16515
Szczegóły |
Tytuł |
16515 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16515 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16515 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16515 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
DWA BOGI, DWIE DROGI.
Powie�� wsp�czesna
przez
J. I. Kraszewskiego.
Mi�sk
Nak�ad i w�asno�� Zofii Sawickiej.
1881.
????????? ????????
??????? 10 ???????? 1877 ????.
Tom I
W drukarni J. Sikorskiego, ulica Mazowiecka Nr 6. Na placu �-go Jana w Wilnie, przed
wielu laty, w jednej z kamienic na dole. znajdowa�a si� restauracya nieosobliwa, kt�r� mo�e
pami�taj� jeszcze, ci co na�wczas do niej ucz�szczali. Nie mia�a ona ani prawa ani ochoty
liczy� si� do najpierwszych, nie grzeszy�a wytworno�ci�, rachowa�a na go�ci, kt�rych wi�cej
wabi przyst�pno�� i pewne zaniedbanie, ni� elegancy� i dro�yzna. Jeden ch�opak dosy�
odrapany i troje �mia�ych dziewcz�t, kt�rym nigdy na odpowiedzi nie zbywa�o cho�by na
naj�mielsze pytanie, nie licz�c gospodarza, wygl�daj�cego bardzo powszednio cho� butno �
stanowi�y s�u�b� i zarz�d restauracyi tej, kawiarni razem i bilardu. Kancelarzy�ci. akademicy,
oficerowie ni�szych stopni, ludzie lubi�cy swobod� a niemaj�cy wiele grosza w kieszeni,
ucz�szczali tu zwykle.
Ceny by�y umiarkowane, jad�o i nap�j obrachowane na niewybrydno�� go�ci, a swoboda
dochodzi�a niekiedy do najokrutniejszej wrzawy, kt�r� gospodarz Fiszer z trudno�ci� stara�
si� pow�ci�ga�. On sam i s�u�ba zreszt� byli z ha�asem oswojeni i wiedzieli, �e bez niego si�
obej�� nie mo�e; sz�o im tylko, aby czujne ucho jakiego dozorcy policyjnego nie pos�u�y�o si�
nim i nie usprawiedliwi�o interwencyi kt�ra nigdy na sucho si� nie obesz�a.
W kilku tych izbach, z kt�rych jedna tylko nieco ja�niej by�a o�wiecona, niekiedy t�ok
bywa� taki, i� miejsca nowoprzybyli wynale�� sobie nie mogli. Miejsce w kt�rem znajdowa�
si� lokal p. Fiszera by�o tak szcz�liwie wybrane u zbiegu ulic, w samym niemal �rodku
miasta, i� onby go by� na najwspanialej gdzieindziej urz�dzone salony nie mienia�. T�dy
przesuwa�a si� w pewnych dniach i godzinach niemal ca�a ludno�� miasta, a dla wielu ta
brudna restauracya mia�a w sobie urok niezwyci�ony.
Ka�dy tu by� jak w domu. bez ceremonii: wchodzi� zab�ocony, siada�, pali�, wo�a�,
�artowa� ze s�u�b�, podnosi� g�os, dysponowa�, kaprysi� m�g� i wyk��ci� si� dowoli.
Je�eli wypadkiem zab��dzi� tu elegant nawyk�y do innego tonu, czysto�ci i pewnej
wzgl�dno�ci s�u�by, wynosi� si� rych�o, bo na� tak spogl�dano, jakby go za drzwi chciano
wysadzi�. Bilard przytrzyma� czasem w restauracyi do p�na niekt�rych, innych zawzi�ta
pijatyka, na kt�r� Fi- szer cho� mia� oko. nie by� jej przeciwnym... Otwiera�y si� podwoje do
dnia bardzo, i rzadko kiedy by�o pusto.
W pierwszej izbie zastawionej stolikami jadano i pito; tu by� rodzaj bufetu i zapach jej.
gdyby go nie czyni�y zno�niejszym alkoholiczne wyziewy, wymaga�by pewnego oswojenia
si� z nim. aby go wy trzyma� mo�na. Druga ciemniejsza salka od dziedzi�ca bilardem by�a
zaj�ta, a kilka pokoik�w na ty�ach s�u�y�o dla tych, co chcieli na osobno�ci wypr�ni� jak�
butelk� z dobremi przyjaci�mi.
W jednym z nich w�a�nie przy dw�ch skromnych lampeczkach francuskiego wina,
siedzieli dwaj m�odzie�cy, z kt�rych stroju wnosi� by�o mo�na, �e si� sposobili do podr�y.
W izdebce mrok panowa�, kt�ry j� jeszcze smutniejsz� czyni� ni� by�a, a z siebie samej
wi�zienn� cel� przypomina�a. Dwa proste zabrukane stoliki, kilka krzese� nie nowych,
kanapka, na kt�rej w pewn� odwag� uzbroiwszy si� si��� chyba mo�na by�o � zajmowa�y
szczup�y pokoik o jednem oknie wychodz�cem na ciasne i smutne podw�rko. �wiat�o dnia
wpada�o do� z g�ry, blade, szare, zimne, a promie� s�o�ca nigdy si� tu nie przedziera�.
Pomimo tak smutnego miejsca, twarze dw�ch m�odzie�c�w by�y weso�e, rozpromienione,
a rozmowa wielce o�ywiona. W tym wieku, na progu �ycia, gdzie� nie weso�o? M�odo��
zast�puje s�o�ce gdy go niema, powietrze nawet gdy go braknie.
Pomi�dzy dwoma ch�opakami, z kt�rych jeden siedzia� na kanapce opieraj�c si� o stolik, a
drugi przechadza� si� po ciasnym pokoiku potr�caj�c o krzes�a i stoliki, r�nica wieku by�a
prawie niewidoczna, a podobie�stwo twarzy tak wielkie, �e si� ka�dy m�g� w nich braci
domy�le�.
Mieli jednaki wzrost, te� same ciemne oczy, rysy bli�ni�co podobne, co� nawet w ruchach
i g�osie pokrewnego. Wpatruj�c si� jednak baczniej w nich obu, zw�aszcza gdy jak teraz byli
razem, uderza�a wielka r�nica wyrazu twarzy, charakteru tych dw�ch postaci. Na czem ona
zale�a�a, niezmiernie trudno by�o okre�li� � gdy� nie rysunek i kszta�ty si� r�ni�y, ale duch
co obu o�ywia�.
Przechadzaj�cy si� m�g� by� cokolwiek starszym, by� odrobin� silniejszym i
za�ywniejszym; oko jego �mielej patrza�o, lecz nie mia�o tak g��boko si�gaj�cego spojrzenia,
jak nieco przy�mione i zmru�one �renice ch�opca, kt�ry siedzia� przy stole.
Na jednem z tych dw�ch bratnich oblicz�w, wida� by�o niczem niet�umione pragnienie
�ycia i zaspokojenie i uszcz�liwienie niem; jak�� �mia�� nadziej� i wiar� w sw� si��; na
drugiem pano- wa� spok�j, troch� smutku, a dusza kry�a si� wi�cej pod pow�ok� kt�ra j�
obejmowa�a. Patrz�c na nich mo�na by�o odgadn��. i� jeden z nich �y� wi�cej ze �wiatem i w
�wiecie, drugi z sob� i w sobie. We wzroku pierwszego my�li by�o ma�o, zast�powa�a j�
instynktowa poj�tno�� m�odo�ci; w drugim ju� widnia� rozum, ale onie�mielony w�asnym
sceptycyzmem.
Wistocie byli to dwaj bracia, o rok tylko wiekiem od siebie r�ni.
Obaj sko�czyli nauki uniwersyteckie szcz�liwie i w�a�nie rozsta� si� mieli, bo ka�dego z
nich gdzieindziej powo�ywa�o przeznaczenie.
Synowie ubogiej wdowy, kt�ra opr�cz nich mia�a dwie c�rki, a ca�ego maj�tku ma��
cz�steczk� we wsi w powiecie kobry�skim, zmuszeni my�le� sami o przysz�o�ci, u wr�t
�ycia, w kt�rych si� w�a�nie znajdowali, byli ju� jak na rozstaju. Starszy sko�czy� wydzia�
prawny i mia� jakoby wej�� w s�u�b� publiczn�; m�odszy kt�ry rozpocz�� medycyn� i z niej
przerzuci� si� na literatur�, nie mia� tymczasowo innego widoku nad nauczycielstwo domowe.
Me m�g� wi�c nawet pojecha� na wie� do �ulina do matki, aby u n�g jej z�o�y� sw�j
patent, i wzi��� b�ogos�awie�stwo na dalsz� drog�. Rodzina, przy kt�rej obj�� obowi�zki,
wymaga�a, aby jej towarzyszy� na wakacye, bo jedynak, kt�remu mia� s�u�y� za mentora, nie
m�g� bez dozoru po- zosta�. T��maczy�o to troch� smutne usposobienie spartego na stole
Kwiryna. Brat jego Rajmund swobodniejszy wraca� do domu, i tam mia� dopiero
wypocz�wszy, obmy�le� jakich �rodk�w u�yje do pomieszczenia si� gdzie� w s�u�bie.
