15448

Szczegóły
Tytuł 15448
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15448 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15448 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15448 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Michał Rożek Nietypowy przewodnik po Krakowie s V ^ u i 2 <ri Wydawnictwo WAM Kraków 2005 © Wydawnictwo WAM, 2005 Projekt oktadki i układ graficzny: Tomasz Prażuch Rysunki: Tomasz Prażuch Redaktor: Halina Baszak Jaroń Łamanie: Wojciech Prażuch ISBN 83-7318-518-6 WYDAWNICTWO WAM ul. Kopernika 26; 31-501 Kraków tel. (012) 62 93 200; fax 429 50 03; e-mail: [email protected] DZIAŁ HANDLOWY tel. (012) 62 93 254; 62 93 255; 62 93 256; 423 75 00; fax (012) 430 32 10; e-mail: [email protected] Zapraszamy do naszej KSIĘGARNI INTERNETOWEJ: http:/AVydawnictwoWam.pl Druk i oprawa: Zakład Graficzny COLONEL s.j. ul. Dąbrowskiego 16; 30-532 Kraków Spis treści Zamiast obszernego wstępu - słowo od autora..............................9 Spacer pierwszy Z Kleparza na Rynek................................................................ I I Spacer drugi Po największym rynku Europy.................................................53 Spacer trzeci Królewskim traktem na Wawel................................................97 Spacer czwarty Wawel, zawsze Wawel......................................................... 131 Spacer piąty Plantami i wokół Plant............................................................ I 67 Spacer szósty Po królewskim mieście Kazimierzu ........................................203 Spacer siódmy Rekreacja na Zwierzyńcu.......................................................23 I Wycieczka pierwsza Do dawnej wsi Mogiła...........................................................247 Wycieczka druga Do Bronowie Małych............................................................257 Zamiast postowia - autorski wybór cytatów o Krakowie .............265 „O, bo Kraków to nie ptoche Dziewczę, skore do swawoli: Kraków, aby poznać trochę, Trzeba zjeść z nim beczkę soli. Kraków to nie młodzik lada, Z tych, co pozorami gardzą: W senatorach on zasiada I dekorum lubi bardzo. Toteż spoci się porządnie, Nim kto przejrzy wskroś nasz Kraków, Nim w labirynt tajny wglądnie Naszych tu masońskich znaków; Gość, co wpadnie doń przelotny, Za wrażeniem goniąc żywszym, Zmyka od nas wnet markotny I z pojęciem najfałszywszym; Bo choć, brodząc w ulic smutku, Weselszej nie spotkał twarzy, Nigdzie tyle, co w tym gródku, Nie masz tęgich, cichych kpiarzy. Pożyj z nami dłużej nieco, A zobaczysz, gościu miły, Jak tu chwilki słodko lecą, Jak uśmiejesz się co sity; .... Tadeusz Boy-Zeleński, Stówka i - Zamiast obszernego wstępu 7u<yj tLe\ ( #4rZf<^fowo od autora „Gdy na nie z wysokości spojrzy, jest coś podobne do lutnie okrągłością swą (...). Ma też coś podobnego do orta, którego gtowę reprezentuje zamek, Grodzka ulica szyję, przedmieścia zasię okoto niego są jako skrzydła jakie" - pisaf w szesnastym wieku o Krakowie Marcin Bielski. Kraków - miasto tradycji, kultury, historii, której potężne postacie przemawiają tu niemal zewsząd. Tu każdy kamień przypomina dawno zgaste imiona i nazwiska, tak pięknie wtopione w nasze dzieje. Miasto magiczne, pełne tajemnic, budzące do, czynu. Historią. Htetorią/esf przygodą daną ludziom ciekawskim - otwar-tyrojpą świaj^Tyrri razemlbędzie to opowieść o mieście i o ludziach zagubionych w meandrach życia, pełnych przywar i grzechem naznaczonych. Przestańmy w historii doszukiwać się samych wzniosłości: nawet najwięksi, ci spalający się w misji dziejowej, nie zawsze godni byli swej wielkości. Rzeczą ludzką jest wybierać między dobrem a złem. O Krakowie pisano nadzwyczaj dobrze, choć, czego bynajmniej nie ukrywamy, zdarzały się również opinie mocno niepochlebne. Na Adolfie Dygasińskim Kraków „sprawia (...) wrażenie olbrzymiego trupa z diademem wawelskim na czole i Mariackim kościołem na piersi". Zdaniem Witolda Gombrowicza jest miastem „pretensjonalnej tandety intelektualnej i każdej innej". I skrajności są godne przypomnienia. Nie chcemy jednak przypominać spraw oczywistych, dlatego nie podamy ani kalendarium wydarzeń krakowskich, ani nie pokusimy się o krótki wykład z historii sztuki. ^ Silva rerum jest źródtem rozmaitych wiadomości - przewodnikiem, tączącym piękne karty historii z zapisem wszelakiej natury zta, wypełniającego na równi z dobrem zakamarki Krakowa. W Silva rerum mamy zamiar^pokazać nie tylko oficjalny portret miasta, ten wyjęty z kart albumu czy folderu, ale także Kraków znany nielicznym, jakże pefen kolorytu! Poznamy specyficzną mitologię wawelskiego grodu i ludzi z nim związanych. Poznamy historię miasta od kulis, rzec można w „stroju niedbałym". Czekają na nas ezoteryczne niezwykłości Krakowa! Wspomożemy się nieco w naszych wędrówkach prawdą znaną etnologom czy historykom: ustną tradycją - przebogatym źródłem wiedzy, niejednokrotnie wielce pociągającymi Wzywajmy więc za wielkim Johannem Wolfgangiem Goethem: „Znów duchy zwiewne przychodźcie do mnie, (...) O, przybywajcie! niech was wyogromnię, zjawy, stłoczone za mgłą i mrokami". Dla smaku dodamy - też za jego radą - nieco anegdot, bo to „największy skarb, jeżeli potrafi się je wtrącić w odpowiednich momentach". One odkryją nam człowieka zdjętego z postumentu, a Kraków rad stawiał pomniki, kochał piedestały, zapominając, że człowiek nie ma struktury kryształu. Jeśli podczas naszych spotkań z królewskim grodem zgrzeszymy myślą, mową, a może i uczynkiem, niech będzie nam to wybaczone. Wszak historia, a zwłaszcza historia kultury, notuje także grzeszny wymiar kondycji człowieka. 