16566
Szczegóły |
Tytuł |
16566 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16566 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16566 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16566 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
J�zef Ignacy Kraszewski
ORBEKA
Powie��
Maledeito quell'ora che t'ho amato! Stornello toska�skie
Wioseczka Krzywosielce, po�o�ona w okolicy Siedlec, uwa�an� by�a, pomimo ma�ej,
stosunkowo do innych d�br tej okolicy, rozleg�o�ci swej, za jedn� z najpi�kniejszych i
najwygodniejszych na kilkadziesi�t mil kraju woko�o. Liczono j� do tych posiad�o�ci, kt�re u nas
zwyczajnie z�otymi jab�kami zwano; ryby, grzyby, m�ka, ��ka, wszystko w niej by�o, czego tylko
zapragn�a dusza, wyj�wszy, jak m�wi�, ptasiego mleka.
Z owych jeszcze wiek�w, gdy stosunki dalsze by�y utrudnione, a ludzie zbli�y� si� do siebie i
towary nabywa� mogli tylko na wielkich dorocznych targowiskach, pozosta�o nam to poj�cie
dobrego maj�tku, przywi�zane do ziemi, kt�ra mniej wi�cej wszystkie skromne potrzeby
�wczesnego �ycia zaspokoi� mog�a. W owych te� wiekach ka�da niemal wioska, co najwi�cej z
pomoc� bliskiego miasteczka, obchodzi�a si� sama sob�. �ycie by�o proste i niewykwintne, a te
dro�sze przedmioty niezb�dne, kt�rych dom w�asny da� nie m�g�, dziedzictwem spada�y z
pradziad�w, nawet aksamitne szuby po kilka z kolei wdziewa�o pokole�, wcale si� tego nie
wstydz�c. Zbroje, cho� drobnia�y barki, podk�adano coraz grubiej �osiowymi kaftany, ale jeszcze
je d�wigano, a� nieu�yteczne, zardzewia�e, zawis�y spoczywa� na �cianie. Szlachecki dw�r
odleg�ych k�t�w prowincyj jeszcze w XVIII wieku mie�ci� w sobie mn�stwo rzemie�lnik�w i
wszystkie przemys�y, powszedniemu pos�uguj�ce �yciu na ma�� skal�.
Sycono mi�d, wylewano �wiece, warzono piwo, tkano sukna i kobierce; na wsi sporz�dza�y si�
p��tna i bielizna sto�owa. Dw�r miewa� swojego kowala, �lusarza, cie�l�w, stalmach�w, stolarzy,
krawc�w, szewc�w, mularzy. Nie byli to zapewne rzemie�lnicy zbyt biegli i wykszta�ceni, ale po
nich wymagano trwa�o�ci roboty wi�cej ni� wytworu i sztuki; wychodzi�o to mo�e dro�ej, ale nie
op�aca�o si� gotowym groszem, a pieni�dz te� by� rzadszy i przeznaczeniem jego, aby nieco
popluty szed� do mieszka. Tak si� zbiera�y kapita�y wprawdzie nie procentuj�ce, ale nie
roztrwaniane.
Ot� Krzywosielce mia�y to do siebie, �e w nich w�a�ciciel m�g� si� sobie zamkn��, odosobni�
i niczego od nikogo nie potrzebuj�c �y� tak, jak si� to w�wczas �y� by�o przywyk�o: bez zbytnich
prywacyj i niedostatku pierwszych potrzeb �redniego stanu. Ma�a wioska, ale zamo�na, rozci�ga�a
si� ponad rzeczu�k�, �wawo p�yn�c� do Bugu, ponad ni� le�a�y prze�liczne jej ��ki, okr��one
majestatycznymi lasami, na p� czarnymi, wp� iglastymi. Zaoszcz�dzony starodrzew dosi�ga� tu
nadzwyczajnych rozmiar�w, kt�rych tylko na nizinach, jak Bia�owieska Puszcza, dochodzi. Sosny
kupowano na maszty, a na pniu d�bu �ci�tego dw�ch ludzi mog�o si� po�o�y� i wyci�gn�� nogi
wygodnie. Pola, wzniesione nieco, by�y �yzne i rodzi�y pi�kn� pszenic�; ryb dostarcza�a �ygawka
rzeczu�ka i sadzawki oko�o dworu.
Starzy dziedzice Krzywosielec dobrze te� sobie byli obrali miejsce na zabudowanie dworu i
osadzili drzewa, kt�re teraz otacza�y go jakby gajem g�stym i zielonym: lip, klon�w, kasztan�w i
jode�.
Dw�r by� more antiquo, na podmurowaniu, ale drew- niany, utrzymywano powszechnie, i� takie s�
zdrowsze. Drzewo wszak�e, �ci�te w por�, dobran� doskona�e, wysch�e, sta�o jak mur sto lat, nie
wypaczaj�c si� i nie zsiadaj�c, a Pan B�g od ognia strzeg�.
Z dala od grobli jedno tylko czo�o, ciemne, powa�ne, z dachem ganku na s�upach rze�bionych,
wida� by�o, przed nim, jakby na stra�y dworu, nieco opodal sta� ogromny krzy� drewniany, czarny,
kt�ry ramiony stare drzewa przenosi�; z g�szczy drzew dobywa�a si� dalej skromna wie�yczka
domowej kaplicy; poza drzewami kry�y si� gumna i zabudowania.
Nie by�o w tym wszystkim nic szczeg�lnego, nic co by zwraca�o uwag� osobliwo�ci� jak��,
przecie� przeje�d�aj�c ka�dy sobie powiedzia�, w dusz� spojrzawszy: � Jak to tu dobrze i
zaciszno by� musi!
Tak, dawniej cisza, ten pok�j, kt�rego �wiat da� nie mo�e, uwa�anym by� za dar najdro�szy; w
ciszy chciano sp�dza� ten �ywot Hiobowy, �ywot pr�b i bole�ci, jak najmniej pragn�c, jak
najmniej wywo�uj�c walk i przyg�d, byle si� czysto i ca�o do brzegu wieczno�ci przybi�o! -
Na�wczas jeszcze by�a wieczno�� i nadzieja, dzi� - ale to do powie�ci nie nale�y.
Cz�owiek bra� za m�odu do sakwy pielgrzymiej t� najg��wniejsz� prawd� kierownicz�, �e tu
jest go�ciem kr�tkim, �e tu kruche i w�t�e wszystko, �e �ywot znikomy, on sam i ludzie s�abi, �e
wszystko zawodzi, i �e, jak Kochanowski �piewa�, cnota tylko skarbem, kt�rego nikt nie zabierze!
Wszystko si� mu te� w tym �wietle wydawa�o inaczej, rzeczywisto�� by�a dla niego snem, a
wiara w niebiosa rzeczywisto�ci� jedyn�. St�d wcale inna cena rzeczy ziemskich i �ywot prawie
zakonny, bez, jutra.., na obozowisku!
S�absi si� zapominali, na noclegach �ycia, ale bicz Bo�y ch�osn�� i szli dalej z pokor�. Nikt si�
do zbytku nie przywi�zywa�, do tego, co roznami�tnia, rozgor�czkowuje i o�lepia cz�owieka na
nietrwa�o�� doczesnych rzeczy; sz�o si�, byle z Bogiem, w pokoju, a do dobrego ko�ca. W takim
te� �wiecie wiele ruchu, krz�taniny, zabieg�w by� nie mog�o. Po co si� stara�? na co ubiega� o to,
co jutro rzuci� si� mia�o w�r�d drogi?
Dw�r w Krzywosielcach i z dala, i z bliska takim si� wydawa� mieszkaniem cz�owieka,
oczekuj�cego wielkie,, godziny powo�ania do s�du i przej�cia na �wiat inny. Otacza�a go cisza,
dziedziniec zarasta� traw�, jedna �cie�ka do kaplicy cokolwiek by�a wychodzon� i jedna cienista
ulica w ogrodzie. W domu ciemno, pusto, g�ucho: jeden stary s�uga, jeden ch�opak do pomocy,
stara klucznica i niem�ody wo�nica.
W ci�gu roku i lat tak si� tu ma�o co zmieni�o; wszystko sz�o tak jednostajnie swoim
porz�dkiem, ze zwyk�ym trybem podobnej organizacji �ycia � cho� dnie czasem bywa�y
niezno�nie d�ugie, lata bieg�y jak strza�y. Jednego od drugiego rozpozna� nie by�o mo�na ani da�
pochwyta�.
