1629

Szczegóły
Tytuł 1629
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1629 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1629 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1629 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Scherwood" autor: Tomasz Pacy�ski tekst wklepa�: [email protected] wyda�a: Oficyna Wydawnicza * * * Spis Tre�ci Cz�� Pierwsza - Oszust i rze�nik Cz�� Druga - Scherwood Cz�� Trzecia - Kr�g * * * Cz�� pierwsza OSZUST I RZE�NIK I Palcami bosej stopy uderzy� bole�nie w ostry, wystaj�cy korze�. Pomimo odr�twienia dochodz�cego ju� do kolan b�l by� tak silny, �e nagi m�czyzna upad� i zwin�� si� z k��bek. Le��c na boku, odgarn�� z twarzy d�ugie, zlepione mokrym �niegiem w�osy. Spojrza� na stop�. Cho� przed chwil� w�a�nie pomy�la�, �e gorzej by� ju� nie mo�e, okaza�o si�, i� si� myli�, po raz kolejny w ci�gu ostatnich dw�ch dni. Dwa palce zranionej stopy stercza�y pod dziwnym k�tem, krew plami�a nasi�kni�te wod� i pokryte topniej�cym �niegiem li�cie. Diabli, powinno przecie� bardziej bole�, b�ysn�o w zamroczonym umy�le, prawie urwane... Zacz�o go ogarnia� obezw�adniaj�ce ciep�o, nie czu� ju� zacinaj�cego, jesiennego �niegu z deszczem. Dobrze jest tak le�e�, bez ruchu, chocia� chwil�, zasn��... W zakamarkach umys�u zn�w zamajaczy�a my�l o wilkach, nied�wiedziach, lisach, wampirach, wilko�akach i innym zwierzu zamieszkuj�cym ten przekl�ty las. Nie chcia� umiera�, rozdzierany �ywcem przez jak�� g�odn� besti�. Przyzwyczai� si� do my�li o �mierci, przez ca�e �ycie ociera� si� o ni� cz�sto, lecz zawsze s�dzi�, �e przyjdzie do niego w inny, nie tak straszny spos�b. Ba� si� �mierci z r�ki kata, gdy otoczony drwi�c�, podekscytowan�, gawiedzi�, b�dzie sta� z p�tl� na szyi. Zawsze jednak s�dzi�, �e to najgorsze, co mo�e go spotka�. Okaza�o si�, �e jeszcze gorsza mo�e by� cuchn�ca paszcza pe�na po��k�ych, ostrych z�b�w... Ta �wiadomo�� gna�a go przez mroczny, lodowaty las, pomimo i� zdawa� sobie spraw�, �e nie uda mu si� nigdzie dobiec, i nieistotne by�o to, �e wcale nie wiedzia�, w kt�rym kierunku ucieka�. Tymczasem, jak zwykle ostatnio, obawia� si� nie tego, czego powinien. W ten ponury, jesienny dzie�, w zacinaj�c�, mokr� �nie�yc� ka�dy szanuj�cy swe zdrowie wilko�ak siedzia� w suchym, przytulnym bar�ogu. Nie m�wi�c ju� o wilkach i nied�wiedziach. Prawdziwy zab�jca by� przy nim od dawna. Nie mia� naje�onej k�ami paszczy i cuchn�cego oddechu. Nie mo�na by�o go unikn��, biegn�c na o�lep przez las, to tylko odsuwa�o chwil� nieuchronnego dopadni�cia ofiary, kt�ra wycie�czona ucieczk� stawa�a si� �atwiejszym �upem. Tym zab�jc� by�o zimno, atakuj�ce nagie cia�o m�czyzny mokrym, zacinaj�cym �niegiem i porywami zimnego, wilgotnego wiatru. Przed tym zab�jc� nie mo�na uciec, mo�na si� najwy�ej przed nim ukry�. Znale�� zaciszny wykrot, os�oni�ty si�gaj�cymi do ziemi �apami wiekowego �wierku, zagrzeba� si� w pok�adach suchych igie�, nie traci� ciep�a i si� wysysanych bezlito�nie przez wiatr i �nieg. Zwin�� si� jak najcia�niej i, ogrzewaj�c w�asnym oddechem, mie� nadziej�, �e cierpliwy, niewidzialny wr�g nie b�dzie mia� dost�pu. Wielu do�wiadczonych, puszcza�skich my�liwych, osaczonych przez mr�z po niespodziewanej k�pieli w oparzelisku, potrafi�o w ten spos�b uj�� �mierci. Nagi m�czyzna nie by� puszcza�skim my�liwym. Ostatnim zrywem energii usi�owa� d�wign�� si� z powrotem na nogi. Uda�o si�, no, prawie si� uda�o. Tak jak wszystko w ci�gu ostatnich dw�ch dni. Co �mieszniejsze, zawiod�a druga noga. W tej zranionej uderzenie przywr�ci�o czucie, lecz druga, zdr�twia�a z zimna i zm�czenia, okaza�a si� gi�tka jak zasady moralne kr�lewskiego poborcy podatk�w. Nie poczu�, jak kolano ugina si� pod ci�arem za�ywnego cia�a. Zobaczy� tylko, jak ziemia nagle staje pionowo i wali go z rozmachem w twarz. Ujrza� z bliska pojedyncze igie�ki sosnowe, czerwony b�ysk i zapad� w ciemno��. Zimno nie zabija szybko i bezbole�nie, okrutnie bawi si� z ofiar�. Nag�y poryw wiatru chlasn�� mokrym �niegiem po nagim ciele. Cz�owiek drgn��, palce wczepi�y si� w mokre igliwie. Lecz to by�o wszystko, na co sta� by�o wych�odzone, okradzione z energii cia�o. W wype�nionym szar� mg�� umy�le pocz�y kr��y� ospa�e, urywane my�li. Ju� si� nie ba�, nie walczy�. Patrzy� na wszystko jakby z zewn�trz, jakby dotyczy�o to kogo� innego. Powiadaj�, �e wielu w�r�d umieraj�cych, oczywi�cie je�eli dany im jest na to czas, widzi przed oczyma ca�e swoje �ycie. Dzieci�stwo, u�miech matki, pierwsze zwyci�stwa i pierwsze poca�unki... Wszystko, co w �yciu by�o wa�ne, wszystko, co by�o drogie. Co warto zobaczy� w tej ostatniej godzinie. Je�eli to prawda, m�czyzna do ko�ca mia� pecha. Przed jego oczyma przewija�y si� bez ko�ca obrazki z ostatnich dw�ch dni. A nie by�y to najlepsze dni. Prawd� m�wi�c, zwa�ywszy na fina�, by�y to najgorsze dni w jego �yciu. Widzia� siebie przed ow� ruder� nazywan� przez miejscowych, z braku innego okre�lenia, �karczm��. Zapewne s�usznie, gdy� by�o to jedyne tego typu miejsce w promieniu wielu mil. Widzia� czterdziestoletniego, t�giego m�czyzn� z pe�n�, rumian� twarz�, siedz�cego na dobrze wypasionym koniu. Odzienie, aczkolwiek niezbyt ostentacyjnie bogate i kord z drewnian� r�koje�ci� przy pasie �wiadczy�y o przynale�no�ci w�a�ciciela do kt�rego� z szacownych cech�w kupieckich. Daleko, zdawa�oby si� do tego zab�oconego, zakrwawionego strz�pu cz�owieka, le��cego w coraz g�ciej padaj�cym �niegu na mokrym poszyciu. Daleko... Ca�e dwa dni... * * * Jason pchn�� krzywe drzwi, zawieszone z braku zawias�w na przybitych do futryny starych sk�rkach od s�oniny. W poczerwienia�� od wiatru twarz uderzy� go jak mi�kka poduszka niemal materialny zaduch kiszonej kapusty, skwa�nia�ego piwa i brudnych onuc. Zaduch by� wr�cz g�sty, zabarwiony na szaro dymem ze �le ci�gn�cego komina. Nie, nie z komina � karczma nie zna�a takich luksus�w. Dym mia� uchodzi� przez dwa otwory w szczytach dachu, zatkane teraz prawie w ca�o�ci z powodu wichury. Wichurze to nie przeszkadza�o, co chwil� silniejsze podmuchy wpada�y przez szczeliny, spychaj�c sin� chmur� dymu do samej polepy. Bywalcom karczmy najwidoczniej nie przeszkadza�o r�wnie�. Przepychaj�c