60АС&Г Oierv)$X\A Z Кіболґхл \лл RniAćk І (Г) Pomnik Grunwaldzki (2) Akademia Sztuk Pięknych (3) Kościót św. Floriana (?) Barbakan i mury miejskie (5) Teatr im. Juliusza Słowackiego (£) Kościół św. Krzyża (f) Kościót Pijarów i Muzeum XX Czartoryskich (?) Jama Michalika (2) Dom Jana Matejki (3) Muzeum Farmacji (5) Hotel Pod Różą (2) Kościót św. Jana Na zwiedzanie Krakowa nigdy nie dość czasu. Zacznijmy tradycyjnie - od placu Matejki. Jest on zachowaną częścią dawnego rynku miasta Kleparza, flankującego od północnej strony Kraków aż do końca osiemnastego wieku. Kleparz nigdy nie zostat otoczony murami, chociaż byt samodzielnym miastem na mocy przywileju lokacyjnego króla Kazimierza Wielkiego, który w roku 1366 nadał mu prawa miejskie. Nazywano też Kleparz Florencją, od świętego Floriana -męczennika rzymskiego z czasów cesarza Dioklecjana - patrona kościoła farnego. Ale o tym mowa będzie dalej. Stoimy pośrodku placu Matejki, obok monumentalnego pomnika Władysława Jagiełły, potocznie nazywanego pomnikiem Grunwaldzkim. Wzniesiono go w pięćsetną rocznicę bitwy pod Grunwaldem, stoczonej pomiędzy rycerstwem polsko-litewskim a siłami Zakonu Krzyżackiego w roku 1410. Miał przypominać to największe, choć politycznie niewykorzystane, zwycięstwo naszego oręża w średniowieczu. Jak czytamy na cokole pomnika poświęcono go „praojcom na chwałę - braciom na otuchę". Dzieło ufundował wybitny pianista , kompozytor i polityk w jednej osobie - Ignacy Jan Paderewski, fceźbę wykonał Antoni Wiwulski dobierając sobie do pomocy Bolesława Bałzukiewicza i Franciszka Blacka. Uroczyste odsłonięcie (w lipcu roku 1910) stało się wielkim świętem narodowym, jednoczącym Polaków żyjących pod trzema zaborami -symbolem walki z germanizacją zaboru pruskiego. To właśnie wówczas uroczyście odśpiewano Rotę Marii Konopnickiej. Słowa tej pieśni: „Nie rzucim ziemi skąd nasz ród! Nie damy pogrześć mowy! Polski my naród, Polski ród, Królewski szczep piastowy! Nie damy, by nas gnębił wróg Tak nam dopomóż Bóg! Tak nam dopomóż Bóg! (...) 4 Z KLEPARZA NA RYNEK Nie będzie Niemiec plut nam w twarz, Ni dzieci nam germanii! Orężny stanie hufiec nasz Bóg będzie nam hetmani)! Pójdziem, gdy zagrzmi ztoty róg! Tak nam dopomóż Bóg! Tak nam dopomóż Bóg!" do melodii Feliksa Nowowiejskiego, rozlegały się wtedy w patriotycznym Krakowie. Pomnik Grunwaldzki, mimo akcentów antyniemieckich nie byt w odczuciu współczesnych monumentem o wydźwięku rewizjonistycznym. Ignacy Jan Paderewski w kulminacyjnym punkcie uroczystości odsłonięcia powiedział: „dzieło, na które patrzymy nie powstało z nienawiści. Zrodziła je miłość głęboka do Ojczyzny, nie tylko jej minionej wielkości i dzisiejszej niemocy, lecz i jej jasnej, silnej przeszłości". Sam pomnik ma monumentalny architektoniczny cokół, zwieńczony brązowym konnym wyobrażeniem króla Władysława Jagiełły. Gdy patrzymy nań od strony Barbakanu dostrzegamy figurę wielkiego księcia Witolda, u którego stóp leży śmiertelnie ugodzony wielki mistrz Zakonu Krzyżackiego Ulrich von Jungingen. Z lewej strony patrzymy na tzw. grupę litewską, a z prawej - grupę polską; od strony kościoła św. Floriana znajduje się figura „chłopa zrywającego pęta"..Spójrzmy jeszcze na tarcze herbowe Królestwa Polskiego, Księstwa Mazowieckiego, Wielkiego Księstwa Litewskiego, Rusi i Żmudzi oraz ziemi lubelskiej. W jesieni roku 1939 Niemcy zburzyli Pomnik Grunwaldzki, był symbolem ich klęski. Mijały lata. Monument odbudowano w roku 1976, czego dokonał rzeźbiarz Marian Konieczny, który swoje rysy nadał Władysławowi Jagielle, co wywołało wiele złośliwych komentarzy. Kraków wszak lubi ploteczki i intryżki. Wówczas to pomnik połączono z Grobem Nieznanego Żołnierza, tym razem projektu Wiktora Zina. Udajmy się teraz pod pobliski gmach Akademii Sztuk Pięknych, do potowy ubiegłego stulecia najlepszej w Polsce kuźni artystów. Kra- ,■ Z KLEPARZA NA RYNEK 15 kowska uczelnia, co tu by nie powiedzieć, rodowodem swym sięga jeszcze połowy osiemnastego wieku, kiedy to w drodze szczególnej taski Akademia Krakowska (czyli Uniwersytet Jagielloński, bo tak wtedy się nazywat) przejęła opiekę nad dwunastoma najzdolniejszymi malarzami cechowymi. Wejście do gmachu Akademii Sztuk Pięknych Takie byty skromne uniwersyteckie początki ASP. Dopiero w roku 1818 uniwersytet przypomniał sobie o swej najmłodszej córze i utwo- Z KLEPARZA NA RYNEK rzyt szkotę malarską przy Wydziale Filozoficznym. Córa chciata być jednak samodzielna - roku I 826 utworzono jakby osobny wydział podporządkowany bezpośrednio wtadzy rektora UJ. Jednak, mimo tych starań uległa kasacji i w roku I 833 włączono ją pod nazwą Szkoły Malarstwa i Rysunku w skład Instytutu Technicznego, Najświetniejsze lata szkoła zawdzięcza Janowi Matejce. Mistrz objął dyrekturę Szkoły Sztuk Pięknych w roku 1873, sam będąc wtedy u szczytu stawy. Niebawem rajcy miejscy ofiarowali grunt pod budowę Szkoły Sztuk Pięknych na Kleparzu. Plany budynku sporządził młody, zdolny architekt Maciej Moraczewski. To właśnie przed tym domem - opatrzonym przysłowiową feralną trzynastką - stoimy, tak jak krakowianie zgromadzeni tutaj w pamiętnym roku I 880, kiedy to uroczyście otwierano Szkołę Sztuk Pięknych. Matejko, który dla Narodu stał się Wieszczem, kreślącym pędzlem malowane dzieje ojczyste, pełne skomplikowanej historiozofii, marzył o przemianowaniu jej w akademię, ale tego nie dożył. Dopiero od roku 1900 uczelnia nosi nazwę Akademii Sztuk Pięknych. W roku I 882 plac ten nazwano imieniem Mistrza. Tutaj pod kierunkiem Matejki kształcili się Stanisław Wyspiański, Józef Mehoffer, Jacek Malczewski, Włodzimierz Tetmajer, by tylko przypomnieć tych, których dzieła są w największych naszych muzeach, a nazwiska zajmują sporo miejsca w podręcznikach historii sztuki. Plejadę nazwisk można mnożyć, aż do czasów współczesnych. Wymieńmy jeszcze kilku zacnych adeptów sztuki: Leon Wyczółkowski, Julian Fałat, Jan Stanisławski, Wojciech Weiss, Konstanty Laszczka, Xawery Dunikowski, Jacek Puget, Fryderyk Pautsch, Czesław Rzepiński, Jerzy Nowosielski, Wacław Taranczewski, Andrzej Wajda, Tadeusz Kantor, Czesław Dźwigaj, Jan Szancebach, Włodzimierz Kunz, Stanisław Rodziński, Marian Konieczny, by tylko wspomnieć najwybitniejszych, którzy studiowali w tych murach