15353
Szczegóły |
Tytuł |
15353 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15353 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15353 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15353 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
DONNA DAVIDSON
RYWAL
OD AUTORA
Za Regencji (w Anglii lata 1811 - 1820) dzia�o si� wiele interesuj�cych historii,
mi�dzy innymi za spraw� Du�czyk�w, kt�rzy jako jedyni Europejczycy prowadzili handel z
Japoni�, wykorzystuj�c do tego przez jaki� czas statki ameryka�skie. Kupcom wolno by�o
zawija� do Zatoki Nagasaki, czyli poza g��wn� wysp�. Dopiero w drugiej po�owie
dziewi�tnastego wieku rozpocz�� si� w�a�ciwy handel Japonii ze �wiatem zewn�trznym.
Ka�dy szczeg� historii Asady jest prawdopodobny, natomiast przyjaciel, z kt�rym
uciek�, w rzeczywisto�ci nie m�g�by by� zes�any na wysp�; jako rybak, kt�ry niebezpiecznie
zdryfowa� i zosta� wyratowany przez obcych, po powrocie do Japonii zosta�by stracony za
kontakt z obcokrajowcami.
Japo�skie przys�owia, wyst�puj�ce w ksi��ce, s� autentyczne. Autorka zebra�a je w
trakcie pobytu w Japonii, mo�na jednak�e podejrzewa�, �e filozofia Asady zosta�a
przystosowana do potrzeb opisanej historii.
Handel z Indiami Wschodnimi rzeczywi�cie rozpocz�� si� w czerwcu 1813 roku. Dla
wielu przedsi�biorstw i os�b indywidualnych sta� si� �r�d�em ogromnych fortun.
Na zako�czenie tej historii warto doda�, �e przewidywania ojca Taryn sprawdzi�y si�.
Obszar prehistorycznego g�rnictwa o�owiu, przez kt�ry p�yn�a rzeka Terenig, rozkwit�
ponownie. W kopalni Plynlimon, otwartej w roku 1866, w 1874 wydobyto 404 tony rudy.
1
1801, Kingsford, Anglia
Woolf Burnham cofn�� si� w cie� �ywop�otu z bz�w, oddzielaj�cego Dw�r Kingsford
od stajen. Niespe�na dwunastoletni ch�opiec, o spojrzeniu nad wiek dojrza�ym, przygl�da� si�,
jak przez dziedziniec, na palcach, w bia�ych pantofelkach, unosz�c nad zakurzonym brukiem
wytworn� wieczorow� sukni�, kipi�c z�o�ci� brnie wyperfumowana Klaudia Chlastam.
Na widok m�a wy�aniaj�cego si� ze stajni przystan�a; unios�a pytaj�co brwi. Oliver
u�miechn�� si� i odwr�ci�, obserwuj�c wej�cie. Klaudia tak�e patrzy�a wyczekuj�co w tamt�
stron�.
Woolf, zachowuj�c �mierteln� cisze, wyt�a� wzrok.
Po chwili ze stajni wynurzy� si� Quinn, zausznik Olivera, Poruszaj�c bezg�o�nie
grubymi wargami wl�k� za sob� ma�e dziecko - jeniec walczy� z jego silnym u�ciskiem.
Zwisaj�ca z tyczki brudna latarnia rzuca�a na kamienny dziedziniec d�ugie, z�owieszczo
cienie.
Na znak Olivera Quinn pu�ci� dziecko i cofn�� si� w mrok podw�rca stajni. To Turyn,
pomy�la� Woolf, niedawno osierocona siostrzenica Klaudii, dziewczynka weso�a i rezolutna.
Przyby�a do Dworu w zesz�ym tygodniu i od razu zaskarbi�a sobie sympati� s�u��cych. Wie�
hucza�a od nowin. Co ona tu robi?
Taryn, bosa, z brudnymi stopami, w nocnej koszulk� z r�kawami zsuni�tymi do �okci,
podnios�a si� z trudem i obrzuci�a wszystkich bu�czucznym spojrzeniem; wygl�da�a jak ma�y
�o�nierzyk przystrojony w bia�e koronki. Na widok �ony Olivera twarz dziecka zmarszczy�a
si� i �zy pociek�y mokrymi jeszcze �ladami po okr�g�ych policzkach.
- Ciociu Klaudio, on... on powiesi� mojego pieska!
Podbieg�a do ciotki z wyci�gni�tymi r�koma.
Klaudia schwyci�a j� za nadgarstek; d�ugimi, szczup�ymi palcami drugiej d�oni z�apa�a
ma�� za rozczochrane w�osy, odsun�a od siebie na odleg�o�� ramienia i unios�a zdziwion�
twarz dziewczynki do �wiat�a:
- M�wi�am ci, �eby� przesta�a si� ze mn� spiera�? - spyta�a.
W parnym, nocnym powietrzu zabrzmia� szept przepe�niony strachem i
niedowierzaniem:
- Ty mu kaza�a� to zrobi�?
- Moja wspania�a siostra rozpu�ci�a ci�, Taryn, a tw�j bogaty ojciec spe�nia� wszystkie
twoje zachcianki. Musisz zrozumie�: te czasy si� sko�czy�y. Od ustanawiania regu� jestem
teraz ja, a ty masz mi by� we wszystkim pos�uszna.
Podbr�dek Taryn zadr�a�, ale zaraz uni�s� si� z uporem.
- Ciociu Klaudio, tego pieska dosta�am od ojca. Nie mia�a� prawa go zabi�.
Ciotka pochyli�a si�; na chwil� w blasku latarni jej twarz rozb�ys�a uderzaj�cym,
egzotycznym pi�knem, po czym skrzywi�a si� i czar prys�.
- Gdyby� by�a pos�uszna, nie dosz�oby do tego. Sama sobie jeste� winna.
Taryn okr�ci�a si�, chc�c si� uwolni� z bolesnego u�cisku i wczepi�a ma�e palce w
wymy�ln� fryzur� ciotki, kt�ra wrzasn�a i uderzy�a dziewczynk� wierzchem d�oni,
rubinowym pier�cieniem rozcinaj�c jej g�rn� warg�.