W czasie pobytu ostatniego roku w Wilnie, bracia widywali si� cz�sto, ale nie mieszkali
razem. Kwiryn ju� si� zajmowa� ch�opakiem, z kt�rym jecha� teraz na wie�; Rajmund nie mia�
�adnych zobowi�za� � chcieli wi�c cho� godzin� sp�dzi� z sob�, bo obaj tego� wieczora
opu�ci� mieli miasto i nie wiedzieli kiedy znowu zobacz� si� na �wiecie.
� M�wi� ci, Kwirynie � g�o�nym, jasnym i �mia�ym tonem prawi� starszy do spartego
na stole � ty� sobie �le poradzi�! S�owo daj�! L�kam si� aby ci to ca�ego �ycia nie
zwichn�o! Gadaj sobie co chcesz � nam ubogim ch�opcom, pierwsz� by�o rzecz� co
najrychlej my�le� o chlebie � a ty z twojej filologii nigdy innego jak razowy pono mie� nie
b�dziesz.
Prosz� ci�, do czego to prowadzi? Literatem b�dziesz! profesorem! Patrzaj�e na wielce
utalentowanych i bardzo s�awnych. Szyd�owski ma reputacy�, d�ugi, i rozpi� si� z desperacyi;
Borowski zacny, rozumny, powa�any, nie zostawi po sobie chyba dobre imi�. � C�to za
karyera? � przypuszczam cho�by katedra w uniwersytecie! W najlepszym razie tylko �e si�
ma co je��!! Mia�e� wcale dobr� my�l w pocz�tku p�j�� na medycyn�, ale delikacik z
waszmo�ci. trupy ci
si� nie podoba�y! Gdyby� ju� by� jak ja, poszed� na prawo! Urz�dnik ma przysz�o��.
Kwiryn milcza�. Przy�o�y� do ust kieliszek, bez my�li i bez smaku po�kn�� kropel kilka �
i westchn��.
� A! Mundku m�j! � zawo�a� zwolna st�umionym g�osem � nie od dzi� my si� nie
mo�emy zrozumie�.
� Owszem, ja ciebie rozumiem doskonale, przerwa� Rajmund staj�c naprzeciw sto�u i
wychylaj�c ra�no sw� lampk� do kt�rej dola�. Chcia� t� sarn� przys�ug� uczyni� bratu, ale ten
g�ow� potrz�sn�� i zakry� r�k� kieliszek.
� Tak, ja ciebie rozumiem doskonale, m�wi� Rajmund � uleg�e� s�abo�ci, fantazyi.
Czujesz w sobie talent � chce ci si� glorioli, uczono�ci, s�awy, po�wi�ci�e� tym marzeniom
� rzeczywisto��! Drogo ci to op�aci� przyjdzie!
Zarzut ten wywo�a� rumieniec na twarz Kwiryna, kt�ry si� poruszy�, strz�s� i przerwa�
bratu.
� Nie, nie rozumiesz mnie!
To co ty nazywasz fantazya, u mnie si� obowi�zkiem zowie! Cz�owiek nie dla samego
chleba jest stworzony, � cel jego wy�szy, wznio�lejszy; powinien przej�� co zostawi�a
przesz�o�� i uzu- pe�nione, powi�kszone odda� przysz�o�ci. Dla mnie to �ycie ducha idzie
przede wszystkiem!
Rajmund z m�odzie�cz� weso�� werw� �mia� si� zacz��, bez szyderstwa, bez z�o�liwo�ci
� lecz tak �e si� od �miechu powstrzyma� nie m�g�.
� Kwirku ty m�j ! zawo�a� � to s� romanse! Co mnie obchodzi spu�cizna przesz�o�ci,
kiedy ja po ojcu nie wzi�wszy nic, nie b�d� mia� co je��! Co mnie obchodz� potomni, kiedy ja
z g�odu mam mrze�. My�l� o sobie!
� Do pewnej miary, przerwa� Kwiryn, rzecz s�uszna � ale...
� Ja w pragnieniu �ycia nie znam miary, tak jak ty w twojem ��dzy nauki, odpar�
Rajmund � chc� �y� w najobszerniejszem tego wyrazu znaczeniu, �y� piersi� ca��, u�ywa�,
doj�� jak najwy�ej, posi��� jak najwi�cej. Mam ambicy�, mam pragnienie � jestem
nienasycony. �ycie i u�ycie, to m�j B�g.
� Ha! westchn�� Kwiryn � s�u�ymy wi�c dw�m Bogom r�nym, bo dla mnie Bogiem
wyzwolenie i spot�gowanie ducha mojego!
� Romanse! powt�rzy� Rajmund � o rok jeste� tylko m�odszym ode mnie, a m�wisz po
dziecinnemu! Z takiem poj�ciem �ycia do czeg� ty dojdziesz?
� Ja nie wiem � zawo�a� Kwiryn � nie w mojej mocy jest doj��, ale w mej mocy i��.
Zreszt�, wiesz co Mundku, to co si� tobie tak u�miecha. w czem ty widzisz swe szcz�cie, dla
mnie by�oby m�czarni�.
Wiedzia�e� to ju� i mog�e� zrozumie� z naszego �ycia odmiennego w uniwersytecie. Ty
pozawi�zywa�e� stosunki, kr�ci�e� si� po domach pa�skich, bawi�e� si�. umizga�e� � ja
siedzia�em w k�cie nad ksi��kami i. s�owo ci daj�, daleko si� uwa�a�em za szcz�liwszego w
mojem osamotnieniu nad ciebie, co� si� musia� k�ania�, u�miecha�, nieraz k�ama�, cz�sto
udawa�, s�owem, gra� rol� niewolnicz� � niezno�n�!
� Widzisz Kwirek! � gor�co odpar� brat. widzisz ! ta niewola by�a dla mnie roskosz�. Ja
si� czu�em i czuj� stworzonym do tego �wiata, do kt�rego, jak ty powiadasz, w�lizn��em si�.
Niepotrzeba mi by�o si� wciskiwa� ani w�lizgiwa�, bo ten �wiat poczu� we mnie swojego,
przyj��, adoptowa�, pokocha�....
S�uchaj � ja ju� dzi� mam takie stosunki, kt�re mi dozwalaj� w przysz�o�� patrze� �mia�o
� a ty co masz?? co ?
Kwiryn ramionami ruszy� i odpar� troch� szydersko.
� Mam rozpocz�t� gramatyk� greck� i t��maczenie Iliady!!
� To mnie �ci��! roz�mia� si� Rajmund. Stosunek z Jego Ekscelency� Homerem i
rozpocz�ta gramatyka, kt�rych jest ju� sto doskona�ych i kt�ra si� na nic nie zda. � A twoje
stosunki ? szepn�� Kwiryn.
� Nigdy ci o nich nie rozpowiada�em szerzej, bom si� chwali� nie chcia� � rozpocz��
Rajmund, lecz b�d� co b�d�, nie chc� mie� tajemnic. Nie �artuj sobie z moich stosunk�w.
� Ta�cowa�e� kontredansa u Salomo.... �w. wtr�ci� Kwiryn � to wiem.
Rajmund napuszy� si� i mink� zrobi� szydersk�. Nala� sobie wina i wychyli� je szybko,
zaczynaj�c zn�w chodzi� po izdebce.
� W kamienicy na Bernardy�skim zau�ku, w kt�rej ja sta�em na trzeciem pi�trze, pocz��
m�wi�, na pierwszem stali pa�stwo Szambela�stwo Ch. � Nie znasz ich i nie masz o nich
wyobra�enia.
Jaki� czas ja te� anim si� spodziewa� zawrze� z niemi znajomo�ci. By�y to za wysokie
progi na moje nogi. Spotykali�my si� na schodach czasami. Szambelan wygl�da� mi
�miesznie, stary, ur�owany, w perliczce, elegant, ale z twarz� �agodn�, dobr� i tak wy�yt�,
zm�czon�, wyssan�, zniszczon�, �e mimo sztucznego rumie�ca, na t� ruin� smutno by�o
patrze�. Widywa�em te� czasem sarn� pani�, znacznie m�odsz�, z resztkami dobrze i starannie
zachowanej pi�kno�ci, tak wyelegantowan� jak m��, z czarnemi ognistemi, wyrazistemi
oczyma i bardzo dystyngowanemu ruchy � mijali�my si� nie znaj�c, usuwa�em si� im z
drogi. Raz wieczorem mia�em zr�czno�� powracaj�cemu do kamienicy Szambelanowi, nim
s�u��cego si� dobudzi� dzwonieniem, po�wieci� na wschodach. Zrobi�a si� niby znajomo��,
do kt�rej wagi nie przywi�zywa�em; ale wielce ugrzeczniony pan nazajutrz przyszed� do
mnie. Zosta�em zaproszony na herbat�. Pozna�em pani� Szambelanow�: nie by�o wi�cej
nikogo, bo s� bezdzietni i �yj� zupe�nie sami. Nie licz� podstarza�ej panny rezydentki.
