16093
Szczegóły |
Tytuł |
16093 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16093 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16093 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16093 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KEN BRADY
�NI�C W LESIE
WYNIOS�YCH
KOT�W
Prze�o�y�a Joanna J�drzejczyk
s&c
EXLIBRIS
Ludzie opadali w l�ni�cym metalu, p�omienie przecina�y spowite chmurami niebo. Wyl�dowali i ju� tu zostali. Budowali, sporz�dzali wykresy, nadawali nazwy, zmieniali sk�ad atmosfery. Prowadzili rekonesans za pomoc� czujnik�w i statk�w bezza�ogowych. Jak tylko uznali planet� za bezpieczn�, wydali na �wiat potomstwo. Pierwsze dziecko, Pietor, mia�o by� sprawdzianem.
Planeta by�a w�a�ciwie pustynna, wi�c nazwali j� Mohave, cho� istnia�y tu skupiska drzew i obszary poro�ni�te bujn� ro�linno�ci� � oazy w�r�d bezmiaru zrudzia�ych lotnych piask�w i wypalonych pustkowi. Wi�kszo�� tych teren�w oznaczono i przekszta�cono niemal od razu, z jednym wyj�tkiem. Wynios�y las � niego�cinny, warowny i nieprzyst�pny � pozosta� jedynym miejscem nietkni�tym ludzk� stop�. Szept w konarach m�wi� o rzeczach, kt�re lepiej zostawi� w spokoju, a ten, kto si� tam zapu�ci�, nie powraca� ju� nigdy. Wbrew cz�owieczej naturze drzew nie wyci�to w pie� ani nie wypalono do
korzeni, pozostawiono je tam, gdzie sta�y.
W lesie czuwali obcy. Wiedzieli, �e kiedy� potomkowie osadnik�w uczyni� o wiele wi�cej. To oni mieli zbada� t� ziemi� i dokona� wi�kszych zmian ni� zwyk�e przekszta�cenie atmosfery. Mieli odmieni� wszystko.
Pietor by� pierwszy i do tej pory jedyny. �niady i ciemnow�osy, nie wykazywa� �adnych odchyle� z wyj�tkiem sk�onno�ci do narkolepsji. Po dziesi�ciu latach, kiedy uznano, �e dzieciom nic nie grozi, otwarto �luzy. W ci�gu dw�ch lat przyby�o ich kilka tuzin�w, a kiedy� mia�o by� jeszcze wi�cej. Przez dwana�cie lat przyczajeni obcy oczekiwali, przygotowywali si� i planowali, przewa�nie pogr��eni we �nie. Pietor r�wnie� zasn��.
� Przyb�d� do lasu twoich sn�w � szepcze Marina. Pochyla si�, wspiera p�asko d�onie na udach tu� nad kolanami. Jasnoblond kosmyki sp�ywaj� niedbale na blade czo�o, zakrywaj�c jedno oko, podczas gdy druga jasnozielona t�cz�wka l�ni, lustruj�c twarz Pietora. Dziewczyna w u�miechu rozchyla z�by, ukazuj�c r�owy koniuszek j�zyka. � Musz� ci co� pokaza�,
Pietor.
Ch�opak gapi si� na jasne w�osy rozwiane na wietrze. W tle mgliste kszta�ty drzew faluj�,, jakby w igraszkach skacz� i pn� si� do g�ry. Grunt mruczy mi�kko, koj�co.
� Sk�d znasz moje imi�? � pyta Pietor. � Przecie� nawet nie wiem, kim jeste�.
Marina u�miecha si� szerzej, prostuje, ze skrzy�owanymi nogami opada na ziemi� naprzeciw Pietora. Odrzuca w�osy na plecy i lekko g�adzi przed sob� delikatny, br�zowy mech.
� Znasz mnie � odpowiada.
� Marina � szepcze ch�opak, cho� nie ma poj�cia, sk�d o tym wie. Ani o tym, �e dziewczyna mo�e wygl�da jak jego r�wie�nica, lecz w rzeczywisto�ci jest starsza od wszystkiego, z czym dotychczas si� zetkn��. Wie r�wnie�, �e poszycie wok� wcale nie jest poszyciem, lecz futrem. Brunatnym futrem wibruj�cym pod dotykiem jego palc�w. Odleg�e drzewa bujaj�ce na wietrze to wcale nie drzewa. To gigantyczne koty stoj�ce na zadnich �apach, zaczajone na ptaki, gryzonie i ludzi.