Z klejnotu na satynowy pantofel kapn�a kropla krwi i Klaudia cofn�a si�
gwa�townie. Mru��c oczy z w�ciek�o�ci, wpatrywa�a si� w zniszczony trzewik. Z pi�knych
ust pop�yn�y s�owa �r�ce niczym kwas.
- Quinn, naucz manier t� ma�� z piek�a rodem.
Taryn spojrza�a dziko na wychodz�cego z cienia m�czyzn�, poruszy� od niechcenia
r�k� i ciasno spleciony bicz zsun�� si� z jego ramienia na bruk.
Ch�opiec wzdrygn�� si� na ten a� nadto znajomy obrazek. Spojrza� na Klaudie, chc�c
oceni�, jak bardzo jest w�ciek�a. Na widok jej twarzy serce zabi�o mu mocniej. Przeni�s� teraz
wzrok na Olivera; Quinn, s�u��cy, nie m�g� nic zrobi� bez jego pozwolenia.
Zimne oczy Olivera b�ysn�y z�owieszczo. Gdy potwierdzi� skinieniem rozkaz �ony,
Quinn zrobi� krok do przodu, a Woolf poczu�, �e na ten widok robi mu si� niedobrze. Chocia�
od lat �y� na �asce Olivera, nie m�g� uwierzy�, by m�g� on skrzywdzi� delikatn�, niespe�na
dziewi�cioletni� siostrzenic� �ony.
Pali�o go poczucie winy. Zrobi� �le, trzymaj�c si� od ma�ej z daleka. Powinien by� z
ni� porozmawia�, ostrzec, �e niem�dra prowokacja b�dzie dla przewrotnej, brutalnej pary
wyzwaniem, kt�re nieuchronnie zako�czy si� batami. W ci�gu tygodnia, jaki min�� od czasu
jej przybycia do Kingsford, nieraz mia� okazj� poradzi� Taryn, by zachowa�a spok�j,
niezale�nie od tego, co si� b�dzie dzia�o. Nawet teraz mog�a si� uratowa� - na przyk�ad
osun�� na ziemi�, uda� pokora, ub�aga� swoich dr�czycieli. Ach, gdyby�...
Taryn unios�a buntowniczo brod�. Woolf wstrzyma� oddech.
- Powiem lordowi Fortesque, ciociu Klaudio, on we�mie mnie do siebie. Powiem mu,
�e powiesi�a� mojego psa i zamkn� ci� w wi�zieniu Newgate. - Dziewczynka pr�bowa�a si�
broni�.
- Twoi rodzice nie �yj� - drwi�cym tonem zauwa�y�a Klaudia. - Lord Fortesque nie
us�yszy twoich skamleli. Nigdy go nie zobaczysz.
- Jest moim opiekunem i przyjedzie, �eby przekona� si�, jak mi si� wiedzie, albo ja
sama wy�l� mu wiadomo��.
- Jeste� dzieckiem, Taryn. Nikt nie da ci wiary, a co do wys�ania wiadomo�ci, wuj
Oliver nie ofrankuje listu do tego starego londy�skiego zrz�dy.
Taryn obliza�a warg� dotykaj�c j�zykiem rany tu� nad lekko sko�nym przednim
z�bem.
- Powiedzia�, �e tu przyjedzie, ciociu Klaudio. Wtedy zobaczy, co mi zrobili�cie A
kiedy we�mie mnie ze sob�, ju� nie b�dziecie mogli wydawa� pieni�dzy mojego ojca. - Z
twarzy dziewczynki bito poczucie satysfakcji.
Triumfowa�a. Woolfem wstrz�sn�� nieoczekiwany �miech; jego cynizm nieco
przygas�. Zdumia� si�, �e Taryn radzi sobie w trudnej sytuacji niczym doros�y cz�owiek.
Odetchn�� g��boko i rozlu�ni� si�, zaciekawiony, jak Klaudia zareaguje na �elazn� logik�
dziecka.
W odpowiedzi da�a znak ozdobion� klejnotami d�oni�. Bicz przeszyj powietrze i
rozci�� koszul� na barku dziewczynki. Ma�a. osun�a si� na kolana, piszcz�c z b�lu. Zdawa�a
si� nie dowierza� temu, co si� dzieje.
Quinn ponownie wzni�s� wij�cy si� harap i zamierzy� si� energicznie. W g�owie
Woolfa eksplodowa�a w�ciek�o��.
Rzuci� si� do przodu, chc�c uchroni� drobne, niewinne dziecko przed kolejnym
uderzeniem. Obj�� ma��, wzdragaj�c si� w oczekiwaniu na cios.
S�ysz�c trzask bata Taryn skuli�a si�, krzykn�a i znieruchomia�a. W jej wype�nionych
�zami oczach za�wita�o zrozumienie. Wyrwa�a si� i spojrza�a na. swojego wybawc�.
- Odgo� ch�opca! - wrzasn�a Klaudia, wi�ruj�c w�ciek�emu pomrukowi Oliviera.
W powietrzu ponownie rozleg� si� �wist, Woolf stara� si� nie my�le� o b�lu; jego cia�o
cierpia�o samotnie. Patrzy� na dziecko, zawzi�cie skupiaj�c uwag� na ka�dym szczeg�le.
Zaczerwienione oczy wpatrywa�y si� w mego ze zdziwieniem. S� jak fio�ki, zauwa�y�, kiedy
dosi�g�o go trzecie smagni�cie. W�osy niemal bia�e, czaruj�cy ma�y z�bek, lekko
przekrzywiony tu� pod rozci�t� warg�, jakby tuli� si� do s�siedniego.
Taryn wybuch�a niczym kufa ognista, krzycz�c i pr�buj�c odepchn�� go od siebie.
- Zostawcie go w spokoju! Zrobi�, co mi ka�ecie!
