16432
Szczegóły |
Tytuł |
16432 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16432 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16432 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16432 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jerzy Andrzejewski
Kuku�ka
1944
Pani �ucja Lamowa, �ona by�ego konsula w Lizbonie, uprawia�a w czasie wojny wybitn� dzia�alno�� spo�eczn�. Nale�a�a do wielu komitet�w legalnych i tajnych oraz popiera�a swoimi stosunkami przer�ne organizacje, a jednej z nich, Zwi�zkowi Walcz�cych Kobiet, konspiracyjnie przewodniczy�a. Kr�tkie telefony konsulowej o pogodzie, sprzeczce lub chorobie podobne by�y do magicznych zakl��. Gdy opowiada�a w swoim mieszkaniu o ataku sercowym cioci Zosi, w odleg�ej dzielnicy Warszawy inny g�os kobiecy pyta� natychmiast, czy to pilne. Pani Lamowa zawsze odpowiada�a twierdz�co. W�wczas odleg�y g�os domaga� si� bli�szych wyja�nie�.
Pani �ucja odpowiada�a mniej wi�cej w taki spos�b:
� M�wi� ci przecie�, kochanie, �e ciocia Zosia...
� Wi�c m�czyzna? � przerywa� g�os z tamtej strony. � Tak? Rozumiem. Chodzi o m�czyzn�?
� Ale�, Stasiu, kochanie... ciocia Zosia...
� Rozumiem! � krzyczano z daleka. � Jeden?
� Moja Stasiu! � cierpliwie wraca�a do swego pani �ucja � stan cioci Zosi jest naprawd� bardzo powa�ny.
Po chwili dochodzi� z oddalenia zdecydowany g�os:
� To przy�lij go zaraz.
W jaki� czas po takiej rozmowie ciocia Zosia, przebrana za m�odego m�czyzn� o junackim wygl�dzie i w d�ugich butach, zd��a�a tramwajem na odleg�� koloni�. Zale�nie od okoliczno�ci ciocia Zosia chorowa�a czasem jako stryj W�ady�. Ciotka zawsze wyrusza�a w podr� w charakterze m�czyzny, natomiast bliski �mierci stryj W�ady� pcha� si� do tramwaju w sp�dnicy i w figlarnym toczku.
Na ko�cowym przystanku linii tramwajowej wysiadali w godzinach zmierzchu najprzer�niejsi ludzie: konspiratorzy, konspiratorki, cz�onkowie ich rodzin, zagro�eni i spodziewaj�cy si� zagro�enia, a tak�e liczni �ydzi, kt�rym uda�o si� wydosta� z getta. Konspiratorzy, jak zwykle, byli ucharakteryzowani na konspirator�w, �ydzi na �yd�w, a ludzie spodziewaj�cy si� zagro�enia objawiali przewa�nie nienormalne podniecenie i ju� w tramwaju zwracali na siebie powszechn� uwag�. Po przybyciu na miejsce rozgl�dali si� doko�a podejrzliwie i natychmiast chytrze udawali, �e tego nie czynili.
Kra�ce miasta w tej stronie by�y szczerym polem: zielonym, bia�ym albo szarym, zale�nie od pory roku. W�r�d tej rozleg�ej przestrzeni rozbiega�y si� w r�nych kierunkach liczne uliczki: kr�te, uko�ne i p�koliste. Chmara niskich willowych domk�w rozsiad�a si� doko�a w kapry�nym nie�adzie i z daleka, od strony przystanku, przypomina�o to osiedle nieporz�dnie tu i tam porozrzucane klocki.
Pod adres wskazany przez pani� Lamow� nie�atwo by�o trafi� cz�owiekowi nie obeznanemu z t� dzielnic�. Ale poniewa� niepisany kodeks honorowy zakazuje ludziom ukrywaj�cym si� zadawania pyta�, ka�dy z przybysz�w czu� si� w obowi�zku trafi� samodzielnie. Rezultat by� taki, i� m�odzi ludzie uporczywie m�cili cisz� pogmatwanych uliczek bojowym stukiem podkutych but�w, rodziny ukrywaj�cych si� przebiega�y po�piesznie z walizeczkami w r�nych kierunkach, a zagro�eni w ostatniej chwili wszystko mylili przebieg�ym zmylaniem przypadkowych przechodni�w. Gdy bowiem docierali wreszcie do po��danej uliczki, a los zdarzy�, �e akurat kto� za nimi szed�, skr�cali natychmiast w pierwsz� z brzegu przecznic�, potem w nast�pn� i � �egnaj, celu tak bliski! drogi gmatwa�y si�, pl�ta�y, trzeba by�o na nowo rozpoczyna� poszukiwania. Naj�atwiej trafiali �ydzi, z natury uzdolnieni do matematyki i rozwi�zywania �amig��wek.
Poniewa� pani Lamowa przynajmniej z pi�� albo sze�� os�b skierowywa�a co tydzie� pod wiadomy adres, niekt�rzy ze sta�ych mieszka�c�w osiedla ju� na pierwszy rzut oka odgadywali w wieczornych przybyszach nowych go�ci pa�stwa D�bickich spod czterdziestego trzeciego. Zw�aszcza pewien s�dzia, wysiedleniec z Pozna�skiego, a bliski s�siad D�bickich, trudni� si� z braku innych zaj�� �ledzeniem konspiracyjnego ruchu. Por� letni� z balkonu odnajmowanego pokoju, w dnie ch�odne za� spoza okna �ledzi� codziennie pilnie wieczorne pielgrzymki. Prowadzi� przy tym dok�adny wykaz swoich wielomiesi�cznych spostrze�e�. Na kratkowanym papierze formatu kancelaryjnego zaprowadzi� dwie rubryki. W jednej zapisywa� osoby, co do kt�rych nie omyli� si� przypuszczaj�c, i� wejd� pod numer czterdziesty trzeci poprzecznej ulicy. Ta cz�� poznaczona by�a licznymi plusami. Natomiast minusy drugiej rubryki oznacza�y diagnoz� myln�. By�o ich zreszt� bardzo niewiele. Poza tym ka�da z rubryk dzieli�a si� na podrubryki. szczeg�owsze w rodzaju: m�odzi m�czy�ni, m�ode kobiety, m�czy�ni w sile wieku, �ydzi itd. S�dzia nazywa� si� Kamodzi�ski i przed wojn� ulubionym jego zaj�ciem poza obowi�zkami zawodowymi by�o studiowanie historii europejskich odkry� i podboj�w na Dalekim Wschodzie. Brak ksi��ek � straci� bowiem ca�� przez lata zbieran� bibliotek� � oddali� go obecnie od owych pi�knych czas�w, kiedy kr�lowa El�bieta pisywa�a przyjacielskie listy do kr�la Achina na Sumatrze. Cz�� zatem swojej nami�tno�ci przeni�s� teraz z musu na opisan� wy�ej czynno�� obserwacyjn�, pozosta�e za� wcale znaczne jej z�o�a po�wi�ci� studiowaniu prasy konspiracyjnej oraz wycinaniu z glansowanego papieru kolorowych ptaszk�w.
