16053

Szczegóły
Tytuł 16053
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16053 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16053 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16053 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

r f \r\ -^/ ~-^J ( T h ~T n OvJI r ^/�w**^& ^�^ - [ \ :/ AC 4; L V^ I ( \[-x--x V 1 ROZDZIA� Rezydencja St. Cyre Londyn, 1811 25 marca ,, Grayson Albemarle St Cyre, baron Cliffe, przeczyta� kr�tki li�cik, napisany na jednej kartce, a potem powoli zgni�t� go w d�oniach. To tylko par� liter, pomy�la� i wrzuci� kulk� papieru do kominka. Zaledwie kilka wyraz�w, lecz wi�kszo�� z nich przesycona jadem i wrogo�ci�. Obserwowa�, jak papier powoU marszczy si� na brzegach, a potem ca�y si� zajmuje jasnym p�omieniem. Opu�ci� salon i ruszy� d�ugim korytarzem ku tylnej cz�ci domu. Otworzy� drzwi swego ulubionego pokoju - biblioteki - mrocznej, ciep�ej i wype�nionej ksi��kami. Poza nimi nie znajdowa�o si� tutaj prawie nic. Grube, ciemnoz�ote, aksamitne zas�ony odgradza�y wn�trze od ciemno�ci nocy, lecz ogie� na kominku ledwie p�on��, poniewa� nikomu spo�r�d s�u�by nie wpad�o do g�owy, �e ich pan mo�e przyj�� tu o tak nietypowej porze. S�dzili, �e przed pi�cioma minutami wyszed� z domu, by uda� si� do swej kochanki. Pomy�la� o nieszcz�snym li�cie i zakl��, co prawda nie tak p�ynnie, jak umia� kl�� jego ojciec, gdy by� ju� /,byt pijany, aby utrzyma� si� na nogach. Usiad� przy biurku, wyj�� z g�rnej szuflady arkusz papieru, zanurzy� pi�ro w ka�amarzu i zacz�� pisa�: 5 Je�eli otrzymam jeszcze jeden list z pogr�kami, potraktuj� ci� tak, jak na to zas�ugujesz, to znaczy zbij� do nieprzytomno�ci i zostawi�, by� zdech� w rynsztoku. Podpisa� list inicja�ami GSC, nie �piesz�c si� z�o�y� go i wsun�� do koperty. Podszed� do stoj�cego w holu wytwornego hiszpa�skiego stolika i umie�ci� kopert� na srebrnej tacy, kt�r� jego kamerdyner Quincy opr�nia� ka�dego dnia, niezmiennie o pierwszej po po�udniu. Ciekawe, co b�dzie dalej, pomy�la� wychodz�c w ch�odn�, �wie��, wiosenn� noc i kieruj�c si� w stron�, gdzie mieszka�a jego s�odka Jenny. Pewnie nic. Ludzie pokroju Clyde'a Barristera nie grzesz� odwag�. Dw�r Carlisle w pobli�u Folkstone 29 marca Nie pozosta�o ju� nic wi�cej do powiedzenia. Do licha z ni�. By� w�ciek�y na t� niewdzi�czn� ma�� suk� i ledwie hamowa� gniew. Podni�s� d�o�, by j� uderzy�, ale powstrzyma� si�: - Je�li ci przy�o��, Carlton dowie si� o tym i jeszcze si� zniech�ci. Zakwili�a cicho, z opuszczon� g�ow�. D�ugie, spl�tane i wilgotne od potu w�osy sp�ywa�y jej wzd�u� twarzy. - Nareszcie zamilk�a�, co? Nigdy nie przypuszcza �em, �e tego doczekam. Jeste� niema jak drzewo. To ta kie od�wie�aj�ce, nie musie� s�ucha� ci�g�ych skarg i nie widzie� twoich wrogich spojrze�. Milczenie i uleg�o�� dodaj� kobietom uroku, a zw�aszcza tobie, zwa�ywszy, �e pierwszy raz spotykam si� z nimi u ciebie. No c�, mo�e ju� po wszystkim, co? Tak, chyba wreszcie si� podda�a�. Nie b�dziesz wi�cej mi si� sprzeciwia�. 6 Nie powiedzia�a ani s�owa. A kiedy uj�� j� pod brod� i brutalnie uni�s� jej g�ow�, w oczach mia�a �zy. Mimo to nie rozpogodzi� si�; wpatrywa� si� w ni�, oddychaj�c ci�ko po ca�ym tym krzyku. Lecz jego twarz nie by�a ju� tak czerwona, jak przed chwil�, a w glosie nie s�ysza�o si� dr�enia, wywo�anego gniewem. - Po�lubisz sir Carltona Avery'ego. Wr�ci tu jutro rano. B�dziesz u�miecha�a si� do niego nie�mia�o i zapewnisz go, �e to dla ciebie zaszczyt, i� mo�esz zo sta� jego �on�. Da�em mu moje b�ogos�awie�stwo. Warunki kontraktu ma��e�skiego zosta�y ustalone. Wszystko przygotowane. A je�li sprawisz mi zaw�d, gorzko tego po�a�ujesz. Zn�w uni�s� jej brod�, zobaczy� �z� sp�ywaj�c� po policzku dziewczyny i u�miechn�� si�. - Dobrze - powiedzia�. - Wyk�piesz si� i umyjesz w�osy. Wygl�dasz jak dziwka z Drury Lane. Wymaszerowa� z sypialni, pod�piewuj�c rado�nie pod nosem i ciesz�c si� z odniesionego zwyci�stwa. Nie �yczy� sobie jednak, aby odnios�a wra�enie, �e nie m�wi� powa�nie, wi�c g�o�no zatrzasn�� za sob� drzwi. Us�ysza�a, jak przekr�ca klucz w zamku, a potem, ci�ko st�paj�c, oddala si� korytarzem. Odetchn�a g��boko, spojrza�a przed siebie i powiedzia�a: - Dzi�ki ci, Bo�e. Zapomnia� zwi�za� jej r�ce. Unios�a je, spojrza�a na brzydkie si�ce na nadgarstkach i zacz�a rozciera� mi�nie, aby przywr�ci� d�oniom czucie. Pochyli�a si� i uwolni�a z wi�z�w kostki, a potem wsta�a powoli z krzes�a, na kt�rym sp�dzi�a trzy dni, przywi�zana do niego niczym jaka� przest�pczyni. Za�atwi�a naturaln� potrzeb�, po czym szybko wypi�a dwie szklanki wody z karafki, stoj�cej na nocnym stoliku. Jej oddech uspokaja� si� powoli. By�a 7 bardzo g�odna. Nie jad�a od wczorajszego wieczoru. Nie pozwolono jej na to. A jednak zapomnia� zwi�za� jej d�onie. A mo�e wcale nie zapomnia�. By� mo�e uwierzy�, �e w ko�cu uda�o mu si� j� z�ama� i wi�zanie r�k nie b�dzie ju� potrzebne. No c�, postara�a si� przekona� go o tym, cho� powstrzymanie cisn�cych si� na usta s��w wiele j� kosztowa�o. Zmuszenie si� do p�aczu nie okaza�o si� ani w po�owie tak trudne. A je�li on wr�ci? Ta my�l popchn�a j� do czynu skuteczniej, ni� widok byka farmera Masona, Prixila, kt�-. ry swego czasu goni� j� przez ca�e pole. Musia�a wydosta� si� st�d w trzy minuty, a mo�e nawet szybciej. Rozmy�la�a o tym przez d�ugie dni sp�dzone na krze�le. Zaplanowa�a wszystko starannie, a potem zmodyfikowa�a plan, wyobra�aj�c sobie, co z rzeczy, kt�re powinna zabra�, zmie�ci si� w ma�ej, lekkiej walizce. Nast�pne dwie minuty sp�dzi�a, zwi�zuj�c razem rogi prze�cierade�, wyrzucaj�c je przez znajduj�ce si� na drugim pi�trze okno i modl�c si�, aby zdo�a�a jako� si� przez nie przepchn��. Niew�tpliwie by�a teraz szczuplejsza, ni� trzy dni temu. Wcze�niej, przywi�zana do krzes�a, rzuca�a od czasu do czasu spojrzenia na okno, �wiadoma, �e jest to jedyna droga ucieczki. B�dzie musia�a przecisn�� si� przez w�ski otw�r. To jedyna szansa. Ledwo jej si� uda�o. A gdy wisia�a sze�� st�p nad ziemi�, zerkn�a w g�r� na okno sypialni i u�miechn�a si�. Pu�ci�a prze�cierad�a i wyl�dowa�a na mi�kkiej pochy�o�ci stoku. Przetoczy�a si� kilka razy, a potem wsta�a i otrzepa�a sukni� z py�u. Kiedy si� okaza�o, �e w wyniku upadku zarobi�a jedynie kilka siniak�w, spojrza�a jeszcze raz na dom, na jego pot�n� bry�� o z�agodzonych ksi�ycow� po�wiat� zarysach. Ta pi�kna posiad�o��, dw�r Carlisle, nale�a�a do jej ojca, 8 Thomasa Leveringa Bascombe'a, nie do tego b�karta, kt�ry po�lubi� jej matk�, gdy owdowia�a. Lecz teraz Carlisle by�o jego, wszystko by�o jego, i nic nie mog�a na to poradzi�. O ile dopisze jej szcz�cie, do rana nikt nie zauwa�y ucieczki. Chyba �e on przypomni sobie, i� nie zwi�za� jej r�k, i wr�ci. Wtedy sprawa si� skomplikuje. Przynajmniej Georgie znajdowa�a si� teraz daleko st�d, pod Yorkiem, wi�c ojczym nie b�dzie m�g� wy�adowa� na niej gniewu, kiedy odkryje, �e jego go��bek uciek� z klatki. Uciek�, i dobrze wiedzia�, dok�d si� uda�. 