1559

Szczegóły
Tytuł 1559
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1559 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1559 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1559 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

WOLFGANG Amadeus VALERIAN TORNIUS Wolfgang Amadeus POWIE�� O MOZARCIE Polskie Wydawnictwo Muzyczne Tytu� orygina�u: Wolfgang Amadt Prze�o�yli z niemieckiego MARIA KURECKA i WITOLD WIRPSZA Za zezwoleniem wydawcy orygina�u i w�a�ciciela praw autorskich VEB Breitkopf und Hartel Musikverlag Leipzig ...A WKO�O G�OWY CH�OPCA PROMIENIE SI� Z�OC� � CZY TO DIADEM? CZY �WIAT�O DUCHA SKWIT�E MOC�? A JUZ-CI W KA�DYM RUCHU WIELKI D�WI�K SI� ZISZCZA, GEST KA�DY WIE�CI PI�KNO � PI�KNA TEGO MISTRZA, KT�RY NIE STWARZA PIE�NI, BO CA�Y JEST PIE�NI�! (Goethe: Faust, cz�� II, akt III, Arkadia; � przek�ad E. Zegad�owicza) Obwolut� projektowa� Janusz Bruchnalski Cz(�/ pierwsza CUDOWNE DZIECKO Najdro�sza Przyjaci�ko! Pewnie przypuszcza Pani, i� od dawna ju� jestem w Wiedniu. A tymczasem ci�gle jeszcze siedz� w tym uroczym miasteczku nad rzek� Salzach, kt�re wi�zi mnie w magicznych p�tach. W pocz�tkach sierpnia przy- by�em tu na dwa dni zaledwie, lecz oto z dw�ch dni zrobi� si� ju� tydzie�, a obawiam si�, i� dojdzie do� i drugi, zanim do domu wr�c�. Niech�e Pani pos�ucha, co si� sta�o: �w czarodziej, kt�ry zwi�za� mnie z Salz- burgiem, tak, zwi�za� � to sze�cioletni ch�opczyk, istny diablik, tysi�cem talent�w obdarzony, wyra�nie m�wi� � cud prawdziwy! U�miecha si� Pani zapewne, mniemaj�c, �e chcia�em za�artowa�. Lecz sprawa to zbyt niezwyk�a i powa�na, aby stroi� z niej �arty. Malec ten otrzyma� na chrzcie imiona Johannes Chrysostomus Wolfgangus Theophilus Mozart, lecz rodzina i przyjaciele domu nazywaj� go �Wolferl� lub �Wolfgangerl�. M�wi�em, i� obdarzony jest tysi�cem talent�w! I to prawda: gra bowiem na fortepianie tak czy�ciutko i z tak� pe�ni� wyrazu jak prawdziwy pianista; podskakuj�c, zr�cznie chwyta pa- luszkami oktawy, mimo ma�ych swych r�czek, a tak�e, w�a�ciwie dot�d nie uczony, na skrzypcach �wawo wy- grywa, pono� nawet i na organach udatnie si� produ- kuje, komponuje ju� � co najbardziej zdumiewaj�ce � menuety, kt�re tak mile uszom schlebiaj�, jakby auto- rem ich by� Rameau albo Friedemann Bach. Muzyka nie tylko tkwi mu w palcach, ale w �y�ach jego p�ynie, wy- ziera z ka�dej miny puco�owatej buzi, przepe�nia ca�� jego istot�, opanowa�a go niczym jaki demon i decyduje o wszystkim, cokolwiek czuje, my�li lub czyni. Ch�op- czyna ten nie jest jednak bynajmniej tresowan� kukie�- k�, kt�r� by t�umom gapi�w na jarmarkach za dziwo- wisko mo�na prezentowa�; naturalny, swobodny, swawolny na miar� lat swoich, cho� przecie rozumny, wra�liwy i powa�ny we wszystkim, co muzyki dotyczy, s�owem � cudowne dziecko. Ma on siostrzyczk� Mariann� � �Nannerl�, jak j� tu wszyscy wo�aj� � kt�ra po prawdzie sprawno�ci� pal- c�w nad nim g�ruje. Nadto dysponuje te� uroczym g�osikiem, kt�ry z dziecinn� �atwo�ci� a� ku wysokiemu c ju� si� wzbija, a z racji uzdolnie� zdaje si� zapowia- da� na drug� Faustyn� Hasse. Ale te� owa Nannerl ma nad braciszkiem pi�� lat przewagi, wynurza� si� zaczy- na z dzieci�cych kokon�w i nabiera stopniowo 1'aisance * m�odziutkiej damy. Ojciec, Leopold, swobodnie ��czy mieszcza�skie po- chodzenie z manierami wykszta�conego �wiatowca, dys- ponuje te� znaczn� chyba wiedz�. Powiadaj�, �e zanim si� s�u�bom pani Muzyki po�wi�ci�, ca�e dwa lata stu- diowa� humaniora, a tak�e nauki prawne na miejsco- wym uniwersytecie. Obecnie zajmuje stanowisko na- dwornego muzyka przy kaplicy arcybiskupa, jest z pew- no�ci� wy�mienitym skrzypkiem i, jak mi si� wydaje, jeszcze lepszym nauczycielem. Znam jego podr�cznik, kt�ry nazwa� skromnie �Pr�b� podstawowej nauki gry na skrzypcach*, i przyzna� musz�, i� przy�miewa on wszystko, czego dokonano dot�d w tej dziedzinie. Co si� za� tyczy pani Anny Marii, matki tych cudow- nych naszych dzieci, to pokr�tce rzec mo�na: udatny z mej tw�r r�ki boskiej � �ywa, zdrowa, pogodna, pe�na ciep�ej serdeczno�ci, nieodrodna latoro�l tej salzburskiej ziemi. Temperament jej, jak iskra �ywy, kontrastuje mile z pe�n� zadumy, jakby nieco oci�a�� ' [sposobu bycia) natur� jej m�a. I zewn�trzny jej wygl�d zwraca uwag�: posta� s�uszna, z prostot� i gustem ubrana wed�ug mody naszych czas�w, przecie� bez ekstrawagancji, a pod sta- rannie przypudrowan� fryzur�, wdzi�cznie obramowany uroczym skrzyde�kowym czepeczkiem, kt�ry rozwijaj�- ce si� w�a�nie p�atki r�anego p�czka przypomina, kwitn�cy, m�ody owal twarzy niewie�ciej o wydatnym nosie, kt�rego surowo�� �agodzi para �yczliwie a przy- chylnie spozieraj�cych oczu. Niewiele ust�puj�c wzro- stem swemu m�owi, doskonale si� prezentuje obok jego szczup�ego, rzec bym chcia� � niemal eleganckie- go exterieur, i �atwo poj��, �e mieszka�cy Salzburga, spotkawszy ich oboje na promenadzie, szepc� do siebie: �Najpi�kniejsza para w naszym mie�cie!� Tyle, mi�a Przyjaci�ko, o personaliach familii Mozart, 'kt�rych przemilcze� nie mog�em, chc�c da� Pani pobie�- ny przynajmniej, cho� � czegom �wiadom � i nie- doskona�y ich wizerunek. Leopold Mozart podj�� z dzie�mi swymi na pocz�tku tego roku podr� do Monachium i gra� tam przed kur- firstem. M�ody hrabia Palffy, kt�ry mia� okazj� by� przy tym debiucie, ca�kiem enchante 1 do Wiednia po- wr�ci� i nie ustawa� w opowiadaniu osobliwych szcze- g��w w r�nych salonach. Wyobra�a sobie Pani, jak bardzo zainteresowa�o to mnie, nami�tnego mi�o�nika muzyki, mimo i� dzi�ki memu, z do�wiadcze� �ycio- wych p�yn�cemu sceptycyzmowi, bynajmniej niesk�on- ny by�em za czyst� prawd� przyjmowa� wszystkiego, cokolwiek Palffy w entuzjastycznym uniesieniu rozpo- wiada� swoim s�uchaczom. Gdy jednak p�niej z innej, a wiarygodnej strony potwierdzono mi w zasadzie s�uszno�� jego relacji, postanowi�em zaraz przekona� si� na w�asne oczy i uszy o egzystencji tych cudownych dzieci. Dobry m�j znajomy, nadworny tr�bacz arcy- biskupi, Andreas Schachtner, wspania�y cz�owiek i t�gi muzyk, pos�u�y� mi za opiniodawc� i jednocze�nie tak�e ' [oczarowanyl 10 po�rednika przy zawieraniu znajomo�ci z rodzin� Mo- zart�w. A �e znajomo�� ta rozproszy�a resztki mych obiekcji, poj�a Pani ju� z pierwszej cz�ci mego listu. Zaiste, od pierwszej chwili ogarn�� mnie