1594
Szczegóły |
Tytuł |
1594 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1594 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1594 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1594 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Viktor E. Frankl
Psychoterapia dla ka�dego
Instytut Wydawniczy PAX
Warszawa 1978
Gertrudzie Paukner
po�wi�cam
Przedmowa
W latach 1951-1955 by�em co miesi�c zapraszany przez
kierownictwo Programu Naukowego wiede�skiej rozg�o�ni
Rot-Weiss-Rot Sender do wyg�aszania odczytu na temat
psychoterapii. Po ukazaniu si� w formie ksi��kowej pierwszych
siedmiu z tych radiowych pogadanek zdecydowa�em si� opublikowa�
kolejny wyb�r, uzupe�niaj�c go odczytami ju� wcze�niej wydanymi,
wszystko w postaci istotnie rozszerzonej i zaopatrzonej w
przypisy. Zdecydowa�em si� na to powodowany echem, jakim te moje
pogadanki odbi�y si� w wielu listach s�uchaczy. Uzna�em, �e
winienem im umo�liwi� przeczytanie w druku tego, o czym do nich
m�wi�em. Mia�em te� nadziej� rozszerzy� oddzia�ywanie moich
prelekcji, �wiadome oddzia�ywanie w duchu higieny psychicznej.
Marzy�em o tym, by nie tyle na temat psychoterapii m�wi�, co
raczej j� - przez radio - uprawia�. Psychoterapia poprzez mikrofon
wyda�a mi si� tym rodzajem zbiorowej psychoterapii, kt�ry potrafi
najlepiej przeciwdzia�a� zbiorowej nerwicy.
Ka�da z pogadanek stanowi zamkni�t� ca�o�� - st�d nie mo�na
unikn�� cz�ciowego zachodzenia na siebie temat�w, a tak�e
powt�rze�, mo�e nie tak ca�kiem niepo��danych, je�li mog� by�
dydaktycznie po�yteczne. Co si� tyczy stylu, zachowa�em
autentyczn� form� pogadanki radiowej, cho� u niejednego ze
s�uchaczy mog� narazi� si� na zarzut zbytniej niedba�o�ci. Ale
wiadomo, �ywa mowa jest czym� zgo�a r�nym od tego, co napisane;
tym bardziej nie spos�b stawia� og�lnie dost�pn� pogadank� radiow�
na r�wni � naukow� dysertacj�.
Viktor E. Frankl
1. K�opoty z wiedz� o psychoterapii
...coacervat nec scit quis percipiat ea. *
W sprawozdaniu z podr�y naukowej do Stan�w Zjednoczonych
psychiatra marburski Villinger wyra�a przypuszczenie, �e panuj�ca
tam sk�onno�� do popularyzacji i upowszechniania wynik�w bada�
uwa�ana b�dzie przez jednych za godn� pochwa�y, przez innych
jednak za b��d. Co do mnie, proponuj� rozr�nienie. Uwa�am
mianowicie, �e upowszechnianie wynik�w bada� mo�e by� du��
zas�ug�, natomiast tendencja do ich popularyzacji jest na pewno
b��dem. O ile bowiem upowszechnianie rzeczywi�cie przekazuje
og�owi na przyk�ad wiedz� o higienie psychicznej czy
psychoterapii, i w ten spos�b rozszerza jej oddzia�ywanie, o tyle
nie da si� zaprzeczy�, i� popularyzacja samej psychoterapii nie
zawsze jest psychoterapi�, nie zawsze wi�c musi oddzia�ywa�
psychoterapeutycznie. Zanim przejd� do wykazania tego w
szczeg�ach, chcia�bym przytoczy� s�owa my�liciela, kt�rego
kompetencja naukowa jest r�wnie bezsporna jak rekordy w zakresie
ilo�ci pr�b spopularyzowania jego nauki. Mam na my�li Alberta
Einsteina i to jego powiedzenie, �e naukowiec musi zdecydowa� si�
na wyb�r: albo pisa� zrozumiale i powierzchownie, albo w spos�b
gruntowny i niezrozumia�y. *
Je�li wr�cimy jednak do naszego tematu szerzenia wiedzy
psychiatrycznej i psychoterapeutycznej, to oka�e si�, �e
niebezpiecze�stwo niezrozumienia nie jest nawet tym najwi�kszym
niebezpiecze�stwem, jakie grozi wszelkim pr�bom popularyzacji;
wi�kszym od niego jest niebezpiecze�stwo zrozumienia fa�szywego.
Tak, na przyk�ad, dr Binger, odpowiedzialny za higien� psychiczn�
w Nowym Jorku, skar�y� si� na to, �e przed fa�szywym zrozumieniem
nie jest zabezpieczony nawet ten, kto wyg�asza obiektywnie dobre
odczyty; on sam mia� w radiu odczyt o tzw. medycynie
psychosomatycznej, i ju� nazajutrz otrzyma� list, w kt�rym kto�
zapytywa�, gdzie mo�na naby� buteleczk� psychosomatycznej
"medycyny"...
...gromadzi wiedz�, a nie wie, kto z niej b�dzie korzysta�.
Abstrahuj� ju� od tego, �e naukowcy staraj�cy si� pisa�
zrozumiale pope�niaj� zazwyczaj ten b��d, i� pozostaj�
niekonkretni, nie uwzgl�dniaj� indywidualnych przypadk�w.
C�, musz� wyzna�, �e bynajmniej nie jestem przekonany o tym, i�
wiedza o chorobach przedstawia w ka�dym przypadku warto��
lecznicz�. Przeciwnie, potrafi� sobie bardzo dobrze wyobrazi�, �e
mo�e oddzia�a� nader szkodliwie. Chcia�bym tylko przypomnie�, jak
na przyk�ad ma si� sprawa przy pomiarach ci�nienia krwi. Za��my,
�e mierz� pacjentowi ci�nienie i stwierdzam, �e jest ono lekko
podwy�szone. Ot� je�li na trwo�liwe pytanie chorego: - Panie
doktorze, jak jest z moim ci�nieniem? - odpowiem, �e nie ma powodu
do obaw, to czy ok�amuj� w�wczas mego pacjenta? O�mielam si�
twierdzi�, �e nie. M�j chory bowiem na te uspokajaj�ce s�owa
odetchnie z ulg� i powie ze swej strony: - Bogu dzi�ki, bo wie
pan, panie doktorze, ba�em si� ju�, czy nie dostan� udaru. - I
skoro to l�kliwe oczekiwanie ust�pi, ci�nienie krwi pacjenta
b�dzie ju� rzeczywi�cie normalne. A co sta�oby si� w odwrotnym
przypadku, gdybym powiedzieli choremu prawd�? Nie sko�czy�oby si�
na owym rzeczywistym lekkim podwy�szeniu ci�nienia: teraz dopiero,
po moim wyznaniu, szczerze zatroskany i przestraszony pacjent
natychmiast zareagowa�by istotnym podwy�szeniem ci�nienia
t�tniczego.
Albo pomy�lmy o popularyzacji wynik�w bada� statystycznych.
Jestem przekonany, �e gdyby na podstawie statystyki ustali�o si�,
�e tylu a tylu m��w zdradza swoje �ony - a pr�b� tak� podj�to
rzeczywi�cie w ramach rozleg�ych bada� - ot� gdyby ustali�o si�
to i poda�o do powszechnej wiadomo�ci, jestem przekonany, �e i w
tym przypadku nie sko�czy�oby si� na ustaleniu odsetka niewiernych
m��w. Przeci�tny m�� na pewno nie pomy�la�by sobie: to skandal,
�e taka jest wi�kszo�� m��w (wraz ze mn�), od dzi� b�d� wierny
mojej �onie, ju� cho�by po to, aby wzmocni� i wesprze� mniejszo��
m�czyzn uczciwych. Przeci�tny m�� pomy�la�by sobie po prostu: no
c�, i ja nie jestem �wi�ty i nie musz� by� lepszy ni� wi�kszo�� -
i przy najbli�szej okazji, w chwili pokusy, taka refleksja
przechyli�aby mo�e szal� decyzji. Wszystko to mo�na chyba por�wna�
ze znan� tez� fizyka Heisenberga, i� sama obserwacja elektronu
wywiera pewien wp�yw. Co� podobnego zachodzi i w naszym przypadku
i �miem twierdzi�, �e na przyk�ad og�aszanie jakiej� prawdy
statystycznej oznacza tak�e wp�ywanie na ludzi obj�tych
statystyk�, a wi�c prowadzi w ko�cu do wykrzywienia prawdy.