Wieczorem rozmawiali�my du�o. Gdym si� �egna�, sama pani prosi�a mnie abym jako s�siad
przychodzi� cz�sto na herbat�. Szambelan gor�co to zaproszenie potwierdzi�, a p�niej ju� na
wschodach mi je przypomina�, niekiedy nawet przysy�aj�c po mnie kamerdynera. Sta�em si� u
nich prawie domowym, bo � mia�em szcz�cie podoba� si� obojgu, a nie chwal�c si�,
szczeg�lniej samej pani.
S�uchaj�c, namarszczy� si� Kwiryn. Rajmund stan�� naprzeciw i �mia� si�.
� A, ty! purytaninie! zawo�a� � C� ty chcia�e�, �ebym najmilszych w �wiecie i
najwygodniejszych stosunk�w zapar� si� dla jakiej� g�upiej delikatno�ci.
� Wstyd� si�! wtr�ci� Kwiryn.
� Nie mam si� czego wstydzi� � zawo�a� Rajmund. S�owo daj�! Szambelan i ona maj�
w �wiecie stosunki i koligacye ogromne. Jestem jedn� nog�, w strzemieniu.
� A po kolana w b�ocie! odpar� Kwiryn.
� S�uchaj�e! przerwa� Rajmund, gdybym kogokolwiek oszukiwa�! ale ja ci stosunku tego
odmalowa� nie potrafi�. Szambelan najcz�ciej gdym ja przyszed�, wynosi� si� zaraz,
zaklinaj�c mnie abym �on� jego zabawia�. Zastaj�c mnie u niej, dzi�kowa� i �ciska�.
Dowiedzia�em si� od niej samej potem, �e mia� nieszcz�liwe pasyjki w mie�cie i �e si�
ba�amuci� bez miary, trac�c co mia� na najgodniejsze wzgardy stworzenia, kt�rych m�odo��
go n�ci�a. �ona ubolewa�a nad nim, nad sob� � lecz nie by�o na to rady...
� M�j Rajmundzie � odezwa� si� Kwiryn � przerwij ty to opowiadanie, nie jestem go
ciekawy. Masz dobr� przyjaci�k� w pani Szambelanowej. przyjaciela w nim, to dosy�...
Wyjedziesz na wie�, zapomn� o tobie, zabior� now� znajomo�� i kto� inny b�dzie
ucz�szcza� na herbat�.
� Bardzo w�tpi� � odezwa� si� Rajmund, bo ja dzi� lub jutro si� z nimi spotkam w
drodze i odprowadz� ich niemal a� do domu. Jad� tym samym traktem. B�d� u nich wkr�tce
na wsi. Szambelan ma mi da� list polecaj�cy.
Kwiryn zamilk� chwil�, odd�� usta.
� Winszuj� � szepn�� � I t� drog� my�lisz si� dorabia� przysz�o�ci?
� T� najprz�d, a potem wszelkiemi innemi, jakie prowadz� do �
� Czego? spyta� brat. Do bogactwa, znaczenia, wzi�to�ci, w�adzy, si�y i wszystkiego co
�ycie oz�aca! zawo�a� Rajmund. Powiedzia�em ci: chc� �y�! b�d� �y�!
Kwiryn ruszy� ramionami, wsta� z kanapki. � Dobrze, dobrze � odezwa� si�. �yj jak
chcesz, r�b co chcesz! m�wmy o czem innem!
A! szcz�liwy cz�owiecze! doda� po namy�le � ty zobaczysz matk�! ty u�ciskasz siostry!
ty b�dziesz w �ulinie! ty odetchniesz tem zdrowem powietrzem naszem i spoczniesz! A ja!!
Tu jakby mu zabrak�o tchu, przerwa� i wnet pocz�� znowu.
� Poca�uj nogi mateczki, u�ciskaj Julk� i Jadzi� � pok�o� si� olchom starym � gruszy
co stoi naprzeciw ganku.
�zy mia� w oczach..
� Jakie dziecko z ciebie! mrukn�� Rajmund.
� Ja ju� umr� niem � rzek� Kwiryn.
� I ja przecie� ich kocham, i mnie serce uderzy, doje�d�aj�c do �ulina. i ja wzruszony do
n�g matce upadn�, ale u mnie si� to odb�dzie wszystko weso�o.
� Ja my�l� o tem ze smutkiem, bo � ich nie zobacz�! zawo�a� Kwiryn � nie wiem
nawet kiedy potrafi� si� wydoby�!
� A poc�e� ten obowi�zek niewolniczy przyjmowa�? wybuchn�� Rajmund. M�wisz o
mojej niewoli � ale ja stosunkowo do ciebie, jestem sto razy swobodniejszy! Po co ci by�o
si� wi�za�? � Nie chcia�em by� matce ci�arem!
� E! znowu przesada i romanse! � zawo�a� Rajmund. Przecie�by� nie zrujnowa� ich,
przesiedziawszy kilka miesi�cy w �ulinie.
� A dalej co? � odpar� Kwiryn spokojnie. Gdybym nie przyj�� tego obowi�zku, nie
mia�bym pojecha� o czem
Rajmund stan�� nieco zarumieniony.
� Ot� to mnie gniewa, rzek� g�os podnosz�c i stukaj�c o st�, �e ty chcesz by� czem�
poczciwszem ode mnie. Ca�e twoje post�powanie jest ci�g�ym wyrzutem przeciw mnie!
� Co pleciesz! co gadasz � pocz�� Kwiryn. � T��maczysz sobie wszystko opacznie.
Ty� starszy, na tobie nadzieja przysz�o�ci dla matki i si�str. S�uszna jest rzecz, �eby ci matka
teraz pomaga�a, kiedy ty masz jej by� pomoc�. Ja niedo��ny, jak ty sam m�wisz, jej, tobie,
wam, na nicbym si� nie zda�. ani dzi� ani jutro; nie godzi�o mi si� wi�c matki odziera�. Sam
powiedzia�e� �e mam fantazye, mieli�e�cie im dogadza�?
Rajmund sta� zadumany.
� Sofista jeste� zawo�any! rzek� � ale b�d� co b�d� � od matki nic przyjmowa� nie
chcia�e�, ja ci jestem troch� d�u�ny.
� A! daj�e mi pok�j! przerwa� Kwiryn � kiedy� mi to wr�cisz, ja dzi� nie potrzebuj�.
� Ty jeste� serdecznie dobry, poczciwy, po�wi�caj�cy si�, doda� Rajmund, ja z tego
korzy- stam, matce z tem dobrze � ale koniec ko�c�w, je�eli tak my�lisz by� z ca�ym
�wiatem, przepowiadam ci �e b�dziesz chodzi� bez bot�w.
Kwiryn jakby nie s�ysza�, nie odpowiedzia� na to.
� Masz m�j list, spyta� � schowa�e� go? nie zgubisz?
� Ale nie!
� I moje prezenciki dla Julki i Jadzi ?
� S� w t�omoku � odpar� Rajmund i spojrza� na zegarek.
� Nie p�no jeszcze! szepn�� Kwiryn � a tak mi si� z tob� �al rozstawa� � kiedy my
si� zobaczymy?
� Tego ja przewidzie� nie mog�, weso�o podchwyci� Rajmund. Do Wilna
prawdopodobnie, cho�bym chcia�, nie zajrz� pr�dko. Ty do �ulina nie b�dziesz m�g�. a
cho�by� i zawita�, czy ja wiem gdzie na�wczas b�d�! Losy popchn�� mnie mog� na p�noc,
na po�udnie, wsch�d, zach�d! P�jd� gdzie gwiazda przewodnia za�wieci!!
� Gwiazda! smutnie zawt�rowa� brat � a t� gwiazd�?
� T� gwiazd� � rzek� weso�o Rajmund, ty wiesz co jest dla mnie. M�wi�em ci.
� Smutne to. odpar� Kwiryn.
� Tak jak dla mnie twoja przysz�o�� � rzek� starszy. � C�? nauczycielstwo w
prywatnym domu? W najlepszym razie profesura w gimnazyum, a jako cel najwy�szy katedra
w uniwersytecie. Nu� si� zakochasz i o�enisz ?
Smutny u�mieszek przebieg� po ustach Kwiryna.
