15920
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 15920 |
Rozszerzenie: |
15920 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 15920 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 15920 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
15920 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Rafa� A. Ziemkiewicz
HISTORIA
Czwarty szturm trwa� najd�u�ej i by� najci�szy ze wszystkich, kt�re przysz�o nam tego dnia
odpiera�. Zdawa�o si�, �e spod lasu, z bagnisk i ��ki wezbra�a nagle pot�na fala, kt�ra run�a na
mury twierdzy. Nie mia�em zbyt wiele czasu, aby si� rozgl�da�, dostrzeg�em jednak jak w pewnym
momencie ch�opi wdarli si� na mur ko�o p�nocnej baszty. T�um z rykiem triumfu run�� w tamt�
stron�, szcz�ciem Vaden Ker w ostatniej chwili dos�a� obro�com baszty kilkunastu rycerzy z Va
Nenthem na czele, kt�rzy zd��yli zepchn�� ch�op�w z mur�w zanim znalaz�o si� ich tam zbyt
wielu.
Od strony p�nocno�zachodniej, gdzie podobnie jak poprzedniego dnia ustawi� mnie Vaden
Ker, ch�opi nie szturmowali zbyt zaciekle. Ska�y i rzeka w wielkim stopniu same broni�y mur�w.
Pomimo tego mieli�my pe�ne r�ce roboty, cho� ani przez chwil� nie dosz�o u nas do tak gro�nej
sytuacji jak przy baszcie. Ch�opi atakowali bez przerwy. Pot zalewa� oczy, r�ce zaczyna�y mdle�,
ogie� pali� p�uca. Pod koniec szturmu coraz trudniej by�o unie�� miecz do ciosu. Nie mia�em czasu
my�le� o niczym. W zapami�taniu rzuca�em si� na wchodz�cych co i raz na mury wrog�w, a�
wreszcie pchn�wszy drabin� i �ci�wszy mieczem pot�nego zbira, kt�ry zd��y� si� po niej wspi��,
nie dostrzeg�em na murze �adnego buntownika. Spojrza�em w d�; fala ludzka cofa�a si� powoli
pozostawiaj�c pod murami zwa�y trup�w. Trupy te by�y naszym utrapieniem, gdy� le��c w s�o�cu
zatruwa�y powietrze i grozi�y twierdzy zaraz�.
Zdj��em he�m i usiad�em, opieraj�c si� o blank�. Zm�czenie rozla�o si� po mi�niach.
Siedzia�em bezw�adny, z przymkni�tymi oczami, nie mog�c wykona� �adnego ruchu. Chcia�em to
za wszelk� cen� ukry�, ale walka wyczerpywa�a mnie znacznie bardziej ni� innych. Ba�em si�, �e
kt�rego� dnia nie b�d� w stanie tego zm�czenia przem�c.
Us�ysza�em kroki i podnios�em g�ow�. Ko�o mnie sta� Va Kinth, z kamienn� twarz� patrz�c na
las.
� No, dostali solidnie � powiedzia�em, zdobywaj�c si� na u�miech � Dzi� ju� tu chyba nie
wr�c�?
� Wr�c�, Kiff. S�o�ce jest jeszcze wysoko.
By� wyra�nie zatroskany.
� Je�li wr�c�, to znowu ich natniemy. W ko�cu ich te� jest ograniczona ilo��.
Va Kinth w zamy�leniu pokr�ci� g�ow�. Na ca�ej d�ugo�ci mur�w, kt�r� mog�em obj��
wzrokiem, zaroi�o si� od kobiet nosz�cych wod� i opatruj�cych rany. Ch�opcy, rycerscy synowie,
za m�odzi jeszcze by otrzyma� pasy, korzystali z chwili przerwy by donie�� nam strza� i pocisk�w
do kusz, sprawdzi� ci�ciwy lub poda� nowy top�r, je�li ostrze starego st�pi�o si� albo wyszczerbi�o
w walce.
� Nie jest wcale tak dobrze, jak my�lisz, Kiff. Martwi� si�. Je�dzi�em po ca�ym kraju, od
Viremez do Meldoru i znam okolice ka�dej twierdzy. W t�umie atakuj�cym p�nocn� baszt�
wyra�nie pozna�em g�rali z Bia�ych G�r. S� nieco ro�lejsi, maj� wystaj�ce do przodu szcz�ki i
jasne w�osy. A Va Moner, gdy rozmawia�em z nim przed chwil� m�wi� mi, �e sam usiek� dw�ch
Golidinarczyk�w. Trup jednego z nich le�a� jeszcze na murze.
� To co?
� Nie rozumiesz? Je�li przybyli oni pod Gahiramez to znaczy, �e twierdze panuj�ce nad ich
ziemiami ju� pad�y. I �e nie powinni�my spodziewa� si� pomocy.
Opar� d�o� o kraw�d� muru, szarpi�c nerwowo brod�.
� A z wie�y doniesiono, �e pod lasem pojawili si� Niscy Ludzie z �elaznymi paj�kami.
Ch�op�w mo�emy si� nie ba� jeszcze przez kilka tygodni. S� pe�ni nienawi�ci, ale nie potrafi�
zdobywa� twierdz. Inaczej ni� g�odem nas nie wezm�. Ale Niscy Ludzie�
� Czy�by� si� ich ba�?