Rozumie wiele rzeczy... Zawsze �ni o Marinie i o tym miejscu. O �wiecie spoza kolonii. Lecz po
ka�dym przebudzeniu pami�ta jedynie strz�pki snu, oderwane fragmenty wspomnie� ze �wiata, w kt�rym przebywa�.
� Wiesz wszystko o tym miejscu � m�wi Marina.
Tak bardzo chce jej wierzy�. Mie� pewno��, �e to, co go otacza, jest poznawalne. Pragnie jej � Mariny � i tego �wiata na w�asno��. Pragnie, by �wiat realny by� bardziej �ywy, ciekawszy, prawdziwszy, ni� jest w rzeczywisto�ci. Chce by� w miejscu, gdzie poczuje si� po��dany i potrzebny.
� Pragn�... � zaczyna Pietor, lecz Marina przerywa mu w p� s�owa.
� Wiem, czego pragniesz. � Mi�kko, powoli wyci�ga r�ce. Ch�opak my�li, �e mo�e tym razem po�o�y mu d�onie na gardle, zaci�nie palce i rozlu�ni uchwyt dopiero wtedy, kiedy on wyda ostatnie tchnienie. Lecz jest inaczej. Pod dotykiem dziewczyny jego powieki opadaj�, zamyka oczy.
� Id�... � szepcze.
� Nareszcie! � Marina lekko ca�uje go w czo�o. Pietor czuje jej nag�y ruch i pragnie wyci�gn�� d�o�, lecz zamiast tego odp�ywa.
I zn�w si� budzi.
�azik rodziny Allen�w sun�� szlakiem wy�amanych krzew�w i potrzaskanych ceglastych ska�, obracaj�cych si� w proch pod tytanowymi g�sienicami pojazdu. Bli�ej lasu kwit�o bujne poszycie. Zmieszane opary spalanego alkoholu i w�glowych p�yt sp�ywa�y w �lad za �azikiem w dolin� ku dumnej �cianie pot�nych drzew, niedost�pnych dla wsz�dobylskich czujnik�w kolonii.
Dwunastoletni Pietor Allen odrzuci� z czo�a ciemn� grzywk� i poprawi� okulary. By�y zbyt du�e, wi�c natychmiast zsun�y si� ponownie. Soczewki wykonano ju� tutaj, na miejscu, lecz oprawki matka przywioz�a z Ziemi, by s�u�y�y mu, gdy b�dzie starszy. Nale�a�y kiedy� do dziadka i Pietor us�ysza�, �e musi do nich dorosn�� i nosi� je w�a�nie dlatego, �e u�ywa� ich kiedy� jego przodek. Ch�opak pogodzi� si� z t� my�l�, gdy� te wielkie okulary stanowi�y jedyn� wi� z planet�, kt�rej nie widzia� na oczy.
Cz�sto rozmy�la�, czy na Ziemi traktowano by go normalnie, czy raczej jak zwyk�ego wyrzutka. Zawsze czu� si� troch� jak odmieniec. Zdawa�
sobie spraw�, �e na Mohave by� po prostu wynikiem eksperymentu. Obiektem do bada� maj�cych wykaza�, czy b�dzie normalnym dzieckiem, czy te� napotka problemy wynikaj�ce z faktu narodzin na obcej planecie. Nawet rodzice traktowali go bardziej jako przedmiot do�wiadcze� ni� �ywego cz�owieka. Lecz teraz potomstwa przyby�o � ma�ych bystrych dzieciak�w � i nawet ta minimalna cz�stka zainteresowania wygas�a. By� jedynie ch�opcem, kt�ry zasypia w najmniej spodziewanych momentach.
Zn�w poprawi� okulary, obserwuj�c, jak tumany wzbijanego przez �azik rdzawego py�u unosz� si� i zawisaj� w powietrzu. Grawitacja na Mohave by�a tylko nieco mniejsza ni� na Ziemi � r�nic� z trudem da�o si� zauwa�y� podczas spaceru � ale py� opada� znacznie wolniej.
Rodzice zajmowali przednie siedzenia, Xavier sprawdza� tras� na mapie, Leticia za� obs�ugiwa�a konsol�. Przez ca�y czas dyskutowali po cichu o tym, co mog� odkry�, co kryje niedost�pny las.
