1594

Szczegóły
Tytuł 1594
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1594 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1594 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1594 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Viktor E. Frankl Psychoterapia dla ka�dego Instytut Wydawniczy PAX Warszawa 1978 Gertrudzie Paukner po�wi�cam Przedmowa W latach 1951-1955 by�em co miesi�c zapraszany przez kierownictwo Programu Naukowego wiede�skiej rozg�o�ni Rot-Weiss-Rot Sender do wyg�aszania odczytu na temat psychoterapii. Po ukazaniu si� w formie ksi��kowej pierwszych siedmiu z tych radiowych pogadanek zdecydowa�em si� opublikowa� kolejny wyb�r, uzupe�niaj�c go odczytami ju� wcze�niej wydanymi, wszystko w postaci istotnie rozszerzonej i zaopatrzonej w przypisy. Zdecydowa�em si� na to powodowany echem, jakim te moje pogadanki odbi�y si� w wielu listach s�uchaczy. Uzna�em, �e winienem im umo�liwi� przeczytanie w druku tego, o czym do nich m�wi�em. Mia�em te� nadziej� rozszerzy� oddzia�ywanie moich prelekcji, �wiadome oddzia�ywanie w duchu higieny psychicznej. Marzy�em o tym, by nie tyle na temat psychoterapii m�wi�, co raczej j� - przez radio - uprawia�. Psychoterapia poprzez mikrofon wyda�a mi si� tym rodzajem zbiorowej psychoterapii, kt�ry potrafi najlepiej przeciwdzia�a� zbiorowej nerwicy. Ka�da z pogadanek stanowi zamkni�t� ca�o�� - st�d nie mo�na unikn�� cz�ciowego zachodzenia na siebie temat�w, a tak�e powt�rze�, mo�e nie tak ca�kiem niepo��danych, je�li mog� by� dydaktycznie po�yteczne. Co si� tyczy stylu, zachowa�em autentyczn� form� pogadanki radiowej, cho� u niejednego ze s�uchaczy mog� narazi� si� na zarzut zbytniej niedba�o�ci. Ale wiadomo, �ywa mowa jest czym� zgo�a r�nym od tego, co napisane; tym bardziej nie spos�b stawia� og�lnie dost�pn� pogadank� radiow� na r�wni � naukow� dysertacj�. Viktor E. Frankl 1. K�opoty z wiedz� o psychoterapii ...coacervat nec scit quis percipiat ea. * W sprawozdaniu z podr�y naukowej do Stan�w Zjednoczonych psychiatra marburski Villinger wyra�a przypuszczenie, �e panuj�ca tam sk�onno�� do popularyzacji i upowszechniania wynik�w bada� uwa�ana b�dzie przez jednych za godn� pochwa�y, przez innych jednak za b��d. Co do mnie, proponuj� rozr�nienie. Uwa�am mianowicie, �e upowszechnianie wynik�w bada� mo�e by� du�� zas�ug�, natomiast tendencja do ich popularyzacji jest na pewno b��dem. O ile bowiem upowszechnianie rzeczywi�cie przekazuje og�owi na przyk�ad wiedz� o higienie psychicznej czy psychoterapii, i w ten spos�b rozszerza jej oddzia�ywanie, o tyle nie da si� zaprzeczy�, i� popularyzacja samej psychoterapii nie zawsze jest psychoterapi�, nie zawsze wi�c musi oddzia�ywa� psychoterapeutycznie. Zanim przejd� do wykazania tego w szczeg�ach, chcia�bym przytoczy� s�owa my�liciela, kt�rego kompetencja naukowa jest r�wnie bezsporna jak rekordy w zakresie ilo�ci pr�b spopularyzowania jego nauki. Mam na my�li Alberta Einsteina i to jego powiedzenie, �e naukowiec musi zdecydowa� si� na wyb�r: albo pisa� zrozumiale i powierzchownie, albo w spos�b gruntowny i niezrozumia�y. * Je�li wr�cimy jednak do naszego tematu szerzenia wiedzy psychiatrycznej i psychoterapeutycznej, to oka�e si�, �e niebezpiecze�stwo niezrozumienia nie jest nawet tym najwi�kszym niebezpiecze�stwem, jakie grozi wszelkim pr�bom popularyzacji; wi�kszym od niego jest niebezpiecze�stwo zrozumienia fa�szywego. Tak, na przyk�ad, dr Binger, odpowiedzialny za higien� psychiczn� w Nowym Jorku, skar�y� si� na to, �e przed fa�szywym zrozumieniem nie jest zabezpieczony nawet ten, kto wyg�asza obiektywnie dobre odczyty; on sam mia� w radiu odczyt o tzw. medycynie psychosomatycznej, i ju� nazajutrz otrzyma� list, w kt�rym kto� zapytywa�, gdzie mo�na naby� buteleczk� psychosomatycznej "medycyny"... ...gromadzi wiedz�, a nie wie, kto z niej b�dzie korzysta�. Abstrahuj� ju� od tego, �e naukowcy staraj�cy si� pisa� zrozumiale pope�niaj� zazwyczaj ten b��d, i� pozostaj� niekonkretni, nie uwzgl�dniaj� indywidualnych przypadk�w. C�, musz� wyzna�, �e bynajmniej nie jestem przekonany o tym, i� wiedza o chorobach przedstawia w ka�dym przypadku warto�� lecznicz�. Przeciwnie, potrafi� sobie bardzo dobrze wyobrazi�, �e mo�e oddzia�a� nader szkodliwie. Chcia�bym tylko przypomnie�, jak na przyk�ad ma si� sprawa przy pomiarach ci�nienia krwi. Za��my, �e mierz� pacjentowi ci�nienie i stwierdzam, �e jest ono lekko podwy�szone. Ot� je�li na trwo�liwe pytanie chorego: - Panie doktorze, jak jest z moim ci�nieniem? - odpowiem, �e nie ma powodu do obaw, to czy ok�amuj� w�wczas mego pacjenta? O�mielam si� twierdzi�, �e nie. M�j chory bowiem na te uspokajaj�ce s�owa odetchnie z ulg� i powie ze swej strony: - Bogu dzi�ki, bo wie pan, panie doktorze, ba�em si� ju�, czy nie dostan� udaru. - I skoro to l�kliwe oczekiwanie ust�pi, ci�nienie krwi pacjenta b�dzie ju� rzeczywi�cie normalne. A co sta�oby si� w odwrotnym przypadku, gdybym powiedzieli choremu prawd�? Nie sko�czy�oby si� na owym rzeczywistym lekkim podwy�szeniu ci�nienia: teraz dopiero, po moim wyznaniu, szczerze zatroskany i przestraszony pacjent natychmiast zareagowa�by istotnym podwy�szeniem ci�nienia t�tniczego. Albo pomy�lmy o popularyzacji wynik�w bada� statystycznych. Jestem przekonany, �e gdyby na podstawie statystyki ustali�o si�, �e tylu a tylu m��w zdradza swoje �ony - a pr�b� tak� podj�to rzeczywi�cie w ramach rozleg�ych bada� - ot� gdyby ustali�o si� to i poda�o do powszechnej wiadomo�ci, jestem przekonany, �e i w tym przypadku nie sko�czy�oby si� na ustaleniu odsetka niewiernych m��w. Przeci�tny m�� na pewno nie pomy�la�by sobie: to skandal, �e taka jest wi�kszo�� m��w (wraz ze mn�), od dzi� b�d� wierny mojej �onie, ju� cho�by po to, aby wzmocni� i wesprze� mniejszo�� m�czyzn uczciwych. Przeci�tny m�� pomy�la�by sobie po prostu: no c�, i ja nie jestem �wi�ty i nie musz� by� lepszy ni� wi�kszo�� - i przy najbli�szej okazji, w chwili pokusy, taka refleksja przechyli�aby mo�e szal� decyzji. Wszystko to mo�na chyba por�wna� ze znan� tez� fizyka Heisenberga, i� sama obserwacja elektronu wywiera pewien wp�yw. Co� podobnego zachodzi i w naszym przypadku i �miem twierdzi�, �e