W Ameryce, gdzie w�a�nie popularyzacja psychologii g��bi,
psychoanalizy przybra�a rozmiary, o jakich mieszkaniec Europy
�rodkowej nie mo�e mie� poj�cia ( * ), ju� ujawniaj� si� jej
ujemne skutki. Tak wi�c mo�na by�o niedawno wyczyta� i to w
czasopi�mie fachowym! - �e tak zwane wolne skojarzenia, na kt�rych
wytwarzaniu opieraj� si�, jak wiadomo, psychoanalityczne metody
leczenia, w wielorakim sensie dawno ju� nie s� "wolne", w ka�dym
razie nie tak wolne, aby mog�y udzieli� lekarzowi jakichkolwiek
informacji o tym, co nie�wiadome w pacjencie. Chory mimochodem
dowiedzia� si� ju� grubo za wiele o tym, "o co chodzi"
psychoanalitykowi, a dowiedzia� si� tego z licznych ksi��ek
zajmuj�cych si� psychoanaliz� i podobnymi ulubionymi tematami
tamtejszych czytelnik�w - tote� o szczero�ci i nieuprzedzeniu
r�wnie� nie mo�e tu ju� by� mowy. *
Przeci�tny czytelnik ju� zna najwa�niejsze kompleksy czy jak
b�d� nazywa� si� mog� te zdewaluowane do modnych hase� poj�cia. *
Nie wie jednak, �e takie kompleksy czy konfliikty, albo te� tak
zwane prze�ycia traumaityczne, inaczej m�wi�c, urazy psychiczne,
bynajmniej nie maj� w ko�cu tak wielkiego, jak przypuszcza,
udzia�u w powstawaniu nerwic. Aby to zilustrowa�, poleci�em kiedy�
lekarce mego oddzia�u, aby jak popadnie, bez wyboru, wypyta�a
dziesi�ciu pacjent�w ostatnio leczonych w naszym ambulatorium o
wszystkie ich wstrz�saj�ce prze�ycia. Nast�pnie r�wnie� jak
popad�o, bez wyboru, wypytano dziesi�ciu dalszych, i to takich,
kt�rzy le�eli na naszym oddziale z powodu organicznych chor�b
uk�adu nerwowego. Rezultat by� zdumiewaj�cy: ci, kt�rzy pozostali
psychicznie zdrowi, mieli za sob� nie tylko podobne i podobnie
ci�kie prze�ycia co pierwszych dziesi�ciu, ale mieli ich nawet o
wiele wi�cej, jednak�e w�a�nie potrafili je przezwyci�a� nie
popadaj�c w nerwic�.
Por. uwag� poczynion� w nowojorskim "Aufibau" z 25 XII 1953, s.
19: "Kuracja u psychoanalityka nale�y dzi� w Stanach Zjednoczonych
do dobrego tonu".
Por. wypowied� Emila A. Gutheila z Nowego Jorku: "W takich
przypadkach pacjenci przynosz� cz�sto z sob� wcze�niej wymy�lony
materia� skojarzeniowy przeznaczony do sprawienia przyjemno�ci
analitykowi. Im bardziej rozszerza si� analiza, a jej podstawowe
poj�cia staj� si� dobrem powszechnym, tym nieufniej nale�y
ustosunkowywa� si� do tak zwanych "wolnych" skojarze�. Tylko
nielicznym pacjentom mo�na dzi� zaufa� co do tego, �e ich
skojarzenia powstaj� naprawd� spontanicznie. Wi�kszo�� skojarze�,
kt�re pacjent ujawnia w toku d�u�szej kuracji, nie ma nic
wsp�lnego z wolno�ci�. Niejednokrotnie obliczone s� one na
przekazanie analitykowi okre�lonych idei, kt�re, zak�ada pacjent,
b�d� tamtemu mi�e. To wyja�nia okoliczno��, i� w opublikowanych
przez pewnych analityk�w raportach o chorych znajdujemy tyle
materia�u zdaj�cego si� potwierdza� idee terapeuty. Pacjenci
zwolennik�w Adiera maj�, zdawa�oby si�, do czynienia tylko z
problemami w�adzy, a ich konflikty wydaj� si� uwarunkowane
wy��cznie ich ambicj�, d��eniem do przewagi itp. Pacjenci b�d�cy
zwolennikami Junga zarzucaj� swych lekarzy archetypami i
wszelkiego rodzaju g�rnolotn� symbolik�. Freudy�ci nas�uchaj� si�
od swych pacjent�w potwierdze� kompleksu kastracji, urazu
porodowego i tym podobnych. Tylko nieliczne skojarzenia pacjent�w
nie s� z g�ry obmy�lone i zafa�szowane". (Aktive Psychoanalyse, w:
Handbuch der Neuroseniehre und Psychotherapie, wyd. V. E. Franki,
V. E. von Gebsattel i J. H. Schultz.)
Psychiatra ameryka�ski G. R. Forrer wspomina przyk�adowo o
pewnej damie, kt�ra mia�a 3-letniego syna - ot� w jego obecno�ci
nie wolno by�o u�ywa� no�yc, "gdy� mali ch�opcy l�kaj� si�
kastracji" ("The Psychiatrie Quarterly" 1954, 28, 126).
Por. wypowied� W. G. Eliasberga z Nowego Jorku: "Staje si� ju�
zagadnieniem sumienia, czy nie mamy przypadkiem za wiele
psychologii. Mam oczywi�cie na my�li psychologizm. Co� z tego
psychologizmu szerzy si� w Ameryce, mianowicie w postaci
poszukiwania poza wszelkimi ludzkimi zjawiskami - kompleks�w,
pop�d�w, emocji i interes�w" ("Schweizer Archiy fur Neurologie und
Psychiatrie" 1948, 62, 113).
Nie ma wi�c �adnego absolutnie powodu do przyj�cia jakiego�
fatalizmu. Fatalistyczne nastawienie obec minionych prze�y�,
r�wnie� ci�kich, by�oby mianowicie ju� samo z siebie czym�
neurotycznym, by�oby objawem nerwicy. Bo czym� typowo neurotycznym
jest wymawia� si� swoimi kompleksami czy charakterem i czyni� tak,
jakby nale�a�o si� z g�ry ze wszystkim pogodzi�. Ale typowe dla
neurotyka jest w�a�nie to: je�li co� w sobie stwierdza, nic ju�
przeciwko temu nie czyni; je�li co� w sobie znajduje, znajduje te�
od razu w sobie zgod� na to. Je�li m�wi na przyk�ad o s�abo�ci
swej woli, to zapomina, i� wa�na jest zasada, �e tam, gdzie jest
wola, tam znajdzie si� tak�e i droga wyj�cia. I inna zasada, o
wi�kszym jeszcze znaczeniu, �e gdzie jest cel, tam znajdzie si� i
wola jego realizacji. Skoro jednak neurotyk m�wi tylko o cechach
charakteru, i w og�le o swoim charakterze, to z g�ry ju� wymawia
si� tym charakterem. Jak jednak kto� uwa�aj�cy sw�j los za
przypiecz�towany mia�by go przezwyci�y�?
Oto dlaczego musimy wyst�pi� przeciw nerwicowemu fatalizmowi, a
zarazem przeciw pewnemu rodzajowi popularyzacji wynik�w bada�
psychiatrycznych, kt�ry mo�e wyrz�dza� tylko szkody. Ilu�
spotykamy pacjent�w, u kt�rych nerwica powsta�a w og�le dopiero
wskutek tego, �e na jakie� same w sobie niewinne nerwowe
dolegliwo�ci reagowali obaw�, i� mog� one by� objawem albo
zapowiedzi� gro��cych powa�nych chor�b. A okazj� do takich obaw
znajduje laik wci�� na nowo w popularnej wiedzy medycznej lub
psychiatrycznej, nieraz pokrywaj�cej si� z gro�nym niedouczeniem.
