1653

Szczegóły
Tytuł 1653
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1653 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1653 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1653 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Cie� Endera" Autor: Card Orson Scott Tytu� orygina�u Ender's Shadow Prze�o�y�a Danuta G�rska Pr�szy�ski i S-ka Warszwa 2000 ISBN 83-7255-670-9 Dla Dicka i Haze Brown w ich domu nikt nie jest g�odny i w ich sercach nikt nie jest obcy Strona g��wna Indeks Card Orson Scott - Cie� Endera - Wst�p Wst�p Ta ksi��ka, �ci�le bior�c, nie jest sequelem, poniewa� zaczyna si� mniej wi�cej wtedy, kiedy zaczyna si� „Gra Endera", i r�wnie� ko�czy prawie w tym samym miejscu. W gruncie rzeczy to inna wersja tej samej historii, z wieloma wsp�lnymi postaciami i t�em, tylko opowiedziana z perspektywy innego bohatera. Trudno znale�� dla niej nazw�. Powie�� symetryczna? Powie�� r�wnoleg�a? Albo „paralaksa", je�li mo�na zastosowa� ten naukowy termin do literatury. W idealnej sytuacji ta ksi��ka nie powinna zawie�� zar�wno czytelnik�w, kt�rzy nigdy nie czytali „Gry Endera", jak i tych, kt�rzy czytali j� kilkakrotnie. Poniewa� to nie jest sequel, nie trzeba zna� �adnych szczeg��w z „Gry Endera", kt�rych tutaj nie ma. A je�li osi�gn��em m�j literacki cel, te dwie ksi��ki dope�niaj� si� i wzbogacaj� wzajemnie. Niewa�ne, kt�r� przeczytacie jako pierwsz�, druga powinna obroni� si� dzi�ki w�asnym zaletom. Przez wiele lat patrzy�em z wdzi�czno�ci�, jak „Gra Endera" zdobywa popularno��, zw�aszcza w�r�d czytelnik�w w wieku szkolnym. Chocia� w zamierzeniu nigdy nie by�a ksi��k� m�odzie�ow�, trafi�a do wielu czytelnik�w w tym przedziale wiekowym, a tak�e do nauczycieli, kt�rzy wykorzystywali j� na lekcjach. Nigdy nie dziwi�o mnie, �e istniej�ce sequele - „M�wca umar�ych", „Ksenocyd" i „Dzieci umys�u" - nie przem�wi�y r�wnie silnie do m�odych czytelnik�w. Pow�d jest oczywisty: „Gra Endera" koncentruje si� na postaci dziecka, natomiast se�uele opowiadaj� o doros�ych; co chyba wa�niejsze, „Gra Endera" przynajmniej w pierwszej warstwie jest przygodow� powie�ci� akcji, podczas gdy sequele stanowi� zupe�nie inny rodzaj literatury, o powolniejszym tempie, bardziej kontemplacyjnej i skupionej na ideach, poruszaj�cej tematy nie tak bezpo�rednio wa�ne dla m�odego czytelnika. Ostatnio jednak przysz�o mi do g�owy, �e przepa�� trzech tysi�cy lat pomi�dzy „Gr� Endera" a jej sequelami pozostawia wiele miejsca na inne se�uele, �ci�lej zwi�zane z orygina�em. W�a�ciwie w pewnym sensie „Gra Endera" nie ma se�ueli, poniewa� pozosta�e trzy ksi��ki tworz� jedn� ci�g�� histori�, natomiast „Gra Endera" pozostaje oddzielna. Przez kr�tki czas na powa�nie rozwa�a�em pomys�, by otworzy� wszech�wiat „Gry Endera" dla innych pisarzy, posun��em si� nawet do tego, �e zaprosi�em pisarza, kt�rego utwory bardzo podziwiam, Neala Shustermana, do wsp�pracy ze mn� przy tworzeniu ksi��ek o towarzyszach Endera Wiggina w Szkole Walki. Z dyskusji na ten temat wy�oni� si� oczywisty pomys�, �e na pierwszy ogie� powinien p�j�� Groszek, dziecko-�o�nierz, kt�rego Ender potraktowa� tak, jak jego traktowali doro�li nauczyciele. A potem sta�o si� co� jeszcze. Im d�u�ej rozmawiali�my, tym bardziej robi�em si� zazdrosny, �e to Neal napisze t� ksi��k�, nie ja. Wreszcie za�wita�o mi, �e bynajmniej nie sko�czy�em z pisaniem o „dzieciach w kosmosie", jak sam cynicznie nazwa�em ten projekt, �e naprawd� mam wi�cej do powiedzenia, naprawd� nauczy�em si� czego� przez te lata od pierwszego wydania „Gry Endera" w 1985 roku. Tote�, nie trac�c nadziei na wsp�prac� z Nealem przy innej okazji, zr�cznie wycofa�em si� z propozycji. Wkr�tce odkry�em, �e opowiedzenie tej samej historii dwukrotnie, tylko inaczej, jest trudniejsze, ni� my�la�em. Przeszkadza� mi fakt, �e chocia� zmieni� si� punkt widzenia postaci, autor pozosta� ten sam, z tymi samymi podstawowymi przekonaniami. Pomaga� mi fakt, �e w mi�dzyczasie nauczy�em si� kilku rzeczy i mog�em podej�� do projektu od innej strony, z g��bszym zrozumieniem. Obie ksi��ki sp�odzi� ten sam, ale nie taki sam umys�; opieraj� si� na tych samych wspomnieniach dzieci�stwa, ale postrzeganych z odmiennej perspektywy. Dla czytelnika paralaks� tworzy Ender i Groszek, prze�ywaj�cy te same wydarzenia w pewnej odleg�o�ci od siebie. Dla pisarza paralaks� stworzy�o dwana�cie lat, podczas kt�rych moje starsze dzieci doros�y, a m�odsze przysz�y na �wiat, i sam �wiat zmieni� si� wok� mnie, i dowiedzia�em si� kilku nowych rzeczy o ludzkiej naturze i o sztuce. Teraz trzymasz, czytelniku, w r�kach t� ksi��k�. Wy��cznie od ciebie zale�y ocena, czy literacki eksperyment zako�czy� si� sukcesem. Dla mnie warto by�o zaczerpn�� ponownie z tej samej studni, poniewa� woda bardzo si� zmieni�a, mo�e nie w wino, ale przynajmniej nabra�a innego posmaku, wype�ni�a bowiem inne naczynie i mam nadziej�, �e spodoba wam si� tak samo lub nawet bardziej. Greensboro, P�nocna Karolina, stycze� 1999 Strona g��wna Indeks Card Orson Scott - Cie� Endera - Cz�� Pierwsza - 01 Ulicznik ULICZNIK Buch - My�li pan, �e kogo� pan znalaz�, wi�c m�j program idzie pod top�r? - Nie chodzi o tego dzieciaka, kt�rego znalaz� Graff. Chodzi o nisk� jako�� znalezisk siostry. - Wiemy, �e szans� by�y niewielkie. Ale dzieciaki, z kt�rymi pracuj�, naprawd� prowadz� wojn�, �eby tylko zosta� przy �yciu. - Dzieciaki siostry s� takie niedo�ywione, �e wykazuj� objawy degeneracji umys�owej, zanim jeszcze zacznie je siostra testowa�. Wi�kszo�� z nich nie wytworzy�a �adnych normalnych ludzkich wi�zi, s� takie zaburzone, �e nie mog� prze�y� jednego dnia, �eby czego� nie ukra��, nie zepsu� albo nie zniszczy�. - R�wnie� reprezentuj� mo�liwo�ci, jak wszystkie dzieci. - Taki sentymentalizm dyskredytuje ca�y siostry projekt w oczach M. F. Buch przez ca�y czas mia�a oczy otwarte. M�odsze dzieci r�wnie� powinny pe�ni� stra� i czasami okazywa�y si� ca�kiem spostrzegawcze, ale po prostu nie zauwa�a�y wszystkiego, co powinny zauwa�y�, a to oznacza�o, �e w