16517
Szczegóły |
Tytuł |
16517 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16517 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16517 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16517 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
DZIWAD�A.
Powie�� wsp�czesna
Przez
J. I. Kraszewskiego.
Petersburg.
Nak�adem B. M. Wolffa
1853. WOLNO DRUKOWA�
z warunkiem z�o�enia w Komitecie Cenzury, po wydrukowaniu, prawem przepisanej
liczby exemplarzy. Warszawa 12 Wrze�nia 1852 roku.
Cenzor, F Sobieszcza�ski.
W Drukarni Wienh�bera.
Tom I.
I.
PANU EDMUNDOWI SUSZY, W WARSZAWIE.
Turza G�ra, 20 Wrze�nia 184...
Kochany Edmundzie! A! a! a! ubolewaj nademn�, je�li ci czasu na ubolewanie, rodzaj
twojego �ycia i rozliczne pr�niackie zaj�cia, zostawia. Jestem nare�cie w Turzej G�rze i
nudz� si� �miertelnie.
Spodziewa�em si� tego, i przeciw najpowszechniejszemu prawid�u, zi�ci�y si� ca�kowicie
nadzieje moje nie zawiod�em si� wcale. I niedo�� �e si� nudz�, jak rzek�em, ale w oddalonej
perspektywie jak zajrze�, nic nie widz� przed sob�, nic, tylko szeroko roz�o�one sino i ciemno
nudy. M�j Bo�e! a wy tam si� tak �licznie bawicie w Warszawie. W�ciekam si� my�l�c o tem,
serce mi ro�nie z zazdro�ci i wyrywa si�, g�owa kr�ci..... szerokie ziewnienie gniew ten i sza�
zamyka! Nauczy�em si� ziewa�, nauczy�em spa�, nauczy�em patrze� w okno przez p�torej
godziny i liczy� belki na suficie, uwa�aj�c bacznie czy s� parzyste; nauczy�em si� liczy�
tarcice w pod�odze. Trzeba ci bowiem wiedzie�, �e tu sufity s� o belkach i pod�ogi z tarcic
sosnowych! Ale czekaj! nie od razu Krak�w zbudowany, dowiesz si� o wszystkiem,
cierpliwo�ci tylko troch�, cierpliwo�ci.
Wiesz ju� to dobrze jak zad�u�ony, prze�ladowany przez zawistne losy (styl teatru
Rozmaito�ci), zdradzony przez Lor�, naglony nielito�ciwie przez Szmula Malsztejna i bliski
osadzenia za nale�no�ci fantastycznych rozmiar�w, w stosunku do kieszeni mojej, �
przypomnia�em sobie nare�cie jednego wieczora (w�a�nie w por�), �em mia� bardzo bogatego
dziada stryjecznego i bezdzietnego starca, na kt�rego ogromne dziedzictwo czyhali uboczni
krewni, � wiesz, jak nagle si�a krwi poci�gn�a mnie ku niemu, jak mi si� zachcia�o wsi,
polowania, samotno�ci, ciszy, ustronia dalekiego i spoczynku. Wiesz i to, jake�my si�
po�egnali z dobrymi towarzyszami przy butelce szampana, jak upojony Montebello i
nadziej�, siad�em w koczyk wygrany od Alfreda, i z towarzyszeniem pocztarskiej tr�bki,
pu�ci�em si� w kraje nieznane.
A za mn� zostawa� nieutulony w �alu Mary, kt�remu c� nakszta�t dw�ch tysi�cy z�otych
nale�a�o si� za ostatnie �niadanie, czarodziejska Lora, dobrzy przyjaciele, kt�rych ogra�em
sposobi�c si� w drog� i Szmul Malsztejn, g�adz�cy siw� brod� i wznosz�cy oczy w niebo, jak
gdyby my�la�, �em w lazury na wozie Eljaszowym ulecia�, porwany �ywcem za cnoty moje.
A! bo w istocie cnot moich nikt z was, op�akuj�cych mnie teraz, zaprzeczy� nie mo�e.
Albo�em kiedy wypchn�� �yda za drzwi, poszczu� psami lub przynajmniej nie hamuj�c si�
wybeszta�?
Albo�em nie szanowa� w ka�dym z nich i pieni�dzy kt�re da�, i tych kt�re m�g� da�
jeszcze? Albo�em nie by� markizem francuzkim (przesz�ych wiek�w), co do grzeczno�ci z
nimi, ruskim Bojarem w szczodrobliwo�ci � na papierze. Albo�em po ohydnej zdradzie Lory
zrobi� jej najmniejsz�, o kt�r�by zemsta wo�a�a, niegrzeczno��??
Czym cho� nie uk�oni� si� jej kiedy? czym wym�wki czyni�? czym... Kt� cnoty moje
wyliczy, kt�re teraz wszystkie razem wychodz� przedemnie i k�aniaj� mi si� z min�
odprawionych s�ug.
A wy� towarzysze moi, nie uznacie-li, �em wygrywaj�c by� de bonne composition, tak
dalece, tak dalece, �e bra�em za dobr� monet� fajki wasze piankowe i pier�cionki z w�osami,
pozwala� zak�ada� w Banku cygarniczki; a przegrywaj�c p�aci�em do ostatniej podartej
pi�cio-z�ot�wki? Nie uznacie�, �em pil nigdy si� nie daj�c prosi� (cho�by szkaradne wino),
sekundowa� cho� to pach�o koz� i strzela� si� ze �wie�o powracaj�cymi z Pary�a lwami, co
dali dowody trafno�ci swych strza��w u Lepage'a i Devismes na dyskach treflowych!
Niestety! nic na �wiecie mniej u�ytecznego nad towarzyskie cnoty. Na c� mi si� one dzi�
przydadz�? talenta, nauka, do�wiadczenie, nabyte w kochanej Warszawie tak drogo, le�� dzi�
trupami przedemn�, � jestem w Turzej G�rze, � to dosy�.
Ale �e ty nie znasz jej i nie wiesz zupe�nie co to jest Turza G�ra, musz� nare�cie pocz��
od pocz�tku, gdy� jak uwa�am teraz, zaczyna�em podobno od �al�w, to jest od ko�ca.
Koczyk m�j toczy� si� po nier�wnym bruku i spuszcza� na most Pragski, a ja, obwini�ty w
p�aszcz, uda�em �e drzemi�, jedno tylko i to nie ca�e oko na �wiat pu�ciwszy, aby zakrytego
nie pozna� Szmul Malsztejn lub przeje�d�aj�ca Lora. Pierwszy za ko�nierz, druga za serce
zatrzyma� i zawr�ci� mnie mogli.
I widzia�em jednem okiem na �wiat patrz�cem, wszystkie sceny �ywota, z kt�rem sio
rozstawa�em. Miasto wrza�o, krz�ta�o si� jak wczoraj, � nikomu nic nie brak�o, nikt nie
poczu� �em wyje�d�a�! tak ze mn�, jak bezemnie!! Nigdzie nie wida� by�o po mnie �a�oby.
Uderzony t� niewdzi�czno�ci�, otrz�s�em proch z n�g moich i pocz��em wymowne a d�ugie
przekle�stwo na miasto, kt�re trwa�o do rogatek. U rogatek, gdy�my si� jeszcze rozmijali z
niedobitkami miejskiego �ywota, a pocztyljon poczyna� tr�bi� ra�nie, ja ju� usn��em.....
Sn�w opisywa� nie b�d�, cho� nudz�c si� tu w�ciekle, mia�bym prawo snami nawet
mojemi, list, jedyn� zabawk�, przed�u�y�. � Ale mam lito�� nad tob�, je suisbon enfant
comme a u tems jadis.
Gdym si� przebudzi�, min�li�my ju� byli Mi�o�ne, a t�sknota gorzka napad�a mnie razem
ze zmrokiem. My�la�em co wy tam porabiacie i zazdro�ci�em, ziewaj�c szeroko. Oni si�
bawi�! i nikt mnie nie wspomni! Lora siedzi ne kolanach pana Genera�a, kt�remu g�adzi siw�
czupryn� i poczernione w�sy; Szmul po�ycza Stanis�awowi tak jak mnie po�ycza�, a Mary
karmi porafja�skie �o��dki przyby�ych do Warszawy, kt�rzy nie wiedz� czemu si� bardziej
dziwowa�, czy �e tak smaczno jedz�, czy �e tak drogo p�ac�.
Z my�li wpadaj�c w my�l inn�, nieznanemi drogi dosta�em si� na surowe uwagi nad sob� i
przysz�o�ci�. Wyznasz, �e znalaz�szy si� na tem niezwyczajnem mi stanowisku, mocno si�
naprz�d zadziwi�em. Miejsce by�o mi ca�kiem obce, kierowa�em si� w niem instynktowo.