si� przez g�sty smr�d jak �aba przez zaro�ni�ty rz�s� staw, Jason wszed� na �rodek izby i stan�� w kr�gu �wiat�a smolnego �uczywa, dodaj�cego dzielnie sw�j g�sty dym do og�lnej puli. �uczywo by�o niezb�dne, gdy� male�kie, zasmolone b�ony w jedynym oknie przepuszcza�y niewiele �wiat�a jesiennego, i tak mrocznego dnia. Rozejrza� si�, g�adz�c si� po wydatnym brzuchu opi�tym barwnym kubrakiem. Karczma nie wygl�da�a na tak�, kt�ra posiada loszek z beczkami wina. W og�le nie wygl�da�a na karczm�. Trudno, trzeba poprzesta� na piwie. Karczmarz, ma�y, przypominaj�cy zezowatego szczura cz�owieczek, wylaz� niech�tnie ze swego k�ta. Wprawnym rzutem oka oceni� nowego klienta i jego twarz rozja�ni�a si� w nieszczerym u�miechu, okraszonym imponuj�cymi siekaczami. Prawy by� nad�amany. � Powita�, powita�! � zahucza�, zgi�ty w przymilnym uk�onie. � Dok�d to droga prowadzi? G�os mia� niespodziewanie niski i g��boki. Jason zafascynowany wpatrywa� si� w po��k�e z�biska. To nie szczur, przemkn�o mu przez g�ow�, to co najmniej stary b�br-weteran... Zdziwiony przed�u�aj�c� si� cisz� karczmarz zgi�� si� jeszcze g��biej, zerkaj�c niespokojnie na boki. Przysz�o mu to spodziewanie �atwo, zwa�ywszy rozbie�nego zeza. Jason ockn�� si�. � A prowadzi, prowadzi! � rzek� jowialnie. � A na razie, m�j dobry cz�owieku, zagrzejcie no onych szczyn, kt�re tu nazywacie piwem. � Ale�, panie � oburzy� si� karczmarz � sam warz� one szczyny, to jest, chcia�em rzec, piwo... Tu przerwa�. Ura�ona ambicja toczy�a w nim walk� z ch�ci� jak najlepszego oskubania najwyra�niej zamo�nego klienta. Tacy nie zjawiali si� zbyt cz�sto w jego karczmie. Walka by�a zaci�ta, lecz kr�tka. Ambicja przegra�a. � Co prawda, to prawda, panie. Szczyny to s� w rzeczy samej... Ale dla takich go�ci jak wy, panie, znajdzie si� anta�ek wina, albo i dwa... Jason o�ywi� si�. C�, mo�e nie jest tak �le. Nawet najgorszy sikacz b�dzie lepszy od tego, jak ten cz�owiek m�wi�, piwa. Sam je warzy, no, no. Nie najlepsza rekomendacja. Karczmarz wyra�nie si� rozkr�ca�. Jego b�yszcz�ce oczka biega�y po ca�ej, obszernej postaci Jasona, usi�uj�c dostrzec, gdzie nosi sakiewk� oraz chocia� z grubsza oceni� jej ci�ar. Jason by� przyzwyczajony do takiej reakcji, wiedzia�, �e robi solidne i zamo�ne wra�enie. Sakiewka tak�e z kszta�t�w przypomina�a w�a�ciciela � gruba i okr�g�a, niedbale zawieszona przy pasie. Postronni nie wiedzieli jednak, �e zawiera troch� miedziak�w oraz, dla nadania odpowiedniego ci�aru, spor� gar�� hufnali. Prawdziwe pieni�dze Jason nosi� w specjalnym pasie, skrytym pod kubrakiem. Jason skrzywi� si� bezwiednie. Wzrok karczmarza, bezwstydnie wlepiony w sakiewk�, przypomnia� mu, �e pas pod kubrakiem jest ostatnio bardzo lekki. Z prostej przyczyny, sama sk�ra wa�y niewiele. A nie by�o nic, co mog�oby j� obci��y�, ostatnie sztuki srebra prze�o�y� w�a�nie do sakiewki na koszta bie��ce. � ...tej ho�ocie nie daj�! � b�br-weteran postanowi� i�� na ca�o��. � Tylko dla szlachetnych go�ci! Pan�w kupc�w! � Dobry cz�owieku... � Jason, spragniony ju� obiecanego wina usi�owa� przerwa� potok wymowy. Bezskutecznie. � Dla stra�nik�w pana hrabiego! Sam pan hrabia, jak jedzie na �owy, to u mnie... Karczmarz zaj�kn�� si�, lecz bezczelne k�amstwo nie wywo�a�o rumie�ca na zapadni�tych policzkach. Prawdopodobnie po prostu zabrak�o mu oddechu. Jason wykorzysta� chwil� przerwy. � Tak, tak, dobry cz�owieku � powiedzia� dobrotliwie. � Tymczasem id�cie ju� i zagrzejcie tego wina. � Ju�, ju�, szlachetny panie. Tymczasem spocznijcie, spocznijcie. Ot tu, na �awie. Cofaj�c si� ty�em, wci�� zgi�ty w p�, karczmarz okr�g�ym gestem wskazywa� miejsce przy palenisku, pod kopc�cym �uczywem. Jason zawaha� si�. Zawsze stara� si� siada�, maj�c za plecami solidn� �cian�, zw�aszcza w miejscach takich, jak to. Zna� zbyt wielu ludzi, kt�rzy siedz�c plecami do izby, zn�ceni ciep�em paleniska i widokiem ta�cz�cych p�omieni, nie mieli nawet czasu, aby zdziwi� si� po raz ostatni. Za� to miejsce wygl�da�o na takie, w kt�rym nie nale�y w og�le siada�. Karczmarz opacznie zrozumia� wahanie Jasona. Podbieg� do �awy i zacz�� j� wyciera� sztywnym od t�uszczu fartuchem. Starania te nie odnios�y skutku, ale w ka�dym razie �awa nie wygl�da�a na bardziej brudn� ni� przed wycieraniem. Jason obserwowa� sceptycznie krz�tanin� karczmarza, zastanawiaj�c si�, czy kiedy si�dzie, to p�niej zdo�a odlepi� si� bez odcinania ty�ka no�em. Rozejrza� si�. Pozostali go�cie, porozwalani na �awach poza kr�giem �wiat�a, nie wygl�dali na zabijak�w. Na rzezimieszk�w, owszem, ale nawet zawodowy zab�jca w tym stanie mia�by problem z dobyciem sztyletu. I dobrze, bo w przeciwnym wypadku m�g�by si� fatalnie pokaleczy�. Trzech jeszcze siedzia�o, poci�gaj�c z kufli, ale s�dz�c po ilo�ci piwa �ciekaj�cej po brodach, nie posiedz� ju� d�ugo. Pozostali le�eli w rozmaitych pozach na ogromnym kulawym stole, �awach i polepie. Jeden, z czerwon� i za�linion� twarz�, obmacywa� dwie chichocz�ce dziewki. Bior�c pod uwag� zapa�, z jakim to robi� oraz urod� dziewek, musia� ju� wypi� bardzo du�o. Karczmarz znikn�� w mrocznych zakamarkach. Jason z westchnieniem pokr�ci� g�ow�, odpi�� pas z kordem i usiad� na �awie. Mimo widocznego braku zagro�enia siad� bokiem, niewygodnie, by nie traci� z oczu pozosta�ych. Kord po�o�y� w poprzek kolan. Za towarzystwo mia� trzy i p� pary susz�cych si� przy palenisku d�ugich but�w. St�d onuce, pomy�la� z rezygnacj�. Diabli nadali. Wyciera� si� po takich miejscach. W dodatku bez �adnej szansy na zarobek. Solidny kupiec sam w takim miejscu. Dobroduszny, brzuchaty, na pierwszy rzut oka zasobny. Sam prosi si� o nieszcz�cie. To tak, jakby owieczka przysz�a do stada wilk�w i poprosi�a o gar�� trawy i nocleg. Te my�li sprawi�y, �e Jason powesela�. Tak, prawdziwego kupca szlag by tu trafi�, pr�dzej czy p�niej. Raczej pr�dzej. Lecz Jason by� tak prawdziwym kupcem, jak jego sakiewka. By� graczem. Rumiana g�ba, starannie wyhodowane brzuszysko, dostatnie odzienie, kord przy pasie. To wszystko by�o inwestycj�. Budzi�o zaufanie, t�umi�o podejrzenia. Z takim cz�owiekiem ludzie nie obawiaj� si� gra� w ko�ci. Dla bardziej dociekliwych Jason wyjawia�, �e nale�y do cechu