� B�d� spokojny � rzek�, kocha� si� mog�. bo zdaje si� �e to jest jak szkarlatyna i odr�.
choroba kt�r� przeby� potrzeba ka�demu; ale nadto jestem sumienny, abym do mojej biedy
przykuwa� drug� ofiar�!!
� Co do mnie � odezwa� si� Rajmund, ja znowu nie tak bardzo si� kochania obawiam,
bo je pojmuj� trywijalnie i grubija�sko, jak ty powiadasz. �eni� si� za� got�w jestem, cho�
jutro, byle bogato i w stosunkach takich, kt�reby mi przysz�o�� zapewni�y.
I gdy o tem m�wimy, doda� � musz� ci uczyni� jeszcze jedno zwierzenie.
Tu zatrzyma� si� nieco i pomy�la�, jakby dopiero teraz rozwa�y� potrzebowa�, czy
w�a�ciwem b�dzie wynurzy� si� purytaninowi ze swemi programami przysz�o�ci. Po chwilce
jako� nabra� odwagi.
� Wiesz, rzek�, Szambelanowa. kt�ra mi sprzyja bardzo i nie ma tajemnic dla mnie,
poda�a my�l jedn� � niez��. M�� jej. kt�ry zawsze �ycie prowadzi� bardzo p�oche, ma tam
podobno w Kobryniu czy Pra�anie wydan� za m�� za urz�dnika pewn� pani� z c�rk�, ju�
doros�� � kt�r� kocha jak w�asne dzieci�. Szambelanowa �miej�c si� dodaje: bo mu si� zdaje
mo�e, i� do niego w istocie nale�y.
Tej c�rce ma on podobno za zezwoleniem �ony, uczyni� zapis bardzo znaczny, a opr�cz
tego �e przysz�ego jej m�a b�dzie popiera� mocno, to nie ulega w�tpliwo�ci. Szambelanowa
p� �artem mi radzi abym si� �eni�.
Kwiryn pogardliwie ramionami ruszy� i za obie r�ce pochwyci� brata.
� Mundku kochany � krzykn��, ty� si� dzi�. przy rozstaniu, uwzi�� mnie dr�czy�! To s�
�arty, spodziewam si�, ale obrzydliwe i straszne! Pomy�l�e.... w jakie stosunki wci�gn��by�
przez to siostry i matk�! z jakimi lud�mi! z jakim domem! Ty, syn poczciwego, zacnego ojca
jakiego�my mieli.
� Kt�ry w�a�nie przez t� poczciwo�� nic nam nie zostawi� � odpar� chmurno Rajmund.
� Imi� niepokalane, pami�� najpoczciwszego z ludzi.
� Kt�rego wszyscy, kto chcia�, oszukiwali! burkn�� Rajmund. B�d� pewny, Kwirynie, �e
ja nie mniej pami�� jego szanuj�, i gdy wspomn� go, oczy mi �zami zachodz�; ale to by� �
kubek w kubek � ty! Taki poczciwy, a taki niepraktyczny... Grot�w z siebie zdj�� koszul�,
fanatyk przesadzo-
nej poczciwo�ci i delikatno�ci! To te� nas bez chleba i matk� zostawi�.
� Rajmundzie! dosy� � i nadto! ani s�owa przeciw niemu!
� M�j drogi, ja go tak jak ty kocha�em i kocham � doda� Rajmund, ale co prawda to nie
grzech. Poczciwo�� jego nas zgubi�a....
� Daj pok�j! milcz! surowo zawo�a� Kwiryn. Cz�owiek by� �wi�ty....
Rajmund nuc�c poszed� do okna i palcami zacz�� b�bni� w szyb�. Jaki� czas �aden z nich
si� nie �mia� odezwa�. Starszy spojrza� znowu na zegarek.
� B�d� co b�d� � rzek�, rozsta� si� potrzeba � p�no si� robi.
Kwiryn wsta� z kanapki i zawo�a� na pos�ugacza, kt�ry wpad� z ha�asem. Potrzeba by�o
zap�aci� za wino. Rajmund si�gn�� powoli do kieszeni, ale si� tak nie �pieszy�, �e m�odszy
mia� czas rachunek za�atwi� i ch�opca odprawi�. .. � Znowu p�acisz! zapyta� Rajmund.
� Bom ci� zaprosi� � rzek� Kwiryn. podchodz�c ku niemu, i ze �zami w oczach u�ciska�
go. Starszy by� r�wnie� wzruszony; uczucie nawet jakie okazywa� w tej chwili, �ywszem si�
zdawa�o ni� Kwiryna, kt�ry je w sobie zamkn�� umia�.
� Pisz do mnie przynajmniej! odezwa� si� po cichu � ja do �ulina regularnie o sobie
b�d� donosi�..... W drewnianym dworku na jednej z ulic miasteczka Kobrynia, wida� by�o
ruch jaki� nadzwyczajny, chocia� w miasteczku ca�em nic mu nie odpowiada�o. Ma�a
mie�cina drzema�a jak zwykle dni powszednich. Kilku starozakonnych przesuwa�o si�
ulicami, kilka wie�niaczych woz�w sta�o u drzwi gosp�d zajezdnych. Para kr�w, odbywa�a
niczem nieprzerywan�, woln� przechadzk� po rynku, przechadzk� bez celu, dowodz�c�
wielkiej swobody, jakiej tu i ludzie i zwierz�ta u�ywa�y.
Dworek, oko�o kt�rego niewie�cia s�u�ba i wyrostek kr�cili si�, to wpadaj�c do wn�trza,
to wyskakuj�c z niego i puszczaj�c si� w r�ne strony miasteczka, sta� niedaleko rynku i
celowa� sw� powierzchowno�ci�, kt�ra mog�a tu za eleganck� uchodzi�. By�o to jedno ze
znaczniejszych domostw, maj�ce. od frontu, opr�cz ganku z kolumnami, po trzy okna z
ka�dej strony. W jednej po�owie by�y one obfitemi firankami p� bia�emi, p�l czerwonemi
przybrane, i � kwiatki w nich wida� by�o. Male�ki ogr�dek sztachetami opasany,
szeroko�ci� odpowiadaj�cy gankowi, dzieli� dworek od ulicy. Przez furtk� wprost wchodzi�o
si� na ganek oszklony, otoczony �awkami, kt�ry bardzo m�g� dobrze s�u�y� dla
pomieszczenia przybywaj�cych i zmuszonych do oczekiwania klient�w.
W ogr�dku troch� kwiatk�w i du�o zielska okrytego py�em z ulicy padaj�cym, zas�ania�o
p�otek w kilku miejscach troch� nadwer�ony.
Ponad gankiem wystawka mie�ci�a w sobie par� okien, bo dom szczyci� si� pi�terkiem.
Dach wysoko podniesiony, dwa olbrzymie kominy, nad gankiem chor�giewka blaszana,
nadawa�y domostwu fizyognomi� imponuj�c�. Pozna� by�o mo�na �atwo, i� tu mieszka�
dostojnik jaki� powiatowy, a przechodz�cy ludzie omijaj�cy ganek i kieruj�cy si� przeciwn�
stron� szerokiej ulicy, utwierdzali w tem przekonaniu. Oczy przechodni�w pada�y z pewnem
uszanowaniem i trwog� na dw�r p. Kaznaczeja, przy�pieszano kroku, a wozy nawet unika�y
zbyt poufa�ego zbli�enia si� ku gankowi.
Jakkolwiek w miasteczku powiatowem ka�dy kaznaczej bywa niepo�ledni� figur�, nie
wszyscy oni s� sobie r�wni. Ten za� pan Bernard Oku�owicz nale�a� do kaznaczej�w, kt�rzy i
do gubernialnego miasta, gdyby tylko chcieli, ka�dego czasu konkurowa� mog�. Wiadomo
by�o powszechnie, i� p. Bernard mia� plecy, stosunki, by� maj�tny i � edukowany. (Tak o
nim powiadali �ydzi.... )
Dom jego, jak on sam, gubernialnemu miastu wstyduby nie zrobi�.
Pani Oku�owiczowa je�dzi�a koczem; on mia� koczobryk i w�zek lekki tak �adny,
wyplatany, �e gdy nim wyje�d�a�, ludzie stawali patrze� i kr�cili g�owami.
Oku�owicz by� urz�dnikiem w gubernialnem mie�cie Wilnie, gdy go nominacya spotka�a.
Nast�pi�o to wkr�tce po jego o�enieniu z pann� Hasemann, kt�ra by�a dawniej guwernantk�
w znacznym jakim� domu, czy te� dam� do towarzystwa. Oku�owicz mia� nadzwyczajne
szcz�cie �e si� z ni� o�eni�, bo panna, chocia� skromne na poz�r zajmowa�a stanowisko, by�a
nadzwyczaj pi�kna, patrza�a wysoko, nie zbywa�o jej na wspania�ej wyprawie i posagu, a
dowcipem i talentami w najlepszem towarzystwie ja�nie� mog�a.