We dworze mieszka� od lat przesz�o dziesi�ciu, zamkni�ty jak anachoreta, cz�owiek nie m�ody,
ni stary, w wieku �rednim (mia� czterdzie�ci lat podobno), pan Walenty Orbeka. Cho� nazwisko
brzmia�o z cudzoziemska i pochodzenie te� mo�e by�o nietutejsze, rodzina ta bardzo ju� d�ugie
wieki gnie�dzi�a si� w kraju, z nim zros�a i u�ywa�a w�asnego herbu, a prerogatyw szlacheckich.
Orbekowie mieli nawet wcale pi�kne koligacje. Dziad by� jakim� miecznikiem, ojciec podczaszym
ziemi liwskiej, tylko pan Walenty, zwany przez grzeczno�� podczaszycem, niczym by� nie chcia�.
Za m�odu, sko�czywszy wychowanie, rzuci� si� by� w �wiat gor�co, ale wida�, �e si� tam na
nim oparzy�, bo po �mierci ojca wr�ciwszy do Krzywosielec ju� si� st�d nie ruszy�. Znajomo�ci ani
szuka�, ani ich do zbyt- ku unika�; przyjmowa� grzecznie, odwiedza� rzadko, i to tylko z musu, aby
nie chybi� s�siadom; m�wi� ma�o, nie znano w nim fantazji �adnej, pr�cz �e ksi��ki lubi� i nad nimi
ca�e dnie i noce przesiadywa�. Grywa� przy tym na klawikorcie, a gdy mu czytania i muzyki na
zaj�cie czasu by�o ma�o, m�wiono, �e malowa� tak�e, cho� jego rob�t �adnych w domu wida� nie
by�o. W kaplicy odprawia�a si� regularnie msza �wi�ta co niedziela i �wi�to; ucz�szcza� na ni� pan
Walenty, a opr�cz tego odwiedza� j� i w dni powszednie, ale uwa�ano, �e siedzia� zamy�lony, nie
modl�c si�, bez ksi��ki.
Ze wszystkiego wida� by�o, �e na sercu jego spocz�a ci�ka r�ka bole�ci i niezgojone
pozostawi�a na nim rany; ale z �ycia jego przesz�ego nikt nic prawie nie wiedzia� � domy�lano si�
tylko. Pan Walenty by� zreszt� cz�owiekiem wychowania pi�knego, s�odkim, uprzejmym, lecz
jakby z postanowienia ch�odnym i uj�� si� nie daj�cym. Nikt z niego s�owa gor�tszego nie doby�.
Je�li w pierwszej chwili objawi� zdanie przeciwne w rozmowie, w rozprawy dalej i dowodzenia si�
nie wdawa� i jakby opami�tawszy si� cofa�, milcz�c uparcie.
Cz�owiek tego rodzaju, cho� nie bardzo maj�tny, ale rz�dny, niestary, swobodny, obudza�
naturalnie niejedn� ch�tk� poznania go w ludziach bli�ej zamieszka�ych, niejeden te� projekt
niewie�ciej g��wki; ale to si� okaza�o tak niemo�liwym wkr�tce, �e o nim p�niej prawie
zapomniano. �a�owano go, ubolewano nad nim, jak nad cz�owiekiem straconym. Tak
utrzymywa�y panie.
Najgor�tsze wejrzenia odbija�y si� od niego, jak od opoki; zdawa� si� ich nie widzie� i nie
rozumie�.
Zreszt� pan Walenty, acz powa�ny i milcz�cy, wcale si� nieszcz�liwym nie wydawa�, ani
skar�y�, ani za takiego chcia� uchodzi�, owszem o�wiadczy� wszystkim, �e mu na wsi, w�r�d tego
spokoju, dobrych ludzi, starych drzew, mierno�ci dostatniej, wygodnie by�o i niczego wi�cej nie
��da�, tylko �eby tak doko�czy� cichego �ywota.
Ciekawsi wiedzieli doskonale (bo to w s�siedztwie, a przy braku zaj�� ka�da drobnostka
obchodzi), jak pan Walenty dnie przep�dza�. Raz na zawsze jeden tam by� i prawie niezmienny
porz�dek.
Wstawa� nierano w z�� por�, na wiosn� i latem do�� wcze�nie, stary jego kredencerz i s�uga
razem, kt�rego Ja�kiem zwano, cho� w�osy mia� siwe, przynosi� mu kaw�, a zastawa� go ju� z
ksi��k� w r�ku najcz�ciej. Po tym �niadaniu albo w ogrodzie pod lipami, lub w pokoju, czyta� pan
Walenty do obiadu, kt�ry dawano obyczajem owych czas�w najp�niej o pierwszej. Jedzenie by�o
bardzo proste, a do niego szklanka czystej wody lub rzadko jeden kieliszek wina. Po obiedzie
zwykle grywa� na klawikorcie do wieczora; szed� na przechadzk�, wraca� na wieczerz� o dw�ch
potrawach i gra� jeszcze albo czyta� do p�na w noc. Czy �e nie m�g� sypia�, czy �e mu cisza nocna
do pracy by�a najmilsz�, d�ugo przeci�ga� czuwanie i dwie �wiece woskowe, kt�re Jasiek mu
stawia�, nie starczy�y prawie nigdy; spala� jeszcze zapa�ne, kt�re zawsze przygotowano dla� na
kominku.
Czasem w�r�d nocy ludzie s�yszeli ch�d jego �ywy po pokojach lub dziwn� jak��, burzliw� gr�
na klawikorcie. Jedyn� zmian� w tym porz�dku bywa�o, �e si� pu�ci� z ksi��k� w lasy i z o��wkami
na przechadzk�, a w takim razie cz�sto obiadu nie jad�, ograniczaj�c si� wieczerz�.
Zmuszony do wyjazdu na godzin kilka, powraca� do domu z widoczn� przyjemno�ci�, z twarz�
rozpromienion� i bieg� zaraz do swoich ksi��ek. Nie mia� on ich wiele, nowych kupowa� ma�o;
trzyma� gazet� jedn�, najwi�cej grzeba� si� w starych foliantach, kt�re mu z r�nych stron
przysy�ano. Po�ycza� te� po s�siednich bibliotekach, w Kodniu, w Bie�y, a nawet w Lublinie. Jasiek
utrzymywa�, �e rzadko lub prawie nigdy nie widzia� go pisz�cego; robi� notatki na ma�ych papierkach,
ale te potem gar�ciami w komin rzuca�. Komin ten, dniem i noc� podsycany olchowymi, suchymi
drewkami, by� wielk� przyjemno�ci� pana Walentego, na�ogiem, bo nawet latem w pokoju
bawialnym tla�a zawsze k�oda olszowa. Ogie� ten stawa� mu wida� za towarzysza; z ksi��k� na
kolanach, z g�ow� spuszczon�, patrza� w p�omyki sinawe, zielone, fioletowe, r�owe, kt�re tylko
sucha olszyna wydawa� umie w tak pi�knych barwach, i duma� a duma� bez ko�ca. Jasiek,
przywyk�y instynktowo do tej roboty, wchodzi� po cichu i gdy jedno polano gas�o, drugie
podk�ada�.
W nocy zna� on sam podrzuca� drzewa, bo rzadko kiedy z rana na nowo to ognisko rozpala�
by�o potrzeba.
W niedziel� szed� pan Walenty na msz�, siedzia� milcz�cy, cz�sto zapomina� si� i d�u�ej od
innych tu pozosta�, ale nie widziano go, �eby mu si� usta poruszy�y modlitw�. Czy �r�d�a jej
wysch�y w nim, czy ca�a ona wewn�trz duszy si� kry�a? kt� to wie?
Ksi�dz Porfiry, bernardyn, cz�ek zacny i uczony, ba, nawet �w. teologii magister, kt�ry ze msz�
do Krzywosielec przyje�d�a�, postrzeg�szy ten ch��d w cz�owieku, dla kt�rego mia� szacunek,
usi�owa� go troch� bada� i dusz� mu otworzy�, ale pan Walenty, z wielk� go cierpliwo�ci�
wys�uchawszy, odpowiedzia�:
- M�j ojcze, nie s�d�cie cz�owieka z powierzchowno�ci, r�ne s� usposobienia ludzkie, a
cz�sto ten, co usta ma zamkni�te, najrzewniej i najgor�cej si� modli.
I ksi�dz Porfiry, jako m�dry kap�an, zostawi� go w pokoju jego wewn�trznej modlitwie.
Drugim razem, znaj�c to jego �ycie, na p� �artem zagadn��:
- A ju� te�, podczaszycu kochany, mogliby�cie �mia- �o wst�pi� do klasztoru, bo i tak zakonne
�ycie prowadzicie, a widz� u was i �w. Bernarda, i Summ� �w. To masza, i bollandyst�w, i
Chryzostom�w i Augustyn�w, wi�c wam teologia mi�a... Stworzeni jeste�cie do celi!
Pan Walenty si� u�miechn��.