zachwyt, kt�ry nie zmniejszy� si� do chwili, kiedy pisz� te s�owa. Zamiar powzi��em niewzruszony: chcia�bym za wszel- k� cen� pozyska� Mozart�w do pewnej antrepryzy w Wiedniu. Propozycja moja natrafi�a wprawdzie po- cz�tkowo na zawzi�ty op�r. Ojciec oznajmi� w spos�b nader zdecydowany, �e osi�gni�cia swych dzieci, mimo i� � przyr�wnane do ich wieku � znacznie przekra- czaj� przeci�tny poziom, uwa�a za jeszcze niewystarcza- j�ce dla zaprezentowania doborowej i wymagaj�cej publiczno�ci. Odwa�y� si� wprawdzie na pr�b� w Mo- nachium, powt�rzenie jednak takiej pr�by chcia�by roz- wa�y� dopiero w�wczas, gdy dzieci bardziej si� wy- doskonal�. Cho� zastrze�enie takie wyda�o si� nader rozs�dne, nie zdo�a�em powstrzyma� si� od powiedzenia mu, i� niezwyk�o�� i sensacyjno�� tak bezprzyk�adnych osi�gni�� zanika ze wzrastaj�cym wiekiem debiutant�w, a w�wczas umniejsza si� i sukces, kt�ry � zdobyty do�� wcze�nie � m�g�by im pom�c w drodze ku �wiet- no�ci i s�awie. Zaduma� si�, lecz przekona� si� nie da�. Teraz sta� si� ju� bardziej ust�pliwy, co, jak mi si� wydaje, zawdzi�czam pe�nym zach�ty s�owom jego przy- jaciela, Schachtnera, kt�rego on wielce szacuje. Nabra- �em tedy zn�w nadziei, bo tymczasem dwie odkry�em w nim s�abo�ci, z pomoc� kt�rych, je�li zdo�am z nale- �yt� i dyplomatyczn� post�powa� zr�czno�ci�, uj�� go sobie i pozyska� pragn�. Posiada on bowiem wybitnie ukszta�towany zmys� do interes�w, po��czony nadto z ambicj�, by wybi� si� o w�asnych si�ach i towarzysk� sw� pozycj� poprawi�. Wie dobrze, �e uznanie takie zdo�a osi�gn�� jedynie za pomoc� pewnego dobrobytu. I najwidoczniej cierpi z racji n�dznej, dla s�u�by jeno przewidzianej zap�aty, kt�rej mu jego arcyksi���cy chlebodawca u�ycza, stara si� za�ata� braki lekcjami \ 11 gry na skrzypcach i komponowaniem, lecz ma�o in- tratne s� to wysi�ki. Tu wi�c otwiera si� mo�liwo�� wy- wo�ania zmiany jego przekona�, je�li tylko ukaza� mu b�dzie mo�na pon�tne widoki. Gdybym by� maj�tnym magnatem, jak Esterhazy, Ulefeid, Harrach czy Lobkowitz, rado�� by mi sprawi�o wzi�� muzyczn� t� rodzin� pod mecenasowskie moje skrzyd�a i wyg�adzi� jej ow� wyboist� drog� artystycz- nej kariery. Lecz, niestety, jako trzeci syn nie obda- rowanego bynajmniej w nadmiarze dobrami ziemskimi ordynata, w roli mecenasa wyst�powa� nie mog�. Posia- dam jedynie g��boko w duszy mej zakorzenion� mi�o�� do pi�knej sztuki d�wi�k�w; jej te� got�w jestem wszel- kie, w granicach mo�liwo�ci moich, sk�ada� ofiary. Lecz to nie wystarczy i potrzeba mi pomocnik�w. Dlatego zwracam si� do Pani, czcigodna Przyjaci�ko, gdy� wiem, �e nikt wi�cej ni� Pani nie oka�e zrozumie- nia dla zamiar�w moich, a tak�e poniewa� od lat ��czy nas szczere, wzajemne a przyjazne porozumienie, kt�re o�miela mnie apelowa� do Pani o pomoc. Prosz�, aby zechcia�a Pani wyzyska� rozleg�e swoje wp�ywy, inscenizuj�c pod �yczliwym patronatem tak wysoce przeze mnie cenionego ma��onka swego koncert w Lin- zu, kt�ry dla muzykant�w moich sta�by si� zadowalaj�- cym bod�cem do dalszej ich podr�y do Wiednia. Niech- �e Pani znakomite wp�ywy swoje i na ten cesarski gr�d rozci�gnie, gdy tylko Pani� zawiadomi�, �e dzi�ki wysi�kom Schachtnera i moim uda�o si� szcz�liwie antrepryz� t� zabezpieczy�. Tak tedy teraz ju� � z g�ry zak�adaj�c, i� zechce Pani, najdobrotliwsza Hrabino, zamiar ten akceptowa� starania moje o zdoln� do zachwyt�w i wdzi�czn� publiczno�� aktywnej pieczy Pani powierzam i pozostaj� najpokorniej r�ce ca�uj�c s�ug� Pani Ignacy von Waldstadten Pani Hrabina Aurora Schlick Linz nad Dunajem Salzburg, 9 sierpnia 1762 II Rodzina Mozart�w mieszka na Getreidegasse 9, w oka- za�ym, mieszcza�skim domu, naprzeciw L�chelplatz. Mieszkanie znajduje si� na trzecim pi�trze i obejmuje trzy wielkie pokoje, pok�j mniejszy i kuchni� wyk�ada- n� taflami marmuru. Pok�j �rodkowy, od frontu, ucho- dzi za �paradny". Parady w nim wprawdzie niewiele � poza stiukowymi ornamentami na suficie, �adnym, ozdobionym po�yskliwymi, kryszta�owymi wisiorkami �yrandolem na dwa tuziny �wiec i wysokim, w ozdobnie wygi�te, z�ocone ramy uj�tym �ciennym lustrem. Naj- �adniejsz� ozdob� stanowi tu z pewno�ci� ma�y, maho- niowy fortepian, upi�kszony po brzegach intarsjami z jasnego drewna. Obok tego pi�knego okazu pyszni si� jeszcze tylko wdzi�czna szafeczka do przechowywania nut, owalny st�, ma�a sofa i kilka wy�cie�anych krze- se�. Wszystko to �wiadczy o dobrym mieszcza�skim smaku. Przy nakrytym stole domowa idylla: rodzina Mozar- t�w przy podwieczorku. Pan domu widocznie pogr��ony w my�lach. Od czasu do czasu popija wprawdzie �yk kawy, lecz z roztargnieniem uczestniczy w �ywej rozmo- wie, jaka toczy si� g��wnie mi�dzy siedz�c� naprzeciw niego �on� i przykucni�tym tu� obok niej synkiem. Matka musi nieustannie zaspokaja� chciwo�� wiedzy swego Wolfganga, wynajduj�cego co chwila okazje do zadawania dalszych pyta�. Paplanina �ci�ga na� niekie- dy karc�ce spojrzenia siedz�cej obok siostry, kt�rej sta- tecznemu usposobieniu takie dziecinady nie odpowia- daj�. Uwaga Nannerl skierowana jest natomiast wy��cznie na samotnie ju� le��cy kawa�ek tortu, kt�ry zdaje si� poci�ga� j�- znacznie bardziej ni� zabawa w pytania i odpowiedzi, tocz�ca si� pomi�dzy matk� a synem. Nawet zamy�lonemu ojcu nie uchodz� jej nieme, acz �akome spojrzenia, tak i� wreszcie z u�mie- chem podsuwa jej talerz z upragnionym smako�ykiem, 12 13 co budzi na wargach dziewuszki pe�en zadowolenia u�miech: zdecydowanym ruchem si�ga po tort. Wolfgang, pogr��ony w dyskusji na temat, dlaczego to B�g nie zawsze daje �wieci� s�o�cu, lecz niekiedy pozwala, aby zbiera�y si� chmury i pada� deszcz? � i niezadowolony z wyja�nienia matki, i� ludzie tak�e przecie� nie zawsze si� u�miechaj�, gdy� niekiedy p�a- cz�, nie zauwa�y� znikni�cia owego kawa�ka tortu. Nagle, wyra�nie zaskoczony, dostrzega pusty talerz; ju� chce wybuchn�� i oskar�y� Nannerl o porwanie, gdy matka uspokajaj�co k�adzie mu palec na ustach, zw�asz- cza i� ojciec kieruje na� karc�ce spojrzenie, m�wi�c z powag�: � �a�ujesz w�asnej siostrze tego kawa�ka tortu, kt�ry jej da�em,? A nie wiesz, �e zazdro�� to jedna z naj- brzydszych wad? Wolferl, zawstydzony, milczy. Boli go surowo�� ojca. Jest jednak na tyle rozs�dny, aby poj��, �e post�pi� �le. Przepraszaj�cym ruchem wyci�ga r�czk� ku Nannerl. Lecz