15651
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 15651 |
Rozszerzenie: |
15651 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 15651 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 15651 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
15651 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Shigor Birdman
Zajęcie dla młodego barbarzyńcy
Fantasta, chcący poczytać teksty autorów zagranicznych, na naszym rynku ograniczony jest właściwie tylko do dwóch kierunków: literatury anglojęzycznej i rosyjskiej. Moim nieśmiałym marzeniem jest zmienić choćby odrobinę tą smutną sytuację. Postanowiłem więc sprezentować czytelnikom "Fahrenheita i Fantazinu" opowiadania naszych czeskich sąsiadów.
Przyznam się, że oddaję Wam ten tekst z pewną dozą niepewności, ponieważ jest to pierwsza moja próba tłumaczenia i zupełnie nie wiem, jak zostanie ona przyjęta. Do Waszych rąk trafia pełne humoru opowiadanie fantasy. Następne, jeśli uznacie, że warto, będzie opowiadanie fantastyczno-naukowe, a później – na przemian. Warunek jest tylko jeden, musi się to spotkać z jak największym odzewem czytelników. Wierzcie mi, tłumaczenie jakiegokolwiek tekstu jest bardzo czaso- i pracochłonne, jeśli nie będę miał poczucia, że warto, że komuś jest to potrzebne, nie będzie mi się chciało tego robić. Im więcej otrzymam od Was maili, tym pewniejsze będzie, że doczekacie się mojego kolejnego tłumaczenia...
Shigor Birdman
Zajęcie dla młodego barbarzyńcy
– No, trzymaj to porządnie! O, właśnie tak! A teraz pchnij! Do po trzykroć wyłysiałych jaj Łysego Roa, czy tak się bodzie?! Już ja cię nauczę, ty smarkaczu!
Potężny bas wprawił w drżenie okna chaty i rozhuśtał gałęzie najbliższej sosny. Z dziupli wychyliła się wiewiórka i, chyba po raz setny dzisiaj, pomyślała o tym, czy aby nie warto się wyprowadzić. Albo chociaż zainwestować w watę do uszu.
– Hej?!
Okno otworzyło się z trzaskiem i pojawiła się w nim głowa przepięknej kobiety z ognistą fryzurą. Jej urodę psuł wyraz twarzy, na której w tym momencie zawitała złość.
– Zostaw tego biednego chłopca, Rozłupie! Czyś ty oszalał!? Co znowu wyprawiasz, ty głupcze?!
– Co? – Zamruczał głębokim basem potężny mężczyzna stojący przed chatą i podrapał się po karku. W podrapaniu się po głowie przeszkadzał mu stalowy hełm, przyozdobiony kilkoma ogromnymi, pokręconymi rogami. Barbarzyńca wbił topór w ziemię, po czym oparł się o jego trzonek.
– Uczę młodego jak się walczy, nie? A co myślałaś, że uczę go tańczyć? Dałem mu swój nóż, to odpowiednia broń dla niego. Tylko że on jest głupi jak świstak. Psia mać, czy tak się walczy? He? Co mi na to powiesz, Walkirio? Myślałem, żeś urodziła mi syna, a to jest jakieś takie... – Barbarzyńca Rozłup Jagotrzasnę, syn Głowogryza Jagotrzasnę, syna Wyrwijserca Jagotrzasnę, spojrzał z wściekłością w kierunku syna.
Walkiria rozzłościła się jeszcze bardziej.
– Przecież on ma dopiero roczek, ty palancie! Znowu udowadniał żeś to swoje ulubione przysłowie, że głową można rozbić mur, wystarczy tylko wziąć odpowiedni rozbieg? Zupełnie ci przeskoczyło? On ma tylko rok! Biedaczysko ledwie potrafi na nogach ustać, a ty już z bronią do niego! Ty barbarzyński patałachu! Ta twoja siekiera ma więcej rozumu, niż ty! Spójrz no na niego!
Synek, szczycący się imieniem Wszechpobij (dla ojca) i Michał (dla matki), upuścił nóż (prawie tak samo duży, jak on), klapnął na tyłek i zaczął popłakiwać.