2 ROZDZIA� Rezydencja St. Cyre Londyn 2 kwietnia - Milordzie. - M�w ciszej, Quincy - powiedzia� Gray, nie otwieraj�c oczu. - Obudzisz Eleanor. Quincy spojrza� na smuk�� Eleanor i zni�y� g�os do szeptu, jednak wida� niedostatecznie, poniewa� Eleanor otworzy�a oczy i spojrza�a na niego z wyrzutem. - Powinien pan zej�� do salonu, milordzie, to wa� ne. Ma pan go�ci. Baron przesun�� leciutko d�oni� po mi�kkim grzbiecie Eleanor, poklepa� j� po g�owie i pog�aska� pod brod�, co sprawi�o, �e przeci�gn�a si� rozkosznie, a potem wsta�a. Unios�a g�ow�, mrugn�a do niego raz czy dwa, a potem znowu opad�a na biurko i wi�cej si� nie poruszy�a. 9 - Ona dalej �pi - powiedzia� Gray. - Czasami tak robi, zauwa�y�e� to? Patrzy ci prosto w oczy, a potem zn�w si� wy��cza. Przypuszczam, �e wcale si� nie budzi. Wracaj�c do tematu, za wcze�nie na go�ci. I co to w og�le za go�cie? - Dwie pa�skie cioteczne babki, milordzie. - Quin-cy zerkn�� z obaw� na nieruchom� Eleanor. M�g�by przysi�c, �e ona wcale nie �pi. - Jakie dwie cioteczne babki? - Z tego, co m�wi panna Maude, to ciotki pa�skiej matki. Szczerze si� zdziwi�. Pami�ta� je, ale min�o ju� tyle lat, tyle lat... By� ch�opcem, kiedy ostatni raz z�o�y�y im wizyt�. Spojrza� na mi�kki, obity jasnobr�zow� sk�r� fotel, kt�ry jego matka tak bardzo lubi�a. Niemal widzia�, jak pociera d�oni� siedzenie. To dziwne, �e zapami�ta� co� takiego, gdy� rzadko zatrzymywali si� w Londynie na d�u�ej. - Te stare damy... Nie dawa�y znaku �ycia przez wi� cej lat, ni� potrafi� zliczy�. Ciekawe, co tu si� dzieje. Jego matka by�a jedynaczk�. Tym wi�ksza szkoda. Gdyby nie to, by� mo�e mia�aby brata, kt�ry by si� ni� opiekowa�. Jej ojciec zgin�� w wojnie kolonialnej gdzie� niedaleko Trenton i od tej pory by�a zdana na siebie. Mia�a tylko syna, kt�ry nie m�g� pom�c matce, przynajmniej dop�ki nie sko�czy� dwunastu lat. Potrz�sn�� g�ow�. Odleg�e wspomnienia, o kt�rych nie warto pami�ta�, poniewa� dzi� nic ju� nie mo�na zrobi�, niczego zmieni�. Gray zjad� �niadanie dwie godziny wcze�niej, a potem pracowa� troch� w bibliotece, maj�c do towarzystwa wy��cznie dumn� Eleanor. Wys�uchawszy Quin-cy'ego, przeci�gn�� si� i ruszy� ku frontowej cz�ci domu. Rezydencja St. Cyre po�o�ona by�a po�rodku 10 pierzei budynk�w przy Portman Square. Okna salonu wychodzi�y na park po przeciwnej stronie ulicy, gdzie drzewa w�a�nie zaczyna�y nabrzmiewa� p�kami. Ranek wsta� dosy� paskudny, by�o szaro, zimno i pada� drobny deszczyk. To ju� drugi kwietnia, pomy�la�, a tu ani �ladu s�o�ca - cho� tak naprawd� w Londynie nikt na serio nie spodziewa� si� s�onecznej pogody. Kiedy min�� podw�jne drzwi salonu i us�ysza�, jak Quincy anonsuje ponuro: �Lord Cliffe", o ma�o nie stan�� jak wryty. Po�rodku pokoju dostrzeg� dwie stare damy, opatulone w szaliki, czepki, peleryny oraz r�kawiczki i wpatruj�ce si� w niego, jakby by� wcielonym diab�em. - Jeste�cie moimi ciotecznymi babkami? - zapyta�, podchodz�c do nich i u�miechaj�c si� mi�o. By� w ko�cu d�entelmenem. Dzie�, o kt�rym s�dzi�, �e b�dzie ci�gn�� si� w niesko�czono��, nim nadejdzie pora p�j�cia do Jenny, by kocha� si� z ni� do utraty tchu, zapowiada� si� teraz ca�kiem interesuj�co. Jedna z dam wyst�pi�a do przodu. By�a wy�sza ni� wi�kszo�� kobiet, kt�re zna�, chuda jak tyka, o d�ugiej, poci�g�ej twarzy i lekko ��tawej cerze, przypominaj�cej stary pergamin. Wygl�da�a tak, jakby od dawna le�a�a w grobie, ale jej ch�d okaza� si� �wawy, a wyraz twarzy zdecydowany. - Potrzebujemy twojej pomocy - powiedzia�a ni skim, dosy� przyjemnym g�osem. Mia�a bardzo d�ug� szyj� i �adne usta, w kt�rych, o ile si� zorientowa�, zachowa� si� prawie ca�y komplet z�b�w. Sk�oni� si� i czeka� w milczeniu, lecz starsza dama tylko spojrza�a na niego, a potem wycofa�a si�, niczym �o�nierz wracaj�cy do szeregu. Druga staruszka, dla odmiany niska i bardzo drobna, zerkn�a na siostr�, a potem uczyni�a trzy drobne kroczki w stron� Gray a. 11 - Jestem Maude Coddington, milordzie. To, co Matylda chcia�aby powiedzie�, gdyby mia�a ochot�, a co zdarza si� rzadko, sprowadza si� do tego, �e jeste�my twoimi ciotecznymi babkami, m�odszymi siostrami twojej babki. Niestety, twoja droga babcia, Mary, odesz�a, wydaj�c na �wiat twoj� mam�, nasz� ma�� siostrzeniczk�. Kolejna z naszych si�str, Marta, trzy lata temu zmar�a na zapalenie p�uc, wi�c zosta�y�my tylko my dwie, ja i Matylda. Maude, ca�a we wst��kach i kokardach, wygl�da�a niemal zalotnie. Jej czepek zdobi�y owoce, winogrona i jab�ka. By�a tak niska, �e prawdopodobnie si�ga�a mu zaledwie d� g�rnego guzika kamizelki, podczas gdy Matylda by�a od niego tylko troch� ni�sza. I te dwie kobiety mia�yby by� siostrami? Zastanawia� si�, jak wobec tego musia�a wygl�da� jego cioteczna babka Marta. Przypomnia� sobie, �e widzia� raz jej portret, namalowany, kiedy dziewczyna mia�a osiemna�cie lat. - To wina pastora - powiedzia�a ciotka Matylda. - S�ucham? - zapyta� Gray. - Co jest win� pastora? - Marta - odpar�a ciotka Matylda. - Gdyby Matylda mia�a ochot� opowiedzie� ci o tym, powiedzia�aby, �e nasza siostra, Marta, spacerowa�a z pastorem, kiedy zacz�� pada� deszcz. Pastor przyprowadzi� j� co prawda do domu, ale by�o ju� za p�no. Rozchorowa�a si� i umar�a. - Och, bardzo mi przykro. - U�miechn�� si� do nich, poniewa� by� bardzo dobrze wychowany, no i zaczyna�a go przepe�nia� ciekawo��. A poza tym ciotki by�y takie zabawne. - Dzi�kuj�, �e tak mi wszystko wyt�umaczy�y�cie - powiedzia�. - A teraz, mo�e by�cie usiad�y? Tak, doskonale. O, jeste�, Quincy. Przynie� nam, prosz�, herbat� i troch� tych okr�g�ych, cytrynowych