16076
Szczegóły |
Tytuł |
16076 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16076 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16076 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16076 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Sidney Sheldon
Czy boisz si�ciemno�ci?
Tytu� orygina�uAR� YOU AFRAID OF THE DARK?
ISBN 83-241-1962-0
Atanasowi i Verzez u�ciskami.
Prolog
Berlin, Niiemcy
Sonja Verbrugge nie mia�a poj�cia, �e to jej ostatni dzie� na ziemi.
Przepycha�a si�przez t�umletnich turyst�w, kt�ry niczym morzezalewa� chodniki na Unter den Linden.
Nie panikuj, powtarza�a sobie wduchu.
Musisz zachowa� spok�j.
Wiadomo��, kt�r�przes�a� mailem Franz, by�a przera�aj�ca.
"Uciekaj,^ Sonju!
Jed� do Artemisii, tam b�dziesz bezpieczna.
Odezw� si�, kiedy.
Wiadomo�� si� urywa�a.
DlaczegoFranz jej nie doko�czy�?
Co si� mog�o sta�?
Dzie� wcze�niej s�ysza�a, jak jej m�� m�wi do kogo� przez telefon, �e Prim� trzeba powstrzyma� za wszelk� cen�.
Kto to jest Prima?
Dochodzi�a ju� do BrandenburgischeStrasse, gdzie mie�ci�a si� Artemisia, hotel tylko dla kobiet.
Zaczekam na Franza, pomy�la�a.
On mi wyja�ni, co to wszystko znaczy.
Na skrzy�owaniuzmieni�o si� �wiat�o i gdy stan�a przy kraw�niku,wpad� na ni�kto� zt�umu.
Yerdammt Touristen!
Sonja zachwia�a si� i zrobi�a kroknajezdni�.
Limuzyna, kt�raparkowa�a "na drugiego" tu� przedprzej�ciem, nagle ruszy�a, ocieraj�c si� o ni� tak mocno,�e Sonja upad�a.
Natychmiast zebra� si� t�um gapi�w.
- Nic jej nie jest?
-Ist ihr etwas passiert?
- Peut-elle marcher?
Mijaj�ca ich karetka pogotowia zatrzyma�a si�.
Wysiedli z niej dwajsanitariusze, podbiegli i przyst�pili do dzia�ania.
- Zajmiemy si� ni�.
Sonja Verbrugge poczu�a, �e przenosz� j� do karetki.
Zamkn�y si�drzwi i samoch�d szybko ruszy�.
Pr�bowa�ausi���, aleby�a przywi�zanado w�zka.
- Nic mi nie jest - zaprotestowa�a.
- Nic si� nie sta�o, to tylko.
Jeden z sanitariuszy pochyli� si� nad ni�.
- Wszystko w porz�dku, Frau Verbrugge.
Prosz� si� uspokoi�.
Co� j� tkn�o i spojrza�a na niego zaniepokojona.
- Sk�dpan wie, jak si�.
Poczu�a uk�ucie ig�y w rami�i sekund� p�niej odp�yn�a w czarnyniebyt.
Pary�, Francja
Nie zwracaj�c uwagi narz�sist� ulew�,Mark Harris sta� samotnie natarasie widokowym wie�y Eiffla.
La�o tak, �ew �wietle rozcinaj�cych
niebob�yskawickrople deszczu zmienia�y si� w o�lepiaj�cy brylantowywodospad.
Na drugim brzegu Sekwany wida� by�o Jardins du Trocaderoi znajomy zarys Palais de Chaillot, lecz on nie zdawa� sobie z tego sprawy.
My�la� tylko o jednym, o szoku, jaki mia� wkr�tce prze�y� �wiat.
Wiatr zacina�coraz mocniej, zmieniaj�c deszcz w rozszala�ywir.
Markos�oni� r�kawem nadgarstek i spojrza� nazegarek.
Sp�niali si�.
I dlaczego chcieli spotka� si�w�a�nie tutaj, w dodatku o p�nocy?
Nagle us�ysza�trzask otwieraj�cych si� drzwii z windy wysiad�o dw�ch m�czyzn.
Walcz�c z nawa�nic�,ruszyli w jegostron�.
- Sp�nili�cie si� - rzuci� z ulg� Mark.
-Przez t� cholern�pogod�, przepraszamy.
- Wa�ne, �e jeste�cie.
Co z Waszyngtonem?
Jeste�my um�wieni, tak?
- W�a�nieo tym chcieli�myz tob� pogada�.
Rano d�ugo rozmawiali�my i doszli�my do wniosku, �e najlepiej b�dzieza�atwi� to.
Podczas gdyjeden m�wi�, drugi zaszed�Marka od ty�u iw�wczas, niemal jednocze�nie, zdarzy�y si� dwierzeczy.
Harrisdosta� mocno w ty�g�owy.
I poczu�, �ekto� podnosi go i przerzuca przez balustrad�, ijego
cia�o run�o w trzydziestoo�miopi�trow� otch�a�, na kt�rejdnie czeka�bezlitosny chodnik.
Denver, Kolorado
Gary Reynolds dorasta� w Kelowna pod Vancouver izrobi� tam licencj� pilota, dlatego mia� do�wiadczenie w lotach nad zdradliwymi g�rami.
Siedzia� za sterami Cessny Citation II, spogl�daj�c czujnie na o�nie�oneszczyty.
Maszyna by�a dwuosobowa, ale tego dnia lecia� sam.
Drugi pilot?
-pomy�la� pos�pnie.
Nie dzisiaj, nie dzisiaj.
Zg�osi� fa�szywy plan lotu.
Oficjalnie mia�wyl�dowa� nalotnisku Kennedy'ego, wi�c niktnieb�dzie go szuka� w Denver.
Zamierza� przenocowa� u siostry, a rano wyruszy�na wsch�d, na spotkanie z reszt�.
Wszystkieprzygotowania do wyeliminowania Primy zosta�y uko�czone, dlatego.
Z zamy�lenia wyrwa� go g�os kontrolera ruchu powietrznego.
-Citation jeden-jeden-jedenLima Foxtrot, tu wie�a kontrolna na mi�dzynarodowym lotnisku w Denver.
Zg�o� si�.
Gary wcisn�� guzik nadawania.
- TuCitationjeden-jeden-jeden Lima Foxtrot.
Prosz� o pozwoleniena l�dowanie.
- JedenLima Foxtrot, podaj sw�j� pozycj�.
-Jeden LimaFoxtrot.
Jestem dwadzie�cia czterykilometry na p�nocny wsch�d od lotniska.
Wysoko��: cztery tysi�ce pi��set.
Pod prawymskrzyd�em majaczy� szczytPik�'s Peak.
Niebo by�o b��kitne, pogodaznakomita.
Dobryznak.
Zapad�a cisza i po chwili znowu odezwa� si� kontroler.
- JedenLima Foxtrot, maszpozwolenie na l�dowanie.
Pas dwa-sze��,powtarzam, pas dwa-sze��.
- Jeden Lima Foxtrot, zrozumia�em.
Bez najmniejszego ostrze�enia samolotem raptownie szarpn�o do g�ry.
Zaskoczony Gary spojrza� w okno.
Zerwa� si� silny wiatr i ju� kilka sekund p�niej gwa�towne turbulencje zacz�y ciska�maszyn� na wszystkie strony.
Pr�buj�c odzyska� wysoko��, Gary �ci�gn��wolant.
Na pr�no.
Samolot wpad� w rozszala�y wir, stery nie reagowa�y.
Gary wcisn��przycisk nadawania.
- Tu Jeden Lima Foxtrot, mam k�opoty.
-Jeden Lima Foxtrot, co si� sta�o?
Gary krzycza� do mikrofonu:
- Z�apa� mniesilny wiatr!
Gwa�towne turbulencje!
To jaki� huragan,cholera!
- Jeden Lima Foxtrot, l�dujesz za cztery ip� minuty, na radarze niema ani �ladu�adnych turbulencji.
- Mam w dupie wasze radary!
M�wi� wam.
- Gary nagleurwa� i piskliwym g�osem krzykn��: - Mayday!
May.
Na oczach zaszokowanych kontroler�w na lotniskuw Denver �wietlisty punkcik znikn�� z ekranu.
Manhattan, nowy Jork
O �wicie pod mostem Manhatta�skim na East River,niedaleko nabrze- ; za numer 17, kilkunastu policjant�w i detektyw�w zebra�o si� wok� kompletnie ubranego trupa.
Rzuconogo na brzegdo�� niedbale,wi�c jegog�owa wci�� podskakiwa�a na falachprzyp�ywu.
Prowadz�cydochodzenie detektyw Earl Greenburg zwydzia�u zab�jstwpo�udniowego Manhattanu zako�czy� ju� wszystkie oficjalne procedury.
Nikt nie mia� prawa zbli�y� si� do zw�ok, dop�ki nie zostan� dok�adnieobfotografowane; podczas gdy onopisywa� wnotatniku miejsce i okoliczno�ci zdarzenia,jego podw�adni kr��yli woko�o w poszukiwaniu ewentualnych dowod�w rzeczowych.
D�onie ofiary zabezpieczono plastikowymiworeczkami.
Carl Ward, lekarz s�dowy, sko�czy� ogl�dziny, wsta�, otrzepa� spodniei spojrza� na detektyw�w.