na przyk�ad og�aszanie jakiej� prawdy statystycznej oznacza tak�e wp�ywanie na ludzi obj�tych statystyk�, a wi�c prowadzi w ko�cu do wykrzywienia prawdy. W Ameryce, gdzie w�a�nie popularyzacja psychologii g��bi, psychoanalizy przybra�a rozmiary, o jakich mieszkaniec Europy �rodkowej nie mo�e mie� poj�cia ( * ), ju� ujawniaj� si� jej ujemne skutki. Tak wi�c mo�na by�o niedawno wyczyta� i to w czasopi�mie fachowym! - �e tak zwane wolne skojarzenia, na kt�rych wytwarzaniu opieraj� si�, jak wiadomo, psychoanalityczne metody leczenia, w wielorakim sensie dawno ju� nie s� "wolne", w ka�dym razie nie tak wolne, aby mog�y udzieli� lekarzowi jakichkolwiek informacji o tym, co nie�wiadome w pacjencie. Chory mimochodem dowiedzia� si� ju� grubo za wiele o tym, "o co chodzi" psychoanalitykowi, a dowiedzia� si� tego z licznych ksi��ek zajmuj�cych si� psychoanaliz� i podobnymi ulubionymi tematami tamtejszych czytelnik�w - tote� o szczero�ci i nieuprzedzeniu r�wnie� nie mo�e tu ju� by� mowy. * Przeci�tny czytelnik ju� zna najwa�niejsze kompleksy czy jak b�d� nazywa� si� mog� te zdewaluowane do modnych hase� poj�cia. * Nie wie jednak, �e takie kompleksy czy konfliikty, albo te� tak zwane prze�ycia traumaityczne, inaczej m�wi�c, urazy psychiczne, bynajmniej nie maj� w ko�cu tak wielkiego, jak przypuszcza, udzia�u w powstawaniu nerwic. Aby to zilustrowa�, poleci�em kiedy� lekarce mego oddzia�u, aby jak popadnie, bez wyboru, wypyta�a dziesi�ciu pacjent�w ostatnio leczonych w naszym ambulatorium o wszystkie ich wstrz�saj�ce prze�ycia. Nast�pnie r�wnie� jak popad�o, bez wyboru, wypytano dziesi�ciu dalszych, i to takich, kt�rzy le�eli na naszym oddziale z powodu organicznych chor�b uk�adu nerwowego. Rezultat by� zdumiewaj�cy: ci, kt�rzy pozostali psychicznie zdrowi, mieli za sob� nie tylko podobne i podobnie ci�kie prze�ycia co pierwszych dziesi�ciu, ale mieli ich nawet o wiele wi�cej, jednak�e w�a�nie potrafili je przezwyci�a� nie popadaj�c w nerwic�. Por. uwag� poczynion� w nowojorskim "Aufibau" z 25 XII 1953, s. 19: "Kuracja u psychoanalityka nale�y dzi� w Stanach Zjednoczonych do dobrego tonu". Por. wypowied� Emila A. Gutheila z Nowego Jorku: "W takich przypadkach pacjenci przynosz� cz�sto z sob� wcze�niej wymy�lony materia� skojarzeniowy przeznaczony do sprawienia przyjemno�ci analitykowi. Im bardziej rozszerza si� analiza, a jej podstawowe poj�cia staj� si� dobrem powszechnym, tym nieufniej nale�y ustosunkowywa� si� do tak zwanych "wolnych" skojarze�. Tylko nielicznym pacjentom mo�na dzi� zaufa� co do tego, �e ich skojarzenia powstaj� naprawd� spontanicznie. Wi�kszo�� skojarze�, kt�re pacjent ujawnia w toku d�u�szej kuracji, nie ma nic wsp�lnego z wolno�ci�. Niejednokrotnie obliczone s� one na przekazanie analitykowi okre�lonych idei, kt�re, zak�ada pacjent, b�d� tamtemu mi�e. To wyja�nia okoliczno��, i� w opublikowanych przez pewnych analityk�w raportach o chorych znajdujemy tyle materia�u zdaj�cego si� potwierdza� idee terapeuty. Pacjenci zwolennik�w Adiera maj�, zdawa�oby si�, do czynienia tylko z problemami w�adzy, a ich konflikty wydaj� si� uwarunkowane wy��cznie ich ambicj�, d��eniem do przewagi itp. Pacjenci b�d�cy zwolennikami Junga zarzucaj� swych lekarzy archetypami i wszelkiego rodzaju g�rnolotn� symbolik�. Freudy�ci nas�uchaj� si� od swych pacjent�w potwierdze� kompleksu kastracji, urazu porodowego i tym podobnych. Tylko nieliczne skojarzenia pacjent�w nie s� z g�ry obmy�lone i zafa�szowane". (Aktive Psychoanalyse, w: Handbuch der Neuroseniehre und Psychotherapie, wyd. V. E. Franki, V. E. von Gebsattel i J. H. Schultz.) Psychiatra ameryka�ski G. R. Forrer wspomina przyk�adowo o pewnej damie, kt�ra mia�a 3-letniego syna - ot� w jego obecno�ci nie wolno by�o u�ywa� no�yc, "gdy� mali ch�opcy l�kaj� si� kastracji" ("The Psychiatrie Quarterly" 1954, 28, 126). Por. wypowied� W. G. Eliasberga z Nowego Jorku: "Staje si� ju� zagadnieniem sumienia, czy nie mamy przypadkiem za wiele psychologii. Mam oczywi�cie na my�li psychologizm. Co� z tego psychologizmu szerzy si� w Ameryce, mianowicie w postaci poszukiwania poza wszelkimi ludzkimi zjawiskami - kompleks�w, pop�d�w, emocji i interes�w" ("Schweizer Archiy fur Neurologie und Psychiatrie" 1948, 62, 113). Nie ma wi�c �adnego absolutnie powodu do przyj�cia jakiego� fatalizmu. Fatalistyczne nastawienie obec minionych prze�y�, r�wnie� ci�kich, by�oby mianowicie ju� samo z siebie czym� neurotycznym, by�oby objawem nerwicy. Bo czym� typowo neurotycznym jest wymawia� si� swoimi kompleksami czy charakterem i czyni� tak, jakby nale�a�o si� z g�ry ze wszystkim pogodzi�. Ale typowe dla neurotyka jest w�a�nie to: je�li co� w sobie stwierdza, nic ju� przeciwko temu nie czyni; je�li co� w sobie znajduje, znajduje te� od razu w sobie zgod� na to. Je�li m�wi na przyk�ad o s�abo�ci swej woli, to zapomina, i� wa�na jest zasada, �e tam, gdzie jest wola, tam znajdzie si� tak�e i droga wyj�cia. I inna zasada, o wi�kszym jeszcze znaczeniu, �e gdzie jest cel, tam znajdzie si� i wola jego realizacji. Skoro jednak neurotyk m�wi tylko o cechach charakteru, i w og�le o swoim charakterze, to z g�ry ju� wymawia si� tym charakterem. Jak jednak kto� uwa�aj�cy sw�j los za przypiecz�towany mia�by go przezwyci�y�? Oto dlaczego musimy wyst�pi� przeciw nerwicowemu fatalizmowi, a zarazem przeciw pewnemu rodzajowi popularyzacji wynik�w bada� psychiatrycznych, kt�ry mo�e wyrz�dza� tylko szkody. Ilu� spotykamy pacjent�w, u kt�rych nerwica powsta�a w og�le dopiero wskutek tego, �e na jakie� same w sobie niewinne nerwowe dolegliwo�ci reagowali obaw�, i� mog� one by� objawem albo zapowiedzi� gro��cych powa�nych chor�b. A okazj� do takich obaw znajduje laik wci�� na nowo w popularnej wiedzy medycznej lub psychiatrycznej, nieraz pokrywaj�cej si� z gro�nym niedouczeniem. Dzi�, gdy do dobrego tonu dziennikarskiego nale�y operowanie fachowymi wyra�eniami psychiatrycznymi, dzi� r�wnie� i film nie mo�e pozostawa� w tyle, i dochodzi do tego, �e zajmuje si� on psychoanaliz�, przypadkami rozdwojenia ja�ni i utraty pami�ci, a przynajmniej tym, jak sobie ludzie filmu wyobra�aj� psychoanaliz� itd. W rzeczywisto�ci mno�y si� w ten