15831

Szczegóły
Tytuł 15831
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15831 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15831 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15831 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

FRANK DOLPHIN BISKUP INDIAN ZACHODNIEJ KANADY Z j�zyka angielskiego prze�o�y�a IRENA DOLE�AL-NOWICKA KSI�GARNIA �W. JACKA KATOWICE 1993 SPIS TRE�CI Przedmowa Wst�p 1 P�on�cy l�d 2 Zaczyna si� walka 3 Wezwanie z daleka 4 W nieznane 5 Przyby�, �eby s�u�y� 6 Tw�j B�g musi by� dobry 7 Zgi�ta trzcina 8 Wichrom naprzeciw 9 Najszcz�liwsze dni 10 Pr�ba zes�ana przez Boga 11 �mier� w�druje przez preri� 12 Ka�de niebezpiecze�stwo zdarzy� si� mo�e 13 Jego lud zagro�ony 14 Powolne m�cze�stwo 15 Pojedynek ze "Starym Jutrem" 16 Nigdy wi�cej �ebraniny 17 Stary wojownik walczy 18 Nale�� do Boga Uwagi Pos�owie (o. Leonard G�owacki OMI) PRZEDMOWA Biskup Indian Zachodniej Kanady z pewno�ci� rozbudzi nowe zainteresowanie barwnym �yciem i osi�gni�ciami jednego z pierwszych misjonarzy, kt�rzy przyczynili si� do za�o�enia Ko�cio�a w zachodniej Kanadzie i na dalekiej p�nocy. Witalis Justyn Grandin znacznie przyczyni� si� do powstania pisanej historii Ko�cio�a w zachodniej Kanadzie i autor docenia wielk� rol�, jak� w tym wzgl�dzie odegra�. Dzi�ki niemu poznajemy r�wnie� pogl�dy biskupa Grandina na dzia�alno�� Kompanii Hudso�skiej i z czasem rz�du Kanady, instytucji ca�kowicie oboj�tnych na potrzeby miejscowych lud�w Kanady. Stanowi to jednak tylko drobny wycinek ksi��ki. Frank Dolphin ukazuj�c �ycie Grandina zaprasza czytelnika, by towarzyszy� misjonarzowi w jego zmaganiach z duchem i cia�em, w ten spos�b pozwalaj�c mu lepiej zrozumie� g��bok� wiar� i oddanie tego pokornego oblata Maryi Niepokalanej. Je�li czytelnik zaskoczony jest niezwyk�o�ci� zada�, z jakimi boryka� si� Witalis Grandin, to tym bardziej zdumiony b�dzie rezultatami, jakie osi�gn��. B�g istotnie wybiera maluczkich tego �wiata, by dokonywali rzeczy wielkich! Pod pi�rem Franka Dolphina prawda staje si� bardziej zdumiewaj�ca ni� fantazja. A przecie� autor niczego nie zmy�la. Po prostu opowiada dzieje - cudowne dzieje - cz�owieka pokornego, ca�kowicie oddanego woli Bo�ej, zawsze skorego nie�� sw�j krzy�, cho�by nawet s�dzi�, �e jest niegodny wielkiej odpowiedzialno�ci, jaka na� zosta�a na�o�ona. Kiedy w roku 1854 Witalis Grandin przyby� do St. Boniface, tylko pi�� misji katolickich obs�ugiwa�o ca�� zachodni� i p�nocn� Kanad�, a gdy zmar� w roku 1902, zostawi� sze��dziesi�t pi�� dobrze zorganizowanych stacji misyjnych, pi��dziesi�t szk�, trzy szpitale i dwa seminaria, zostawi� te� po sobie pami�� �wi�to�ci, �yw� nawet p� wieku p�niej w�r�d tych, kt�rzy tylko czytali o tym, czego dokona�. W ksi��ce Franka Dolphina Witalis Grandin �yje, a jego dzieje w niej opisane na pewno wzrusz� do g��bi jej czytelnika. Roger G. Motut, CM, Ph.D. emerytowany profesor j�zyk�w uniwersytetu w Albercie WST�P Witalis Justyn Grandin, biskup Indian zachodniej Kanady, przemierzy� ponad 40000 km na rakietach �nie�nych z jednej do drugiej odleg�ej misji oraz niezliczone kilometry zaprz�giem psim i konno. Fakty te �wiadcz� o niezwyk�ym oddaniu tego francuskiego biskupa-misjonarza, jakie �ywi� dla Ko�cio�a oraz dla Indian i Metys�w. W ka�dej chwili got�w po�wi�ci� w�asne �ycie dla tego ludu, wielokrotnie bliski by� �mierci, kiedy� nawet dwukrotnie w ci�gu jednego miesi�ca, zagubiony w�r�d lod�w Wielkiego Jeziora Niewolniczego. Witalis Justyn Grandin (1829-1902), oblat Zgromadzenia Misjonarzy Maryi Niepokalanej i pierwszy biskup St. Albert, nast�pnie biskup archidiecezji Edmonton, nigdy nie uwa�a� siebie za godnego, by kierowa� m�odym Ko�cio�em w zachodniej Kanadzie. Od dzieci�stwa s�abego zdrowia, tygodnie ca�e, a nawet miesi�ce musia� przebywa� w ��ku. Mia� te� wad� wymowy. Jego przyjaciele nazywali go "biskupem Indian", poniewa� tak �arliwie broni� ich sprawy wobec wszystkich w�adz ludzi bia�ych. Uwa�a� siebie zawsze za trzcin� pochylon� w stron� krzy�a i ten symbol wybra� jako sw�j biskupi herb, kt�ry opatrzony by� mottem: Infirma mundi elegit Deus - "To, co �wiatu wydaje si� s�abe, wybra� B�g". Ten biskup-misjonarz XIX wieku mo�e nas nauczy�, jak donios�e znaczenie ma lojalno��, cierpliwo�� i wyrozumia�o��, zalety potrzebne w ka�dej epoce. Praca niniejsza nie ma zamiaru by� uczon� rozpraw� o �yciu Grandina, jest to raczej opis jego dziej�w i prze�y� w pocz�tkach osadnictwa na p�nocnym zachodzie Kanady. Pisz�c t� ksi��k� w znacznej mierze opiera�em si� na pracach trzech francuskich oblat�w, byli to: Emil Jonquet OMI, Mgr Grandin, Montreal 1903, Leon Hermant OMI, Le serviteur de Dieu, Vital Justin Grandin, Bruxelles, Messager de Marie Immaculee, 1937, (wyd. w j�z. angielskim pt. The Cross My Stay: The Life of the Servant of God Vital Justin Grandin, Toronto, The Mis-sion Press 1948); Paul-Emile Breton OMI, Vital Grandin OMI la merveilleuse aventure de �l'eveque sauvage" des Prairies et du Grand Nord, Paris, A. Fayard 1960. Zobowi�zany jestem wielce wy�ej wymienionym autorom oraz wielu innych osobom, zw�aszcza pragn� podzi�kowa� doktorowi Rogerowi Motut z Uniwersytetu Alberta, za jego prac� translatorsk� i zach�t�; ojcu Tony'emu Duhaime OMI, kt�ry pierwszy podsun�� mi pomys� napisania dziej�w biskupa Grandina i cz�onkom jego komitetu do spraw oblat�w; panu Guyowi Lacombe, przewodnicz�cemu komitetu oraz pani Nicole Cle-riot, kt�ra przet�umaczy�a dla mnie ksi��k� Jonqueta. T� ksi��k� pragn��bym zadedykowa� pami�ci wszystkich zmar�ych oblackich misjonarzy, jak r�wnie� ksi�om i braciom �yj�cym wsp�cze�nie oraz tym, kt�rzy w przysz�o�ci kontynuowa� b�d� dzie�o Witalisa Grandina. 