� Gdyby� to, gdyby tak by�o! � zawo�a� � ale was znowu myl� pozory, m�j ojcze. Nie czuj�
si� ja godnym tego powo�ania anim w takiej zgodzie z dusz� moj�, �ebym j� m�g� jako czyst�
z�o�y� Bogu na ofiar�. A kto wie, czy kiedy do tego dojd�?
Wskaza� na dopalone zgliszcze w kominku.
� Patrz, m�j ojcze � rzek� � nie powiedzia� �eby� patrz�c na te siwe popio�y, �e tam ju�
iskierki nie ma pod nimi? Porusz�e je, a ujrzysz �ar, kt�ry mocniej pali nad p�omi�, a d�u�ej nad nie
trwa. Tylko �e wiek przykry� go tym zimnym popio�em.
I ksi�dz Porfiry, jako m�dry kap�an, znowu zamilk� ale sobie pomy�la�: � Biedny� to cz�owiek,
je�li tam w nim takie �ary pozosta�y.
A wieczorem na jego intencj� odm�wi� litani�, potem by� ju� spokojny.
Tak si� to wiod�o w tych Krzywosielcach, a byli tacy, co panu Walentemu szczerze zazdro�cili
tego us�anego wygodnie gniazda i tak porz�dnie osnutego �ywota. I niejedna m�oda i �adna
panienka, patrz�c z dala na m�sk�, blad�, do�� pi�knych rys�w i szlachetnego wyrazu twarz
cz�owieka tego, kt�ry mia� wiele uroku w s�odyczy charakteru, maluj�cej si� na obliczu,
westchn�a sobie, my�l�c: - By�by dobry m�� z niego!
Ale w tym w�a�nie by� s�k, �e pan Walenty grzeczny dla pa�, je�li si� z nimi spotyka�, nie
okazuj�c im ani wstr�tu, ani obawy, jako� tak zimno si� obchodzi�, tak kr�ciuchno ko�czy�
rozmow�, i� si� do niego �adna przybli�y� nie �mia�a.
W braku wiadomo�ci o �ywocie i sprawach tego ta- jemniczego s�siada, kr��y�y wie�ci po
okolicy, nie wiedzie� sk�d pochwytane, jedne dziwaczniejsze nad drugie; powtarzano je
wieczorami, ale rozs�dniejsi nie dawali im wiary. Kiedy niekiedy to pan s�dzia Dosta�owicz, to
pan �owczy Wirczy�ski, to nawet podkomorzy Bukowiecki odwiedzali pana Walentego w jego
tebaidzie, jak j� nazywa� ks. Porfiry. Zastawali go zwykle u kominka, nad jak�� ksi��k�, albo przy
klawikorcie, kt�ry zamyka� �piesznie, bo si� z muzyk� wcale popisywa� nie lubi�; przyjmowa� ich
uprzejmie, prawie weso�o, dobr� kaw�, owocami w lecie, czasem kielichem starego w�grzyna;
rozmawia� �ywo i okazywa� wielkie wiadomo�ci, ale do dna cz�owieka nigdy si� dobra� nie by�o
mo�na. Ka�demu potem z �askawych s�siad�w w tydzie�, p�tora, ceremonialn� p�aci� wizyt� za
pami�� jego i zabawiwszy godzink�, cho� go tam zapraszano go�cinnie, �piesznie do Krzywosielec
powraca�.
We �wi�ta i dnie huczniejszych zabaw w zamo�niejszych domach, jak u podkomorzego
Bukowieckiego, u kt�rego si� bawiono weso�o, bo mia� trzy dorodne i posa�ne c�rki na wydaniu,
zapraszany listami zawsze si� niezdrowiem lub interesami jakimi wym�wi�, aby zgie�ku i t�umnej
kompanii unikn��.
Byliby mu zapewne wszyscy na ostatek dali pok�j, zostawuj�c jego losom, gdy� nikt dot�d na
najmniejsz� zmian� jego post�powania wp�yn�� nie umia�, gdyby nie nadzwyczajny wypadek,
kt�ry dol� szcz�liwego dot�d (inaczej nazwa� trudno) pana Walentego wstrz�s� spokojem jego
zachwia� - na zawsze.
M�wili�my ju�, �e pan Walenty wypisywa� sobie �Gazet� Warszawsk�", nie zerwawszy do
tyla ze �wiatem, �eby go ju� nic z niego obchodzi� nie mia�o; rzadko bardzo przybywa�o co z
poczty opr�cz tego dziennika, po kt�ry raz w tydzie� a� do Brze�cia podobno posy�a�
musiano. Cz�sto te� gazeta przywieziona kilka dni przele�a�a, nie tkni�ta nawet, na stoliku, bo
gospodarz, czym innym zaj�ty, nie by� jej ciekawym.
Jednego wieczora wszak�e Jasiek, kt�ry j� przynosi�, przerwa� panu czytanie oznajmieniem, �e
z gazet� przywi�z� s�u��cy gruby list z du�� piecz�ci�.
Pan Walenty niezmiernie rzadko listy odbiera�. Kaza� wi�c go sobie poda�. W istocie pismo
zwr�ci� mog�o nawet Jasia uwag�; by�a to ogromna koperta, bardzo starannie zaadresowana i
zamkni�ta niepospolitych rozmiar�w piecz�ci� herbown�. Adres by� po francusku, bardzo
dok�adny, wyra�ny, bez omy�ki.
Pan Orbeka d�ugo papier obraca� w r�ku, nim si� go otworzy� o�mieli�, wiedzia� on z
do�wiadczenia, niestety, jak rzadko list zwiastuje dobr� nowin�, jak cz�sto z�� przynosi; by�
przekonany, �e z�a czy dobra wie�� zawsze mu troch� spokoju duszy odbierze. Ale wreszcie
potrzeba by�o zebra� si� na odwag�, siwy Jasiek sta� ze �wiec� i czeka�, patrz�c w oczy, i drugi
towarzysz samotno�ci pana Walentego, poczciwy jego przyjaciel pudel Nero, siedzia� tak�e przed
nim, badawczo patrz�c na pana, jakby strapienie jakie� dla niego przeczuwa�.
Pan Walenty nie �piesz�c si� oddar� piecz�tk�, wydoby� s��nisty list i, rzuciwszy na podpis
okiem, przebieg� go wejrzeniem jednym, potem stan�� jak wryty i nie daj�c po sobie znaku ani
smutku, ani rado�ci, sta� jednak za d�ugo, jak na ca�kiem ch�odnego i przytomnego cz�owieka.
Jasiek, kt�ry �wieci�, patrza� na pana i w ko�cu si� ul�k� tej jego skamienia�o�ci, Nero
pocz�� �ap� drapa� go po nodze, jakby usi�owa� przebudzi�. Walenty sta�, my�la�, w ko�cu z wolna
list z�o�y� na stoliku, skin�� na Ja�ka, aby sobie odszed�, a sam po pokoju przechadza� si� zacz��.
Nie umiej�c czyta� ciekawy stary s�uga nie m�g� ta- jemnicy pa�skiej podpatrze�, zrozumia�
wszak�e �atwo, i� si� co� wa�nego sta� musia�o. Dano wieczerz�, poszed� do niej obyczajem swym
gospodarz, siad�, ale roztargniony nic nie wzi�� do ust i wsta�, �eby znowu chodzi� po pokoju,
prawie do bia�ego dnia.
Nero, kt�ry zna� pana doskonale, zrazu mu w przechadzkach tych towarzyszy�, jakby okazuj�c
wsp�czucie i pewien niepok�j, potem w ostatku poszed� na swe zwyk�e miejsce przed kominem i
kilka razy g��boko westchn�wszy, usn��.
Nad ranem Jasiek znalaz� pana ubranym wcze�niej ni� zwykle i na nogach, w g��bokim
zamy�leniu; a gdy przyni�s� kaw� i chcia� odej��, pan Walenty go zatrzyma�.
� S�uchaj no, m�j Janie � rzek� � b�d� musia� na czas jaki� wyjecha� do Lwowa i do
Warszawy, a tu u nas podobno do podr�y nic nie ma. W�tpi�, by kt�ra bryczka wytrzyma�a, konie
stare... no, i Hrysza... jak go tu bra� w drog�, kiedy niedowidzi? a prawd� rzek�szy, konie jego
prowadz�, a nie on je.
- A ju� to wszystko prawda - odpar� Jasiek - bo�my si� bardzo doma zasiedzieli. Ale chyba, z
przeproszeniem pana, �e o to pyta� si� o�mielam, nie ma tam w tym nic z�ego?
Pan Walenty �agodnie si� u�miechn��.