Kinth zgromi� mnie wzrokiem.
� Nigdy nikogo si� nie ba�em. Licz� nasze szans�. Przybycie �elaznych paj�k�w znacznie je
zmniejsza.
Jedna z kobiet podesz�a do nas z wod�. By�a to, zdaje si�, Leara, po�lubiona przez Va Rena
zaledwie na par� tygodni przed pojawieniem si� stalowych ptak�w. Nie zd��yli nawet odprawi�
zwyczajowych god�w, gdy� Ren zgin�� wraz z kilkunastoma innymi os�aniaj�c id�c� do
Gahiramez grup� ze swojej ziemi.
� Kinth � powiedzia�em, gdy Leara odesz�a. � Chc� ci� o co� prosi�. Wiem, �e Vaden Ker
kaza� ci pilnowa� mnie i by� gotowym do udzielenia mi pomocy gdybym jej potrzebowa�. Ale
przez ostatnie trzy dni nie zawiod�em ani razu. My�l�, �e pokaza�em, i� jestem ju� godny pasa.
Potrafi� walczy� sam i nie trzeba mnie pilnowa�.
By�o g�upstwem z mojej strony, �e powiedzia�em te s�owa i sam mia�em ich potem gorzko
�a�owa�. Przodkowie ukarali mnie za pych�.
� Jeste� g�upcem, Kiff, albo g�upca udajesz � odpar� surowo Kinth. � Powiniene� czeka� na
pas jeszcze rok i dosta�e� go tylko dlatego, �e brakuje rycerzy do obrony mur�w. Nie jeste� jeszcze
w pe�ni rycerzem i nie uwa�aj si� za takiego. A kiedy b�dzie mo�na przesta� ci� pilnowa�, sam
uznam.
Odwr�ci� si� i podszed� do Va Moha. Rozmawiali o czym� z o�ywieniem. Siedzia�em jeszcze,
nadal os�abiony i omdla�y, gdy rozleg� si� g�os tr�bki. Z trudem stan��em na swoim stanowisku.
Tym razem atakowali tylko spod lasu i z bagnisk. By�o ich mniej, szli st�oczeni, jakby chcieli t�
g�stw� doda� sobie odwagi. Mo�na by ich zniszczy� kilkoma salwami. Ale nasze dzia�a milcza�y,
pozbawione amunicji.
Pierwsze szeregi, os�aniaj�c si� z g�ry wielkimi, drewnianymi tarczami przesz�y zasypan� fos�
i dostawi�y drabiny. Zn�w zacz�li si� niestrudzenie pi�� do g�ry, jeden po drugim. Zapominaj�c o
zm�czeniu rozci��em na p� draba, kt�ry wszed� pierwszy. Furia nacieraj�cych w por�wnaniu z
poprzednim szturmem wyra�nie zmala�a. Nie rwali si� ju� na g�r� tak ch�tnie. Kim by nie byli ich
przyw�dcy, musieli twardo trzyma� tych t�pych pacho��w za pysk, skoro mimo takich strat wci��
wracali.
Gdy kolejna drabina odpad�a od muru nie mog�em oprze� si� pokusie by spojrze� na p�nocn�
baszt�, gdzie wyrwa w murze wyra�nie �ci�ga�a szturmuj�cych. Dw�ch ch�op�w wdar�o si�
w�a�nie na blanki. Wychyli�em si� lekko by lepiej widzie� i w momencie, w kt�rym obaj spadali
przebici mieczami, poczu�em lekkie uk�ucie w lewym ramieniu. Nie spojrza�em nawet, gdy� obok
w�a�nie znowu przystawiono drabin�. Nagle poczu�em, �e s�abn�, nogi uginaj� si� pode mn�, a
rami� dr�twieje. Na mur wpad�o kilku buntownik�w, rzuci�em si� na nich, przeszy�em jednego
mieczem, drugiemu rozp�ata�em g�ow�. Z trzecim, kt�ry zr�cznie zas�ania� si� pa�k� straci�em
wi�cej czasu. Zanim zepchn��em drabin� w innym miejscu na mur wdarli si� nast�pni.
� Kinth! Kinth! � krzykn��em, usi�uj�c przem�c ogarniaj�c� mnie s�abo��, lecz on ju�
wcze�niej zobaczy� co si� dzieje i rzuci� si� ku mnie, tratuj�c i obalaj�c ch�op�w. Z trudem
zas�oni�em si� przed ciosem. Miecz wypad� mi z r�ki. Opar�em si� o blank�, usi�uj�c wyrwa� z
ramienia zako�czon� czarnymi pi�rami strza��. W oczach ciemnia�o mi coraz bardziej.
� Na Mergohra, na Garhera � szepn�� Kinth wyrywaj�c j� � Czarna strza�a! Zatruta strza�a z
Meldoru!
W oczach pociemnia�o mi do reszty i trac�c czucie mi�kko osun��em si� po murze��
� O, przepraszam � powiedzia� Montera, zauwa�ywszy siedz�cego przy biurku Victora. �
My�la�em, �e ju� dawno poszed�e� do domu.