Earl Greenburg, m�czyzna o wygl�dzie utalentowanego profesjonalisty,mia� na koncie imponuj�c� liczb� rozwi�zanych spraw.
Detektyw RobertPraegitzer, szatyn o przypr�szonych siwizn� w�osach, by� typowym luzakiem i zachowywa�si� jak kto�,kogonic ju� niezaskoczy.
- W waszer�ce, Earl - rzuci� Ward.
-Coz nim?
- Poder�ni�te gard�o,przeci�ta t�tnica szyjna.
Poza tym strzaskane kolana i z�amane �ebra.
Kto�nie�le nad nim popracowa�.
- Czas zgonu?
Ward popatrzy� na fale omywaj�ce g�ow� ofiary.
- Trudno powiedzie�.
Moim zdaniem wrzuciligo tu po p�nocy.
Zabior� go do kostnicy i przy�l� ci protok�.
Greenburg spojrza� na zw�oki.
Szara marynarka, granatowe spodnie,b��kitny krawat, kosztowny zegarek na lewej r�ce.
Ukl�k� i poszpera�w kieszeniach marynarki.
Natrafi�palcami na kawa�ek papieru.
Chwyci�go za brze�ek i ostro�nie wyj��.
- Po w�osku.
- Rozejrza� si� woko�o.
-Gianelli!
Podbieg� do niego jeden z mundurowych.
- Tak?
10
Greenburg poda� mu kartk�.
- Przet�umaczysz to?
Gianelli czyta� g�o�no i powoli:
- "To twoja ostatnia szansa.
Nabrze�e numer 17.
Je�li nie przyniesieszreszty proch�w, zjedz� ci� ryby".
- Zwr�ci�kartk� Greenburgowi.
Zaskoczony Praegitzer uni�s� brwi.
- Mafia goza�atwi�a?
Ale dlaczego zostawili go tutaj, na widoku?
- Dobre pytanie.
- Greenburg przeszukiwa� pozosta�e kieszenieofiary.
Znalaz� portfel.
W �rodku by� gruby plik banknot�w.
- Na pewno nie chodzi�o im o pieni�dze.
- Wyj�� wizyt�wk�.
-Richard Stevens.
Praegitzer zmarszczy� czo�o.
- Stevens.
Czy nie o nim pisaliw gazetach?
Jako� takniedawno.
- Pisali o jego �onie - mrukn�� Greenburg.
- O Dianie Stevens.
Zeznaje w sprawie Tony'ego Altieriego.
- W�a�nie.
Diana Stevens kontra capo di tutti capi.
I obydwaj popatrzyli na zw�oki.
Rozdzia� 1
W centrum Manhattanu, w szacownym gmachu S�du Karnego przyCentre Street 180, trwa� proces Anthony'ego (Tony'ego) Altieriego.
Sala rozpraw numer 37p�ka�a w szwach od publiczno�ci i reporter�w.
Przystole obrony siedzia� na w�zku Anthony Altieri.
Mocno pochylony, niemal zgi�ty wp�, wygl�da� jak rozd�ta, wyp�owia�a ropucha.
Tylkooczy mia� �ywe i ilekro� patrzy� na Dian� Stevens, kt�ra siedzia�a nakrze�ledla �wiadk�w, wyra�nie czu�a bij�c� z nich nienawi��.
Obok Altieriegosiedzia� Jake Rubenstein, jego adwokat.
Rubensteins�yn�� z dw�ch rzeczy: z tego�e broni� tylko wysokopostawionych klient�w iz tego �e niemal wszystkich tychklient�w s�d uniewinnia�.
Niski i elegancki, umia� szybko my�le� i mia� bujn� wyobra�ni�.
Naka�dym procesiestosowa� inn�taktyk�.
Mia� bardzo wysokie kwalifikacje, a teatralno�� by�a jego chlebem powszednim.
Przeciwnikapodchodzi� jak my�liwyi ze zwierz�cym instynktem potrafi� wyczu� jego s�abestrony.
Czasem wyobra�a� sobie, �e jest lwem,kt�ry powoli zbli�a si� doofiary, w ka�dej chwili got�w do skoku.
albo paj�kiem snuj�cym sie�,kt�ra w ko�cu omota j� i unieruchomi.
Czasem bywa� te� cierpliwymw�dkarzem, kt�ry zarzuca w�dk� i porusza ni� leniwietam i zpowrotem,czekaj�c, a� �atwowierny �wiadek chwyci przyn�t�.
A terazuwa�nie przygl�da� si� kolejnejzwierzynie.
Diana Stevens.
Trzydzie�ci kilka lat.
Elegancka,nawet wytworna.
Patrycjuszowskie rysytwarzy.
Mi�kkie, faluj�ce blond w�osy.
Zielone oczy.
Urocza figura.
Powierzchowno�� zdrowejmoralnie dziewczyny z s�siedztwa.
Szykownyczarny kostium.
Jake Rubenstein wiedzia�, �e poprzedniego dnia zrobi�adobrewra�eniena przysi�g�ych.
Tak,musia� zachowa� du�� ostro�no��.
W�dkarz, postanowi�.
13.
Podszed� do niej niespiesznie i zacz�� �agodnie.
- Pani Stevens, wczoraj zezna�apani, �e wiadomego dnia, czternastego pa�dziernika, jad�c na po�udnie autostrad� Henry'ego Hudsona, z�apa�a pani gum� i �e zjechawszy z autostrady na skrzy�owaniu Setneji Pi��dziesi�tej �smej, skr�ci�a pani w drog� d�j azdow� do Fort Washington Park.
Czy tak?
- Tak - odrzek�a Diana Stevens cichym, kulturalnym g�osem.
-Dlaczego zatrzyma�a si� pani akurat wtym miejscu?
- Bo z�apa�am gum�.
Wiedzia�am, �e musz� zjecha�z autostrady, a zadrzewami zobaczy�am dach jakiego� domu.
Pomy�la�am,�e kto� mi tampomo�e.
Nie mia�am zapasowegoko�a.
- Mapani auto assistance?
-Tak.
- Czy mia�a pani telefon?
-Tak.
- W takim razie dlaczego nie zadzwoni�a panipo pomoc?
-Pomy�la�am, �eto za d�ugo potrwa.
Rubenstein wsp�czuj�co pokiwa� g�ow�.
- Oczywi�cie.
A dom by� tu� obok.
- W�a�nie.
-A wi�c pojecha�a tam pani po pomoc?
- Tak.
-Czy nadworze by�o jeszczejasno?
- Tak.
By�o oko�o pi�tejpo po�udniu.
- Takwi�c widzia�a pani bardzo dobrze, prawda?
-Tak.
- I co pani zobaczy�a?
-Zobaczy�amAnthony'ego Altieriego.
- Aha.
Zna�a go pani?
- Nie.
-W takim razie sk�d pani wiedzia�a, �eto on?
- Widzia�am jego zdj�ciew gazecie i.
-A wi�c widzia�apani zdj�cie kogo� podobnego do oskar�onego, czytak?
- C�, by�.
-Co zobaczy�a pani wtym domu?
Diana wzdrygn�a si� i wzi�a g��boki oddech.
M�wi�a powoli, jakbyodtwarza�a w my�li rozgrywaj�c� si� tamscen�.
- W pokoju by�oczterech m�czyzn.
Trzech sta�o, jeden siedzia� zwi�zany na krze�le.
Wygl�da�o na to, �epan Altieri go przes�uchuje.
- Za14
dr�a� jej g�os.
- Pan Altieri wyj�� pistolet, krzykn�� co� i.
istrzeli� temum�czy�nie w ty� g�owy.
Jake Rubenstein zerkn�� na przysi�g�ych.
Byli poch�oni�ci s�owami�wiadka.
- Co pani wtedy zrobi�a?
-Wr�ci�ambiegiem do samochodu i zadzwoni�ampo policj�.
- A potem?
-Odjecha�am.
- Z przebit� opon�?
-Tak.
Pora wzburzy� te spokojne wody.
- Dlaczego nie zaczeka�a pani na policj�?
Diana zerkn�aw stron� sto�u obrony.
Altieri obserwowa� jaz nieukrywan� wrogo�ci�.
Uciek�a wzrokiem w bok.
- Nie mog�am tamzosta�, bo.
bo ba�am si�, �e tamciwyjd� z domui mnie zobacz�.
- Tak, toca�kiem zrozumia�e - odpar��agodnie Rubenstein i twardymg�osemdoda�: - Zupe�nieniezrozumia�e jest natomiast to, �e wezwanaprzez pani� policjanietylko nikogo tam nie zasta�a, ale i nie znalaz�a�adnego �ladu, kt�ry wskazywa�by, �ekto� tamw og�le by�, nie wspominaj�c ju� o tym, �e pope�niono tam morderstwo.
-Nic na to nie poradz�.
Widzia�am.
- Jest pani malark�, prawda?
To j� zaskoczy�o.
- Tak, troch�.
-Odnosi pani sukcesy?
- Chybatak, ale co to ma.
Pora podci�� ryb�.
- Reklamy nigdy nie za du�o, prawda?
Ca�y kraj ogl�da pani� w wiadomo�ciach wieczornych w telewizji, widzi pani� napierwszych stronach.