kupc�w we�nianych. By�o to wygodne, jarmarki we�niane odbywa�y si� raz w roku, po strzy�y owiec. Nie musia� wi�c dla zwi�kszenia wiarygodno�ci ci�gn�� ze sob� woz�w z towarem. A na jarmarkach we�nianych nigdy nie pracowa�. Tak�e imi�. Sam je sobie wybra�. Tak jako� pasowa�o � gracz powinien nazywa� si� Jason. Bo przecie� nikt nie zagra w ko�ci z kim� o imieniu Clever. C�, mamusia nie mog�a przewidzie�... Kord przy pasie nie by� tylko dekoracj�. Jason potrafi� si� nim pos�ugiwa�, jak do tej pory wystarczaj�co. Co �mieszniejsze, wi�kszo�� problem�w stanowimy problemy dotykaj�ce zazwyczaj w�a�nie kupc�w, a nie wynikaj�ce z jego rzeczywistego zaj�cia. O wiele cz�ciej zdarzali si� ch�tni do rabunku, ni� gracze staraj�cy si� odwr�ci� z�� pass� przy u�yciu niekonwencjonalnych metod. Ci drudzy byli zreszt� bardziej przewidywalni. Dobry gracz stara si� nie doprowadza� do takich sytuacji, zawsze lepiej si� wycofa� i ponie�� niewielk� strat�, przegrywaj�c, ni� niepotrzebnie zwraca� na siebie uwag�. Z rzezimieszkami nie by�o wyboru. Atakowali zawsze, gdy mieli okazj�. Poniewa� za� sprawianie pozor�w bogactwa by�o niezb�dne w grze, pr�bowali cz�sto. Karczmarz wychyn�� z mroku z dymi�cym dzbanem i glinianym kubkiem. Postawi� wino na stole. � Znakomite wino, z miodem i korzeniami � powiedzia� rado�nie, nalewaj�c wina do kubka. Wyszczerzy� siekacze w u�miechu. Jasne, z korzeniami, chyba chrzanu, pomy�la� Jason sceptycznie. Schyli� si� i wyj�� z sakwy chleb i ma�� gom�k� sera. Na szcz�cie nie musia� prosi� o misk� polewki. S�dz�c z tego, jak starannie wa��saj�ce si� po izbie psy omija�y stoj�cy na polepie kocio�ek, nie by�a zbyt smaczna. Wyj�� zza cholewy n� i odkroi� plaster sera. Spojrza� na karczmarza. � Co� jeszcze, m�j dobry cz�owieku? � zapyta�, nadaj�c g�osowi ton lekkiego zniecierpliwienia. � Nie, szlachetny panie... � zaj�kn�� si� karczmarz, miotaj�c oczkami na lewo i prawo. � W�a�ciwie tak, szlachetny panie. Czy szlachetny pan stanie u nas na noc? Na stryszku w stajni... Chcia�by�, pomy�la� Jason. Ale ja nie lubi� budzi� si� z poder�ni�tym gard�em. � Nie, odpoczn� troch� i jad� dalej. Do Nottingham daleka droga, a dni kr�tkie � odpowiedzia�. Na twarzy szczurowatego odbi�o si� wyra�ne rozczarowanie. Rozbiegane oczka �wiadczy�y o wielkim wysi�ku umys�owym. Zapewne owocnym, bo po chwili ma�e oczka zw�zi�y si� z�o�liwie. � A szlachetny pan tak bez czeladzi, sam? � spyta� powoli. � Okolica tu paskudna, panie... Tu ci� mam, pomy�la� Jason bez zdziwienia. Kombinujesz, czy tych trzech, kt�rzy jeszcze nie padli, wystarczy. Odgryz� kawa�ek sera, od�o�y� reszt� wraz z no�em na st�. Powoli wsta�, trzymaj�c wp� pochw� korda okr�con� pasem. Stan�� przed chuderlawym cz�owieczkiem, g�ruj�c na nim pot�nym brzuszyskiem. Karczmarz zadar� g�ow� i popatrzy� Jasonowi w oczy. Nie spodoba�o mu si� wida� to, co zobaczy�, bowiem spu�ci� wzrok i sta� si� jakby jeszcze mniejszy. Zerkn�� na swych pijanych kompan�w, por�wnuj�c ich ze zwalist� postaci� Jasona, po czym zgarbi� si� jeszcze bardziej. Najwidoczniej kalkulacja nie wypad�a po jego my�li. Jason roze�mia� si� g�o�no i woln� r�k� klepn�� mocno karczmarza w rami�. Cz�owieczkiem zatrz�s�o, zatoczy� si�. � A sam! � powiedzia� g�o�no, wci�� si� �miej�c. Klepn�� karczmarza jeszcze raz i usiad�. Ma�y cz�owieczek by� ju� najwyra�niej przekonany. C�, zawsze pozostaje nadzieja na normalny zarobek. Jason jeszcze nie sko�czy�. � Czelad� zosta�a ze dwie mile, z wozami � krzykn�� w kierunku plec�w karczmarza. � Przyjad� tu albo spotkam si� z nimi na rozstajach. Mam nadziej�, �e s� w okolicy jakie� rozstaje, pomy�la�. Powinno wystarczy�. Zwykle wystarcza, a zreszt�, do Nottingham naprawd� daleko, a dzie� kr�tki. Trzeba wypi� to wino i rusza�. Si�gn�� po kubek i zbli�y� do ust. W nozdrza uderzy� intensywny zapach imbiru i go�dzik�w. Jason z niedowierzaniem wytrzeszczy� oczy i poci�gn�� �yk. Znakomite wino. Ani chybi przeje�d�a� tu kiedy� kupiec winny. I pewnie nie odjecha� daleko. Wino by�o naprawd� doskona�e. Nalewaj�c drugi kubek, Jason powoli odpr�y� si� i powesela�. Nie jest tak �le, pomy�la�. W Nottingham jest du�y targ, kilka karczm, du�ych, nie takich jak ta. Karczm pe�nych kupc�w, rzemie�lnik�w i �o�nierzy. Nie by�em tam jeszcze, wi�c mnie nie znaj�. Mo�na b�dzie wiele gra�. I wiele wygrywa�. Jason by� nie tylko graczem � by� tak�e oszustem. Nikt, kto siada� z nim do gry w ko�ci, nie mia� r�wnych szans. Nie zawsze wygrywa�, przegrana tak�e bywa�a elementem gry, lecz przegrywa� tylko wtedy, gdy chcia�. Przynajmniej do tej pory. �adnych obci��anych czy szlifowanych ko�ci, nic tak pospolitego. Obstawiaj�c rzut, Jason zawsze wiedzia�, czy wyrzuci wi�cej ni� przeciwnik. No, prawie zawsze. Wiedzia�, kiedy passa si� zaczyna i kiedy ko�czy. Przy d�ugiej grze to wystarcza�o. Te wrodzone zdolno�ci rozwija�y si� w nim w miar� do�wiadcze�. Po latach m�g� na nich polega�. Po tych wszystkich latach... Usiad� wygodniej i poci�gn�� z kubka. Zapatrzy� si� w p�omyki pe�gaj�ce nad wp� zw�glonymi g�owniami w palenisku. * * * Gdy mia� dziesi�� lat, ojciec zabra� go na jarmark. Rzadko si� to zdarza�o. Ojciec by� p�atnerzem, najlepszym w okolicy, jak zwyk� z upodobaniem mawia�. Nie k�ama�, poniewa� by� jedynym w mocno podupad�ej okolicy. Ziemie nale�a�y do zubo�a�ego rycerza, sir Briana, mieszkaj�cego w zamku o pop�kanych murach, zamulonej fosie i na sta�e opuszczonym zwodzonym mo�cie. Nikt nie widzia� sensu w podejmowaniu napraw, gdy� �aden z s�siad�w nie pa�a� ch�ci� oblegania zamku w celu zdobycia paru w��k bagien i wyja�owionych p�l. Rycerz dobiega� pi��dziesi�tki, by� wci�� kawalerem i szuka� szcz�cia na turniejach, z kt�rych nieodmiennie wraca� w pogi�tej uderzeniami zbroi. Zdarza�o si�, �e przywo�ono go na wozie. Lecz gdy tylko doszed� do siebie, rozgl�da� si� za nast�pn� okazj�, ca�e dochody ze swych mizernych d�br przeznaczaj�c na odtwarzanie zdolno�ci bojowej. Co bardzo cieszy�o najlepszego p�atnerza w okolicy. Dochody z d�br rycerza by�y marne, wi�c i us�ugi, kt�re za nie nabywa�, by�y podobne. Ojciec Jasona kocha� szczerze swe rzemios�o, lecz nami�tno�� t� dzieli� z r�wnie szczerym umi�owaniem piwa. Problem