Victor wyprostowa� si�, zdj�� okulary i przecieraj�c oczy zerkn�� na zegarek. Potem zaznaczy�
kawa�kiem papieru miejsce w kt�rym przerwa� i odsun�wszy krzes�o podni�s� si�, wy��czaj�c
bia��, p�ask� lamp� o�wietlaj�c� biurko.
� Fascynuj�ce � powiedzia�, wci�� przecieraj�c powieki. � A� trudno oderwa� si� od
lektury.
� Pami�tnik Va Kiffa? � spyta� Montera, patrz�c na po��k�� ksi�g� pokryt� r�wnymi
rz�dami odr�cznego pisma.
Victor skin�� g�ow�, nak�adaj�c okulary. Podrapa� si� po �ysinie i podszed� do ustawionej na
parapecie niewielkiej kuchenki.
� T�umacz� od razu przy czytaniu. To nie jest najlepsza metoda, ale im chodzi tylko o tre��, i
abym zrobi� to mo�liwie najszybciej. Potem poprawi�, przygotowuj�c do wydania. Obawiam si�,
�e w niekt�rych miejscach zatracam niuanse znacze� poszczeg�lnych s��w, nie m�wi�c ju� o
rytmie tej prozy. Herbata?
Montera podni�s� z biurka arkusz papieru, czytaj�c ostatnie s�owa przek�adu Victora.
Westchn�� ci�ko.
� Nie powiniene� tego robi�, Victor.
� To �wietny tekst � odpar� Victor poprawiaj�c krawat. � Bardzo si� ciesz�, �e wpad� w
moje r�ce. Nie ma takiej warto�ci zabytkowej, jak kodeks Garhera, ale dla badacza kultury Va jest
wspania�ym �r�d�em na temat jej ostatniego stadium.
� Mia�em na my�li, �e nie powiniene� t�umaczy� dla policji. Ludzie zaczynaj� m�wi� r�ne
rzeczy, a wiesz, �e nie jeste� zbyt lubiany przez pracownik�w wydzia�u.
Wzruszy� ramionami.
� Powodzenie zawsze budzi zazdro��, zw�aszcza u mniej pracowitych. Zreszt� nie rozumiem
tej dziwnej awersji, jak� wy m�odzi, �ywicie do policji. Jest w spo�ecze�stwie tak niezb�dna, jak
leukocyty w organizmie.
� Mniejsza o nasz� policj�. Chyba nie dziwisz si�, �e Mogade�czyk�w nik� nie darzy
sympati�? Po tym co zrobili z w�asn� kultur��
� Do niekt�rych dzie� mo�na dotrze� tylko za ich po�rednictwem. Nie jestem politykiem, nie
lubi� polityki i nic mnie ona nie interesuje. Ciesz� si�, �e mam dost�p do tego tekstu. A ci tutaj �
wykona� nie okre�lony ruch r�k� � niech sobie m�wi� co chc�.
� S�dz�, �e robisz to, �eby dosta� profesur�.
� Bzdura! Od tygodnia wiem, �e dostan� j� tak czy owak. I uwa�am, �e uczciwie na ni�
zapracowa�em.
Victor opar� si� o zag��wek fotela, kieruj�c wzrok w �wiec�cy przyjemnym dla oczu,
zielonkawym �wiat�em sufit.
� Chyba ju� p�jd� do domu. Oczy mnie rozbola�y. Posiedz� nad t�umaczeniem jeszcze godzin�
wieczorem.
Montera zacz�� znowu przegl�da� t�umaczenie.
� O czym on pisze?
� Przede wszystkim o obronie Gahiramez. Mieszka� w pobli�u tej twierdzy i zaraz po wybuchu
bunt�w znalaz� si� tam wraz z rodzin�. Do�� charakterystyczny jest jego spos�b my�lenia.
Odmawia ch�opom nie tylko cienia racji, ale nawet miana ludzi, opisuje ich jak stado rozjuszonego
byd�a. Poza tym uwa�a bunt za dzie�o nie ch�op�w, lecz kogo� wielokrotnie m�drzejszego, kto u�y�
ich do swoich cel�w. Ma na my�li oczywi�cie nas.
� Kto to wie, jak to tam by�o. Mogade�czycy prawdy nie powiedz�, a u nas na ten temat cisza.
Chod�my, robi si� p�no.
� Oni s� naprawd� zabawni � my�la� Victor, jad�c do domu podziemn� kolejk�. � Wi�c
t�umaczenie starych, pi�knych dzie� to wys�ugiwanie si� policji? Ech, ci m�odzi� � Popatrzy� na
teczk�, w kt�rej wi�z� r�kopis Va Kiffa, postanawiaj�c, �e zaraz po kolacji we�mie si� za jego
dalsze t�umaczenie.
��Otoczy�a mnie mglista, b��kitna po�wiata, czu�em si� lekki, wolny od trosk, spokojny.
My�la�em, �e to ju� �mier�, �e id� do raju, do przodk�w. Ale zamiast bram Krainy Zielonych S�o�c
zobaczy�em Gahiramez. Dostrzeg�em je pod sob�, jakbym lecia� nad nim z kluczem ptak�w.