Woolf wpatrywa� si� w ni� zdumiony. Ta m�oda os�bka b�yskawicznie znalaz�a
rozwi�zanie.
Oliver da� znak.
- Wystarczy, Quinn.
Zatrzymany w powietrzu bat strzeli� niczym pistolet Ch�opiec wzdrygn�� si�. Turyn
�ka�a przez �ci�ni�te gard�o.
Oliver przekrzywi� na bok g�ow�. Przystojny, jasnow�osy. sta� Z przymkni�tymi
powiekami, zas�uchany we w�asne my�li.
- Mam wra�enie, �e dzieciak podpowiedzia� nam rozwi�zanie.
- Oliver, to ona mia�a dosta� baty. a nie ch�opiec parskn�a rozz�oszczona Klaudia.
Przez oboj�tn� zwykle twarz m�czyzny przemkn�� b�ysk zniecierpliwienia, ale
kontynuowa� tym samym tonem:
- Pomy�l, Klaudio. Ta ma�a ma racj�. Jako wyznaczony jej opiekun Fortesque z
pewno�ci� b�dzie wsadza� nos w misze sprawy i mo�e jej Uwierzy�.
- Ta harda smarkula zawsze by�a ci�arem, Chc� j� z�ama�.
- Patrz w przysz�o��. - Oliver ruszy� w stron� przytulonych do siebie dzieci. Taryn
wydosta�a si� z opieku�czego u�cisku Woolfa i pr�bowa�a zdj�� postrz�pion� koszul� z
obola�ych plec�w ch�opca. Po policzkach ciek�y jej �zy. Chcia�a mu ul�y�, zmniejszy� jego
b�l.
- Taryn - powiedzia� cicho Oliver. Jego oczy zm�tnia�y. kiedy dziecko unios�o ku
niemu wym�czon� twarzyczk�; - Oczywi�cie masz racj�. Nie mo�emy ci� m�czy�, �eby
Fortesque nie mia� powodu do podejrze�. Jednak Woolf nic dla twojego opiekuna nie znaczy
ani te� nikt nie b�dzie zdziwiony, �e ten nicpo� uczony jest dyscypliny. Zapami�taj wi�c
sobie, �e za twoje niepos�usze�stwa b�dzie karany Woolf.
Oczy Taryn sta�y si� okr�g�e ze strachu, kiedy uprzytomni�a sobie znaczenie tych
s��w.
- Nie, nie mo�ecie... - powiedzia�a bez namys�u.
Woolf otworzy� usta, �eby j� ostrzec, ale mimo �e Taryn zamilk�a, gdy tylko poj�a, �e
paln�a g�upstwo, Oliver natychmiast skwitowa� jej bunt skinieniem na Quinna. Harap
zata�czy� jeszcze raz, o w�os od jej palc�w, zostawiaj�c kolejny krwawy �lad na bia�ej
koszuli. Oliver poda� �onie rami�.
- Musisz zmieni� pantofle i poprawi� fryzur�, moja droga. Lada chwila zjawi� si�
go�cie - przypomnia�. - Idziemy.
- Co powie wuj Woolfa, Ryszard, kiedy odkryje, jak go potraktowali�my? - spyta�a
id�c u boku m�a.
- To, co zwykle, moja droga. Zapyta o moje raporty, a nigdy ich nie czyta. Zapyta o
pieni�dze, kt�re mu obieca�em, a kt�re zaraz przegra. I powie, �eby�my robili wszystko, co
trzeba, �eby ten ma�y dzikus sta� si� cz�owiekiem.
Klaudia obejrza�a si� na dwoje przytulonych do siebie dzieci.
- Zabierz j� natychmiast od tego ch�opca - sykn�a. - To ha�ba. Nie chc�, �eby
trzyma�a z nim, skoro ma zosta� �on� naszego syna.
- Nonsens, moja droga. Niech w�a�nie trzymaj� si� razem, b�dzie si� nim opiekowa�
tak, jak on ni�. To lepsze, ni� najmowanie opiekunki czy zamykanie jej w pokoju. Na dodatek
- powiedzia� strzepuj�c �d�b�a siana z r�kawa - nic nas to nie kosztuje.
Wiosna 1803, Kingsford
Geoffrey, idziemy na ryby? - zapyta� od niechcenia Woolf, wzrokiem znawcy patrz�c
na molo. Rze�ka bryza lekko burzy�a zielonkaw� tafl� wody; lu�na koszula Woolfa trzepota�a
na wietrze. Spojrza� na kuzyna. Wola�by, by wuj Ryszard zostawi� Geoffreya w Kingsford,
zamiast bra� go z powrotem do Londynu; gdzie mia� wyrosn�� na marnotrawnego
sobiepanka. Osiemnastoletni Geoffrey. cho� uwa�any za doros�ego, zbyt by� �agodny i
prostoduszny, by przeciwstawi� si� pokusom takiego �ycia.
- N... nie mog� - odrzek� Geoffrey. - Ojciec chce jecha� przed po�udniem. - Patrz�c z
zazdro�ci� na niedba�e ubranie Woolfa. przeci�gn�� d�oni� po w�asnym wymy�lnym stroju. -
Z... zajrz� do ciebie, zanim jego s�u��cy g... go ubierze i wleje we� butl� piwa.
Woolf spojrza� bystro na kuzyna.
- Zjechali�cie tu raptem wczoraj. Po co w og�le przyje�d�ali�cie?
- Ojciec chadza w�asnymi diabelskimi �cie�kami. Przyjecha� wymusi� na Oliverze
pieni�dze. Oliver udaje biedaka, ale ojciec jest przekonany, �e to �ajdak, kt�ry trzyma fors�
dla siebie.
- Latami ostrzega�em wuja przed Oliverem, nie zwa�aj�c na to, �e twoja matka by�a
jego siostr�. Ten cz�owiek rujnuj� Kingsford. a ludzie k�aniaj� mu si� w pas, byle tylko
ci�gn�� z niego fors�. Czasami mam wra�enie, �e traktuje Kingsford tak, jakby nale�a�o do
niego.
