16311

Szczegóły
Tytuł 16311
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16311 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16311 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16311 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ZBIGNIEW LENGREN BOREK, TOPEK I AZA ILUSTRACJE AUTORA NASZA KSIĘGARNIA WARSZAWA 1984 © Copyright by Zbigniew Lengren, Warszawa 1975 Redaktor EWA WĘDOŁOWSKA Redaktor techniczny MARIA BOCHACZ Korektorzy MIROSŁAWA KOŁEK, MONIKA PASZKOWICZ 2)AS?$ ISBN 83-10-08601-6 Printed in Poland Instytut Wydawniczy „Nasza Księgarnia" Warszawa 1984 r. Wydanie II. Nakład 40 000+300 egz. Ark. wyd. 5,3. Ark. druk. Al — 8,0. Oddano do produkcji w sierpniu 1983 r. Podpisano do druku w sierpniu 1984 r. Łódzka Drukarnia Dziełowa, Łódź, ul. Rewolucji 1905 r. nr 45. Zam. nr 934/1100/83. M-25 Akc o 19. Rozdział pierwszy DZIWNE SPOTKANIE W LESIE Dorotka szła w stronę lasu wymachując pustym koszykiem. Podskakiwała to na jednej, to na drugiej nodze, tak jak wszystkie małe dziewczynki, gdy są czymś uradowane. Dorotka miała powód do radości, bo wkrótce rozpoczynała nowe, nieznane życie, jako uczennica pierwszej klasy szkoły podstawowej. W domu na honorowym miejscu, na stoliku pod oknem, leżał nowiutki tornister, a w nim książka do nauki czytania z mnóstwem obrazków, piórnik, pudełko kolorowych kredek i zeszyty w niebieskie linijki-,'. Dzisiaj w przeddzień rozpoczęcia roku szkolnego, babcia Dorotki przygotowała dla niej niespodziankę. ...Może niezupełnie niespodziankę, bo wnuczka zdążyła zauważyć na kuchennym stole okrągłą tortownicę i domyśliła się, że to będzie tort, na pewno oblewany czekoladą. Dorotka postanowiła ułatwić babci zadanie i wyszła z domu na spacer do lasu, żeby też zrobić niespodziankę — nazbierać pełen koszyk leśnych jeżyn, które babcia bardzo lubiła. Szła więc raźno, a właściwie podskakiwała, śpiewając przedszkolną piosenkę, bo szkolnych jeszcze nie umiała... Leciała mucha koło psiego ucha, pies spał. Leciała osa koło psiego nosa, pies spał. 5 Przyszła Zosia mała, pieska pogłaskała, pies wstał... Zaśpiewała jeszcze kilka innych piosenek, powąchała kwiaty rosnące przy drodze i zerwała kilka dużych liści, którymi wyłożyła dno koszyka, i ani się spostrzegła,"jak znalazła się na skraju lasu. Był to piękny stary las nazywany dawniej borem i zapewne dlatego położone opodal niego miasteczko zwało się Przyborze. Przyborze, choć niewielkie, miało ratusz na rynku, park miejski, trzy szkoły i co najdziwniejsze — ogród zoologiczny z egzotycznymi zwierzętami. Przęrwij-?? jednak opis Przyborza, bo jeszcze będziemy mieli okazje, bliżej je poznać, i wróćmy do leśnej wycieczki Doroty, bo od niej zaczną się dziwne przygody bohatera tej książki. Na skraju lasu rosło wprawdzie kilka jeżynowych krzewów, ale niewiele miały jagód — małe były i jakby zakurzone. Dorotka weszła więc w głąb lasu... Zrobiło się trochę ciemniej i tylko przez konary drzew przedzierały się smugi słonecznego światła, malując na pniach i na mchu złote, świetlne plamy. Małe, leśne ptaki ćwierkały wesoło w krzewach, a z góry dochodziło miarowe stukanie dzięcioła. Tutaj krzaki jeżyn aż czerniły się od dojrzałych jagód. Dorotka zrywała je niezbyt spiesznie i układała w wyłożonym liśćmi koszyku. Oczywiście nie wszystkie, bo część z nich wędrowała wprost do ust. — Muszę wybierać dla babci tylko ładne jeżyny — tłumaczyła sobie — a te mniejsze to zjem. Mimo iż mniej więcej co trzecia jeżyna okazywała się niegodna babci, koszyk szybko się zapełnił i Dorotka zbierała się już do powrotu, gdy usłyszała nagle jakiś dziwny dźwięk, jakby skomlenie psa czy innego zwierzęcia. Prze- 6 straszyła się nie na żarty, bo przypomniała sobie, jak znajomy babci, pan gajowy Laskowski opowiadał, że w przy-borskim lesie pojawiają się czasem dzikie zwierzęta. Już chciała uciekać, gdy skomlenie powtórzyło się i było tak żałosne, że przemogła strach i zaczęła iść w kierunku tego głosu. „A może — myślała — w lesie zabłądził jakiś mały piesek... Przecież gdybym to ja go znalazła, mogłabym go sobie zatrzymać". Podeszła bliżej miejsca, skąd dochodziło skomlenie, rozchyliła gałązki jałowca i wyjrzała na niewielką polanę... Przy jedynym na polance drzewie leżał na mchu duży, szaropłowy zwierz z jaśniejszą grzywką, podobny do dużego psa owczarka. „Ojej! Przecież to może być wilk!" — przemknęło przez 7 myśl Dorotce. Gdy minęła pierwsza chwila przerażenia i poczuła, że wraca jej władza w nogach, postanowiła uciekać, ale zwierzak, który zdążył już zauważyć dziewczynkę, zaskomlał tak prosząco, że Dorotka raz jeszcze spojrzała w jego stronę. Teraz dopiero spostrzegła, że zwierzę ma łapę uwięzioną w żelaznym potrzasku przywiązanym do drzewa łańcuchem. „To na pewno jakiś zły kłusownik zastawił potrzask na sarny — pomyślała Dorotka. — Gdy tylko wrócę do domu, zatelefonuję do pana gajowego Laskowskiego i opowiem mu o tym, co widziałam. A teraz lepiej będzie, jak stąd co prędzej ucieknę... No tak, tylko jak ja wyjaśnię panu gajowemu, gdzie znajduje się to miejsce?... A jeśli kłusownik zabije tego ładnego wilka, żeby mieć z niego futro?... Wilk, bo to był rzeczywiście najprawdziwszy wilk, popiskiwał teraz cichutko jak mały szczeniak i patrzył na J)o-rotkę łagodnie swymi żółtawymi ślepiami. To, co teraz zrobiła Dorotka, było na pewno bardzo nierozważne. Postawiła koszyk na ziemi i ostrożnie podeszła do potrzasku. Chwyciła żelazny przycisk, oparła nogę o sprężynę i mocno sapiąc z wysiłku odciągnęła przycisk nieco ku górze. Wilk natychmiast wyciągnął łapę... ale co było potem, tego już Dorotka zobaczyć nie mogła, bo gdy tylko usłyszała stuk opadającego przycisku, uciekła, co sił w nogach. Biegła, jak jej się