15786
Szczegóły |
Tytuł |
15786 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres pdfy.ebooki@gmail.com a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15786 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15786 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15786 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
CAROLE MORTIMER
WEEKEND W PARYŻU
Tłumaczył Krzysztof Bednarek
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Niestety to kobieciarz, mamo - powiedziała z błyskiem w oku Mattie Crawford.
Była drobniutką, niebieskooką szatynką. Miała metr pięćdziesiąt siedem wzrostu,
piękną twarz o delikatnych rysach, włosy sięgające ramion.
- Zbyt często pochopnie oceniasz ludzi - od powiedziała zza biurka Diana Crawford,
matka Mattie. - Już nieraz twoje osądy okazywały się błędne. - Uśmiechnęła się ciepło. -
Może jesteś przewrażliwiona po tym, jak okazało się, że Richard, który spotykał się z tobą
przez trzy miesiące, był zaręczony z kimś innym?
Było to dla Mattie dotkliwe upokorzenie, którego wolała nie wspominać. Pewnego
dnia Richard niespodziewanie oznajmił, że nie mogą się więcej widywać, ponieważ za
tydzień się żeni!
- Chociaż muszę przyznać, że to, co mi o nim mówiłaś, wskazuje na bardzo swobodny
tryb życia - dodała Diana.
- Mamo, on umawia się równolegle z czterema kobietami! Z czego trzy to mężatki! -
Mattie była oburzona.
- Mężatki powinny trzymać się własnych mężów - skomentowała matka. Była bardzo
podobna do córki, tylko już nie tak szczupła jak dawniej. - To prawda, że niektórym
mężczyznom wydaje się, że od przybytku głowa nie boli. Wolą umawiać się z wieloma
kobietami i nigdy się nie ożenić.
- Która kobieta przy zdrowych zmysłach wyszłaby za takiego człowieka? - odparła
Mattie.
- To nie mężczyzna, a prawdziwa świnia! - Powinien stanąć pod pręgierzem i zostać
publicznie wychłostany - nieoczekiwanie dodał męski głos.
Mattie zamarła. Odwróciła się powoli, zarumieniona.
Diana uśmiechnęła się, wstała i podeszła do przystojnego, młodego przybysza.
- Czym mogę służyć? - spytała.
- Jestem Jack Beauchamp - przedstawił się mężczyzna. - Telefonowałem wczoraj.
Chciałbym oddać swojego psa na przechowanie przez przyszły weekend. Poradziła mi pani,
abym przyjechał i obejrzał pani hotel. - Diana prowadziła hotel dla psów. - Przepraszam, jeśli
paniom przeszkodziłem - ciągnął Jack, zerkając na Mattie, która z kolei pobladła. - Mówiła
mi pani, że mogę przyjechać w niedzielę po południu.
- Oczywiście, jesteśmy umówieni - zapewniła z uśmiechem Diana. - Pański piesek to
collie, owczarek szkocki, prawda?
Mattie uśmiechnęła się. Jej matka nigdy nie zapominała psów ani ich ras, choć nieraz
myliła ich właścicieli.
- Wabi się Harry - dodał na potwierdzenie Jack.
Mattie patrzyła na niego, zaskoczona. Jeszcze nigdy w życiu nie widziała tak
przystojnego mężczyzny! Miał około trzydziestu, może trzydziestu pięciu lat. Był wysokim,
szczupłym brunetem o pięknych, ciemnych oczach i ciepłym, przyjaznym spojrzeniu. Jego
wspaniała, smagła, pociągła twarz miała męskie, choć nieprzesadnie wyraziste rysy.
Mattie zawstydziła się trochę swojego codziennego ubrania - włożyła dzisiaj zwykłą
koszulkę i dżinsy, praktyczne podczas pracy przy psach. Na szczęście Jack Beauchamp miał
na sobie podobnego typu strój, tyle że ciemny, co dodawało mu jeszcze aury męskości i
tajemniczości.
- Chętnie pokażę panu nasz hotel - odezwała się Mattie. - Mama jest zajęta.
- Oczywiście.
- Ależ... - zaczęła Diana.
- Zajmij się swoją pracą, mamo - przerwała Mattie. - Pokażę panu wszystko.
Matka spojrzała na nią z troską. Najwyraźniej Mattie miała ochotę oprowadzić
przystojnego klienta po Woofdorf - tak nazywał się prowadzony od dwudziestu lat przez
Dianę luksusowy hotel dla psów.
- Proszę za mną - odezwała się Mattie do Jacka. - Pokażę panu, gdzie rezydują nasi
goście.
- Bardzo chętnie za panią pójdę - odpowiedział.
Cofnęła się odrobinę.
- Słucham?
Diana uśmiechała się grzecznie. Chyba nie usłyszała ściszonych słów klienta.
- Piękna pogoda jak na tę porę roku - odpowiedział z uśmiechem Jack.
- Proszę przodem - rzuciła żywo Mattie, otwierając mu drzwi.
- Pani pierwsza.
Ruszyli w końcu jednocześnie, zderzając się w drzwiach. Mattie była przekonana, że
Jack Beauchamp zrobił to celowo.
- Przepraszam - mruknęła.
- Nic nie szkodzi - odparł zadowolony z siebie. Uśmiechnął się rozbrajająco. Było
oczywiste, że celowo drażni Mattie.
- Gdyby zechciał pan więcej na mnie nie wpadać... - zaczęła.
- Postaram się - odpowiedział. - Wydaje mi się, że gdzieś już panią spotkałem.
Mattie wzięła głęboki oddech. Jack Beauchamp mógł ją spotkać. Miała nadzieję, że
nie przypomni sobie, gdzie pracowała. Pomagała matce tylko w święta. Pan Beauchamp nie
byłby zachwycony swoim odkryciem; Mattie postanowiła w razie potrzeby wyprzeć się
prawdy, aby firma jej matki nie straciła klienta.
- Wątpię - skwitowała.
- A jednak jestem przekonany, że gdzieś się już widzieliśmy - ciągnął. - I to raczej nie
w sytuacji towarzyskiej.
- Naprawdę nie przypominam sobie pana - zakończyła Mattie, uśmiechając się.
Skłamała.
- Tędy - rzuciła, aby odwrócić uwagę Jacka.
Otworzyła drzwi do boksów z psami. Na korytarzu rozległo się ogłuszające
szczekanie. Psy przebywały w budynku, aby nie było im zimno.
- Wszystkie pokoje mają dywany i są ogrzewane - mówiła Mattie. Pomieszczenia dla
psów nazywały z Dianą „pokojami”, ponieważ były duże i naprawdę luksusowo wyposażone.
- Psy mają także wygodne fotele. - Pokazała na znajdujący się w boksie kosz, po czym
pogłaskała mijanego psa. - Każdy gość dostaje czysty kosz i posłanie, chociaż jeśli klient
woli, może przywieźć posłanie, którego pies używa w domu. - Mattie głaskała wszystkie psy
po kolei. Ceny w hotelu jej matki były wysokie, więc trzeba było wyjaśniać klientom, za co
płacą. - Gościom, którzy mają w zwyczaju oglądać seriale, wstawiamy do pokoju telewizor. -
Mattie obejrzała się i stwierdziła, że Jack zatrzymał się przy drugim boksie, gdzie witał go z
radością piękny labrador.