spos�b tylko niepotrzebne obawy. Tak wi�c ka�da konsekwentnie my�l�ca kobieta, obejrzawszy film "K��bowisko �mij", musia�a si� pyta�: czy�by i moja matka nie da�a mi kiedy� zbyt p�no piersi albo m�j ojciec czy nie podepta� mojej lalki, kr�tko m�wi�c, czy i ja nie uleg�am psychicznemu urazowi, jak bohaterka filmu w swoim dzieci�stwie? Wprawdzie nic o tym nie wiem, ale i ona by�a d�ugo tego nie�wiadoma, dop�ki nie zdo�a� jej o tym pouczy� psychoanalityk! Tak wi�c kobieta my�l�ca rzeczywi�cie konsekwentnie mog�a opu�ci� kino zatroskana tym, �e sama r�wnie� trafi w k��bowisko �mij, na prokrustowe �o�e. * Nie tu miejsce na krytyk� artystyczn� filmu, ale stwierdzi� nale�y, �e wprawdzie nie wszystko, niemniej niejedno z tego, co film "K��bowisko �mij" serwuje w zakresie informacji psychiatrycznych, jest wierutnym ba�amuctwem. Nie m�wmy ju� o owych filmach posuwaj�cych si� talk daleko, �e jako szczyt m�dro�ci przedstawiaj�, na przyk�ad, kombinacj� samob�jstwa z eutanazj�. Semper aliquid haeret - m�wi �aci�skie przys�owie, zawsze co� przylgnie, i pewnego dnia zawa�y na szali decyzji. Nale�a�oby wi�c �yczy� sobie, aby ludzie odpowiedzialni za produkcj� filmow� mieli �wiadomo��, �e ka�dy metr filmu, kt�ry nakr�caj�, stanowi wkroczenie w zbiorow� psyche, a ka�dy seans filmowy, czy chce si� tego, czy nie - rodzaj masowego zalecenia psychoterapeutycznego. I niechaj nikt nie pr�buje u�atwia� sobie sprawy i wymawia� si� tym, �e takie rzeczy jak aktualna produkcja filmowa i ksi��kowa s� tylko objawami, zwyk�ymi oznakami choroby wieku. Wolno nam bowiem troszczy� si� o to, aby film i ksi��ka, gazeta i radio, kr�tko m�wi�c, wszystko, co wywiera wra�enie i wp�ywa na masy, nie tylko �wiadczy�o o chorobie, ale by�o te� na ni� lekiem. Przy tego rodzaju l�kach chodzi na og� o wyobra�enia natr�tne, a w�a�nie kto� sk�onny do podobnych wyobra�e� jest po prostu uodporniony na prawdziwe choroby psychiczne. 2. Psychoanaliza i psychologia indywidualna Teoria Zygmunta Freuda, psychoanaliza, jest - wbrew rozpowszechnionej w�r�d laik�w opinii - tylko jedn� ze szk� wsp�czesnej psychoterapii, czyli leczenia zaburze� psychicznych przez oddzia�ywanie psychiczne. Jest jednak pierwsz� tak� szko��, st�d ni� najpierw wypada nam si� zaj��. Na pytanie, jakie by�o za�o�enie psychoanalizy, nale�a�oby odpowiedzie�: Freud pragn�� wy�wietli� sens psychicznych objaw�w chorobowych, kt�re okre�la si� jako "histeryczne". Stwierdzi�, �e objawy te rzeczywi�cie maj� pewien sens, ale jest on nie�wiadomy, niezrozumia�y dla chorego. �w sens nie jest jednak nieu�wiadomiony na podobie�stwo czego� zapomnianego: nie zosta� zapomniany, lecz usuni�ty, wyparty do nie�wiadomo�ci, wy��czony, i utrzymywany poza �wiadomo�ci�. Freud uzna� nast�pnie, �e uda�o mu si� stwierdzi�, i� tre�� takich nie�wiadomych, wypartych ze �wiadomo�ci prze�y� pozostaje koniec ko�c�w w zwi�zku z �yciem seksualnym. Fakt ten, zdaniem Freuda, by� w og�le nawet przyczyn�, dla kt�rej nast�pi�o wyparcie odpowiednich prze�y� ze �wiadomo�ci. Nale�y zreszt� pami�ta�, �e poj�cie "pop�du seksualnego" pojmowane jest w psychoanalizie w sensie szerokim i odpowiada ostatecznie z grubsza pop�dowo�ci lub energii �yciowej. Freud wykaza�, �e to, co pad�o ofiar� wyparcia ze �wiadomo�ci, znowu ujawnia si�, na przyk�ad w snach, i wraca do �wiadomo�ci. Dokonuje si� to jednak w postaci zmienionej, i to symbolicznej. Odpowiednie wyobra�enia czy d��enia o�mielaj� si� wydoby� na �wiat�o dzienne niejako tylko pod os�on�, pod mask� symbolu. Innymi s�owy, �wiadomo�� i nie�wiadomo�� wchodz� jakby w rodzaj kompromisu. Ot� takim kompromisem, zdaniem Freuda, jest tak�e nerwica, na przyk�ad wyobra�enie natr�tne. R�wnie� tu, w my�l teorii psychoanalitycznej, le�y u podstaw wyparty ze �wiadomo�ci impuls zwi�zany z pop�dem, wyst�puj�cy u pacjenta w postaci ukrytej, w maskaradzie dziwacznego wyobra�enia natr�tnego. Kuracja psychoanalityczna ma za zadanie przez zniesienie st�umienia i ponowne u�wiadomienie nie�wiadomych zdarze� doprowadzi� do wyzwolenia z nerwicy. Ze szko�y psychoanalitycznej wywodzi si� - wyros�y r�wnie� na gruncie wiede�skim - drugi wa�ny kierunek, tak zwana psychologia indywidualna Alfreda Adlera. Wyszed� on w swych badaniach od tego, co nazwa� "Organminderwertigkeit", upo�ledzeniem organicznym, rozumiej�c pod tym wrodzon�, konstytucjonaln� mniejsz� warto�� niekt�rych narz�d�w. Wkr�tce zaobserwowa�, �e taka mniejsza warto�� fizyczna odbija si� tak�e na sferze psychicznej prowadz�c do tego, co psychologia indywidualna okre�la og�lnie ju� znanym wyra�eniem: "kompleks poczucia mniejszej warto�ci". Teraz otwar�a si� przed Adlerem interesuj�ca perspektywa: zdo�a� wykaza�, �e r�wnie� inne okoliczno�ci, nie tylko mniejsza warto�� narz�d�w, mog� wytworzy� �w kompleks, i to ju� we wczesnym dzieci�stwie. Mo�e go spowodowa� na przyk�ad s�abe zdrowie, w�t�o��, a przede wszystkim rzeczywista czy te� tylko domniemana brzydota. Pewien stopie� poczucia mniejszej warto�ci znamienny jest, w my�l teorii psychologii indywidualnej, w�a�ciwie ka�demu cz�owiekowi. Wykazuje je jako istota, kt�ra ju� w najwcze�niejszych okresach �ycia o wiele bardziej ni� zwierz�ta zdana jest z konieczno�ci na pomoc innych, doros�ych, rodzic�w. Jednak�e normalne poczucie mniejszej warto�ci normalnego dziecka zostaje powetowane, wyr�wnane czy, jak nazywa to psychologia indywidualna, skompensowane przez naturalne d��enie do bezpiecze�stwa w�r�d spo�eczno�ci ludzkiej. Inaczej ma si� sprawa w przypadku patologicznego poczucia mniejszej warto�ci, pog��bionego kompleksu dzieci chorowitych, w�t�ych czy brzydkich. Tu nie wystarczy kompensacja, tu trzeba ju� nadkompensacji. Rzeczywi�cie, wszyscy z do�wiadczenia wiemy, �e ludzie, kt�rzy czuj� si� niepewni, zwykli te� d��y� do wybijania si� w spos�b szczeg�lny: albo staraj� si� o szczeg�lnie u�yteczne osi�gni�cia w swej spo�eczno�ci, albo przeciwstawiaj� si� jej i pragn� zaimponowa� reszcie bli�nich i skompensowa� sw�j kompleks ni�szo�ci pozorami wy�szo�ci. Adler mniema�, �e r�wnie� wszystkie nerwicowe zaburzenia, a wi�c to, co w tytule jednej ze swych ksi��ek nazwa� "charakterem nerwowym", daje si� sprowadzi� do tego rodzaju