- M�j kochany Janie - rzek� - niem�ody jeste�; wiesz to dobrze, �e cz�owiek nigdy wyrokowa�
nie mo�e, gdy mu si� co stanie - czy to na dobre, czy na z�e wyjdzie, i kt� to wie? Z�e cz�sto ,si�
obraca w najlepsze, dobre w nieszcz�cie. Ale po ludzku bior�c to, co mi� spotyka, z�ym nie jest.
Wola�bym mo�e, aby si� to nie sta�o, ale przeznaczonym wida� by�o. Gdybym ci m�g� powiedzie�,
o co idzie, by�by� mo�e bardzo uszcz�liwiony - a przecie�... Jasiek z�apa� pana za nogi, a Nero,
widz�c go tak pieszczotliwie przyst�puj�cego do�, z �apami skoczy� na kolana, bo by� bardzo
zazdrosny.
� A, m�j ojcze! je�eli� tak � zawo�a� Ja� � powiedzcie� mi, co to jest?...
� Niepotrzebne ci to � rzek� pan Walenty � ale� wkr�tce dla nikogo tajemnic� nie b�dzie.
Rzecz bardzo prosta: m�j dziad mia� brata we Lwowie, pochodzimy bowiem z rodziny ormia�skiej,
ten brat mia� syna, kt�ry mi wypada� stryjem. By� to bardzo maj�tny kupiec, bezdzietny, do
kt�regom si� dlatego nigdy nie zg�asza�, aby ludzie nie pos�dzali o chciwo��. Stryj umar�, zostawi�
par� milion�w maj�tku, kamienic� we Lwowie i w Warszawie i wszystko to mi zapisa�. C� ty na
to?
Jasiek, kt�rego pan Walenty pos�dza�, �e pla�nie w r�ce, �e si� gor�czkowo rozraduje, stan�� ze
zwieszon� g�ow�.
� Mo�e to by� dla was wielkie szcz�cie � rzek� ch�odno i powoli � ale, ja stary, ja g�upi, to
tam jako� inaczej rzeczy bior�. By�o ci, m�j drogi panie, dobrze i spokojnie, us�a�e� sobie gniazdo,
jakie� chcia�, nikt ci nie przeszkadza�, �ycie p�yn�o jak u Boga za piecem, chleba nie brak�o, na
wygodach uczciwych nie zbywa�o, cho� zbytku nie mieli�my. C� ci przyb�dzie z tego
milionowego maj�tku? oto mo�e zazdro�� i natr�ctwo ludzi, fa�szywi pochlebcy i podst�pni
przyjaciele, nad kt�rych ja i Nero, co�my ci s�u�yli dot�d, pewnie lepsi jeste�my. Wi�c b�d� co
b�d�, daj wam Bo�e szcz�cie przy nowej doli, ale ona ju� tym, czym te spokojne dni wasze by�y,
nie b�dzie.
Pan Walenty wsta� i u�ciska� go.
- O! masz zupe�n� s�uszno�� - zawo�a� �ywo - wypowiedzia�e� tylko to, co ja od wczoraj
my�la�em. Serce mi bije, wyrywa si�, ow�ada mn� ju� ta gor�czka z�ota i si�y, czuj� si�
zmienionym, innym, gorszym. Kto wie, czy pohamowa� si� -potrafi�, czy u�y� b�d� umia� tego
maj�tku, czy?...
Zakry� sobie oczy, a Nero, widz�c niezwyczajne wzruszenie pana, a� skomle� pocz��, stary za�
Jasiek, kt�remu
o �zy nie by�o trudno, po prostu si� rozp�aka�.
� Jest to pr�ba, kt�rej podda� mnie podoba�o si� Bogu � rzek� pan Walenty � dob�d� z
siebie odwagi
i postaram si� jej podo�a�. Prosz� ci�, m�j stary, wiadomo�� zachowaj dla siebie.
Jasiek, �cisn�wszy pana w milczeniu za kolana, odszed�, a Orbeka zadumany wzi��, nie
wiedz�c co robi�, gazet� ze stolika i pierwsz� rzecz�, na kt�r� pad�y oczy jego, by�a nast�puj�ca
wiadomo��:
�Pisz� nam ze Lwowa, �e bogaty kupiec tamtejszy, ze znamienitej i staro�ytnej familii
ormia�skiej Orbek�w pochodz�cy, Rajca i Sekretarz J.K.M. pan Piotr Orbeka, zmar� dnia 5 maja,
po kr�tkiej chorobie, maj�c lat wieku 65, Maj�tno�ci swe w kapita�ach gotowych, sumach na
dobrach zahipotekowanych, r�nych kosztowno�ciach we Lwowie przy ulicy Sykstuskiej, jako te�
w Warszawie na Podwalu, nie maj�c bli�szej rodziny przekaza� wszystkie testamentem synowcowi
swemu w okolicach Siedlec mieszkaj�cemu w dobrach dziedzicznych Krzywosielce. Pan Walenty
Orbeka, spadkobierca nieboszczyka, znanym by� i u nas w Warszawie przed kilkunastu laty, jako
jedna z ozd�b salon�w stolicy i cz�owiek nauki mi�uj�cy, dla kt�rych swobodniejszego uprawiania
ca�kiem si� w wiejskim ustroniu od niejakiego czasu zakopa�".
Korespondencja ta by�a przykr� panu Walentemu, przekonywa�a go bowiem, �e ca�y kraj ju�
ma na niego zwr�cone oczy, �e mu naprowadzi natr�t�w bez miary i �e jego dni samotne
bezpowrotnie si� sko�czy�y.
Jako� nie dalej jak z po�udnia tego� samego dnia landara podkomorzego Bukowieckiego ju�
si� zatoczy�a przed ganek krzywosielecki, a oty�y s�siad, wydobyty z niej z pomoc� bratanka i s�ugi,
wpad� z g�o�nym, gotowym powinszowaniem do skromnego domku, wo�aj�c:
� A niech�e tego szcz�liwego cz�owieka u�ciskam... a witaj�e nam, krezusie nasz! Niech�e
przypatrz� si�, jakie to na waszeci uczyni�o wra�enie, bo mnie � szelma jestem (by�o to
przys�owie podkomorzego) podobna wiadomo�� nabawi�aby niezawodnie apopleksji.
Na panu Walentym pr�cz smutku i zak�opotania nic nie wida� by�o, podkomorzy te�,
spostrzeg�szy, i� do innego tonu nastroi� si� wypada�o, wysapawszy si� po wy�ciskaniu
gospodarza, spowa�nia� r�wnie i wzi�� si� do przywodzenia zda� o znikomo�ci rzeczy
�wiatowych...
Podkomorzy bowiem, acz ca�e �ycie p�dzi� w hucznym gronie licznej rodziny i przyjaci�,
roj�cych si� oko�o c�rek na wydaniu, dw�ch kuzynek maj�tnych bawi�cych w jego domu i
rezydentki jednej nadzwyczaj pi�knej, acz nieposa�nej � cho� ma�o czyta� i zdawa� si� nie mie�
wiele czasu do my�lenia, by� bardzo rozs�dny i praktyczny. Wiedzia� on, jak z kim pocz��, co
komu powiedzie�, jak si� do humoru zastosowa� i uj�� sobie cz�owieka.
- M�j mo�ci dobrodzieju - rzek� po chwili przerywanej rozmowy - wa�pan dobrodziej lepiej to
pewnie wiesz ode mnie, �e jak s� gratiae status (�aski stanu), tak s� i onera status (ci�ary stanu)....
Maj�tek znaczny wk�ada te� wielkie obowi�zki i publiczne, mo�ci dobrodzieju, i spo�eczne, to
darmo. Nie na to si� go ma, �eby si� lepiej jad�o i pi�o, a wy�ej g�ow� dar�o, lecz aby si� s�u�y�o
nim i krajowi, i braciom. Wi�c te� darmo, nie usiedzisz asindziej, szelma jestem, w
Krzywosielcach nad swymi ksi��kami, musisz sobie i k�ko pewne, ba, i towarzyszk� �ycia,
sociam vitae, dobra�, i...
Pan Walenty g�ow� spu�ci�. � Na to tylko odpowiem panu podkomorzemu � rzek� � i� mi
pono z nowymi obowi�zkami i nowym �yciem tak ju� dobrze i spokojnie nie b�dzie, jak mi tu
przez te lata w Krzywosielcach by�o.
Westchn��.
� A to darmo! � wp� �artobliwie doda� Bukowiecki � accipe onus pro peccatis (we�mij
ten ci�ar za grzechy). Ej, ej! szelma jestem, cieszy�by si� niejeden, gdyby na niego to brzemi�
spad�o!
Do niczego tak ludzie nie lgn� jak do szcz�cia, niech si� ono zjawi gdziekolwiek, lec� jak na
ognik; gdyby tak do niedoli, gdyby tak ze wsp�czuciem i pomoc�! Niestety...