ciasteczek pani Post. 12 Zaczeka�, a� dwie staruszki ulokuj� si� wygodnie na sofie naprzeciw niego, a potem on tak�e usiad�. - Ciotka Matylda powiedzia�a, �e potrzebujecie mojej pomocy. Co mog� dla was zrobi�? - Nie chodzi o pieni�dze - zastrzeg�a si� Matylda. - W�a�nie - wyja�ni�a Maude. - To by�oby okropne, gdyby�my przysz�y do ciebie, wyci�gaj�c d�onie po ja�mu�n�. Nie, nie musimy prosi� ci� o pomoc finansow�, milordzie. Mieszkamy w pobli�u Folkstone i jeste�my nie�le sytuowane. Ojciec dobrze nas zabezpieczy�. Bardzo dobrze. - Bogaci m�owie - wtr�ci�a ciotka Matylda. - Tak, nasi m�owie te� o nas zadbali. To byli dobrzy ludzie, ale odeszli, jak zwykle odchodz� m�czy�ni, i ca�e szcz�cie. Ciotka Maude zaczerpn�a g��boko powietrza i doda�a bardzo dramatycznym tonem: - Nie, milordzie, potrzebna nam twoja pomoc, gdy� jeste� g�ow� rodziny St. Cyre. - Bardzo m�ody - powiedzia�a Matylda. - Rzeczywi�cie, przypuszczam, �e jestem do�� m�ody, jak na przyw�dc� rodu, cho� nie ma znowu tak bardzo komu przewodzi� - wyja�ni� powoli Gray. -Niedawno sko�czy�em dwadzie�cia sze�� lat. Mam kilku kuzyn�w, kt�rych nigdy nie widzia�em. Prawdopodobnie ani troch� nie obchodzi ich, czy chodz� po ziemi, czy pod ni� spoczywam. A� do tej chwili nie s�dzi�em, �e pozosta� kto� jeszcze. Bardzo si� ciesz�, �e jeste�cie moimi ciotkami. Oczywi�cie, zrobi� wszystko, co w mojej mocy. O, jest Quincy z herbat� i ciasteczkami pani Post. Przez chwil� przygl�da� si�, jak Quincy, kt�ry w m�odo�ci by� bardzo chudy, a teraz, w wieku �rednim, przypomina� jeden- z kawa�k�w wo�owiny pani Post, nalewa herbat�, a potem pomaga starszym I 13 damom pozby� si� licznych warstw odzie�y. Matylda ubrana by�a w czer�, i to pocz�wszy od staromodnego czepka, a sko�czywszy na pantoflach wsuni�tych na d�ugie, w�skie stopy. Nawet kamea na jej szyi by�a czarna. Gray nigdy dot�d nie widzia� czarnej kamei. Maude mia�a na sobie fioletowy str�j. Cho� nie, w�a�ciwie nie by� to czysty fiolet. Tu i �wdzie wida� by�o jakby �lad br�zu i r�u. Co za ulga dla wzroku, pomy�la�. Ten kolor jako� si� nazywa... tak, fioletowo-br�zowy. Co za brzydkie s�owo, pomy�la�, kojarzy si� z nadpsutymi resztkami jedzenia. Jej czepek by� fiole-towobr�zowy, podobnie jak buciki, okrywaj�ce jej drobne stopy. Na ciotce Maude ten kolor wygl�da� jednak ca�kiem nie�le. A kiedy obie damy znowu siedzia�y wygodnie, z wdzi�kiem trzymaj�c fili�anki w �ylastych d�oniach, zapyta�: - Bardzo prosz�, powiedzcie, co mog� dla was zrobi�? Matylda upi�a �yk bardzo gor�cej herbaty i oznajmi�a, obdarzaj�c Graya wiele m�wi�cym spojrzeniem: - Pow�d�. Maude ugryz�a cytrynowe ciasteczko, westchn�a, pokazuj�c z�by, r�wnie �adne jak u jej siostry, po czym prze�kn�a i wyja�ni�a: - Mieli�my ostatnio po�ar w naszym �licznym dom ku, po�o�onym na p�noc od Folkstone i zwanym Fe-athergate Close, Posiad�o�� Pierzaste Wrota. Od trzy stu lat nosi t� nazw� i cho� nie wiemy, sk�d si� wzi�a, musisz przyzna�, �e jest czaruj�ca i romantyczna. Co prawda, teraz, po tylu latach, i tak nie ma to zbyt wiel kiego znaczenia. Lecz kiedy ja i Matylda umrzemy, Feathergate b�dzie twoje. Maude umilk�a i u�miechn�a si� do niego promiennie. Matylda natychmiast wymierzy�a jej solidne- 14 go kuksa�ca w bok, wi�c starsza dama zacz�a m�wi� dalej. - Tak, kochanie. Ju� wracam do tematu. Nie nale�y przy�piesza� biegu spraw. Ch�opca trzeba najpierw odpowiednio zmi�kczy�. Obdarowa�a go pi�knym u�miechem, co, jak przypuszcza�, mia�o oznacza�, �e zosta� ju� dostatecznie zmi�kczony. - Tak czy inaczej, po tym strasznym po�arze w Feathergate trzeba by wiele naprawi�, wi�c chcia�yby�my na jaki� czas zatrzyma� si� u ciebie, dop�ki nasz dom nie b�dzie znowu nadawa� si� do zamieszkania. - A co z powodzi�? - Och - powiedzia�a Maude, ocieraj�c delikatnie palce mi�kk� bia�� serwetk� po tym, jak w�o�y�a do ust kolejne ciasteczko. - Pow�d� nast�pi�a po po�arze. Krzes�a Chippendale, nale��ce jeszcze do naszej dro giej matki, niemal wyp�yn�y z jadalni. Niestety, po w�d� nie nadesz�a dostatecznie szybko, aby ugasi� po �ar, ale dopiero w trzy dni po nim. A potem bez ko�ca pada�o i pada�o, co by�o bardziej przygn�biaj�ce, ni� kolejne o�wiadczyny pastora. Poprosi� Matyld� o r�k� tu� po niedzielnej mszy, w nawie naszego ko�cio�a. -1 co na to Matylda? - Gray wyprostowa� si�, zafascynowany. - S�ucham? Och, powt�rzy�a mu po raz kolejny, �e wie ju�, jak smakuje ma��e�stwo, a patrz�c na niego teraz, kiedy tak stoi przed ni�, nie spodziewa si�, aby po�ycie z nim mog�o wzbogaci� jej do�wiadczenie w tym wzgl�dzie lub podnie�� jej materialny status. - Ciotko Matyldo, naprawd� powiedzia�a� co� takiego? - Sama by ci to powt�rzy�a, gdyby zechcia�a - wyja�ni�a Maude. - Twoja cioteczna babka Matylda to zdolny m�wca. Naprawd�, prawdziwa z niej oratorka, 15 Gray przez chwil� przygl�da� si� obu damom, a potem z wolna skin�� g�ow�. - Tak, macie zupe�n� racj�. M�j ojciec by� �aj da kiem pierwszej wody. Ach, teraz rozumiem. Zastana wiacie si�, czy jestem do niego podobny. Nie ma po wodu, aby�cie mi wierzy�y, ale zapewniam, nie jestem taki, jak m�j ojciec. Najwidoczniej nie wiedzia�y, co zdarzy�o si� wtedy, dawno temu. Ciekawe, jak to mo�liwe, pomy�la�. Z pewno�ci� ka�dy, kogo to interesowa�o, m�g� si� z �atwo�ci� wszystkiego dowiedzie�. - A teraz, drogie panie, pozw�lcie, by Quincy przedstawi� wam pani� Piller. Jest moj� gospodyni�, a przedtem by�a gospodyni� mojej matki, i to jeszcze zanim przyszed�em na �wiat. Ona z pewno�ci� b�dzie wiedzia�a, kt�re sypialnie najbardziej wam si� spodobaj�. - Jest jeszcze Jack - powiedzia�a Matylda. - On te� potrzebuje pokoju. Blisko. Wypowiedzia�a wi�cej ni� jedno s�owo, pomy�la� Gray. To musi by� dla niej niezmiernie wa�ne. A mo�e przygotowuje si�, �eby wyg�osi� oracj�? -Jack? Maude poklepa�a Matyld� po kolanie, a potem skin�a g�ow� tak energicznie, �e jeden z owoc�w na jej kapelusiku przesun�� si� nieco w bok. - Tak. Przywioz�y�my ze sob� naszego m�odego... eee... lokaja. Nazywamy go Niesforny Jack. A poniewa� us�uguje zar�wno Matyldzie, jak mnie, by�yby�my ci wdzi�czne, gdyby umieszczono go gdzie� w pobli�u nas, mo�e w kt�rej� garderobie? - Lokaj? Niesforny Jack? Ch�opiec, kt�rego imi� wydaje si� odpowiedniejsze dla rozb�jnika, rabuj�cego podr�nych na