bądź później uczyli innych sztuki. Wszyscy to ludzie niezwykle barwni, soczyści, pełni werwy, obiekt licznych anegdot. Ludzie z krwi i kości. Nie obca im wódka, piękne dziewczyny i praca twórcza. Bohema Krakowa. Z licznych anegdot o krakowskich artystach przytoczmy tę o znakomitym rzeźbiarzu Jacku Pugecie. Otóż pewnego dnia dowiedział się on od swej in spe małżonki, że zaszła w ciążę. Nie wiedząc co robić, czy Z KLEPARZA NA RYNEK 17 żenić się, czy nie - wysłał do przebywającego w Paryżu ojca Ludwika telegram tej treści: Nie uważałem co robiłem, co mam zrobić? Stary Ludwik Puget - zresztą znany rzeźbiarz - błyskawicznie oddepeszo-wał: Jak nie uważałeś gdy robiłeś, to rób co uważasz. Ludwik Puget, twórca kabaretu „Różowa Kukułka", słynął z najbardziej klasycznych fraszek w naszej literaturze. Jest autorem fraszki Trzy cnoty „Miłość mu dała, wiarę mu dała, a przy nadziei sama została". Anegdota towarzyszyła także najwybitniejszemu polskiemu rzeźbiarzowi, mowa o Xawerym Dunikowskim, dodajmy mocno sepleniącym. Już po drugiej wojnie, podczas dyskusji z Włodzimierzem So-korskim, „socrealistycznym" ministrem Kultury i Sztuki PRL, nie mogąc dojść z nim do porozumienia, nagle go zapytał: „А су pan wie, kto był ministrem kultury za casów Balzaka? Sokorski rozłożył ręce bezradnie, a na to Dunikowski rzekł ze złośliwym uśmieszkiem: Widzi pan, a Balzaka znają wsyscy". Podobne anegdoty można mnożyć. Ludzie ci dodawali barwy Krakowowi, ba, sami stawali się legendą. A legendy po prostu się opowiada. To właśnie plotka, anegdotka i legenda będzie uzupełniać nasze spostrzeżenia i uwagi z historii czy historii sztuki. Spod Pomnika Grunwaldzkiego udajemy się pod kościół św. Floriana, który od północy zamyka plac Matejki, strzegąc drogi ku Warszawie. Ufundowano go w roku I I 85 dla relikwii św. Floriana, które do Krakowa sprowadził książę Kazimierz Sprawiedliwy i biskup Gedeon, o czym potomnym wiadomo dzięki relacji Jana Długosza: „Papież Lucjusz III chcąc przychylić się do ciągłych próśb księcia i monarchy polskiego Kazimierza, których już łaskawie wysłuchał jego poprzednik, Aleksander III, postanawia dać wymienionemu księciu i katedrze krakowskiej ciało niezwykłego męczennika św. Floriana (...). Na większą cześć zarówno świętego, jako Polaków posłał kości świętego ciała księciu polskiemu Kazimierzowi i katedrze krakowskiej przez 18 Z KLEPARZA NA RYNEK biskupa Modeny, Idziego". A droga świętego Floriana do polskiej ziemi byta dość szczególna, bowiem kiedy to papież Lucjusz III „(...) zapytał, kto ze spoczywających tam [w kaplicy] świętych pragnie przenieść się do Polski (...) z grobowca, w którym pochowano czcigodne zwłoki św. Floriana, ukazała się papieżowi wyciągnięta ręka świętego, który wzywał, wyznaczał, wskazywał i tym wyciągnięciem ręki dawał znak, żeby jego dano Polakom i katedrze krakowskiej". Inne źródło podaje, że św. Florian miał w ręce kartkę z napisem: „Ja pójdę do Polski". Opowiastki zaiste godne doby średniowiecza! Równie piękna historia wiąże się z fundacją i lokalizacją świątyni. Ponoć woły ciągnące wóz z relikwiami św. Floriana stanęły na przedmieściu Krakowa i ruszyły stąd dopiero wtedy, gdy książę i biskup złożyli uroczyste ślubowanie, iż postawią w tym miejscu kościół dedykowany świętemu męczennikowi Florianowi. Taka jest legendarna geneza budowy naszego kościoła, który w roku 1216 uroczyście poświęcił kronikarz Mistrz Wincenty Kadłubek, ówczesny biskup krakowski. Kadłubkowi zawdzięczamy piękne legendy o smoku wawelskim, którego wprowadził na karty mitycznych dziejów Polski. Zresztą nie tylko tę legendę zapisał ku pamięci potomnych Mistrz Wincenty, uznany w 1764 roku przez Kościół za błogosławionego. W ten sposób kreowano patrona polskich historyków, o czym większość z nich nie wie. Zresztą, innym profesjom Kościół również wyznaczył orędowników niebieskich... Od szesnastego stulecia kościół św. Floriana pozostawał jako kolegiata uniwersytecka pod patronatem Akademii Krakowskiej, której profesorowie Świętej Teologii - ówczesnej królowej nauk - byli proboszczami świątyni. W ten sposób dorabiali do akademickich apanaży. Jak widać pod tym względem nic się w nauce nie zmieniło. Kościół św. Floriana wielokrotnie był przebudowywany, w obecnym kształcie pochodzi z drugiej połowy siedemnastego wieku, kiedy to po szwedzkim potopie został zbarokizowany, co w żargonie historyka sztuki oznacza nadanie mu barokowej formy. Wewnątrz świątyni uwagę przykuwa ołtarz główny, suto złocony, a w nim wizerunek św. Floriana, pędzla Jana Trycjusza, nadwornego malarza króla Jana III Sobieskiego. Jako że świątynia ta byta związana z Akademią Kra-kow-ską nie może brakować obrazu wyobrażającego patrona uczelni Z KLEPARZA NA RYNEK 19 i jej profesora w piętnastym wieku - św. Jana Kantego, wyniesionego na ołtarze w roku 1767. Otóż po lewej stronie od wejścia znajduje się w szeregu kaplic, kaplica św. Jana Kantego. W ołtarzu obraz Tadeusza Kuntze Konicza, który namalował cud z dzbankiem. Legenda opowiada, że podczas przechadzki po rynku zobaczył Jan z Kęt płaczącą dziewczynę, która rozbita dzbanek peten mleka. Jan zebrawszy skorupy, cudowną mocą skleił dzbanek i nakazał dziewczynie zaczerpnąć wody z Rudawy. Potem zamienił wodę w mleko, tak uratował służącą przed karą chlebodawców. To jeden z cudów zdziałanych mocą świętego profesora Almae Matris. Fragment fasady kolegiaty św, Floriana W kaplicy tej mamy - niezwykle rzadką w kulturze - chorągiew kanonizacyjną, która - dodajmy - przetrwała przeszło dwa stulecia; zabytek po kanonizacji w bazylice św. Piotra na Watykanie w roku 1767. Istniał wówczas w Kościele zwyczaj, że podczas ogłaszania nowego świętego przez papieża wywieszano chorągiew kanonizacyjną. Nasza jest oryginalnym świadectwem obyczajowości kościelnej, liczącej sobie wiele dziesiątków lat. 20 Z KLEPARZA NA RYNEK Przechodzimy dalej, już po przeciwnej stronie, w kaplicy św. Anny, skupmy naszą uwagę na późnogotyckim