16486

Szczegóły
Tytuł 16486
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

16486 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 16486 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 16486 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

16486 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Wendy Rosnau Długie upalne lato Toronto · Nowy Jork · Londyn Amsterdam · Ateny · Budapeszt · Hamburg Madryt · Mediolan · Paryż Sydney · Sztokholm · Tokio · Warszawa Rozdział pierwszy Angola, więzienie stanowe Propozycja zwolnienia warunkowego była podejrzana. Gdyby jednak Johnny na nią przystał, już za godzinę mógłby odetchnąć świeżym powietrzem. Gdyby nie dziwaczne warunki zwolnienia, ani przez chwilę nie zastanawiałby się nad możliwością opuszczenia pół roku wcześniej więzienia o zaostrzonym rygorze. ­ Wyłaź, Bernard ­ warknął strażnik. ­ Masz iść do naczelnika. Johnny podniósł się z pryczy i powolnym krokiem opuścił celę. Chwilę później stanął przed Pete'em Laskym, siedzącym za biurkiem. ­ No to co, Bernard, chcesz się dzisiaj stąd zmyć? ­ bezbarwnym głosem zapytał naczelnik więzienia. ­ Mam szansę na intratną państwową robotę? ­ Chciałbyś, co? ­ Pete Lasky obdarzył więźnia krzywym uśmiechem. ­ Nic z tego, Bernard. Ciebie może uratować tylko spokój. Oducz się dawać ludziom 6 We n d y R o s na u w zęby. Gadałem przez telefon z szeryfem Tuckerem z twojej mieściny ­ ciągnął naczelnik. ­ Facet chyba nie jest uszczęśliwiony, że wychodzisz przed terminem. Podobno jesteś tam potrzebny jak dziura w moście. ­ Pete Lasky wręczył więźniowi decyzję o zwolnieniu warunkowym. ­ Nie wolno ci zbliżać się do faceta, którego chciałeś uśmiercić. Każde twoje przewinienie spowoduje natychmiastowy powrót za kratki. Nie wolno ci nosić broni. Jeśli pogwałcisz choć jeden z wypisanych w tym dokumencie warunków, zarobisz na dodatkowe sześć miesięcy odsiadki. Więc jak? Johnny wepchnął ręce do tylnych kieszeni dżinsów i zacisnął pięści. Z mroków niepamięci przed jego oczami wynurzył się obraz zalewiska o wschodzie słońca i postać ojca, który uczył go tam wędkowania. Jeśli byłby na zwolnieniu warunkowym, to już przez najbliższe cztery miesiące właśnie ten widok mógłby budzić go każdego ranka. Znał zalewisko z dzieciństwa. Wiedział, gdzie są najlepsze miejsca do wędkowania, gdzie mają gniazda czaple i gdzie kończą się na moczarach wszystkie ukryte przesmyki. Wiedział także, jakie poruszenie wywoła w mieście jego powrót. ­ No i jak? ­ Zgoda ­ mruknął Johnny, spoglądając w okno. Niebo było błękitne i tak idealnie czyste, że być może to właśnie jego widok przesądził o ostatecznej decyzji. ­ Cztery miesiące pracy w Oakhaven, posiadłości Mae Chapman, na pewno mnie nie zabije, czego nie mogę powiedzieć o następnym pół roku spędzonym tutaj. Godzinę później przeszedł przez bramę więzienia D ł u gi e u pa l n e l at o 7 i znalazł się w przedsionku piekła. Tak jego matka zwykła nazywać luizjański sierpień. Minęła dopiero dziesiąta, a już powietrze było gorące i parne. Johnny ruszył szosą w stronę Tunica. Przeszedłszy około dwóch kilometrów, ściągnął bawełnianą koszulkę i przewiązał się nią w pasie. Opuściwszy Common przed piętnastu laty, nigdy nie zamierzał tam wracać. Jego rodzice nie żyli i nie miał żadnych krewnych. Ale po otrzymaniu dziwacznego listu, w którym oferowano mu duże pieniądze za należącą do niego ziemię, ciekawość wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem i pojechał do Common, aby dowiedzieć się, o co chodzi. Jego ziemia? Co prawda ojciec miał niegdyś w Common własne gospodarstwo, ale ponieważ od lat nie płacił podatku gruntowego, dom i ziemia powinny już dawno przejść w inne ręce. Tydzień po przyjeździe do miasta Johnny poszedł do ratusza, gdzie usłyszał, że nadal jest właścicielem ojcowskiego domostwa. Dlaczego? Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Prawdę powiedziawszy, w Common mieszkały tylko dwie życzliwe mu osoby. Stary Virgil Diehl może i chciałby mu pomóc, ale przecież nie dysponował żadnymi wolnymi środkami. Drugą osobą była Mae Chapman, właścicielka Oakhaven. Ale dlaczego miałaby mu pomagać? Johnny opuścił ratusz z postanowieniem udania się natychmiast do starszej pani i wyjaśnienia sprawy. Jednak tego dnia panował tak nieznośny upał, że po drodze 8 We n d y R o s na u wstąpił do Peppera na kufelek zimnego piwa. Gdy tylko otworzył drzwi baru, uprzytomnił sobie, że popełnia błąd. Zobaczył bowiem przed sobą zaciekłego wroga jeszcze ze szczenięcych lat. Nie zamierzał zabić Farrela Craiga, o co go potem oskarżano. To prawda, wyciągnął nóż, ale tylko dlatego, że przeciwnik zamierzył się na niego butelką z odłamaną szyjką. W oczach Clifftona Tuckera, który niezwłocznie pojawił się w barze, wyglądało to źle i Johnny nie mógł temu zaprzeczyć. Działał w obronie własnej, ale miejscowy szeryf miał na ten temat odmienne zdanie. Tak więc Johnny został aresztowany i skazany na rok pobytu w więzieniu o zaostrzonym rygorze. I tu właśnie przebywał, gdy pół roku później zaproponowano mu wcześniejsze zwolnienie pod warunkiem odpracowania czterech letnich miesięcy w rodzinnym mieście. Zrobi to, a potem sprzeda odziedziczone gospodarstwo i wyjedzie na zawsze. O zachodzie słońca dojechał autobusem do Common. Wysiadł w centrum. Miał przed sobą miasto, w którym spędził pierwsze piętnaście lat życia. Gdyby babcia wiedziała, z kim ma mieć do czynienia, nigdy w życiu nie zgodziłaby się zatrudnić takiego kryminalisty. Zdegustowana Nicole cisnęła pismo na biurko. Wyłączyła stary, stojący obok telefonu wentylator, wzięła do ręki słuchawkę i wystukała numer motelu. Po trzecim dzwonku odezwał się Virgil Diehl i oznajmił z miejsca: D ł u gi e u pa l n e l at o ­ Mamy wolne pokoje i czarną kawę. 9 ­ Dzień dobry, panie Diehl. Mówi Nicole Chapman. ­ A, mała Nicki! Słyszałem, że wróciłaś do nas z dużego miasta. Założę się, że Mae