- M�wisz powa�nie?
- Pos�uchaj. Geoffrey - m�wi� Woolf, zach�cony niedowierzaj�cym spojrzeniem
kuzyna. - Jak my�lisz, czy on wys�ucha mnie teraz, kiedy jest z�y na Olivera?
Geoffrey zerkn�� szybko na kuzyna, po czym wbi� oczy w ziemi� i powiedzia�:
- Przykro mi, Woolf. Jak tytko Oliver wyjmie pieni�dze, ojciec zapomni o wszystkim i
Oliver pozostanie dla� dobrym kompanem. W ka�dym razie nikt nie mo�e mu nic powiedzie�
ani o tobie, ani o Taryn. Nawet kiedy jest trze�wy, nie chce s�ucha� o cudzych problemach. -
Zamy�li� si�. - Z... zabija siebie alkoholem i traci pieni�dze na hazard. Na razie nie musi
zastawia� maj�tku, ale to tylko kwestia czasu.
Woolf kiwa� g�ow�, czuj�c odraz� do samego siebie za to. �e w og�le podj�� temat.
Ruszy� w kierunku tr�jk�tnego cienia rybackiego sza�asu.
- Siadaj tutaj, Geoffrey, upieczesz si� w tym ubraniu.
Geoffrey waha� si�, wi�c pchn�� go �okciem i kuzyn pos�ucha�, jak boja�liwy piesek,
kt�ry chce wszystkim dogodzi�.
Kiedy u�o�yli si� w cieniu. Geoffrey westchn��.
- Nie mieli�my wielkiego szcz�cia do ojc�w, co?
Wuj Ryszard przynajmniej chce ci� mie� przy sobie. M�j ojciec nawet nie raczy� mi
pomacha� na po�egnanie.
- Wuj Justin - m�wi� powoli Geoffrey - tw�j ojciec, jest piratem. N - nie mog�em
uwierzy�, kiedy us�ysza�em t� histori�. - Tr�ci� Woolfa �okciem i zmieni� ton rozmowy: -
M�g�by wpa�� tu i zostawi� nam troch� zagrabionego z�ota. M - mia�by� co� przeciwko
temu?
Woolf pr�bowa� si� u�miechn��; wiedzia�, �e Geoffrey fatalnie si� czuje, je�li kto� w
jego towarzystwie jest cho� troch� nie w sosie, a nie mia� powodu zara�a� go swoim ponurym
nastrojem.
O�mielony Geoffrey m�wi� dalej:
- To by�y naprawd� dobre lata, kiedy zarz�dc� by� wuj Justin. M�j ojciec nigdy mu nie
wybaczy�, �e znikn�� w taki spos�b. Oliver zaofiarowa� si�, �e go zast�pi. Jego pomys� na
dobre zarz�dzanie polega� na laniu strumieni brandy i kapaniu kropli got�wki, �eby
udobrucha� ojca. Zwykle to wystarcza�o, ale ojciec w g��bi duszy zdaje sobie spraw�, �e
Kingsford powoli obraca si� w ruin�. - Uni�s� twarz w stron� ch�odnego powiewu. - By�
mo�e m�j ojciec dlatego ci� tu zostawi�, �e nada� jest w�ciek�y na wuja Justina, �e odszed�.
Ze �ci�ni�tego gard�a Woolfa wyrwa� si� gorzki �miech.
- Wuj Ryszard powiada raczej, �e odda� mnie do Olivera na nauki. Podobno harap
Quinna ma sprawi�, �e nie zostan� dzikusem, jak m�j stary.
Geoffrey westchn��.
- Trudno kocha� tych naszych ojc�w, co?
- Kochaj swojego, Geoffrey. J� mojego nienawidz�. Je�li w og�le go jeszcze zobacz�,
poka�� mu, jak smakuje bat.
Jesie� 1805, Kingsford
Woolf zamkn�� ksi��k� i wyci�gn�� si� przy kominku. Leniwie obserwowa�, jak
Taryn, wpatrzona w widelec z tostem. przesuwa r�owym j�zykiem po sko�nym przednim
z�bie. Odgarn�� niesforny kosmyk gro��cy zaj�ciem si� od p�omieni i lekko pog�adzi� j� po
w�osach. Jej blisko�� przepe�nia�a go serdecznym wzruszeniem. By�a weso�� towarzyszk�,
wdzi�czn� za drobne przyjemno�ci, jakie jej sprawia�: odkrycie ptasiego gniazda,
zorganizowanie wyprawy na jagody lub wizyty u dzier�awc�w, gdzie rozdawa�a skromne
datki graj�c rol� dobrodziejki.
Zaduma� si�.
- My�l�, �e skoro wuj Ryszard jest tak chory, Geoffrey powinien pomy�le� o
przysz�o�ci i zainteresowa� si� posiad�o�ci�. On jednak powiada, �e �y� na wsi to jakby da�
pogrzeba� si� �ywcem. Gdyby Kingsford nale�a�o do mnie...
Giles �achn�� si�.
- Nigdy nie b�dzie twoje i nikt nie �yczy sobie wys�uchiwa� twoich nie ko�cz�cych
si� teorii gospodarowania. � Odwr�ci� si� od zalanego deszczem okna i skrzy�owa� r�ce na
piersi, Koronki jego mankiet�w sp�yn�y w d� pi�knymi fa�dami.
- Ja sobie �ycz�, Giles - powiedzia�a mi�kko Taryn.
Woolf milcza�, wiedz�c, �e w jego obecno�ci zwykle pogodny i uk�adny Giles traci�
humor. Bezgranicznie rozpieszczany przez Klaudi�, otoczony serdeczno�ci� Taryn, nigdy nie
wydoro�leje. Zamiast tego b�dzie brn�� przed siebie, ograniczony - niczym ko� klapkami na
oczy - - uwielbieniem matki i trosk� Taryn. I zazdrosny o Woolfa.
- Kto� musi zadba� o to, by Kingsford nie popad�o w trwa�� ruin� - odpowiedzia�
spokojnie, nie daj�c za wygran�.
