15957

Szczegóły
Tytuł 15957
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15957 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15957 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15957 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Amanda Quick Interesy Prolog Oczy intruza lśniły chłodnym blaskiem. Gwałtownym ruchem strącił z półki następny rząd antycznych waz. Kruche naczynia roztrzaskały się na podłodze w tysiąc kawałków. Nieznajomy podszedł do kolekcji glinianych figurek. - Pani Lakę, radzę się pośpieszyć z pakowaniem - ponaglił, z wściekłością rozbijając zbiór Afrodyt, satyrów i greckich bożków. - Powóz rusza za piętnaście minut i zapewniam, że odjedzie nim pani wraz z siostrzenicą, z bagażem czy też bez. Lavinia stała u stóp schodów i bezradnie patrzyła, jak rozgniewany mężczyzna sieje spustoszenie w jej antykwariacie. - Nie ma pan prawa tego robić. Doprowadzi mnie pan do ruiny. - Wręcz przeciwnie, droga pani. Ratuję pani życie. - Nogą w ciężkim bucie przewrócił dużą urnę, zdobioną w stylu etruskim. - Ale proszę się nie martwić. Nie spodziewam się podziękowania. Lavinia skrzywiła się boleśnie, kiedy urna upadła na podłogę i roztrzaskała się z głośnym hukiem. Wiedziała, że szaleńca nie należy drażnić. Ten najwyraźniej postanowił zniszczyć jej antykwariat, a ona nie mogła zrobić nic, żeby go powstrzymać. Bardzo wcześnie w życiu nauczyła się rozpoznawać, kiedy należy wykonać taktyczny odwrót. Nigdy jednak nie umiała potulnie godzić się z porażką. - Gdybyśmy byli w Anglii, kazałabym pana aresztować, panie March. - Ale nie jesteśmy w Anglii. -Tobias March chwycił naturalnej wielkości figurę centuriona i pociągnął ją za tarczę. Kamienny Rzymianin upadł na własny miecz. - Jesteśmy we Włoszech i musi pani robić to, co każę. Nie ma pani wyboru. Dalsze trwanie przy swoim nie miało sensu. Rozmowa z Tobiasem Marchem była zwykłą stratą czasu, który można było poświęcić na pakowanie kufrów, jednak wrodzona skłonność do oślego uporu nic pozwoliła Lavinii ustąpić pola bez walki. - Przeklęty bękart - wycedziła przez zęby. - Moja metryka mówi co innego. - Strącił na podłogę rząd waz z czerwonej gliny. - Domyślam się jednak, co pani chce powiedzieć. - Widać wyraźnie, że nie jest pan dżentelmenem. - Nie będę się o to spierać. - Kopnął popiersie nagiej Wenus. -Ale przecież pani też nie jest damą. Drgnęła, kiedy popiersie rozbiło się o podłogę. Naga Wenus cieszyła się wielkim powodzeniem u kupujących. - Jak pan śmie? Znalazłyśmy się z siostrzenicą w Rzymie bez środków do życia i byłyśmy zmuszone przez kilka miesięcy parać się interesami, ale to jeszcze nie powód, żeby nas obrażać. - Dość tego. - Stanął z nią twarzą w twarz. W świetle lampy jego groźne oblicze wydawało się chłodniejsze niż oblicza kamiennych posągów. - Niech się pani cieszy, że doszedłem do wniosku, iż jest pani tylko bezwolnym narzędziem w rękach przestępcy, którego ścigam, a nie członkiem jego bandy złodziei i morderców. - Twierdzi pan, że złoczyńcy korzystali z mojego sklepu, żeby przekazywać sobie wiadomości. Ale to tylko pańska opinia. Szczerze mówiąc, kiedy patrzę na pana grubiańskie zachowanie, trudno mi uwierzyć w choć jedno pana słowo. Wyjął z kieszeni złożoną kartkę. - Zaprzeczy pani, że ten list był schowany w jednej z pani waz? Zerknęła na obciążający dowód. Przed chwilą patrzyła oniemiała, jak wyjął tę kartkę z rozbitej greckiej wazy. Zapisana na niej wiadomość o dobiciu korzystnego targu z piratami wyglądała jak raport jakiegoś rzezimieszka, przeznaczony dla herszta bandy. Lavinia uniosła głowę. - To przecież nie moja wina, że jeden z klientów wrzucił do wazy jakiś osobisty list. - Nie chodzi tu o jednego klienta. Złoczyńcy wykorzystywali pani sklep od kilku tygodni. - A skąd pan to wie? - Prawie od miesiąca obserwuję ten lokai i panią - przyznał z denerwującą obojętnością, a oczy Lavinii rozszerzyły się ze zdumienia. - Od miesiąca mnie pan szpieguje? - Z początku zakładałem, że jest pani wspólniczką Carlisle'a. Dopiero po dokładniejszej analizie sytuacji doszedłem do wniosku, że najprawdopodobniej nie ma pani pojęcia, w co są zamieszani niektórzy z pani tak zwanych klientów. - To oburzające. Spojrzał na nią rozbawiony. - Chce pani powiedzieć, że wiedziała pani, w jakim celu tak regularnie odwiedzają pani antykwariat? - Nic podobnego nie chciałam powiedzieć. - Słyszała, że mówi coraz głośniej, ale nie potrafiła się opanować. Jeszcze nigdy w życiu nie była tak rozgniewana i wystraszona. - Miałam ich za uczciwych miłośników starożytności. - Doprawdy? - Tobias zerknął na słoje z mlecznozielonego szkła, ustawione w równym rzędzie na wysokiej półce. Uśmiechnął się chłodno. - A czy pani jest uczciwą kobietą? Lavinia zesztywniała. - Co pan sugeruje? - Nic nie sugeruję. Stwierdzam tylko, że większość znajdujących się tu przedmiotów to tanie kopie starożytnych dzieł sztuki. Niewiele tu prawdziwych antyków. - A skąd pan to wie? - odparowała. - Nie powie mi pan chyba, że jest znawcą sztuki starożytnej. Nie dam się oszukać. Po tym, co pan zrobił z moim antykwariatem, nie wmówi mi pan, że jest pan uczonym badaczem. - Ma pani rację. Nie jestem znawcą starożytnej Grecji i Rzymu. Jestem prostym człowiekiem interesu. - Bzdura. Dlaczego prosty człowiek interesu miałby przyjeżdżać aż do Rzymu w pogoni za jakimś łotrem o nazwisku Carlisle? - Reprezentuję jednego ze swoich klientów, który zatrudnił mnie, żebym zbadał losy niejakiego Bennetta Rucklanda. - I jakież są losy tego pana Rucklanda? Tobias spojrzał jej w oczy. - Został zamordowany, tutaj, w Rzymie. Mój klient uważa, że stało się tak, ponieważ wiedział zbyt wiele o tajnej organizacji, na czele której stoi Carlisle. - Niewiarygodna historia. - Być może, ale