szaleje z radości. Ja też, ma petite. Jesteś najładniejszą dziewczyną w naszej parafii. ­ Merci, panie Diehl. Miło, że pan tak mówi. ­ Człowiek prowadzący interesy musi być grzeczny. ­ Virgil zaśmiał się. ­ Ale tobie, ma petite, nie jest potrzebny pokój w motelu, więc po co dzwonisz? ­ Zamilkł na chwilę. ­ Zdaje się, że wiem. Wiedział, oczywiście. Wiadomość o powrocie Johnny'ego Bernarda do Common i jego zatrudnieniu w Oakhaven zdążyła już obiec supermarket, piekarnię, drogerię na rogu i oba bary. ­ Wiem od szeryfa Tuckera, że w motelu zatrzymał się pan Bernard ­ powiedziała Nicole. ­ Wynajął pokój? ­ Chodzi ci o Johnny'ego? Tak, jest tutaj. O, właśnie stanął w drzwiach. ­ Czy mogę z nim porozmawiać? ­ Możesz, oczywiście, ma petite. Czekając przy telefonie, Nicole włączyła ponownie wentylator. Urodzona w Kalifornii, była przyzwyczajona do upalnej pogody, ale żar lejący się z nieba w Luizjanie i duża wilgotność powietrza były dla niej nie do zniesienia. Przez całe dwadzieścia pięć lat dotychczasowego życia nigdy nie była tak spocona jak teraz. Jeszcze raz rzuciła okiem na leżące na biurku pismo, które godzinę temu dostarczył do Oakhaven szeryf Tucker. Nie musiała czytać słowa po słowie. Wystarczyła jej jedynie informacja, że niejaki Jonathan Bernard 10 We n d y R o s na u zostaje zwolniony warunkowo z więzienia zarówno dlatego, że chce zatrudnić go u siebie Mae Chapman, jak i ze względu na jego dobre sprawowanie. Dobre sprawowanie. Nicole prychnęła z dezaprobatą, spoglądając na długą listę wykroczeń, których ten człowiek dopuścił się przez trzydzieści lat. Najwcześniejsze przewinienia popełnił jeszcze jako małolat, lecz potem przez całe siedem lat zachowywał się nienagannie, co wyglądało na to, że wszedł na dobrą drogę. Kiedy jednak Nicole zwróciła szeryfowi Tuckerowi uwagę na ten fakt, w odpowiedzi usłyszała, że ten miejscowy zabijaka, zakała Common, nie wie, co to dobra droga. To prawda, w Oakhaven potrzebowali jakiegoś solidnego rzemieślnika, który jeszcze tego lata jakimś cudem wyremontowałby rozpadający się dom. Ale w żadnym razie nie wolno im było zatrudnić Jonathana Bernarda. Nicole musiała więc interweniować. W słuchawce odezwał się nagle męski głos: ­ To ja. Jestem już zajęty, nie wezmę tej roboty. Kiepskie maniery tego człowieka mówiły o nim wiele. Ale głęboki głos z południowym akcentem, przeciągający sylaby, robił wrażenie. Nicole na chwilę straciła wątek. Z trudem wzięła się w garść. ­ Czy ,,ja'' oznacza Jonathan Bernard? ­ spytała cierpkim tonem. ­ Aha. Ludzie mówią mi Johnny. Czym handlujesz, chérie? Sprzedam ci zaraz bilet autobusowy w jedną stronę, miała ochotę odpowiedzieć Nicole. ­ Niczym nie handluję, panie Bernard. Dzwonię D ł u gi e u pa l n e l at o 11 z Oakhaven w sprawie pańskiego zatrudnienia. Jest już nieaktualne. Na drugim końcu linii zapanowało milczenie. ­ Panie Bernard...? ­ Chcę porozmawiać ze starszą panią. Zaskoczył Nicole. ­ Ja... ona drzemie w ogrodzie. ­ Była to zresztą prawda. ­ Prosiła panią o powiadomienie mnie, że zmieniła zdanie? Nicole miała nadzieję rozwiązać sprawę bez włączania do niej siedemdziesięciosześcioletniej babki. ­ To wcale nie jest... ­ Ta robota jest warunkiem mojego przedterminowego zwolnienia ­ wyjaśnił Bernard. ­ Starsza pani podpisała oświadczenie, że zatrudni mnie w pełnym wymiarze godzin na całe lato. To zostało już postanowione. Ten człowiek mijał się z prawdą. Babcia była zbyt mądra na to, by podpisywać cokolwiek bez porady prawnika. ­ Wiem, co mówię, chérie. Klamka zapadła. Klamka zapadła. Nicole wydawało się, że w głosie Bernarda przebija wesołość. Wyłączyła wentylator i zaczęła szybko przerzucać papiery, które zostawił szeryf. Znalazła odpis formalnego oświadczenia, z podpisem babki. A niech to licho! ­ Jest pani tam jeszcze? ­ Sądzę, że nastąpiło nieporozumienie. ­ Nicole siliła się na spokój. ­ Czyżbym miał zaraz usłyszeć przez telefon gorące przeprosiny? 12 We n d y R o s na u Najeżyła się. Zamilkła, z trudem powstrzymując się od ciętej odpowiedzi. ­ Chyba się nie doczekam ­ stwierdził Bernard. ­ A więc przenoszę się na przystań. Zjawię się tam gdzieś około czwartej. Dla Nicole była to wiadomość alarmująca. ­ Zamierza pan wprowadzić się do domku na przystani? ­ Niemal zadławiła się własnymi słowami. ­ Nie sądzę, żeby to było możliwe! Ja... Nie była w stanie ani wymyślić nic więcej, ani cokolwiek powiedzieć, zresztą Jonathan Bernard zdążył już odłożyć słuchawkę. Rozdział drugi Ogród babci Mae Chapman był przepiękny. Zasługiwał na największe uznanie. Nicole znalazła babkę śpiącą na wózku pod stuletnim dębem. Uklękła obok na trawie i spytała szeptem: ­ Zamierzasz przespać całe popołudnie? Starsza pani zamrugała oczami, tak błękitnymi jak oczy wnuczki. ­ O, wreszcie wynurzyłaś się z domu ­ oznajmiła zdumiewająco mocnym głosem, kontrastującym z drobną postacią. ­ Prawie wcale nie wysuwasz nosa na dwór, bo ci za gorąco. Co sprawiło, że tym razem rozstałaś się z ukochanym wentylatorem? Kłopoty, miała ochotę odpowiedzieć Nicole. Spojrzała na nogę babki. Tydzień temu złamała się drewniana balustrada i Mae spadła z werandy na rosnące poniżej kwiaty. Wypadek skończył się przeciętym policzkiem, kilkoma stłuczeniami i urazem lewego kolana. ­ Jak noga? ­ spytała Nicole. ­ Chyba dzisiaj jest mniej spuchnięta. 