Twierdza by�a zburzona, w murach poczyniono pot�ne wy�omy, brama, wybita z zawias�w le�a�a
bezu�ytecznie na dziedzi�cu. Z wypalonych okien bi�y w niebo blade stru�ki dymu.
P�yn��em nad zniszczon� twierdz�. Zni�y�em lot i dostrzeg�em obdartych, wychudzonych
rycerzy skr�powanych i st�oczonych na dziedzi�cu. Wko�o stali ch�opi z kijami i okrwawionymi
mieczami. Wlekli ich po kolei na kamienne schody u wej�cia �wi�tyni i �cinali. Wszystkich, Va
Kentha, Va Mora, Vaden Kera i kap�ana Ge Morata. Po ca�ym dziedzi�cu porozrzucane by�y trupy
rycerzy, kobiet i dzieci. Potem obraz pociemnia�, rozp�yn�� si� i znikn�� mi z oczu. Znowu
znalaz�em si� w b��kitnej mgle.
Nagle poczu�em, �e le�� na brzuchu na pachn�cych kurzem i staro�ci� deskach. Powoli
podnios�em g�ow�. Znajdowa�em si� w niewielkiej komnacie o ma�ych oknach. Pod �cian�, za
wielkim sto�em siedzia� siwy, brodaty starzec i pisa� w grubej ksi�dze. Dziesi�tki innych ksi�g
le�a�y pod �cianami. By�em w Wie�y Wieczno�ci, gdzie Najstarszy spisywa� wszystko, co
wydarzy�o si� na �wiecie od jego pocz�tk�w do chwili po��czenia si� nieba z ziemi�.
Le�a�em d�ugo, nie �mi�c poruszy� si� ani wydoby� z siebie g�osu, a� wreszcie po d�ugim
milczeniu Starzec nie podnosz�c wzroku i nie przestaj�c ani na chwil� wodzi� pi�rem po papierze
powiedzia�:
� Va Kiff� Nieletni rycerz z Gahiramez znalaz� si� tu, gdzie nie go�ci� �aden �miertelnik od
czasu Mergohra I. Nie pytaj czemu w�a�nie ciebie tu wezwa�em. Wzniesiesz si� ponad wszystkich
z twego pokolenia i b�dziesz przekl�ty. Taki jest tw�j los. �wiat si� obr�ci�, dawne czasy mijaj�,
wielki jest ten, kto my�li o czasach nowych. Wsta� rycerzu.
Unios�em si� niepewnie. Za oknami komnaty k��bi�y si� ob�oki.
� Widzisz? � Najstarszy podni�s� do g�ry d�o�. Trzyma� w niej �wiec�cy silnym blaskiem
Antineer, kamie� zwyci�stwa, kt�ry by� pocz�tkiem pot�gi Morihameru i jej ostoj�. Zmru�y�em
oczy. Starzec wyprostowa� palce, kamie� powoli opad� i rozsypa� si� w proch. � Mergohrowi
przed wiekami powiedzia�em, �e zbuduje pa�stwo pot�ne, kt�re przetrwa tysi�ce lat. A teraz
m�wi� tobie, �e Morihamer zginie. Nikt nie zmieni biegu los�w, nawet ja tego nie potrafi�. Masz
dwie drogi przed sob�. Zgi� razem ze wszystkim, albo nie daj wszystkiemu zgin��. Otw�rz bramy
Gahiramez przed pot�g� Niskich Ludzi.
� Mam zdradzi�
� Morihamer b�dzie �y� tak d�ugo, jak d�ugo b�d� �y� jego rycerze. Wielki jest ten, kto my�li o
czasach nowych. Odejd� rycerzu.
Zn�w ogarn�a mnie b��kitna mg�a, w kt�rej b�yska�y z dala pochodnie, twarze i miecze.
Zapad�em w odr�twienie��
Victor min�� wielkie przeszklone drzwi pot�nego wie�owca w centrum miasta. Znalaz� si� w
du�ym, wy�o�onym marmurami hallu. Przeszed� go dystyngowanym krokiem, nie zwracaj�c
uwagi na t�ocz�cych si� ludzi i podszed� do stra�nika.
� Jestem um�wiony z pu�kownikiem Mastersem � poda� sw�j �eton identyfikacyjny. Stra�nik
nacisn�� kilka klawiszy, popatrzy� m�tnym wzrokiem na ekran przed sob�, potem wcisn�� �eton
Victora w szczelin� czytnika.
� Zgadza si� � powiedzia� oddaj�c �eton � Pok�j 4478, 62 pi�tro.
Victor skierowa� si� do windy.
� A profesor Stayners � Masters, uprzedzony zapowiedzi� sekretarki wsta� zza biurka i
przywita� Victora przy drzwiach gabinetu. � Witam, profesorze, i gratuluj�. Prosz� � wskaza� na
fotel.
.� C�, nie otrzyma�em jeszcze nominacji�
� Ale jest ju� gotowa. Jej wr�czenie to tylko formalno��. Kawa, herbata, koniak?
� Je�li mo�na, koniak � powiedzia� Victor k�ad�c na kolanach sw� teczk� i otwieraj�c j�.