Sierota, utraciwszy co mia�em, od�u�ony, bez przyjacio� (darujcie, nie wiedzia�em mo�e com
m�wi�), bez rodziny, bez ��dzy i nadziei w sercu wystyg�em i wysch�em, maj�c tylko sto
dukat�w obci�tych, koczyk i nieop�aconego Stasia (Sta� si� zowie nieop�aconym, bo dwa lata
pensyi nie widzia�), puszcza�em si� na fale rozhukanego morza wypadk�w i losu. Jad� do
dziada, kt�ry mnie nigdy me widzia�, kt�ry zaledwie mo�e wie �e �yj�, do kt�regom si� nie
zg�asza�, od czasu jak matka przypilnowa�a mi� abym pisa� do niego powinszowania �wi�t na
dw�ch linijach. � Jak on mnie przyjmie? Co z tej podr�y wyniknie? �yje-li on? Kto to
jest?? Te i tym podobne pytania przez my�l mi przechodzi�y, a odpowiedzie� sobie na nie nie
potrafi�em. � Probujmy, powtarza�em tylko w duchu.
O fantastycznym moim dziaduniu tyle tylko wiedzia�em, �e bardzo bogaty, �e bardzo
stary, �e mieszka w zapad�em Polesiu nad brzegami S�uczy, �e zardzawia�y jak stara szabla, i
�e trudno mi zapewne b�dzie uj�� go i podoba� mu si�. Nadedniem obudzi�em si� znowu po
snach r�nych i marzeniach, st�uczony, zm�czony i ziewaj�cy naprzeciw miasteczka Bia�ej,
gdzie stary zamek, podobno Radziwi�owski, �wieci bia�emi �ebrami jak ko�ciotrup wieloryba,
odartego z mi�sa i t�usto�ci, porzucony przez rybak�w na morskim brzegu. Tu spocz�wszy
troch�, uda�em si� dalej i dojechawszy dopiero do Brze�cia, nauczy�em si� Geografii.
Pokaza�o si� bowiem, �e powinieniem by� jecha� na Lublin i Che�m lub W�odaw�. Wzi��em,
jak prawy Warszawianin, Polesie za Litw�, i my�la�em S�uczy szuka� oko�o Wilna k�dy� lub
Grodna. Naprawi�em t� omy�k� zawstydzaj�c�, cho� si� z niej �mia�em dobrze, przedzieraj�c
si� bez drogi pocztowej, naj�tym furmanem, ku zamierzonemu celowi podr�y.
Skoczmy od razu do niego, mijaj�c nudne i powolne za k�ty b��kanie si� po kraju, kt�rego
wyobra�enia mie� nie mo�esz, bo� go, jak ja, nie widzia� na w�asne oczy. Kraj to dziki,
straszny, smutny a zamieszkany przez samych tylko wie�niak�w, �yd�w i ekonom�w;
przynajmniej nic tu innego widzie� mi si� nie trafi�o.
Ja, co przywyk�em d�ugo do wygodnego mieszkania, do zbytkownych wyg�d �ycia, do
pozornej wytworno�ci, kt�ra po miastach niedostatek nawet os�ania, co chwila zdumiewa�em
si�, jakim osobliwszym przypadkiem ludzie w takiej n�dzy, upodleniu, niedostatku, brudzie i
smrodach dwie godziny prze�y� mog�? Pierwszy nocleg w jamie okropnej, kt�r� tu dobr�
karczm� nazywaj�, wydal mi sio ca�� wieczno�ci� piekie�. Wie�niacy, tak ujmuj�cy w starych
sielankach i nowych powie�ciach, pokazali mi si� straszliwi, osmoleni, z ca�� potworno�ci�,
jak� ich obdarzy�a n�dza i zezwierz�cenie d�ugie. Jak na z�o�� nawet natura nie os�adza�a
�adnem milszem wra�eniem, przykrych, jakie odbiera�em od ludzi i wszystkiego ludzkiego.
Nasza natura w Pa�dzierniku, jak wiesz, wcale si� nie wdzi�czy i nie stroi; a tu w�tpi�, �eby i
Maj by� bardzo powabny. Ogromne przestrzenie zajmowa�y b�ota k�piaste, pokryte stogami
pochylonemi; lasy krzywe i n�dzne, ��te piaski so�nink� rzadk� potrz�sione itp.
Nare�cie niewiem ju� kt�rego dnia mojej podr�y, gdy mi i cygar i tytuniu i w�dki
francuzkiej i czokolady i ciasteczek i cukierk�w nawet, u Lessla na drog� kupionych,
zabrak�o, dowiedzia�em si� �e jestem przecie o trzy tylko mile szkaradnej drogi (innej tu
niema) od Turzej G�ry i od kochanego dziada.
Serce mi si� poruszy�o bardziej na wspomnienie spoczynku, wyznaj�, ni�eli szanownego
ze wszech miar starca, kt�rego pozna� mia�em. Potrzebowa�em bowiem pilniej odpoczynku
ni� dziada. Ubrany �wie�o i modnie, ale �e godzina by�a ranna, nie we fraku, siad�em do
powozu i wygl�da�em rych�o-li si� uka�e port oczekiwany.
Niestety! trzy mile jecha�em dla b�ota i nakat�w (innym razem wyt�omacz� ci co to jest),
najmniej sze�� godzin i dopiero oko�o po�udnia wo�nica mi oznajmi�, �e karczemka przy
kt�rej konie odpoczywa�y, nale�a�a ju� do obszernego klucza Turzog�rskiego. Z pierwszego
przedmiotu chcia�em zaraz wnie�� o posiadaczu i ciekawie wychyli�em si� ku karczemce.
A pomy�la�em sobie, je�li tak dziadunio wygl�da jak karczemka, nie by�o poco jecha�!
Wystaw sobie chat� � tout ce qu'il y a de plus miserable, cztery s�upy nizkie, zarzucone
k��dkami nieobrobionemi, okienko na wp� w ziemi, dach zielony mchem poros�y, komin
szczerbaty, drzwiczki koszlawe � s�owem najn�dzniejszy sza�as w �wiecie. � Chc�cemu
wnioskowa�, wnioski sun�y si� t�umem do g�owy; sko�czy�em na ostatecznym wyroku, �e
starzec niedba�y, bezsilny, a ludzie rz�dz� za niego i rz�dz� nic do rzeczy.
W tem koniska wytchn�wszy, ruszy�y dalej, sko�czy� si� przecie nudny i jednostajny las,
wyje- chali�my na pole szerokie i w oddaleniu ukaza�a mi si� g�ra, drzewami zaros�a. Z
po�rodka szarych ju� ga��zi wznosi�a si� bia�a wie�yczka ko�cielna i ciemne kopu�y cerkwi
ruskiej � nic wi�cej nie dostrzeg�em. Droga sun�a si� w�r�d piasczystych �an�w,
obrzuconych �erdziami, a na niej �lady tylko niekutych k� wyryte by�y. Zbli�aj�c si� ku
Turzej G�rze, wydosta�em si� znowu na niezno�n� grobl�, nad kt�r� sta�y m�yny, zgarbione i
siwe od m�cznego py�u; przeje�d�a�em przez mostki prawdziwie polskie i y/toczy�em si�
nare�cie do miasteczka.
Turza G�ra bowiem zowie si� miasteczkiem. A�eby� wiedzia� co tu tem imieniem
nazywaj�, opisz� ci je. Nie mam co robi�, a papieru i atramentu nie rych�o mi zabraknie.
S�uchaj wi�c, a raczej czytaj i ucz si�. Ab uno disce omnes; (patrzcie jak wyrzuca na wierzch
stara szkolna �acina!) B�otnist� ulic� wjecha�em w tak zwane miasteczko: po obu jego bolcach
sta�y cha�upy czarne, gdzie niegdzie porz�dniejsze bia�e, po pas oszamerowane i obwiedzione
tak�� obw�dk� do ko�a okien i drzwi. Przed domostwami ogromne �mietniska za�wiadcza�y o
staro�ytno�ci sadyby. � Stara grusze, obwieszone szaremi p�achtami, ocienia�y zgni�e
dranicowe dachy. W po�rodku by� rynek; tu, w pi�ciu karczmach, kt�re sta�y jak pijane,
powywracawszy si� na r�ne strony i podpieraj�c jedna drug�, i w dwudziestu lichych
domkach z ganeczkami, pe�nemi fantazyi, mie�cili si� �ydzi. �yd stanowi miasteczko.
