16076

Szczegóły
Tytuł 16076
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16076 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16076 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16076 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Sidney Sheldon Czy boisz si�ciemno�ci? Tytu� orygina�uAR� YOU AFRAID OF THE DARK? ISBN 83-241-1962-0 Atanasowi i Verzez u�ciskami. Prolog Berlin, Niiemcy Sonja Verbrugge nie mia�a poj�cia, �e to jej ostatni dzie� na ziemi. Przepycha�a si�przez t�umletnich turyst�w, kt�ry niczym morzezalewa� chodniki na Unter den Linden. Nie panikuj, powtarza�a sobie wduchu. Musisz zachowa� spok�j. Wiadomo��, kt�r�przes�a� mailem Franz, by�a przera�aj�ca. "Uciekaj,^ Sonju! Jed� do Artemisii, tam b�dziesz bezpieczna. Odezw� si�, kiedy. Wiadomo�� si� urywa�a. DlaczegoFranz jej nie doko�czy�? Co si� mog�o sta�? Dzie� wcze�niej s�ysza�a, jak jej m�� m�wi do kogo� przez telefon, �e Prim� trzeba powstrzyma� za wszelk� cen�. Kto to jest Prima? Dochodzi�a ju� do BrandenburgischeStrasse, gdzie mie�ci�a si� Artemisia, hotel tylko dla kobiet. Zaczekam na Franza, pomy�la�a. On mi wyja�ni, co to wszystko znaczy. Na skrzy�owaniuzmieni�o si� �wiat�o i gdy stan�a przy kraw�niku,wpad� na ni�kto� zt�umu. Yerdammt Touristen! Sonja zachwia�a si� i zrobi�a kroknajezdni�. Limuzyna, kt�raparkowa�a "na drugiego" tu� przedprzej�ciem, nagle ruszy�a, ocieraj�c si� o ni� tak mocno,�e Sonja upad�a. Natychmiast zebra� si� t�um gapi�w. - Nic jej nie jest? -Ist ihr etwas passiert? - Peut-elle marcher? Mijaj�ca ich karetka pogotowia zatrzyma�a si�. Wysiedli z niej dwajsanitariusze, podbiegli i przyst�pili do dzia�ania. - Zajmiemy si� ni�. Sonja Verbrugge poczu�a, �e przenosz� j� do karetki. Zamkn�y si�drzwi i samoch�d szybko ruszy�. Pr�bowa�ausi���, aleby�a przywi�zanado w�zka. - Nic mi nie jest - zaprotestowa�a. - Nic si� nie sta�o, to tylko. Jeden z sanitariuszy pochyli� si� nad ni�. - Wszystko w porz�dku, Frau Verbrugge. Prosz� si� uspokoi�. Co� j� tkn�o i spojrza�a na niego zaniepokojona. - Sk�dpan wie, jak si�. Poczu�a uk�ucie ig�y w rami�i sekund� p�niej odp�yn�a w czarnyniebyt. Pary�, Francja Nie zwracaj�c uwagi narz�sist� ulew�,Mark Harris sta� samotnie natarasie widokowym wie�y Eiffla. La�o tak, �ew �wietle rozcinaj�cych niebob�yskawickrople deszczu zmienia�y si� w o�lepiaj�cy brylantowywodospad. Na drugim brzegu Sekwany wida� by�o Jardins du Trocaderoi znajomy zarys Palais de Chaillot, lecz on nie zdawa� sobie z tego sprawy. My�la� tylko o jednym, o szoku, jaki mia� wkr�tce prze�y� �wiat. Wiatr zacina�coraz mocniej, zmieniaj�c deszcz w rozszala�ywir. Markos�oni� r�kawem nadgarstek i spojrza� nazegarek. Sp�niali si�. I dlaczego chcieli spotka� si�w�a�nie tutaj, w dodatku o p�nocy? Nagle us�ysza�trzask otwieraj�cych si� drzwii z windy wysiad�o dw�ch m�czyzn. Walcz�c z nawa�nic�,ruszyli w jegostron�. - Sp�nili�cie si� - rzuci� z ulg� Mark. -Przez t� cholern�pogod�, przepraszamy. - Wa�ne, �e jeste�cie. Co z Waszyngtonem? Jeste�my um�wieni, tak? - W�a�nieo tym chcieli�myz tob� pogada�. Rano d�ugo rozmawiali�my i doszli�my do wniosku, �e najlepiej b�dzieza�atwi� to. Podczas gdyjeden m�wi�, drugi zaszed�Marka od ty�u iw�wczas, niemal jednocze�nie, zdarzy�y si� dwierzeczy. Harrisdosta� mocno w ty�g�owy. I poczu�, �ekto� podnosi go i przerzuca przez balustrad�, ijego cia�o run�o w trzydziestoo�miopi�trow� otch�a�, na kt�rejdnie czeka�bezlitosny chodnik. Denver, Kolorado Gary Reynolds dorasta� w Kelowna pod Vancouver izrobi� tam licencj� pilota, dlatego mia� do�wiadczenie w lotach nad zdradliwymi g�rami. Siedzia� za sterami Cessny Citation II, spogl�daj�c czujnie na o�nie�oneszczyty. Maszyna by�a dwuosobowa, ale tego dnia lecia� sam. Drugi pilot? -pomy�la� pos�pnie. Nie dzisiaj, nie dzisiaj. Zg�osi� fa�szywy plan lotu. Oficjalnie mia�wyl�dowa� nalotnisku Kennedy'ego, wi�c niktnieb�dzie go szuka� w Denver. Zamierza� przenocowa� u siostry, a rano wyruszy�na wsch�d, na spotkanie z reszt�. Wszystkieprzygotowania do wyeliminowania Primy zosta�y uko�czone, dlatego. Z zamy�lenia wyrwa� go g�os kontrolera ruchu powietrznego. -Citation jeden-jeden-jedenLima Foxtrot, tu wie�a kontrolna na mi�dzynarodowym lotnisku w Denver. Zg�o� si�. Gary wcisn�� guzik nadawania. - TuCitationjeden-jeden-jeden Lima Foxtrot. Prosz� o pozwoleniena l�dowanie. - JedenLima Foxtrot, podaj sw�j� pozycj�. -Jeden LimaFoxtrot. Jestem dwadzie�cia czterykilometry na p�nocny wsch�d od lotniska. Wysoko��: cztery tysi�ce pi��set. Pod prawymskrzyd�em majaczy� szczytPik�'s Peak. Niebo by�o b��kitne, pogodaznakomita. Dobryznak. Zapad�a cisza i po chwili znowu odezwa� si� kontroler. - JedenLima Foxtrot, maszpozwolenie na l�dowanie. Pas dwa-sze��,powtarzam, pas dwa-sze��. - Jeden Lima Foxtrot, zrozumia�em. Bez najmniejszego ostrze�enia samolotem raptownie szarpn�o do g�ry. Zaskoczony Gary spojrza� w okno. Zerwa� si� silny wiatr i ju� kilka sekund p�niej gwa�towne turbulencje zacz�y ciska�maszyn� na wszystkie strony. Pr�buj�c odzyska� wysoko��, Gary �ci�gn��wolant. Na pr�no. Samolot wpad� w rozszala�y wir, stery nie reagowa�y. Gary wcisn��przycisk nadawania. - Tu Jeden Lima Foxtrot, mam k�opoty. -Jeden Lima Foxtrot, co si� sta�o? Gary krzycza� do mikrofonu: - Z�apa� mniesilny wiatr! Gwa�towne turbulencje! To jaki� huragan,cholera! - Jeden Lima Foxtrot, l�dujesz za cztery ip� minuty, na radarze niema ani �ladu�adnych turbulencji. - Mam w dupie wasze radary! M�wi� wam. - Gary nagleurwa� i piskliwym g�osem krzykn��: - Mayday! May. Na oczach zaszokowanych kontroler�w na lotniskuw Denver �wietlisty punkcik znikn�� z ekranu. Manhattan, nowy Jork O �wicie pod mostem Manhatta�skim na East River,niedaleko nabrze- ; za numer 17, kilkunastu policjant�w i detektyw�w zebra�o si� wok� kompletnie ubranego trupa. Rzuconogo na brzegdo�� niedbale,wi�c jegog�owa wci�� podskakiwa�a na falachprzyp�ywu. Prowadz�cydochodzenie detektyw Earl Greenburg zwydzia�u zab�jstwpo�udniowego Manhattanu zako�czy� ju� wszystkie oficjalne procedury. Nikt nie mia� prawa zbli�y� si� do zw�ok, dop�ki nie