Jeszcze podkomorzy nie wygada� si�, gdy trzask z bata, zajecha� pan �owczyc Wirczy�ski,
d�uga, chuda figura, �miej�ca si� zawsze i uchodz�ca za dowcipn�, ongi cz�onek palestry lubelskiej,
w s�siedztwie pospolicie zwany Wyg�.
Od progu pocz�� bi� pok�ony i sypa� powinszowania zabawne. Mimo woli podkomorzy
zobaczywszy go ramionami jako� ruszy�, nie lubili si� bowiem, i rzek� w duchu: - Jest ju�, jak na
lep... - a �owczy te� pomy�la�: - Ju� go tu przynios�o, s�dzi pewnie, �e go dla kt�rej c�runi
schwyci...
- To tylko jedno asindziejowi powiem - odezwa� si� �owczy - �e nie �lepa fatalitas, jak
mniemali poganie, rz�dzi �wiatem, ale rozumna Opatrzno��, i �e quid-quid fit, staje si� zas�u�enie.
Nie mog�a fortuna lepiej pa�� jak na naszego Sokratesa krzywosieleckiego. Zatem, gaudeamus i Te
Deum laudamus.
Nie doko�czy� jeszcze, bo mu si� na daleko d�u�sz� peror� zbiera�o, gdy cichute�ko wsun�� si�
s�dzia Dosta�owicz, cz�ek ma�om�wny, ��ty, zazdrosny, podejrzliwy. Obesz�o go to tak�e, i�
znalaz� ju� podkomorzego i �owczego, bo ka�dy, acz sam jecha�, brzydzi� si� innymi dworakami z�ota,
wszak�e pokrywszy w sobie to wra�enie u�cisn�� r�k� gospodarza z wielkim uczuciem i zdoby� si�
na kilka s��w powinszowania.
Z s�dzi� Dosta�owiczem przyby� nawet ksi�dz Porfiry, kt�ry u niego go�ci�, aby panu
Walentemu z�o�y� �yczenia, a mo�e data occasione (przy podanej zr�czno�ci) i konwent
przypomnie�.
Biedny ksi�yna winszuj�c rumieni� si� sam, �e nale�a� do tego grona ludzi, co z�otemu
cielcowi przyszli bi� pok�ony. Najprzykrzejszego wra�enia doznawa� pan Walenty, czu� on w
duszy, �e te grzeczno�ci, te pochlebstwa i czu�o�ci nie dla niego by�y, ale czci� si�y, kt�r� posiad�,
pot�gi tej grosza, tak niez�amanej i strasznej w r�kach z�ych i s�abych ludzi. Przera�a�o go to dla
samego siebie, co chwila bowiem ja�niej postrzega�, jak ci�ko mu b�dzie zadaniu �ycia podo�a�.
W takim dniu ju� dla samego obyczaju krajowego na sucho si� obej�� nie mog�o, cho� pan
Walenty nie cierpia� pijatyk i cz�stowania. Musia� wszak�e kaza� poda� par� butelek starego
w�grzyna i par� flasz nie mniej starego miodu.
Wiecz�r by� cudny, majowy, go�cie zasiedli w ganku, czas schodzi� szybko na gaw�dzie
o�ywionej, byliby mo�e przyd�u�ej zabawili, gdyby w ko�cu milcz�ce usposobienie gospodarza
nie zniewoli�o ich do odjazdu. Czuli, ile ten cz�owiek mia� do my�lenia, mo�e do walczenia z sob�,
dyskrecja kaza�a poszanowa� ten powa�ny smutek, acz dla pospolitych ludzi niezrozumia�y. -
Podkomorzy, zaprosiwszy wszystkich na gospodarski obiadek pozajutro, ruszy� si� pierwszy, za
nim inni, i cho� pan Walenty zaprasza� go�cinnie na wieczerz�, nikt nie pozosta�.
Po wyje�dzie go�ci zm�czony Orbeka wyszed� na ganek ku ogrodowi ze swoim poczciwym
Neronem.
Turkot bryczek nikn�� w oddali, cisza wiosennej nocy, stara znajoma, otacza�a go znowu.
Przed nim oblany
�wiat�em srebrzystym ksi�yca rozci�ga� si� �w ogr�d stary, szumi�cy niezrozumia��
modlitw�, po kt�rym �at tyle, dni tyle, wieczor�w tyle samotnych przechodzi�, nie domy�laj�c si�
nawet, by go co kiedy z tego zielonego k�ta wyrwa� zn�w na �wiat mia�o.
Teraz wi�cej ni� kiedykolwiek czu� on warto�� tych dni up�ynionych, tej swobody nie
zak��conej niczym, tej z�otej t�sknoty pustelniczej, na kt�rej skrzyd�ach dusza leci ponad �wiaty!
Ze �zami na oczach prawie, powolnym krokiem zszed� do swojego ogrodu. Tu wszystko do�
znajomym jakim�, zrozumia�ym m�wi�o g�osem; i �piew s�owika, i drzew szumy, dalekie
szemranie wody obracaj�cej m�yn, i piosenki pastusze, i klekotanie bocian�w uk�adaj�cych si� do
snu zlewa�y si� w jakie� istne oratorium ziemi pe�ne mistycznych d�wi�k�w. Tu i jego dusza
umia�a si� zla� i po��czy� z ch�rem powszechnym stworzenia do zgodnej pie�ni ku Bogu i
niebiosom. Wiele� to niezabytych chwil ci�kich tu przeby�, uko�ysany t� harmoni� powszechn�
do spokoju, jakiego �wiat da� nie mo�e?!
Pami�ta� on te godziny walki, gdy mu niepos�uszna dusza, wspomnieniami oszala�a, rwa�a si� z
gniazda w �wiat znowu, gdy wszystko, czym �ycie mami, widmami jasnymi przesuwa�o si� przed
nim, wabi�c ku sobie... gdy zn�kany, zbola�y, opada� na si�ach i zostawa� wros�y do tego k�tka
ziemi, kt�ry mu tylko szare dni ciszy mia� do dania.
A teraz, gdy wrota na o�cie� sta�y otworem do wyj�cia, droga z�otog�owy us�ana, jak straszno
przest�pi� by�o ten pr�g wy��obiony w dniach duma�, poza kt�rym wrza� b�j ze �wiatem, z sob�,
z lud�mi, nami�tno�ciami, fa�szem, lekkomy�lno�ci�.
Pan Walenty raz ju� przebieg� by� po �arz�cych w�glach innego �ywota; m�ody, pe�en ufno�ci,
a raczej niedo�wiadczenia, na dnie tych zachwyt�w m�odzie�czych znalaz� on gorzkie m�ty
zawod�w. Serce ludzkie, ten drogi kamie� tak jasny, roztopi�o si� w jego d�oni jak lodu kawa�ek na
troch� wody m�tnej, w kt�r� gorzka jego �za sp�yn�a.
Spr�bowa� on �wiata, ale si� nie zu�y�, w piersi zosta�y mu posypane popio�ami pragnienia
gor�ce, czu� si� niepewnym, s�abym, wiedzia� z pewno�ci� prawie, �e g�owa mu si� zawr�ci, �e
b�dzie nieszcz�liwym.
Ale �ycie, ach, to �ycie, nawet w bole�ciach ma urok�w tyle!
I rumieni� si� sam przed sob� biedny Orbeka, widz�c, �e tym wiatrem, co go na fale popycha,
by�a gar�� z�ota szyderczo przez los na� rzucona.
By�o co� szata�skiego w tej pr�bie, na jak� zosta� wystawiony, szcz�liwy, spokojny lub
uspokojony przynajmniej, odr�twia�y, zastyg�y... czu� si� porwanym si�� fataln� z tego portu na
morze.
Kilka razy powt�rzy� sobie: � Dlaczego� bym nie mia� si� wyrzec wszystkiego i tak, jak
jestem, pozosta�?
Ale s�abo�� ludzka jest najstraszniejsz� z sofistek; ona mu odpowiedzia�a:
- Dlaczego�, je�li ci to z�oto ci�y, nie masz go u�y�
i rozporz�dzi� nim lepiej, ni�by potrafili inni? Rozrzu� je, rozdaj, rozszafuj rozumnie.
�udzi� si� biedny.
W�r�d tych my�li up�ywa� p�ny wiecz�r, noc ju� by�a; ogr�d oblany ros�, w kt�rej per�ach
gdzieniegdzie ksi�yc po�yskiwa�, pe�en woni, cienia i �piew�w ptasz�cych, zdawa� mu si� rajem,
z kt�rego mia� by� wygnanym.
Przypomnia� sobie przechadzki swe, marzenia i muzyk�, i malarstwo, i ksi��ki.