tryptyku św. Jana Chrzciciela i barokowej chrzcielnicy z czarnego marmuru. Warto przypomnieć, że od kolegiaty św. Floriana zaczynały się zwykle ingresy monarsze urządzane z racji koronacji i pogrzebowe wjazdy z trumnami królów i ich najbliższych. W murach kolegiaty św. Floriana nowego monarchę zwyczajowo witał rektor uniwersytetu z senatem akademickim. Tędy podążały do dawnej stolicy Rzeczypospolitej Obojga Narodów orszaki królewskie, udające się na koronację bądź na uroczystości pogrzebowe, stąd zaczynały się uroczyste wjazdy posłów cudzoziemskich. Dzisiaj trasa wiodąca od kościoła św. Floriana przez Barbakan, Bramę Floriańską, obok średniowiecznych murów miejskich, ulicą Floriańską, Rynkiem Głównym i ulicą Grodzką aż na Wawel należy do największych atrakcji turystycznych Krakowa. Wokół Drogi Królewskiej (Via Regia) możemy podziwiać wyjątkowe pomniki sztuki i kultury narodowej. Przed wiekami na plebanii tutejszego kościoła ukrywał się książę mazowiecki Siemowit, pretendent do ręki Jadwigi Andegaweńskiej. Ogłoszony podczas zjazdu w Sieradzu królem Polski, postanowił zrealizować swe marzenie i porwać młodziutką Jadwigę, kiedy tylko przybędzie do Polski. Ów raptus puellae miał w zamyśle doprowadzić Siemowita do tronu. Skończyło się na ucieczce z Krakowa. Opuszczamy kościół św. Floriana. Wypada przypomnieć, że w jego murach brał ślub z imć Teofilą Pytko Stanisław Wyspiański. Było to w roku I 901, poeta, mający już z tego związku dzieci, starał się go zalegalizować przed obliczem Kościoła jako parafianin św. Floriana. Niestety, małżeństwo nie przyniosło mu szczęścia, podobnie jak ukochane miasto, o którym przed śmiercią pisał: „O kocham Kraków - bo nie od kamieni przykrościm doznał - lecz od żywych ludzi, nie zachwieje się we mnie duch ani się nie zmieni, ani się zapał we mnie nie ostudzi, to bowiem z Wiary jest, co mi rumieni różanym świtem myśl i co mnie budzi. Im częściej na mnie kamieniem rzucicie, sami złożycie stos - stanę na szczycie". Z KLEPARZA NA RYNEK 2 Kto dziś pamięta o adwersarzach poety, w tym kardynale Janie Puzynie, który nie dopuścił do realizacji kartonów witrażowych przeznaczonych dla katedry wawelskiej. Wszyscy natomiast podziwiają nieśmiertelne Wesele, Wyzwolenie czy Noc Listopadową, Dodajmy, że w ostatniej drodze na Skałkę towarzyszył poecie-wieszczowi, ten który słyszą tylko najwięksi - dźwięk królewskiego „Zygmunta", bowiem jak wierzył: „Wielkości! Komu nazwę twą przydano, ten tęgich sił odżywia w sobie moce i duszą trwa wielekroć powołaną ... przemoże śmierć i trumien głaz zdruzgoce, powstanie z martwych". Kto wie, że w pobliżu kolegiaty świętofloriańskiej, na cmentarzu kościelnym, gdzie ongiś stała (w narożu placu Matejki i ulicy Kurniki) szkoła parafialna, rodziło się powołanie Adama Chmielowskiego, malarza, powstańca styczniowego, przyjaciela Heleny Modrzejewskiej. Człowieka, który niczym bohater mickiewiczowski: Gustavus obiit [...] natus est Conradus, wreszcie przede wszystkim człowieka, który zrozumiał, że istotą chrześcijaństwa jest miłosierdzie. Podobnie jak św. Franciszek z Asyżu upodobał sobie Chmielowski nędzę ludzką. Nigdy nie pytał o stan cywilny, wyznanie czy pochodzenie. On w każdym człowieku zawsze dostrzegał Chrystusa. Tu urządzał wigilie dla biedoty, bo dla Polaków Wigilia przestania właściwe święta. Introligator Łukasz Kruczkowski, ojciec pisarza Leona, opisał jedną z wilii, urządzanych w ruinach szkoły św. Floriana: „Podszedłem z kolegami do okna i zajrzałem do wnętrza: oczom naszym przedstawiła się sala pozbawiona całkowicie podłogi i sprzętów. Na gołej ziemi w kształcie wianka siedziało 8 do 12 starców o wyglądzie żebraków, wśród nich nasz Pan w pelerynie. Środek wianka zasłany gazetami, płonie kilka miernych świec, a na gazetach, bez żadnych naczyń, leży pożywienie przyniesione przez Pana w pelerynie. Później dopiero dowiedziałem się, że ten Pan w pelerynie to Adam Chmielowski". To on, 22 Z KLEPARZA NA RYNEK już jako Brat Albert, kierowa) się stówami Chrystusa: „Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie". Jako drogowskaz życiowy przyjął Adam Chmielowski, obok Dekalogu, Chrystusowe Kazanie na Górze, oparte na żywej miłości bliźniego. Jeśli czas nam na to pozwala z okolicy dworca kolejowego, autobusem nr 105, podjedźmy na Prądnik Czerwony. Tam przy ulicy Woronicza znajduje się siedziba zgromadzenia Sióstr Albertynek i niewielki kościół Ecce Homo, w którym spoczywają relikwie Brata Alberta, wyniesionego przez papieża Jana Pawła II na ołtarze. To Karol Wojtyła, w tym czasie wikariusz u św. Floriana, w dramacie Brat naszego boga opowiedział o przemianie Adama Chmielowskiego. Kolejna, jakże ważna cząstka kultury Krakowa. Siostry troskliwie przechowują obrazy św. Brata Alberta wraz ze słynnym Ecce Homo. To wybitne dzieło sztuki robi niezwykłe wrażenie. Wizerunek sponiewieranego Chrystusa. Piłatowe Ecce Homo. Ukończona jest jedynie twarz Zbawiciela. Okryty szkarłatną materią tors jest naszkicowny. Brat Albert wyraziście namalował tylko serce w pętach, symboliczny klucz duchowy do zrozumienia obrazu. Obraz stał się przełomem w życiu artysty. Brat Albert dowiódł nim, że rezygnacja ze sztuki nie była wynikiem zawodu czy kruchości talentu, lecz przestaniem danym mu od Stwórcy. Tym wybitnym i pełnym symboliki dziełem artysta obwieścił zwycięstwo powołania nad talentem. Adam Chmielowski umierał, rodził się Brat Albert, wielki miłosierdziem, który w naszych czasach dat najpełniejsze świadectwo Ewangelii. Powracamy na plac Matejki. Znowu jesteśmy przed kościołem św. Floriana. Gdy już poznaliśmy świątynię, godzi się jeszcze przypomnieć i warstwę anegdotyczną, choć miejscowi duchowni zawsze się od niej odżegnują. Nieraz na usta ciśnie się: Apage Satanasl Otóż, jak wieść gminna głosi w tej świątyni ochrzczono Mistrza Twardowskiego, o czym nie omieszkał napisać powieściopisarz i wytrawny znawca tematu Józef Ignacy Kraszewski w powieści pt. Mistrz