Prawo powszechne: jeden �yd � wioska; gdzie tylko ich wi�cej � miasteczko; im
wi�ksza liczba �yd�w, tem lepsze i handlowniejsze. Dodatkowemi tylko cechami miasta s�
cerkiew, jak tu, stara i ciasna, ko�cio�ek odrapany, niegdy� bia�y, i kramy. Zajmuj� one �rodek
rynku w Turzej G�rze; by�y mo�e dawniej kiedy� porz�dne, ale dzi� wida� ogo�ocone
krokwie na dachu, a piasek zasypa� je do okien. Przed niemi, pod dachem wychylonym, miara
miejska. Dom z ganeczkiem pi�trowy, na kt�rego wierzcho�ku by� dawniej dzwonek, zwa� si�
ongi Ratuszem. Wysadzan� wierzbami amputowanemi niemi�osiernie, drog�, na kt�rej tylko
dwa razy ugrz�z�em, i to nie �miertelnie, bo mnie dr�gami podwa�ano, a nie wo�ami
wyci�gano, wskazano mi do Dworu.
Wysokie p�oty otaczaj�ce sady, jak si� domy�la�em, ci�gn�y si� po za rowem szerokim;
wsz�dzie drzewa. Z za ga��zi ich ujrza�em wre�cie oczekiwany Dw�r. Wysoka murowana
brama wiod�a w dziedziniec, kt�rego jeden bok zajmowa�a budowa obszerna, ciemna, z
wysokim dachem i licznemi kominami; dalej sta�y podobnego pozoru officyny, murowany
skarbiec z herbown� chor�giewk� na g�owie itd. "Wa� niegdy� otaczaj�cy zamczysko, na
kt�rego miejscu stan�� p�niej �w Dw�r, opasywa� jeszcze zabudowania. Wysch�a fossa
zarasta�a drzewy i krzewami; tu� po za dworem p�yn�a S�ucz g��bokim parowem.
Dw�r mojego dziada dla mnie mia� min� wielkiej staro�ytno�ci; nigdy bowiem nic
podobnego nie widzia�em. Drewniane jego �ciany przecina�y okna do�� du�e, ale z ma�ych
powi�kszej cz�ci szybek, w o��w oprawnych, z�o�one. Ganek na czterech s�upach oparty, z
�awkami doko�a, wys�any by� ceg��, kt�ra �rodkiem g��boko wychodzona w ziemi� wkl�s�a.
Gdy koczyk m�j zatacza� si� powoli przededrzwi, ujrza�em kilka figur ciekawie
wybiegaj�cych z za w�g��w domu, z kuchni i officyn, aby si� przypatrzy� przybywaj�cemu.
Stan��em: szpakowaty w kr�tkiej lisiurce i sk�r� wyszytych rajtuzach m�czyzna, ze st�plem
w r�ku, siwe oczki brwi� chmurn� okryte wlepi� we mnie zaraz w ganku. Zdawa� si�
oczekiwa� zapytania. Ja tymczasem mierzy�em go oczyma nawzajem, chc�c odgadn�� coby
zacz by�. Twarz poryta zmarszczkami, w�s zawiesisty, usta rumiane, przy uchu kolczyk,
bokobrody wymiar�w olbrzymich, do g�ry podczesane, dope�nia�y fizyognomii; z pod lisiurki
przegl�da� tombakowy �a�cuch z dewizkami, nale��cy, jakem si� domy�li�, do ogromnego
srebrnego zegarka.
� Pan Koniuszy jest w domu? spyta�em do�� grzecznie (wiecie �e jestem zawsze
grzeczny, nawet gdym najbardziej zm�czony i znudzony).
S�uga, (gdy� niew�tpliwie by� to s�uga), obejrza� mnie i pow�z uwa�nie, wyj�� powoli z
ust k�ak, kt�ry dopiero teraz pod w�sami spostrzeg�em i odpowiedzia� mi splun�wszy, do��
ochryp�ym g�osem:
� A jest.
� Wszak b�d� si� m�g� z nim widzie�?
� A czemu� nie? Post�pi�em krok.
� Wska�cie mi prosz�, rzek�em, gdzie mam i��?
� Prosto do sali, rzek� szpakowaty, a potem na prawo.
� Bez oznajmienia? spyta�em.
� Albo co? rzek� zdumiony s�ugus. Dopierom przypomnia� �e jestem na wsi i �e tu inne
musz� by� obyczaje, i rozebrawszy si�, pu�ci�em si� w podr� odkry� za szanownym
dziadem.
W sieniach na �osich rogach wisia�y tr�by, torby, harapy, smycze, obr�e, dwa zaj�ce i
p�k jarz�bk�w. � Ju�ci�, rzek�em w duchu, siedemdziesi�t-letni g�r� starzec nie mo�e by�
my�liwym; ludzie to sobie tak gospodaruj� u niego; znajd� go pewnie w wygodnem krze�le u
kominka. To m�wi�c otwar�em drzwi tak zwanej sali i wszed�em do ciemnej do�� izby, kt�rej
okna wychodzi�y na zaros�y brzeg S�uczy. �ciany okryte by�y starym papierem,
wyp�owia�ym, w jakie� dziwne desenie. Na �odygach kwiat�w olbrzymich przechadza�y si�
tam panie i panowie, pasterki i pasterze. Od sufitu wisia� porcelanowy paj�k, okapany
woskiem. Kanapa i krzes�a by�y niegdy� bia�e ze z�otem, wybite sp�owia�� cytrynow� tryp�.
Dwa sto�y, dwa piece kaflowe po k�tach (w kt�rych si� w�a�nie pali�o), oto� i ca�a prawie
sala. Z reszt� �ywej duszy. Wedle skaz�wki, p�yn��em na prawo, zk�d dono�ny g�os mnie
dochodzi�; mimowolnie s�ysza�em od�amek rozmowy.
� A by��e na miejscu?
� A by� Ja�nie panie.
� I pewnie wie �e �osie s� w ost�pie?
� M�wi �e napatrzy�.
� A ob�awa� nakazana?
� Jeszcze wczoraj.
� C� u stu rejment�w djab��w, �e dot�d nie wysz�a! Powinna by� na miejscu! Pos�a�
zaraz gumiennego, polowego, gajowych z harapami, niechaj p�dz� sp�nionych!
W�a�nie na te wyrazy wszed�em do pokoju na prawo.
Dw�ch �udzi sta�o w borsuczych torbach u drzwi przeciwnych, a jaka� figurka dobrze
siwa, male�ka, troch� oty�a, p�kata, szerokich ramion, przechadza�a si� po pokoju � w takiej
samej, nowszej tylko troch�, zielonej lisiurce od widzianej ju� w ganku, z harapem przez
plecy, w butach juchtowych i czapce na ucho zarzuconej.
Ten jegomo�� zmierzy� mnie stoj�cego w progu, ubranego wytwornie, okiem nieufnem,
zdziwionem � g�os zamar� mu na ustach.
� Chcia�bym widzie� si� z P. Koniuszym, nie powie mi Pan z �aski swojej gdzie go
znajd�?
� Pana Koniuszego Sumina!
� Tak jest.
� A po kiego� on djab�a Jegomo�ci?
� Przyby�em do niego.
� Do niego, pewnie z jakim interesem.
� Bez �adnego interesu, ch�� poznania go tylko. Ma�y Staruszek nie dowierzaj�c
pogl�da� mi w
oczy, ja wzdycha�em, u�alaj�c si� w duchu na tyrani�, z jak� s�udzy biednemu starcowi
nawet widzie� si� nie daj� z przyby�ymi do niego.
� C� to on taki ciekawy, m�wi� dalej stary, �e Pan go pozna� chcesz?
� Pozw�l Pan �ebym mu si� dalej nie t��maczy� � odpar�em troch� �ywiej, � mog� si�
z nim widzie�?
� A to� go widzisz m�j paniczyku! widzisz go! Ja jestem Koniuszy Sumin.
Spad�em z wysoko�ci, ja, com go wystawia� sobie bezsilnym starcem; perora
przygotowana na powitanie, ulecia�a, s�owa nie znalaz�em w ustach.
� Jestem Jerzy Sumin, wyb�kn��em pomi�szany. zbli�aj�c si� z uszanowaniem.
� A, Jura�! Jurek! Pan Jerzy! Ki djabe�! ktoby si� spodziewa�! cha! cha! cha! cha!
I stary rzuci� mi si� w obj�cia. Jurko! dalipan! poczekaj! Ma rysy familijne! Szelma
jestem �e ma! Hej! Makowski! Janie! Pawle! Macieju! S�u�ba! odwo�a� polowanie! Niech�e
si� napatrz�! Ra�ny dalipan ch�opiec, tylko troch� wymok�y! Oto�em ci rad! Ale kie licho
zap�dzi�o ci� a� w Poleskie lasy i bory?
� Przyjecha�em umy�lnie z Warszawy, dla poznania kochanego dziada. � Dziada!
dziada! nie nazywaj bo mnie tak Wasze�. Ju� lepiej Koniuszym, czy jak tam sobie chcesz.
