1639

Szczegóły
Tytuł 1639
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1639 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1639 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1639 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Diabelska wyspa" autor: Tom Haidan prze�o�y�: Witold Kalinowski tekst wklepa�: [email protected] Copyright 1979 by AHIARA international Corporation S.A. For the Polish Edition Copyright by Wydawnictwo AMBER sp. z o.o. 1990 Copyright by Tom Haidan Redaktor merytoryczny: Urszula ZaMocka Redaktor techniczny: Janusz Festur ISBN 83-85779-17.3 * * * Prolog Gdyby nie doskona�y wzrok w�oskiego marynarza, Mario, rozbitek nie do�y�by zapewne zmierzchu. Kiedy go dostrze�ono, by� nieprzytomny. Pod wp�ywem bezlitosnego s�o�ca jego niemal nagie cia�o pokryte by�o oparzeniami drugiego stopnia. Ta jego cz��, kt�ra znajdowa�a si� pod wod�, zmi�k�a i zbiela�a od soli. Pokry�a si� liszajami i nabrzmia�a, jak d�ugo moczona sk�ra oskubanej g�si, zaczynaj�ca si� ju� rozk�ada�. Mado Curcio by� kucharzem stewardem na "Garibaldim", starej, poczciwej i zardzewia�ej krypie z Brindisi, odbywaj�cej rejs na wsch�d w stron� przyl�dka Ince i dalej do Trapezuntu - na p�nocno-wschodnim kra�cu wybrze�a Turcji. Mario nie potrafi�by powiedzie�, dlaczego w�a�nie tego dnia - gdzie� pod koniec kwietnia 1982 roku - postanowi� opr�ni� wiadro pe�ne ziemniaczanych obierzyn wyrzucaj�c je prosto za burt�, zamiast, jak zwykle, do zsypu na rufie. Zreszt� nikt go o to nie pyta�. By� mo�e, po d�ugim przebywaniu w dusznym i ciasnym kambuzie, chcia� po prostu przez chwil� odetchn�� �wie�ym czarnomorskim powietrzem. Wyszed� wi�c na pok�ad. Podszed� wolno do prawej burty i cisn�� �mieci w oboj�tne, spokojne tego dnia morze. Po czym zawr�ci�, by podj�� przerwane obowi�zki. Zrobiwszy dwa kroki stan�� i zmarszczy� brwi. A potem raz jeszcze zawr�ci� i ponownie podszed� do relingu. Patrzy�, mocno czym� zaintrygowany. Jakby nie dowierzaj�c w�asnym oczom. Statek p�yn�� p�nocno-wschodnim kursem, by omin�� przyl�dek Ince. Tote� gdy Mario, os�aniaj�c oczy, patrzy� wzd�� relingu ku rufie, po�udniowe s�o�ce �wieci�o mu niemal prosto w twarz. Mimo to by� pewien, �e przed chwil� zobaczy� co� ko�ysz�cego si� na szmaragdowych falach rozleg�ej przestrzeni mi�dzy statkiem a odleg�ym od niego o dwadzie�cia mil morskich na po�udnie brzegiem Turcji. Nie m�g� ju� teraz z tego miejsca dostrzec ponownie widzianego przed chwil� obiektu. Przebieg� przez pok�ad rufowy i wspi�� si� po zewn�trznej drabinie na galeryjk� mostku kapita�skiego. Stamt�d spojrza� jeszcze raz. I wtedy zobaczy� to znowu. Ca�kiem wyra�nie. Cho� tylko przez u�amek sekundy, mi�dzy przelewaj�cymi si� spokojnie g�rami wody. Odwr�ci� si� i wpad� w znajduj�ce si� tu� za nim otwarte drzwi ster�wki z okrzykiem: - Capitano! Kapitan Yittorio Ingrao nie od razu da� si� przekona�, bo Mario by� prostym ch�opakiem i nie potrafi� zbyt jasno m�wi�. Ingrao mia� jednak do�� marynarskiej wiedzy i do�wiadczenia, by zda� sobie w ko�cu spraw�, �e na dostrze�onej przez Maria �odzi, kt�rej obecno�� na morzu potwierdza�o echo na ekranie radaru nawigacyjnego, m�g� znajdowa� si� Jaki� cz�owiek. Jego bezwzgl�dnym obowi�zkiem by�o w tej sytuacji natychmiast zawr�ci� statek i sprawdzi�. P� godziny zaj�o kapitanowi wykonanie zwrotu i doprowadzenie "Garibaldiego" do �odzi dostrze�onej wcze�niej przez Maria. Teraz zobaczy� j� tak�e kapitan. Niewielka ��dka nie okre�lonego typu mia�a niespe�na dwa metry d�ugo�ci. Niezbyt szeroka, lekka, mog�a z powodzeniem by� jolk� z jakiego� statku. W jej przedniej cz�ci znajdowa�a si� �awka, a w niej otw�r na maszt. Ale masztu albo tam nigdy nie by�o, albo, �le zamocowany, wypad� za burt�. Podczas gdy "Garibaldi" z zastopowanymi maszynami, ko�ysa� si� ci�ko na fali, kapitan Ingrao opar� si� o por�cz galeryjki okalaj�cej mostek kapita�ski i obserwowa�, jak Mario z bosmanem Paolo Longhim wyruszyli w stron� �odzi motorow� szalup� ratunkow�. Ze swej wysoko�ci m�g� zajrze� do wn�trza ��dki, gdy tylko zosta�a przyholowana bli�ej statku. Na jej dnie, w kilkucentymetrowej warstwie morskiej wody, le�a� na plecach m�czyzna. By� wychudzony i wycie�czony. Zaro�ni�ty i nieprzytomny. G�ow� mia� odwr�con� na bok. Oddycha� kr�tko, nier�wno, z wyra�nym trudem. Kiedy wci�gano go na pok�ad i d�onie marynarzy dotkn�y jego piersi i ramion, kt�rych nie chroni�a spalona i zerwana sk�ra, j�kn�� kilkakrotnie. Na "Garibaldim" by�a stale jedna wolna kabina -- pozostawiona na co� w rodzaju izolatki, na wypadek choroby. Tam te� umieszczono rozbitka. Pro�ba Maria, by m�g� opiekowa� si� odnalezionym przez siebie cz�owiekiem, zosta�a spe�niona. Natychmiast uzna� rozbitka za sw� osobist� w�asno��. Zupe�nie jak ma�y ch�opiec, troszcz�cy si� o szczeniaka, kt�rego uratowa� od �mierci. Po�wi�ci� mu ca�y, uzyskany w tym celu, wolny od obowi�zk�w czas. Bosman Longhi zrobi� m�czy�nie zastrzyk morfiny, znajduj�cej si� w apteczce w�r�d lek�w pierwszej pomocy, aby oszcz�dzi� mu b�lu. Po czym obaj zaj�li si� oparzeniami. Jako Kalabryjczycy mieli sporo do czynienia z poparzeniami s�onecznymi. Tote� przygotowany przez nich balsam m�g� konkurowa� z najlepszymi na �wiecie. Mario przyni�s� ze swego kambuza miednic� pe�n� mieszaniny sporz�dzonej w r�wnych proporcjach ze �wie�ego soku cytryn i octu winnego. Przyni�s� te� cienk� bawe�nian� szmatk� wyrwan� ze swej poszewki i mis� kostek lodu. Namoczywszy szmatk� w mieszaninie, owija� ni� kilkana�cie kostek lodu i taki zimny ok�ad przyk�ada� delikatnie do najbardziej poparzonych miejsc, w kt�rych promienie ultrafioletowe przenikn�y najg��biej, powoduj�c oparzenia prawie do ko�ci. Cia�o nieprzytomnego m�czyzny by�o tak rozgrzane, �e w widoczny spos�b parowa�o przy zetkni�ciu si� z lodowat� lecznicz� mieszanin�, kt�ra och�adza�a najbardziej spalone s�o�cem miejsca. M�czyzna dosta� dreszczy. - Lepsza gor�czka i dreszcze ni� �mier� od udaru s�onecznego - powiedzia� do niego Mario po w�osku. Poparzony i nadal nieprzytomny cz�owiek nie m�g� go s�ysze�. A gdyby nawet m�g�, zapewne by go nie zrozumia�. Tymczasem Longhi do��czy� do swego