Rzecz prosta, nikt ze zbli�aj�cych si� do domu numer czterdzie�ci trzy nie podejrzewa�, i� kroki jego s� �ledzone, a p�e�, wiek i rasa odnotowane w odpowiedniej rubryce. Dom, kt�rego numer zgadza� si� z odwrotn� cyfr� podan� przez pani� konsulow�, robi� wra�enie ujmuj�ce i budzi� zaufanie. Natomiast za domem rozpo�ciera�o si� nienagannie bezpieczne pole: p�aseczki, g�rki i do�ki, za do�kami zn�w g�rki i tak a� po ziele� kartofliska, kt�re gdzie� bardzo daleko przyja�nie si� ��czy�o z niebiesko�ci� nieba.
Mimo trudno�ci zwi�zanych z dotarciem do celu, ka�dy z przybysz�w, rozejrzawszy si� w okolicy, chwali� w duchu pomys�owo�� konsulowej. Trudno by�o wyszuka� miejsce bardziej nadaj�ce si� na schronienie dla ludzi zmuszonych z tych czy innych powod�w do zerwania z normalnym i swobodnym �yciem. M�odzi ludzie, macaj�c ukryte w g��bi kieszeni palta pistolety, zuchwale mru�yli oczy i natychmiast obliczali korzy�ci wynikaj�ce z blisko�ci otwartej przestrzeni; zagro�onych cieszy� brak licznych s�siad�w, a �yd�w radowa�o to samo i jeszcze �wie�e, wiejskie ca�kiem powietrze. D�biccy ze swej strony czynili wszystko, aby to pierwsze dobre wra�enie umocni� w go�ciach i ugruntowa�.
Z konsulow� ��czy�a pani� Stasi� przyja�� z czas�w przedma��e�skich. Obie panienki by�y w rodzinnych Siedlcach idealistkami, cho� ka�da na inny troch� spos�b. Rezultatem tych rozd�wi�k�w by�o ma��e�stwo �ucji z mi�o�ci i ma��e�stwo Stasi z rozs�dku. Z biegiem jednak lat konsulostwo zacz�li uosabia� zwi�zek rozs�dku, natomiast D�biccy powsze chnie uchodzili za ma��e�stwo zwi�zane trwa�� mi�o�ci�.
Pan Konstanty Lam porzuci� w pewnym okresie prac� naukow� � by� z wykszta�cenia antropologiem � i zaj�� si� polityk� oraz interesami przezornie zahaczonymi, jak m�wiono, o mi�dzynarodowy kapita� chytrych mason�w. By� to cz�owiek trze�wy, dobrze wychowany i stanowczy. Nie posiada� ambicji wysuwania si� na stanowiska czo�owe. Interesowa�y go raczej kulisy polityki i dzia�ania ukrytych spr�yn.
Gdy przysz�a wojna, pan Konstanty przyczai� si� na podrz�dnym stanowisku w magistrackim biurze ewidencyjnym. Wyprzedawa� co jaki� czas z�ote dwudz�estodolar�wki, nie anga�owa� si� nigdzie, obserwowa�, ocenia� i czeka�. Grunt pod przysz�o�� przygotowywa�a obywatelsk� dzia�alno�ci� pani �ucja. Gdy za� pytano pana Lama niedyskretnie, co porabia, odpowiada� z pogodnym u�miechem: ��yj�." Ta prosta, niek�amana lakoniczno�� jedna�a mu korzystn� opini�. Poniewa� w czasach okupacji najulubie�szym zatrudnieniem wielu ludzi by�o snucie horoskop�w na przysz�o�� oraz zwierzanie si� z dok�adnej znajomo�ci nazwisk ludzi zajmuj�cych wysokie stanowiska w konspiracji, nieraz si� zdarza�o, �e w tym i owym doskonale poinformowanym �rodowisku nazwisko eks-konsula w Lizbonie ��czono w�r�d o�ywionej dyskusji, je�li nie z osob� samego delegata rz�du londy�skiego, to z kim� z jego najbli�szego otoczenia.
Nazwisko D�bickich nie by�o odnotowywane na patriotycznej gie�dzie. Znali je natomiast przer�ni ludzie, kt�rzy bez �alu porzuciwszy nudne przedwojenne fachy i posady odkryli w sobie niespodziewanie uzdolnienia gie�dziarzy prawdziwych.