Dzi�, gdy do dobrego tonu dziennikarskiego nale�y operowanie
fachowymi wyra�eniami psychiatrycznymi, dzi� r�wnie� i film nie
mo�e pozostawa� w tyle, i dochodzi do tego, �e zajmuje si� on
psychoanaliz�, przypadkami rozdwojenia ja�ni i utraty pami�ci, a
przynajmniej tym, jak sobie ludzie filmu wyobra�aj� psychoanaliz�
itd. W rzeczywisto�ci mno�y si� w ten spos�b tylko niepotrzebne
obawy. Tak wi�c ka�da konsekwentnie my�l�ca kobieta, obejrzawszy
film "K��bowisko �mij", musia�a si� pyta�: czy�by i moja matka nie
da�a mi kiedy� zbyt p�no piersi albo m�j ojciec czy nie podepta�
mojej lalki, kr�tko m�wi�c, czy i ja nie uleg�am psychicznemu
urazowi, jak bohaterka filmu w swoim dzieci�stwie? Wprawdzie nic o
tym nie wiem, ale i ona by�a d�ugo tego nie�wiadoma, dop�ki nie
zdo�a� jej o tym pouczy� psychoanalityk! Tak wi�c kobieta my�l�ca
rzeczywi�cie konsekwentnie mog�a opu�ci� kino zatroskana tym, �e
sama r�wnie� trafi w k��bowisko �mij, na prokrustowe �o�e. * Nie
tu miejsce na krytyk� artystyczn� filmu, ale stwierdzi� nale�y, �e
wprawdzie nie wszystko, niemniej niejedno z tego, co film
"K��bowisko �mij" serwuje w zakresie informacji psychiatrycznych,
jest wierutnym ba�amuctwem.
Nie m�wmy ju� o owych filmach posuwaj�cych si� talk daleko, �e
jako szczyt m�dro�ci przedstawiaj�, na przyk�ad, kombinacj�
samob�jstwa z eutanazj�. Semper aliquid haeret - m�wi �aci�skie
przys�owie, zawsze co� przylgnie, i pewnego dnia zawa�y na szali
decyzji. Nale�a�oby wi�c �yczy� sobie, aby ludzie odpowiedzialni
za produkcj� filmow� mieli �wiadomo��, �e ka�dy metr filmu, kt�ry
nakr�caj�, stanowi wkroczenie w zbiorow� psyche, a ka�dy seans
filmowy, czy chce si� tego, czy nie - rodzaj masowego zalecenia
psychoterapeutycznego. I niechaj nikt nie pr�buje u�atwia� sobie
sprawy i wymawia� si� tym, �e takie rzeczy jak aktualna produkcja
filmowa i ksi��kowa s� tylko objawami, zwyk�ymi oznakami choroby
wieku. Wolno nam bowiem troszczy� si� o to, aby film i ksi��ka,
gazeta i radio, kr�tko m�wi�c, wszystko, co wywiera wra�enie i
wp�ywa na masy, nie tylko �wiadczy�o o chorobie, ale by�o te� na
ni� lekiem.
Przy tego rodzaju l�kach chodzi na og� o wyobra�enia natr�tne,
a w�a�nie kto� sk�onny do podobnych wyobra�e� jest po prostu
uodporniony na prawdziwe choroby psychiczne.
2. Psychoanaliza i psychologia indywidualna
Teoria Zygmunta Freuda, psychoanaliza, jest - wbrew
rozpowszechnionej w�r�d laik�w opinii - tylko jedn� ze szk�
wsp�czesnej psychoterapii, czyli leczenia zaburze� psychicznych
przez oddzia�ywanie psychiczne. Jest jednak pierwsz� tak� szko��,
st�d ni� najpierw wypada nam si� zaj��.
Na pytanie, jakie by�o za�o�enie psychoanalizy, nale�a�oby
odpowiedzie�: Freud pragn�� wy�wietli� sens psychicznych objaw�w
chorobowych, kt�re okre�la si� jako "histeryczne". Stwierdzi�, �e
objawy te rzeczywi�cie maj� pewien sens, ale jest on nie�wiadomy,
niezrozumia�y dla chorego. �w sens nie jest jednak nieu�wiadomiony
na podobie�stwo czego� zapomnianego: nie zosta� zapomniany, lecz
usuni�ty, wyparty do nie�wiadomo�ci, wy��czony, i utrzymywany poza
�wiadomo�ci�. Freud uzna� nast�pnie, �e uda�o mu si� stwierdzi�,
i� tre�� takich nie�wiadomych, wypartych ze �wiadomo�ci prze�y�
pozostaje koniec ko�c�w w zwi�zku z �yciem seksualnym. Fakt ten,
zdaniem Freuda, by� w og�le nawet przyczyn�, dla kt�rej nast�pi�o
wyparcie odpowiednich prze�y� ze �wiadomo�ci. Nale�y zreszt�
pami�ta�, �e poj�cie "pop�du seksualnego" pojmowane jest w
psychoanalizie w sensie szerokim i odpowiada ostatecznie z grubsza
pop�dowo�ci lub energii �yciowej.
Freud wykaza�, �e to, co pad�o ofiar� wyparcia ze �wiadomo�ci,
znowu ujawnia si�, na przyk�ad w snach, i wraca do �wiadomo�ci.
Dokonuje si� to jednak w postaci zmienionej, i to symbolicznej.
Odpowiednie wyobra�enia czy d��enia o�mielaj� si� wydoby� na
�wiat�o dzienne niejako tylko pod os�on�, pod mask� symbolu.
Innymi s�owy, �wiadomo�� i nie�wiadomo�� wchodz� jakby w rodzaj
kompromisu. Ot� takim kompromisem, zdaniem Freuda, jest tak�e
nerwica, na przyk�ad wyobra�enie natr�tne. R�wnie� tu, w my�l
teorii psychoanalitycznej, le�y u podstaw wyparty ze �wiadomo�ci
impuls zwi�zany z pop�dem, wyst�puj�cy u pacjenta w postaci
ukrytej, w maskaradzie dziwacznego wyobra�enia natr�tnego. Kuracja
psychoanalityczna ma za zadanie przez zniesienie st�umienia i
ponowne u�wiadomienie nie�wiadomych zdarze� doprowadzi� do
wyzwolenia z nerwicy.
Ze szko�y psychoanalitycznej wywodzi si� - wyros�y r�wnie� na
gruncie wiede�skim - drugi wa�ny kierunek, tak zwana psychologia
indywidualna Alfreda Adlera. Wyszed� on w swych badaniach od tego,
co nazwa� "Organminderwertigkeit", upo�ledzeniem organicznym,
rozumiej�c pod tym wrodzon�, konstytucjonaln� mniejsz� warto��
niekt�rych narz�d�w. Wkr�tce zaobserwowa�, �e taka mniejsza
warto�� fizyczna odbija si� tak�e na sferze psychicznej prowadz�c
do tego, co psychologia indywidualna okre�la og�lnie ju� znanym
wyra�eniem: "kompleks poczucia mniejszej warto�ci". Teraz otwar�a
si� przed Adlerem interesuj�ca perspektywa: zdo�a� wykaza�, �e
r�wnie� inne okoliczno�ci, nie tylko mniejsza warto�� narz�d�w,
mog� wytworzy� �w kompleks, i to ju� we wczesnym dzieci�stwie.
Mo�e go spowodowa� na przyk�ad s�abe zdrowie, w�t�o��, a przede
wszystkim rzeczywista czy te� tylko domniemana brzydota. Pewien
stopie� poczucia mniejszej warto�ci znamienny jest, w my�l teorii
psychologii indywidualnej, w�a�ciwie ka�demu cz�owiekowi. Wykazuje
je jako istota, kt�ra ju� w najwcze�niejszych okresach �ycia o
wiele bardziej ni� zwierz�ta zdana jest z konieczno�ci na pomoc
innych, doros�ych, rodzic�w. Jednak�e normalne poczucie mniejszej
warto�ci normalnego dziecka zostaje powetowane, wyr�wnane czy, jak
nazywa to psychologia indywidualna, skompensowane przez naturalne
d��enie do bezpiecze�stwa w�r�d spo�eczno�ci ludzkiej.
Inaczej ma si� sprawa w przypadku patologicznego poczucia
mniejszej warto�ci, pog��bionego kompleksu dzieci chorowitych,
w�t�ych czy brzydkich. Tu nie wystarczy kompensacja, tu trzeba ju�
nadkompensacji. Rzeczywi�cie, wszyscy z do�wiadczenia wiemy, �e
ludzie, kt�rzy czuj� si� niepewni, zwykli te� d��y� do wybijania
si� w spos�b szczeg�lny: albo staraj� si� o szczeg�lnie u�yteczne
osi�gni�cia w swej spo�eczno�ci, albo przeciwstawiaj� si� jej i
pragn� zaimponowa� reszcie bli�nich i skompensowa� sw�j kompleks
ni�szo�ci pozorami wy�szo�ci. Adler mniema�, �e r�wnie� wszystkie
nerwicowe zaburzenia, a wi�c to, co w tytule jednej ze swych
ksi��ek nazwa� "charakterem nerwowym", daje si� sprowadzi� do tego
rodzaju chybionej nadkompensacji g��bokiego poczucia mniejszej
warto�ci. A co z terapi�? Psychologia indywidualna stara si� w
podobnych przypadkach zaatakowa� u samych korzeni przesadne
d��enie do znaczenia u tych niepewnych siebie, nerwowych ludzi, po
pierwsze, u�wiadamiaj�c im, co si� za tym wszystkim kryje,
mianowicie nie wyznany kompleks mniejszej warto�ci, po wt�re,
ucz�c ich przezwyci�ania tego kompleksu przez dodawanie im odwagi
i sprowadzanie na powr�t do ludzkiej spo�eczno�ci.