14 We n d y R o s na u ­ Tak. I, dzięki Bogu, nie jest złamana, bo wówczas musiałabym spędzić ponad miesiąc na tym okropnym wózku. ­ Mae obrzuciła uważnym wzrokiem wnuczkę. ­ A więc co sprowadziło cię tutaj? ­ spytała. ­ Spalił się bezpiecznik i przestał działać wentylator? ­ zakpiła lekko. ­ Masz rację, babciu, trochę przesadzam ­ wymamrotała. ­ Obie z Clair wymyślamy sposób przymocowania ci wentylatora na plecach. ­ Nie wiedziałam, że jesteście takie pomysłowe. ­ Och, nie wiesz jeszcze o wielu sprawach ­ przekomarzała się Mae. ­ Jak na przykład zatrudnienie więźnia? ­ A więc już słyszałaś o Johnnym? Od kogoś wiarygodnego? ­ Sądzę, że można tak określić szeryfa Tuckera. ­ W żadnym razie. On nigdy nie znosił tego chłopca. ­ Babciu, dlaczego nic nie powiedziałaś mi o Johnnym Bernardzie? ­ Och, moja droga, przepraszam. Byłam tak przejęta twoim przyjazdem, że zapomniałam wspomnieć, że zamierzam go zatrudnić. Mogło to być wiarygodne wyjaśnienie, gdyby nie chodziło o jej babcię. W miarę upływu lat stawała się ona nieco mniej ruchliwa, ale nadal nic nie było w stanie umknąć jej pamięci. ­ Dzisiaj bym sobie przypomniała, jako że jest to dzień jego... ­ Przyjazdu ­ dokończyła Nicole, obrzucając babkę rozżalonym spojrzeniem. ­ A więc wynajęłaś więźnia na D ł u gi e u pa l n e l at o 15 całe lato i zamierzałaś oznajmić mi to dopiero w dniu jego przyjazdu? ­ Nicki, przestań się tym dręczyć. Starzy ludzie słabną na umyśle. ­ Jesteś tak słaba na umyśle jak ja ­ warknęła Nicole. ­ I nie opowiadaj mi czegoś podobnego. Wykaz wykroczeń Johnny'ego Bernarda jest dłuższy, niż lista miesięcznych zakupów u sklepikarza. Szeryf Tucker twierdzi, że facet jest groźny dla otoczenia. ­ Groźny? To bzdura! Jest całkowicie nieszkodliwy. ­ Wiem od szeryfa, że sześć miesięcy temu w barze Peppera o mały włos, a zabiłby Farrela Craiga. Powiedziałabym, że jest tak nieszkodliwy jak aligator z bolącym zębem. ­ Nicki, świetne powiedzenie. ­ Mae parsknęła śmiechem. ­ Muszę je sobie zapamiętać. Powtórz jeszcze raz, proszę, abym mogła... ­ Babciu, to nie jest śmieszne. ­ Przyznaję, Johnny zachował się nieostrożnie. Jak mógł dać się tak głupio przyłapać? Ale, moja droga,... ­ Przyłapać? Chronisz tego zabijakę? ­ Farrel i Johnny nie znosili się od dziecka. A poza tym nikt z nas nie jest ideałem. Tak, nikt, przyznała w duchu Nicole. Ona też miała na swoim koncie popełnione błędy. Chciała jednak zrozumieć pobudki babki. ­ Przekonaj mnie, że jest nam potrzebny akurat on ­ zażądała. ­ Johnny jest moim przyjacielem. Trzeba było wyciągnąć go z tego koszmarnego więzienia. Dzięki zawartej umowie zdobyłyśmy świetnego fachowca, który doprowadzi do porządku Oakhaven. 16 We n d y R o s na u ­ Przyjacielem? ­ Nicole poczuła, jak jej puls przy- spiesza. ­ Tak. Zasługującym na to, by mu pomóc. Musi wreszcie przestać uciekać i wrócić na stałe do domu. ­ Czy on jest tego samego zdania? ­ Pewnie nie. ­ Mea wzruszyła ramionami. ­ Nicki, będę z tobą szczera. Na temat Johnny'ego usłyszysz w mieście wiele kłamliwych plotek, krzywdzących go oskarżeń. Ale nie uprzedzaj się do niego. Szczerze powiedziawszy, ty i Johnny macie ze sobą więcej wspólnego, niż mogłabyś to sobie wyobrazić. Nie tylko on jest ostatnio tematem plotek. Mae obrzuciła wzrokiem kuse, wystrzępione dżinsowe szorty wnuczki i jej potargane, jasne włosy. ­ Babciu, przyjechałam z Kalifornii. Jestem... ­ Wiem. Wolnym duchem. Usłyszawszy to określenie, Nicole uśmiechnęła się słabo. Ostatnio zupełnie do niej nie pasowało. Mimo że od poronienia upłynęły już trzy miesiące, nadal nie sypiała po nocach i odczuwała skutki depresji. Stanu, który, jak twierdził lekarz, powinien ustąpić po jakimś czasie. Ale nic nie wymaże poczucia winy dręczącego kobietę po stracie dziecka. ­ Johnny jest wykwalifikowanym stolarzem ­ oznajmiła babka. ­ A dla nas ostatnią deską ratunku, bo dom jest w fatalnym stanie i wymaga natychmiastowego remontu. ­ Babciu, jesteś pewna, że ten człowiek nie obawia się ciężkiej roboty? ­ Nicki, Johnny wyrastał w Common w niezwykle trudnych warunkach. Przez ostatnie dwa lata pracował na D ł u gi e u pa l n e l at o 17 budowie w Lafayette, gdzie niezwykle ceniono jego pracowitość i kwalifikacje. A poza tym to wojskowy. Były komandos. Sądzę, że ma jeszcze inne ukryte zalety. ­ W jaki to sposób miałybyśmy wykorzystać umiejętności komandosa, które z pewnością posiadł w wojsku? ­ zjadliwym tonem spytała Nicole i zaraz dodała: ­ Do tej pory sądziłam, że zależy nam na odrestaurowaniu Oakhaven, a nie na wysadzeniu go w powietrze. ­ Widzę, że zebrało ci się na żarty. ­ Mae potrząsnęła głową. ­ Wydaje mi się, moja droga, że czeka cię duże zaskoczenie. I miłe. Nicole nie lubiła być zaskakiwana. Zwłaszcza gdy w grę wchodzili mężczyźni. Z ponurą miną oznajmiła babce: ­ Przyjedzie koło czwartej. ­ Rozmawiałaś z Johnnym? To wspaniale! ­ Okrzyk Mae wypłoszył z gniazda parkę ptaszków, które poszybowały w niebo. ­ Zadzwoniłam do motelu ­ przyznała się Nicole. ­ Szeryf Tucker powiedział mi, że tam znajdę tego człowieka. ­ Z rozmysłem zataiła przed babką informację o tym, że chciała się pozbyć niepożądanego pracownika. ­ Johnny Bernard ma podobno mieszkać w domku na przystani. ­ Taka była nasza umowa ­ potwierdziła babka. ­ Nicki, czy mogłabyś posłać tam Bicka, żeby pootwierał okna i wywietrzył domek? Napiszę do Johnny'ego parę słów. Niech Bick zostawi mu kartkę na stole, bo sama nie dam rady tam się z nim spotkać. ­ Wzrok Mae podążył w stronę podjazdu, z którego wiodła ścieżka ku przystani. Długa na kilometr i biegnąca w gęstym lesie, była 18 We n d y R o s na u najkrótszą drogą prowadzącą nad zalewisko. ­ Nie widziałam Johnny'ego od piętnastu lat ­ dodała zamyślona. ­ Chciałam odwiedzić go w więzieniu, ale adwokat mi to odradził. Po wyrazie twarzy Mae można było poznać, że jest jej przykro, iż tego nie zrobiła. Dziwna reakcja babki wzmogła ciekawość Nicole. ­ Czy mogę ci w czymś pomóc? ­ spytała. Starsza pani poklepała wnuczkę po ramieniu. ­ Już mi pomogłaś, wróciwszy do domu. Jest też Johnny. To wspaniale. Kiedy opuszczał miasto, nie miałam pojęcia, że upłyną lata, zanim ponownie tutaj go zobaczę. Ciekawa jestem, jak teraz wygląda. Jeśli wrodził się w ojca lub dziadka, to miej się na baczności. Wszyscy mężczyźni w ich rodzinie byli zawsze szalenie przystojni. Nicole nie musiała oglądać Johnny'ego, żeby wiedzieć, co z niego wyrosło. Raport szeryfa Tuckera stanowił potwierdzenie, że młody Bernard w pełni