polega� na tym, �e rzemios�u mia� okazj� oddawa� si� rzadko. Zamkowi zbrojni w liczbie pi�ciu � rycerz zawsze twierdzi�, �e to i tak za du�o, ale nie m�g� na turniejach pokazywa� si� samopas � sami ostrzyli swoje miecze i topory. Prawd� m�wi�c kiepsko, ale i tak nigdy nie mieli okazji sprawdzi� jako�ci swej roboty. Pozostawa�o tylko niesko�czone wyklepywanie i dopasowywanie zbroi, przecieranie octem do po�ysku starego, tandetnego miecza i dorabianie drzewc kopii, �amanych przez sir Briana w olbrzymich ilo�ciach. Rycerz starza� si� wyra�nie i coraz wi�cej czasu zajmowa�o mu doj�cie do siebie po kolejnych starciach. Bywa�o, �e i p� roku. A zima by�a martwym sezonem. Dopiero na wiosn� mo�na by�o rusza� w poszukiwaniu wyzwa� i s�awy. Dla zamkowego p�atnerza pozostawa�o osadzanie na styliskach wie�niaczych siekier, przekuwanie motyk, rydli i prostowanie wide�. Pozostawa�o wiele czasu na drug� nami�tno��, a piwo by�o tanie. Tym razem wygl�da�o zn�w tak samo. Gdy sir Brian wyliza� si� z obra�e� odniesionych na ostatnim turnieju (�Przeb�g, ko� si� potkn�� w ostatniej chwili, ale trzeba by�o widzie� tego drugiego! Jeszcze jedno z�o�enie i by�oby po nim!�), zajecha� przed ku�ni� na swym wychud�ym koniu bojowym. Ko� wygl�da� na ozdrowie�ca po d�ugiej i ci�kiej chorobie, co zreszt� by�o zgodne z prawd�. Turnieje by�y dla koni tak samo niebezpieczne, jak dla ludzi. Dobry bojowy wierzchowiec by� najcenniejsz� rzecz� dla rycerza. Tego sir Brian kupi� przed laty, wydaj�c na niego wi�kszo�� schedy po zmar�ym ojcu. By� to dobry zakup. Ko� przewy�sza� znacznie umiej�tno�ciami bojowymi swego pana, wiele razy wynosi� go ca�o z opresji. Zestarza� si� jednak i coraz cz�ciej sir Brian w przeb�yskach trze�wiejszego os�du widzia�, �e d�ugo ju� nie poci�gnie. Za� ca�y obecny maj�tek rycerza starczy�by mo�e na zakup jednej ko�skiej nogi, oczywi�cie bez podkowy. P�atnerz wyszed� przed ku�ni�, os�aniaj�c d�oni� oczy przed ostrym blaskiem s�o�ca. S�o�ce w rzeczywisto�ci nie sta�o wcale tak nisko, lecz skutkiem wczorajszego piwa niech�tnie wychodzi� na �wiat�o dzienne i porusza� si� raczej ostro�nie, unikaj�c gwa�townych ruch�w. Patrzy� ospale, jak pacho�kowie zrzucaj� z chrz�stem stert� pogi�tych blach. Coraz gorzej, pomy�la�. Nied�ugo nie b�dzie jak tego wyprostowa�. Ze swego miejsca pod niskim okapem ku�ni dziesi�cioletni ch�opiec widzia�, jak rycerz podje�d�a do ojca i, nie zsiadaj�c, rozpoczyna sw� zwyk�� przemow�. Ot� ojciec po raz ostatni ju� b�dzie musia� doprowadzi� do porz�dku niemi�osiernie potrzaskan� zbroj�. Bowiem ju� na nast�pnym turnieju rycerz wyzwie i oczywi�cie pokona samego sir Osberta, kt�ry w�a�nie sprawi� sobie pi�kn�, l�ni�c� jak samo s�o�ce zbroj� turniejow�. Po szcz�liwym i nieuniknionym zwyci�stwie ojciec b�dzie mia� pe�ne r�ce roboty � trzeba b�dzie dopasowa� zdobyczn� zbroj� do postury sir Briana. Otrzyma za to kr�lewskie wynagrodzenie z okupu, kt�re rodzina j�cz�cego w lochu sir Osberta wp�aci za jego uwolnienie, potem za� b�dzie si� m�g� zaj�� przygotowaniem uzbrojenia dla ca�ego zast�pu zbrojnych, kt�rych trzeba b�dzie, nie mieszkaj�c, zaci�gn��. Dobrych zbrojnych, najlepiej weteran�w, nie takich, jak ci, zapijaczone ciury w wieku, delikatnie m�wi�c, �rednim... P�atnerz s�ucha� przemowy, uprzejmie kiwaj�c g�ow�. Mia� niejak� wpraw�, poniewa� od lat przemowa by�a taka sama, zmienia�y si� jedynie imiona rycerzy prawie pokonanych przez sir Briana. Nieodmiennie za to ros�a wysoko�� spodziewanego okupu. Dawniej sir Brian wtr�ca� te� wzmianki o pi�knych dziewicach na wydaniu, rzucaj�cych p�omienne spojrzenia z trybun, powiewaj�cych chusteczkami. Od kilku lat przesta� czego� o tym wspomina�... * * * Odg�osy szamotania po��czone z piskiem wyrwa�y Jasona ze wspomnie�. Obrzuci� szybkim spojrzeniem izb�, my�l�c, �e to pijanemu zalotnikowi uda�o si� wreszcie dobra� do jednej z dziewek. Nie dostrzeg� ich jednak na �awie, gdzie przedtem siedzieli. Gdy wzrok przyzwyczai� mu si� do ciemno�ci, ujrza� ca�� tr�jk� zgodnie chrapi�c� w zmierzwionej s�omie pod �cian�. Piski wydawa� dorodny szczur, szarpi�c si� w uchwycie szcz�k jednego z ma�ych, wylinia�ych kundli, wa��saj�cych si� po izbie. Jason przez chwil� przygl�da� si� walce bez wi�kszego zainteresowania. Na pierwszy rzut oka szans� by�y r�wne. Jason westchn�� i zaj�� si� swym kubkiem nie ca�kiem jeszcze wystyg�ego wina. Co mnie dzi� nasz�o, pomy�la�. Wspomnienia. Ech, starzej� si� chyba... No, Jason, dopij to wino i ruszaj, nic tu po tobie. Sam na takim zadupiu, to przecie� proszenie si� o k�opoty. Diabli wiedz�, kto tu jeszcze mo�e zawita�. Te nieszcz�sne pijaki maj� pewnie jakich� przyjaci�. Trzeba odlepi� dupsko od �awy i si� ruszy�... Zamiast tego si�gn�� po dzban i dola� do kubka reszt� wina, z usta�ym na dnie cynamonem, imbirem i paroma go�dzikami. Poci�gn�� �yk. � Hej, karczmarzu � zawo�a�. � Daj no... Tfu! � splun�� z niesmakiem rozmi�k�ym go�dzikiem. Karczmarz zmaterializowa� si� w jednej chwili, stawiaj�c na stole paruj�cy dzban. Ma�e oczka �wieci�y rado�nie. Jason chcia� co� powiedzie�, ale zrezygnowa�. Ostatecznie nie jest jeszcze tak p�no, zd��y dojecha� przed zmrokiem. A je�li nawet, go�ciniec szeroki. Si�gn�� po dzban i dola� do kubka. Cholera, jakie dobre... Cholera i czarna �mier�... * * * Dziesi�cioletni ch�opiec patrzy� z cienia pod nisko zwieszaj�cym si� okapem ku�ni. Widzia� chudego, nikczemnej postury rycerza na r�wnie wychud�ym koniu. W kolczudze tak sztywnej od rdzy, �e mo�na by j� bez trudu postawi� w k�cie. Poczernia�� od paleniska, pobru�d�on� twarz ojca. Stert� pogi�tej blachy le��c� w kurzu podw�rka. Widzia� i obserwowa� bez zainteresowania, odk�d pami�ta�, podobne sceny powtarza�y si� nieustannie. Wiedzia�, �e rycerz b�dzie m�wi� coraz g�o�niej i szybciej, pod koniec przemowy zapluwaj�c si� i po�ykaj�c ko�c�wki wyraz�w. Potem zamilknie, a po chwili zawr�ci i odjedzie bez s�owa, sztywno wyprostowany na swym wierzchowcu r�wnie sztywno i ostro�nie stawiaj�cym nogi. Za� ojciec zaklnie pod nosem i ci�ko cz�api�c do ku�ni, krzyknie w przelocie do syna, by zebra� blachy z podw�rka. Oczy ch�opca rozszerzy�y si� ze zdziwienia. Rycerz w po�owie