Wsp�czesna psychoterapia nie zatrzyma�a si� w swoim rozwoju,
lecz uruchomi�a inne jeszcze metody kuracji. Wspomn� tylko o
kierunku obranym przez C. G. Junga, s�ynnego psychologa
szwajcarskiego, kt�ry by� uczniem Freuda, ale wcze�nie rozsta� si�
z mistrzem wkraczaj�c na w�asne drogi bada�. Doprowadzi�y go one
na przyk�ad do odkrycia, �e w nie�wiadomych warstwach psychiki
zar�wno czowieka zdrowego, jak i chorego natrafi� mo�na nie tylko
na symbole seksualne, ale i na inne, jakie spotykamy w odleg�ych i
obcych kulturach lub odpowiednich religiach.
Nie spos�b zaj�� si� tym wszystkim bli�ej. Tym wa�niejsz� rzecz�
b�dzie wskaza� na fakt, �e w ci�gu p�wiecza istnienia
psychoanalizy Zygmunta Freuda coraz trudniej by�o zaprzeczy�, �e
jest ona w pe�ni dzieci�ciem swego wieku. * Wiemy, �e dzi�
bardziej ni� kiedykolwiek przenikn�a ona do szerokiej
publiczno�ci, podczas gdy w latach wielkich odkry� Freuda
napotyka�a na twardy op�r ze strony opinii publicznej, a tym
bardziej fachowc�w, klinicyst�w. Nie powinno nam jednak zam�ca�
s�du ani szerokie wsp�czesne oddzia�ywanie psychoanalizy, ani
respekt przed genialno�ci� jej tw�rcy. Ostatecznie czcimy dzi�
jeszcze Hipokratesa i Paracelsusa, wcale nie czuj�c si�
zobowi�zanymi do wypisywania recept ani dokonywania operacji wedle
nauk tych wielkich lekarzy. Tote� trzeba sobie otwarcie
powiedzie�, �e Freud by� naj�ci�lej zwi�zany z naturalizmem swej
epoki. To znaczy, �e widzia�, w cz�owieku ostatecznie tylko dzie�o
natury, przeocza� natomiast jego natur� duchow�. Oczywi�ce
cz�owiek ma tak�e pop�dy, ale to, co dla� najistotniejsze, nie
daje si� wyprowadzi� z pop�d�w, nie spos�b te� sprowadzi�, do
pop�d�w czego� takiego, jak umys�, osoba, ludzkie "ja".
Freud widzia� prawid�owo, ale nie widzia� wszystkiego, a
uog�lnia� tylko to, co widzia�. Rentgenolog tak�e widzi
prawid�owo, kiedy - na zdj�ciu ma�oobrazkowym - widzi cz�owieka
tak, jakby chodzi�o nie o cz�owieka, ale o jego szkielet. A jednak
�aden rentgenolog nie wpadnie na pomys�, aby twierdzi�, �e
cz�owiek sk�ada si� tylko z ko�ci. Raczej powie sobie: w obrazie
rentgenowskim widz� wprawdzie tylko ko�ci, w rzeczywisto�ci jednak
istniej� te� inne tkanki. A wa�ne jest jeszcze co�: kiedy u �ywego
cz�owieka widoczna jest ko�� poza w�a�ciwym obrazem rentgenowskim,
cz�owiek ten nie jest ju� zdrowy, i mamy do czynienia z otwartym
z�amaniem ko�ci.
Por. Irving Kristol, "Der Monat" 1951, 3, 147: "Teori� Freuda
mo�na - podobnie jak marksizm - uzna� za pe�noprawny produkt
filozofii XIX wieku. G�osi�a ona, �e w dotychczasowych dziejach
umys� ludzki nie by� wolny, lecz by� niewolnikiem natury albo
spo�ecze�stwa".
Ot� podobnie ma si� sprawa z psychoanaliz�. Cz�owiek ma pop�dy,
kiedy jednak pop�dowa natura u cz�owieka si� ujawnia, on sam tak�e
nie jest zdrowy, i chodzi wtedy o szczeg�lny przypadek istoty,
kt�ra - jak zdradza to ju� samo s�owo - daje si� przez swe pop�dy
pop�dza�. Na podstawie tego szczeg�lnego przypadku nie nale�a�oby
jednak nigdy ryzykowa� konstruowania obrazu cz�owieka, ani tym
bardziej, jak uczyni� to Freud, chcie� wyja�nia� ca�� ludzk�
kultur� - natur� pop�dowa.
Ka�da epoka ma swoje nerwice i ka�da wymaga odpowiedniej
psychoterapii. I tak dowiedziono, �e Freudowska psychoanaliza
doskonale odpowiada epoce wiktoria�skiej i kulturze "pluszowej"
(Kretschmer) - a zatem epoce z jednej strony pruderyjnej, z
drugiej lubie�nej. W�wczas zaiste warto by�o zdziera� mask� z
fa�szywego oblicza �wczesnej spo�eczno�ci i podstawia� jej
zwierciad�o, aby si� sobie przyjrza�a. Dzi� jednak niedole epoki
s� inne, i dzisiejsza psychoterapia mniej te� ma do czynienia z
seksualnym nienasyceniem, wi�cej za� z niezaspokojeniem
egzystencjalnym: z t�sknot� ludzk� za celem �ycia i sensem bytu,
za konkretnym zadaniem i osobistym pos�annictwem - jednym s�owem,
ze zmaganiem si� o sens egzystencji. *
Nietzsche powiedzia� kiedy�: "Kto musi �y� pod znakiem pytania
"po co?", ten zniesie prawie ka�de pytanie dotycz�ce tego, "jak"
�ycie prze�y�". Inaczej m�wi�c, temu, kto zna "sens swego �ycia,
�wiadomo�� ta bardziej ni� cokolwiek innego pomaga w
przezwyci�aniu zewn�trznych trudno�ci i wewn�trznych
dolegliwo�ci. Z tego wynika wniosek, jak wa�nym by�oby, r�wnie� z
punktu widzenia terapeutycznego, pom�c cz�owiekowi w znalezieniu
sensu jego egzystencji i w og�le obudzi� drzemi�ce w nim
pragnienie nadawania jej jakiego� sensu. Oczywi�cie potrzeba by
by�o w tym celu innego obrazu cz�owieka ani�eli ten, kt�ry
przy�wieca� dawnym szko�om psychoterapii. Gdy� psychoanaliza
zapozna�a nas z d��eniem do przyjemno�ci, kt�re mo�emy uj�� w
zasad� przyjemno�ci, a psychologia indywidualna oswoi�a nas z
d��eniem do mocy w postaci d��enia do znaczenia. Ale najg��biej
w�ada cz�owiekiem naprawd� d��enie do sensu. A praktyka - nie
tylko praktyka ordynacji lekarskich i karetek pogotowia, lecz
skrajnych "sytuacji granicznych": schron�w przeciwlotniczych i
lej�w po bombach, oboz�w jenieckich i koncentracyjnych - praktyka
ta pokaza�a nam, �e tylko jedno jedyne umo�liwia znoszenie tego,
co najgorsze, i podo�anie sytuacjom kra�cowym, a tym jednym jest
w�a�nie wezwanie do poszukiwania sensu i �wiadomo��, �e cz�owiek
odpowiedzialny jest za nadawanie swemu �yciu sensu.
Odczuwanie braku sensu mo�e u cz�owieka spowodowa� zaburzenia
psychiczne nie mniej ni� poczucie mniejszej warto�ci. Cierpi
w�wczas nie tyle w poczuciu w�asnj mniejszej warto�ci, ile w
poczuciu, �e jego istnienie straci�o wszelki sens.