będzie lepiej, jak pani w nią uwierzy. Zresztą nie ma pani wyboru. - Rozbił kolejną wazę. - Zostało pani tylko dziesięć minut. Sprawa wyglądała beznadziejnie. Lavinia chwyciła fałdy spódnicy i ruszyła w górę po schodach. Zatrzymała się na chwilę, bo uderzyła ją pewna myśl. - Powiedział pan, że jest prostym człowiekiem interesu. Rozwiązywanie zagadek kryminalnych to raczej dziwny interes. Tobias rozbił niewielką rzymską lampkę oliwną. - Nie dziwniejszy niż sprzedawanie fałszywych antyków. Lavinia skrzywiła się lekko. - Już mówiłam, że to nie falsyfikaty, tylko reprodukcje, które sprzedajemy jako pamiątkę z Rzymu. - Niech je pani nazywa, jak się pani podoba. Dla mnie to zwykłe oszukańcze imitacje. Uśmiechnęła się kwaśno. - Ale przecież sam pan mówił, że nie jest znawcą sztuki, prawda? Jest pan człowiekiem interesu. - Zostało pani mniej więcej osiem minut. Dotknęła srebrnego wisiorka pod szyją, co często czyniła, kiedy była zdenerwowana. - Sama nie wiem, czy jest pan odrażającym łajdakiem, czy tylko zwykłym szaleńcem - wyszeptała. Zerknął na nią chłodno, z rozbawieniem. - Czy to sprawia pani jakąś różnicę? - Żadnej. Sytuacja stała się beznadziejna. Lavinia nie miała innej możliwości, jak tylko uznać zwycięstwo przeciwnika. Z cichym okrzykiem frustracji i gniewu pobiegła na piętro. Kiedy dotarła do małego, oświetlonego jedną lampą pokoju, zobaczyła, że w przeciwieństwie do niej Emeline dobrze wykorzystała czas, który zostawił im intruz. Na środku, z podniesionymi wiekami, stały dwa średnie kufry i jeden duży. Mniejsze były już wypełnione po brzegi. - Dzięki Bogu, że przyszłaś. - Słowa Emeline brzmiały niewyraźnie, ponieważ trzymała głowę w szafie. - Co cię tam tak długo zatrzymało? - Usiłowałam przekonać pana Marcha, że nie ma prawa wyrzucać nas w środku nocy na ulicę. - Nie wyrzuca nas na ulicę. - Emeline odsunęła się od szafy; w ramionach trzymała antyczną wazę. - Zapewnił nam powóz i dwóch uzbrojonych ludzi, którzy mają zadbać, żebyśmy bezpiecznie opuściły Rzym i dotarły do Anglii. To bardzo wielkodusznie z jego strony. - Bzdura. On wcale nie jest wielkoduszny. Prowadzi jakąś podwójną grę i chce nas usunąć ze swojej drogi. Emeline zawinęła wazę w wełnianą suknię. - Uważa, że grozi nam wielkie niebezpieczeństwo ze strony tego złoczyńcy Carlisle'a, który wykorzystał nasz sklep jako punkt kontaktowy dla swojej bandy. - Akurat. Na to, że ktoś taki działa w Rzymie, mamy jedynie słowo pana Marcha. - Lavinia otworzyła szafkę, z której spojrzał na nią przystojny i bardzo hojnie obdarzony przez naturę Apollo. - Trudno mi dać wiarę temu, co mówi. Równie dobrze może chodzić mu o to, żeby wykorzystać nasz lokal dla jakichś własnych niecnych celów. - A ja jestem przekonana, że powiedział prawdę. - Emeline włożyła zawiniętą w suknię wazę do trzeciego kufra. - A jeśli nie kłamie, to rzeczywiście grozi nam niebezpieczeństwo. - Jeżeli naprawdę chodzi tu o jakąś bandę przestępców, to wcale się nie zdziwię, jeśli się okaże, że pan Tobias March jest ich hersztem. Nazywa siebie prostym człowiekiem interesu, ale ja wyraźnie dostrzegam w nim coś zdecydowanie diabolicznego. - Zdenerwowanie pobudziło twoją wyobraźnię, Lavinio. A wiesz, że kiedy puścisz wodze wyobraźni, zupełnie tracisz zdrowy rozsądek. Z dołu dobiegły odgłosy rozbijanych glinianych naczyń. - Niech go piekło pochłonie - wymamrotała Lavinia. Emeline przerwała pakowanie i przechyliwszy głowę, chwilę nasłuchiwała. - Bardzo się stara, żeby wyglądało to tak, jakbyśmy padły ofiarą napaści wandali, prawda? - Owszem, wspomniał, że zniszczy sklep, żeby ten drań Carlisle nie zaczął czegoś podejrzewać. - Lavinia z wysiłkiem starała się wyjąć Apolla z szafki. - Uważam, że to kolejne kłamstwo. On się po prostu doskonale bawi. To kompletny wariat. - Nie wydaje mi się. - Emeline poszła do szafy po następną wazę. - Jak to dobrze, że prawdziwe antyki trzymałyśmy na górze, żeby je zabezpieczyć przed ulicznymi złodziejaszkami. - Chociaż w jednej sprawie miałyśmy trochę szczęścia. -Lavinia objęła ciasno Apolla i postawiła na podłodze. - Aż drżę na myśl o tym, co by się stało, gdybyśmy wystawiły je wraz z kopiami na dole. March bez wątpienia by je zniszczył. - A, moim zdaniem, najszczęśliwsze w tej całej historii jest to, że on nie uznał nas za wspólniczki Carlisle'a i jego rzezimieszków. - Emeline owinęła ręcznikiem małą wazę i włożyła do kufra. - Aż strach pomyśleć, co by zrobił, gdyby nic uwierzył, że jesteśmy niewinne i tylko naiwnie dałyśmy się wykorzystać. - Zniszczył nasze jedyne źródło utrzymania i wyrzucił nas z domu. Co gorszego mógł nam zrobić? Emeline spojrzała na otaczające ich stare, kamienne mury i lekko pociągnęła nosem. - Nie nazywasz chyba tego nieprzyjemnego ciasnego pokoju domem. Wcale nie będę za nim tęskniła. - Na pewno zatęsknisz, kiedy znajdziemy się bez grosza w Londynie i będziemy musiały zarabiać na życie na ulicy. - Do tego nie dojdzie. - Emeline poklepała owiniętą w ręcznik wazę. - Po powrocie do Londynu sprzedamy antyki. Kolekcjonowanie starych waz i rzeźb jest teraz w modzie. Za pieniądze uzyskane ze sprzedaży będziemy mogły wynająć dom. - Nie na długo. Będę szczęśliwa, jeśli pieniądze za te antyki pozwolą nam utrzymać się przez pół roku. Kiedy sprzedamy ostatnią wazę, popadniemy w poważne tarapaty. - Znajdziesz jakieś wyjście, Lavinio. Zawsze znajdujesz. Zobacz tylko, jak świetnie dałyśmy sobie radę, kiedy nasza chlebodawczyni uciekła z tym przystojnym hrabią, a my zostałyśmy tu bez grosza. Twój pomysł, żeby zająć się antykami, był po prostu genialny. Jedynie największym wysiłkiem woli Lavinia powstrzymała się, żeby nie krzyczeć z bezsilnej złości. Głęboka wiara Emeline w to, że ciotka znajdzie wyjście z każdej sytuacji, doprowadzała ją