zasługiwał na swoją reputację. A to, czy wyrósł na przystojnego mężczyznę, czy na pokrakę, nie miało żadnego znaczenia. Byleby tylko pracował przyzwoicie. Nachyliła się i ucałowała policzek babki. ­ Kiedy napiszesz kartkę, dopilnuję, żeby Bick zaniósł ją na przystań. Co powiesz na trochę lemoniady? Umieram z pragnienia. ­ Zawsze umierasz ­ stwierdziła rozbawiona Mae. ­ Gdzie wypijemy? Na frontowej werandzie? Nicole stanęła za wózkiem babki. ­ Mam oryginalny pomysł. Może zrelaksujemy się w saloniku przy wentylatorze? D ł u gi e u pa l n e l at o 19 Godzinę później Nicole dowiedziała się, że Bick wyjechał do miasta. Chcąc nie chcąc, sama musiała spełnić polecenie babki. Szybkim krokiem ruszyła leśnym traktem w stronę przystani. Miała jeszcze dużo czasu, bo Johnny Bernard powinien zjawić się tam dopiero za godzinę. Nie miała pojęcia, jak po nieprzyjemnej rozmowie telefonicznej spojrzy mu w oczy. Pomyślała, że później się nad tym zastanowi, a na razie, na szczęście, nie będzie musiała go oglądać. Pootwiera w domku okna, zostawi kartkę od babci i zanim Johnny Bernard zdoła postawić stopę na ziemi należącej do Oakhaven, już jej tam nie będzie. Po dziesięciu minutach wynurzyła się z lasu i przystanęła na skraju wąskiej przecinki dochodzącej do brzegu zalewiska. Ponure moczary bardziej pociągały ją niż przerażały. Ich niepowtarzalny urok usiłowała wielokrotnie oddać na płótnie. Zalewisko stwarzało malarzowi niewyczerpane możliwości. Ciemne i tajemnicze, jakby wyjęte z powieści grozy, wabiło oko twórcy. Ale jak oddać niesamowity klimat tego miejsca? ­ zastanawiała się Nicole. Ruszyła dalej i po chwili doszła do niewielkiego domku. Sięgnęła do zardzewiałej klamki. Zaskrzypiały dawno nie otwierane drzwi. Wsunęła rękę do środka, odszukała kontakt i zapaliła światło. Zadowolona, że nie zaskoczy jej żadne pełzające stworzenie, weszła po schodach na piętro. Ujrzała przed sobą nie skład przeróżnych narzędzi i wędkarskich przyborów, jak się spodziewała, lecz całkiem przyzwoicie wyposażony, przestronny pokój mieszkalny z kilkoma podniszczonymi sprzętami. Stał tu 20 We n d y R o s na u fotel na biegunach, biurko, kwadratowy stół i dwa krzesła, a także stara kanapa. Żelazne łóżko ustawiono tak, że leżąc można było podziwiać zalewisko. To duże pomieszczenie dzieliła ścianka. Za nią znajdowały się niewielka kuchnia i jeszcze mniejsza łazienka. Zdziwiona Nicole zastała otwarte okna. Zarówno wychodzące na las, jak i to, przez które można było spoglądać na moczary. Widocznie Bick uprzedził życzenie babki i od rana wietrzył mieszkanie. Niewiele myśląc, położyła na stole przyniesioną kartkę i podeszła do najbliższego okna, żeby wyjrzeć na zewnątrz. Przy brzegu, do zapadającego się mola była przywiązana łódź, na której leżała trzcinowa wędka. Skąd tutaj się wzięła? ­ zastanawiała się Nicole. Bick nigdy nie łowił ryb na takie wędki. Rozmyślania Nicole przerwał jakiś hałas dochodzący z parteru. Po chwili usłyszała zbliżające się kroki. Ktoś szedł po schodach na górę. Rzuciła okiem na zegarek. Dopiero minęła trzecia. Ten człowiek mówił, że będzie tu o czwartej. Odruchowo przygładziła niesforne włosy, zaklęła pod nosem ze złości, a potem z niechęcią odwróciła się od okna. Ujrzała przed sobą nieznajomego. Spojrzenie Nicole przesunęło się wzdłuż sylwetki człowieka będącego ­ jak powiedział szeryf Tucker ­ już od wczesnej młodości zakałą Common. Był wysoki, bez koszuli, odziany w obcisłe, znoszone dżinsy. Szerokie ramiona i barki wyglądały jak uformowane z żelaza. Tors i brzuch okrywały mięśnie świadczące o doskonałej formie fizycznej. Nic dziwnego, bo co ma do roboty kryminalista oprócz ćwiczenia w więziennej siłowni po D ł u gi e u pa l n e l at o 21 to, aby stać się człowiekiem jeszcze silniejszym i bardziej niebezpiecznym? Tak więc miała przed sobą byłego komandosa, doszkolonego w stanowym więzieniu. Sprawiał wrażenie zwycięzcy i z pewnością nim był. Spoglądając w głębokie, przenikliwe oczy Johnny'ego Bernarda, Nicole nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Zamknął za sobą drzwi. Snop światła wpadający przez okno do pokoju oświetlił jego proste, czarne włosy. Długie, dotykałyby mu ramion, gdyby nie to, że ­ zapewne ze względu na upał ­ ściągnął je i związał na karku. Miał prosty kształtny nos i pełne zmysłowe wargi. Oba te elementy twarzy, wraz z cienką blizną biegnącą od prawego oka do skroni, nadawały temu niebezpiecznie przystojnemu mężczyźnie zaskakująco łagodny wygląd. Nicole odchrząknęła. ­ Wydawało mi się, że ma pan się tutaj zjawić dopiero o czwartej ­ oznajmiła zimnym tonem. ­ Tak mówiłem? ­ Johnny Bernard oparł się o drzwi. Skrzyżował ręce na piersiach, a na jego wargach pojawił się lekki uśmiech. Rzucił okiem na zegarek, a potem spojrzał na stojącą przed nim młodą kobietę. ­ Jak widać, pani też jest tu wcześniej. Tak bardzo zależało pani, Nicki, aby mnie zobaczyć? Znał imię młodej kobiety, wiedzał też o niej co nieco, gdyż przed opuszczeniem motelu wypytał o nią Virgila. Stary człowiek oświadczył, że Nicki Chapman jest najładniejszą femme, jaką kiedykolwiek oglądał. 