ona, zarumieniona, m�wi: � Gniewasz si� na mnie, Wolferl? My�la�am, �e nie chcesz tego tortu. Wtedy on zrywa si� i �ciska j� czule. Rodzice wymie- niaj� porozumiewawcze spojrzenia, pe�en zadowolenia u�miech rozja�nia ich twarze. W tej samej chwili wpada, a raczej wtacza si� do pokoju ma�a, kr�g�a kobietka, by uprz�tn�� naczynia po kawie. Owa przysadzista, jakby z klusek ulepiona, czerwonolica posta� to Thresel, kuchenna w tym domu, albo �Kuleczka", jak j� nazywaj� dzieci i co pasuje te� doskonale do jej sposobu poruszania si�. Niepodobna wyobrazi� sobie Thresel bez asysty foksika Bimperla, ulubie�ca ca�ej rodziny. Zabawny piesek, ledwo si� pojawi�, wpada zaraz w r�ce dzieci, kt�re ka�� mu po- kazywa� wszystkie wyuczone sztuczki. �Skacz, Bim- " perl" � wo�aj� na przemian to Nannerl, to Wolferl, a Bimperl pos�usznie skacze przez r�ne przeszkody. Potem dla odmiany wo�aj�: ��piewaj, Bimperl" � pod- czas gdy jedno z nich uderza kolejno na fortepianie r�- ne d�wi�ki; zach�cony t� metod� czworono�ny �piewak do��cza do nich w�asne wycie, co prawda po�r�d mn�- stwa ostrych dysonans�w. Zabawa staje si� jeszcze bar- dziej swawolna, gdy pada rozkaz: ,,A teraz ta�cz! Ta�cz!" � i Bimperl, �api�c w z�by w�asny ogonek, na podobie�stwo b�ka, cho� bez �ladu zawrot�w g�owy, �ywo zaczyna kr�ci� si� w k�ko. Ojciec przez chwil� przygl�da si� z u�miechem we- so�ym igraszkom ca�ej tr�jki. Potem �agodnie wyprawia rozhasane dzieciaki razem z psem do ich pokoju, pro- sz�c, aby za p� godziny gotowe by�y do lekcji. Rodzice zostaj� sami. Annerl dawno ju� spostrzeg�a, �e m�a jej co� gn�bi. Przeczuwa te� pow�d zgn�bienia: � Taki� mi ostatnio zadumany, Polderl. Powiedz�e, co ci� trapi? � K�opot z tym Wiedniem, Annerl. � Tak te� i my�la�am. A co masz zamiar zrobi�? � Ano, w�a�nie nad tym g�ow� sobie �ami�. Awanse do�� pon�tne, ale kura�u mi brak. Zgodzi� si� � czy trwa� przy swoim? � Trudno tutaj radzi�, Polderl. Sam musisz wiedzie�. Ja mog� powiedzie� ci tylko, co my�l�. � No, no? � Propozycji takiej z miejsca odrzuca� szkoda. P�- niej mo�e by i �al by�o. � My�lisz? � Ale koszta podr�y powinni ci op�aci�. Bo tak tylko... na los szcz�cia... i obietnice... nawet, je�li Schachtner ci� namawia... zdawa� si� nie powiniene�. � Tak, tak, ca�kiem si� z tob� zgadzam. Bez rzetel- nej gwarancji z pewno�ci� tego nie zrobi�, cho�by pocz- ciwy nasz Andreas gada�, co zechce. Nagle w sieni rozlega si� dzwonek, a zaraz potem uja- danie Bimperla; Leopold mruczy do siebie: � Chyba to jednak nie... 14 15 � A je�li to on � szepce mu �ona � nie daj�e si� zby� ba�amuctwami. Trwaj przy swym postanowieniu. Wchodzi Thresel i melduje przybycie pana barona von Waldstadtena i pana nadwornego tr�bacza Schacht- nera. Annerl znacz�co kiwa m�owi g�ow� i znika w s�- siednim pokoju. Trudno sobie wyobrazi� dw�ch bardziej r�ni�cych si� od siebie zewn�trznie ludzi ni� zameldowani w�a�nie go�cie. Pan von Waldstadten � kawaler w ka�dym calu, wypiel�gnowany od dobrze le��cej peruki a� po l�ni�ce trzewiki z klamrami, pe�en naturalnej, swobodnej ele- gancji. Jego �agodne oblicze tchnie spokojem wytwor- nego arystokraty, a niezwykle delikatnie zarysowane usta zdradzaj� urok wdzi�cznego causeura, kt�ry ma we krwi rutyn� salon�w. Sprawia wra�enie czterdziesto- letniego, mimo i� zbli�a si� ju� ku pi��dziesi�tce. Towa- rzysz jego przypomina w tym zestawieniu d�b u boku topoli. Wysoki, s�katy, szeroki w ramionach, ubrany niedbale, wydaje si� w og�le nie troszczy� o wygl�d ze- wn�trzny. Korpulentny jego tu��w uwie�czony jest po- t�n� g�ow� z nieforemnym nosem, szerokimi, obwis�y- mi policzkami, grubymi, wywini�tymi wargami i nie- zwykle krzaczastymi brwiami, zakrywaj�cymi nieomal oczy, niebieskie jak woda, bardzo g��boko osadzone. Ale �w opas�y kolos, kt�ry mistrzowsko gra na tr�bce, tryska jednocze�nie tak o�ywcz� �yczliwo�ci�, serdecz- no�ci� i pogod�, �e najzimniejsze serca taj�, gdy tylko otworzy usta. Tak wi�c i teraz dobroduszna a ha�a�liwa werwa Schachtnera prze�amuje etykietalne skr�powanie, jakie u Leopolda Mozarta wywo�a�o pojawienie si� wy- twornego go�cia: � Wystaw sobie, Poldi, �e czcigodny nasz baron chce nas, niestety, ju� jutro porzuci�. Si�gn��em ku wszel- kim rejestrom mojej perswazji. Ale c� � nic nie pomaga � zamiaru nie poniecha�. C� tedy robi�? Mo�e dasz mu przynajmniej chocia� cie� nadziei na drog�? Do kro�set, ani rusz poj�� ci� nie mog�, kumie m�j 16 i przyjacielu. Przecie ch�opaczek i dziewuszka, B�g mi �wiadkiem, do�� ju� s� zaawansowani, aby wyst�pi� przed wytwornym towarzystwem. A ty ani rusz nie do- ceniasz wyj�tkowego zaszczytu tak pochlebnej oferty. Bo czy� dla nas, biednych muzykant�w, mo�e istnie� zaszczyt wi�kszy ni� granie w obecno�ci majestat�w? Tu przy��cza si� von Waldstadten: � Zagalopowa� si� drogi Schachtner i obiecuje wi�- cej, ni� ja dotrzyma� mog�. Czy sam majestat raczy pos�ucha� pana Mozarta i dzieci jego, potwierdzi� ani te� przepowiedzie� nie potrafi�, cho� le�y to naturalnie w granicach mo�liwo�ci. Z czystym natomiast sumie- niem got�w jestem przyobieca� par� koncert�w w zna- komitych arystokratycznych domach, zabezpieczenie za- s�u�onych sukces�w tak�e i finansowych, a tym samym pe�ne usprawiedliwienie takiej podr�y. Po tak �yczliwej, acz szorstkiej zach�cie ze strony przyjaciela i pe�nych obietnic s�owach barona waha� si� j�� Leopold Mozart w swych zastrze�eniach. Nie- �mia�o zaznacza tylko, i� gdyby si� na podr� t� zdecy- dowa�, brak mu b�dzie odpowiednich �rodk�w na po- krycie koszt�w, a okoliczno�� ta z g�ry ju� niweczy �w pi�kny plan. Ale Waldstadten, jakby tylko czeka� na tak� wym�wk�, dorzuca spiesznie: � Koszta podr�y niech pan ju� zda na mnie, panie nadworny muzyku. Skoro namawiam pana na takie przedsi�wzi�cie, musi mi pan tak�e zezwoli� na pokrycie wydatk�w. � Ale� tak wspania�omy�ln� propozycj� uczyni mnie pan na ca�e �ycie swoim d�u�nikiem, panie baronie. � Szkoda s��w. Rado�ci, jak� da�aby mi pa�ska zgo- da, �adnym z�otem nie op�ac�. Afra�TFein,. ^yclaje si� Mozartowi op�r wobec takiej wsj^a^t�my�fcio�e^. Dlatego te� �yczliwie wyci�ga do mi�dstadtena r�l^� \ mocny u�cisk d�oni piecz�tuje ich �o&zumienie. Schfiojitner przepe�niony jest rado�ci�, (afoyft^aagft. spotka�o nieoczekiwane jakie� szcz�cie. ^ ^7 fcowIn^A - ��--�-^- * a -- ^ pwle�� o