Rozw�cieczona Diana przeszy�a go spojrzeniem.
- Nie zrobi�am tegodla reklamy.
Nigdy nie pos�a�abym niewinnegocz�owieka.
- Ot�to, pani Stevens, ot� to.
"Niewinnego cz�owieka"- to niezmiernie wa�ne s�owa.
Udowodni� ponad wszelk�w�tpliwo��, �e panAltieri jest niewinny.
Dzi�kuj�.
Ju� z pani� sko�czy�em.
Diana zignorowa�a t� dwuznaczn� gr�s��w.
Wracaj�c na miejsce, kipia�a gniewem.
15.
- Mog� ju� i��?
- spyta�aszeptem prokuratora.
- Tak.
Zaraz kto� pani�odprowadzi.
- Nie trzeba, dzi�kuj�.
Drzwi, parking - przez ca�y czas pobrzmiewa�y jej w uszach s�owaobro�cy: "Jest pani malark�, prawda?
Reklamy nigdynie za du�o".
Jakietoponi�aj�ce.
Ale w sumie by�a zadowolona ze swoich zezna�.
Opowiedzia�a przysi�g�ym, co widzia�a i nie mieli powodu,�eby jej nie wierzy�.
Wiedzia�a,�eAnthony Altieri zostanie skazany i doko�ca �ycia nie wyjdzie z wi�zienia, mimo to wci�� nie mog�a zapomnie�, z jak� nienawi�ci� na ni�patrzy�.
Przeszed� j� lekkidreszcz.
Odda�a parkingowemu bilet i posz�a dosamochodu.
Dwie minuty p�niejwyjecha�a na ulic� i skr�ci�a na p�noc.
Wraca�ado domu.
Przed skrzy�owaniem sta� znak STOP.
Gdy si� zatrzyma�a, do samochodu podszed� dobrze ubrany, m�ody m�czyzna.
- Przepraszam, zab��dzi�em.
Czy mog�aby pani.
Diana opu�ci�a szyb�.
- Czymog�aby pani wskaza� mi drog� do tunelu Holland?
- M�wi�z wyra�nym w�oskim akcentem.
- Tak, �atwo pan trafi.
Musi pan skr�ci� w pierwsz�.
M�czyznapodni�s�r�k�.
Trzyma� w niej pistolet z t�umikiem.
- Wysiadaj.
Szybko!
Diana zblad�a.
- Dobrze, ju� wysiadam, tylko niech pan nie.
- Si�gn�a do klamki,�eby otworzy�drzwi, lecz gdy m�czyzna si� cofn��, wcisn�a peda� gazui samoch�d ruszy� z piskiem opon.
Tylna szyba rozprys�a si�na kawa�ki,drugi pocisk utkwi� z trzaskiem w karoserii.
Sercewali�ojej tak mocno,�eprawie nie mog�a oddycha�.
S�ysza�a o porwaniach samochod�w, ale zawszeby�o to co� odleg�egoi nierealnego, co�, coprzydarza�o si�innym, nie jej.
Poza tym ten cz�owiek pr�bowa� j� zabi�.
Czy inniporywacze zabijali uprowadzonych kierowc�w?
Wyj�a telefon i wybra�a numer policji.
Dyspozytorka podnios�a s�uchawk� dopieropo dw�ch minutach.
- Dziewi��, dziewi��, jeden.
S�ucham.
Diana zacz�a opowiada� jej, co si� sta�o inagle zda�a sobie spraw�, �eto beznadziejne.
Sprawca na pewno by� ju� daleko.
- Zaraz wy�l� tampatrol.
Poprosz� pani nazwisko, adres i numer telefonu.
16
Diana poda�a jej swoje namiary.
Beznadziejne, pomy�la�a.
Beznadziejne.
Zerkn�a przez rami� na roztrzaskan� szyb� i si� wzdrygn�a.
Rozpaczliwie chcia�azadzwoni� do Richarda,ale wiedzia�a, �e m�� pracujenad czym� wyj�tkowo pilnymi wa�nym.
Gdyby zadzwoni�a i opowiedzia�a mu o pr�bie uprowadzenia, zdenerwowa�by si� i natychmiast przyjecha� - nie chcia�a, �eby zawali� przez ni� termin.
Nie, opowie muo wszystkim w domu, gdy wr�ciz pracy.
I nagle przysz�ajej do g�owymro��ca krew w �y�ach my�l.
Czy by� totylko zwyk�y przypadek, czy te�porywacz na ni� czeka�?
Przypomnia�ajejsi� rozmowa z Richardem, s�owa, kt�rewypowiedzia� jeszcze przedrozpocz�ciem procesu:
- Moim zdaniem nie powinna�zeznawa�.
To zbyt niebezpieczne.
- Nie martw si�, kochanie.
Ska�� go.
Do ko�ca �ycia nie wyjdzie z wi�zienia.
- Tak, ale ma przyjaci� i.
-Richard, je�li tego niezrobi�, ju� nigdy nie b�d� mog�a spojrze�w lustro.
Nie, to na pewno przypadek, uzna�a.
Altieriemu by a� tak nie odbi�o,zw�aszcza teraz, podczas procesu.
Zjecha�a z autostrady, skr�ci�a na zach�d i wkr�tce znalaz�a si� przedswoim blokiem przy Siedemdziesi�tej Pi�tej Wschodniej.
Zanim wjecha�ado podziemnego gara�u, po raz ostatni spojrza�a wlusterko.
Nie, wszystko wygl�da�o normalnie.
Mieszka�a w dwupoziomowym mieszkaniu na parterze, w apartamencie z przestronnym salonem,wysokimi pod sufit oknami i du�ym, marmurowym kominkiem.
W salonie sta�y sofy w kwiatki, fotele, wbudowana w �cian� p�ka na ksi��ki i wielki telewizor.
�ciany mieni�y si� t�cz�barw.
ChildeHassam, Jules Pascin, Thomas Birch, George Hitchcockwisia�o na nich mn�stwo obraz�w, a jedno miejsce by�o zarezerwowanena jej w�asne prace.
Na pi�terku by�y sypialnia, �azienka, pok�j go�cinny i s�oneczne atelier, gdzie malowa�a.
Tu te� wisia�y jej obrazy.
Nasztalugach po�rodkuatelier sta� niedoko�czony portret.
Po powrocie do domu natychmiast wbieg�a na g�r�,zdj�a portret ipostawi�ana sztalugach ram�obci�gni�t� czystym p��tnem.
Zacz�a szkicowa� twarz cz�owieka, kt�ry pr�bowa� j� zabi�, ale r�ce trz�s�y si� jejtak bardzo, �e musia�a przerwa�,
znosz� -mrukn�� detektywEarl Greenburg.
Jechali
17
- Lepiej, �eby dowiadywali si� od nas ni� z telewizji - odpar� Robert
Praegitzer.
- Ty jej powiesz?
Greenburgpos�pnie kiwn�� g�ow�.
Przypomnia� mu si� pewien kolega, kt�ry pojecha� zawiadomi� pani� Adams, �e jej m��, policjant, zgin��na s�u�bie.
- Jest bardzo wra�liwa - ostrzeg� go szef.
- Musisz za�atwi� to delikatnie.
- Spokojna g�owa -odpar� tamten - poradz� sobie.
Zapuka� dodrzwi i gdy muotworzy�a, spyta�:
- WdowaAdams?
D�wi�k dzwonka j� wystraszy�.
Nikogo sieniespodziewa�a.
Podesz�ado domofonu.
- Kto tam?
-Detektyw Eari Greenburg.
Chcia�bym z pani� porozmawia�.
Wcisn�a guzik.
Greenburg wszed� do holu i ruszy�do drzwi.
- Dzie� dobry.
-Pani Stevens?
- Tak.
Dzi�kuj�, �e takszybko panprzyjecha�.
Zacz�am szkicowa�jegotwarz, ale.
- Wzi�ag��boki oddech.
-By� �niady, mia� g��bokoosadzone jasnobr�zowe oczy i ma�y pieprzyk na policzku.
Pistolet by�z t�umikiem i.
Greenburgpatrzy� na ni� skonsternowany.
- Przepraszam, ale nie bardzo rozumiem.
-Ten porywacz.
Dzwoni�am na policj� i.
- Dopieroteraz zauwa�y�ajegomin�.
-Chyba nie o to chodzi, prawda?
- Nie, nie o to.
- Greenburgwestchn��.
-Mog� wej��?
- Prosz�.
Wszed� do mieszkania.
Spojrza�ana niego i zmarszczy�a czo�o.
- Co� si� sta�o?
Szuka� s��w i niem�g� ich znale��.
- Tak.
Przykro mi.
Boj� si�, �emam z�e wiadomo�ci.
Chodzi o panim�a.
- Co si� sta�o?
- spyta�a dr��cym g�osem.
- Mia� wypadek.
Przeszed� j� zimny dreszcz.
- Jaki wypadek?
Greenburg wzi�� si�w gar��.
18
- Zosta� zamordowany.
Dzi� rano znale�li�my jego cia�o pod mostemna East River.
Patrzy�a na niego przez d�ug� chwil�,wreszcie powoli pokr�ci�a g�ow�.
- To jaka� pomy�ka.