przemowy uni�s� co� w d�oni, prezentuj�c dumnie wszystkim obecnym. W pierwszej chwili ch�opiec wzi�� dziwny przedmiot za �wie�o zdart� wiewi�rcz� sk�rk�, tak samo bowiem powiewa� w d�oni sir Briana. Myli� si�, by�a to sakiewka, r�wnie chuda i zabiedzona, jak jej dumny w�a�ciciel. Zaciekawiony ch�opiec ws�ucha� si� uwa�niej w monolog rycerza. � ...jarmark w Kynigestun! � wykrzykiwa� sir Brian z podnieceniem. � Z Ziemi �wi�tej! Wr�cili! G�ownie... tego... damasce�skie! Jak zwykle pod koniec przemowa rycerza nie grzeszy�a nadmiern� sp�jno�ci�. � ...Artur... miecz z tego tam, kamienia... Takim mieczem ja... zastaw� i przeciwnika... S�awa! S�awa! Sir Brian �ciska� chud� sakiewk� niczym r�koje�� Excalibura. Zapadni�te oczy pa�a�y dziwnym p�omieniem. � ...jarmark, p�atnerze... Przywie�li! � rycerz czerwienia� coraz bardziej. � Wszystko, co mam! Wszystko! Zamilk� nagle. Sapa�, wodz�c oczyma dooko�a. Ch�opiec pomy�la�, �e to ju� koniec, �e za chwil� szarpnie wodze, zawr�ci konia i odjedzie, jak zwykle. Nagle sta�o si� co� niezwyk�ego. Rycerz przerzuci� nog� przez ��k siod�a i ci�ko zeskoczy� na ziemi�. Stan�� przed ojcem Jasona i, rzecz niebywa�a, po�o�y� r�k� na jego ramieniu. Zacz�� co� m�wi�... Ch�opiec przysun�� si� bli�ej. � ...wszystko, co mam � sir Brian m�wi� teraz cichym, r�wnym i spokojnym k�osem. � Wszystko, co pozosta�o. Wytrz�sn�� na d�o� monety z sakiewki. Nie by�o tego wiele. � Nast�pny turniej b�dzie ostatni. Wiem � kontynuowa� cicho i spokojnie rycerz. � Gonitwy konne... To ju� nie dla mnie... Nie dla nas... � poprawi�, klepi�c konia po chudej szyi. � Pojedziesz ze mn� do Kynigestun, na jarmark. Stan�li tam kupcy, maj� damasce�skie g�ownie. Ty wybierzesz, i oprawisz dla mnie. Nie przerywaj, wiem, kim jeste�... kim by�e�. Zawsze wiedzia�em. Potrafisz. P�atnerz pr�bowa� co� powiedzie�. Sir Brian mocniej zacisn�� r�k� na jego ramieniu. � Zawsze chcia�em... � podj�� rycerz. � Zawsze wierzy�em... Niewa�ne. Wiem, �e teraz si� uda. Ten ostatni raz. W walce pieszej, na ostre... Zamilk�. Chwil� sta� w milczeniu, po czym wsypa� monety do sakiewki. Odwr�ci� si� i wskoczy� na konia. Bez strzemion, prosto z ziemi. Zdar� wodze, zawr�ci� konia i odjecha�, sztywno wyprostowany na sztywno stawiaj�cym nogi koniu. Wtem odwr�ci� si� i z u�miechem rzuci� przez rami�: � Jutro wyruszamy! Zostali sami nad kup� pogi�tego �elastwa. Ch�opiec ze zdziwieniem spojrza� na ojca. Znikn�o gdzie� pijackie ot�pienie. Oczy p�atnerza l�ni�y tym samym dziwnym blaskiem, co wcze�niej oczy sir Briana. � Damasce�ska g�ownia! � wymamrota� gniewnie. � Starczy mu tego najwy�ej na ro�en! Przesadza�. Za resztk� maj�tku rycerza mo�na by�o kupi� dobry miecz, nie tylko p�wyr�b, jakim by�a g�ownia. Dobry, nowy miecz. Norma�ski miecz. Na damasce�sk� g�owni� by�o troch� za ma�o. Wed�ug cen, kt�re pami�ta�, mniej wi�cej o dwie trzecie. Beznadziejne. Ale wiedzia� te�, �e pojedzie do Kynigestun. �e we�mie do r�k ch�odne ostrza, oceniaj�c ich warto�� po delikatnym rysunku ciemniejszych i ja�niejszych fal na powierzchni metalu. �e zn�w mimowolnie zdziwi si� ich lekko�ci� i pozorn� krucho�ci�. B�dzie uderza� jedn� o drug�, s�uchaj�c niepowtarzalnego d�wi�ku. Tak jak kiedy�, dawno temu... * * * Na podw�rzu karczmy ko� zar�a� i szarpn�� si� u koniowi�zu. Jason przez chwil� patrzy� nieprzytomnie w przestrze�. Ko� uspokoi� si�. Niech to szlag, dawne czasy, pomy�la� Jason. Wtedy jeszcze nic nie rozumia�em... Dopiero p�niej... Szkoda... W�a�ciwie, dlaczego szkoda? Potrz�sn�� gniewnie g�ow�. Co mi si� dzisiaj pieprzy w tym g�upim �bie? Jason nigdy nie chcia� zosta� p�atnerzem, jak ojciec. Nie chcia� sp�dzi� �ycia w mrocznej, o�wietlonej tylko kowalskim paleniskiem ku�ni. Wali� m�otem w pogi�te blachy. Od najm�odszych lat chcia� czego� innego. Czego konkretnie, tego d�ugo nie wiedzia�. A� do jarmarku w Kynigestun... ...Ojciec z sir Brianem znikn�li w namiocie handlarzy. Ch�opiec zosta�, rozgl�daj�c si� niepewnie, bardziej wystraszony, ni� zaciekawiony. Po raz pierwszy w �yciu by� w mie�cie. Ju� sama jazda skrzypi�cym wozem zaprz�onym w wo�y dostarczy�a nadspodziewanych wra�e�. Ch�opiec z otwartymi ustami ch�on�� niecodzienne widoki. Czterej zbrojni sir Briana (jeden by� chory), jad�cy na myszowatych koniach, wydawali mu si� wspania�ym pocztem rycerskim. Sam rycerz jecha� jak zwykle sztywno, tym razem nie na swym bojowym koniu, ale na zwyk�ej szkapie, takiej samej, jak jego zbrojni. Widocznie podekscytowany, co chwila podje�d�a� do wozu i zamienia� kilka s��w z siedz�cym na s�omie p�atnerzem. Samo miasto przynios�o ch�opcu jeszcze wi�cej oszo�omienia. Wysokie mury miejskie, stra�nicy o marsowych minach, wrzeszcz�cy przekupnie. Brukowane uliczki, na kt�rych �miesznie dzwoni�y podkowy i turkota�y ko�a wozu. Kupieckie stragany i namioty oferuj�ce rozmaite towary, kt�rych ch�opiec nie potrafi� nawet rozpozna�. Widzia� kramy rymarzy, rozsiewaj�ce ostr� wo� �wie�o wyprawionych sk�r, obwieszone girlandami pas�w i uprz�y. Jatk�, przed kt�r� na wielkim, zat�uszczonym pniu rozebrany do pasa, spocony czeladnik dzieli� w�a�nie �wiartk� tuszy, nie zwracaj�c uwagi na k��bi�ce si� doko�a, brz�cz�ce g�o�no muchy. Kramy obwieszone tkaninami, gdzie kupcy �okciem odmierzali sztuki sukna. Du�y namiot, przed kt�rym rozche�stane dziewki zaczepia�y przechodni�w, �miej�c si� piskliwie. Nie wiedzia�, co oferowa�y, tym niemniej powodzenie mia�y du�e. Nadmiar emocji przyt�oczy� ch�opca, kt�ry w ko�cu skuli� si� na s�omie, przytulony do boku ojca. Gdy zosta� sam przed namiotem p�atnerzy, marzy� tylko, by jak najszybciej znale�� si� przy ojcu. Jego nieobecno�� przed�u�a�a si�. W ko�cu nuda zacz�a bra� g�r� nad l�kiem. Ch�opiec ostro�nie ruszy� przed siebie. Za rogiem namiotu siedzia�o na ziemi nad roz�o�onym p�aszczem dw�ch ludzi. Ich bro� le�a�a rzucona niedbale obok. Ch�opiec zatrzyma� si� zaciekawiony. M�czy�ni nie zwr�cili na niego uwagi. Starszy, wygl�daj�cy na �o�nierza, a w oczach ch�opca b�d�cy wspania�ym wojownikiem, potrz�sn�� z grzechotem trzymanym w r�kach kubkiem. Patrzy� wyczekuj�co na drugiego m�czyzn�. M�odszy pocz�� �ci�ga� z palca gruby, z�oty pier�cie�. Sz�o mu niesporo. W po�owie