Giles zrobi� krok w jego kierunku. By� wyra�nie znudzony tematem.
- Krytykujesz mojego ojca?
- Oczywi�cie, �e nie - wtr�ci�a szybko Taryn. Rzuci�a Woolfowi ostrzegawcze
spojrzenie i doda�a: - On czyta te wszystkie ksi��ki, �eby dowiedzie� si�, jak post�puj� ludzie
w innych regionach kraju.
Woolf zignorowa� gniew Gilesa i znowu skupi� uwag� na Taryn. podci�gn�] kolana
pod brod�.
- Taryn, przypu��my, �e mia�aby� staw taki jak nasz, zaopatruj�cy Kingsford w ryby.
Je�li kto� jednego roku wy�owi�by wszystkie ryby, nie zostawiaj�c �adnej, co by by�o,
gdyby�my mieli ochot� na ryby?
- A kogo to obchodzi? Tu� za progiem mamy rzek� i ocean - odrzek� Giles siadaj�c na
dywaniku obok Taryn.
Poklepa�a go po d�oni, zastanawiaj�c si� nad pytaniem Woolfa.
- Ryb ju� nie b�dzie - powiedzia�a.
Woolf pokiwa� g�ow�, zadowolony z odpowiedzi.
- I tak jest ze wszystkim, Taryn. Gnu�ny farmer sieje rok w rok to samo zbo�e i nawet
owcy nie przegoni przez pole, bo jest za leniwy, by dba� o regeneracj� grunt�w. Nie
pr�bowali�my niczego innego poza rozsiewaniem ziarna, kt�re i tak wiatr od morza zwiewa
w chaszcze. Czy nie mo�na spr�bowa� sia� w do�kach albo stosowa� p�odozmian... albo -
pyta� zirytowany - sadzi� rzep�?
- Rzepa? - zachichota�a Taryn. - A co rzepa ma z tym wsp�lnego? - Podnios�a grzank�
do nosa i pow�cha�a. - Mniam, mniam.
Giles zdj�� tost z widelca.
- Woolf, co ci� obchodzi Kingsford? - Ze s�oja stoj�cego na tacy le��cej mi�dzy nim a
Taryn wzi�� �y�k� d�emu. Trzonkiem rozsmarowa� d�em na grzance, po czym upu�ci� lepk�,
pokryt� okruszynami �y�k� na dywan. Odgryza� k�s za k�sem, a� ca�kowicie wype�ni� usta.
Taryn podnios�a �y�k� i wytar�a serwetk� zabrudzony dywan. Woolf odpowiedzia� na
pytanie Gilesa:
- Jasne, �e osobi�cie nic mnie nie obchodzi. Zdob�d� w�asny maj�tek.
Taryn spojrza�a na niego przestraszona.
- Opu�cisz Kingsford?
- Oczywi�cie, �e tak - powiedzia� Giles k�ad�c d�o� na d�oni Taryn. - Nic tu po nim.
Nie mam poj�cia, co go tu tak d�ugo trzyma.
Woolf zmru�y� oczy; przyjrza� si� profilowi Gilesa, po czym wbi� wzrok w d�o� Taryn
przykryt� r�k� kuzyna.
- Wiesz, Taryn, chc� zosta� bogaty. Ludzie wsz�dzie dorabiaj� si� fortun, a ja jestem
r�wnie m�dry jak oni.
- Woolf, a czy wtedy wr�cisz?
- By� mo�e - mrukn��. - - By� mo�e kupi� Kingsford Do tego czasu cena
zaniedbanego maj�tku p�jdzie znacznie w d�.
Giles spochmurnia�, ale Taryn u�miechn�a si�.
- Wr�cisz, �eby nas uratowa� - powiedzia�a ufnie.
Woolf zamilk�. My�la� o tym, �e opuszczaj�c Kingsford powinien by� szcz�liwy. Z
jednej strony m�czy� si� patrz�c bezsilnie, jak opiekunowie Taryn d�awi� jej niepokornego
ducha, z drugiej - jak Giles wykorzystuje jej dobre serce. Ojciec Taryn na �o�u �mierci
pob�ogos�awi� ich ewentualny zwi�zek, zostawiaj�c j� ca�kowicie pod kontrol� Klaudii.
Burnham musi teraz sma�y� si� w piekle, pomy�la� Woolf ze z�o�liw� satysfakcj�.
Niezale�nie od tego. w jaki spos�b mia� zamiar przeciwdzia�a� egoistycznym
poczynaniom jej rodziny, prawda by�a taka, �e nie mia� �rodk�w dla uratowania dziewczyny i
znik�d nie m�g� oczekiwa� pomocy.
Kiedy umar� londy�ski opiekun Taryn, zast�pi� go cz�owiek, kt�ry �uwielbia�� Olivera
za to, �e zaj�� si� sierot�. Wuj Ryszard by� ju� schorowany i Geoffrey, chocia� rozumia�
trosk� Woolfa o Taryn nie m�g� w niczym pom�c. Wi�d� leniwe, przyjemne �ycie, co kwarta�
wyczekuj�c na wyp�at� nale�nej mu renty.
Giles ma racje, my�la� Woolf. Musi liczy� tylko na siebie, przeczyta� wszystkie
ksi��ki z kingsfordzkiej biblioteki, przygotowa� si� do radzenia sobie w �yciu, przyj�� oferty
rybak�w, nauczy� si� �eglarstwa, przy��czy� do przemytnik�w, kt�rzy p�ywali przez kana� do
Francji, nauczy� si� osi�ga� zysk.
Zdo�a jej pom�c tylko wtedy, je�li b�dzie bogaty i silny. Oczywi�cie, je�eli b�dzie tej
pomocy jeszcze chcia�a.
Lato 1807, Kingsford
Przez otwarte drzwi wpada�y do kuchni ta�cz�ce promyki s�o�ca, niby weseli go�cie,
prze�lizguj�c si� po czystej kamiennej posadzce, migoc�c w promiennym zachwycie na
nowym piecu Rumforda i b�ogos�awi�c zapachy bij�ce z jego czelu�ci.