kapitana, kt�ry na tylnym pok�adzie ogl�da� wyci�gni�t� z morza ��dk�. - Jest co�? - zapyta� bosman. Kapitan Ingrao pokr�ci� przecz�co g�ow�. - Przy tym facecie te� nic nie ma. Ani zegarka, ani plakietki z nazwiskiem. Tylko para tanich gaci bez firmy. A brod� ma tak�, jakby si� dziesi�� dni nie goli�. - Tu te� nic nie ma - powiedzia� Ingrao. - Ani masztu, ani �agla, ani wiose�. �ladu �ywno�ci. I ani �ladu pojemnika na wod�. Nawet na ��dce nie ma �adnej nazwy. Ale napis m�g� si� zniszczy�. - Mo�e to turysta z jakiego� nadmorskiego kurortu, kt�rego znios�o na pe�ne morze? - spyta� Longhi. Ingrao wzruszy� ramionami: - Albo rozbitek z jakiego� ma�ego frachtowca. Pojutrze b�dziemy w Trapezuncie. W�adze tureckie b�d� mog�y to wyja�ni�, kiedy facet odzyska przytomno�� i zacznie m�wi�. Na razie ruszamy dalej. Aha, trzeba jeszcze zadepeszowa� do naszego agenta w porcie i zawiadomi� go o tym, co si� sta�o. Zaraz po zacumowaniu, na nabrze�u, powinna na nas czeka� karetka pogotowia.^ Dwa dni p�niej rozbitek, jeszcze ci�gle nie ca�kiem przytomny i niezdolny do m�wienia, znalaz� si� pod dobr� opiek� w ma�ym miejskim szpitalu w Trapezuncie. W drodze z nabrze�a do szpitala marynarz Mario towarzyszy� w karetce swemu rozbitkowi wraz z miejscowym agentem armatora i inspektorem portowej s�u�by medycznej, kt�ry domaga� si� zbadania, czy trawiony gor�czk� m�czyzna nie jest zaka�nie chory. Po godzinie czuwania przy jego ��ku, Mario po�egna� swego wci�� nieprzytomnego podopiecz-nego i powr�ci� na pok�ad "Garibaldiego", �eby przygotowa� obiad dla za�ogi. Wszystko to dzia�o si� poprzedniego dnia. Wieczorem za�, w dzie� potem, stary w�oski parowy tramp wyp�yn�� z portu w dalsz� drog�. Nazajutrz przy ��ku rozbitka zjawi� si� m�czyzna w towarzystwie oficera policji i lekarza w bia�ym fartuchu. Wszyscy trzej byli Turkami. Ale tylko jeden z nich - niski i kr�py, ubrany po cywilnemu, m�wi� jako tako po angielsku. - Wygrzebie si� z tego - powiedzia� lekarz - jednak na razie jego stan jest nadal bardzo ci�ki. Udar s�oneczny. Oparzenia drugiego stopnia. Og�lne wycie�czenie i os�abienie ze wzgl�du na zbyt d�ugie przebywanie w ekstremalnych warunkach. No i wygl�da na to, �e od kilku dni nie jad�. - Co mu podajecie? - spyta� cywil, wskazuj�c na pod��czone do obu r�k chorego przewody kropl�wek. - Roztw�r soli fizjologicznej i roztw�r glukozy o wysokim st�eniu, �eby usun�� skutki wstrz�su i wzmocni� organizm - odpar� lekarz. - Marynarze prawdopodobnie uratowali mu �ycie, robi�c zimne ok�ady oparzonych miejsc. My wyk�pali�my go jeszcze w kalominie. �eby przyspieszy� proces leczenia. Reszta zale�y teraz ju� tylko od Allacha i od niego samego. Umit Erdal, wsp�lnik w Sp�ce �eglugowo-Handlowej Erdala i Sermita, by� przed-stawicielem Lloyda w porcie trapezunckim. Jemu w�a�nie przekaza� z ulg� spraw� rozbitka agent armatora "Garibaldiego". W spalonej na ciemny orzech, zaro�ni�tej twarzy chorego nast�pi�a nag�a zmiana. Poruszy� powiekami. Erdal odchrz�kn��, pochyli� si� nad le��cym i odezwa� si� do niego swoj� najlepsz� angielszczyzn�. - Jak... si�... pan... nazywa? - spyta� wolno i wyra�nie. Zapytany j�kn�� i kilkakrotnie poruszy� g�ow�. Agent Lloyda pochyli� si� jeszcze ni�ej nad lez�cym, �eby m�c go us�ysze�. - Zdradzenyj - wymamrota� p�przytomnie chory - zdradzenyj... Erdal wyprostowa� si�. - To nie Turek - powiedzia� z min� ostatecznej wyroczni - ale zdaje mi si�, �e nazywa si� Zdradzenyj. To chyba jakie� s�owia�skie nazwisko. Obaj towarzysz�cy mu m�czy�ni wzruszyli tylko ramionami. - Poinformuj� o tym central� Lloyda w Londynie - stwierdzi� Erdal. - Mo�e oni b�d� co� wiedzieli o jakim� statku zaginionym na Morzu Czarnym? 9 "Lloyd's List" jest czym� w rodzaju codziennie czytanego brewiarza i Pisma �wi�tego �wiatowego bractwa marynarki handlowej. Ukazuje si� od poniedzia�ku do soboty w��cznie. Zawiera redakcyjne wst�pniaki i inne artyku�y, wiadomo�ci i komentarze na jeden tylko temat - �eglugi. Drugim cugantem, chodz�cym tak�e od lat w pierwszej parze najbardziej reprezentacyjnego zaprz�gu s�u�by informacyjnej tej szacownej firmy, jest "Lloyd's Shipping Index". Podaje bie��ce dane o ruchach ponad trzydziestu tysi�cy statk�w marynarki handlowej, p�ywaj�cych stale po wszystkich morzach �wiata. A w�r�d nich: nazw� statku, w�a�ciciela, bander�, rok budowy, tona� oraz port wyj�ciowy i port docelowy ostatniego rejsu, o kt�rym poinformowano Lloyda. Oba te organy prasowe towarzystwa s� redagowane i wydawane w kompleksie jego budynk�w przy Sheepen Place w Colchester, na terenie angielskiego hrabstwa Essex. W�a�nie do tego o�rodka firmy Umit Erdal skierowa� sw�j codzienny teleksowy raport o ruchu statk�w, wchodz�cych i wychodz�cych z portu w Trapezuncie. Tym razem doda� do niego jeszcze niewielk� notatk� dla mieszcz�cego si� w tym zespole budynk�w Dzia�u Informacji �eglugowej Lloyda. Dzia� sprawdzi� w swoich rejestrach wypadk�w morskich, �e w ostatnim okresie nie by�o doniesie� o statkach zaginionych, zatopionych, ani cho�by op�nionych na planowa-nych trasach po Morzu Czarnym i przekaza� otrzyman� notatk� sekretariatowi redakcji "Lloyd's List". Tutaj jeden z dy�urnych redaktor�w wydania poleci� zamie�ci� j� na tytu�owej kolumnie, w rubryce kr�tkich doniesie� ze �wiata, wraz z podanym przez rozbitka nazwiskiem. Informacja ukaza�a si� ju� nast�pnego dnia rano. Wi�kszo�� czytaj�cych ,,Lloyd's List" owego dnia, gdzie� pod koniec kwietnia, ledwie rzuci�a okiem na zamieszczon� w niej kr�tk� notatk� o nie zidentyfikowanym cz�owieku w Trapezuncie. Ale w�a�nie ta informacja przyci�gn�a bystry wzrok i uwag� pewnego m�czyzny w wieku oko�o trzydziestu lat, zatrudnionego na kierowniczym stanowisku w jednej z zajmuj�cych si� frachtami firm maklerskich. M�czyzna �w cieszy� si� du�ym uznaniem i zaufaniem pracodawc�w. Jego firma mie�ci�a ai� przy ma�ej uliczce Crutched Friars w samym centrum londy�skiego City, nazywanym ,,kwadratow� mil�" - mieszcz�c� najwa�niejsze instytucje brytyjskiego kapita�u. Koledzy znali go pod nazwiskiem Andrew Drak�. Przeczytawszy z wyra�nym zainteresowaniem tre�� notatki, Drak� wsta� zza swego biurka. Opu�ci� gabinet i