Ot� w t�umie dawnych urz�dnik�w, aktor�w � intelektualist�w dorabiaj�cych si� na brylantach, zegarkach, �twardych", �mi�kkich" i �tulipanach" znajdowali si� r�wnie� D�biccy. W�tpi� nale�y, czy gdzie� w latach trzydziestych odwa�y�by si� ktokolwiek powierzy� swoje interesy nerwowym nogom i nieprzytomnym oczom D�bickiego. Zygmu�, jak go popularnie nazywali uczniowie, robi� wra�enie cz�owieka, kt�ry mi�dzy innymi dlatego nosi spodnie i marynark�, aby z ich kieszeni wypada�y drobne i banknoty. Przed wojn� D�bicki by� gimnazjalnym nauczycielem przyrody, a panna Stasia dlatego wybra�a go za m�a z rozs�dku, poniewa� wszystkim wydawa� si� ten jej krok zaprzeczeniem rozwagi. Nale�a�a w owym okresie do kobiet, kt�rych rozs�dek opiera si� na przekorze. Tym razem traf, a mo�e i g��bsze racje sprawi�y, i� z przekory urodzi�a si� mi�o��. I gdyby nie wojna, kt�ra wszystko przewr�ci�a do g�ry nogami, kto wie, czy �ycie D�bickich nie potoczy�oby si� do�� wyr�wnan� drog�, bez nadmiernych powik�a� i wstrz�s�w. Ale wrze�niowa w�dr�wka po bombardowanych drogach, podr� odbyta razem z �on� w si�dmym miesi�cu ci��y, z plecakiem wy�adowanym ksi��kami i z w�zkiem dziecinnym z dwuletnim Andrzejkiem, oddali�a D�bickiego od habilitacyjnej rozprawki, kt�ra mia�a zbada� wp�yw pochewki kie�ka czubka na wzrost jego k�oska. Po powrocie do Warszawy niewa�ny sk�din�d przypadek zetkn�� D�bickiego z pewnym biuralist�, obecnie pocz�tkuj�cym nabywc� walut i brylant�w. Po pewnym czasie okaza�o si�, �e nieprzytomny wygl�d botanika doskonale chroni zawarto�� jego kieszeni i portfela przed niedogodno�ciami rewizji, ob�aw i innych nieprzyjemnych zasadzek. Natomiast umys� D�bickiego, wy�wiczony na klasyfikowaniu � okre�laniu ro�lin i kwiat�w, okaza� si� instrumentem doskonale rejestruj�cym zawi�e niespodzianki zwy�ek i zni�ek, lotno�� godzinowych koniunktur i ca�� rozleg��, a pozorn� chimeryczno�� wojennej gie�dy. Poniewa� D�biccy zawsze razem wyruszali na po��w, trudno oceni� wk�ad ka�dego z osobna wnoszony w te przedsi�wzi�cia. Z pewnym jednak prawdopodobie�stwem mo�na si� domy�la�, i� udzia�em Zygmunta by�a wytrwa�o�� naukowca, poza tym trze�wo��, solidno�� i up�r, cechy charakteru, jakie cz�sto posiadaj� ludzie roztargnieni i nieprzytomni. Natomiast raczej na rzecz pani Stasi nale�a�oby zapisa� �w szczeg�lny i nieobliczalny procent kaprysu i fanaberii, bez kt�rych �adne, tym bardziej ryzykowne, przedsi�wzi�cie uda� si� nie mo�e.
W tym samym czasie, kiedy pan Zygmunt odkry� w sobie niespodziewane mo�liwo�ci utrzymania przy �yciu siebie i rodziny, w pani Stasi dokona�y si� pewne zmiany. Ta pulchna i ruchliwa, o zdrowej, rumianej cerze blondynka zawsze zdradza�a sk�onno�ci do traktowania rzeczy tego �wiata pod k�tem tymczasowo�ci. By�a tak ciekawa, i� realno�� ludzi i rzeczy zaczyna�a si� dla niej nie bli�ej ni� pocz�wszy od dnia jutrzejszego. Mia�a te� zawsze na podor�dziu dziesi�tki plan�w, projekt�w, zamys��w, a dla zrealizowania jednego z nich lub kilku naraz bez wahania porzuca�a wszystkie postanowienia powzi�te poprzednio. Nudzi�a si� przy tym i rozczarowywa�a r�wnie �atwo i pr�dko, jak �atwo i bez zastrze�e� popada�a w entuzjazm. Lecz �ycie, jak wiadomo, bywa przekorne i z�o�liwe. Atakowane w ci�gu wielu lat przez pani� Stasi� w sw�j istotnie nie najmocniejszy punkt tymczasowo�ci i przemijania, samo w pewnym momencie zapragn�o odwetu � zaatakowa�o zwielokrotnion� i gro�n� tymczasowo�ci�.
Och�on�wszy z pierwszych wra�e�, pani Stasia z wrodzon� przedsi�biorczo�ci� przestawi�a sw�j dotychczasowy spos�b odczuwania i wobec zalewu tymczasowo�ci, kt�ra natarczywie wszystkich pozosta�ych w kraju obieg�a, zaj�a postaw� zaczepn�. Gdy w po�owie listopada urodzi�a du�e i t�uste dziecko, jeszcze raz ch�opca, i po kilku dniach podnios�a si� lekka i ochocza, mia�a ju� w g�owie gotowy zarys og�lny akcji. A tak si� w�a�nie szcz�liwie z�o�y�o, �e w tym samym mniej wi�cej okresie spotka�a �ucj� Lamow�. Wprawdzie stosunki pomi�dzy �on� konsula i �on� nauczyciela uleg�y w przedwojennych latach ozi�bieniu, jednak teraz by� czas, kiedy nawet wrogowie sk�onni byli do chwilowego zapominania uraz. Zatem pani Stasia i pani �ucja powita�y si� z wylewn� serdeczno�ci�.
Pani �ucja wygl�da�a bardzo �adnie. Na g�owie mia�a chustk�, jak nakazywa�a moda pierwszej wojennej zimy, a na sobie pi�kny hrubieszowski ko�uch, kupiony w czasie w�dr�wki wrze�niowej. Wi�kszo�� wytwornych kobiet zd��y�a w czasie ucieczki i w przerwach pomi�dzy bombardowaniami poczyni� te sprawunki. Pulchniutka i r�owa pani Stasia, zawini�ta w wyskubane kr�liki, patrzy�a na przyjaci�k� z wyra�n� przyjemno�ci�. Przy czekoladzie i ciastkach, kt�re wszyscy jedli, cho� plakaty grozi�y za to kar� �mierci, w�r�d wzajemnych zwierze� wysz�o niebawem na jaw, i� konsulostwo maj� ostatnio ci�kie zmartwienia. Z pocz�tku pani �ucja nie chcia�a o tym m�wi�, lecz wreszcie powiedzia�a. Chodzi�o mianowicie o jej bratanka, Pawe�ka, ch�opca szesnastoletniego, kt�rego, w chwili gdy wypisywa� kred� na parkanie patriotyczny okrzyk, spostrzegli niemieccy �andarmi. Ch�opcu uda�o si� zbiec, lecz podczas ucieczki zrzuci� z siebie marynark�, w niej za� portfel z dokumentami.
Pani Stasia szybko si� zorientowa�a.
� Trzeba mu wyrobi� nowe papiery! � o�wiadczy�a bardzo g�o�no.
Konsulowa rozejrza�a si� doko�a niespokojnie.
W kawiarni by� t�ok i wszyscy go�cie, nienaturalnie pochyleni nad stolikami, wyra�nie naszeptywali si� o sprawach zakazanych. Natomiast na samym �rodku sali, zgubiony w obcym �rodowisku, siedzia� z za wstydzon� min� przy talerzu pe�nym ciastek z kremem jeden ze zwyci�zc�w.