G�uche wie�ci chodzi�y, �e Hasemanowie, gdzie� w Niemczech byli wielk� famili� i
krewnili si� z mn�stwem r�nych Schultz�w, M�ller�w, Meyer�w, Lehman�w i Schmidt�w.
Oku�owicz, gdy mu panna w oko wpad�a, by� wcale przystojnym urz�dniczkiem, ale
opr�cz d�u- g�w nie mia� nic, a obyczaje i temperament czyni�y go niezmiernie
wymagaj�cym. Lubi� szampana i gra� nami�tnie w karty. Opr�cz tego, stroi� si� i nie m�g�
obej�� bez kilkunastu pier�cionk�w i �a�cuszk�w.
Powierzchowno�� mia� ujmuj�c�, charakter mi�kki i przylegaj�cy �atwo; lubiono go jako
dobrego cz�owieka, ale wszyscy wiedzieli, �e by� wietrznik, hulaka i ba�amut.
Tymczasem panna Adela Hasemann, kt�r� pozna� w pewnym domu, po kr�tkiem staraniu,
dziwnie jako� o�wiadczy� mu kaza�a, �e posz�aby za niego. I Oku�owicz si� z ni� o�eni�.
O�enienie to postawi�o go na nogi, o tem wiedzieli wszyscy; ale Oku�owicz podda� si�
musia� dosy� ci�kim warunkom, bo panna przynosz�ca mu posag, protekcy�, pi�kno�� sw� i
nadzieje wielkie na przysz�o��, by�a wymagaj�c�. Zerwa� wi�c p. Bernard z dawnemi
znajomemi, ustatkowa� si� i sta� przyzwoitym cz�owiekiem; dla �ony kt�ra nawyk�a do
lepszego towarzystwa, dom te� sw�j na stopie odpowiednej wychowaniu i nawyknieniom
postawi�a.
By�o temu ju� lat pi�tna�cie, gdy si� ta metamorfoza odby�a, a czas j� uzupe�ni�, i
Oku�owicz pod dyrekcy� �ony zyska� bardzo wiele. Jednak�e, poniewa� ze starych na�og�w
zawsze c� zostaje w cz�owieku, lubi� i teraz pan Bernard wieczorami zagra� w karty, i przy
zr�czno�ci wy- suszy� kilka kieliszk�w szampana. Dawna elegancya kawalerska, i teraz
jeszcze w starannym ubraniu, pier�cionkach i �a�cuszkach si� przypomina�a. A �e sama pani
lubi�a i sama si� stroi� i dom przystraja� � u pa�stwa Kaznaczejstwa salon, pokoje, st�,
wygl�da�y lepiej ni� u niejednego zamo�nego szlachcica.
Dzieci nie mieli pa�stwo Oku�owiczowie, ale panna Adela Hasemann opiekowa�a si�
sierotk�, siostrzenic� sw�, kt�ra j� mam� nazywa�a i w domu jak dzieci� w�asne by�a
uwa�an�. Imi� jej by�o R�a, a dziewcz�tko wstydu mu nie robi�o, bo rozkwita�o �liczne jak
r�yczka, weso�e i trzpiotowate jak ptaszyna. Chocia� Kaznaczejowa niegdy� sama by�a
guwernatk�, teraz si� czy ju� na si�ach nie czuj�c, czy dla tonu, R�yczk� dla doko�czenia
wychowania odda�a na pensy� do Wilna do pani Dejblowej, z kt�rej ona wysz�a na podziw
wszystkim, co j� szcz�cie mieli ogl�da�. Talenta jej w os�upienie wprawia�y przybranego
ojca, go�ci, s�ugi, nawet t� kt�r� mam� nazywa�a.
Gra�a na fortepianie �wietnie, �mia�o, hucznie i biegle; rysowa�a g�owy kred�, kt�re
wygl�da�y zdaleka na sztychy; malowa�a kwiaty do sztambuch�w gwaszem; ta�cowa�a jak
baletniczka. m�wi�a po francusku prze�licznie, a �mia�� by�a, dowcipn�, rezolutn�, jak gdyby
o dziesi�� lat liczy�a wi�cej. By�ato gwiazda nie tylko miasteczka, ale okolicy. .
Pani Kaznaczejowa, mog�ca mie� w chwili gdy si� to dzia�o lat dobrych trzydzie�ci kilka,
wygl�da�a (zdala) niemal tak m�odo jak przybrana c�rka. Mia�a jeszcze pi�kne bardzo oczy
czarne, p�e� nadzwyczaj bia��, postaw� kszta�tn� i obej�cie si� wielkiej pani.
Mo�e nawet �adna z prawdziwie wielkich pa� tak si� nie nosi�a dumnie, wysoko,
nieprzyst�pnie jak ona. Nie mia�a te� �ask u miejskiej publiczno�ci, kt�ra j� zwa�a
arystokratk�. M��, nad kt�rym mia�a przewag� we wszystkiem, w ci�gu pi�tnastoletniego
po�ycia, przej�� te jej tony i spos�b znajdowania si� z lud�mi. Ma�o te� z kim �yli na stopie
poufa�ej w mie�cie, bo wszyscy urz�dnicy dla nich byli za ordynaryjni ludzie, jak si�
Oku�owicz wyra�a�.
Pani Adela szuka�a stosunk�w na wsi z obywatelstwem, i Kaznaczej do niej si�
stosowa�....
Pan Bernard, chocia� nieco by� uty� i zmieni� si� od o�enienia, pozosta� jeszcze wcale
przystojnym m�czyzn� i dba� oto, a�eby si� nim wydawa�.
Ruch panuj�cy dnia tego we dworku by� tak uderzaj�cym, �e przechodz�cy ulic� S�dzia
zatrzyma� si� nieco, aby odkry� jego przyczyn�. S�dzia, stary kawaler, jeden ze zwyk�ych
wistowych partner�w Kaznaczej a i wielbicieli jego �ony, by� ciekawym; chcia� wi�c spyta�
kt�r� ze s�ug wybiegaj�cych, gdy sam Kaznaczej ukaza�.
ganku.
ostrzeg�szy S�dziego, powita� go zdaleka.
Dzie� dobry!
Dzie� dobry, c� to u pana tak co� �wawo s�u�ba biega?
� Go�cia si� spodziewam, odpar� Kaznaczej z dumnym u�mieszkiem � mojego
�askawcy i protektora, szambelana Ch.... W przeje�dzie ma wst�pi� do nas, a nie chc�c robi�
ambarasu, oznajmi� nam o tem.
� Czy si� go pa�stwo na obiad spodziewacie?
� W�a�nie �e na obiad � rzek� Kaznaczej z oburzeniem � a to taka pod�a dziura, �e
pol�dwicy dosta� nie mo�na!!
S�dzia poruszy� ramionami, dotkn�� czapki i w dalsz� poci�gn�� drog�, a Oku�owicz,
otworzywszy drzwi salonu nie�mia�o, zajrza� co robi�a �ona.
Zbli�a� si� do niej teraz nie by�o bezpiecznie, gdy� z natury niecierpliwa, kiedy chodzi�o
o dom, o wyst�pienie, stawa�a si� dra�liwsz� ni� dni powszednich. Nie mia�a za� zwyczaju
ani ona ani c�rka nigdy nic robi� sama, opr�cz haftu na kanwie i kobiecych zabawek z
igie�k�, nie uznaj�c �adnej pracy godn� swych pi�knych r�czek. W salonie, kt�ry oczyszczano
i od�wie�ano, sta�a w�a�nie przy oknie zap�akana i zahukana s�u��ca, a pani i R�a, tupi�c
nogami i krzycz�c na ni�, do reszty jej przytomno�� odejmowa�y � Kaznaczej zobaczywszy
to, co pr�dzej si� cofn��.
W ca�ym dworku panowa�o jakie� gor�czkowe rozprz�enie, bo ludzie potracili g�owy.
Ostry g�os pani i �miechy szyderskie dziewcz�cia s�ycha� by�o a� w sieni. P. Bernard
schroni� si� do kancelaryi.
Chaotyczny ten stan trwa� a� do po�udnia, i dopiero gdy w salonie ucich�o, Oku�owicz si�
wa�y� wnij�� do niego. Nikogo tu jeszcze nie by�o, ale z mebl�w po�ci�gane ju� by�y
pokrowce, firanki bia�e zosta�y odnowione, na stoliku sta� bukiet kwiat�w przez pann� R��
u�o�ony, a na otwartym fortepianie rzucone by�y od niechcenia fantazya Thalberga i par�
piosnek francuskich.
W chwil� potem, naci�gaj�c r�kawiczki, szeleszcz�ca sukni� jedwabn�, z czo�em
namarszczonem, krokiem wolnym, wesz�a rozgl�daj�c si� doko�a pani Kaznaczejowa.