przeszed� do sali obrad zarz�du firmy, gdzie wisia�a oprawiona w ramy mapa �wiata z zaznaczon� cyrkulacj� najwa�niejszych wiatr�w i pr�d�w morskich. Studiowa� j� uwa�nie. Okaza�o si�, �e wiosn� i latem na Morzu Czarnym wiej� przewa�nie p�nocne wiatry. A pr�dy utrzymuj� najcz�ciej kierunek przeciwny do ruchu wskaz�wek zegara, op�ywaj�c wok� ten ma�y basen morski. Pocz�wszy od po�udniowego wybrze�a Ukrainy, le��cego nad najbardziej na p�nocny zach�d wysuni�t� cz�ci� tego morza, p�yn� nast�pnie w d�, wzd�u� wybrze�y Rumunii i Bu�garii, by na wysoko�ci Istambu�u skr�ci� znowu w kierunku wschodnim, prowadz�c prosto na szlak �eglugowy, ��cz�cy Istambu� z przyl�dkiem Ince. Drak� wykona� kilka oblicze� na kartce podr�cznego notatnika. Ma�a ��dka, wyruszaj�ca z bagnistych obszar�w uj�cia Dniestru, mog�a, przy sprzyjaj�cym wietrze i korzystnym pr�dzie morskim, p�yn�� w kierunku po�udniowym z szybko�ci� oko�o czterech, pi�ciu w�z��w, przep�ywaj�c wzd�u� wybrze�y Rumunii i Bu�garii ku Turcji. Ale po trzech dniach zacz�oby j� zapewne znosi� w kierunku wschodnim coraz dalej od Bosforu, ku wschodnim kra�com Morza Czarnego. 10 b^-^^^^ �,ss v n"t?�y � l l ^^fex^,"^-.^^ � -^.s^.^^s^ ^ ^. � M"S ^.to m� � �1"""' T�. to- """�""^JJinA- ���� ^ "%m6�il �" � "awcb W^'","^ co MP"** �'""Si;OT. fc PW""�" zF.- �P�"" � :5SS55S^S^ SsB^^s^^^^ po ^'I^^^^WW^ "� ,,a)�c "�.'""toiKaoP-(tm)1'''" � ^^^^^^^^'^S^S | ^^S^Si^^^-^T, 1 ^?r(r)^r;^5^�,. ^�,s^ l ^^^^^s^^s^^^ l ss^S^^ ssssi^^^^ 'JS5^:;S'^^^^^^^^^^ , , ,,","," ,"^ -2?iS^2^ SSs^- Chory otworzy� szeroko oczy i popatrzy� uwa�nie na Drake'a. Po kilku sekundach zapyta� go po ukrai�sku: - Kim jeste�? - Ukrai�cem, jak ty - odpowiedzia� Drak�. W oczach nieznajomego pojawi� si� cie� nieufno�ci. - Zdrajca? - zapyta� podejrzliwie. Drak� potrz�sn�� przecz�co g�ow�. - Nie - stwierdzi� spokojnie. - Mam brytyjskie obywatelstwo. Urodzi�em si� tam i wychowa�em. Jestem synem Ukrai�ca i Angielki. A�e w g��bi serca czuj� si� Ukrai�cem, tak samo jak ty. Le��cy w ��ku m�czyzna patrzy� z uporem w sufit. - M�g�bym pokaza� ci m�j paszport wydany w Londynie, ale to by niczego nie dowodzi�o. Jaki� czekista m�g�by wylegitymowa� si� takim paszportem, gdyby chcia� ci� podej��. - Drak� rozmy�lnie u�y� starego okre�lenia funkcjonariuszy radzieckiej policji politycznej, do dzi� u�ywanego potocznie wobec pracownik�w KGB. - Ale nie jeste� ju� na Ukrainie. I czekist�w tu nie ma - przekonywa� go dalej Drak�. - Nie znios�o ci� na wybrze�e Krymu ani po�udniowej Rosji czy Gruzji. Nie wyl�dowa�e� tak�e w Rumunii ani w Bu�garii. Wy�owi� ci� w�oski statek i wysadzi� na l�d tutaj, w Trapezuncie. Jeste� w Turcji. Jeste� na Zachodzie. Uda�o ci si�. Oczy nieznajomego zwr�ci�y si� teraz znowu ku jego twarzy, o�ywione i b�yszcz�ce. Po ich wyrazie wida� by�o, �e bardzo chce uwierzy� w to, co us�ysza�. - Czy mo�esz si� podnie�� i wsta�? - spyta� Drak�. - Nie wiem - odrzek� m�czyzna. Drak� wskaza� g�ow� na okno, znajduj�ce si� po przeciwnej stronie ma�ego szpitalnego pokoiku, sk�d s�ycha� by�o odg�osy ruchu ulicznego. - Spr�buj podej�� do okna i wyjrze� - powiedzia� do chorego. - KGB mog�oby przebra� ca�y personel szpitalny za Turk�w. Ale nie mog�oby przecie� zmieni� wygl�du ca�ego miasta tylko po to, by oszuka� jednego cz�owieka. Zreszt� wystarczy�oby troch� tortur, �eby wydoby� z ciebie zeznania, gdyby o to chodzi�o. No wi�c, dasz rad�? Z pomoc� Drake'a rozbitek dowl�k� si� z trudem do okna i wyjrza� na ulic�. - Samochody, kt�re widzisz, to austiny i morrisy, importowane z Anglii - wyja�nia� Drak� - peugeoty z Francji, a volkswageny z Niemiec Zachodnich. Napisy na tablicach informacyjnych, szyldach i og�oszeniach s� w j�zyku tureckim. Na wprost masz reklam� coca-coli. M�czyzna przycisn�� wierzch d�oni do ust nerwowym ruchem, bezwiednie przygryzaj�c kostki palc�w. Gwa�townie, niedowierzaj�co, zamruga� oczami. - Uda�o mi si� - powiedzia�. - Tak, to prawdziwy cud, ale uda�o ci si�. - Nazywam si� Myros�aw Kamynski - zacz�� m�wi� rozbitek po powrocie do ��ka. - Pochodz� z Tarnopola. By�em przyw�dc� siedmioosobowej grupy ukrai�skich bojowc�w. Przez ca�� nast�pn� godzin� p�yn�a jego opowie��. Kamynski, wraz z sze�cioma kolegami z rejonu Tarnopola, niegdy� jednego z ognisk ukrai�skiego nacjonalizmu, gdzie jeszcze do dzi� �arz� si� jego niewygas�e zarzewia, postanowili podj�� akcje odwetowe przeciwko bezwzgl�dnemu programowi rusyfikacji. Nasili�a si� ona w latach sze��dziesi�tych. A w siedemdziesi�tych i na pocz�tku nast�pnej dekady zacz�a wkracza� w faz� ostatecznej 12 e-a. Po kilku sekundach .elstwo. Urodzi�em si� tam serca czuj� si� Ukrai�cem, /nie, ale to by niczego nie aszportem, gdyby chcia� ci� onariuszy radzieckie] policji v K.GB. - Ale nie jeste� ju� Drak�. - Nie znios�o ci� na lowale� tak�e w Rumunii ani ' Trapezuncie. Jeste� w Turcji. r�y, o�ywione i b�yszcz�ce. Po �ysza�. vnej stronie ma�ego szpitalnego do chorego. - KGB mog�oby ^oby przecie� zmieni� wygl�du l. Zreszt� wystarczy�oby troch� i�o. No wi�c, dasz rad�? akna i wyjrza� na ulic�. iportowane z Anglii - wyja�nia� Zachodnich. Napisy na tablicach teckim. Na wprost masz reklam� l ruchem, bezwiednie przygryzaj�c oczami. m�wi� rozbitek po powrocie do iedmioosobowej grupy ukrai�skich ie��. Kamynski, wraz z sze�cioma ik ukrai�skiego nacjonalizmu, gdzie postanowili podj�� akcje odwetowe lili�a si� ona w latach sze��dziesi�tych. y zacz�a wkracza� w faz� ostatecznej ,- -^sSySS.SS � y^"--s.^,.^�-asssss. � �r.rS^.^-s.-ssss^.sKs-a, � | ;-ss=^s�-s,s=ss � | | voy^^^^ .^Wg�S^eCl � spotka z ^"^^Uymi w tym re_on od^ , lak�s luk? ^^ -- ;refy ^w1^ p�yn��, P^^S^ c.enka ^^S^ ^ � Ma�a �upinka'k^PJ ^^ brzeza] A potem wydosta� s_ � ^ ^ , dala � | ^^^^�^^^ | Stiacil ''"?"t�,M wvw PO '""'^"wo s�oik") '^fS t� i*""'k>edy l mtc0 ^Sp^o-"1"' S3 ^ li�I"a� "�"1. <"L S� r0 "�"S 1 atitaW"""'wca''^'"!'^^00^" "M^ I(tm)1 '" 1!' 1 htid istH- S^WW'"""''" lo2.o�'. Kied'' � Sl ��"�'" '�mw� l acnl i�" ^'"""tewnna �"" I"01 "oiil Kil ol>�"�- ^�ci.l ocnl at' "^ l iZlonilie �"�=>' " "ikomtym mltaea l m0" p " saic l"'""(tm).! "ii tbsolulB� ^S^^^S^1?