1. P�ON�CY L�D M�czyzna przytuli� do siebie ch�opca, silny wiatr szarpa� sk�r� karibu, w jak� obaj byli zawini�ci, gro��c zdarciem koc�w, chroni�cych ich od burzy �nie�nej. Psy poci�gowe, uwolnione od uprz�y, zakopa�y si� w cienk� warstw� �niegu, jaka pokrywa�a Wielkie Jezioro Niewolnicze, wypoczywaj�c po dziesi�ciu godzinach ci�kiego przedzierania si� przez pnie drzew i bry�y lodu. Drobniutkie p�atki �niegu, p�dzone k�saj�cym wiatrem, zatar�y wszystkie �lady szlaku prowadz�cego do Misji �wi�tego J�zefa w forcie Resolution, zacisznego raju, chroni�cego od zamieci, znajduj�cego si� zaledwie o kilka kilometr�w od miejsca, gdzie si� znajdowali. Nawet psy, zazwyczaj tak dobrze orientuj�ce si� w terenie, nie potrafi�y odszuka� drogi podczas tej burzliwej, grudniowej nocy roku 1863. M�czyzna podni�s� g�ow�, by sprawdzi�, co si� dzieje z kocami szarpanymi wiatrem. Chwyci� jeden z nich, kt�ry wyrwa� si� spod wbitych w �nieg rakiet �nie�nych i trzepota� ostrzegawczo. Wiatr uderzy� go w czo�o, w obna�on� sk�r� wbi�y si� setki igie�. Ci dwaj, Witalis Grandin, rzymskokatolicki biskup, i Jan Baptysta Pepin, m�ody Metys, zostali w tyle za swymi towarzyszami, kt�rzy pospieszyli przodem, by zanie�� do samotnej misji radosn� wie��, �e przybywa do niej biskup. - Wielki Duch u�miechn�� si� do nas i obdarzy� pi�kn� pogod�. Uprzedzimy ksi�y, �eby si� mogli przygotowa�. Ledwie jednak przewodnicy znale�li si� poza zasi�giem g�osu, pogoda szybko si� zmieni�a. Czysty b��kit nieba pokry�a szara opo�cza chmur. Wiatr najpierw cicho j�cza�, jak przyjaciel ponaglaj�cy do po�piechu, by po chwili szydzi�, �e pr�buj� znale�� schronienie na lodowatej pustyni. Grandin szybko zda� sobie spraw� z niebezpiecze�stwa. �nieg woko�o nich wirowa�, tworz�c dziwaczne wzory, kt�re przes�ania�y szlak i myli�y psy. Zatrzyma� si�, �eby spojrze� w niebo i tam szuka� jakich� oznak uciszenia si� burzy �nie�nej, modl�c si� �arliwie do Boga o pomoc. Ale od razu zrozumia�, �e zawieja nie cichnie, lecz wr�cz przeciwnie, nabiera si�y. Niejeden ju� raz podczas swej pracy na wielkim terytorium misyjnym styka� si� z niebezpiecze�stwem. I za ka�dym razem swoje �ycie z ufno�ci� powierza� Bogu. Je�li B�g chce, by prze�y�, to prze�yje. Je�li Pan domaga si� ofiary jego �ycia, got�w jest j� z�o�y�. Z pewno�ci� nie ��da On jednak �ycia tego m�odego ch�opca. Czy i�� naprz�d i wyczerpa� resztk� tej energii, jak� jeszcze mieli? Czy lepiej zrobi� sobie jakie� prymitywne schronienie i przeczeka� burz�? Przez pewien czas siedzieli skuleni na sankach, a zimno k�sa�o ich do szpiku ko�ci. Kiedy Baptysta zacz�� p�aka�, �zy przymarza�y mu do policzk�w. Grandin, �eby uspokoi� ch�opca, najpierw zacz�� �piewa�, a potem si� modli�. Ile czasu minie, nim zamarzn� na �mier�? - Pob�ogos�aw mnie, ojcze. - Baptysta zacz�� sw� przed�miertn� spowied�, a Grandin przysun�� ucho do dr��cych warg. W�r�d �ka� wys�ucha� litanii drobnych uchybie�, kt�re tylko pi�tnastolatek m�g� uwa�a� za tak wa�ne, by go odsun�y od Wielkiego Ducha, o kt�rym jego przyjaciel, biskup, tak cz�sto m�wi�. - Ego te absolvo a peccatis tuis in nomine Patris... "Odpuszczam ci grzechy twoje w imi� Ojca..." - Jak dziwnie brzmia�y te �aci�skie s�owa, jak obco, nie na miejscu w tej lodowatej pustce. A przy tym jak pi�knie i pocieszaj�co dla tych dw�ch istot ludzkich, samotnych i bezradnych wobec oczekuj�cej ich �mierci. Gdyby tak mia� kogo�, komu m�g�by wyzna� grzechy, z�o�y� w ofierze swoje �ycie bez wahania czy s�owa skargi. Grandin przyby� do St. Boniface 14 sierpnia 1854 roku z Francji, by przynie�� Indianom Dobr� Nowin� o zbawieniu w Jezusie Chrystusie. Po wype�nieniu tego zadania pragn�� �mierci m�czennika, ale dopiero w przysz�o�ci. Rzymskokatoliccy misjonarze, oblaci Maryi Niepokalanej, dopiero rozpocz�li swoj� prac�, by przynie�� chrze�cija�stwo p�nocno-zachodniej Kanadzie. Jak wi�c Grandin m�g� podda� si� �mierci? B�g chcia�, by walczy� o �ycie. Ach, jak dobrze smakowa�by talerz gor�cej zupy! Po raz ostatni przeszuka� starannie pusty worek na �ywno��, znowu na pr�no. Postanowi� wi�c ruszy� w kierunku misji, �udz�c si� nadziej�, �e spotka wypraw� ratownicz�. Posuwali si� z najwi�kszym trudem, Grandin j�cza� z b�lu za ka�dym razem, ilekro� zraniony du�y palec u nogi uderza� o stercz�cy l�d. Wkr�tce zagrozi�o im nowe niebezpiecze�stwo. Biskup Grandin zauwa�y�, �e Baptysta zasypia, pr�bowa� wi�c wszystkiego, �eby tylko zmusi� go do czuwania: potrz�sa� ch�opcem, �piewa�, modli� si� g�o�no. Nagle w p�mroku ujrza� g��bok� zasp� �nie�n� - oto by�a odpowied�. Wykopa� w niej jam�, wymo�ci� kocem i u�o�y� ch�opca na tym lodowatym pos�aniu, nakrywaj�c go reszt� koc�w. Ale jak powstrzyma� wiatr od tego, by ich nie porwa�? Grandin przyprowadzi� psy, rogi koc�w wkopa� w zasp� i kaza� im si� na nich po�o�y�. Potem nasun�� �nieg na ch�opca i sam po�o�y� si� ko�o niego. Wkr�tce poczu�, �e jego wilgotne, przepocone od fizycznego wysi�ku odzienie sztywnieje. A kiedy wilgo� sta�a si� lodem, nie mia� ju� gdzie ogrza� r�k. Obaj marzyli o tym, �eby zasn��, ale wiedzieli, �e gdyby o�mielili si� zamkn�� oczy, mogliby si� ju� nigdy nie obudzi�. Przez d�ugie wi�c godziny ruszali si�, obracali, chuchali w r�ce. Nagle Grandin zerwa� si� na nogi. W w�skim pa�mie szarzej�cego �witu dostrzeg� ziemi�. - Baptysto! Wstawaj szybko. Widz� ziemi�. Wielki Duch ocali� nas! Ch�opiec wygramoli� si� z zaspy �niegu. - Te� widz� ziemi�! - zawo�a�. - Widz�! Ziemia oznacza�a drewno, trzask p�omieni, rozkoszne ciep�o ognia. Grandin szybko pakuj�c rzeczy na dnie swego worka znalaz� resztk� herbaty. Ju� czu� w ustach smak gor�cego p�ynu. By� jeszcze jeden pow�d, dla kt�rego musieli si� spieszy� - zupe�nie straci� czucie w lewej pi�cie, by�a odmro�ona. Baptysta te� czu� mrowienie w pi�tach. Dla obu za�o�enie rakiet �nie�nych by�oby zbyt bolesne, musieli wi�c pokonywa� zaspy bez nich. Trzymaj�c si� za r�ce walczyli o ka�dy krok, obsuwaj�c si� co chwila i �lizgaj�c. Ale c� to? Czy�by padli ofiar� mira�u? Tak bliska ziemia, ci�gle by�a poza ich zasi�giem. Opu�cili g�owy, by walczy� skuteczniej z wiatrem. Grandin znowu uderzy� si� w bol�cy palec. Ale tym razem krzykn�� z rado�ci, gdy� pod stopami zobaczy� uschni�te drzewo. Nareszcie byli na sta�ym l�dzie. Baptysta zacz�� spiesznie zbiera� ga��zie. Perspektywa ciep�a doda�a im si�, rzucali kawa�ki kory do ognia, zab�ys�y ma�e p�omyczki, rozgorza�y mocniej, strzeli�y wysoko, a� wreszcie �nieg w garnku sta� si� smolist� herbat�. A kiedy dmuchaj�c na gor�cy nap�j s�czyli go powoli, spostrzegli, �e podobnie jak poprzedniego dnia wiatr by� znowu �agodnym powiewem. Niebo por�owia�o, a potem sta�o si� ciemnoczerwone niby blask padaj�cy z wielkiego brzuchatego pieca Misji �wi�tego J�zefa. Nocna