do szaleństwa. - Pomóż mi zapakować Apolla - poprosiła. Emeline z powątpiewaniem spojrzała na duży kamienny posąg, który Lavinia usiłowała przeciągnąć po podłodze. - Zajmie prawie cały kufer. Może lepiej byłoby go zostawić, a zabrać jeszcze kilka waz. - Ten Apollo jest wart kilku tuzinów waz. - Lavinia zatrzymała się w połowie drogi, dysząc z wysiłku. - To nasz najcenniejszy zabytek. Musimy go zabrać. - Jeśli włożymy go do kufra, nie będzie miejsca na twoje książki - dodała cicho siostrzenica. Lavinia poczuła lekki ucisk w żołądku. Spojrzała na półkę, pełną tomików poezji, które przywiozła z Anglii. Myśl, że będzie musiała je tutaj zostawić, była bardzo ciężka do zniesienia. - Kupię sobie nowe. - Mocniej chwyciła posąg. - Za jakiś czas. Emeline zawahała się i badawczo spojrzała jej w oczy. - Jesteś pewna? Wiem, ile dla ciebie znaczą. - Apollo jest ważniejszy. - Jak uważasz. - Emeline pochyliła się i chwyciła rzeźbę za nogi. Na schodach rozległ się tupot ciężkich butów. W drzwiach stanął Tobias March. Zerknął na kufry, a potem przeniósł wzrok na obie kobiety. - Musicie natychmiast jechać - oświadczył. - Nie możecie tu zostać nawet dziesięć minut dłużej. To byłoby zbyt ryzykowne. Lavinia miała ochotę rzucić w niego wazą. - Nie zostawię Apolla. Możliwe, że tylko dzięki niemu nie będę musiała zarabiać na życie w domu publicznym. Emeline skrzywiła się lekko. - Ależ, Lavinio, nie przesadzaj. - Taka jest prawda. - Dajcie mi tę przeklętą figurę. - Tobias zarzucił sobie rzeźbę na ramię. - Zapakuję ją do kufra. Emelina uśmiechnęła się ciepło. - Dziękuję. Jest bardzo ciężka. Jej ciotka prychnęła oburzona. - Nie dziękuj mu. To przez niego mamy kłopoty. - Zawsze do usług - rzekł Tobias, układając Apolla w kufrze. - Coś jeszcze? - Tak - odparła szybko Lavinia. - Ta urna przy drzwiach. To wyjątkowo cenny przedmiot. - Nie zmieści się do kufra. - Chwycił wieko i spojrzał na starszą z kobiet. - Musi pani wybierać między Apollem i urną. Obu tych rzeczy nie zabierzecie. Ta zerknęła na niego podejrzliwie. - Sam pan chce ją zabrać, prawda? Zamierza pan ją ukraść. - Zapewniam panią, że ta przeklęta urna wcale mnie nie interesuje. Urna czy Apollo? Proszę wybierać. Natychmiast. - Apollo - wymamrotała. Emeline pośpiesznie poutykała koszulę nocną i kilka par butów wokół rzeźby. - Zdaje się, że jesteśmy gotowe, panie March - oznajmiła. - Owszem. - Lavinia uśmiechnęła się do niego chłodno. -Jesteśmy gotowe. Mam nadzieję, że kiedyś nadarzy mi się sposobność, żeby panu odpłacić pięknym za nadobne. Zatrzasnął wieko kufra. - Czy to pogróżka? - Niech pan to traktuje, jak się panu podoba. - Starsza z pań chwyciła sakiewkę, pelerynę i kapelusz. - Emeline, wychodzimy. Pan March pewnie zaraz podpali nasz antykwariat. - Niepotrzebnie jesteś taka nieuprzejma. - Jej siostrzenica również sięgnęła po pelerynę i kapelusz. - Zważywszy na okoliczności, pan March zachowuje się z podziwu godną powściągliwością. Tobias pochylił głowę. - Dziękuję za wsparcie, panno Emeline. - Proszę się nie przejmować docinkami Lavinii - poprosiła dziewczyna. – Taką już ma naturę, że kiedy znajdzie się w trudnej sytuacji, staje się nieco popędliwa. March zmierzył Lavinię chłodnym spojrzeniem. - Zauważyłem - wycedził. - Proszę okazać wyrozumiałość - ciągnęła Emeline. - Musi zostawić tu swoje tomiki poezji. To była dla niej bardzo trudna decyzja. Widzi pan. ona jest wielką miłośniczką poezji. - Na litość boską! - Lavinia zamaszystym ruchem otuliła się peleryną i ruszyła szybko do drzwi. - Ani chwili dłużej nic zamierzam słuchać tej niedorzecznej rozmowy. Jedno jest pewne. Z przyjemnością uwolnię się od pańskiego nad wyraz nieprzyjemnego towarzystwa. - Zraniła mnie pani. - Nie tak mocno, jak bym chciała. Zatrzymała się na schodach i spojrzała na niego przez ramię. Wcale nie wyglądał na zranionego. Sądząc po tym. z jaką lekkością dźwignął kufer, był w doskonałej kondycji fizycznej. - Ja z przyjemnością myślę o powrocie do domu. - Emeline szybkim krokiem wyszła z pokoju. - Włochy są dobre na krótką wizytę, ale już się stęskniłam za Londynem. - Ja również. - Lavinia oderwała wzrok od szerokich ramion Tobiasa Marcha. - Ta wyprawa okazała się całkowitą klęską. A czyj to był pomysł, żeby przyjechać tutaj w charakterze dam do towarzystwa tej okropnej pani Underwood? Emeline cicho odchrząknęła. - Zdaje się, że twój. - Kiedy następnym razem zasugeruję coś tak dziwacznego, błagam, bądź tak miła i podsuń mi pod nos sole trzeźwiące, żebym oprzytomniała. - W swoim czasie ten pomysł musiał wydawać się doskonały -odezwał się Tobias. - Owszem - powiedziała łagodnie Emeline. - „Pomyśl tylko, jak wspaniale będzie spędzić cały sezon w Rzymie". To słowa Lavinii. „Wokół tyle inspirujących zabytków". Tak mnie przekonywała. „A wszystko to na koszt pani Underwood", kusiła. „Będą nas przyjmowali ludzie obdarzeni doskonałym smakiem, z najlepszego towarzystwa". - Wystarczy, Emeline - przywołała ją ciotka do porządku. -Dobrze wiesz, że ta podróż wiele nas nauczyła. - I to, zdaje się. w niejednej dziedzinie - wtrącił niedbale Tobias. - Oczywiście, jeśli wierzyć plotkom na temat pani Underwood, które nieraz słyszałem. Czy to prawda, że jej przyjęcia czasami przekształcały się w orgie? Lavinia zacisnęła zęby. - Niestety, takie godne pożałowania przypadki zdarzyły się kilka razy. - Te przyjęcia były dla nas trochę uciążliwe - wyznała Emeline. - Na ich czas kazano nam się zamykać w sypialniach. Ale, moim zdaniem, prawdziwe kłopoty zaczęły się dopiero, kiedy obudziłyśmy się pewnego ranka i stwierdziłyśmy, że pani Underwood uciekła ze swoim hrabią. Znalazłyśmy się w obcym kraju same i bez grosza przy duszy. - Ale jednak udało nam się znaleźć wyjście z trudnej sytuacji -odezwała się