^^ ' ^^SS^^^ przynajmniej ^w^\^ za kilka dm. ^ o przyznanie ci azyi"- Ju� przy drzwiach zatrzyma� si� jeszcze na chwil�. -- Zdajesz sobie chyba spraw� z tego, �e nie mo�esz tam teraz wr�ci� - powiedzia� do K.amynskiego. - Ale ja, przy twojej pomocy, b�d� m�g� to zrobi�. A o to w�a�nie mi chodzi. Tego zawsze chcia�em. Andrew Drak� musia� pozosta� w Istambule d�u�ej, ni� pocz�tkowo planowa�. Dopiero 16 maja m�g� powr�ci� do Trapezuntu z dokumentami podr�nymi dla K.amynskiego. Przed�u�y� sobie urlop. Wymaga�o to jednak d�ugiej rozmowy telefonicznej z Londynem. A nawet k��tni z m�odszym wsp�lnikiem brokerskiej s�ki, w kt�rej pracowa�. Ale sprawa, kt�r� si� zajmowa�, by�a tego warta. By� ju� bowiem pewien, �e przy pomocy K.amynskiego zrealizuje sw�j jedyny wielki �yciowy plan. Zwi�zek Socjalistycznych Republik Radzieckich, podobnie jak przedtem carskie imperium, mimo imponuj�cego, monolitycznego wra�enia, jakie robi, widziany z zewn�trz ma dwie bardzo czu�e pi�ty achillesowe. Jedn� z nich stanowi problem wy�ywienia 250 milion�w obywateli. Druga jest eufemistycznie nazywana ,,kwesti� narodowo�ciow�". W pi�tnastu republikach /wi�zkowych, kt�rymi rz�dzi Moskwa, stolica ZSRR i Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej (RFSRR), �yje kilkadziesi�t daj�cych si� wyodr�bni� narodowo�ci nierosyjskich. Najliczniejszym spo�r�d tych nierosyjskich narod�w i prawdopodobnie najbardziej �wiadomym swej odr�bno�ci s� Ukrai�cy. W 1982 roku ludno�� RFSRR liczy�a tylko 120 z 250 milion�w mieszka�c�w ZSRR. Na drugim miejscu pod wzgl�dem znaczenia ekonomicznego i liczebno�ci znajdowa�a si� Ukrai�ska SRR, z 70 milionami mieszka�c�w. Jest to jeden z powod�w, dla kt�rych zar�wno pod rz�dami car�w, jak te� p�niej pod rz�dami kolejnych Biur Politycznych, Ukraina by�a przedmiotem szczeg�lnej uwagi i przemy�lanej polityki rusyfikacyjnej. Dawna i najnowsza historia i losy Ukrainy s� tak�e niezwykle powik�ane. Kiedy w 1939 roku wojska Hitlera zaatakowa�y Polsk�, Stalin wkroczy� ze sw� Armi� Czerwon� i zaj�� jej wschodnie tereny, zamieszkane w cz�ci przez Ukrai�c�w, W 1941 roku Ukraina zosta�a zaj�ta przez Niemc�w. Nast�pi�o w�wczas gwa�towne i szalone pomieszanie nadziei, obaw i lojalno�ci. Cz��, lojalna wobec Moskwy, liczy�a na ust�pstwa i liberalizacj� polityki narodowej za cen� podj�cia walki przeciwko Niemcom. Inni r�wnie naiwnie i nies�usznie s�dzili, �e szans� na utworzenie wolnej Ukrainy jest pora�ka Moskwy przy poparciu Berlina i wst�powali do Dywizji Ukrai�skiej, kt�ra w niemieckich mundurach walczy�a przeciwko Armii Czerwonej. Jeszcze inni, jak ojciec K.amynskiego, uciekali w Karpaty i jako partyzanci walczyli najpierw z jednym, potem z drugim naje�d�c�. Potem znowu z tym pierwszym. Wszyscy jednak przegrali. Wygra� jedynie Stalin. I przesun�� granice swego imperium na zach�d a� po rzek? Bug, kt�ra sta�a si� now� wschodni� granic� Polski. Ca�a Ukraina znalaz�a si� pod rz�dami nowych w�adc�w - Biura Politycznego KPZR. Ale stare marzenia przetrwa�y i �y�y nadal. Poza kr�tkim okresem odwil�y w ostatnim okresie rz�d�w Chruszczowa program zmierzaj�cy do zupe�nego zd�awienia tendencji narodowowyzwole�czych ulega� sta�ej stopniowej intensyfikacji. Stepan Dracz. student z R�wnego, zaci�gn�� si� do Dywizji Ukrai�skiej. Nale�a� do nielicznych szcz�liwc�w. Prze�y� wojn�, a w 1945 roku dosta� si� w Austrii do niewoli brytyjskiej. Wys�any do pracy na farmie w Norfolk, jako przymusowy robotnik, zosta�by z pewno�ci� odes�any do ZSRR i rozstrzelany przez NKWD w 1946, zaraz po powrocie. 14 ^^^S^T^^^ � Mdniu(:zy1^ svnow o sw0 ^ ^cb opowie�ci 'N^ y^ec m^ " ^mffi^. ^H 1 s^s^s^s^^l A ^apocz^^ b,^�^ ^^azan^zoficia^^izes�d^^A' ^a i�cego � s;sFs?^^;^^^^ w 1 ^^^^'^^^^^^ ^ ^s i P"^ ";L ^dnesW �^ ^ ^e s^go ^ ^^ ^ WS^O^ o.a.^s^^c^po^^^^^^ ^J. ^os. do w ^SS z ^S;^^ ^5 ^cb ^ wi^ai- . ..^ do kiaiu ^..^ezyrieli. ^ ^^einycane za 61'1,. w ci�zb011 nowym szczeg�em, wyczytanym w tych relacjach, ros�o w nim uczucie nienawi�ci. A� w ko�cu ca�e z�o �wiata uto�sami�o si� w �wiadomo�ci Andrija Oracza ze z�owrogim skr�tem KGB. Mia� jednak do�� poczucia realizmu, �eby unikn�� popadania w prymitywny, skrajny nacjonalizm starszych uchod�c�w oraz istniej�ce w�r�d nich podzia�y i animozje mi�dzy Ukrai�cami wschodnimi i zachodnimi. Odrzuca� te� zaszczepiony g��boko w ich �wiadomo�ci antysemityzm. Wola� uznawa� dzie�a Gluzmana, syjonisty i ukra-i�skiego nacjonalisty zarazem, za prace swego rodaka - Ukrai�ca. Przygl�daj�c si� uwa�nie spo�eczno�ci ukrai�skich uchod�c�w mieszkaj�cych w Wielkiej Brytanii i w Europie, wyr�nia� w niej cztery grupy: or�downik�w j�zykowego nacjonalizmu, kt�rym wystarcza, �e m�wi� i pisz� w ojczystym j�zyku, kawiarnianych nacjonalist�w -wiecznych dyskutant�w, gadaj�cych ca�ymi dniami, ale nie robi�cych absolutnie nic dla sprawy kraju; malarzy narodowych hase�, kt�rych dzia�alno�� irytowa�a tylko gospodarzy wsz�dzie tam, gdzie mieszkali emigranci, ale nie szkodzi�a zupe�nie "imperium z�a", i wreszcie aktywist�w, urz�dzaj�cych demonstracje podczas wizyt moskiewskich dygnitarzy, starannie fotografowanych i notowanych w ,,archiwach specjalnych" odpowiednich s�u�b, ciesz�cych si� z tego powodu specyficzn�, kr�tkotrwa�� popularno�ci�. Drak� odrzuca� wszystkie te grupy i postawy. Trzyma� si� od nich z daleka. Pozostawa� spokojnym, lojalnym obywatelem brytyjskim. Przyby� na po�udnie Anglii, do Londynu, i podj�� prac� jako makler. Jak Wielu ludzi wykonuj�cych ten zaw�d, i on mia� swoj� wielk� pasj�, starannie skrywan� przed kolegami. Poch�ania�a ona wszystkie jego oszcz�dno�ci, ca�y wolny czas, ka�dy urlop. Powoli skupi� wok� siebie ma�e grono ludzi, kt�rzy �ywili podobne uczucia. Wyszukiwa� ich starannie. Potem d�ugo obserwowa�. Spotyka� si� z nimi i zaprzyja�nia� stopniowo. Sk�ada� wsp�lne przysi�gi i przyrzeczenia. Zaleca� cierpliwe czekanie na odpowiedni� chwil�. Andrij Dracz mia� bowiem swoje ukryte marzenie i, jak mawia� T. E. Lawrence, by� niebezpieczny, gdy� "�ni� na jawie - z otwartymi oczami". Marzy�, �e kt�rego� dnia on w�a�nie wymierzy moskiewskim w�adcom Ukrainy cios, kt�ry wstrz��nie nimi tak, jak nic dotychczas. Spe�nienie tego marzenia stawa�o si� o jeden