kwestii zagro�enia Buch mo�e liczy� tylko na siebie. Istnia�y liczne zagro�enia, kt�rych nale�a�o wypatrywa�. Na przyk�ad gliny. Nie pojawiali si� cz�sto, ale kiedy ju� przyje�d�ali, chyba specjalnie im zale�a�o, �eby oczy�ci� ulice z dzieci. Smagali je magnetycznymi biczami, wymierzali okrutne piek�ce ciosy nawet najmniejszym, wymy�lali od robactwa, z�odziei, szkodnik�w, plagi pi�knego miasta Rotterdamu. Do Buch nale�a�o pilnowanie, czy w oddali nie s�ycha� ha�as�w �wiadcz�cych, �e gliny robi� czystk�. Wtedy gwizda�a na alarm i ma�e bieg�y do kryj�wek, dop�ki niebezpiecze�stwo nie min�o. Ale gliny nie przyje�d�a�y tak cz�sto. Prawdziwe niebezpiecze�stwo znajdowa�o si� znacznie bli�ej - du�e dzieci. Buch, w wieku dziewi�ciu lat, matkowa�a swojej bandzie (chocia� nikt z nich nie wiedzia� na pewno, czy jest dziewczyn�), ale to nie dawa�o jej �adnych for�w u jedenasto-, dwunasto- i trzynastoletnich ch�opc�w i dziewczynek, kt�rzy szarog�sili si� na ulicach. Doro�li �ebracy, z�odzieje i uliczne kurwy nie zwracali uwagi na ma�e dzieci, najwy�ej odp�dzali je kopniakami. Ale starsze dzieci, r�wnie� kopane, odwraca�y role i �erowa�y na m�odszych. Za ka�dym razem, kiedy banda Buch znalaz�a co� do jedzenia - zw�aszcza je�li zlokalizowali sta�e �r�d�o odpadk�w albo �atwy spos�b na zdobycie paru groszy - musieli rozgl�da� si� czujnie i ukrywa� �up, bo �obuzy z wielk� przyjemno�ci� odbierali maluchom nawet n�dzne och�apy. Okradanie ma�ych dzieci by�o znacznie �atwiejsze ni� okradanie sklep�w czy przechodni�w. A Buch wiedzia�a, �e oni to lubili. Lubili, jak maluchy p�aszczy�y si�, skomla�y i pos�usznie oddawa�y im wszystko, czego za��dali. Wi�c kiedy ma�y chuderlawy dwulatek przycupn�� na pokrywie �mietnika po drugiej stronie ulicy, spostrzegawcza Buch zauwa�y�a go od razu. Dzieciak by� zag�odzony prawie na �mier�. Nie, on ju� umiera� z g�odu. Patykowate r�ce i nogi, stawy jakby groteskowo powi�kszone, rozd�ty brzuch. A je�li g��d wkr�tce go nie zabije, dokona tego jesie�, poniewa� ubranie mia� cienkie i wystrz�pione. Normalnie Buch nie zwr�ci�aby na niego wi�kszej uwagi. Ale ten ma�y mia� oczy. Nadal rozgl�da� si� inteligentnie. Ani �ladu tego stuporu �ywych trup�w ju� nie szukaj�cych jedzenia ani nawet wygodnego miejsca, �eby po�o�y� si� i po raz ostatni odetchn�� cuchn�cym powietrzem Rotterdamu. W ko�cu �mier� niewiele dla nich zmieni. Wszyscy wiedzieli, �e Rotterdam by� je�li nie stolic�, to g��wnym morskim portem Piek�a. R�ni� si� od �mierci tylko tym, �e w Rotterdamie pot�pienie nie trwa�o wiecznie. Ten ma�y ch�opiec... co on robi�? Nie szuka� jedzenia. Nie obserwowa� przechodni�w. I s�usznie - marne szans�, �eby kto� co� zostawi� dla takiego ma�ego dziecka. Inne dzieci zabior� mu wszystko, cokolwiek zdob�dzie, wi�c po co si� fatygowa�? Je�li chcia� prze�y�, powinien chodzi� za innymi �mieciarzami i wylizywa� po nich papierowe opakowania, skrz�tnie zbiera� ostatni� warstewk� cukru albo py�ek m�ki, kt�rej nie wyliza� poprzednik. Dla tego dzieciaka nie by�o miejsca na ulicy, chyba �e przyjmie go jaka� banda, a Buch nie zamierza�a go wzi��. Stanowi�by dodatkowe obci��enie, a jej dzieciaki i tak ledwo sobie radzi�y bez kolejnej g�by do wy�ywienia. B�dzie prosi�, pomy�la�a. B�dzie b�aga� i skomla�. Ale to dzia�a tylko na bogatych ludzi. Musz� my�le� o mojej bandzie. On nie nale�y do nas, wi�c mnie nie obchodzi. Nawet je�li jest ma�y. Nic dla mnie nie znaczy. Dwie dwunastoletnie dziwki, kt�re zwykle nie pracowa�y na tym odcinku, wysz�y zza rogu i ruszy�y w stron� bazy Buch. Buch cicho gwizdn�a. Dzieciaki natychmiast rozproszy�y si�, staraj�c si� nie wygl�da� na zorganizowan� grup�. Nie pomog�o. Dziwki ju� wiedzia�y, �e Buch jest szefem bandy, wi�c oczywi�cie z�apa�y j� za ramiona, pchn�y na mur i za��da�y op�aty za „zezwolenie". Buch nawet nie pr�bowa�a t�umaczy�, �e nic nie ma - zawsze stara�a si� trzyma� co� w rezerwie, �eby udobrucha� g�odnych �obuz�w. A wiedzia�a, dlaczego te dziwki by�y g�odne. Nie wygl�da�y atrakcyjnie dla pedofili, kiedy kr��y�y po ulicy. Zbyt wyn�dznia�e, zbyt postarza�e. Wi�c dop�ki nie wyhoduj� doros�ych cia� i nie zaczn� przyci�ga� troch� mniej zboczonych klient�w, musz� �erowa� po �mietnikach. Krew si� burzy�a w Buch, �e te dwie okradaj� jej band�, ale m�drzej by�o zap�aci�. Je�li j� pobij�, nie b�dzie mog�a opiekowa� si� swoimi, nie? Wi�c zaprowadzi�a je do jednego ze schowk�w i wyci�gn�a ma�� torebk� z piekarni, gdzie wci�� tkwi�o p� pasztecika. Pasztecik by� czerstwy, bo przechowywa�a go od paru dni w�a�nie na tak� okazj�, ale dwie dziwki chwyci�y go, rozdar�y torebk� i jedna odgryz�a wi�cej ni� po�ow�, zanim poda�a resztk� przyjaci�ce. Czy raczej by�ej przyjaci�ce, gdy� z takich akt�w chciwo�ci rodz� si� wa�nie. Dziewczyny rozpocz�y b�jk�, wrzeszcza�y na siebie, kopa�y, drapa�y pazurami. Buch patrzy�a uwa�nie w nadziei, �e upuszcz� resztk� pasztecika, ale nie mia�a szcz�cia. Trafi� do ust tej samej dziewczyny, kt�ra zjad�a ju� pierwszy k�s - ta dziewczyna r�wnie� zwyci�y�a w b�jce, a druga ratowa�a si� ucieczk�. Buch odwr�ci�a si�, tu� za ni� sta� ten ma�y ch�opiec. Prawie si� o niego potkn�a. W�ciek�a, �e musia�a odda� jedzenie ulicznym kurewkom, pchn�a go kolanem i przewr�ci�a na ziemi�. - Nie stawaj za lud�mi, jak nie chcesz wyl�dowa� na ty�ku - warkn�a. On po prostu wsta� i popatrzy� na ni�, wyczekuj�co, wymagaj�co. - Nie, ty ma�y draniu, nic ode mnie nie dostaniesz - o�wiadczy�a Buch. - Nie odejm� ani jednego groszka od ust swoim dzieciakom, bo nie jeste� wart nawet groszka. Banda znowu zacz�a si� zbiera�, kiedy �obuzice odesz�y. - Dlaczego dajesz im swoje jedzenie? - zapyta� ch�opiec. - Potrzebujesz tego jedzenia. - Och, przepraszam! - zawo�a�a Buch. Podnios�a g�os, �eby banda s�ysza�a. - Pewnie to ty powiniene� by� szefem, racja? Jeste� taki du�y, �e bez trudu obronisz jedzenie. - Nie ja - zaprzeczy� ch�opiec. - Nie jestem wart nawet groszka, pami�tasz? - Aha, pami�tam. Ty te� chyba pami�tasz, wi�c lepiej si� zamknij. Banda rykn�a �miechem. Ale ch�opczyk nawet si� nie u�miechn��. - Musisz sobie znale�� w�asnego �obuza - o�wiadczy�. - Ja nie szukam �obuz�w, tylko ich omijam - odpar�a Buch. Nie podoba�o jej si�, �e szczeniak tak si� stawia. Za chwil� b�dzie musia�a mu przy�o�y�. - Codziennie oddajesz jedzenie r�nym �obuzom. Daj jednemu �obuzowi, �eby odp�dza� od ciebie innych. - My�lisz, �e o tym nie pomy�la�am, g�upku? Tylko �e je�li kupi� �obuza, jak go zatrzymam? Nie b�dzie za nas walczy�. - Je�li nie b�dzie, to go zabijcie - poradzi� ch�opiec. To rozw�cieczy�o Buch, ten niemo�liwy idiotyzm, zwariowany pomys�, kt�rego nigdy nie b�dzie mog�a wypr�bowa�. Znowu popchn�a ch�opca kolanem i tym razem kopn�a go, kiedy si� przewr�ci�. - Mo�e na pocz�tek zabij� ciebie. - Nie jestem wart nawet groszka, pami�tasz? - zaprotestowa� ch�opiec. - Zabijcie jednego �obuza, we�cie drugiego, niech walczy za was, �eby dosta� jedzenie, ale te� ze strachu przed wami. Nie wiedzia�a, co odpowiedzie� na tak� niedorzeczn� propozycj�. - Oni was zjadaj� - ci�gn�� ch�opiec. - Objadaj� was. Wi�c musicie jednego zabi�. Przewr��cie go na ziemi�, cho� jeste�cie tak mali jak ja. Kamienie rozbij� g�ow� ka�dych rozmiar�w. - Rzyga� mi si� chce od tego - burkn�a Buch. - Bo o tym nie pomy�la�a� - odpar�. Flirtowa� ze �mierci�, rozmawiaj�c tym tonem z Buch. Wystarczy, �eby go zrani�a i b�dzie po nim, nie mia� �adnych w�tpliwo�ci. Ale przecie� ju� od dawna nosi� �mier� przy sobie, pod wystrz�pion� koszul�. Czy to wa�ne, �e teraz �mier� podesz�a troch� bli�ej? Buch rozejrza�a si�. Z otaczaj�cych j� twarzy nie mog�a nic wyczyta�. - �aden smark nie b�dzie mi m�wi�, �eby zabi� kogo�, kogo nie mo�emy zabi�. - Ma�y dzieciak podejdzie do niego z ty�u, ty popchniesz, on si� przewr�ci - wyja�ni� ch�opiec. - Trzymacie ju� du�e kamienie, ceg�y. Walicie go w g�ow�. Kiedy wida� m�zg, zrobione. - Na co mi trup? - zaprotestowa�a. - Chc� w�asnego �obuza, �eby nas chroni�, nie potrzebuj� trupa. Ch�opiec wyszczerzy� z�by. - Wi�c spodoba� ci si� m�j pomys�. - Nie mog� ufa� �adnemu �obuzowi - o�wiadczy�a. - On b�dzie pilnowa� was, kiedy p�jdziecie do punkt�w wydawania jedzenia - ci�gn�� ch�opiec. - Wprowadzi was tam. - Patrzy� Buch w oczy, ale m�wi� do innych. - Wprowadzi was wszystkich. - Jak maluch wejdzie do jad�odajni, du�e dzieciaki go bij� - odezwa� si� Sier�ant. Mia� osiem lat i cz�sto zachowywa� si� jak samozwa�czy zast�pca Buch, chocia� tak naprawd� Buch nie mia�a zast�pcy. - We�miecie sobie �obuza, to ich przep�dzi. - Jak przegoni dw�ch �obuz�w? Trzech �obuz�w? - zapyta� Sier�ant. - Jak m�wi�em - odpar� ch�opiec. - Popchniecie go, ju� nie taki du�y. Macie kamienie. Zawsze gotowi. Nie jeste� �o�nierz? Nie nazywaj� ci� Sier�ant? - Przesta� z nim gada�, Sier�ciuch - warkn�a Buch. - Sama nie wiem, po co gadamy z jakim� zasmarkanym dwulatkiem. - Mam cztery lata - sprostowa� ch�opiec. - Jak ci na imi�? - Nikt nigdy nie da� mi imienia. - Znaczy, jeste� taki g�upi, �e nie pami�tasz swojego imienia? - Nikt nie da� mi imienia - powt�rzy� ch�opiec. Ci�gle patrzy� Buch w oczy, le��c na ziemi, otoczony przez band�. - Niewart groszka - stwierdzi�a Buch. - Niewart - zgodzi� si� ch�opiec. - W�a�nie - przy�wiadczy� Sier�ant. - Jednego g�upiego groszka. - Wi�c teraz masz imi� - oznajmi�a Buch. - Wracaj do swojego kub�a na �mieci, pomy�l� o tym, co powiedzia�e�. - Potrzebuj� czego� do jedzenia - powiedzia� Groszek. - Je�li wezm� sobie �obuza, je�li to si� sprawdzi, to mo�e co� ci dam. - Potrzebuj� czego� teraz - upiera� si� Groszek. Wiedzia�a, �e m�wi� prawd�. Si�gn�a do kieszeni i wyj�a sze�� orzeszk�w ziemnych, zaoszcz�dzonych na p�niej. Groszek usiad� prosto, wzi�� jeden fistaszek z jej d�oni, w�o�y� do ust i prze�u� powoli. - We� wszystkie - rzuci�a niecierpliwie. Wyci�gn�� ma�� r�czk�. S�ab�. Nie m�g� zacisn�� pi�ci. - Nie utrzymam wszystkich - wyja�ni�. - R�ka niedobra. Cholera. Marnowa�a zupe�nie dobre fistaszki na dzieciaka, kt�ry i tak umrze. Ale zamierza�a wypr�bowa� jego pomys�. Chocia� �mieszny, ale pierwszy, kt�ry dawa� nadziej� na jak�� zmian�, na popraw� ich �a�osnej egzystencji, �eby Buch jednak nie musia�a nak�ada� babskich ciuch�w i startowa� w zawodzie. A skoro on wpad� na ten pomys�, banda musia�a widzie�, �e Buch potraktowa�a go sprawiedliwie. Zostajesz szefem, kiedy widz�, �e zawsze post�pujesz sprawiedliwie. Wi�c trzyma�a wyci�gni�t� r�k�, dop�ki nie zjad� wszystkich sze�ciu fistaszk�w. Prze�kn�wszy ostatniego, znowu spojrza� jej w oczy i powiedzia�: - Lepiej przygotujcie si�, �eby go zabi�. - Chc� go �ywego. - Przygotujcie si�, �eby go zabi�, je�li b�dzie niedobry. Co powiedziawszy, Groszek podrepta� przez ulic� z powrotem do swojego kub�a na �mieci i mozolnie wdrapa� si� na wierzch. - Wcale nie masz czterech lat! - krzykn�� za nim Sier�ant. - Mam, tylko jestem ma�y - odkrzykn�� Groszek. Buch uciszy�a Sier�anta i poszli poszuka� kamieni, cegie� i pustak�w. Skoro rozpoczynali ma�� wojn�, powinni si� uzbroi�. Groszek nie lubi� swojego nowego imienia, ale zawsze to imi�, a imi� oznacza�o, �e kto� inny go zna� i potrzebowa� jako� na niego wo�a�. To by�o dobre. Tak jak sze�� fistaszk�w. Ledwie sobie z nimi poradzi�. �ucie bola�o. Podobnie bola�o patrzenie, jak Buch schrzani�a jego plan. Groszek nie wybra� jej, poniewa� by�a najsprytniejszym szefem bandy w Rotterdamie. Wr�cz przeciwnie. Jej banda ledwie przetrwa�a, poniewa� Buch nie zawsze podejmowa�a s�uszne decyzje. I mia�a zbyt mi�kkie serce. Za ma�o bystra, �eby zapewni� sobie wystarczaj�c� ilo�� jedzenia, wi�c chocia� jej banda lubi�a j� i uwa�a�a za mi�� osob�, dla obcych nie wygl�da�a na dobrze od�ywion�. Nie wygl�da�a na osob�, kt�ra dobrze sobie radzi. Ale gdyby naprawd� dobrze sobie radzi�a, nigdy nie wys�ucha�aby Groszka. Nawet by si� nie zbli�y�. Albo gdyby go wys�ucha�a i pomys� przypad� jej do gustu, sp�awi�aby go. Tak dzia�a�y prawa ulicy. Mi�e dzieciaki umiera�y. Buch by�a prawie zbyt mi�a, �eby prze�y�. To przewidywa� Groszek. I tego teraz si� obawia�. Ca�y czas, kt�ry