Twardowski. Powieść z podań gminnych. Przypomnijmy, że wcześniej, Z KLEPARZA NA RYNEK jeszcze przed urodzeniem pierworodnego, ojciec zapisał go czartu. Zatem z chrztem świętym były kłopoty. „Zaledwo koniom obrok zasypano - powiada Kraszewski,- wyjaśniło się niebo, szlachcic znowu wyjechał i znowu zachmurzyło się, wiatr zadąt, znowu się burza zaczęła, ale on utuliwszy dobrze syna, na nic już nie zważając jechał dalej. Dwa razy kolasa przewróciła się w drodze, dwa razy konie unosiły i tylko krzyż pański ratował, nareszcie nabłądziwszy się i przebywszy tysiąc przeszkód, dostali się do Krakowa. Nazajutrz rano mamka z dzieckiem idąc do kościoła ledwie cudem siebie i niemowlę od kilku przypadków uratowała. Napadł ją był naprzód pies ogromny zastępując jej drogę i warcząc, póki go nie przeżegnała, potem jeździec jakiś ciągle ją koniem ścigał i mało nie roztratował, pędziła kolasa, od której ledwie umknęli, a we drzwiach kościelnych poślizgnęła się i padła. Szczęściem ojciec dziecię pochwycił i jakoś je ochrzczono". Dodajmy, że wcześniej ojciec Twardowskiego „pojechał do Krakowa i proboszczowi u św. Floriana catą rzecz wyjawił. Ten pobożny staruszek namyśliwszy się dat mu relikwie i kazał dziecię przywieść do Krakowa". Tyle legenda, gdzie fantazja mija się z rzeczywistością. Ale, czy Kraków nie jest jedną wielką fantazją? Miastem mitów, także narodowych, kształtujących postawy ojców, dziadów i wnuków. Czas najwyższy, wkroczyć do dawnego Krakowa. Opuszczamy Kleparz, Dla zainteresowanych targiem polecamy uroczy Rynek Kleparski. Droga do niego krótka: wiedzie od Pomnika Grunwaldzkiego niewielką uliczką Ignacego Jana Paderewskiego. Od z górą stu lat jest to największy plac targowy krakowian. Kupisz tu wszystko, a i współczesny rzezimieszek trzos, dziś portfel, ukraść może. Stragany mienią się i pachną wszelkimi darami natury, woń świeżych owoców i warzyw kusi kupujących. Barwne targowisko ma swój klimat, warto je zobaczyć. Możne przed rozpoczęciem spaceru po starym Krakowie pożywić się soczystymi jabłkami czy winogronami. Przechodzimy ruchliwą ulicę Basztową. Jesteśmy pod Barbakanem. Przed nami Brama Floriańska i mury obronne. Raczej ich resztki. To Z KLEPARZA NA RYNEK wszystko wtopione wiosną i latem w zieleń Plant, którym poświęcimy osobny rekreacyjny spacer. Na Bramie Floriańskiej króluje piastowski Orzeł, odkuty z końcem dziewiętnastego wieku podług modelu samego Jana Matejki. Nawiązuje do dawnego Orła, o którym siedemnastowieczny poeta pisał: „Orzeł w krakowskiej bramie pod Trzema Wieżami Rozciągnionymi gości przyjmuje skrzydłami. Patrzy jednak z pilnością, gdy bram waszych strzeże, Kogo wpuścić do miasta, kogo wziąć na wieże". To aluzja do herbu Krakowa. Mury średniowiecznego Krakowa powstawały etapami, poczynając od końca trzynastego wieku, kiedy książę Leszek Czarny zezwolił mieszkańcom na wzniesienie solidnych obwarowań. W średniowieczu na budowę warowni musiano uzyskać zgodę panującego władcy. Obok Leszka Czarnego najbardziej do budowy obwarowań przyczynił się król Wacław II, u nas zwany Wacławem Czeskim, cieszący się wśród Polaków nienajlepszą opinią, choć był to monarcha energiczny i podejmujący znakomite decyzje gospodarcze. Resztę dane było dopełnić dwóm królom, Władysławowi Łokietkowi i Kazimierzowi Wielkiemu. Przez wieki mury były unowocześniane i rozbudowywane. Na fortyfikacje składał się podwójny mur i fosa wypełniona wodą. W znacznej części mur byt jednakże pojedynczy. W osiemnastym stuleciu mury przerywały baszty i bramy wjazdowe do Krakowa. Bram było siedem, baszt czterdzieści siedem, wliczając doń baszty bramne. Istniały też furtki wyjściowe. Oczywiście, na noc bramy zamykano, a straż miejska czuwała nad bezpieczeństwem mieszkańców, podobnie strażnik, pełniący wartę na wieży Mariackiej. W tym stanie mury bardzo zaniedbane przetrwały do początku dziewiętnastego stulecia, kiedy to ze względów sanitarnych i bezpieczeństwa władze austriackie postanowiły je zburzyć. Na dobrą sprawę tym niefortunnym pociągnięciem nadal obarcza się Austriaków, a faktycznie oni tylko podjęli decyzję, którą ochoczo zrealizowano w czasach Księstwa Warszawskiego i później. Sporządzający na zlecenie Wiednia raport o stanie Krakowa Antonio Baldacci z niesmakiem wspominał obrzydliwy smród, wydzielający się z zaniedbanych fos miejskich, który sprawiał, że miasto pełne byto szkodliwych dla zdrowia fetorów. W opustoszałych basztach gnieździł się tzw. ele- Z KLEPARZA NA RYNEK 25 ment przestępczy. Wreszcie nie brakowało tu wszetecznic, uprawiających swój proceder bez żadnej żenady. Mato kto ważył się nocą przechodzić wokół murów. A kasa miejska, jak zawsze, świeciła pustkami. Zatem zaczęto burzyć średniowieczne fortyfikacje, materiał z rozbiórki skrzętnie wykorzystując do budowy domów. Dzięki interwencji i staraniom (w roku 1817) profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego Feliksa Radwańskiego uratowano północną część fortyfikacji z Barbakanem, Bramą Floriańską i trzema basztami połączonymi kamiennym murem. Argumentacja Radwańskiego była wielce osobliwa: „[...] wiatry północny, północno-wschodni i północno-zachodni, a z tych pierwszy i ostatni niosą nam zwyczajne śniegi zadymne, takowe miota-tybyje gwałtownie ze samego Kleparza wśród Rynku i gdyby te panowały, ciężko by się przyszło komu na nogach utrzymać (...) kobiety i dzieci byłyby wystawione na częste fluksje, reumatyzmy, a może i paraliże". Zatem obok „starożytnej pamiątki, piastowskiego zabytku" do rozsądku jednak przemówił argument zdrowotny, a przeraźliwy lęk przed „fluksjami i reumatyzmami" uratował bezcenny zabytek dla przyszłych pokoleń. Senatorowie Wolnego Miasta Krakowa na wniosek profesora Radwańskiego pozwolili zachować ten fragment murów obronnych. Wtedy to zrozumiano sens ochrony zabytku, który pełnił w dawnej Rzeczypospolitej osobliwą funkcję, związaną z najdonioślejszymi wydarzeniami w życiu państwowym. Wyjaśnijmy. Barbakan