go�ci�cu? - No c� - powiedzia�a Maude, mrugn�wszy prawie niezauwa�enie do Matyldy. - On ma na imi� po 18 � A J� prostu Jack, ale poniewa� jest taki, rozumiesz, pe�en energii - nie to, �e nieokrzesany czy szalony, ale robi wiele rzeczy, a niekt�re z nich z �atwo�ci� mog� sprawi�, �e starsza dama do reszty osiwieje. - Hmmm. Nic wi�cej nie zdo�a� powiedzie�, ani nawet pomy�le�. Mrugn��, lecz je�li nawet ciotki to dostrzeg�y, nie da�y nic po sobie pozna�. Czy�by naprawd� przywioz�y ze sob� lokaja imieniem Jack, kt�rego nazywa�y Niesfornym Jackiem? To dosy� nieoczekiwane, lecz z drugiej strony, co za r�nica? Zapyta� wi�c tylko: - Mo�e wspomnia�yby�cie mi chocia� o tych bardzo ekscytuj�cych rzeczach, kt�re Niesforny Jack mo�e zrobi� w moim domu? - Niczego nie zrobi. Zapomnij o tym przydomku -powiedzia�a Matylda. - Tak, zgadza si� - doda�a Maude. - Nasz ma�y Jack jest bardzo spokojny, kiedy przebywa w domu kogo� obcego, zw�aszcza je�li to taki wspania�y dom, jak ten. Fascynuj�ce, pomy�la� Gray, a g�o�no doda�: - Musicie ustali� wszystko z pani� Piller. Gdzie on jest? - Prawdopodobnie siedzi spokojnie w holu - wyja�ni�a Maude - pilnuj�c naszych baga�y. To bardzo dobry ch�opiec, grzeczny i spokojny, przynajmniej na og� i w cudzym domu. Nawet si� nie zorientujesz, �e w og�le tu jest. Mieszka z nami od zawsze. Tak, Jack to bardzo stateczny ch�opak, do tego lojalny i oddany. A kiedy akurat nie ma nic do zrobienia, zajmuje si� swoimi sprawami. Nie spowoduje szkody, nie wda si� w �adn� awantur�. To pilny, zupe�nie nieszkodliwy m�odzieniec. Pos�uchaj Matyldy i zapomnij o tym, co powiedzia�am. To tylko kaprys, g�upi przydomek, jaki pewna niem�dra starsza dama wysnu�a z powietrza swego spalonego i podtopionego domu. 19 - Jack te� b�dzie mile widziany, ze swoim dziwnym przydomkiem lub bez niego. A teraz, zwa�ywszy, �e jeste�my spokrewnieni, a wam, drogie panie, nie jest zapewne oboj�tne, czy chodz� po ziemi, czy pod ni� spoczywam, by�bym bardzo szcz�liwy, gdyby�cie zechcia�y zwraca� si� do mnie po imieniu - Gray. - Grayson - powiedzia�a Matylda. - Tak brzmi twoje imi�. - No c�, zawsze uwa�a�em je za zbyt powa�ne. Zar�wno moi przyjaciele, jak i wrogowie nazywaj� mnie St. Cyre lub Cliffe, ale na og� po prostu Gray. - Doskonale, m�j ch�opcze - powiedzia�a Maude, wstaj�c i strzepuj�c jedwabne, fioletowobr�zowe sp�dnice. Matylda tak�e wsta�a, odwr�ci�a si� w kierunku drzwi salonu i zawo�a�a: - Jack! 3 ROZDZIA� Baron nie zdo�a� bli�ej przyjrze� si� Jackowi, poniewa� lokaj naci�gn�� nisko na czo�o we�nian� czapk� i z odwr�con� w bok g�ow� wpatrywa� si� w walizki ciotek. Zauwa�y� jednak, �e by� to ch�opak mniej wi�cej pi�tnastoletni, chudy jak patyk, odziany w workowate bryczesy, znoszone buty i �akiet w kolorze groch�wki, kt�ra zbyt d�ugo sta�a na ogniu. Nie wygl�da� na kogo�, kogo mo�na by obdarzy� takim mianem. Po prostu ko�cisty, �le ubrany wyrostek. Zapewne obu starszym damom wszelkie m�odzie�cze psoty musz� wydawa� si� szalenie ryzykowne i podniecaj�ce, pomy�la�. I c� takiego zrobi� ten nieszcz�nik? Rzuci� na pod�og� fili�ank� i rozgni�t� j� obcasem? 20 Zobaczy�, jak lokaj podnosi walizki ciotek, st�ka i upuszcza je. Po chwili spojrza� na nie, zebra� si� w sobie i ponowi� pr�b�, tyle, �e tym razem zacz�� ci�gn�� baga�e, zamiast je nie��. Ciekawe, co zamierza z nimi zrobi�, gdy dojdzie do schod�w, zastanawia� si� Gray. Czy by� zupe�nie nieprzyuczony? Lokaj, cho�by nie wiem jak niesforny, nie wl�k�by walizek po pod�odze. O ma�o nie wybuchn�� �miechem, kiedy zobaczy�, jak lokaj Jack popycha walizki czubkiem buta - najpierw jedn�, a potem drug�, przesuwaj�c je za ka�dym razem mniej wi�cej o trzy cale. Quincy przygl�da� si� temu przez kilka sekund, a potem zawo�a� lokaja Remi ego, by pom�g� ch�opcu. Remie, wysoki, postawny, jasnow�osy Irlandczyk, poklepa� Jacka po plecach, niemal zwalaj�c go z n�g, a potem z�apa� obie walizy w jedn� r�k� i pomaszerowa� ku schodom dla s�u�by, pokrzykuj�c na Jacka, aby pod��y� za nim. Pani Piller, gospodyni St. Cyre'�w - z niewiadomego powodu bardzo zaczerwieniona - dygn�a g��boko przed ciotkami i po chwili obie damy zmierza�y ju� w kierunku dw�ch sypialni, po��czonych wsp�ln� garderob�, w kt�rej m�g� zamieszka� lokaj Jack. - Wychodz� - powiedzia� Gray. - Przypilnuj, by mia�y wszystko, czego sobie za�ycz�, Cjuincy. Ciotki zostan� u nas przez jaki� czas, gdy� po�ar i pow�d� -jedno i drugie - zniszczy�y ich dom w pobli�u Folkstone. Po�ar i pow�d� - powt�rzy�, staj�c w zadumie przed portretem trzeciej baronowej Cliffe, uwa�anej powszechnie za czarownic�, kt�ra zmar�a we w�asnym ��ku w wieku lat osiemdziesi�ciu dw�ch, i to z naturalnych przyczyn. - Nie s�dzisz, �e to brzmi troch� dziwnie? Cjuincy, kt�ry prywatnie uzna� obie ciotki i tego ich nieprzyuczonego m�odocianego lokaja za zubo�a�ych natr�t�w, spojrza� na niego srogo i powiedzia�: 21 - Przyjecha�y wynaj�tym powozem, milordzie, a ich walizki maj� pewnie ze sto lat. - No c�, to chyba dobrze, zwa�ywszy, �e ciotki b�d� tu mieszka�y. Brak nam miejsca na dodatkowy pow�z. A co do ich baga�u, dlaczego nie mia�by by� stary? One te� nie s� m�ode. No, ju� mnie nie ma. - Przyjemnej zabawy, milordzie. Gray u�miecha� si�, kiedy Quincy, kt�ry by� niemal tak niski jak ciotka Maude, pomaga� mu w�o�y� p�aszcz. - Czy to nie by�a przypadkiem impertynencj� Quincy? Quincy, artysta w swoim fachu, przybra� pow�ci�gliwy, niewzruszony wyraz twarzy idealnego kamerdynera i nie odezwa� si� ani s�owem. Jednak Gray potrafi� zawsze dostrzec zuchwa�y b�ysk w jego oku, bez wzgl�du na to, jak bardzo Quincy by si� stara� go ukry�. - Gray, spr�buj tej szarlotki, prosz�. Upiek�am j� ju� kiedy�, ale rze�nik, ta wielka ow�osiona ma�pa, kt�ra o�mieli�a si� zauwa�y�, �e jestem o wiele za �adna, aby gotowa�, uwa�a�, �e ciasto by�o zbyt suche. Tym razem doda�am troch� wi�cej mas�a, ot tak, na wypadek, gdy by jednak mia� racj�. Jab�ka by�y bardzo �wie�e. Ten ma�y zuchwalec, kt�ry mi je sprzeda�, pr�bowa� mnie poca�owa�, wi�c natar�am mu uszu. A teraz, spr�buj szarlotki. Upiek�am j� specjalnie dla ciebie. Gray le�a� na plecach, nagi, szcz�liwy, syty pieszczot. Dopiero co zacz�� normalnie oddycha�. A mimo to Jenny, odziana w brzoskwiniowy negli�, wydawa�a mu si� o wiele bardziej