� A wi�c, panie pu�kowniku, przychodz� z dwoma sprawami � zacz��, skosztowawszy
przeniesionego przez sekretark� koniaku. � Tak jak przypuszcza�em, nie zd��y�em jeszcze
przet�umaczy� ca�ego tekstu, kt�ry otrzyma�em od pana przed dwoma tygodniami. Mam tutaj
drug� cz�� t�umaczenia, oko�o stu dwudziestu stron. Nie jest to dobry przek�ad pod wzgl�dem
artystycznym, ale s�dz�, �e dla potrzeb policji Mogade�skiej b�dzie wystarczaj�cy.
� Oczywi�cie. Swoj� drog�, profesorze, czy to nie paradoks, �eby�my my musieli t�umaczy�
Mogade�czykom teksty napisane w ich dawnym j�zyku?
� Sami ten j�zyk zniszczyli.
� C�, trudno im si� dziwi�. Na ich miejscu post�pi� bym tak samo. To s� twarde prawa walki
o dziejow� sprawiedliwo��. M�wi�c mi�dzy nami, jest tam wielu ludzi znaj�cych biegle
starorycerski, ale nikt si� do tego nie przyzna. Stary zakaz wci�� obowi�zuje, za pos�ugiwanie si�
starorycerskim grozi na Mogadenie �mier�. No, dobrze, a druga sprawa?
� Widzi pan, pu�kowniku, ten pami�tnik ma dla badacza ogromn� warto��, chcia�bym go
opracowa� i wyda�.
� To b�dzie trudne� Pami�tnik by� zarekwirowany u osoby podejrzanej o dzia�alno��
opozycyjn�, jako materia� dowodowy otoczony jest �cis�� tajemnic�.
� S�dz�, �e ten tekst nie nadaje si� na materia� dowodowy.
� Nie zna pan praw Mogadenu, profesorze. Za przechowywanie materia��w fa�szuj�cych
histori� grozi tam �mier�.
� Wi�c�
� Ale prosz� si� nie martwi�, dobrze, �e zwr�ci� si� pan z tym w�a�nie do mnie. Obiecuj�, �e
porozmawiam o tym osobi�cie z komisarzem Ranhernezem. To, �e jest pan lojalny wobec nas i
demokratycznych w�adz Mogadenu na pewno u�atwi uzyskanie odpowiedniego zezwolenia.
Prosz� tylko pami�ta�, aby na razie nie udost�pnia� pami�tnika absolutnie nikomu. Nasze w�adze
mia�yby to panu za z�e.
� Panie pu�kowniku�
� Oczywi�cie, panie profesorze. Prosz� mi wybaczy�. S�dz�, �e Ranhernez zgodzi si�, ale
za��da usuni�cia niekt�rych partii tekstu, obra�liwych wobec uczestnik�w bunt�w ch�opskich. To
mo�e pana, jako naukowca, zabole�, ale sytuacji mi�dzynarodowej nie wolno ignorowa�. Zreszt�
chyba lepiej wyda� tekst niekompletny, ni� nie opublikowa� nic. Skontaktuje si� z panem
telefonicznie, powiedzmy za dwa dni, oko�o godziny dwunastej�
��nie wstawaj! Jeste� s�aby, nie wolno ci! � krzycza�a jeszcze za mn�, ale by�em ju� na
schodach. Przemog�em os�abienie i dopinaj�c po drodze pas z mieczem powlok�em si� do b��kitnej
sali. Nikt nie zagrodzi� mi drogi. Pchn��em drzwi i wszed�em do �rodka.
Wok� wielkiego, starego sto�u siedzieli najgodniejsi rycerze i kap�ani w twierdzy. Tylko Vaden
Ker przechadza� si� po komnacie, szarpi�c w zamy�leniu brod�. Zamilkli nagle, Ker obr�ci� si� i
spojrza� na mnie gniewnie. Zamkn��em drzwi i opar�em si� o nie.
� Dlaczego tu przyszed�e�? � spyta� wreszcie Va Kinth.
� To chyba jeden z tych m�odzik�w, pasowanych przed kilkoma dniami? � Spyta� Vaden Ker,
gdy milcza�em, walcz�c z wiruj�cymi mi przed oczami czarnymi plamami.
� Jestem Va Kiff, syn Va Ketta, panie. Wiem, �e nie mam prawa uczestniczy� w radzie
wojennej� ale wiem co�, co musz� powiedzie�.
� Usi�d�. � Kto� podsun�� mi krzes�o.
� Gdy le�a�em ranny, przodkowie obdarzyli mnie widzeniem. By�em w Wie�y Wieczno�ci.
� Z wszystkich �miertelnik�w jedynie Mergohr I dost�pi� tego zaszczytu � rzuci� Ge Morat.
� Widzia�em nasz� twierdz� spalon�� nas w okowach, sterty trup�w. Potem za� rozmawia�em
z Najstarszym � opowiedzia�em im wszystko, co s�ysza�em i do czego doszed�em rozmy�laj�c
nad s�owami Najstarszego.
