15445
Szczegóły |
Tytuł |
15445 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15445 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15445 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15445 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Agata Hołuj
Historia Meg
Siedziałem spokojnie w fotelu z papierosem w zębach i moim tradycyjnym mieczem u boku. Spokojnie czekałem na kontakt przed dużym lustrem w pokoju. Spóźniali się z przekazem. Siedziałem spokojnie. Nagle obraz w lustrze zaczął się rozmywać. Nie widziałem już swojego odbicia, lecz trzy osoby stojące w słabo oświetlonym niebieskim wnętrzu. Koledzy z drugiej strony galaktyki. Zaśmiałem się pod nosem, to stwierdzenie zawsze mnie rozbawia.
– Witaj Keo- zaczął ten w środku, Mav, nigdy go nie lubiłem.
– Witam czcigodny zarząd-odpowiedziałem w miarę uprzejmie.
– Przepraszamy za spóźnienie, ale sporo czasu zajęło nam dostrojenie się do twojego przekaźnika, jest przestarzały.
Mówiono mi to tak wiele razy, że serdecznie miałem już dość tych uwag i jakby na złość nie chciałem zmieniać mojego sprzętu na nowszy.
– Jak wiesz kontaktujemy się z tobą w celu wykonania pewnego zadania.- ciągnął dalej Mav. -Rząd Ziemi wykrył naszą satelitę, musisz zniszczyć dane, jakie dostały się w ręce Ziemian.
– Niby, po co?- zapytałem opryskliwie, bo naprawdę nie miałem ochoty odwalać za nich brudnej roboty. Byłem szpiegiem, a nie płatnym mordercą.
– Takie są rozkazy-zabrzmiał metaliczny głos człowieka po lewej. Nie znałem go. Był gruby i miał wypieki na twarzy.
– Nie będę zajmował się takimi bzdurami.- stwierdziłem.
– To nie są bzdury panie Keo!- wykrzyknął grubas, lecz Mav go zaraz uspokoił. Tak Mav uspokajaj go sobie, niech żyje wasza złota zasada "spokój jest szlachetniejszy niż ruch", mnie i tak nie oszukasz tymi waszymi gierkami.
– Keo takie są rozkazy i musisz je wypełniać -powiedział Mav.- Skontaktujemy się z tobą za dwa dni.
Lustro zadrgało i obraz zniknął. Skończyłem papierosa i parsknąłem śmiechem. Nie zamierzałem mieszać się w żadne sprawy tego typu, nie wiem, może byłem po prostu leniwy. Postanowiłem, że kogoś wynajmę do tej roboty i będzie po sprawie. Nagle obraz w lustrze znów stał się zamglony. W głębi jakiejś ulicy ukazała się postać kobiety. Była dość wysoka, o rudo-kasztanowych, krótko ściętych włosach. Miała na sobie brudną białą bluzkę, bez rękawów i obcisłe spodnie z jakiegoś dziwnego materiału, wiedziałem tylko, że były czarne. Na ramieniu miała zawieszony miecz i karabin. Tak, to była Meg. Silna, przebiegła i rozważna Meg. Tajemnicza jak ziemski ocean, której siła była prawie równa z moją.
– Witaj Meg- przywitałem się.
– Jesteś sam?- Zapytała szybko. Jej głos był ciągle taki sam, delikatny, lecz stanowczy.
– Tak.-odpowiedziałem.
– To dobrze. Czy mogę...Chyba, że będę ci przeszkadzać?
– Nie, coś ty właź.Zapraszam.
Meg zrobiła kilka kroków na przód i po chwili lustro zaczęło falować, jak tafla wody, naruszona spadającą kroplą. Najpierw ujrzałem jej ręce potem nogi, głowę i Meg stała obok mnie w pokoju, a lustro odbijało nasze oblicza. Uśmiechnęła się i powiedziała:
– Masz przestarzały sprzęt.
Zaśmiałem się. Mogłem się tego po niej spodziewać.
– Słuchaj musisz mi pomóc.
Wiedziałem, że wcześniej, czy później to powie, nie przychodziłaby tu bez powodu, a powody miała zawsze poważne, zresztą lubiłem ją i zawsze byłem gotowy jej pomóc, chociaż przeważnie jej sprawy wykraczały znacznie poza zakres obowiązków szpiega wrogiej cywilizacji. Miała niezwykły sentyment do Ziemi. Dla mnie był to po prostu jeszcze jeden ze sposobów na życie.
– Meg, co ci...- dopiero teraz zauważyłem jej rękę. Meg miała wszczepiony implant zamiast części prawej ręki, jednak teraz był uszkodzony. Warstwa naskórka została zerwana i widać było tylko pięć nagich drutów.
– To nieważne-odpowiedziała szybko i schowała rękę za siebie.-Kontaktowali się z tobą prawda?
– Tak- potwierdziłem-przed chwilą.
– Nie możesz wykonać tego zadania, nie powiedzieli ci całej prawdy.
Słuchałem uważnie z coraz większą ciekawością.
– Ziemia nie odkryła żadnej satelity. Masz zniszczyć nic nie znaczące dane.
– Więc, po co te wszystkie ceregiele- zapytałem.
– Za dwa dni skontaktują się z tobą i wręczą inne dane, które będziesz musiał wgrać zamiast tych, jakie skasujesz. Powiedzą ci, że to dla zmylenia sił obronnych Ziemi. W rzeczywistości będzie to program uaktywniający bombę klasy D5.
Otworzyłem szeroko oczy. Ten ładunek wybuchowy, który chcieli spuścić na planetę, był bombą biologiczną niszczącą wszelkie życie w promieniu nawet lat świetlnych.
– Ale co? Jak? Nic nie rozumiem. Przecież mieli się ujawnić i dojść z ludźmi do porozumienia. Jedyny problem to szlaki handlowe. O tym, jak się nie mylę mieli rozmawiać.