22 We n d y R o s na u Johnny musiał przyznać, że Virgil miał rację. Wy- glądała na dwadzieścia kilka lat, była średniego wzrostu. Miała kształtne ciało. Delikatne i kruche. Te ostatnie dwie cechy sprawiły, że Johnny zaczął mieć się na baczności. Do tej pory unikał takich kobiet. Kojarzyły mu się z porcelanowymi figurkami i wprawiały w stan rozdrażnienia. Musiał jednak przyznać, że patrzenie na Nicole Chapman było zajęciem całkiem sympatycznym. Podobały mu się długie do ramion, połyskliwe włosy barwy jasnego miodu i zgrabne nogi, które szczególnie rzucały się w oczy, ponieważ Nicole miała na sobie dość kuse szorty. Krótka bawełniana niebieska koszulka pasowała idealnie do barwy jej oczu. Od Virgila dowiedział się, że urodziła się w Los Angeles, że przed dwoma laty jej rodzice zginęli w katastrofie samolotowej i że była jedynaczką. Virgil nie pamiętał jednak, czym się zajmowała. Kilka tygodni temu sprowadziła się do Mae Chapman, z zamiarem zamieszkania na stałe w Oakhaven. ­ Przyszłam, żeby zostawić wiadomość od babci. ­ Wskazała kartkę położoną na stole. ­ Zamierzałam pootwierać okna, ale jak widzę, już pan to zrobił. ­ Wyciągnęła przed siebie rękę. ­ Jestem Nicole Chapman. Wnuczka Mae. Rozmawialiśmy przez telefon. To, że podała mu rękę, zdziwiło Johnny'ego. W stosunku do niego mało kogo było stać na ten sympatyczny gest. Szkoda, że nie będzie mógł go odwzajemnić. Rozłożył ramiona i pokazał Nicole brudne dłonie. ­ Robiłem różne rzeczy. Między innymi łapałem sobie kolację ­ wyjaśnił. ­ Zębacza. Spojrzała na ubrudzone ręce Johnny'ego i cofnęła dłoń. D ł u gi e u pa l n e l at o 23 ­ Skoro pan już tu jest... i będzie zatrudniony w Oakhaven, to ja... ­ A będę, chérie? A więc nie zamierza pani pozbyć się mnie, zanim przystąpię do pracy? ­ Wyjaśnił pan przez telefon, że decyzja nie zależy ode mnie. Porozumiałam się z babcią i wygląda na to, że miał pan rację. ­ Odwróciła wzrok od Johnny'ego i rozejrzała się po pokoju. ­ Zadała sobie sporo trudu, żeby przygotować dla pana to miejsce. ­ Nicole ponownie spojrzała na swego rozmówcę. ­ Jeśli się nie mylę, jest pan stolarzem, panie Bernard. ­ Johnny. Proszę mówić mi po imieniu. Tak, zajmuję się stolarką. ­ Nasz dom wymaga wielu napraw. A więc wszystko wskazuje na to, Johnny, że będzie miał pan dużo roboty. ­ Zdążyłem zauważyć. ­ Uśmiechnął się krzywo. Nicole uniosła lekko brwi, lecz więcej nie wdawała się w dyskusję. Johnny wskazał jej gestem fotel na biegunach. Gdy usiadła, zajął miejsce na kanapie i wyciągnął przed siebie nogi. Musiało dokuczać jej gorąco, bo miała zaczerwienioną twarz, nieszczęśliwą minę i wyglądała na spoconą. W przeciwieństwie do Johnny'ego, który jako rdzenny mieszkaniec tych okolic uwielbiał tutejsze upały. Z Common wyjechał przed laty, ale nie opuścił Luizjany. Między innymi przez dwa lata mieszkał w Lafayette. ­ Czy ta robota zajmie ci całe lato? ­ spytała Nicole. ­ Zależy od tego, czego będzie sobie życzyła starsza pani. Na lewej skroni Nicole ukazała się kropla potu. Spłynęła po policzku. 24 We n d y R o s na u ­ Czy znajdzie się tutaj szklanka wody z lodem? ­ spytała nieoczekiwanie. ­ Oczywiście. ­ Johnny wstał i przeszedł do kuchenki. Umył starannie ręce, a potem wyciągnął z szafki szklankę, napełnił wodą i wrzucił dwie kostki lodu wyjęte z miniaturowej lodówki. Wrócił i stanął przed Nicole. ­ Proszę. Zajrzała do szklanki i rzuciła okiem na czyste ręce Johnny'ego. ­ Dziękuję. Jeszcze nie przyzwyczaiłam się do tutejszej wilgotności powietrza ­ wyjaśniła spokojnie. ­ Ale kiedyś przywyknę. Wcale nie był o tym przekonany. Wyglądała bowiem jak kupka nieszczęścia. Zasiadł ponownie na kanapie i patrzył, jak Nicole przykłada do twarzy szklankę z lodem, żeby ochłodzić policzki. ­ Stolarze są w cenie ­ oświadczył. Nicole przesunęła szklankę w dół i dotknęła nią nasady szyi, a potem karku. Szyję miała ładną. Długą i kremową. ­ Fakt ­ przyznała. ­ Ale sądzę, że ci na zwolnieniu warunkowym są szczęśliwi, że w ogóle mają jakąś robotę. Johnny roześmiał się głośno. ­ A więc powinienem nisko się cenić? A może pracować za darmo? Przyłożyła szklankę do drugiego policzka. ­ Jest coś, co powinien pan wiedzieć, Johnny. Tydzień temu babcia stłukła sobie kolano i porusza się na wózku. Myślę, że materiały potrzebne do remontu domu dostaniemy u Craiga. D ł u gi e u pa l n e l at o 25 ­ Jeśli nie będą mieli na składzie, to na pewno sprowadzą. ­ Zadzwonię tam jutro z samego rana. Sprawdzę, czy z rachunkiem babci wszystko jest w porządku. ­ Czy Jasper Craig jest nadal właścicielem sklepu? ­ Słyszałam, że przeszedł na emeryturę. Interes prowadzi Farrel... to znaczy jego syn. Johnny poznał po minie Nicole, że wie o sławetnej bójce. ­ Zostałem zwolniony przedterminowo między innymi pod warunkiem, że nie doprowadzę do żadnej siłowej konfrontacji. Oznacza to, chérie, że nie wolno mi uprawiać rękoczynów. ­ Czy to oświadczenie powinno podnieść mnie na duchu? ­ spytała. Johnny wzruszył ramionami. ­ Nawiasem powiedziawszy, to nie ja wywołałem bójkę u Peppera, mimo że słyszała pani z pewnością inną wersję tego wydarzenia. Gdybym chciał zabić Farrela Craiga, uczyniłbym to wiele lat temu. Teraz, może dlatego, że pobyłem już trochę w Common, mógłbym zmienić zdanie. Ten człowiek jest największym łajdakiem w mieście. ­ Więc twierdzi pan, że to, co stało się w barze, nie było pańską winą? ­ Twierdzę, że być może broniłem się zbyt skutecznie. ­ Johnny zamilkł na chwilę. ­ Ale wróćmy do sprawy remontu Oakhaven. Dom jest w podłym stanie. Od czego rozpoczniemy robotę? Przez następne pół godziny dyskutowali na temat tego, co trzeba wykonać i w jakiej kolejności. Najpilniejsze były 26 We n d y R o s na u naprawy zniszczonego dachu i werandy. Potem, w deszczowe dni, należało podreperować wnętrze domu, a także wyciąć uschnięte drzewo sterczące na frontowym dziedzińcu, odmalować ściany i ponaprawiać okna. Po jakimś czasie Nicole podniosła się z fotela, ostrożnie odrywając od drewnianej podłogi spocone nogi. ­ Będę wdzięczna za sporządzenie wykazu potrzebnych materiałów, bo ja się na tym zupełnie nie znam. Ale jeśli pan nie może... ­ Mogę ­ oznajmił krótko, wstając z kanapy. Wyglądała na zdenerwowaną. Potknęła się, chcąc szybko obejść fotel. Przed upadkiem uchronił ją Johnny. Podbiegł, złapał ją za ramię i postawił na nogi. Zauważył, że była lekka jak piórko. Wzięła się w garść. Ponownie zaimponowała Johnny'emu, stając się w jednej chwili chłodną i opanowaną młodą damą. Podchodząc do drzwi, odwróciła się nagle. ­ Babcia nazwała pana swoim przyjacielem ­ oznajmiła spokojnym tonem. ­ Jestem ciekawa, czy pan, panie Bernard, też uważa Mae za swoją przyjaciółkę? Johnny nawet się nie poruszył. Stał