� Uwa�aj! � szepn�a k�cikiem ust pani �ucja. � Widzisz tego �o�nierza? A nu� rozumie po polsku...
� Czy nie macie dr�g, �eby wyrobi� fa�szywe papiery? � spyta�a pani Stasia tak samo g�o�no.
Dr�g takich konsulostwo mieli bardzo wiele, lecz nie o to w tej chwili chodzi�o.
� Rozumiesz � pocz�a t�umaczy� szeptem pani �ucja � ch�opak musi gdzie� mieszka�. Rodzice wyjechali na wie�, okropne k�opoty. Ale to trudno, nie mo�na przecie� ch�opca wini�. Musimy walczy�.
� To do siebie we�cie go na jaki� czas � poradzi�a pani Stasia przypomniawszy sobie, �e Lamowie maj� pi�ciopokojowe mieszkanie.
� Ale�, Stasiu! � zdumia�a si� konsulowa. � A Konstanty? Nara�a� tak Konstantego? Przy jego nazwisku? I takim stanowisku przed wojn�? Moja Stasiu...
� To prawda � zgodzi�a si� pani Stasia.
I nagle rozpromieni�a si�.
� Wi�c niech przyjedzie do nas, c� prostszego? Mieszkamy jak na wsi, nie jeste�my znani...
� Rzeczywi�cie � przyzna�a konsulowa � tw�j m�� jest w tej szcz�liwej sytuacji, �e nie jest znany.
Pani Stasia, zgodnie z uplanowan� akcj� zwalczania tymczasowo�ci wojennej, wysun�a nowy projekt.
� Dokumenty te� mo�emy mu wyrobi� � o�wiadczy�a.
� Macie mo�liwo�ci? � ucieszy�a si� konsulowa.
D�biccy ich nie mieli, lecz pani Stasia odpar�a spokojnie:
� Znajd� si�!
W kilka godzin p�niej Pawe�ek, nies�ychanie dumny z sytuacji, w jakiej si� znalaz�, przyszed� na dalekie osiedle. Nie min�� tydzie�, gdy z nowego spotkania przyjaci�ek przyby� Pawe�kowi towarzysz niedoli. Po dw�ch tygodniach czterech nie meldowanych ch�opc�w spa�o pokotem na pod�odze w jadalnym D�bickich, a zapasowy tapczan stoj�cy w tym samym pokoju zajmowa�y dwie kobiety: m�oda, dziewczyna, uciekinierka zza Bugu, i starsza pani, dzia�aczka konspiracyjna sprzed pierwszej jeszcze wojny, r�wnie teraz bolej�ca nad katastrof� Ojczyzny, jak podniecona wskrzeszeniem wspomnie� m�odo�ci. M�oda dziewczyna, pochodz�ca z dobrej rodziny, szuka�a posady kelnerki, stara konspiratorka nawi�zywa�a na mie�cie kontakty, a ch�opcy w oczekiwaniu na nowe dokumenty grali przez ca�e dnie w pokera i prowadzili rozmowy na tematy patriotyczne i seksualne. Za to pod wiecz�r, gdy zapada� wczesny zimowy zmierzch, wymykali si� z domu i na okolicznych p�otach i chodnikach pisali kred�. Odwiedzali ich r�wnie� koledzy, a do Pawe�ka, kt�ry by� �adnym ch�opcem, przyje�d�a�y znajome panienki.
D�biccy, kt�rzy od wczesnego ranka do wieczora uganiali si� po mie�cie za z�otem i walut�, wracali do domu dopiero przed godzin� policyjn�. Na gospodarstwie z dzie�mi, trzyletnim Andrzejkiem i noworodkiem Jacusiem, zostawa�a panna Iwona, polecona przez konsulow� na miejsce dotychczasowej s�u��cej D�bickich, kt�ra porzuci�a prac� i do sp�ki z pewnym studentem humanistyki zaj�a si� szmuglem. Panna Iwona z rezerw� znosi�a sw�j los. Przed wojn� by�a pokoj�wk� w domu radcy ministerstwa. Ale poniewa� radca wyjecha� z �on� na niedole emigracji, a mieszkanie ich zaj�� dla siebie t�usty gestapowiec, panna Iwona, z natury delikatna, wra�liwa i ma�o samodzielna, nie mia�a na razie lepszych widok�w ni� zdegradowanie siebie do roli nia�ki i s�u��cej. Wype�nia�a te� swoje obowi�zki w miar� sumiennie, lecz zwolnionymi ruchami i �ciszonym g�osem dawa�a na ka�dym kroku do zrozumienia niew�a�ciwo�� swoich zaj��. Iwona by�a wiotk� i blad�, o bia�ych rz�sach panienk�. Do nie meldowanych ch�opc�w, zanieczyszczaj�cych powietrze mieszkania dymem papieros�w, odnosi�a si� z rezerw�, swoich chlebodawc�w uwa�a�a za �le urodzonych, a szczerze polubi�a jednego tylko Andrzejka. W wolnych chwilach bra�a go na kolana i �agodnym, melodyjnym g�osem szepta�a mu na ucho nieprzyzwoite wyrazy. Andrzejek tak�e bardzo lubi� pann� Iwon�. Natomiast do braciszka Jacusia mia� �yczliwy stosunek rozrywkowy i par� razy pr�bowa� palcem wyd�uba� ma�emu oczko.
Wieczorny powr�t D�bickich by� has�em do zbiorowego �ycia rodzinnego. Poniewa� ch�opcy mieli wspania�e apetyty, a stara konspiratorka, jak wszyscy starzy ludzie, tak�e du�o jad�a, za� panna Iwona by�a wybredna, Andrzejek �akomy � wszystkie pieni�dze zarobione na zwy�kach i zni�kach sz�y na jedzenie. Dzie� w dzie� pa�stwo D�biccy wracali z miasta ob�adowani ogromn� ilo�ci� paczek i paczuszek, niebawem za� cz�� tego jedzenia zacz�a zabiera� ze sob� do miasta stara konspiratorka, poniewa� mia�a liczn� ubog� rodzin�, siostrze�c�w i bratank�w, i teraz ca�� t� m�odzie� rozmieszcza�a po odpowiednich organizacjach. By�a to du�a, chuda, czarna kobieta i brakowa�o jej dw�ch przednich z�b�w. Wierzy�a poza tym niez�omnie i popiera�a t� wiar� niezbitymi argumentami, i� wojna sko�czy si� z najbli�sz� wiosn� ofensyw� aliant�w, a po zwyci�stwie Polska, zgodnie ze swym powo�aniem i tre�ci� przepowiedni, stanie si� najwi�kszym mocarstwem w Europie.