- A to s� jedyne przyjemno�ci �ycia - rzek� - po kt�rych nie ma przesytu, nie zostaj� m�ty,
wiecznie si� pije i pragnie, a dusza wychodzi czyst�, coraz przejrzy-
stsz�, coraz silniejsz�, jakby przysposobion� do lepszego �wiata.
Zerwa� ga��� bzu, kt�ra go obla�a ch�odnymi �zy nocy i deszczem zwi�d�ych kwiatuszk�w, i
powl�k� si� do swojego klawikordu. Le�a�a na nim ulubiona sonata Beetho-vena, jedna z tych jego
ostatnich, natchnionych walk� niewys�owion� uczu� i my�li w chaotycznym boju, bole�ci�
rzucaj�cych si� ku Bogu. By�o w niej ca�e �ycie cz�owieka. Allegro jego m�odo�ci, �wie�e i wonne,
largo rozkochane, menuet uczty i wesela, potem, jakby na szyderstwo, urywek pogrzebowego
marsza i fina� pe�en marze� i t�sknot staro�ci, cho� pe�en jeszcze niedogorza�ego �ycia.
Dla Orbeki ta sonata by�a niemal w�asn� jego histori�, wy�piewan� mu ja�niej, ni� on sam
wypowiedzie� j� umia�, usiad� i palce same pobieg�y po klawiszach z t� niewys�owion� energi�,
jak� ma cz�owiek tylko w wybranych chwilach �ycia, czuj�c si� spot�gowanym, jakby czym�
wy�szym nad siebie, czym� od siebie samego lepszym.
A gdy sko�czy� gra�, postrzeg� si� dopiero, �e po rozpalonej jego twarzy strumieniem p�yn�y
�zy gor�ce, �zy, jakich dawno nie roni�. Zlewa� on nimi t� drog�, kt�r� mia� przechodzi�, kt�ra
ci�gn�a go, a by�a dla� straszn�, kusi�a go i przera�a�a, wabi�a i odstrasza�a zarazem.
Ale ju� stary cz�owiek wczorajszy ust�powa� z jego piersi nowemu nieznajomemu! O! bo
upokarzaj�co s�abym jest cz�owiek, nawet gdy zna t� n�dz� swoj�; zewn�trzne wp�ywy jak
taranem rozbijaj� kruchy mur jego przekona�, wali si�, co broni�- mia�o, p�acze si� nad ruin� i
ust�puje zwyci�zcy.
Z przera�eniem postrzeg� pan Walenty sam zmian�, jaka w nim zasz�a; nie by� sob�, czuj�c
jeszcze, �e nim by� przesta�, Marzy�, pragn��, upojonym by� i nie ow�adn�� wol� swoj�.
Te mary wszystkie, kt�re dawniej nie �mia�y progu przest�pi� i nik�y przed jego zimn� twarz�,
teraz o�mielone, uzuchwalone, szyderskie, siada�y mu na piersiach i g�owie, naigrawa�y si�
sp�tanemu, wk�ada�y na� wi�zy i wlok�y.
Marzy�, a marzenie zabija, truje i poi. Na pr�no usi�owa� odp�dzi� widma, nie mia� w sobie tej
si�y wczorajszej, kt�ra go przeciw nim zbroi�a.
Wsta� z za�amanymi d�o�mi od klawikordu, blady, rozgor�czkowany.
� Sta�o si� � rzek� w sobie � a wi�c nowa �ycia pr�ba, pr�ba bez wiary, bez jutra, bez
mi�o�ci; stypa ostatnia, pogrzeb spokoju i ciszy rozmodlonej. Poch�onie burza?... poch�onie.
C� �e jedno wi�cej zginie piasku ziarno utopione w morzu?
A z ganku od ogrodu �piewa�y mu s�owiki w bzach pie�� po�egnaln� i wiatr oblewa� go woni�
wiosenn� las�w, a ksi�yc odziewa� krajobraz jakby srebrnym ca�unem.
Podkomorzy Bukowiecki, je�li chcia� wyst�pi�, to - szelma jestem - potrafi�. Bawiono si� tam
cz�sto, bo m�odych dziewcz�t dw�r by� pe�en, tote� zabawa, go�cie, uczta, tany, kuligi, �wi�teczne
skrzypki, imieniny, urodziny, aniwersarze, maj�wki, ob�ynki, obsiewki nigdzie tak nie bywa�y
�wietne, tak weso�e i udatne jak tutaj. Dw�r mia� ju� t� tradycj� weso�ej gospody, �e si� w nim nikt
nie zl�k� ani przed obiadem przybywaj�cych niespodzianie dziesi�ciu os�b, ani naje�d�aj�cego
kuligu. Sama jejmo��, podkomorzy, panny umia�y tak urz�dzi� wszystko, �e si� nigdy nie
postrzeg�o najmniejszego zak�opotania.
A gdy ju� si� miano czas na przyj�cie przygotowa�, to wyst�piono, co si� zowie. Podkomorzy
mia� swoich dostarczycieli, ryby w koszach, zwierzyn� pewn�, przysmak�w-zapasy, a nawet
muzyk� na zawo�anie.
Kapela to by�a nie wykwintna: pierwszy skrzypek, na jedno oko �lepy �ydek, ale artysta, cho�by
go do Warszawy pos�a�, toby si� nie powstydzi�, klarnecist�w dw�ch, r�wnie� starozakonnych, z
tych jeden fenomenalny, basetla huczna i nami�tna � w dodatku b�benek. Wi�cej trudno na wsi
wymaga�. Mieli to do siebie wirtuozi, �e cz�sto po osiemna�cie godzin graj�c z rz�du, spali
wszyscy, a dlatego swoje robili, ot tak ju� mechanicznie, z na�ogu. Tylko pierwszy skrzypek nie
sypia�, ale za to pijany by� zawsze, co mu ognia dodawa�o. Nikt tak mazura nie potrafi� zagra� jak
on, same nogi si� rwa�y, podagry�ci wybrykiwali, jakby skrzypce by�y owymi � co to wiecie �
zaczarowanymi.
Aronka te� cz�sto m�odzie� ca�owa�a w entuzjazmach, i kocha�y go panny, mimo �e jednego
oka mu brak�o i nie�adnie mia� je zasuni�te w�osami i jarmu�k�.
Po naradzie z podkomorzyn�, kt�ra ani tusz�, ani humorem nie ust�powa�a m�owi, naradzie
tak tajemnej, �e �adna z panien nawet przez dziurk� od klucza nic pods�ucha� nie mog�a, bo
rozmowa toczy�a si� po cichute�ku - obiad, na kt�ry zaproszonym zosta� Orbeka, postanowiono
uczyni� bardzo wystawnym.
Matka t� tylko uwag� zrobi�a mimochodem c�rkom, �e mog�yby na ten dzie� wzi��� liliowe z
r�owym sukienki, �wie�o sprowadzone z Warszawy. Panny r�nie to sobie t�umaczy�y i uwa�a�y
za znak wielkich, wielkich jakich� zamys��w.
Po szczupaka, kt�rego w koszu zabrak�o, pos�ano umy�lnie biedk� do Kodnia, sk�d i mi�so
�wie�e przyjecha� mia�o. Przygotowania by�y takich rozmiar�w jak na imie niny, kielich nawet
zwany Philosophorum, z powodu, �e na nim Sokrates, Plato i Arystoteles byli wykonterfektowani,
dobyty zosta� z pude�ka safianowego, w kt�rym zwykle spoczywa�.
Wszystko si� jako� nadspodziewanie sk�ada�o. �ajzo- rek arendarz o niczym szcz�liwie na t� uczt�
nie wiedz�c przywi�z� ogromnego w�gorza, na kt�rego widok dusza gosposi si� rozradowa�a,
postanowi�a go da� z rodzenkami i sosem podpalanym, a kucharz przyrz�dza� w ten spos�b
delicjonalnie. Oko�o po�udnia w wigili�, znowu nad wszelkie spodziewanie, przywi�z� le�niczy
sapie�y�ski, kt�remu pozwalano kosi� ��k� na granicy, ogromnego rogacza. Comber i piecze� z
ro�na ze �mietan�, drugi p�misek przewyborny, gospodyni chodzi�a pod�piewuj�c. Ju� mniej si�
troszczono o szczupaka, kt�ry mia� by� wedle programu dany z szafranem, ale cho�by go i
zabrak�o, mo�na si� by�o obej�� bez niego. S�owem jednym sposobi�o si� do wieczora wszystko
jak z p�atka, gwiazdy pomy�lne �wieci�y tej s�siedzkiej uczcie wyra�nie. Ale cz�sto los sobie tak
drwi, m�wi�c po prostu, z cz�owieka, dopu�ci go prawie do �r�d�a spragnionego, a dopiero za
ko�nierz uchwyci i � wara!