3. Postawa fatalistyczna
Drug� w tym cyklu pogadank� o psychoterapii zako�czy�em apelem o
poczucie odpowiedzialno�ci. Stara�em si� wykaza�, �e wszelka
dzia�alno�� psychoterapeutyczna winna ostatecznie zmierza� ku
temu, aby uczy� chorego radosnej gotowo�ci do odpowiadania za
swoje czyny. Tymczasem w naszych pacjentach-neurotykach wci��
uderza nas w�a�nie co� odwrotnego: obawa, l�k przed
odpowiedzialno�ci�. Ju� mowa potoczna poucza nas, �e cz�owiek
winien by� "pobudzany" do odpowiedzialno�ci - zdaje si� wi�c
istnie� co�, co sk�ania go do uchylania si� od niej. C� to jest
takiego, co daje cz�owiekowi ow� "si�� popychaj�c� go do ratowania
si� ucieczk�"? Jest to przes�dna wiara w pot�g� losu: w pot�g�
okoliczno�ci zewn�trznych i wewn�trznych. Jednym s�owem, jest to
fatalizm przenikaj�cy ludzi, ludzi chorych psychicznie, ale nie
tylko ich, r�wnie� ludzi na poz�r zdrowych, do pewnego stopnia
nawet wsp�czesnych ludzi w og�le.
Oczywi�cie, mo�na by mniema�, �e jest to jaka� nerwicowa cecha
wsp�czesnej ludzko�ci. I w tym sensie mo�na by s�usznie m�wi� o
pewnej patologii zwi�zanej z duchem czasu, w kt�rej ramach
fatalizm, wiara w przeznaczenie, przedstawia�by jeden z objaw�w. A
jednak s�dz�, �e dzisiejsze teorie o jakiej� "chorobie wieku" czy
o czym� w tym rodzaju s� czcz� gadanin� - pozbawion�
przekonuj�cych podstaw i zwodnicz� w swych wnioskach. Jednym
s�owem, teorie te s� r�wnie nienaukowe, co nieodpowiedzialne. *
Jedna z najbardziej trywialnych diagnoz "chor�b wieku" sprowadza
si� do tego, jakoby chorym czyni�o cz�owieka tempo naszych dni.
Tak na przyk�ad nie kto inny jak znany socjolog Hendrik de Man
stwierdzi�: "Nie mo�na bezkarnie przyspiesza� tempa poza pewna
okre�lon� granic�".
Czy choroba wieku mia�aby by� identyczna z tym, nad czym biedzi
si� wszelka psychoterapia, z nerwic�? Czy�by ca�y nasz wiek mia�
by� nerwowo chory? Istnieje rzeczywi�cie ksi��ka F. C. Weinkego
pod tytu�em: Der nervose Zustand, das Siechthum unserer Zeit
(Nerwowo��, choroba naszego wieku). Ksi��ka ukaza�a si� w Wiedniu,
u J. G. Heubnera w roku 53, ale nie w 1953, lecz 1853. Jak
widzimy, aktualno�� nerwicy nie jest zbyt �wie�ej daty: nie tylko
nasi wsp�cze�ni s� nerwowi!
Czy to twierdzenie jest prawdziwe? Ot� proroctwo o tym, �e
organizm cz�owieka nie zniesie, powiedzmy, wzrastaj�cej szybko�ci
pojazd�w mechanicznych, �e wi�c nie dor�s� do post�pu
technicznego, jest proroctwem fa�szywym, cho� nienowym. Kiedy w
ubieg�ym stuleciu ruszy�y pierwsze kolej� �elazne, powagi
�wczesnej medycyny uzna�y za niemo�liwe, aby cz�owiek m�g� bez
szkody dla zdrowia znie�� przy�pieszenie zwi�zane z podr�
kolejow�. A jeszcze przed niewielu laty wyra�ano w�tpliwo��, czy z
punktu widzenia zdrowia b�dzie mo�liwe latanie samolotem o
szybko�ci ponadd�wi�kowej. Teraz, kiedy te proroctwa i w�tpliwo�ci
okaza�y si� fa�szywe, widzimy, ile racji mia� Dostojewski
okre�laj�c cz�owieka jako istot� zdoln� przywykn�� do wszystkiego.
Jako przyczyna "choroby wieku", w og�le jako przyczyna choroby,
wsp�czesne tempo nie wchodzi wi�c w �adnyni razie w rachub�.
�mia�bym nawet twierdzi�, �e przy�pieszone tempo dzisiejszego
�ycia stanowi raczej, nieudan� wprawdzie, pr�b� samorzutnej
terapii. �atwo rzeczywi�cie zrozumie� szalone tempo �ycia, je�li
uj�� je jako pr�b� samozag�uszania si�: cz�owiek ucieka od
wewn�trznej nudy i pustki i rzuca si� w szale�czy wir. Wielki
psychiatra francuski Janet stwierdzi� u tych neurotyk�w, kt�rych
okre�li� jako psychastenik�w, nazwany i opisany przez siebie
sentimen de vide, czyli poczucie ja�owo�ci i pustki. Ot� takie
poczucie pustki istnieje r�wnie� w g��bszym sensie przeno�nym. Mam
na my�li poczucie pustki egzystencjalnej, poczucie bezcelowo�ci i
beztre�ciowo�ci �ycia.
Tego rodzaju poczucie jawnie ow�ada dzi� wieloma lud�mi,
wystarczy przypomnie�, co w drugiej pogadance m�wi�em o
uwarunkowaniu psychoanalizy przez epok�. Wspomnia�em, �e w�wczas,
za �ycia Zygmunta Freuda, na pierwszym planie sta�a problematyka
seksualna, podczas gdy dzi� problemem staje si� nie tyle
nienasycenie seksualne, co niezaspokojenie egzystencjalne lub, aby
pos�u�y� si� wyra�eniem psychiatry ameryka�skiego, frustracja,
zaw�d w zakresie tego, co nazwa�em w�wczas d��eniem do sensu. I
teraz ju� wiemy: tempo s�u�y wsp�czesnemu cz�owiekowi do
zag�uszania frustracji, nienasycenia, niezaspokojenia jego d��enie
do sensu. Dzisiejszy cz�owiek prze�ywa bowiem po wielokro� to, co
mo�e najtrafniej wyrazi� Goethe kilku s�owami w swym Egmoncie: Nie
wie, sk�d wyruszy�, tym mniej za�, dok�d p�dzi. I mo�na by doda�:
im mniej kto� wie o sensie egzystencji i celu w�asnej w�dr�wki,
tym bardziej przyspiesza tempo �ycia.
Poza obwinianiem tempa jako przyczyny duchowego kryzysu
natrafiamy te� na wielorakie inne pr�by wyja�nienia "choroby
wieku". M�wi si� na przyk�ad o naszym wieku jako o wieku l�ku, the
Age of Anxiety, albo - by przytoczy� tytu� znanej ksi��ki -
przedstawia si� "L�k jako chorob� Zachodu". R�wnie� i temu nale�y
si� przeciwstawi�. Chcia�bym tylko wskaza� na to, na co zwr�ci�o
uwag� dw�ch ameryka�skich badaczy w "American Journal of
Psychiatry", �e mianowicie dawne czasy, na przyk�ad epoki
niewolnictwa, w�dr�wek lud�w, wojen religijnych, palenia czarownic
czy wielkich epidemii - �e wszystkie te "stare dobre czasy" chyba
r�wnie� nie by�y bardziej wolne od l�ku ani�eli nasza epoka. *
S�usznie stwierdzi� kiedy� psychiatra niemiecki Joachim Bodamer:
Je�li cz�owiek wsp�czesny cierpi na l�k, jest to l�k przed nud�.
Wiemy r�wnie� o tym, �e nuda mo�e by� �miertelna. Internista
heidelberski profesor Plugge wykaza�, �e u podstaw badanych
przeze� przypadk�w usi�owanego samob�jstwa nie tkwi�a w �adnym
razie jako motyw choroba czy n�dza ani konflikty zawodowe czy
inne, raczej - rzecz zdumiewaj�ca - bezgraniczna nuda a wi�c
niezaspokojenie ludzkiej t�sknoty za warto�ciow� tre�ci� �ycia!
Widzimy zatem, ile racji ma Karl Bednarik twierdz�c, ze problem
materialnej n�dzy mas przekszta�ci� si� w problem (dobrobytu,
problem wolnego czasu. W �ci�lejszym jednak zwi�zku z problemem
nerwic, wiede�ski neurolog Paul Polak ostrzega� ju� przed laty,
aby nie ulega� z�udzeniom, �e wraz z rozwi�zaniem zagadnie�
spo�ecznych ust�pi� te� same z siebie zaburzenia nerwicowe.
Doprawdy b�dzie odwrotnie: z rozwi�zaniem zagadnie� spo�ecznych
tym szerzej ods�oni� si� w ludzkiej �wiadomo�ci zagadnienia
egzystenajalne. "Rozwi�zanie problemu spo�ecznego dopiero wyzwoli
i zmobilizuje problematyk� duchow�; cz�owiek dopiero wtedy stanie
si� na tyle wolny, by naprawd� zabra� si� do siebie i pozna�
zagadkowo�� swej istoty i problematyk� jej egzystencji."