stanowczo Lavinia. - Wiodło nam się całkiem nieźle, dopóki pan nie postanowił się wtrącić w nasze osobiste sprawy. - Proszę mi wierzyć, że nikt bardziej tego nie żałuje niż ja -zapewnił Tobias. Zatrzymała się u stóp schodów i spojrzała na sklep, pełen roztrzaskanych naczyń i rzeźb. March zniszczył wszystko. Ani jedna waza nie zachowała się w całości. W niespełna godzinę zrujnował to. co budowała przez cztery miesiące. - To niemożliwe, żeby żałował pan tego bardziej niż ja. - Zacisnęła dłonie na sakiewce i omijając skorupy mszyła do wyjścia. - Moim zdaniem, to wszystko zdarzyło się z pańskiej winy. Nie zaczynało jeszcze świtać, kiedy Tobias wreszcie usłyszał kroki przy tylnych drzwiach. Z pistoletem w ręku czekał na pogrążonych w ciemności schodach. Jakiś mężczyzna niosący latarnię wyłonił się z pokoiku na zapleczu. Zatrzymał się gwałtownie na widok zrujnowanego wnętrza antykwariatu. - Jasny gwint... - Postawił latarnię na kontuarze, podszedł do szczątków wielkiej wazy i obejrzał odłamki. - Jasny gwint - wymamrotał znowu. Przyjrzał się zniszczonym przedmiotom. - Niech to wszyscy diabli! Tobias zszedł o stopień niżej. - Szukasz czegoś. Carlisle? Carlisle znieruchomiał. W słabym, mrugającym świetle latarni jego zła. odpychająca twarz przypominała maskę. - Ktoś ty? - Nie znasz mnie. Przysłał mnie tu przyjaciel Bennetta Rucklanda, żebym cię odnalazł. - Ruckland. Wszystko jasne. Powinienem był to przewidzieć. Carlisle poruszył się szybko jak błyskawica; w jego dłoni ukazał się pistolet. Złoczyńca bez wahania wymierzył go w Tobiasa. Ten przygotowany na to, pociągnął za cyngiel swojego pistoletu. Nie usłyszał oczekiwanego huku i natychmiast zrozumiał, że broń nie wypaliła. Sięgnął do kieszeni po zapasowy pistolet, ale było już za późno. Carlisle wypalił. Tobias poczuł, że lewa noga się pod nim ugina. Siła uderzenia kuli odrzuciła go w tył. Upuścił pistolet, żeby chwycić się barierki. Jakoś udało mu się nie spaść ze schodów i nie złamać karku. Carlisle tymczasem przygotowywał do strzału drugi pistolet. Tobias chciał się wspiąć w górę, lecz lewa noga odmawiała mu posłuszeństwa i mimo starań nie mógł nią sprawnie poruszać. Położył się na brzuchu i podpierając się rękami, niczym krab z wysiłkiem piął się po schodach. Kiedy stopa poślizgnęła mu się na czymś mokrym, domyślił się, że to krew sącząca się z jego uda. Carlisle ostrożnie podszedł do stóp schodów. Tobias domyślił się, że złoczyńca nie wypalił z drugiego pistoletu tylko z powodu gęstego mroku, w którym nie mógł wyraźnie dostrzec swojego celu. Ciemność była jedyną nadzieją Tobiasa. Dotarł na piętro i bezwładnie wtoczył się do pogrążonego w mroku pokoju. Ręką natrafił na ciężką urnę, której nie zabrała Lavinia. - Nic tak nie irytuje, jak broń, która nie chce wypalić, co? - zapytał Carlisle uprzejmym tonem. - Na dodatek upuściłeś drugi pistolet. Co za oferma z ciebie. - Szybkim, pewnym krokiem szedł po schodach na górę. Tobias chwycił urnę i przewrócił ją na bok. starając się oddychać bardzo płytko. W lewej nodze zaczął odczuwać palący ból. - Czy ten, kto cię tu za mną przysłał, nie powiedział ci, że nie wrócisz żywy do Anglii? - zapytał Carlisle. Był już w połowie schodów. - Nie wspomniał, że jestem byłym członkiem Błękitnej Izby? Wiesz co to znaczy, przyjacielu? Tobias zdawał sobie sprawę, że ma tylko jedną szansę. Musiał zaczekać na odpowiednią chwilę. - Nie wiem, ile ci zapłacili, żebyś mnie dopadł, ale jakakolwiek to była suma, to i tak za mała. Tylko głupiec mógł się podjąć takiego zadania. - Carlisle był już niemal na podeście. W jego głosie słychać było podniecenie wygłodniałego drapieżnika. - Zapłacisz życiem za głupotę. Resztkami sił Tobias popchnął urnę. Wielkie, ciężkie naczynie potoczyło się ku schodom. - Co to jest? - Carlisle znieruchomiał na ostatnim stopniu. - Co to za hałas? Tocząca się urna ścięła go z nóg. Carlisle krzyknął. Tobias usłyszał, jak przeciwnik stara się chwycić ściany, daremnie usiłując odzyskać równowagę. Carlisle potoczył się w dół, uderzając o kolejne stopnic z głuchym dudnieniem. Kiedy dotarł na dół, krzyk rozdzierający powietrze gwałtownie się urwał. Tobias zdarł z łóżka prześcieradło, oderwał od niego długi pas tkaniny i opatrzył ranę. Kiedy dźwignął się na nogi, zakręciło mu się w głowie. Zachwiał się, a w połowie drogi na dół niemal zemdlał, ale udało mu się nie upaść. Carlisle leżał u stóp schodów, z głową odchyloną pod nienaturalnym kątem. Wokół niego walały się odłamki roztrzaskanej urny. - Postanowiła zabrać Apolla - wyszeptał Tobias do martwego przestępcy. - Teraz widzę, że to było właściwa decyzja. Ta kobieta ma wspaniałą intuicję. 1 Nerwowy człowieczek, który sprzedał mu dziennik, ostrzegł go, że szantaż to niebezpieczny interes. Pewne informacje z pamiętnika lokaja mogły sprowadzić śmierć na człowieka, który je poznał. Ale Holton Felix wierzył, że jego uczynią bogatym. Od lat pieniądze na życie zdobywał w domach gry. Poznał smak ryzyka i już dawno się dowiedział, że ci, którym brak odwagi i zdecydowania, żeby rzucić kością, nigdy nic nie wygrają. Powtarzając sobie, że nie jest głupcem, zanurzył pióro w kałamarzu i znów zabrał się za pisanie listu. Nie zamierzał zajmować się szantażem zbyt długo. Skończy z tym, jak tylko zbierze wystarczająco dużo pieniędzy, żeby spłacić najpilniejsze długi. Zdecydował jednak, że pamiętnik zatrzyma. Zapisane w nim sekrety mogą się przydać w przyszłości, gdyby znów miał się znaleźć w finansowych tarapatach. Drgnął, kiedy ktoś nieoczekiwanie zapukał do drzwi. Spojrzał na ostatnią linijkę listu z pogróżkami, nad którym właśnie ślęczał. Kleks z atramentu szpecił słowo „niefortunny". Ten widok go zirytował. Całe zdanie zmarnowane. Holton przywiązywał wielką wagę do swoich