� Podda� si�!? � Twarz Vaden Kera spurpurowia�a, a on sam machinalnie si�gn�wszy do
miecza przeszy� mnie wzrokiem pe�nym w�ciek�o�ci. � Z�o�y� bro� przed t�umem zbuntowanych
pacho�k�w i kilkoma przybyszami z niewiadomych stron?! Zda� si� na ich �ask�?!
� Powinni�my ci� zabi�!
� Zostawcie � zas�oni� mnie Va Kinth. � Trafi�a go czarna strza�a z Meldoru. Jad, kt�rym
le�ni zb�jcy nas�czaj� grrfty swych strza� m�ci umys�. Odejd� Va Kiff, to majaki, za kilka dni
wr�cisz do zdrowia.
� M�j umys� jest jasny � zaprzeczy�em stanowczo. � I wiem co m�wi�.
Rozmawia�em z Najstarszym.
� Czemu akurat ty? Czy�by nie by�o w twierdzy godniejszych rycerzy?
� Nie wiem. Nie wiem, dlaczego ja � zn�w zrobi�o mi si� s�abo.
� Ale by�em tam. Ca�y ten bunt to sprawa Niskich Ludzi, potrafili nawet podburzy� naszych
poddanych przeciw nam� S� pot�ni, musz� z nami wygra�. A je�li zginiemy my, kto zostanie?
Ch�opi, ciemni i okrutni, z kt�rymi przybysze zrobi�, co b�d� chcieli? Co si� stanie z
Morihamerem?
�aden nie odpowiedzia�. M�wi�em wi�c dalej.
� Tej wojny nie mo�emy wygra�. Ale na lito�� przodk�w, musimy j� prze�y�! Niech ch�opi,
skoro po zwyci�stwie maj� przej�� los Morihameru w swoje r�ce, ucz� si� od nas, nie od Niskich
Ludzi. Musimy prze�y�.
� Wiem, o czym m�wisz Kiff � rzek� wreszcie Vaden Ker � wszystko wskazuje na to, �e
jeste�my ostatni� broni�c� si� twierdz� w kraju. Utrzymamy si� jeszcze dwa � trzy miesi�ce.
Wszystkich nas czeka �mier�. Ale je�li si� boisz �mierci, pope�ni�em najwi�kszy b��d w swym
�yciu daj�c ci pas. Niech mi przodkowie wybacz�.
� Nie boj� si� �mierci, boj� si� o los Morihameru! Wzi��em wraz z pasem obowi�zek troski o
Morihamer!
� Gdy przyjdzie przegra�, musimy zgin�� walcz�c do ko�ca � powiedzia� Ge Morat. To
hergahr.
Co mog�em odpowiedzie�? �e prawa trzeba rozumie� inaczej, �e herg�ahr to nie bezsensowna
�mier�?
� Jeste� chory i ranny, trucizna zmiesza�a ci umys�. Daruj� ci s�owa, kt�re powiedzia�e�, daruj�
ci te� wtargni�cie tu � powiedzia� wreszcie Vaden Ker. � Ale okry�e� si� ha�b�. Mo�e zmyjesz
j� w walce. A teraz wyjd� st�d i wracaj do sali chorych.
Odprowadzony zimnymi spojrzeniami wyszed�em z komnaty i powoli, opieraj�c si� o �cian�
powlok�em si� do niskich komnat. Gdy wyczerpany, pad�em na po�ciel zapad�em ponownie w
odr�twienie. Widzia�em Niskich Ludzi, pozdrawiaj�cych mnie znakiem rycerzy. Jeden z nich
wysun�� si� przed pozosta�ych. Po chwili widzia�em tylko t� jedn�, bia��, rozmazan� sylwetk�.
S�ysza�em wyra�nie jego s�owa.
� Va Kiff. Twoja cywilizacja umiera, a my nie chcemy jej �mierci. Jeste�my takimi samymi
lud�mi jak wy, chocia� dzieli nas par�set lat. Z trudem nawi�zali�my z tob� kontakt, wi�c s�uchaj
mnie uwa�nie; gdy dzwon og�osi �rodek nocy otworzysz furt� przy po�udniowej baszcie. Do
twierdzy wejdziemy tylko my, ch�opi pozostan� na zewn�trz. Z�o�ycie bro� i zgodzicie si� na
uznanie ch�op�w za r�wnych sobie. W zamian za to nikomu nic si� nie stanie. My, ludzie z Ziemi
nie znosimy niepotrzebnej krwi. Je�li nie b�dziecie si� mogli pogodzi� z nowym porz�dkiem
Morihameru, mo�emy zabra� was za niebo i osiedli� gdzie indziej. Ale obrona twierdzy nie mo�e
trwa� d�u�ej, to godzi w nasze interesy. Je�li dzi� nie otworzysz bramy, jutro �wszyscy zginiecie.
Wybieraj.
Ockn��em si� i zerwa�em z �o�a wstrz�sany dreszczami. Ukry�em twarz w d�oniach. P�aka�em
po raz pierwszy i ostatni w �yciu. Od tego momentu nie mog�am ju� post�pi� dobrze. Siedzia�em
gryz�c z w�ciek�o�ci pi�ci. Siedzia�em, d�ugo, a� w ko�cu wsta�em i cicho poszed�em ku murom,
ku po�udniowej baszcie��
� Prosz� � powiedzia� Victor. Drzwi otworzy�y si� i do sali wszed� jeden z jego student�w,
Restinef. Jeden z wielu Mogade�czyk�w, przebywaj�cych na Ziemi na studiach. Na
kulturoznawstwie by�o ich tylko kilku.