apetyczna ni� ciasto, kt�re wpycha�a kochankowi do ust. Jej wspania�e czarne w�osy opada�y spl�tan� fal� na �liczn� pier�, wargi za� 22 mia�a czerwone od poca�unk�w. Znowu jej pragn�� -nie, musi poczeka� jakie� pi�� minut. Teraz chcia� tylko nieco odpocz��, aby odzyska� wigor. Lecz dostrzeg� podekscytowanie w oczach dziewczyny i, znaj�c swoje obowi�zki, pos�usznie ugryz� kawa�ek ciasta. Jenny zawsze by�a gotowa go nakarmi� po tym, jak wyssa�a z niego si�y. - Nigdy dot�d nie piek�a� dla mnie szarlotki - powiedzia�, przygl�daj�c si� kwadracikowi ciasta, z kt�rego bok�w s�czy� si� gor�cy sok jab�kowy. - Powiedzia�e�, �e pieczona kaczka ze s�odkim sosem z madery i moreli by�a troch� za ci�ka po kochaniu si�, wi�c dzi� postanowi�am przygotowa� dla ciebie deser. Odgryz� jeszcze kawa�ek i opad� na poduszki. Zamkn�� oczy i u�o�y� na piersi z�o�one d�onie, pami�taj�c o tym, by nie zgnie�� szarlotki. �u� powoli, zdaj�c sobie spraw�, �e Jenny a� podskakuje z niecierpliwo�ci, czekaj�c, by jej oznajmi�, �e to najlepsza szarlotka, jak� kiedykolwiek jad�. Nie otwieraj�c oczu, w�o�y� do ust ostatni k�s i prze�u� go powoli. Spojrza� na Jenny spod opuszczonych rz�s. - Za ma�o mi da�a�. Nie jestem pewny, czy ciasto smakuje tak, jak powinno. Poprosz� jeszcze kawa�ek. Jenny z trudem pohamowa�a si�, aby nie wepchn�� mu szarlotki do ust. Zjad� drugi kawa�ek, powoli i z namys�em, �uj�c starannie ka�dy k�s, a� wreszcie sta�o si� jasne, �e je�li zaraz czego� nie powie, Jenny rozbije mu p�misek na g�owie. U�miechn�� si� do niej, po czym podrapa� si� po brzuchu i powiedzia�: - Jenny, do�� solidn� porcj� devonshirskiej �mie tanki i ciasto b�dzie doskonale. I tak jest r�wnie g�ad kie i apetyczne, jak tw�j brzuszek. 23 - Mam troch� �mietanki! - krzykn�a i wybieg�a z bardzo kobiecej sypialni, utrzymanej w tonacji brzo skwini, delikatnej ��ci i bladego b��kitu. Nagi m� czyzna, le��cy na roz�cielonym ��ku westchn��, prze ci�gn�� si� i zasn��. Zanim w dwie godziny p�niej opu�ci� mieszkanie Jenny, ponownie zaspokojony i bardziej zadowolony ni� pastor, kt�ry znalaz� na tacy trzy z�ote monety, zjad� jeszcze jeden kawa�ek szarlotki, tym razem ociekaj�cy devonshirsk� �mietank�. Ciasto by�o wspania�e, a kiedy jad�, Jenny zlizywa�a �mietank� z jego warg, �miej�c si� g�o�no. - Daj mi przepis dla pani Piller - powiedzia�. - Moi go�cie nie b�d� chcieli odej�� od sto�u. - A potem zo baczy� oczami wyobra�ni, jak m�wi pani Grainger- - Jones, �onie bardzo starego genera�a, weterana wojen kolonialnych, �e przepis pochodzi od jego kochanki. Jenny poca�owa�a go, a potem pomog�a mu si� ubra�. Kiedy wychodzi�, pod�piewywa�a bez w�tpienia marz�c o nowych przepisach. Za pi�� minut prawdopodobnie zn�w znajdzie si� w kuchni, nie zawracaj�c sobie g�owy tym, �e jest ubrana w brzoskwiniowy negli�. Wyda� wi�cej pieni�dzy wyposa�aj�c jej kuchni� tak, jak sobie tego �yczy�a, ni� kupuj�c jej stroje, klejnoty czy wo��c j� do ogrod�w Vauxhall albo do opery. Rezydencja St. Cyre 7 kwietnia Ciekawe, jak sobie radz� ciotki, pomy�la� Gray. Od kiedy przyjecha�y, widzia� je zaledwie dwa razy, przy kolacji. Za ka�dym razem ciotka Matylda mia�a na sobie czarn� sukni�, uszyt� mniej wi�cej oko�o roku 1785, niemal zupe�nie pozbawion� ozd�b i mocno za- 24 sznurowan�, a jej wysoko zebrane, bujne w�osy by�y tak bia�e, �e chyba musia�y zosta� przypudrowane. Co do Maude, to jej suknia odpowiada�a ostatniej modzie: mia�a wysoki stan, a fioletowobr�zowy jedwab op�ywa� wdzi�cznie szczup�� pier� damy. Us�ysza� wi�cej szczeg��w na temat os�awionego po�aru i powodzi, kt�re zniszczy�y dom ciotek, a tak�e kolejne opowie�ci o tym, jak pastor Mortimer pr�bowa� skra�� Matyldzie ca�usa za sal� zebra� i nawet poklepa� j� po po�ladku, kiedy ko�cielny ci�gn�� za sznur dzwon�w. Po ka�dej z tych kolacji Gray ze zdziwieniem stwierdza�, �e wcale nie ma ochoty wraca� do cudownego odosobnienia swojej jadalni, aby wys�czy� szklaneczk� porto. Pierwszego wieczoru towarzyszy� ciotkom do salonu. Zanim zd��yli zaj�� miejsca, Matylda powiedzia�a: - Fortepian. I Gray zosta� potraktowany paroma fragmentami utwor�w Haydna, nieskazitelnie odegranymi przez utalentowan� Maude. To by�o dwa dni temu. Teraz, g�askaj�c Eleanor, wyci�gni�t� wzd�u� jego prawej nogi, �a�owa�, �e ciotki tak p�no zjawi�y si� w jego �yciu. Chyba je polubi�. Po�o�y� sobie Eleanor na obu kolanach, po czym wzi�� do r�k pi�ro i zanurzy� je w pi�knym onyksowym ka�amarzu, kt�ry podarowa�a mu kiedy� �liczna wdowa, Constance Duran, po tym, jak usun�� z �ycia tej pi�knej damy pewien dokuczliwy problem - to znaczy jej m�a. List, kt�ry pisa�, przeznaczony by� dla Rydera Sherbrooke'a, m�czyzny niewiele starszego od Graya, kt�rego podziwia� bardziej ni� kogokolwiek. W�a�nie sko�czy� pisa�, kiedy do biblioteki wszed� Quincy i spojrza� na swego pana zw�onymi, kaprawymi oczkami. 25 - Co si� sta�o, Quincy? - Chodzi o d�entelmena, milordzie - o d�entelmena, kt�rego nigdy dot�d nie widzia�em. Da� mi t� wizyt�wk�. Co powiedziawszy, wr�czy� Grayowi ma��, bia�� kart� wizytow�, na kt�rej widnia�o nazwisko: sir Henry Wallace-Stanford. Nie zna� tego cz�owieka. Spojrza� ponownie na swego kamerdynera. - S�ysza�em t� dziwn� nut� w twoim g�osie, Cjuincy. Co� z nim jest nie tak? - Chodzi o wyraz jego oczu - powiedzia� Cjuincy powoli. - Uwa�am, �e jest w nich chciwo��, czysta i nieskrywana. No c�, by� mo�e przesadzam. Zobaczymy. Jednak nie s�dz�, by sir Henry Wallace-Stan-ford by� dobrym cz�owiekiem. - Kamerdyner wzdrygn�� si�. - Cho� bardzo grzecznie zapyta�, czy mo�e si� z panem zobaczy�. Twierdzi, �e to wa�ne. - Nie wiem, czy wa�ne, ale na pewno interesuj�ce -powiedzia� Gray, wstaj�c. - Wprowad� go zatem. -LordCliffe? Gray skin�� potwierdzaj�co. M�czyzna w sile wieku, kt�ry wszed� �mia�o do biblioteki i teraz wyci�ga� do niego d�o�, by� bardzo, uderzaj�co wr�cz przystojny: wysoki, trzymaj�cy si� prosto, o g�stych, przetykanych siwizn�, ciemnobr�zowych w�osach. Gray potrz�sn�� d�oni� go�cia, a potem sk�oni� si� lekko. - Tak, jestem Cliffe, ale chyba nie mia�em dot�d przyjemno�ci pana pozna�. - Nazywam si� Wallace-Stanford i jestem przyjacielem tych dw�ch si�str z Feathergate Close, Matyldy i Maude. Tak si� z�o�y�o, �e zawita�em akurat do Londynu, pomy�la�em wi�c