zawaha� si�, zacisn�� palce. Starszy wci�� czeka�, grzechocz�c kubkiem. Twarz m�odszego drgn�a, szybkim ruchem zerwa� pier�cie� i rzuci� na p�aszcz. Starszy skin�� g�ow� z aprobat�. Szybki ruch nadgarstka i ko�ci potoczy�y si� po lez�cym na ziemi p�aszczu. Gdy znieruchomia�y, starszy u�miechn�� si�. Ch�opiec dostrzeg�, �e twarz m�odszego z m�czyzn �ci�gn�a si� ze z�o�ci. Wsta� gwa�townie, zaciskaj�c pi�ci. Starszy nie wsta�. Patrz�c drugiemu w oczy spokojnym, nieruchomym wzrokiem, zgarn�� z koca gar�� srebrnych monet. M�odszy przez chwil� sta�, wci�� zaciskaj�c pi�ci i czerwieniej�c gwa�townie. W chwili, gdy wystraszony ch�opiec oczekiwa�, �e rzuci si� na siedz�cego, m�czyzna odwr�ci� si�, podni�s� pas z kordem i bez s�owa odszed�. Na le��cym na ziemi p�aszcza pozosta� z�oty pier�cie�. � Nie wzi��... � wyj�ka� ch�opiec po d�u�szej chwili. Siedz�cy jakby dopiero teraz zauwa�y� jego obecno��. Wolno obr�ci� g�ow� i spojrza� ch�opcu w twarz. Bez u�miechu. � Pier�cienia? � spyta� spokojnie. � To jest teraz m�j pier�cie�. Na tym polega gra... * * * To by�o jak ol�nienie, przypomnia� sobie Jason, poci�gaj�c kolejny �yk wina. Od tego si� wszystko zacz�o. Gdy ojciec uczy� go rzemios�a, wk�ada� w nauk� wszystko, co pozosta�o jeszcze z jego w�asnej pasji i umiej�tno�ci. Opowiada� jedynemu synowi o s�ynnych mieczach, nosz�cych s�ynne imiona. Opowiada� o cudownych przemianach rdzawego k�sa �elaza w l�ni�c� kling�. Opowiada� o dostatku, pi�knym domu na podgrodziu, murowanym, z drewnian� pod�og�, o warsztacie wype�nionym t�umem pos�usznych czeladnik�w, o srebrnych monetach, kt�re rycerze wytrz�saj� z sakiewek w zap�acie za sztuk� p�atnerza. Tak, za sztuk�, nie za rzemios�o. Ch�opiec s�ucha� i widzia� mroczn� ku�ni� z zapadni�tym dachem, brudn� chat� w cieniu rozsypuj�cych si� mur�w zamkowych, pogi�t� zbroj� sir Briana, jedyn�, jak� widywa�. Ojca ot�pia�ego od �mierdz�cego piwska, jedynego produktu, na kt�ry starcza�o zap�aty za dorywcze prace. Czu� b�l s�abych, ch�opi�cych mi�ni przy kr�ceniu ko�a szlifierskiego czy poruszaniu miech�w. S�ucha� ojca i rozmy�la� o skarbie zakopanym na kra�cu t�czy. O garnku z�otych monet, kt�ry niechybnie odkopie. Je�eli nie dzi�, to na pewno jutro. Tego dnia na jarmarku w Kynigestun po raz pierwszy naprawd� zobaczy� to, w co zawsze pod�wiadomie wierzy�, �e mo�na co� dosta� � od szcz�cia. Oczywi�cie, je�li si� je ma. By� ju� zupe�nie pewny, �e nie sp�dzi ca�ego �ycia w mrocznej, zadymionej ku�ni. �e czeka go co� lepszego od ciasnej, lepi�cej si� od brudu chaty i cienkie] j�czmiennej polewki na obiad. Tego dnia Jason ostatecznie uwierzy�, �e sam b�dzie mia� szcz�cie. �e mo�na co� mie� niekoniecznie tylko wtedy, gdy urodzi�o si� szlachcicem. �e niekoniecznie trzeba pracowa� od �witu do nocy za misk� polewki i kufel piwa od �wi�ta. �e przysz�o�� p�atnerza, niesko�czenie lepsza przecie� od losu zwyk�ego ch�opa, nie jest niczym nadzwyczajnym. Mo�esz mie� wszystko. Je�eli tylko spr�bujesz. Je�eli b�dziesz mia� szcz�cie. Oto jasna i prosta droga na reszt� �ycia. Trzeba tylko �uta szcz�cia na pocz�tek. Potem te�, ale przecie� szcz�cie towarzyszy tym, kt�rzy w nie wierz�. I troch� pomagaj�. Nie, nie uwierzy�. Ju� wiedzia�. Jason mia� szcz�cie. Ju� wtedy. Gdy sir Brian wyszed� przed namiot, jego twarz ja�nia�a z rado�ci. Wygl�da�, jakby uby�o mu z dziesi�� lat. Id�cy za nim ojciec ch�opca ni�s� d�ugi pakunek zawini�ty w czyste, nat�uszczone p��tno. Okaza�o si�, �e wyjazd po damasce�sk� g�owni� nie by� zupe�n� mrzonk� � zdziwacza�y rycerz mia� niez�e informacje. Wyprawy krzy�owe spowodowa�y znaczny wzrost poda�y wschodniej broni, a co za tym idzie � spadek cen. Wszystko, co sir Brian posiada�, wystarczy�o. Nawet troch� zosta�o. Rozja�niony rado�ci� wzrok rycerza, b��dz�cy z rozczuleniem po otoczeniu, zatrzyma� si� na ch�opcu. Sir Brian patrzy� przez chwil� ciep�ym, wilgotnym spojrzeniem, jakby nie poznaj�c, kim jest stoj�cy przed nim zal�kniony smarkacz. Schyli� si�, chwyci� d�o� ch�opca swym ko�cistym, stwardnia�ym od wodzy i kopii �apskiem. Ch�opczyk szarpn�� si�. Rycerz w�o�y� co� w jego d�o�, zacisn�� palce na tym czym�, po czym pu�ci� gwa�townie. Wyprostowa� si�. � Na, masz... � powiedzia�. Odwr�ci� si� i odszed� sztywnym, podryguj�cym krokiem. Ch�opiec sta� i patrzy� na sw� zaci�ni�t� pi�stk�. Po chwili odwa�y� si� rozprostowa� palce. Na d�oni matowo b�ysn�a srebrna moneta... To by�o to szcz�cie, na kt�re tak czeka�em, my�la� sennie Jason w obskurnej karczmie, nad prawie ju� pustym kubkiem wina. Od tego si� wszystko zacz�o. To ju� trzydzie�ci lat, psiakrew... Ta moneta sta�a si� kluczem do innego �wiata. Trzeba by�o zrobi� pierwszy krok, dopom�c szcz�ciu... Starszy m�czyzna wci�� siedzia� za namiotem przed roz�o�onym na ziemi p�aszczem. Bawi� si� ko��mi, wyrzucaj�c je raz po raz. Spojrza� na ch�opca �ciskaj�cego w r�czce srebrn� monet�. Zmarszczy� brzmi. � Czego tu szukasz, smarkaczu? � spyta� bez specjalnego gniewu w g�osie. Ch�opiec zebra� ca�� sw� odwag�. � Chc�, eee... � wyschni�te gard�o odm�wi�o pos�usze�stwa. M�czyzna zmarszczy� si� jeszcze bardziej. Ch�opiec spr�bowa� jeszcze raz. � Chc�... chc�... � znowu nic. M�czyzna zniecierpliwi� si�. � Je�eli chcesz kopa w dup�, to przyszed�e� we w�a�ciwe miejsce � powiedzia� znudzony. � No, zbieraj si� st�d, szczylu! � Chc� zagra�! � wypali� ch�opiec. Starszy cz�owiek roze�mia� si� serdecznie. Przypatruj�c si� purpurowiej�cemu na twarzy ch�opcu, �mia� si�, a� �zy pociek�y mu po twarzy. � Zagrasz ze mn� czy nie?! � wrzasn�� ch�opiec, tupi�c nogami. � Zagraj ze mn�, ty... ty... U�miech znik� z twarzy m�czyzny. Przera�onemu w�asn� bezczelno�ci� ch�opcu g�os uwi�z� w gardle. O ma�o si� nie posika�. � Zagra� chce szlachetny pan... � powiedzia� wolno m�czyzna. � A czy szlachetny pan ma o co zagra�? Ch�opiec bez s�owa podsun�� mu przed oczy rozwart� d�o� ze srebrn� monet�. M�czyzna spojrza�. � O tak, to powa�na stawka � powiedzia� z drwi�cym u�miechem, cho� oczy pozosta�y powa�ne. � A wiesz, synku, jak w to si� gra? Ch�opczyk pokr�ci� g�ow�. � Siadaj wi�c, zanim zaczniemy gra�, naucz� ci�. B�dziemy mieli r�wne szans�. Starszy cz�owiek roze�mia� si� serdecznie. Gdy