Meg uśmiechnęła się tajemniczo, jak zwykła robić, gdy chciała coś wyjaśnić.
– Cóż Keo, uznali, że zniszczenie planety będzie bardziej pożyteczne.
Dalej siedziałem w swoim fotelu, próbując zrozumieć jej słowa. Zawsze gdy mówiła w ten sposób trudno było odgadnąć, co naprawdę ma na myśli. Przeszła się parę kroków w głąb pokoju.
– Dla nich życie nie ma większego znaczenia Keo- wznowiła rozmowę po długim milczeniu.- Wolą pozbyć się tego, czego się boją.
– Dla ciebie, jak rozumiem, ma?- zapytałem.
– Nie, nie całkiem. Ci ludzie przecież nic nie zawinili. Ja jestem przeciwna zabijaniu przez cios w plecy!
Zaśmiałem się.
– I co? Ja mam może być zbawicielem tego świata?
Meg odwróciła głowę i przeszła parę kroków. Nastała bardzo nieprzyjemna cisza. Zrobiło mi się trochę głupio, więc ruszyłem się z fotela i podszedłem do niej.
– Nie chodzi mi o niewiadomo co- zaczęła.- Wiem, że ciebie nie obchodzi nic. Wykonujesz tylko polecenia z góry. Jest ci zupełnie obojętne, która ze stron wygra- Meg zmieniła ton głosu. – Keo, ja o tym wszystkim wiem. Proszę cię tylko żebyś wykonał zadanie, jakie ci powierzę!
Nie byłem aż takim zimnym draniem, jakim mnie przedstawiła. Miałem jeszcze sumienie, właściwie to cud, że udało mi się je zachować w takich warunkach. Nie wykonywałem niektórych zadań szefostwa, gdyż uznawałem je za nienormalne. Oszukiwałem wtedy, że wszystko jest w porządku i mam nad wszystkim kontrolę. Wiedziałem, że nie odmówię Meg, nigdy nie odmawiam przyjaciołom.
– Co chcesz żebym zrobił?- Zapytałem. Spojrzała na mnie dziwnie. Trochę zaskoczenia i wdzięczności, szczyptę nostalgii, odrobinę wrodzonej dumy, wszystko to w dwóch małych krążkach, morskiego koloru. Wzięła do ręki jeden z moich długich, złoto-rudych loków i zaśmiała się.
– Wiesz, nic się nie zmieniłeś- powiedziała.
– A ty, tak- odrzekłem spoglądając na jej rękę. Natychmiast puściła moje włosy i schowała metalowy kikut za siebie. Odwróciła się w stronę lustra.
– Słuchaj, – powiedziała nie obracając się w moją stronę-jutro skontaktuję się z tobą, dobra? No to na razie!
Po chwili lustro załamało się, niczym tafla wody i Meg nie było już w tym pokoju. Zawsze zjawiała się z nikąd i tak mało o sobie mówiła, właściwie, nic. Nie widziałem jej ponad trzy lata i nawet się dobrze nie przywitaliśmy, przynajmniej ona. Po prostu miała do mnie sprawę i tyle, nic więcej. Rasa Shara, była zupełnie inna niż ludzka, a właściwie taka sama. Różniliśmy się od ludzi tyloma szczegółami iloma byliśmy do nich podobni.
Naród Shara, Panowie Dziewięciu Słońc, ale jeszcze nie Układu Słonecznego. Właściwie, to we wszechświecie panowało powszechne prawo, że w jednym układzie istnieje tylko jedna zamieszkana planeta. Być może po to, by jej mieszkańcy mogli zdobywać pozostałe i zaspokoić swa odwieczną ciekawość. Byłem na czterech takich planetach, Ziemia jest tą czwarta. Meg zwiedziła wszystkie.
Ci, którzy zdobywali planety, oszukując ich ludność, dla samej tylko rozrywki, taki był mój ród. Nie byliśmy jednak tacy źli. Z wieloma planetami
zawarliśmy sojusz i dobrze powodzi się zarówno im, jak i nam. Myślałem, że
będzie tak i z Ziemią, ale pomyliłem się. Rada okazała się głupsza niż przewidywałem. Nie zależało im na pokoju.
Na zajutrz Meg skontaktowała się ze mną przez lustro. Na samym wstępie wypomniała mi jeszcze raz( jak ostatnio każdy), że mam przestarzały sprzęt i że zamiast w mieszkaniu swojej koleżanki znalazła się w śmietniku. Powiedziała, też że mam jechać do Zelenu. Nie znałem dobrze historii Ziemi, ale podobno jeszcze przed zjednoczeniem to miasto nazywało się Moskwa. Podała ulicę, budynek i pokój, w którym znajduje się pewien komputer. Nie wiedziałem, co to za sprzęt, ale Meg twierdziła, że do tej operacji będzie dobry. Umiałem robić wszystko, co chciałem z ziemskimi komputerami. Ich oprogramowanie było wręcz śmieszne. Pecet, jak to się tu mawia, był dla mnie jak drugi miecz.
Meg nie życzyła powodzenia, czy czegoś w tym stylu, po prostu rzuciła krótkie "Na razie" i tyle, kontakt się urwał. Stało się to tak nagle, że obawiałem się czy go nie przechwycili. Położyłem miecz na ramieniu, zaciągnąłem się ostatkiem papierosa i wyruszyłem w drogę.
Była to zwykła kawiarenka globalnetowa. Pryszczaty gość, który siedział za ladą przy pulpicie swojego PC, spojrzał na mnie zza ogromnych okularów i wskazał stanowisko piąte. Rozpocząłem więc całą operację. Podłączyłem się do sieci przykładając czujnik do skroni. Na krystalicznym monitorze pojawiła się durna sekwencja powitalna. Wpisałem kilka kodów, parę razy musiałem omijać potwierdzenia głosu czy tęczówki oka. Nie wiem skąd to draństwo wzięło się w globalnecie, ale tam było i ja musiałem się z tym męczyć. W końcu dotarłem do miejsca przeznaczenia, wykasowałem pliki i poszedłem sobie z małym minidyskiem muzyki, którą zdobyłem w przerwach pomiędzy ściąganiem poszczególnych stron. Ziemski system był niewiarygodnie zapakowany różnego rodzaju śmieciami i przez to działał niesamowicie wolno.
