecko. Ma prawie dwadzieścia lat, Williamie. Nie chciałeś jej ślubu. Odrzucałeś wszystkie oświadczyny. Dlatego król się tym zajął. Czytałeś jego rozkaz. Mam ci go przynieść? Czy życzysz sobie przeczytać go jeszcze raz? Król Henryk przysłał posłańca. Leonie poślubi sir Rolfa d'Amberta w Crewel. William ze znużeniem pokręcił głową. To było zbyt wiele. Leonie ma prawie dwadzieścia lat? Jakie oświadczyny odrzucił? Henryk wydał rozkaz, aby jego dziecko wyszło za mąż? Na krew Chrystusa, nie potrafił sobie wyobrazić dorosłej córki. Widział ją jako dziecko o wielkich szarych oczach matki. Zamężna? - Nie przypominam sobie podpisywania ślubnego kontraktu, Judyto. Czy dotrzymano warunków okre ślonych przez Elżbietę? Judyta zmarszczyła brwi z niezadowoleniem. - Jakich warunków? – Wiano Leonie pozostaje w jej posiadaniu, może zrobić z nim, co zechce. Jej matka wyraziła życzenie, aby Leonie była w ten sposób chroniona. Elżbieta była w ten sposób chroniona w naszym małżeństwie, uważała więc, że córka powinna mieć tę samą możliwość. Judyta wciągnęła głośno powietrze. Jaką to różnice sprawi d'Ambertowi, kiedy się o tym dowie? Prawdopodobnie żadnej, bo przecież wie, że gdy już dostanie Leonie, będzie mógł ja. zmusić do wszystkiego. Nawet do sprzedaży ziemi, jeśli będzie miał takie życzenie. - Nie musisz się martwić o warunki - Judyta ten jeden raz powiedziała prawdę. - Kontrakt będzie podpisany jutro, tuż przed samymi zaślubinami, zatem zdążysz je przedstawić. Jeśli sobie życzysz, możemy przed wyjazdem go spisać. - Tak będzie najlepiej. Kim jest Rolf d'Ambert? -spytał zawstydzony, ale musiał to wiedzieć. - To nowy pan Kempston. - A sir Edmond... - Nie żyje od wielu miesięcy, Williamie. Jego syn uciekł, zanim skazano go na banicje. Musisz pamiętać. Nigdy go nie lubiłeś. Podejrzewałeś nawet o różne łotrostwa, zanim inni poskarżyli się królowi. William westchnął. Po co powtarzać bez końca, że nic nie pamięta? Czuł się tak, jakby przespał kilka lat. Odstawił kubek, ale ręka zaczęła mu drżeć. Odrobina uspokoi drgawki, więc znowu sięgnął po wino. Musi dopilnować spisania kontraktu ślubnego. Miał zobaczyć Leonie. Nie chciał, żeby widziała go w tym okropnym stanie. Rozdział 6 Powiadomiono Leonie, że do Pershwick zbliża się karawana podróżnych z Montwyn. Zadziwiła ją liczebność grupy, ale doszła do wniosku, że to kolejny najazd lady Judyty, tym razem z większą asystą.Podjęła zwykłe środki ostrożności. Wysłała wszyst- kich sprawnych mężczyzn na kwaterę do wieży, aby udawali członków jej garnizonu. Nie mogła się sprzeciwiać, gdy służbę z Pershwick zabierano do Montwyn, ale protestowała gorąco, kiedy pozbawiano ją żołnierzy. Posłała sługę do wioski, aby ostrzec tych, którzy uważali, że lepiej będzie przeczekać zagrożenie w lesie. Potem kazała Wildzie i dwóm młodym służebnym ukryć się w jej komnacie. Wild