Mozart ' ,^5 17 K�adzie Leopoldowi sw� ci�k� prawic� na ramieniu i m�wi: � Racja, Poldi. Ej, �ebym to ja m�g� tam by� z wami! Ustalaj� drug� po�ow� wrze�nia na koncert w Wie- dniu, poniewa� baron uwa�a pocz�tek jesieni za por� szczeg�lnie dogodn�; w Linzu tak�e da si� okazyjny koncert, kt�ry mi�y go�� przyobiecuje zaaran�owa�. A przed po�egnaniem prosi, aby raz jeszcze wolno mu by�o zobaczy� dzieci, a tak�e � je�li to nie za wiele � pos�ucha� ich przy fortepianie. Ojciec ch�tnie spe�nia to �yczenie i przyprowadza oboje ma�ych muzykant�w, wi- taj�cych barona jak dobrego znajomego, Schachtnera natomiast z burzliw� wr�cz serdeczno�ci�. � Pan baron �yczy sobie, �eby�cie co� zagrali, bo jutro wyje�d�a ju� z Salzburga � m�wi ojciec. Dzieci pos�usznie wype�niaj� rozkaz i graj� z grubego, r�cznie zapisanego nutami tomu suit� Jerzego -Filipa Telemanna; graj� z tak subtelnym wyczuciem nastroju poszczeg�lnych cz�ci i precyzyjn� dok�adno�ci�, �e Waldstadten ze zdumienia bezustannie kr�ci g�ow�. A gdy sko�czy�y ju� sw�j popis i tuli ich oboje do sie- bie, rozlega si� g��boki bas Schachtnera: � No, a teraz, Wolfgangerl, daj no nam pr�bk� tego, co w twym w�asnym �ebku wyros�o. Tego ch�opaczkowi dwa razy powtarza� nie trzeba. Ustawia sobie fotelik, wspina si� na� i � jakby w pe�ni �wiadomy wa�no�ci chwili, w kt�rej oto samodzielnie mo�e dzia�a� � przybiera powa�n� min�, bardzo za- bawn� przy jego dziecinnej bu�ce. Malec gra najpierw menueta, kt�ry brzmi jednak nieco ci�ko i monotonnie, przypominaj�c raczej �wiczenie ni� taniec. Lecz nast�p- ny menuet pe�en ju� jest polotu i prawdziwego wdzi�ku. Po prostu sam zach�ca do ta�ca. I Nannerl na znak Schachtnera wychodzi na �rodek pokoju, drobi�c tanecz- nym krokiem i podkre�laj�c melodi� lekkimi gestami. Waldstadten, zachwycony ma�ym kompozytorem, obsy- puje go pochwa�ami. Lecz nagle spostrzega, �e Wolferl ma w oczach �zy i z trudem powstrzymuje p�acz. Nie- spodziewanie � ucieka. Baron patrzy za nim zdumiony. Ale ojciec wyja�nia: � Osobliwe to dziwactwo syna, �e poklask ludzi, kt�- rych ceni, nie cieszy go, lecz raczej martwi. � Skoro tak, to przykro mi doprawdy, �e nie�wiado- mie da�em mu pow�d do zmartwienia � m�wi Wald- stadten. � Nies�usznie, szanowny panie baronie � odpowiada ojciec. � Wolferl zawsze ch�tnie gra dla ludzi, o kt�- rych wie, �e znaj� si� na muzyce, dla innych � nie. Wtedy oboj�tny jest zar�wno na nagany, jak i na po- chwa�y. Lecz gdy znawca jaki powie mu par� komple- ment�w na temat jego gry, wstyd go ogarnia, poniewa� �ywo czuje w�asn� niedoskona�o�� i uwa�a si� za nie- godnego takich pochwa�. � Czym�e go udobrucha�? � Nie trzeba, zapewniam pana: wywar� pan na nim niezatarte wra�enie. �wiadczy o tym jego zachowanie. Gdy wpierw wstydzi� si� niezas�u�onej pochwa�y, teraz wstydzi si� �ez swoich, tak �e ni pro�b�, ni gro�b� na- m�wi� go nikt nie zdo�a, �eby si� pokaza�. Uspokojony tym wyja�nieniem Waldstadten raz jesz- cze wyra�a Mozartowi-ojcu uznanie z tytu�u us�ysza- nego koncertu, po czym �egna si� z nim i z Nannerl, nie zapominaj�c doda�, i� poleca si� tak�e pami�ci czcigod- nej ma��onki. Pan domu odprowadza swych go�ci a� do drzwi. Po powrocie otwiera ma�� sakiewk�, jak� mu wr�czy� baron, i przelicza jej zawarto��. Wtedy Annerl zagl�da przez drzwi: � No, Polderl, jak�e b�dzie z tym Wiedniem? � Jedziemy. � Wi�c jednak. A zadatek? � Baron da� mi sto talar�w � na pokrycie wszel- kich koszt�w. Nie ca�kiem to wprawdzie starczy. Ale � w ka�dym razie przez d�u�szy czas rad� sobie damy. III Nast�pne tygodnie schodz� na przygotowaniach do podr�y. Najwa�niejsze w�r�d nich to muzyczne �wicze- nia obojga m�odziutkich kandydat�w na wirtuoz�w. Przynajmniej Leopold traktuje je jako najistotniejsze zadanie, uzyskuj�c w zamian pe�ne zrozumienie i nale- �yt� pilno�� swych dzieci. Od rana wi�c a� do wieczora, o ile tylko zezwalaj� s�u�bowe obowi�zki, trwa nauka i �wiczenia, prowadzone surowo i sumiennie a� do chwili, gdy studiowane utwory niejako same ju� p�yn� spod palc�w. Przy tej mr�wczej pracowito�ci zapomi- naj� nawet o posi�kach i poczciwa Thresel, kt�ra uwija si� w kuchni z nie mniej podziwu godnym zapa�em, stwierdza ze smutkiem, �e jej tak zazwyczaj wychwa- lane salzburskie suflety �a�o�nie oklap�y przy ca�ym tym brzd�kaniu i rz�poleniu. Annerl ma tak�e pe�ne r�ce roboty: na ni� bowiem spada obowi�zek wyekwipowania podr�nych. Wiede� to � w oczach tej rdzennej Austriaczki � co� w rodzaju siedziby ludzi jedynie wysoko i szlachetnie urodzonych, �yj�cych w�r�d ba�niowego przepychu. Wobec takiej widowni z�o�onej z ksi���t, hrabi�w i baron�w, z ich damami w cennych, wspania�ych toaletach, tych troje najbli�szych jej sercu ludzi powinno si� zaiste zapre- zentowa� jak najlepiej. Dlatego te� pilnie stara si� o za- kupienie wszystkiego, co potrzebne, wkr�tce jednak wpada w tarapaty, widz�c, �e pieni�dze, kt�re da� jej m�� na op�dzenie wydatk�w, gwa�townie znikaj�. I pewnego wieczoru przyznaje mu si� do swoich k�o- pot�w. Leopold marszczy najpierw czo�o, lecz po zbadaniu sytuacji stwierdza, i� �ona ma racj�, bo sam tak�e w pe�ni docenia znaczenie wygl�du zewn�trznego dla sukces�w, dba te� zawsze o dobry ubi�r. �Ale jak�e zdob�d� pieni�dze! � my�li. � Nie mog� przecie poja- wi� si� w Wiedniu jako g�odom�r." Rozmy�la d�ugo � 20 i w ko�cu dochodzi do wniosku, i� jedynym cz�owie- kiem, od kt�rego spodziewa� si� mo�e pomocy, jest w�a�ciciel jego domu, kupiec korzenny Jan Wawrzyniec Hagenauer. Nazajutrz rusza tedy ojciec Mozart do swego spodzie- wanego wybawcy z k�opot�w, mieszkaj�cego o pi�tro ni�ej. Hagenauer tylko co sko�czy� poobiedni� drzemk� i siedzi w szlafroku, w szlafmycy na uwolnionej od pe- ruki �ysinie, z fajeczk� w ustach, przy �wiartce wina, czytaj�c tygodnik. Jego dobrze podpasiony brzuszek i okr�g�a jak melon g�owa, kt�rej zabawnie zadarty nos, para chytrych oczek i bardzo �yczliwe usta nadaj� osobliwy wyraz dobroci i sprytu, wydaj� si� jakby stwo- rzone po to, by zach�ca� petent�w do zwracania si� o przys�ugi. Mozart dlatego te� nie zwleka, a zaproszo- ny do �ykni�cia wina, po wymianie kilku grzeczno�cio- wych zwrot�w, zaraz przyst�puje do rzeczy. I gdy tak przedstawia swe pro�by, oczywi�cie z nale�ytym ich uzasadnieniem, oblicze Hagenauera zachowuje niezmien- ny wyraz przychylnej powagi. � Ale� oczywi�cie, mi�y m�j panie nadworny kapel- mistrzu, ch�tnie panu pomog� � m�wi gospodarz. � Taki koncert wobec najja�niejszych pa�stwa kosztuje przecie spory grosz. Lecz czy� wie pan, co przynie�� mo�e? Got�w otworzy� wrota do s�awy przed panem i mi�ymi pa�skimi dziecinami. O Jezu, jak sobie tylko o tej Nannerl pomy�l�! To ci dziewczynina oczy posta- wi na widok wszystkich tych wspania�o�ci, jakie tam zobaczy. A jak te pi�kne damy i kawalerowie komple- mentowa� j� b�d�! A ten cudowny ch�opczyna � dopie- ro� mu si� nadziwuj�! No, ale powiedz�e, przyjacielu mi�y, ile panu potrzeba? � Pi��dziesi�t talar�w � wyznaje Mozart. � A na jak d�ugo chce pan jecha�? �Na kilka tygodni. � Pi��dziesi�t talar�w na kilka tygodni? Nie wi�- cej? � S�owom tym towarzyszy jego radosny �miech. 