zdawało, dość długo, lecz gdy zdała sobie sprawę z tego, że nikt jej nie goni, usiadła na trawie, żeby trochę odsapnąć. — Rety! A gdzie mój koszyk? Co ja teraz dam babci? Już miała zamiar się rozpłakać, gdy usłyszała ciche stąpanie. Ktoś wyraźnie szedł w jej kierunku. Znowu nogi zdręt- 8 wiały jej ze strachu. Teraz to już naprawdę nie miała sił do dalszej ucieczki. To, co po chwili zobaczyła, wyglądało na bajkę. Ten duży, szary wilk szedł ku niej utykając na przednią łapę i niósł w zębach koszyk, jej własny koszyk z jeżynami dla babci. Dorotka chciała coś powiedzieć, lecz najpierw ze zdziwienia poruszyła ustami, aż wreszcie zaczęła przemawiać do wilka tak, jak się mówi do małego pieska: __Dobry piesek, dobry. Przyniósł grzecznie swej pani koszyczek... Wilk postawił przed nią koszyk na trawie, położył się i zaczął lizać zranioną łapę. — Biedny piesek, łapka go boli... Poczekaj, przewiążę ją wstążką. Dziewczynka zdjęła niebieską kokardę, która podtrzymywała ogonek z włosów, i zawiązała wstążką zranione miejsce na wilczej łapie. __ Muszę już wracać do domu, mój drogi — powiedziała Dorotka wstając. Schyliła się po koszyk, ale wilk znowu ujął kabłąk koszyka w zęby. — Co ty robisz? Na co ci mój koszyk? Nie chcesz chyba przez to powiedzieć, że jesteś, jak moja babcia, amatorem jeżyn? Istotnie, wilk nic takiego nie chciał powiedzieć, bo nie jadał jeżyn. Postanowił po prostu z wdzięczności nieść za dziewczynką koszyk... Może dlatego, że nikt jeszcze nie był dla niego tak dobry, a może dlatego, że był bardzo dziwnym wilkiem o łagodnym usposobieniu i z tego zapewne powodu żył samotnie, z dala od stada. \ Rozdział drugi WILK IDZIE DO SZKOŁY — Trzeba tu będzie umieścić jakiś napis ze skórek pomarańczowych albo z migdałów — mówiła do siebie babcia, patrząc na tort, świeżo polany czekoladową masą. — Może: „Dorotce" albo dużą jedynkę, co oznaczać będzie pierwszy rok szkolny w pierwszej, klasie? Skoczę chyba do sklepu po migdały. Z migdałów najłatwiej robi się napisy. To powiedziawszy, babcia włożyła kapelusz przed lustrem, chwyciła torebkę i wyszła z domu, zamknąwszy oczywiście drzwi na klucz. Niezbyt dobrą wybrała porę na pójście do sklepu, bo w tym czasie jej wnuczka wchodziła już do miasta w towarzystwie wilka. Wilk niosąc grzecznie koszyk wyglądał całkiem niegroźnie, a nawet poczciwie, tak że wszyscy przechodnie sądzili, że to duży szary pies niesie za swą małą panią zakupy w koszyku. Jakaś pani, prowadząca na smyczy jamnika, przystanęła i wskazując swemu pieskowi wilka powiedziała: „Popatrz, Pimpuś, jaki grzeczny piesek. Czy ty byś tak potrafił?" Jamnik posmutniał wyraźnie, bo nie potrafiłby nieść takiego dużego koszyka, był na to za niski. Dosyć miał kłopotu z własnymi uszami, które zawadzały o ziemię, gdy tylko pochylał głowę. Tak więc, nie budząc żadnej sensacji, Dorotka i jej .towarzysz doszli do domu babki. „Na pewno babcia czeka już na mnie przy oknie" — pomyślała Dorotka i spojrzała w okno, obramowane pięknie ? dzikim winem. To, co zobaczyła w oknie, nie było jednak babcią, tylko telewizorem. Następnie ukazał się jakiś człowiek w czapce w kratkę, który najwyraźniej wynosił telewizor przez otwarte okno na parterze (mówiąc między nami, na piętrze by nie mógł, bo babciny domek miał jedynie parter). Mężczyzna w kraciastej czapce wytaszczył, nie bez trudu, telewizor i zaczął się z nim najspokojniej oddalać. — Coś podobnego! — wykrzyknęła Dorotka. — Przecież ten człowiek wyniósł telewizor mojej babci! Piesku, zatrzymaj go, bo ja się boję. 12 Raz jeszcze okazało się, że to był naprawdę dziwny wilk, bo zrozumiał natychmiast, o co chodzi. Postawił na ziemi koszyk i nieco utykając, pobiegł za złodziejem. Dopadł go dosyć prędko i chwycił zębami za poły marynarki. Typ w czapce postawił telewizor na chodniku, podniósł ręce do góry i zawołał: — Poddaję się, bierz to pudło, tylko puszczaj kapotę! — Wilk nie zamierzał jednak puścić; przysiadł na tylnych łapach i groźnie warczał, targając przy tym w lewo i w prawo marynarkę przerażonego złodzieja. Nie wiadomo, jak by się to skończyło, gdyby nie zjawił się, całkiem przypadkowo, milicyjny samochód, z którego wysiadł pan sierżant i zapytał: — Może mi kto wyjaśni, co tu się właściwie dzieje? — Ten człowiek — powiedziała Dorotka — chciał, jak mi się zdaje, oglądać program na cudzym telewizorze i dlatego wyniósł przez okno telewizor mojej babci. — Zaraz wyjaśnimy sprawę — rzekł urzędowym tonem pan sierżant. — Sprawdzimy najpierw, czy domniemana babcia jest poza domem. Drzwi wejściowe były zamknięte, co pan sierżant zanotował w notesie. Następnie podszedł do zatrzymanego złodzieja i usiłował odczepić go od wilka, ale bezskutecznie. Dopiero gdy Dorotka zawołała: „Puść, piesku, złodzieja!", wilk wypuścił z zębów nieco nadwerężoną marynarkę i jak grzeczny pies usiadł obok Dorotki. Na rozkaz sierżanta drugi milicjant, który siedział za kierownicą samochodu, odprowadził do wozu amatora cudzych telewizorów. —- Czy mogłabyś mnie poinformować — zapytał pan sierżant salutując — czyj to pies? Bardzo mnie interesuje ze względu na jego zdolność w obezwładnianiu przestępców. Zatrzymał tego złodzieja w sposób prawidłowy. 