wyja�nia� ch�opcu zasady gry, uczy� trzyma� i rzuca� ko�ci, u�miecha� si� nadal. Przesta� si� �mia�, gdy po jedynej grze na serio, grze o jedyn� monet� ch�opca, ten zabra� z p�aszcza obie monety � swoj� i jego. D�ugo milcza�, patrz�c na ch�opca spod oka. Wreszcie powiedzia�: � Synu, to by�a twoja jedyna moneta. Wiele warta. Czy naprawd� nie ba�e� si� jej postawi�? � Nie. � Dlaczego? � Wiedzia�em, �e wygram � odpar� spokojnie ch�opiec. � Jak to wiedzia�e�? Nie mog�e� wiedzie�! � rzuci� ze z�o�ci� m�czyzna. Ch�opcu �zy stan�y w oczach. � Wiedzia�em... � powt�rzy� z uporem. M�czyzna potrz�sn�� ze zniecierpliwieniem g�ow�. � Nie mog�e�! � powt�rzy�. � To jest, cholera, zupe�nie niemo�liwe... Ch�opczyk spu�ci� g�ow�. Milczenie przed�u�a�o si�. Po chwili m�czyzna si�gn�� do swej sakiewki, wyj�� z niej gar�� miedziak�w i wysypa� na p�aszcz Przed ch�opcem. Ch�opiec spojrza� pytaj�co. M�czyzna spu�ci� wzrok. � Kurwa, co ja robi�... � wymamrota� do siebie. � Przecie� to niemo�liwe, taki szczyl... Dobrze � podj�� po chwili, zwracaj�c si� ju� bezpo�rednio do ch�opca, Zagramy jeszcze, o mniejsze stawki. Zobaczymy... Ch�opiec pokr�ci� g�ow�. � Co, nie chcesz? Trudno, to spadaj st�d... Przerwa� i patrzy� ze zdziwieniem, jak ch�opiec wysup�a� jedn� ze swych srebrnych monet i po�o�y� obok kupki miedziak�w. � Chcesz gra� za swoje? W porz�dku, tak b�dzie ciekawiej... Wzi�� monet� ch�opca, si�gn�� do sakiewki i do�o�y� ch�opcu miedziak�w. � To mniej wi�cej tyle samo � powiedzia�. � A zreszt�, nie wygl�dasz na takiego, co umie liczy�. Musisz mi uwierzy� na s�owo. Skrzywi� si� w nieprzyjemnym u�miechu.; � Zaczynamy! Szlachetny pan pierwszy! Przez p� godziny kupka pieni�dzy przed ch�opcem to ros�a, to mala�a. Powoli chwyta� regu�y, wyczuwa� kiedy przychodzi nieuchwytna passa, kiedy odchodzi. Odczuwa� to podniecaj�ce mrowienie, gdy grzechota� ko��mi przed rzutem. Odczuwa� pewno��. I z wolna kupka pieni�dzy przed nim zacz�a rosn��. Po godzinie jego przeciwnik, �miertelnie ju� powa�ny, zdj�� z palca gruby z�oty pier�cie�. � No dobrze, ma�y. �atwo przysz�o, �atwo posz�o. Ostatni rzut! Rzeczywi�cie, �atwo posz�o. M�czyzna przesta� ju� kr�ci� z niedowierzaniem g�ow�, teraz mia� w oczach czyste os�upienie. � Co� ty zrobi�, szczeniaku! � powtarza� gniewnie. � Co� ty, kurwa, zrobi�! Ch�opiec skuli� si� zal�kniony. M�czyzna chwyci� go za r�ce. Ch�opczyk zaszlocha� w panice. � Oddam, panie, oddam wszystko... � wyj�ka�. � Oddam, tylko nie bijcie, panie... M�czyzna zesztywnia�. Chwyci� ch�opca za zmierzwione p�owe w�osy, drug� r�k� trzasn�� go w zalan� �zami buzi�. Mocno, na zimno i z wyrachowaniem. Ch�opiec przesta� szlocha�. Wbi� oczy w przeciwnika i w tych oczach, poprzez �zy, b�ysn�o co� zupe�nie innego. M�czyzna pu�ci� go. � Tak ju� lepiej � sapn��. � A teraz pos�uchaj, szczylu. Gdy siadasz do gry, to ponosisz wszelkie tego konsekwencje. Mo�esz przegra�. Mo�esz wygra�. Mo�esz wygra�, a pomimo to przegrasz, bo stracisz zdrowie, a nawet �ycie. Ale gdy ju� zaczniesz gra�, to nie mo�esz tego cofn��, nie mo�esz odda� wygranej i powiedzie�, �e nic si� nie sta�o. Musisz wiedzie�, z kim siadasz do gry. I pami�taj, czasem trzeba przegra�. Czasem trzeba wygra� mniej, ni� m�g�by� i chcia�by�. Takie jest �ycie i taka jest gra! Przez chwil� sapa� zdenerwowany. Wysmarka� si� w palce z widoczn� irytacj�. � Musisz patrze�, z kim siadasz do gry, powtarzam ci, bo to chyba najwa�niejsze � podj�� po chwili, wycieraj�c zasmarkane palce po�� kubraka. � Do licha, zdenerwowa�e� mnie, gdzie si� podzia�y moje dworne maniery. Ale do rzeczy, nigdy nie graj kim�, przed kim si� nie obronisz lub, w ostateczno�ci, nie zdo�asz uciec. I pami�taj, nigdy, ale to nigdy nie ogrywaj nikogo do ko�ca. Bo ostateczna przegrana rodzi desperacj�. A desperaci zabijaj�... Ch�opczyk s�ucha� bez ruchu. M�czyzna wreszcie u�miechn�� si�. � Jak ty to zrobi�e�, smarkaczu? � zn�w pokr�ci� g�ow�. � Popatrz... Szarpn�� lewy r�kaw. Na p�aszcz wypad� drugi komplet ko�ci, z pozoru identyczny z tymi, kt�re ju� tam le�a�y. Ch�opiec podni�s� je i zbli�y� do oczu. � Przyjrzyj si� dobrze � us�ysza�. � To s� szlify. To znaczy, te ko�ci s� specjalnie przygotowane, szlifowane. No, sfa�szowane, �eby ju� nazwa� rzecz po imieniu. Gdy nimi rzucam, na og� padaj� tak, jak chc�. M�wi�, na og�, ale to wystarcza. Ja z tego �yj�, smarkaczu. Wystarcza, �ebym wygra� z ka�dym. Tylko nie z tob�... � Wiem, kiedy wygram � powiedzia� cicho ch�opczyk. � Dobrze ju�, dobrze... Powiedzmy, �e ci wierz�. Dobrze, synku, zbieraj wygran� i znikaj... Ch�opiec zacz�� niezgrabnie zgarnia� miedziaki w po�� koszuli. Sz�o mu to niezdarnie. M�czyzna obserwowa� go z rozbawieniem. � Zaczekaj � powiedzia�. Przesypa� monety ze swego mieszka do sk�rzanej sakwy, le��cej przy pasie z kordem. Rzuci� sakiewk� ma�emu � Bierz! � u�miechn�� si�. � Taki bogacz bez sakiewki... Gdy ch�opiec zbiera� si� do odej�cia, m�czyzna wsta� i uj�� go pod brod�. � To nie tak, jak my�lisz, synku, nie tak... � rzek� �agodnie. � To nie jest �ycie us�ane r�ami, to, kt�re sobie w tej chwili wybra�e�. Lepiej wracaj do tatusia i mamusi. A je�li ju� koniecznie chcesz, to pami�taj, nie graj na razie z doros�ymi. Graj z ch�opakami o miedziaki, masz jeszcze czas. Wiesz, ja jestem zawodowcem, jestem... by�em najlepszy. Do dzi�. Ale jestem zawodowcem i nie po�ami� dzieciakowi r�k, za to, �e ze mn� wygra�. Nie ja... I wybacz, �e ci� uderzy�em. G�upio to zabrzmi, ale to dla twojego dobra... Ch�opczyk spojrza� mu prosto w oczy. � Dzi�kuj�, panie � powiedzia� po prostu... * * * Wino ju� wystyg�o. Tak, pomy�la� Jason leniwie, tego dnia w p� godziny zarobi�em wi�cej ni� m�j ojciec przez pi�� lat klepania zbroi sir Briana. Ale nie pieni�dze by�y najwa�niejsze. Jason pos�ucha� swego nieznajomego przeciwnika. Czeka� na swoje dni. Owszem, grywa� z r�wie�nikami, g��wnie dla wprawy, o stronie aktyw�w mia� wkr�tce gar�� miedziak�w, z�amany, ale ca�kiem jeszcze dobry n�, kilka kocich sk�rek, a przede wszystkim do�wiadczenie. Po stronie pasyw�w wybity z�b i wielokrotnie podbijane oczy. W miar� up�ywu czasu i zdobywania do�wiadczenia coraz rzadziej. Ojciec wykona� zlecenie sir