– Mnie też zaczęto szkolić już od małego i popatrz, dokąd udało mi się dociągnąć... – Próbował bronić się barbarzyński wojownik, znany z tego, że za jednym zamachem topora potrafił rozłupać trzech nieprzyjaciół, a przy sprzyjających (lub nie, zależy jak na to spojrzeć) okolicznościach dodatkowo jeszcze i jednego przyjaciela (jeśliby ten stał w pobliżu przeciwników). Co prawda Rozłup w ciągu dwóch lat małżeństwa doświadczył, że kłótnie z żoną zwykle kończą się porażką, ale przecież nie mógł poddać się bez walki. Setki barbarzyńskich przodków przewróciłoby się w grobach, lub żołądkach strasznych potworów (a w przypadku praprapradziadka Bodzieja, w szklanym pojemniku niedocenionego czarownika specjalizującego się w magii petryfikacyjnej), gdyby ich potomek nie podjął wyzwania.
– Jesteś starym głupcem, który przez pojęcie „pracować głową” rozumie pobicie nieprzyjaciół własną głową! – krzyknęła Walkiria i na moment zniknęła w oknie, by po chwili wyskoczyć przez nie i wziąć w ramiona płaczącego synka. – Następnym razem pewnie będziesz chciał sprawdzić, czy mały umknie przed strzałą, nie? Ty przygłupie!
Wiewiórka podjęła decyzję i zaczęła pakować walizki. Na szczęście szybko uświadomiła sobie, że nie ma ani walizek, ani co do nich zapakować, tak więc przeprowadzka przebiegła szybko i bezproblemowo. W nowym mieszkanku, w jabłoni tuż za kuźnią, chyba powinna znaleźć spokój. Znajdzie zapewne i kowalowego syna, który właśnie wczoraj poznał tajniki sztuki strzelania z procy...
– Noo... – Trening walki przeciw łucznikom Rozłup miał zaplanowany na popołudnie, jak tylko chłopiec nauczy się podstawowych uników. Uznał jednak, że oznajmienie tego wściekłej małżonce byłoby co najmniej nie na miejscu. Szczególnie w sytuacji, kiedy zaledwie metr od niej leżała gromada polan, którymi można by go bardzo łatwo obrzucić...
– Wbij sobie, cholera!, do głowy, że chłopak musi najpierw nauczyć się porządnie chodzić i mówić, zanim będziesz mógł uczyć go tych swoich banialuków! Zrozumiałeś? Albo zabiorę chłopca i wyprowadzę się do mamusi!
Na samą tylko wzmiankę o teściowej pod barbarzyńcą niemal ugięły się kolana. Zanim ją spotkał, uważał, że najgorsza może być tylko samica smoka krwiopijcy. Po poznaniu teściowej uznał samicę smoka za zwierzątko, które mógłby nawet trzymać w domu.
– Chciałem dobrze... – spróbował choć trochę ostudzić atmosferę. – Pomyślałem sobie, że powinienem także zająć się chłopcem, żeby nie zostawiać wszystkiego na twojej głowie. – pracowicie szukał słów.
Walkirii napady złości na szczęście mijały równie szybko, jak się pojawiały. W większości zaraz po tym, jak coś połamała lub rozbiła. Dobrze, że przed tym treningiem założyłem zbroję, pomyślał sobie Rozłup.
– Skoro chcesz go wychowywać, to go ucz mówić. Na bójki ma jeszcze dość czasu! – Walkiria ciągle jeszcze wyglądała na wściekłą, ale większość pary z jej kotła już uciekła.
– Przecież go uczyłem! – zaoponował Rozłup.
– Tak, oczywiście – Walkiria już chciała złapać się za głowę, ale w ostatniej chwili zorientowała się, że w ramionach trzyma syna. – W większości przypadków pierwszym słowem, jakie wypowiada dziecko, jest mama. Czasem tata, ale jest to dopuszczalny wyjątek. A czegoś ty nauczył naszego synka? Jakie było jego pierwsze słowo?
– Zabij! – odpowiedział dumny Rozłup. Pierwszy sukces pedagogiczny, uczczony został butelką domowej gorzałki, a boleść, spowodowana złamaniem na głowie dębowej pokrywki od śmietnika, prawie rozpłynęła się w kacu, na który cierpiał już drugi dzień.
– Zamiast go uczyć mówić, wbijasz mu do głowy te swoje okrzyki bojowe! Już mi tym naprawdę zaczynasz działać na nerwy. Tylko spójrz na niego! – Chłopiec przestał popłakiwać, teraz tylko cichutko przyglądał się kłótni między dorosłymi. – Powiedz coś, Michasiu! – nakazała matka.