21 � Nie we��e mi pan za z�e � m�wi dalej � ale zbyt pan skromny. Z pi��dziesi�cioma talarami w kieszeni nie b�dzie si� pan m�g� zanadto szasta� po Wiedniu, nawet gdyby� pan sum� t� podwoi� i gdyby dzie� w dzie� na obiady czy kolacje was zapraszano. Cztery- kro� tyle wydaje mi si� odpowiedni� sum�. � Jak�e pan tak my�le� mo�e, drogi panie Hage- nauer? I w jaki spos�b zdo�am kiedykolwiek to sp�aci� przy tak marnych zarobkach? A ju� teraz mocno jestem u pana zad�u�ony. Hagenauer wykonuje obronny gest: � Niech�e pan sobie g��wki nad tym nie �amie! Mnie, dzi�ki Bogu, interesy id� nie�le. Korzenie to intratny towar. A wszystko jedno przecie, czy zyski zanios� do banku, czy par�set talar�w z podobizn� Marii Teresy panu u�ycz�. Wiem, �e u pana w dobrych znajd� si� r�kach i w ko�cu kiedy� je pan odda, gdy pa�ska kabza od grosza sp�cznieje � a sp�cznieje z pewno�ci�, bo fach pa�ski na z�otych nogach stoi. Bierze niuch tabaki i kicha najpierw solennie, zanim dalej przem�wi: � No, z �askawo�ci� arcyksi�cia to tam po prawdzie nie bardzo... Prawd� m�wi�? Mozart potakuj�co kiwa g�ow�. � Tak, tak, wielki ten pan �le op�aca swych muzy- kant�w. Na wystawne obiady w Mirabell czy na wszyst- kie te ozdoby Leopoldkronu ' dukaty rzek� p�yn�, ale �ywa sztuka g�odem musi przymiera�. Mimo to, drogi panie Mozart, powiadam panu: istna z pana kopalnia z�ota. Jestem wprawdzie tylko zwyk�ym kupcem ko- rzennym, na muzyce nie znam si� wiele, ale j� lubi�, oj, tak lubi�, �e si� jak w si�dmym niebie czuj�, kiedy pa�skie granie na skrzypcach pos�ysz�. A czego� takie- go ��� to mi kupiecki m�j rozum m�wi � B�g dobro- ' Leopoldkron � zamek w pobli�u Salzburga. 22 tliwy bez brz�cz�cej zap�aty pozostawi� nie mo�e. Tedy, aby kr�tko rzecz zamkn��, dam panu sto talar�w. A je- �li nie wystarczy, niech�e mnie pan powiadomi. To panu k�ad� na sercu. Biedowa� mi pan nie powinien w tej cesarskiej stolicy! Leopold Mozart nigdy tak lekkim krokiem nie mkn�� po schodach do swego mieszkania, jak w�a�nie teraz. Annerl ju� z daleka poznaje z u�miechu na jego ustach, �e nie przychodzi z pustymi r�kami. Niczego innego zreszt� si� nie spodziewa�a. Przygotowania do podr�y nabieraj� teraz ju� �yw- szego tempa, bo i nie mo�na czasu traci�: wrzesie� tu�, za progiem. Dom ca�y zamyka si� wok� w�asnych spraw, niedost�pny dla ciekawych i w�cibskich, kt�rych nie brak w tym ma�ym mie�cie. Thresel jak gro�ny Cerber strze�e domowych pieleszy. Jedynie Schachtner jest wyj�tkowo wpuszczany, co za ka�dym razem uszcz�- �liwia Wolferla. Gdy pewnej soboty, po mszy, nadworny tr�bacz wraz z Leopoldom Mozartem wchodzi do pokoju, malec sie- dzi nad zasmarowan� kartk� nutowego papieru, a pa- luszki jego wydaj� si� bardziej uwalane atramentem ni� sam papier. Ojciec schyla si� nad ow� kartk� i py- ta: � Co robisz? � Koncert fortepianowy � odpowiada dzieciak z du- m�. � Poka� no. Bierze kompozycj� do r�ki i potr2�sa g�ow�: � A kt� si� rozezna w tej bazgraninie. Wi�cej tu kleks�w ni� nut. Pokazuje kartk� Schachtnerowi. Ogl�daj� j� teraz obaj, najpierw u�miechaj�c si� troch�, potem jednak powa�niej�c. � Osobliwe � mruczy ojciec Mozart � rozpisane" wed�ug wszelkich regu�, a przecie� wcale si� jeszcze nie uczy� pisania nut. 23 � A sp�jrz tylko na ten biegnikowy pasa� w ter- cjach � m�wi Schachtner i palcem wskazuje ten fragment: � Czy� nie �mia�y? � Owszem, ale kt� to zagra? Zbyt trudno piszesz. � Bo to koncert, tato. � S�dzisz tedy, �e koncert musi koniecznie by� trud- ny? � Tak. � No to poka� nam, czy go sam potrafisz zagra�. Wolferl tylko na to czeka�. Siada do fortepianu i za- czyna gra�. Pocz�tkowo idzie mu wcale nie�le, lecz gdy pojawia si� trudne miejsce, palce mu si� myl�, pl�cz� i cho� ze wszystkich si� na sw�j spos�b stara si� wy- brn�� z tej matni, zaczyna jednak utyka�. � A widzisz � m�wi Schachtner � nie panujesz nad w�asn� kompozycj�. � Trzeba tylko porz�dnie po�wiczy� i p�jdzie. � Nie mo�esz te� tak g��boko macza� pi�ra w ka�a- marzu. M�ci� si� b�dzie wtedy diabe�ek, co we flaszce siedzi, i tak ci spryska nuty, �e sam w nich si� rozezna� nie zdo�asz. Pojawienie si� matki przerywa rozmow�, kt�r� Wolfgang mia�by tak� ochot� prowadzi� dalej. Matka wzywa go �agodnie, �eby szed� mierzy� galowy fraczek, w�a�nie przyniesiony przez szwaczk�. �yczenie matki t�umi w duszy ch�opca wszelki bunt, co budzi si� w nim czasami, gdy zatopi si� w sprawach muzycznych i nie chce, �eby mu przeszkadzano. Zreszt� n�ci go te� nieco pr�no��. Grzecznie chwyta wi�c matczyn� r�k� i drob- nym kroczkiem wychodzi. Obaj m�czy�ni zamy�lonym spojrzeniem odprowadza- j� znikaj�cego ch�opaczka. Ostatnie prze�ycie odbija si� na ich twarzach w spos�b ca�kowicie r�ny: w oczach ojca miga cie� wzruszenia, za� przyjaciel jego ca�y pro- mienieje. Nagle, po kr�tkiej chwili milczenia, poufale k�adzie Mozartowi r�k� na ramieniu � co wesz�o mu 24 ju� w zwyczaj, gdy serce kipi od nadmiaru rado�ci � m�wi�c ciep�o: � Poldi, masz ch�opaczka, kt�rego ka�dy ojciec mo�e ci pozazdro�ci�. Cud�w jeszcze, cud�w prawdziwych przez niego doczekamy. \ IV Zbli�a si� dzie� wyjazdu. Wszystkie przygotowania do podr�y uko�czono. Leopold Mozart musi spe�ni� tylko jeszcze jeden, etykiet� narzucony obowi�zek, kt�ry od- suwa� na sam koniec: z�o�y� po�egnaln� wizyt� swemu chlebodawcy, arcybiskupowi Zygmuntowi. Nie, �eby si� obawia� tego dostojnego pana � nie; przera�a go jedy- nie �w dystans, istniej�cy zawsze mi�dzy wysokim dygnitarzem i jego podw�adnym, a mieszcza�skiemu synowi wolnego