Patrzaj go! Umy�lnie z Warszawy! Ani chybi, my�liwy by� musisz i zachcia�o ci si� polowa�.
� O! nie.
� Jak to! nie jeste� my�liwym? a c�?
� Na nieszcz�cie, niejestem, ale nim by� mog�.
� O ba! nie �atwo! Ale siadaj�e i rozgo�� si�. Gdy�my to m�wili, s�u�ba w ogromnej
liczbie
gromadzi�a si� u drzwi. By�o c� patryarchalnego w jej fizyognomii poufa�ej i
u�miechni�tej. M�j dziad wyda� rozkazy �eby natychmiast rzeczy moje znoszono na g�r�, a
sam dobywszy klucz�w na sarniej �apce z g��bokiej kieszeni, otworzy� szafeczk�, wyj�� butel
z gda�sk� w�dk� i kawa� piernika.
� Strudzonym podr� te kordja�y s�u��! rzek� mrugaj�c ku mnie � nie prawda? do
Waszeci panie Jerzy.
Kochany Edmundzie, rozpaczam �ebym ci reszt� godnie potrafi� opisa�, a nadewszystko
moje os�upienie, podziwienie co krok i g��boko uczuty zaw�d. Spodziewa�em si� nudzi�, ale
nigdy w ten spos�b: my�la�em �e znajd� bezsilnego starca, otoczonego wszystkiemi
wygodami �ycia, piel�gnowanego, kas zl�cego, powa�nego; a wpad�em na poleskiego
Nemroda, krzepkiego i silnego jak �o�, �ywego i ruchawego, nosz�cego klucze w kieszeni,
pij�cego najmniej cztery razy w�deczk�, zajadaj�cego bigos i kie�bas� w�dzon�, i siedem
razy na tydzie� je�d��cego na polowanie na w�zku, kt�ry od pierwszej pr�by takiemi mnie
kolkami obdarzy�, �e my�la�em i� umr� na miejscu.
Chcesz pozna� Pana Koniuszego, miej jeszcze troch� cierpliwo�ci i doczytaj list do ko�ca.
Zaraz pierwszego dnia, (aussit�t arriv�, aussit�t pendu) musia�em jecha� z nim i ca�ym jego
dworem na polowanie na losie. Dano mi jako� przedziwn� gwint�wk�, kt�ra musia�a wa�y�
ze czterdzie�ci funt�w, bo mi rami� od niej zcierp�o; uzi�b�em, zakatarzy�em si�, opi�em
prostej w�dki (bo gda�ska nie wyje�d�a na �owy), zak�si�em zimn� kie�bas� i powr�ci�em
wieczorem w�r�d �piewu my�liwych, ch�rem intonuj�cych:
Zaj�c sobie le�y pod miedz�.
O! Bo�e! c� to za kraj barbarzy�ski, jakie obyczaje! Na wieczerz� dano mnie,
przywyk�emu do wytwornej kuchni Marego, potrawy jakie� staro�ytne, patryarchalne, o
jakich wyobra�enia nie mia�em. Podniebienie moje i ja skipieli�my z podziwienia. Wystaw
sobie krupniczek z w�dzonej g�si, jak�� przedpotopow� kasz� ze s�onin�, i pieczyste (dla
mnie dodane), suche jak panna M..... A winko! a! a! Czemu� ci� tem s�odko-kwa�nem
winkiem dni powszednich pocz�stowa� nie mog�! By� to garncami sprowadzany w�grzynek
s�siedniego miasteczka, kt�ry zbli�a� si� do os�odzonego octu. Pan Koniuszy dolewa� a
dolewa�, jam spe�nia� przez grzeczno�� i poszed�em spa� z b�lem g�owy.
Postawiono mnie "na g�rze." Wystaw sobie ogromne dwa pokoje, zimne jak Sybery�,
ogromnie wysokie, bez podw�jnych okien, bez firanek, bez okiennic i z chwiej�c� pod�og�.
� ��ko na czterech, z kotar� kwiecist�, kt�rej mole nie dojad�y, � stolik z od�aman� nog�,
sze�� krzese� kulawych i powysiadywanych na wylot. Szcz�ciem na kominie trzeszcza�
ogie� olbrzymi, cala k�oda olchowa.
M�j Stanis�aw w�cieka� si� ze z�o�ci, nie wiedz�c jak si� rozpakowa� i gdzie si� umie�ci�;
ja znosi�em, mog� to sobie powiedzie� bez pochlebstwa � jak Anio�. Stary Koniuszy sam
mnie odprowadzi�, pomaca� twardego materaca, uzna� go zbytecznej mi�kko�ci dla m�odego
cz�owieka, pogrza� si� troch� u komina i odchodz�c powiedzia� mi, �e w tych paradnych
pokojach sta� przed laty pi��dziesi�ciu Wojewoda Radziwi��, kt�ry polowa� przez dni dziesi��
w Turzej G�rze. M�g��em mu powiedzie�, �e mi niedogodnem by�o, czem si� kontentowa�
Pan Wojewoda? Znaczy�o to, �e mi oddano co miano najlepszego; innych go�ci stawi� na
folwarku lub z pisarzem prowentowym. Stanis�aw ramionami rusza� i co chwila robi� mi
sceny. Rady sobie z nim da� nie mog�em. Lata� za �wiecami woskowemi, kt�rych tutaj
potrzeby nikt zrozumie� nie m�g�, za tysi�cznemi drobnostkami, kt�rych w tym domu z
nazwiska nawet nie znano.
Ledwiem go potrafi� uprosi�, �eby tej troskliwo�ci po�o�y� tam�. Gdy przysz�o k�a�� si�,
s�ysz� go przeklinaj�cego na nowo: � Co ci jest?
Stasiowi dano siennik, s�om� napchany, zamiast materaca, biedak kl�� z ca�ych sil wie� i
podr�e.
� Panie, wola�, wracajmy do Warszawy, do trzech dni ko�ci tyko po nas ludzie zbiera�
b�d�. � Ja nie pi�em herbaty! Spa� musz� na sienniku!
� Przywykniemy, rzek�em z westchnieniem. Tak min�� pierwszy wiecz�r i niestety! nie
wiele
inaczej dni nast�pne. Musia�em w istocie przywykn�� do wszystkiego. Dziad zdaje si�
poczciwy i dobry cz�owiek, ale my z nim nigdy si� zrozumie� nie potrafiemy. Polowanie,
gospodarstwo, gaw�da o dawnych czasach, spory z lud�mi o wi�zk� s�omy, � to cale jego
�ycie. Od lat kilkudziesi�ciu nie wyjrza� na �wiat; mo�esz miarkowa� jak nie pojmuje co si�
na nim dzieje. Na mnie pogl�da jak na dziwowisko, a co gorzej, czy doprawdy mnie ma za
wielkiego Pana, czy udaje, ale ci�gle wypytuje mnie o moje dobra w Wielkiej Polsce. A te
dobra ty tylko wiesz jak daleko odemnie!
Dot�d zbywam go og�lnikami, przyzna� si� do po�o�enia mego nie �mia�em. Co si� tycze
bogactw mojego dziada, o tych ju� nie wiem co trzyma� i jak my�le�. Maj�tek ogromny, a
utyskiwanie ci�g�e na niedostatek jeszcze wi�ksze, o grosz zdaje si� by� trudno, oszcz�dno��
najwi�ksza: z�ot�wk� maj� tu za rzecz wielk�, � dukat, kt�ry ofiarowa�em faworytowi
dziada Malcowskiemu, ogl�dany by� z podziwieniem i uszanowaniem. � Widz�, �em si�
podobno fa�szyw� pu�ci� drog�. Nic tu nie rozumiem, ani ich rachuby, ani �ycia, ani zaj��, ani
stanu maj�tkowego. Spyta�em czy si� bawi� kiedy, czy maj� s�siedztwo?
� A!! bawiemy si� doskonale, odpar� Pan Koniuszy � polujemy ca�y rok, zwierza nie
braknie. Co si� tycze s�siedztwa, to wyborne: naprz�d najbli�si � Ksi�dz proboszcz i Unit
Paroch z �on�, wyborn� kobiecin� (maj� o�mioro konsolacyi), dalej Pan Pods�dek, Pan
�owczycowicz, Pan Kapitan i t. d.
� A kobiety? O towarzystwie kobiet podobno wyobra�enia nie maj�, przynajmniej na
moje pytanie kochany dziadunio odpowiedzia� naprz�d ogromnie otwartemi usty, na znak
podziwienia; potem, niby sk�opotany troch�, doda� �ywo jakby zagadywa�.