krok bli�sze dzi�ki Kamynskiemu. Kiedy jego samolot l�dowa� ponownie w Trapezuncie, Drak� by� ju� zdecydowany. Myros�aw Kamynski spogl�da� na Drake'a z wyrazem niezdecydowania na twarzy. - Naprawd� nie wiem, Andrij. Po prostu nie wiem. Pomimo tego, co dla mnie zrobi�e�. A zrobi�e� przecie� tak wiele. Nadal nie wiem jednak, czy mog� ci a� tak bardzo zaufa�. Przepraszam, ale ju� chyba nie potrafi� inaczej. �y�em przecie� dot�d przez ca�y czas w takich warunkach, �e rozumiesz chyba, dlaczego nie mam do nikogo zaufania. - Pos�uchaj, Myros�aw. M�g�by� zna� mnie przez nast�pne dwadzie�cia lat i nie wiedzie� o mnie nic wi�cej ponad to, co wiesz ju� dzisiaj. Wszystko, co ci o sobie powiedzia�em, jest prawd�. Jest te� oczywiste, �e skoro ty nie mo�esz wr�ci� do kraju, powiniene� pozwoli� mi tam wr�ci� zamiast ciebie. Ale musz� mie� tam jakie� oparcie, kontakty. I je�li tylko znasz kogo�, kogokolwiek, kto m�g�by, kto chcia�by... Kamynski w ko�cu zgodzi� si� mu pom�c. - Jest jeszcze tam dw�ch moich ludzi. Nie wpadli razem z innymi, kiedy rozbito moj� grup�, bo tylko ja o nich wiedzia�em. Pozna�em ich dopiero kilka miesi�cy wcze�niej. 16 (tm) uczucie nienawi�ci a Oracza ze z�owrogim lania w prymitywny =D podzia�y i animozje zaszczepiony g��boko "a, syjonisty i ukra- "amca. Przygi�daJ�c w Wielkiej Brytanii owego nacjonalizmu ych nacjonalist�w - obi�cych absoiutnie zia�aino�� irytowa�a e szkodzi�a zupe�nie 'acje podczas wizyt yeh w "archiwach "czn�, kr�tkotrwa�� daleka. Pozostawa� �"gui, do Londynu, n mia� swoj� wielk�' Jego oszcz�dno�ci, '"dzi, kt�rzy �ywili Spotyka� si� z nimi Zaleca� cierpliwe E. Lawrence, by� kt�rego� dnia on � nimi tak, jak nic lynskiemu. Kiedy lny, aa na twarzy. Ha mnie zrobi�e�. i bardzo zaufa�. przez ca�y czas ufania. ae�cia lat i nie w ci o sobie r�ci� do kraju, Jakie� oparcie,' - Ale czy to na pewno Ukrai�cy i bojownicy naszej narodowej sprawy? - dopytywa� si� niecierpliwie Drak�. - Tak, to Ukrai�cy. Ale nasza narodowa sprawa nie stanowi dla nich najwa�niejszej motywacji do walki. Nale�� te� do innego narodu, kt�ry tak�e wiele wycierpia�. Ich ojcowie, podobnie jak m�j, siedzieli przez dziesi�� lat w �agrach, chocia� z innego powodu. S� �ydami. Ale r�wnocze�nie s� te� ukrai�skimi nacjonalistami. - Ale...czy naprawd� nienawidz� Moskwy? Czy pomogliby mi zorganizowa� uderzenie przeciwko Kremlowi? - Tak, nienawidz� Moskwy - odpowiedzia� Kamynsky. - Tak samo, jak ty czy ja. Ich g��wn� inspiracj� jest, jak s�dz�, program Ligi Obrony �yd�w. Du�o o niej s�yszeli przez radio. Ich koncepcja walki jest chyba te� podobna do naszej. Nie chc� d�u�ej biernie znosi� prze�ladowa� i przewiduj� podj�cie akcji odwetowych. - Pozw�l mi wi�c koniecznie nawi�za� z nimi kontakt - nalega� Drak�. Nast�pnego dnia rano lecia� ju� do Londynu z nazwiskami dw�ch m�odych bojownik�w �ydowskich ze Lwowa. W ci�gu nast�pnych dw�ch tygodni zapisa� si� na wycieczk� turystyczn� do Kijowa, Tarnopola i Lwowa. Porzuci� tak�e prac� i wycofa� w got�wce ca�e �yciowe oszcz�dno�ci ze swego konta w banku. Nikt nie wiedzia� jeszcze, �e Andrew Drak� alias Andrij Dracz wyrusza w�a�nie na swoj� prywatn� wojn� przeciwko Kremlowi. y rozbito moj� wcze�niej. 2 - Diabelska alternatywa l. Tego majowego dnia nad Waszyngtonem �wieci�o �agodnie grzej�ce s�o�ce. Po raz pierwszy tego roku w po�owie maja na ulicach pojawili si� ludzie w letnich strojach. A pierwsze wspania�e czerwone r�e pojawi�y si� w ogrodzie widocznym za francuskimi oknami Owalnego Gabinetu Bia�ego Domu. Jednak, mimo �e przez otwarte okna do prywatnego biura najpot�niejszego dostojnika tej cz�ci �wiata przenika� �wie�y aromat kwiat�w i trawy, uwag� czterech obecnych tu m�czyzn przyci�g-n�y zupe�nie inne ro�liny, rosn�ce w pewnym odleg�ym, obcym kraju. William Matthews siedzia� w miejscu, w kt�rym siadywali tradycyjnie wszyscy ameryka�scy prezydenci, za szerokim biurkiem, zwr�cony ty�em do po�udniowej �ciany gabinetu. Jego fotel znajdowa� si� dok�adnie na wprost klasycznego, marmurowego kominka b�d�cego centraln� ozdob� p�nocnej �ciany pomieszczenia. Fotel ten by� typowym, seryjnym meblem, jakie mo�na spotka� w wielu gabinetach szef�w korporacji lub innych wysokich urz�dnik�w. Nie mia� nic, co odr�nia�oby go od podobnych mebli, zgodnie z indywidualnymi upodobaniami u�ytkownika, lub nadawa�o mu osobisty charakter. Nie by� robiony na specjalne zam�wienie prezydenta. Ani dostosowany do jego wymiar�w czy przyzwyczaje�. Nie by� te� luksusowy. By� w tym ukryty �wiadomy zamiar. Bowiem "Bili" Matthews - jak, zgodnie z jego osobistym �yczeniem, nazywano go na plakatach wyborczych - podkre�la� zawsze, przede wszystkim w trakcie swych kolejnych zwyci�skich kampanii wyborczych, swoje przeci�tne i zwyczajne, wyniesione z prostego domu gusta i nawyki w sposobie ubierania si� i w doborze przedmiot�w, jakimi si� otacza� i jakich u�ywa� na co dzie�. Dlatego i jego fotel, kt�ry mogli ogl�da� liczni przyjmowani przez niego w Owalnym Gabinecie przedstawiciele r�nych �rodowisk, kt�rych zechcia� osobi�cie do siebie zaprosi�, nie by� ani troch� luksusowy. Jedynie wspania�e antyczne biurko, za kt�rym sta� fotel, by�o meblem odziedziczonym po poprzednikach i przypomina�o o szacownej tradycji 18 Bia�ego Domu - co prezydent zawsze z naciskiem podkre�la�, gdy zamierza� wywrze� odpowiednie wra�enie na jakiej� grupie go�ci z g��bi kraju. Na og� mu si� to zreszt� nie�le udawa�o. Ale Bili Matthews umia� wyra�nie zakre�la� granice mi�dzy propagan-d� wyborcz� a �yciem. Podczas �ci�le poufnych narad z czo�owymi doradcami nigdy nie pojawia� si� poufa�y zwrot "Bili", na kt�rego u�ycie m�g� sobie pozwoli� nawet najskromniejszy wyborca, zwracaj�c si� bezpo�rednio do prezydenta. Tutaj wszyscy m�wili do niego oficjalnie, tytu�uj�c go ,,Panem Prezydentem". Sam prezydent tak�e pozbywa� si� tu sztucznego, wystudiowanego sposobu m�wienia i przylepionego do ust przymilnego u�miechu wyran�erowanego wy��a, dzi�ki kt�rym uda�o mu si� wcze�niej nak�oni� wyborc�w do wprowadzenia "swojego ch�opa" do Bia�ego Domu. Tu ju� nie by� "swoim ch�opem", o czym doradcy �wietnie wiedzieli. By� cz�owiekiem u szczytu w�adzy. Po