13 — To mój pies — skłamała Dorotka, choć bardzo nie lubiła kłamać, ale bała się, że poczciwego wilka zabiorą do ogrodu zoologicznego. — A można wiedzieć, jak on się nazywa? — On się nazywa... On się nazywa Borek — szybko powiedziała Dorotka chyba dlatego, że nic innego nie przyszło jej na myśl, a że spotkała wilka w borze, powiedziało jej się jakoś tak samo: Borek. — Ładnie! Na ogół psy noszą imiona Cezar, Azor, Burek, a ten całkiem inaczej... Uważam tylko, jeśli mi wolno zwrócić uwagę, że on jest jakby trochę za duży dla tak małej właścicielki. Bardziej pasowałby, na przykład, do służby w Milicji... Jeśliby panienka zechciała nam go odstąpić lub choćby oddać na próbne przeszkolenie... — Trudno by mi było rozstać się z nim — przerwała Dorotka — bo bardzo się do tego wil... do tego psa przywiązałam. „ Teraz już Dorotka nie skłamała, bo naprawdę zdążyła polubić sympatycznego wilka, którego nazwała Borkiem. — Poza tym — dodała — nie mogę sama decydować o tym bez babci — powiedziała, żeby zakończyć ten temat, a przy tym naprawdę nie wiedziała, czy babcia zgodzi się na nowego, czworonożnego lokatora. — To zdaje się ta siwa pani w okularach, która nadchodzi — powiedział pan sierżant. Tak, to była babcia Dorotki. Babcia dostrzegła z daleka wnuczkę w towarzystwie milicjanta i dużymi krokami podążała w ich kierunku, trzymając w jednym ręku torebkę i paczkę z migdałami, a drugą przytrzymując kapelusz. — Dorotko, mój skarbie! Co tu się dzieje? Milicja, telewizor na chodniku i pies? Co to wszystko ma znaczyć? Trzeba było cierpliwie wytłumaczyć babci, jak telewizor 14 zawędrował na chodnik, kim jest ten typ w kraciaste] czapce, który ze skromną miną siedzi w milicyjnym samochodzie, i jaką rolę w odzyskaniu telewizora odegrał dzielny Borek. Babcia uścisnęła najpierw wnuczkę, potem odzyskany telewizor, następnie, nieco zdziwionego, pana sierżanta. Na koniec pogłaskała ?????. — Wszystko to pięknie, kochana wnuczko — powiedziała Babcia, odciągając na bok Dorotkę — ale wyjaśnij mi, dlaczego masz rozpuszczone włosy, a twoją wstążkę ma to psisko na łapie? — Ach, babciu, to j-est długa historia o wilku w lesie, którą opowiem ci później. — Mam jeszcze prośbę — zwrócił się do babci pan sierżant — jeśli czas pani pozwoli, prosiłbym o przybycie do Komisariatu Milicji celem podpisania protokołu odnośnie odzyskania telewizora... Może jutro? — Jutro nie będę mogła, bo moja wnuczka idzie po raz pierwszy do szkoły. To wielka uroczystość. Przyjeżdża je] mama, to znaczy moja córka... Moja córka, proszę pana, jest wdową... Mieszka w osadzie położonej o jakieś piętnaście kilometrów od Przyborza. Sam pan rozumie, że dziecko... To znaczy moja wnuczka, a nie moja córka, nie może tak daleko chodzić do szkoły, więc będzie przez rok szkolny mieszkać u mnie. Oczywiście córka, to znaczy matka mojej wnuczki, będzie do nas często przyjeżdżać, ale nie za często, bo musi doglądać ogrodu. Ma w tej osadzie duży ładny ogród. Sam pan więc rozumie... Pan sierżant niewiele jednak z tego rozumiał, trochę z tego powodu, że mu się poplątała córka z wnuczką, i trochę dlatego, że cały czas przyglądał się Borkowi, który go bardziej interesował. 16 - Przepraszam, że przerwę — wtrącił —, ale jeśli już o szkole mowa, to chciałbym panią zapytać, czy nie zgodziłaby się pani oddać tego psa do nas na przeszkolenie, do Szkoły Psów Milicyjnych? — Nic nie mam przeciw temu, proszę pana. Ja nie wiem nawet, skąd się ten pies tutaj wziął. Moja wnuczka opowiada na ten temat jakieś bajki, niczym o „Czerwonym Kapturku". — Babciu — zawołała prawie z płaczem Dorotka — ja ci wszystko wytłumaczę. — Zrozumiała jednak, że niewiele może zrobić dla zatrzymania ?????. „Może dobrze mu będzie w tej szkole? — pomyślała. — Ja przecież też idę do szkoły i nie będę miała teraz zbyt wiele czasu dla niego". Podeszła do ?????, objęła go za szyję i czule szeptała mu w ucho: — Musimy się rozstać, ale jak tylko będziesz chciał, to zawsze możesz tu wrócić. Opowiem babci, jak odniosłeś mi koszyk z jeżynami, i też na pewno cię polubi... Bądź dzielnym psem, bo ja nikomu nie powiem, że jesteś wilkiem... Niech ci się dobrze wiedzie w tej szkole... Do widzenia, Borku. Wilk zdawał się rozumieć, co szeptała mu w ucho Dorotka, bo smętnie spuścił ogon i mrugał tak, jakby mu się na płacz zbierało. Wreszcie liznął Dorotkę w policzek dużym jęzorem i podszedł do pana sierżanta. — O, widzę, że sam kandydat na ucznia wykazuje chęć do nauki w Szkole Psów Milicyjnych — powiedział pan sierżant widząc, jak Borek usiadł obok jego nogi. — Zabieram go więc ze sobą i dam paniom znać, jak się u nas sprawuje. Potem wsiedli do samochodu i Borek pojechał ku nowym przygodom, o których dowiemy się w następnym rozdziale. 3 — Borek, Topek i Aza Rozdział trzeci TOR PRZESZKÓD Początki nauki w Szkole Psów Milicyjnych nie były dla ????? łatwe. Psy, jego szkolni koledzy, wyczuły od razu pochodzenie ????? ? trochę się go bały, choćby dlatego, ze był znacznie od nich większy. Borek robił co mógł, żeby upodobnić się do psa — uczył się szczekać po psiemu, machać ogonem na przywitanie, ale to wszystko wychodziło mu jakoś niezgrabnie. Niekiedy wieczorem, po całodziennych zajęciach, miał ochotę zawyć przeciągle po wilczemu. W czasie porannej zbiórki wystawał zwykle z szeregu, a gdy się cofnął, to znowu słyszał groźny głos pana porucznika prowadzącego zajęcia «z mu- sztry. sztry. _ Kto tam z tyłu wystaje? Czyj to ogon? Stado baranów, a nie psy milicyjne! — Więc biedny Borek chował ogon i kulił się w sobie, bo wcale nie chciał być baranem. O ile koledzy szkolni nie wykazywali większej chęci do zaprzyjaźnienia się, to profesorowie — pan sierżant, a nawet pan porucznik, choć bardzo wymagający, odnosili się do niego z sympatią, a nawet nie szczędzili mu pochwał. Mało jednak do tego mieli okazji, bo jakoś, mimo szczerych chęci, przeważnie wpadał w jakieś kłopoty i czuł, ze jest uważany za szkolną ofermę. Prawdziwie po przyjacielsku traktował go jedynie plutonowy Kazio. Każdy uczeń Szkoły Psów Milicyjnych otrzymuje na wstępie nauki swego opiekuna. Takim właśnie opiekunem 18 ????? został sympatyczny plutonowy służby śledczej, pan Kazio. Od razu polubili się wzajemnie, toteż pierwszą, podstawową umiejętność chodzenia przy