Widok m�a zaledwie uspokojon�, poruszy� znowu.
� Z t� wasz� s�u�b� rady sobie da� nie mo�na, zawo�a�a � to byd�o nie ludzie! Z
desperacyi ju� R�yczka ledwie �e sama nie wzi�a si� do firanek. � A w kuchni? spyta�
nie�mia�o Kaznaczej.
� Za nic, za nic r�czy� nie mog�! odpar�a pani Adela. Ju�ci� ani ja, ani R�yczka nie
mo�emy si� tem zaj��, a kucharka, cho� to niby z Wilna.... cho� si� ma za co� osobliwego.....
Nie doko�czy�a pani Kaznaczejowa, uwag� szczeg�ln� zwracaj�c na r�kawiczki, kt�re
usilnie naci�ga�a na pulchne i bia�e r�czki.
Na nie�mia�e pytanie ze strony gospodarza, narzekaniami tylko na sw�j los i mieszkanie
w ma�em miasteczku odpowiada�a pani. Oku�owicz zamilk� wreszcie.
Wchodzi�a w�a�nie pi�kna R�yczka w jasnej sukience, niezmiernemi falbanami i
garnirowaniami wzd�tej, opi�tej wst��kami, jak na bal strojna i weso�o u�miechni�ta. Sz�a
tryumfuj�ca pi�kno�ci� swoj�.
Pi�kn� te� by�a w istocie, ale t�, jak j� Francuzi zowi�, pi�kno�ci� dyab�a, kt�rej brak
znaczenia i wyrazu. W oczach, na ustach, w ruchach malowa�o si� tylko usposobienie
trzpiotowate, wielkie z siebie zadowolnienie, rozmi�owanie si� w sobie pieszczonego
dzieci�cia, kt�re jest pewne, �e �wiat ca�y pada� przed niem musi na kolana.
Kaznaczej, zobaczywszy t� lalk�, stan�� os�upia�y i rozpromieniony razem. Matka nawet
na widok R�yczki rozchmurzy�a si� nieco...
� Ale� si� wystroi�a! szepn�� Oku�owicz. � A c�? mia�am codzienny wzi���
szlafroczek do chrzestnego ojca? spyta�o dziewcz�.
� Cho� przynajmniej raz si� jest do kogo ubra� i pokaza� komu! westchn�a pani; bo do
tej parafii i do tych ludzi kt�rych my tu widujemy codziennie, s�owo daj� �e nie warto. Kto tu
si� na tem pozna.
Chuchn�wszy w drug� r�kawiczk� pani Kaznaczejowa m�wi�a dalej.
� Szambelan mi da� do zrozumienia w li�cie, �e kogo� z sob� przywiezie.
Oku�owicz min� nastroi� zaciekawion�. R�yczka dla kt�rej to ju� zapewne nie by�o
tajemnic�, lekko zagryz�a usta, zwracaj�c si� ku fortepianowi. Nuci�a co� p�g�osem.
Pa�stwo Oku�owiczowie poszli ku oknu.
� Co tak szambelanowi pilno � mrukn�� Kaznaczej, to� to jeszcze dziecko, niema si� z
czem
�pieszy�.
Pani pokr�ci�a g�ow�.
� Coto za gadanie! rzek�a cicho � Szambelan postarza�, okropnie postarza�, bro� Bo�e
na niego co, kt� si� zaopiekuje jak on? Owszem, byle dobrze wyda�, co pr�dzej, to
rozumniej.... a ona, doda�a g�os zni�aj�c Kaznaczejowa � ona dzi� ju� taka rozumna, jakby
nie wiem ile lat mia�a!!
Rozmawiali, gdy tuman py�u si� podni�s� w ulicy z tej strony, z kt�rej Kaznaczej
oczekiwa� przybycia go�ci; zabrz�cza� pocztowy dzwo- nek, Oku�owicz pobieg� na ganek.
Pow�z zatrzymywa� si� w�a�nie przed dworkiem. Po prawej r�ce w nim siedzia� bledszy i
mizerniejszy ni� zwyk�e, szambelan Ch... trzymaj�cy si� jednak sztywnie i prosto, w perliczce
nowej na g�owie, strojny i wy�wie�ony. Przy nim oko baczne pani Oku�owiczowej i panny
R�y, dostrzeg�o przez szyby m�odzie�ca, kt�ry obu kobietom, po widywanych w miasteczku
i okolicy, wyda� si� � Antinousem.
By�to pan Rajmund, kt�ry wiedz�c, po co go tu wieziono, stara� si� wyst�pi� w jak
najpi�kniejszemi �wietle.
Wistocie prezentowa� si� bardzo korzystnie.
Nim weszli do salonu, R�yczka �ywo przypad�a do matki i do ucha jej szepn�a.
� Bardzo przystojny.
Oku�owiczowa id�ca ju� ku drzwiom na spotkanie, potwierdzi�a to skinieniem g�owy.
W tej�e chwili, znany nam ju� nieco z opowiadania Rajmunda, Szambelan wchodzi� do
pokoju, z twarz� na wp� melancholiczn�, p� rozweselon�, witaj�c pi�kn� pani�
Kaznaczejow� po francusku.
� Zawsze pi�kna i wiekui�cie m�oda!! szepn��.
Odwr�ci� si�, aby Rajmunda zaprezentowa�. Nazwisko jego, jak si� zda�o, nie obce
Kaznaczejowi, na nim jakie� w�tpliwe uczyni�o wra�enie. Z widocznem zaj�ciem Szambelan
przyst�pi� do kwitn�cej w tej chwili rumie�cem silnym R�yczki, �ciska� j� za r�ce, i szepta�
co� po�eraj�c j� oczyma. Dziewcz� ze zr�czno�ci� niewie�ci� razem u�miecha�o si� do
starego, zalotnie zaczepia�o m�odzie�ca, i pyszni�o si� sob� przed niemi obu. Pani
Oku�owiczowa poprowadzi�a Szambelana na kanap�, Kaznaczej zaj�� si� m�odym
Rajmundem; R�yczka przysiad�a si� do matki.
Pomi�dzy Oku�owiczem a go�ciem, w ci�gu nic nie znacz�cej rozmowy, odby� si�
wzajemny przegl�d i rozpoznawanie. P. Bernard, kt�rego nazwisko nie bardzo ucieszy�o, bo
wiedzia� �e je nosi�a rodzina zubo�a�a, dosy� oboj�tnie przyjmowa� pana Rajmunda, kt�ry
rozpatrzywszy si� w nim, rzuca� ju� oczyma ciekawemi na pani�
i pann�.....
Na kr�tko rozmowa sta�a si� powszechn�, tak �e nawet panna R�a si� do niej wmiesza�a:
nast�pnie Szambelan zni�y� g�os i pocz�� co� poufnie szepta� z Kaznaczej ow�, Oku�owicz
musia� si� oddali� dla dopilnowania przygotowa� do sto�u. R�yczka widz�c pana Rajmunda
osamotnionym, rezolutnie zwr�ci�a si� do niego.
� Pan mieszka na wsi?
� Nie, pani � dot�d by�em lat kilka w Wilnie, a na wsi nie my�l� mieszka�.
� w Wilnie! podchwyci�a panna. Ja tak�e niedawno wr�ci�am od Dejbl�w.... � T�skno
pani na wsi?
� Zapewne! dosy� nudno! ale� si� tu na wieki tak�e zagrzeba� nie my�l�!
U�miechn�a si� nieco pogardliwie.
Rozmowa tak rozpocz�ta, jaki� czas obraca�a si� oko�o wsp�lnie znanego im Wilna;
przesz�a potem na muzyk�, literatur�, zabawy, gusta obojga.
Panna i m�odzieniec m�wi�c z sob�, uwa�nie si� wzajem przypatrywali sobie. Pozna�
by�o trudno z obojga, jakie na sobie czynili wra�enie. Widocznem by�o �e panna si� chcia�a
podoba�, ale to nic nie dowodzi�o, bo dziewcz� �ywego temperamentu, nawet w�wczas
przypodoba� si� stara, gdy jej si� kto� nie podoba.
Rajmund dosy� ch�odno egzaminowa� trzpiocz�c� si� R�yczk� � nie o�ywi�a go sw�
weso�o�ci�.
Rozmowa jednak coraz si� stawa�a swobodniejsz� i bardziej zajmuj�c�, gdy wypad�o tak
jako�, �e Szambelan odezwa� si� do panienki i zmusi� j� zwr�ci� si� ku sobie, a pani
Kaznaczejowa przem�wi�a do Rajmunda, kt�ry si� do niej przybli�y�.