zamie� ucich�a. W mro�nym powietrzu srebrzy�cie b�yszcza�y kryszta�y lodu. Spok�j natury ukoi� obawy Grandina. Dzi�kuj�c Bogu, �e wyprowadzi� ich z niebezpiecze�stwa i da� schronienie w sosnowym zagajniku, wzrokiem zacz�� bada� horyzont, by znale�� dobrze znane drogowskazy. - Baptysto, sp�jrz na jezioro! Czy widzisz te dwie pary porzuconych sanek? Jeste�my blisko misji. B�g nas uratowa�. W przyst�pie rado�ci obaj zacz�li si� �mia�, p�aka�, krzycze� i ta�czy�. Pierzch�a rezygnacja, pogodzenie si� ze �mierci�, obaj ocaleni byli szcz�liwi, �e zostali uratowani. By� jeszcze jeden pow�d do rado�ci - te sanki nale�a�y do tych, kt�rzy poszli przodem. Ojciec Baptysty i wuj ryzykowali �yciem, �eby ich odszuka�. Z p�on�cymi pochodniami, nawo�ywali Grandina i Baptyst�, ale wiatr t�umi� ich g�osy. Biskup i ch�opiec spakowali koce i szybko zaprz�gli ujadaj�ce g�o�no psy. W ci�gu pi�tnastu minut dotarli do misyjnego domu. Z komina unosi� si� dym, ale woko�o nie by�o wida� nikogo. Grandin pchn�� drzwi ma�ej kaplicy i zatrzyma� si�, s�ysz�c g�os ojca Emila Petitot. Jego czarny ornat �wiadczy� o tym, �e odprawia msz� �a�obn�. Misjonarz sk�ada� �wi�t� ofiar� za spok�j dusz obu zaginionych podr�nik�w. Ale kiedy podni�s� wzrok, zobaczy�, �e przed nim stoi biskup z twarz� pokryt� szronem. Petitot chwyci� si� za kraw�d� o�tarza, �eby utrzyma� r�wnowag�. Zmarli �yj� - chwa�a Ci, Panie! Obaj m�czy�ni uca�owali si� rado�nie. Tak du�o chcieli sobie powiedzie�, ale zabrak�o im s��w. To wzruszaj�ce spotkanie prawie uniemo�liwi�o ojcu Petitot doko�czenie mszy, kt�ra z �a�obnej przemieni�a si� w dzi�kczynn�. Biskup tak�e odprawi� msz�, �eby podzi�kowa� Bogu za to, co wszyscy znaj�cy niebezpiecze�stwa podr�owania zim� uwa�ali za cudowne ocalenie. Reszta dnia up�yn�a na opowiadaniu o przygodach na lodowej tafli jeziora, kt�re omal nie sko�czy�y si� �mierci�. Ojcowie Petitot i Zefiryn Gascon z takim przej�ciem prze�ywali wraz z Grandinem ka�dy moment, �e kilkakrotnie wszyscy trzej, kiedy napi�cie ros�o, p�akali. Ojcowie opowiadali o tym, jak poszukiwali zaginionych d�ugo w nocy, jak strzelali w powietrze, �eby nawi�za� kontakt. A teraz dzi�kowali Bogu i wielbili Go za Jego �ask�, �e ocali� Grandina i Baptyst�. - Zosta� z nami, ojcze, �eby�my wsp�lnie �wi�cili Bo�e Narodzenie - zaproponowali. Grandin zgodzi� si� na to, ale zaraz potem zamierza� wyruszy� do misji w Providence. Ledwie uszed� �mierci, a ju� by� got�w nara�a� si� na dalsze niebezpiecze�stwa, by wizytowa� swoich ksi�y i odwiedzi� tych wszystkich wsp�pracuj�cych z nimi ludzi, kt�rzy lu�no rozsiani �yli w tym wielkim kraju. Jego bohaterstwo nie by�o niczym wyj�tkowym, ale tylko misjonarze potrafili zrozumie� motywy jego dzia�ania. Inni ludzie te� przemierzali ten dziki kraj. Wiosn� i latem Indianie, Metysi, podr�nicy i handlarze sk�rami pokonywali rzeki i jeziora, p�yn�c kanu. A kiedy drogi wodne zamarza�y, zamieniali ��deczki na psie zaprz�gi i rakiety �nie�ne, by dotrze� do odleg�ych cel�w. Podr�nicy i handlarze tak samo cierpieli zimno, g��d i samotno��. Ale dla nich nagrod� by�o odkrycie �atwiejszej drogi czy zdobycie cennych sk�r, kt�re mo�na by�o sprzeda� w Europie. Grandin i jego oblaci nie mieli takich osi�gni��, mieli natomiast w swej duszy g��boko zakorzenione pragnienie, by szerzy� Dobr� Nowin� Ewangelii. Dla nich by�a to nagroda o wiele cenniejsza ni� �adunek drogocennych futer. Biskup Grandin tak napisa� w swoim dzienniku: "O, jak bole�nie jest �y� w tym wielkim kraju, kt�ry zosta� mi powierzony. Nie marnuje si� tu ani jednej sk�rki, ale dusze, za kt�re Jezus Chrystus zap�aci� swoj� krwi�, gin� codziennie. Czy zawaha�bym si� po�wi�ci� siebie? Nigdy". Dwaj ksi�a w Misji �wi�tego J�zefa nie byli wcale zdziwieni widz�c, jak biskup obserwuje niebo i kierunek wiatru, gdy tylko min�o Bo�e Narodzenie. Przy dobrej pogodzie m�g� wr�ci� do misji w Providence przez zdradzieckie Wielkie Jezioro Niewolnicze. Ale cho� by� odwa�ny, nie by� lekkomy�lny. To, �e uratowali si� z poprzedniej burzy �nie�nej, by�o wystarczaj�cym ostrze�eniem, �eby si� dobrze przygotowa� do nast�pnej wyprawy w najzimniejszym miesi�cu roku. I znowu ko�o biskupa szed� Baptysta wraz ze swym ojcem i drugim przewodnikiem. Sze�� najmocniejszych ps�w ci�gn�o sanki, wy�adowane zapasami �ywno�ci na wielodniow� podr�. Pogoda si� ustali�a, dnie by�y s�oneczne, noce jasne, a dym z obozowego ogniska prosto jak kolumna wzbija� si� w niebo prze�wietlone �wiat�em ksi�yca. Ka�dego wieczoru po spo�yciu gor�cego posi�ku rozmawiali i modlili si� dzi�kuj�c Bogu za jeszcze jeden dzie� spokojnej podr�y. A potem uk�adali plan na dzie� nast�pny omawiaj�c tras� do Providence i punkty orientacyjne. Biskup Grandin pewien, �e jego towarzysze dobrze znaj� teren, nie zauwa�y� narastaj�cego w nich zdenerwowania. Przewodnik zatrzymywa� si� cz�sto, �eby sprawdzi� szlak i bada� wzrokiem horyzont. Wreszcie po dw�ch dniach tego rodzaju poczyna� spyta�: - Czy dzieje si� co� z�ego? - Obawiam si�, �e zgubili�my szlak. Wszystko woko�o ci�gle jest takie samo. Grandin nic nie odpowiedzia�. Obj�� wzrokiem nie ko�cz�c� si� lodow� pusta�, przeci�t� zaspami �nie�nymi. Postanowili reszt� dnia po�wi�ci� na znalezienie wyj�cia z bia�ego labiryntu. W du�ej odleg�o�ci spostrzegli co�, co wydawa�o si� by� wyspami na zamarzni�tym jeziorze. Czy s� to znajome punkty orientacyjne? A mo�e natura wprowadza ich w b��d? Musz� jednak zaryzykowa�. Ojciec Baptysty skierowa� psy w stron� wysp, kt�re jednak jakby za spraw� niewidocznego czarnoksi�nika stale by�y poza ich zasi�giem, a� wreszcie znikn�y z pola widzenia podr�nik�w. Jak wielkie by�o ich rozczarowanie, kiedy poj�li, �e pod��ali za mira�em. Oto B�g znowu wystawi� na pr�b� wiar� i ufno�� Grandina. Stary rok si� ko�czy�, nowy obiecywa� niewiele. Na powitanie Nowego Roku nie mieli ju� prawie �ywno�ci. W milczeniu zjedli reszt� zapas�w. Nie zako�czyli dnia jak zwykle �piewaniem i �artami. Trudno by�o dzi�kowa� Bogu za opiek� nad podr�nikami. Czy Grandin m�g� namawia� towarzyszy do mi�owania Pana Boga, je�li znowu znajdowali si� na kraw�dzi �mierci? Nawet biskupowi trudno by�o si� pogodzi� z wol� Boga, kt�ry ��da� od swego misjonarza i m�odego ch�opca, by zaledwie w