zostan� dok�adnieobfotografowane; podczas gdy onopisywa� wnotatniku miejsce i okoliczno�ci zdarzenia,jego podw�adni kr��yli woko�o w poszukiwaniu ewentualnych dowod�w rzeczowych. D�onie ofiary zabezpieczono plastikowymiworeczkami. Carl Ward, lekarz s�dowy, sko�czy� ogl�dziny, wsta�, otrzepa� spodniei spojrza� na detektyw�w. Earl Greenburg, m�czyzna o wygl�dzie utalentowanego profesjonalisty,mia� na koncie imponuj�c� liczb� rozwi�zanych spraw. Detektyw RobertPraegitzer, szatyn o przypr�szonych siwizn� w�osach, by� typowym luzakiem i zachowywa�si� jak kto�,kogonic ju� niezaskoczy. - W waszer�ce, Earl - rzuci� Ward. -Coz nim? - Poder�ni�te gard�o,przeci�ta t�tnica szyjna. Poza tym strzaskane kolana i z�amane �ebra. Kto�nie�le nad nim popracowa�. - Czas zgonu? Ward popatrzy� na fale omywaj�ce g�ow� ofiary. - Trudno powiedzie�. Moim zdaniem wrzuciligo tu po p�nocy. Zabior� go do kostnicy i przy�l� ci protok�. Greenburg spojrza� na zw�oki. Szara marynarka, granatowe spodnie,b��kitny krawat, kosztowny zegarek na lewej r�ce. Ukl�k� i poszpera�w kieszeniach marynarki. Natrafi�palcami na kawa�ek papieru. Chwyci�go za brze�ek i ostro�nie wyj��. - Po w�osku. - Rozejrza� si� woko�o. -Gianelli! Podbieg� do niego jeden z mundurowych. - Tak? 10 Greenburg poda� mu kartk�. - Przet�umaczysz to? Gianelli czyta� g�o�no i powoli: - "To twoja ostatnia szansa. Nabrze�e numer 17. Je�li nie przyniesieszreszty proch�w, zjedz� ci� ryby". - Zwr�ci�kartk� Greenburgowi. Zaskoczony Praegitzer uni�s� brwi. - Mafia goza�atwi�a? Ale dlaczego zostawili go tutaj, na widoku? - Dobre pytanie. - Greenburg przeszukiwa� pozosta�e kieszenieofiary. Znalaz� portfel. W �rodku by� gruby plik banknot�w. - Na pewno nie chodzi�o im o pieni�dze. - Wyj�� wizyt�wk�. -Richard Stevens. Praegitzer zmarszczy� czo�o. - Stevens. Czy nie o nim pisaliw gazetach? Jako� takniedawno. - Pisali o jego �onie - mrukn�� Greenburg. - O Dianie Stevens. Zeznaje w sprawie Tony'ego Altieriego. - W�a�nie. Diana Stevens kontra capo di tutti capi. I obydwaj popatrzyli na zw�oki. Rozdzia� 1 W centrum Manhattanu, w szacownym gmachu S�du Karnego przyCentre Street 180, trwa� proces Anthony'ego (Tony'ego) Altieriego. Sala rozpraw numer 37p�ka�a w szwach od publiczno�ci i reporter�w. Przystole obrony siedzia� na w�zku Anthony Altieri. Mocno pochylony, niemal zgi�ty wp�, wygl�da� jak rozd�ta, wyp�owia�a ropucha. Tylkooczy mia� �ywe i ilekro� patrzy� na Dian� Stevens, kt�ra siedzia�a nakrze�ledla �wiadk�w, wyra�nie czu�a bij�c� z nich nienawi��. Obok Altieriegosiedzia� Jake Rubenstein, jego adwokat. Rubensteins�yn�� z dw�ch rzeczy: z tego�e broni� tylko wysokopostawionych klient�w iz tego �e niemal wszystkich tychklient�w s�d uniewinnia�. Niski i elegancki, umia� szybko my�le� i mia� bujn� wyobra�ni�. Naka�dym procesiestosowa� inn�taktyk�. Mia� bardzo wysokie kwalifikacje, a teatralno�� by�a jego chlebem powszednim. Przeciwnikapodchodzi� jak my�liwyi ze zwierz�cym instynktem potrafi� wyczu� jego s�abestrony. Czasem wyobra�a� sobie, �e jest lwem,kt�ry powoli zbli�a si� doofiary, w ka�dej chwili got�w do skoku. albo paj�kiem snuj�cym sie�,kt�ra w ko�cu omota j� i unieruchomi. Czasem bywa� te� cierpliwymw�dkarzem, kt�ry zarzuca w�dk� i porusza ni� leniwietam i zpowrotem,czekaj�c, a� �atwowierny �wiadek chwyci przyn�t�. A terazuwa�nie przygl�da� si� kolejnejzwierzynie. Diana Stevens. Trzydzie�ci kilka lat. Elegancka,nawet wytworna. Patrycjuszowskie rysytwarzy. Mi�kkie, faluj�ce blond w�osy. Zielone oczy. Urocza figura. Powierzchowno�� zdrowejmoralnie dziewczyny z s�siedztwa. Szykownyczarny kostium. Jake Rubenstein wiedzia�, �e poprzedniego dnia zrobi�adobrewra�eniena przysi�g�ych. Tak,musia� zachowa� du�� ostro�no��. W�dkarz, postanowi�. 13. Podszed� do niej niespiesznie i zacz�� �agodnie. - Pani Stevens, wczoraj zezna�apani, �e wiadomego dnia, czternastego pa�dziernika, jad�c na po�udnie autostrad� Henry'ego Hudsona, z�apa�a pani gum� i �e zjechawszy z autostrady na skrzy�owaniu Setneji Pi��dziesi�tej �smej, skr�ci�a pani w drog� d�j azdow� do Fort Washington Park. Czy tak? - Tak - odrzek�a Diana Stevens cichym, kulturalnym g�osem. -Dlaczego zatrzyma�a si� pani akurat wtym miejscu? - Bo z�apa�am gum�. Wiedzia�am, �e musz� zjecha�z autostrady, a zadrzewami zobaczy�am dach jakiego� domu. Pomy�la�am,�e kto� mi tampomo�e. Nie mia�am zapasowegoko�a. - Mapani auto assistance? -Tak. - Czy mia�a pani telefon? -Tak. - W takim razie dlaczego nie zadzwoni�a panipo pomoc? -Pomy�la�am, �eto za d�ugo potrwa. Rubenstein wsp�czuj�co pokiwa� g�ow�. - Oczywi�cie. A dom by� tu� obok. - W�a�nie. -A wi�c pojecha�a tam pani po pomoc? - Tak. -Czy nadworze by�o jeszczejasno? - Tak. By�o oko�o pi�tejpo po�udniu. - Takwi�c widzia�a pani bardzo dobrze, prawda? -Tak. - I co pani zobaczy�a? -Zobaczy�amAnthony'ego Altieriego. - Aha. Zna�a go pani? - Nie. -W takim razie sk�d pani wiedzia�a, �eto on? - Widzia�am jego zdj�ciew gazecie i. -A wi�c widzia�apani zdj�cie kogo� podobnego do oskar�onego, czytak? - C�, by�. -Co zobaczy�a pani wtym domu? Diana wzdrygn�a si� i wzi�a g��boki oddech. M�wi�a powoli, jakbyodtwarza�a w my�li rozgrywaj�c� si� tamscen�. - W pokoju by�oczterech m�czyzn. Trzech sta�o, jeden siedzia� zwi�zany na krze�le. Wygl�da�o na to, �epan Altieri go przes�uchuje. - Za14 dr�a� jej g�os. - Pan Altieri wyj�� pistolet, krzykn�� co� i. istrzeli� temum�czy�nie w ty� g�owy. Jake Rubenstein zerkn�� na przysi�g�ych. Byli poch�oni�ci s�owami�wiadka. - Co pani wtedy zrobi�a? -Wr�ci�ambiegiem do samochodu i zadzwoni�ampo policj�. - A potem? -Odjecha�am. - Z przebit� opon�? -Tak. Pora wzburzy� te spokojne wody. - Dlaczego nie zaczeka�a pani na policj�? Diana zerkn�aw stron� sto�u obrony. Altieri obserwowa� jaz nieukrywan� wrogo�ci�. Uciek�a wzrokiem w bok. - Nie mog�am tamzosta�, bo. bo ba�am si�, �e tamciwyjd� z domui mnie zobacz�. - Tak, toca�kiem zrozumia�e - odpar��agodnie Rubenstein i twardymg�osemdoda�: - Zupe�nieniezrozumia�e jest natomiast to, �e wezwanaprzez pani� policjanietylko nikogo tam nie zasta�a, ale i nie znalaz�a�adnego �ladu, kt�ry wskazywa�by, �ekto� tamw og�le by�, nie wspominaj�c ju� o tym, �e pope�niono tam morderstwo. -Nic na to nie poradz�. Widzia�am. - Jest pani malark�, prawda? To j� zaskoczy�o. - Tak, troch�. -Odnosi pani sukcesy? - Chybatak, ale co to ma. Pora podci�� ryb�. - Reklamy nigdy nie za du�o, prawda? Ca�y kraj ogl�da pani� w wiadomo�ciach wieczornych w telewizji, widzi pani� napierwszych stronach. Rozw�cieczona Diana przeszy�a go spojrzeniem. - Nie zrobi�am tegodla reklamy. Nigdy nie pos�a�abym niewinnegocz�owieka. - Ot�to, pani Stevens, ot� to. "Niewinnego cz�owieka"- to niezmiernie wa�ne s�owa. Udowodni� ponad wszelk�w�tpliwo��, �e panAltieri jest niewinny. Dzi�kuj�. Ju� z pani� sko�czy�em. Diana zignorowa�a t� dwuznaczn� gr�s��w. Wracaj�c na miejsce, kipia�a gniewem. 