M�jm�� jest w pracy, wlaboratorium.
Greenburg ju� wiedzia�, �e b�dzie trudniej, ni� my�la�.
- Czy m��nocowa� dzisiaj wdomu?
-Nie,ale Richardcz�sto pracuje nocami.
Jest naukowcem.
- By�acoraz bardziej wzburzona.
- Czy wiedzia�a pani,�e mia� powi�zania z mafi�?
Dianazblad�a.
- Z mafi�?
Oszala� pan?
- Znale�li�my.
Oddycha�a szybko i gwa�townie.
- Chc� zobaczy� pa�skie dokumenty.
-Oczywi�cie.
- Poda� jej legitymacj�.
Zerkn�ana ni� i uderzy�a go w twarz.
- Czy miasto p�aci wam zastraszenie uczciwych ludzi?
M�j m�� �yje!
Jestw pracy!
- Teraz ju� krzycza�a.
Greenburg spojrza� jej w oczy.
Zaszokowana, uparcie nie chcia�a dopu�ci� dosiebie tej my�li.
- Czy przys�a� tu kogo�, �eby si�pani� zaj��?
-To panem trzeba si� zaj��.
Prosz� wyj��.
- Pani Stevens.
-Prosz� natychmiast wyj��!
Wyj�� wizyt�wk� i po�o�y� j� na stole.
- Tu jest m�j numer.
Na wypadek, gdyby zechcia�apani ze mn� porozmawia�.
Cudownie to za�atwi�em, pomy�la�, id�c do drzwi.
R�wnie dobrze mog�em spyta�: "Wdowa Stevens?
"
Gdy wyszed�, rozdygotana trzasn�a zasuw�.
Pomyli� mieszkania.
Coza kretyn!
�ebya� tak mnie nastraszy�.
Powinnam zadzwoni� do jegoprze�o�onych.
Spojrza�a na zegarek.
Zaraz wr�ci Richard.
Pora przygotowa� kolacj�.
Zrobi� paell�, jego ulubione danie.
Posz�ado kuchni.
Ze wzgl�du na tajno�� jego pracy nigdy do niego nie dzwoni�a, a je�lionnie zadzwoni� do niej, by� to znak, �e wr�ci bardzo p�no.
O�smejpaellaby�a ju�gotowa.
Zamiesza�a j�, spr�bowa�a i u�miechn�a si� z zadowoleniem.
Dok�adnie taka, jak lubi,pomy�la�a.
O dziesi�tej schowa�a j�
19.
do lod�wki, bo wci�� go nie by�o.
Na drzwiczkach przyklei�a li�cik: Kochanie, tu masz kolacj�.
Obud� mnie.
Po powrocie napewno b�dzie g�odny.
Nagle ogarn�o j� znu�enie.
Rozebra�a si�, w�o�y�a koszul� nocn�,umy�a z�by i si� po�o�y�a.
Kilka minut p�niej zasn�a g��boko.
O trzeciej nad ranemobudzi�asi� z krzykiem.
Rozdzia� 2
Przesta�a si�trz��� dopiero o �wicie.
Ca�a przemarz�a, doszpiku ko�ci.
Richard nie �yje.
Ju� nigdy go nie zobaczy,nigdynie us�yszy jegog�osu, nigdy nie poczuje, jak j� przytula.
Przeze mnie,pomy�la�a.
Niepowinnam by�a zeznawa�.
Bo�e, Richard, przebacz mi, prosz�, przebacz.
Nie dam rady bez ciebie.
By�e� moim �yciem, �ycie bez ciebiestraci�osens.
Chcia�a zwin�� si� w ma�y, malutki k��buszek.
Chcia�aznikn��.
Umrze�.
Pogr��ona w smutkule�a�a, my�l�c oprzesz�o�ci, o tym,jak Richardodmieni�jej �ycie.
Dorasta�aw bogatej dzielnicy Sands Points w stanie Nowy Jork.
Jejojciecby� chirurgiem, matka malark� iDiana zacz�a rysowa� w wiekutrzech lat.
Sko�czy�a St.
Paul's, szko�� z internatem, ina pierwszym rokustudi�w mia�a kr�tki romans z charyzmatycznym wyk�adowc� matema.
tyki.
M�wi�, �e chcesi� z ni� o�eni�, �e jest t�jedyn� i wy�nion�,�e pozani� nieistnieje nikt inny.
Dowiedziawszy si�, �e ma �on� itroje dzieci,dosz�ado wniosku, �e albo jest kiepskim matematykiem i nie umie rachowa�, albo szwankuje mu pami�� i przenios�a si� do Wellesley College.
Mia�a obsesj� na punkcie malowania i ka�d� woln� chwil� sp�dza�azp�dzlem w r�ku.
Swoje obrazyzacz�a sprzedawa�, zanim zrobi�a dyplom, powoli zdobywaj�copini� obiecuj�cej malarki.
Tamtejjesieni znana galeria sztuki przy Pi�tejAlei zorganizowa�a wystaw� jej prac, wernisa�, kt�ry okaza� si� wielkim sukcesem.
Bardzo przyczyni� si� do tego w�a�ciciel galerii,zamo�ny, ciemnosk�ry erudyta nazwiskiem Paul Deacon,jejpromotor.
Galeriap�ka�a w szwachju�pierwszego wieczoru.
Deacon podbieg�do niej z szerokim u�miechem na twarzy.
20
- Gratulacje!
Sprzedali�my prawie wszystkie obrazy!
Zorganizujemydrugi wernisa�, za kilka miesi�cyalbo nawet wcze�niej, kiedy tylko b�dzieszgotowa.
Diana by�a zachwycona.
- Cudownie!
-To twoja zas�uga.
- Poklepa� j� po ramieniu i pop�dzi� dalej.
W�a�nie dawa�akomu� autograf, gdy us�ysza�a:
- Podobaj� mi si� pani kszta�ty, te kr�g�o�ci.
- G�os m�czyzny.
Sta�tu� za ni�.
Zesztywnia�a.
Odwr�ci�a si� rozw�cieczona i ju� otwiera�a usta, �ebygozruga�, lecz nie zd��y�a.
- S� bardzo subtelne, jak u Rossettiego alboManeta.
- M�czyznapatrzy� na obraz, m�wi� o jej obrazie.
W ostatniej chwili ugryz�a si� w j�zyk.
-Tak?
- Przyjrza�a mu si� uwa�niej.
Trzydzie�ci kilka lat, atletyczniezbudowany, jasnow�osy i b��kitnooki.
By� w g�adkim, br�zowym garniturze, bia�ej koszuli i br�zowym krawacie.
- Bardzo dzi�kuj�.
- Od kiedy pani maluje?
-Od dziecka.
Moja mama by�amalark�.
- Moja kuchark�- odpar� z u�miechem - ale to jeszcze nie znaczy, �eumiem gotowa�.
Ja pani� znam, pani mnienie.
Richard Stevens.
W tym momencie podszed� do nich Deacon z trzema pakunkami w r�kach.
-Prosz� - powiedzia�.
- Obrazy.
Niech ciesz� pa�skie oczy.
- Poda�je Stevensowii odszed�.
Diana spojrza�a na niego zaskoczona.
- Kupi� pan a� trzy?
-W domumam jeszcze dwa.
- Bardzo mi to.
pochlebia.
- Talent to bezcenna rzecz.
-Dzi�kuj�.
Lekko si� zawaha�.
- Pewnie jest pani bardzo zaj�ta, wi�cp�jd� ju�.
-Nie, nie, nic takiego si� nie dzieje.
- Bo�e, czy to naprawd� jej g�os?
- �wietnie -odrzek� z u�miechem i znowu si�zawaha�.
- Mog�abypani odda� mi wielk� przys�ug�, panno West.
Spojrza�a na jego lew� d�o�.
Nie nosi� obr�czki.
- Ja?
-Tak si� przypadkiem z�o�y�o, �e dosta�emdwa bilety na jutrzejsz�premier� Blithe Spirit Noela Cowarda i nie mam z kimp�j��.
Gdyby by�apani wolna i zechcia�a mi towarzyszy�.
21.
Przygl�da�a mu si� przez chwil�.
By� sympatyczny ibardzoprzystojny,ale Bo�e, przecie� w og�le go nie zna�a.
Nie, nie, to niebezpieczne.
Zbytniebezpieczne.
I powiedzia�a:
- Ch�tnie.
Z wielk� przyjemno�ci�.
Wiecz�r okaza� si� uroczy.
Richard by� dowcipnym, zabawnym kompanem i natychmiaststwierdzi�a, �e doskonale do siebie pasuj�.
Obojeinteresowali si� sztuk�, muzyk� i wieloma innymi rzeczami.
Bardzo jejsi� podoba�, ale nie by�a pewna, czyona podoba si� jemu.
- Jeste� wolnajutro wieczorem?
- spyta� pod koniec spotkania.
Tym razemodpowiedzia�a szybko i bez wahania.
Nazajutrz poszli na kolacj� do zacisznej restauracyjki w Soho.
- Opowiedz mi o sobie - poprosi�a.
-Niewiele mamdoopowiadania.
Urodzi�em si� w Chicago.
M�j ojciec by� architektem.
Je�dzi� poca�ym �wiecie, projektuj�c domy, a mamai jaje�dzili�my z nim.