Po wyjściu było spokojnie, co mnie zdziwiło, ale do czasu. Wracałem do mieszkania, zachowując się jak zawsze, czyli jak obojętny zwykły przechodzień. Nikt na tej planecie nie dziwił się, że noszę miecz. Każdy myślał, że to jeszcze jeden nowoczesny krzyk mody. Ten jednak nie był zwyczajnym przechodniem, bo żaden zwykły obywatel nie nosi przy sobie najnowszego modelu Fier starter’a klasy a4. Wiec ów obywatel wyskoczył z takim sprzętem i zawołał paru koleszków. Następnie zaczął mi dość dobitnie wyjaśniać, że długo nie pożyję, jeżeli nadal będę się zadawał z takimi osobami jak Meg. Oczywiście ten gnojek nazwał ją inaczej, ale nie będę używał tego określenia, bo Meg na nie, nie zasługuje. Jego koledzy obeszli mnie dookoła, śmiejąc się przy tym perfidnie. Wiedziałem, że nie mają ze mną szans, głupie szczeniaki! Troszcząc się o ich życie spokojnie wyjaśniłem, żeby lepiej poszli do swoich domów i tam pobawili się tymi zabawkami. Nieźle się wkurzyli, bo bez ostrzeżenia wycelowali w moją stronę wiązkę laserową. Odbiłem wszystkie mieczem, bez większego problemu, kierując je w przeciwną stronę i zabijając wszystkich na miejscu. To było proste, właściwie to za proste. Nie wiem, czemu miało to służyć, ale jeśli ktoś chciał mnie zabić musiał się bardziej postarać. Zdziwiło mnie to. Wszyscy moi wrogowie wiedzą na ile mnie stać i nie wysyłaliby przeciwko mnie bandy dzieciaków. Cholera! Mieli góra, siedemnaście lat. Nie chciałem ich zabijać. Wspominali o Meg, ale to też wydawało mi się bez sensu. Ona była silna, nawet bardzo, ktoś, kto oderwał jej rękę musiał być co najmniej tak silny jak ja i dość mądry. Nie wiedziałem czemu miał służyć ten atak, ale potem nie zastanawiałem się nad tym wiele. Dalsza droga przebiegła bez żadnych problemów.
– Wykonałeś zadanie- to były pierwsze słowa Mav’a, gdy się ze mną skontaktował.
– Tak, bez przeszkód- odpowiedziałem.
– To dobrze, przesyłamy ci teraz dane, które wgrasz zamiast tamtych- odpowiedział głupi grubas, którego widziałem również podczas poprzedniego kontaktu.
– Po co?- zapytałem rozdrażnionym głosem, tak jak mówi dziecko, gdy nie chce czegoś zrobić, lub czegoś mu się odmawia.
– Musimy czymś zastąpić usunięte dane- wyjaśnił Mav. Wiedziałem że ten bydlak kłamie. To, co mówiła Meg, było prawdą.
– Skoro je wykasowaliśmy nie musimy się o nie martwić. Rzeczy nieistniejące nie stanowią zagrożenia- powiedziałem.
Grubas spojrzał na mnie i zasyczał ze złością. Nie lubił mnie, ale je też nie darzyłem go wielką sympatią. Miałem ochotę coś mu powiedzieć, ale się powstrzymałem.
– Takie są rozkazy- zasyczał grubas.
– To mnie mało przekonuje do wykonywania czegoś, co jest zbyteczne.
– Nie możemy ryzykować, że Ziemianie coś wywnioskują- próbował kłamać Mav, ale mu to nie wychodziło. Wyglądał więc jak niskiej klasy pokerzysta, który próbuje się przebić z jedną parką dziewiątek.
– Dawać- poszedłem w końcu na kompromis, myśląc, że właściwie i tak nie wykonam rozkazu, a dane mogą przydać się Meg.
Mav wyciągnął w moją stronę rękę z ziemskim minidyskiem. Trochę trwało zanim ujrzałem znajome wibrowanie lustra i rękę wystającą z niego. Odebrałem dane i zerwałem kontakt.
Pomyślałem o Meg. Nie wiedziałem jak się z nią skontaktować, nie miałem pewności że w jej pobliżu znajduje się lustro. Postanowiłem jej jednak poszukać. Wywołałem w myśli jej imię i drugie imię, którego używała do kontaktowania się przez sprzęt. Lustro zadrgało. Miałem szczęście że była akurat gdzieś w pobliżu tego urządzenia. Pojawił się niewyraźny, rozedrgany obraz Meg.
– Keo?- zapytała nie oczekując odpowiedzi.- Poczekaj przełączę się na inny kanał.
Skorygowała zapewne swoją ścieżkę myślową i skierowała ją w moją stronę. Obraz natychmiast się poprawił. Przede mną stała Meg w otoczeniu kilku innych osób, których nie znałem.
– Przekazali ci dane?- zapytała natychmiast.
Wskazałem jej mini dysk. Uśmiechnęła się.
– Kontaktowali się dosłownie przed chwilą, postanowiłem że cię zawiadomię- odpowiedziałem mając nadzieję na pochwałę, ale nic takiego z jej strony nie otrzymałem. Można było się zresztą tego spodziewać.
– Musimy się spotkać!- powiedziała.
– Gdzie?
– Podam ci namiary. Będę tam na ciebie czekać z pewnym znajomym.
– A, Meg!- Zatrzymałem ją w chwili, gdy chciała zerwać już ze mną kontakt.- Spotkałem kilku twoich znajomych.