ci�gu trzech tygodni po raz drugi stan�li wobec �mierci na szlaku. Modl�c si�, aby Pan B�g przeprowadzi� ich szcz�liwie przez l�d i �nieg, pr�bowali zasn�� przed jeszcze jednym okropnym dniem pr�by. Po przebudzeniu postanowili, �e je�li nazajutrz nie znajd� drogi, b�d� musieli poci�� na kawa�ki sk�ry karibu i ugotowa� je. Nast�pnie trzeba b�dzie zabi� psy. Ostatni dzie� roku sp�dzili na poszukiwaniu szlaku wiod�cego do Providence, do ciep�ego po�ywienia i wygodnego noclegu. Po bezowocnej w�dr�wce po lodzie w czasie kr�tkich godzin �wiat�a dziennego przygn�bieni i za�amani rozbili ob�z. Ogie� pali� si� jasno i trzaska�, ale oni nie mieli nic, �eby zape�ni� puste �o��dki. Wreszcie wszyscy czterej przykryli si� �niegiem, zastanawiaj�c si�, co przyniesie im Nowy Rok, je�li w og�le co� im przyniesie. - M�dl si� za nas, biskupie. Dobry B�g ci� wys�ucha. Po niespokojnej nocy trzej m�czy�ni i ch�opiec zwin�li ob�z. G��d szarpa� im wn�trzno�ci. Nim wyruszyli w drog�, starannie szukali trop�w zwierz�cych, maj�c nadziej�, �e zabij� jelenia, a nawet cho�by kr�lika, i w ten spos�b zdob�d� mi�so. Skowytanie zg�odnia�ych ps�w pog��bi�o ich rozpacz. Podr�nicy ukl�kli, by odm�wi� r�aniec przed jeszcze jednym dniem uci��liwej w�dr�wki. Kiedy sko�czyli ostatnie Zdrowa� Maryja, Grandin postanowi� czeka� samotnie, podczas gdy pozostali trzej b�d� szuka� wyj�cia ze �nie�nego labiryntu. Chcia� dope�ni� �wi�tego obowi�zku, chcia� odnowi� sw� zakonn� profesj�, �luby z�o�one uroczy�cie jedena�cie lat temu. Wzi�� sw�j misyjny krzy�, ten krzy�, kt�ry otrzyma� w dniu, kiedy wkroczy� w �ycie zakonne jako oblat Maryi Niepokalanej, i ukl�k� na lodzie, trzymaj�c go mocno przed sob�. Oczy mia� zamkni�te, jakby nie chcia� dopu�ci� do siebie l�ku i rozpaczy, kt�re go n�ka�y. Znowu by� studentem we Francji, w Marsylii. Oto sta� przed biskupem Karolem Eugeniuszem de Mazenod, za�o�ycielem Zgromadzenia Oblat�w i jego przyjacielem, tym, kt�ry zainspirowa� go swego czasu do pracy w�r�d Indian i Metys�w, a teraz w niej go podtrzymywa�. - W imi� Pana naszego Jezusa Chrystusa... Ja, Wita-lis Justyn Grandin, �lubuj� Bogu ub�stwo, czysto�� i pos�usze�stwo oraz wytrwanie ca�e �ycie w zgromadzeniu... Otworzy� oczy oczekuj�c, �e zobaczy wok� siebie swych braci zakonnych, oblat�w. Ale oto by� ca�kowicie sam kl�cz�c nie przed za�o�ycielem swego zakonu, ale wobec wielko�ci Bo�ego stworzenia. Blask s�o�ca odbijaj�cego si� na przeczystym �niegu przez chwil� go o�lepi�. - Bo�e m�j i Panie, ofiaruj� Ci moje �ycie, je�li taka jest wola Twoja, ale prosz� Ci�, by� zezwoli� mi s�u�y� Tobie, niezale�nie od ofiar, jakie mam ponie��, tak d�ugo, jak b�d� tylko m�g� to czyni�. - Tego rodzaju wyznanie sk�ada� Bogu regularnie podczas swych podr�y. Kiedy rozejrza� si� po jeziorze, znowu spostrzeg� tajemnicze wyspy. Czy powinni jeszcze jeden dzie� po�wi�ci� na poszukiwanie szlaku czy te� zawr�ci� i rozpocz�� mozolny, d�ugi powr�t do Misji �wi�tego J�zefa? To b�dzie oznacza�o zabijanie po kolei ps�w i zjedzenie ich - pomy�la�. - Nie mo�emy tego zrobi�, chyba, �e umieraliby�my z g�odu. Gdy jego towarzysze wr�cili, Grandin zacz�� ich pociesza�. Przecie� nie tak dawno temu razem z Baptyst� prze�yli burz� �nie�n� na jeziorze. B�g ich nie opu�ci�, kiedy grozi�a im niechybna �mier�, i tak te� b�dzie teraz. - Na razie szukajmy drogi - powiedzia� Grandin - a ja mam pewien pomys�. Mira�e pojawia�y si� i znika�y, �udz�c podr�nik�w, by szli t� lub inn� drog�. O trzeciej s�o�ce zasz�o, trzeba by�o znowu rozbi� ob�z. Po jeszcze jednej bezsennej z powodu g�odu nocy biskup Grandin wyja�ni� sw�j plan zgn�bionym towarzyszom. - Po pierwsze pom�dlmy si�. Powiemy Bogu, �e jeste�my jak trzej M�drcy ze Wschodu, kt�rzy szukali Dzieci�tka Jezus. Prowadzi�a ich gwiazda. Je�li Pan B�g wska�e nam drog� do Providence, to odprawimy tam sum� w dniu Trzech Kr�li. To b�dzie zaledwie za cztery dni. I znowu, kiedy zwin�li ob�z i ruszyli w drog�, mira�e drga�y i mami�y ich w ostrym przeczystym powietrzu. Nagle biskup zauwa�y� plam� r�ni�c� si� od innych. Dla jakiej� przyczyny nie nikn�a ona tak, jak inne z�udne obrazy. Uwa�nie bada� j� wzrokiem, boj�c si�, by przedwcze�nie nie rozbudzi� nadziei. - To sta�y l�d, tym razem to nie z�udzenie - powiedzia� wreszcie. Przewodnik wyda� rozkaz psom i pragn�c jak najszybciej dotrze� do zauwa�onego punktu, tak ostro zawr�ci� saniami, �e omal ich nie przewr�ci�. Wkr�tce na �niegu dostrzegli �lady p��z. Wszyscy czterej krzykn�li z rado�ci, tak samo jak Grandin i Baptysta, kiedy spostrzegli porzucone sanie po prze�yciu strasznej nocy w�r�d burzy �nie�nej. Psy pomkn�y szybko. Ju� czu�y w powietrzu cudown� wo� surowego mi�sa, jakie na nich czeka�o. W�drowcy p�nocnych szlak�w wyprzedzili Trzech M�drc�w o kilka godzin. Wydarzenia te z wczesnych lat pracy misjonarskiej biskupa Grandina s� �wiadectwem, jak B�g potrafi ludzk� s�abo�� przemieni� w si��. Tak, jak b�d�c m�odym cz�owiekiem Grandin pokona� s�abo�� swego organizmu, wad� wymowy, bied� i odrzucenie przez w�adze ko�cielne, tak teraz pokona� �nie�yc�, trudy w�dr�wki i samotno��, by s�u�y� swoim rozproszonym misjom w zachodniej Kanadzie. - "Jakiego nadzwyczajnego biskupa macie tu, w P�nocnej Ameryce - napisze potem francuski dziennikarz Louis Veuillot. - On dowi�d�, jak prawdziwe jest powiedzenie, �e l�d mo�e p�on��". 