� Po kiego diaska z babami si� wdawa�, albo to nam samym z sob� �le? Dajby ich i na
�wiecie nie by�o, toby si� bez tego licha obesz�o � doda� p� �artem. Ale Wa�ci m�odemu
u�miecha si� niewie�cie towarzystwo! No! no! to� i to si� u nas mo�eby znalaz�o.
Niewiele wi�cej nad to, co pisz�, dowiedzie� si� mog�em; ale b�d� spokojny, na listach ci
moich zbywa� nie b�dzie, a w nich dalsz� peregrynacy� moj� i przypadki nowego Robinsona
czyta� b�dziesz. �egnam ci� tymczasem z ca�ego serca; pok�o� si� odemnie Lorze, Maremu,
a nawet Szmulowi, tylko mu nie m�w ga�ganowi gdzie mnie szuka�, bo by i tu got�w wys�a�
za mn�. B�d� zdr�w � do przysz�ego listu.
II.
PANU EDMUNDOWI SUSZY, W WARSZAWIE.
NOWY �WIAT No 1605.
Z Turzej G�ry, dnia 25 Wrze�nia.
Zaczynam si�, nare�cie obeznawa� powoli ze �wiatem, kt�ry mnie otacza, i przywyka� do
niego. Mieszkanie, jedzenie, zatrudnienia, nawet �miertelne nudy przyswoi�em sobie po
cz�ci. � Nieszcz�liwy tylko Stanis�aw m�j w ci�g�ej jest rozpaczy, i najmniej pi�� razy na
dzie� robi sceny niepoj�te, wyszarpuj�c sobie w�osy z g�owy i przeklinaj�c to, co zowie bez
ogr�dki mojem szale�stwem. Pozawczoraj ziewa�em w�a�nie kladn�c si� w owe obszerne
�o�e, kt�re ci w kr�tko�ci w przesz�ym li�cie opisa�em, gdy napad� na mnie znowu z
niewypowiedzian� gwa�towno�ci�.. Poczciwy nieop�acony Sta�! on tu mnie jeden bawi. �
Panie! zawo�a� z min� aktora teatru wielkiego w melodramacie Skarbka, � co Pan my�lisz?
� My�l� spa�, odpowiedzia�em, zapalaj�c cygaro.
� Pan mnie nie chcesz rozumie�.
� W istocie nie rozumiem.
� Co to z tego wszystkiego b�dzie?
� Ja nie wiem.
� A kt� b�dzie wiedzia�? Ruszy�em ramionami.
� D�ugo my tu jeszcze posiedzim?
� Dop�ki nas nie wyp�dz�.
� Niech�e JW. Pan, doda� k�aniaj�c si�, raczy mnie odprawi�, bo ja tu �y� nie mog�.
U�miechn��em si�.
� A dalib�g nie mog�, doda�, naprz�d, �e to czyste piek�o, � powt�re, �e ludzie chytrzy
i �li jak sto djab��w, a zdaj� si� na poz�r Bogu ducha winni, � potrzecie, �e tu taki ani �y�,
ani gada� nie umiej�, i przyjdzie z niedostatku, z nudy skona�.
� Delikatniejszy widz� jeste� odemnie?
� Ja nie wiem i dziwuj� si� jak to Pan znosi.
� Musz�.
� Panie! wracajmy do Warszawy, zaklinam Pana na wszystko; my tu zginiemy. Lud
dziki, �ycie osobliwsze, �adnej twarzy przyzwoitej, suknie, po- wozy, jad�o, obyczaje
Azjatyckie, przedwieczne, to nie do wytizymania. Pan nie widzi jak ja chudn�.
� Biedny Stasiu! gor�cujesz si� i g�owa ci si� zawraca, troch� cierpliwo�ci.
� Niech Pan sam s�dzi, niech Pan s�dzi, czy ja tu �y� � czy my tu �y� mo�em? Nam�e
to, co�my krocie zjedli w Berlinie, Poznaniu i Warszawie, w�r�d najlepszego towarzystwa,
w�r�d najszumniejszych zabaw, w�r�d najwytworniejszego �ycia, nam�e to tu rdzawie� i
gin�� tak marnie?
� Dla czeg� gin�� mamy? rzek�em pocichu.
� Ja Pana nie rozumiem i zazdroszcz� �e Pan ��k si� �atwo ze wszystkiem oswoi�
umiesz; ale ja prosty s�uga, mr� Panie, mr� � w ostatku i czyta� nawet nie mam co; mr�
Panie.
� Biedny Sta�! Trucizny ci jednak nie dali, spodziewam si�.
� Codzie� mi j� daj�. Choruj� od ich w�dki, jad�a, od pos�ania,. od towarzystwa, od
powietrza. Pan nie czuje jak tu powietrze przesycone smolnym dymem? Wczoraj chodzi�em
do miasteczka, szukaj�c czy gdzie ludzkiej twarzy nie ujrz� � ach! okropno�ci.
� C�e� widzia�? � Poczwary Panie! wie Pan �e tutejsze kobiety � ba? Warszawskie
przekupki podobniejsze od nich do kobiet.
� A! wiem, to ci tu tak, babiarzu niezno�ny, twarzyczek �adnych braknie.
� Ja�nie Panie! prostuj�c si� rzeki Sta�, nie kobiet, ale przyzwoitego towarzystwa.
Roz�mia�em si� na ca�e gard�o, Sta� doda�: � niech ich wszyscy djabli porw� � i
odszed�.
Zasn��em rozweselony jego gaw�d�, kt�rej ci tu tylko cz�stk� gorsz� wypisa�em.
Chcia�bym ci w niniejszym skrypcie (jak widzisz ucz� si� miejscowego j�zyka) przes�a�
dope�nienie moich obserwacyj nad dziadem i krajem, w kt�rym zamieszka�em, ale nic jeszcze
z obojga nie rozumiem. Najwi�ksz� dla mnie dekonfitur� jest, �e bogactwa Pana Koniuszego
poj�� nie mog�. Wszyscy m�wi� �e bogaty, wiem sam przecie �e ogromne dobra do niego
nale��, d�ug�w nie ma, lub je�li je ma, to ma�o znacz�ce; a tu zbliska przys�uchuj�c si�,
przypatruj�c mu si�, widz� niezrozumia�� oszcz�dno�� do sk�pstwa, s�ysz� same tylko
narzekania na ci�kie czasy. Jest zapewne klucz od tej zagadki jaki�, kt�rego ja nie mam
jeszcze.
Nigdzie znaku zamo�no�ci tak jak ja j� pojmuj�, wsz�dzie dla mnie zakryte i dziwne
rzeczy. Je�d��c z dziadem na polowania, widzia�em mn�stwo jakich� niby ponachylanych
ogromnych budowli, stoj�cych po polach. Pyta�em go co to jest? odpowiedzia� mi z
u�miechem, pocieraj�c czupryn�:
� H�! dalib�g niedowidzisz czy co! to� to sterty.
� A c� to sterta? spyta�em.
Koniuszy �mia� si� do rozpuku i odpowiedzia� polegaj�c na w�zku � Dobry b�dzie
gospodarz! Jest to sk�ad zbo�a wpo�r�d pola.
� Dla czeg� tyle tego?
� Zapas Paniczyku! zapas!
Liczy�em tego zapasu kilka dziesi�tk�w i o�mieli�em si� potem zapyta� dziada, czemu
narzekaj�c ci�gle na czasy i ci�ko�� w dostaniu grosza, nie sprzeda cho� cz�ci swych
ogromnych zapas�w.
� Co� to ja bankrut, czy co, �ebym si� z zapas�w wyprzedawa�! zawo�a� z oburzeniem.
Patrzaj�e! grosza u nich nie wida�, wzdychaj�, narzekaj�, ledwie si� zejd�, o czem innem
nie m�wi� tylko o ci�kich czasach; kupc�w nie braknie, a zbo�e gnije na polu i myszy go
jedz�? W tem by� musi jaka� tajemnica! Dom mojego dziada nie wiem czyby� poj��, gdybym
ci go opisa� szczeg�owie; ja za� nic pom�g�bym ci pewnie do rozwi�zania tej edypowej
zagadki.
Wystaw sobie �ycie tak urz�dzone, uregulowane, uporz�dkowane, ie w�a�ciwy element
tego, co u nas jest �yciem, to jest ruchu, ognia, wcale tu nie wchodzi do sk�adu, owszem
odsuwany jest jak najtroskliwiej. Pan Koniuszy m�wi� mi naprzyk�ad, �e w roku przesz�ym
proponowano mu poprowadzi� przez Turz� G�r� trakt pocztowy, coby by�o o�ywi�o okolic�,
mo�e j� nawet zbogaci�o. C� na to powiesz? odm�wi�. � A mnie to na co! odpar�, �eby mi
tu wrzawy, zgie�ku i cudzych ludzi a nieproszonych go�ci trakt nap�dzi�. Nie chc� ja tego.