miasta Rzeszy, Augsburga, trudno wczu� si� w rol� s�ugi. Pewnego poranka dzieci zostaj� wystrojone, a matka starannie czuwa nad wszelkimi szczeg�ami. Potem dzie- ci z ojcem id� do arcybiskupiego pa�acu, gdzie w przed- sionku musz� do�� d�ugo czeka�, zanim pojawi si� m�ody koadiutor i powie, by poszli za nim. W eleganckim, wielkim, cho� nie prze�adowanym prze- pychem pokoju, kt�rego �ciany zdobi kilka portret�w w arcybiskupich szatach, siedzi przed ci�kim, pi�knie rze�bionym biurkiem ksi��� Ko�cio�a � cz�owiek w �re- dnim wieku, o energicznej twarzy, kt�ra na pierwszy rzut oka ujawnia osobowo�� w pe�ni �wiadom� swojej godno�ci. Gdy Leopold Mozart, z�o�ywszy niski uk�on, uca�owa� w�sk�, wyci�gni�t� ku niemu d�o�, a dzieci, id�c za jego przyk�adem, uczyni�y to samo � Nannerl sk�adaj�c prawdziwy dworski dyg, a Wolferl grzecznie szuraj�c n�k� � dostojnik zwraca si� do swego na- dwornego muzyka: 25 � A wi�c to jego dzieci, o kt�rych, jak s�ycha�, tyle cud�w opowiadaj�? � Wasza arcyksi���ca mo�� wie, i� pog�oska zwykle wyolbrzymia fakty. Arcybiskup bierze za r�k� Nannerl i przypatruje si� Jej: � Podobno jeste� wielk� �piewaczk�, moje dziecko. A wysokie c umiesz ju� za�piewa�? Zapytana zwraca ukradkiem spojrzenie od �yczliwie do niej u�miechaj�cego si� pana ku ojcu i z onie�mie- lenia nie wie, co odpowiedzie�. � Odwagi, drogie dziecko � rzecze arcybiskup � chc� przecie� us�ysze� skal� twego g�osu. Na zach�caj�ce skinienie ojca ma�a ustawia si� w na- le�ytej pozie i lekko, z �atwo�ci� dosi�ga po szczeblach gamy wysokiego c. � �licznie, �licznie, s�owiczku � m�wi ksi��� Ko- �cio�a. � Zda�a� ju� sw�j egzamin na Wiede�. � A po- tem do Wolferla: � Teraz kolej na ciebie, ch�opcze. Co umiesz? � �piewa� nie umiem, wasza arcyksi���ca mo�� � �mia�o odpowiada ch�opczyk � tylko gra�. Ale do gra- nia potrzebny mi fortepian. � Fortepian? Wobec tego musimy przej�� do mego pokoju koncertowego. � Prosz� bardzo. Jestem got�w. Arcybiskup �mieje si� z tej �ywej szczero�ci malca. � Innym razem � m�wi. � Dzi� ci to darujemy. Ale kiedy ju� wr�cisz z tej swojej podr�y, przyjdziesz do mnie i zagrasz to, co� w obecno�ci owych wysoko urodzonych wykona� w Wiedniu. � Bardzo ch�tnie. � Tylko s�uchaj zawsze ojca. Z pewno�ci� dobrze ci� uczy. A ty go bardzo kochasz, prawda? � Po Bogu pierwszy u mnie tato. � S�usznie. Dobry z ciebie syn. A do swego nadwornego muzyka: 26 . � Bystre to, wcze�nie dojrza�e dziatki. �ycz� mu, aby wraz ze swoj� �wit� pi�kny sukces odni�s� w Wiedniu! Ale niechaj�e mi tych malc�w nie przem�cza! I jedno mu jeszcze na serce k�ad�: niech mi nie zapomina, �e jest u mnie na s�u�bie. Wprawdzie na petycj� jego udzieli�em mu paru tygodni urlopu i uczyni�em to ch�t- nie, co nie znaczy, aby on wed�ug w�asnej woli mia� sobie ten okres przed�u�a�. Pragniemy cieszy� si� jego skrzypcowym kunsztem na r�wni z wiede�czykami. Czy mnie zrozumia�? � Oczywi�cie, zawsze pomny b�d� mych obowi�zk�w wzgl�dem waszej arcyksi���cej mo�ci. Arcybiskup lekkim, obronnym ruchem unosi lew� r�k�: � Warn, muzykom, nie mo�na wierzy� � m�wi z u�miechem. � Gdy wam oklaski w g�owie przewr�c�, porzucacie wszelkie podj�te zobowi�zania. Mimo to chc� wierzy�. B�dzie zapewne jecha� przez Passau. � Tak, przewidzia�em to w planie mojej podr�y, wasza arcyksi���ca mo��. � Dam mu wi�c list polecaj�cy do biskupa w Passau. Mo�e si� przyda�. Pozna tam tak�e kanonika, hrabiego Herbersteina, mego przyjaciela, kt�ry si� nim zajmie. Leopold Mozart k�ania si�, dzieci tak�e. � I co to jeszcze rzec chcia�em. Przyzna�em mu do- datek na koszta podr�y. Koadiutor m�j wyda mu refe- rencje oraz pieni�dze. No, jed�cie� z Bogiem. Szcz�liwej podr�y! Mozart �egna si� najbardziej uni�enie, a otrzymawszy ju� od �yczliwego koadiutora przyobiecane pieni�dze i polecenia, opuszcza wraz z dzie�mi pa�ac arcybiskupi. Zadowolony, �e odby� ju� wreszcie ow� ceremonialn� wizyt� i nie wraca z pustymi r�kami � cho� otrzyma� tylko dwadzie�cia pi�� talar�w, co przy niebywa�ej oszcz�dno�ci jego chlebodawcy we wszystkich sprawach muzyki uzna� ju� nale�y za dow�d szczeg�lnej �aska- wo�ci � idzie ku domowi pogodny, lekkim krokiem. 27 Dzieci te� ju� porzuci�y nakazan� im powag� i weso�o szczebiocz�c, drepc� obok niego, jakby powraca�y z mi- �ej zabawy. Czekaj�ca je podr� podnieca oboje nies�y- chanie. V W cudownie pi�kny poranek p�nego lata osobliwy jaki� wehiku�, na po�y kolasa, na po�y w�z, gdzie pod uniesionym p�przykryciem, pod p�achtami ukryty zo- sta� fortepian i baga�e, opuszcza arcybiskupi� rezyden- cj�. Pomi�dzy dwojgiem swoich dzieci, okutanych sta- rannie w grube p�aszcze i kapturki � jakby zim�' podr�owa� mieli � siedzi Leopold Mozart, zatopiony w my�lach o tym, co ich czeka, wyrywany jednak nie- ustannie z rozmy�la� pe�nymi ciekawo�ci pytaniami swoich latoro�li domagaj�cych si� wyja�nie� na temat wszystkiego, co ogl�daj� w czasie jazdy, a czego dot�d nie widzia�y. Cieszy si� wi�c, gdy skore do pyta� s�- siady, zmo�one zm�czeniem, zaczynaj� wreszcie drze- ma�. Lecz oto z kolei nast�puj� przerwy na posi�ki, podczas kt�rych i konie trzeba zmienia�, a w�wczas ciekawo�� od�ywa na nowo. Trzeciego dnia podr�y pod wiecz�r rodzina Mozar- t�w dociera do Passau. Lecz jakby tylko czekaj�cy na ich przyjazd b�g pogody otwiera w nocy upusty nie- bieskie pot�n� burz�, a nazajutrz i przez dni nast�p- ne wylewa istne potoki wody, tak i� przybysze ani rusz nie mog� wybra� si� na podziwianie osobliwo�ci Passau. Pi�� dni mija, pi�� powoli z racji tak z�ej pogody up�ywaj�cych dni, zanim jego ksi���ca mo�� raczy po- wiadomi� muzykant�w z Salzburga, i� ma ochot� po- s�ucha� cudownego ch�opaczka � wyra�nie: tylko ch�opaczka. Lakoniczna ta wiadomo�� tak ura�a Leopol- da Mozarta i tak studzi jego zapa�, �e w (pierwszym 28 porywie zniech�cenia my�li o odje�dzie. Widok p�acz�cej c�reczki umacnia go nawet w tym postanowieniu. Przy- by�y w�a�nie hrabia Herberstein u�ywa ca�ego swego dyplomatycznego kunsztu, by uratowa� niezr�czn� sy- tuacj�. Wyja�nia, �e ceremonia� biskupiego dworu za- brania wyst�p�w jakiejkolwiek osobie p�ci niewie�ciej, cho�by nawet w dziecinnym wieku, i �e jego prze�o�ony nader starannie przestrzega tej regu�y. Dlatego nale�y zrozumie� jego stanowisko, gdy tylko ch�opcu udziela zezwolenia na koncertowanie, obejmuj�c tym oczywi�cie