zainwestowa� w obserwacj� ludzi, kiedy g��d z�era� jego cia�o, ca�y ten czas zosta�by zmarnowany, gdyby Buch nic nie za�atwi�a. Chocia� Groszek i tak sam zmarnowa� sporo czasu. Najpierw, kiedy obserwowa�, jak dzieci �y�y na ulicy, jak okrada�y si� wzajemnie, jak podstawia�y sobie nogi i podrzyna�y gard�a, jak sprzedawa�y ka�dy kawa�ek siebie, na kt�ry znalaz�y kupca. Widzia�, �e mog�o by� lepiej, gdyby kto� mia� troch� sprytu, ale nie ufa� w�asnym os�dom. My�la�, �e na pewno zwyczajnie co� przeoczy�. Usi�owa� nauczy� si� wi�cej o wszystkim. Nauczy� si� czyta�, �eby wiedzie�, co znacz� napisy na ci�ar�wkach, sklepach, wozach i kartonach. Nauczy� si� na tyle du�skiego i na tyle wsp�lnego, �eby rozumie� wszystko, co przy nim m�wi�. Nie pomaga�o, �e g��d ci�gle go rozprasza�. Pewnie m�g� znale�� wi�cej do jedzenia, gdyby nie po�wi�ca� tyle czasu na studiowanie ludzi. W ko�cu jednak stwierdzi�, �e rozumie. Rozumia� od pocz�tku. Nie istnia� �aden sekret, kt�rego Groszek nie zna�, bo by� za ma�y. Te wszystkie dzieciaki post�powa�y g�upio po prostu dlatego, �e by�y g�upie. One by�y g�upie, a on by� m�dry. Wi�c dlaczego umiera� z g�odu, kiedy one ci�gle �y�y? W�a�nie wtedy postanowi� dzia�a�. W�a�nie wtedy wybra� Buch i jej band�. A teraz siedzia� na pokrywie kub�a i patrzy�, jak ona zawala spraw�. Wybra�a niew�a�ciwego �obuza, to na pocz�tek. Potrzebowa�a kogo�, kto polega� wy��cznie na swoim rozmiarze, zastrasza� ludzi. Tymczasem ona my�la�a, �e potrzebuje kogo� ma�ego. Nie, g�upia! G�upia! Groszek chcia� na ni� wrzasn��, kiedy zobaczy�a sw�j nadchodz�cy cel, �obuza, kt�ry przybra� imi� Achilles za komiksowym bohaterem. By� ma�y, z�o�liwy, szybki i sprytny, ale kula� na jedn� nog�. Wi�c my�la�a, �e �atwiej go przewr�ci. G�upia! Nie chodzi�o o to, �eby tylko go przewr�ci� - mo�na przewr�ci� ka�dego za pierwszym razem, kiedy niczego si� nie spodziewa. Potrzebujesz kogo�, kogo mo�na ujarzmi�. Ale nic nie powiedzia�. Nie chcia�, �eby w�ciek�a si� na niego. Zobaczymy, co si� stanie. Zobaczymy, jak si� zachowa pobity Achilles. Ona zobaczy - nic nie wsk�ra i b�dzie musia�a go zabi�, ukry� cia�o i spr�bowa� jeszcze raz z innym �obuzem, zanim rozejdzie si� plotka, �e banda maluch�w za�atwia �obuz�w. Wi�c nadchodzi Achilles, zamaszystym krokiem pysza�ka - a mo�e kaleka noga wymusza ten ko�ysz�cy ch�d - i Buch urz�dza przedstawienie, �e niby pr�buje ucieka�. Fatalnie si� spisa�a, my�li Groszek. Achilles ju� si� po�apa�. Co� jest nie tak. Powinna� si� zachowywa� normalnie! G�upia! Wi�c Achilles rozgl�da si� jeszcze cz�ciej. Czujnie. Ona mu m�wi, �e ma co� schowane - ta cz�� jest normalna - i prowadzi go do pu�apki w alejce. Ale patrzcie, on przystaje. Zachowuje ostro�no��. To si� nie uda. Ale udaje si�, dzi�ki kulawej nodze. Achilles widzi pu�apk�, ale nie mo�e ucieka�. Kilkoro ma�ych dzieci �apie go od ty�u za nogi, Buch i Sier�ant popychaj� z przodu i Achilles pada. Potem ceg�y wal� w jego cia�o, w kulaw� nog�, wal� mocno - ma�e dzieci dobrze wykonuj� swoje zadanie, nawet je�li Buch jest g�upia - i tak, dobrze, Achilles naprawd� si� boi, my�li, �e zaraz zginie. Groszek zlaz� ju� ze swojego kub�a. Wchodzi w alejk� bli�ej, patrzy. Trudno co� zobaczy� w t�umie. Przepycha si�, a ma�e dzieci - wszystkie wi�ksze od niego - rozpoznaj� go, wiedz�, �e zas�u�y� na dobry widok, przepuszczaj� go do �rodka. Groszek staje tu� nad g�ow� Achillesa. Buch g�ruje nad nim, trzyma w r�ku wielki pustak i m�wi: - Wepchniesz nas w kolejk� po jedzenie w schronisku. - No jasne, pewnie, obiecuj�. Nie wierz mu. Sp�jrz mu w oczy, poszukaj s�abo�ci. - W ten spos�b ty te� dostaniesz wi�cej jedzenia, Achilles. Zdob�dziemy wi�cej jedzenia, b�dziemy silniejsi, wi�cej tobie przyniesiemy. Potrzebujesz bandy. Inne �obuzy odpychaj� ci� na bok... widzieli�my!... ale z nami nikt ci nie podskoczy. Widzisz, jak to robimy? Armia, to w�a�nie my. OK, teraz do niego dotar�o. To naprawd� dobry pomys�, a on nie jest g�upi, wi�c zobaczy� w tym sens. - Je�li jeste� taka sprytna, Buch, czemu wcze�niej na to nie wpad�a�? Buch nic nie powiedzia�a. Zamiast tego zerkn�a na Groszka. Tylko przelotne spojrzenie, lecz Achilles zauwa�y�. Groszek wiedzia�, co tamten sobie pomy�la�. To oczywiste. - Zabij go - za��da� Groszek. - Nie b�d� g�upi - zaprotestowa�a Buch. - On si� zgadza. - W�a�nie - potwierdzi� Achilles. - Zgadzam si�. To dobry pomys�. - Zabij go - powt�rzy� Groszek. - Je�li teraz go nie zabijesz, on zabije ciebie. - Pozwalasz, �eby ten ma�y zasraniec tak bezczelnie pyskowa�? - rzuci� Achilles. - Twoje �ycie albo jego - nalega� Groszek. - Zabij go i znajd� nast�pnego. - Nast�pny nie b�dzie kulawy jak ja - powiedzia� Achilles. - Nast�pny nie pomy�li, �e was potrzebuje. Ja wiem, �e was potrzebuj�. Zgadzam si�. Znale�li�cie w�a�ciwego faceta. To ma sens. Mo�e ostrze�enia Groszka wzmog�y podejrzliwo�� Buch. Nie podda�a si� od razu. - I p�niej nie b�dziesz si� wstydzi�, �e masz zgraj� maluch�w w bandzie? - To twoja banda, nie moja - odpar� Achilles. K�amie, pomy�la� Groszek. Nie widzisz, �e on ci� ok�amuje? - Dla mnie - ci�gn�� Achilles - to moja rodzina. To s� moi m�odsi braciszkowie i siostrzyczki. Musz� troszczy� si� o rodzin�, no nie? Groszek od razu zrozumia�, �e Achilles wygra�. Pot�ny �obuz, i nazwa� te dzieciaki swoimi siostrzyczkami, swoimi braciszkami. Groszek widzia� g��d w ich oczach. Nie zwyk�y g��d jedzenia, ale prawdziwy g��d, g��bszy g��d, g��d rodziny, mi�o�ci, przynale�no�ci. Troch� tego dostawali jako banda Buch. Lecz Achilles obiecywa� wi�cej. W�a�nie przebi� najlepsz� ofert� Buch. Teraz ju� za p�no, �eby go zabi�. Za p�no, ale przez chwil� wygl�da�o na to, �e Buch jest taka g�upia i jednak go zabije. Unios�a wy�ej pustaka, �eby waln�� z ca�ej si�y. - Nie - powiedzia� Groszek. - Nie mo�esz. On teraz nale�y do rodziny. Opu�ci�a pustak na wysoko�� talii. Powoli przenios�a wzrok na Groszka. - Wyno� si� st�d - rzuci�a. - Nie nale�ysz do mojej bandy. Nic tu po tobie. - Nie - sprzeciwi� si� Achilles. - Lepiej ju� mnie