Marta, m�odsza c�rka Kucharci, kl�cz�c na krze�le patrzy�a �akomie, jak matka
przykrywa serwet� du�y kosz.
- To dla Rose Simpson, panno Turyn. Piernik dla starszej dziewczynki i prowiant na
par� dni - zwr�ci�a si� Kucharcia do wysokiej, stoj�cej obok m�odej damy.
- Mog� p�j�� z ni� i zobaczy� dzieci�tko? - poprosi�a Marta. Zeskoczy�a z krzes�a i
czarne loki opad�y doko�a jej zar�owionej, puco�owatej bud. Schwyci�a kosz, �eby pokaza�
swoj� gotowo�� do pomocy.
- Mo�e? - spyta�a Taryn, wymieniaj�c z Kucharcia spojrzenie zdradzaj�ce, �e obie nie
potrafi� odm�wi� ma�ej.
- Jak sobie �yczysz - odrzek�a Kucharcia. - Alicja i ja wsta�y�my dzi� wcze�nie i
godzink� mo�emy si� oby� bez tego ma�ego urwisa. - Pochyli�a si�, uj�a Mart� pod brod� i
otar�a z k�cik�w ust okruszyny piernika. - B�d� grzeczna. - Sama przypomina�a dziecko:
rumiane policzki, �miej�ce si� b��kitne oczy, b�yszcz�ce czarne warkocze.
Alicja, starsza c�rka Kucharci, po�pieszy�a, by przytrzyma� drzwi przed d�wigaj�c�
kosz Taryn. Marta min�a Taryn w podskokach, zbyt niecierpliwa, by i��, zbyt podniecona
perspektyw� ujrzenia najm�odszej mieszkanki ma�ej wioski przy Kingsford. Taryn opar�a
kosz na biodrze i za�mia�a si�.
- Biegnij przodem, Marto. Je�li chcesz, mo�esz im powiedzie�, �e id�. - Wydaj�c
okrzyk rado�ci dziewczynka pobieg�a skr�tem przez las.
Taryn nuci�a id�c ocienion� �cie�k�. Cieszy�a si� wspania�ym dniem. Przestrze�
mi�dzy pot�nymi pniami drzew zarasta�o g�ste poszycie. Kiedy sz�a, milk�y sp�oszone g�osy
mieszka�c�w le�nej krainy.
Nie bacz�c na boja�liwych kole�k�w, dzi�cio� spokojnie stuka� w drzewo. Taryn
przystan�a i spojrza�a w g�r� chc�c dojrze� kolorowego ptaka. Odchrz�kn�a i zdumia�a si�,
gdy ptaszek pokr�ci� �ebkiem s�uchaj�c Swojego imienia, jak to mia� w zwyczaju. Jego
ubarwienie przy�miewa�o nawet strojnisia Gilesa, szykuj�cego si� do wymarszu w miasto.
B��kitny, subtelny p�aszczyk z ��tymi i czarnymi wzorami, ��ty krawat, bia�a, brokatowa
kamizelka i niebieskie spodnie, No i b��kitne pi�rka w ogonie, zauwa�y�a Taryn.
Prze�o�y�a kosz na drugie biodro i ruszy�a w dalsz� drog�. Po chwili do pracowitego
stukania dzi�cio�a do��czy� inny rytmiczny odg�os.
Zwolni�a, serce zabi�o jej mocniej; pozna�a ch�d Woolfa. Na jej dwa kroki jego
d�ugim nogom wystarcza� jeden. Odwr�ci�a si�, czekaj�c, a� si� zbli�y; przeszed� j� dreszcz.
Poczu�a co�, co zdarzy�o si� ju� kiedy�, gdy go pozna�a. Dojrza�y, jak na swoje osiemna�cie
lat, podczas ostatniego roku zmieni� si� radykalnie. Samotnik, ca�ymi dniami stroni� od ludzi.
Nadal by� jej bardzo drogi, ale znajomy obro�ca z lat dzieci�stwa zaczyna� stawa� si� kim�
obcym.
- Witaj - odezwa�a si�. Zdziwi� j� jego powa�ny wygl�d.
- Taryn - powiedzia� podchodz�c. Wzi�� kosz do jednej r�ki, a drug� otoczy� jej
ramiona, Szli obok siebie. Ten zwyk�y gest speszy� j�. Jej cia�o ostatniego roku nabra�o
kobiecych kszta�t�w. Uros�a, zaokr�gli�a si� i wola�aby, �eby nikt na ni� nie patrzy�. Jego
dotyk wyda� si� teraz niemi�y; czu�a si� niezr�cznie, jakby by�a zupe�nie kim� innym.
Wyszli spomi�dzy drzew na nas�onecznion� polan�. Spojrza�a na swego towarzysza.
- Co si� sta�o z twoj� twarz�, Woolf? - A� przystan�a, z trudem �api�c oddech.
Zdj�� r�k� z jej ramion, sta� i patrzy� na ni�.
- Quinn - odrzek� szorstko, niedbale. By� spi�ty, czujny jak jele� pe�en zuchwa�ej si�y,
got�w w ka�dej chwili pobiec d�ugimi susami W g��b lasu.
Przygl�da�a si� jego twarzy - Krwawa pr�ga, od w�os�w na czole do zniekszta�conego
ucha. Granatowe siniaki pokrywa�y p� brody. Warga rozci�ta i nabrzmia�a.
- Nie widzia�am, �eby Quinn bi� kogokolwiek pi�ciami - powiedzia�a zdziwiona
faktem, �e prze�ladowca zrezygnowa� z u�ycia bata.
- Nikt wcze�niej nie �mia� mu si� przeciwstawi� � odpar� gwa�townie. W jego
odpowiedzi pobrzmiewa�o uczucie satysfakcji.
Przerazi�a si�. Nigdy tak si� nie ba�a. Ca�e jej cia�o dygota�o za strachu.