� S�ucham?
� Mam do pana spraw� o charakterze� prawie prywatnym. Spe�nienie mojej pro�by nie
b�dzie dla pana k�opotliwe, a dla nas� dla mnie wa�ne. � m�wi� Restinef siadaj�c. � Ot�,
panie doktorze�
� Nie wiem, czy pan wie, ale otrzyma�em nominacj� profesora zwyczajnego.
� Nie wiedzia�em. Przepraszam.
� No, nie szkodzi, to jeszcze na razie wiadomo�� nieoficjalna, ma pan prawo nie wiedzie�.
Wi�c, o co chcia� mnie pan prosi�?
Restineff wskaza� palcem le��cy na biurku r�kopis Va Kiffa.
� O ten pami�tnik. Oczywi�cie, nie orygina�, zadowol� si� kopi�. Victor podni�s� si� i zacz��
robi� sobie herbat�.
� Nie wiem, sk�d pan wie o tym tek�cie � powiedzia� do kuchenki � Jest on u mnie w
depozycie i nie mam prawa udost�pnia� go komukolwiek. Przykro mi bardzo.
� Panie profesorze, porozmawiajmy otwarcie. Naprawd� nazywam si� Va Rest i jestem
prawnukiem jednej z postaci wyst�puj�cych w tym pami�tniku, dow�dcy Gahiramez, Vaden Kera.
Morihamer istnieje nadal, cho� niewielu ludzi o tym wie. Ukryli�my si� w pewnym miejscu i
pr�dzej czy p�niej wr�cimy na swoj� planet�.
� Szczerze m�wi�c, w�tpi� w to.
� Pan my�li, �e ten terror, jaki tam panuje utrzyma si� d�ugo? Teraz nawet ch�opscy synowie
wykszta�ceni na Ziemi zaczynaj� przechodzi� na nasz� stron�.
� A gdzie jest wasza siedziba?
� Tego niestety nie mog� powiedzie�. S� resorty, kt�re du�o by da�y za t� informacj�. W
ka�dym razie, widzi pan, profesorze, dla pana ten pami�tnik to obiekt bada�. Dla nas to znacznie
wi�cej, to ksi�ga naszych dziej�w. Czy sko�czy� pan ju� jej lektur�?
� Jestem w�a�nie przy upadku Gahiramez.
Va Rest u�miechn�� si�,
� Wi�c zaczyna pan najciekawsz� cz��. Znamy t� ksi�g� tylko z opowiada� tych, kt�rzy j�
czytali i jestem bardzo ciekaw, jak Va Kiff to opisa�. Do dzi� nikt z nas nie wie, kt�rzy z naszych
dziad�w mieli racj�. Ci, co uciekli pozostawiaj�c Morjhamer swemu losowi, czy ci, co jak Va Kiff
zostali tam, pomogli zbudowa� Mogaden a potem zostali zlikwidowani.
� C�, wielkie prze�omy historyczne nie obywaj� si� bez krwi. Wasza planeta z feudalizmu
przesz�a od razu do epoki kosmicznej. To musia�o spowodowa� pewne zaburzenia.
� Tak, niestety, nasza planeta zrobi�a wielki skok w rozwoju i nic si� na to nie da poradzi�. A
teraz gnije i �mierdzi, i minie wiele lat, zanim uda si� na niej znowu zaprowadzi� porz�dek.
� Zdumiewaj�ce wstecznictwo � stwierdzi� Victor, krzywi�c usta.
� ja chc� od pana tylko tyle, �eby na dziesi�� sekund wsadzi� pan r�kopis w kopiark�, albo
pozwoli� mi to zrobi�. Nie musi pan nawet o tym wiedzie�.
� To nie jest takie proste�
� Dosta� go pan od policji Mogade�skiej i musi jej zwr�ci�. Gdy pan to zrobi, pami�tnik
przepadnie. Nikt go ju� wi�cej nie zobaczy.
� Nie wiem, nie wiem � pokr�ci� g�ow� Victor. � Przygotowuj� w�a�nie tekst do wydania i
jest bardzo prawdopodobne, �e otrzymam od w�adz Mogadenu zezwolenie.
� Je�li nawet, to tylko na publikacj� fragment�w.
� Prosz� pana, niech pan przyjdzie do mnie za trzy dni. Wtedy b�d� m�g� co� panu powiedzie�.
� Zrobi pan kopi�?
� Na razie nie. Niech pan przyjdzie za trzy dni.
��mojego �ycia. Od upadku Gahiramez minie jutro dwadzie�cia lat. Jak trudno jest rozliczy�
si� z tymi wydarzeniami. Stara�em si� zrobi� wszystko, co by�o w mojej mocy. Zak�ada�em
uniwersytety, gdzie uczono potem nienawi�ci do nas i do wszystkiego, co osi�gn�li�my.
Budowa�em miasta, w kt�rych rozsiedli si� ci, co w czasie bunt�w potrafili najwi�cej nagrabi�.