zabij, je�li zamierzasz go tak potraktowa�. Och, to zabrzmia�o odwa�nie. Ale Groszek wiedzia�, �e Achilles nie jest odwa�ny. Tylko sprytny. Ju� wygra�. Nie mia�o znaczenia, �e ci�gle le�a� na ziemi, a Buch trzyma�a pustak. Teraz banda nale�a�a do niego. Buch by�a sko�czona. Minie troch� czasu, zanim kto� to zrozumie opr�cz Groszka i Achillesa, ale walka o w�adz� rozgrywa�a si� tu i teraz, i Achilles wygrywa�. - Ten ma�y - podj�� Achilles - on mo�e nie jest w twojej bandzie, ale nale�y do mojej rodziny. Nie b�dziesz odp�dza� mojego brata. Buch zawaha�a si�. Na chwil�. I jeszcze chwil� d�u�ej. Dostatecznie d�ugo. Achilles usiad�. Rozmasowa� siniaki, sprawdzi� obra�enia. Popatrzy� z �artobliwym podziwem na maluchy, kt�re go kamienowa�y. - Co za cholerne bachory! Roze�mia�y si� - z pocz�tku nerwowo. Czy teraz je pobije, bo one go pobi�y? - Nie b�jcie si� - powiedzia�. - Pokazali�cie mi, co potraficie. Musimy to zrobi� jeszcze kilku �obuzom, zobaczycie. Musia�em wiedzie�, czy dajecie sobie rad�. Dobra robota. Jak si� nazywasz? Jedno po drugim poznawa� ich imiona. Uczy� si� ich na pami��, a kiedy pope�ni� b��d, robi� z tego wielk� histori�, przeprasza�, ostentacyjnie stara� si� zapami�ta�. Po pi�tnastu minutach wszyscy go kochali. Je�li on to potrafi, my�la� Groszek, je�li tak �atwo mo�e sprawi�, �eby ludzie go pokochali, dlaczego nie robi� tego przedtem? Bo ci g�upcy zawsze szukaj� w�adzy. Ludzie stoj�cy wy�ej od ciebie nigdy nie chc� dzieli� si� z tob� w�adz�. Dlaczego ogl�dasz si� na nich? Oni nie daj� ci niczego. Ludzie stoj�cy ni�ej od ciebie, ty dajesz im nadziej�, dajesz im szacunek, a oni daj� ci w�adz�, poniewa� my�l�, �e jej nie maj�, wi�c oddaj� j� bez opor�w. Achilles podni�s� si� na nogi, troch� roztrz�siony, kaleka noga bardziej bola�a ni� zwykle. Wszyscy cofn�li si�, zrobili mu miejsce. M�g� teraz odej��, gdyby chcia�. Zwia� i nigdy nie wr�ci�. Albo sprowadzi� wi�cej �obuz�w, wr�ci� i ukara� band�. Ale sta� spokojnie na miejscu, potem u�miechn�� si�, si�gn�� do kieszeni i wyj�� co� zupe�nie niewiarygodnego. Gar�� rodzynk�w. Pe�n� gar��. Gapili si� na jego r�k�, jakby nosi� �lad gwo�dzia we wn�trzu d�oni. - Najpierw mali bracia i siostry - oznajmi�. - Najpierw najmniejsi. - Spojrza� na Groszka. - Ty. - Nie on! - zaprotestowa� drugi najmniejszy w kolejno�ci. - Nawet go nie znamy. - Groszek chcia�, �eby�my ci� zabili - wytkn�� inny. - Groszek - powt�rzy� Achilles. - Groszek, ty tylko martwi�e� si� o moj� rodzin�, prawda? - Tak - potwierdzi� Groszek. - Chcesz rodzynka? Groszek kiwn�� g�ow�. - Ty pierwszy. To ty nas po��czy�e�, OK? Albo Achilles go zabije, albo nie zabije. W tej chwili liczy�y si� tylko rodzynki. Groszek wzi�� jednego. W�o�y� do ust. Nawet nie rozgryz�. Po prostu pozwala�, �eby rodzynek nasi�ka� �lin�, kt�ra wydobywa�a jego smak. - Wiesz - powiedzia� Achilles - cho�by� nie wiadomo jak d�ugo trzyma� go w ustach, nigdy nie zmieni si� z powrotem w winogrono. - Co to jest winogrono? Achilles roze�mia� si� widz�c, �e Goszek wci�� nie je. Potem rozda� rodzynki innym dzieciom. Buch nigdy nie rozdawa�a tylu rodzynk�w, bo nigdy nie mia�a tyle do podzia�u. Ale maluchy tego nie zrozumiej�. Pomy�l�: Buch dawa�a nam odpadki, a Achilles da� nam rodzynki. Dlatego, bo maluchy by�y g�upie. Strona g��wna Indeks Card Orson Scott - Cie� Endera - Cz�� Pierwsza - 02 Kuchnia Kuchnia - Wiem, �e ju� przeszuka�a� ten teren i prawie sko�czy�a� z Rotterdamem, ale ostatnio co� si� dzia�o, po twojej wizycie, co�... och, sama nie wiem, czy to naprawd� wa�ne, niepotrzebnie dzwoni�. - Powiedz mi, s�ucham. - Zawsze by�y b�jki w kolejce. Pr�bowali�my je przerwa�, ale mamy tylko kilku ochotnik�w, kt�rzy musz� utrzymywa� porz�dek w �rodku, w jadalni, no i podawa� jedzenie. Wi�c wiadomo, �e sporo dzieci nawet nie dostaje si� do kolejki, bo je wypychaj�. A je�li powstrzymamy �obuz�w i wpu�cimy do �rodka jakiego� malucha, to p�niej go bij�. Nigdy wi�cej go nie widzimy. Paskudna sprawa. - Przetrwaj� najlepiej przystosowani. - Najokrutniejsi. Cywilizacja ma stanowi� przeciwie�stwo tej regu�y. - To ty jeste� cywilizowana. Nie oni. - W ka�dym razie co� si� zmieni�o. Nagle. W ci�gu ostatnich kilku dni. Nie wiem, dlaczego. Wi�c pomy�la�am... m�wi�a�, �e je�li cokolwiek niezwyk�ego... i ktokolwiek za tym stoi... chodzi mi o to, czy cywilizacja mog�a wyewoluowa� ni z tego, ni z owego w samym �rodku dzieci�cej d�ungli? - Tylko tam w og�le mo�e ewoluowa�. Sko�czy�am z Delftami. Nie znalaz�am tam niczego dla nas. Mam ju� dosy� b��kitnych talerzy. Podczas nast�pnych tygodni Groszek trzyma� si� z ty�u. Nie mia� ju� nic do zaoferowania - odda� im sw�j najlepszy pomys�. I wiedzia�, �e wdzi�czno�� nie trwa d�ugo. Nie by� du�y i jad� niewiele, ale gdyby nieustannie pl�ta� si� pod nogami, me�� j�zykiem i dra�ni� ludzi, wkr�tce zacz�liby odmawia� mu jedzenia nie tylko dla zabawy, ale w nadziei, �e odejdzie lub umrze. Pomimo tego cz�sto czu� na sobie wzrok Achillesa. Nie ba� si�. Je�li Achilles go zabije, trudno. I tak zosta�o mu najwy�ej par� dni �ycia. Po prostu oka�e si�, �e jego plan nie zadzia�a�, skoro jednak nie mia� innego planu, przesta� si� przejmowa�. Je�li Achilles pami�ta�, jak Groszek namawia� Buch, �eby go zabi�a - a oczywi�cie pami�ta� - i je�li planowa� czas i metod� zemsty, Groszek nie m�g� nic na to poradzi�. Podlizywanie si� nie pomo�e. Wygl�da�oby na zwyk�� s�abo��, a Groszek wiele razy widzia�, jak �obuzy - bo przecie� Achilles wci�� w duchu by� �obuzem - rozkoszowali si� przera�eniem innych dzieci, jak traktowali ludzi jeszcze gorzej, kiedy dostrzegali u nich s�abo��. Ani podsuwanie nowych sprytnych pomys��w, po pierwsze dlatego, �e Groszek �adnych nie mia�, po drugie, poniewa� Achilles uzna�by je za podwa�anie swojego autorytetu. A gdyby dalej post�powa� tak, jakby uwa�a� si� za jedynego go�cia z g�ow� na karku, obrazi�by inne dzieci. I tak nie lubi�y go za to, �e wymy�li� plan, kt�ry zmieni� ich �ycie. A zmiana nast�pi�a b�yskawicznie. Od razu pierwszego ranka Achilles