chybionej nadkompensacji g��bokiego poczucia mniejszej warto�ci. A co z terapi�? Psychologia indywidualna stara si� w podobnych przypadkach zaatakowa� u samych korzeni przesadne d��enie do znaczenia u tych niepewnych siebie, nerwowych ludzi, po pierwsze, u�wiadamiaj�c im, co si� za tym wszystkim kryje, mianowicie nie wyznany kompleks mniejszej warto�ci, po wt�re, ucz�c ich przezwyci�ania tego kompleksu przez dodawanie im odwagi i sprowadzanie na powr�t do ludzkiej spo�eczno�ci. Wsp�czesna psychoterapia nie zatrzyma�a si� w swoim rozwoju, lecz uruchomi�a inne jeszcze metody kuracji. Wspomn� tylko o kierunku obranym przez C. G. Junga, s�ynnego psychologa szwajcarskiego, kt�ry by� uczniem Freuda, ale wcze�nie rozsta� si� z mistrzem wkraczaj�c na w�asne drogi bada�. Doprowadzi�y go one na przyk�ad do odkrycia, �e w nie�wiadomych warstwach psychiki zar�wno czowieka zdrowego, jak i chorego natrafi� mo�na nie tylko na symbole seksualne, ale i na inne, jakie spotykamy w odleg�ych i obcych kulturach lub odpowiednich religiach. Nie spos�b zaj�� si� tym wszystkim bli�ej. Tym wa�niejsz� rzecz� b�dzie wskaza� na fakt, �e w ci�gu p�wiecza istnienia psychoanalizy Zygmunta Freuda coraz trudniej by�o zaprzeczy�, �e jest ona w pe�ni dzieci�ciem swego wieku. * Wiemy, �e dzi� bardziej ni� kiedykolwiek przenikn�a ona do szerokiej publiczno�ci, podczas gdy w latach wielkich odkry� Freuda napotyka�a na twardy op�r ze strony opinii publicznej, a tym bardziej fachowc�w, klinicyst�w. Nie powinno nam jednak zam�ca� s�du ani szerokie wsp�czesne oddzia�ywanie psychoanalizy, ani respekt przed genialno�ci� jej tw�rcy. Ostatecznie czcimy dzi� jeszcze Hipokratesa i Paracelsusa, wcale nie czuj�c si� zobowi�zanymi do wypisywania recept ani dokonywania operacji wedle nauk tych wielkich lekarzy. Tote� trzeba sobie otwarcie powiedzie�, �e Freud by� naj�ci�lej zwi�zany z naturalizmem swej epoki. To znaczy, �e widzia�, w cz�owieku ostatecznie tylko dzie�o natury, przeocza� natomiast jego natur� duchow�. Oczywi�ce cz�owiek ma tak�e pop�dy, ale to, co dla� najistotniejsze, nie daje si� wyprowadzi� z pop�d�w, nie spos�b te� sprowadzi�, do pop�d�w czego� takiego, jak umys�, osoba, ludzkie "ja". Freud widzia� prawid�owo, ale nie widzia� wszystkiego, a uog�lnia� tylko to, co widzia�. Rentgenolog tak�e widzi prawid�owo, kiedy - na zdj�ciu ma�oobrazkowym - widzi cz�owieka tak, jakby chodzi�o nie o cz�owieka, ale o jego szkielet. A jednak �aden rentgenolog nie wpadnie na pomys�, aby twierdzi�, �e cz�owiek sk�ada si� tylko z ko�ci. Raczej powie sobie: w obrazie rentgenowskim widz� wprawdzie tylko ko�ci, w rzeczywisto�ci jednak istniej� te� inne tkanki. A wa�ne jest jeszcze co�: kiedy u �ywego cz�owieka widoczna jest ko�� poza w�a�ciwym obrazem rentgenowskim, cz�owiek ten nie jest ju� zdrowy, i mamy do czynienia z otwartym z�amaniem ko�ci. Por. Irving Kristol, "Der Monat" 1951, 3, 147: "Teori� Freuda mo�na - podobnie jak marksizm - uzna� za pe�noprawny produkt filozofii XIX wieku. G�osi�a ona, �e w dotychczasowych dziejach umys� ludzki nie by� wolny, lecz by� niewolnikiem natury albo spo�ecze�stwa". Ot� podobnie ma si� sprawa z psychoanaliz�. Cz�owiek ma pop�dy, kiedy jednak pop�dowa natura u cz�owieka si� ujawnia, on sam tak�e nie jest zdrowy, i chodzi wtedy o szczeg�lny przypadek istoty, kt�ra - jak zdradza to ju� samo s�owo - daje si� przez swe pop�dy pop�dza�. Na podstawie tego szczeg�lnego przypadku nie nale�a�oby jednak nigdy ryzykowa� konstruowania obrazu cz�owieka, ani tym bardziej, jak uczyni� to Freud, chcie� wyja�nia� ca�� ludzk� kultur� - natur� pop�dowa. Ka�da epoka ma swoje nerwice i ka�da wymaga odpowiedniej psychoterapii. I tak dowiedziono, �e Freudowska psychoanaliza doskonale odpowiada epoce wiktoria�skiej i kulturze "pluszowej" (Kretschmer) - a zatem epoce z jednej strony pruderyjnej, z drugiej lubie�nej. W�wczas zaiste warto by�o zdziera� mask� z fa�szywego oblicza �wczesnej spo�eczno�ci i podstawia� jej zwierciad�o, aby si� sobie przyjrza�a. Dzi� jednak niedole epoki s� inne, i dzisiejsza psychoterapia mniej te� ma do czynienia z seksualnym nienasyceniem, wi�cej za� z niezaspokojeniem egzystencjalnym: z t�sknot� ludzk� za celem �ycia i sensem bytu, za konkretnym zadaniem i osobistym pos�annictwem - jednym s�owem, ze zmaganiem si� o sens egzystencji. * Nietzsche powiedzia� kiedy�: "Kto musi �y� pod znakiem pytania "po co?", ten zniesie prawie ka�de pytanie dotycz�ce tego, "jak" �ycie prze�y�". Inaczej m�wi�c, temu, kto zna "sens swego �ycia, �wiadomo�� ta bardziej ni� cokolwiek innego pomaga w przezwyci�aniu zewn�trznych trudno�ci i wewn�trznych dolegliwo�ci. Z tego wynika wniosek, jak wa�nym by�oby, r�wnie� z punktu widzenia terapeutycznego, pom�c cz�owiekowi w znalezieniu sensu jego egzystencji i w og�le obudzi� drzemi�ce w nim pragnienie nadawania jej jakiego� sensu. Oczywi�cie potrzeba by by�o w tym celu innego obrazu cz�owieka ani�eli ten, kt�ry przy�wieca� dawnym szko�om psychoterapii. Gdy� psychoanaliza zapozna�a nas z d��eniem do przyjemno�ci, kt�re mo�emy uj�� w zasad� przyjemno�ci, a psychologia indywidualna oswoi�a nas z d��eniem do mocy w postaci d��enia do znaczenia. Ale najg��biej w�ada cz�owiekiem naprawd� d��enie do sensu. A praktyka - nie tylko praktyka ordynacji lekarskich i karetek pogotowia, lecz skrajnych "sytuacji granicznych": schron�w przeciwlotniczych i lej�w po bombach, oboz�w jenieckich i koncentracyjnych - praktyka ta pokaza�a nam, �e tylko jedno jedyne umo�liwia znoszenie tego, co najgorsze, i podo�anie sytuacjom kra�cowym, a tym jednym jest w�a�nie wezwanie do poszukiwania sensu i �wiadomo��, �e cz�owiek odpowiedzialny jest za nadawanie swemu �yciu sensu. Odczuwanie braku sensu mo�e u cz�owieka spowodowa� zaburzenia psychiczne nie mniej ni� poczucie mniejszej warto�ci. Cierpi w�wczas nie tyle w poczuciu w�asnj mniejszej warto�ci, ile w poczuciu, �e jego istnienie straci�o wszelki sens. 3. Postawa fatalistyczna Drug� w tym cyklu pogadank� o psychoterapii zako�czy�em apelem o poczucie odpowiedzialno�ci. Stara�em si� wykaza�, �e wszelka dzia�alno�� psychoterapeutyczna winna ostatecznie zmierza� ku temu, aby uczy� chorego