nodze opiekuna Borek opanował bez trudu i dostał nawet za to piątkę na pierwszym egzaminie. Trudności zaczęły się dopiero przy „torze przeszkód". Tor przeszkód składał się z różnych płotów, przez które trzeba było przeskakiwać, kładek, po których trzeba było przechodzić, i niskich bramek, pod którymi należało się czołgać. Do czołgania służyły też rury leżące na ziemi. Umiejętność pokonywania takich przeszkód może się przecież przydać podczas ścigania przestępcy. Borek chciał, rzecz jasna, pokazać kolegom, co potrafi prawdziwy wilk. Rozpoczął bieg przez tor przeszkód w ostrym tempie. Przed pierwszą przeszkodą, płotem z desek, wziął rozbieg. W pełnym galopie wskoczył na płot... Rozległ się suchy trzask, a po chwili wszyscy ujrzeli głowę ????? wychylającą się spod połamanych desek. Nie trzeba chyba dodawać, że wyraz „twarzy" naszego bohatera nie dodawał mu powagi. Psy śmiały się, dyskretnie zasłaniając pyski łapami. — Co to za śmiechy?! Wszyscy biegną dalej! Teraz przejście przez rurę! — wołał pan porucznik. Borek otrząsnął się z reszty desek i pobiegł za kolegami, którzy przechodzili już dość zgrabnie przez rury. Niestety rura, przez którą chciał się przeczołgać, okazała się nieco mniejsza niż szerokość klatki piersiowej dorosłego wilka i Borek utknął w niej połową ciała tak, że w żaden sposób nie mógł się ruszyć — ani do przodu, ani do tyłu. Teraz już pan sierżant, który trzymał kciuk za ?????, nie mógł się powstrzymać od śmiechu. Na ratunek przybiegł pan Kazio i wyciągnął swego wychowanka za tylne łapy. 19 - Koniec zajęć! - zawołał porucznik. - Psy maszerują na obiadT^uk\orzy - zwrócił się do podoficerów - pozostają jeszcze na placu dla omówienia cwic**. Psy popędziły w bezładnym szyku w kierunku stołówki, poszczekując rldośnie. Jedynie Borek szedł sam krokiem L" tak jakby chciał pokazać, że nie zasłużył na ^Profesorowie zebrali się koło rozbitego przez ????? pło- tU*- Obawiam się, kolego - zwrócił się do swego zastępcy sierżanta pan poru znik - że z tego dryblasa me będziemy ???niezdara, gotów mi porozbijać wszystkie po- moce naukowe. 20 - Może jest trochę przyciężki, ale silny i ambitny. Sam widziałem, jak zatrzymał na ulicy złodzieja. — Wypróbujemy go w takim razie w sekcji psów obronnych. Niech atakuje manekin. Manekinem nazywał porucznik ubranego w grube ochraniacze milicjanta. Zadanie psów polegało na schwytaniu zębami jakiejś części ubioru i zatrzymanie broniącego się manekina. — No, to jutro od rana — rozkazał porucznik — weźmiecie, plutonowy, grupę psów i tego swojego niezdarę i przeprowadzicie ćwiczenia na atak i zatrzymanie. — Tak jeeeest! — zawołał gromko pan Kazio, stukając obcasami! Przebrany za manekina milicjant wyglądał trochę śmiesznie, gdy opędzał się grubymi rękawami od skaczących na niego psów. Atakując warczały głośno i szczerzyły zęby. Dużo było przy tym hałasu i zamętu. Nie było tylko wśród nich ?????. Na próżno pan Kazio wołał: „Bierz go!", „Borek, łapaj! trzymaj złodzieja!" Jego wychowanek ani myślał o wzięciu udziału w tej zabawie. Śmiesznie przebrany człowiek wydał mu się karykaturą niedźwiedzia i raczej go to wszystko bawiło. Przysiadł na tylnych łapach i chichotał jak rozbawione dziecko. Plutonowy Kazio był szczerze zmartwiony, bo nadszedł porucznik i od pewnego czasu przyglądał się ćwiczeniom. — No i co wy na to, plutonowy? — Melduję, obywatelu poruczniku, że pies jest zbyt łagodny na to zadanie... Ale to bardzo pilny i posłuszny uczeń. Do tego się wprawdzie nie nadaje, ale węch ma znakomity i mógłby być z niego dobry tropiciel śladów... Kiedyś zgu- 21 b lem swój gwizdek służbowy, a on go bardzo szybko odna- 1?2? Może maeie i rację, plutonowy... Wypróbujemy jeszcze zdolności tego dziwaka na ćwiczeniach z trop.ema. Wtosną pod koniec roku szkolnego, urządzimy dla wszyst-? h ptów egzamin z poszukiwania zaginionego przednnotu. Na ???? starajcie sią obaj, bo to nie kolonie letnie dla toe-fwZ Szkol Psów Milicyjnych. Uczeń Borek mech s,e przygada do nauki, a jego opiekun niech nie gubi stuzbo-wego gwizdka. P„ południu nie było już lekcji. Uczniowie bawili si, na rozległym dziedzińcu w jakiegoś psiego berka. Jedynie Borek S brał udziału w zabawie - stal ze spuszczonym ???? ogonem przed siedzącym na ławce panem Kaziem. cCekun czesał go dużą szczotką, czule przemawiając , _ Nie martw sią tym torem przeszkód i t, komprom-tacia w walce z manekinem. Trudno, nie wyszło, ale my im jeszcze pokażemy, co potrafisz... Byle do wiosny. Rozdział czwarty NOWY PRZYJACIEL Szybko minęło kilka miesięcy od rozpoczęcia roku szkolnego Dorotki w szkole podstawowej ? ????? w Szkole Psów Milicyjnych. Dorotka umiała już czytać i pisać, liczyć do stu, a nawet dodawać bez pomocy palców. Najbardziej podobały jej się pogadanki o przyrodzie. Na jednej z takich pogadanek pani nauczycielka zapytała dzieci, jakie znają leśne zwierzęta. Dzieci wyliczały przeważnie zające i wiewiórki i tylko Dorotka wymieniła wilka, a nawet narysowała go kredą na tablicy. Rysunek był trochę niezgrabny, ale jak się domyślacie, wilk Dorotki podobny był do ?????. Borek w swojej szkole też zrobił postępy w nauce. Nie zdarzały już mu się takie pechowe przypadki, jak w pierwszych dniach na fatalnym torze przeszkód. Pan porucznik kazał wzmocnić płoty dodatkowymi deskami i specjalnie dla ????? sprowadził szerszą rurę do ćwiczeń z czołgania się. Oczywiście z biegiem czasu Borek opanował nowe umiejętności, jak chwytanie w powietrzu z podskoku rzucanych patyków i chodzenie po drabinie. Po drabinie chodził od razu bardzo dobrze, ale z chwytaniem w powietrzu miał pewne trudności. Jego koledzy nie mieli z tym żadnych kłopotów, bo przecież każdy pies umie to od dziecka. Wreszcie, z początkiem