– Za... – chłopiec zawahał się. Zrozumiał, że matka, która go trzyma, jest przecież bliżej niż ojciec, może więc będzie lepiej, jeśli to ją pocieszy. – Mama? – zapytał się niepewnie. – Mama! – wrzasnął, gdyż było już jasne, że to jest prawidłowa odpowiedź.
– Chodź, mamusia da ci papu. A ty, Rozłupie, nie pokazuj mi się na oczy!
– Tylko poczekaj, niech no chłopak trochę wyrośnie – zamruczał Rozłup, dla pewności bardzo cicho pod nosem. – Będzie kiedyś z niego prawdziwy barbarzyńca, jeszcze zobaczysz... Ciekawe, jakie imię sobie wybierze, kiedy stanie się dorosły... – rozmarzył się.
***
Lata mijały, niejedna pokrywka rozbiła się na łbie ojca, a chłopiec ładnie się rozwijał. Rozłup co prawda sarkał, że chłopak jest jakiś nieduży, słabowity i niezdarny, ale w głębi duszy był z niego dumny. Niemiłe były mu jednak wysiłki małżonki nad wychowaniem duchowym syna. Czytanie i pisanie, co prawda może czasem się przydać i barbarzyńcy, ale...
Chłopiec, co gorsza, lubił to. Oczywiście, niektóre zdobycze cywilizacyjne były nawet ciekawe, na przykład machiny wojenne, katapulty i ubezpieczenie zdrowotne, ale przecież barbarzyńca powinien mieć topór albo miecz i gromadę martwych nieprzyjaciół wokół. A także masę złota, wina i pięknych napalonych... Tu marzenia Rozłupa urwały się, a ich właściciel rozejrzał niepewnie, czy nie ma w pobliżu Walkirii, która na temat niewierności wygłosiła mu kiedyś niezbyt uspokajającą przemowę. Rozłup czasem odnosił wrażenie, że żona potrafi czytać mu w myślach. Tak było na przykład ongiś na targu, gdzie spotkali tą przepiękną niewolnicę z Saab. Zbite kolano, od tamtej pory, było bardziej spolegliwie, niż barometr - opady deszczu przewidywało z dokładnością do paru godzin.
Uff, nie ma jej nigdzie w pobliżu. Rozłup pozwolił więc sobie na chwilkę niebezpiecznego luksusu, jakim były dzikie marzenia pełne blond, rudych, czarnowłosych, a przede wszystkim cycatych młodych niewolnic. Marzenia zostały drastycznie przerwane przez spojrzenie na przedmiot, który trzymał i najwyraźniej ze skupieniem studiował mały Wszechpobij. Książka!
– Co ty tam masz, młody? – zapytał ojciec tonem, który dawał potomkowi do zrozumienia, że odpowiedź, jakakolwiek by nie była, rodzicowi z pewnością nie będzie się podobać.
– Eeee. Eeee... – chłopak spojrzał niepewnie na ojca. – No, ee, wiesz tato... – W głowie pojawiła się zbawcza myśl. – Pamiętasz, jak opowiadałeś mi o tym, że mogę jakieś zwyczajne przedmioty, takie, które to walają się wszędzie wokół, wykorzystać jako improwizowaną broń na przypadek zaskoczenia?
Ojciec przytaknął, mimo, iż wydawało mu się, że powiedział raczej coś w rodzaju: „Gdy ktoś cię zaskoczy, rozglądnij się wokoło i złap pierwszą lepszą rzecz, która jest wystarczająco duża, ciężka, albo twarda. Zdziwiłbyś się, jakimi przedmiotami można komuś rozwalić łeb.”
– No więc tak się zastanawiam, jak można by wykorzystać taką książkę. Zobacz, jaka jest ciężka, a dzięki temu okuciu bardziej niebezpieczna. Gdybym zrobił sobie takie specjalne, bardzo ostre okucie, mógłbym nim łatwo komuś uciąć głowę, nie tato?
Zanim uświadomił sobie, co robi, Rozłup przytaknął. Chłopak najwyraźniej przejął inicjatywę:
– Wyobraź sobie, jaka to mogłaby być doskonała tajna broń! Każdy, kto by na ciebie spojrzał, powiedziałby sobie „O! Kolejny mól książkowy”, wystarczyłby jeden ruch i ciach...