Tak min�o kilka dni. Nast�pnie spo�eczny instynkt i uczynno�� konsulowej wtargn�y z prawdziwie polsk� go�cinno�ci� do sypialni D�bickich oraz do kuchni, gdzie stan�y kupione przez pani� Stasi� dwa sk�adane ��ka. W�r�d nowo przyby�ych byli m�czy�ni, kobiety i jeden ksi�dz, kt�rego codziennie w godzinach rannych odwiedza�y dwie starsze zakonnice, by� to bowiem znany duszpasterz i cho� si� ukrywa�, nie zaprzesta� kierowania na odleg�o�� moralnymi stanami powierzonych sobie serc. Na szcz�cie dla dobrej s�awy pani konsulowej pani Stasia natrafi�a wkr�tce w�r�d znajomych waluciarzy na mo�liwo�ci wyrabiania fa�szywych dokument�w. Mog�a zatem dotrzyma� swojej obietnicy i zar�wno Pawe�ek, jak cz�� innych nie zameldowanych wyruszyli w �wiat pod zmienionymi nazwiskami. R�wnie� dobrze urodzona panienka zza Bugu zosta�a dzi�ki zgrabnym nogom i �adnej buzi kelnerk�, a star� konspiratork� zaaresztowano w bia�y dzie� na Nowym �wiecie, poniewa� mia�a bardzo star� torb� i raz ta torba p�k�a wysypuj�c pod nogi przechodz�cych akurat �andarm�w plik nielegalnej prasy, brulion z konspiracyjnym pami�tnikiem oraz gruby notes z nazwiskami i adresami cz�onk�w organizacji. Dzi�ki temu komplet go�ci pa�stwa D�bickich uleg� gruntownemu przetasowaniu.
Przybyli za to niebawem nowi ludzie, ci tak�e odjechali po pewnym czasie i zn�w kto inny ich zast�powa�. Pani Stasia, realizuj�c na coraz szersz� skal� sw�j program zwalczania wojennej tymczasowo�ci, wyrobi�a sobie poprzez gie�dziarzy stosunki tak rozleg�e, i� niebawem ani jeden telefon konsulowej, �aden wypadek wymagaj�cy tych czy innych stara�, zabieg�w i sprytu lub pieni�dzy nie zastawa� jej nie przygotowan�. Trafia�a do wi�zie�, zna�a okr�ne drogi do gestapowc�w przek�adaj�cych obiad z g�si� nad doktryn� narodowego socjalizmu, wiedzia�a zawsze nieomylnie, co nale�y uczyni� i jakie spr�yny poruszy�. W tych warunkach rozg�os konsulowej nabiera� coraz pi�kniejszego blasku, okazywa�o si� bowiem, �e jest istotnie osobisto�ci� du�ego formatu.
Czasem, bardzo zreszt� rzadko, pan Zygmunt D�bicki wywo�ywa� pani� Stasi� do �azienki � by�o to bowiem jedyne miejsce w domu, gdzie si� m�g� z �on� znale�� sam na sam � i siadaj�c na kraw�dzi Wanny od�ywa� si� w ten spos�b:
� Kiciu, nasz dom robi si� nie do wytrzymania. Wiesz, �e nie jestem wymagaj�cy...
� Wiem � odpowiada�a pani Stasia. � Czy chcesz, �ebym tych nieszcz�liwych ludzi wyprosi�a za drzwi?
� �ucja nadu�ywa ci� � pr�bowa� podej�� pan Zygmunt z innej strony.
Wrzask Andrzejka czy Jacusia, telefon konsulowej lub pukanie kt�rego� z go�ci do �azienki zwalnia�y najcz�ciej pani� Stasi� od odpowiedzi.
� Zam�czysz si�, Kiciu � powiada� innym razem pan Zygmunt.
� Trudno! � m�wi�a na to. � Jest wojna. Potem b�d� mia�a czas odpoczywa�.
A czas tymczasem mija�, jak to nale�y do jego obowi�zku. Przesz�a pierwsza wojenna wiosna, przesz�a i druga, i trzecia, ba! czwarta, nawet i na pi�t� si� zanosi�o, a rzeczywisto�� ci�gle przeczy�a przekornie nadziejom starej, dawno ju� rozstrzelanej konspiratorki. Wiele rzeczy si� zmienia�o i rozmaicie uk�ada�y si� r�nym ludziom losy. Tak na przyk�ad dobrze urodzon� panienk� zza Bugu zastrzelono pewnego dnia za przyjacielskie stosunki z konfidentem gestapo. Innego dnia Pawe�ek Lam, m�odzieniec pod�wczas dziewi�tnastoletni, ostrzeliwa� si� na ulicy przeciw �andarmom i zgin�� podczas ucieczki. A zn�w ksi�dz, kt�ry za po�rednictwem zakonnic opiekowa� si� moralnymi stanami swoich wiernych, zamieszka� w koncentracyjnym obozie. Ze znajomymi waluciarzami pa�stwa D�bickich te� si� dzia�o r�nie. Jedni porobili si� milionerami i pozak�adali wielkie biura transportowe, antykwariaty, domy komisowe, inni rozpili si�, a jeszcze inni nadal trwali na swoich skromnych posterunkach w okolicy placu Napoleona, szepcz�c latem i zim�: �Z�oto, z�oto kupuj�..."
Natomiast niezwykle poszcz�ci�o si� dawnej s�u��cej pa�stwa D�bickich, poprzedniczce panny Iwony, kt�ra zn�w z biegiem lat polubi�a z kolei Jacusia i zawsze tym samym ciep�ym, melodyjnym g�osem szepce mu do ucha nieprzyzwoite wyrazy. Ot� tamta dziewczyna � Lonia mia�a na imi� � uprzykrzywszy sobie po pewnym czasie szmugiel i studenta humanistyki, pozna�a przypadkiem jednego m�odego lotnika, kt�ry drog� powietrzn� przyby� z Anglii. Gdy lotnik za�atwiwszy, co mia� do za�atwienia, wraca� z powrotem, zabra� �onie ze sob� w charakterze emisariuszki kraju. Przybywszy do Londynu Lonia napisa�a pod nazwiskiem Heleny Skrzetuskiej ksi��k� o obronie Warszawy i zarobi�a na niej wielki rozg�os oraz mn�stwo funt�w i dolar�w. W czwartym roku wojny pani Skrzetuska przemawia�a Trzeciego Maja przez radio do kobiet polskich w kraju, wzywaj�c je do wytrwania i m�stwa. O ile wiadomo, po�wi�ci�a si� na zawsze pi�miennictwu.