radosnej gotowo�ci do odpowiadania za swoje czyny. Tymczasem w naszych pacjentach-neurotykach wci�� uderza nas w�a�nie co� odwrotnego: obawa, l�k przed odpowiedzialno�ci�. Ju� mowa potoczna poucza nas, �e cz�owiek winien by� "pobudzany" do odpowiedzialno�ci - zdaje si� wi�c istnie� co�, co sk�ania go do uchylania si� od niej. C� to jest takiego, co daje cz�owiekowi ow� "si�� popychaj�c� go do ratowania si� ucieczk�"? Jest to przes�dna wiara w pot�g� losu: w pot�g� okoliczno�ci zewn�trznych i wewn�trznych. Jednym s�owem, jest to fatalizm przenikaj�cy ludzi, ludzi chorych psychicznie, ale nie tylko ich, r�wnie� ludzi na poz�r zdrowych, do pewnego stopnia nawet wsp�czesnych ludzi w og�le. Oczywi�cie, mo�na by mniema�, �e jest to jaka� nerwicowa cecha wsp�czesnej ludzko�ci. I w tym sensie mo�na by s�usznie m�wi� o pewnej patologii zwi�zanej z duchem czasu, w kt�rej ramach fatalizm, wiara w przeznaczenie, przedstawia�by jeden z objaw�w. A jednak s�dz�, �e dzisiejsze teorie o jakiej� "chorobie wieku" czy o czym� w tym rodzaju s� czcz� gadanin� - pozbawion� przekonuj�cych podstaw i zwodnicz� w swych wnioskach. Jednym s�owem, teorie te s� r�wnie nienaukowe, co nieodpowiedzialne. * Jedna z najbardziej trywialnych diagnoz "chor�b wieku" sprowadza si� do tego, jakoby chorym czyni�o cz�owieka tempo naszych dni. Tak na przyk�ad nie kto inny jak znany socjolog Hendrik de Man stwierdzi�: "Nie mo�na bezkarnie przyspiesza� tempa poza pewna okre�lon� granic�". Czy choroba wieku mia�aby by� identyczna z tym, nad czym biedzi si� wszelka psychoterapia, z nerwic�? Czy�by ca�y nasz wiek mia� by� nerwowo chory? Istnieje rzeczywi�cie ksi��ka F. C. Weinkego pod tytu�em: Der nervose Zustand, das Siechthum unserer Zeit (Nerwowo��, choroba naszego wieku). Ksi��ka ukaza�a si� w Wiedniu, u J. G. Heubnera w roku 53, ale nie w 1953, lecz 1853. Jak widzimy, aktualno�� nerwicy nie jest zbyt �wie�ej daty: nie tylko nasi wsp�cze�ni s� nerwowi! Czy to twierdzenie jest prawdziwe? Ot� proroctwo o tym, �e organizm cz�owieka nie zniesie, powiedzmy, wzrastaj�cej szybko�ci pojazd�w mechanicznych, �e wi�c nie dor�s� do post�pu technicznego, jest proroctwem fa�szywym, cho� nienowym. Kiedy w ubieg�ym stuleciu ruszy�y pierwsze kolej� �elazne, powagi �wczesnej medycyny uzna�y za niemo�liwe, aby cz�owiek m�g� bez szkody dla zdrowia znie�� przy�pieszenie zwi�zane z podr� kolejow�. A jeszcze przed niewielu laty wyra�ano w�tpliwo��, czy z punktu widzenia zdrowia b�dzie mo�liwe latanie samolotem o szybko�ci ponadd�wi�kowej. Teraz, kiedy te proroctwa i w�tpliwo�ci okaza�y si� fa�szywe, widzimy, ile racji mia� Dostojewski okre�laj�c cz�owieka jako istot� zdoln� przywykn�� do wszystkiego. Jako przyczyna "choroby wieku", w og�le jako przyczyna choroby, wsp�czesne tempo nie wchodzi wi�c w �adnyni razie w rachub�. �mia�bym nawet twierdzi�, �e przy�pieszone tempo dzisiejszego �ycia stanowi raczej, nieudan� wprawdzie, pr�b� samorzutnej terapii. �atwo rzeczywi�cie zrozumie� szalone tempo �ycia, je�li uj�� je jako pr�b� samozag�uszania si�: cz�owiek ucieka od wewn�trznej nudy i pustki i rzuca si� w szale�czy wir. Wielki psychiatra francuski Janet stwierdzi� u tych neurotyk�w, kt�rych okre�li� jako psychastenik�w, nazwany i opisany przez siebie sentimen de vide, czyli poczucie ja�owo�ci i pustki. Ot� takie poczucie pustki istnieje r�wnie� w g��bszym sensie przeno�nym. Mam na my�li poczucie pustki egzystencjalnej, poczucie bezcelowo�ci i beztre�ciowo�ci �ycia. Tego rodzaju poczucie jawnie ow�ada dzi� wieloma lud�mi, wystarczy przypomnie�, co w drugiej pogadance m�wi�em o uwarunkowaniu psychoanalizy przez epok�. Wspomnia�em, �e w�wczas, za �ycia Zygmunta Freuda, na pierwszym planie sta�a problematyka seksualna, podczas gdy dzi� problemem staje si� nie tyle nienasycenie seksualne, co niezaspokojenie egzystencjalne lub, aby pos�u�y� si� wyra�eniem psychiatry ameryka�skiego, frustracja, zaw�d w zakresie tego, co nazwa�em w�wczas d��eniem do sensu. I teraz ju� wiemy: tempo s�u�y wsp�czesnemu cz�owiekowi do zag�uszania frustracji, nienasycenia, niezaspokojenia jego d��enie do sensu. Dzisiejszy cz�owiek prze�ywa bowiem po wielokro� to, co mo�e najtrafniej wyrazi� Goethe kilku s�owami w swym Egmoncie: Nie wie, sk�d wyruszy�, tym mniej za�, dok�d p�dzi. I mo�na by doda�: im mniej kto� wie o sensie egzystencji i celu w�asnej w�dr�wki, tym bardziej przyspiesza tempo �ycia. Poza obwinianiem tempa jako przyczyny duchowego kryzysu natrafiamy te� na wielorakie inne pr�by wyja�nienia "choroby wieku". M�wi si� na przyk�ad o naszym wieku jako o wieku l�ku, the Age of Anxiety, albo - by przytoczy� tytu� znanej ksi��ki - przedstawia si� "L�k jako chorob� Zachodu". R�wnie� i temu nale�y si� przeciwstawi�. Chcia�bym tylko wskaza� na to, na co zwr�ci�o uwag� dw�ch ameryka�skich badaczy w "American Journal of Psychiatry", �e mianowicie dawne czasy, na przyk�ad epoki niewolnictwa, w�dr�wek lud�w, wojen religijnych, palenia czarownic czy wielkich epidemii - �e wszystkie te "stare dobre czasy" chyba r�wnie� nie by�y bardziej wolne od l�ku ani�eli nasza epoka. * S�usznie stwierdzi� kiedy� psychiatra niemiecki Joachim Bodamer: Je�li cz�owiek wsp�czesny cierpi na l�k, jest to l�k przed nud�. Wiemy r�wnie� o tym, �e nuda mo�e by� �miertelna. Internista heidelberski profesor Plugge wykaza�, �e u podstaw badanych przeze� przypadk�w usi�owanego samob�jstwa nie tkwi�a w �adnym razie jako motyw choroba czy n�dza ani konflikty zawodowe czy inne, raczej - rzecz zdumiewaj�ca - bezgraniczna nuda a wi�c niezaspokojenie ludzkiej t�sknoty za warto�ciow� tre�ci� �ycia! Widzimy zatem, ile racji ma Karl Bednarik twierdz�c, ze problem materialnej n�dzy mas przekszta�ci� si� w problem (dobrobytu, problem wolnego czasu. W �ci�lejszym jednak zwi�zku z problemem nerwic, wiede�ski neurolog Paul Polak ostrzega� ju� przed laty, aby nie ulega� z�udzeniom, �e wraz z rozwi�zaniem zagadnie� spo�ecznych ust�pi� te� same z siebie zaburzenia nerwicowe. Doprawdy b�dzie odwrotnie: z rozwi�zaniem zagadnie� spo�ecznych tym szerzej ods�oni� si� w ludzkiej �wiadomo�ci zagadnienia egzystenajalne. "Rozwi�zanie problemu spo�ecznego dopiero