Spojrzała na mnie dziwacznie. Jeszcze nie widziałem u niej takiej miny. Wyglądała prześmiesznie. Przyglądała mi się dalej nic nie rozumiejąc.
– Udzielali mi pewnych rad, co do ciebie- zacząłem i wyjaśniłem jej całe zajście. Meg zaklęła i to porządnie.
– Mówili coś jeszcze?- zapytała.
– Nie zdążyli- odpowiedziałem z lekką ironią w głosie. Meg uśmiechnęła się paskudnie, co świadczyło o jej zadowoleniu. Ja nie podzielałem z nią tego entuzjazmu.
– To dobrze- powiedziała szybko- zobaczymy się na miejscu!
Rzuciła przez lustro kawałek metalu i rozłączyła się. Odczytałem adres, było to całkiem niedaleko, na tym samym kontynencie.
Szedłem spokojnie pustą i ciemna ulicą. Miecz trzymałem w jednej ręce, w drugiej miałem papierosa. Spojrzałem na wizytówkę. Miejsce, którego szukałem znajdowało się już niedaleko. Całe szczęście, bo właśnie zaczął padać deszcz.
Stanąłem przy wielkich drzwiach. Rozejrzałem się trochę, nie wiedząc za bardzo co ze sobą zrobić. Nagle mój wzrok przykuło małe urządzonko, po prawej stronie. Skaner, pomyślałem i ucieszyłem się, bo to była rzecz, której wypatrywałem. Był zmyślnie zamaskowany, za wijącymi się liśćmi bluszczu. Przesunąłem kartę i czekałem. Po chwili drzwi się otworzyły, wywołując przy tym cichy zgrzyt. Wszedłem do środka. Przede mną były tylko szerokie schody z ozdobnymi poręczami. Nie pozostawało mi nic innego do zrobienia jak wejść po nich na górę. Tak też zrobiłem.
Drzwi, do których doszedłem, pilnował jakiś facet. Dość barczysty i wysoki. Nie chciałem z nim zadzierać, wiedziałem, że jest silny. Ukłoniłem się wiec paradnie i spytałem o Meg. Gość naburmuszył się i wydobył z siebie niskie buczenie:
– Nie ma tu nikogo takiego.
– Musi być, podawała mi ten adres- nie dawałem za wygraną.
– Nikogo takiego tu nie ma- gość też.
– Posłuchaj mnie stary idź i powiedz jej, że przyszedł Keo. Mam do niej ważną sprawę i ona do mnie też, więc ruszaj tyłek i tyle!- Wyjaśniłem mu w skrócie o co chodzi. Spojrzał na mnie podejrzliwie, po czym otworzył drzwi i zniknął za nimi. Gdybym nie przyszedł w dobrej sprawie pewnie mógłbym w tej chwili po prostu wejść do środka i wszystkich załatwić. Nie, jeżeli Meg tu była nie mogło być to takie proste. Postanowiłem, więc zaryzykować i chwyciłem za klamkę. Drzwi były zamknięte. Nieźle! Próbowałem przekręcić klamkę mocniej, ale poraził mnie prąd. W tej właśnie chwili Gość pojawił się znowu. Odsunąłem się odruchowo.
– Meg rzeczywiście na ciebie czeka- powiedział basem.- Wejdź, zaprowadzę cię do niej.
– Mówiłem- mruknąłem tylko pod nosem i wszedłem do środka.
Pomieszczenie było duże z wielkimi oknami, które w połowie zarastały bluszczem. W koło porozstawiane były stoiska z komputerami. Przy jednym z nich znajdowała się Meg w towarzystwie jakiegoś kolesia. Oboje byli pochyleni nad monitorem. Gość gdzieś sobie poszedł. Czułem się trochę nieswojo, ale postanowiłem podejść, przywitać się. W miarę jak zagłębiałem się w pomieszczenie zwracałem na siebie coraz większą uwagę, nikt jednak nie odezwał się ani słowem. Podszedłem do Meg i rzuciłem krótkie "Hej!"
– Dobrze że jesteś- powiedziała nie odrywając się od monitora, trochę więc zwątpiłem w szczerość tego, co powiedziała. Jednak zaraz po podaniu kolesiowi jakichś wskazówek obróciła się i rzuciła mi na szyje.
– Dobrze że jesteś- powtórzyła. To był dla mnie szok, nigdy się tak nie zachowywała, pomyślałem że może spotkała tych samych kolesi co ja. Moje zdziwienie nie trwało długo. Meg błyskawicznie ode mnie odskoczyła i zaczęła wyjaśniać całą sprawę. Nadal miała kikut, zamiast ręki, pewnie nie miała czasu iść z tym do lekarza. Przeszliśmy do stojącego po prawej stronie stołu i foteli. Usiadłem na jednym z nich, położyłem miecz obok siebie i chciałem zapalić. Powstrzymał mnie jednak pewien murzyn z jasnymi dredami i niebieskimi Leonkami.
– Mógłbyś?- zaczął- Mam alergię.
Trochę zdziwiony odstawiłem papierosa z powrotem do paczki. Meg uśmiechnęła się i usiadła obok. Gość z dredami wodził wzrokiem po moim mieczu. Pewnie nigdy jeszcze nie widział takiego cacka, nie dziwiłem się jego ciekawości, tylko temu, że okazywał ją w taki widoczny sposób. Po chwili przechwyciłem jego spojrzenie. Natychmiast się speszył i odwrócił wzrok. Meg zauważyła to.
– Nie rób takich głupich min- szepnęła do mnie, po czym dodała, już głośno.- To jest Steve- powiedziała wskazując na gościa. Uśmiechnąłem się od niechcenia, lecz on nie odwzajemnił mojej uprzejmości najmniejszym gestem.- Jest naszym specem od PC.
Gość rzeczywiście robił wrażenie kogoś, kto zna się na rzeczy. Od razu się do niego przekonałem.
– Może w takim razie mógłbyś to sprawdzić?- zapytałem rzucając mu minidysk.