15. - Mog� ju� i��? - spyta�aszeptem prokuratora. - Tak. Zaraz kto� pani�odprowadzi. - Nie trzeba, dzi�kuj�. Drzwi, parking - przez ca�y czas pobrzmiewa�y jej w uszach s�owaobro�cy: "Jest pani malark�, prawda? Reklamy nigdynie za du�o". Jakietoponi�aj�ce. Ale w sumie by�a zadowolona ze swoich zezna�. Opowiedzia�a przysi�g�ym, co widzia�a i nie mieli powodu,�eby jej nie wierzy�. Wiedzia�a,�eAnthony Altieri zostanie skazany i doko�ca �ycia nie wyjdzie z wi�zienia, mimo to wci�� nie mog�a zapomnie�, z jak� nienawi�ci� na ni�patrzy�. Przeszed� j� lekkidreszcz. Odda�a parkingowemu bilet i posz�a dosamochodu. Dwie minuty p�niejwyjecha�a na ulic� i skr�ci�a na p�noc. Wraca�ado domu. Przed skrzy�owaniem sta� znak STOP. Gdy si� zatrzyma�a, do samochodu podszed� dobrze ubrany, m�ody m�czyzna. - Przepraszam, zab��dzi�em. Czy mog�aby pani. Diana opu�ci�a szyb�. - Czymog�aby pani wskaza� mi drog� do tunelu Holland? - M�wi�z wyra�nym w�oskim akcentem. - Tak, �atwo pan trafi. Musi pan skr�ci� w pierwsz�. M�czyznapodni�s�r�k�. Trzyma� w niej pistolet z t�umikiem. - Wysiadaj. Szybko! Diana zblad�a. - Dobrze, ju� wysiadam, tylko niech pan nie. - Si�gn�a do klamki,�eby otworzy�drzwi, lecz gdy m�czyzna si� cofn��, wcisn�a peda� gazui samoch�d ruszy� z piskiem opon. Tylna szyba rozprys�a si�na kawa�ki,drugi pocisk utkwi� z trzaskiem w karoserii. Sercewali�ojej tak mocno,�eprawie nie mog�a oddycha�. S�ysza�a o porwaniach samochod�w, ale zawszeby�o to co� odleg�egoi nierealnego, co�, coprzydarza�o si�innym, nie jej. Poza tym ten cz�owiek pr�bowa� j� zabi�. Czy inniporywacze zabijali uprowadzonych kierowc�w? Wyj�a telefon i wybra�a numer policji. Dyspozytorka podnios�a s�uchawk� dopieropo dw�ch minutach. - Dziewi��, dziewi��, jeden. S�ucham. Diana zacz�a opowiada� jej, co si� sta�o inagle zda�a sobie spraw�, �eto beznadziejne. Sprawca na pewno by� ju� daleko. - Zaraz wy�l� tampatrol. Poprosz� pani nazwisko, adres i numer telefonu. 16 Diana poda�a jej swoje namiary. Beznadziejne, pomy�la�a. Beznadziejne. Zerkn�a przez rami� na roztrzaskan� szyb� i si� wzdrygn�a. Rozpaczliwie chcia�azadzwoni� do Richarda,ale wiedzia�a, �e m�� pracujenad czym� wyj�tkowo pilnymi wa�nym. Gdyby zadzwoni�a i opowiedzia�a mu o pr�bie uprowadzenia, zdenerwowa�by si� i natychmiast przyjecha� - nie chcia�a, �eby zawali� przez ni� termin. Nie, opowie muo wszystkim w domu, gdy wr�ciz pracy. I nagle przysz�ajej do g�owymro��ca krew w �y�ach my�l. Czy by� totylko zwyk�y przypadek, czy te�porywacz na ni� czeka�? Przypomnia�ajejsi� rozmowa z Richardem, s�owa, kt�rewypowiedzia� jeszcze przedrozpocz�ciem procesu: - Moim zdaniem nie powinna�zeznawa�. To zbyt niebezpieczne. - Nie martw si�, kochanie. Ska�� go. Do ko�ca �ycia nie wyjdzie z wi�zienia. - Tak, ale ma przyjaci� i. -Richard, je�li tego niezrobi�, ju� nigdy nie b�d� mog�a spojrze�w lustro. Nie, to na pewno przypadek, uzna�a. Altieriemu by a� tak nie odbi�o,zw�aszcza teraz, podczas procesu. Zjecha�a z autostrady, skr�ci�a na zach�d i wkr�tce znalaz�a si� przedswoim blokiem przy Siedemdziesi�tej Pi�tej Wschodniej. Zanim wjecha�ado podziemnego gara�u, po raz ostatni spojrza�a wlusterko. Nie, wszystko wygl�da�o normalnie. Mieszka�a w dwupoziomowym mieszkaniu na parterze, w apartamencie z przestronnym salonem,wysokimi pod sufit oknami i du�ym, marmurowym kominkiem. W salonie sta�y sofy w kwiatki, fotele, wbudowana w �cian� p�ka na ksi��ki i wielki telewizor. �ciany mieni�y si� t�cz�barw. ChildeHassam, Jules Pascin, Thomas Birch, George Hitchcockwisia�o na nich mn�stwo obraz�w, a jedno miejsce by�o zarezerwowanena jej w�asne prace. Na pi�terku by�y sypialnia, �azienka, pok�j go�cinny i s�oneczne atelier, gdzie malowa�a. Tu te� wisia�y jej obrazy. Nasztalugach po�rodkuatelier sta� niedoko�czony portret. Po powrocie do domu natychmiast wbieg�a na g�r�,zdj�a portret ipostawi�ana sztalugach ram�obci�gni�t� czystym p��tnem. Zacz�a szkicowa� twarz cz�owieka, kt�ry pr�bowa� j� zabi�, ale r�ce trz�s�y si� jejtak bardzo, �e musia�a przerwa�, znosz� -mrukn�� detektywEarl Greenburg. Jechali 17 - Lepiej, �eby dowiadywali si� od nas ni� z telewizji - odpar� Robert Praegitzer. - Ty jej powiesz? Greenburgpos�pnie kiwn�� g�ow�. Przypomnia� mu si� pewien kolega, kt�ry pojecha� zawiadomi� pani� Adams, �e jej m��, policjant, zgin��na s�u�bie. - Jest bardzo wra�liwa - ostrzeg� go szef. - Musisz za�atwi� to delikatnie. - Spokojna g�owa -odpar� tamten - poradz� sobie. Zapuka� dodrzwi i gdy muotworzy�a, spyta�: - WdowaAdams? D�wi�k dzwonka j� wystraszy�. Nikogo sieniespodziewa�a. Podesz�ado domofonu. - Kto tam? -Detektyw Eari Greenburg. Chcia�bym z pani� porozmawia�. Wcisn�a guzik. Greenburg wszed� do holu i ruszy�do drzwi. - Dzie� dobry. -Pani Stevens? - Tak. Dzi�kuj�, �e takszybko panprzyjecha�. Zacz�am szkicowa�jegotwarz, ale. - Wzi�ag��boki oddech. -By� �niady, mia� g��bokoosadzone jasnobr�zowe oczy i ma�y pieprzyk na policzku. Pistolet by�z t�umikiem i. Greenburgpatrzy� na ni� skonsternowany. - Przepraszam, ale nie bardzo rozumiem. -Ten porywacz. Dzwoni�am na policj� i. - Dopieroteraz zauwa�y�ajegomin�. -Chyba nie o to chodzi, prawda? - Nie, nie o to. - Greenburgwestchn��. -Mog� wej��? - Prosz�. Wszed� do mieszkania. Spojrza�ana niego i zmarszczy�a czo�o. - Co� si� sta�o? Szuka� s��w i niem�g� ich znale��. - Tak. Przykro mi. Boj� si�, �emam z�e wiadomo�ci. Chodzi o panim�a. - Co si� sta�o? - spyta�a dr��cym g�osem. - Mia� wypadek. Przeszed� j� zimny dreszcz. - Jaki wypadek? Greenburg wzi�� si�w gar��. 