ojca i zarazem nauczyciela. Na to odzywa si� Wolferl: � Je�li Nannerl nie wolno �piewa�, to i ja gra� nie chc� � oznajmia, jakby sprawa sama przez si� by�a zrozumia�a. Kanonik ujmuje g��wk� ch�opca w swoje wypiel�gno- wane d�onie i z udan� powag� zagl�da mu w oczy: � Nie pozbawisz nas przecie� tej rado�ci, na kt�r� tak si� ju� cieszyli�my? � A czy ci pa�scy ludzie znaj� si� cho� troch� na muzyce? � Wolferl, za wiele sobie pozwalasz � surowo upo- mina ojciec. � Ale� prosz�, prosz� � wpada mu w s�owo Her- berstein � wida�, �e ma wymagania. To mi si� podoba. Miejmy nadziej�, �e i oni zdo�aj� doceni� tw�j kuszt. � A zwracaj�c si� do Nannerl: � Ty za�, ma�a demoiselle, nie smu�e si�, �e ci� przy tym nie b�dzie. Sami to panowie w podesz�ym ju� wieku. A w Wiedniu tym wi�ksz� zrobisz furor�. Gdy o ustalonej godzinie odby�a si� akademia w wiel- kiej, z ch�odnym, barokowym przepychem ozdobionej sali wobec biskupa i zaledwie pi��dziesi�ciu jeszcze os�b, z kt�rych niemal wszystkie by�y stanu duchowne- go, a ojciec i syn � jeden na skrzypcach, drugi na fortepianie � odegrali sw�j program, rozleg�y si� oci�- gliwe, s�abiutkie tylko oklaski. Biskup skinieniem przywo�uje do siebie ojca wraz 29 z synem. Z surowej, ascetycznej twarzy tego ksi�cia Ko�cio�a nie promieniuje �adne cieplejsze uczucie, gdy wypowiada kilka s��w zdawkowej pochwa�y. . � Pog�oska tym razem nie przesadzi�a � m�wi spo- kojnie. � Ten ch�opaczek istotnie gra zadziwiaj�co. A s�ysz�, �e ju� i do organ�w nawet przyst�powa� si� o�miela. � To dopiero pierwsze, nie�mia�e pr�by, wasza ksi�- ��ca mo��. Ale wydaje si� �ywi� szczeg�lne upodobanie do tego instrumentu. � Cieszy mnie, �e to s�ysz�. � I zwracaj�c si� do Wolfganga, ci�gnie dalej: � Oto najszlachetniejsza s�u�- ba w kr�lestwie pani Muzyki. Oddaj si� jej ca�kiem i sta� si� w krajach katolickich tym, czym by� Seba- stian Bach w protestanckich. We� sobie te moje s�owa do serca. A dla zach�ty przyjmij ten oto upominek. � I m�wi�c to, wciska mu do r�czki zawini�t� monet�. Ojciec i syn wracaj� nader zdeprymowani do gospo- dy, gdzie z niecierpliwo�ci� oczekuje ich Nannerl. Gdy Leopold Mozart zdejmuje papier z arcybiskupiego daru, ukazuje si� jeden tylko dukat. Gorycz ogarnia go na widok tej sztuki z�ota: � Oto ksi���ce honorarium za koncert i ca�e pi�� dni przymusowego pobytu � my�li sobie. � Tak nisko zatem szacuj� ci wielcy panowie warto�� naszej sztuki. Je�li i w Wiedniu mierzy� b�d� prac� nasz� t� sam� miar�, mog� ju� teraz obliczy� so- bie ilo�� d�ug�w, z jakimi wr�c� do domu. � Dzieci, ani przeczuwaj�c trosk ojca, ogl�daj� na zmian� po�yskli- wy pieni�dz. Im wydaje si� on wysokim wyr�nieniem. Ojciec nie chce niweczy� tej dziecinnej wiary, napomina tylko, �e czas ju� na spoczynek. Sam czuwa jeszcze i pisze do przyjaciela Hagenauera list, w kt�rym wyle- wa swe �ale z powodu doznanych przykro�ci. 30 VI Nazajutrz rano, w dalszej drodze do Linzu, rodzina Mozart�w korzysta z �ordynaryjnego", obszernego stat- ku, kt�ry pr�cz towar�w przewozi tak�e w sporej ka- jucie pasa�er�w. W�z, z za�adowanym na� fortepianem, zabiera tak�e. Po tylu chmurnych dniach po raz pierw- szy s�o�ce �yczliwie u�miecha si� do naszych podr�nych zza strz�piastych chmur. Zanim statek podni�s� kotwic�, zdarza si� wypadek, kt�ry wprawia Wolferla w ogromne podniecenie. Przy pomo�cie zjawi� si� stary, prawie �lepy �ebrak i j�� na n�dznych swych skrzypkach rz�poli� ckliw� melodi�, by zwr�ci� na siebie uwag� wsiadaj�cych pasa�er�w i uzy- ska� ja�mu�n�. Ch�opczyk ju� wcisn�� mu do gar�ci par� groszy, lecz m�czy go �a�osny pisk strun i naj- ch�tniej sam chwyci�by �w instrument, �eby zagra� co� za biednego muzykanta. Ale ojciec nie pozwala. Jed- nak�e spojrzenie Wolfganga nieustannie zwr�cone jest na graj�cego �ebraka. Ten schyla si� w�a�nie, �eby podnie�� z ziemi kilka rzuconych monet, ale wskutek niezr�cznego ruchu traci r�wnowag� i wpada do wody. Ch�opaczek wydaje okrzyk pe�en takiego przera�enia i rozpaczy, �e wszyscy si� na niego ogl�daj�. Leopold i hrabia Herberstein, kt�ry przy��czy� si� do podr�- nych, robi�, co tylko w ich mocy, aby go uspokoi�, lecz bez skutku. A tymczasem dw�ch marynarzy ju� wyci�- gn�o z wody ton�cego i z�o�y�o go na brzegu, gdzie niebawem odzyskuje przytomno��. Skrzypki jego, co prawda, porwa� ju� pr�d; unosz� si� na falach, z dala od statku. Wolferl uspokaja si� na chwilk�, gdy kanonik m�wi mu, �e �ebraka uratowano. � Ale skrzypeczki! � rozpacza. � Z czeg� ten bie- dak b�dzie �y�? I gor�co b�aga ojca, aby da� uratowanemu na kupno skrzypiec dukata, kt�rego mu wczoraj podarowa� bi- skup. Leopoldowi Mozartowi, cho� dukat ten nie sprawi� 31 rado�ci i cho� z serca pragnie spe�ni� �yczenie synka, na ja�mu�n� wydaje si� zbyt jednak cenny. Daje mimo to guldena, a poniewa� hrabia Herberstein ze swej stro- ny tak�e guldena dorzuca, potem za� i inni towarzysze podr�y, wzruszeni zachowaniem si� ch�opaczka, grosz sw�j dodaj�, zbiera si� niebawem poka�na sumka, za kt�r�, jak wyja�niaj� Wolferlowi, �ebrak kupi sobie znacznie pi�kniejszy instrument ni� ten, kt�ry utraci�. Jad�ca z nimi jaka� blada, pi�kna pani wk�ada ca�� sum� do ma�ego woreczka i podaje ch�opczykowi, kt�ry u boku kanonika raz jeszcze przechodzi przez pomost na brzeg i wr�cza dar �lepemu muzykantowi, dorzucaj�c kilka s��w pociechy. Starzec poznaje po g�osie, �e spraw- ca jego rado�ci to jeszcze dziecko, omackiem szuka jego r�ki i g�aszcz�c j� mamrocze: � Niech�e ci wszechmog�cy B�g pob�ogos�awi, �eby� jeszcze wielu, wielu uszcz�liwi� tymi r�czynami deli- katnymi! Wydarzenie to, ujawniaj�ce w tak uroczy spos�b go- towo�� malca do niesienia pomocy, sprawia, �e po- zyskuje on sympati� wszystkich podr�nych, ani prze- czuwaj�cych, jak cenny skarb kryje ta duszyczka. Dziec- ko staje si� o�rodkiem powszechnego zainteresowania, a ka�dy na sw�j spos�b stara si� umili� mu czas po- dr�y. Gdy za� rozchodzi si� jeszcze wie��, �e jest ju� podziw budz�cym adeptem pani Muzyki, staje si� roz- pieszczanym ulubie�com wszystkich. Niejeden chcia�by teraz przerwa� sw� podr� w Linzu, aby pos�ucha� kon- certu ch�opaczka. Lecz tylko blada, pi�kna pani, kt�ra wr�czy�a mu woreczek dla �ebraka i kt�rej spojrzenie, z pe�nym zadumy u�miechem, nieustannie na nim spo- czywa, realizuje ten zamys�, gdy statek p�nym