Co si� tyczy cz�stotliwo�ci zachorowa� na nerwice, to nie
wzros�a ona i w ci�gu dziesi�cioleci utrzymuje si� na tym samym
poziomie, nerwice l�kowe sta�y si� nawet rzadsze (J. Hirschmann).
Zmieni� si� zatem kliniczny obraz nerwic, inna sta�a si� ich
symptomatologia. Co� podobnego dostrzegamy te� w sferze psychoz
(H. Kranz), nie tylko nerwic. I tak okaza�o si�, �e ludzie chorzy
na melancholi� rzadziej dzi� cierpi� na poczucie winy, zw�aszcza
wobec Boga. Na pierwszy plan wysuwa si� troska o zdrowie cielesne,
a wi�c zesp� hipochondryczny, oraz troska o miejsce i zdolno�� do
pracy: oto tematyka wsp�czesnej melancholii. (A. v. Orelli) - ale
to przypuszczalnie tylko dlatego, �e nie B�g i poczucie winy, lecz
zdrowie i praca stanowi� g��wne problemy przeci�tnego
wsp�czesnego cz�owieka.
Nie mo�e wi�c w og�le by� mowy o tym, aby cz�sto�� zaburze�
nerwicowych dzisiaj si� zwi�kszy�a; raczej zwi�kszy�o si� tylko
co� innego: potrzeba psychoterapii, czyli masowa potrzeb zwracania
si� w trudno�ciach psychicznych, etycznych, intelektualnych - do
psychiatry. Ale za t� psychoterapeutyczn� potrzeb� kryje si� z
kolei zapewne co� innego, a mianowicie stare, odwieczne ludzkie
potrzeby metafizyczne.
Powtarzam: w przeciwie�stwie do nerwic w najszerszym, przeno�nym
sensie, nerwic zbiorowych, jak bym je okre�li�, nie mo�e by� mowy
o przyro�cie nerwic w �ci�le klinicznym sensie tego st�wa.
Kto� m�g�by s�dzi�, �e uda si� jednak statystycznie dowie��
tego, o czym tyle si� m�wi, mianowicie �e w ostatnim czasie
wzros�a liczba zaburze� psychicznych. Ot� chcia�bym i temu
zaprzeczy�: procent rzeczywistych chor�b psychicznych, m�wi�c
klinicznie: psychoz endogennych, utrzymuje si� na zadziwiaj�co
sta�ym poziomie. Wahaniom podlega jedynie i wy��cznie liczba
przyj�� do zak�ad�w leczniczych. Ale s� po temu zrozumia�e powody.
Je�li, na przyk�ad, w wiede�skim szpitalu psychiatrycznym Am
Steinhof osi�gni�to w roku 1931 liczb� 5000 przyj��, maksymaln� w
okresie przesz�o 40 lat, natomiast w roku 1942 liczb� oko�o 2000,
najmniejsz�, bardzo �atwo to wyja�ni�. W latach trzydziestych, w
czasach �wiatowego kryzysu gospodarczego, rodziny czy najbli�si ze
zrozumia�ych ekonomicznych wzgl�d�w pozostawiali pacjent�w
mo�liwie d�ugo w zak�adach, tak�e sami pacjenci nieraz z ochot�
korzystali tu z dachu nad g�ow� i ciep�ej strawy. Inaczej by�o za
Hitlera: z r�wnie zrozumia�ej, uzasadnionej obawy przed tzw.
eutanazj� mo�liwie rych�o zabierano czy zwalniano chorych do domu
albo te� w miar� mo�no�ci w og�le nie oddawano ich do zak�ad�w
zamkni�tych.
Podobnie nie mniej fa�szywe s� opinie rozg�aszane o rzekomym
przyro�cie liczby samob�jstw, o tak zwanej epidemii samob�jstw. Na
pewno to niejednego zaskoczy, ale sprawa ma si� tak: krzywa
samob�jstw, o ile w og�le wykazuje wahania, to w czasach
gospodarczej n�dzy i politycznych kryzys�w - opada. Fakt ten - na
kt�ry wskazywali na przyk�ad tacy badacze jak Durkheim i Hoffding
- potwierdzi� si� r�wnie� niedawno. W�a�nie te kraje, kt�re mog�y
cieszy� si� najd�u�szymi okresami pokoju, wykazuj� w Europie
rekordy cz�stotliwo�ci samob�jstw; nie do�� tego, wiadomo dzi�, �e
w Niemczech P�nocnych liczba samob�jstw od roku 1946 jest ni�sza
ni� w epoce wilhelmi�skiej. A z innej statystyki, opublikowanej
przez dra Zigeunera, dowiedzie� si� mo�na, �e w Grazu lub w Styrii
krzywa samob�jstw wykazywa�a stan najni�szy w latach 1946-1947, a
wi�c w�a�nie w czasie szczeg�lnego obni�enia si� standardu
�yciowego ludno�ci.
Jak to wyja�ni�? Moim zdaniem najlepiej przez por�wnanie:
pozwoli�em sobie kiedy� wyrazi� si�, �e sklepienie gro��ce
zawaleniem mo�na podeprze� i umocni� przez to - cho� brzmi to
paradoksalnie - �e si� je obci��y. Do�� podobnie dzieje si� z
cz�owiekiem: wraz z zewn�trznymi trudno�ciami jak gdyby wzrasta�a
jego wewn�trzna odporno��. *
Rzecz� najwa�niejsz� jest - na co wskaza�em ju� poprzednio - aby
(cytuj� raz jeszcze Nietzschego) cz�owiek "�y� pod znakiem pytania
"po co?"": tylko w�wczas "zniesie prawie ka�de pytania dotycz�ce
tego, "jak" �ycie prze�y�". W tym wzgl�dzie winni�my upatrywa�
powa�ne psychiczne zagro�enie wsp�czesnego cz�owieka w
stanowisku, jakie zajmuje on wobec istnienia bomby atomowej.
W�a�nie lekarz chor�b nerwowych jest dzi� po wielokro� �wiadkiem
tego, jak ludzie przyjmuj� osobliw� postaw� �yciow�, kt�rej nie
mog� okre�li� inaczej ni� jako egzystencj� prowizoryczn�. Jej
przedstawiciele �yj� niejako w zawieszeniu, tylko do odwo�ania;
przestaj� planowa� na dalek� met�, budowa� i urz�dza� swe �ycie ze
�wiadomo�ci� celu. Nie dbaj� o nic powo�uj�c si� na to, �e
wybuchnie przecie� bomba atomowa i �e wszystko i tak straci
wszelki sens. Nie m�wi� wprawdzie: "apres moi le deluge", po mnie
- potop, my�l� sobie jednak: po mnie - bomba atomowa, i wszystko
staje si� im oboj�tne. * Jest rzecz� oczywist�, �e taki
niepowa�ny, w�a�nie prowizoryczny stosunek do �ycia musi
oddzia�ywa� zgubnie na szerokie masy. Pami�tajmy przecie�: je�li
jeszcze w og�le cokolwiek, to w�a�nie tylko �wiadomo�� celu,
poczucie stoj�cego przed nami zadania, pozwala cz�owiekowi wytrwa�
- nawet w�r�d najci�szych zewn�trznych warunk�w - w wewn�trznej
uczciwo�ci i przeciwstawi� si� w ten spos�b owym si�om epoki,
kt�re tylko ma�odusznemu wydaj� si� przemo�nym fatum.
Zob. tak�e: H. Schulte, kt�ry m�wi o "powszechnie znanej
mniejszej cz�stotliwo�ci rozwod�w, samob�jstw, manii i
wymagaj�cych leczenia nerwic jako zjawisku towarzysz�cym wszelkim
Spo�ecznym kryzysom" ("Gesundheit und Wohlfahrt", rocznik 1952, s.
78); podobne spostrze�enia zob. r�wnie�: E. Menniger-Lerchenthal
(Das europaische Selbstmordproblem, Wiede� 1947, s. 37) i J.
Hirschmann odno�nie do samob�jstw w burzliwych politycznie
czasach.
Na jednej z niedawnych dyskusji publicznych powsta�a z miejsca
jaka� kobieta z ludu i poczyni�a nast�puj�c� uwag� (cytuj�
dos�ownie): "Dop�ki zagra�a bomba atomowa, wydawanie na �wiat
dzieci jest czym� nieodpowiedzialnym".