Noc sp�ywa�a pasmami sk��bionych szaro�ci, br�z�w, wreszcie przepastnej czerni. We wszechogarniaj�cym mroku Pietor dostrzega�
jedynie migotliwe �wiate�ka dalekiej kolonii, gdzie� na granicy horyzontu.
� D�ugo jeszcze, tato? � zapyta� ch�opak.
Xavier nawet nie oderwa� wzroku od mapy.
� Nied�ugo, synu. Damy ci zna� � odpar�.
� S�dz�, �e jeste�my ju� blisko.
Xavier tym razem poderwa� g�ow� i odwr�ci� si� gwa�townie.
� Sk�d wiesz?
Pietor zerkn�� na matk� i ojca niezbyt pewny, czy w og�le powinien zabiera� g�os. Skoro nie dowierzali mu wcze�niej � dlaczego mieliby to zrobi� teraz?
� Bo wszystko jest zupe�nie jak w moich snach. Po prostu czuj� to miejsce.
Xavier z dezaprobat� potrz�sn�� g�ow� i powr�ci� do przerwanego zaj�cia.
� Pietor � rzek�a Leticia � przecie� wiesz, �e to tylko fantazja. Tu mamy �wiat realny, a sny s� jedynie wytworem twojej wybuja�ej wyobra�ni. Musisz odr�nia� sen od rzeczywisto�ci, je�li chcesz mie� tu szans� na prze�ycie.
Ch�opak odwr�ci� wzrok w stron� okna.
� Wol� moje marzenia ni� to wszystko... � mrukn�� pod nosem, lecz matka i tak go
us�ysza�a.
� Marzenia zawsze s� pi�kniejsze ni� rzeczywisto�� � odpar�a. � Inaczej nikt nie chcia�by ich �ciga�.
�azik z �oskotem gna� naprz�d.
Przed dwiema godzinami opu�cili w miar� bezpieczny teren kolonii, aby pozna� tajemnice lasu. Xavier by� przekonany, �e dokona tam wielkiego, epokowego odkrycia. Przy odrobinie szcz�cia mogliby natrafi� na nowe formy �ycia, przydatne do hodowli i transportu na Ziemi�. Lub znale�� co�, co dowiedzie, �e Mohave nie jest wy��cznie pustyni� z nielicznymi obszarami dzikiej ro�linno�ci czy tylko jedn� z terraformowanych planet. Co�, co uka�e j� w zupe�nie innym �wietle.
Pietor mia� pewno��, �e nic nie znajd�.
Nic � poza drzewami, ska�ami i ciemno�ci�. W�a�nie dlatego nienawidzi� tego miejsca. W tym �wiecie nie istnia�o �ycie, nawet w�r�d zaro�li. Oczywi�cie drzewa i ro�liny w pewnym sensie byty jego przejawem, lecz dra�ni�y Pietora swoj� monotoni�. Nie spotka� �adnych buszuj�cych gryzoni, ptak�w czy cho�by owad�w. Inaczej ni� na przyrodniczych filmach i pe�nych przyg�d
kresk�wkach Disneya, kt�re ogl�da� jako dziecko, roj�cych si� od ma�ych, wsz�dobylskich i rozszczebiotanych stworze�.
Pomylony Las � tak nazwa� go w my�li po obejrzeniu kolejnego starego filmu z Ziemi. Ca�a planeta wydawa�a mu si� pomylona, a las nie stanowi� wyj�tku.
Lecz w jego snach wygl�da� zupe�nie inaczej.
��dka p�ynie z pr�dem rzeki, Marina zanurza palce w m�tnej wodzie. �awica fosforycznych rybek kr��y wok� jej d�oni. Pietor wsparty plecami o dzi�b przechyla g�ow�, obserwuj�c podwodne igraszki.
� Lubi� ci� � zauwa�a z u�miechem.
� Oczywi�cie. To moi przyjaciele.
� W rzeczywistym �wiecie nie ma �adnych ryb.
� W�a�nie, �e s� � zapewnia. � Tylko jeszcze ich nie przywo�a�e�. Tu mog� by�, czym zechc� � s� kwintesencj� �wiata w jego wszelkich przejawach. Jeste� jego cz�ci�, a on nale�y do ciebie.
� Nie mam poczucia wsp�lnoty � kwituje Pietor.