Wczorajszy dzie� jest te� prawodawc� jutra. Ludzie, rzeczy, mowa, obyczaje, poj�cia,
wszystko zosta�o wczorajsze lub pozawczorajsze. Onegdaj znaczy tu czasem przed kilk� laty.
Zacz�wszy od koni, kt�re ubieraj� w chom�ty XVII wieku, a� do paradnych palonych z
kutasami but�w mojego dziada, wszystko nie dzisiejsze. Brzydz� si� dniem, w kt�rym �yj�, i
wszelk� nowostk�, jak grzechem; chcieliby czas za po�y przytrzyma�, gdyby czas mia� po�y, a
najsmaczniej by im by�o cofn�� si� do Sas�w.
Bogaci, nie u�ywaj�!
Najwi�ksza skrz�tno�� panuje w domu, dziadu- nio nosi wa�niejsze klucze przy sobie,
mniej tylko wa�ne powierzaj� si� Makowskiemu, wszelkie inne wieczorem odnosz� si� do
Pana i wieszaj� na przeznaczonym ko�ku w sypialnym pokoju. W mieszkaniu nie uczuli
potrzeby nic odmieni�, nic poprawi� od lat kilkudziesi�t, � dziury tylko, kt�re czas chudemi
�okciami wybija, zatykaj�. Nosz� si� jak si� nosili od wiek�w; � nowo��, ten element
naszego �ycia, dla nich jest grzechem i najwstr�tliwszem zjawiskiem. Pojmij�e, je�li mo�esz,
jak mnie tu jest!!
Nie umiem m�wi� ich j�zykiem, obr�ci� si� wedle tutejszego obyczaju! Albo oni si� ze
mnie �miej�, albo ja si� im dziwi�, bo �mia� si� nie mog�, a raczej nie chc�. Dziadunio
serdeczny, ale powoli zaczyna mnie bra� na konfessat�; nadewszystko o moje wielkie dobra
tak si� dopytuje troskliwie od niejakiego czasu, �e zaczynam si� mi�sza�.
Je�li mnie przyprze raz jeszcze, to mu si� ca�kiem wyspowiadam. Go�cinny bardzo i
szczerze radby mnie zabawi�, ale bior�c na rozum i wymy�laj�c coraz co nowego, nie umie
nic innego nad coraz inne u�o�y� polowanie.
Jakkolwiek jestem przygotowany na wszystko, nie przewiduj� �ebym tu, co si� nazywa,
�y� i wy�y� potrafi�. Ale �e zawsze czas sobie w �eb wypali�, mog� z tem jeszcze poczeka�.
B�d� mi zdr�w i szcz�liwy, �egnam ci� do przysz�ej poczty.
Tw�j Jerzy.
P. S. Ze Izami w oczach czytam tu starego przesz�orocznego Kurjerka Warszawskiego, w
kt�rego kilka numer�w lakierowane buty moje obwini�te by�y; � ma dla mnie urok
niewypowiedziany, opowiada mi przesz�o��, cho� nie w wyszukanych wyrazach, ale zawsze i
to od�amek przesz�o�ci. Dobre i to.
Wystaw sobie, �e mi cygar�w zabrak�o! Ty tuniu nawet niema, wyprawiono za nim
piechotnego pos�a�ca o sze�� czy dziesi�� mil, i pal� tymczasem, dla nieszcz�liwego na�ogu,
c� co tu nazywaj� Zalibockim (Zabijackim raczej). Umar�by� pow�chawszy! Trucizna! Do
czego to na��g prowadzi!! Sta� sta� mi si� milcz�cy i ponury, a w dodatku but�w nie czy�ci,
dowodz�c, �e na Polesiu rzecz to jest ca�kiem niepotrzebna.
III.
KOCHANY MUNCIU!
Nare�cie zaczynam poznawac tutejsze s�siedztwo; by� wczoraj Pan Kapitan. Winszuj mi
poznania Kapitana! Wyobra�a�em sobie c� wojskowego, jak�� figur� z powie�ci,
Napoleonista lub tym podobnie, � zawiod�em si� szkaradnie. Wystaw sobie figur� ubran�
tak jak si� rzemie�lnicy na Pradze nie nosz�, w szaraczkowych wytartych sukniach, blad�,
zwi�d��, a k�aniaj�c� si� do kolan prawie Panu Koniuszemu, a pokorn� a� do szyderstwa
prawie, a pochlebiaj�c� do impertynencji i gadatliw� jak m�yn. Wystaw sobie takiego go�cia,
kt�remubym ja niechybnie, gdzieindziej go spotkawszy, da� dwa z�ote ja�mu�ny,
przyjmowanego przez mojego dziada najuprzejmiej, sadzanego na najpierwszym miejscu,
traktowanego z pretensy�, bawionego troskliwie przez ca�y czas bytno�ci. Koniuszy
Kapitanowi, ani Kapitan Koniuszemu, nie �a�owali wzajemnie ani Dobrodzieja, ani ca�uj�
n�ki; wszak to nic nie kosztuje. Pomimo to, zdawali si�, je�li si� nie myl�, szydzi� z siebie
wzajemnie z wielk� grzeczno�ci�.
Ale musz� ci przecie kategorycznie opisa� ten pierwszy kwiatek, kt�ren tu znalaz�em na
pustyni, determinuj�c go jak botanicy determinuj� znalezione ro�liny. Wzrostu �okci dwa,
cali.....(do nast�puj�cego listu rozmiar dok�adny) � chudy, suchy, r�ce d�ugie, zako�czone
ogromnemi palczyskami, nogi pot�ne, grzbiet troch� wygarbiony, g�owa podlysia�a,
siwowata, oczy szare �miej�ce si� i chytro strzelaj�ce, w�s oznaczaj�cy Kapita�stwo, ale
zaniedbany zupe�nie. Nie jest to w�s �w ukochany i p�ac�cy za mi�o�� ozdob� twarzy, ale
prosty tylko ciekawiec, co zagl�da do potraw i stara si� okruszyny obiadu przyswoi� sobie.
Twarz wymok�a, policzki wpad�e... Wiek, jak wnosz�, r�wna� si� musi latom mojego dziada.
Ubranie szaraczkowe, kamizelka ze starej podobno wykrojona ko�dry, tabakierka w kieszeni,
paciorkowy �a�cuszek od tombakowego zegarka, kapciuch na guziku od kapoty zawieszony,
zszyty z tr�jk�tnych r�nej barwy ga�gank�w.
Masz Kapitana, niech ci go Brodowski lub Norwid odrysuje. Ale czego �aden z nich nie
zinwentuje nie widz�c, to wyrazu twarzy. Co to za pokora chytra! jakie sp�aszczenie
pocieszne, jakiego c� cudownie lisiego! Dziadunio m�j zdumia� mnie, na wy�cigi z nim
upokarzaj�c si� i zni�aj�c. Bawi� kochany s�siad i dobrodziej do zmroku, odjecha� prostym
w�zkiem i trzema lichemi szkapkami. Za wo�nic� i kamerdynera s�u�y� mu prosty ch�opak w
siermi�dze, z fajeczk� poufale w g�b� w�o�on� przed gankiem. � Gdy odjecha�, rzek�em do
Koniuszego.
� C� to za biedna i niepozorna figura! Musi to by� ubogi szlachcic!
Dziad m�j parskn�� od �miechu.
� Znowu sterta � rzek�, gdy� moje omy�ki zwyk� nazywa� stertami. On biedny, on
ubogi! Tak to Wa�panowie Warszawiacy na ludziach si� znacie!
Otwar�em wielkie oczy.
� Kapitan z ca�� pokor� swoj�, Mo�ci Panie, jest najtwardszym orzechem do zgryzienia
dla s�siad�w, � a siedzi na pieni�dzach! To Krezus Panie! bogacz!
� Bogacz!!! os�upia�em.
� Ma zapewne familj�, dla kt�rej tak po�wi�caj�c si� zbiera? � Mia� �on�, ma syna, ale
ten wojskowo s�u�y nic nie odbieraj�c z domu. Mieszka sam stary sknera.
Po tym wykrzykniku nast�pi�o milczenie, westchnienie i ponury jaki� b�ysk ocz�w, kt�ry
pierwszy raz u dziada mego spotka�em. Niepojmowa�em co to mia�o znaczy�, gdy
natychmiast rozweseliwszy si� stary, doda�.
� O! ho! nie zje mnie w kaszy!
� Kto! spyta�em naiwnie.
� A zacny Pan Kapitan! Ale Wa�pan nic nie wiesz!
� Tak jest, najzupe�niej nic. I nietylko �em si� nie spodziewa� aby P. Koniuszy i Kapitan
je�� si� mieli, ale s�dzi�em z przyj�cia i obej�cia wnosz�c, �e si� serdecznie kochaj�!