Podczas gdy takie i inne sprawy dzia�y si� na najlepszym ze �wiat�w, s�dzia Kamodzi�ski z miesi�ca na miesi�c powi�ksza� sw�j skorowidz. Mia� ju� wiele arkuszy poznaczonych plusami i cztery roczne bilanse sporz�dzane regularnie w ka�dy wiecz�r sylwestrowy, gdy pewnego wieczoru � by� to bardzo wytworny zmierzch, pe�en ufryzowanych ob�oczk�w na niebie � nadmierna, nawet jak na stosunki panuj�ce w domu s�siad�w, ilo�� m�odych ludzi zd��a� pocz�a pod numer czterdziesty trzeci. Mimo ch�odu s�dzia Kamodzi�ski wyszed� z arkuszem i z kopiowym o��wkiem na balkon.
Doko�a postukiwa�y na chodnikach podkute buty, a spoza rog�w wychylali si� �ydzi i rodziny zagro�onych. Blade policzki s�dziego pokry�y si� wypiekami. Nim zapad� zupe�ny zmierzch i ondulowane niebo rozkarbowa�a ciemno��, s�dzia doliczy� si� na swoim wykazie trzynastu plus�w: liczby nigdy do tej pory na jeden raz nie notowanej. Oszo�omiony tym wydarzeniem, sta� d�ugo na balkonie nie zwa�aj�c na zi�b i zapomniawszy o kolorowych glansowanych arkuszach czekaj�cych wraz z no�yczkami na now� seri� ptaszk�w. Tymczasem numer czterdziesty trzeci, wch�on�wszy trzyna�cie os�b nielegalnych, w niczym nie zmieni� swego wygl�du. Trwa� dalej, niewinny, u progu bezpiecznych p�l, a� go noc ze wszystkimi mieszka�cami i przybyszami wch�on�a. W ciszy i w ciemno�ciach ma�y Ry� Kalitowicz spod czterdziestego pierwszego na�ladowa� syren� przeciwlotnicz�. Niekt�rzy z s�siad�w nabierali si� czasem na te d�wi�ki i w pop�ochu zbiegali ze schod�w, poniewa� Kalitowicz zawsze wy� na du�y nalot.
S�dzia Kamodzi�ski niespokojnie spa� tej nocy. �ni� o powstaniu. Dzie� za� nast�pny zszed� mu na niecierpliwym oczekiwaniu wieczoru. Ju� po po�udniu, w pil�niowym kapeluszu i z ciep�ym szalikiem owini�tym doko�a szyi, zasiad� na balkonie. Nad nim za�, r�wnie� na balkonie, siedzia� kapitan Marian, kt�ry mia� kilka nazwisk i ukrywa� si�, jako zawodowy oficer. By� to kr�py m�czyzna w sile wieku, z mocno zaczerwienionymi policzkami i kr�tkim czarnym w�sikiem. Ze zrozumia�ych wzgl�d�w konspiracyjnych nosi� kolorowe okulary � fioletowe albo ��te. Zabezpieczony w ten spos�b, siadywa� najch�tniej na balkonie, pobrz�kuj�c tyrolskimi dzwoneczkami, kt�rymi nie chcia� si� bawi� trzyletni jego syn, Mundek. Wieczorem kapitan wychodzi� z domu, poniewa� nie wypada�o w tych czasach, aby zawodowy oficer nocowa� we w�asnym mieszkaniu.
Tak wi�c w �w dzie� wietrzny i przedwiosenny siedzieli sobie na balkonach, poch�oni�ci w�asnymi sprawami, s�dzia Kamodzi�ski i kapitan Marian. Nied�ugo przed zmierzchem dzwoneczki umilk�y i kapitan zszed� ze swojej pozycji. Po chwili zd��a� wojskowym krokiem w kierunku tramwaju. Wychodz�c z domu zmieni� ��te okulary na fioletowe. Kapita�owa, t�ga utleniona blondyna, wysz�a na balkon z wykrzywionym Mundkiem na r�ku, lecz kapitan Marian nie obejrza� si� za rodzin�.
S�dzia Kamodzi�ski dozna� ulgi znalaz�szy si� na swym stanowisku sam jeden. Serce bi�o mu bardzo mocno, a wypieki na twarzy mia� jeszcze intensywniejsze ni� ubieg�ego wieczoru. Wkr�tce wiadome sprawy pocz�y si� rozgrywa� w terenie.
Przytrzymuj�c r�k� trzepocz�cy na wietrze szalik, s�dzia Kamodzi�ski, przechylony nad por�cz�, nieomylnym instynktem wychwytywa� spo�r�d przechodni�w tych, kt�rych nale�a�o w odpowiedniej rubryce oznaczy� plusem. Najpierw przeszed� m�ody cz�owiek w kurtce wyra�nie skrojonej z wojskowego sukna okupant�w. Potem przemaszerowa� pod balkonem drugi m�ody cz�owiek, kryj�c pod paltem co�, co kszta�tem podobne by�o do rozpylacza. Rozkoszny dreszczyk sp�yn�� s�dziemu wzd�u� kr�gos�upa. Do rubryki zagro�onych i rodzin wpisa� s�dzia wkr�tce potem pi�� plus�w. A niebawem plusy posypa�y si� zza wszystkich rog�w, jak z rog�w obfito�ci, osi�gaj�c nowy rekord pi�tnastu.