Teraz doros�o nowe pokolenie ch�opskich syn�w, wykszta�cone na Ziemi i znaj�ce tylko tamtejszy
j�zyk. My przestali�my by� potrzebni.
Nie wiem ju� teraz, czy dobrze zrobi�em, czy nie trzeba by�o zgin�� ze wszystkimi. Nadal
uwa�aj� mnie za zdrajc�, gro�� �mierci�. To najbole�niejsze ze wszystkiego, na co skaza�o mnie
�ycie. Tylko niekt�rzy, ci co twierdz�, �e dzia�a�em otumaniony ziemsk� trucizn�, przychodz�
czasem do mnie. Czytaj� m�j pami�tnik, wsp�czuj� mi.
Czuj�, �e mam ju� niewiele czasu. Wkr�tce przyjd� po mnie i znikn� bez wie�ci, jak tylu
innych. Niech wreszcie przyjd�. Czas najwy�szy. Oddaj� wam histori� swojego �ycia, histori�
zdradzonego zdrajcy i oszukanego narodu. Ale nie s�d�cie nas surowo. Ka�dy z nas spe�ni� sw�j
herg�ahr tak jak go rozumia� i tak jak potrafi�.
sko�czy�em 13 2 Henoha
2 Rade Kiff�rd
Yoganei
� Ach, to pan � przywita� Va Resta nie podnosz�c si� z fotela. � Prosz�, niech pan wejdzie i
siada. Chc� panu zada� dwa pytania.
� Przede wszystkim�
� Najpierw zapytam, dobrze? Widzi pan, sko�czy�em przek�ad i kilkakrotnie natrafi�em w nim
na s�owo, kt�rego nie znam, mimo, �e uwa�am si� za znawc� starorycerskiego. To s�owo brzmi
�herg�ahr�. Czy pan je mo�e zna?
� Tak, ka�dy z nas je zna. � Va Rest potar� d�oni� czo�o. � Wie pan, �e Morihamer opiera� si�
na powinno�ciach. Powinno�ci� ch�opa by�o zbiera� plony i s�u�y� panu, powinno�ci� kap�ana�
� Nie musi pan wyja�nia�, na jakich zasadach opiera� si� system spo�eczny Morihameru.
� Herg�ahr to nazwa najwy�szej powinno�ci, powinno�ci dotycz�cej tylko rycerzy. Obawiam
si�, �e Ziemianin nie jest w stanie zrozumie� wszystkiego, co si� w tym poj�ciu kryje. Herg�ahr to
obowi�zek po�wi�cenia wszystkiego, to �wi�ta sprawa, kt�ra rz�dzi �yciem rycerza. Tego s�owa
prawie nigdy si� nie wymawia, ale rz�dzi ono wszystkim, co Va czyni.
� A drugie pytanie? � spyta� Va Rest po chwili milczenia.
� Co pan zrobi, je�li odm�wi� panu tekstu? � zapyta� Victor ogl�daj�c uwa�nie brzeg
fili�anki.
� Liczy�em si� z tym. Zabior� tekst si�� i uciekn�.
� M�wi pan powa�nie?
� Jak najbardziej. My musimy mie� ten pami�tnik.
� Tak w�a�nie my�la�em. Czuj� si� usprawiedliwiony. Prosz�, wejd�cie panowie!
W drzwiach stan�o kilku policjant�w. Va Rest straci� na zastanowienie tylko u�amek sekundy.
Zerwa� si�, chwytaj�c ze sto�u ksi�g� i rzuci� do okna. W tej samej chwili hukn�� strza� i Rest upad�,
rozpaczliwie chwytaj�c si� parapetu Powoli osun�� si� na ziemi�.
� Zabierzcie go � powiedzia� pu�kownik Masters, podchodz�c do Victora, kt�ry przygl�da�
si� wszystkiemu z wyra�nym niesmakiem. � Niech si� pan nie obawia, profesorze, to tylko
paralizator. Za godzin� b�dzie zdr�w jak ryba. Przykro mi bardzo, �e akurat w pa�skim gabinecie.
Dw�ch policjant�w podnios�o Va Resta. Victor nie m�g� si� oprze� pokusie, �eby spojrze� mu
w twarz. Rycerz z trudem poruszy� wargami, ale nie by� w stanie nic powiedzie�. Wszystko
zawar�o si� w jego spojrzeniu. Victor poczu�, �e serce zaczyna mu bi� szybciej i mocniej.
� Tak przy okazji, profesorze, radzi�bym panu przejrze� list� awans�w, kt�r� ministerstwo
og�osi za par� dni.
Victor nawet go nie s�ucha�. Skin�� machinalnie g�ow�, my�l�c o fanatycznych rycerzach
Morihameru, kt�rzy zapewne zechc� pom�ci� Va Resta. Jak m�g� o tym nie pomy�le� wcze�niej?!
Dlaczego nie wygoni� tego Resta do diab�a, po co m�wi� o nim Mastersowi? Si�gn�� do kieszeni po
pastylki uspokajaj�ce.
�O Bo�e� � pomy�la� � �Zdaje si�, �e dopiero teraz wpakowa�em si� w k�opoty�.