wraz z Bramą Floriańską to Brama Chwały - Porta Gloriae, przez którą wjeżdżali do stolicy królowie, biskupi, cudzoziemscy posłowie. Tak, jak oni przed wiekami, teraz my idziemy Drogą Królewską, tyle że spacerkiem. Będzie to długi, co najmniej pół dnia trwający spacer, ale na miłe chwile pozwoli nam wypicie kilku kaw, oczywiście w najlepszych krakowskich kawiarniach. Stoimy przed Barbakanem, zwanym też Rondlem. To najciekawszy zabytek architektury obronnej, i to w skali europejskiej. Materiału porównawczego nie jest aż tak wiele, a z najbliższych nam terenów wymieńmy podobną konstrukcję w Górlitz. Krakowski Barbakan to okrągła (stąd rondel) gotycka ceglana budowla zwieńczona siedmioma wieżyczkami, zbudowana w latach 1498-1499 w obawie przed najazdem wołosko-tureckim, spowodowanym bukowińską klęską króla Jana Olbrachta. To te królewskie niefortunne podboje przyczy- 26 Z KLEPARZA NA RYNEK nity się do stworzenia maksymy, że „za króla Olbrachta wyginęta szlachta". Tej klęsce wojsk szlacheckich zawdzięczamy gwałtowną naprawę fortyfikacji krakowskich i postawienie od północy Barbakanu - w obecnym kształcie, który miał bronić na wypadek najazdu tureckiego od tej strony stolicę, jako że Kleparz nie posiadał żadnych naturalnych umocnień. Stał się Barbakan najbardziej na północ wysuniętym elementem fortyfikacyjnym. W razie potrzeby mógł być broniony ogniem z broni palnej z murów usytuowanych przy Bramie Floriańskiej, z którą połączony był szyją, niestety również zburzoną w dziewiętnastym wieku. Całość założenia otaczała rozległa fosa, służąca jako dodatkowe umocnienie wodne z całym systemem śluz wodnych. To znakomite dzieło architektoniczne - zarazem brama wjazdowa do Krakowa - jest dziełem nieznanego twórcy, znakomicie zorientowanego w myśli architektonicznej, szczególnie w zakresie tak zwanej architecturae militańs. Warto nadmienić, że przypomina niektóre rozwiązania teoretyczne samego Leonarda da Vinci. To także świadczy o jego miejscu pośród zabytków europejskich. Barbakan po raz ostatni bronił Krakowa przed wojskami rosyjskimi podczas konfederacji barskiej, co poświadcza tablica umieszczona od Z KLEPARZA NA RYNEK 27 strony wschodniej, upamiętniająca pasamonika Marcina Oracewicza, który w roku 1768 zastrzelił rosyjskiego oficera Panina, dowodzącego nieprzyjacielskimi wojskami. Niebawem zrodziła się legenda, że z braku amunicji Oracewicz fuzję nabił guzem od czamary i nim trafił w głowę rosyjskiego pułkownika. Od tej pory czczony był jako bohater narodowy i w tej aurze zmarł około roku 1780. Zresztą nasza skłonność do mitologizacji dziejów objawiła się z całą stanowczością przy wydarzeniach związanych z konfederacją barską i obroną Krakowa. Opowiadano, że gdy wojska nieprzyjacielskie daty ognia pod Bramą Floriańską, to Marcin Oracewicz spiesząc na obronę, przechodząc obok obrazu Matki Boskiej umieszczonego w szyi łączącej Barbakan z Bramą Floriańską miał potrzeć guz od czamary o cudowny wizerunek, przywołując na pomoc Madonnę. Według drugich relacji ponoć nad murami objawiła się Najświętsza Marya Panna i okrywając płaszczem Kraków, uratowała go przed Rosjanami. Z czasem ołtarz wraz z obrazem Matki Boskiej trafił po zburzeniu szyi do Bramy Floriańskiej. Cały dzień ptoną tutaj świece, a w skarbonie gromadzi się pieniądze dla najuboższych. Wieść gminna głosi, że przed tym wtaśnie obrazem modlił się król Jan III Sobieski przed wyprawą wiedeńską. Dodajmy, że przed prawie każdym znanym obrazem maryjnym miat wedle legendy zwyczaj zanosić modły ten monarcha. Atak na dobrą sprawę obraz w Bramie Floriańskiej pochodzi z osiemnastego stulecia i jest kopią wizerunku Matki Boskiej Piaskowej. Powróćmy jeszcze na chwilę do Barbakanu. Nie można pominąć mistycznych wątków w historii tego miejsca. To w Barbakanie znajduje się wedle ezoteryków ostateczny punkt odniesienia dla linii magicznej łączącej Wawel - okultystyczne centrum - z Barbakanem. Dociekano też ezoterycznej symboliki siedmiu wieżyczek, zdobiących Barbakan. Któż jednak zrozumie, co kryje się w siedmiu wieżyczkach? A kto potrafi dostrzec ósmą, ten w pełni zharmonizował się, z przyszłością, życiem transcendentalnym. A siódemka zawsze uchodziła za cyfrę świętą, wszak, jak głosi biblijna Księga Mądrości, „aleś Ty wszystko urządził według miary i liczby, i wagi". Ósemka od starożytności uchodziła za symbol tego co najdoskonalsze. W rozpowszechnionym wtedy obrazie siedmiu sfer planetarnych, tworzących siedem nieb, ósma sfera napawała tajemniczością, stanowiąc liczbę i siedzibę zastrzeżoną dla bogów. 28 Z KLEPARZA NA RYNEK Atajemnicza liczba osiem wypełnić ma się dopiero w dniu Sądu Ostatecznego. Brama Barbakanu to nic innego, tylko brama wiodąca do innego wymiaru, nowej rzeczywistości. Zapowiada ona nowy exodus do Ziemi Obiecanej, apokaliptycznego Jeruzalem. W magicznej interpretacji Barbakanu jest jeszcze kamień, który odbiera nasze troski. Owo wyssanie trudów codziennych i kłopotów dostępne jest tylko w magicznym kręgu Barbakanu. I o tym pamiętajmy. Wszak mistyka to drugi nurt, cień naszego życia. Barbakan to również niezwykły teatr pod gołym niebem. Ba, najdoskonalszy z teatrów na świecie. Poznano już jego walory na krótko przed wybuchem pierwszej wojny światowej, kiedy za czasów Młodej Polski malarz Jan Styka, znany z dewocyjnych akademickich obrazów, pełnych mistyki i właściwej aranżacji twórczej postanowił tutaj, czyli w Rondlu, ustawić panoramę grunwaldzką, ale od tego niefortunnego zamiaru powstrzymała go i rajców miejskich, w tym zasłużonego prezydenta Juliusza Leo, piosenka „Zielonego Balonika", tak opiewająca wspaniałe projekty mistrza Styki: „Zobaczył pan Styka Jak raz mały kondel Podniósł zadnią łapkę I spaskudził Rondel. Oj dana! I przyszła mistrzowi do głowy myśl słodka: A gdyby to samo Zrobić ode środka. Oj dana!" Wobec powyższego prezydent Leo zabronił zeszpecenia Barbakanu, choć Styka nie dał za wygraną. O nim krążyła anegdota, że