popo- �udniem dobija do Linzu. Linz wywiera na naszych muzykantach znacznie mil- sze wra�enie ni� niego�cinne, nieprzyjemne Passau. Ju� sama kwatera usposabia przyjemnie. Siostry Kiener � dwie podstarza�e panny, u kt�rych ich ulokowano � 32 z i�cie ciotczyn� troskliwo�ci� dbaj� o wszelkie wygody dzieci. Nast�pnego dnia kanonik prowadzi swych podopiecz- nych do domu Landeshauptmanna, hrabiego Schlicka, na pierwsz� wizyt�. Pana domu nie ma, lecz hrabina Auro- ra, urocza wiedenka, przyjmuje go�ci i podczas szybko zawi�zuj�cej si� rozmowy ujawnia ca�y sw�j �ywy temperament. Z ka�dego jej s�owa tchnie wrodzona subtelno�� serca, niespostrze�enie zacieraj�c r�nice sta- n�w i mile oddzia�uj�c na Leopolda Mozarta. Kanonik, kt�ry dobrze zna hrabin�, sam z kolei ujawnia najlepsze strony w�asnej, rycerskiej natury i wyja�nia przyczyny op�nionego przybycia: � Czcigodny nasz prze�o�ony znowu czu� si�, niestety, niedysponowany i op�ni� przyj�cie o kilka dni � m�wi z uprzejmym u�miechem. � Dzi� co prawda s�dz�, i� Passau nale�a�o raczej w og�le pomin��, gdy� recepcja bynajmniej nie odpowiada�a jako�ci zaprezentowanej muzyki. � Ach, tak, tak, ci duchowni! Nie miejmy im tego za z�e. Tyle biednych i pomocy z�aknionych dusz maj� pod swoj� opiek�, �e obdarzeni iskr� bo�� znajduj� si� u nich na ostatnim miejscu � m�wi hrabina Aurora, a figlarny ton brzmi w jej s�owach. � Zna to pan z do- �wiadczenia, panie Mozart. Ale jako� si� z tym pogo- dzimy. A ja uczyni� wszystko, co w mej mocy, aby zatrze� ow� przykro��. Prosz� tylko o pob�a�liwo��, bo i ja wystawi� wasz� cierpliwo�� na pr�b�. Aby osi�gn�� zadowalaj�cy rezultat, musz� na nowo zainteresowa� pu- bliczno�� waszym koncertem. A na to trzeba czasu. Lecz mam nadziej�, �e z pi�� albo sze�� dni wystarczy. Oddaje Mozartowi na czas pobytu w�asne mieszkanie do dyspozycji, zw�aszcza salon muzyczny, gdyby mia� ochot� pomuzykowa� z dzie�mi, kt�rym obiecuje skr�ci� i uprzyjemni� czas rozrywkami. Wolferl, s�ysz�c o sa- lonie muzycznym, odwa�a si� na nie�mia�e zapytanie, czy mo�e go zobaczy�. S � Powie�� o Mozarcie 33 � Oczywi�cie � m�wi hrabina i prowadzi tam swoich go�ci. Pi�kny to i przytulny salon, ca�y utrzymany w deli- katnych odcieniach fioletu, ozdobiony w�skimi, z�otymi listewkami. Przer�ne instrumenty � po�r�d nich kla- wesyn, szpinet, wiolonczel� � ustawiono porz�dnie w jednym k�cie, a w oszklonej szafie wida� sporo skrzy- piec, flet�w i klarnet�w, naprzeciw za� b�yszczy pod �cian� samotna harfa. Wolferl obchodzi wszystko po ko- lei, uwa�nie przygl�daj�c si� ka�demu instrumentowi. Najd�u�ej zatrzymuje si� przy harfie. Takiego instru- mentu nigdy dot�d nie widzia�. Ogromnie chce us�ysze� jego d�wi�k. Hrabina Aurora siada wi�c, preludiuje naj- pierw kilkoma �amanymi akordami, potem gra powoln� romanc�. Ch�opczyk z napi�ciem i uwag� �ledzi pe�ne wdzi�ku ruchy jej r�k. Ojciec, obserwuj�c go, wyra�nie widzi jego przej�cie. Gdy pi�kna pani sko�czy�a gra�, ch�opiec chwyta opuszczon� na kolana praw� r�k� i ca- �uje z naiwnym uniesieniem. Spontaniczno�� tego mil- cz�cego podzi�kowania tak zdumiewa doros�ych, �e milkn� wszyscy, a� wreszcie hrabina wstaje i prosi, �eby przeszli z ni� na taras i odbyli spacer po ogrodzie. Wolferl od tej chwili ju� jej nie odst�puje. Hrabina dotrzymuje danego przyrzeczenia i dostarcza dzieciom Mozarta najrozmaitszych rozrywek. To przy pi�knej pogodzie urz�dza przeja�d�k�, to znowu zapra- sza kilkoro r�wie�nik�w, dziewcz�t i ch�opc�w, organi- zuje dla ich uciechy ta�ce i gry, podejmuje czekolad� i rozmaitymi ciastami, a na zako�czenie ka�e puszcza� wspania�e sztuczne ognie; innym razem prezentuje im dobry teatrzyk kukie�ek, zach�ca do urz�dzania �ywych obraz�w albo g�o�no czyta zabawne opowie�ci. Sama wyst�puje w roli pomys�owej inspiratorki, a we wspo- mnieniach ponownie prze�ywa dzieci�stwo w�asnych dzieci, ch�opca i dziewczynki, korzy teraz w Wiedniu uzyskuj� ostateczny szlif w wykszta�ceniu i wychowaniu. Niekiedy pojawia si� pan domu i jako s�uchacz uczestni- 34 czy przez chwil� w tych przer�nych zabawach, weso- �ym s��wkiem zach�caj�c jeszcze rozigran� dzieciarni�. Oczarowa�y go zw�aszcza dzieci Mozarta, szczeg�lnie za�, cho� mu si� to nie udaje, usi�uje prze�ama� nieprzy- st�pno�� Nannerl; Wolferl natomiast wcale ju� nie czuje si� obco, ukazuj�c w pe�ni sw� beztrosk� i swobod�. Oboje zreszt� � poniewa� pod surowym i niemal wy- ��cznie na muzyk� skierowanym ojcowskim okiem nie zdo�ali pozna� wielu radosnych, dziecinnych zabaw i przyzwyczajeni byli do przedwczesnej powagi � od- krywaj� teraz �w ca�kiem inny �wiat jak nieznan�, a wspania�� krain�, ujawniaj�c� coraz to nowe uroki, zw�aszcza �e hrabina Aurora znakomicie potrafi je udo- st�pnia�. Wreszcie nadchodzi gor�co oczekiwany dzie� koncer- tu. Hrabina Aurora wybra�a na t� wieczorn� akademi�, jak zwyk�o si� wtedy nazywa� tego rodzaju wyst�py muzyczne, obszern� sal� ratusza. I cho� mimo gorliwych stara� zape�niona jest ona ledwie w po�owie, nastr�j panuje od�wi�tny, a wszystkie oczy i uszy pe�ne s� oczekiwania. Leopold Mozart zestawi� program, stopniuj�c go umie- j�tnie, a siebie skromnie kryj�c przy tym w tle. Raz tylko wyst�puje jako solista z w�asn� sonat� skrzyp- cow�, a poza tym ogranicza si� do akompaniowania c�- reczce przy �piewie, b�d� te� do partii skrzypcowej podczas fortepianowego popisu synka. I je�li ju� Nannerl kryszta�owo czystym, pi�knym brzmieniem swego g�osu i tak lekko z jej gardzio�ka dobywaj�cymi si� koloratu- rami budzi za ka�dym kolejnym wyst�pem coraz wi�k- sze zdumienie s�uchaczy, to z chwil� gdy Wolferl � najpierw wraz z siostr�, p�niej sam � demonstruje swe pianistyczne umiej�tno�ci, przechodzi ono w za- chwyt, a w ko�cu w uniesienie, gdy ch�opczyk zaczyna gra� w�asne kompozycje. Wywo�uje burze oklask�w, ja- kich sala ta nigdy jeszcze nie s�ysza�a. Cz�� publicz- no�ci wstaje, aby nad g�owami siedz�cych lepiej si� �� 35 przypatrzy�, w jaki spos�b malec sztuk takich dokonuje, inni znowu, docisn�wszy si� a� do estrady, z podziwem �ledz� jego technik�. Jemu samemu ta ciekawo�� wcale nie przeszkadza. Tak si� zatopi� w pracy, �e nie widzi ani nie s�yszy nic, co si� wok� niego dzieje; budzi si� dopiero jakby ze snu, gdy czuje si� naraz otoczony wia- nuszkiem pa�, kt�re zasypuj� go pochwa�ami i pieszczo