listów, pochlebiał sobie, że są niespotykanie błyskotliwe i dowcipne. Styl dopasowywał do adresata. Zostałby sławnym pisarzem, może drugim Byronem, gdyby okoliczności nie zmusiły go do zarabiania pieniędzy w jaskiniach hazardu. Obudził się w nim zadawniony gniew. Wszystko byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby los nie potraktował go tak oburzająco niesprawiedliwie. Gdyby tylko ojciec nie został zabity w pojedynku, którego przyczyną był hazardowy spór, gdyby zrozpaczona, doprowadzona do ostateczności matka nie zmarła na ciężką chorobę, kiedy miał zaledwie szesnaście łat, to kto wie, co mógłby osiągnąć? Kto wie, jak wysoko by zaszedł, gdyby dane mu były przywileje, jakimi cieszyli się inni? Tymczasem był zmuszony uciekać się do szantażu i wymuszania. Któregoś dnia w końcu osiągnie od dawna mu należną pozycję. Tak sobie obiecywał. Któregoś dnia... Pukanie rozległo się znowu. To bez wątpienia któryś z wierzycieli. Felix miał rachunki do spłacenia w każdym domu gry w mieście. Zmiął list i szybko wstał. Podszedł do okna, lekko odchylił zasłonę i wyjrzał. Nikogo nie dostrzegł. Natręt zapewne doszedł do wniosku, że nikt mu nie otworzy. Holton zauważył jednak na progu jakąś paczkę. Otworzył drzwi i pochylił się, żeby zabrać tajemnicze pudełko. Kątem oka zauważył, że z cienia wysunęła się postać w grubym płaszczu. Pogrzebacz uderzył w jego potylicę z zabójczą siłą. Świat Holtona Felixa skończył się w jednej chwili, a jego imponujące długi zostały unieważnione. 2 Lavinia poczuła charakterystyczny odór śmierci. Wstrzymała oddech, stając w progu pokoju, oświetlonego ogniem z kominka. Szybko wyjęła chusteczkę z sakiewki. Takiej możliwości nie brała pod uwagę, kiedy planowała dzisiejszy wieczór. Przyłożyła ozdobiony haftem batystowy kwadracik do nosa i stłumiła w sobie odruch, nakazujący jej natychmiastową ucieczkę. Ciało Holtona Felixa leżało rozciągnięte na podłodze przed kominkiem. Z początku nie dostrzegła żadnych ran. Przyszło jej nawet do głowy, że serce odmówiło mu posłuszeństwa. Po chwili jednak zauważyła, że jego głowa ma przerażająco dziwny kształt. Najwyraźniej jedna z ofiar szantażysty przybyła tu wcześniej. Lavinia wiedziała, że, jak na takiego łajdaka, Felix nie był zbyt przebiegły. Przecież udało jej się zidentyfikować go i odnaleźć wkrótce po otrzymaniu pierwszego listu, chociaż w prowadzeniu prywatnego śledztwa nie miała żadnego doświadczenia. Kiedy dowiedziała się, gdzie Felix mieszka, porozmawiała z kilkoma pokojówkami i kucharkami, pracującymi w okolicznych domach. Upewniwszy się, że co noc wychodzi do któregoś z domów gry, postanowiła dzisiejszego wieczoru przeszukać jego mieszkanie. Miała nadzieję, że znajdzie dziennik, z którego, jak twierdził, zaczerpnął swoje informacje. Niepewnie rozejrzała się po niewielkim pokoju. Ogień nadal wesoło płonął w kominku, ale ona czuła na plecach lodowatą strużkę potu. Co powinna zrobić? Czy mordercy wystarczyło, że zabił tego łotra, czy zdążył też przeszukać mieszkanie i zabrać pamiętnik? Istniał tylko jeden sposób, żeby uzyskać odpowiedzi na te pytania. Wiedziała, że musi wykonać plan, z jakim tu przyszła. Zmusiła się, żeby zrobić jakiś ruch. Pokonanie niewidzialnych pęt strachu kosztowało ją bardzo wiele wysiłku. Roztańczone płomienie dogasającego ognia rzucały niesamowite cienie na ściany. Starała się nie patrzeć na zwłoki. Oddychając tak cicho, jak umiała, zastanawiała się, gdzie rozpocząć poszukiwania. Felix urządził mieszkanie z wielką prostotą. Biorąc pod uwagę jego zamiłowanie do hazardu, nie była to wielka niespodzianka. Niewątpliwie od czasu do czasu był zmuszony sprzedać jakiś świecznik lub stolik, żeby pokryć długi. Służące, z którymi rozmawiała, zdradziły jej, że nieustannie brakowało mu gotówki. Jedna z nich zasugerowała, że był pozbawionym wszelkich skrupułów oportunistą, który zniżyłby się do każdej podłości dla zdobycia pieniędzy. Szantaż był najprawdopodobniej tylko jednym z wielu nieprzyjemnych sposobów uzyskania gotówki, które Felix wymyślił od czasu, kiedy rozpoczął karierę hazardzisty. Najwyraźniej jednak nie był to sposób najlepszy. Nieopodal okna spostrzegła biurko i od niego postanowiła zacząć, chociaż podejrzewała, że morderca już przeszukał jego szuflady. Sama by tak na jego miejscu zrobiła. Ostrożnie okrążyła zwłoki, trzymając się od nich jak najdalej. Na biurku leżały w nieładzie zwykłe przybory, między innymi mały scyzoryk i kałamarz. Był tam też piasek do osuszania świeżo zapisanych kartek i metalowe naczynie, w którym topił wosk do pieczętowania listów. Nachyliła się, żeby otworzyć pierwszą z trzech szuflad po prawej stronie biurka. Nagle zastygła w bezruchu i poczuła, że po karku przebiega jej dreszcz. Miała złe przeczucie. Usłyszała za sobą ciche, ale wyraźne szuranie butów o deski podłogi. Ogarnął ją tak wielki strach, że na chwilę zaparło jej dech w piersi. Jej serce biło jak oszalałe; miała wrażenie, że po raz pierwszy w życiu zemdleje. Morderca nadal znajdował się w pokoju. Jedno było pewne. Nie mogła sobie pozwolić na omdlenie. Spojrzała na leżące na biurku przedmioty, szukając jakiegoś narzędzia, które mogłoby posłużyć jej do obrony. Wyciągnęła rękę i jej palce zacisnęły się na scyzoryku. Był taki mały i delikatny. Ale tylko taką broń miała do dyspozycji. Ściskając miniaturowy nożyk, szybko się odwróciła, żeby wreszcie stanąć twarzą w twarz z mordercą. Natychmiast dostrzegła jego majaczącą w mroku sylwetkę. Stał w drzwiach prowadzących do sypialni. Widziała zarys jego płaszcza, ale twarz kryła się w ciemnościach. Nie wykonał żadnego ruchu, nie próbował jej dopaść. Splótłszy ramiona na piersiach, stał spokojnie, oparty niedbale o futrynę. - Pani Lakę - odezwał się Tobias