2. ZACZYNA SI� WALKA D�ugo przedtem, nim m�ody Witalis Justyn Grandin us�ysza� o p�nocno-zachodniej Kanadzie i �yj�cych tam india�skich plemionach, obudzi�o si� w nim zainteresowanie kap�a�stwem. Jako czteroletni ch�opiec w 1833 roku na�ladowa� ka�dego, kto wywar� na nim silne wra�enie, a jego ulubionym wzorem sta� si� wikary w rodzinnej parafii w Aron, ma�ej wiosce na p�nocy Francji. M�ody ksi�dz cz�sto odwiedza� dom Grandin�w. Dziewi�cioro dzieci, braci i si�str, z trzyna�ciorga, kt�re prze�y�y liczne choroby, �mia�y si� z jego opowiada� i razem z nim �piewa�y, cz�sto uk�adaj�c swoje w�asne piosenki. Maria i Jan Grandin z dum� opowiadali o tym dniu, kiedy m�ody ksi�dz zada� Witalisowi pytanie, tak cz�sto stawiane dzieciom: "Kim chcesz zosta�, gdy doro�niesz?" Ma�y ch�opiec mocno �cisn�� matk� za r�k� i schowa� g�ow� w fa�dy jej sp�dnicy. Ksi�dz pochyli� si� nad malcem, ciekaw, co odpowie. Witalis jeszcze g��biej schowa� twarz, ale wreszcie wyszepta�: - Ja chc� by� taki sam Jak m�j brat JAnek. On si� uczy w parafii, b�dzie ksi�dzem. Ja chc� robi� cuda. - Ale przecie� ksi�dz musi wyg�asza� kazania. Jakie b�dzie twoje kazanie? Witalis wskoczy� na krzes�o, zna� tylko jedno kazanie, jedno jedyne, jakiego nauczy� go ksi�dz. - Jestem ma�ym ch�opcem, nie wiem, jaka jest na dzi� Ewangelia. Wiem tylko, �e ten, kto si� wywy�sza, b�dzie poni�ony, a ten, co si� poni�a, b�dzie wywy�szony. Pami�tajcie o tym. - Ksi�dz i rodzina Grandin�w widz�c powa�ny wyraz twarzy ch�opca roze�miali si�. Maria Grandin dobrze pami�ta�a dzie� pierwszej Komunii �wi�tej Witalisa, nie mia� wtedy jeszcze dziesi�ciu lat. On sam nawet jako stary ju� cz�owiek nie zapomnia� o tym dniu i do ko�ca �ycia obchodzi� jego rocznic�. Witalis powiedzia� matce, �e zapragn�� zosta� ksi�dzem wtedy, kiedy po raz pierwszy zbli�y� si� do balustrady o�tarza. W�r�d niezwyk�ej rado�ci, jaka go ogarn�a, kiedy przyjmowa� Eucharysti�, poczu� nagle smutek. Przerazi� si�, �e nigdy nie zostanie ksi�dzem, poniewa� jego rodzice byli bardzo biedni. Ju� jako ma�e dziecko rozumia�, z jak wielkim trudem utrzymuj� oni ca�� rodzin�. Jan, najstarszy brat, opu�ci� w�a�nie rodzinny dom, �eby rozpocz�� d�ugie lata nauki w ni�szym seminarium duchownym. Witalis pami�ta� dobrze, jak wielkie by�o w domu wzruszenie, kiedy Jan powiedzia� ojcu, �e chce zosta� ksi�dzem. Matka pr�bowa�a uciszy� rozbawione dzieci, kiedy obaj rozmawiali o powodach, dla kt�rych Jan postanowi� by� ksi�dzem. Ojciec wypyta� najpierw syna o motywy, okazuj�c niezbyt wielki zapa� dla jego decyzji. Kiedy Maria po�o�y�a palec na ustach, �eby dzieci nie robi�y ha�asu, zbi�y si� one w gromadk�, a g�os ojca sta� si� wtedy wyra�nie s�yszalny. - Janie, ty nie masz takich zalet, �eby� m�g� zosta� ksi�dzem. Ksi�dz musi by� cz�owiekiem �wi�tym. Wola�bym, �eby� zosta� zwyk�ym rolnikiem, ni� mia�by� zosta� na nic nieprzydatnym ksi�dzem, takim, co to tylko wyrz�dza wiele szkody. Maria wiedzia�a, �e ta rozmowa wywar�a wielkie wra�enie na Witalisie. Je�li, zdaniem ojca, Jan nie mia� odpowiednich zalet, by zosta� ksi�dzem, to jak on, Witalis, m�g� rozwa�a� taki pomys�? Wreszcie kiedy Jan i ojciec rami� w rami� weszli do kuchni, �eby obwie�ci� podj�t� decyzj� - Jan idzie do ni�szego seminarium - Maria i dzieci otoczy�y ch�opca �ciskaj�c go serdecznie. Rodzice dobrze wiedzieli, ile trud�w trzeba b�dzie ponie��, �eby mie� ksi�dza w rodzinie. Mimo g��bokiej wiary w pomoc Pana Boga wszyscy b�d� musieli pracowa� jeszcze usilniej. �eby ul�y� rodzinie, Maria zapakowa�a troch� rzeczy Witalisa, uca�owa�a go serdecznie i wys�a�a do wuja, Micha�a Patry, kt�ry by� jego ojcem chrzestnym. Witalis mia� u niego zarabia� na swoje utrzymanie pracuj�c jako pastuszek. Nieco p�niej do��czy�a tam r�wnie� jego m�odsza siostra Melania. - Witaj, drogi ch�opcze, w swoim nowym domu. Pami�taj, �e nale�ysz do rodziny, a nie jeste� tylko jednym z naszych pasterzy - to m�wi�c wuj Micha� pieszczotliwie potarga� w�osy jedenastoletniego ch�opca. Ale sporo czasu mia�o up�yn��, nim Witalis naprawd� poczu� si� jak w domu u swego ojca chrzestnego. Stale jednak pami�ta�, �e jego pobyt w tym domu mo�e pom�c rodzicom. Poniewa� okolica podoba�a mu si�, postanowi� polubi� swoje nowe otoczenie. - Powietrze jest tu wspania�e, owce s� pi�kne, zaprzyja�ni� si� z nimi - powiedzia� sobie w duchu. Wstawa� codziennie bardzo wcze�nie, �eby pomaga� w pracy na farmie na tyle, na ile pozwala�o mu jego delikatne zdrowie. Wieczorem by� ju� tak zm�czony, �e zaraz po wieczerzy k�ad� si� spa�. Nim zasn��, wiele nocy przep�aka�, tak jak ka�de dziecko oderwane od swoich najbli�szych. Ale w miar� up�ywu czasu �ez by�o coraz mniej. Wuj Micha� cz�sto z nim rozmawia� o jego rodzinie, a cho� kocha� matk� i ojca Witalisa, krytykowa� ich podej�cie do �ycia, kt�re jego zdaniem nie mog�o przygotowa� ch�opca do trud�w �ycia w XIX wieku. - Tw�j ojciec pope�ni� wiele b��d�w - m�wi� Witali-sowi. - Mia� przecie� du�e gospodarstwo. To co, �e huragan zniszczy� budynki, a pow�d� porwa�a dom mieszkalny. Powinien by� je odbudowa�. Ch�opiec s�ucha� w milczeniu, boj�c si� przerwa� wujowi, kt�ry uwa�a�, �e to z winy ojca jego rodzina popad�a w bied�. A on przecie� czyni� to, co jego zdaniem by�o wol� Bo��. Obwinianie ojca, kt�ry nie m�g� si� broni�, by�o zdaniem ch�opca nieszlachetne. - A potem kupi� gospod� "Pod Pelikanem" w St. Pierre-la-Cour, przy drodze do Le Mans. Tam w�a�nie si� urodzi�e�. - Wuj Micha� wskaza� palcem na Witalisa, kt�ry bezskutecznie stara� si� nie patrze� na ten gro��cy palec. - Dlaczego nie zaj�� si� wy��cznie obs�ugiwaniem klient�w? O nie, on musia� wtr�ca� si� w ich �ycie, wypraszaj�c ich, kiedy za du�o pili, a to by�o fatalne dla jego interes�w. A we�my Ko�ci�. Twoi rodzice zbyt wiele czasu sp�dzaj� na modlitwach. Zrobili z was ch�opc�w ch�rowych, co gorsza - ma�ych ksi�y. Modlitwa i bieda zawsze id� w parze, pami�taj o tym, m�j drogi. Ten nag�y atak na rodzic�w zaskoczy� Witalisa. C� by�o w tym z�ego, by post�powa� zgodnie ze s�owami Jezusa? Zosta� ksi�dzem? Wybieg� z pokoju, a s�owa wuja goni�y za nim. Wkr�tce po tym wydarzeniu przyszed� list: "Kochany Witalisie, czas ju�, �eby� wraca� do domu". A kiedy przest�pi� rodzinny pr�g, wpad� w burz� u�cisk�w i pyta�. - Jak ci si� �y�o u wuja Micha�a? Tak bardzo nam ciebie brakowa�o. Patrzcie tylko, jak ten ch�opak wyr�s�! Pierwszej nocy w domu Witalis nie m�g� zasn��. Kr�ci� si� i przewraca� w swoim starym ��ku. Prze�ywa� ostatnie dwa lata. Dopiero teraz zda� sobie w pe�ni spraw� z ub�stwa rodzic�w. Ju� podczas pobytu u wuja w Montreuil zacz�� to dostrzega�. Ale dzi� �wiadomo�� tego uderzy�a go z ca�� si�� jak ostry p�nocny wiatr, kt�ry zim� hula� po francuskich polach. W por�wnaniu z dostatnio urz�dzonym domem wuja jego rodzice mieli niewiele wi�cej sprz�t�w, ni� mo�na znale�� w klasztornej celi. Spojrzeniem obj�� prawie pust� izb�. Nagle poczu� wielki smutek. Ale zaraz nastr�j ten rozwia�o przypomnienie rodzinnego powitania. Po co si� smuci�? Ma przecie� siostry R��, Ann� i najm�odsz� ze wszystkich, Melani�, kt�r� kocha� najbardziej. To z