nadal z rękoma w kieszeniach. ­ Chyba chciałabyś, chérie, usłyszeć coś innego ­ powiedział z lekkim uśmiechem na twarzy. ­ Chcesz wiedzieć, czy twoja babka będzie przy mnie bezpieczna. Mam rację? Moja odpowiedź brzmi: tak. Nigdy nie zrobiłbym najmniejszej krzywdy ani Mae, ani żadnej osobie, na której jej zależy. Wystarczy? ­ Musi ­ mruknęła Nicole i opuściła pokój. Johnny słuchał przez chwilę jej lekkich kroków na D ł u gi e u pa l n e l at o 27 schodach. Potem podszedł do okna i obserwował, jak idzie w stronę lasu. Uznał, że porusza się stanowczo za szybko. W Luizjanie należało robić wszystko w zwolnionym tempie. Jeśli Nicole Chapman miała w tropikalnym upale poczuć się dobrze, musiała się tego nauczyć. Mógł o tym jej wspomnieć, lecz w tej chwili jego słowa nie odniosłyby pożądanego skutku. Za bardzo absorbowała ją ciemna strona jego charakteru, żeby wzięła sobie do serca dobrą radę. Popołudnie minęło szybko. Johnny spędził cztery godziny na reperowaniu na przystani rozpadającego się pomostu, w obawie, że zerwie go i zabierze najbliższy sztorm. Już dawno słońce skryło się w moczarach i nastał późny wieczór. Idąc po ciemku leśną ścieżką, Johnny wrócił myślami do starszej pani. Szedł ją odwiedzić, mimo że wcale się do tego nie palił. Przypuszczał, że Mae Chapman zaraz zmierzy go surowo wszystkowidzącymi, niebieskimi oczami i wywoła w nim poczucie winy, że przed piętnastu laty bez słowa pożegnania opuścił rodzinne miasto. Gdy tylko wynurzył się z lasu i rzucił okiem na podjazd, zorientował się, że zbyt długo odkładał wizytę. W domu panowały ciemności. Tylko w lewym skrzydle paliła się jakaś mała lampa. Johnny przemierzył podjazd i skierował kroki ku głównemu wejściu. Od razu dostrzegł zmiany wprowadzone w ciągu tych lat przez Henry'ego, męża Mae. Powiększono dziedziniec przed domem, a na podwórzu zawisła huśtawka. Po zachodniej stronie wielkiego pola postawiono ponadto dwie szopy 28 We n d y R o s na u i poszerzono miejsce przeznaczone na parkowanie samochodów. Obok starego buicka, należącego do Mae, stał zgrabny, biały skylark. Przed pięciu laty Henry zmarł na atak serca. Johnny dowiedział się o tym z listu Virgila. Służył wtedy w wojsku i Virgil był jedyną osobą w Common, z którą utrzymywał kontakt, i to tylko dlatego, że ten wyśledził przed laty miejsce jego pobytu i pisał niestrudzenie przez całe lata. Johnny odpowiadał na listy raz lub dwa razy na rok. Chodziło mu czasami po głowie, żeby napisać do Mae. Nie wiedział jednak, o czym mógłby jej donieść, więc tylko prosił Virgila, żeby poinformował ją, że jest zdrowy i cały. Kiedy otrzymał zawiadomienie o śmierci Henry'ego, zapragnął wziąć udział w pogrzebie. Ale zaraz przypomniał sobie, jak ciężkim przeżyciem było dla niego chowanie własnego ojca, a kilka lat później matki, więc stchórzył i nie przyjechał do Common. Zajrzał do szop. W pierwszej znalazł starą graciarnię Henry'ego, warsztat stolarski i narzędzia. W drugiej stał dodge, wiekowa półciężarówka. Jej widok przywołał falę wspomnień. Żeby się ich pozbyć, Johnny obszedł dwukrotnie stary wóz, a potem wrócił na dziedziniec. Oparł się plecami o pień potężnego dębu i zapalił papierosa. W drzwiach balkonowych lewego skrzydła domu dostrzegł poruszającą się postać. Dziewczynę o kształtnych nogach i długich włosach. Zamyślony, usiadł pod drzewem na trawie. Nie zwracał uwagi na jednostajne brzęczenie komarów krążących nad głową i nie słyszał dalekich odgłosów burzy. Minęła godzina, a on nadal patrzył na Nicole krążącą niespokojnie po D ł u gi e u pa l n e l at o 29 pokoju. Czyżby to jego przyjazd stał się powodem jej bezsenności? Było to prawdopodobne. Zdążyła nasłuchać się paskudnych plotek, które z pewnością wywarły na niej wrażenie. Dopiero po północy zgasiła światło i poszła do łóżka. Do tego czasu Johnny zdążył wypalić pół paczki papierosów. Podniósł się z ziemi, przeszedł przez dziedziniec i podjazd. Od chwili opuszczenia więzienia ciągle nie było mu dość świeżego powietrza. Mimo późnej pory i nadchodzącej burzy, postanowił jeszcze pójść na starą farmę rodziców. Doszedł do drogi prowadzącej do zalewiska i skierował się na wschód. Znów naszły go wspomnienia. W ciągu paru sekund przeistoczył się ponownie w dziecko uciekające przed Farrelem, który gonił je z kijem w ręku. Nadal miał w uszach krzyk Clete'a Gilmore'a, wymyślającego mu od najgorszych i zachęcającego Farrela do bicia. Idąc pod górę, Johnny przystanął. Oddychał szybko i nierówno, tak jakby biegł naprawdę. Potrząsnął głową, usiłując odpędzić przykre wspomnienia. Ponownie ruszył przed siebie, tym razem dostrzegając zmiany. Dziury w drodze stały się jeszcze głębsze, a nadal podmokłe rowy bardziej cuchnące. Zardzewiała skrzynka na listy wskazywała na bliskość starego domostwa. Johnny przeskoczył stos gruzu, który swego czasu był solidną bramą, i wszedł głębiej. Serce zaczęło mu szybciej bić. Postanowił nie ulegać żadnym sentymentom. Nie czuć żalu i strachu. Wraz z ogarniającym go uczuciem samotności były to doznania dominujące, bardzo bolesne. 