wiosny, nadszedł dzień, w którym odbywać się miał zapowiedziany przez kierownika szkolenia egzamin z poszukiwania ukrytych w terenie przedmiotów. Na łące przyległej do zagajnika, za którym płynęła rze- 23 ka, zebrały się wszystkie psy ze swymi opiekunami. Siedziały poważne i skupione ,,przy nodze", lekko tylko zdradzając zdenerwowanie. — To nic trudnego — uspokajał ????? plutonowy Ka,-zio — przy twoich zdolnościach z łatwością znajdziesz ten przedmiot. Mogę ci powiedzieć, że będzie to moja rękawiczka. Obwąchaj ją uważnie. — Także i inni opiekunowie pod-tykali swym psom pod nosy dłonie w rękawiczkach. Psy z przymkniętymi oczami wciągały nosami powietrze, ucząc się jeszcze raz dokładnie zapachu rąk swych panów. Nagle rozległ się przeciągły gwizdek, a potem głos pana sierżanta: — Psy, w tył zwrot! Leżeć! Głowy na łapach! Opiekunowie wymarsz w teren dla ukrycia przedmiotu. Wszystkie psy wykonały posłusznie „w tył zwrot", „padnij" i położyły grzecznie pyski na przednich łapach, żeby nie widzieć, w którą stronę pójdą ich opiekunowie. Borek zasłonił sobie nawet oczy, tak jak to robią dzieci bawiące się w chowanego. Drugi gwizdek oznaczać miał powrót opiekunów i rozpoczęcie poszukiwań. Minuty oczekiwania wlokły się niemiłosiernie. Niektóre psy popiskiwały zniecierpliwione, aż wreszcie pan sierżant zagwizdał po raz drugi. Wszyscy uczniowie zerwali się na cztery łapy. W ciszy, nie licząc paru krótkich szczęknięć, cała gromada rozbiegła się po łące, ale po chwili psy jakby zamarły — stanęły z podniesionymi głowami, łapiąc w7 nozdrza powietrze. Niektóre uniosły przednią łapę, a wszystkie postawiły ogony, co u psów oznacza skupienie i czujność. Trwało to krótko i znów ruszyły z nosami przy ziemi, klucząc i zawracając, by na nowo pójść tropem sobie tylko znanego zapachu. Tylko Borek, robiąc długie susy, biegł prosto w stronę zarośli nad rzeką. 24 Po ulewnych wiosennych deszczach rzeka była wezbrana, a nawet w wielu miejscach wylała. Ten wodnisty nieco opis przyrody okaże się potrzebny dla dalszego biegu wypadków. Borek po krótkim marszu czuł już swym niezawodnym węchem, że rękawiczka pana Kazia znajduje się gdzieś blisko w przybrzeżnych zaroślach, zza których wystawały rosochate wierzby. Przebiegł przez gęste zarośla i już wyraźnie czuł zbliżanie się upragnionego zapachu rękawiczki, gdy nagle od strony rzeki dobiegło żałosne psie skomlenie. Zawahał się chwilę, lecz ostatecznie paroma susami dostał się na sam brzeg. W szarych, wartkich nurtach rzeki płynęły połamane gałęzie, szczątki płotów i jakieś bliżej nie określone śmiecie. Na kawałku deski, uczepiony tylko przednimi łapami, płynął mały pies i on to właśnie wzywał pomocy... Borek nie namyślał się długo — jednym skokiem buchnął do wody. 25 Na moment zniknął pod powierzchnią, by po chwili wynurzyć się i popłynąć styloWym crawlem w kierunku wzywającej pomocy ofiary powodzi. Wprawdzie psy — jak wiadomo — pływają „po piesku", ale nie zapominajmy, że Borek nie był psem, tylko bardzo dziwnym wilkiem. W tym czasie do dowództwa ćwiczeń terenowych powracały już pierwsze psy z odnalezionymi rękawiczkami w zębach. Nie trzeba chyba dodawać, że miały dumne miny i bardzo ruchliwe ogony, p0 dziesięciu minutach prawie wszystkie wykonały zadanie i tylko dwa psy pomyliły się, przynosząc rękawiczki nie swoich „panów". Opiekunowie ze swymi psami ustawili się w szereg i każdy włożył obie rękawiczki__suchą i nieco zaślinioną, odnalezioną przez ucznia. Tyik0 pan Kazio stał z zafrasowaną miną, świecąc w szeregu jedną nagą dłonią. Wreszcie zjawił się B0rek. W psich szeregach rozległy się głośne śmiechy, gdyż Borek zamiast rękawiczki, trzymał delikatnie w zębach, za skórę na szyi, małego, ociekającego wodą pieska. — Cisza w szeregu! __ krzyknął ostro pan sierżant. — Co to za śmiechy? Nie widzicie, że uczeń Borek wyratował topielca? Borek położył wyratowanego psiaka na ziemi i smutnymi ślipiami popatrzył na pana Kazia. — Wszystko w porządku — pocieszał go opiekun. — Popatrz, twój topielec przychodzi już do siebie... Borek nie słuchał jednak. Odwrócił się nagle i pognał przed siebie na łąkę. — Oj, dziwny jest ten wasz wychowanek —- powiedział do pana Kazia porucznik __Kto wie, czy to nie wilk, bo przyznacie, że ma czasem dzikie maniery... No, to koniec ćwiczeń. W prawo zwrot! Odmaszerować do bazy! 26 Cały oddział pomaszerował do budynków szkolnych. Pozostał tylko plutonowy Kazio z małym pieskiem, który po wyschnięciu okazał się wcale przystojnym, choć niewielkim kundlem ze śmiesznym włochatym pyszczkiem i krótkim, pędzelkowatym ogonkiem. — Nie wiem, jak się nazywasz, ale pozwól, mały, że na razie będę na ciebie wołał Topek, dlatego że wyciągnięto cię z topieli... Widzę, że wypatrujesz, gdzie podział się twój wybawca. Bądź spokojny, jestem pewny, że nasz przyjaciel wkrótce powróci. I rzeczywiście po chwili ukazał się galopujący od strony rzeki Borek z rękawiczką w zębach. Nauka w Szkole Psów Milicyjnych trwa tylko jeden rok szkolny, lecz przyznać trzeba, że nie jest łatwa. Borek co prawda zdał wszystkie końcowe egzaminy, ale nie był naj- 27 lepszym uczniem. Miał poważne kłopoty w ćwiczeniach z manekinem, ale za to sam pan major, dyrektor szkoły, zawiesił mu na szyi obrożę z okrągłym medalem, na którym z jednej strony widniała litera ,,M", a z drugiej był napis „Pies — Ratownik". Teraz, po ukończeniu szkoły, mógł Borek wstąpić do stałej służby w Milicji Obywatelskiej, ale powstały pewne trudności: po pierwsze — mógłby być jedynie psem tropicielem, bo z atakiem szło mu niesporo, a po drugie — mały kudłaty piesek, nazwany przez plutonowego Kazia Top-kiem, nie odstępował swego wybawiciela ani na krok, starając się we wszystkim naśladować znakomitego