Mattie wróciła do klienta.
- Śliczna, prawda? - odezwała się przyjaźnie, głaszcząc wspaniałe zwierzę. - To suka,
wabi się Sophie.
- Przepiękna! - odparł Jack. - I bardzo przyjaźnie nastawiona.
- To prawda - zgodziła się.
Bawiący się z psem Jack wyglądał rozbrajająco. Był tak niewiarygodnie przystojny!
Trudno było oderwać od niego spojrzenie. Mattie wcale nie była z tego zadowolona.
- Sophie cieszy się na widok człowieka - dodała. - Niestety, jej właścicielka, starsza
pani, zmarła przed trzema miesiącami. Jej rodzina nie chce Sophie, polecili nam ją uśpić.
Oczywiście nie uśpiłybyśmy z mamą zdrowego zwierzęcia! Dlatego Sophie ciągle u nas
mieszka - wyjaśniała.
Sophie zazwyczaj towarzyszyła Dianie przy pracy; tego dnia zamknęła ją w boksie
jedynie ze względu na spodziewanego gościa. Mattie i jej matka miały już cztery własne psy -
nie tylko bowiem Sophie u nich pozostała. Nie chciały posłać zwierząt do schroniska,
obawiały się, że jeśli psy nie znajdą nowych właścicieli, zostaną uśpione.
- To bardzo smutna historia - skomentował Jack.
- Tak... Chodźmy dalej. Pokażę panu wolne boksy, żeby mógł pan wybrać na przyszły
weekend lokum dla Harry'ego.
Kilka minut później Jack usiadł w fotelu dla klientów.
- Naprawdę zapewniają panie psom luksusowe warunki - powiedział.
- Psy to tak wspaniałe, kochające człowieka zwierzęta - odparła Mattie. - Zasługują na
najlepsze traktowanie.
- Zgadzam się. - Jack chwilę patrzył jej w oczy. - Harry'emu z pewnością będzie tu
bardzo dobrze. - Wstał. - Pierwszy raz oddam go do psiego hotelu. A Harry ma już sześć lat,
mam go od szczeniaka.
Mattie zerknęła na Jacka. Miał przynajmniej jedną zaletę - naprawdę troszczył się o
swojego psa. Może nie był złym człowiekiem?
- Harry'emu bez wątpienia będzie u nas dobrze - zapewniła, podczas gdy Jack jeszcze
raz nachylił się nad Sophie. - Pokażę panu, jakie przestronne wybiegi mamy dla naszych
gości. Niezależnie od tego, że są wybiegi, codziennie wyprowadzamy każdego psa na długi
spacer.
- Wasz hotel zapewnia więcej wygód niż wiele hoteli dla ludzi! - odezwał się z
rozbrajającym uśmiechem Jack, kiedy wychodzili z budynku.
- To prawda.
- Czy prowadzą go panie we dwie, czy pani mama zatrudnia jeszcze kogoś? - spytał
Jack.
- Zatrudnia - odpowiedziała krótko. - Czy nie uważa pan, że hotel jest pięknie
położony? - zmieniła temat.
Hotel był naprawdę wspaniale położony - w spokojnej okolicy, wśród kwiatów - i miał
własny ogród. Znajdował się ponadto blisko Londynu.
- Cudownie - odparł Jack, wpatrując się w oczy Mattie.
- Zaprowadzę pana do mojej matki, aby omówiła wszystkie szczegóły - powiedziała
szybko.
- Mam nadzieję, że wszystko się panu podobało? - zagadnęła z uśmiechem Diana, gdy
ich ponownie zobaczyła.
- Wszystko - potwierdził z przekonaniem w głosie. Znowu zerknął na Mattie. - Mam
na imię Jack.
- A ja Diana - odpowiedziała, rozpromieniona.
Była mniej więcej o dziesięć lat starsza od Jacka, a Mattie - chyba o dziesięć lat
młodsza. Diana Crawford wciąż była atrakcyjną kobietą. Wiele lat temu została wdową.
Zawsze twierdziła, że zbyt mocno kochała ojca Mattie, żeby związać się z kimkolwiek.
Jednak chyba każdej kobiecie spodobałby się Jack Beauchamp.
- Skąd dowiedziałeś się o naszym hotelu, Jack? - spytała Diana. - Zawsze o to pytamy,
w celach marketingowych. Czy ktoś polecił ci to miejsce czy też może widziałeś naszą
reklamę?
- Ktoś zostawił w moim biurze ulotki reklamowe waszego hotelu.
Mattie nagle zaciekawiły fotografie na ścianie, szybko odwróciła się od Jacka.
- Mój Harry jeszcze nigdy nie był w psim hotelu - ciągnął - mówiłem już o tym twojej
córce. Jednak w przyszły weekend koniecznie muszę być w Paryżu, a ponieważ wyjeżdżam z
całą rodziną, nie ma się kto nim zaopiekować. Wolałbym go nie zostawiać w hotelu, chociaż
wasz jest naprawdę luksusowy.
- Przepraszam, muszę już iść - odezwała się nagle Mattie. - Mam coś do zrobienia.
- Dziękuję za oprowadzenie - powiedział z uśmiechem Jack, który wciąż stał przy
drzwiach. - Mam nadzieję, że zobaczymy się znowu - dodał, uśmiechając się jeszcze szerzej.
Mattie wolałaby więcej nie widzieć tego człowieka.
- Zapewne zobaczymy się w przyszły weekend, jeśli zdecyduje się pan przywieźć do
nas Harry'ego - powiedziała. - Teraz naprawdę muszę już iść.
Jack odsunął się, żeby mogła go minąć.
A więc to jest Jack Beauchamp! - pomyślała, wychodząc z pokoju. Wyjątkowo
przystojny, można by nawet powiedzieć: czarujący... Mama chyba go polubiła. Ale ona lubi
wszystkich i wszystkim ufa, zaufała nawet tej dziewczynie, która w zeszłym roku krótko u
niej pracowała, a potem ją okradła.
To Mattie roznosiła ulotki reklamowe hotelu dla psów w biurach JB Industries. Nie
wiedziała, że zawita tu sam szef, Jack Beauchamp!
Z pewnością czekała ją ożywiona rozmowa z matką. To właśnie bowiem o Jacku
Beauchampie mówiła Mattie, kiedy niespodziewanie wszedł.
Kobieciarz we własnej osobie.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Ależ to czarujący człowiek! - odezwała się Diana, kiedy Jack odjechał czerwonym,
sportowym samochodem.
Mattie była innego zdania niż matka i miała ku temu powód. Zastanawiała się, czy nie
powiedzieć o nim matce.
- Jest taki miły, otwarty, ma tak naturalny sposób bycia, mimo że jest bogaty, co od
razu widać! - zachwycała się Diana. - Zarezerwował dla Harry'ego miejsce na cztery dni w
okresie Wielkanocy. Zdaje się, że będziemy miały pełny hotel... Co się stało, Mattie? -
Spostrzegła minę córki.