Zaliczy�em kilkana�cie szk� i w ramach samoobronynauczy�em si� kilku j�zyk�w.
- Czym si� zajmujesz?
Pracujeszgdzie�?
- Tak, w KIG, Kingsley international Group.
To wielka firma badawczo-konsultingowa.
- Intryguj�ce.
-Tak, mam fascynuj�c� prac�.
Prowadzimy badania nad najnowocze�niejszymi technologiami.
Gdyby�my mieli jak�� dewiz�, pewniebrzmia�aby tak: "Je�li nie znajdziemy odpowiedzi dzisiaj, zaczekaj dojutra".
Po kolacji odprowadzi� j� do domu.
Przed drzwiami wzi�� j� za r�k�.
- �wietnie si� bawi�em -powiedzia�.
- Dzi�kuj�.
I odszed�.
Aona sta�a tami patrzy�a, jak znika w mroku.
Ciesz� si�, �ejest prawdziwym d�entelmenem, m�g� przecie�okaza� si� erotomanem.
Tak, bardzosi� ciesz�.
Niech to szlag!
Potem spotykali si� ju� co wiecz�r i ilekro�go widzia�a, zawsze zalewa�o j� to samo wewn�trzne ciep�o.
W pi�tek powiedzia�:
-W soboty trenuj� dru�yn� Ma�ej Ligi.
Chcia�aby� popatrze�?
- Z przyjemno�ci�, panie trenerze.
Nazajutrz rano obserwowa�a, jak Richard pracuje z grup� m�odychbejsbolist�w.
�agodny,opieku�czy i cierpliwykrzycza�z rado�ci,gdy
22
dziesi�cioletni TimHolm z�apa� mocno podkr�con� pi�k�.
By�o wida�, �ech�opcy go uwielbiaj�.
Bo�e,pomy�la�a.
Ja si� w nim zakocha�am.
Zakocha�am si� w nim.
Kilka dni p�niej, po weso�ym lunchu z kilkoma przyjaci�kami, niedaleko restauracji zobaczy�asalon wr�biarski.
Pod wp�ywem jakiego� impulsu rzuci�a:
- Chod�my sobie powr�y�.
-Nie mog�, musz� wraca� do pracy.
- Jate�.
-Musz� odebra� Johnny'ego.
- Id� sama.
Potem nam opowiesz.
- Dobrze, jak chcecie.
Pi�� minut p�niej siedzia�a naprzeciwko starej Cyganki z ustami pe�nymiz�otych z�b�w.
Kobieta wygl�da�ajak wied�ma, mia�a zapadni�t�twarz i brudn� chustk� na g�owie.
To idiotyzm, pomy�la�a.
Po co ja torobi�?
Ale dobrze wiedzia�a po co.
Chcia�a si�dowiedzie�, czyj� iRicharda czeka wsp�lnaprzysz�o��.
Przecie� to tylko zabawa, zwyk�a zabawa.
Starucha wzi�a tali� kartdo tarota i nie podnosz�c wzroku, zacz�a jetasowa�.
- Chcia�abym wiedzie�, czy.
-Ciii.
- Cyganka odwr�ci�a pierwsz� kart�.
Przedstawia�a kolorowoubranego b�azna z sakw�.
Przygl�da�a jej si� przez chwil� i powiedzia�a:
- Poznasz wiele tajemnic.
- Odkry�a drug� kart�.
-To ksi�yc.
Niejeste�pewna swoich pragnie�.
Diana z wahaniem kiwn�a g�ow�.
- Czytepragnienia dotycz� m�czyzny?
-Tak.
Starucha odwr�ci�a trzeci� kart�.
- Kochankowie.
-To dobry znak?
- spyta�a z u�miechem Diana.
- Zobaczymy.
Wszystko zale�y od tego, co powiedz� trzy nast�pne.
Wisielec.
- Zmarszczy�a czo�o, zawaha�a si� i odkry�a drug� kart�.
-Szatan - mrukn�a.
- To �le?
- rzuci�alekko Diana.
Cyganka bez s�owa odkry�a trzeci�.
Pokr�ci�a g�ow�.
- �mier� -powiedzia�a g�uchym i z�owieszczymg�osem.
Diana wsta�a.
- Niewierz� w te brednie.
23.
Starucha dopiero teraz podnios�a wzrok.
- To, w co wierzysz, nie ma znaczenia.
Chodziza tob� �mier�.
Rozdzia� 3
Berlin, niemcy
'polizeikommandant Otto Schiffer, dw�ch mundurowych i dozorca, Henl.
Karl Goetz, patrzyli na nagie, skurczone zw�oki w przepe�nionej wannie.
Kobieta mia�a s�abo widoczn�, sinaw� pr�g� na szyi.
Polizeikommandant podetkn�� palec podkapi�cy kran.
- Zimna.
Pow�cha� pust� butelk� po w�dce na brzegu wanny i spojrza� na doz�r-'c�.
- Jej nazwisko?
-Sonja Verbrugge.
Jej m�� Franz Verbrugge jest jakim� naukowcem.
- Mieszka�a tuz nim?
-Przez siedem lat.
Cudowni lokatorzy.
Czynsz p�acili zawsze na czas,nigdynie sprawiali�adnych k�opot�w.
Wszyscy bardzoj� kochali.
-Ugryz�si� w j�zyk.
- Czy Frau Verbrugge gdzie� pracowa�a?
-Tak,w Cyberlin.
To taka internetowa kawiarenka, gdzie mo�na.
- Jak odkry� pan zw�oki?
-Z kranu im ciek�o.
Kilka razynaprawia�em, ale ci�gle ciek�o.
,
- No i?
-No i dzi� rano lokatorz pi�tra ni�ej zawiadomi� mnie, �e zala�o musufit.
Przyszed�em, zapuka�em i kiedynikt si� nie odezwa�, otworzy�em drzwi swoim kluczem.
Wszed�em do �azienki i.
- G�os mu si� za�ama�.
Zajrza�do nichjeden z podw�adnych Schiffera.
- W�dki brak - zameldowa�.
- Samowino.
Schiffer kiwn�� g�ow�.
- Tak my�la�em.
- Wskaza� butelk� na wannie.
-Niech zdejm� z niejodciski palc�w.
- Tak jest.
Schiffer spojrza� na Goetza.
- Wie pan, gdzie jest teraz Herr Verbrugge?
24
- Nie.
Codziennie ranowidz�, jak wychodzi do pracy, ale.
- Bezradnie roz�o�y� r�ce.
- Dzisiaj pan go nie widzia�?
-W�a�nie.
- Wie pan mo�e, czy zamierza� gdzie� wyjecha�?
-Nie,nie wiem.
Schifferwestchn��.
- Dobra - rzuci� dopodw�adnych.
- Pogadajcie z lokatorami.
Dowiedzcie si�, czy Frau Verbrugge by�a ostatnio przygn�biona,czy k��ci�a si�z m�em i czy du�o pi�a.
Wyci�gnijcie z nichwszystko, co si� da.
- Ponownie spojrza� na dozorc�.
-Poszukamyjej m�a.
Gdyby przypomnia�pan sobie co�, co mog�oby.
- Nie wiem, czy to wa�ne - przerwa�mu niepewnie Goetz - ale jedenzlokator�w widzia� wieczorem karetk� przed domem.
Spyta� mnie, czykto� zachorowa�, alekiedy wyszed�em naulic�, karetki ju� nie by�o.
- Sprawdzimy to - odpar� Schiffer.
-Co zrobi�.
Cob�dzie z cia�em?
- spyta�nerwowo Goetz.
- Jedzie tu lekarz s�dowy.
Prosz� spu�ci� wod� i przykry� j� r�cznikiem.
Rozdzia� 4
Boj� si�, �e mam z�ewiadomo�ci.
Zosta� zamordowany.
Znale�li�my jego cia�o pod mostem.
Dla Diany czas stan�� wmiejscu.
Kr��y�a bez celu po wielkim mieszkaniu pe�nym wspomnie� i my�li.
Bez niego nie jest ju� takie wygodne.
Brakuje muciep�a.
To tylko martwy zbi�r zimnych cegie�.
Ju� nigdy nieo�yje.
Opad�a na sof� i zamkn�a oczy.
Richard,kochanie, w dniunaszego�lubu spyta�e�, jaki prezent chcia�abym dosta�.
Powiedzia�am wtedy,�enie chc� �adnego, ale teraz chc�.
Wr�� do mnie.
Niewa�ne, �e ci� niezobacz�.
We� mnie tylko wramiona.
Wyczuj� twoj� obecno��.
Musiszmnie dotkn�� jeszcze raz, bardzotegopragn�.
Pragn� poczu�, jakpie�ciszmoj� pier�.
Chc� wyobrazi�sobie tw�j g�os,us�ysze�, jak m�wisz,�e robi�najlepsz� paell� na �wiecie.
�e mnie kochasz.
Pr�bowa�a powstrzyma� potok �ez, lecz nie mog�a.
25.
Gdy dotar�o do niej, �e Richard nie �yje, sp�dzi�a kilka dni w zamkni�ciu, w ciemnym mieszkaniu, nie odbieraj�c telefon�w i nie otwieraj�cnikomu drzwi.