– Dobra, dobra. Wygrałeś. Ale teraz pójdziemy i pokażesz mi, jak przyswoiłeś moje lekcje o chwytach. Kowal wspominał coś, że na Łysiejącym Wzgórzu widział ślady niedźwiedzia...
***
– No, synu, zbliżają się twoje osiemnaste urodziny, staniesz się dorosły! Wiesz, co to znaczy? Będziesz mógł sobie wybrać imię, takie, jaki będzie pierwszy bohaterski czyn, jakim postanowisz się wysławić! Wiesz już, co chcesz zrobić?
– Tak, tato – zaśmiał się młodzieniec.
– No, powiedz co to będzie!
– Nie, tato. To będzie niespodzianka.
– Hmm. Wierzę, że nie zhańbisz tradycji naszego rodu! A! Interesowałoby mnie...
– Co, tato?
– Po co ciągle chodzisz do miasta? Co w nim jest takiego ciekawego?
– Mają tam zwierzyniec z niebezpiecznymi potworami, tato. Chodzę tam, żeby je oglądać.
– Oglądać? – zapytał podejrzliwie ojciec. – Po co, na boga?
– No, oni mają słabo wykonane klatki – syn rozpoczął historyjkę przygotowaną zawczasu – A ja liczę na to, że kiedyś jedna z tych choler wydostanie się na zewnątrz. No, a gdy przy tym będę, to wypróbuję to obrywanie głów, które kiedyś mi opisywałeś.
Rozłupa wypełniło uczucie dumy ojcowskiej. Może ten chłopak ma kilka wad, jest jakiś mały, nierozwinięty, ale co by mu się nie powiedziało, to zapamięta. I ta jego przebiegłość! Sprytne, ja bym na to nie wpadł. Z drugiej jednak strony, gdyby tam wlazł w nocy, rozerwał kraty i skręcił kark wszystkim mieszkańcom zwierzyńca, włącznie ze strażnikiem, byłbym z niego jeszcze bardziej dumny. Cóż, nie mogę wymagać od niego zbyt wiele.
– Świetnie, chłopcze! No, koniec zabawy, teraz pokażę ci pewną rzecz. – zawahał i rozglądnął się wokół. – Mamusi nie widziałeś nigdzie, nie?
– Nie tato, chyba poszła odwiedzić babcię.
– Dobrze, pamiętasz te mamine przysłowia, którymi nas czasem raczy? No więc ja ci dzisiaj udowodnię, że większość z nich to tylko czcza gadka. Widzisz tamten płot? Jedno z tych przysłów twierdzi, że głową muru nie przebijesz, ale ja po kilku próbach doszedłem, że wszystko zależy od tego, jak duży rozbieg weźmiesz...
***
– I stało się! Synu, dzisiejszego dnia stałeś się dorosły! Wszechpobiju...
– Michale! – poprawiła Walkiria.
– ...Dzisiaj nazywam cię tak po raz ostatni. Zgodnie z naszą tradycją, zadecydujesz, jakie będzie twoje nowe imię i zgodnie z tym popełnisz czyn, dzięki któremu wejdziesz między dorosłych! Hurra! – zakrzyknął Rozłup. – No, trzymasz mnie w niepewności już prawie rok. Co sobie wybrałeś?
Walkiria uśmiechnęła się zwycięsko.
– Ha, więc ona już wie?
– Tak. – młody barbarzyńca wstał. – Chyba to będzie dla ciebie zaskoczenie.
– No, mów! Powiedz już, do cholery!
– Wiesz, co to jest balet, tato?
– Co? – Rozłup wybałuszył oczy. – Balet? To są te głupie podrygi, nie? Co to ma do rzeczy? – podejrzliwie zmrużył oczy. – Chcesz powyrzynać te głupki? Co prawda byłby to może i dobry uczynek dla świata, ale na nich starczyłby jeden cios zardzewiałego miecza. Jeden cios na wszystkich razem.
– Nie, tato. Chcę się do nich przyłączyć.
– CO?!?!?!!!!!!!! – wrzasnął Rozłup na całe gardło, tak głośno, jak nigdy dotąd.
Meteorolog, urzędujący w mieście oddalonym o pół mili, wściekle rozdeptał bogu ducha winną żabkę, która zamiast burzy, przepowiedziała umiarkowane zachmurzenie.
Gdy rozwiał się kurz, wzniecony przez walący się dach, Rozłup powtórzył pytanie, tylko odrobinę ostrożniej.