psa milicyjnego. Borek polubił tego sympatycznego psiaka i bardzo by nie chciał się z nim rozstawać. Do służby w Milicji nie przyjmuje się jednak małych kudłatych piesków, tylko Większe i rasowe, a Topek był zwykłym kundlem na krótkich nóżkach. ** Po dłuższej naradzie w komendzie szkoły postanowiono, że nie należy rozdzielać przyjaciół i lepiej będzie, jeśli oba psy odeśle się do domu. Nikt wprawdzie nie wiedział, gdzie jest dom Topka, ale Borek miał przecież swój adres — dom, w którym mieszkała Dorotka z babcią. — Borek może się ze swym wykształceniem okazać także pożyteczny nie służąc w Milicji — mówił na naradzie pan porucznik. — Proponuję zapytać tę babcię i wnuczkę, od których go wzięliśmy, czy zechcą przyjąć do siebie dyplomowanego psa ????? wraz z jego nowym przyjacielem Topkiem. Rozdział piąty OKULARY Z KOPERKIEM Pewnego przedpołudnia, gdy Dorotka była w szkole, do domu babci zastukał mężczyzna w mundurze, któremu towarzyszyły dwa psy, duży i mały kudłaty. — Czy to pan listonosz? — spytała babcia otwierając drzwi — ciekawe, od kogo przyniósł pan list? — Małe nieporozumienie, proszę pani. Wcale nie jestem listonoszem, tylko plutonowym milicji, i nie przynoszę listu, tylko przyprowadziłem dwa psy. — Najmocniej pana przepraszam, ale zgubiłam gdzieś okulary, a bez nich widzę niewyraźnie... No tak, teraz widzę i psy... Ten większy to chyba Borek, obrońca mojego telewizora. Wnuczka dużo mi o nim opowiadała, ale tego małego nie znam... Ale ja tak tu pana trzymam w progu... Proszę, niechże pan wejdzie, i pieski oczywiście też. Babcia posadziła pana Kazia za stołem i podała herbatę z kruchymi ciastkami własnej roboty. Psy też zostały poczęstowane ciastkami. Nie bardzo im one smakowały, ale zjadły przez grzeczność po jednym. — To jest trochę skomplikowana sprawa — mówił pan Kazio. — Wiem, że wnuczka pani zaprzyjaźniła się z tym dużym. Odpisywałem jej nawet na list, w którym pytała, jak się Borkowi u nas w szkole powodzi. Ale ten drugi, kudłaty, też bardzo sympatyczny, zaprzyjaźnił się z Borkiem i nie chciałbym ich rozdzielać; tym bardziej że Topek, ten mały, jest całkiem bezdomny... 29 ttm — Wnuczka zawsze chciała mieć psa, ale przyznam się panu, że mały wydaje mi się dla niej odpowiedniejszy. Borek to na pewno miły pies, ale nie bardzo wiem, co z nim robić. Taki duży, podobny do wilka, zwierz... A może jeszcze jedną herbatkę... Ile wsypać cukru? — Jedną łyżeczkę... Zapewniam panią jednak, że on jest wyjątkowym psem, inteligentnym i wykształconym... Przepraszam najmocniej, ale ta herbata wydaje mi się jakby słona. _ Oj, co ja zrobiłam! Wsypałam panu przez pomyłkę łyżeczkę soli do herbaty... To wszystko przez to, że zgubiłam okulary. Zaraz panu naleję drugą. _ Nie nie, dziękuję — szybko powiedział pan Kazio, obawiając się, że babcia wleje mu do szklanki przez pomył- 30 kę octu. — Ale, jeśli mogę w czymś pani pomóc, to proponuję, żeby Borek znalazł pani okulary. — Jak to? W jaki sposób? — Może ma pani pokrowiec od tych okularów? — Oczywiście. Nic z tego nie rozumiem, ale już panu przynoszę. Pan Kazio zawołał ????? ? dał mu do powąchania pokrowiec. — Pokaż, co potrafi dyplomowany pies milicyjny. Szukaj! Borek przymknął oczy, raz tylko wciągnął powietrze nosem i zaraz zaczął biegać po mieszkaniu. Topek miał ochotę pobiec za nim, ale pan Kazio go powstrzymał. — Proszę pana — zawołała babcia — on chce wyjść na dwór, bo drapie łapą w drzwi. — Proszę go wypuścić. Gdy babcia otworzyła drzwi, Borek wybiegł na ulicę węsząc, z nisko pochyloną głową. Wracając ze szkoły Dorotka nie spotkała ?????, bo nadchodziła z innej strony. W domu babcia tak szybko jej wszystko opowiadała, mieszając psie sprawy z zagubionymi okularami, że na nowo musiał jej wszystko tłumaczyć pan Kazio. Dorotka bardzo się ucieszyła z powrotu ????? ? niepokoiła zarazem, dlaczego nie wraca. Topek od razu bardzo jej się podobał, więc zaczęła babcię namawiać, żeby zatrzymać obydwu psich przyjaciół. W tym czasie Borek, wciąż z nosem przy ziemi, zbliżał się do sklepu spożywczego przy ulicy Topolowej. Kierowniczka sklepu i zarazem jedyna sprzedawczyni — tęga blondynka w fartuchu z falbankami — nalewała właśnie do słoika śmietanę, gdy do sklepu wszedł niecodzienny klient... 31 — O rety! Wilk! — krzyknęła, pakując miarkę od śmietany w garnek z powidłami. Tym klientem był oczywiście Borek, który węsząc zbliżał się do beczki z kwaszonymi ogórkami. Oparł przednie łapy na brzegu beczki i zanurzył głowę w ogórkach. Przez chwilę słychać było bulgotanie, a potem zdumiona kierowniczka sklepu ujrzała wynurzającą się z beczki głowę wilka, który trzymał w zębach okulary przybrane koperkiem. Możecie sobie wyobrazić, jaka radość zapanowała w domu, gdy pojawił się Borek ze znalezionymi okularami. Wszyscy głaskali go wołając: „Dzielny pies, co za inteligencja", „Gdzie on znalazł te okulary?"... Babcia przypomniała sobie, że zgubiła je w sklepie, gdy kupowała kwaszone ogórki. Wszyscy mówili naraz i w ogólnym zamieszaniu zapomniano o Topku, który siedział smutnie pod ścianą. Dopiero gdy babcia powiedziała, że nie doceniła ????? ? nie ma nic przeciw temu, żeby oba psy zamieszkały w jej domu, Topek zaczął machać krótkim ogonkiem z radości, że nie rozstanie się z przyjacielem. Dorotka aż podskakiwała z radości, że będzie miała teraz aż dwa psy, i tylko Borek nie wiedział, czy ma się cieszyć, czy smucić, bo choć odzyskał Dorotkę, tracił pana Kazia. — No, to trzymaj się dzielnie w cywilu — powiedział do ????? na pożegnanie pan Kazio. — Na pewno cię kiedyś odwiedzę, a i ty nie zapominaj o naszej szkole. Wydawać by się mogło, że teraz, gdy obaj przyjaciele zamieszkali w miłym, spokojnym domu babci, życie ich toczyć się będzie spokojnie i nieciekawie. Czekały ich jednak wkrótce liczne zajęcia i przygody. Rozdział szósty ZASADZKA Zdaje się, że było to w piątek... W każdym razie przed południem, gdy Dorotka była jeszcze w szkole. Babiała włóczkę w kłębek, w czym pomagał je] Borek, trzymając na wyciągniętych łapach miękkie pasma grubej czerwonej wełny na sweter dla Dorotki. Przyznać trzeba, że zajęcie to było raczej mało ciekawe dla dyplomowanego psa milicyjnego i chyba trochę usypiające; toteż Borek przysnął w fotelu. Wkrótce opuścił:?