By�a jak ranne zwierz�, kt�re zaszy�o si� w kryj�wce,�eby zosta� sam na samze swoimb�lem.
Richard,tyle razy chcia�ampowiedzie�:"Kocham ci�", �eby� m�g� powiedzie� mi to samo, ale niechcia�am ci� naciska�, nie chcia�am �ebra�.
By�am g�upia.
Terazprosz�ci�, b�agam ci� jak �ebraczka.
Telefon nieustannie dzwoni�i poniewa� kto� ci�gle dobija�si� do drzwi,wi�c wko�cu je otworzy�a.
W progusta�a Carolyn Ter, jedna z jejnajbli�szychprzyjaci�ek.
Popatrzy�a na Dian�i powiedzia�a:
- Wygl�daszkoszmarnie.
-1 �agodnie doda�a: - Wszyscy pr�buj� si�z tob� skontaktowa�, wszyscy si�o ciebie zamartwiaj�.
- Przepraszam, ale po prostu nie mog�.
Carolyn obj�aj� iprzytuli�a.
- Wiem.
Ale wiem te�, �e masz wielu przyjaci�, kt�rzy chc� si� z tob� zobaczy�.
Diana pokr�ci�a g�ow�.
- Nie, tonie.
-Pos�uchaj, jego �ycie dobieg�o ko�ca, ale twoje wci�� trwa.
Nie zamykaj si�przed lud�mi, kt�rzy ci� kochaj�.
Gdzie telefon?
Zacz�li do niej wydzwania�, odwiedza� j�i musia�a wys�uchiwa� nieko�cz�cej si� litanii oklepanych frazes�w w rodzaju:
- Podejd� do tego tak: Richard spoczywa wpokoju.
-B�g go wezwa�, kochanie.
- Wiem,�e Richard jest w niebie i �wieci nad tob�jak gwiazda.
-Odszed� do lepszego �wiata.
- Jest teraz z anio�ami.
Chcia�o jej si� krzycze�.
Procesja go�ci nie mia�a ko�ca.
Przyszed� Paul Deacon, w�a�ciciel galerii, organizator jej wernisa�u.
Obj�� j� i powiedzia�:
- Pr�bowa�em si� do ciebie dodzwoni�, ale.
- Wiem.
-Tak mi przykro.
Rzadkospotyka si� takich d�entelmen�w.
Ale niemo�eszodcina� si�od �wiata.
Ludzie czekaj� na twoje pi�kne obrazy.
- Nie mog�.
To ju� niewa�ne, Paul.
Nic nie jest ju�wa�ne.
Wypali�am si�.
Nie dawa�asi� nam�wi�.
26
Gdy nazajutrzznowu zadzwoni� dzwonek u drzwi, niech�tnie posz�asprawdzi�, kto to.
Popatrzy�a przez wizjer i zobaczy�a.
Zaskoczonaprzekr�ci�a klamk�.
W korytarzu sta�o kilkunastu ma�ych ch�opc�w.
Jeden z nichtrzyma� bukiecik kwiat�w.
- Dzie�dobry - powiedzia� i wr�czy� jej kwiaty.
-Dzi�kuj�.
- Nagle przypomnia�a sobie, kim s�.
Grali wMa�ej Lidze,byli podopiecznymi Richarda.
Dosta�a niezliczone kosze kwiat�w, stosy kartek z kondolencjami, dziesi�tki e-maili, ale ten skromny bukiet by� najbardziej wzruszaj�cy.
- Wejd�cie - powiedzia�a.
Ch�opcy weszli do �rodka.
- Chcieli�my tylko powiedzie�, �e bardzonam smutno.
-Pani m�� by� ekstra.
- Tak, by� naprawd� cool.
-I by��wietnym trenerem.
Diana z trudempowstrzyma�a �zy.
- Dzi�kuj�.
Zawsze m�wi�, �e wy te� jeste�cie �wietni.
By� z was bardzodumny.
- Wzi�a g��boki oddech.
-Chceciesi� czego� napi�?
- Nie, dzi�kujemy -odpar� Tim Holm, dziesi�ciolatek, kt�ry z�apa� t�mocno podkr�con�pi�k�.
- Chcieli�my tylko powiedzie�, �e b�dzie gonam brakowa�o.
Dlatego wszyscy zrzucili�my si� na kwiaty.
Kosztowa�ydwana�cie dolc�w.
- I chcieli�my powiedzie�, �e bardzo nam przykro.
Diana popatrzy�a na nich icichym g�osem odrzek�a:
- Dzi�kuj�, ch�opcy.
Wiem, �e Richard by�by wam wdzi�czny, �e mnieodwiedzili�cie.
Wymamrotali: "Do widzenia" i ruszyli do drzwi.
Gdy odprowadza�aich wzrokiem, przypomnia�o jej si�, jak Richardzabra� j� na trening, na ten pierwszy.
Rozmawia� z nimi jak r�wie�nik,j�zykiem, kt�ry dobrze rozumieli, a oni go za to uwielbiali.
Tego dniasi�w nim zakocha�am.
Zagrzmia�o i, niczym �zy samego Boga, po szybach sp�yn�y pierwszekrople deszczu.
Deszcz.
Jak w tamtenweekend.
- Lubisz pikniki?
-Uwielbiam.
- Wiedzia�em.
Dobrze, urz�dzimy ma�y piknik.
Wpadn� po ciebie jutrow po�udnie.
By� pi�kny, s�oneczny dzie�.
Pojechali do CentralParku.
Srebrne sztu�ce, obrus, serwetki, a gdyzajrza�ado koszyka, wybuch�a �miechem.
27.
Piecze� wo�owa, szynka, sery, dwa du�e pasztety, butelki z napojami,kilka r�nych deser�w.
- Wystarczy�obytego dlaca�egowojska!
Kogo jeszcze zaprosi�e�?
-Do g�owy przysz�a jej nieproszona my�l: pastora?
A� si� zarumieni�a.
Patrzy�na ni�, uwa�nie j� obserwowa�.
- Wszystko w porz�dku?
Wporz�dku?
Nigdy w �yciu nie by�a taka szcz�liwa.
- Tak.
Kiwn�� g�ow�.
- �wietnie.
Nie b�dziemy czeka� nawojsko.
Zaczynajmy.
Mieli sobie tyle do powiedzenia i zdawa�osi�, �e z ka�dym s�owem s�sobie coraz bli�si.
Narasta�o mi�dzy nimi silne napi�cie seksualne i obydwoje to czuli.
I nagle, w po�owie tego cudownego pikniku, zacz�o pada�.
Lun�o tak, �e w par� minut przemokli do suchej nitki.
- Przepraszam -powiedzia� zeskruch� Richard.
- Powinienemby� toprzewidzie�, w gazetach pisali, �e b�dzie pogoda.
Ten deszcz wszystkozepsu�.
Przysun�a si� bli�ej.
- Czy�by?
- szepn�a.
Przywar�a do niego ca�ym cia�emi przytkn�a usta do jego ust, czuj�c,jakzalewaj� fala gor�ca.
- Musimy si�przebra� - powiedzia�a, gdy wreszciemog�a.
-S�usznie - odpar� ze �miechem.
- Przezi�bimy si�i.
- U ciebie czyu mnie?
Richard znieruchomia�.
- Diano, czy na pewno tego chcesz?
Pytam, bo dla mnie to niejest.
przelotna przygoda.
- Wiem - odrzek�a cicho.
P� godziny p�niej byli w jej mieszkaniu.
Rozebrali si�, pieszcz�c si�,g�aszcz�c, dotykaj�c w najbardziej kusz�ce miejsca, a gdy nie mogli ju�wytrzyma�, upadli na ��ko.
Richard by� czu�y, �agodny, nami�tny i gwa�towny, by� tym wszystkimnarazi podzia�a�o tona ni� jakczar.
Gdy odnalaz� j� j�zykiem izacz��powoli pie�ci�, poczu�a si� jak piasek na aksamitnej pla�y, kt�r� zalewaj� ciep�e fale przyp�ywu.
A potem wszed� w ni� g��boko i wype�ni� ca��,pobrzegi.
Przez reszt� popo�udnia i prawie przez ca�� noc rozmawiali, kochalisi� i otwierali przed sob� serca, i by�otak cudownie, �e nie umia�aby tegouj�� w s�owa.
28
Rano,gdy robi�a �niadanie, naglespyta�:
- Diano,wyjdziesz za mnie?
Odwr�ci�a si� do niego i cicho odrzek�a:
- O tak.
�lub wzi�li miesi�c p�niej.
Uroczysto�� by�a przepi�kna ibardzo ciep�a, z rodzin� i mn�stwem przyjaci�, kt�rzy serdecznie im gratulowali.
Diana popatrzy�a na jego rozpromienion� twarz,pomy�la�a o Cygance,o jej idiotycznej wr�bie, i si�u�miechn�a.
Tydzie� p�niej mieli wyjecha� na miesi�c miodowy do Francji, aleRichard zadzwoni� do niej zpracy i powiedzia�:
- Dostali�my nowe zlecenie, nie mog� si� wyrwa�.
Mogliby�my toprze�o�y�?
Pojedziemyza kilka miesi�cy.
Przepraszam,skarbie.
- Co� ty, nie ma sprawy, kochanie.