30 We n d y R o s na u Wszedł na ganek i zatrzymał się z ręką na klamce. O dziwo, drzwi były otwarte. Przygotowując się na to, co zaraz zobaczy w zrujnowanym domu, nabrał głęboko powietrza. Po raz pierwszy od piętnastu lat wszedł do środka. Powitało go znajome trzeszczenie podłogi, uderzył w nozdrza przykry zapach gnijącego drewna. Johnny zapalił zapałkę i zaczął rozglądać się po pustym pomieszczeniu, będącym niegdyś pokojem dziennym. Dom był splądrowany. Przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy. Odwrócił się w prawo i kiedy oświetlił zapałką wejście do kuchni, coś przemknęło po drewnianej podłodze. Podniósł wzrok na wiszącą w oknie podartą zasłonę, a potem popatrzył na nędzne, pootwierane szafki. Z kuchni wszedł do pokoiku, który rodzice przeznaczyli dla niego. Tak małego, że mieścił się w nim tylko materac na podłodze. Ze zdumieniem dostrzegł w kącie jego gnijące szczątki. Johnny poczuł bolesny skurcz żołądka. Ani na chwilę nie przyszło mu na myśl, że powrót do rodzinnego domu wywrze na nim aż tak ponure wrażenie. Sądząc, że będzie inaczej, okazał się ostatnim głupcem. Nędza, w jakiej żyła jego rodzina, przygnębiła go na dobre. Po powrocie do domku na przystani stanął przy oknie, z którego rozciągał się widok na zalewisko. Zły na ogarniającą go melancholię, z trudem oderwał myśli od przykrych wspomnień. D ł u gi e u pa l n e l at o 31 Oczami duszy ujrzał jedwabiste jasne włosy i błękitne oczy. Był to widok zbyt piękny, aby mógł być prawdziwy. Johnny uznał jednak, że każdy ma prawo sobie pomarzyć. Poszybował więc w świat fantazji. Rozdział trzeci Nicole otworzyła oczy. Była dopiero szósta. Od kilku miesięcy sypiała najwyżej po pięć godzin, nękana koszmarem, który przeżyła w Los Angeles. Tej nocy jednak śnił się jej Johnny Bernard. Podniosła się z łóżka. Od razu poczuła wokół siebie wilgotne, wręcz lepkie i ciepłe powietrze. Zapragnęła włączyć wentylator, lecz się powstrzymała. Jeśli ma przyzwyczaić się do paskudnego luizjańskiego upału, musi wreszcie uniezależnić się od tego urządzenia. W jedwabnym szlafroku podeszła do balkonowych drzwi i otworzyła je szeroko. Liczyła na poranny śpiew ptaków, ale zamiast tego usłyszała wiązankę soczystych przekleństw. Wiedziała, do kogo należy charakterystyczny głos. Zerknęła ostrożnie z balkonu. Johnny Bernard stał oparty o ścianę domu. Jedną dłonią tarł biodro, a drugą zaciskał nos, żeby zatamować płynącą krew. O Boże! Nicole cofnęła się błyskawicznie w głąb D ł u gi e u pa l n e l at o 33 pokoju, złapała garść papierowych chusteczek i wybiegła przed dom. ­ Proszę ­ powiedziała, podsuwając Johnny'emu chusteczki. Wziął je bez słowa i przyłożył do nosa. Po kilku chwilach przestał krwawić. Dopiero teraz spojrzał na Nicole. ­ Wykupiłaś, chérie, ubezpieczenie od nieszczęśliwych wypadków? ­ zapytał. ­ Wygląda na to, że ta praca nie jest bezpieczna. Zamiast złości, w ciemnych oczach Johnny'ego dojrzała błysk rozbawienia. Rzucił Nicole krzywy uśmiech, na który zareagowała chłodnym spojrzeniem i hardym uniesieniem głowy. ­ Jeśli szuka pan łatwego zysku, to tutaj pan go nie znajdzie ­ oznajmiła wyniosłym tonem. Na twarzy Johnny'ego ukazał się drwiący uśmiech. ­ Och, nie wiem. Odszkodowanie to nie wszystko. Nie zareagowała na tę zagrywkę. Odwracając się, żeby wejść do domu, spytała: ­ Czym pan się teraz zajmował? ­ Sprawdzałem stan werandy. Jeśli dobrze pamiętam, mówiła pani, że trzeba szybko naprawić balustradę. ­ Mówiłam. Ale dlaczego zajął się pan tym już o szóstej rano? ­ Nie mogłem spać. ­ Błyskawicznie znalazł się tuż przed Nicole, ręką tarasując drzwi. Miała przed sobą zarośnięty męski tors, pokryty warstewką potu. ­ Napiłbym się wody ­ oświadczył. ­ Dostanę szklankę? Nie mogła odmówić mu tej przysługi, jako że wczoraj na przystani sama korzystała z identycznej. 34 We n d y R o s na u ­ Niech pan tu poczeka. ­ Z lodem. ­ Opuścił rękę blokującą Nicole wejście do pokoju. Wyszedłszy po chwili z łazienki ze szklanką wody, ze zdumieniem ujrzała, że Johnny stoi w pobliżu jej łóżka. Dostrzegł jej zaskoczoną minę i wyjaśnił: ­ Na dziedzińcu czeka Red Smote. Uznałem, że będzie lepiej wejść do środka, niż sterczeć na widoku. Mam teraz wyjść? ­ Chyba nie. ­ Nicole zerknęła na zegarek. ­ Jeśli Red zobaczy pana wychodzącego ode mnie o szóstej rano... ­ Nie dodała nic więcej. ­ To największy plotkarz w mieście ­ przyznał Johnny. ­ A my przecież nie chcielibyśmy, żeby ludzie gadali o czymś, czego nie było. Jeśli facet ma być o coś takiego oskarżony, to przynajmniej powinien to przedtem zrobić. Rozbawiony Johnny najwyraźniej drażnił się z nią. Postanowiła położyć kres głupim żartom. ­ Wiem, gdzie cię kopnąć, tak aby zabolało najbardziej, więc lepiej daj sobie spokój z idiotycznymi pomysłami. Dobrze ci radzę. ­ Gdybyś mnie uszkodziła, chérie, i nie mógłbym chodzić, straciłabyś pracownika. ­ Parsknął śmiechem. Miał rację. Podeszła do Johnny'ego i podała mu szklankę z wodą. A potem, aby się upewnić, czy Red naprawdę jest na dziedzińcu, zerknęła szybko w stronę drzwi. Był. Oparty o maskę małej czerwonej półciężarówki, rozmawiał z pomocnikiem babki, Bickfordem Ardenem, mężem gospodyni. Kilka razy w tygodniu obaj mężczyźni wybierali się przed śniadaniem na ryby. D ł u gi e u pa l n e l at o 35 Mając nadzieję, że zaraz sobie pójdą, Nicole odwróciła się do Johnny'ego, aby zapewnić go, iż za chwilę będzie mógł wyjść. Stał tuż przy łóżku i z ciekawością oglądał pościel zmiętą przez nią podczas bezsennej nocy. Poczerwieniała na twarzy. ­ Kiepska noc? ­ zapytał. ­ Za gorąca ­ odrzekła. Podniósł wzrok i zaczął rozglądać się po pokoju. ­ Słyszałem, że zamierza pani tu zostać ­ powiedział. ­ Zamierzam ­ przyznała. ­ A co z upałem? ­ Polubię go. ­ Zbyt szybko pani się porusza. Proszę zwolnić tempo. To pomoże. Wypił wodę, odstawił szklankę na toaletkę i zainteresował się stojącą obok szkatułką na biżuterię. Bezceremonialnie zajrzał do środka, a potem zaczął wyciągać jeden po drugim schowane tam przedmioty. Przedstawiały niewielką wartość. ­ Nie masz błyszczących kamyków, chérie ­ stwierdził. ­ A więc, Nicki Chapman, co się dla ciebie naprawdę liczy? ­ zapytał. ­ Bo, jak widzę, nie srebro i złoto. Miał rację, przyznała w duchu. Nie miała dla niej znaczenia kosztowna biżuteria. Oczywiście, ceniła ładne przedmioty, ale najczęściej cieszyło ją zupełnie co innego. Lubiła oddawać na płótnie urok wschodzącego słońca. Spacerować w ciepłym letnim deszczu. Śmiać się z drobnostek. Były to jednak sprawy osobiste, o których nie zamierzała rozmawiać z obcym człowiekiem. ­ Dla mnie liczą się interesy. A pan powinien zająć 36 We n d y R o s na u się robotą, a nie zadawaniem pytań ­ wyniośle pouczyła Johnny'ego. ­ Możemy dokonać małej wymiany