S�dzia sp�dzi� noc bezsennie, a po trzech dniach, gdy ka�dego wieczoru ilo�� plus�w waha�a si� pomi�dzy dwunastoma i szesnastoma, popad� w nastr�j nerwowy, zrozumia�y u cz�owieka, kt�ry lada godzina oczekuje wybuchu powstania. Przesta� czytywa� komunikaty i wycina� ptaszki, a podekscytowaniem zdumiewa� s�siad�w, okolicznych sklepikarzy oraz swoj� gospodyni�, wdow� po urz�dniku prywatnym. Czwartej za� nocy zdarzy� si� nast�puj�cy wypadek:
Na tym samym pi�trze co s�dzia Kamodzi�ski mieszka�a niejaka pani Szachowa, Gruzinka z pochodzenia, chocia� urodzona w Radomiu. Osoba ta, nie pierwszej ju� m�odo�ci, lecz z figury wygl�daj�ca ci�gle na lat dwadzie�cia par�, dzier�awi�a bufet w jednym z teatrzyk�w, a poza tym by�a powodem og�lnego zgorszenia � bojkotu, odwiedzali j� bowiem m�odzi niemieccy �o�nierze, �andarmi i gestapowcy. Ot� wspomnianej nocy, gdzie� oko�o jedenastej, dwaj gestapowcy przyjechali odszuka� swego koleg�, kt�ry zamiast stawi� si� na s�u�b�, zabawi�, jak przypuszczali, zbyt d�ugo w towarzystwie Szachowej. Los jednak zrz�dzi�, �e obaj lekko pijani pomylili numery i zamiast do mieszkania Gruzinki dobija� si� pocz�li do drzwi s�siednich. Wdowa po prywatnym urz�dniku tak si� nastraszy�a, i� zgasi�a �wiat�o i razem z nielegaln� pras� � czyta�a w�a�nie tajn� gazetk� � nakry�a si� po g�ow� pierzyn�. Drzwi zatem poszed� otworzy� s�dzia, przekonany, �e nareszcie wybuch�o powstanie. Gestapowcy od razu zorientowali si�, �e weszli nie tam, gdzie chcieli, ale poniewa� weszli, zacz�li z przyzwyczajenia krzycze� � r�wnie� z nawyku zabrali si� do rewizji w pokoju s�dziego. Nie trwa�a zbyt d�ugo, gdy� plik arkusz�w z wiadomymi rubrykami le�a� ca�kiem na wierzchu, po�rodku sto�u.
Podczas gdy w mieszkaniu wdowy po urz�dniku prywatnym dzia�y si� owe nieoczekiwane rzeczy, w pozosta�ych mieszkaniach topiono po�piesznie podziemn� pras� i w�r�d ciszy nocnej bardzo dono�nie rozlega�y si� odg�osy spuszczanej we wszystkich klozetach wody. Kapitanowa, u kt�rej klozet akurat si� popsu�, pocz�a pali� konspiracyjne papiery pod kuchni�. Niestety, kuchnia te� by�a zapchana i niebawem gryz�cy dym wype�niwszy przedpok�j pocz�� si� wydostawa� na klatk� schodow�. Gestapowcy od razu domy�lili si�, co oznacza przeci�g�y szum w rurach kanalizacyjnych, ale poniewa� mieli na g�owie wa�niejsze sprawy, dali spok�j. Najpierw wyci�gn�li spod pierzyny wdow� wraz z tajn� gazetk�, kazali si� nieszcz�snej kobiecie ubra�, potem jeden z nich poszed� zabra� towarzysza od pani Szachowej i gdy tamten te� si� ubra� � odjechali opiecz�towawszy wpierw mieszkanie wdowy i zabrawszy gospodyni� i jej sublokatora.
Pierwsze przes�uchanie s�dziego Kamodzi�skiego w alei Szucha da�o niespodziewane rezultaty. Rozstrojony nerwowo wi�zie� od razu przyzna� si� do wszystkiego i szczeg�owo opowiada� o swoich lekkomy�lnych obserwacjach. Ale gestapowcy, wiedz�c z do�wiadczenia, �e na �ledztwie wszyscy Polacy k�ami�, nie dali mu wiary i jeszcze zbili za zmy�lanie ba�amutnych historyjek. Po kilku dniach daremnego bicia zorientowano si� wreszcie w gestapo, i� schwytany przypadkowo s�dzia musi by� grub� figur� w ruchu podziemnym i, rzecz oczywista, wcale nie nazywa si� Kamodzi�ski. Przeniesiono go zatem do celi pojedynczej, a wdow� po prywatnym urz�dniku, udaj�c�, �e niczego nie wie o swoim sublokatorze, tak�s osadzono w separatce. W�r�d wi�ni�w Pawiaka niezw�ocznie gruchn�a wie�� o schwytaniu �kogo�", kogo na szcz�cie dzi�ki jego bohaterskiej postawie nie zdo�ano jeszcze odszyfrowa�.
Kiedy tak owe sprawy wygl�da�y, pewnego dnia konsulowa um�wionym od dawna szyfrem telefonicznym o zbli�aniu si� burzy � dzie� by� raczej ch�odny i popadywa� kwietniowy �nie�ek � da�a pani Stasi do zrozumienia, i� bez zw�oki musi si� z ni� zobaczy�. Po spotkaniu si� w ustronnej kawiarence konsulowa odezwa�a si� takimi s�owy:
� Moja Stasiu kochana, sprawa jest tym razem bardzo powa�na i najwy�szej wagi. Schwytano...
� Kogo? � o�ywi�a si� pani Stasia.
� Powiedzmy �kogo�" � odpar�a og�lnikowo konsulowa. � Znam wprawdzie prawdziwe nazwisko tej osobisto�ci, ale na razie powinno ono pozosta� tajemnic�. Dobro og�u...
W tym momencie dwie dono�ne, bardzo bliskie detonacje przerwa�y konsulowej w po�owie zdania. Zaraz potem zaterkota�a seria strza��w pistoletowych. W kawiarence zaleg�a cisza, a ulica w mgnieniu oka opustosza�a i tylko z bram wychyla�y si� zaciekawio ne twarze przechodni�w. Konsulowa lekko przyblad�a.
� To tylko granaty i rozpylacz � uspokoi�a przyjaci�k� pani Stasia.
Rzeczywi�cie, by�a to jedna z licznych codziennych strzelanin i rych�o ulica przybra�a normalny wygl�d. Przechodnie szybko �pieszyli na miejsce wypadku. Okaza�o si�, �e tym razem paru m�odych ludzi zabra�o z s�siedniego placu auto wojskowe i odjecha�o rzucaj�c w nadbiegaj�cych Niemc�w dwa granaty. Zraniono paru �o�nierzy, a pewnej przechodz�cej obok pani granat urwa� przypadkiem g�ow�. Poniewa� zdarzenie, jak na owe czasy, by�o ma�o. krwawe i raczej niewinne, w kawiarence zapanowa�" weso�y nastr�j.
� Rozumiem! � podj�a przerwany w�tek pani Stasia. � Mo�esz nie m�wi� nazwiska, lepiej sobie nie obarcza� pami�ci. I tak si� domy�lam. Delegat?