- 10 -
Wzorem Mariny zatacza r�k� kr�g w wodzie. Rybki natychmiast podp�ywaj� i wiruj� wok� d�oni. Jedna z nich rzuca si� naprz�d, muska jego sk�r�... i k�sa.
Ch�opak wyszarpuje r�k�, z palca sp�ywa krew. Kiedy krople padaj� w to�, ryby gromadz� si� wok�, po�ykaj�c od�ywczy p�yn, potem, chlastaj�c ogonami, �migaj� wok� �odzi. � Ciebie te� lubi� � przekonuje Marina.
� Nieprawda. One mnie nienawidz�. � Po prostu si� boj�.
� Nic o mnie nie wiesz! � rzuca Pietor z nag�� z�o�ci�.
Wstaje gwa�townie, ��d� ko�ysze si� niebezpiecznie, ch�opiec zn�w siada. Marina z beznami�tnym wyrazem twarzy patrzy mu w oczy.
� Wiesz, �e r�nisz si� od pozosta�ych � m�wi.
� Twierdz�, �e jestem taki jak ka�dy, ale ja czuj� si� inny. Mam sny. �ni� o tobie i o tym miejscu.
� Bo jeste� inny.
� Czy�by?
� Jeste� pierwszym z nowego gatunku. Pomy�l. Pierwszym cz�owiekiem urodzonym na
- 11 -
Mohave.
� I przez to jako� si� wyr�niam?
� Wed�ug naszych spostrze�e� ludzie s� zacofani. Ty wykazujesz wra�liwo��, takt, brak agresywnych sk�onno�ci. Czy na przyk�ad m�g�by� mnie zrani�?
� Wykluczone.
Przesun�a wzrokiem po jego twarzy, po czym znowu spojrza�a mu w oczy.
� Zrozum, znam ci�, ale nie wiem o tobie wszystkiego. Podobnie jak te rybki. Ale kiedy� poznamy si� do g��bi i wszystko u�o�y si� tak, jak by�o przeznaczone. Jeste� g�osem swojego pokolenia, ja za� m�wi� g�osem mojego.
� Nie s�dz�, �ebym by� ich g�osem � mrukn�� Pietor. � Tam nikt mnie nie lubi.
� Nie chodzi o osadnik�w. Nowi ludzie dopiero nadejd�. Ty jeste� pierwszy...
W blasku reflektor�w �azika Pomylony Las prezentowa� si� w ca�ej niezg��bionej okaza�o�ci. By� jak forteca. Ciasne szeregi drzew, poskr�canych i splecionych konarami, tworzy�y nieprzebyt� �cian� wznosz�c� si� pod niebo. Czujniki ustali�y, �e knieja tworzy ogromny kr�g
- 12 -
o powierzchni mniej wi�cej pi�ciu kilometr�w kwadratowych. Jej specyficzne w�a�ciwo�ci uniemo�liwia�y zbadanie, co kryje si� w g�szczu drzew.
� Tam jest wej�cie! � krzykn�� Xavier. � Tylko sp�jrz! Ta droga prowadzi do �rodka.
� Jeste� pewien? � spyta�a zaskoczona Leticia.
� Sama popatrz!
� W porz�dku, ju� widz�. Ale dlaczego czujniki kolonii nigdy nie wykry�y wej�cia?
� Bo go tu wcze�niej nie by�o � wtr�ci� Pietor.
Jak na komend� rodzice odwr�cili si� i spojrzeli na niego z odraz�, jakby by� robakiem, kt�rego nale�y rozdepta�.
� Musia�o by� � stwierdzi�a z uporem Leticia.
� Otworzy�o si� dla nas � pr�bowa� im t�umaczy�. � Mo�e nie powinni�cie tam wchodzi�...
� No jasne, jak cholera! � warkn�� Xavier. � Zw�aszcza �e to dla nas jedyna szansa, by sprawdzi�, co jest w �rodku.
� Nie wiem, co si� tu mo�e wydarzy� � ostrzeg� ch�opak.
� Oczywi�cie, �e nie wiesz, Pietor � odpar�a matka, a ojciec doda�:
- 13 -
� Chcesz, to zosta�.
� Xavier! � pohamowa�a go. � O czym ty m�wisz?
� Wejd� � wtr�ci� Pietor. �
� Oczywi�cie, �e wejdziesz � rzek�a Leticia. � Nawet nie przysz�oby nam do g�owy, �eby ci� tu zostawi�. Prawda, Xavier?