malując Chrystusa cały czas klęczał. Wreszcie Pan Jezus nie wytrzymał i rzecze: Ty mnie nie maluj na klęczkach, lecz maluj dobrze. No cóż, religijny kicz nigdy nie miał granic, czego dowodzą nam pewne bardzo religijne dzieła. W ubiegłym stuleciu w Barbakanie wystawiono wóz Drzymały, symbol oporu wobec germanizacyjnej polityki niemieckiej. Zakupiony w roku 1910 przez społeczeństwo Wielkopolski dla krakowskiego Z KLEPARZA NA RYNEK 29 Muzeum Narodowego, został przywieziony do Krakowa i wystawiony w Barbakanie, uświetniając uroczystości grunwaldzkie. W roku 1929 w związku z Wystawą Krajową przewieziono go do Poznania, skąd wrócił ponownie do Barbakanu, który był wtedy na okrągło udostępniany zwiedzającym. Wóz stał pod gołym niebem i butwiał. Skandal z wozem Drzymały wybuchł już po śmierci jego właściciela, w roku 1937. Społeczeństwo za pośrednictwem „Kuriera Warszawskiego" dowiedziało się, że: „Wóz Drzymały ustawiony w Barbakanie zmarniał pod wpływem słoty, słońca i powietrza do tego stopnia, że zostało tylko podwozie, które następnie nabył jakiś przedsiębiorca i zrobił z niego platformę do rozwożenia towarów. Reszta została przez konserwatorów krakowskich rozebrana, a jedną ścianę umieszczono w Muzeum Narodowym". Tu w Barbakanie złożono na noc przed pogrzebem prochy Juliusza Słowackiego. Był rok I 927. Tutaj mieszkańcy Krakowa oddawali hołd Wieszczowi, wielkiemu mistykowi. Wreszcie na krótko przed wybuchem drugiej wojny światowej stat się Barbakan najpiękniejszą sceną dramatyczną z naturalną dekoracją. Otóż z okazji Dni Krakowa po raz pierwszy odegrano w roku 1938 średniowieczne widowisko zatytułowane Igrcewgród walą. A Barbakan był najcudowniejszym aktorem tego niepowtarzalnego spektaklu pióra krakowskiego barda Adama Polewki, który sprawił, że wędrowny wagant w Igrcach wyśpiewuje: „Któż wypowie twoje piękno Krakowie prastary? Chyba, że na Sukiennicach Przemówią maszkary. (...) Hej księżycu, ty wagancie, Co wędrujesz miasty, Weźmij Kraków nasz do nieba I opraw go w gwiazdy." Słowa proste i jakże ujmujące. Zdradzające wielkie przywiązanie pisarza do Krakowa, w którym na śmierć był zakochany. Po latach przypomniano Polewce czerwoną legitymację, odebrano ulicę, zburzono niewielki pomnik. Zapomniano, iż już przed wiekami św. Tomasz Z KLEPARZA NA RYNEK z Akwinu powiada), że artysty nie pyta się o wyznanie czy prowadzenie, ale przestrzega się, by byt dobrym twórcą. A może rację miat przyjaciel Adama Polewki, mistrz Konstanty Ildefons Gałczyński, pisząc: „Skumbrie w tomacie, skumbrie w tomacie Chcieliście Polski, no to ją macie!", Polewka po prostu kochał Kraków, w Igrcach w gród walą zawarł legendę humoru, piosenki, wzruszenia dawnego Krakowa, był autorem znakomitego przekładu farsy Mistrz Piotr Pathelin, perełki trans-latorstwa. Toteż przy Barbakanie nie mogło braknąć jego nazwiska. Należy mu się to przez to, co nazywa się kulturą, mimo ze należał Polewka do znanych i cenionych w swoim czasie działaczy społecznych i politycznych, fanatycznie niemal zapatrzonych w komunistyczne idee. Przedwojenny wojewoda kielecki miał powiedzieć o Polewce: „Choćby pan Polewka mówił o Matce Boskiej, to i tak odczyt będzie komunistyczny". '•(&: • '. - Opuszczamy wreszcie Barbakan. Może było o nim za wiele, ale tak trzeba. Podchodzimy do Bramy Floriańskiej. Należy ona do najstarszych bram miejskich, wzmiankowana była już na początku wieku czternastego. Wewnątrz wspomniany powyżej ołtarz z wizerunkiem Matki Boskiej, dawniej stojący w szyi łączącej bramę z Barbakanem. Po przejściu bramy - od ulicy Floriańskiej - dostrzegamy późnobarokową płaskorzeźbę wyobrażającą św. Floriana gaszącego pożar, jako że taki mu przypadł przydział niebieski. Gasił pożary, jak również żądze, nie obce każdemu z nas. Zatem w takich chwilach módlmy się do św. Floriana. Żarty na bok. Są sprawy poważniejsze. Od strony miasta w murach miejskich urządzono ganek straży broniącej Kraków przed wrogiem. Z dawnych baszt dostrzegamy: od wschodu basztę Pasamoników, a od zachodniej strony Bramy Floriańskiej (na prawo od wejścia) baszty Stolarską i Ciesielską. Pochodzą one z czasów schyłku gotyku. Z KLEPARZA NA RYNEK Zapewne jesteśmy już głodni i trochę zmęczeni. Krakowianie polecają słynne okrągłe bajgle albo obwarzanki lubo obarzanki. To ciasto parzone w wodzie, zwinięte jeszcze przed pieczeniem w kółko, posypane makiem, solą lub jak ostatnio sezamem. Zaraz po przejściu Bramy Floriańskiej często napotykamy wózek z bajglami. To przysmak Krakowa, sprzedawany z wózków, a dawniej też z koszy. Nazwa bajgle jest pochodzenia żydowskiego. Bez bajgli nie ma Krakowa. Pamiętajmy o tym. Stoimy przy Bramie Floriańskiej. Smakujemy obwarzanki! Czas wyruszyć dalej. Skręcamy w lewo, aby wąską ulicą Pijarską dojść do placu Św. Ducha. Po drodze wstępujemy na małą czarną do .kawiarenki „Stare Mury". Ten niewielki lokal sięga pamięcią jeszcze dobrych przedwojennych czasów. Wtedy nazywał się „Pod Murami" i jego malarską dekorację zaprojektował Zygmunt Wierciak, zakochany bez reszty w Krakowie. Ściany knajpeczki, potem kawiarni, pokrywają malowidła opowiadające w dużym skrócie historię wzlotów i upadków Krakowa. To swoiste kompendium malowanych dziejów królewskiego grodu, wraz z wykazem dat najważniejszych zdarzeń w jego burzliwych dziejach. Warto ten urokliwy lokalik odwiedzić. Kawa tu „warta grzechu". Opuszczamy gościnne progi i udajemy się, obok baszty Pasamoników (pasamonik w dawnych czasach to rzemieślnik wykonujący pasy i pasmanterię, inaczej z niemiecka szmuklerz), na plac Świętego Ducha. Przed nami okazały gmach Teatru imienia Juliusza Słowackiego, wzorowany na paryskiej operze Garniera. Postawiony został w latach I 89 1-І 893 według projektu znanego architekta Jana Zawiejskiego, a ufundowało go społeczeństwo, co przypominają nam wykute w marmurze słowa: „Kraków Narodowej Sztuce", widniejące na frontonie tego wspaniałego gmachu. Fasadę ozdabiają alegoryczne figu-' ry. Grupa