- Zapisałaś jego nazwisko „Beecham” - odpowiedziała z westchnieniem. - Nie miałam
pojęcia, że to Jack Beauchamp do nas przyjedzie.
- Czy coś się stało? - spytała podejrzliwie Diana. - Kto to jest? Czyżbyś znowu
narobiła sobie kłopotów?
- Chyba nie, ale zdaje się, że zrobiłam coś okropnego, mamo. - Mattie miała zbolałą
minę.
- Chcesz o tym porozmawiać, kochanie?
- Nie bardzo, ale obawiam się, że powinnam. - Mattie westchnęła. Była impulsywną
osobą i często najpierw działała, a myślała dopiero później, zbyt późno.
- Chodźmy do domu - zaproponowała Diana.
Mattie ruszyła za nią powoli, wiedząc, że rozmowa nie będzie przyjemna. Zapewne
matka miała rację. Po okropnym doświadczeniu z Richardem Mattie gwałtownie reagowała
na informacje o tym, że jakiś mężczyzna postępuje nieuczciwie. Uważała zachowanie Jacka
za okropne, lecz mimo to nie powinna była robić tego, co zrobiła.
Matka i córka usiadły w wygodnej, choć trochę ciasnej kuchni. Diana zaparzyła
herbaty. Wokół nich krążyły cztery psy, zadowolone z ich obecności.
- I co masz mi do powiedzenia? - spytała Diana.
- Pamiętasz... zanim wszedł Jack Beauchamp, mówiłam ci o bogatym kobieciarzu,
który spotyka się równolegle z czterema kobietami - zaczęła Mattie. - To właśnie on, Jack
Beauchamp!
- Coś takiego! To znaczy, że to jego sekretarka zamówiła u ciebie wczoraj w jego
imieniu cztery bukiety, z których każdy miałaś dostarczyć innej kobiecie?
- Tak. - Mattie wypiła łyk herbaty. Jak mogła być tak niemądra? Nie wiedziała, jak
Jack Beauchamp zareaguje na to, co zrobiła poprzedniego dnia. Wówczas sądziła, że
obmyśliła sprytny plan, ale zdążyła już całkowicie zmienić zdanie.
Mattie prowadziła popularną kwiaciarnię. Miała ona już tak dobrą opinię, że Mattie
obecnie zajmowała się stale roślinami w biurach kilku firm. Przynosiło jej to wysokie
dochody.
Między innymi obsługiwała przedsiębiorstwo JB Industries, którego właścicielem i
prezesem był Jack Beauchamp.
Jeśli postanowi się na niej zemścić, Mattie może stracić wszystkie sześć kontraktów z
firmami. Być może nawet był w stanie doprowadzić ją do bankructwa! A tymczasem matka
miała opiekować się jego psem...
- Zrealizowałaś jego zamówienie, czy nie? - spytała Diana.
- Owszem. Już na Boże Narodzenie dostarczyłam w jego imieniu bukiety tym samym
czterem kobietom.
- To by znaczyło, że spotyka się ze wszystkimi przynajmniej od czterech miesięcy! -
wywnioskowała Diana.
- Tym razem zamieniłam karteczki z dedykacjami, które wypisał - przyznała się
Mattie. Spuściła głowę, zawstydzona. Miała dwadzieścia trzy lata i naprawdę nie powinna już
robić podobnych rzeczy. - On nie jest specjalnie pomysłowy - kontynuowała. - Wszystkim
czterem napisał to samo: „Dla Sandy, z głębi serca - J”, „Dla Tiny, z głębi serca - J.”. I tak
dalej. Pozostałe dwie mają na imię Sally i Cally. Pomyślałam, że być może powinny
dowiedzieć się nawzajem o swoim istnieniu. Posłałam więc Cally bukiet z dedykacją dla
Tiny, Tinie - z dedykacją dla Sandy, Sandy - dla Sally, a Sally - dla Cally. Wiem, że głupio
zrobiłam... Mamo, czy ty płaczesz?
Diana ukryła twarz w dłoniach. Zadrżała.
- Chyba do niego pójdę i powiem mu, co zrobiłam. Wytłumaczę, że... - Mattie
umilkła, widząc, że jej matka śmieje się serdecznie.
- Oj, Mattie, Mattie! - Diana z rozbawieniem pokręciła głową. - Rzeczywiście
będziesz musiała wybrać się do niego i wszystko mu wytłumaczyć. To z pewnością ta sprawa
z Richardem wciąż wpływa na twoje zachowanie. Wyobraź sobie, co by było, gdyby w dzień
swojego długo oczekiwanego ślubu przyjechała do nas rankiem narzeczona Richarda i
spytała, co cię z nim wiąże. - Diana znowu pokręciła głową. - Nie wiesz, jakie skutki mogła
spowodować wczorajsza zamiana kartek na bukietach. - Nagle znowu wybuchnęła śmiechem.
- To nie jest śmieszne, mamo! - odezwała się z oburzeniem Mattie.
- Masz rację, kochanie. - Diana niemal płakała ze śmiechu.
- Przestań się śmiać! - Mattie zaczęła się obawiać, że nerwowy śmiech jej matki okaże
się zaraźliwy. - Przecież Jack Beauchamp mnie zabije - powiedziała z ożywieniem. - Kiedy
usłyszy, że... - umilkła.
- Czy te bukiety na pewno dotarły do wszystkich adresatek? - upewniła się Diana.
Mattie pokiwała tylko głową. Zawsze dostarczała kwiaty na czas. Między innymi
dlatego miała wielu stałych klientów. Choć Jack z pewnością nie będzie zadowolony z jej
ostatniej usługi.
- Muszę powiedzieć, że nie zachowywał się jak człowiek, któremu zmyła głowę
rozwścieczona kochanka - zauważyła Diana.
- Rzeczywiście - mruknęła Mattie.
Gdyby wiedziała, że z jej postępku wynikło coś dobrego, czułaby się lepiej. Gdyby
choć jedna z kobiet zdecydowanym tonem powiedziała Jackowi Beauchampowi, co o nim
myśli, może poruszyłoby to choć odrobinę jego sumienie.
- Nie wyobrażam sobie, jak mogę przed nim stanąć i powiedzieć mu, co zrobiłam...
- Nie dziwię ci się - pokiwała głową Diana. - Zwłaszcza po dzisiejszym spotkaniu. Coś
mi jednak mówi, że jeśli do niego nie pojedziesz, to on jutro przyjedzie do ciebie, do
kwiaciarni.
Mattie była tego samego zdania. Chyba lepiej było uprzedzić atak Beauchampa.
A może nie mam się czego wstydzić? - pomyślała znowu. Powiedział, że cała j ego
rodzina wyjeżdża z nim do Paryża. Może ma żonę i dzieci? Jeśli tak, nie powinien wysyłać
kwiatów żadnym kobietom poza żoną!
Być może aż tak bardzo mi nie zaszkodzi? - zastanawiała się. Jeśli jest żonaty, nie
będzie chciał robić wiele hałasu w nadziei, że może zachowa wszystko w tajemnicy? A
zresztą, co tak naprawdę może mi zrobić? - pocieszała się Mattie.