drugiej stronie biurka siedzieli sztywno w fotelach z wysokimi oparciami trzej m�czy�ni, kt�rzy tego rana poprosili prezydenta o poufne spotkanie. Spo�r�d tego grona najwi�ksza za�y�o�� i najbli�sze osobiste wi�zy ��czy�y prezydenta z doradc� do spraw bezpiecze�stwa narodowego. W zachodnim skrzydle Bia�ego Domu i w r�nych kr�gach personelu nazywano go kr�tko: "Doktorkiem" lub d�u�ej i dosadniej ,,Cholernym Polaczkiem". Nie wszyscy tu lubili Stanis�awa Poklewskiego. Nikt jednak nie lekcewa�y� tego m�czyzny o ostrej, zdecydowanej twarzy. Obaj m�czy�ni tworzyli nieco dziwn� par� przyjaci�. Byli tak r�ni od siebie, �e ich blisko�� mog�a wydawa� si� wr�cz niezwyk�a: ha�a�liwy blondyn, protestant z ameryka�skiego Po�udnia, i ciemnow�osy, za-mkni�ty w sobie, ma�om�wny katolik, kt�ry jako ma�y ch�opiec przyw�d-rowa� tu z dalekiego Krakowa. Istota tej bliskiej przyja�ni i wsp�pracy tkwi�a zapewne w tym, �e umys� Poklewskiego - komputer zapro-gramowany w jezuickich szko�ach - okazywa� si� niezawodny tam, gdzie Bili Matthews gubi� si� lub by� ca�kowicie bezradny. Zw�aszcza gdy chodzi�o o zawi�o�ci psychologii Europejczyk�w w og�le, a S�owian w szczeg�lno�ci. Dlatego doradca mia� zawsze swobodny dost�p do Prezydenta i by� ch�tnie i uwa�nie wys�uchiwany przez niego. Wsp�praca z Poklewskim odpowiada�a mu jeszcze z dw�ch innych powod�w: "Doktorek" odznacza� si� �elazn� lojalno�ci� i nie mia� �adnych osobis-tych ambicji politycznych ponad to, by by� nieod��cznym cieniem Billa Matthewsa. Prezydent mia� wobec niego tylko jedno zastrze�enie. Poklewski zbyt otwarcie manifestowa� swoj� pe�n� podejrzliwo�ci wrogo�� wobec Moskwy i jej ludzi i Matthews musia� go wci�� przywo�ywa� do porz�dku w tych sprawach, przy pomocy maj�cego znacznie bardziej wywa�one pogl�dy sekretarza stanu, b�d�cego typowym bosto�czykiem. 19 Ale sekretarza stanu nie by�o na tym nag�ym porannym spotkaniu, zwo�anym na osobist� pro�b� Poklewskiego. Pozosta�ymi dwoma m�-czyznami siedz�cymi naprzeciw biurka prezydenta byli: dyrektor Cent-ralnej Agencji Wywiadowczej, Robert Benson, i niejaki Carl Taylor. Powszechnie uwa�a si� i cz�sto tak�e mylnie si� pisze, �e ca�ym ameryka�skim wywiadem elektronicznym kieruje Agencja Bezpiecze�stwa Narodowego (NSA). Jest to niezgodne ze stanem faktycznym. W istocie NSA kieruje jedynie t� cz�ci� wywiadu elektronicznego, kt�ra ma cokolwiek wsp�lnego z r�nymi technikami audialnymi - pods�uchem telefon�w, nas�uchem radiowym, wychwytywaniem z eteru miliard�w s��w dziennie w setkach j�zyk�w i dialekt�w. Nagrywaniem ich, dekodo-waniem, t�umaczeniem i analiz�. Ale nie zajmuje si� ona satelitami szpiegowskimi. Obserwacja globu za pomoc� technik wizualnych i kamer zainstalowanych na samolotach i co wa�niejsze na kr���cych w kosmosie satelitach nale�a�a zawsze do zada� Krajowego Biura Rozpoznania (NRO), kt�re jest wsp�ln� agend� Si� Powietrznych i CIA. Carl Taylor, w randze dwugwiazdkowego genera�a Wywiadu Si� Powietrznych, by� dyrektorem tego w�a�nie Biura. Prezydent zgarn�� stos le��cych przed nim na biurku zdj�� o najwy�szej ostro�ci i odda� je Taylorowi, kt�ry wsta�, �eby odebra� je i schowa� z powrotem do swojej teczki. - No dobrze, panowie - powiedzia� wolno Matthews - pokazali�-cie mi, �e w jakiej� cz�ci Zwi�zku Radzieckiego, by� mo�e tylko na tych paru hektarach, kt�re wida� na zdj�ciach, pszenica rozwija si� nieprawid-�owo. Ale czego to dowodzi? Poklewski porozumia� si� wzrokiem z Taylorem i skinieniem g�owy da� mu znak, �eby tamten zabra� g�os. Taylor odchrz�kn�� i powiedzia�: - Panie prezydencie, pozwoli�em sobie przygotowa� podgl�d bezpo-�redniej transmisji zdj�� przekazywanych przez jednego z naszych satelit�w systemu Kondor. Czy zechcia�by pan popatrze�? Matthews skin�� g�ow� i obserwowa�, jak Taylor podchodzi szybko ku baterii monitor�w telewizyjnych, umieszczonych w zachodniej, owalnej �cianie gabinetu, pod rega�ami, kt�re specjalnie przebudowano, by pomie�ci� konsol� z odbiornikami TV. Kiedy Owalny Gabinet odwiedzaj� zwykli obywatele lub go�cie, nie maj�cy dost�pu do tajemnic pa�st-wowych, ten ra��co nowoczesny w stylowym wn�trzu rz�d ekran�w znika za rozsuwan� �cian� z l�kowej boazerii. Taylor w��czy� pierwszy odbiornik z lewej strony i wr�ci� do biurka prezydenta. Podni�s� s�uchawk� jednego z sze�ciu stoj�cych na nim telefon�w i powiedzia� kr�tko: - Poka�cie nam to. Prezydent Matthews wiedzia�, �e satelity systemu Kondor by�y 20 ^-..a"�.r.ss55�;�S=5- � iSSSs?"(r)^'^^ � najr -l. ^^S^^^SKS- l 1 y-."^;.^"s.^^^^ T53sss3&^:^a-"i " obserwowa� ^azay Matthews czasami czu� si� tym za�enowany w przeciwie�stwie do Poklewskiego, kt�rego specyficzne wychowanie nauczy�o ujawniania najskrytszych, nawet najbardziej osobistych my�li i uczynk�w przed konfesjona�em. Teraz ten konfesjona� zast�pi�y Kondory, spowiednikiem by� za� on sam - cz�owiek, kt�ry kiedy� naprawd� omal nie zosta� ksi�dzem. Ekran zamigota� i o�y�. Genera� Taylor roz�o�y� map� ZSRR na biurku prezydenta i wskaza� palcem odpowiedni obszar. - Obraz, kt�ry pan w tej chwili ogl�da, panie prezydencie, jest przekazywany z Kondora numer pi��. Satelita porusza si� w kierunku p�nocno-wschodmm nad wskazanym przeze mnie obszarem mi�dzy Saratowem i Permem. Matthews przeni�s� wzrok na ekran. By�o na nim wida� przesuwaj�ce si� powoli, zgodnie z kierunkiem lotu satelity, wielkie po�acie Ziemi, kt�rej oko�o trzydziestokilometrowe pasmo obejmowa�a swym zasi�giem kamera. Widziana z satelity Ziemia wydawa�a si� pusta, jak jesieni� po �niwach. Taylor powiedzia� kilka s��w do telefonu. Chwil� p�niej na ekranie pojawi�o si� wi�ksze zbli�enie obrazu rejestrowanego przez kamer� satelity. Widoczne teraz pasmo terenu mia�o ju� tylko oko�o o�miu kilometr�w szeroko�ci. Niewielkie skupisko cha�up ch�opskich by�o wida� przez chwil� po lewej stronie ekranu - by�y to niew�tpliwie zwyk�e drewniane chaty - zagubione gdzie� w bezkresnym stepie. I one znikn�y po jakim� czasie z pola widzenia kamery i z ekranu, na kt�rym w g�rnej cz�ci pojawi�a si� teraz linia szosy. Przesuwa�a si� powoli ku jego �rodkowej cz�ci, �eby pozosta� tam przez kilka sekund, a potem znalaz�a