18 - Zosta� zamordowany. Dzi� rano znale�li�my jego cia�o pod mostemna East River. Patrzy�a na niego przez d�ug� chwil�,wreszcie powoli pokr�ci�a g�ow�. - To jaka� pomy�ka. M�jm�� jest w pracy, wlaboratorium. Greenburg ju� wiedzia�, �e b�dzie trudniej, ni� my�la�. - Czy m��nocowa� dzisiaj wdomu? -Nie,ale Richardcz�sto pracuje nocami. Jest naukowcem. - By�acoraz bardziej wzburzona. - Czy wiedzia�a pani,�e mia� powi�zania z mafi�? Dianazblad�a. - Z mafi�? Oszala� pan? - Znale�li�my. Oddycha�a szybko i gwa�townie. - Chc� zobaczy� pa�skie dokumenty. -Oczywi�cie. - Poda� jej legitymacj�. Zerkn�ana ni� i uderzy�a go w twarz. - Czy miasto p�aci wam zastraszenie uczciwych ludzi? M�j m�� �yje! Jestw pracy! - Teraz ju� krzycza�a. Greenburg spojrza� jej w oczy. Zaszokowana, uparcie nie chcia�a dopu�ci� dosiebie tej my�li. - Czy przys�a� tu kogo�, �eby si�pani� zaj��? -To panem trzeba si� zaj��. Prosz� wyj��. - Pani Stevens. -Prosz� natychmiast wyj��! Wyj�� wizyt�wk� i po�o�y� j� na stole. - Tu jest m�j numer. Na wypadek, gdyby zechcia�apani ze mn� porozmawia�. Cudownie to za�atwi�em, pomy�la�, id�c do drzwi. R�wnie dobrze mog�em spyta�: "Wdowa Stevens? " Gdy wyszed�, rozdygotana trzasn�a zasuw�. Pomyli� mieszkania. Coza kretyn! �ebya� tak mnie nastraszy�. Powinnam zadzwoni� do jegoprze�o�onych. Spojrza�a na zegarek. Zaraz wr�ci Richard. Pora przygotowa� kolacj�. Zrobi� paell�, jego ulubione danie. Posz�ado kuchni. Ze wzgl�du na tajno�� jego pracy nigdy do niego nie dzwoni�a, a je�lionnie zadzwoni� do niej, by� to znak, �e wr�ci bardzo p�no. O�smejpaellaby�a ju�gotowa. Zamiesza�a j�, spr�bowa�a i u�miechn�a si� z zadowoleniem. Dok�adnie taka, jak lubi,pomy�la�a. O dziesi�tej schowa�a j� 19. do lod�wki, bo wci�� go nie by�o. Na drzwiczkach przyklei�a li�cik: Kochanie, tu masz kolacj�. Obud� mnie. Po powrocie napewno b�dzie g�odny. Nagle ogarn�o j� znu�enie. Rozebra�a si�, w�o�y�a koszul� nocn�,umy�a z�by i si� po�o�y�a. Kilka minut p�niej zasn�a g��boko. O trzeciej nad ranemobudzi�asi� z krzykiem. Rozdzia� 2 Przesta�a si�trz��� dopiero o �wicie. Ca�a przemarz�a, doszpiku ko�ci. Richard nie �yje. Ju� nigdy go nie zobaczy,nigdynie us�yszy jegog�osu, nigdy nie poczuje, jak j� przytula. Przeze mnie,pomy�la�a. Niepowinnam by�a zeznawa�. Bo�e, Richard, przebacz mi, prosz�, przebacz. Nie dam rady bez ciebie. By�e� moim �yciem, �ycie bez ciebiestraci�osens. Chcia�a zwin�� si� w ma�y, malutki k��buszek. Chcia�aznikn��. Umrze�. Pogr��ona w smutkule�a�a, my�l�c oprzesz�o�ci, o tym,jak Richardodmieni�jej �ycie. Dorasta�aw bogatej dzielnicy Sands Points w stanie Nowy Jork. Jejojciecby� chirurgiem, matka malark� iDiana zacz�a rysowa� w wiekutrzech lat. Sko�czy�a St. Paul's, szko�� z internatem, ina pierwszym rokustudi�w mia�a kr�tki romans z charyzmatycznym wyk�adowc� matema. tyki. M�wi�, �e chcesi� z ni� o�eni�, �e jest t�jedyn� i wy�nion�,�e pozani� nieistnieje nikt inny. Dowiedziawszy si�, �e ma �on� itroje dzieci,dosz�ado wniosku, �e albo jest kiepskim matematykiem i nie umie rachowa�, albo szwankuje mu pami�� i przenios�a si� do Wellesley College. Mia�a obsesj� na punkcie malowania i ka�d� woln� chwil� sp�dza�azp�dzlem w r�ku. Swoje obrazyzacz�a sprzedawa�, zanim zrobi�a dyplom, powoli zdobywaj�copini� obiecuj�cej malarki. Tamtejjesieni znana galeria sztuki przy Pi�tejAlei zorganizowa�a wystaw� jej prac, wernisa�, kt�ry okaza� si� wielkim sukcesem. Bardzo przyczyni� si� do tego w�a�ciciel galerii,zamo�ny, ciemnosk�ry erudyta nazwiskiem Paul Deacon,jejpromotor. Galeriap�ka�a w szwachju�pierwszego wieczoru. Deacon podbieg�do niej z szerokim u�miechem na twarzy. 20 - Gratulacje! Sprzedali�my prawie wszystkie obrazy! Zorganizujemydrugi wernisa�, za kilka miesi�cyalbo nawet wcze�niej, kiedy tylko b�dzieszgotowa. Diana by�a zachwycona. - Cudownie! -To twoja zas�uga. - Poklepa� j� po ramieniu i pop�dzi� dalej. W�a�nie dawa�akomu� autograf, gdy us�ysza�a: - Podobaj� mi si� pani kszta�ty, te kr�g�o�ci. - G�os m�czyzny. Sta�tu� za ni�. Zesztywnia�a. Odwr�ci�a si� rozw�cieczona i ju� otwiera�a usta, �ebygozruga�, lecz nie zd��y�a. - S� bardzo subtelne, jak u Rossettiego alboManeta. - M�czyznapatrzy� na obraz, m�wi� o jej obrazie. W ostatniej chwili ugryz�a si� w j�zyk. -Tak? - Przyjrza�a mu si� uwa�niej. Trzydzie�ci kilka lat, atletyczniezbudowany, jasnow�osy i b��kitnooki. By� w g�adkim, br�zowym garniturze, bia�ej koszuli i br�zowym krawacie. - Bardzo dzi�kuj�. - Od kiedy pani maluje? -Od dziecka. Moja mama by�amalark�. - Moja kuchark�- odpar� z u�miechem - ale to jeszcze nie znaczy, �eumiem gotowa�. Ja pani� znam, pani mnienie. Richard Stevens. W tym momencie podszed� do nich Deacon z trzema pakunkami w r�kach. -Prosz� - powiedzia�. - Obrazy. Niech ciesz� pa�skie oczy. - Poda�je Stevensowii odszed�. Diana spojrza�a na niego zaskoczona. - Kupi� pan a� trzy? -W domumam jeszcze dwa. - Bardzo mi to. pochlebia. - Talent to bezcenna rzecz. -Dzi�kuj�. Lekko si� zawaha�. - Pewnie jest pani bardzo zaj�ta, wi�cp�jd� ju�. -Nie, nie, nic takiego si� nie dzieje. - Bo�e, czy to naprawd� jej g�os? - �wietnie -odrzek� z u�miechem i znowu si�zawaha�. - Mog�abypani odda� mi wielk� przys�ug�, panno West. Spojrza�a na jego lew� d�o�. Nie nosi� obr�czki. - Ja? -Tak si� przypadkiem z�o�y�o, �e dosta�emdwa bilety na jutrzejsz�premier� Blithe Spirit Noela Cowarda i nie mam z kimp�j��. Gdyby by�apani wolna i zechcia�a mi towarzyszy�. 