kaza� Sier�antowi stan�� w kolejce do Kuchni Helgi na Aert Van Nes Straat, poniewa�, o�wiadczy�, skoro i tak mamy dosta� �omot, r�wnie dobrze mo�emy spr�bowa� z najlepszym darmowym �arciem w Rotterdamie, bo a nu� zd��ymy naje�� si� przed �mierci�. Gada� w tym stylu, ale poprzedniego dnia kaza� im �wiczy� ruchy do ostatniej chwili przed noc�, �eby lepiej wsp�pracowali i nie zdradzili si� tak szybko, jak wtedy, kiedy zastawili na niego pu�apk�. Trening doda� im pewno�ci siebie. Achilles powtarza�: „Spodziewaj� si� tego" i „Spr�buj� tamtego", a poniewa� sam by� �obuzem, ufali mu tak, jak nigdy nie ufali Buch. Buch, w swojej g�upocie, pr�bowa�a zachowywa� si� tak, jakby nadal dowodzi�a band�, jakby tylko zleci�a Achillesowi trening. Groszek podziwia� Achillesa za to, �e nie sprzecza� si� z ni�, ale pomimo jej rozkaz�w w niczym nie zmienia� swoich plan�w ani instrukcji. Je�eli kaza�a mu zrobi� co�, co w�a�nie robi�, po prostu kontynuowa�. Nie by�o wyzywaj�cego niepos�usze�stwa. Nie by�o walki o w�adz�. Achilles zachowywa� si� tak, jakby ju� zwyci�y�, i mia� racj�, poniewa� inne dzieci sz�y za nim. Kolejka przed Helg� ustawia�a si� wcze�nie i Achilles obserwowa� uwa�nie, jak �obuzy, kt�rzy przyszli p�niej, wsuwaj� si� do kolejki z zachowaniem pewnej hierarchii - wiedzieli, komu przys�uguje jakie miejsce. Groszek ju� rozumia�, dlaczego Achilles wybra� akurat tego �obuza, z kt�rym Sier�ant mia� wszcz�� b�jk�. Nie najs�abszego - bo pobicie najs�abszego �obuza tylko zmusi�oby ich codziennie do nowych b�jek. Ani najsilniejszego. Kiedy Sier�ant przechodzi� na drug� stron� ulicy, Groszek pr�bowa� odgadn��, czemu Achilles wzi�� na cel akurat tego. A potem zrozumia� - to by� najsilniejszy �obuz bez przyjaci�. Cel by� du�y i sprawia� gro�ne wra�enie, wi�c pobicie go b�dzie wygl�da�o na wa�ne zwyci�stwo. Ale z nikim nie rozmawia�, nikogo nie wita�. Znajdowa� si� na cudzym terenie i inne �obuzy rzucali mu gniewne spojrzenia, taksowali go wzrokiem. Dzisiaj zapowiada�a si� b�jka, nawet gdyby Achilles nie wybra� tej kolejki po zup� ani tego �obuza. Sier�ant by� wyluzowany jak trzeba, kiedy w�lizn�� si� na miejsce dok�adnie przed celem. Przez chwil� cel tylko sta� i patrzy� na Sier�anta, jakby nie wierzy� w�asnym oczom. Na pewno ten szczeniak zrozumie sw�j fatalny b��d i zwieje. Ale Sier�ant zachowywa� si� tak, jakby nawet nie zauwa�y� celu. - Hej! - powiedzia� cel. Pchn�� mocno Sier�anta pod takim k�tem, �e dzieciak powinien wylecie� z kolejki. On jednak, zgodnie z rad� Achillesa, wysun�� stop� w bok i rzuci� si� do przodu, prosto na nast�pnego �obuza w kolejce, chocia� cel wcale go nie popchn�� w t� stron�. �obuz z przodu obejrza� si� i warkn�� na Sier�anta, kt�ry przeprosi�: - On mnie popchn��. - Sam na ciebie wpad� - wyja�ni� cel. - Czy ja wygl�dam na idiot�? - zapyta� Sier�ant. �obuz z przodu zmierzy� wzrokiem cel. Obcy. Twardy, ale nie niezwyci�ony. - Uwa�aj, chudzielcu. To by�a straszliwa zniewaga w�r�d �obuz�w, poniewa� sugerowa�a s�abo�� i niedo��stwo. - Sam uwa�aj. Podczas tej wymiany zda� Achilles poprowadzi� wybran� grupk� m�odszych dzieci w stron� Sier�anta, kt�ry ryzykowa� �ycie i zdrowie, stoj�c dok�adnie pomi�dzy dwoma �obuzami. Tu� przed kolejk� dwoje m�odszych dzieci przemkn�o na drug� stron� i zaj�o stanowiska pod �cian�, poza zasi�giem wzroku celu. Potem Achilles zacz�� wrzeszcze�: - Co ty sobie wyobra�asz, ty zasrany kawa�ku papieru toaletowego! Wys�a�em ch�opaka, �eby mi zaj�� miejsce w kolejce, a ty go popychasz? Popychasz go na mojego przyjaciela? Oczywi�cie wcale nie byli przyjaci�mi - Achilles mia� najni�sz� rang� w�r�d �obuz�w w tej cz�ci Rotterdamu i zawsze zajmowa� ostatnie miejsce w kolejce. Ale cel o tym nie wiedzia� i nie zd��y� si� dowiedzie�. Poniewa� zanim jeszcze odwr�ci� si� do Achillesa, ch�opcy za jego plecami ju� skoczyli mu do �ydek. Nie czekali na zwyczajow� wymian� pogr�ek i szturcha�c�w, zanim rozpocz�li b�jk�. Achilles zacz�� i sko�czy� spraw� z brutaln� szybko�ci�. Pchn�� mocno w chwili, kiedy zaatakowali m�odsi ch�opcy, i cel ci�ko run�� na bruk. Le�a� oszo�omiony, mrugaj�c oczami. Ale dw�jka maluch�w ju� podawa�a wielkie obluzowane brukowce Achillesowi, kt�ry spu�ci� je z rozmachem, raz i dwa, na klatk� piersiow� celu. Groszek s�ysza�, jak �ebra trzaska�y niczym ga��zki. Achilles podni�s� cel za koszul� i cisn�� go z powrotem na bruk. �obuz j�kn��, spr�bowa� si� d�wign��, znowu j�kn��, znieruchomia�. Inni w kolejce odsun�li si�. To by�o pogwa�cenie protoko�u. B�jki rozgrywa�y si� w bocznych alejkach i nie zadawano sobie powa�nych obra�e�, kiedy walczono o ustalenie hierarchii. Wali� brukowcem, �ama� ko�ci to by�o co� nowego. Przestraszy�o ich nie dlatego, �e Achilles wygl�da� tak gro�nie, ale poniewa� pogwa�ci� zakazy i zrobi� to jawnie, na oczach wszystkich. Achilles natychmiast da� znak Buch, �eby przyprowadzi�a reszt� bandy i wype�ni�a luk� w kolejce. Tymczasem sam maszerowa� tam i z powrotem wzd�u� kolejki, wrzeszcz�c co si� w p�ucach: - Nie musicie mnie szanowa�, nie zale�y mi, jestem tylko kalek� z kulaw� nog�! Ale nie wa�cie si� odpycha� mojej rodziny! Nie wa�cie si� wypycha� z kolejki moich dzieci! S�yszycie? Bo inaczej jaka� ci�ar�wka przejedzie t� ulic�, potr�ci was i po�amie wam ko�ci, jak temu ma�emu kutasowi, i nast�pnym razem mo�e rozwali wam �by, a� m�zg wyp�ynie na ulic�. Musicie uwa�a� na rozp�dzone ci�ar�wki, jak ta, co potr�ci�a tego wypierdka akurat tutaj, przed moj� kuchni�! Teraz pojawi�o si� wyzwanie. „Moja" kuchnia. Achilles nie mia� �adnych zahamowa�, nie okazywa� cienia strachu. Dalej wyg�asza� swoj� tyrad�, ku�tyka� wzd�u� kolejki, zagl�da� ka�demu �obuzowi w twarz, prowokowa� da k��tni. Po drugiej stronie kolejki przemykali w �lad za nim dwaj mniejsi ch�opcy, kt�rzy pomogli przewr�ci� obcego, a Sier�ant paradowa� u boku Achillesa, ca�y zadowolony i szcz�liwy. Cuchn�li pewno�ci� siebie, natomiast inne �obuzy ci�gle ogl�da�y si� przez rami�, �eby zobaczy�, co robi� ci podstawiacze n�g z ty�u. I nie sko�czy�o si� na