-Mia�aby�ochot� zje�� dzi� na mie�cie?
- Bardzo ch�tnie.
-Lubisz francusk� kuchni�,a ja znam wspania�� restauracj�.
Wpadn�za p� godziny.
Trzydzie�ci minut p�niej czeka� nani� na ulicy.
- Jak si� masz, skarbie?
Musz� odprowadzi� klienta na lotnisko.
Lecido Europy.
Po�egnamy si� z nim i p�jdziemy na lunch.
Obj�a go i przytuli�a.
- �wietnie.
Pojechali na lotnisko Kennedy'ego.
- Facet leciw�asnym samolotem, ma czeka� na pasie.
Stra�nik wpu�ci� ich na parking dla prywatnych samolot�w, gdzie sta�odrzutowy challenger.
Richardrozejrza� si� ipowiedzia�:
- Jeszcze go nie ma.
Zaczekajmy w samolocie.
Weszli na pok�ad luksusowo urz�dzonej maszyny.
Silniki ju� pracowa�y.
Z kabinywyjrza�a stewardesa.
-Dzie� dobry.
- Dzie� dobry - odrzek� Richard.
-Dzie� dobry - powiedzia�a z u�miechem Diana.
Stewardesa zamkn�a drzwi.
- My�lisz,�e du�o si� sp�ni?
- spyta�a Diana.
- Nie, niepowinien.
Ryk silnik�w powoli narasta�.
Samolot ruszy�.
Diana spojrza�a w okno i zblad�a.
- Richard, my jedziemy!
29.
Popatrzy� na ni� zdziwiony.
- Naprawd�?
-Sp�jrz w okno!
- Diana wpad�a w panik�.
-Powiedz pilotowi.
Powiedz mu, �eby.
- �eby co?
-�eby si� zatrzyma�!
- Niemog�.
Ju� ko�ujemy.
Diana znieruchomia�a i spojrza�a na niego szeroko otwartymi oczyma.
- Dok�d lecimy?
- spyta�a.
- Ojej, nie m�wi�em ci?
Do Pary�a.
Przecie� lubisz francusk� kuchni�.
Zabrak�o jej tchu.
I naglewpad�a w pop�och.
- Bo�e, nie mog�tak lecie�!
Nie mam �adnych ubra�!
Niezabra�amkosmetyk�w, musz�.
- Podobno s� tam jakie�sklepy - przerwa� jej Richard.
Patrzy�a na niego przez chwil�,a potem zarzuci�a mu r�ce naszyj�.
- Nabra�e� mnie.
Tak ci� kocham.
- Chcia�a� wyjecha� na miesi�c miodowy, to wyje�d�amy - odpar�z u�miechem.
Rozdzia� 5
na Or�y czeka�a na nich limuzyna.
Pojechali do hotelu Pla�a Athenee.
Tam powita� ich kierownik.
-Apartament jest ju� przygotowany.
- Dzi�kujemy.
Apartament 310 -gdy kierownik otworzy� drzwi i weszlido�rodka,zaszokowana Diana stan�a jak wryta.
Na �cianach wisia�y jej obrazy.
Sze�� obraz�w!
- Richard, jak.
jakim cudem.
Richard u�miechn�� si� niewinnie.
- Nie mam poj�cia.
Wida� maj� tu dobry gust.
Poca�owa�a go,d�ugo i nami�tnie.
W Pary�u by�o jak wkrainie czar�w.
Najpierw pojechali do Givenchy,po ubrania ikosmetyki, a potem do Yuittona, po walizki.
Spacerowali leniwiePolami Elizejskimi, widzieli plac Zgody, �ukTriumfalny, Palais-Bourbon iLa Madeleine, olbrzymi ko�ci� pod we30
zwaniem Marii Magdaleny.
Obeszli placVend�me, ca�y dzie� sp�dziliw Luwrze.
Widzieli rze�by w ogrodach muzeum Rodina,jadali romantyczne kolacje w Auberge de Trois Bonheurs, Au Petit Chez Soi i w D'ChezEux.
Jedyn� rzecz�, kt�ra j� dziwi�a, by�o to, �e dzwoniono do niego o dziwnych porach.
- Kto to?
- spyta�a pewnego dnia o trzeciej nadranem, gdy od�o�y�s�uchawk�.
- Nikt, rutyna.
Tak� mam prac�.
Praca?
W �rodkunocy?
- Diano!
Diano!
Kto� potrz�sn�� j�za rami� i wyrwa� z zamy�lenia.
Carolyn Ter.
- Dobrzesi� czujesz?
-Tak.
Chyba.
tak.
Carolyn obj�a j� i powiedzia�a:
- Potrzebujeszczasu, min�o dopierokilka dni.
- Lekko si� zawaha�a.
-A propos, za�atwi�a� ju� pogrzeb?
Pogrzeb.
Najsmutniejsze s�owo w j�zyku angielskim.
G�os �mierci, echorozpaczy.
- Niemog�am, nie by�am.
-Pomog� ci.
Wybior� trumn� i.
- Nie!
- Dianazaprotestowa�a ostrzej,, ni� zamierza�a.
Carolyn spojrza�a na ni� zaskoczona.
- Nie rozumiesz?
- ci�gn�a Dianadr��cymg�osem.
-To jest.
Toostatniarzecz, jak� mog� dla niego zrobi�.
Chc�, �eby pogrzeb by� czym�.
wyj�tkowym.
�eby po�egnali si�z nim wszyscy przyjaciele.
- Policzkimia�a mokre od �ez.
- Diano.
-Trumn� musz� wybra� sama.
Chc�, �eby.
�eby wygodnie mu si�spa�o.
Carolyn zabrak�o s��w.
Gdy zadzwoni� telefon, detektyw Earl Greenburg by� w�a�nie w biurze.
- Diana Stevens do pana, panie poruczniku.
Onie, tylko nieto,pomy�la�, przypomniawszy sobie, jak spoliczkowa�a go przypierwszym spotkaniu.
Co wymy�li�a tym razem?
Pewnie chcez�o�y� skarg�.
Podni�s� s�uchawk�.
- Greenburg.
31
^.
- Diana Stevens.
Dzwoni� z dw�ch powod�w.
Po pierwsze, chc� panaprzeprosi� za moje zachowanie.
Bardzo mi przykro.
Greenburg by� zaskoczony.
- Nie musi pani przeprasza�.
Rozumiem,przezco pani przechodzi.
Czeka�.
Stevens milcza�a.
- A drugi pow�d?
-Tak.
Cia�o.
- Za�ama� jej si� g�os.
-Policja przetrzymuje zw�okimojego m�a.
Jak mam je odebra�?
Za�atwiam.
za�atwiam pogrzeb.
Z jej g�osu bi�a tak g��boka rozpacz, �e Greenburg skrzywi� si� z b�lu.
-Boj�si�, �e to znowu nasza biurokracja.
Widzi pani,koroner musiprzys�a� nam protok� z sekcji zw�ok, potem trzeba zawiadomi� r�ne.
-Potar� czo�o i podj�� decyzj�.
- Prosz� pos�ucha�, i bez tego jestpani ci�ko.
Zajm� si� tym.
W ci�gu dw�ch dni wszystko powinno by� za�atwione.
- Dzi�kuj�.
Bardzo panu dzi�kuj�.
Chcia�abym.
- Rozp�aka�a si�i od�o�y�as�uchawk�.
Greenburg d�ugo sta� przy biurku, my�l�c o niej i o udr�ce, jak� prze�ywa�a.
Potem poszed� walczy� z biurokracj�.
Dom pogrzebowyDaltona mie�ci� si� we wschodniejcz�ci MadisonAvenue, w imponuj�cym pi�trowym gmachu z fasad� po�udniowego dworku.
Wystroju wn�trza, gustownegoi wyciszonego, dope�nia�o �agodneo�wietlenie oraz cichy szelestjasnychzas�on i draperii.
- Jestem um�wiona z panem Jonesem - powiedzia�a do recepcjonistki.
- DianaStevens.
- Chwileczk�.
Recepcjonistka zadzwoni�agdzie� ichwil� p�niejdo holu zszed�kierownik, siwow�osy m�czyzna o sympatycznej twarzy.
- Ro� Jones.
Rozmawiali�myprzez telefon.
Wiem, co pani prze�ywa,jak pani ci�ko, dlatego chcieliby�my cho� troch� pani ul�y�.
Prosz� powiedzie�, czego by pani sobie �yczy�a,a my zrobimy wszystko, �eby te�yczenia spe�ni�.
- Nie bardzo wiem.
o copyta� -zacz�aniepewnieDiana.
Jones kiwn�� g�ow�.
- Ju�wyja�niam.
W sk�ad naszych us�ug wchodzi wyb�r trumny, nabo�e�stwo �a�obne, zakup kwatery oraz poch�wek.
Ztego, co czyta�emo �mierci pani m�a - doda� z wahaniem - zapewne zdecyduje si� pani nazamkni�t� trumn�,wi�c.
- Nie!
Jones uni�s� brwi.
- Ale.
32
- Trumna musi by� otwarta.
Chc�, �eby Richard zobaczy�swoich przyjaci�,zanim.
Jones spojrza� na ni� ze wsp�czuciem.
- Rozumiem.
W takim razieczym�g�bymco� zasugerowa�?