wyzwoli i zmobilizuje problematyk� duchow�; cz�owiek dopiero wtedy stanie si� na tyle wolny, by naprawd� zabra� si� do siebie i pozna� zagadkowo�� swej istoty i problematyk� jej egzystencji." Co si� tyczy cz�stotliwo�ci zachorowa� na nerwice, to nie wzros�a ona i w ci�gu dziesi�cioleci utrzymuje si� na tym samym poziomie, nerwice l�kowe sta�y si� nawet rzadsze (J. Hirschmann). Zmieni� si� zatem kliniczny obraz nerwic, inna sta�a si� ich symptomatologia. Co� podobnego dostrzegamy te� w sferze psychoz (H. Kranz), nie tylko nerwic. I tak okaza�o si�, �e ludzie chorzy na melancholi� rzadziej dzi� cierpi� na poczucie winy, zw�aszcza wobec Boga. Na pierwszy plan wysuwa si� troska o zdrowie cielesne, a wi�c zesp� hipochondryczny, oraz troska o miejsce i zdolno�� do pracy: oto tematyka wsp�czesnej melancholii. (A. v. Orelli) - ale to przypuszczalnie tylko dlatego, �e nie B�g i poczucie winy, lecz zdrowie i praca stanowi� g��wne problemy przeci�tnego wsp�czesnego cz�owieka. Nie mo�e wi�c w og�le by� mowy o tym, aby cz�sto�� zaburze� nerwicowych dzisiaj si� zwi�kszy�a; raczej zwi�kszy�o si� tylko co� innego: potrzeba psychoterapii, czyli masowa potrzeb zwracania si� w trudno�ciach psychicznych, etycznych, intelektualnych - do psychiatry. Ale za t� psychoterapeutyczn� potrzeb� kryje si� z kolei zapewne co� innego, a mianowicie stare, odwieczne ludzkie potrzeby metafizyczne. Powtarzam: w przeciwie�stwie do nerwic w najszerszym, przeno�nym sensie, nerwic zbiorowych, jak bym je okre�li�, nie mo�e by� mowy o przyro�cie nerwic w �ci�le klinicznym sensie tego st�wa. Kto� m�g�by s�dzi�, �e uda si� jednak statystycznie dowie�� tego, o czym tyle si� m�wi, mianowicie �e w ostatnim czasie wzros�a liczba zaburze� psychicznych. Ot� chcia�bym i temu zaprzeczy�: procent rzeczywistych chor�b psychicznych, m�wi�c klinicznie: psychoz endogennych, utrzymuje si� na zadziwiaj�co sta�ym poziomie. Wahaniom podlega jedynie i wy��cznie liczba przyj�� do zak�ad�w leczniczych. Ale s� po temu zrozumia�e powody. Je�li, na przyk�ad, w wiede�skim szpitalu psychiatrycznym Am Steinhof osi�gni�to w roku 1931 liczb� 5000 przyj��, maksymaln� w okresie przesz�o 40 lat, natomiast w roku 1942 liczb� oko�o 2000, najmniejsz�, bardzo �atwo to wyja�ni�. W latach trzydziestych, w czasach �wiatowego kryzysu gospodarczego, rodziny czy najbli�si ze zrozumia�ych ekonomicznych wzgl�d�w pozostawiali pacjent�w mo�liwie d�ugo w zak�adach, tak�e sami pacjenci nieraz z ochot� korzystali tu z dachu nad g�ow� i ciep�ej strawy. Inaczej by�o za Hitlera: z r�wnie zrozumia�ej, uzasadnionej obawy przed tzw. eutanazj� mo�liwie rych�o zabierano czy zwalniano chorych do domu albo te� w miar� mo�no�ci w og�le nie oddawano ich do zak�ad�w zamkni�tych. Podobnie nie mniej fa�szywe s� opinie rozg�aszane o rzekomym przyro�cie liczby samob�jstw, o tak zwanej epidemii samob�jstw. Na pewno to niejednego zaskoczy, ale sprawa ma si� tak: krzywa samob�jstw, o ile w og�le wykazuje wahania, to w czasach gospodarczej n�dzy i politycznych kryzys�w - opada. Fakt ten - na kt�ry wskazywali na przyk�ad tacy badacze jak Durkheim i Hoffding - potwierdzi� si� r�wnie� niedawno. W�a�nie te kraje, kt�re mog�y cieszy� si� najd�u�szymi okresami pokoju, wykazuj� w Europie rekordy cz�stotliwo�ci samob�jstw; nie do�� tego, wiadomo dzi�, �e w Niemczech P�nocnych liczba samob�jstw od roku 1946 jest ni�sza ni� w epoce wilhelmi�skiej. A z innej statystyki, opublikowanej przez dra Zigeunera, dowiedzie� si� mo�na, �e w Grazu lub w Styrii krzywa samob�jstw wykazywa�a stan najni�szy w latach 1946-1947, a wi�c w�a�nie w czasie szczeg�lnego obni�enia si� standardu �yciowego ludno�ci. Jak to wyja�ni�? Moim zdaniem najlepiej przez por�wnanie: pozwoli�em sobie kiedy� wyrazi� si�, �e sklepienie gro��ce zawaleniem mo�na podeprze� i umocni� przez to - cho� brzmi to paradoksalnie - �e si� je obci��y. Do�� podobnie dzieje si� z cz�owiekiem: wraz z zewn�trznymi trudno�ciami jak gdyby wzrasta�a jego wewn�trzna odporno��. * Rzecz� najwa�niejsz� jest - na co wskaza�em ju� poprzednio - aby (cytuj� raz jeszcze Nietzschego) cz�owiek "�y� pod znakiem pytania "po co?"": tylko w�wczas "zniesie prawie ka�de pytania dotycz�ce tego, "jak" �ycie prze�y�". W tym wzgl�dzie winni�my upatrywa� powa�ne psychiczne zagro�enie wsp�czesnego cz�owieka w stanowisku, jakie zajmuje on wobec istnienia bomby atomowej. W�a�nie lekarz chor�b nerwowych jest dzi� po wielokro� �wiadkiem tego, jak ludzie przyjmuj� osobliw� postaw� �yciow�, kt�rej nie mog� okre�li� inaczej ni� jako egzystencj� prowizoryczn�. Jej przedstawiciele �yj� niejako w zawieszeniu, tylko do odwo�ania; przestaj� planowa� na dalek� met�, budowa� i urz�dza� swe �ycie ze �wiadomo�ci� celu. Nie dbaj� o nic powo�uj�c si� na to, �e wybuchnie przecie� bomba atomowa i �e wszystko i tak straci wszelki sens. Nie m�wi� wprawdzie: "apres moi le deluge", po mnie - potop, my�l� sobie jednak: po mnie - bomba atomowa, i wszystko staje si� im oboj�tne. * Jest rzecz� oczywist�, �e taki niepowa�ny, w�a�nie prowizoryczny stosunek do �ycia musi oddzia�ywa� zgubnie na szerokie masy. Pami�tajmy przecie�: je�li jeszcze w og�le cokolwiek, to w�a�nie tylko �wiadomo�� celu, poczucie stoj�cego przed nami zadania, pozwala cz�owiekowi wytrwa� - nawet w�r�d najci�szych zewn�trznych warunk�w - w wewn�trznej uczciwo�ci i przeciwstawi� si� w ten spos�b owym si�om epoki, kt�re tylko ma�odusznemu wydaj� si� przemo�nym fatum. Zob. tak�e: H. Schulte, kt�ry m�wi o "powszechnie znanej mniejszej cz�stotliwo�ci rozwod�w, samob�jstw, manii i wymagaj�cych leczenia nerwic jako zjawisku towarzysz�cym wszelkim Spo�ecznym kryzysom" ("Gesundheit und Wohlfahrt", rocznik 1952, s. 78); podobne spostrze�enia zob. r�wnie�: E. Menniger-Lerchenthal (Das europaische Selbstmordproblem, Wiede� 1947, s. 37) i J. Hirschmann odno�nie do samob�jstw w burzliwych politycznie czasach. Na jednej z niedawnych dyskusji publicznych powsta�a z miejsca jaka� kobieta z ludu i poczyni�a nast�puj�c� uwag� (cytuj� dos�ownie): "Dop�ki zagra�a bomba atomowa, wydawanie na �wiat dzieci jest czym� nieodpowiedzialnym". 