� Prawda. Pewnie, �e nie � rzuci� z przek�sem.
Pietor odwr�ci� wzrok.
Xavier podprowadzi� �azik bli�ej wej�cia � przestronnego tunelu w le�nej ciemno�ci, jakby wydrapanego przez setki olbrzymich �ap skrytych p�niej wewn�trz gigantycznych pni. W miar� zbli�ania si� do ro�linnych wr�t �azik sprawia� wra�enie coraz mniejszego, a� wreszcie przystan�� u podn�a pierwszego drzewa.
� One s� jak olbrzymy... � szepn�a Leticia. � Jak potwory z ba�ni lub nocnych koszmar�w.
Kiedy ruszyli w g��b, tylko Pietor obr�ci� si� i ujrza� przez tyln� szyb�, jak drzewa z powrotem zwieraj� szeregi, odcinaj�c im odwr�t. Zamierza� co� powiedzie�, mo�e powstrzyma� rodzic�w � trzeba by�o tak zrobi� od razu � lecz zanim zd��y�, pogr��y� si� we �nie.
- 14 -
Ca�kiem nagi Pietor unosi si� na plecach w toni jeziora, poruszaj�c niemrawo stopami. Wybrze�e l�ni migotliwym blaskiem, jakby obsypane kawa�kami luster lub od�amkami szk�a. Drobne rybki k��bi� si� doko�a, tr�caj� jego nogi, r�ce, g�ow� � lecz tym razem nie k�saj�.
Ch�opak unosi jedn� z nich nad wod�, a ona nawet nie trzepocze. Chlasta tylko par� razy ogonem, rozci�ga si� i wyd�u�a po obu stronach d�oni, si�ga oboma ko�cami pod powierzchni�. Wygl�da teraz jak w�gorz lub w�� morski i prze�lizguje si� w jego r�ku z powrotem do wody. Pietor sam ju� nie wie, gdzie jest pocz�tek, a gdzie koniec tego niezwykle d�ugiego stworzenia. Zanurza d�o� i w�� odp�ywa w g��biny na spotkanie swych braci i si�str.
� Tak wiele rzeczy musisz tu jeszcze zobaczy� � s�yszy g�os Mariny.
Dziewczyna wynurza si� z ty�u, podp�ywa do Pietora, muska mokrymi palcami jego rami� i g�ow�. Przez mgnienie oka ch�opak widzi, �e ona tak�e jest naga, i pragnie przyjrze� si� lepiej. W ko�cu to tylko sen, prawda? Dziewczyna, zamiast si� wynurzy�, odbija si� od jego cia�a stopami.
- 15 -
� Jeszcze nie teraz � m�wi cicho.
� Jestem teraz w lesie � rzuca Pietor. � W realnym �wiecie, naprawd�.
� Wiem. Lecz mimo wszystko nie powiniene� �ci�ga� tam rodziny.
� Dlaczego nie?
� Nie s� tacy jak ty, Pietor. Nie zrozumiej� spraw, kt�re ty rozumiesz, rzeczy, kt�re widzisz. Tego, co jest przeznaczone tylko dla ciebie.
Marina okr�ca si� w miejscu i nurkuje lekkim �ukiem. W migotliwym �wietle wybrze�a Pietor ch�onie widok g�adkiej sk�ry jej plec�w, po�ladk�w, wreszcie n�g znikaj�cych pod powierzchni�.
Zn�w jest sam w wodach jeziora i czuje, jak w�e morskie czy te� w�gorze, kt�re przedtem by�y ma�ymi rybkami, wiruj� w g��bi, zataczaj�c wok� niego coraz cia�niejsze spirale. I wci�� pami�ta, �e nawet ma�a rybka potrafi uk�si� � a co dopiero w�� morski...
Jedno ze stworze� wyskakuje nagle nad powierzchni� i w powietrzu zmienia si� w ma�ego kociaka, kt�ry z pluskiem wpada do wody i znika z pola widzenia.
Pietor rozwa�a, czy powinien zaufa� planecie,
- 16 -
lasowi ze swoich sn�w, uwierzy�, �e kto� lub co� si� o niego troszczy. My�li o tuzinach dzieci pozostawionych w kolonii, r�wnie� urodzonych na Mohave, i zastanawia si�, czy te� tutaj s�, �ni�c jak on. Mog� by� rybkami, w�ami morskimi, kociakami...