– Ciekawy pomysł- dodała Meg.
Steve spojrzał najpierw na to co miał w ręce, potem na mnie, a następnie najgłupszym pytającym wzrokiem jaki widziałem, spojrzał na Meg.
– Co to jest?- zapytał
– Prezent- odpowiedziała wstając z fotela.- Musimy sprawdzić, co to.
Podeszła do jakiegoś stanowiska, wyganiając stamtąd jednego z współpracowników. Steve usiadł, ja i Meg staliśmy nad nim, niczym sępy. Trochę dziwacznie mi się to skojarzyło. Widziałem kiedyś te ziemskie zwierzęta w telewizji. Chyba są jednym z nielicznych gatunków, który nie jest pod ochroną.
Steve włożył minidysk do stacji, pomruczał coś do siebie, parę razy postukał po krystalicznym ekranie i już miał gotowy obraz danych. Meg nie miała tu rewelacyjnego sprzętu, monitory były z grubego kryształu, podczas gdy spotykało się już pięciomilimetrowe.
– Nie było to trudne zadanie- zaczął nie odrywając głowy od monitora.- Wręcz banalne.
– Nie stosowali żadnych zabezpieczeń, bo dawali to zaufanej osobie- wyjaśniłem. Steve spojrzał się na mnie dziwacznie.
– Dobra, co tam masz?- spytała w końcu Meg.
Gość zaczął przeglądać "okienka".
– O cholera!- Wykrzyknął w pewnym momencie. Schyliłem się równocześnie z Meg nad monitor komputera. Spostrzegłem informację o uaktywnieniu zapalnika.
– D5...- szepnął Steve przerażony. Natychmiast do stoiska podbiegli wszyscy, którzy byli obecni w pomieszczeniu.
– Tak jak podejrzewałaś- powiedziałem.
– Tak – Meg miała poważną minę.- Pokaż dalej!
Nie było więcej nic istotnego. Jedna rzecz zwróciła jednak moją uwagę. Mieli nie dociągnięcia w programie. Nie byłem stu procentowo pewien mojego odkrycia, więc postanowiłem się nie odzywać.
W całym pomieszczeniu panowała cisza. Niektórzy nerwowo krążyli po pokoju nie mogąc znaleźć miejsca dla swoich myśli. Meg siedziała na stole obok wlepionego w monitor Steva. Nie wiedziałem co zamierzała zrobić. Miałem rozkaz wgrać te dane do komputera. Nie chciałem wykonać polecenia, mógłbym tego zwyczajnie nie zrobić, ale nie miałem pewności czy Mav się o tym nie dowie, miał szpiegów wszędzie. Spojrzałem na Meg, siedziała zamyślona.
– Co dalej?- spytałem.
– Właśnie?- podchwycił Steve.
– Nie wiem...
– Meg podsłuchaj, przecież mogę tego nie wgrywać...
– Nie rozumiesz...
– Czego?!- cała sytuacja wydawała mi się dość banalna.
– Jeśli tego nie wgrasz dowiedzą się o tym. Znaleźliśmy informacje, która ma zostać wysłana po zdetonowaniu ładunku. Jeżeli jej nie otrzymają zorientują się o co chodzi.
– Meg nie bądź śmieszna!- wykrzyknąłem- Przecież mogę im naopowiadać jakichś bzdur, o tym że program nie chciał działać, albo o zwykłym błędzie systemu. Rozumiesz? Zwaliłbym winę na kogo innego!
Odwróciła się ode mnie, jak to zwykła robić zawsze, gdy chciała mi uzmysłowić że jestem idiotą.
– Steve, mam do ciebie prośbę- powiedziała Meg.- Znalazłbyś jakiś błąd systemu? Wiesz o co mi chodzi.
Steve znacząco pokiwał głową. On wiedział co Meg miała na myśli, szkoda tylko że ja nie wiedziałem.
Znam Meg i wiem że często ma różne dziwne pomysły, ale ten przekraczał wyraźnie granice rozsądku jakie, przynajmniej ja, sobie wyznaczałem.
– Zwariowałaś- skomentowałem krótko wiadomość o jej zamiarach.
– Nic nie rozumiesz- zaczęła spokojnie.- Oni przecież wiedzą że ja tu jestem, mają dobry wywiad i mogli wykryć, że się z tobą kontaktowałam. Gdybyś nie wpisał tych danych, a zamiast tego zaczął coś kręcić od razu zorientowaliby się w sytuacji, a tak wgrasz dane i wszystko będzie ok.!
Pokręciłem niepewnie głową.
– Meg, to się nie uda! Jak zamierzasz zmienić cel! Przecież nie wiesz nawet gdzie ta bomba się znajduje! Najprawdopodobniej jest na Ziemi, nie będziesz mogła jej przetransportować!
– Keo czasami naprawdę wątpię w twój iloraz inteligencji- spojrzała na mnie bardzo dziwnie.- Czy wpadłabym na ten pomysł, gdybym się wcześniej nie upewniła gdzie znajduje się bomba i jak zbudowany jest zapalnik?
Rzeczywiście zrobiło mi się głupio. Meg była bardzo inteligentną osobą, znałem ją na tyle długo żeby wiele razy się o tym przekonać.
– Posłuchaj- zaczęła spokojnie- bomba znajduje się na statku, który jest najbliżej ziemi.
– Na "Icei’tabe"?
– Masz przestarzałe informacje. On dawno przeniósł się do innego układu. Obecnie najbliżej nas znajduje się "Forinter", tam znajduje się D5. Odpala się za pomocą programu, który teraz mamy, wyłącznie elektronicznie. A wniosek z tego taki, że nie będą mogli nic zrobić. Chcieli zrzucić ją na orbitę, a potem zrobić przeskok w nadprzestrzeni i zwiać. Ślepo ci ufają i to ich zgubi- na twarzy Meg pojawił się paskudny uśmiech.- Eksplozję będzie można obserwować na nocnym niebie. Ludzie będą się dziwić co to takiego, wtedy my wkroczymy do akcji i ujawnimy wszystkie informacje o Shara!
Nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć. Wątpiłem i to bardzo mocno, żeby Mav ufał mi na tyle, by pozostawić sprawę bomby tylko i wyłącznie w moich rękach. Nie chciałem nic mówić, w końcu cuda też się czasami zdarzają, a ja chętnie bym zobaczył jeden z nich. Tylko jedna myśl bez przerwy nie dawała mi spokoju.
– Meg po co ci to? Po co chcesz wysadzać ten statek? Jaki będziesz miała z tego pożytek?
Odwróciła gwałtownie głowę i spojrzała się na mnie tak jakby powód jej nienawiści do całej naszej rasy był taki oczywisty.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi?- zapytała z miną niewinnego dziecka.
– Chodzi mi o to, dlaczego tak usilnie stoisz po stronie Ziemian, nic cię przecież z nimi nie łączy! Dlaczego próbujesz zniszczyć swoją rasę! Nie rozumiem cię Meg, przecież to nie powinno cię obchodzić. To tylko kolejna planeta. Na żadnej z poprzednich się tak nie zachowywałaś. Zawsze byłaś wierna rozkazom z góry.
Meg zamilkła na bardzo długi czas. Wiedziałem że odpowiedź nie jest dla niej łatwa i że najchętniej nie odpowiadałaby w ogóle, ale ja nie dawałem za wygraną, chciałem wiedzieć! Miała takie smutne oczy, nigdy jeszcze u niej takich nie widziałem. Po chwili zakryła twarz jedną, zdrową ręką. Objąłem ją i przytuliłem. Czułem, że nie potrzebne mi są jakiekolwiek wyjaśnienia. Oni coś jej zrobili, nie wiedziałem co i nie chciałem wiedzieć. Po chwili usłyszałem jej cichy szept.
– Keo, oni odebrali mi kogoś bardzo bliskiego, rozumiesz?- Rozumiałem doskonale.- Tylko dlatego że był człowiekiem...Tylko dlatego, że ja nie spełniałam oczekiwań tych z góry. Keo!- Meg spojrzała mi prosto w oczy.- Na najwyższych stanowiskach zasiadają szaleńcy! Keo to się musi skończyć! Uwierz mi ja tam byłam! Ja widziałam! Keo...
– Rozumiem- przerwałem jej i mocniej przytuliłem. Nie chciałem wiedzieć nic więcej. Nic!
– Jak tam Steve?
– Kiepsko- koleś siedział ślepo wlepiony w monitor i bez przerwy wystukiwał jakieś bezsensowne sekwencje, machając przy tym rękami jak opętany..
– Co to znaczy?- zapytała Meg.
– Nie mogę niczego znaleźć. Ten program nie ma błędów, jest chyba doskonały. Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Zawsze coś jest nie tak! Zawsze są jakieś boczne drzwi! Tu ich chyba nie ma!
– Nie możliwe, szukaj dalej!
Steve znowu zagłębił się w swoją bezsensowną robotę, próbując przechytrzyć coś, czego nie rozumiał.
– Mogę ci coś doradzić?- zapytałem cicho.
– Wal!- Steve zrezygnowanie uderzył ręką w klawiaturę.
Wcisnąłem się na jego miejsce i zacząłem robić swoje. Przypomniał mi się błąd jaki zauważyłem już przy wgrywaniu programu. Nie był duży, wręcz minimalny, ale powinien wystarczyć. Steve przyglądał się dziwnie temu co robię, miałem wręcz wrażenie że nic z tego nie rozumie.
– Żeby dostać się do środka musisz zrozumieć program, jego działanie, strukturę i tym podobne pierdoły. Kapujesz?- Nie kapował. Oszczędziłem mu więc zbędnych wyjaśnień. Wciąż przyglądał mi się ze zdziwieniem.
Znalezienie niedociągnięcia w programie zajęło mi sporo czasu. Steve bez przerwy stał przy mnie i obserwował to co robię, choć co najmniej połowy z tego nie rozumiał. Potem przyłączyli się do niego inni i tak nazbierała się niezła grupa gapiów. Meg nie było w pobliżu. Pewnie nie dziwiły ją takie popisy, sama bez wątpienia doskonale by sobie z tym poradziła. Nie wiedziałem dlaczego nie zrobiła tego od razu, pewnie miała swoje powody.
– Gotowe- rzuciłem za siebie, w stronę gapiów. W tej chwili podeszła Meg.
– Dobrze, Keo bądź tak łaskaw i ustąp teraz miejsca Stevowi, musi się w końcu też czegoś nauczyć.
Nie protestowałem. Meg podała mu inny minidysk. Koleś włożył go do środka. Wgrał zastępcze pliki na twardziela, a następnie przeniósł je w miejsce starych plików, które wykasowałem. Teraz już wiedziałem dlaczego kazali mi iść do, z góry ustalonego komputera, mieli do niego dostęp i bez problemu odnaleźli właściwy adres w globalnecie posługując się opcją "historia". Meg zmieniła cel i zmniejszyła czas pozostały do odpalenia bomby do minimum. Eksplozja miała nastąpić już we wnętrzu statku.
– Gotowe-powiedziała cicho Meg.- Teraz wyślemy im małą niespodziankę.
Steve uruchomił program.
– Już po wszystkim. – Meg westchnęła ciężko.
– Tak- przytaknąłem.
W tej chwili rozległo się ciche pukanie do drzwi. Po chwili te same drzwi wyleciały w powietrze. W oknach poszły szyby, kilku znajomych Meg pożegnało się z życiem, tak samo jak kilka komputerów. W drzwiach, a przynajmniej tym co z nich zostało stał mężczyzna. Był dobrze zbudowany, ubrany w jakieś śmieszne ciuchy, z długim lekko zakrzywionym mieczem w ręku. Nie pasował do reszty otoczenia.