„ i wełna zsunęła się na podłogę. Babcia me obudziła go jednak. Cicho, na palcach, wyszła do drugiego pokoju, bo i ?????, zwinięty jak kłębek wełny, spał smacznie n**?P? Babcia postanowiła pójść do miasta po zakupy Włozyb ka pelusz, zawiązała szalik i wtedy przypomniała sobie o brosz ce, którą zwykle spinała łatwo rozwiązujący się jedwabny ^ No tak - mruczała do siebie - zostawiłam przecież tę broszkę na stole w jadalni... - A to co?! - wykrzyknę-a nagle - Co za cuda? Gdzie się podziała moja broszka? Borek i Topek, rozbudzeni babcinymi krzykami, przybie- ^ifpSrzcie, coś podobnego! Przecież przed zwijaniem wełny położyłam na stole brtz.afiren.rn^ kę rodzinną. A teraz, co tu widzicie?... Nic, broszki ani śladu ?. ' Borek spojrzał na przyjaciela i szepnął mu w ucho: 34 — Przyznaj się, może bawiłeś się tym kamykiem i zapchałeś go gdzieś pod łóżko albo pod szafę? — Coś ty? Czy ja jestem kotem, żeby popychać jakieś tam zabaweczki łapami? — Też racja. Przepraszam cię... Musimy jednak zająć się tą sprawą, bo będą nas podejrzewać. Po ' bezskutecznych poszukiwaniach babcia postanowiła pójść do sklepu spożywczego, w nadziei, że może tam zgubiła broszkę, jak kiedyś okulary w beczce z ogórkami. — Rozpoczynamy śledztwo. Najpierw obejrzymy stół — powiedział Borek po wyjściu babci i wskoczył na krzesło. Oparł się przednimi łapami o blat stołu i wodził po nim przez chwilę nosem. 35 — Jak tam, szefie? Jest coś ciekawego? — zawołał To-pek, który kręcił się wokół stołu, szukając śladu stóp złodzieja. — Prawie nic. Czuję tylko jakby lekki zapach liści dębowych i żołędzi. ? — A może z tego dębu, który widać za oknem? — Brawo, brawo, jesteś dość spostrzegawczy, ale czy nie zauważyłeś niczego więcej w związku z oknem? — Tak, szefie. Zauważyłem. Na oknie stoi doniczka z pelargonią. — Obawiam się, że nieprędko będzie z ciebie detektyw. Ważne jest przecież, że okno jest otwarte. — No oczywiście, bo dziś jest ciepły dzień. — Nie o to mi idzie. Pomyśl!... Przez otwarte okno mógł dostać się do pokoju przestępca. — Rzeczywiście, że też mi to nie przyszło do głowy. Ale kto to mógł być? Chyba nie ten sam niebieski ptaszek, który chciał „zwędzić" babci telewizor? — Na pewno nie ten, ale powiedziałeś jedno słowo, które nasunęło mi pewną myśl... Zdaje się, że znam rozwiązanie zagadki tajemniczego zniknięcia babcinej broszki. — No więc, kto jest złodziejem?... Jakie ja powiedziałem słowo, które... — Dowiesz się wkrótce wszystkiego, ale najpierw urządzić musimy zasadzkę... Odgryzę ten błyszczący kryształek przy kloszu lampy. I tak już ledwie się trzyma na zardzewiałym druciku. — Chyba nie chcesz połknąć tego szkiełka? — Nie, przyjacielu, chcę je położyć na stole jako przynętę. — Nic z tego nie rozumiem. Na kogo? Borek położył kryształek na stole i kazał Topkowi wsko- 36 czyć na fotel, gdzie leżała pończocha i drewniany grzybek do cerowania. — Zwiń się w kłębek — powiedział. — Jesteś kudłaty i możesz udawać wełnę do cerowania. Zresztą przykryję cię tą pończochą. Gdy zobaczysz, że złodziej chwyta kryształek, krzyknij: ,,Ręce do góry!" Ja będę ukryty za firanką i zagrodzę mu drogę do okna. Borek usiadł za firanką, która zwisała aż do podłogi, a To-pek, tak jak mu nakazał szef, ułożył się w fotelu. Zwinął się, ale patrzył jednym okiem — drugie zasłaniała mu pończocha — na parapet. Trochę się trząsł z emocji i trochę ze strachu. Zdawało mu się, że leży tak już bardzo długo, ale nie śmiał się odezwać do ?????, który siedział pod firanką cicho jak myszka, jeśli tak można powiedzieć o dużym wilku z dyplomem psa milicyjnego. Nagle zatrzepotało coś przy oknie. Topek przestał się nawet trząść, przestał oddychać, tylko jednym okiem wpatrywał się w okno... Na parapecie siadła sroka, mieszkająca na dębie. Rozejrzała się po pokoju i sfrunęła na stół. Jednym szybkim ruchem dzioba schwytała kryształek i już przysiadała, żeby wystartować do powrotnego lotu, gdy z fotela rozległ się stanowczy głos: — Stać, ręce do góry, bo strzelam! Sroka podniosła oba skrzydła do, góry, ale gdy zobaczyła, że głos należy do niewielkiego, kudłatego psa, który mierzy do niej drewnianym grzybkiem do cerowania pończoch, uderzyła skrzydłami i poderwała się do lotu ku oknu. Niestety okno zamknął jej tuż przed dziobem wilk, który nie wiadomo skąd się tam nagle wziął. Nie dała jednak za wygraną i rzuciła się w stronę drzwi do drugiego pokoju, nie wypuszczając przy tym z dzioba zdobyczy. W drzwiach ukazała się babcia. 