� �Kto�" � u�miechn�a si� zalotnie pani �ucja. � Ot� ten kto� musi by� bezwzgl�dnie uwolniony. Trzeba poruszy� niebo i ziemi�...
Wr�ciwszy wieczorem do domu pani Stasia szczeg�owo opowiedzia�a ca�� histori� na plenum rodzinnym, kt�re tego dnia sk�ada�o si� z siedmiu zaledwie os�b: obojga D�bickich, panny Iwony oraz dw�ch m�odych konspirator�w, wy�upiastej �yd�wki i jednego Niemca, pulchnego wiede�czyka, kt�ry wskutek ideowych zatarg�w z w�adzami zmuszony by� szuka� opieki u Polak�w.
W pierwszej chwili zaleg�a przy stole cisza. Zza �ciany, gdzie mieszka� z liczn� rodzin� docent fizyki Mas�awski, dochodzi� szmer ciekn�cej z odkr�conego kranu wody. Uczony badacz promieni kosmicznych p�dzi� obecnie znakomity bimber.
� Zrobi si�! � o�wiadczy� wreszcie Bolek Kiziewicz, jeden z dw�ch m�odych konspirator�w, kt�rzy po jakiej� wsypie ukrywali si� od kilku dni, czekaj�c na termin odjazdu do �las�w".
Nagle szurganie i tupot wielu silnych i dobrze obutych n�g zatrz�s�y sufitem. Zebrani nie zwr�cili na to uwagi, jeden tylko wiede�czyk, kt�ry pierwsz� noc z polecenia konsulowej sp�dza� na osiedlu, odstawi� szklank� z wod� mineraln� i niespokojnie spojrza� w g�r�.
� To nic � uspokoi�a go pani Stasia. � To u naszych s�siad�w na g�rze odbywaj� si� od kilku nocy wyk�ady podziemnej podchor���wki. Wojsko... � doda�a widz�c, �e wiede�czyk nie bardzo rozumie sycz�ce i zgrzytaj�ce sp�g�oski � polskie wojsko... polnische Wehrmacht...
Tamten rozpogodzi� si�.
� Ja, ja! � przytakn�� z dobrodusznym u�miechem.
Tymczasem sufit, kt�ry d�wiga� na sobie znaczn� ilo�� uciele�nionych plus�w s�dziego Kamodzi�skiego, trz�s� si� i dygota�.
� Powsta�! Padnij! Powsta�! Padnij! � s�ycha� "by�o gromki g�os komendy.
� Zrobi si�! � powt�rzy� Bolek Kiziewicz. � Prawda, Geniek?
Drugi z m�odych konspirator�w, wysoki i barczysty dryblas lat osiemnastu, mrukn��:
� Pewnie. Czemu nie?
Istotnie, w tydzie� p�niej karetka wi�zienna, w kt�rej przewo�ono s�dziego Kamodzi�skiego z Pawiaka na alej� Szucha, zosta�a w pewnym momencie zatrzymana przez wojskowe auto z m�odymi niemieckimi �andarmami. Po kr�tkiej, lecz silnej strzelaninie na jezdni zosta� p�on�cy samoch�d i trzech zabitych gestapowc�w z konwoju, natomiast m�odzi �andarmi, cisn�wszy jeszcze par� granat�w, szybko odjechali, uwo��c ze sob� odbitego wi�nia oraz Bolka Kiziewicza, kt�ry niestety zgin�� podczas strzelaniny.
S�dzia Kamodzi�ski znajdowa� si� w stanie kompletnej euforii. �mia� si� dzi�s�ami pozbawionymi z�b�w i be�kota�: �Niech �yje powstanie." Niebawem wysz�o na jaw, �e zwariowa�, zatem g��boka i bolesna tajemnica okry�a po wieczne czasy posta� odbitego wi�nia. Za pieni�dze zebrane przez pani� Stasi� z inicjatywy prezeski Zwi�zku Walcz�cych Kobiet umieszczono nieznanego konspiratora pod fa�szywymi papierami w domu zdrowia, gdzie dogorywa spokojnie i powoli, strzyg�c ptaszki z glansowanego' papieru oraz zapisuj�c �ciany celi czerwonymi plusami. O powstaniu zapomnia�.
Czas za� w�r�d owych wydarze� ci�gle mija� i mija�. Oto i pi�ta wiosenka wojenna naigrawa si� z nieboszczki starej konspiratorki. U pa�stwa D�bickich bez wi�kszych zmian. Pani Stasia nadal jest wierna swojej akcji zwalczania wojennej tymczasowo�ci. Dobrze wygl�da, jest �wawa i ma zawsze �adn� cer�, tylko czasem zamy�la si�, gdy wielkie zdarzenia na frontach zdaj� si� wr�y� niedaleki kres wojnie. Nie ma jednak czasu na rozmy�lania, bo telefony konsulowej i inne liczne obowi�zki nie pozwalaj� jej d�ugo pozostawa� sam na sam ze sob�, co zreszt�, jak wiadomo, bywa zaj�ciem do�� ryzykownym. Andrzejek bardzo wyr�s� i ostatnio nauczy� si� od swego przyjaciela Kalitowicza na�ladowa� syren� przeciwlotnicz�. Jacu� te� podr�s�. Wykrzykuje bardzo poprawnie nieprzyzwoite wyrazy, ale panny Iwony nie cieszy to. Jest raczej smutna, jeszcze delikatniejsza ni� dawniej i marzy, aby dosta� po wojnie zaj�cie u ludzi naprawd� dobrze urodzonych, to znaczy nale��cych do sfery wy�szych pa�stwowych urz�dnik�w, od radcy wzwy�. Najbardziej chcia�aby s�u�y� u pani konsulowej � prezeski, jak nazywa pani� Lamow�. Je�li za� chodzi o pana Zygmunta, to ostatnimi czasy jako� niech�tnie i ju� troch� nieprzytomnie zajmuje si� z�otem i walutami. Za to przygl�da si� coraz uwa�niej kwiatkom i ro�linom, a nawet nosi si� z zamiarem za�o�enia zielnika.
Natomiast zdrowy rozs�dek, kt�ry jest niezawodnym barometrem sprawiedliwo�ci, pozwala mniema�, i� w najbli�szej przysz�o�ci Wielki Los u�yczy swych hojnych dar�w obojgu pa�stwu Lamom. Cokolwiek si� stanie, oni b�d� i znajd� si� blisko sztandar�w, bez wzgl�du na ich kolor. Bowiem Wielki Los jest wy�szy ponad te drobiazgi.