Wierzy w ten �wiat, w swoje sny, nawet w wynios�e koty bardziej ni� w ludzi i ich rzeczywisto��.
� Pietor! � sykn�a Leticia.
Ch�opak zamruga�, sp�dzaj�c sen z powiek, i podni�s� wzrok na matk�. Dopiero teraz zauwa�y�, �e �azik ju� nie podskakuje na nier�wno�ciach terenu. A wi�c dotarli na miejsce.
� Jeszcze tu jeste�my? � zapyta� niezbyt przytomnie.
� Dobrze wiesz, �e wjechali�my do lasu � oburzy�a si� matka. � Chcesz spa� w najlepsze, gdy tw�j ojciec dokonuje �yciowego odkrycia?
Za oknem blask reflektor�w o�wietla� polan�. Drzewa wznosi�y si� poza kr�giem jasno�ci ze wszystkich stron. Tym razem �w widok wyda� mu si� znajomy; ju� wiedzia�, �e w ko�cu trafili we w�a�ciwe miejsce.
- 17 -
� Ten las stoi tu bardzo d�ugo � rzek� cicho. � I nikt nigdy nie odwa�y� si� go penetrowa�.
� Wy�a�! � warkn�� ojciec, otwieraj�c drzwi �azika w mrok le�nej ciszy.
� Powiniene� przyj�� tu sam � powt�rzy�a Marina.
Polana wygl�da inaczej w aurze jej w�os�w. Ich fosforyczny blask roz�wietla drzewa jak bia�y ogie�. Zbli�a si� do niego, odrzucaj�c jasn� grzyw� do ty�u.
� Wiem � odpowiada ch�opak. � Ale oni si� nie zgodz�.
� Teraz przyjd� po nich wynios�e koty, Pietor. Wynios�e koty, kt�re przechadzaj� si� na granicy twego pola widzenia, kt�re czaj� si� po�r�d drzew nad twoj� g�ow�.
Marina podchodzi, p�asko k�adzie d�onie na piersi ch�opaka i przewraca go na ziemi�. Zanim zd��y� zareagowa�, ju� siedzi na nim okrakiem pochylona nad jego twarz�, a jej oczy emanuj� l�ni�co zielonym blaskiem.
� Wynios�e koty bezszelestnie schodz� z drzew i wbijaj� k�y g��boko w twoj� czaszk�. Otwieraj� ci potylic�, lecz ty wci�� �yjesz...
- 18 -
Sunie palcami na ty� g�owy Pietora, rozgarnia w�osy, wpija paznokcie w sk�r� i lekko szarpie. Pochyla si� jeszcze ni�ej.
� S�yszysz chrz�st ko�ci i ss�cy odg�os, kiedy odrywaj� i odrzucaj� fragment czaszki. Czujesz powietrze owiewaj�ce tw�j m�zg, li��ce zimnym powiewem jego zwoje...
Przenosi d�onie z powrotem na czo�o Pietora i sunie nimi w d�, przez skronie, na powieki. � I wszystko spowija mrok... Palcami zamyka mu oczy.
� Lecz po ciebie nie przyjd�, Pietor. Oni nie zrobiliby ci krzywdy. To w�a�nie ciebie pragn�am. Zawsze i tylko ciebie.
Pietor nic nie widzi, lecz czuje dotyk jej warg na swoich ustach.
� I teraz ci� mam � szepcze Marina. � Ten jedyny raz.
Kiedy Pietor otworzy� oczy, wok� szala�a po�oga. Z rodzinnego �azika Allen�w zosta�y tylko strz�py; najwi�kszy z nich, po�amany i skr�cony szkielet konstrukcji, le�a� trzy metry przed ch�opakiem. P�on�ce baterie p�ytek w�glowych wyrzuca�y s�upy czarnego dymu w nocne niebo,
- 19 -
jego kr�te smugi wi�y si� mi�dzy drzewami. Gdy toksyczna chmura si�gn�a okapu splecionych konar�w, drzewa rozst�pi�y si� i ku swemu zdumieniu ch�opak ujrza� wielki prze�wit a� do samej g�ry.
Teraz ludzie byliby w stanie tu dotrze�.