21. Przygl�da�a mu si� przez chwil�. By� sympatyczny ibardzoprzystojny,ale Bo�e, przecie� w og�le go nie zna�a. Nie, nie, to niebezpieczne. Zbytniebezpieczne. I powiedzia�a: - Ch�tnie. Z wielk� przyjemno�ci�. Wiecz�r okaza� si� uroczy. Richard by� dowcipnym, zabawnym kompanem i natychmiaststwierdzi�a, �e doskonale do siebie pasuj�. Obojeinteresowali si� sztuk�, muzyk� i wieloma innymi rzeczami. Bardzo jejsi� podoba�, ale nie by�a pewna, czyona podoba si� jemu. - Jeste� wolnajutro wieczorem? - spyta� pod koniec spotkania. Tym razemodpowiedzia�a szybko i bez wahania. Nazajutrz poszli na kolacj� do zacisznej restauracyjki w Soho. - Opowiedz mi o sobie - poprosi�a. -Niewiele mamdoopowiadania. Urodzi�em si� w Chicago. M�j ojciec by� architektem. Je�dzi� poca�ym �wiecie, projektuj�c domy, a mamai jaje�dzili�my z nim. Zaliczy�em kilkana�cie szk� i w ramach samoobronynauczy�em si� kilku j�zyk�w. - Czym si� zajmujesz? Pracujeszgdzie�? - Tak, w KIG, Kingsley international Group. To wielka firma badawczo-konsultingowa. - Intryguj�ce. -Tak, mam fascynuj�c� prac�. Prowadzimy badania nad najnowocze�niejszymi technologiami. Gdyby�my mieli jak�� dewiz�, pewniebrzmia�aby tak: "Je�li nie znajdziemy odpowiedzi dzisiaj, zaczekaj dojutra". Po kolacji odprowadzi� j� do domu. Przed drzwiami wzi�� j� za r�k�. - �wietnie si� bawi�em -powiedzia�. - Dzi�kuj�. I odszed�. Aona sta�a tami patrzy�a, jak znika w mroku. Ciesz� si�, �ejest prawdziwym d�entelmenem, m�g� przecie�okaza� si� erotomanem. Tak, bardzosi� ciesz�. Niech to szlag! Potem spotykali si� ju� co wiecz�r i ilekro�go widzia�a, zawsze zalewa�o j� to samo wewn�trzne ciep�o. W pi�tek powiedzia�: -W soboty trenuj� dru�yn� Ma�ej Ligi. Chcia�aby� popatrze�? - Z przyjemno�ci�, panie trenerze. Nazajutrz rano obserwowa�a, jak Richard pracuje z grup� m�odychbejsbolist�w. �agodny,opieku�czy i cierpliwykrzycza�z rado�ci,gdy 22 dziesi�cioletni TimHolm z�apa� mocno podkr�con� pi�k�. By�o wida�, �ech�opcy go uwielbiaj�. Bo�e,pomy�la�a. Ja si� w nim zakocha�am. Zakocha�am si� w nim. Kilka dni p�niej, po weso�ym lunchu z kilkoma przyjaci�kami, niedaleko restauracji zobaczy�asalon wr�biarski. Pod wp�ywem jakiego� impulsu rzuci�a: - Chod�my sobie powr�y�. -Nie mog�, musz� wraca� do pracy. - Jate�. -Musz� odebra� Johnny'ego. - Id� sama. Potem nam opowiesz. - Dobrze, jak chcecie. Pi�� minut p�niej siedzia�a naprzeciwko starej Cyganki z ustami pe�nymiz�otych z�b�w. Kobieta wygl�da�ajak wied�ma, mia�a zapadni�t�twarz i brudn� chustk� na g�owie. To idiotyzm, pomy�la�a. Po co ja torobi�? Ale dobrze wiedzia�a po co. Chcia�a si�dowiedzie�, czyj� iRicharda czeka wsp�lnaprzysz�o��. Przecie� to tylko zabawa, zwyk�a zabawa. Starucha wzi�a tali� kartdo tarota i nie podnosz�c wzroku, zacz�a jetasowa�. - Chcia�abym wiedzie�, czy. -Ciii. - Cyganka odwr�ci�a pierwsz� kart�. Przedstawia�a kolorowoubranego b�azna z sakw�. Przygl�da�a jej si� przez chwil� i powiedzia�a: - Poznasz wiele tajemnic. - Odkry�a drug� kart�. -To ksi�yc. Niejeste�pewna swoich pragnie�. Diana z wahaniem kiwn�a g�ow�. - Czytepragnienia dotycz� m�czyzny? -Tak. Starucha odwr�ci�a trzeci� kart�. - Kochankowie. -To dobry znak? - spyta�a z u�miechem Diana. - Zobaczymy. Wszystko zale�y od tego, co powiedz� trzy nast�pne. Wisielec. - Zmarszczy�a czo�o, zawaha�a si� i odkry�a drug� kart�. -Szatan - mrukn�a. - To �le? - rzuci�alekko Diana. Cyganka bez s�owa odkry�a trzeci�. Pokr�ci�a g�ow�. - �mier� -powiedzia�a g�uchym i z�owieszczymg�osem. Diana wsta�a. - Niewierz� w te brednie. 23. Starucha dopiero teraz podnios�a wzrok. - To, w co wierzysz, nie ma znaczenia. Chodziza tob� �mier�. Rozdzia� 3 Berlin, niemcy 'polizeikommandant Otto Schiffer, dw�ch mundurowych i dozorca, Henl. Karl Goetz, patrzyli na nagie, skurczone zw�oki w przepe�nionej wannie. Kobieta mia�a s�abo widoczn�, sinaw� pr�g� na szyi. Polizeikommandant podetkn�� palec podkapi�cy kran. - Zimna. Pow�cha� pust� butelk� po w�dce na brzegu wanny i spojrza� na doz�r-'c�. - Jej nazwisko? -Sonja Verbrugge. Jej m�� Franz Verbrugge jest jakim� naukowcem. - Mieszka�a tuz nim? -Przez siedem lat. Cudowni lokatorzy. Czynsz p�acili zawsze na czas,nigdynie sprawiali�adnych k�opot�w. Wszyscy bardzoj� kochali. -Ugryz�si� w j�zyk. - Czy Frau Verbrugge gdzie� pracowa�a? -Tak,w Cyberlin. To taka internetowa kawiarenka, gdzie mo�na. - Jak odkry� pan zw�oki? -Z kranu im ciek�o. Kilka razynaprawia�em, ale ci�gle ciek�o. , - No i? -No i dzi� rano lokatorz pi�tra ni�ej zawiadomi� mnie, �e zala�o musufit. Przyszed�em, zapuka�em i kiedynikt si� nie odezwa�, otworzy�em drzwi swoim kluczem. Wszed�em do �azienki i. - G�os mu si� za�ama�. Zajrza�do nichjeden z podw�adnych Schiffera. - W�dki brak - zameldowa�. - Samowino. Schiffer kiwn�� g�ow�. - Tak my�la�em. - Wskaza� butelk� na wannie. -Niech zdejm� z niejodciski palc�w. - Tak jest. Schiffer spojrza� na Goetza. - Wie pan, gdzie jest teraz Herr Verbrugge? 24 - Nie. Codziennie ranowidz�, jak wychodzi do pracy, ale. - Bezradnie roz�o�y� r�ce. - Dzisiaj pan go nie widzia�? -W�a�nie. - Wie pan mo�e, czy zamierza� gdzie� wyjecha�? -Nie,nie wiem. Schifferwestchn��. - Dobra - rzuci� dopodw�adnych. - Pogadajcie z lokatorami. Dowiedzcie si�, czy Frau Verbrugge by�a ostatnio przygn�biona,czy k��ci�a si�z m�em i czy du�o pi�a. Wyci�gnijcie z nichwszystko, co si� da. - Ponownie spojrza� na dozorc�. -Poszukamyjej m�a. Gdyby przypomnia�pan sobie co�, co mog�oby. - Nie wiem, czy to wa�ne - przerwa�mu niepewnie Goetz - ale jedenzlokator�w widzia� wieczorem karetk� przed domem. Spyta� mnie, czykto� zachorowa�, alekiedy wyszed�em naulic�, karetki ju� nie by�o. - Sprawdzimy to - odpar� Schiffer. -Co zrobi�. Cob�dzie z cia�em? - spyta�nerwowo Goetz. - Jedzie tu lekarz s�dowy. Prosz� spu�ci� wod� i przykry� j� r�cznikiem. Rozdzia� 4 Boj� si�, �e mam z�ewiadomo�ci. Zosta� zamordowany. Znale�li�my jego cia�o pod mostem. Dla Diany czas stan�� wmiejscu. Kr��y�a bez celu po wielkim mieszkaniu pe�nym wspomnie� i my�li. Bez niego nie jest ju� takie wygodne. Brakuje muciep�a. To tylko martwy zbi�r zimnych cegie�. Ju� nigdy nieo�yje. Opad�a na sof� i zamkn�a oczy. Richard,kochanie, w dniunaszego�lubu spyta�e�, jaki prezent chcia�abym dosta�. Powiedzia�am wtedy,�enie chc� �adnego, ale teraz chc�. Wr�� do mnie. Niewa�ne, �e ci� niezobacz�. We� mnie tylko wramiona. Wyczuj� twoj� obecno��. Musiszmnie dotkn�� jeszcze raz, bardzotegopragn�. Pragn� poczu�, jakpie�ciszmoj� pier�. Chc� wyobrazi�sobie tw�j g�os,us�ysze�, jak m�wisz,�e robi�najlepsz� paell� na �wiecie. �e