z lewej to: Poezja, Dramat, Komedia, wykonane przez rzeźbiarza Tadeusza Błotnickiego. Po prawej stronie dostrzegamy 32 Z KLEPARZA NA RYNEK Muzykę, Operę i Operetkę, dtuta Alfreda Dauna. Na samym szczycie rzeźby wyobrażające młodzieńca w kontuszu i dziewczynę w stroju szlacheckim. To Mickiewiczowska grupa „poloneza czas zacząć", zwana też „zaproszenie do tańca", utożsamiana z Panem Tadeuszem i Zosią; obydwie wyrzeźbił krakowski artysta, Michał Korpal. Przed samym teatrem, na wykwintnie urządzonym skwerze, wznosi się pomnik ojca polskiej komedii hrabiego Aleksandra Fredry, dtuta Cypriana Godebskiego. Fredro zdaniem Tadeusza Boya-Żeleńskiego był patronem tej sceny aż do roku 1909, kiedy oddał pierwszeństwo Juliuszowi Słowackiemu. To z okazji setnej rocznicy urodzin Wieszcza, jego imię uroczyście nadano Teatrowi Miejskiemu, bo takim był wówczas nasz teatr. Wnętrze teatru pełne pamiątek historycznych, czy to osób związanych z budową gmachu, czy też najznakomitszych aktorów, grających tu na deskach scenicznych. W pompatycznym wnętrzu sali teatralnej nie sposób pominąć słynnej kurtyny pędzla Henryka Siemiradzkiego, który to akademickie dzieło stworzył w roku 1894. Kurtyna - zachwycająca wszystkich widzów - dopełniła architektury Fragment fasady Teatru im. Juliusza Słowackiego Z KLEPARZA NA RYNEK 33 i dekoracji rzeźbiarskiej widowni. Wyobraża ona postacie alegoryczne i symboliczne związane ze sztuką teatralną. Pośrodku Apollo-Na-tchnienie godzi Piękno z Prawdą. Po lewej stronie przed Tragedią roztacza się obraz zbrodni i niedoli, a Widma i Furie ścigają Morderstwo i Występną Miłość, zaś Eros pogrąża się w płaczu nad urną kryjącą tak drogie mu serca. W głębi, u stóp Sfinksa czyli Przeznaczenia Dobro i Zło toczą walkę o panowanie nad światem. Wszystkiemu przygląda się Komedia. Z prawej strony Psyche uwalnia z więzów Zmysłowość, unoszącą się za Muzyką i Śpiewem ku niebu. W głębi alegoria Młodości otaczającej w tańcu Terpsychorę. Kurtyna Siemiradzkiego nie zyskała najlepszej prasy u współczesnych znawców sztuki. Krytykował ją bardzo ostro Stanisław Wyspiański, który w liście do Lucjana Rydla pisał o niej: „Pomysł jest najściślej banalny, prócz tego geniuszka płaczącego nad urną i ruchu dziewczyny, którą ktoś chce mordować (...), nie ma w całem tern dużem płótnie nic więcej godnego uwagi (...) - kompozycja według mnie cała jest studencka i nie wskazuje na żadną indywidualność myślącą. Dobre i znakomite jest wykonanie, szczegóły są staranne nieraz i piękne, poprawne (rysunek nóg, szyje kobiet), ale jest to utwór, któremu aż się dziwię jak na mnie, co jestem tak bardzo wrażliwy - żadnego wrażenia nie zrobił. Pochodnie Nerona są śliczne (...) ale kurtyna jest zerem". Za kulisami znajduje się słynna garderoba teatralna Ludwika Solskiego, najznakomitszego polskiego aktora wszechczasów, reżysera i dyrektora tego teatru. Ściany tego niezwykłego wnętrza artyści, pisarze, poeci, aktorzy pokryli swoimi rysunkami, obrazami, wierszykami. W ten sposób powstał w teatralnej garderobie uroczy sztambuch, swoisty dowód przyjaźni dla Solskiego, o którym krążyły niesłychane anegdoty, w tym ta o jego najlepszej roli aktorskiej. Otóż artysta, znany z łakomstwa na słodycze, należał do amatorów szarlotki. Kiedyś gdy siedział z przyjaciółmi w cukierni, bo tak nazywano kawiarnie, niespodziewanie zawezwano go do telefonu. Sytuację tę wykorzystali przyjaciele, posypując mu szarlotkę obficie solą. Kiedy artysta wrócił do stolika, wszyscy w napięciu oczekiwali na rozwój wydarzeń. Tymczasem Solski ze stoickim spokojem delektował się szarlotką. Zebrani jednogłośnie stwierdzili, że była to największa jego rola aktorska. 34 Z KLEPARZA NA RYNEK No cóż, kulisy tej sceny niejedną rzecz widziały, stając się świadkiem najróżniejszych przypadków doli i niedoli aktorskiej. Nie brakowało najrozmaitszych przygód opisanych w księdze pamiątkowej czy we wspomnieniach aktorów. Ba! niektóre przeszły do skarbnicy teatralnych mitów. W tym przygoda znanego kiedyś aktora - Grzegorza Senowskiego. Bronisław Dąbrowski wspomina, że do „legendy przeszła jego [Senowskiego] przygoda w Betlejem polskim Rydla: spóźnił się na scenę, przez dłuższy czas daremnie poszukiwano go w teatrze. Wreszcie znaleziono na sznurowni, gdzie podrywał beztrosko aniołka ze skrzydełkami". Na deskach scenicznych, przecież świat nasz wyobrażających, wystawiali swe sztuki Michał Bałucki, Stanisław Przybyszewski, Jan August Kisielewski, a przede wszystkim Stanisław Wyspiański. To tutaj 16 marca 1901 roku odbyła się prapremiera Wesela. Natomiast w roku I 896 - pierwszy w Polsce pokaz filmowy. Z tą sceną związali się najwybitniejsi nasi reżyserowie i aktorzy. Wspomnijmy tylko dawnych: Ludwika Solskiego, Aleksandra Zelwerowicza, Tadeusza Pawlikowskiego, Juliusza Osterwę. W tym gmachu kryje się część historii polskiego teatru! A teatr to zawsze niewyczerpana kopalnia anegdot. O znanym krakowskim aktorze Antonim Fertnerze opowiadano, że gdy dość późno - bo liczył sobie lat siedemdziesiąt - został ojcem, jeden z kolegów złożył mu z tego powodu gratulacje. Znakomity artysta odparował: „Mój drogi, to tylko złośliwość przedmiotów martwych". O innym aktorze - tu zachowajmy anonimowość - mówiono, że gdy mu zmarła żona, składający kondolencje wdowcowi dramaturg jerzy Zawieyski zagadnął go o wstrząs, który przeżył. -A gdzie mnie pan widział? spytał aktor. W kaplicy - odparł Zawieyski. - W kaplicy, wzruszył ramionami aktor - trzeba mnie było widzieć nad grobem małżonki. Tam odegrałem najlepszą z moich ról... Przy okazji przypomnijmy, ze plac Świętego Ducha powstał po zburzeniu z końcem dziewiętnastego stulecia kompleksu budynków szpitala św. Ducha, pozostającego od roku 1244 pod pieczą zakonu Du-chaków. Ten opustoszały kompleks wraz z kościołem św. Ducha zburzono mimo protestów Jana Matejki, aby w tym miejscu postawić teatr. Z zespołu tego przetrwał dawny szpital scholarów pod wezwaniem św