Jednak następnego dnia, kiedy stanęła naprzeciw Jacka Beauchampa w jego
wspaniałym gabinecie, wcale nie czuła się pewnie. W nocy źle spała, niepokojąc się o
przebieg i skutki rozmowy. Wyobrażała sobie, że przynajmniej jedna z czterech kobiet
musiała już skontaktować się z Beauchampem w sprawie cudzego imienia przy otrzymanym
bukiecie.
Siedział za biurkiem w ciemnym garniturze i krawacie. Mattie nie wiedziała, czy Jack
będzie zachowywał się w swoim gabinecie prezesa równie naturalnie i bezpośrednio jak w
hotelu jej matki. Wyglądał na spokojnego - nie tak jak człowiek, który ma poważne kłopoty w
życiu osobistym.
- Proszę pana... - zaczęła w końcu nieśmiało Mattie.
- Proszę mi mówić po imieniu - przerwał. Oparł się wygodnie i znowu zaczął się jej
przyglądać. - Moja sekretarka powiedziała, że zadzwoniłaś z samego rana i prosiłaś o pilne
spotkanie. Ponoć sprawa jest ważna...
Mattie musiała tak powiedzieć, bo Claire Thomas nie znalazłaby dla niej ani chwili w
napiętym rozkładzie dnia swojego szefa. O pierwszej miał spotkanie, zostało jej więc tylko
dziesięć minut.
- Czyżby się okazało, że jednak nie możecie przyjąć na weekend Harry'ego? - spytał
Jack.
- Nie, nie o to chodzi... Nie przychodzę tu jako asystentka mojej mamy.
- Nie? W takim razie dlaczego koniecznie chciałaś porozmawiać ze mną dzisiaj,
Mattie? - spytał z zainteresowaniem.
Tego dnia włożyła szaroniebieską garsonkę. Miała nadziej ę, że wygląda poważniej
niż poprzedniego dnia. Pociły jej się ręce. Była bardzo zdenerwowana.
- Nie pracuję w hotelu dla psów... - Przyszło jej na myśl, że może Jack będzie
rozbawiony tym, co się stało. Ależ nie! Ona w podobnej sytuacji z pewnością nie byłaby
rozbawiona. Chociaż ona nigdy nie umawiałaby się z czterema mężczyznami!
- Nie? - Jack był zdziwiony. - W takim razie czym się zajmujesz?
- Być może tego nie wiesz, ale współpracuję z twoją firmą.
- Naprawdę? W jakim zakresie? - zdumiał się Jack.
- Prowadzę kwiaciarnię „Zieleń i Piękno”.
- Ach... - Wyraźnie się nachmurzył. Przypuszczała, że teraz się domyślił, w jakiej
sprawie przyszła. Nie pomyliła się. - W takim razie zapewne przychodzisz w sprawie
pomylenia kartek przy czterech bukietach, które zleciłem dostarczyć?
A jednak! - pomyślała Mattie. Ma przeze mnie kłopoty! Zbladła odrobinę.
- Sam zamierzałem skontaktować się dziś z tobą - oznajmił. Przybrał tajemniczy
wyraz twarzy.
- Przyszło mi na myśl, że może zechcesz to zrobić - przyznała Mattie.
- I sądziłaś, że lepiej będzie mnie uprzedzić, tak? - upewnił się.
- Tak. Wczoraj sprawdzałam księgę zleceń i nagle zdałam sobie sprawę, że popełniłam
okropną pomyłkę - ciągnęła.
- Doprawdy? - Nieoczekiwanie Jack wstał gwałtownie zza biurka i zbliżył się do niej.
- Kiedy dokładnie zdałaś sobie sprawę z tej pomyłki? Mniej więcej o której?
Mattie zadarła głowę, aby widzieć jego twarz. Stał zbyt blisko, wolałaby patrzeć na
niego z większej odległości. Nie była pewna jego nastroju. W każdym razie Jack z pewnością
nie był zadowolony.
- To było wieczorem, wczoraj... Chciałam cię bardzo przeprosić...
- Mattie, czy moglibyśmy zakończyć tę rozmowę przy kolacji? - zaproponował
niespodziewanie. - Jest interesująca, jednak... - spojrzał na zegarek - za dwie minuty mam
spotkanie.
- Nie, nie mam ochoty na kontynuowanie tej rozmowy... przy wspólnej kolacji! -
oznajmiła gwałtownie. Nie mogła uwierzyć, że Jack Beauchamp właśnie zaprosił ją do
restauracji!
- Nie? - upewnił się, unosząc brwi.
- Nie!
- Dlaczego? - zapytał.
- Dlatego że umawiasz się równolegle przynajmniej z czterema kobietami!
Cóż, powiedziała prawdę. Teraz Jack raczej nie uwierzy, że zamienienie przez nią
kartek przy bukietach było przypadkowe. Jednak nie zamierzała zostać kolejną z jego
licznych kochanek!
Przez chwilę obawiała się, że Jack chwyci ją za ramię albo uderzy; naprawdę stał zbyt
blisko. Tymczasem od drzwi nieoczekiwanie rozległ się kobiecy głos:
- Czyżbym przyszła za wcześnie?
Jack cofnął się raptownie; Mattie odwróciła głowę i zobaczyła piękną, młodą kobietę.
- Ależ skąd - odpowiedział z uśmiechem. - Właśnie umawialiśmy się z Mattie na
wieczorne spotkanie. - Rzucił jej gniewne spojrzenie.
Mattie obserwowała przybyłą. Miała posągową urodę - wyrazistą, anielsko piękną
twarz, wspaniałą figurę, gęste, kruczoczarne włosy opadające falami na smukłe ramiona,
niebieskie oczy, długie, smukłe nogi. Była ubrana w dopasowaną niebieską sukienkę o
ciekawym kroju, najwyraźniej bardzo drogą.
- Mattie, to jest moja siostra Alexandra - powiedział Jack, ujmując Mattie za ramię.
Siostra?!
Alexandra popatrzyła na niego pytająco, a potem powiedziała z uśmiechem:
- Miło cię poznać, Mattie! Bardzo przepraszam, jeżeli wam przeszkodziłam, kochani.
Claire nie było w sekretariacie, więc weszłam.
- Ależ nie przeszkodziłaś, Alexandro - zapewniła Mattie. Chciała, żeby Jack nareszcie
ją puścił. - Właśnie wychodziłam - dodała. Odsunęła się od niego, lecz on wciąż trzymał ją za
ramię.
- Nie ustaliliśmy przecież szczegółów wieczornego spotkania - powiedział, patrząc jej
w oczy. - Mówisz, że kolacja nie wchodzi w grę, więc może przyjadę do ciebie około
dziewiątej i pojedziemy na drinka?
Najwyraźniej był zdeterminowany.
- Dobrze - zgodziła się niechętnie. - Jeśli się tak upierasz...
- Upieram się, Mattie - odpowiedział.
- Rozumiem. - Nareszcie ją puścił. - To do zobaczenia - powiedziała na odchodnym.
- Nie będę mógł się doczekać naszego spotkania - pożegnał ją.