– Przyłączę się do baletu, tato. Zawsze mówiłeś, że mężczyzna powinien znać swoje miejsce i swój cel. A ja, tato, chcę zostać tancerzem w balecie i wybieram sobie Balet jako imię. Wiem, że trochę cię zawiodłem...
Świeżo nazwany barbarzyński tancerz Balet Jagotrzasnę zamilkł. Przypuszczał, że tata może to źle odebrać, ale że aż tak...
– WYNOŚ SIĘ! Wynoś się z mojego domu... to znaczy z ruin mojego domu, ty łotrze! Jak śmiesz! Ty! Ty...
Podstarzały barbarzyńca złapał się za serce i zgiął w pół. Walkiria przestała się śmiać, szybko podbiegła do męża i objęła go ramieniem. Rozłup ledwie łapał oddech, twarz przed chwilą całą czerwoną, teraz miał zupełnie bladą.
– Powinieneś już sobie chyba pójść, synu. Powodzenia, Michałku... Balecie.
– Powodzenia, mamo. Trzymaj się tato. Przyślę wam kartkę.
***
– Potrzebuję odpoczynku. Jak ten chłopak mógł mi to zrobić... – biadolił Rozłup, siedząc na ławce przed ruinami chaty. Pociągnąwszy łyk gorzałki, kontynuował – Jak mógł...
– Przecież nie chciałbyś stanąć na jego drodze do szczęścia, kochanie. Nadeszły nowe czasy, barbarzyństwo wyszło już z mody – pocieszała go Walkiria, sama dumna z syna.
Balet! Dobrze wychowałam chłopaka!
– Jedziemy na urlop, muszę trochę odreagować. Słyszałem, że w pobliżu Czarnej Wieży znowu pojawiły się gobliny. Tak sobie pomyślałem, że może paru z nich rozłupałbym łby...
– To brzmi ciekawie, tato. Mógłbym się do ciebie przyłączyć? – odezwał się ktoś za nim. Rozłup błyskawicznie się odwrócił. Za nim stał jego syn, obleczony w zbroję, uzbrojony w miecz oraz w skruszony wyraz twarzy.
– Wiesz tato, ja sobie to przemyślałem. Imienia, co prawda, już zmienić nie mogę, ale chyba jednak lepszy będzie ze mnie barbarzyńca niż tancerz. – westchnął. – To co... wybaczysz mi? Sam mówiłeś, że za młodu popełniłeś wiele głupot...
Rozłup tylko rozdziawił gębę, nie wiedząc, co powiedzieć. Wstał.
– Nie żartujesz, chłopcze? Naprawdę? – zapytał się niepewnie.
– Tak, tato. To idziemy na te gobliny? A jak wrócimy, to wypytam się w mieście, czy nie potrzebują łowcy nagród... – dorzucił Balet.
– To mi się podoba! Na gobliny! – wykrzyknął Rozłup, który co prawda nie rozumiał, dlaczego syn zmienił zdanie, ale ogarnęła go ogromna radość.
– Jak to? – Walkiria znalazła w końcu odpowiednie słowa.
– Nooo... – zawahał się Balet.
– Jak to się stało, że nie zostaniesz tym cholernym tancerzem, możesz mi to wyjaśnić?
– Wiesz mamo... byłem tam i oni...
– Co oni?
– Powiedzieli, że to nie możliwe. Mam wrażenie, że baletmistrz najchętniej by mnie wyśmiał, ale z jakiegoś powodu się bał...
– Jak to, niemożliwe?
– No, on mi powiedział...
– Co? Wyduś to wreszcie?
– Powiedział mi, że to bardzo ładnie, że chcę do baletu, że to, co mu pokazałem, umiem co prawda dobrze, ale że on, ani żaden inny balet mnie nie mogą zaangażować...
– Dlaczego?
– No, najpierw wspomniał coś o wytrzymałości parkietu, a potem mi powiedział...
– No mówże...
– Że mam się nad sobą zastanowić, bo do baletu brakuje mi odpowiednich warunków fizycznych. Albo raczej, że mam ich za dużo.
– ???
– Podobno barbarzyńca, który mierzy dwa metry i dziesięć centymetrów wzrostu, waży ponad dwieście kilo, że o stopach o rozmiarze pięćdziesiąt pięć nie wspominając, po prostu nie może zostać tancerzem. Nie rozumiem, dlaczego.