Zmasakrowane, rozdarte na strz�py cia�a ojca i matki le�a�y na ziemi. Ka�u�e krwi rozla�y si� szeroko wok� ich obdartych ze sk�ry, wypatroszonych szcz�tk�w. Ogryzione z mi�sa ko�ci by�y strzaskane, czaszki zmia�d�one.
Pietor wiedzia�, �e powinien odczuwa� smutek czy wsp�czucie, lecz tutaj w realnym �wiecie te uczucia by�y mu obce. To fatalnie, �e rodzice zgin�li � do�wiadczy� nawet uk�ucia �alu � lecz tylko mgli�cie zdawa� sobie spraw� z tego, co dzieje si� doko�a. Na tym polega�a nieub�agana natura �ycia i �mierci.
To nowe do�wiadczenie budzi�o nawet jego ciekawo��.
Marina si�ga r�kami za plecy, rozpina sukienk� i pozwala jej opa�� swobodnie na ziemi�. Pietor obserwuje, jak centymetr po centymetrze ods�ania si� ka�dy szczeg� jej cia�a. Wyci�ga ramiona w g�r�, jakby chcia�a si�gn��
- 20 -
palcami wierzcho�k�w drzew. Napina mi�nie, a gibkie, pi�kne i kocie cia�o wygina si� w �uk.
Wzrok Pietora przesuwa si� po prawie p�askim torsie � piersi s� niewiele wi�ksze od brodawek � po brzuchu, nogach i stopach z podwini�tymi palcami.
� To twoje objawienie... � szepcze Marina.
Chce b�aga�, by go dotkn�a, poca�owa�a jeszcze raz, lecz czuje w sobie niespodziewany op�r. Nic z tego nie rozumie, pragnie jej, a zarazem nie pragnie. W�wczas bia�e w�osy zaczynaj� porasta� jej szyj�, pier�, nogi i stopy. Palce zwijaj� si� w pazury, a nos wyd�u�a. Wsuwa j�zyk mi�dzy z�by, a jej g�rne k�y � te raptownie rosn�, ostre i nieskazitelnie bia�e.
Kiedy przemiana dobiega ko�ca, smuk�a bia�a kocica opada na cztery �apy, zbli�a nos do cia�a ch�opaka, lekko wysuni�tym j�zykiem bada i smakuje powietrze.
� Jeste� pi�kna � wzdycha Pietor.
Nie do�wiadcza l�ku ani poczucia zagro�enia. Ogarnia go jedynie uwielbienie, respekt, mo�e nawet mi�o��.
Marina wyci�ga si� na ziemi i k�adzie g�ow� na przednich �apach. W jej ciele narasta pomruk,
- 21 -
przechodz�cy w mi�kk� wibracj�, kt�ra wr�cz masuje cia�o Pietora odpr�aj�cym warkotem.
� Dzi�kuj� ci � m�wi kotka.
Jej obecny kszta�t nie wp�ywa na zdolno�� mowy, a zielone spojrzenie wci�� budzi w nim dreszcz.
� Nie jeste� taka wielka jak oni � zauwa�a ch�opak.
� Jeszcze nie doros�am.
� A kiedy doro�niesz?
� B�d� wielkim �owc�.
� A kiedy ja dorosn�?
� Jeste� pierwszy z twojego gatunku.
� Co to znaczy?
� Ju� ci m�wi�am, Pietor. Jeste� inny ni� pozostali. Zrodzony z Mohave tworzysz integraln� cz�� tego �wiata. Tak jak wszystko, co si� tutaj narodzi.
� A co z innymi lud�mi? � niepokoi si� Pietor.
� Potrzebujemy was tutaj � o�wiadcza Marina. � Wszystkich, co do jednego. Opowiesz kolonistom o jeziorze. Przyb�d�, gdy� poszukuj� zwierz�t do hodowli, aby potem wys�a� je na Ziemi�. W wodzie znajd� ryby, wi�c b�d� je je��. My te� b�dziemy je�� ryby. A potem tak�e ludzi,
-22-
gdy twoje pokolenie podro�nie. Pomo�esz mi, prawda, Pietor?
Jest przera�ony.
� Chcecie nas po�re�?
� Nie ciebie, g�upi � mruczy Marina. B�yskawicznie wstaje, Pietorowi nie udaje si� uskoczy� i jeden z pazur�w zahacza lekko o jego skro�.
� Jeste� moim bratem. Nigdy ci� nie skrzywdz�.
� Twoim bratem?