Wolałaby wcale się z nim nie spotykać. I cóż zamierzał jej powiedzieć, a co
ważniejsze: co zamierzał zrobić w związku z jej postępkiem? W końcu Mattie dopuściła się
brutalnej ingerencji w jego życie osobiste.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Celowo zamieniłaś te karteczki, prawda?
Mattie zakrztusiła się winem. Jack uderzył ją w plecy, zbyt mocno. Była przekonana,
że zrobił to ze złości. Siedzieli w małym pubie w odludnej okolicy. Jack przyjechał pod dom
Mattie punktualnie o dziewiątej. Czekała już na końcu podjazdu, aby jej matka nie wiedziała,
z kim Mattie spędza wieczór.
Mattie wciąż kaszlała. Jack wydawał się rozbawiony. Podał jej chusteczkę.
- Proszę - powiedział. - Już lepiej? - spytał po chwili.
Pod względem fizycznym czuła się już lepiej, chociaż z pewnością nie najlepiej
wyglądała. Rozmazał jej się makijaż. Nieważne. Psychicznie czuła się bowiem okropnie.
- Dziękuję - mruknęła.
Po południu powiedziała matce, że wytłumaczyła Jackowi sprawę karteczek przy
bukietach i że zaakceptował jej wyjaśnienie o pomyłce. A także, że wciąż zamierza oddać
Harry'ego na wielkanocny weekend do Woofdorf. Musiała przekonać Jacka, żeby to zrobił.
- Mówiłam ci już... Wczoraj wieczorem zorientowałam się, że niechcący pomyliłam
adresy, pod które wysłałam poszczególne... - zaczęła.
- Tak, mówiłaś - przerwał jej Jack. - Ale nie wiem, czy powinienem w to wierzyć, z
powodu twojej późniejszej uwagi na temat tego, z iloma kobietami się spotykam.
Mattie zmieszała się.
- Chyba mam rację - stwierdził na głos, przysuwając się bliżej. - Kiedy przyjechałem
do waszego hotelu dla psów, rozmawiałaś z matką o jakimś mężczyźnie, kobieciarzu. Ten
mężczyzna spotyka się równolegle z czterema kobietami, prawda?
Mattie zarumieniła się ze wstydu. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. W dodatku czuła
się niezręcznie, znajdując się tak blisko Jacka. Był tak przystojnym, atrakcyjnym mężczyzną!
- Odpowiedz mi, proszę - nalegał. - Podczas wczorajszej rozmowy z matką nie miałaś
wątpliwości w kwestiach, które omawiałyście.
- Nie miałam i nie mam - odparła. - Rzeczywiście, to o tobie rozmawiałam z matką.
Ale to nie znaczy, że...
- Słucham - ponaglił.
- Pomyliłam się - skłamała powtórnie. - Każdy czasem popełnia błędy. - Miała ochotę
dodać: „Nawet ty”.
- Oczywiście - zgodził się. - O której ze swoich pomyłek mówisz?
Sytuacja wydała się Mattie niecodzienna. Siedziała w przyjemnym lokalu, w
towarzystwie bardzo atrakcyjnego mężczyzny, a jednak czuła się okropnie.
- Daj spokój - odpowiedziała. - Przecież przyszłam dzisiaj do ciebie, żeby przeprosić
i... Co masz na myśli, pytając, o której ze swoich pomyłek mówię?
- Czyżbyś zdawała sobie sprawę, że popełniłaś więcej niż jeden błąd?
Cóż, najwyraźniej popełniła kolejny, rozdrażniając tego człowieka.
- Wspomniałeś, że cała twoja rodzina wyjeżdża... Pomyślałam, że masz żonę i dzieci.
Czy...
- Nie. Nie jestem żonaty ani nie mam dzieci - oznajmił. - Mówiąc o rodzinie, miałem
na myśli rodziców i rodzeństwo. Mam kilkoro rodzeństwa.
- Wyjeżdżasz do Paryża z rodzicami i kilkorgiem rodzeństwa? - Była zaskoczona.
- Owszem. Moja najmłodsza siostra, Alexandra - ta, którą dzisiaj poznałaś - właśnie
się zaręczyła.
Postanowili z narzeczonym wydać z tej okazji uroczysty obiad w restauracji na Wieży
Eiffla.
Mattie powstrzymała wybuch nerwowego śmiechu, zaskoczona wyjaśnieniem Jacka.
Pomyślała, że zazdrości narzeczonym, którzy mogą sobie pozwolić na wydanie uroczystego
obiadu w restauracji na Wieży Eiffla.
- A więc nie jesteś żonaty.
- Nie mam też czterech kochanek - oznajmił.
- Być może obecnie już nie - odparła ze złośliwym uśmiechem.
- Wiesz co, Mattie... - Wydawał się bardziej zatroskany niż rozgniewany - ty chyba
przeżywasz jakieś kłopoty osobiste. Czyżbyś miała złe doświadczenia z rodzinnego domu?
- Złe doświadczenia z domu? Nie w tym sensie, o jakim myślisz - odparła.
- A w jakim? - zainteresował się Jack.
- Mój tata umarł, kiedy miałam trzy lata. Ledwie go pamiętam.
- Współczuję ci. To musiało być dla ciebie okropne.
- O wiele gorsze było dla mojej mamy. Ja byłam mała. Pamiętam, że tata często się
śmiał i był dla mnie bardzo dobry. Mama też śmiała się wtedy o wiele częściej.
- Tak, to smutne... - skomentował. Zamyślił się. - Muszę ci powiedzieć, że
zamienienie przez ciebie kartek przy bukietach postawiło mnie w kłopotliwej sytuacji.
- Doprawdy? - Przypuszczała, że jednak miał cztery kochanki.
- Owszem - potwierdził. - Oczywiście nie jestem w sytuacji bez wyjścia, ale wymaga
ona ode mnie podjęcia pewnych działań.
Mattie zaniepokoiła się. Miała przeczucie, że owe tajemnicze działania będą dotyczyły
jej, i że nie będzie to nic, co ją ucieszy.
- Czy masz ważny paszport? - spytał nagle.
- Słucham? - Mattie była zdumiona.
- Czy masz ważny paszport? - powtórzył spokojnie.
- Mam... A dlaczego pytasz?
- Zamierzałem pojechać do Paryża nie tylko z rodzeństwem i rodzicami. Z twojej winy
stało się tak, że osoba, która miała mi towarzyszyć, nie pojedzie. Skoro masz paszport, być
może nie pojadę sam.
- Jak to? - Słowa Jacka raz po raz zaskakiwały Mattie. Nie zdziwiła się, że kobieta,
która miała towarzyszyć mu podczas rodzinnej wyprawy do Paryża - bez wątpienia jedna z
czterech adresatek bukietów - nie chciała jechać, a zapewne nie chciała w ogóle widywać się
z Jackiem. Pewnie żadna z tych czterech kobiet nie miała ochoty kontynuować z nim
znajomości. Ale żeby Jack spodziewał się, że Mattie z nim pojedzie...?
- Nie wiem, za kogo mnie uważasz - odpowiedziała - ale się mylisz. Nie zamierzam
jechać z tobą do Paryża!
- Na pewno? - spytał.
- Z całą pewnością!