– Meg, kochana!- Powiedział z paskudnym uśmiechem na twarzy zbliżając się do nas i rozchylając ręce w geście powitania.- Nieźle się ciebie naszukałem, ale opłaciło się. O i kogo tu widzę, Keo we własnej osobie, Mav będzie niemile zaskoczony. Wysłałem ci komitet powitalny, ale nie przyjąłeś go z należytą sympatią. Szkoda.
Gość mnie znał, musiał więc być kimś z "rodziny". Ja "niestety" nie kojarzyłem kim on jest, ale Meg widocznie tak. Teraz wiedziałem przynajmniej kto napuścił na mnie tę bandę dzieciaków. Meg spojrzała na zebranych w kącie przestraszonych ludzi. Jednym z nich był Steve który natychmiast podążył w stronę drzwi, prowadząc za sobą innych.
– Bardzo ładnie Meg- powiedział Koleś.- Nie chcesz żadnych niepotrzebnych ofiar. Jakie to szlachetne.
– Czego chcesz- syknęła Meg niczym kocica.
– Meg, Meg, Meg, nie sądziłem że będziesz aż tak głupia. Czy myślałaś że ujdzie ci to na sucho, że nikt nie dowie się o tym co planujesz? Mav nie ufałby takiemu ścierwu z Ziemi- to mówiąc wskazał na mnie. Nie lubiłem gościa.- Wiedzieliśmy o twojej obecności na Ziemi, dlatego włączyliśmy dodatkowy system zabezpieczeń. Gdy tylko program został uruchomiony wszyscy w górze zorientowali się co się dzieje i wyłączyli zapalnik ręcznie. He! he! Nikt do końca nie ufa komputerom. Narobiłaś im niezłego zamieszania, "Forinter" nie funkcjonuje, awaria systemu. Podobnie jak parę innych statków. Gdy ty myślałaś że D5 już nie istnieje, ja otrzymałem dokładne informację o tym co się stało i o twojej obecnej pozycji. Paskudnie wpadłaś tak się zdradzając. Jesteś głupia Meg, kompletnie cię nie rozumiem, czy myślałaś że zdołasz się ukryć, tu na Ziemi, gdzie każdego mamy na oku.
– Musieliście jednak długo szukać- Meg uśmiechnęła się złośliwie.
– To fakt, nieźle się maskowałaś, ale teraz mam rozkaz cię wyeliminować. Widzę że twoja ręka jeszcze się nie zagoiła od naszego ostatniego spotkania.
Teraz wiedziałem już co się stało i w jaki sposób Meg straciła swój implant. Gość który stał właśnie przede mną był doświadczonym i silnym przeciwnikiem. Czułem w powietrzu narastające napięcie. Zbliżał się moment walki. Wiedziałem że go nie uniknę i że będę zmuszony stawić się po jednej ze stron. Bez namysłu zdecydowałem się którą wybrać.
Koleś podniósł miecz do pozycji ataku. Meg błyskawicznie chwyciła swój w jedyną rękę jaka jej pozostała, ja zrobiłem to samo. Staliśmy teraz naprzeciw siebie w milczeniu. Każdy czekał na ruch przeciwnika.
– Dwóch na jednego? Ale szanse są wyrównane- zadrwił koleś po czym przeszedł do ataku. Najpierw rzucił się na Meg. Ta błyskawicznie odparowała cios, robiąc salto do tyłu i przechodząc do kontr ataku. Koleś był niezły blokował wszystkie jej ciosy. Powietrze wibrowało, wokoło słychać było tylko szczęk metalu i grzmoty błyskawic, zbliżała się prawdziwa burza.
Raz nacierała Meg, a zaraz za nią ja. Koleś parował wszystkie ciosy, lecz walka była wyrównana. Gdy nadeszła moje kolej zamiast nacierać mieczem zrobiłem szybki unik i podważyłem mu nogi. Przeciwnik zaskoczony przewrócił się na ziemię, wtedy skoczyła Meg, by zadać cios mieczem, lecz on miał niezły refleks, błyskawicznie odepchnął ją w stronę stołu ze sprzętem. Zrobił to z taką siłą że Meg rozwaliła totalnie cały stół, włącznie z tym co się na nim znajdowało. Koleś chciał zagrać nie fair i zaatakować ją kiedy leżała. Natychmiast skoczyłem i udało mi się go zranić w ramie, w ten sposób ściągnąłem całą jego uwagę na siebie. Rzucił się na mnie z mieczem połyskującym w dłoni. W tej samej chwili zagrzmiało i na moment straciłem orientację. Dużo mnie to kosztowało, bowiem mój przeciwnik był bardzo dobrze wyszkolony i od razu zauważając mój błąd wypchnął mnie za okno. Poczułem na sobie krople rzęsistego deszczu. Natychmiast podniosłem się z mokrego asfaltu i zobaczyłem Kolesia wyskakującego przez okno. O nie! Meg! Jeżeli teraz atakuje mnie to ją musiał już zabić. Zablokowałem cios z góry i błyskawicznie natarłem przepełniony wściekłością. Nie! To nie mogła być prawda! Postanowiłem odłożyć na pewien moment ataki mieczem i przeszedłem do tradycyjnych metod. Wciąż jeszcze trzymając mój "sprzęt" w lewej ręce zamachnąłem się mocno i uderzyłem Kolesia z całej siły w żołądek dodając do tego wiązkę energii, którą miałem w dłoniach. Nauczyłem się tej sztuczki na jednej z planet na których przebywałem. Mój cios sprawił, że Koleś poleciał w dosłownym znaczeniu tego słowa, na przeciwległy budynek, niszcząc całą dolna elewacją. Wstał jednak, otrzepał się z gruzu i wszystko zaczęło się od nowa. Albo on rzeczywiście był tak mocny jakiego zgrywał, albo moje ciosy z wiekiem słabną, zresztą w tamtej chwili nie wiele było czasu na przemyślenie takich "aspektów filozoficznych".