4. Egzystencja prowizoryczna
W ostatniej, trzeciej pogadance o psychoterapii, poruszy�em
zagadnienie, czy mo�na w og�le, a je�li tak, to w jakim sensie
m�wi� zasadnie o patologii ducha wieku. Wst�pnie a do�� obszernie
om�wi�em te� to, o czym dzi� ma by� mowa, mianowicie g��wny objaw
choroby zwi�zanej z duchem wieku: fatalizm, przes�dn� wiar� we
wszechmoc losu; natomiast tylko wspomnia�em o drugim objawie:
postawie polegaj�cej na egzystencji prowizorycznej.
Przypomnijmy sobie, jak prowizorycznie �y� cz�owiek w czasie
wojny, jak bardzo �y� z dnia na dzie�, poniewa� nigdy nie m�g�
wiedzie�, czy jeszcze w og�le do�yje nast�pnego dnia. To nigdy
przecie� nie by�o pewne: ani na froncie, w leju po bombie, ani na
tak zwanym zapleczu frontu (kt�rego to zaplecza w tej wojnie jakby
ju� w og�le nie by�o), a wi�c w schronie przeciwlotniczym; ani w
kraju wroga, w obozie jenieckim; ani w obozie koncentracyjnym.
Nigdzie nie by�o si� pewnym dalszego �ycia - i w og�le prze�ycia.
Tak popada�o si� w stan egzystencji prowizorycznej, �y�o po prostu
z dnia na dzie�.
Cz�owiek, kt�ry prowadzi takie �ycie, �yje te� zawsze �yciem
pop�d�w. Tote� mo�na zrozumie�, �e r�wnie� na przyk�ad w erotyce
rezygnowano na dalsz� met� z �ycia godnego tej nazwy, z rozwijania
�ycia mi�osnego godnego cz�owieka, lecz my�lano jedynie o
wyzyskaniu chwili, aby nie przepu�ci� �adnej po��danej okazji.
Wiele rozbitych p�niej ma��e�stw, typowych ma��e�stw wojennych,
zawi�za�o si� z takim nastawieniem. Dla zainteresowanych partner�w
�ycie seksualne by�o w�a�nie tym, czym by� nie powinno: zwyk�ym
�rodkiem do celu: osi�gni�cia rozkoszy, podczas gdy normalnie - i
idealnie - winno by� �rodkiem wyrazu, wyra�ania owej ��czno�ci
zwanej mi�o�ci�.
Jeszcze nie wyzbyli�my si� postawy znamiennej dla egzystencji
prowizorycznej. Nadal ulega jej wsp�czesny cz�owiek ow�adni�ty
rodzajem fobii, l�ku przed bomb� atomow�. Dzisiejszy cz�owiek jak
gdyby �y� jeszcze zawsze z mysi� o jej gro�bie. Oczekuje jej z
l�kiem. Lecz ten l�k, l�k oczekiwania, jak my klinicy�ci go
nazywamy, przeszkadza �y� �yciem �wiadomym celu. Cz�owiek trwa w
prowizorycznej wegetacji nie dostrzegaj�c, co przy tym traci - �e
traci wszystko. Zapomina, jak bardzo mia� racj� Bismarck m�wi�c
kiedy�: w �yciu bywa jak u dentysty, wci�� s�dzi si�, �e w�a�ciwy
moment dopiero przyjdzie, a tymczasem ju� jest po wszystkim. Jak�e
nies�uszne jest takie nastawienie. Bo gdyby nawet nadej�� mia�a
kosmiczna katastrofa trzeciej wojny �wiatowej, nawet w�wczas nasz
wysi�ek ka�dego dnia i ka�dej godziny nigdy nie by�by daremny.
W ostatniej wojnie �wiatowej prze�yli�my ci�kich sytuacji pod
dostatkiem, i widzieli�my ludzi, kt�rzy nie bardzo mogli liczy� na
uj�cie ca�o, a mimo to, mimo �wiadomo�ci konfrontacji ze �mierci�,
usi�owali robi� co mo�liwe i wype�ni� swoje zadanie. Nawet
�miertelne zagro�enie w obozie koncentracyjnym - �e w��cz� do
rozwa�a� tylko t� jedn� sytuacj� graniczn�, jakby j� nazwa�
Jaspers - nawet to �miertelne zagro�enie nie upowa�nia�o tych
ludzi do dostrzegania w swej sytuacji, w �yciu obozowym, jedynie
prowizorium czy zwyk�ego epizodu: �ycie to by�o dla nich raczej
pr�b� sprawdzenia si�, nieraz stawa�o si� nawet punktem szczytowym
ich egzystencji, okazj� do najwy�szego wzlotu. * Pomy�lmy tylko o
tym, co powiedzia� Hebbel: �ycie nigdy nie jest czym�, lecz zawsze
tylko okazj� do czego�. Skoro jednak spe�nili�my postawione sobie
zadanie, nie trzeba nam ju� si� l�ka�, bo je�li wierzy� Laotsemu,
spe�ni� zadanie to �y� wiecznie.
Za czyny, jakich dokonujemy, rzadko wznosi si� komu� pomnik, a
pomnik te� nie trwa wiecznie. Jednak�e ka�dy czyn jest swoim
w�asnym pomnikiem! A nie tylko z tego, co�my uczynili, lecz i z
tego, co�my kiedykolwiek prze�yli, "�adna na �wiecie si�a nie mo�e
nas ograbi�", jak m�wi poeta. Paru dni szcz�cia, kt�re prze�y�a,
dajmy na to, wdowa po �o�nierzu, ju� nie mo�na wymaza�. Nie da si�
cofn�� niczego, co si� raz zdarzy�o. Czy tym bardziej nie chodzi
we wszystkim o to, aby czego� �wiatu przysporzy�? Cho�by to by�o
co� bardzo przelotnego - przesz�o�� je przechowuje i chroni przed
zapomnieniem, przed dzia�aniem czasu i ratuje jako sw�j dorobek. W
przesz�o�ci nic nie zatraca si� bezpowrotnie, raczej wszystko
zostaje zachowane bez uszczerbku. Zazwyczaj cz�owiek widzi tylko
�ciernisko znikomo�ci, przeocza za� pe�ne spichrze przesz�o�ci.
Por. co pisze Robert J. Lifton z Nowego Jorku o "rodzajach
reakcji ameryka�skich je�c�w wojennych repatriowanych z Korei
P�nocnej": There were examples among them of both extremely
altruistic behavior as well as the most primitive forms of
struggle for survwal - trafia�y si� w�r�d nich przyk�ady zar�wno
zachowania skrajnie altruistycznego jak i najbardziej prymitywnych
form walki o prze�ycie" (..The American Journal of Psychiatry",
1954, 110, s. 733).
Postawa spod znaku egzystencji prowizorycznej nie jest w �adnej
sytuacji usprawiedliwiona. Nawet w obliczu zbli�aj�cej si� �mierci
�ycie nie traci swego sensu. Nawet w tym przypadku cz�owiek staje
przed zadaniem, zupe�nie konkretnym, najbardziej osobistym, cho�by
chodzi�o jedynie o to, aby sprosta� rzeczywistemu, prawdziwemu
cierpieniu, jakie niesie los. Chcia�bym ukaza� to na przyk�adzie.
Oto niezwykle pilna piel�gniarka dostaje raka, przy pr�bnej
operacji okazuje si� on nie do usuni�cia. Na kr�tko przed �mierci�
odwiedzam j� i zastaj� w stanie skrajnej rozpaczy. Bardziej ni�
nad czymkolwiek innym cierpi nad tym, �e nie mo�e wykonywa� swego
nad wszystko umi�owanego zawodu. Co mia�em powiedzie� wobec tej a�
nadto zrozumia�ej rozpaczy? Sytuacja biednej siostrzyczki by�a,
zdawa�oby si�, po prostu beznadziejna. Jednak�e spr�bowa�em tak to
jej wyja�ni�: To, �e pracuje osiem czy B�g wie ile godzin
dziennie, to jeszcze nie sztuka - to �atwo potrafi zrobi� kto�
inny. Ale by� tak ch�tnym do pracy jak ona, a sta� si� do niej
niezdolnym i mimo to nie podda� si� rozpaczy - to by�oby
osi�gni�cie, na kt�re nie ka�dy by si� zdoby�. A czy nie krzywdzi
pani - pyta�em j� - owych tysi�cy chorych, kt�rym po�wi�ci�a swe
�ycie jako piel�gniarka, czy nie wyrz�dza im pani krzywdy uwa�aj�c
�ycie cz�owieka chorego, niedomagaj�cego czy niezdatnego do pracy
za pozbawione sensu? Poddaj�c si� rozpaczy w pani sytuacji, czyni
pani tak, jak gdyby sens �ycia ludzkiego polega� jedynie na tym,
�e pracuje si� tyle a tyle godzin. Tym samym jednak odm�wi�aby
pani wszelkiego prawa do istnienia wszystkim chorym i
zniedo��nia�ym. W rzeczywisto�ci jednak ma pani w�a�nie teraz
jedn� w swoim rodzaju szans�: podczas gdy dot�d nie mog�a pani dla
wszystkich tych powierzonych sobie ludzi uczyni� nic poza fachow�
pomoc�, teraz ma pani szans� sta� si� dla nich czym� wi�cej:
wzorem cz�owieka.