- Ależ pomyśl tylko, Paryż wiosną jest nadzwyczaj romantyczny... - kusił.
- Rzeczywiście mogłam narobić ci kłopotów - odpowiedziała, marszcząc brwi - ale
szybko znajdziesz inną, która zechce wybrać się z tobą do Paryża. Skoro znalazłeś
jednocześnie cztery kochanki... Poradzisz sobie, z taką urodą i czarem osobistym! - zadrwiła.
Wątpiła zresztą, żeby Jack zmartwił się jej odmową. Jest wiele kobiet, które
natychmiast skorzystałyby z propozycji wyjazdu z niezwykle przystojnym i bogatym
mężczyzną.
Na szczęście Mattie nie należała do takich kobiet, chociaż wygląd Jacka robił na niej
wrażenie, a i w jego sposobie bycia było coś, co ją pociągało. Ale tylko do pewnego stopnia.
Był kobieciarzem, a więc mężczyzną niewartym uwagi.
- Nie mam zbyt wiele czasu - opowiedział.
- Och, nie bądź taki skromny - drwiła dalej.
- Zatem uważasz, że jestem przystojny i czarujący? - upewnił się.
- Niektórym kobietom bez wątpienia to wystarczy! - odparowała.
Lepiej, aby Jack nie myślał, że Mattie się nim interesuje. Choć może by tak było,
gdyby nie miał czterech kochanek, z których każda sądziła, iż jest jego jedyną wybranką! To
było w Jacku zdecydowanie nieatrakcyjne.
- Muszę jednak ze smutkiem przyznać, że udało ci się doprowadzić do katastrofy w
moim życiu osobistym - oznajmił.
Udało mi się! Hura! - pomyślała.
- To nie znaczy, że zamierzam zastąpić twoją kochankę - zauważyła.
- Niczego takiego nie sugerowałem - odpowiedział z wyraźnym rozbawieniem.
- I nie pojadę z tobą do Paryża! - dodała.
Mimo woli przyszło jej do głowy, jak by to było, gdyby pojechała. Gdyby ona i Jack
spacerowali razem po Paryżu, pod rękę, gdyby jadali razem kolacje w paryskich lokalach,
gdyby...
- Mam wrażenie, że jeślibyś jednak pojechała, nie żałowałabyś tej decyzji -
skomentował jej rozmarzenie Jack.
Spojrzała na niego ze złością i zarumieniła się.
- Czy nie możesz pojechać do Paryża tylko z rodziną? - spytała, zmieniając temat. -
Nic się nie stanie, jeśli spędzisz jeden weekend pozbawiony towarzystwa wpatrzonej w ciebie
kobiety.
- Poza moją rodziną będzie też Thom, narzeczony Alexandry, oraz jego rodzice i
siostra - powiedział, podkreślając słowo „siostra”.
Mattie zawahała się. Co chciał przez to powiedzieć? Czyżby sugerował, że...
- A jednak będzie tam ktoś, kto może cię adorować! - odgadła. Najwyraźniej Jack był
mężczyzną pozbawionym skrupułów.
- Siostra Thoma mnie nie interesuje.
Mattie zmrużyła oczy.
- Czy to znaczy, że ty ją - tak? Kiwnął głową.
- Zapewniam cię, że to zupełnie nieodwzajemnione zainteresowanie. Ale trudno mi
powiedzieć Sharon, żeby trzymała się ode mnie z daleka. To siostra Thoma. Atmosfera całego
wyjazdu stałaby się napięta i nie do końca przyjemna. Nie chcę pozbawiać radości Alexandry
i Thoma. Pomyślałem, że będzie najprościej, jeżeli pojadę do Paryża w towarzystwie kobiety.
- Dziękuję za taką propozycję! - burknęła Mattie.
- Gdyby nie ty, pojechałbym z kim innym - przypomniał Jack.
Z Sally, Cally, Sandy albo Tiną - pomyślała.
- Dlaczego Sharon ci się nie podoba? - spytała z ciekawości.
- Nie powiem. To byłoby niegrzeczne.
Dobrze, że Mattie nie piła wina, kiedy wymawiał ostatnie zdanie. Mogłaby się znowu
zakrztusić. Jack uważał siebie za grzecznego człowieka!
Pokręciła głową.
- Nie mogę wyjechać na trzy dni, prowadzę kwiaciarnię, jak już wiesz - powiedziała.
- To wyjazd na cztery dni. Ale Wielki Piątek i poniedziałek wielkanocny to dni wolne
od pracy. Przecież musisz czasami mieć wolne, ktoś pracuje wtedy za ciebie.
Mattie rzadko pozwalała sobie na urlop. Ale kiedy go brała, w kwiaciarni pracowała
Sam, najlepsza przyjaciółka, z którą poznały się na studiach. Sam była mężatką, przed
kilkoma miesiącami urodziła dziecko. Uwielbiała od czasu do czasu pracować w kwiaciarni.
Mattie nie zamierzała jednak brać urlopu na Wielkanoc ani jechać z Jackiem do
Paryża.
- Nieważne, po prostu nie chcę jechać i już - powiedziała.
- Na pewno?
Wypiła łyk wina, aby ukryć zmieszanie. Jack słusznie domyślał się, że celowo
zamieniła kartki przy bukietach. Z zawodowego punktu widzenia był to całkowicie
nieodpowiedzialny postępek. On zdawał sobie z tego sprawę i oczekiwał chyba
rekompensaty; mógł zniszczyć dobrą opinię kwiaciarni Mattie.
Chyba mnie szantażuje! - oceniła. Niestety. Ale to jeszcze gorsza rzecz niż to, co ja
zrobiłam!
Czy zasługiwała na karę? Jack oczekiwał od niej, żeby pojechała z nim do Paryża na
wielkanocny weekend... Zaraz. Czy to aby na pewno była kara? Weekend w Paryżu z tym
mężczyzną... Jak można postrzegać taki pomysł jako dotkliwą karę? Niesłychanie przystojny,
zamożny, na swój sposób czarujący mężczyzna proponował jej atrakcyjny wyjazd. Mattie
musiała przyznać, że propozycja była kusząca.
Odwróciła wzrok.
- Co powiem matce? - zastanowiła się na głos.
Jednak tym razem Jack nie wydawał się rozbawiony.
- Zapewne moje nazwisko padło w twojej rozmowie z matką o mężczyźnie, który
umawia się z czterema kobietami? - spytał.
- Prawdę mówiąc... - zaczęła.
- Na pewno padło - dokończył za nią. - Trudno. Może po prostu powiedz jej prawdę?
Że jedziesz ze mną do Paryża.
- Miałabym powiedzieć jej coś takiego?! Że wymagasz ode mnie, żebym pojechała z
tobą do Paryża, że mnie szantażujesz? Że jeśli tego nie zrobię, możesz doprowadzić mnie do
finansowej ruiny?
Jack skrzywił się.
- Jeśli zamierzasz ująć to w takie słowa...
- Przecież zasugerowałeś, żebym powiedziała matce prawdę!
- Tak - zgodził się z westchnieniem. - Nie spodziewałem się jednak, że tak postrzegasz
prawdę. Nie możesz jej po prostu powiedzieć, że poznałaś mnie troszkę lepiej i chcesz mi
pomóc?