Mamy tukosmetyczk�.
Bardzo dobr� specjalistk� - doda� taktownie.
- Czy to paniodpowiada?
Richardowi by nie odpowiada�o, ale.
- Tak.
-Jeszcze jedno.
Musi nam pani dostarczy� ubranie, w kt�rym m��zostanie pochowany.
Spojrza�ana niego zaszokowana.
- Ubranie.
- Zimne, obce r�ce bezczeszcz�ce nagie cia�o Richarda.
Zadr�a�a.
- Czy co� si� sta�o?
Powinnam ubra� go sama.
Ale nieznios�abym tego widoku.
Chc� gopami�ta� takim,jakim.
- Pani Stevens?
Diana z trudem prze�kn�a �lin�.
- Niepomy�la�am o tym - odpar�a zd�awionym g�osem.
- Przepraszam.
-Nie mog�a m�wi�.
Wsta�a, wysz�a chwiejnie naulic� i zatrzyma�a taks�wk�.
Wr�ci�ado domui wesz�a do jego garderoby.
Dwa wieszaki zgarniturami.
Ka�dy garnitur to bezcenne wspomnienie.
Br�zowy, w kt�rymzobaczy�ago pierwszy raz w galerii.
"Podobaj� mi si� pani kszta�ty, te kr�g�o�ci.
S� bardzosubtelne, jak u Rossettiego albo Maneta".
Mia�aby si� gowyzby�?
Nie.
Musn�a palcami nast�pny,jasnoszary, sportowy, kt�ry mia� na sobiepodczas tego deszczowego pikniku.
"U ciebie czy umnie?
"
"Dla mnieto nie jest.
przelotna przygoda".
"Wiem".
Jak mog�aby go odda�?
Albo ten w jode�k�.
"Lubiszfrancusk� kuchni�, a ja znamwspania��restauracj�".
Marynarki.
Granatowa, zamszowa.
Owin�a si� r�kawami granatowej i przytuli�a j� do piersi.
Nie, nie pozb�d� si�adnego z nich.
Ka�dyto bezcennapami�tka.
- Nie mog�.
- Szlochaj�c, chwyci�a pierwszy z brzegu i wybieg�a z garderoby.
3 - Czy boisz si( ciemno�ci?
^3.
Nazajutrz po po�udniu ods�ucha�a wiadomo�� z poczty g�osowej.
M�wi detektyw Greenburg.
Chc� pani� zawiadomi�, �e wszystkoza�atwione.
Dzwoni�em ju� do domu pogrzebowego Daltona.
Mo�esi� pani z nimi umawia�.
-I z wahaniem doda�: - Powodzenia.
Zadzwoni�a do Rona Jonesa.
- Rozumiem, �e zw�oki mojego m�a ju� do pa�stwa dotar�y.
-Tak, tak, kosmetyczka ju� pracuje.
Otrzymali�my te� ubranie,dzi�kujemy.
- Pomy�la�am,�e.
Czy odpowiada�bypa�stwu najbli�szy pi�tek?
- Napogrzeb?
Tak, jak najbardziej.
Do tego czasu dopniemy wszystkie szczeg�y.
Proponuj� godzin� jedenast�.
Za trzy dni po�egnam si� z nim nazawsze.
Albo do chwili, gdydoniego do��cz�.
Telefon zadzwoni� w czwartek, gdy za�atwia�a ostatnie formalno�ci,sprawdzaj�c d�ug� list� �a�obnik�w i upewniaj�c si�, kt�rzy z nich b�d�nie�� trumn�.
- Pani Stevens?
-Tak.
- M�wiRo� Jones.
Chcia�empani� zawiadomi�, �eotrzymali�my ju�dokumenty i dokonali�my wszystkich niezb�dnych zmian.
- Dokumenty?
- powt�rzy�a zaskoczona Diana.
- Tak.
Kurier przywi�z� je wczoraj wraz z pani listem.
- Nie wysy�a�am �adnego.
-Szczerze m�wi�c, by�em troch� zaskoczony, ale c�, topani decyzja.
Godzin� temu zw�oki pani m�azosta�y skremowane.
Rozdzia�6
Pary�
Kelly Harris rozb�ys�a w �wiecie modyjak ognie rzymskie naczarnym niebie.
Dobija�a trzydziestkii by�a Afroamerykank�.
Mia�ask�r� koloru p�ynnego miodu, twarz marzenie wszystkich fotografik�w, inteligentne, br�zowe oczy,pe�ne, zmys�owe usta, d�ugie nogi i figur� pe�n� erotycznej obietnicy.
Strzyg�a si� kr�tko, celowo pozostawiaj�ckilka niesfornych kosmyk�w na czole.
Na pocz�tku roku czytelnicy
34
"Elle" i "Mademoiselle" przyznali jej tytu� najpi�kniejszejmodelki �wiata.
Ko�cz�c si� ubiera�, popatrzy�a woko�o, jakzwykle zadziwiona.
Mieszkanieby�o przepi�kne.
Mie�ci�o si� przy rue St.
Louis enL'ile, w ekskluzywnej CzwartejDzielnicy Pary�a.
Mia�odwoje drzwiwychodz�cych naelegancki, wysoki korytarz zja�niutkimi, ��tymi �cianami, a w salonierzuca�si� w oczy melan� francuskichmebli, .
in. w styluregencji.
Z tarasu wida� by�o katedr� Notre Dam� nadrugim brzegu Sekwany.
Nie mog�asi� doczeka� weekendu.
M�� chcia� zrobi� jej niespodziank� i gdzie� j�zabra�.
"�adnie si�ubierz,kochanie.
Spodoba ci si� tam, zobaczysz".
U�miechn�asi� do siebie.
Mark by� najcudowniejszym m�czyzn�na�wiecie.
Zerkn�ana zegarek i westchn�a.
Musz� ju� i��, pomy�la�a.
Zap�godziny pokaz.
Kilka minut p�niej wysz�a z mieszkania i ruszy�a dowindy.
W tejsamej chwili na korytarz wysz�a s�siadka, madame JosetteLapointe, kt�ra zawsze by�a dla niej bardzo mi�a.
- Dzie� dobry, madameHarris.
-Dzie� dobry, madame Lapointe - odrzek�a z u�miechem Kelly.
- �licznie pani wygl�da.
-Dzi�kuj�.
- Kelly wcisn�a guzik windy.
Kilka krok�w dalej niski, przysadzisty m�czyzna^ kombinezonie roboczymmajstrowa� przy wbudowanym w �cian� hydrancie.
Zerkn�� nanie i szybko odwr�ci� g�ow�.
- Co s�ycha� wpracy?
- spyta�a madame Lapointe.
- Wszystkodobrze,dzi�kuj�.
-Musz� kiedy� przyj�� na pani wyst�p.
- Prosz� tylko powiedzie� kiedy, z przyjemno�ci� pani� wprowadz�.
Przyjecha�a winda i wsiad�y.
Hydraulik wyj�� ma�e walkie-talkie, powiedzia� co� domikrofonu i szybko odszed�.
Drzwi zacz�y si� ju�zamyka�, gdy nagle Kelly us�ysza�a dzwonek
telefonu.
Dzwoni� w jej mieszkaniu.
Zawaha�a si�.
Bardzo si� spieszy�a,
ale to m�g�by� Mark.
- Musz� odebra�, niech pani jedzie - rzuci�a.
Wysz�a z windy, poszpera�a w torebce, znalaz�a klucz, podbieg�a dodrzwi,otworzy�a je, wpad�a do mieszkaniai podnios�a s�uchawk�.
- Mark?
-Nanette?
- Obcy g�os.
- Nous ne connaissons pas lapersonne qui repond a ce nom.
Pomy�ka.
Rozczarowana Kelly od�o�y�a s�uchawk�.
W tym samymmomencie rozleg�si� pot�ny huk i domzatrz�s� si� wposadach.
Chwil�
35.
p�niej us�ysza�a wrzaw� i czyj� rozdzieraj�cy krzyk.
Przera�ona wypad�a na korytarz,�eby zobaczy�,co si� sta�o.
G�osy dochodzi�y zdo�u.
Gdy zbieg�a do holu, okaza�o si�, �edochodz� a� z piwnicy, krzykliwei pe�ne rozpaczy.
L�kliwie zesz�a jeszcze ni�ej i skamienia�a na widok roztrzaskanej windy i zmia�d�onego cia�a madame Lapointe.
Zrobi�ojej si�s�abo.
Biednakobieta.
Jeszcze przed chwil� �y�a, ateraz.
Mog�abym le�e� tu razemz ni�.
Gdyby nie ten telefon.
Przed drzwiamiwindy zebra� si� t�um, w oddali zawy�ysyreny.
Powinnam zosta�, ale nie mog�, pomy�la�a.
Popatrzy�a na cia�o madame Lapointe i szepn�a:
- Tak mi przykro.
Przedwej�ciem dla personeluczeka� nani� zdenerwowany Pierre, re�yser pokazu.
Od razu si� na ni� rzuci�.
- Kelly!
Kelly!
Sp�ni�a� si�!
Ju� si� zacz�o i.
- Przepraszam, by� wypadek i.
Spojrza� na ni� zaniepokojony.
- Jeste�ranna?
-N