- Co si� sta�o? - szepn�a, wiedz�c, �e nie ma to ju� �adnego znaczenia, poniewa� los
Woolfa zosta� przesadzony.
Ruszy� przed siebie. Pod��y�a za nim do nast�pnego zagajnika, staraj�c si� nie uroni�
ani s�owa.
- Popisuj�c si� przed kamratami, zdzieli� mnie batem po twarzy - Straci�em panowanie
nad sob�. Niewiele my�l�c chwyci�em za rzemie� i przewr�ci�em go na ziemi�. Jego
przyjaciele wybuchn�li �miechem, wi�c rzuci� si� na mnie.
- I zbi� ci�.
- Pr�bowa�. Zostawi�em go na trawie nieprzytomnego. - M�wi� oboj�tnym tonem,
jakby opowiada� o najbanalniejszym w �wiecie zdarzeniu.
- On ci� zabije - wybuchn�a. - Nie b�dzie walczy� uczciwie. Zajdzie ci� od ty�u i nie
da ci �adnych szans. - Wiedzia�a, �e tak si� stanie. Gard�o �cisn�o jej si� tak silnie, �e nic ju�
nie mog�a powiedzie�. Zatrzyma�a si� sparali�owana b�lem. �zy, nieproszone i niechciane,
sp�ywa�y jej po twarzy.
Woolf odwr�ci� si�. Ostro�nie postawi� kosz na ziemi i wzi�� j� w swoje silne
ramiona. Obj�a go i trzyma�a tak mocno, jakby chcia�a nie pozwoli�, �eby go od niej
oderwali.
Nawet kiedy po latach rozmy�la�a o tym, nie umia�a przypomnie� sobie, jak d�ugo tak
stali. Po chwili odsun�� si� i uj�� jej twarz w swoje wielkie d�onie, powoli pochyli� g�ow� i
dotkn�� jej warg. By� to moment magiczny, po��czenie �egnaj�cych si� dusz. Oboje
rozumieli, �e Woolf musi ucieka�.
Jego wargi by�y spuchni�te i poranione, ale wiedzia�a, �e nie czu� b�lu. Oderwa� si� od
niej. popatrzy� i znowu ja poca�owa� tak delikatnie, �e wzbudzi� w niej uczucia, jakich
wcze�niej me zazna�a - s�odycz i ciep�o.
Umys� i serce buntowa�y si�; nie chcia�a pozwoli� mu odej��. Je�eli Woolf ja opu�ci,
�ycie Straci sens. By� nadziej�... To dla niego uk�ada�a swoje dni tak, by sprawia� innym
rado��. By� si�� nadaj�c� jej �yciu sens. Roz�wietla� jej dni chwilami prawdziwego szcz�cia,
spotkania z nim stanowi�y skarb, dzi�ki kt�remu umia�a znie�� reszt�.
Kocha�a go.
Ale czy on j� kocha�?
Wstrzymuj�c oddech, bacznie si� w niego wpatrywa�a. Zwykle zamkni�ta i czujn�,
teraz ja�nia�a mi�o�ci� i zdecydowaniem.
- Mo�emy opu�ci� Kingsford razem, teraz, albo poczeka�, a� b�dziesz gotowa -
powiedzia�.
Oddycha�a ci�ko, wa��c t� �mia�� my�l. Woolf g�aska� j� po policzku.
- Nie martw si� Quinnem, Taryn. Ja si� go nie boj� - uspokaja� j�.
Mog�a prosi�, by zosta�, albo p�j�� z nim.. Lecz co by si� sta�o z jego planarni
zdobycia maj�tku, fortuny?
Je�eli Woolf zostanie, zginie. Albo z r�ki Quinna, albo powieszony za zabicie go.
Oliver ju� by o to zadba�. Gdyby posz�a z nim, Oliver tropi�by ich bez lito�ci, �eby po�o�y�
�ap� na jej maj�tku. A nawet gdyby ich nie znalaz�, to jak Woolf zdo�a zdoby� maj�tek maj�c
ja pod opiek�? By�a pewna, �e nie posiada� nawet wystarczaj�cej ilo�ci pieni�dzy, �eby dosta�
si� na kontynent, a tym bardziej, by zapewni� utrzymanie dla dw�ch os�b.
Jak wiele lat cierpia� dla niej? Mog�aby prosi� o wi�cej, o ca�e �ycie, o to, by
zrezygnowa� ze swoich marze�. Jasne �wiat�o dopiero co odkrytej mi�o�ci ros�o w niej, a�
po��czy�o si� z szalon� iskr� postanowienia: musi go uratowa�.
Nie umia�aby powiedzie�, �e kocha Gilesa ani wyprze� si� mi�o�ci do Woolfa. takie
s�owa nie przesz�yby jej przez gard�o. Teraz jednak nie musia�a ucieka� si� do podobnych
argument�w. Wiedzia�a, �e on zaakceptuje wszystkie, nawet niejasne powody, dla kt�rych go
odrzuci.
Zaakceptuje.
Musi tylko zdoby� si� na odwag� i powiedzie� mu prawd�.
- Woolf, wiesz, �e mam wyj�� za Gilesa. Tak postanowi� ojciec w swojej ostatniej
woli.
Nigdy nie zapomni jego spojrzenia i tej, zdawa�o si�, nie maj�cej ko�ca chwili
wiaro�omstwa. Odsun�� j� od siebie zdecydowanie, bez wahania. Odchodzi, pomy�la�a, mo�e
ju� nigdy go nie zobaczy. Przerazi�a si�.
- Wr�cisz tu kiedy�?
- Dokona�a� wyboru, Taryn. Nic tu po mnie. Nie wr�c�.
Ogarn�a j� panika. Jak mog�a to zrobi�? Jemu i sobie.
Przygryz�a wargi, powstrzymuj�c si� przed wykrzyczeniem prawdy na ca�y g�os.
Woolf odchodzi� � szybko. du�ymi krokami, nie ogl�daj�c si� ZA siebie.