Wiedzia� pewnie bardzo dobrze, i� powo�any zosta� na rodzaj badania, lecz �mia�o
spojrza� w oczy pani Adeli i nie zmi�sza� si� jej przenikliwym wzrokiem. Mo�na by�o s�dzi�
z postawy, wyrazu twarzy Rajmunda i ca�ego znajdowania si� jego w tym domu, i� zbytniej
nie przywi�zywa� wagi do kroku jaki czyni�, gdy, pomimo wielkiego panowania nad sob�,
pani Oku�owiczowa zdradza�a troch� doznanego niepokoju.
Po kilku zamienionych wyrazach, p. Rajmund wiedzia� ju�, i� mia� przed sob� kobiet�
znaj�c� �wiat, ludzi i nawyk�� do panowania w swej sferze; a pani Kaznaczejowa czu�a, �e
m�odzieniec jej zaprezentowany m�g� by� powo�anym do �wietnej karyery, bo go zbytnie
skrupu�y nie mia�y powstrzymywa� na drodze.
Pochlebia�o jej mo�e. i� Rajmund da� zaraz uczu� uwielbienie dla jej wdzi�k�w i dziwi�
si�, i� osoba tak �wietnemi obdarzona przymiotami, mog�a si� zakopa� w ma�ej mie�cinie.
To co m�wi�y usta, potwierdza�y oczy p. Rajmunda �mia�e, zuchwale, natarczywe, tak
jakby nie dla c�rki tu przyby� lub o c�rce zapomnia�, zbli�ywszy si� do pe�nej uroku matki.
By�o w tem nieco obra�aj�cej mo�e �mia�o�ci � lecz t� pi�kne panie, zbli�aj�ce si� do lat
czterdziestu, �atwo przebaczaj�.
Obiad, jak to zazwyczaj w takich razach bywa, przyp�ni� si�: latano do cukierni po
paszteciki i tort, brak�o jakiego� wina, a ze zw�oki korzystali wszyscy, aby si� bli�ej
poznajomi� z sob�, opr�cz Oku�owicza, kt�ry cho� powraca� ci�- gle, niespokojny, cz�sto te�
wychodzi� dobrowolnie i by� wywo�ywany.
Gdy dano wreszcie zna� �e obiad by� gotowy, i Kaznaczejowa poda�a r�k� Szambelanowi,
a Rajmund wzi�� R�yczk�, rozmowa mi�dzy niemi sz�a ju� tak swobodnie, jakby si�
oddawna znali.
Nie b�dziemy dotykali dra�liwej kwestyi obiadu, pol�dwicy zast�pionej jak�� krzy��wk�
nie pierwszej m�odo�ci, czego� przydymionego i przypalonego � co rumieniec zgrozy
wywo�a�o na twarz Oku�owiczowej. Szambelan jad� dosy� dobrze, pi� ochotnie, by� w
humorze weso�ym, i gdy wstano od sto�u, wra�enie og�lne zaspokoi�o gospodarstwo oboje.
Wr�cono do salonu na kaw� i cygara, chocia� zwyk�ych dni pani Adela pali� u siebie nie
pozwala�a. Na ten raz dla Szambelana uczyniono wyj�tek od prawa.
� No, jak�e si� podoba? � szepn�� stary do gospodyni po obiedzie.
� Znajduj� go przyzwoitym, rozgarni�tym, �mia�ym � odpar�a pani Kaznaczejowa �
ale, ja tu s�ysza�am o jego rodzinie, o siostrach i matce � to ludzie ubodzy, ojciec dziwak
straci� wszystko.
� Tak. zdaje si� �e on albo nic nie ma, albo niewiele � rzek� Szambelan. W�tpi� jednak
by�my znale�li dla niej bogatego szlachcica.... a ten, ma ambicya, no � i wida� z zakroju,
doda�-
z u�mieszkiem ironicznym, �e sobie da rad� na �wiecie.
To m�wi�c Szambelan pochyli� si� do ucha Kaznaczejowej i co� jej szepta� pocz��. Ona
rzuci�a okiem ciekawem na Rajmunda i zrobi�a mink� kwa�n�.
Ramiona jej podnios�y si� nieco do g�ry.
� Je�eli my�l moj� przyjmiecie, doda� stary � zwleka� nie trzeba, bo on czasu traci� nie
b�dzie.
� Zobaczymy co R�yczka powie � szepn�a matka.
Wkr�tce po kawie, Szambelan zacz�� szuka� kapelusza, nie daj�c si� zatrzyma� na
herbat�. Konie, zadysponowane zawczasu, sta�y ju� u ganku; po�egnano si� i Szambelan
przez oboje pa�stwo przeprowadzany, odjecha� razem z Rajmundem.....
Oku�owicz za �on� i c�rk� wszed� do salonu i pierwszy si� odezwa�.
� Ale to syn pani Marwiczowej z �ulina!! To s� ludzie zrujnowani!! Ona ma zawsze
niedoimk�. Golizna! ojciec mia� pi�kny maj�tek, ale to by� rodzaj fiksata na punkcie honoru!!
Na kiepskim �ulinku jest pono ich dw�ch, dwie siostry i stara matka.....
Machn�� r�k�.
� Co mi za partya! � Pewno �e na �ulin niema co liczy�, ale on sko�czy� uniwersytet
� przerwa�a pani � ma protekcy� Szambelana, idzie w s�u�b�, zdolny, obr�tny. Stary
powiada �e ma wielk� przysz�o�� przed sob�!!
� Na wierzbie gruszki! mrukn�� Kaznaczej, kt�remu wspomnienie niedoimek na �ulinie
widocznie przykrem by�o.
Pani Adela z czu�o�ci� zwr�ci�a si� ku c�rce, oboje patrzyli na ni�. R�yczka sta�a, r�ce
za�o�ywszy na piersiach, z g�ow� podniesion�, n�k� tupi�c niecierpliwie i co� sobie
pod�piewuj�c.
� C� ty? zapyta�a matka
Dziewcz� troch� na odpowied� czeka� kaza�o; R�yczka patrzy�a w ziemi�.
� Albo to tak mo�na od razu powiedzie�? szepn�a. Prezentuje si� niczego, przystojny,
rezolutny, a kto wie jaki on tam jest. �eby by� z wielk� dla nas atency�, tego nie powiem.
Kaznaczej nawyk�y do uwielbiania wychowanki odpowied� jej znajdowa� trafn�,
u�miecha� si�, matka milcza�a.
� Niech�e bo si� da lepiej pozna�, doda�a panna. � Byle�cie mi pa�stwo nie
przeszkadzali, ja go wezm� na egzamin; a tak! trudno co powiedzie�.
� Ma s�uszno��! popar�a matka.
� Jest racya! potwierdzi� Kaznaczej. R�yczka tryumfowa�a, i o�mielona odwa�y�a si�
doda�.
� Mama mi sama m�wi�a, �e ja posag b�d� mia�a, bo Szambelan moj� matk� rodzon�
zna� i bardzo j� szanowa�, wi�c nie zapomni o mnie! Prawda mamo?
� A tak! potwierdzili oboje pa�stwo.
� To� ja przecie maj�c wyposa�enie, za pierwszego lepszego nie mam i�� potrzeby �
m�wi�a R�yczka.
� A gdyby Szambelan radzi� i �yczy� sobie tego? spyta�a matka.
� Jabym si� mog�a z nim rozm�wi� � przerwa�a R�a � przecie on mnie zmusza� nie
b�dzie. Aleja nie m�wi� ani tak, ani nie � zobaczymy!
Nad wiek sw�j �mia�o wyrokowa�a panienka, a z twarzy obojga jej opiekun�w wida�
by�o, �e im rozumem i �mia�o�ci� imponowa�a. Umilkli.
W powozie, kt�ry z miasteczka wychodzi� w�a�nie na piaszczysty go�ciniec, Szambelan,
pochylony do ucha Rajmunda, zadawa� mu pytanie.
� A c�?
� Panienka �adna i bardzo na sw�j wiek rozwini�ta, rzek� zapytany, podoba� si� mo�e
�atwo � ale i mama jeszcze wcale pon�tna!
Szambelan zapomnia� si�, oczy mu za�wieci�y.
� Co to dzi�! zawo�a�, �eby� j� by� widzia� przed pi�tnastu laty! To by�a bogini! to by�a
nimfa! to by� pos�g grecki! � Bardzo temu wierz�... rzek� Rajmund.
� R�yczka jest do niej podobna, ma wiele wdzi�ku, ale to ju� co innego! By� mo�e, i�
si� to jeszcze z wiekiem wi�cej rozwinie, uzupe�ni, bo niema jak lat pi�tna�cie, a s� typy
kobiet, kt�re dopiero oko�o lat dwudziestu przychodz� do ca�kowitego rozkwitu!
� Pan Szambelan studyowa� ten przedmiot � rzek� �artobliwie Rajmund.