37 ł - Co tu się dzieje? Skąd się wziął ten ptak? Sroka wróciła na stół. Zrezygnowana wypuściła z dzioba kryształek. — Możemy zapomnieć o całej sprawie — powiedział Borek — pod warunkiem, że natychmiast przyniesiesz skradzioną broszkę. — Zgoda — zaskrzeczała sroka. — Daję słowo honoru, że wrócę. Otwieraj okno! Babcia nic z tego nie zrozumiała, ale sroka, która przedtem mieszkała w lesie, zrozumiała dobrze, co po wilczemu powiedział Borek. Wyfrunęła przez okno i nie minęły dwie , minuty, gdy przyleciała z powrotem i położyła grzecznie na stole babciną broszkę. — W porządku — rzekł Borek. — Wracaj teraz do siebie i żebyś mi się więcej nie odważyła zjawiać w tym domu! Zbieraj sobie kolorowe szkiełka z potłuczonych butelek, to w sam raz brylanty dla sroki. Sroka robiła minę niewiniątka przez cały czas sędziowskiego przemówienia ?????, zerkając wciąż nad jego głową na otwarte okno, a gdy skończył, poderwała się ze stołu i czmychnęła w stronę swego dębu z szybkością jaskółki. Teraz dopiero, widząc swą odzyskaną broszkę, babcia zrozumiała, co się wydarzyło, choć nadal pojąć nie mogła, dlaczego Topek trzyma wciąż w łapach grzybek do cerowania pończoch. — Dziękuję wam — powiedziała wzruszona. — To była wspaniała akcja. Po powrocie Dorotki babcia opowiedziała wnuczce niesłychanie barwną historyjkę o pościgu dzielnych detektywów za przebiegłym złodziejem biżuterii, z czego jedynie stwierdzenie, że sroki lubią gromadzić świecidełka, mniej więcej odpowiadało prawdzie. 33 Przy obiedzie oba psy siedziały wyjątkowo na krzesłach, przy stole. Nie było to dla nich specjalnie wygodne, ale bardzo zaszczytne... Babcia wystąpiła w nowej bluzce z odzyskaną broszką pod szyją, a Borek w obroży z odznaką psa milicyjnego. „Szkoda bardzo — myślał — że nie mogli mnie zobaczyć przy pracy profesorowie ze szkoły". Rozdział siódmy GDZIE SIĘ PODZIAŁ SZCZĘŚLIWY LOS Każdego ranka babcia pąkowała Dorotce do tornistra, gdzie już leżały ułożone zeszyty i książki, smakowite drugie śniadanie, a po pierwszym śniadaniu odprowadzała wnuczkę tylko do furtki ogrodu, bo dalej, do samej szkoły, odprowadzali ją Borek i Topek. Często Borek niósł w zębach tornister, a Topek, który we wszystkim chciałby go naśladować, trzymał w zębach tylko szelkę tornistra, bo do niesienia całego był trochę za mały. Po odprowadzeniu Dorotki do szkoły obaj wracali do domu już mniej poważnie — biegali czasami z innymi psami po trawnikach lub sami we dwójkę zwiedzali różne zakątki miasteczka, psim zwyczajem obwąchując drzewa. Któregoś dnia :po powrocie do domu zastali babcię zajętą niezwykłą czynnością. Babcia, trzymając w zębach trzonek jednego pędzla, drugim, umaczanym w zielonej farbie, malowała starannie na deseczce jakiś napis. Wprawdzie Borek był nadzwyczaj inteligentnym wilkiem i rozumiał dobrze mowę ludzką, ale nie umiał jeszcze czytać. Czekał więc cierpliwie razem z Topkiem, aż babcia zechce odczytać napis na deseczce. Babcia jednak, nie spiesząc się, w milczeniu malowała z tajemniczym uśmiechem litery i jakieś cyfry... Może to zresztą nie był uśmiech, tylko trzymany w zębach pędzelek wykrzywiał jej policzek. Wreszcie babcia skończyła swoje dzieło. Wymyła pędzel, wzięła z szuflady kuchennego kredensu gwoździe i młotek 41 i z świeżo wymalowaną deseczką i narzędziami wyszła przed dom. Psy oczywiście za nią. Deseczka została przybita na płocie przy furtce. Następnie babcia odsunęła się nieco, by lepiej przyjrzeć się swemu dziełu, i wreszcie odczytała na głos tajemniczy napis: DYPLOMOWANY DETEKTYW BOREK SPECJALNOŚĆ: PRZESTĘPSTWA ZWIERZĄT TELEFON 321 Potem podeszła do zdumionego ????? ? głaszcząc go po płowej grzywce powiedziała: — Dawno już podziwiałam twoje zdolności, ale po schwytaniu tej bezczelnej sroki, która ośmieliła się ukraść moją pamiątkową broszkę, doszłam do wniosku, że mógłbyś, Borku, otworzyć biuro detektywistyczne. Przecież zwierzęta 42 też popełniają różne drobne przestępstwa, a ludzie nie znający mowy i zwyczajów zwierząt nie potrafią ich wykryć... Co myślisz o moim projekcie? O ile Borek nominację na detektywa przyjął z filozoficznym spokojem, to jego przyjaciel Topek rozszczekał się radośnie. — Wspaniały pomysł! Zupełnie jak w filmie, który oglądaliśmy w telewizji — znakomity detektyw angielski Sher-lock Holmes i jego zastępca doktor Watson!!... Ja oczywiście będę tym doktorem... — Nie każecie mi chyba nosić fajki w zębach... Nie chcę naśladować jakiegoś Anglika, ale przypuszczam, że możemy założyć wspólnie Biuro Detektywów „Borek i Spółka". Mianuję cię moim zastępcą — i Borek położył uroczyście łapę na ramieniu przyjaciela. Przez kilka dni nikt się jakoś nie zgłaszał do nowo otwartego Biura Detektywów, chociaż sąsiedzi zatrzymywali się przy płocie i z zainteresowaniem czytali szyld reklamowy pięknie wymalowany przez babcię. Jednak któregoś dnia, właśnie w czasie gdy Borek z Top-kiem odprowadzali Dorotkę do szkoły, zadzwonił telefon. — Mówi Alojzy Grabka, chciałbym w pilnej sprawie rozmawiać z panem detektywem... — Chwilowo nie ma go w biurze — odpowiedziała babcia — proszę opowiedzieć mi szczegóły sprawy, a ja mu wszystko przekażę. Wątpię, czy w bezpośredniej rozmowie doszlibyście panowie do porozumienia, bo on jest psem, a właściwie wilkiem... — Jeżeli mi pani oświadczy, że pani jest wiewiórką, to chyba połączyłem się z domem wariatów. — Niech się pan, drogi panie Grabko, nie denerwuje. On jest naprawdę dyplomowanym psem milicyjnym i wy- 43 kryje na pewno każde przestępstwo, a ja jestem kobietą, nie wiewiórką ani makolągwą, i występuję tu tylko w roli sek- __A to co innego, bardzo panienkę przepraszam — odrzekł pan Grabka, któremu się wydawało, że wszystkie sekretarki są młode. — Sprawa jest niesłychanie ważna i niezmiernie tajemnicza. W altance stojącej w moim ogrodzie zostawiłem na stole wypełniony kupon gry liczbowej „Totalizator Sportowy". Obawiam się, że wypełniłem go wyjątkowo szczęśliwie... __ To czego się pan obawia? Pieniędzy?... — Chwileczkę, niech pani pozwoli dokończyć... Obawiam się, że wygram, a ten kupon zniknął ze stołu w czasie, gdy podlewałem kalarepkę... Zniknął jak kamień w wodę... — Przyjęłam zamówienie. .Nasza ekipa wywiadowcza uda się wkrótce na miejsce przestępstwa. Może pan być spokojny, kupon lub sprawca jego zniknięcia odnajdą się na pewno. Życzę głównej wygranej. - Gdy tylko Borek i Topek zjawili się w domu, babcia natychmiast opowiedziała im z entuzjazmem o pierwszym zamówieniu d