March. - Przeczuwałem, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Ale kto by pomyślał, że stanie się to w tak interesujących okolicznościach? Dwa razy przełknęła ślinę, zanim udało jej się trochę dojść do siebie. Kiedy wreszcie była w stanie wypowiedzieć kilka zrozumiałych słów, jej głos brzmiał cienko i niepewnie. - Czy to pan zamordował tego człowieka? Tobias zerknął na ciało. - Nie. Przyszedłem tu po mordercy, tak samo jak pani. Sądząc po śladach, Felix został zabity na progu domu. Morderca zapewne wciągnął zwłoki do środka. Te słowa zbytnio jej nie uspokoiły. - Co pan tutaj robi? - Właśnie miałem zadać podobne pytanie. - Przyjrzał się jej z zastanowieniem. - Wydaje mi się jednak, że już znam odpowiedź. Jest pani jedną Z osób, które Felix szantażował, prawda? Z oburzenia Lavinia na chwilę zapomniała o strachu. - Ten okropny człowiek przysłał mi w tym tygodniu dwa listy. Pierwszy dostałam w poniedziałek. Doręczono go do kuchennych drzwi. Kiedy przeczytałam te niedorzeczne żądania, nie wierzyłam własnym oczom. Chciał, żebym mu zapłaciła sto funtów. Wyobraża pan to sobie? Sto funtów, żeby zapewnić sobie jego milczenie. Co za bezczelność! - A na jaki temat obiecywał milczeć? -Tobias patrzył na nią uważnie. - Od czasu naszego ostatniego spotkania narobiła pani jeszcze jakichś głupstw? - Jak pan śmie? To wszystko tylko i wyłącznie pańska wina. - Moja wina? - Tak, panie March. Winą za całą tę sprawę obarczam pana. -Ostrzem scyzoryka wskazała na zwłoki. - Ten nieszczęśnik straszył mnie, że wyjawi wszystko o tym, co zaszło wtedy w Rzymie. - Doprawdy? - Tobias stał tak sztywno, jakby każdy ruch sprawiał mu ból. - Bardzo interesujące. A co dokładnie wiedział? - Już powiedziałam, że wiedział wszystko. Zagroził, że rozpowie o tym, jak prowadziłam w Rzymie antykwariat, który często odwiedzali przestępcy z bandyckiej szajki. Twierdził, że wiedziałam o ich nielegalnej działalności i pozwoliłam im uczynić ze swojego sklepu punkt przekazywania wiadomości. Posunął się nawet do tego. że sugerował, jakobym była kochanką herszta tej bandy. - Tylko tyle napisał w liście? - Tylko? A to nie wystarczy? Panie March, mimo że zniszczył pan mój interes w Rzymie, udało nam się z siostrzenicą jakoś przetrwać, chociaż było to bardzo trudne. Przechylił głowę. - Spodziewałem się. że da sobie pani radę. Nie tak łatwo panią złamać. - Mogę nawet powiedzieć, że obecnie całkiem nieźle nam się powodzi - oświadczyła Lavinia. ignorując jego słowa. -Mam nadzieję, że Emeline będzie mogła zakosztować przyjemności nadchodzącego sezonu towarzyskiego. Przy odrobinie szczęścia może nawet znajdzie odpowiedniego dżentelmena, który będzie w stanie zapewnić jej takie życie, jakie sobie dla niej wymarzyłam. To bardzo ważny moment. Rozumie pan, co mam na myśli. Nie mogę dopuścić, żeby jej imię skalał choćby cień płotki. - Rozumiem. - Gdyby Felix rozpuścił pogłoski, że Emeline miała coś wspólnego z przestępczą bandą, szkody byłyby niewyobrażalne. - I pewnie plotki o tym, że jest siostrzenicą kochanki osławionego przywódcy bandy nieco utrudniłyby jej wejście do najelegantszych kręgów londyńskiego towarzystwa. - Nieco utrudniły? To byłaby katastrofa. Jakież to niesprawiedliwe. Ani Emeline, ani ja nie miałyśmy nic wspólnego z tymi łotrami i z ich przywódcą Carlisle'em. Nie rozumiem, jak ktokolwiek obdarzony choćby odrobiną wrażliwości i ludzkich uczuć mógłby pomyśleć, że zadawałyśmy się ze złodziejami i mordercami. - Ja na początku tak myślałem, choć krótko. - Szczególnie mnie to nie dziwi - odrzekła ponuro. - Mówiłam o osobach obdarzonych wrażliwością. Pan raczej do nich nie należy. - Ani Holton Felix. - Tobias spojrzał na zwłoki. - Zostawmy jednak dyskusję na temat mojego braku wrażliwości na inną okazję. Wtedy szczegółowo omówimy moje wady. W tej chwili mamy ważniejsze sprawy. Domyślam się, że oboje przybyliśmy tu w tym samym celu. - Nie wiem, po co pan tu przybył, aleja chcę odnaleźć pewien pamiętnik, który, jak się zdaje, napisał lokaj pana Carlisle'a, przywódcy tych rzymskich bandytów. - Zamilkła i zmarszczyła czoło. - Co pan wie o tej sprawie? - Wie pani, jest takie stare powiedzonko: „Nikt nie jest bohaterem dla własnego lokaja". Zdaje się, że wierny sługa Carlisle'a prowadził osobiste zapiski na temat najciemniejszych sekretów swojego chlebodawcy. Po śmierci herszta bandy... - Carlisle nie żyje? - Owszem. Jak więc mówiłem, lokaj sprzedał pamiętnik, żeby uzyskać pieniądze na podróż do Anglii. Został zabity, podobno przez jakiegoś rozbójnika, zanim wyjechał z Rzymu. Z tego, co udało mi się ustalić, wynika, że pamiętnik został potem dwukrotnie sprzedany. Każdemu z jego kolejnych właścicieli przydarzył się śmiertelny wypadek. - Ruchem głowy wskazał na zwłoki Felixa. - A teraz kolejna śmierć, mająca związek z tym przeklętym pamiętnikiem. Lavinia przełknęła ślinę. - Wielkie nieba. - Właśnie. - Tobias podszedł do biurka. Patrzyła na niego czujnie. Poruszał się w dziwny sposób, chwiejnie stawiając kroki. Lekko, ale zauważalnie kulał. Przysięgłaby, że kiedy się poprzednio widzieli, chodził pewnie i równym krokiem. - Jak to się stało, że pan tyle wie o tym pamiętniku? -zapytała. - Od kilku tygodni staram się go odnaleźć. Przemierzyłem jego śladem cały kontynent. Kilka dni temu wróciłem do Anglii. - Dlaczego tak panu na nim zależy? Tobias otworzył szufladę biurka. - Podobno między innymi smakowitymi plotkami zawiera on odpowiedzi na pytania mojego klienta. - Jakie to pytania? Zerknął na nią przez ramię. - Dotyczą zdrady i morderstwa. - Zdrady? - Z czasów wojny. - Otworzył następną szufladę i przejrzał leżące w niej papiery. - Naprawdę nie mamy czasu na zagłębianie się w szczegóły tej sprawy. Wytłumaczę to później. - Nie powie mi pan, panie March, że