� Oczywi�cie. Urodzili�my si� razem, w tym samym czasie, w tym samym �wiecie. Oddychali�my tymi samymi snami. To uczyni�o nas rodze�stwem.
Pietor wie, �e to prawda, rozumie, �e jego pragnienie Mariny jest o wiele g��bsze ni� zwyk�a fascynacja jej cia�em. To niezwyk�e uczucie, lecz o ile� bardziej intymne.
� Zna�em ci� ca�e moje �ycie � m�wi.
� Wiedzia�e� wszystko o tym miejscu � dodaje wielka kotka. � A ono wszystko o tobie. Pom� mi.
Tak jak w swoich snach Pietor pojmuje, �e nigdy nie b�dzie w stanie jej odm�wi�. I wcale nie
- 23 -
chce tego robi�, bo Marina to uosobienie wszystkiego, co najlepsze na tym �wiecie. Jest wi�cej ni� siostr�. Jest jego drug� po�ow� � po�ow�, kt�ra nale�y jedynie do Mohave i nie ma nic wsp�lnego z planet� Ziemi�. Pasuj� do siebie.
� Pomog� � m�wi. � Lecz nikt pr�cz mnie nie mo�e o tobie wiedzie�. Przyjd� tu i ci� zabij�.
� Niech przyjd�! � parska Marina. � Polowanie jest o wiele bardziej podniecaj�ce, gdy ��czy si� z walk�.
� Czy wszystkich po�recie?
� Nie. Osadnikom urodz� si� nowe dzieci. A razem z nimi przyjd� na �wiat nasze. Kiedy� b�dziemy jedn� rodzin�.
Wszystkich innych eliminujemy. Nazwiesz to mo�e prawem ewolucji, lecz dla dobra planety musimy dokonywa� selekcji. Nie wszystkie stworzenia s� dla niej po�yteczne.
Wstaje na cztery �apy i wygina grzbiet w �uk, od ogona po czubek nosa przebiega dreszcz. Podchodzi do Pietora, ociera si� o jego rami�, potem o plecy dwa razy z rz�du. Zbli�a pysk do potylicy i ch�opak my�li, �e tym razem mo�e naprawd� chce rozerwa� mu czaszk� i wyssa� m�zg. Ci�ki, gor�cy oddech owiewa mu szyj� i
- 24 -
skro�.
� Jak we �nie, tak i w �yciu � mruczy Marina.
Szorstkim j�zykiem li�e jego ucho i znika w cieniu drzew.
Pietor z namys�em muska delikatne br�zowe w�oski na podbrzuszu, potem k�adzie si� na mchu, rozci�gni�ty w ciep�ych promieniach s�o�ca.
Nale��cy do kolonii kanarkowo��ty l�downik opuszcza si� przez otw�r w sklepieniu drzew, kilka razy zatacza kr�g wok� wraku rodzinnego �azika Allen�w i l�duje na skraju osmalonego lasu. Pietor siedzi ze skrzy�owanymi nogami na k�pie wypalonego poszycia i �ledzi manewry ha�a�liwej maszyny, mia�d��cej swym ci�arem zw�glone konary i zaro�la. Drzwi statku otwieraj� si�, grupa uzbrojonych m�czyzn wychodzi na zewn�trz i ostro�nie kieruje si� w stron� ch�opaka. Po drodze natrafiaj� na cia�a ojca i matki, przystaj� i patrz� w jego kierunku. Pietor wie, jakiego rodzaju pytania b�d� zadawa�, i ma �wiadomo��, co nale�y odpowiedzie�, je�li nie chce, by wypalili las do cna. Potem przyjdzie czas, �eby pokaza� im obfituj�ce w ryby jezioro.
- 25 -
Kiedy�, w przysz�o�ci, las wytworzy swoj� w�asn� biosfer�, kt�ra si� rozprzestrzeni, aby przeobrazi� �wiat. A ludzie b�d� jedynie ma�ym ogniwem w tym wielkim systemie.
Pietor zapina koszul�, �eby ukry� kasztanowate w�osy, kt�re tej nocy wyros�y mu na piersi. Wychodzi naprzeciw uzbrojonym ludziom, kt�rzy czuj� pewn� ulg�, widz�c, �e jest ca�y i zdr�w.
� Mam wam wiele do pokazania � m�wi Pietor.
O tak, teraz si� budzi.
- 26 -