Podkomorzy siedzia� w ganku po obiedzie i pod�piewywa�, pakami b�bni�c po stoliczku, na
kt�rym kaw� mu poda� miano, t� kaw� wiejsk� z ko�uszkiem prawdziwym, do migda�ami
lukrowanych suchark�w, kaw� nasz�, jakiej nikt nigdy nie pi� za granic�.
Wtem tuman py�u zwr�ci� jego uwag�. Na wsi w d�ugie dni samotne tuman py�u na grobli z
daleka ujrzany stanowi zagadk�, nad kt�rej rozwi�zaniem czasem ca�y dw�r domy�lno�� sw�
wysila. Wychodz� wszyscy na ganek, pan, pani, dzieci, s�udzy, czelad� z folwarku, ch�opcy ze
stajni, ka�dy przypatruje si�, domy�la i usi�uje odgadn��; py� si� przybli�a, wida� konie, potem
pow�z, ale cz�sto bywa to tylko zwodnicze owiec stado...
Tym razem podkomorzy by� sam; wsta�, r�k� przy�o�y� do czo�a, oczy zmru�y� i zawo�a�: -
Szelma jestem, go�cie! Ale go�cie! - doda� po chwili. I zawo�a� jejmo�ci.
Jejmo�� wysz�a, popatrzy�a i uderzy�a w r�czki pulchne. - Pow�z, ��ty nawet, ale kt� to mo�e
by�? Wnet i ca�y dom by� w ruchu, tymczasem zbli�a�a si� ta zagadka coraz bardziej, pokaza�a si�
karetka bombiasta, ��ta, konie pocztowe, t�umok�w przed, za i na powozie co niemiara.
� Szelma jestem, baby! � zawo�a� niegrzecznie podkomorzy � bo rupieci wiele, ale kto?
Pocz�to odgadywa�, na pr�no; w istocie trudno si� by�o tego go�cia domy�le�, kt�ry
przybywa� za w�gorzem i rogaczem, ale daleko mniej od nich po��dany.
W ka�dej rodzinie s� krewni mniej wi�cej dalecy, pogubieni po �wiecie, cz�sto tacy, kt�rych
nie bardzo by si� odszukiwa� chcia�o.
Jedn� z takich kuzynek by�a siostrzenica samej pani, s�awna z wdzi�k�w i zalotno�ci, niegdy�
panna Palmira z Wyho�owicz�w baronowa von Zughau, potem podczaszyna brac�awska
Sieroci�ska, dzi� podw�jna rozw�dka, niewiasta wielk� rol� graj�ca na warszawskim bruku. By�a
to istota, jak utrzymywano, czaruj�ca, ale nad wszelki wyraz p�ocha i zalotna; mi�osnych jej intryg
nikt zliczy� nie umia�, si�ga�y one wszystkich kraju prowincyj, zagranicy i przer�nych sfer
spo�ecznych. Kocha�o si� w niej wojsko, duchowie�stwo, dygnitarze, starzy, m�odzi, panowie,
poeci, arty�ci, bankierowie. Pani Palmira (pospoliciej zwana Mir�), mimo doznanych tylu przyg�d,
kt�re w szesnastym roku �ycia rozpocz�y si�, nie mia�a. nad lat dwadzie�cia i pi��, by�a w kwiecie
m�odo�ci, wdzi�k�w, w rozkwicie dowcipu i umiej�tno�ci ba�amucenia, kt�r� podnios�a do tak
wysokiego stopnia, i� sz�a o zak�ady, �e ka�demu, komu zechce, zawr�ci g�ow�. Bawi�o j� to
niezmiernie, gdy przywiod�a m�czyzn� do sza�u i zapami�tania, a prawd� rzek�szy, to tylko jedno
mo�e stanowi�o ca�y �ycia jej cel i interes.
Rozw�dka, swobodna, dosy� maj�tna, przynajmniej tak z �ycia jej s�dzi� si� godzi�o, trawi�a
�ywot w spo- s�b najdziwaczniejszy, widywano j� z kolei to u w�d, to w stolicy, to na wsi, to
najdalsze przedsi�bior�c� podr�e, a wsz�dzie, gdziekolwiek zjawi�a si�, ci�gn�� za ni� szereg
wielbicieli. Bez tych obej�� si� nie mog�a, gdy armia ta j� opu�ci�a, natychmiast rekrutowa�a sobie
now�, a przychodzi�o jej to z najwi�ksz� �atwo�ci�. Zreszt� r�wnie �atwo potem pozbywa�a
si� �miechem i oboj�tno�ci� lub szyderstwem natr�t�w.
Mira by�a male�kiego wzrostu (cho� na wysokich korkach nosi�a trzewiczki), nader zr�czna,
okr�gluchna, bia�a i r�owa jak cukierek; w�osy blond, jasne nieco, na czerwon� barw� zarywaj�ce,
twarzyczka dziecinna, okr�g�a, z do�kami od u�miech�w, z�bki jak pere�ki, r�cz-,ki jak u dzieciny,
n�ka do �mieszno�ci malutka. Ale to rysopis paszportowy, kt�ry nic jeszcze nie m�wi; nie daj� si�
opisa� oczki jej, figlarne wejrzenie, to t�skne i �zawe, to u�miechni�te i puste, zmienny wyraz lica,
po kt�rym jak w dniu wiosennym miga�y chmury i pogody, przelatywa�y �zy i u�miechy, gro�by
i obietnice. Nic na �wiecie ruchawszego nad t� twarz widzie� nie by�o mo�na, cz�sto, gdy spu�ci�a
g��wk� smutna, w chwili podnosi�a j� ju� jakby czarodziejsko zmienion� na roztrzepan�. �miech i
p�acz w jej duszy zdawa�y si� trzyma� za r�ce. Czasem z�a by�a jak szatanik, niekiedy jak anio�
dobra i �agodna, �zawa, lito�ciwa.
Fantazja rz�dzi�a jej sercem i �yciem, gdy czego zapragn�a, gotow� by�a na najwi�ksze ofiary
dla dosi�gni�cia celu, a w chwil� potem �zami okupiony skarb rzuca�a na drodze i depta�a n�kami.
Tak post�powa�a z uczuciami, lud�mi, ze wszystkim, co si� w jej r�czki bia�e dosta�o.
Z wadami tymi, niestety! Mira by�a zachwycaj�c�, mo�na si� by�o do niej przywi�za�, oszale�
dla niej i umrze�, m�wiono te� o kilku, co �yciem przyp�acili mi�o��, ale ona wzdycha�a tylko nad
ich losem, wcale si� nie my�l�c odmieni� ni poprawi�. Zdaje si� te�, i�by to by�o i za p�no, i na
pr�no.
Pani podkomorzyna od bardzo ju� dawna nie widzia�a kuzynki, a nie �yczy�a sobie wcale jej
odwiedzin, bo nagania�a g�o�no post�powanie i nie chcia�a c�rkom da� z�ego przyk�adu, kt�ry tak
jest zara�liwy. Dwa rozwody i kilkana�cie intryg czyni�y j� dla wiejskich prostaczk�w � kobiet�
przera�aj�c�. Mo�na wi�c sobie wystawi� zdumienie, nieukontentowanie, zak�opotanie
gospodarstwa, gdy Mira, wyskoczywszy z powozu jak ptaszek, ze �miechem i �zami, przypomnia�a
si� im nagle.
Pa�stwo podkomorstwo stali oboje w niemym os�upieniu, on sam szczeg�lniej ze wzgl�du na
obiad jutrzejszy, zaproszonych go�ci i Orbek� by� zafrasowany.
Pi�kna pani �atwo dostrzeg�a po twarzach, i� j� tu nie z wielk� rado�ci� witano, ale to by�o dla
niej zadanie do przezwyci�enia, nic wi�cej. Ona tak umia�a sobie zyskiwa� serca, i� nie zw�tpi�a
na chwil�, �e najdalej do wieczora wszystkich zba�amuci i g�owy im pozawraca.
Szczebiocz�c, podskakuj�c, rozczulaj�c si� wspomnieniami rodzinnymi, Mira przylgn�a
naprz�d do podkomorzego i w p� godziny go udobrucha�a, potem nieznacznie zwr�ci�a si� do
jejmo�ci, kt�r� pochwyci�a za serce p�acz�c nad wspomnieniem matki, babki i familii. Na ostatek
pochwyci�a panny i pobieg�a � nimi trzpiocz�c si� do ogrodu, jak dziecko spragnione prostej
wiejskiej rozrywki.
Gdy odesz�a, podkomorstwo d�ugo siedzieli naprzeciw siebie milcz�cy.