4. Egzystencja prowizoryczna W ostatniej, trzeciej pogadance o psychoterapii, poruszy�em zagadnienie, czy mo�na w og�le, a je�li tak, to w jakim sensie m�wi� zasadnie o patologii ducha wieku. Wst�pnie a do�� obszernie om�wi�em te� to, o czym dzi� ma by� mowa, mianowicie g��wny objaw choroby zwi�zanej z duchem wieku: fatalizm, przes�dn� wiar� we wszechmoc losu; natomiast tylko wspomnia�em o drugim objawie: postawie polegaj�cej na egzystencji prowizorycznej. Przypomnijmy sobie, jak prowizorycznie �y� cz�owiek w czasie wojny, jak bardzo �y� z dnia na dzie�, poniewa� nigdy nie m�g� wiedzie�, czy jeszcze w og�le do�yje nast�pnego dnia. To nigdy przecie� nie by�o pewne: ani na froncie, w leju po bombie, ani na tak zwanym zapleczu frontu (kt�rego to zaplecza w tej wojnie jakby ju� w og�le nie by�o), a wi�c w schronie przeciwlotniczym; ani w kraju wroga, w obozie jenieckim; ani w obozie koncentracyjnym. Nigdzie nie by�o si� pewnym dalszego �ycia - i w og�le prze�ycia. Tak popada�o si� w stan egzystencji prowizorycznej, �y�o po prostu z dnia na dzie�. Cz�owiek, kt�ry prowadzi takie �ycie, �yje te� zawsze �yciem pop�d�w. Tote� mo�na zrozumie�, �e r�wnie� na przyk�ad w erotyce rezygnowano na dalsz� met� z �ycia godnego tej nazwy, z rozwijania �ycia mi�osnego godnego cz�owieka, lecz my�lano jedynie o wyzyskaniu chwili, aby nie przepu�ci� �adnej po��danej okazji. Wiele rozbitych p�niej ma��e�stw, typowych ma��e�stw wojennych, zawi�za�o si� z takim nastawieniem. Dla zainteresowanych partner�w �ycie seksualne by�o w�a�nie tym, czym by� nie powinno: zwyk�ym �rodkiem do celu: osi�gni�cia rozkoszy, podczas gdy normalnie - i idealnie - winno by� �rodkiem wyrazu, wyra�ania owej ��czno�ci zwanej mi�o�ci�. Jeszcze nie wyzbyli�my si� postawy znamiennej dla egzystencji prowizorycznej. Nadal ulega jej wsp�czesny cz�owiek ow�adni�ty rodzajem fobii, l�ku przed bomb� atomow�. Dzisiejszy cz�owiek jak gdyby �y� jeszcze zawsze z mysi� o jej gro�bie. Oczekuje jej z l�kiem. Lecz ten l�k, l�k oczekiwania, jak my klinicy�ci go nazywamy, przeszkadza �y� �yciem �wiadomym celu. Cz�owiek trwa w prowizorycznej wegetacji nie dostrzegaj�c, co przy tym traci - �e traci wszystko. Zapomina, jak bardzo mia� racj� Bismarck m�wi�c kiedy�: w �yciu bywa jak u dentysty, wci�� s�dzi si�, �e w�a�ciwy moment dopiero przyjdzie, a tymczasem ju� jest po wszystkim. Jak�e nies�uszne jest takie nastawienie. Bo gdyby nawet nadej�� mia�a kosmiczna katastrofa trzeciej wojny �wiatowej, nawet w�wczas nasz wysi�ek ka�dego dnia i ka�dej godziny nigdy nie by�by daremny. W ostatniej wojnie �wiatowej prze�yli�my ci�kich sytuacji pod dostatkiem, i widzieli�my ludzi, kt�rzy nie bardzo mogli liczy� na uj�cie ca�o, a mimo to, mimo �wiadomo�ci konfrontacji ze �mierci�, usi�owali robi� co mo�liwe i wype�ni� swoje zadanie. Nawet �miertelne zagro�enie w obozie koncentracyjnym - �e w��cz� do rozwa�a� tylko t� jedn� sytuacj� graniczn�, jakby j� nazwa� Jaspers - nawet to �miertelne zagro�enie nie upowa�nia�o tych ludzi do dostrzegania w swej sytuacji, w �yciu obozowym, jedynie prowizorium czy zwyk�ego epizodu: �ycie to by�o dla nich raczej pr�b� sprawdzenia si�, nieraz stawa�o si� nawet punktem szczytowym ich egzystencji, okazj� do najwy�szego wzlotu. * Pomy�lmy tylko o tym, co powiedzia� Hebbel: �ycie nigdy nie jest czym�, lecz zawsze tylko okazj� do czego�. Skoro jednak spe�nili�my postawione sobie zadanie, nie trzeba nam ju� si� l�ka�, bo je�li wierzy� Laotsemu, spe�ni� zadanie to �y� wiecznie. Za czyny, jakich dokonujemy, rzadko wznosi si� komu� pomnik, a pomnik te� nie trwa wiecznie. Jednak�e ka�dy czyn jest swoim w�asnym pomnikiem! A nie tylko z tego, co�my uczynili, lecz i z tego, co�my kiedykolwiek prze�yli, "�adna na �wiecie si�a nie mo�e nas ograbi�", jak m�wi poeta. Paru dni szcz�cia, kt�re prze�y�a, dajmy na to, wdowa po �o�nierzu, ju� nie mo�na wymaza�. Nie da si� cofn�� niczego, co si� raz zdarzy�o. Czy tym bardziej nie chodzi we wszystkim o to, aby czego� �wiatu przysporzy�? Cho�by to by�o co� bardzo przelotnego - przesz�o�� je przechowuje i chroni przed zapomnieniem, przed dzia�aniem czasu i ratuje jako sw�j dorobek. W przesz�o�ci nic nie zatraca si� bezpowrotnie, raczej wszystko zostaje zachowane bez uszczerbku. Zazwyczaj cz�owiek widzi tylko �ciernisko znikomo�ci, przeocza za� pe�ne spichrze przesz�o�ci. Por. co pisze Robert J. Lifton z Nowego Jorku o "rodzajach reakcji ameryka�skich je�c�w wojennych repatriowanych z Korei P�nocnej": There were examples among them of both extremely altruistic behavior as well as the most primitive forms of struggle for survwal - trafia�y si� w�r�d nich przyk�ady zar�wno zachowania skrajnie altruistycznego jak i najbardziej prymitywnych form walki o prze�ycie" (..The American Journal of Psychiatry", 1954, 110, s. 733). Postawa spod znaku egzystencji prowizorycznej nie jest w �adnej sytuacji usprawiedliwiona. Nawet w obliczu zbli�aj�cej si� �mierci �ycie nie traci swego sensu. Nawet w tym przypadku cz�owiek staje przed zadaniem, zupe�nie konkretnym, najbardziej osobistym, cho�by chodzi�o jedynie o to, aby sprosta� rzeczywistemu, prawdziwemu cierpieniu, jakie niesie los. Chcia�bym ukaza� to na przyk�adzie. Oto niezwykle pilna piel�gniarka dostaje raka, przy pr�bnej operacji okazuje si� on nie do usuni�cia. Na kr�tko przed �mierci� odwiedzam j� i zastaj� w stanie skrajnej rozpaczy. Bardziej ni� nad czymkolwiek innym cierpi nad tym, �e nie mo�e wykonywa� swego nad wszystko umi�owanego zawodu. Co mia�em powiedzie� wobec tej a� nadto zrozumia�ej rozpaczy? Sytuacja biednej siostrzyczki by�a, zdawa�oby si�, po prostu beznadziejna. Jednak�e spr�bowa�em tak to jej wyja�ni�: To, �e pracuje osiem czy B�g wie ile godzin dziennie, to jeszcze nie sztuka - to �atwo potrafi zrobi� kto� inny. Ale by� tak ch�tnym do pracy jak ona, a sta� si� do niej niezdolnym i mimo to nie podda� si� rozpaczy - to by�oby osi�gni�cie, na kt�re nie ka�dy by si� zdoby�. A czy nie krzywdzi pani - pyta�em j� - owych tysi�cy chorych, kt�rym po�wi�ci�a swe �ycie jako piel�gniarka, czy nie wyrz�dza im pani krzywdy uwa�aj�c �ycie cz�owieka chorego, niedomagaj�cego czy niezdatnego do pracy za pozbawione sensu? Poddaj�c si� rozpaczy w pani sytuacji, czyni