mnie kochasz. Pr�bowa�a powstrzyma� potok �ez, lecz nie mog�a. 25. Gdy dotar�o do niej, �e Richard nie �yje, sp�dzi�a kilka dni w zamkni�ciu, w ciemnym mieszkaniu, nie odbieraj�c telefon�w i nie otwieraj�cnikomu drzwi. By�a jak ranne zwierz�, kt�re zaszy�o si� w kryj�wce,�eby zosta� sam na samze swoimb�lem. Richard,tyle razy chcia�ampowiedzie�:"Kocham ci�", �eby� m�g� powiedzie� mi to samo, ale niechcia�am ci� naciska�, nie chcia�am �ebra�. By�am g�upia. Terazprosz�ci�, b�agam ci� jak �ebraczka. Telefon nieustannie dzwoni�i poniewa� kto� ci�gle dobija�si� do drzwi,wi�c wko�cu je otworzy�a. W progusta�a Carolyn Ter, jedna z jejnajbli�szychprzyjaci�ek. Popatrzy�a na Dian�i powiedzia�a: - Wygl�daszkoszmarnie. -1 �agodnie doda�a: - Wszyscy pr�buj� si�z tob� skontaktowa�, wszyscy si�o ciebie zamartwiaj�. - Przepraszam, ale po prostu nie mog�. Carolyn obj�aj� iprzytuli�a. - Wiem. Ale wiem te�, �e masz wielu przyjaci�, kt�rzy chc� si� z tob� zobaczy�. Diana pokr�ci�a g�ow�. - Nie, tonie. -Pos�uchaj, jego �ycie dobieg�o ko�ca, ale twoje wci�� trwa. Nie zamykaj si�przed lud�mi, kt�rzy ci� kochaj�. Gdzie telefon? Zacz�li do niej wydzwania�, odwiedza� j�i musia�a wys�uchiwa� nieko�cz�cej si� litanii oklepanych frazes�w w rodzaju: - Podejd� do tego tak: Richard spoczywa wpokoju. -B�g go wezwa�, kochanie. - Wiem,�e Richard jest w niebie i �wieci nad tob�jak gwiazda. -Odszed� do lepszego �wiata. - Jest teraz z anio�ami. Chcia�o jej si� krzycze�. Procesja go�ci nie mia�a ko�ca. Przyszed� Paul Deacon, w�a�ciciel galerii, organizator jej wernisa�u. Obj�� j� i powiedzia�: - Pr�bowa�em si� do ciebie dodzwoni�, ale. - Wiem. -Tak mi przykro. Rzadkospotyka si� takich d�entelmen�w. Ale niemo�eszodcina� si�od �wiata. Ludzie czekaj� na twoje pi�kne obrazy. - Nie mog�. To ju� niewa�ne, Paul. Nic nie jest ju�wa�ne. Wypali�am si�. Nie dawa�asi� nam�wi�. 26 Gdy nazajutrzznowu zadzwoni� dzwonek u drzwi, niech�tnie posz�asprawdzi�, kto to. Popatrzy�a przez wizjer i zobaczy�a. Zaskoczonaprzekr�ci�a klamk�. W korytarzu sta�o kilkunastu ma�ych ch�opc�w. Jeden z nichtrzyma� bukiecik kwiat�w. - Dzie�dobry - powiedzia� i wr�czy� jej kwiaty. -Dzi�kuj�. - Nagle przypomnia�a sobie, kim s�. Grali wMa�ej Lidze,byli podopiecznymi Richarda. Dosta�a niezliczone kosze kwiat�w, stosy kartek z kondolencjami, dziesi�tki e-maili, ale ten skromny bukiet by� najbardziej wzruszaj�cy. - Wejd�cie - powiedzia�a. Ch�opcy weszli do �rodka. - Chcieli�my tylko powiedzie�, �e bardzonam smutno. -Pani m�� by� ekstra. - Tak, by� naprawd� cool. -I by��wietnym trenerem. Diana z trudempowstrzyma�a �zy. - Dzi�kuj�. Zawsze m�wi�, �e wy te� jeste�cie �wietni. By� z was bardzodumny. - Wzi�a g��boki oddech. -Chceciesi� czego� napi�? - Nie, dzi�kujemy -odpar� Tim Holm, dziesi�ciolatek, kt�ry z�apa� t�mocno podkr�con�pi�k�. - Chcieli�my tylko powiedzie�, �e b�dzie gonam brakowa�o. Dlatego wszyscy zrzucili�my si� na kwiaty. Kosztowa�ydwana�cie dolc�w. - I chcieli�my powiedzie�, �e bardzo nam przykro. Diana popatrzy�a na nich icichym g�osem odrzek�a: - Dzi�kuj�, ch�opcy. Wiem, �e Richard by�by wam wdzi�czny, �e mnieodwiedzili�cie. Wymamrotali: "Do widzenia" i ruszyli do drzwi. Gdy odprowadza�aich wzrokiem, przypomnia�o jej si�, jak Richardzabra� j� na trening, na ten pierwszy. Rozmawia� z nimi jak r�wie�nik,j�zykiem, kt�ry dobrze rozumieli, a oni go za to uwielbiali. Tego dniasi�w nim zakocha�am. Zagrzmia�o i, niczym �zy samego Boga, po szybach sp�yn�y pierwszekrople deszczu. Deszcz. Jak w tamtenweekend. - Lubisz pikniki? -Uwielbiam. - Wiedzia�em. Dobrze, urz�dzimy ma�y piknik. Wpadn� po ciebie jutrow po�udnie. By� pi�kny, s�oneczny dzie�. Pojechali do CentralParku. Srebrne sztu�ce, obrus, serwetki, a gdyzajrza�ado koszyka, wybuch�a �miechem. 27. Piecze� wo�owa, szynka, sery, dwa du�e pasztety, butelki z napojami,kilka r�nych deser�w. - Wystarczy�obytego dlaca�egowojska! Kogo jeszcze zaprosi�e�? -Do g�owy przysz�a jej nieproszona my�l: pastora? A� si� zarumieni�a. Patrzy�na ni�, uwa�nie j� obserwowa�. - Wszystko w porz�dku? Wporz�dku? Nigdy w �yciu nie by�a taka szcz�liwa. - Tak. Kiwn�� g�ow�. - �wietnie. Nie b�dziemy czeka� nawojsko. Zaczynajmy. Mieli sobie tyle do powiedzenia i zdawa�osi�, �e z ka�dym s�owem s�sobie coraz bli�si. Narasta�o mi�dzy nimi silne napi�cie seksualne i obydwoje to czuli. I nagle, w po�owie tego cudownego pikniku, zacz�o pada�. Lun�o tak, �e w par� minut przemokli do suchej nitki. - Przepraszam -powiedzia� zeskruch� Richard. - Powinienemby� toprzewidzie�, w gazetach pisali, �e b�dzie pogoda. Ten deszcz wszystkozepsu�. Przysun�a si� bli�ej. - Czy�by? - szepn�a. Przywar�a do niego ca�ym cia�emi przytkn�a usta do jego ust, czuj�c,jakzalewaj� fala gor�ca. - Musimy si�przebra� - powiedzia�a, gdy wreszciemog�a. -S�usznie - odpar� ze �miechem. - Przezi�bimy si�i. - U ciebie czyu mnie? Richard znieruchomia�. - Diano, czy na pewno tego chcesz? Pytam, bo dla mnie to niejest. przelotna przygoda. - Wiem - odrzek�a cicho. P� godziny p�niej byli w jej mieszkaniu. Rozebrali si�, pieszcz�c si�,g�aszcz�c, dotykaj�c w najbardziej kusz�ce miejsca, a gdy nie mogli ju�wytrzyma�, upadli na ��ko. Richard by� czu�y, �agodny, nami�tny i gwa�towny, by� tym wszystkimnarazi podzia�a�o tona ni� jakczar. Gdy odnalaz� j� j�zykiem izacz��powoli pie�ci�, poczu�a si� jak piasek na aksamitnej pla�y, kt�r� zalewaj� ciep�e fale przyp�ywu. A potem wszed� w ni� g��boko i wype�ni� ca��,pobrzegi. Przez reszt� popo�udnia i prawie przez ca�� noc rozmawiali, kochalisi� i otwierali przed sob� serca, i by�otak cudownie, �e nie umia�aby tegouj�� w s�owa. 28 Rano,gdy robi�a �niadanie, naglespyta�: - Diano,wyjdziesz za mnie? Odwr�ci�a si� do niego i cicho odrzek�a: - O tak. �lub wzi�li miesi�c p�niej. Uroczysto�� by�a przepi�kna ibardzo ciep�a, z rodzin� i mn�stwem przyjaci�, kt�rzy serdecznie im gratulowali. Diana popatrzy�a na jego rozpromienion� twarz,pomy�la�a o Cygance,o jej idiotycznej wr�bie, i si�u�miechn�a. Tydzie� p�niej mieli wyjecha� na miesi�c miodowy do Francji, aleRichard zadzwoni� do niej zpracy i powiedzia�: - Dostali�my nowe zlecenie, nie mog� si� wyrwa�. Mogliby�my toprze�o�y�? Pojedziemyza kilka miesi�cy. Przepraszam,skarbie. - Co� ty, nie ma sprawy, kochanie. -Mia�aby�ochot� zje�� dzi� na mie�cie? - Bardzo ch�tnie. -Lubisz francusk� kuchni�,a ja znam wspania�� restauracj�. Wpadn�za p� godziny. Trzydzie�ci minut p�niej czeka� nani� na ulicy. - Jak si� masz, skarbie? Musz� odprowadzi� klienta na lotnisko. Lecido Europy. Po�egnamy si� z nim i p�jdziemy na lunch. Obj�a go i przytuli�a. - �wietnie. Pojechali na lotnisko Kennedy'ego. - Facet leciw�asnym samolotem, ma czeka� na pasie. Stra�nik wpu�ci� ich na parking dla prywatnych samolot�w, gdzie sta�odrzutowy challenger. Richardrozejrza� si� ipowiedzia�: - Jeszcze go nie ma. Zaczekajmy w samolocie. Weszli na pok�ad luksusowo urz�dzonej maszyny. Silniki ju� pracowa�y. Z kabinywyjrza�a stewardesa. -Dzie� dobry. - Dzie� dobry - odrzek� Richard. -Dzie� dobry - powiedzia�a z u�miechem Diana. Stewardesa zamkn�a drzwi. - My�lisz,�e du�o si� sp�ni? - spyta�a Diana. - Nie, niepowinien. Ryk silnik�w powoli narasta�. Samolot ruszy�. Diana spojrza�a w okno i zblad�a. - Richard, my jedziemy! 29. Popatrzy� na ni� zdziwiony. - Naprawd�? -Sp�jrz w okno! - Diana wpad�a w panik�. -Powiedz pilotowi. Powiedz mu, �eby. - �eby co? -�eby si� zatrzyma�! - Niemog�. Ju� ko�ujemy. Diana znieruchomia�a i spojrza�a na niego szeroko otwartymi oczyma. - Dok�d lecimy? - spyta�a. - Ojej, nie m�wi�em ci? Do Pary�a. Przecie� lubisz francusk� kuchni�. Zabrak�o jej tchu. I naglewpad�a w pop�och. - Bo�e, nie mog�tak lecie�! Nie mam �adnych ubra�! Niezabra�amkosmetyk�w, musz�. - Podobno s� tam jakie�sklepy - przerwa� jej Richard. Patrzy�a na niego przez chwil�,a potem zarzuci�a mu r�ce naszyj�. - Nabra�e� mnie. Tak ci� kocham. - Chcia�a� wyjecha� na miesi�c miodowy, to wyje�d�amy - odpar�z u�miechem. Rozdzia� 5 na Or�y czeka�a na nich limuzyna. Pojechali do hotelu Pla�a Athenee. Tam powita� ich kierownik. -Apartament jest ju� przygotowany. - Dzi�kujemy. Apartament 310 -gdy kierownik otworzy� drzwi i weszlido�rodka,zaszokowana Diana stan�a jak wryta. Na �cianach wisia�y jej obrazy. Sze�� obraz�w! - Richard, jak. jakim cudem. Richard u�miechn�� si� niewinnie. - Nie mam poj�cia. Wida� maj� tu dobry gust. Poca�owa�a go,d�ugo i nami�tnie. W Pary�u by�o jak wkrainie czar�w. Najpierw pojechali do Givenchy,po ubrania ikosmetyki, a potem do Yuittona, po walizki. Spacerowali leniwiePolami Elizejskimi, widzieli plac Zgody, �ukTriumfalny, Palais-Bourbon iLa Madeleine, olbrzymi ko�ci� pod we30 zwaniem Marii Magdaleny. Obeszli placVend�me, ca�y dzie� sp�dziliw Luwrze. Widzieli rze�by w ogrodach muzeum Rodina,jadali romantyczne kolacje w Auberge de Trois Bonheurs, Au Petit Chez Soi i w D'ChezEux. Jedyn� rzecz�, kt�ra j� dziwi�a, by�o to, �e dzwoniono do niego o dziwnych porach. - Kto to? - spyta�a pewnego dnia o trzeciej nadranem, gdy od�o�y�s�uchawk�. - Nikt, rutyna. Tak� mam prac�. Praca? W �rodkunocy? - Diano! Diano! Kto� potrz�sn�� j�za rami� i wyrwa� z zamy�lenia. Carolyn Ter. - Dobrzesi� czujesz? -Tak. Chyba. tak. Carolyn obj�a j� i powiedzia�a: - Potrzebujeszczasu, min�o dopierokilka dni. - Lekko si� zawaha�a. -A propos, za�atwi�a� ju� pogrzeb? Pogrzeb. Najsmutniejsze s�owo w j�zyku angielskim. G�os �mierci, echorozpaczy. - Niemog�am, nie by�am. -Pomog� ci. Wybior� trumn� i. - Nie! - Dianazaprotestowa�a ostrzej,, ni� zamierza�a. Carolyn spojrza�a na ni� zaskoczona. - Nie rozumiesz? - ci�gn�a Dianadr��cymg�osem. -To jest. Toostatniarzecz, jak� mog� dla niego zrobi�. Chc�, �eby pogrzeb by� czym�. wyj�tkowym. �eby po�egnali si�z nim wszyscy przyjaciele. - Policzkimia�a mokre od �ez. - Diano. -Trumn� musz� wybra� sama. Chc�, �eby. �eby wygodnie mu si�spa�o. Carolyn zabrak�o s��w. Gdy zadzwoni� telefon, detektyw Earl Greenburg by� w�a�nie w biurze. - Diana Stevens do pana, panie poruczniku. Onie, tylko nieto,pomy�la�, przypomniawszy sobie, jak spoliczkowa�a go przypierwszym spotkaniu. Co wymy�li�a tym razem? Pewnie chcez�o�y� skarg�. Podni�s� s�uchawk�. - Greenburg. 31 ^. - Diana Stevens. Dzwoni� z dw�ch powod�w. Po pierwsze, chc� panaprzeprosi� za moje zachowanie. Bardzo mi przykro. Greenburg by� zaskoczony. - Nie musi pani przeprasza�. Rozumiem,przezco pani przechodzi. Czeka�. Stevens milcza�a. - A drugi pow�d? -Tak. Cia�o. - Za�ama� jej si� g�os. -Policja przetrzymuje zw�okimojego m�a. Jak mam je odebra�? Za�atwiam. za�atwiam pogrzeb. Z jej g�osu bi�a tak g��boka rozpacz, �e Greenburg skrzywi� si� z b�lu. -Boj�si�, �e to znowu nasza biurokracja. Widzi pani,koroner musiprzys�a� nam protok� z sekcji zw�ok, potem trzeba zawiadomi� r�ne. -Potar� czo�o i podj�� decyzj�. - Prosz� pos�ucha�, i bez tego jestpani ci�ko. Zajm� si� tym. W ci�gu dw�ch dni wszystko powinno by� za�atwione. - Dzi�kuj�. Bardzo panu dzi�kuj�. Chcia�abym. - Rozp�aka�a si�i od�o�y�as�uchawk�. Greenburg d�ugo sta� przy biurku, my�l�c o niej i o udr�ce, jak� prze�ywa�a. Potem poszed� walczy� z biurokracj�. Dom pogrzebowyDaltona mie�ci� si� we wschodniejcz�ci MadisonAvenue, w imponuj�cym pi�trowym gmachu z fasad� po�udniowego dworku. Wystroju wn�trza, gustownegoi wyciszonego, dope�nia�o �agodneo�wietlenie oraz cichy szelestjasnychzas�on i draperii. - Jestem um�wiona z panem Jonesem - powiedzia�a do recepcjonistki. - DianaStevens. - Chwileczk�. Recepcjonistka zadzwoni�agdzie� ichwil� p�niejdo holu zszed�kierownik, siwow�osy m�czyzna o sympatycznej twarzy. - Ro� Jones. Rozmawiali�myprzez telefon. Wiem, co pani prze�ywa,jak pani ci�ko, dlatego chcieliby�my cho� troch� pani ul�y�. Prosz� powiedzie�, czego by pani sobie �yczy�a,a my zrobimy wszystko, �eby te�yczenia spe�ni�. - Nie bardzo wiem. o copyta� -zacz�aniepewnieDiana. Jones kiwn�� g�ow�. - Ju�wyja�niam. W sk�ad naszych us�ug wchodzi wyb�r trumny, nabo�e�stwo �a�obne, zakup kwatery oraz poch�wek. Ztego, co czyta�emo �mierci pani m�a - doda� z wahaniem - zapewne zdecyduje si� pani nazamkni�t� trumn�,wi�c. - Nie! Jones uni�s� brwi. - Ale. 32 - Trumna musi by� otwarta. Chc�, �eby Richard zobaczy�swoich przyjaci�,zanim. Jones