si� znowu poza zasi�giem kamery i poza ekranem. Taylor przekaza� ponownie jakie� polecenia przez telefon. Na ekranie pojawi�o si� teraz nowe zbli�enie. Obejmowa�o pas nie szerszy ni� sto metr�w. Zwi�kszy�a si� ostro�� obrazu. W zasi�gu kamery znalaz� si� na chwil� cz�owiek prowadz�cy przez step konia, ale zaraz znikn��. - Wolniej -- powiedzia� Taylor do telefonu. Obraz wycinka terenu widoczny na ekranie zacz�� si� przesuwa� z mniejsz� szybko�ci�. Gdzie� w przestrzeni kosmicznej satelita Kondor kontynuowa� sw�j lot po niezmiennej trajektorii bez jakichkolwiek zmian kierunku, wysoko�ci i pr�dko�ci. Kadrowanie i zmniejszanie szybko�ci odtwarzania rejestrowanego przez kamery obrazu odbywa�o si� na Ziemi. w laboratorium NRO. Teraz na ekranie by�o wida�, jak jaki� rosyjski ch�op, stoj�cy przy pniu samotnego drzewa, rozpina powoli rozporek, Prezydent nie by� znawc� nauk �cis�ych ani technicznych i nigdy nie przesta� odczuwa� pewnego nabo�nego zdziwienia stykaj�c si� z mo�-22 1 si-ri^Sgl.-^-s-.sSs � � tf- | ^Sisssr�s-s.-;;:. l tfs"5=^::;r,,w^.^ fi�cztnien. .-^ doko�a br�^0' ^l�c^ tele � ^sta1 1 ^R Tyinc^em Tayl� ^du3e^ � �-�^-^^�^KS,^^ l .-> ",�3's�Si-a-�S?. �-s;"a '�"" �� 1 L="'$.;;L�""-".^S-;^" ""�"* ' -^irs-S.�^^s'-^'^ ^elonkawe szyby z okolic pomnika. Ilekro� Poklewski zbli�a� si� do okien, padaj�ce na niego zielonkawe �wiat�o pog��bia�o blado�� jego twarzy. Matthews chcia� ju� obr�ci� fotel, by m�c patrze� na m�wi�cego, gdy Poklewski ruszy� z powrotem ku p�nocnej �cianie pokoju. - W pierwszych dniach grudnia ubieg�ego roku nast�pi�a na Ukrainie i Kubaniu niespodziewana odwil�. Zdarza�o si� to i dawniej, ale nigdy nie bywa�o o tej porze tak ciep�o. Z okolic Bosforu i Morza Czarnego nap�yn�y masy ciep�ego powietrza i przez tydzie� utrzymywa�y si� nad Ukrain� i Kubaniem. Pi�tnastocentymetrowa warstwa �niegu stopnia�a, ods�aniaj�c m�ode p�dy pszenicy i j�czmienia. Po dziesi�ciu dniach, jakby dla zr�wnowa�enia tej nag�ej zmiany pogody, przysz�a nast�pna, r�wnie gwa�towna. Na ca�y obszar wr�ci�a fala mroz�w, dochodz�cych do pi�tnastu, a nawet dwudziestu Stopni poni�ej zera. - I to, jak s�dz�, nie pomog�o zbo�u - powiedzia� prezydent. - Nasi eksperci - wtr�ci�' dyrektor CIA, Robert Benson - nasi najlepsi eksperci od rolnictwa oceniaj�, �e Rosjanie b�d� mogli m�wi� o wielkim szcz�ciu, je�li uratuj� po�ow� planowanych zbior�w z Ukrainy i Kubania. Szkody s� rozleg�e i nieodwracalne. - Czy w�a�nie to pokazali�cie mi przed chwil�? - Nie - odpowiedzia� Poklewski. - Tym razem chodzi o co� zupe�nie innego. Pozosta�e sze��dziesi�t procent ich zbior�w zb�, je�li nie liczy� stosunkowo nieznacznych ilo�ci z Syberii, pochodzi w ca�o�ci z dziewiczych ziem Kazachstanu, po raz pierwszy obsianych w drugiej po�owie lat pi��dziesi�tych za czas�w Chruszczowa i Celinnego, i czarno-ziem�w rozci�gaj�cych si� na przedmurzu Uralu. W�a�nie te tereny pokazali�my panu. - A co tam si� dzieje? - Co� dziwnego, panie prezydencie. Co� dziwnego sta�o si� z t� cz�ci� ich upraw zbo�owych. Pszenica jara, siana wiosn�, na prze�omie marca i kwietnia, po stopnieniu �nieg�w, dzi� powinna by� ju� bujna i g�sta. Tymczasem ta, kt�r� pan widzia�, jest kar�owata, rzadka, jak pora�ona rdz� zbo�ow�. - Znowu sprawa pogody? - spyta� Matthews. - Nie. Wprawdzie zima i wiosna na tych terenach by�y wilgotne. Ale to nic powa�nego. Teraz �wieci tam s�o�ce. Pogoda jest doskona�a, ciep�a i sucha. - Czy to pora�enie rdz�... ma du�y zasi�g? Ponownie w��czy� si� Benson: - Tego dok�adnie jeszcze nie wiemy, panie prezydencie. Mamy jakie� pi��dziesi�t zestaw�w zdj�� filmowych, pokazuj�cych efekty tego pora�enia. Nasze s�u�by s� przecie� nastawione w zasadzie na co innego: na obserwowanie ruch�w koncentracji wojsk, nowe 24 ^^-^"�SoTr^'"''0^ l ta�, rakiet� (ab^^^^je na barizo � "�s2=^&"^sca i- �"", 'SWS- V S ;SS'�" -.�.' �L��� l =:^?S"."-^A^2%s-=;i S^S^SSS^'-"'-'- ;s�cs^".ss^. ^""S-"1^'^"*" KS;.'.S5.-"- SS?-;S";3"5C�-.-!;-5.S-S �^.sss?^^^"'-- spraw�. ^e oczeku3� CIA^^^' � "W ^So' l me P""'^ t�g� l l ^^^^, Bob, ^ ^,^ l ^sm�' ^r�ca si? od '"^g0 %W* ,��'t)na ^ riece ^^s^sS^s.s ' ^ac-�i^^^ ^�^^ ---� "';,.,,�.. ,-.:-^ powinni�my z cal�pc do niej ludzi z zewn�trz, za tydzie� wszystko b�dzie w prasie. No wi�c, co tam masz? - Zdj�cia wykazuj�, �e ta rzekoma rdza, czy cokolwiek to naprawd� jest, nie jest wynikiem zarazy - powiedzia� Taylor. - Nie atakuje ca�ych upraw. I to jest najdziwniejsze. Gdyby to by�a sprawa za�ama� pogody, musieliby�my mie� o tym jakie� informacje. Nie mamy �adnych. Gdyby to by�o zwyk�e pora�enie upraw zaraz�, wyst�powa�oby na wi�kszych po�aciach, na ca�ych obszarach zasiew�w. Tak samo w przypadku paso�yt�w. Rozrzut tego jest jednak zupe�nie chaotyczny. Na niekt�rych polach ro�nie silna, zdrowa pszenica. Inne, po�o�one tu� obok, dotkni�te s� zaraz�. Nie ma w tym �adnej prawid�owo�ci. Tak przynajmniej wynika z analizy zdj�� satelitarnych systemu Kondor. No i co o tym s�dzisz? - To rzeczywi�cie nie ma �adnego sensu - zgodzi� si� Ben- son. - Wys�a�em na miejsce paru naszych agent�w, ale nie mam od nich jeszcze �adnego raportu. Prasa radziecka milczy na ten temat jak gr�b. Moi spece od rolnictwa wielokrotnie przegl�dali twoje zdj�cia na wszystkie strony. Ale i oni nie potrafi� wyt�umaczy�, dlaczego to wszystko uk�ada si� tak przypadkowo. �adne rozs�dne wyja�nienie tu nie pasuje. A ja, jak wiesz, musz� dostarczy� prezydentowi szacunkowych danych na temat przypuszczalnej wielko�ci tegorocznych zbior�w w ZSRR. I musz� to zrobi� szybko. - Nie b�d� przecie� fotografowa� wszystkich p�l pszenicy i j�czmienia w ca�ym Zwi�zku Radzieckim - zaprotestowa� Taylor. - Ca�y system Kondor musia�by pracowa� nad tym przez wiele miesi�cy, a przecie� nie dostan� go do wy��cznej dyspozycji. - Tak, to niemo�liwe - przyzna� Benson. - Potrzebuj� ci�gle informacji o ruchach wojsk wzd�u� granicy chi�skiej, o garnizonach w pobli�u Turcji i Iranu. Musz� nieustannie obserwowa� dyslokacj� oddzia��w Armii Czerwonej w Niemczech Wschodnich i nowe rakiety SS-20 za Uralem. - A wi�c mog� si� opiera� jedynie na procentowym obliczeniu szk�d, widocznych na tych zdj�ciach, kt�re ju� mamy, i ekstrapolowa� te dane na ca�y kraj - podsumowa� Taylor. - Tylko trzeba to zrobi� m�drze - mrukn�� Benson. - Wola�bym, �eby nie powt�rzy�a si� sytuacja z siedemdziesi�tego si�dmego roku. Taylor a� skrzywi� si� na to wspomnienie, cho� w tamtym fatalnym roku nie by� jeszcze szefem Krajowego Biura Rozpoznania. W 1977 roku ameryka�ska machina wywiadowcza da�a si� nabra� na gigantyczn� mistyfikacj�. Przez ca�e lato eksperci CIA i Departamentu Rolnictwa zgodnie zapewniali prezydenta, �e zbiory zb� w ZSRR wynios� 215 milion�w ton. Delegacjom rolnik�w odwiedzaj�cym Rosj� pokazywano pola, na kt�rych ros�a pi�kna, zdrowa pszenica; w rzeczywisto�ci pola takie 26 ^S.