ni� m�g� si� dzieli� swoimi my�lami, opowiada� o tym, jak bardzo pragnie zosta� ksi�dzem. Ale jak powiedzie� o tym rodzicom?... Z pewno�ci� matka go zrozumie. Wybra� wreszcie odpowiedni moment. Matka siedzia�a w swoim ulubionym fotelu, nuc�c cicho i �ataj�c ubrania dzieci. Spojrza�a na swego trzynastoletniego syna przemierzaj�cego tam i z powrotem ich du�� - jak zwyk�e we Francji - kuchni�. Maria wiedzia�a, �e chce z ni� porozmawia�, ale boi si� wyzna�, co go trapi. - Usi�d� ko�o mnie. Kiedy tak chodzisz, przypominasz mi wielkiego, niespokojnego kocura. Te s�owa z�agodzi�y napi�cie. Ch�opiec u�miechn�� si� i podbieg� do matki. Maria zarzuci�a mu r�ce na ramiona i przyci�gn�a �agodnie do siebie, potem spojrza�a synowi g��boko w oczy. Twarz mia� szczup�� i wysokie czo�o. W roku 1842 Witalis cierpia� na choroby, z kt�rych nie m�g� si� wtedy szybko wyleczy�. Dodatkowym problemem by�o seplenienie. Mimo tych wszystkich przeszk�d wiedzia�a, �e z ca�ego serca pragnie zosta� ksi�dzem. Matczyne s�owa otuchy bardzo Witalisowi pomog�y, ale nie rozwia�y jego wszystkich w�tpliwo�ci. Mo�e jednak wuj Micha� nie myli� si�, tak surowo oceniaj�c �yciowe podej�cie jego rodzic�w, gotowych po�wi�ci� wszystko, byle tylko �y� wedle swych chrze�cija�skich zasad? W�druj�c po okolicznych polach i drogach Witalis zastanawia� si� nad swoj� przysz�o�ci�. Umia� troch� czyta�. Nauczy� go tego najstarszy brat Jan, nim wyjecha� do seminarium. Ale nie umia� pisa�. Nigdy nie b�dzie ksi�dzem, zawsze pasterzem, je�li w jaki� spos�b nie zdob�dzie wykszta�cenia. Ale je�li kap�a�stwo jest nie dla niego, to zostanie przynajmniej bratem zakonnym. Jan u�miechn�� si� serdecznie, kiedy wys�ucha� zwierze� Witalisa. Wiedzia�, jak bardzo trudno jest mu podj�� t� donios�� decyzj� dotycz�c� jego przysz�o�ci. Podobnie jak brat bola� nad wielk� bied� panuj�c� w ich domu. Najstarszy ch�opiec o wiele lepiej ni� jego rodze�stwo rozumia�, jak ci�ko rodzice musieli pracowa�, �eby m�g� zosta� ksi�dzem. Ale Witalis s�dzi�, �e znalaz� dobre wyj�cie. Kiedy powiedzia� o tym pomy�le Janowi, ten u�ciska� go serdecznie. Ot� Jan, �eby u�atwi� bratu pierwszy krok, powinien przedstawi� go superiorowi Zgromadzenia �wi�tego J�zefa w Le Mans. Rodzice ucieszyli si� z projektu Witalisa, cz�sto rozmawiali o przysz�o�ci tego syna, a jego d�ugotrwa�e napady milczenia i depresji martwi�y ich bardzo. Teraz mogli zrobi� dla niego co� konkretnego. Si�gn�li do swych ostatnich rezerw, �eby go zaopatrzy� w ubranie oraz inne rzeczy niezb�dne do rozpocz�cia nowego �ycia. Niestety rado�� z powzi�tej decyzji nie trwa�a d�ugo. Witalis wygl�da� na wi�cej ni� czterna�cie lat. Mistrz nowicjatu by� pewien, �e ma on co najmniej szesna�cie. W rezultacie nazbyt wiele oczekiwa� od tego nie�mia�ego ch�opca, kt�ry powoli nabiera� pewno�ci siebie po �yciu na g��bokiej prowincji. Zgromadzeniu �wi�tego J�zefa potrzebni byli silni, zdrowi ch�opcy, a nie tacy s�abeusze jak Witalis, cierpi�cy na chroniczne dolegliwo�ci. Nie by� wi�c po��danym kandydatem. Po trzech miesi�cach superior wezwa� go do siebie i powiedzia�: - Jestem pewien, i� rozumiesz, �e powo�anie przez Boga nie zawsze jest wyra�ne. Musimy przesiewa� znaki i bada� je uwa�nie. Niestety z powodu stanu zdrowia nie jeste� odpowiednim kandydatem na brata �wi�tego J�zefa. Moim zdaniem gdzie indziej powiniene� szuka� mo�liwo�ci realizacji swego powo�ania. I dlatego prosz�, by� opu�ci� nasze zgromadzenie. S�owa superiora zada�y now� ran� wra�liwemu ch�opcu. Je�li bracia �wi�tego J�zefa nie chcieli go, to gdzie ma si� zwr�ci�? Mo�e powinien p�j�� w �lady swego drugiego starszego brata, Fryderyka, i poszuka� pracy w Pary�u? W ten spos�b nie by�by przynajmniej ci�arem dla rodzic�w. "M�j drogi Witalisie, Pary� nie jest odpowiednim dla ciebie miejscem - odpisa� Fryderyk na jego pro�b�, by pom�g� mu znale�� prac�. - W�tpi�, czy uda�oby si� znale�� zaj�cie odpowiednie dla Twego delikatnego zdrowia i realizacji Twych plan�w". Ten list zada� nast�pny cios marzeniom Witalisa, ale Fryderyk dobrze wiedzia�, �e jest on niedo�wiadczony i �e nie rozumie wszystkich przeciwno�ci, jakich nastr�cza�o wielkie miasto. "Ucz si� dalej, na ile to mo�liwe. Wiem, �e Twoje �ycie jest trudne, ale przecie� jeste� jeszcze taki m�ody. I uwierz mi, �e Pary� nie jest miejscem odpowiednim dla Ciebie". Wkr�tce potem Fryderyk napisa� jeszcze jeden list, kt�ry rodzice uwa�nie przeczytali i wsp�lnie om�wili. Oni od dawna wiedzieli, �e Witalis chce zosta� ksi�dzem, nie zdawali sobie jednak sprawy, jak bardzo gn�bi si� tym i cierpi widz�c, �e ci�gle nie mo�e urzeczywistni� swych zamierze�. Matka r�wnie� nie mog�a pogodzi� si� z argumentacj� Fryderyka i napisa�a do niego, by jednak poczyni� jakie� starania, poniewa� jego brat jest zrozpaczony, potem wyczeka�a na odpowiedni moment, �eby raz jeszcze porozmawia� o ca�ej sprawie z Witalisem. - Czy� zrezygnowa� z kap�a�stwa? - spyta�a go. - Czy dlatego chcesz jecha� do Pary�a? - Mamo, wiesz dobrze, �e nade wszystko pragn� zosta� ksi�dzem. Pragnienie to nie opuszcza mnie. Jak mog� prosi� ciebie i ojca, by�cie mi dali wi�cej ni� mo�ecie? Mamy tak wiele wzajemnej mi�o�ci, ale tak ma�o pieni�dzy. - M�j ch�opcze, Pan B�g troszczy� si� o nas przez te wszystkie minione lata. Niezale�nie od tego, jakie zsy�a na nas do�wiadczenia, daje nam zawsze si�y, by�my je znie�li. Ojciec i ja pragniemy, �eby� zosta� dobrym ksi�dzem. Pieni�dze? T� trosk� zostaw nam. Maria przytuli�a ch�opca do siebie, a on poca�owa� j� delikatnie w policzek. Nie mia�a poj�cia, gdzie zdob�dzie pieni�dze, ale wierzy�a g��boko, �e to si� uda. On nie wiedzia�, co odpowiedzie�. Dla niego by�o ju� po zmartwieniu, przynajmniej na razie. Teraz musi pomy�le� o wst�pieniu do ni�szego seminarium. W maju 1845 roku jeden z miejscowych ksi�y zgodzi� si� uczy� Witalisa �aciny, ale po kilku tygodniach zosta� przeniesiony do innej parafii. To ostatnie niepowodzenie mia�o jeden dobry skutek: bardzo zbli�y�o Witalisa do starszego o osiem lat Jana. ��czy�o ich teraz wsp�lne powo�anie. Przebywaj�cy w seminarium Jan m�g� obecnie uczy� brata. Przynajmniej tym razem los u�miechn�� si� do niego. Anna-Maria, krewna, kt�ra by�a siostr� konwersk� u karmelitanek w Le