informacji, bo pani z pewnością chce dowiedzieć się czegoś o mnie. ­ Tak, chcę, ale ja nie jestem na zwolnieniu warunkowym. I nie zasłużyłam sobie w tym mieście na opinię rozrabiaki. Johnny popatrzył łagodnym wzrokiem na rozmówczynię i pogroził jej palcem. ­ Oj, chérie, nieładnie słuchać plotek. Co najmniej połowa tych plotek nie ma nic wspólnego z prawdą. ­ A reszta? ­ Czasami jedynym sposobem na przetrwanie jest oddanie ciosu. Czyżby starał się powiedzieć, że jego wojownicze nastawienie do życia to wyłącznie samoobrona? Tylko odparowywał ataki? ­ zastanawiała się Nicole. Jeśli tak, to ona sama postępowała podobnie, choć w nieco innym stylu. Kryła ból pod maską obojętności. Zastanawiała się mimo woli, czemu Johnny zawdzięczał tak fatalną reputację. Była przekonana, że w grę wchodził nie tylko konflikt z Farrelem Craigiem. Musiało wydarzyć się coś znacznie gorszego. ­ Dlaczego nie zjawił się pan wieczorem u babci? ­ Przyszedłem. ­ Nieprawda. ­ Zabrałem się na przystani za naprawę starego pomostu i straciłem poczucie czasu. Dotarłem tu dopiero późnym wieczorem. Było ciemno w oknach. Świeciło się tylko w tym pokoju. Nie zapukałem do frontowych drzwi, bo sądziłem, że starsza pani poszła już spać. D ł u gi e u pa l n e l at o 37 ­ Babcia czekała na pana całe popołudnie i cały wieczór. Miejmy nadzieję, że dziś znajdzie pan czas. Bądź co bądź, to jej zawdzięcza pan wcześniejsze opuszczenie więzienia, panie Bernard. ­ Johnny. Tak zwracają się do mnie przyjaciele. ­ Przyjaciele? ­ Nicole uniosła drwiąco brwi. ­ O ile mi wiadomo, jedynym pańskim przyjacielem w tym mieście jest moja babka. I, szczerze powiedziawszy, nie rozumiem dlaczego, skoro pan nawet nie docenia jej wspaniałomyślności. ­ W tym mieście mam obecnie dwoje przyjaciół ­ wyjaśnił z lekkim rozbawieniem w głosie. ­ Może za jakiś czas będę mógł wpisać panią na listę moich przyjaciół i wtedy będzie ich już troje. ­ Na razie niech pan się zajmie robotą zleconą przez moją babkę. Osiem godzin dziennie, mieszkanie i jedzenie. Oraz poczucie wolności. ­ Taka była umowa ­ przyznał Johnny. ­ Ale co z naszą? ­ Nie rozumiem. Johnny zlustrował wzrokiem sylwetkę Nicole. ­ Chérie, jesteś całkiem ładną kobitką. Spróbuję nie zdradzać się z moimi brzydkimi myślami i trzymać ręce przy sobie, jeśli potrafisz nie wierzyć plotkom i traktować mnie przyzwoicie. Umowa stoi? Prymitywny facet. Zachowuje się obcesowo, oceniła Nicole. ­ Nasza umowa będzie polegała na tym, że nie będzie pan w ogóle miał brzydkich myśli ­ oznajmiła. Roześmiał się na cały głos. ­ Przez sześć miesięcy byłem w więzieniu, chérie. To 38 We n d y R o s na u moje brzydkie myśli sprawiły, że pozostałem zdrowy na ciele i umyśle. Dla Nicole nie był to temat bezpieczny. Postanowiła milczeć. Johnny przeniósł wzrok na obraz wiszący na ścianie. Trzy lata temu, kiedy Nicole przyjechała do Oakhaven z rodzicami na dwa tygodnie, namalowała tutejszy staw. ­ Ładny. Pędzla jakiegoś miejscowego malarza? ­ Nie. W Los Angeles Nicole była wschodzącą gwiazdą, której obrazami interesowały się znane galerie. Skończyło się to kilka miesięcy temu, kiedy malowanie okazało się dla niej równie trudne, jak podejmowana co noc próba zasypiania. ­ Zacząłem spisywać to, co będzie nam potrzebne ­ oznajmił Johnny, wręczając Nicole wyjętą z kieszeni kartkę. ­ Może niektóre z tych rzeczy będą musieli sprowadzić, więc warto od razu je zamówić. ­ Dziś to załatwię. ­ Gonty różnią się barwą i kształtami. W składzie Craiga będą mieli próbki. ­ Johnny wyjrzał przed dom. ­ Droga wolna. ­ Ma pan przyjść dzisiaj do babci ­ poleciła Nicole. ­ Naprawdę była wczoraj zła, że wystawił ją pan do wiatru. Odwrócił się twarzą do Nicole, jakby czekał na coś jeszcze. ­ Proszę... ­ dodała po dłuższej chwili z westchnieniem rezygnacji. Na jego wargach ukazał się leniwy uśmiech. ­ Tak, zajdę do starszej pani, gdy tylko zdąży się D ł u gi e u pa l n e l at o 39 uczesać i założyć sztuczną szczękę. Widzisz, chérie, co może zdziałać jedno małe ,,proszę''? Wystarczy, że je wymówiłaś, a już jem ci z ręki. Przed południem Johnny wyciął uschnięte drzewo stojące na dziedzińcu. Miał jeszcze dwa wolne dni przed formalnym rozpoczęciem pracy, ale irytował go sterczący kikut. I odczuwał potrzebę fizycznego wysiłku. Zmęczony, oblany potem schował w szopie piłę łańcuchową i siekierę, i zawrócił do domu. Starszą panią znalazł w ogrodzie. Na widok drobnej staruszki śpiącej pod dębem w inwalidzkim wózku ścisnęło go w gardle. Mae Chapman zawsze budziła w nim dobre uczucia. Ciągnął do niej już jako mały chłopiec, bo traktowała go przyzwoicie. Nadal nie miał pojęcia, dlaczego się nim wówczas przejmowała. Obdartym, nieznośnym dzikusem. Zamrugała oczami, jakby czując, że ktoś się jej przygląda. Po chwili skupiła na Johnnym zamglone spojrzenie. Jej drobne ciało ginęło w prostej bawełnianej sukience. ­ Myślałam, że przyjdziesz wczoraj, najpóźniej dziś rano ­ stwierdziła mocnym głosem. ­ Masz powód, żeby mnie unikać? Mówiła prosto z mostu, ale bez urazy. Johnny otworzył bramę i ruszył ku starej damie, której głos przywołał falę wspomnień. Dostrzegł zabandażowane kolano. ­ Słyszałem, że ma pani kłopoty ze zdrowiem ­ powiedział, wskazując chorą nogę Mae Chapman. ­ Nie widziałem więc powodu, aby niepokoić panią z samego rana. 40 We n d y R o s na u ­ Moje kolano nie ma nic wspólnego ze wstawaniem z łóżka. Ani nie odebrało mi zdolności mowy. ­ Na to wygląda. ­ Johnny uśmiechnął się krzywo. ­ Jeśli dobrze pamiętam, nigdy nie brakowało pani języka w gębie. Uwaga ta wywołała uśmiech na twarzy starszej pani. Zlustrowała Johnny'ego od stóp do głów. ­ Twoje oczy są nadal takie jak Delmara. Masz też po nim lśniące włosy. Byłby z tego zadowolony ­ oznajmiła. Wspomnienie ojca przywołało w pamięci Johnny'ego wydarzenia, które sześć miesięcy temu zmusiły go do opuszczenia miasta,

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!