samych przechwa�kach. Kiedy jeden z �obuz�w zrobi� wojownicz� min�, Achilles natychmiast do niego doskoczy�. Jednak�e, jak zaplanowa� wcze�niej, wcale nie napad� na wojowniczego �obuza - facet sam si� prosi� o k�opoty. Zamiast niego ch�opcy zaatakowali �obuza stoj�cego za nim. Dok�adnie w chwili, kiedy na niego skoczyli, Achilles odwr�ci� si� i popchn�� nowy cel, wrzeszcz�c: - Co ci� tak cholernie �mieszy?! Stan�� nad powalonym i natychmiast chwyci� w r�ce nast�pny brukowiec, ale nie uderzy�. - Szoruj na koniec kolejki, ty g�upku! Masz szcz�cie, �e pozwalam ci je�� w mojej kuchni! Wojowniczy �obuz zosta� kompletnie zbity z tropu, poniewa� ten, kt�rego Achilles powali� i najwyra�niej m�g� uderzy�, zajmowa� ni�sze o jeden szczebel miejsce w hierarchii. Wi�c Achilles nie grozi� wojowniczemu ani nie wyrz�dzi� mu krzywdy, a jednak odni�s� zwyci�stwo na jego oczach i bez jego udzia�u. Drzwi do kuchni otwar�y si�. Achilles natychmiast podszed� do kobiety, kt�ra otworzy�a drzwi, u�miechni�ty, przywita� si� z ni� jak stary przyjaciel. - Dzi�kuj�, �e pani karmi nas dzisiaj - powiedzia�. - Dzisiaj jem ostatni. Dzi�kuj�, �e pani wpu�ci�a moich przyjaci�. Dzi�kuj�, �e pani karmi moj� rodzin�. Kobieta w drzwiach zna�a prawa ulicy. Zna�a r�wnie� Achillesa i wiedzia�a, �e dzieje si� tutaj co� bardzo dziwnego. Achilles zawsze jad� ostatni z du�ych ch�opc�w i raczej nie�mia�o. Ale jego nowe protekcjonalne zachowanie jeszcze nie zd��y�o nikogo zirytowa�, zanim pierwsi z bandy Buch weszli w drzwi. - Moja rodzina - oznajmi� dumnie Achilles, przepuszczaj�c ka�dego malucha do sali. - Niech pani dobrze si� zaopiekuje moimi dzie�mi. Nawet Buch nazwa� swoim dzieckiem. Je�li poczu�a upokorzenie, nie da�a tego pozna�. Dla niej liczy� si� tylko cud wej�cia do kuchni. Plan zadzia�a�. I nie mia�o �adnego znaczenia, czy traktowa�a ten plan jak sw�j w�asny, czy Groszka, przynajmniej dop�ki on czu� w ustach smak swojej pierwszej zupy. Wypi� j� najwolniej, jak potrafi�, a jednak znikn�a tak szybko, �e sam nie m�g� uwierzy�. Czy to wszystko? I jakim sposobem rozla� tyle cennego p�ynu na koszul�? Szybko wepchn�� chleb pod ubranie i ruszy� do drzwi. Schowa� chleb i wyj��, taki by� pomys� Achillesa, dobry pomys�. Niekt�rzy z �obuz�w w kuchni na pewno planowali zemst�. Widok jedz�cych maluch�w wyra�nie dzia�a� im na nerwy. Nied�ugo przywykn�, zapewnia� Achilles, lecz tego pierwszego dnia wszystkie maluchy koniecznie powinny wyj��, dop�ki �obuzy jeszcze jedz�. Kiedy Groszek dotar� do drzwi, kolejka jeszcze wchodzi�a, a Achilles przy drzwiach gaw�dzi� z kobiet� o niedawnym tragicznym wypadku. Widocznie wezwano pogotowie, �eby zabra�o rannego ch�opca - nie j�cza� ju� na ulicy. - To m�g� by� jeden z maluch�w - m�wi� Achilles. - Potrzebujemy tutaj policjanta, �eby kierowa� ruchem. Ten kierowca jecha�by ostro�niej, gdyby tu sta� gliniarz. Kobieta potakiwa�a. - To straszne, co si� dzieje. M�wili, �e mia� po�aman� po�ow� �eber i przebite p�uco. Wygl�da�a �a�o�nie, nerwowo splata�a palce. - Ta kolejka ustawia si�, kiedy jeszcze jest ciemno. To niebezpieczne. Czy mo�na zainstalowa� �wiat�o? Musz� my�le� o swoich dzieciach - ci�gn�� Achilles. - Nie chce pani bezpiecze�stwa dla moich ma�ych dzieci? Czy tylko ja si� o nie troszcz�? Kobieta wymamrota�a co� o pieni�dzach i �e kuchnia ma skromny bud�et. Buch liczy�a dzieci przy drzwiach, a Sier�ant wyprowadza� je na ulic�. Groszek, widz�c, �e Achilles pr�buje wykorzysta� doros�ych jako ochron� w kolejce, doszed� do wniosku, �e nadesz�a odpowiednia chwila na wykazanie swojej u�yteczno�ci. Poniewa� kobieta litowa�a si� nad nimi, a on by� zdecydowanie najmniejszy z dzieci, wiedzia�, �e ma nad ni� najwi�ksz� w�adz�. Podszed� do niej i poci�gn�� za we�nian� sp�dnic�. - Dzi�kuj�, �e pani nas pilnuje - powiedzia�. - Pierwszy raz wszed�em do prawdziwej kuchni. Papa Achilles powiedzia� nam, �e przy pani b�dziemy bezpieczni i maluchy b�d� mog�y tutaj je�� codziennie. - Och, moje biedactwo! Och, jak ty wygl�dasz. - Strumienie �ez pociek�y po twarzy kobiety. - Och, och, kochane biedactwo. - Obj�a go. Achilles patrzy� na nich rozpromieniony. - Musz� ich pilnowa� - powiedzia� cicho. - Musz� ich broni�. Potem wyprowadzi� swoj� rodzin� - ju� nie band� Buch - z kuchni Helgi. Wszyscy maszerowali w szeregu, dop�ki nie skr�cili za r�g budynku, a potem rzucili si� do ucieczki, trzymaj�c si� za r�ce, jak najdalej od kuchni Helgi. Przez reszt� dnia musz� si� ukrywa�. Dw�jkami i tr�jkami �obuzy b�d� ich szuka�. Ale teraz mogli si� ukrywa�, poniewa� nie potrzebowali dzisiaj zdobywa� jedzenia. Zupa da�a im ju� wi�cej kalorii, ni� normalnie dostawali, a mieli jeszcze chleb. Oczywi�cie najwi�ksza cz�� tego chleba nale�a�a do Achillesa, kt�ry nie jad� zupy. Ka�de dziecko pokornie ofiarowywa�o sw�j chleb nowemu papie, a on odgryza� k�s z ka�dego kawa�ka, powoli prze�uwa� i po�yka�, zanim si�ga� po nast�pny. D�ugo trwa� ten rytua�. Achilles zjad� k�s z ka�dej porcji opr�cz dw�ch: Buch i Groszka. - Dzi�ki - powiedzia�a Buch. By�a taka g�upia, �e uzna�a to za dow�d szacunku. Groszek wiedzia� lepiej. Nie zjad�szy ich chleba, Achilles wy��cza� ich z rodziny. Ju� nie �yjemy, pomy�la� Groszek. Dlatego przez nast�pne kilka tygodni stara� si� nie rzuca� w oczy i trzyma� j�zyk za z�bami. Dlatego r�wnie� pilnowa�, �eby nigdy nie zostawa� samemu. Zawsze mia� kt�re� dziecko w zasi�gu r�ki. Ale nie kr�ci� si� w pobli�u Buch. Nie chcia�, �eby komu� zapisa� si� w pami�ci taki obrazek: Groszek chodzi za Buch jak piesek. Od drugiego poranka kuchni Helgi pilnowa� doros�y, a na trzeci dzie� zamontowano �wiat�o. Pod koniec tygodnia rol� stra�nika pe�ni� gliniarz. Nawet wtedy Achilles nigdy nie wyprowadza� swojej grupy z kryj�wki, dop�ki nie zjawi� si� jaki� doros�y, a w�wczas ca�a rodzina maszerowa�a prosto na czo�o kolejki i Achilles g�o�no dzi�kowa� �obuzowi z przodu za pomoc w opiece nad dzie�mi, czyli zatrzymanie dla nich miejsca. Trudno jednak im by�o znosi� spojrzenia �obuz�w. W obecno�ci stra�nika �obuzy