Mans, zaproponowa�a Witalisowi pok�j i utrzymanie, poza tym zdoby�a pieni�dze na ksi��ki oraz inne jego wydatki, sprzedaj�c kwiaty i dewocjonalia. A cho� ta jej pomoc finansowa by�a bardzo wa�na, wa�niejsze jeszcze by�o to, �e przedstawi�a go pewnej wp�ywowej zakonnicy. Franciszka Cormier, siostra z Zakonu Ustawicznej Adoracji w Le Mans, ca�ym sercem przygarn�a Witalisa, bowiem dostrzeg�a wielkie mo�liwo�ci, jakie kry�y si� w tym spokojnym, nie�mia�ym z pozoru ch�opcu. Podoba�a si� jej jego determinacja. Przedstawi�a go ksi�dzu Aleksandrowi Leopoldowi Sebaux, sekretarzowi biskupa, kt�ry z miejsca polubi� Witalisa i zaproponowa� mu, �e b�dzie go uczy� kilka godzin tygodniowo. Obaj mieli w przysz�o�ci zosta� biskupami: Witalis zachodniej Kanady, ksi�dz Sebaux diecezji Angouleme we Francji. Dzi�ki takim or�downikom wydawa�o si�, �e przysz�o�� Witalisa jest zapewniona. Ksi�dz Sebaux u�y� swoich wp�yw�w, �eby otrzyma� zgod� na rozpocz�cie przez niego nauki przygotowawczej do kap�a�stwa, ch�opiec za� szybko zacz�� nadrabia� lata sp�dzone na pasaniu owiec, podczas gdy jego r�wie�nicy chodzili do szko�y. Tygodnie mija�y szybko, a Witalis z ut�sknieniem czeka� na Bo�e Narodzenie, gdy� b�dzie wtedy m�g� pojecha� do domu. Od ojca dowiedzia� si�, �e matka jest ci�ko chora. Modli� si� wi�c �arliwie do Boga o jej wyleczenie. Gdyby jego mi�o�� mog�a poprawi� stan zdrowia chorej, z pewno�ci� zosta�aby wyleczona. Jan regularnie otrzymywa� z domu listy, m�wi�ce o coraz bardziej pogarszaj�cym si� zdrowiu matki, ale postanowi� nie martwi� Witalisa, i z�e wiadomo�ci zachowywa� dla siebie. Kt�rego� dnia, na pocz�tku grudnia 1845 roku, Witalis wszed� do pokoju Jana bez uprzedzenia, tak jak to mia� we zwyczaju. Nie odwracaj�c si� brat powiedzia�: - Jestem bardzo zaj�ty, nie przychod� dzi�. Sam do ciebie wpadn�. - Witalis nie m�g� zobaczy� �ez sp�ywaj�cych po twarzy brata, kt�ry nieco p�niej otrzyma� wiadomo��, �e ich matka umar�a. Pi�kne �piewy seminarzyst�w podczas mszy �a�obnej g�uszy�y b�l i pomaga�y wype�ni� pustk�, jaka pozosta�a po utracie matki. Witalis patrzy� na trumn�, wok� kt�rej w szarym zimowym �wietle pali�o si� dr��cym blaskiem sze�� wielkich �wiec. Czy�by jego marzenia o kap�a�stwie mia�y umrze� wraz z matk�? Kiedy szed� za trumn� na cmentarz parafialny, rozmy�la� o tym, co ksi�dz Sebaux powiedzia� mu o trudnej lekcji, jak� jest �mier�: "Dobry B�g przygotowuje ci� do kap�a�stwa. Musisz nauczy� si�, co to jest cierpienie, poniewa� b�dziesz powo�any, by pociesza� tych, co cierpi�". Nie wiedzia� wtedy, �e wkr�tce on b�dzie musia� pociesza� ksi�dza Sebaux, kt�remu r�wnie� umrze matka. �mier� tych kobiet sta�a si� nierozerwaln� wi�zi� ��cz�c� obu duchownych. Witalis p�aka� rozpaczliwie, kiedy wolno spuszczana trumna nikn�a w grobie. Do ko�ca �ycia kocha� matk� ca�ym sercem. W wiele lat p�niej, ju� jako biskup zachodniej Kanady, powiedzia�, �e wydaje mu si�, i� wie, jakie by�o znaczenie jej �mierci w Bo�ym planie dla niego: - Kiedy B�g j� zabra�, usun�� najwi�ksz� przeszkod� dla mego powo�ania. Gdyby moja matka �y�a, mo�e nie znalaz�bym do�� odwagi, by j� wtedy opu�ci� dla Boga. 3. WEZWANIE Z DALEKA �mier� �ony za�ama�a Jana Grandina. Teraz musia� sam boryka� si� ze wszystkimi trudno�ciami, jakie zwi�zane by�y z opiek� nad liczn� rodzin�, wzrastaj�c� w pe�nej niepokoju Francji roku 1850, Francji n�kanej sp�at� odszkodowa� rodzinom ludzi straconych na gilotynie oraz za przemarsz jej armii przez Europ�. Rewolucja i wojny napoleo�skie obudzi�y w m�odych ludziach, nawet w jego synach, zaskakuj�cego ducha samodzielno�ci. Byli oni nadal lojalni, ale bardziej niezale�ni. Na przyk�ad cho�by Witalis. Stary Grandin bardzo si� niepokoi� ka�dym jego krokiem, jaki uczyni�, by wst�pi� do wy�szego seminarium w Le Mans. Pewnego dnia, rozmy�laj�c o tym, szed� odwiedzi� syna i ledwie zd��y� odskoczy� w bok, kiedy pow�z zaprz�ony w dwa du�e kare konie przelecia� obok. Wo�nica obejrzawszy si� przez rami� skl�� starego cz�owieka, kt�ry omal nie wszed� mu prosto pod konie. Strapiony wyra�onym ostatnio przez Witalisa pragnieniem, by dokona� w �yciu czego� heroicznego, nie bardzo wiedzia�, co si� wok� niego dzieje. Wiadomo by�o, �e Witalis jest inny ni� pozosta�e dzieci, ale czego stara� si� dowie��? Dlaczego nie wystarczy�o mu to, �e zostanie ksi�dzem? Mo�e wraz ze zmar�� �on� zbyt ma�o zrobili, by pow�ci�gn�� zamys�y ch�opca? Ale ten uparciuch tak d�ugo nalega�, a� si� wreszcie zgodzili, by zosta� ksi�dzem. Teraz znowu domaga� si� czego� wr�cz niemo�liwego - chcia� zosta� nie tylko ksi�dzem, ale i misjonarzem w jakim� odleg�ym zamorskim kraju! Taka ofiara by�a zbyt du�a! Czy nie wystarczy mu do szcz�cia pozosta� we Francji i s�u�y� Bogu, tu, na miejscu, nie ryzykuj�c utraty �ycia w jakim� kraju, o kt�rym nikt nic nie wie? Jan poci�gn�� za sznur dzwonka przy g��wnym wej�ciu do seminarium. Starszy wiekiem brat otworzy� mu drzwi. Spojrza� na niego uwa�nie, a potem gestem zaprosi� do �rodka. - Ach, to pan Grandin, prosz� wej��, chce si� pan widzie� z Witalisem. Jest pewno w ogrodzie, pr�buje si� uczy�, ale pi�kna pogoda nawet jemu w tym przeszkadza. Zaraz wezw� go do rozm�wnicy, gdzie b�dziecie mogli spokojnie pogada�. - Dzi�kuj� bardzo. - Ten posiwia�y brat najwidoczniej wiedzia�, czego ludziom potrzeba, dalsze wi�c s�owa by�y zbyteczne. Jan patrzy� za nim, jak odszed� d�ugim korytarzem, a potem zatopiony w my�lach zacz�� wolno przemierza� pok�j. Witalis podczas swego czteroletniego pobytu w ni�szym seminarium w Precigne nie by� mu ci�arem. Ksi�dz Sebaux hojnie pokrywa� koszty zwi�zane z utrzymaniem ch�opca, kupowa� mu nawet ubranie. Ale cho� ksi�dz Sebaux bardzo jest przywi�zany do ch�opca, to Witalis jest jego synem. Przecie� ojciec ma jakie� prawa - rozmy�la� Jan Grandin - a syn ponosi odpowiedzialno�� wobec w�asnej rodziny. Nie m�g� te� zapomnie� o tych wszystkich troskach, jakie zawsze powodowa�o s�abe zdrowie Witalisa. Pewnego dnia ksi�dz rektor wezwa� starego Grandi-na, �eby jak najszybciej przyby� do seminarium, poniewa� Witalis jest bardzo chory, bliski �mierci. M�ody seminarzysta sam przedstawi� t� wiadomo�� rektorowi w dziwny spos�b. - Po pierwsze wkr�tce czeka mnie egzamin wst�pny