spojrza� na ni� ze wsp�czuciem. - Rozumiem. W takim razieczym�g�bymco� zasugerowa�? Mamy tukosmetyczk�. Bardzo dobr� specjalistk� - doda� taktownie. - Czy to paniodpowiada? Richardowi by nie odpowiada�o, ale. - Tak. -Jeszcze jedno. Musi nam pani dostarczy� ubranie, w kt�rym m��zostanie pochowany. Spojrza�ana niego zaszokowana. - Ubranie. - Zimne, obce r�ce bezczeszcz�ce nagie cia�o Richarda. Zadr�a�a. - Czy co� si� sta�o? Powinnam ubra� go sama. Ale nieznios�abym tego widoku. Chc� gopami�ta� takim,jakim. - Pani Stevens? Diana z trudem prze�kn�a �lin�. - Niepomy�la�am o tym - odpar�a zd�awionym g�osem. - Przepraszam. -Nie mog�a m�wi�. Wsta�a, wysz�a chwiejnie naulic� i zatrzyma�a taks�wk�. Wr�ci�ado domui wesz�a do jego garderoby. Dwa wieszaki zgarniturami. Ka�dy garnitur to bezcenne wspomnienie. Br�zowy, w kt�rymzobaczy�ago pierwszy raz w galerii. "Podobaj� mi si� pani kszta�ty, te kr�g�o�ci. S� bardzosubtelne, jak u Rossettiego albo Maneta". Mia�aby si� gowyzby�? Nie. Musn�a palcami nast�pny,jasnoszary, sportowy, kt�ry mia� na sobiepodczas tego deszczowego pikniku. "U ciebie czy umnie? " "Dla mnieto nie jest. przelotna przygoda". "Wiem". Jak mog�aby go odda�? Albo ten w jode�k�. "Lubiszfrancusk� kuchni�, a ja znamwspania��restauracj�". Marynarki. Granatowa, zamszowa. Owin�a si� r�kawami granatowej i przytuli�a j� do piersi. Nie, nie pozb�d� si�adnego z nich. Ka�dyto bezcennapami�tka. - Nie mog�. - Szlochaj�c, chwyci�a pierwszy z brzegu i wybieg�a z garderoby. 3 - Czy boisz si( ciemno�ci? ^3. Nazajutrz po po�udniu ods�ucha�a wiadomo�� z poczty g�osowej. M�wi detektyw Greenburg. Chc� pani� zawiadomi�, �e wszystkoza�atwione. Dzwoni�em ju� do domu pogrzebowego Daltona. Mo�esi� pani z nimi umawia�. -I z wahaniem doda�: - Powodzenia. Zadzwoni�a do Rona Jonesa. - Rozumiem, �e zw�oki mojego m�a ju� do pa�stwa dotar�y. -Tak, tak, kosmetyczka ju� pracuje. Otrzymali�my te� ubranie,dzi�kujemy. - Pomy�la�am,�e. Czy odpowiada�bypa�stwu najbli�szy pi�tek? - Napogrzeb? Tak, jak najbardziej. Do tego czasu dopniemy wszystkie szczeg�y. Proponuj� godzin� jedenast�. Za trzy dni po�egnam si� z nim nazawsze. Albo do chwili, gdydoniego do��cz�. Telefon zadzwoni� w czwartek, gdy za�atwia�a ostatnie formalno�ci,sprawdzaj�c d�ug� list� �a�obnik�w i upewniaj�c si�, kt�rzy z nich b�d�nie�� trumn�. - Pani Stevens? -Tak. - M�wiRo� Jones. Chcia�empani� zawiadomi�, �eotrzymali�my ju�dokumenty i dokonali�my wszystkich niezb�dnych zmian. - Dokumenty? - powt�rzy�a zaskoczona Diana. - Tak. Kurier przywi�z� je wczoraj wraz z pani listem. - Nie wysy�a�am �adnego. -Szczerze m�wi�c, by�em troch� zaskoczony, ale c�, topani decyzja. Godzin� temu zw�oki pani m�azosta�y skremowane. Rozdzia�6 Pary� Kelly Harris rozb�ys�a w �wiecie modyjak ognie rzymskie naczarnym niebie. Dobija�a trzydziestkii by�a Afroamerykank�. Mia�ask�r� koloru p�ynnego miodu, twarz marzenie wszystkich fotografik�w, inteligentne, br�zowe oczy,pe�ne, zmys�owe usta, d�ugie nogi i figur� pe�n� erotycznej obietnicy. Strzyg�a si� kr�tko, celowo pozostawiaj�ckilka niesfornych kosmyk�w na czole. Na pocz�tku roku czytelnicy 34 "Elle" i "Mademoiselle" przyznali jej tytu� najpi�kniejszejmodelki �wiata. Ko�cz�c si� ubiera�, popatrzy�a woko�o, jakzwykle zadziwiona. Mieszkanieby�o przepi�kne. Mie�ci�o si� przy rue St. Louis enL'ile, w ekskluzywnej CzwartejDzielnicy Pary�a. Mia�odwoje drzwiwychodz�cych naelegancki, wysoki korytarz zja�niutkimi, ��tymi �cianami, a w salonierzuca�si� w oczy melan� francuskichmebli, . in. w styluregencji. Z tarasu wida� by�o katedr� Notre Dam� nadrugim brzegu Sekwany. Nie mog�asi� doczeka� weekendu. M�� chcia� zrobi� jej niespodziank� i gdzie� j�zabra�. "�adnie si�ubierz,kochanie. Spodoba ci si� tam, zobaczysz". U�miechn�asi� do siebie. Mark by� najcudowniejszym m�czyzn�na�wiecie. Zerkn�ana zegarek i westchn�a. Musz� ju� i��, pomy�la�a. Zap�godziny pokaz. Kilka minut p�niej wysz�a z mieszkania i ruszy�a dowindy. W tejsamej chwili na korytarz wysz�a s�siadka, madame JosetteLapointe, kt�ra zawsze by�a dla niej bardzo mi�a. - Dzie� dobry, madameHarris. -Dzie� dobry, madame Lapointe - odrzek�a z u�miechem Kelly. - �licznie pani wygl�da. -Dzi�kuj�. - Kelly wcisn�a guzik windy. Kilka krok�w dalej niski, przysadzisty m�czyzna^ kombinezonie roboczymmajstrowa� przy wbudowanym w �cian� hydrancie. Zerkn�� nanie i szybko odwr�ci� g�ow�. - Co s�ycha� wpracy? - spyta�a madame Lapointe. - Wszystkodobrze,dzi�kuj�. -Musz� kiedy� przyj�� na pani wyst�p. - Prosz� tylko powiedzie� kiedy, z przyjemno�ci� pani� wprowadz�. Przyjecha�a winda i wsiad�y. Hydraulik wyj�� ma�e walkie-talkie, powiedzia� co� domikrofonu i szybko odszed�. Drzwi zacz�y si� ju�zamyka�, gdy nagle Kelly us�ysza�a dzwonek telefonu. Dzwoni� w jej mieszkaniu. Zawaha�a si�. Bardzo si� spieszy�a, ale to m�g�by� Mark. - Musz� odebra�, niech pani jedzie - rzuci�a. Wysz�a z windy, poszpera�a w torebce, znalaz�a klucz, podbieg�a dodrzwi,otworzy�a je, wpad�a do mieszkaniai podnios�a s�uchawk�. - Mark? -Nanette? - Obcy g�os. - Nous ne connaissons pas lapersonne qui repond a ce nom. Pomy�ka. Rozczarowana Kelly od�o�y�a s�uchawk�. W tym samymmomencie rozleg�si� pot�ny huk i domzatrz�s� si� wposadach. Chwil� 35. p�niej us�ysza�a wrzaw� i czyj� rozdzieraj�cy krzyk. Przera�ona wypad�a na korytarz,�eby zobaczy�,co si� sta�o. G�osy dochodzi�y zdo�u. Gdy zbieg�a do holu, okaza�o si�, �edochodz� a� z piwnicy, krzykliwei pe�ne rozpaczy. L�kliwie zesz�a jeszcze ni�ej i skamienia�a na widok roztrzaskanej windy i zmia�d�onego cia�a madame Lapointe. Zrobi�ojej si�s�abo. Biednakobieta. Jeszcze przed chwil� �y�a, ateraz. Mog�abym le�e� tu razemz ni�. Gdyby nie ten telefon. Przed drzwiamiwindy zebra� si� t�um, w oddali zawy�ysyreny. Powinnam zosta�, ale nie mog�, pomy�la�a. Popatrzy�a na cia�o madame Lapointe i szepn�a: - Tak mi przykro. Przedwej�ciem dla personeluczeka� nani� zdenerwowany Pierre, re�yser pokazu. Od razu si� na ni� rzuci�. - Kelly! Kelly! Sp�ni�a� si�! Ju� si� zacz�o i. - Przepraszam, by� wypadek i. Spojrza� na ni� zaniepokojony. - Jeste�ranna? -N