pana działania w Rzymie nie zostały uwieńczone sukcesem. Na pewno po tym, jak zafundował nam pan taką straszną noc, dopiął pan swego. Co dokładnie stało się z tym Carlisle'em? Twierdził pan, że z pewnością zjawi się on w naszym antykwariacie, żeby odebrać wiadomość od jednego ze swoich podwładnych. - Pojawił się po odjeździe pań. - No i co? - Potknął się i spadł ze schodów. Oczy Lavinii rozszerzyły się z niedowierzania. - Potknął się i spadł? - Wypadki chodzą po ludziach. Schody bywają zdradliwe. - Aha. Wiedziałam. Po naszym odjeździe wydarzenia wymknęły się panu spod kontroli. - Zaistniały pewne komplikacje. - Najwyraźniej. - Mimo okropnej sytuacji Lavinia czuła perwersyjną satysfakcję, mogąc udowodnić Marchowi, że to on jest wszystkiemu winien. - Powinnam domyślić się prawdy, jak tylko otrzymałam od Holtona Felixa pierwszy list z pogróżkami. Przecież nasze życie biegło spokojnie, dopóki nie zjawił się w nim pan. Powinnam była odgadnąć, że to pan znów przyczynił się do naszych kłopotów. - Do diabła, pani Lakę, nie pora teraz na docinki. Nawet pani nie podejrzewa, jaka to zawikłana sprawa. - Niech pan przyzna, że problemy z pamiętnikiem lokaja to wyłącznie pana wina. Gdyby w Rzymie załatwił pan wszystko, jak trzeba, nic byłoby nas dziś tutaj. Tobias znieruchomiał. W niesamowitym blasku ognia jego oczy wyglądały groźnie. - Zapewniam, że podstępny lis, który dowodził tą bandą hien w Rzymie, już nie żyje. Niestety, nie zakończyło to całej sprawy. Mój klient życzy sobie, żeby wszystko do prowadzić do końca. Po to mnie wynajął i to właśnie zamierzam zrobić. Lavinia poczuła zimny dreszcz. - Rozumiem - W swoim czasie Carlisle był członkiem organizacji przestępczej, zwanej Błękitna Izba. Macki tej bandy obejmowały całą Anglię i Europę. Przez wiele lat organizacji przewodził człowiek, który kazał się nazywać Azure. Poczuła suchość w ustach. Nie wiedziała dlaczego, ale miała pewność, że Tobias mówi prawdę. - Co za teatralne imię. - Azure był niekwestionowanym przywódcą. Jednak wszystko wskazuje na to, że zmarł jakiś rok temu. Po jego śmierci Błękitna Izba pogrążyła się w chaosie. Azure miał dwóch wpływowych pomocników, Carlisle'a i jeszcze jakiegoś mężczyznę, którego tożsamość pozostaje tajemnicą. - Azure i Carlisle nie żyją, więc zapewne pański klient chce się dowiedzieć, kim jest ten trzeci. - Tak. Pamiętnik może zawierać informację na ten temat. Przy odrobinie szczęścia dowiemy się z niego również kilku innych ważnych rzeczy, między innymi, kim był Azure. Rozumie pani teraz, dlaczego ta sprawa jest bardzo niebezpieczna? - Owszem. Tobias uniósł plik papierów. - Może zamiast stać bezczynnie, wzięłaby się pani do jakiejś pożytecznej roboty. - Do roboty? - Nie zdążyłem przeszukać sypialni. Niech pani weźmie świecę i sprawdzi, czy nic ma tam nic interesującego. Ja tymczasem skończę przeszukiwać ten pokój. W pierwszym odruchu chciała go odesłać do diabła, ale po chwili doszła do wniosku, że Tobias ma rację. Przecież obojgu im chodziło o to samo. Korzyści z takiej współpracy były oczywiste. Poza tym miała jeszcze inny powód, dla którego z chęcią zdecydowała się spełnić jego polecenie. Jeśli pójdzie do sypialni, nie będzie musiała krążyć wokół zakrwawionych zwłok. Wzięła świecę. - Zdaje pan sobie sprawę, że człowiek, który zamordował pana Felixa, najprawdopodobniej znalazł pamiętnik i go zabrał? - Jeśli tak się stało, to nasza sytuacja jest o wiele bardziej skomplikowana. -Spojrzał na nią zimno. -Działajmy spokojnie i planowo, pani Lakę. Najpierw zobaczmy, czy nie uda nam się znaleźć tego przeklętego pamiętnika. To bardzo by wszystko uprościło. Miał rację. Był irytujący, prowokował ją i złościł, ale miał rację. Należało działać spokojnie i planowo. Nie tylko w tej sprawie, lecz w życiu w ogóle. Spiesznie weszła do niewielkiej sypialni, przylegającej do saloniku. Na stoliku przy łóżku leżała książka. Lavinia poczuła iskierkę podniecenia. Może jednak szczęście jej nie opuściło. W świetle płomieni odczytała tytuł książki. „Edukacja damy". Otworzyła ją i Przekartkowała w nadziei, że skórzana okładka kryje jednak ręcznie zapisane strony. Iskierka nadziei szybko jednak zgasła. Tomik okazał się niedawno wydaną powieścią, a nie pamiętnikiem. Odłożyła książkę na stolik i podeszła do toaletki. Przeszukanie małych szufladek zajęło jej tylko chwilę; zawierały wyłącznie przedmioty, których należało się spodziewać w tym miejscu: grzebień i szczotkę, przybory do golenia, szczoteczkę do zębów. W szafie zobaczyła kilka drogich koszul w dobrym gatunku i trzy eleganckie płaszcze. Widać było, że kiedy Felixowi dopisywało szczęście przy zielonym stoliku, wygrane sumy przeznaczał na zakup modnych ubrań. Może uważał kosztowne stroje za inwestycję na przyszłość. - Znalazła pani coś?! - zawołał cicho Tobias z sąsiedniego pokoju. - Nie - odparła. - A pan? - Nic. Słyszała, jak przesuwa jakiś ciężki mebel. Pewnie biurko. Musiała przyznać, że ten człowiek starannie się przykłada do swojego zadania. Wysunęła szuflady we wnętrzu szafy i zobaczyła w nich jedynie męską bieliznę i fulary. Zatrzasnęła drzwi i z desperacją rozejrzała się po skromnie umeblowanej sypialni. Co zrobi, jeśli nie znajdą obciążającego ją pamiętnika? Jej wzrok jeszcze raz padł na oprawny w skórę tomik, leżący na nocnym stoliku. W mieszkaniu nie zauważyła żadnej innej książki. Gdyby nie „Edukacja damy", nigdy by nie pomyślała, że ktoś taki jak Felix mógł się interesować literaturą. A jednak trzymał obok łóżka książkę. Wolno przeszła przez pokój, żeby uważniej obejrzeć tomik. Dlaczego hazardzista miałby czytać powieść bez wątpienia przeznaczoną dla młodych dam? Przerzuciła kilka kartek, tym razem czytając niektóre to tu, to tam. Natychmiast zrozumiała, że tej powieści nie napisano w celu edukacji młodych dam. ...jej pięknie ukształtowane pośladki zadrżały w oczekiwaniu na mój aksamitny bicz.