musieli zachowywa� si� jak najlepiej, ale w oczach mieli ��dz� mordu. I wcale si� nie poprawia�o; �obuzy nie „przywyk�y" do nowej sytuacji, pomimo obiecanek Achillesa. Wi�c chocia� Groszek nie chcia� si� rzuca� w oczy, wiedzia�, �e trzeba co� zrobi�, �eby roz�adowa� nienawi�� �obuz�w, bo Achilles uwa�a�, �e wojna zako�czy�a si� zwyci�stwem, i nie robi� nic. Wi�c pewnego ranka w kolejce Groszek rozmy�lnie zwleka�, �eby zaj�� ostatnie miejsce za rodzin�. Zwykle to Buch zamyka�a ty�y - w ten spos�b udawa�a, �e ona te� uczestniczy w pilnowaniu maluch�w. Tym razem jednak Groszek umy�lnie stan�� za ni�, czuj�c na sobie pal�ce nienawi�ci� spojrzenie �obuza, kt�ry powinien zajmowa� pierwsze miejsce. Dok�adnie w drzwiach, gdzie sta�a kobieta z Achillesem, oboje dumni z jego rodziny, Groszek odwr�ci� si� przodem do �obuza za plecami i zapyta� jak najg�o�niej: - A gdzie s� twoje dzieci? Dlaczego nie przyprowadzasz swoich dzieci do kuchni? �obuz chcia� co� odwarkn�� z�o�liwie, ale kobieta w drzwiach obserwowa�a go z uniesionymi brwiami. - Ty te� opiekujesz si� ma�ymi dzie�mi? - zapyta�a. Wyra�nie by�a zachwycona tym pomys�em i pragn�a us�ysze� odpowied� twierdz�c�. A �obuz, chocia� g�upi, wiedzia�, �e warto si� przypodoba� doros�ym, kt�rzy rozdaj� jedzenie. Wi�c odpar�: - Oczywi�cie. - No to mo�esz je przyprowadzi�, wiesz. Tak jak papa Achilles. Zawsze ch�tnie widzimy ma�e dzieci. Groszek znowu si� wtr�ci�: - Ludzi z ma�ymi dzie�mi wpuszczaj� pierwszych? - Wiesz, to doskona�y pomys� - stwierdzi�a kobieta. - Chyba wprowadz� tak� zasad�. A teraz przesuwajcie si�, g�odne dzieci czekaj�. Groszek nawet nie spojrza� na Achillesa, kiedy wszed� do �rodka. P�niej, po �niadaniu, kiedy odprawiali rytua� oddawania chleba Achillesowi, Groszek ostentacyjnie jeszcze raz ofiarowa� sw�j chleb, chocia� niebezpiecznie by�o przypomina� wszystkim, �e Achilles nigdy nie wzi�� od niego dzia�ki. Dzisiaj jednak musia� sprawdzi�, jak Achilles zareaguje na jego natr�ctwo i zuchwa�o��. - Je�li oni wszyscy przyprowadz� ma�e dzieci, zupa szybciej si� sko�czy - stwierdzi� zimno Achilles. Jego oczy nic nie wyra�a�y - ale to r�wnie� by�a wiadomo��. - Je�li wszyscy zostan� tatusiami - odpar� Groszek - nie b�d� pr�bowali nas zabi�. Na te s�owa oczy Achillesa troch� si� o�ywi�y. Wyci�gn�� r�k� i wzi�� chleb z d�oni Groszka. Wgryz� si� w sk�rk�, oderwa� wielki kawa�. Wi�cej ni� po�ow�. Wpakowa� go do ust i prze�u� powoli, potem odda� Groszkowi reszt� chleba. Tego dnia Groszek chodzi� g�odny, ale warto by�o. To nie znaczy�o, �e Achilles nie zabije go kt�rego� dnia, ale przynajmniej nie oddziela� go ju� od rodziny. A ta resztka chleba stanowi�a wi�cej jedzenia, ni� kiedy� zjada� przez ca�y dzie�. Albo tydzie�. Przybiera� na wadze. Mi�nie znowu wyros�y mu na nogach i ramionach. Nie wyczerpywa�o go samo przej�cie przez ulic�. Teraz �atwo dotrzymywa� tempa pozosta�ym podczas biegu. Wszyscy mieli wi�cej energii. Tryskali zdrowiem w por�wnaniu z innymi ulicznikami, kt�rzy nie mieli papy. Ka�dy to widzia�. Inne �obuzy bez trudu mog�y zwerbowa� w�asne rodziny. Siostra Carlotta by�a werbownikiem do dzieci�cego programu szkoleniowego Mi�dzynarodowej Floty. Musia�a walczy� z ostr� krytyk� w�asnego zakonu, ale wreszcie zdoby�a prawo do tej dzia�alno�ci, celowo powo�uj�c si� na Traktat Obrony Ziemi, co stanowi�o zawoalowan� gro�b�. Gdyby zg�osi�a, �e zakon utrudnia jej prac� na rzecz M.F., mogliby straci� swoje ulgi podatkowe i zwolnienia od zaci�gu. Wiedzia�a jednak, �e kiedy wojna si� sko�czy i traktat wyga�nie, ona niew�tpliwie b�dzie szuka�a nowego domu, poniewa� straci swoje miejsce w�r�d si�str od �w. Nicholasa. Ale wiedzia�a te�, �e jej �yciowa misja to opieka nad ma�ymi dzie�mi, a je�li robale wygraj� nast�pn� rund� tej wojny, wszystkie ma�e dzieci na Ziemi zgin�. Z pewno�ci� B�g nie zamierza do tego dopu�ci� - a przynajmniej w jej opinii B�g nie chce, �eby Jego s�udzy siedzieli z za�o�onymi r�kami i czekali, a� B�g ich uratuje za spraw� cudu. Chce, �eby Jego s�udzy wszelkimi si�ami d��yli do sprawiedliwo�ci. Wi�c jej obowi�zkiem jako siostry zakonu �w. Nicholasa by�o wykorzystanie kwalifikacji w nauczaniu dzieci, �eby wspomaga� wysi�ek wojenny. Dop�ki M.F. uwa�a�a, �e warto rekrutowa� wyj�tkowo zdolne dzieci i szkoli� je na dow�dc�w w przysz�ych bitwach, dop�ty ona zamierza�a pomaga�, wyszukuj�c dzieci, kt�re inaczej by przeoczyli. Oni nigdy nie zap�ac� nikomu za prac� tak niewdzi�czn�, jak przeczesywanie brudnych ulic ka�dego przeludnionego miasta na �wiecie, gdzie niedo�ywione, zdzicza�e dzieci krad�y, �ebra�y i przymiera�y g�odem, poniewa� marne by�y szans� znalezienia w�r�d nich dziecka o takiej inteligencji, zdolno�ciach i charakterze, �eby nadawa�o si� do Szko�y Bojowej. Lecz dla Boga wszystko by�o mo�liwe. Czy� nie powiedzia�, �e silni os�abn�, a s�abi urosn� w si��? Czy� Jezus nie narodzi� si� jako syn skromnego cie�li i jego oblubienicy w wiejskiej prowincji Galilei? Zdolno�ci dzieci urodzonych w dostatku i przywilejach, czy nawet w warunkach surowego minimum, bynajmniej nie stanowi�y przejawu cudownej mocy boskiej. Ona za� szuka�a w�a�nie cudu. B�g stworzy� ludzko�� na swoje podobie�stwo, On stworzy� kobiet� i m�czyzn�. �adne robale z innej planety nie zniszcz� tego, co stworzy� B�g. Lecz z biegiem lat jej entuzjazm, je�li nie wiara, nieco przygas�. Ani jedno dziecko nie odnios�o na testach wi�kszego sukcesu. Owszem, te dzieci zabrano z ulicy i wykszta�cono, ale nie w Szkole Bojowej. Nie posz�y w kierunku, kt�ry m�g� je doprowadzi� do ocalenia �wiata. Wi�c siostra zacz�a my�le�, �e jej prawdziwa praca to cud innego rodzaju - dawanie dzieciom nadziei, wydobycie chocia� kilku z bagna i przekazanie pod specjaln� opiek� miejscowych w�adz. Wyznaczy�a sobie zadanie wskazywania najbardziej obiecuj�cych dzieci, a potem wytrwale e-mailowa�a w ich sprawie do w�adz. Kilka jej wczesnych sukces�w ju� sko�czy�o studia; m�wili, �e zawdzi�czaj� �ycie siostrze Carlotcie, ale ona wiedzia�a, �e zawdzi�czaj� �ycie Bogu. A pot