^2^^ rfC, ^ ^T^^^^; 1 ^ rezultacie _ ^ ^i, ze ^ J okaza�o. 1^ ,^upi�a | ' _ Dobra. Bob. ^^^ ^0_ ," do ^^-^s^^^ ^^Td^cSolery, ^^dzzec ^^chpszenlc�- ,-------^co - . n. ^au^sa ^S^ ^ \ SatdUy P^f ^e "-^T. ^rze "S� ^ -wolm 1 ^\0 sl� ^ ^erwszy? S^ S^S016!0,^ on P'erwszy l lednego z ^^3 w ^os^ \o widok budu^ ^^ podle. ^rtol dobrze, ^^&iaksaana.^^^ star^ ^ biurku, wow opini�, "y^oo Tniescita si� *_ Thoreza. z Kw ^^a^^gs^^""" ^^"^^ y/praw^10 &u Ale dla biura radcy handlowego zabrak�o miejsca w tym eleganckim, kremowoz�otym pa�acyku. Znalaz�o si� ono w ponurym kompleksie tandetnych powojennych biurowc�w, dwie mile od ambasady, przy Prospekcie Kutuzowa, niemal naprzeciwko hotelu ,,Ukraina", przypomina-j�cego tort weselny. W tym samym kompleksie, ze wsp�ln� bram�, zawsze strze�on� przez kilku czujnych milicjant�w, znajduje si� par� ponurych blok�w mieszkalnych przeznaczonych dla personelu dyplomatycznego co najmniej dwudziestu ambasad. Ca�y ten obiekt nazywany jest osiedlem dla dyplomat�w albo bardziej oficjalnie dla korpusu dyplomatycznego. Gabinet Harolda Lessinga znajdowa� si� na ostatnim pi�trze bloku biura radcy handlowego. Kiedy w pewnym momencie Lessing straci� przytomno�� (by�a godzina dziesi�ta trzydzie�ci rano w pi�kny majowy dzie�), ha�as rozbijanego telefonu, kt�ry �ci�gn�� z biurka osuwaj�c si� na dywan, zaalarmowa� pracuj�c� w s�siednim pokoju sekretark�. Spokojnie i bez paniki wezwa�a radc� handlowego, kt�ry przy pomocy dw�ch m�odych attache odprowadzi� Lessinga, ju� prawie zupe�nie przytomnego, ale chwiej�cego si� jeszcze na nogach, do jego mieszkania na sz�stym pi�trze w oddalonym o sto krok�w bloku numer 6. Zaraz te� zadzwoni� do g��wnego budynku ambasady na Nabrze�u Maurice'a Thoreza i powiadomi� szefa kancelarii o tym, co zasz�o. Poprosi� te� o przys�anie lekarza ambasady. W po�udnie, po zbadaniu Lessinga w jego w�asnym ��ku, lekarz poszed� porozmawia� z radc� handlowym. Radca przerwa� mu jednak gwa�townie i zaproponowa�, wsp�ln� jazd� do amba5ady i narad� z udzia�em szefa kancelarii. Dopiero znacznie p�niej pocz�tkowo zaskoczony doktor, zwyk�y brytyjski lekarz, zatrudniony na trzyletnim kontrakcie w ambasadzie w randze pierwszego sekretarza, zrozumia�, dlaczego takie zachowanie by�o konieczne. Szef kancelarii zabra� ich obu do specjalnego zabezpieczonego przed pod-s�uchem pomieszczenia w gmachu ambasady. Budynek biura radcy handlowego takich zabezpiecze� nie mia�. - To krwawi�cy wrz�d �o��dka - wyja�ni� medyk dw�m dyp- lomatom, gdy znale�li si� ju� w podziemiu. - Ten stan trwa praw-dopodobnie od paru tygodni, a mo�e nawet miesi�cy, ale pacjent my�la�, �e to tylko nadkwasota. Przypisywa� to og�lnemu przem�czeniu i �yka� tony tabletek przeciw nadkwasocie. Co za g�upota! Powinien by� przecie� przyj�� do mnie. - Czy to wymaga hospitalizacji? - spyta� szef kancelarii, patrz�c w sufit. - Tak, oczywi�cie. My�l�, �e b�d� m�g� mu to za�atwi� w ci�gu paru godzin. Tutejsi lekarze s� w tym ca�kiem dobrzy. Zapanowa�o milczenie. Dyplomaci wymienili znacz�ce spojrzenia. Obaj my�leli o tym samym. Obaj w przeciwie�stwie do lekarza wiedzieli, 28 bo musieli ze wzgl�du na swe obowi�zki to wiedzie�, jak� naprawd� funkcj� pe�ni� Lessing w ambasadzie. Radca pokr�ci� przecz�co g�ow�. - To niemo�liwe - powiedzia� cicho szef kancelarii. - Nie w przypadku Lessinga. Musimy wyprawi� go do Helsinek najbli�szym popo�udniowym lotem. Czy zagwarantuje pan, �e wytrzyma t� podr�? - Ale� z pewno�ci�... - zacz�� lekarz i zawaha� si�. Dopiero teraz zrozumia�, dlaczego musieli jecha� trzy kilometry, aby przeprowadzi� t� rozmow�. 'Najwidoczniej Lessing by� rezydentem Inte�ligence Service w Moskwie. - Tak, oczywi�cie. Ale... pacjent jest nadal pod wp�ywem przebytego wstrz�su i przypuszczalnie utraci� sporo krwi. Poda�em mu sto miligram�w pethidyny w celu u�mierzenia b�lu. Mog� wstrzykn�� nast�pn� tak� dawk� o trzeciej po po�udniu. Je�li zostanie odwieziony na lotnisko i b�dzie mia� odpowiedni� opiek� w podr�y, w�wczas mo�e lecie� do Helsinek. Ale natychmiast po przylocie musi si� znale�� w szpitalu. Najlepiej b�dzie, je�li sam z nim polec�, �eby tego dopilnowa�. Jutro b�d� z powrotem. Szef kancelarii uni�s� g�ow�. - Doskonale. Dam panu na to nawet dwa dni. I, je�li by�by pan �askaw, moja �ona ma list� drobiazg�w do kupienia. Zgoda? Dzi�kuj� pi�knie. Zaraz za�atwi� wszystkie formalno�ci, Prasa codzienna, magazyny ilustrowane i ksi��ki sensacyjne od wielu lat donosz�, �e centrala tajnej brytyjskiej s�u�by wywiadowczej (SIS albo MI 6) znajduje si� w pewnym biurowcu w londy�skiej dzielnicy Lambeth. �Informacje te wywo�uj� ciche rozbawienie i ironiczne u�miechy na twarzach pracownik�w ,,Firmy" - takiego roboczego, nieoficjalnego kryptonimu wywiadu brytyjskiego u�ywa si� w mi�dzynarodowym �argonie s�u�b wywiadowczych, poniewa� podawanie adresu w Lambeth jest tylko jedn� z form dzia�a� dezinformacyjnych. W podobny spos�b wygl�da sprawa budynku Leconfield House przy ulicy Curzona, maj�cego rzekomo by� siedzib� kontrwywiadu bardziej znanego pod kryptonimem MI 5. W rzeczywisto�ci ci niezmordowani angielscy �owcy szpieg�w ju� ' od lat nie s� s�siadami Klubu Playboya. Prawdziw� siedzib� najtajniejszej z tajnych s�u�b na �wiecie, Secret Intelligence Service, jest nowoczesny stalowo-betonowy gmach, s�siadu-j�cy z Departamentem Ochrony �rodowiska, w pobli�u jednej z g��wnych sto�ecznych stacji lokalnej dojazdowej kolei, obs�uguj�cej ca�y po�udniowy region Anglii. W