W przypadku tym okazuje si� zreszt�, jak bardzo wszelka rozpacz
polega ostatecznie na pewnego rodzaju absolutyzacy jednej jedynej
warto�ci, na nadawaniu wy��cznego znaczenia jednej jedynej
mo�liwo�ci sensu, w konkretnym przypadku: zdatno�ci do pracy, a
wi�c warto�ci na pewno wzgl�dnej i w �adnym razie nie jedynej
mo�liwo�ci nadawania �yciu sensu. *
Tyle co do zagadnienia egzystencji prowizorycznej, ale te� id�c
dalej co do dostrzegania w �yciu, w�r�d wszelkich jego warunk�w i
okoliczno�ci, w ka�dej sytuacji, nawet granicznej i kra�cowej,
zadania i tym samym sensu, cho�by polegaj�cego tylko na tym, jak
t� ci�k� sytuacj� przyjmujemy. Je�li b�dziemy pami�ta�, �e �ycie
w rzeczywisto�ci nigdy nie mo�e straci� swego sensu, to znaczy �e
w ostateczno�ci nawet i cierpienie kryje w sobie jak�� mo�liwo��
sensu, je�li b�dziemy o tym pami�ta�, d��y� b�dziemy do
realizowania ka�dej mo�liwo�ci nadawania �yciu sensu, i
nastawianie si� do niego w duchu prowizorium stanie si� dla nas
niemo�liwe. R�wnie� bomba atomowa nie zastraszy nas ani nie
obezw�adni, lecz odwrotnie, doda nam bod�ca, aby zrobi� wszystko,
co w naszej mocy, dla zapobie�enia jej u�yciu. Tu wszelako
potrzeba przede wszystkim jednego. W klinicznym �argonie m�wi�em
przedtem o fobii atomowej jako l�kowej nerwicy oczekiwania. Nie
zapominajmy� wi�c, �e w l�ku oczekiwania istotnym jest, i� dopiero
on czyni rzeczywistym to, przed czym si� kto� l�ka. Kto na
przyk�ad boi si� zaczerwienienia, ten ju� w�a�nie w wyniku tej
obawy zaczyna si� czerwieni�. Nale�y wi�c mo�liwie stanowczo
wyst�powa� przeciw wszelkiemu panikarstwu i zbiorowemu
katastrofizmowi. W tym celu trzeba jednak�e wiedzie�, jak w og�le,
z psychologicznego punktu widzenia, mog�o doj�� do tego, �e musimy
dzi� zajmowa� si� takim zjawiskiem jak fobia atomowa. Nasza
nast�pna pogadanka b�dzie po�wi�cona dalszemu, �e si� tak wyra��,
objawowi nerwicy zbiorowej, mianowicie fanatyzmowi, i winna ona
wyja�ni� tamt� psychologiczn� zagadk�.
Mimo wszystko jest oczywiste, �e rozpacz nie jest jeszcze sama w
sobie czym� chorobliwym, nienormalnym, neurotycznym twierdz�c to
popadliby�my w b��d patologizmu. Odwrotnie, w spirytualizm
popadliby�my pr�buj�c twierdzi�, �e ka�da nerwica tkwi korzeniami
w rozpaczy lub zgo�a w absolutyzacji jakiej� warto�ci. Nie ka�da
rozpacz czy te� tylko frustracja egzystencjalna jest patogenna,
chorobliwa i nie ka�da nerwica jest "noogeno", czyli uwarunkowana
przez problem intelektualny czy konflikt moralny. Eva Niebauer
zdo�a�a w�r�d swoich chorych ustali� jedynie 12% tego rodzaju -
jak zwyk�em je okre�la� - nerwic noogennyh. Procent, kt�ry
przypadkowo zupe�nie zgodny jest z danymi og�oszonymi przez
Ambulatorium Psychoterapeutyczne Uniwersyteckiej Kliniki
Psychiatrycznej w Tybindze (Ruth Volhard i D. Langen). Nie chcemy
wi�c by� bardziej papiescy od papie�a, a przynajmniej od pewnego
franciszkanina, ojca J. H. Vander-Veldta, kt�ry o�wiadcza
wyra�nie: Je�li nerwice powstaj� w og�le z konfliktu, to konflikt
ten nie zawsze jest natury moralnej, a tym mniej religijnej (J. H.
Vander-Veldt i R. P. Odenwald, Psychiatry and Catholicism, Nowy
Jork 1952, s. 190).
5. Masa i "W�dz"
W obu ostatnich pogadankach om�wi�em po jednym objawie patologii
ducha wieku: pierwszym by� fatalizm, drugim - to, co okre�li�em
jako postaw� egzystencjalnego prowizorium. W pewnym sensie obydwa
te objawy si� uzupe�niaj�, jeden odpowiada drugiemu. Je�li bowiem
przyjrze� si� bli�ej, wida�, �e fatalista reprezentuje wci��
stanowisko, i� nie jast mo�liwe dzia�anie, ujmowanie losu w swe
r�ce, poniewa� los jest czym� przemo�nym. Ze swej strony jednostka
nastawiona na egzystencj� prowizoryczn� my�li sobie: dzia�anie nie
jest te� wcale potrzebne, nie wiemy bowiem, co nam jutro
przyniesie. Dzia�a�, planowa� na przysz�o��, �y� ze �wiadomo�ci�
celu - wszystko to wydaje mu si� zb�dne i bez sensu, wystarczy mu
tylko jedno: �y� dniem bie��cym.
Dzi� przechodzimy do kolejnego, trzeciego objawu wynikaj�cego z
nerwicy zbiorowej - je�li w og�le wolno nam, o czym ju� m�wili�my,
przenosi� poj�cie nerwicy na zbiorowo��. Ot� tym trzecim objawem
jest my�lenie kolektywistyczne, z roku na rok coraz bardziej si�
szerz�ce. Warto jadnak wiedzie�, co w�a�ciwie rozumiemy pod
my�leniem kolektywistycznym czy, og�lniej, kolektywizmem.
Chcia�bym mianowicie przestrzec - i to jak najpowa�niej - przed
ujednoznacznieniem poj�cia masy z poj�ciami wsp�lnoty czy
spo�eczno�ci. Ugodziliby�my wtedy w odwrotno�� tego, przeciw
czemu; si� zwracamy, mianowicie w odwrotno�� masy.
Nigdy nie do�� podkre�la� r�nicy mi�dzy spo�eczno�ci� czy
wsp�lnot�, z jednej, a mas� z drugiej strony. Rozr�nienie dotyczy
tego, co nas w naszym temacie najbardziej interesuje: stosunku
obu, wsp�lnoty spo�ecznej i masy, do osobowo�ci cz�owieka, �ci�lej
do jego osobowego charakteru i istnienia jako osoby. Ot� co do
tej sprawy okazuj� si�, �e na przyk�ad wsp�lnota spo�eczna jak
najbardziej potrzebuje indywidualno�ci, osobowo�ci, podobnie jak,
odwrotnie, ka�da osobowo�� potrzebuje spo�ecznej tusp�lnoty, aby w
jej ramach, i dopie�ro, i tylko w jej ramach, m�c si� sama
dope�ni�, a wi�c sta� si� w pe�ni osob�. Ca�kiem inaczej ma si�
rzecz z mas�: w masie �adna ludzka osobowo��, nawet zwyk�a
indywidualno�� jakiego� cz�owieka, nie mo�e si� naprawd� uwydatni�
ani rozwin��. Ale masa ch�tnie te� rezygnuje z osobowo�ci, ma�o
tego, osobowo�� masie w�a�ciwie tylko przeszkadza. Dlatego masa
zwalcza osobowo�ci, uciska je, obdziera z wolno�ci, przycina t�
ich wolno�� do r�wno�ci: indywidualno�ci ulegaj� zr�wnaniu, a
osobowo�ci w wyniku gleichszaltacji, tendencji niwelacyjnej,
zatracaj� si�. Taki jest w masie los osobistej wolno�ci - a
wszystko to gwoli jakiej� bezosobow