sobie, �e wpadn� i zapytam, czy dobrze im u pana. Bardzo lubi� te stare damy. A to dopiero rewelacja. Nieoczekiwany go�� od razu przyst�pi� do rzeczy, bez zw�oki i zb�dnych grzecz- 26 no�ci. Musia� by� zdenerwowany, gdy� Gray dostrzega� pot na jego czole. - Rozumiem - powiedzia�, cho� tak naprawd� nie rozumia� niczego. Poprosi� sir Henry'ego, by ten usiad�. - Czy mia�by pan ochot� napi� si� koniaku? Kiedy sir Henry siedzia� ju� wygodnie, trzymaj�c w d�oni kieliszek, Gray powiedzia�: - A zatem, jest pan znajomym moich ciotecznych babek. Czy chcia�by si� pan z nimi zobaczy�, czy tylko porozmawia� o nich? - No, prawd� m�wi�c, chcia�bym przede wszystkim zapyta�, czy drogie staruszki nie przywioz�y ze sob� m�odego go�cia. - M�odego go�cia? - Tak. Gray spojrza� w bardzo ciemne oczy sir Henry'ego, pomy�la� o tym, co powiedzia� mu wcze�niej Quincy i odpar�: - Nie, ciotki nie przywioz�y ze sob� go�cia. - No tak, rozumiem. - Sir Henry wsta�. - Przepraszam, �e zak��ci�em panu spok�j, milordzie. Jest pan pewny, �e nikogo ze sob� nie przywioz�y? Sprawy zaczyna�y wygl�da� coraz ciekawiej. Gray tylko potrz�sn�� g�ow�. - �adnego go�cia w polu widzenia - powiedzia�. -Na pewno nie chce pan z nimi rozmawia�? Teraz s� chyba w ksi�garni Hookhama lub mo�e u Gunthera, rozkoszuj�c si� smakiem lod�w. Mo�e zechcia�by pan na nie poczeka�? - Nie, nie, to nic takiego. - Przyjrza� si� Grayowi uwa�nie, a potem powoli skin�� g�ow�. Gdy tylko opu�ci� dom, Gray po�pieszy� do holu, gdzie stan�� obok Quincy'ego, wpatruj�c si� w drzwi, kt�re dopiero co zamkn�y si� za go�ciem. 27 - To bardzo dziwne - powiedzia�. - Ten cz�owiek nie budzi zaufania - stwierdzi� Quin-cy. - Jest z gruntu fa�szywy. Gdyby zechcia� pan �askawie powiedzie� mi, o co mu chodzi�o, milordzie, z przyjemno�ci� rozwa�y�bym r�ne warianty. - O ile si� nie myl�, to chyba chodzi�o mu o Jacka. - Lokaja Jacka? - powt�rzy� Quincy, postukuj�c lekko palcami w srebrn� tac� do kart wizytowych, kt�r� trzyma� w d�oni. - Nie mog� sobie wyobrazi�, czego m�g�by od niego chcie�. Bardzo niesympatyczny ch�opak. I, jak twierdzi Horacy, kiepski z niego lokaj. Potrzebuje szkolenia. Pa�ski Horacy powiedzia�, �e ch�tnie by si� tym zaj��, lecz ch�opak stroni od reszty s�u�by i prawie nie wychodzi z pokoj�w ciotek. Przyda�oby si� kupi� mu jakie� ubrania. Ciekawe, dlaczego pa�skie ciotki o to nie zadba�y? I na co by� sir Hen-ry'emu potrzebny lokaj Jack? - Dobre pytanie. Niesforny Jack, kt�ry nie by� w og�le Jackiem, tym bardziej niesfornym, ba� si�. Od czasu, kiedy uciek�a przez okno sypialni i schroni�a si� u ciotek, min�o cztery dni. A teraz by�y wszystkie w Londynie, a ona musia�a udawa� ch�opca, poniewa� ciotki stwierdzi�y, �e ojczym z pewno�ci� je wytropi, a wtedy nie mog� mie� przy sobie m�odej damy, bo wszystko si� wyda. Wynikn� k�opoty, a ich cioteczny siostrzeniec nie potrzebuje wi�cej k�opot�w. Jest bardzo uprzejmy i sympatyczny, powtarza�y jej ka�dego wieczoru, troskliwy i wcale niezepsuty. Chocia� w�a�ciwie s� tu zbyt kr�tko, aby to stwierdzi�, powiedzia�a Matylda. A zatem, b�dzie musia�a odgrywa� rol� lokaja, aby uchroni� ich siostrze�ca przed k�opotami, jakich 28 m�g�by mu przysporzy� jej ojczym. Umilk�y na chwil�, rozejrza�y si� na boki, po czym wyja�ni�y, �e baron jest synem bardzo nikczemnego cz�owieka, a one nie chc� ryzykowa�, �e zachowa si� tak, jak zachowa�by si� jego ojciec: innymi s�owy, �e spojrzy na ni�, zapragnie jej i b�dzie pr�bowa� uwie��. Jack nie bardzo mog�a sobie wyobrazi�, by jaki� m�czyzna do tego stopnia m�g� jej zapragn��, ale to nie mia�o znaczenia. Ciotki martwi�y si� tym, a one z pewno�ci� wiedzia�y znacznie wi�cej na temat m�skich pragnie�, gdy� by�y od niej trzy razy starsze. Nie protestowa�a wi�c. Niesforny Jack. U�miechn�a si� na wspomnienie chwili, kiedy si� narodzi�. Ciotka Matylda przez chwil� mierzy�a j� spojrzeniem od st�p do g��w, a w ko�cu skin�a g�ow�. Jack przypomnia�a sobie g��boki, d�wi�czny g�os, wypowiadaj�cy jedno s�owo: �bryczesy". Ciotka Maude przytakn�a s�owom siostry, machaj�c drobnymi r�czkami: - Tak, to dobry pomys�. B�dzie ch�opcem, w czapce naci�gni�tej g��boko na czo�o, ch�opcem w zbyt lu� nych, opadaj�cych spodniach. W ko�cielnej skrzyni ze starzyzn� na pewno znajdzie si� co� odpowiedniego. Nasz siostrzeniec, biedny, kochany ch�opiec, nie b� dzie musia� walczy� z pokus�, gdyby okaza�o si�, �e odziedziczy� z�� krew swego ojca. Przewr�ci�a oczami. - Jaka tam pokusa, jestem r�wnie kusz�ca, jak rze pa, ciotko Maude. - Jack - stwierdzi�a ciotka Matylda, ignoruj�c dziewczyn�. Ciotka Maude przytakn�a. - Tak, to bardzo dobre imi�. Solidne, nieroman-tyczne, budz�ce zaufanie. Ale czy nie nazywa� si� tak pewien rozb�jnik? Niesforny Jack, czy jako� tak? 29 - Czarny Jack - sprostowa�a Matylda. - Ale �niesforny" brzmi lepiej. - Tak, to by� bardzo romantyczny m�czyzna, ten Czarny Jack - powiedzia�a t�sknie ciotka Maude. -A baron, kiedy j� zobaczy, pomy�li sobie tylko: �Aaa, to w�a�nie jest Jack" i wr�ci do swoich zaj��. By�a ju� Jackiem od czterech dni, a Niesfornym Jackiem tylko w towarzystwie ciotek. Ile czasu zabierze ojczymowi odnalezienie jej? Barona widzia�a raz, tego pierwszego ranka, a i wtedy natychmiast odwr�ci�a g�ow�. Uczciwie m�wi�c, nawet ta chwila wystarczy�a, by si� przekona�, �e, jak powiedzia�aby ka�da znana jej kobieta, biedny, kochany ch�opiec by� zbyt przystojny, by mog�o mu to wyj�� na dobre. Ze swymi jasnymi w�osami i zielonkawymi oczami przypomina� wikinga. Zapewne nie by�o kobiety, kt�ra nie przybieg�aby do niego tanecznym krokiem, wzdychaj�c, trzepocz�c rz�sami i - w przeno�ni - padaj�c mu do st�p. Poczu�a, jak wstrz�sa ni� dreszcz odrazy i strachu. A przecie� tylko na niego zerkn�a. Czy by� podobny do swego ojca? Zepsuty do szpiku ko�ci? Z�y od pi�t po czubek g�owy, jak jej ojczym? Ciotki powiedzia�y, �e ojciec barona mia� w sobie z�� krew, cz�st� u m�czyzn z rodu St. Cyre. Wierzy�a im bez zastrze�e�. Je�eli baron by� kobieciarzem -jak jej ojczym, czy jego w�asny ojciec - ona pozostanie Jackiem, nienawidz�c go a� po czubki starych but�w stajennego ciotek, Jema, i unikaj�c, jak tylko si� da. Ju� przez t� kr�tk� chwil�, gdy patrzy�, jak ona si� m�czy, by podnie�� walizy, dostrzeg�a w jego oczach pewien rodzaj znu�enia �yciem i arogancji, kt�ry m�wi� o tym, �e baron zdoby� ju� wiedz�, kt�rej m�czyzna w jego wieku nie powinien jeszcze posiada�. 