Koleś nie tracił czasu i błyskawicznie odwdzięczył mi się tym samym tylko w innej formie, bez wiązki energii, ale za to dodał silnego kopniaka w szczękę. Tym razem ja poleciałem na jakiś blok obrośnięty dziwnymi roślinami w których było pełno różnorodnego robactwa. Wkurzyłem się i znowu powtórzyłem poprzedni atak, zmieniając tylko miejsce ciosu.
Przez chwilę lataliśmy z jednego bloku na drugi, aż w końcu zaczęło mnie to już nudzić. Ja obrywałem, a Koleś był chyba nie zniszczalny. Teraz wkurzyłem się na dobre. Znowu zacząłem walkę z mieczem. Srebrno- złocista stal z mojej rodzimej planety zaiskrzyła się lekko, po czym coraz mocniej i mocniej, aż przeniosłem całą energię z rąk na miecz. Natarłem z całej siły robiąc zwód i uderzając w brzuch. Koleś upadł na kolana i zaczął pluć krwią. Nie wiem czemu ucieszył mnie ten widok, chyba byłem już przemęczony. Nie wiedział z kim ma do czynienia. Klęczał przez chwile po czym gwałtownie rzucił się na mnie. To była wyrównana walka, cios za ciosem, on blokował mnie, a ja jego i tak bez przerwy, wtedy zrobił niespodziewany ruch ręką i wylądowałem na ziemi, przytłaczając sobą jakieś niewinne drzewo.
Koleś zaczął zbliżać się wolnym krokiem, wiedział że nie będę mógł się poruszyć. Sukinsyn! Zafundował mi breker’a! Nie mogłem podnieść się z ziemi. Jedyne, co mogłem zrobić to uderzyć w niego małą wiązką energii. Celowałem w mózg. Udało się! Upadł na kolana. W tej chwili całkiem niespodziewanie usłyszałem znajomy krzyk bojowy. Ten sam jakiego używała na treningach w akademii. Ujrzałem lśniące ostrze miecza w brzuchu Kolesia. Tym razem padł na dobre. Zagrzmiało.
W świetle błyskawicy ujrzałem klęczącą Meg z zakrwawionym mieczem w dłoni. Deszcz zmoczył doszczętnie jej włosy. Spojrzała na mnie, po czym schowała miecz i pomogła mi wstać. Jeden krótki cios w łopatkę wystarczył bym odzyskał sprawność.
– Żyjesz-wykrztusiłem przez obolałe gardło.
Miała zakrwawioną twarz, widocznie rozbiła sobie głowę. Uśmiechnęła się lekko.
– No- rzuciła krótko i podeszła w stronę Kolesia. Jednym płynnym ruchem odcięła mu głowę.
Zagrzmiało. Miecz upadł obok niej. Meg podniosła ją w górę. Chwyciła jedną ręką ustawiając palce przy małżowinach usznych. Całe jej ciało zaczęło drżeć. Wydała z siebie krótki okrzyk i zmiażdżyła jego czaszkę w ręce.
Był to stary Sahradzki obyczaj. Każdy wojownik po wygranej bitwie miażdżył czaszkę wroga by ukazać swoją siłę i słuszność zwycięstwa. Obawiano się że jeżeli nie odetnie się głowy wróg może mieć jeszcze szanse powstać. Były to stare legendy i obyczaje, ale zawierały także dużo prawdy. Każdy z wojowników takich jak ja , był bardzo odporny. Mogłoby się więc wydawać że po wygranej walce przeciwnik nie żyje podczas, gdy on leżąc regeneruje swoje siły, by potem zaatakować. Koleś niestety nie miał już szans na powtórne wstanie.
Meg siedziała w moim fotelu z zabandażowaną głową, obok niej przykucnął Steve. Było już po wszystkim, teraz istniała tylko cisza, cisza przed burzą. Wiedziałem ze Meg zaraz opuści nasze towarzystwo i dziwnie się z tego powodu czułem. Miałem świadomość że nawet nie pożegna się do końca, nigdy tego nie lubiła.
– Co teraz zrobimy, nie udało się.- powiedział.
– Nie będą nas szukać, przynajmniej na ciebie Keo- powiedziała Meg.- Nigdy się nie dowiedzą że tam ze mną byłeś.
– Co będzie z tobą?- zapytałem.
– Znajdę jakiegoś lekarza, a potem zobaczymy.
Uśmiechnęła się.
– Kiedy wyruszasz?- zapytałem.
– Zaraz jeśli twój sprzęt dobrze działa. Nikt nie powinien mieć chyba problemów po moim zniknięciu.
Nikt nic nie powiedział nastała cisza. Meg podeszła do Lustra. Powierzchnia zafalowała lekko ukazując jakieś dziwne wnętrze.
– Trzymaj się Steve!- zwróciła się do śmiesznego chłopaka w niebieskich Leonkach .- Keo, nieźle walczysz . Dziwię się ze nigdy nie zostałeś trenerem.
Mruknąłem lekceważąco pod nosem.
– Słuchaj zdaje mi się że Steve nie ma dokąd pójść.- powiedziała ciszej.- Jest zdolny, wierz mi ja się na tym znam. Jeszcze się zobaczymy.
Po tych słowach zniknęła. Lustro trochę zafalowało i wróciło do swojej dawnej postaci.
– Będzie mi jej brakowało- westchnął cicho Steve.
– Tak, mi też. Chcesz tutaj zostać na jakiś czas?
– A mogę?- spojrzał na mnie zdziwiony.
– Pewnie, czemu nie.
Uśmiechnął się tylko, po czym zwrócił trochę ciszej.
– Keo? Mógłbyś do mnie nie mówić "Steve"?
– A jak?
– S.T., to taki skrót.
Spojrzałem na niego zdziwiony, ale szybko opanowałem się i odpowiedziałem::
– W porzonsiu.
I tak kończy się historia Meg.