-.. - Wielkie nieba. - Gdy szybko zamknęła książkę, spomiędzy kartek wyleciał niewielki kawałek papieru i opadł na podłogę. - Znalazła pani coś ciekawego? - zapytał Tobias z sąsiedniego pokoju. - Nie, z całą pewnością nie ma tu nic ciekawego. Spojrzała na karteczkę, leżącą obok czubka jej buta; było na niej coś napisane. Lavinia skrzywiła się lekko. Może Felixowi powieść tak bardzo się podobała, że robił podręczne notatki. Schyliła się, żeby podnieść karteczkę, i zerknęła na wypisane na niej słowa. Nie były to notatki z „Edukacji damy", tylko adres. Hazelton Square czternaście. Dlaczego Felix zapisał ten adres i schował go właśnie w tej książce? Usłyszała charakterystyczne szuranie butów po podłodze, odruchowo schowała karteczkę do sakiewki i zwróciła się ku drzwiom. Sylwetka Tobiasa ukazała się w obramowaniu framugi, na tle dogasającego w kominku ognia. - No i co? - Nie znalazłam nic, co choćby trochę przypominało pamiętnik - oznajmiła stanowczo i, jak sobie po chwili uświadomiła, całkiem zgodnie z prawdą. - Ani ja. - Z ponurą miną rozejrzał się po sypialni. - Spóźniliśmy się. Ten, kto zabił Feliksa, miał na tyle przytomności umysłu, żeby zabrać pamiętnik. - Taki obrót spraw wcale mnie nie dziwi. Zrobiłabym tak samo. - Hmmm. Lavinia uniosła brwi. - Co to ma znaczyć? - Zdaje się, że musimy zaczekać, aż kolejny szantażysta wykona ruch - wyjaśnił. - Kolejny szantażysta? - Wstrząśnięta, zamilkła na chwilę. -Dobry Boże, co też pan mówi? - spytała wreszcie. - Myśli pan, że zabójca Felixa chce się zająć szantażem? - Jeśli wyczuje, że może mu to przynieść jakieś pieniądze, to na pewno tak zrobi. - Cholera jasna. - Też tak uważam. Ale musimy dostrzec również dobre strony tej sytuacji. - Ja nic widzę żadnych. Tobias uśmiechnął się ponuro. - Przecież obojgu nam się udało odnaleźć Felixa, prawda? - On był bezmyślnym głupcem i zostawił wiele śladów. Bez problemu przekupiłam łobuziaka z ulicy, który przynosił jego listy. Za kilka drobnych monet i ciepły posiłek chłopak powiedział mi, gdzie szukać zleceniodawcy. - Bardzo sprytnie. - Tobias zerknął do sąsiedniego pokoju, gdzie przed kominkiem leżało na dywanie ciało Holtona Felixa. - Człowiek, któremu udało się go zamordować, na pewno nie jest taki nieudolny. Dlatego też musimy zjednoczyć siły. Znów ogarnął ją niepokój. - O czym pan mówi? - Jestem pewien, że doskonale mnie pani zrozumiała. -Przeniósł na nią wzrok i uniósł brew. - Być może ma pani jakieś wady, ale głupota do nich nie należy. A więc nie pozwoli jej spokojnie odejść, chociaż miała nadzieję, że właśnie tak zrobi. - Panie March - zaczęła ostro. - Nie mam najmniejszego zamiaru wchodzić z panem w żadne spółki. Za każdym razem, kiedy się pan pojawia, sprowadza pan na mnie kłopoty. - Tylko dwa razy musieliśmy znosić swoje towarzystwo. - I za każdym razem wydarzyła się jakaś katastrofa. - To pani zdanie. - Podszedł do niej. utykając, i mocno chwycił ją za ramię wielką dłonią w skórzanej rękawiczce. -Z mojego punktu widzenia to pani ma wybitny talent do niewiarygodnego komplikowania wszelkich spraw. - Drogi panie, dość tego. Proszę zostawić mnie w spokoju. - Obawiam się, że nie mogę tego zrobić. - Wyprowadził ją na korytarz. - Jesteśmy w to zamieszani oboje i musimy razem rozwiązać tę zagadkę. 3 Nie mogę uwierzyć, że jeszcze raz spotkałaś pana Marcha. I to w takich niezwykłych okolicznościach. - Emeline odstawiła filiżankę z poranną kawą na stół i spojrzała na ciotkę. - Co za zadziwiający zbieg okoliczności. - Bzdura. Jeśli wierzyć jego słowom, to wcale nie był zbieg okoliczności. - Lavinia stukała łyżeczką o brzeg talerza. -Twierdzi, że sprawa tego szantażysty i nasza niefortunna przygoda w Rzymie łączą się. - Uważa, że Holton Felix jest członkiem Błękitnej Izby? - Nie. Wszystko wskazuje na to, że przypadkiem wszedł w posiadanie pamiętnika. - A teraz ma go ktoś inny. - Emeline zamyśliła się. - Pewnie ten, kto zamordował Felixa. A March nadal podąża tropem tajemnicy. Podziwu godna wytrwałość. - No, nie wiem. Robi to dla pieniędzy. Dopóki ktoś jest skłonny płacić mu za poszukiwania, dopóty on będzie działał niezwykle wytrwale, w swoim najlepiej pojętym interesie. - Skrzywiła się. -Zupełnie nie rozumiem, dlaczego ten ktoś nadal mu płaci, po tym jak March wykazał się w Rzymie tak przerażającą nieudolnością. - Dobrze wiesz, że powinnyśmy być mu wdzięczne za to, w jaki sposób prowadził śledztwo. Ktoś inny postawiony w jego sytuacji mógłby dojść do wniosku, że należymy do tej bandy zabójców, a wtedy zupełnie inaczej by z nami postąpił. - Tylko głupiec mógłby uwierzyć, że jesteśmy zamieszane w jakieś przestępstwo. - Tak, oczywiście - przytaknęła uspokajająco Emeline. - Ale to przecież jasne, że ktoś mniej inteligentny i spostrzegawczy niż pan March mógłby uwierzyć, że jesteśmy wtajemniczone w działania tej bandy. - Zbyt łatwo przypisujesz mu zalety, Emeline. Ja mu nie ufam. - Owszem, zauważyłam. Ale właściwie dlaczego? Lavinia rozłożyła dłonie. - Na litość boską, przecież wczoraj spotkałam go na miejscu zbrodni. - On też cię tam spotkał - przypomniała jej siostrzenica. - Tak, ale on przybył tam przede mną. Kiedy przyszłam, Felix już nie żył. Z tego, co wiem, zabójcą mógł być March. - Bardzo w to wątpię. Lavinia spojrzała na dziewczynę zdumiona. - Jak możesz tak mówić? Bez najmniejszego wahania wyznał mi, że Carlisle nie przeżył ich spotkania w Rzymie. - Jeśli dobrze pamiętam, powiedziałaś, że zdarzył mu się nieszczęśliwy wypadek na schodach. - Taką wersję wydarzeń przedstawił mi March. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby się okazało, że śmierć Carlisl