Stary po swojemu parskn�� i poprawi� czupryny.
� Cierpliwo�ci! zawo�a� wp� m�wi�c do siebie � Labor omnia vincit. Widzisz �e i z
�acin� kiepsk� popisa� si� mog�. Nie, nie zje nas Pan Kapitan!
� Ale dla czeg�by i z jakiego powodu mia� ostrzy� z�by?
� Wa�pan bo nic nie wiesz, powt�rzy� m�j dziad, a tu ogromne rzeczy za pasem.
� Na Polesiu, kochany Panie Koniuszy, codzie� si� przekonywam, �e nic nie wiem, bo
nic zrozumie�nie mog�.
Stary sp�jrza� mi w oczy, poca�owa� w czo�o, jakby na podzi�kowanie �em tak paradnie
g�upi, i �miej�c si� doda�: O Sancta simplicitas! Zje djab�a, nie mnie?
� Czekam nauki i wiadomo�ci, szepn��em.
� A! trzeba� Wa�ci wyt��maczy� co si� tu�wi�ci! (m�wi� i patrza� mi w oczy jakby mi je
chcia� zamalowa�). Masz tedy wiedzie�, �e Kapitan jest najpaskudniejszem plugawstwem,
jakie ziemia nosi i s�o�ce ogrzewa. Na ucho ci nawet mog� powiedzie�, �e szelma.
� Tak dalece?!
� Tak jest! tak, m�wi� dziad m�j oczewi�cie si� rozpalaj�c. Nie znam gorszego
cz�owieka! Wystaw sobie taki jucha! Wlaz� mi ze swoj� wioszczyn� pod sam bok i my�li
mnie zmusi� do processu; usi�uje w wik�a� w spraw� aby lasu i ��k od Turzej G�ry do
swojego kawa�ka tam wydrze�. I jam te� nie w ciemi� bity! Chcia�em koniecznie uprzedzaj�c
go, kupi� t� lichot�, ale ten niepoczciwy Drzazgiewicz mnie zdradzi�. Wzi�� pewnie kubana
od niego, cho� to on nie skory do datku. Ja mu to zap�ac� Drzazgiewiczowi,; na wszystko jest
czas. Oto� jak tylko kupi�, pocz�� zaraz o granic� mnie zaczepia�. � Ja, mi�uj�c pok�j,
trzymam si� defensive tylko. Jak przyjdzie pora �e si� burza zbierze, na�wczas � no! co
robi�! pogramy!
W oczach P. Koniuszego, gdy wymawia� ten wyraz, b�ys�a jakby tajona rado��. Nie wiem,
ale mi si� zdaje, �e zaj�cie z kapitanem dawniejsze i sro�sze by� musi, ni� P. Koniuszy
powiada. Lecz kt� wie, mo�e z tak� roskosz� w istocie wygl�da processu! W�r�d tej
nieczynno�ci, jednostajno��! i braku zaj�cia, kto wie! gdyby i mnie tu posadzono, mo�ebym,
urozmaicaj�c polowanie, pocz�� na s�siedzk� spokojno�� polowa�! Jest to silna rozrywka.
Koniuszy tak dalej prawi� ze szczeg�ln� usilno�ci�, staraj�c si�, jak uwa�a�em, przekona�
mnie, �e m�wi� mi prawd� ca��.
� Oto� widzisz, p�aszczy si�, grzeczno�ci mi sypie, ja w t��. Przysy�a mi zwierzyn�, ja
jemu, je�dzim wzajemnie z powinszowaniem imienin, i �licznie, pi�knie �ciskamy si�,
ca�ujemy si�, a� za uszami trzeszczy. Z tem wszystkiem czuj�, �e process wisi nad nami.
� Wi�cby wcze�nie zapobiedz!
� Po co! i owszem. Musiemy si� przecie raz w �yciu zetrze�. Z tych s��w jaka� tajemnica
patrza�a, ale postrzeg� si� pr�dko P. Koniuszy i zagada�, cho� niezr�cznie.
Oto� jedna z tajemnic ich �ycia! process!
Ha! wszak ci to gra hazardowna, nic wi�cej. W prostocie ducha nie znaj�c lansquenet'a,
puszczaj� si� w pozwy! Wsz�dzie cz�owiek cz�owiekiem. Tymczasem �miertelnie tu z niemi
nudno.
Pomimo niemo�no�ci powrotu do Warszawy i zdesperowanego po�o�enia mojego,
przemy�la�a ju� co pocz�� z sob�. Jeszcze kilka tygodni, a najdalej kilka miesi�cy, nie
poznasz mnie, kochany Munciu; suknie moje wyjd� z mody, ja sam zparafianiej�, zestarzej�,
zg�upiej�...
W pierwszym li�cie nie zapomnij poradzi� mi co mam pocz�� z sob�. Ten przekl�ty Sta�
w m�wi� mi podobno nare�cie, �e heroiczna kuracya poleska gorsza od choroby, od
wierzycieli, od wi�zienia za d�ugi. A! ratuj twojego Jerzego.
IV.
PANA EDMUNDOWI SUSZY, W WARSZAWIE.
Z Turzej G�ry, dnia 20 Listopada.
Dzi� w�a�nie, wed�ug rachuby Stasia, dwa miesi�ce up�ywa jak zawita�em w go�cinne
progi Koniuszego, a miesi�c podobno kochany Munciu, jak listu niemia�e� odemnie. Ty si�
tam �atwo bez niego obej�� mo�esz, bo w mie�cie tak pr�dko cz�owiek cz�owieka zaciera, tak
si� rych�o zapomina o wczorajszym przyjacielu dla dzisiejszego!
Ale jak si� ty tam dziwowa� musisz, �e ja nic nie pisz�, ja, com mia� ze �miertelnej nudy
zarzuca� ci� nieustannemi listami!
Wiele bo te� rzeczy zmieni�y si� od przybycia mojego, i tw�j Jerzy tak�e. Tak! tak!
miesi�c ostatni wp�yn�� na mnie i wp�ynie mo�e na ca�� przysz�o�� moj�. Pos�uchaj tylko,
kochany Munciu. M�g�bym rozpocz�� opowiadanie, przeistaczaj�c ten wiersz Shakspaera o
wielu rzeczach na ziemi i niebie, o kt�rych si� nie �ni�o filozofom, i powiedzie�, �e w Polesiu
jest wiele a wiele rzeczy, o kt�rych si� nam, filozofom bruku Warszawskiego, ani �ni�o. Terra
incognita! kt�rej ja b�d� Kolumbem!
We dwa dni po odwiedzinach Kapitana, o kt�rych w ostatnim li�cie (je�li dobrze
pami�tam) co� ci podobno wspomina�em, odebrali�my listy, dziad m�j i ja, tak jest � ja
tak�e! � od Pana Kapitana, z zaproszeniem na polowanie na �osie i sarny. P. Koniuszy,
pomy�lawszy nad kopert� i podpisem obu pism i pilnie poszukuj�c czy mu Kapitan w czem
nie uchybi�, zgodzi� si� na to ze mn�, �e zaproszeniu odm�wi� nie mo�na. Chcia� mnie z
pocz�tku wyprawi� samego, ale z litowawszy si� potem i pomiarkowawszy, �e w delikatnych
okoliczno�ciach, w jakich z Kapitanem zostawa�, nale�a�o bardzo bacznie post�powa� i
niczem go nie obra�a�, postanowi� sam tak�e towarzyszy� mi do Kurzy��wki.
Przyznaj, �e wioseczka �licznie si� nazywa! C�bym da� za to, �eby� j� m�g� zobaczy�!
Jest to Polesie nad Polesiami, dziura i k�t tak zapad�y, tak brzydki, tak pusty, tak okropny, �e
obraz, gdybym ci go zdj�� daguerrotypem, zda�by ci si� pie- kielnym znudzonego w�drowca
wymys�em. Dante nie zna� wida� naszego kraju, by�by go u�y� do swojego piek�a i osadzi� w
tym kompartymencie tych, co si� za �ycia zbytecznie za nowo�ci� ubiegali. Wystaw sobie
chaty na p� w piasku, piasek otoczony b�otem, b�oto otoczone nudnym i brzydkim lasem, las
otoczony piaskiem, i tak dalej a dalej. Wzd�u� b�ot i las�w w�zkie a kr�te dro�yny, po kt�rych
tylko je�d�� budnicy i ch�opi, korzeniami sosen i jakiemi� patykami wymoszczone, kt�re
przejechawszy chorowa� musisz koniecznie. Groble niesko�czonej d�ugo�ci, mosty podarte
jak stare r�kawiczki, jamy, brudy,
dziury, grz�zawice itd..... Przez to wszystko
jecha� potrzeba do zacnego Kapitana, a to si� jeszcze nazywa wielkim traktem
handlowym.