30 Szkoda, ale co zrobi�. Prawdopodobnie jest �ajdakiem, przysi�g�ym rozpustnikiem. Przyci�gn�a kolana bli�ej piersi. Oczami wyobra�ni zobaczy�a twarz ojczyma, t� jego piekielnie przystojn� twarz, kt�r� jej matka tak bardzo kocha�a. Us�ysza�a jego g��boki, pi�kny g�os, wypowiadaj�cy s�owa gniewu. Z listu, przes�anego im przez gospodyni� ciotek dowiedzia�y si�, �e Georgie wr�ci�a do Carlisle Manor. Bo�e, co robi�? 4 ROZDZIA� Gray by� zm�czony. A tak�e w�ciek�y. I cho� zdo�a� si� ju� opanowa�, nadal miota�a nim zimna furia. Czu�, �e gdyby m�� Lily nie le�a� pogr��ony w pijackim odr�twieniu w k�cie sypialni, z przyjemno�ci� wdepta�by go w pod�og�. Przynajmniej Lily by�a teraz bezpieczna, poniewa� kiedy Charles Lumley odzyska� �wiadomo��, zda� sobie spraw�, �e Gray zabije go bez ostrze�enia i bez wahania, je�li jeszcze raz tknie swoj� �on�. I chocia� nadal by� pijany, obieca�, �e tego nie zrobi. Gray nie ufa� mu zbytnio, lecz b�dzie musia� poczeka� i przekona� si�, ile warte s� obietnice tego �obuza. Odetchn�� g��boko. Min�a blisko godzina, a on nadal by� tak rozw�cieczony, �e z przyjemno�ci� by komu� do�o�y�. Charles Lumley by� tch�rzliwym sukinsynem, kt�ry ch�tnie zn�ca� si� nad kim� mniejszym od siebie i s�abym - na przyk�ad nad �on�, Lily. Ale ju� nigdy jej nie uderzy. A je�li to zrobi, on, Gray, za�atwi go. Zatrzyma� doro�k� na rogu Portman S�uare, zap�aci� wo�nicy i skierowa� si� w stron� domu. Nie chcia� 31 nikogo obudzi�, a zw�aszcza ciotek, kt�rych sypialnie wychodzi�y na plac. Wyj�� z kieszeni klucz i ju� mia� w�o�y� go w zamek, gdy k�tem oka spostrzeg� b�ysk �wiat�a. Nie, pomy�la�, chyba mi si� wydawa�o. Mimo to odwr�ci� g�ow�. I wtedy znowu to dostrzeg� - kr�tki b�ysk �wiat�a, dochodz�cy ze stajni. Widocznie g��wny stajenny Byron ju� wsta� i w�a�nie zajmuje si� ko�mi. A je�li to co� powa�nego? Mo�e Brewster, jego gniady ogier, dosta� kolki? Lub Durban uszkodzi� sobie �ci�gno? Gray odwr�ci� si� szybko i pomaszerowa� ku stajniom, po�o�onym nieco z ty�u domu i wychodz�cym na ulic�. �wiate�ko zgas�o. W stajni by�o teraz zupe�nie ciemno. To bardzo dziwne, pomy�la�. Poczu�, jak serce zaczyna mu szybciej bi�. Wrota stajni sta�y otworem. Jednak to nie Byron porusza� si� wewn�trz, tylko z�odziej. I pomy�le�, �e kto� o�mieli� si� w�ama� do stajni d�entelmena, w samym �rodku miasta! To nie mia�o sensu. Gray zna� dobrze stajni� i kiedy znalaz� si� w �rodku, natychmiast przylgn�� do �ciany po prawej stronie. Jego trzy konie dojazdy wierzchem sta�y w oddzielnych boksach o kilkadziesi�t st�p dalej. Przez chwil� on tak�e sta� spokojnie, nads�uchuj�c. Nagle us�ysza�, jak z�odziej przemawia do kt�rego� z koni. Drzwi boksu by�y otwarte, a kto�, kto by� tam razem z koniem, przemawia� do niego cichym, uspokajaj�cym g�osem. Gray wiedzia�, �e skrywa go cie� i rabu� nie ma szansy dostrzec, i� nie jest ju� sam. A potem zobaczy! swego szarego wa�acha, Durbana. Ko� potrz�sa� g�ow� i cicho r�a�. Z�odziej w�a�nie go wyprowadza�. Za�o�y� siwkowi uzd�, a potem z wpraw� wynikaj�c� zapewne z d�ugiej praktyki, wskoczy� na grzbiet Durbana i zacz�� przesuwa� si� wraz z koniem ku wyj�ciu. Gray u�miechn�� si� do siebie. Nie mia� okazji znokautowa� tego pijanego zwierz�cia, Lumleya, ale te- 32 raz trafi� mu si� prawdziwy z�odziej, przy�apany na gor�cym uczynku. Z rozkosz� podda� si� zalewaj�cej go fali gniewu. - Ty przekl�ty ma�y �ajdaku - powiedzia� cicho. -Nie umkniesz mi. Z�apa� z�odzieja za nog� i �ci�gn�� go z siod�a. Rabu� wyl�dowa� na ziemi. Gray podni�s� nog� i kopn�� intruza mocno w �ebra. Us�ysza� g�uchy odg�os. Musia� solidnie go posiniaczy�. Lecz ko�ci s� mocne i wiele wytrzymaj�. - Ty �obuzie, wkopi� ci �ebra w grzbiet! - Ju� pan to zrobi�. To musia� by� m�ody z�odziej, ch�opiec, kt�ry ledwo m�g� m�wi� z b�lu. Pewnie by mu si� powiod�o ukra�� konia, gdyby Gray nie zjawi� si� w por�. - Powinienem zla� ci� na kwa�ne jab�ko i zostawi�, ty ma�y bandyto. Nie b�dziesz krad� mi koni, przekl� ty �ebraku. Pochyli� si�, z�apa� ch�opca za rami� i podni�s�. Potrz�sn�� nim. Mia� ochot� zdzieli� go w twarz. Nagle z�odziejaszek kopn�� go w nog�. Gray poczu�, jak z w�ciek�o�ci robi mu si� czerwono przed oczami. Z�apa� ch�opaka za szyj� i rzuci� na �cian� boksu Wilhelma Zdobywcy. Szef, jak nazywali go stajenni, zar�a� g�o�no, a Brewster zakwili� w odpowiedzi. - Spijcie spokojnie, koniki. Ja tylko daj� nauczk� ch�opakowi, kt�ry chcia� wykra�� Durbana, a ponie wa� Durban nie ma ani krzty rozumu, pozwoli�by mu si� jak nic wyprowadzi�. Durban sta� spokojnie, prze�uwaj�c �d�b�o. Gray zerkn�� na z�odzieja, kt�ry le�a� na sianie, potrz�saj�c g�ow�. Roze�mia� si�. - Troch� ci� zamroczy�o, co? Ty ma�y g�upku, chod� tutaj, niech jeszcze raz policz� ci twoje chude �ebra. 33 Lecz z�odziej ani drgn��, po prostu le�a�. Gray podszed� do niego, pochyli� si� i podni�s� ch�opaka. - Kopnij mnie jeszcze raz, a zobaczysz. Potrz�sn�� nim. I �eby� mi si� nie o�mieli� skar�y�. Wymierzy� cios w jego szcz�k�, a ten upad� zwinie ty u jego st�p. - Do licha, ledwie ci� tkn��em. Wstawaj. Z�odziej ani drgn��. Do diab�a z nim. Tch�rzliwy ma�y skurczybyk mia� czelno�� zemdle�. Od g�upiego uderzenia w �ebra? I lekkiego klepni�cia w szcz�k�? Nawet jeszcze nie zacz�� go bi�, a ten ju� mia� dosy�? Podni�s� z�odziejaszka, potrz�sn�� nim raz jeszcze i kilka razy uderzy� w twarz, lecz ch�opak nie oprzytomnia�. Zwisa� bezw�adnie, ci���c Grayowi w ramionach, a kiedy go pu�ci�, z�odziej pad� jak d�ugi i le�a� na boku. - Do licha - powiedzia� Gray i ukl�k� obok ch�opaka. Zapali� stajenn� latarni� i przysun�� j� do twarzy nieprzytomnego. Lecz zanim zd��y� si� porz�dnie mu przyjrze�, ch�opak poderwa� si�, wymierzy� Grayowi cios w szcz�k�, a potem zacz�� rozpaczliwie si� czo�ga�. Gdy by� o jakie� sze�� st�p od Graya, niepewnie podni�s� si� na kolana. - Ale� z ciebie dzieciak - powiedzia� Gray, pocieraj�c lekko twarz. - Jeste� ma�y, chudy i nawet nie masz jeszcze zarostu. Chyba wykopi� ci� st�d na ulic�. Wtedy by� mo�e zastanowisz si� porz�dnie, zanim nast�pnym razem spr�bujesz si� zakra�� do stajni d�entelmena. Nada� pocieraj�c szcz�k�, ruszy� w