do wy�szego seminarium. Je�li teraz go nie zdam, b�d� si� martwi� ca�e lato i zmarnuj� sobie wakacje. - A po drugie, ch�opcze? - Druga sprawa jest o wiele powa�niejsza. Lekarze stracili wszelk� nadziej� na moje wyleczenie. Przygotowuj� si� na �mier�. Przecie� to chyba znacznie wa�niejsze przygotowa� si� do egzaminu wst�pnego do nieba ni� tego do seminarium? Witalis du�o czasu sp�dza� w infirmerii. Potem przez wiele lat wisia�a tam tabliczka, m�wi�ca o tym, �e przebywa� tu wielokrotnie jako pacjent. Z powodu przer�nych chor�b kilkakrotnie musia� opuszcza� Precigne, ale zawsze tu wraca�, poniewa� tak bardzo pragn�� zosta� ksi�dzem. Jeszcze inne problemy utrudnia�y mu �ycie. Kiedy przyby� do Precigne, by� niezgrabny, nie�mia�y, a co najgorsze w por�wnaniu z innymi seminarzystami niedouczony - a wi�c si�� rzeczy sta� si� znakomitym celem ich �art�w. Niewielu z nich zdawa�o sobie spraw�, jak bardzo by� wra�liwy i jak bardzo cierpia� z tego powodu. Maj�c ju� osiemna�cie lat, podczas opowiadania o swym pobycie w seminarium, zacz�� kiedy� rozpaczliwie p�aka�. Nauczenie si� tego wszystkiego, co by�o konieczne, przychodzi�o mu z trudem. Ale jeszcze jedna walka toczy�a si� w sercu Witalisa. Kt�ry� z seminarzyst�w ci�gle, a� do znudzenia m�wi� o wyje�dzie na misje. Witalis stara� si� go unika� i tych jego bezustannych opowiada� o po�wi�ceniu w�asnego �ycia w tajemniczych krajach Azji i Afryki. A teraz sam chcia� opu�ci� Francj�. - Ojcze, jak si� ciesz�, �e ci� widz�, ale czemu masz tak� zmartwion� min�. - Ka�dy martwi�by si�, gdyby mia� syna, kt�ry chce jecha� na koniec �wiata i �y� w jakim� obcym kraju, nawet je�li po to, �eby tam g�osi� wiar�. - Nie wiesz, ojcze, jak bardzo ja sam boj� si� zosta� misjonarzem. Ale co� mnie do tego zmusza. Pr�bowa�em z tym walczy�, nie uda�o si�. Teraz mam ju� wszystko za sob�. - Co masz na my�li? Czy zmieni�e� zamiar? - Wcale nie, podczas rekolekcji powzi��em ostateczn� decyzj�. Za wszelk� cen� musz� zosta� misjonarzem. - T� cen� musi r�wnie� zap�aci� twoja rodzina. Witalis popatrzy� uwa�nie na ojca, lata trud�w poora�y twarz tego cz�owieka, kt�rego tak bardzo kocha�, zmarszczkami i bruzdami, ale r�wnie� i jego syna �ycie nie oszcz�dza�o. Niepewno�� by�a pasterzem Witalisa, prowadz�c go od jednego ciernistego krzaka do nast�pnego, jak owc� na farmie wuja Micha�a. Musi znale�� odpowiednie s�owa, �eby wyja�ni� ojcu przemian� duchow�, jak� prze�y�. - W�tpliwo�ci, jakie mnie trapi�y podczas dni nauki i chor�b w Precigne i Le Mans, min�y bezpowrotnie. To ksi�dz Sebaux dopom�g� w umocnieniu si� mego powo�ania. Czy ja, posiadaj�cy tak niewiele talent�w, o�mieli�bym si� zosta� misjonarzem? Zwr�ci�em si� ze swymi w�tpliwo�ciami do niego. Otworzy� Pismo �wi�te i zacz�� czyta�. Pierwszy List do Koryntian. Przekona�em si�, �e pierwsi uczniowie Chrystusa musieli upora� si� z tym samym problemem: czy s�aby cz�owiek, m�czyzna lub kobieta, mo�e sprosta� idea�om, jakie ukaza� im Chrystus poprzez swoje �ycie? Odpowied� oczywi�cie brzmi: nie mo�e. Nigdy nie zapomn� tego ust�pu, jaki przeczyta� mi ksi�dz Sebaux: "To, co �wiatu wydaje si� g�upie, wybra� B�g, aby zawstydzi� m�drc�w. To, co �wiatu wydaje si� s�abe, wybra� B�g, aby zawstydzi� to, co mocne..." (1 Kor 1,27). To mi wystarczy�o. Ca�e moje ubogie �ycie, pozbawione nauki, pe�ne s�abo�ci wreszcie nabra�o sensu. Moje braki stan� si� �r�d�em mojej si�y, poniewa� to nie ja a B�g od tej chwili b�dzie sprawowa� nad wszystkim piecz�. Jan zdumia� si� t� nieznan� dot�d stanowczo�ci� syna, ale nadal �udzi� si� nadziej�, �e zdo�a zmieni� jego decyzj� i zostanie on ksi�dzem �wieckim, i pracowa� b�dzie w jakiej� parafii niedaleko swej rodziny. - Musisz by� dzielny, �eby by� misjonarzem, no i zdrowy. W tych odleg�ych stronach najwa�niejsze jest prze�y�, a warunki bytowania s� tam niezwykle trudne. Dobrze wiesz, jak cz�sto tubylcy post�puj� okrutnie z bia�ymi. Czy zdo�asz podj�� takie �ycie? Witalis nie odpowiedzia�. Nie m�g� dyskutowa� z ojcem, kt�ry nie zrozumia� tego, co �wi�ty Pawe� napisa� o wybieraniu przez Boga ludzi s�abych do swej s�u�by. - Chc�, �eby� zosta� tu, w kraju - m�wi� ojciec. Pragn�� wok� siebie mie� rodzin�. Po �mierci �ony czu� si� bardzo osamotniony. Mia� jeszcze jeden argument, kt�ry jego zdaniem m�g� przewa�y� szal�, kiedy inne zawiod�y. - Synu, rozmawia�em o twojej przysz�o�ci z pewnym zaprzyja�nionym ksi�dzem. Jest to m�dry cz�owiek, kt�ry dobrze si� zna na tych sprawach. On m�wi, �e pope�ni�by� wielki b��d, sp�dzaj�c swoje �ycie na odleg�ych misjach. Powiedzia� mi te�, �e dobrze jeste� znany w domu biskupa. Czeka ci� tu pi�kna przysz�o�� jako ksi�dza �wieckiego. Skorzystaj z tego. Ale po chwili ojciec zorientowa� si�, �e jego argumenty nie odnios�y �adnego skutku. Witalis zamierza� przy��czy� si� do grupy misyjnej. �adne jego perswazje nie mog�y zmieni� tej decyzji syna. Postanowi� on podj�� nauk� w Pary�u w Stowarzyszeniu Misji Zagranicznych, kt�re powsta�o w 1663 roku, �eby przygotowywa� misjonarzy do pracy w Azji. - Je�li taka jest wola Bo�a, Witalisie, to masz moje b�ogos�awie�stwo. - Stary cz�owiek szykowa� si� do wyj�cia. Syn otoczy� ramionami ojca i tkliwie go przytuli�. Wiedzia�, �e jego decyzja za�ama�a ojca. On sam prze�ywa� g��bok� rozterk�, jednak pozosta� nieugi�ty. - Wiem, ojcze, �e bardzo trudno b�dzie si� nam po�egna�. Ale musz� i�� tam, gdzie B�g postanowi� mnie pos�a�. Wszystko jest w Jego r�kach. I wszystko obr�ci si� na dobre, przekonasz si�. Witalis wtedy nie zdawa� sobie jeszcze sprawy, jak bolesne b�dzie ostateczne rozstanie. Na d�ugo przedtem, nim opu�ci� Francj�, mia� prze�y� jeszcze wiele rozczarowa� i bolesnych po�egna�. Wyje�d�aj�cego poci�giem do Pary�a Witalisa odprowadza� na stacj� tylko jego brat, Jan, teraz ju� ksi�dz. O wyje�dzie postanowi� nie m�wi� ani ojcu, ani siostrze Melanii, �eby oszcz�dzi� im b�lu. A poza tym on sam nie by� w stanie po�egna� si� z nimi. Pi��dziesi�t lat p�niej scena ta nadal �y�a w jego pami�ci. W swym dzienniku napisa�, �e ze wszystkich do�wiadcze�, jakie prze�y�: zimna, g�odu, brudu i wszy, najtrudniejsz� rzecz� by�o rozstanie si� z domem rodzinnym. "By�em pewien, �e z moj� rodzin� spotkam si� ponownie dopiero w niebie". K