Wioska przyparta z jednej strony do b�ota, z drugiej do piasku, zaros�ego so�nin�
krzakowat�, czarna, okopcona, uw�dzona w dymie, smutna; ludzie w niej � idea�y n�dzy i
opuszczenia! Kobiety chodz� w jakich� czepcach, nawi�zanych na wysokim �ubku, czarnych
od dymu, kt�ry tu zast�puje powietrze; a zpod chusty wymykaj� si� w�osy nigdy nie czesane.
Umywaj� si� tylko na wielkie �wi�ta. Maj� posta� jak�� dzikich Jndjan. Wszystko co �yje
chowa si�, i tylko z za w�g��w na podr�nych pogl�dac odwa�a. Za wsi� stoi dw�r, otoczony
sadem i drzewami, nizki, o czterech okienkach, oparkaniony wysoko, z bram�, kt�ra si� nigdy
nie zamyka. Obok niego gumna, stodo�y, stajnie, obory, wszystko na jednym prawie
dziedzi�cu i skupione w ca�o��. Cztery chude charty i stary pokur� z osmalonym bokiem a
powyszarpywanemi uszami wita�y nas w ganku, opr�cz gospodarza, k�aniaj�cego si� do ziemi
i dzi�kuj�cego z wylaniem za szcz�cie, za honor, za �askawe wzgl�dy, kt�remi�my go
zaszczyci� raczyli, kt�re, jak si� wyra�a�, mia�y by� wiecznem wspomnieniem ubogiej jego
chatki i pociech� dni jego staro�ci. Nigdym si� nie spodziewa�, �ebym m�g� tak kogo moj�
osob� uszcz�liwi�!
Z towarzyszeniem tysi�ca tym podobnych grzeczno�ci hyperbolicznych, kt�re bardzo
zakrawa�y na �arty, � a jednak P. Koniuszy na nie z najwi�ksz� �atwo�ci� oddawa�
Kapitanowi w dw�jnas�b t�� sam� monet�, � weszli�my na prawo do czystej izby,
wysypanej siekan� jedlink�. Dla mnie krok to by� niefortunny, potkn��em si� na progu
wysokim i stukn��em g�ow� o drzwi nizkie.
Dwa sto�y, dwie skrzynie, cztery wyt�oczone twarde krzese�ka, komin obielony na nasz�
intency� z samowarem dla ozdoby, na belce jakie� symbolicz- ne znaki i krzy�e, po �cianach
obrazki P. Jezusa Boremelskiego, Milaty�skiego, Lwowskiego, (mia�em czas si� przypatrze�)
N. Panny Che�mskiej, Sokalskiej, Poczajowskiej i Podkamienieckiej. W k�tku warcabnica na
ma�ym stoliczku, oto ca�y salon bawialny. Z niego tu� sypialna komnata Kapitana, do kt�rej
�e�my nie zagl�dali, nie opisz� ci jej. Dziewka ogromnie t�usta i bosy s�u�alec przyjmowali
nas �niadaniem, kt�re gotowano na przeciwko w piekarni � gor�ce te� przychodzi�o na st�.
Po niem pu�cili�my si� na polowanie, i tw�j Jerzy mia� szcz�cie zabi� ogromnego �osia.
Nie wiem czy ten dow�d zr�czno�ci, czy inna jaka przyczyna szczeg�lnym affektem ku
mnie natchn�a Kapitana. Nadskakuj�cy by�, o�ywiony, pe�en grzeczno�ci; bawi� mnie
rozmow� a� do utrudzenia. Kilka razy jednak wspomnia� moje dobra w X. Pozna�skiem, (o
kt�rych nie pojmuj� zk�d si� m�g� dowiedzie�), a wspomnia� je ze znacz�cym p�u�miechem,
kt�ry nie uszed� baczno�ci Koniuszego.
Gdy po raz trzeci czy czwarty o tych dobrach rozmow� poczyna�, z widocznym zamiarem
albo upokorzenia mnie albo wyrwania ze mnie s�owa, dziadunio odezwa� si� z u�miechem,
doskonale odegranym:
� Nie wspominajcie� o tych dobrach, Panie Ka- pitanie, bo mo�ecie przykro�� zrobi�
niechc�cy mojemu Kochanemu Jurasiowi. Wszak�e wiecie zapewne, �e z powodu processu i
k�opot�w z niego wynik�ych, tak prawie jak zrzec si� ich musia�!
To odezwanie si� dziada zdziwi�o mnie niepoj�tym sposobem. Stary wi�c wszystko ju�
wiedzia�! Ale sk�d? ale jak?
Kapitan pokr�ci� w�sa i nala� wina w kieliszki, pij�c za nasze zdrowie.
Rozmawiali�my o polowaniu; ku wieczorowi Kapitan uni�enie zaprosiwszy nas jeszcze
na herbat�, zatrzyma� d�u�ej ni�eli�my chcieli.
� Odwiedzaj�c szanownego krewnego, rzek� do mnie, zechcesz Pan zapewne pozna� i
s�siedztwo.
� Tak! tak, podchwyci� m�j dziad �ywo, zapewne! zapewne!
Widoczna by�a, �e chcia� odwr�ci� rozmow�. To mo�e sta�o si� powodem, �e Kapitan
uparcie stara� si� j� utrzyma�.
� Mamy tu domy bardzo mi�e, doda� u�miechaj�c si�.
� A na czele dom, w kt�rym mamy przyjemno�� by� teraz, zaliczam! przerwa� P.
Koniuszy z polityk�;
� Moja biedna chacina, kt�r� panowie raczycie swoj� bytno�ci� zaszczyca�, tego
nazwiska nawet nie godna. � Ale.
� Czy nie czasby nam jecha�, Panie Jerzy?
� Na Boga! nie puszcz�! zakrzycza� porywaj�c si� Kapitan. Konie nawet nie zasz�y.
Wracaj�c do poprzedzaj�cego, naprz�d licz� dom....
� Grasz w warcaby, Panie Kapitanie? grasz Pan w warcaby? zapyta� dziad m�j
zmi�szany widocznie.
Kapitan podskoczy�, wyci�gn�� z k�ta warcabnic�, ale nie spuszczaj�c mnie z oka, m�wi�
nie przerywaj�c:
� Dom Pana Graby.
� Zaczynamy, Kapitanie.
� Zaczynamy. Ciekawy dom zaiste!
� W istocie! Na Pana kolej jazdy!
� Pojecha�em. Warto �eby� Pan odwiedzi� s�siedztwo. Naprz�d tedy dom P. Graby,
kt�rego my ta powszechnie zowiemy Dziwakiem; powt�re � tu obr�ci� si� do Pana
Koniuszego z zapytaniem:
� Wszak i Panna Irena mieszka ci�gle na wsi teraz? Pa�ska pupilla?
To m�wi�c, oba zmierzyli si� wzrokiem, jakgdyby po�re� si� mieli, a dziad m�j otwarte
usta zamkn��, spu�ci� oczy i ca�y si� zaj�� warcabami. � Licz� wi�c, prowadzi� dalej Kapitan,
dom Pana Graby, P. Iren�, dom Pa�stwa Dudycz�w,
� To ju� nie s�siedztwo, rzek� m�j dziad,
� Liczy si� przecie za s�siedztwo nasze, mil czterech z Turzej G�ry niema, a co do
Rumianej, do Panny Ireny Pa�skiej pupilli, daleko nawet bli�ej.
Koniuszy milcza�, ale gryz� w ustach podj�t� z szachownicy warcab� ko�cian�; Kapitan
m�wi� ci�gle.
� Tym sposobem kochany dziad a szanowny s�siad m�j, kt�ryby zacnego wnuka chcia�
zapewne jak najd�u�ej u siebie zatrzyma�, b�dzie si� cieszy� pobytem jego. Uprzyjemniaj�c
chwile poznaniem s�siedztwa, a zw�aszcza Panny Ireny, pupilli Koniuszego, Pan zapewne
niepr�dko nas porzucisz. W Turzej G�rze tak �wiatowemu kawalerowi, jakkolwiek mi�o,
mog�oby si� zat�skni� przecie. M�odzi potrzebuj� m�odych.
Wyznam ci, �e to uparte wspominanie Panny Ireny jakiej�, a upartsze jeszcze o niej
milczenie P. Koniuszego mocno mnie zaciekawi�o. Kapitan doko�czywszy, spojrza� na
mojego dziada, kt�ry milcz�c gryz� warcab� i rzek� z przyciskiem nare�cie.
� A jak�e! a jak�e! poznamy s�siedztwo! P. Grab� i P. Iren� i Pa�stwa Dudycz�w i co
�yje doko�a poznamy. � Kiedy tak, toby ju