Briana. Oprawi� damasce�sk� g�owni� na spos�b wschodni, kt�rego nauczy� si� w m�odo�ci. Rycerz pojecha� na sw�j ostatni turniej i wr�ci�, o dziwo, siedz�c o w�asnych si�ach na olbrzymim, m�odym bojowym rumaku. Stary, niedowidz�cy ju� Smok st�pa� dumnie na sztywnych nogach, prowadzony za uzd�. Na pierwszym wozie � co te� by�o ewenementem, bo zazwyczaj w taborze rycerza by� tylko pierwszy i jedyny w�z � le�a�a na s�omie pi�kna, l�ni�ca zbroja. Nieco tylko pogi�ta i zakrwawiona. Zawiod�y tylko nadzieje sir Briana na okup. Puste lochy zamku nie doczeka�y si� innych lokator�w ni� szczury. Gdy ojciec Jasona ogl�da� rozchlastany jak pergaminowa karta naramiennik nowej zbroi, uzna�, �e sir Briana po d�ugim okresie niepowodze� poni�s� entuzjazm. Ale i tak rycerz nie mia� na co narzeka�. W turnieju by� klasycznym fuksem, wszyscy nauczeni wieloletnim do�wiadczeniem stawiali przeciw niemu. I teraz, na kilku wozach wi�z� ma�� fortun�. Ojciec dopasowa� now� zbroj�, lecz sir Brian nie pojecha� ju� wi�cej na turniej. Dokupi� ziemi i osiad� na swym zamku. Nie naprawi� jednak mur�w i nie kaza� za�o�y� nowych �a�cuch�w do zwodzonego mostu. Gdy pi�tnastoletni Jason kl�cza� na podw�rzu przed dymi�cymi zgliszczami ku�ni, trzymaj�c na kolanach zakrwawion� g�ow� zabitego ojca, pomy�la�, �e losy rycerza i jego ojca by�y w dziwny spos�b zwi�zane. Im obu damasce�ski miecz przyni�s� wielkie chwile rado�ci, i obu te� przywi�d� w ko�cu do zguby. Jeden z s�siad�w sir Briana, norma�ski szlachcic o posturze przero�ni�tego nied�wiedzia, nomen omen Hugo de Malvoisin, tak�e zapragn�� mie� now� zbroj�. A i reszta by si� te� przyda�a. Po spaleniu okolicznych zabudowa� i wyci�ciu wszystkich, kt�rych uda�o si� dogoni�, poczet Hugona stan�� pod zamkiem sir Briana. Z braku �a�cuch�w przy zwodzonym mo�cie prowadzenie obl�enia by�o bezprzedmiotowe i rycerze starli si� od razu pieszo na dziedzi�cu zamkowym. Jak wiadomo, sir Brian nigdy nie by� or�em w walce, nawet pieszej, a wobec zwierz�cej w�ciek�o�ci Hugona, przewagi wzrostu, si�y i szybko�ci, nie pom�g� wiele pi�kny, damasce�ski miecz. Ostatni obro�ca zamku m�g� si� tylko cofa�. Niebawem w sieni zamkowej pod pot�nym ciosem morgensterna Hugona p�k� jak garnek l�ni�cy, pieczo�owicie polerowany przez najlepszego p�atnerza w okolicy he�m. M�zg sir Briana ozdobi� malowniczo �ciany i powa�� sieni. Drugiej swej my�li Jason wstydzi� si� d�ugo. Brzmia�a ona � wreszcie jestem wolny. Tego dnia ostatecznie znikn�� gdzie� Clever, syn p�atnerza. Narodzi� si� Jason. Do�� tego! Jason otrz�sn�� si� i wr�ci� do rzeczywisto�ci. To by�o trzydzie�ci lat temu, a teraz trzeba podnie�� dupsko z �awy i rusza� w drog�. Dopi� reszt� wina, odstawi� kubek. Trzeba zawo�a� karczmarza i zap�aci�. Wprawdzie wredny sukinsyn, ale trudno. Wsta�, przeci�gn�� si� a� zatrzeszcza�o w stawach i si�gn�� do sakiewki. Szlag by to trafi�, wychodzi� na dw�r w tak� pogod�, ale trudno. W Nottingham znajdzie lepsz� karczm�, a cho�by i stryszek w jakiej� stajni. To tylko dwana�cie mil. Przez wycie wiatru na zewn�trz przebi� si� t�tent koni. Co najmniej kilku. Zachryp�e nawo�ywania. Jason zesztywnia�. Kurwa, doczeka�em si�, pomy�la� w nag�ym przeczuciu k�opot�w i ci�ko opad� z powrotem na �aw�. II Pchni�te drzwi z rozmachem uderzy�y o wewn�trzn� stron� �ciany, wpuszczaj�c do izby wiruj�cy k��b �niegu. Sk�rki od s�oniny wytrzyma�y. Za k��bem �niegu do izby wtoczy�a si� zwalista posta�, ocieraj�c czo�o i oczy z przyklejonych, topniej�cych p�atk�w. Przybysz rozejrza� si� po izbie i wrzasn��: � Hej, karczmarzu! No rusz si�, suczy pomiocie! �aden z zamroczonych pijak�w nie poruszy� si�. W otwartych drzwiach stan�� drugi m�czyzna, m�odszy i szczuplejszy. Szczurowaty karczmarz ju� bieg� w ich stron�, z mieszanin� zachwytu i l�ku na twarzy. � Pr�dzej! � warkn�� ten zwalisty. Wydawa�o si� to niemo�liwe, ale karczmarz ruszy� jeszcze szybciej. Szczuplejszy zatrzasn�� drzwi i ruszy� w stron� �wiat�a, otrz�saj�c �nieg z odzienia. Jason przyjrza� mu si� spod oka. Nie by� zachwycony tym, co zobaczy�. Ch�opak � bo by� to ch�opak najwy�ej osiemnastoletni � mia� na bladej twarzy wypisan� but� i arogancj�. I by� wyra�nie w�ciek�y. Zwalisty zacz�� co� m�wi�. Jason nadstawi� ucha. � S�uchaj, chamie, jakie niecodzienne szcz�cie ci� spotka�o � m�wi� zwalisty g�o�niej ni� potrzeba. � Zawita� do ciebie najstarszy syn twojego mi�o�ciwego hrabiego, Gilbert. Ze swoim giermkiem, znaczy si�, ze mn�... Niech to szlag, nieweso�o pomy�la� Jason, rzeczywi�cie niespotykane szcz�cie. Ob�owi si� ch�opina, oczywi�cie je�eli zdo�a przetrzyma� pa�skie humory. Ten smarkacz wygl�da na nieobliczalnego... � ...wina, piwa, sera i polewki, je�eli masz takow� � ci�gn�� giermek � I to szybko, bo inaczej... Twarz karczmarza wyra�a�a mocno mieszane uczucia. Trz�s�y mu si� w widoczny spos�b nogi. � ...inaczej, wisz�c na ga��zi zobaczysz jeszcze, jak si� pali ta twoja buda! Reakcja karczmarza powa�nie zaniepokoi�a Jasona. Szczurowaty nie p�oszy� si� tak �atwo, trzeba by�o nad nim popracowa�. Wida� miody Gilbert, najstarszy syn mi�o�ciwego hrabiego musia� mie� w okolicy ustalon� reputacj�. Karczmarz pomkn�� do komory, po drodze budz�c celnymi kopniakami �pi�ce dziewki. Kln�c z cicha, zacz�y wygrzebywa� si� ze zmierzwionej s�omy. Pierwsza usiad�a z rozdziawionymi ustami, pocz�a wyczesywa� palcami �d�b�a s�omy z rozczochranych w�os�w. Mru��c oczy przed �wiat�em, nieprzytomnym wzrokiem wodzi�a po izbie. Gdy jej wzrok zatrzyma� si� na m�odym Gilbercie, zesztywnia�a. Trz�s�c� si� r�k� zacz�a szturcha� drug�, wolniej wracaj�c� do przytomno�ci. Gdy tamta usiad�a, z opuszczon� g�ow� i twarz� zas�oni�t� szop� potarganych w�os�w, szepn�a jej co� do ucha. Obie po�piesznie wsta�y i chwiejnie wycofa�y si� w mrok. Niedobrze. A raczej zupe�nie �le. M�ody Gilbert spojrza� zimno w twarz Jasona. Ten po kr�tkiej chwili opu�ci� wzrok. Nie mia� najmniejszej ochoty na pojedynek na spojrzenia. Nie teraz. Nie z tym przeciwnikiem. Z komory wybieg� karczmarz i stan�� przed Gilbertem. � Prosimy, panie, prosimy! Wino ju� si� grzeje, siadajcie, panie, przy ogniu... Panicz Gilbert obdarzy� karczmarza spojrzeniem zarezerwowanym zazw