- Wybierając się z tobą na weekend do Paryża!
- Tak.
- Prawie nic o sobie nie wiemy - zauważyła. - Nie mogę powiedzieć, że dobrze cię
znam.
- Ale poznasz mnie o wiele bliżej, jeśli pojedziemy razem, poznasz moją rodzinę,
spędzimy wszyscy wspólnie długi weekend. Zaprzyjaźnimy się, zobaczysz.
Mattie popatrzyła na niego z zakłopotaniem. Nie wierzyła własnym uszom. Słowa
Jacka wydawały jej się groteskowe. Chociaż z drugiej strony...
Była ogromnie ciekawa, jak przeżyłaby weekend w Paryżu w towarzystwie Jacka
Beauchampa i jego bliskich. Nie mogła powiedzieć, żeby ta perspektywa jej nie nęciła.
Mattie od dziecka rzadko jeździła na wakacje. Zazwyczaj doglądały z Dianą cudzych
psów, psów ludzi, którzy bywali na wakacjach. Nie zarabiały zresztą dostatecznie dużo, aby
wiele wydawać na podróże. Dopiero w minionym roku Mattie zaprosiła Dianę na tygodniową
wycieczkę do Grecji. Postanowiła nareszcie sprawić matce prawdziwą przyjemność. Matka
tyle dla niej zrobiła przez te wszystkie lata!
Jack wybuchnął śmiechem, widząc spojrzenie Mattie.
- Nie jesteś zbyt miły - zwróciła mu uwagę.
- Czy w takim razie jedziesz ze mną do Paryża? - spytał wesoło.
Serce Mattie zaczęło bić coraz mocniej.
Przecież on chce ze mną jechać tylko dlatego, żebym odwróciła od niego uwagę
niejakiej Sharon! - mitygowała się.
Ale romantyczny Paryż, wyśnione miasto kochanków, kusił... Mattie zapewniała
Jacka, że nie chce z nim jechać, a jednocześnie mimowolnie zastanawiała się, jakie zabrać
ubrania!
Wzięła głęboki oddech i powiedziała:
- Dobrze. Pojadę... Ale nie myśl, że zrobię to z jakiegokolwiek innego powodu niż ten,
że mnie szantażujesz! - dodała szybko.
- Jak bym mógł! - zastrzegł się z udawanym oburzeniem.
Mattie rzuciła mu gniewne spojrzenie.
- Pomyśl tylko - szepnął. - Popłyniemy Sekwaną... Będziemy spacerować po Polach
Elizejskich. Pójdziemy do Ogrodu Luksemburskiego. Usiądziemy przy stoliku w przytulnej
kawiarence. Zjemy obiad w restauracji na Wieży Eiffla.
Mattie popadała w coraz większe rozmarzenie.
Miała ogromną ochotę na to wszystko, o czym mówił.
Jedyną rzeczą, która budziła jej niepokój, był fakt, że ów cudowny weekend miała
spędzić z nim, Jackiem Beauchampem!
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Dokąd jedziesz? Z kim? - dopytywała się zdumiona Diana. Z niedowierzaniem
patrzyła na córkę.
Szykowały śniadanie. Mattie właśnie powiadomiła ją o zamiarze wyjazdu. Wydawało
się, że Diana z wrażenia zaraz rozleje kawę.
Mattie delikatnie wyjęła kubek z ręki matki i potwierdziła:
- Do Paryża. Z Jackiem Beauchampem... Ale będziemy mieli oddzielne sypialnie -
zastrzegła. Miała nadzieję, że nie kłamie. Nie omówili ostatecznie z Jackiem żadnych
szczegółów.
- Zawsze to jakieś pocieszenie - mruknęła Diana, siadając. - Czyżbyś w taki właśnie
sposób zamierzała mu zrekompensować wyrządzone szkody?
- To raczej on się tego domaga - wyjaśniła. Idąc za radą Jacka, powiedziała matce całą
prawdę. - Pomyślałam, że weekend w Paryżu nie jest najgorszą karą, jaka mogła mnie spotkać
- zakończyła.
Diana pokręciła głową. - Nie sądzę, żeby Jack Beauchamp... to znaczy... - Nie była w
stanie wypowiedzieć swoich myśli. - Mattie, dlaczego ty ciągle musisz wplątywać się w
kłopoty?
- Nic mi się nie stanie - zapewniła Mattie, ujmując dłoń matki. - Będziesz miała jego
psa jako zakładnika! - zażartowała.
- Rzeczywiście - uśmiechnęła się smutno Diana. - Nie wierzę, że pojedziesz z tym
człowiekiem do Paryża! - Wciąż kręciła głową, oszołomiona.
- Myślałam, że ci się spodobał.
- Tak - przyznała Diana. - Wydał mi się miły i czarujący. W pewnej chwili
pomyślałam nawet, że chciałabym związać się z kimś takim, tylko chyba trochę starszym...
- Naprawdę?
- Naprawdę - potwierdziła matka. - Ale kiedy mi wyjaśniłaś, że to on umawia się
równocześnie z czterema kobietami, zmieniłam zdanie. A teraz mi mówisz, że wybierasz się z
nim do Paryża!
Mattie uśmiechnęła się.
- Mamo, nie myśl, że...
Krótkie pukanie do drzwi nie pozwoliło jej dokończyć zdania.
Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
Do kuchni wszedł Jack.
Był w eleganckim garniturze, podobne nosił w pracy. Tego dnia włożył kremową
koszulę i zawiązał brązowy krawat. Musiał wcześnie wstać, ponieważ była dopiero ósma
rano.
Ciekawe, gdzie znalazł otwartą kwiaciarnię. Trzymał bowiem w ręku bukiet
wiosennych żonkili.
- Co tu robisz?! - odezwała się surowym tonem Mattie, wstając powoli. Jeszcze miała
na sobie szlafrok i piżamę.
Diana zdążyła się ubrać, ponieważ karmiła wcześniej psy.
- Dzień dobry - odezwał się Jack, nie zrażony. Wszedł dalej i zamknął za sobą drzwi. -
Przyszedłem do ciebie, Diano - wyjaśnił, po czym wręczył Dianie kwiaty.
Coś podobnego!
- Nie przeszkadzaj sobie - odezwał się do Mattie. - Szykuj się do pracy. Chciałbym
zamienić kilka słów z twoją mamą. - Uśmiechnął się do Diany.
Doprawdy, Jack miał niecodzienne zwyczaje. Wszedł nieproszony do ich domu w
porze, kiedy mógł się spodziewać, że Mattie i jej matka będą jeszcze nieubrane, wręczył
Dianie kwiaty, a Mattie zbył niezbyt uprzejmą radą. Był po prostu nieznośny!
Zaraz... zdaje się, że żonkile, które wręczył mamie, zerwał przed chwilą w naszym
ogrodzie! - pomyślała Mattie.
Poczuła się zdezorientowana. Na domiar złego nie wyglądała ładnie, rozczochrana,
bez makijażu, w ulubionym, starym, podniszczonym szlafroku.