pani tak, jak gdyby sens �ycia ludzkiego polega� jedynie na tym, �e pracuje si� tyle a tyle godzin. Tym samym jednak odm�wi�aby pani wszelkiego prawa do istnienia wszystkim chorym i zniedo��nia�ym. W rzeczywisto�ci jednak ma pani w�a�nie teraz jedn� w swoim rodzaju szans�: podczas gdy dot�d nie mog�a pani dla wszystkich tych powierzonych sobie ludzi uczyni� nic poza fachow� pomoc�, teraz ma pani szans� sta� si� dla nich czym� wi�cej: wzorem cz�owieka. W przypadku tym okazuje si� zreszt�, jak bardzo wszelka rozpacz polega ostatecznie na pewnego rodzaju absolutyzacy jednej jedynej warto�ci, na nadawaniu wy��cznego znaczenia jednej jedynej mo�liwo�ci sensu, w konkretnym przypadku: zdatno�ci do pracy, a wi�c warto�ci na pewno wzgl�dnej i w �adnym razie nie jedynej mo�liwo�ci nadawania �yciu sensu. * Tyle co do zagadnienia egzystencji prowizorycznej, ale te� id�c dalej co do dostrzegania w �yciu, w�r�d wszelkich jego warunk�w i okoliczno�ci, w ka�dej sytuacji, nawet granicznej i kra�cowej, zadania i tym samym sensu, cho�by polegaj�cego tylko na tym, jak t� ci�k� sytuacj� przyjmujemy. Je�li b�dziemy pami�ta�, �e �ycie w rzeczywisto�ci nigdy nie mo�e straci� swego sensu, to znaczy �e w ostateczno�ci nawet i cierpienie kryje w sobie jak�� mo�liwo�� sensu, je�li b�dziemy o tym pami�ta�, d��y� b�dziemy do realizowania ka�dej mo�liwo�ci nadawania �yciu sensu, i nastawianie si� do niego w duchu prowizorium stanie si� dla nas niemo�liwe. R�wnie� bomba atomowa nie zastraszy nas ani nie obezw�adni, lecz odwrotnie, doda nam bod�ca, aby zrobi� wszystko, co w naszej mocy, dla zapobie�enia jej u�yciu. Tu wszelako potrzeba przede wszystkim jednego. W klinicznym �argonie m�wi�em przedtem o fobii atomowej jako l�kowej nerwicy oczekiwania. Nie zapominajmy� wi�c, �e w l�ku oczekiwania istotnym jest, i� dopiero on czyni rzeczywistym to, przed czym si� kto� l�ka. Kto na przyk�ad boi si� zaczerwienienia, ten ju� w�a�nie w wyniku tej obawy zaczyna si� czerwieni�. Nale�y wi�c mo�liwie stanowczo wyst�powa� przeciw wszelkiemu panikarstwu i zbiorowemu katastrofizmowi. W tym celu trzeba jednak�e wiedzie�, jak w og�le, z psychologicznego punktu widzenia, mog�o doj�� do tego, �e musimy dzi� zajmowa� si� takim zjawiskiem jak fobia atomowa. Nasza nast�pna pogadanka b�dzie po�wi�cona dalszemu, �e si� tak wyra��, objawowi nerwicy zbiorowej, mianowicie fanatyzmowi, i winna ona wyja�ni� tamt� psychologiczn� zagadk�. Mimo wszystko jest oczywiste, �e rozpacz nie jest jeszcze sama w sobie czym� chorobliwym, nienormalnym, neurotycznym twierdz�c to popadliby�my w b��d patologizmu. Odwrotnie, w spirytualizm popadliby�my pr�buj�c twierdzi�, �e ka�da nerwica tkwi korzeniami w rozpaczy lub zgo�a w absolutyzacji jakiej� warto�ci. Nie ka�da rozpacz czy te� tylko frustracja egzystencjalna jest patogenna, chorobliwa i nie ka�da nerwica jest "noogeno", czyli uwarunkowana przez problem intelektualny czy konflikt moralny. Eva Niebauer zdo�a�a w�r�d swoich chorych ustali� jedynie 12% tego rodzaju - jak zwyk�em je okre�la� - nerwic noogennyh. Procent, kt�ry przypadkowo zupe�nie zgodny jest z danymi og�oszonymi przez Ambulatorium Psychoterapeutyczne Uniwersyteckiej Kliniki Psychiatrycznej w Tybindze (Ruth Volhard i D. Langen). Nie chcemy wi�c by� bardziej papiescy od papie�a, a przynajmniej od pewnego franciszkanina, ojca J. H. Vander-Veldta, kt�ry o�wiadcza wyra�nie: Je�li nerwice powstaj� w og�le z konfliktu, to konflikt ten nie zawsze jest natury moralnej, a tym mniej religijnej (J. H. Vander-Veldt i R. P. Odenwald, Psychiatry and Catholicism, Nowy Jork 1952, s. 190). 5. Masa i "W�dz" W obu ostatnich pogadankach om�wi�em po jednym objawie patologii ducha wieku: pierwszym by� fatalizm, drugim - to, co okre�li�em jako postaw� egzystencjalnego prowizorium. W pewnym sensie obydwa te objawy si� uzupe�niaj�, jeden odpowiada drugiemu. Je�li bowiem przyjrze� si� bli�ej, wida�, �e fatalista reprezentuje wci�� stanowisko, i� nie jast mo�liwe dzia�anie, ujmowanie losu w swe r�ce, poniewa� los jest czym� przemo�nym. Ze swej strony jednostka nastawiona na egzystencj� prowizoryczn� my�li sobie: dzia�anie nie jest te� wcale potrzebne, nie wiemy bowiem, co nam jutro przyniesie. Dzia�a�, planowa� na przysz�o��, �y� ze �wiadomo�ci� celu - wszystko to wydaje mu si� zb�dne i bez sensu, wystarczy mu tylko jedno: �y� dniem bie��cym. Dzi� przechodzimy do kolejnego, trzeciego objawu wynikaj�cego z nerwicy zbiorowej - je�li w og�le wolno nam, o czym ju� m�wili�my, przenosi� poj�cie nerwicy na zbiorowo��. Ot� tym trzecim objawem jest my�lenie kolektywistyczne, z roku na rok coraz bardziej si� szerz�ce. Warto jadnak wiedzie�, co w�a�ciwie rozumiemy pod my�leniem kolektywistycznym czy, og�lniej, kolektywizmem. Chcia�bym mianowicie przestrzec - i to jak najpowa�niej - przed ujednoznacznieniem poj�cia masy z poj�ciami wsp�lnoty czy spo�eczno�ci. Ugodziliby�my wtedy w odwrotno�� tego, przeciw czemu; si� zwracamy, mianowicie w odwrotno�� masy. Nigdy nie do�� podkre�la� r�nicy mi�dzy spo�eczno�ci� czy wsp�lnot�, z jednej, a mas� z drugiej strony. Rozr�nienie dotyczy tego, co nas w naszym temacie najbardziej interesuje: stosunku obu, wsp�lnoty spo�ecznej i masy, do osobowo�ci cz�owieka, �ci�lej do jego osobowego charakteru i istnienia jako osoby. Ot� co do tej sprawy okazuj� si�, �e na przyk�ad wsp�lnota spo�eczna jak najbardziej potrzebuje indywidualno�ci, osobowo�ci, podobnie jak, odwrotnie, ka�da osobowo�� potrzebuje spo�ecznej tusp�lnoty, aby w jej ramach, i dopie�ro, i tylko w jej ramach, m�c si� sama dope�ni�, a wi�c sta� si� w pe�ni osob�. Ca�kiem inaczej ma si� rzecz z mas�: w masie �adna ludzka osobowo��, nawet zwyk�a indywidualno�� jakiego� cz�owieka, nie mo�e si� naprawd� uwydatni� ani rozwin��. Ale masa ch�tnie te� rezygnuje z osobowo�ci, ma�o tego, osobowo�� masie w�a�ciwie tylko przeszkadza. Dlatego masa zwalcza osobowo�ci, uciska je, obdziera z wolno�ci, przycina t� ich wolno�� do r�wno�ci: indywidualno�ci ulegaj� zr�wnaniu, a osobowo�ci w wyniku gleichszaltacji, tendencji niwelacyjnej, zatracaj� si�. Taki jest w masie los osobistej wolno�ci - a wszystko to gwoli jakiej� bezosobow