� Ja?? roz�mia� si� stary, kt�remu to pochlebia�o. � Ja? mog� si� w tym przedmiocie
nazwa� specyalist�! Niestety! Tempi passati!
Milcza� chwil�, jakby ow�adni�ty t�umnie mu si� cisn�cemi wspomnieniami, i nagle
zwr�ci� rozmow�.
� Oku�owicz dobry sobie safandu�a! W domu si� on nie liczy. G��wna waga na samej
pani, a R�yczka jest dla niej wyroczni�. Wi�c w�a�ciwie redukuje si� to do niej jednej.
Rajmund milcza�; Szambelan do�o�y� ciszej.
� W�a�nie w tym wieku jak ona dzi� jest, wzi�wszy j�, mo�na dope�ni� jej wychowanie i
poprowadzi�..... Bardzobym pragn�� aby by�a
szcz�liw�.
Kawa�ek drogi ujechali nic nie m�wi�c; stary, kt�ry mia� na sercu los dziewcz�cia,
odezwa� si�.
� Po was, panie Rajmundzie, spodziewam si� �e wy sobie w �yciu znajdziecie drogi i
p�jdziecie daleko.... Dziecko to mnie interesuje, nie chcia�bym jej widzie� wydanej za jakiego
gryzipi�rka lub ubogiego hreczkosieja. To nie dla niej. W tej chwili, interesa moje, jak
wszystkich, s� dosy� powik�ane; du�obym da� nie m�g�, zawsze kilka tysi�cy rubli, aby by�o
za co r�ce zaczepi�. W testamencie znajdzie si� wi�cej, na to daj� s�owo honoru.. Zapisz�
prostym d�ugiem, aby nikt kwestyi nie m�g� zrobi�.
Znowu wyczekuj�c odpowiedzi, Szambelan doko�czy�.
� Staraj si�, bierz, pomog�. B�d� spokojny gdy j� wydam � a karyer� wasz� ja bior� na
siebie. Byleby� stopie� na rang� zamieni�, p�jdzie �ywo.....Pos�u�ysz �
� Tak, pos�u�y� potrzeba � odezwa� si� Rajmund, dla samej rangi, i aby mie� czas si�
rozpatrze�, a potem, wie pan Szambelan co ja my�l�?
Stary pilno patrza� na niego.
� Niedarmo uczy�em si� prawa � m�wi� Rajmund, karyera prawnicza najlepsza ze
wszystkich, ale nie u nas po ma�ych mie�cinach, a nawet i nie po gubernialnych miastach �
maj�tki si� robi� tylko w stolicy. Plenipotenci, w Petersburgu utrzymuj�cy interesa wielkich
pan�w, wyrabiaj�cy potwierdzenia heroldyi, pilnuj�cy proces�w w senacie, olbrzymie i
pr�dko sk�adaj� maj�tki. Ja czuj� w sobie powo�anie!
Za�mia�y si� ma�e, czarne oczki Szambelana, uderzy� go poufale po ramieniu. �
Doskona�a my�l! Masz Wa�pan wszystkie potrzebne do tego zdolno�ci! A i R�yczka b�dzie
w stolicy jak ryba w wodzie. Na pocz�tek mog� zapewni� panu spraw� jenera�a, mego
ciotecznego brata, z hrabiami S. Kosztowa�a go ju� z pi��dziesi�t tysi�cy rubli i tylko
zagmatwan� zosta�a. Odda ci j�, ja si� postaram! My�l jest gienialna! Jeden wielki proces
wygrany, reputacya ustalona i maj�tek pewny....
U�miechn�� si� Rajmund.
� Tak. to jest jedyna droga, na kt�rej pr�dko do czego� doj�� mo�na, a powoli i�� �
�ycie si� zmarnuje! �ulin, wioseczka pozosta�a pani Marwiczowej ze znacznych d�br
nieboszczyka jej m�a, liczy�a si� w okolicy do najmniejszych, bo nie by�o w niej nad
dziesi�� chat. a cho� grunta mia�a niez�e, po�o�one by�y tak nisko i wymaga�y tyle stara� aby
ich woda z otaczaj�cych moczar�w nie zatapia�a � i� rzadki by� rok urodzajny. Miotlica
zjada�a przenic�, �yto prza�o, a w dolinach jarzyny suchego tylko lata rodzi�y.
Dworek, w kt�rym dawniej ekonomowie mieszkali, wznosi� si� na pag�rku mi�dzy
olchami, jak wysepka, ca�y otoczony rowami, aby go z wiosny woda nie podtapia�a. Nie
spodziewano si� nigdy aby tu na staro�� mieszka� przysz�o, i gdy wyzuta z maj�tno�ci
staruszka zosta�a zmuszona przenie�� si� do biednego �ulina, musia�a natychmiast
sprowadzi� drzewo z puszczy kobry�skiej, aby ma�� star� chat� z gankiem, mieszkaln�
uczyni�. Nie by�o ani czasu, ni pieni�dzy na wytworn� budow�; zu�ytkowano to co ju� sta�o,
przyczepiaj�c par� izb w jedn� stron�, a z ty�u spi�arnie i sk�ady. Domina, wi�c z przodu
�miesznie wygl�da�a, bo ganek nie sta� w po�rodku, a �ciany nowe wy�sze by�y od
zczernia�ego zr�bu starego folwarku. Z ma�ego warzywnego ogrodu, w kt�rym by�o troch�
zdzicza�ych wisze� i par� grusz, musiano zrobi� co� poka�niejszego.
Zreszt� zabudowania, dziedziniec, zosta�y jak by�y, poprawione nieco, i dworek tak
wygl�da� ubogo, i� nie �udzi� przeje�d�aj�cych � zna� po nim by�o, �e tu mieszka�
niedostatek. Smutna, r�wna nizina rozci�ga�a si� doko�a, poprzerzynana grobelkami. rowami,
b�otami i trz�sawiskami. Gdzie tylko kawa� wy�szego gruntu si� podnosi�, wida� by�o zagony
i p�lka... Opr�cz olch, �adnych drzew oko nie spotyka�o blisko, tylko g�ste zaro�la �ozy i
wierzb kar�owatych. W wielkiej dali czarnym pier�cieniem doko�a p�aszczyzn� obejmowa�y
lasy. Oko na niej nie maj�c gdzie spocz��, traci�o miar� oddalenia: wydawa�a si� wi�ksz� ni�
by�a, a nie zbyt odleg�e wioseczki ucieka�y pozornie. Wzrok nie si�ga� daleko, opar�w zawsze
pe�na atmosfera, mg�ami, okrywaj�c oddalenie, zwi�ksza�a je jeszcze. Smutnego co� by�o ale
razem poci�gaj�cego w widoku tej okolicy, w�r�d kt�rej pag�rka prawie dostrzedz nie by�o
mo�na. Gdzieniegdzie na groblach i rozstajach, jak znaki dro�ne wznosi�y si� ma�e krzy�yki
drewniane p�achtami poobwieszane, � czernia�a, w polu odosobniona karczemka. Na
drogach ruch tu by� rzadki, ludzi nie wiele, ale za to na b�otach �ycie wrza�o, bo by�y pe�ne
ptastwa, kt�re korzysta�o z niedost�pnych k�pin tych moczar�w, by si� w nich gnie�dzi�
swobodnie. Nigdzie tyle czajek nie lata�o z p�aczliwym krzykiem, tyle rozmaitego rodzaju
kaczek nie pluska�o si� na wy�arach, i tyle przer�nych g�os�w nie �piewa�o wieczornej
przedsennej pie�ni.
W dworku, po �mierci m�a przenosz�c si� do niego pani Marwiczowa, urz�dzi�a si� jak
mog�a, nie wiele dbaj�c czy jej b�dzie wygodnie i �adnie. Niegdy� bardzo maj�tni
Marwiczowie, byli w dawnej swej posiad�o�ci zamo�nie i dostatnio przez d�ugie lata
opatrzeni we wszystko. Wierzyciele, kt�rzy opanowali maj�tek dzi�ki dobroduszno�ci
nieboszczyka obci��ony d�ugami, nie tkn�li przez jakie� uczucie politowania ruchomo�ci, tak
�e wdowa znalaz�a si� w posiadaniu daleko znaczniejszego inwentarza, ni� na �ulin by�o
potrzeba. Sprz�t�w by�o mn�stwo, a ka�dy z nich dla biednej kobiety stanowi� pami�tk�
drog�. z kt�r� rozstawa� si� by�o bole�nie. Przewieziono wi�c wszystko a wszystko do
�ulina, a gdy przysz�o to rozmieszcza�, okaza�o si� �e izdebki, sienie, sk�ady, strychy nawet
ledwie zdo�a�y zrzucone na kup� rzeczy, jako tako uchroni� od s�otyi zniszczenia. Dawa�o to
ubogiemu dworkowi fizyognomi� zupe�nie oryginaln� i powa�n�. W sieni