- Przepraszam, ale chciałbym porozmawiać z twoją mamą na osobności - oznajmił
Jack, zanim zdążyła się odezwać.
- To dobrze, będzie mi mniej nieprzyjemnie - burknęła w końcu i wyszła, zabierając
swój kubek z niedopita kawą. - Uważaj, mamo! - rzuciła na odchodnym. Uśmiechnęła się
jeszcze kpiąco do Jacka. Wydawał się zdziwiony. I dobrze!
Po cóż zawitał do ich domu o tak wczesnej porze? Poprzedniego wieczora ustalili z
Mattie, że spotkają się następnego dnia wieczorem w celu omówienia szczegółów wyjazdu.
Jack nie wspominał, że zamierza odwiedzić Dianę wczesnym rankiem. Wtedy Mattie
zadbałaby o swój wygląd.
Choć Mattie nie miała wrażenia, aby mu się specjalnie podobała. Chciał jedynie
wykorzystać jej towarzystwo, by pozbyć się niechcianej adoratorki. Mattie napomniała się w
myśli, żeby o tym pamiętać.
Wzięła prysznic, zrobiła makijaż, włożyła czarny kostium i jasną kremową bluzkę,
uczesała się. Teraz wyglądam lepiej - pomyślała.
Nie miała jednak szansy pokazać się Jackowi, ponieważ już go nie było. Matki także.
Tylko żonkile stały dumnie w wazonie na środku kuchennego stołu.
Mattie odnalazła Dianę w gabinecie, w którym rozmawiała z klientami. Diana
siedziała w fotelu.
Sophie - ich ulubiona suka - opierała łeb o jej kolano.
- Wszystko w porządku? - upewniła się Mattie.
- Tak - odparła bez przekonania Diana.
Mattie oczekiwała dalszego ciągu wypowiedzi.
- Jack pojechał do pracy, ale wieczorem przyjedzie znowu, do ciebie - wyjaśniła
Diana. Nie mówiła nic więcej, tylko głaskała Sophie. W końcu wstała i ominęła biurko.
Czego on chciał?! - cisnęło się na usta Mattie.
- Czy nie powinnaś była wyjść przed dziesięcioma minutami? - spytała Diana, patrząc
na zegarek.
- Mamo! - zawołała Mattie, sfrustrowana.
- Słucham? - spytała niewinnym tonem Diana.
- Czyżbyś zachowywała się w tak denerwujący sposób z powodu Jacka Beauchampa?
Diana roześmiała się.
- Od razu widać po tobie wszystkie emocje, Mattie - powiedziała, rozbawiona. -
Postanowiłam zabawić się chwilę twoją ciekawością, to wszystko.
- Spoważniała. - Jack chciał po prostu wyjaśnić mi sytuację i zapewnić, że nie
zamierza cię uwieść.
- A nie zamierza? - Mattie była zaskoczona. - To znaczy... spodziewam się, że
oczywiście nie zamierza. - Była rozdrażniona faktem, że Jack zdecydował się omówić to z jej
matką. - Już ci mówiłam - dodała.
- Oczywiście, ale on osobiście chciał mnie o tym zapewnić. Dlaczego masz taką
smutną minę? Jestem pewna, że z łatwością zdołasz przekonać go do zmiany zamiarów...
- Mamo!
- Dobrze już, dobrze. - Diana pogładziła dłoń córki.
Jack jest tylko o dziesięć lat młodszy od mamy - pomyślała Mattie. Może powinien
był zaproponować wyjazd jej, a nie mnie!
Nie spodobała jej się ta myśl.
- Jak to: powiedziałeś o mnie rodzinie? - powtórzyła ze zdumieniem Mattie. Siedzieli
naprzeciw siebie przy restauracyjnym stoliku. - Kiedy im powiedziałeś? I właściwie co? -
Jack przecież niewiele o niej wiedział.
Obiad w jego towarzystwie był ciekawym doświadczeniem. Szef obsługi kelnerskiej
francuskiej restauracji na najwyższym piętrze wieżowca pozdrowił Jacka grzecznie. Usiedli
przy stoliku usytuowanym obok okna, z którego rozciągał się widok na Londyn. Chwilę
potem przyszedł przywitać się z nim właściciel restauracji. Jack przedstawił mu Mattie,
mówiąc: „Mattie Crawford, moja przyjaciółka”.
Nie uważała się za przyjaciółkę Jacka, prędzej gotowa była uznać się za jego wroga.
- Dziś zjedliśmy rodzinny lunch w domu moich rodziców - odparł Jack, wzruszając
ramionami. - Powiedziałem im tylko, że pojadę ze znajomą, która nazywa się Mattie
Crawford. - Popatrzył jej w oczy. Jego spojrzenie onieśmielało ją.
Pomyślała, że Jack musi być w bliskich stosunkach z rodzicami i rodzeństwem.
Bardzo dobrze świadczyło to o nim i jego rodzinie. Mattie sama była w bliskich stosunkach z
matką. Uznała, że to coś, co łączy ją z Jackiem.
Nieczęsto bywała w restauracjach. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz spotkała się z
mężczyzną. Nie dążyła specjalnie do takich spotkań po okropnym zakończeniu związku z
Richardem.
Teraz jednak siedziała w eleganckim lokalu z Jackiem Beauchampem, ubrana w
ulubioną czarną sukienkę, dobrą na każdą okazję. Rozglądając się po restauracji, myślała, że
będzie musiała zastanowić się poważnie nad doborem garderoby, którą weźmie do Paryża.
Nie chciała wyglądać jak szara myszka.
Dlaczego jej na tym zależało? W końcu było mało prawdopodobne, żeby po powrocie
zobaczyła ponownie kogokolwiek z tej rodziny.
A jednak dla Mattie miało znaczenie wrażenie, jakie zrobi. Rodzina Jacka była z
pewnością bardzo bogata. Na zaręczynowy obiad jego siostry włożą pewnie kosztowne
sukienki od znanych projektantów. Mattie postanowiła kupić nową, elegancką sukienkę,
choćby miała na nią wydać wszystkie oszczędności.
- Ile osób będzie na tym przyjęciu w restauracji? - zapytała.
- Piętnaście, razem z tobą i mną - odpowiedział Jack.
- Piętnaście? - Pomyślała, że podczas przyjęcia będzie onieśmielona. Miała siedzieć w
towarzystwie trzynaściorga zupełnie nieznanych bogatych ludzi - i jednego tylko odrobinę
znanego!
Nie należała do nieśmiałych osób, łatwo nawiązywała kontakty. Na tym zresztą po
trosze polegała jej praca w kwiaciarni. A jednak rodzina Jacka Beauchampa to bez wątpienia
nie byli przeciętni ludzie, jakich spotykała na co dzień.
- Nie przejmuj się, naprawdę... - uspokoił ją Jack. - Będę przy tobie cały czas - dodał,
uśmiechając się.
Wiedział przecież, że dla Mattie to żadne pocieszenie.
- Jaka jest twoja rodzina? - spytała odważnie.
- Normalna - odparł Jack. - Taka jak ja. Uważał siebie za normalnego? To znaczy,
może i nie był nienormalny, ale niewątpliwie nie był przeciętny.
- Mają po dwie ręce, dw