kierunku ch�opca. Ten pr�bowa� si� wymkn��, lecz nie by� wystarczaj�co szybki. Gray uderzy� go mocno, a potem usiad� na nim okrakiem, przysuwaj�c mu pod brod� �ci�ni�t� pi��. - Mia�e� czelno�� mnie uderzy�? - powiedzia�, wy mierzaj�c cios. 34 Ch�opak uchyli� si�, ale i tak pi�� Graya dosi�g�a jego policzka i ucha. Zaj�cza�. Gray chwyci� go za gard�o i zacz�� �ciska�. Ch�opak pr�bowa� si� wyswobodzi�, lecz nie mia� do�� si�. Ale kiedy jego r�ce opad�y bezw�adnie, gniew Graya nagle gdzie� si� ulotni�. Bo�e, o ma�o nie zabi� tego ma�ego za to tylko, �e pr�bowa� zabra� jego przekl�tego konia. Zostawi� powalonego z�odziejaszka i podni�s� si�. Ch�opak le�a� z zamkni�tymi oczami. Milcza�. - Odezwij si�, do diab�a. Nie zabi�em ci�, widz�, �e oddychasz. I lepiej si� pozbieraj, zanim odwioz� ci� do wi�zienia Newgate. Ch�opak nadal milcza�. Podni�s� tylko r�ce i zacz�� rozciera� gard�o. A potem otworzy� oczy i powiedzia�: - Chyba co� mi pan z�ama�. - Nie po�ama�em ci twoich przekl�tych �eber, chocia� z pewno�ci� na to zas�u�y�e�. Ledwie ci� tkn��em, wi�c nie j�cz. Pr�bowa�e� ukra�� cudzego konia, wi�c zas�u�y�e� na to, �eby po�ama� ci �ebra, a ja nie zrobi�em nawet tego. Mo�esz uzna�, �e to dopiero pocz�tek kary. Nagle Gray umilk�, przera�ony czym�, co w�a�nie przysz�o mu do g�owy. O, nie, pomy�la�, tylko nie to. Si�gn�� po lamp�, cho� wiedzia�, �e wcale nie chce zobaczy� tego, co za chwil� pewnie zobaczy. Zbli�y� latarni� do twarzy z�odziejaszka. Ch�opak pr�bowa� si� odwr�ci�, ale Gray po prostu zacisn�� d�o� na jego ramieniu i powiedzia�: - Do licha, ty jeste� Jack, prawda? Niesforny Jack? Lokaj ciotek? Dlaczego pr�bowa�e� ukra�� konia? No dalej, ma�y �obuzie, odpowiadaj. Podni�s� d�o�, zwini�t� w pi�� i spostrzeg�, �e ma posiniaczone knykcie. Zrani� si�, bij�c tego ma�ego b�karta. To niesprawiedliwe. - Tak, rzeczywi�cie to ja - powiedzia� ch�opak. -Lecz wcale nie jestem niesforny. �a�uj�, �e ciotki to powiedzia�y. 35 - No c�, jednak to zrobi�y i teraz zaczynam rozumie�, dlaczego. Powiedzia�y, �e tryskasz energi�, ale nie wspomnia�y, �e jeste� te� z�odziejem. Gray przysiad� na obcasach. Wyj�� z kieszeni chusteczk� i wcisn�� j� ch�opcu w r�k�. - Masz, wytrzyj twarz. Je�eli ciotki w�a�nie to mia�y na my�li m�wi�c, �e jeste� niesforny, to rzeczywi�cie, musz� przyzna� im racj�. Jeste� te� g�upi, skoro s�dzi�e�, �e uda ci si� zbiec z moim koniem. Ch�opiec otar� twarz i wsta� powoli. Wida� by�o, �e przysz�o mu to z trudem. A potem, bez ostrze�enia, kopn�� lamp�, odrzucaj�c j� w k�t. Stajnia pogr��y�a si� w ciemno�ci. Gray zerwa� si� na r�wne nogi. Us�ysza� jaki� d�wi�k. Spr�bowa� si� uchyli�, ale nie zd��y�. Lampa waln�a go w g�ow�, powalaj�c i pozbawiaj�c �wiadomo�ci. Nie wiedzia�, jak d�ugo le�a� nieprzytomny, by� mo�e zaledwie minut� lub dwie. Tak, na pewno nie wi�cej. Wsta�, s�aniaj�c si� na nogach i j�kn�� g�o�no, gdy� g�owa bola�a go, jakby zaraz mia�a spa�� z szyi. Jako� wytoczy� si� ze stajni. Zobaczy� z�odzieja, kt�ry jad�c na Durbanie, galopowa� na �eb na szyj� w d� ulicy. Gray zakl��, za�o�y� Brewsterowi uzd� i dosiad� go. Rabusia nigdzie nie by�o wida�. M�czyzna wbi� obcasy w szerokie boki Brewstera i pogna� w �lad za Dur-banem. Od uderzenia kr�ci�o mu si� w g�owie, kt�ra w dodatku niezno�nie bola�a. Mia� ochot� zamordowa� tego ma�ego �obuza. I zamorduje go, gdy tylko uda mu si� zacisn�� d�onie na jego cienkiej szyi. My�l o ukaraniu winowajcy sprawi�a, �e poczu� si� lepiej. 36 Kim, u licha, jest Jack? Dlaczego ukrad� Durbana? A sir Henry Wallace-Stanford? Czego naprawd� chcia�? I czemu ch�opak mieszka z ciotkami? No c�, dostan� go z powrotem, ale dopiero, gdy on si� z nim rozprawi. Noc by�a zimna, ciemne chmury wisia�y nisko nad horyzontem. Na niebie �wieci�o tylko kilka gwiazd. Sierp ksi�yca, b�d�cego w�a�nie w czwartej kwadrze, przes�ania! welon ciemnych, wolno p�yn�cych chmur. Po jakim� czasie Gray zobaczy� Durbana i przytulonego do jego karku ch�opca. Dok�d, u licha, zmierzali? C� za nieoczekiwane zako�czenie i tak niespokojnego wieczoru. Wspomnia� Charlesa Lumleya, le��cego bez czucia na pod�odze sypialni, zobaczy�, jak wyrzyguje do nocnika wn�trzno�ci po tym, jak przysi�g�, �e nigdy wi�cej nie uderzy �ony. Pomy�la� o Jacku i o tym, co mu zrobi, gdy wreszcie go z�apie. Ca�y gniew, jaki odczuwa� wobec Lumleya, z �atwo�ci� przeni�s� si� na m�odego z�odzieja. Droga by�a prawie pusta. Nikt si� nie zatrzyma�, aby popatrze� na dw�ch je�d�c�w, z kt�rych drugi goni� pierwszego. Nikogo to nie obchodzi�o, bo i dlaczego mia�oby...? Jack nie obra� w�a�ciwej drogi. Gray pomy�la�, �e b�dzie kierowa� si� na po�udnie, w kierunku Folk-stone, lecz ch�opak zmierza� najwidoczniej na zach�d. A to ju� zupe�nie nie mia�o sensu. Min�li Hyde Park, otulony mg�� i ciemno�ci� tak, i� nie spos�b by�o odr�ni� od siebie drzew. Gray na kilka minut straci� z oczu uciekinier�w. W ko�cu jednak dostrzeg� Durbana, kiedy ten mija� zakr�t. Wierzchowiec frun��, jego kopyta ledwie dotyka�y ziemi. By� r�wnie szybki jak Brewster i mia� na grzbiecie dobrego je�d�ca. 37 Do licha, wcze�niej czy p�niej ch�opak b�dzie musia� zwolni�. Durban nie wytrzyma zbyt d�ugo takiego tempa - �aden ko� by nie wytrzyma�. Gray widzia�, �e z�odziejaszek co rusz ogl�da si� za siebie, cho� zapewne jeszcze nie dostrzeg� po�cigu. I bardzo dobrze. Jest nadzieja, �e wkr�tce zwolni, aby da� Durbanowi odpocz��. Wyjechali ju� z miasta i teraz znajdowali si� na drodze do Reading, p�askiej i d�ugiej. Gray zdawa� sobie spraw�, �e je�li ch�opak zjedzie gdzie� w bok, prawdopodobnie zgubi po�cig. Pomimo ksi�yca, noc by�a zbyt ciemn� by mo�na by�o cokolwiek dostrzec. Musi go szybko z�apa� albo te� pu�ci� wolno i powiedzie� potem ciotkom... Co w�a�ciwie mia�by im powiedzie�? �Ciotko Matyldo, ciotko Maude, wasz lokaj ukrad� mojego konia, ale zgubi�em go na drodze do Reading. Czy kt�ra� z was wie, dlaczego to zrobi�? I czemu jecha� akurat do Reading? A mo�e ma to co� wsp�lnego z wizyt� stalowookiego pana Henry'ego Wallace-Stanforda, kt�ry najwidoczniej go szuka�? Czemu ch�opak wybra� drog� do Reading? A potem pewnie do Bath? Czy� nie pochodzi� z Folkstone, jak ciotki Graya? - Brewster, m�j ch�opcze - powiedzia� do swego wierzchowca - nasz Durban wpad� w r�ce lokaja