- Szelma jestem - rzek� wreszcie podkomorzy wzdychaj�c - musieli tam to biedne kobiecisko
ogada� nies�usznie, ona mi si� bardzo wydaje mi�� i serdeczn�.
- W�a�nie �em to� samo powiedzie� chcia�a - odezwa�a si� podkomorzyna - nie mo�e by�, �eby
nasza Mirka tak� by�a, jak j� nam z�e j�zyki obmalowa�y. � A powiadam asindzce, moja panno �
doda� podkomorzy � �e jest taka �liczna i taka przylepka.
� Mo�e tam g��wka roztrzepana troch� � westchn�a jejmo�� � ale serce najlepsze.
Uwa�a�e� jegomo��, jak jej �zy p�yn�y na wspomnienie babki, domu.
� Ale, bo to szelma jestem � rzek� podkomorzy � ten �wiat, ten �wiat, potwarca, a ludzie na
nim... C� dziwnego, �e si� niedo�wiadczonej kobiecinie mog�a noga o�lizn��.
� Niech to tam B�g s�dzi! � doda�a pani.
� Ale nam, moja dobrodziejko, spad�a jak z deszczem na jutrzejszy obiadek, i prawdziwie nie
wiem � ciszej dorzuci� podkomorzy � czy w por�, czy nie ze wszystkim. Bo jakkolwiek mi�a, ale
trzpiot kobiecina, roztrzepanica, dziecinna, a Orbeka, kt�rego fetujemy, sensat, cz�ek surowy, to go
b�dzie razi�o.
� Czy� ona tam b�dzie z wami siedzie� � odezwa�a si� podkomorzyna � j� dziewcz�ta
wezm�, bo ona, jak widzisz, dziecinna jeszcze i bawi� si� lubi. Nie b�dzie mu si� przecie
naprzykrza�.
- Tak bym to i ja miarkowa�! - zako�czy� podkomorzy - a tymczasem, szelma jestem, jak ona,
panny nasze i kuzynki, i rezydentka si�d� do sto�u, to b�dzie wianek pi�kno�ci, �e go nie�atwo
gdzie indziej zoba-
czy�. Tylko mi dziewcz�ta do twarzy postr�j, a skromnie - moja jejmo�� - kto tam wie, co by�
mo�e!
- To, m�j jegomo��, pr�no ju� sobie i roisz, nasze dziewcz�ta �adne, �wie�e, m�ode, ale to
tch�rzliwe trusie. a jak obok nich i Izabelka, i Emilka wyst�pi�.
- No, no! jejmo�� swoje - przerwa� podkomorzy - albo ja to si� napieram czy projektuj�, trzeba
wszak�e zawsze konika na targ wyprowadzi�, a kupi�, to dobrze, a nie, drugie dobrze.
Podkomorzyna nieznacznie ramionami ruszy�a pos�yszawszy ju� jak ob�ok bia�y sun�ce
dziewcz�ta z Mir�
na przedzie, kt�ra si� zarumieniona, zm�czona rzuci�a na krzes�o.
� A c� to za �liczny ogr�d! co za rozkoszne powietrze, jaka mi�a okolica! jaka wiosna
cudowna! � wo�a�a � tu chcia�oby si� �y� i umiera� gdzie� w lesie, w chatce! (Chatka i las, une
chaumi?re et son coeur, by�y w�wczas w modzie. Maria Antonina budowa�a cha�upki w Trianon, a
u nas nie by�o pa�acu bez dzikiej promenady i chaty s�om� pokrytej, a zwierciad�ami wewn�trz
przystrojonej).
Wie ciocia � doda�a � ja tak dawno ju� nie by�am na wsi, �e mi si� teraz zdaje, jak gdybym
do moich lat dziecinnych, po bolesnych snach, wr�ci�a. �ycie przesz�e wydaje mi si� zmor�,
marzeniem, u�ud�, tak mi tu dobrze! tak mi tu na sercu pogodnie. Doprawdy, zamieszkam na wsi.
Podkomorzy si� u�miechn��.
� A gdzie� by� tu asindzka tych wszystkich fiok�w i cacek dosta�a, do kt�rych przywyk�a�?
� Zrzuci�abym suknie, cacka, ubra�abym si� w prost� p��cienkow�, w s�omiany pasterski
kapelusik.
- Tak! tak, tylko kijek w r�k� i baranka na r�owej wst��eczce, a podobna by� by�a do tych
pasterek, co je na wachlarzach maluj� - roz�mia�a si� podkomorzyna.
A tymczasem z niebieskich ocz�w Miry fantazja, wspomnienie (mo�e katar podr�y)
wycisn�� �z�, kt�ra pop�yn�a po twarzyczce, szybko otarta i wnet osuszona u�miechem.
Podkomorstwo jednak widzieli t� per��, spojrzeli po sobie i oboje powiedzieli w duszy:
- Biedna to kobiecina.
T� �z� do reszty ich zdoby�a.
C� dopiero, gdy przy wieczerzy unosi� si� zacz�a nad ka�d� potraw� (na co gospodyni by�a
niezmiernie czu��, gdy ka�dy p�misek wywo�ywa� w niej nowe zachwyty, a po wieczerzy sama
zaproponowa�a gry nie-
winne i posz�a jak dzieci� szale� z pannami, w pier�cionka, cztery k�ty i ciuciubabk�.
Gdy si� rozchodzili spa�, Mira ju� zawojowa�a wszystkich bez wyj�tku, a� do s�ug i czeladzi,
dla ka�dego maj�c u�mieszek, grzeczne s��wko, podarek, pochlebstwo, wejrzenie.
� Czarownica, szelma jestem � rzek� podkomorzy bior�c pantofle � takiej kobiety, jak �yj�,
nie widzia�em. Dziwi� �e si� tu, i� g�owy pozawraca�a. Vade retro! Satanas.
Ka�dy si� �atwo domy�li, �e od razu poprzyja�niwszy si� z pannami, Mira, kt�ra je zaprosi�a
do swojego pokoju pod pozorem pokazania jakich� stroj�w, skorzysta�a z tej chwili, aby si� ze
�wiatem nowym, otaczaj�cym j�, obezna�. Wydoby�a z kufr�w, czym panienki zaj�� i zabawi�
mog�a, nakarmi�a konfiturami, kt�rych si� ca�e pud�o znalaz�o, zachwyci�a dowcipem i
uprzejmo�ci�, a zarazem dowiedzia�a si� od nich powoli wszystkiego, czego potrzebowa�a, historii
jutrzejszego obiadu, pana Orbeki, spad�ej na niego sukcesji, itd.
Bardzo nieznacznie, �miej�c si� i szydz�c, wybada�a panienki o panu Walentym,
wyci�gn�wszy z nich co tylko o nim wiedzia�y. Nie zdawa�a si� do tego zbytniej przywi�zywa�
wagi, owszem �artowa�a sobie z dzikiego anachorety, z psa przyjaciela, ze starego Ja�ka, z
nocnych gor�czek jego przy klawikorcie (kt�re wszystkim by�y znane). Jednak�e najmniejsza z
tych drobnostek nie usz�a jej ucha.
Gdy oko�o p�nocy panny rozbawione, wynosz�c stosami prezenta kuzynki, wysz�y od niej
skacz�c i �piewaj�c, pi�kna Mira znu�ona, z�amana, bezsilna rzuci�a si� na ��ko, zamkn�a oczy i
kaza�a s�u��cej si� rozbiera�, nie mog�c ju� ruszy� ani r�k�, ani nog�.
A gdy s�u��ca odesz�a, �zy si� potoczy�y z pi�knych oczek na poduszk�, serce si� jej �cisn�o
jako�, odegraw-
szy t� rol� pokornej kuzynki, zalecaj�cej si� krewnym, rol�, do kt�rej wcale nie by�a przywyk�a.
Ona, rozpieszczone dzieci�, obsypywane ho�dy, obwiane kadzid�ami, teraz � zmuszon� by�a
korzy� si�, �asi�, aby przejedna� i uprosi� pob�a�anie.
Ale �ezki te nie la�y si� d�ugo, wpr�dce osuszy�y je: nadzieja, marzenia, projekta, a przy tym
potrzeba by�o nie wyp�akiwa� oczek, aby je mie� jasne i weso�e na jutro.
Dzie� ten uroczysty nadszed� wreszcie, a u pa�stwa podkomorstwa, jakkolwiek przyjmowanie
go�ci by�o rzecz� bardzo zwyczajn�, od rana niezmierny by� ruch w domu. Przyczynia�o si� do
tego po trosz� i przybycie pi�knej Miry, dla kt�rej te� wyst�pi� nieco wypad�o.
Sama jejmo��, najm�odsza z panien wydelegowana do departamentu kuchennego, rezydentka,
kt�ra rz�dzi�a