Patrzy�a za nim, p�ki nie znikn��. Dygoc�c podnios�a kosz i powoli posz�a przed
siebie, cho� prawie nie zdawa�a sobie sprawy, gdzie i po co idzie. Jej serce �ka�o w milczeniu
przez ca�y bezbarwny dzie�. Wieczorem wyp�akiwa�a w poduszk� wielkie �zy �alu za
mi�o�ci�, jakiej zazna�a ledwie przez chwil� od m�czyzny, kt�rego ju� wi�cej nie zobaczy.
Rankiem znalaz�a pod drzwiami sypialni upominek, kt�ry Woolf zostawi� dla niej
poprzedniego dnia, zanim pod��y� za ni� do lasu. Mi�kka, lawendowa wst��ka, taki sam
prezent, jaki ofiarowywa� jej ka�dego roku. Powiada�, �e jej oczy maj� taki w�a�nie kolor.
Owin�� wst��k� w chustk� z monogramem - by�a to pami�tka po ojcu. Nie mia� nic
cenniejszego.
Przycisn�a wst��k� do piersi i przypomnia�a sobie, �e to jej urodziny. Woolf zawsze
wype�nia� je �miechem i ma�ymi niespodziankami. W ponurym nastroju zastanawia�a si�, czy
kiedykolwiek znowu b�d� one radosne. Przyjaciel, kt�rego istnienie uwa�a�a za najwi�kszy
dar bo�y, odszed� z jej �ycia na zawsze.
Luty 1813, Kingsford
Zimny, porywisty wiatr targa� opo�czami i chustami �a�obnik�w �egnaj�cych
Ryszarda Burnhama, poprzedniego hrabiego Kingsford. Nad grobem sta� Geoffrey, nowy
hrabia, nie�wiadomy niespokojnych spojrze� obecnych, wahaj�cych si�, czy nie odej��
gromadnie, skoro wikary poleci� ju� dusze zmar�ego boskiemu mi�osierdziu.
- Giles - zamrucza�a Taryn znikaj�c g�os. Gdyby Oliver i Klaudia domy�lali si�, co
ona zamierza... Ba�a si� nawet my�le�, co mogliby zrobi�, �eby nie dopu�ci�' do takiej jak ta
okazji. - Chcia�abym chwil� porozmawia� z Geoffreyem na osobno�ci. Je�li poprosz�
Klaudi�, �ebym mog�a zosta�, ona...
- Wiem - odrzek� Giles. - Dostanie napadu i oskar�y ci� B�g wie o co. Nie mam
poj�cia, dlaczego tak post�puje.
- Czy m�g�by�...
Machn�� d�oni� w sk�rzanej r�kawiczce.
- Kiedy zniknie w swoim saloniku z fili�ank� herbaty, niczego nie zauwa�y. -
Podszed� beztrosko do rodzic�w.
Drogi Giles, jak tylko umia�, chroni� Taryn przed humorami matki. Od wyjazdu
Woolfa by� dla niej wielk� pociech�. Patrzy�a na niego przygn�biona tym, �e musi go
ok�ama�.
Gdy Giles do��czy� do Olivera. i Klaudii w rodzinnym powozie, Taryn przesun�a si�
wolno do Geoffreya, widz�c z ulg�, �e wie�niacy zaczynaj� si� rozchodzi� i wracaj� do
palenisk, �eby ogrza� zzi�bni�te ko�ci. Westchn�a i mrukn�a do Geoffreya.
- Zosta� przez chwil�, chce z tob� porozmawia�. Obr�ci� powoli g�ow�, jakby budz�c
si� ze snu.
- O, Taryn, to ty. Przepraszam, wprost nie mog� uwierzy�, �e on naprawd� odszed�.
- Wsp�czuj� ci, Geoffrey...
Pokiwa� bezwiednie g�ow� i poda� jej rami�. Skin�� wikaremu na znak, �e pos�uga go
zadowoli�a, i ruszy� poln� �cie�k�.
- Chcia�a� ze mn� porozmawia�. O Woolfie?
Serce Taryn podskoczy�o w piersi.
- Woolf? Widzia�e� go?
Geoffrey zmarszczy� brwi.
- Nie widzia�em i to mnie martwi. Ju� d�ugo go nie ma, a zawsze, kiedy milczy, widz�
go martwego i pogrzebanego, dop�ki nie pojawi si� znowu. - Post�pi� krok do przodu i poczu�
szarpni�cie. Spojrza� na Taryn. - O co chodzi? S�abo ci?
Droga wirowa�a jej przed oczami; pr�bowa�a odzyska� g�os.
- Nie, w porz�dku. To tylko...
- Co za g�upiec ze mnie, przestraszy�em ci� t� gadk� o jego nieobecno�ci. Nie zwracaj
na mnie uwagi i m�w. Chocia� - doda� - chyba wiem, o czym chcesz porozmawia�.
U�miechn�� si� strapiony i poci�gn�� j� dalej pokryt� lodem �cie�k�.
- Obieca�em mu, �e je�li tylko b�d� m�g�, dopilnuj�, by� si� uwolni�a od wujostwa.
- On ci� o to prosi�...?
- Za ka�dym razem, kiedy si� spotykali�my, nawet kiedy byli�my jeszcze dzie�mi, ale
m�j ojciec nie chcia� o niczym s�ysze�. A co teraz o tym my�lisz? Chcesz zosta� tutaj i wyj��
za Gilesa?
- Och - zacz�a wzburzona, zachrypni�tym g�osem, usi�uj�c nie my�le� o Woolfie. -
Nie mog� powiedzie�, �e nie lubi� Gilesa. Lubi� go, ale chocia� zdaje si�, �e oni folguj�
ka�dej jego zachciance, nie s�dz�, �eby Oliver pozwoli� mu dysponowa� moimi pieni�dzmi
nawet gdyby Giles tego chcia�. Oliver nigdy nie zgodzi si�, by kto� Sprz�tn�� mu sprzed nosa
fortun�, - Kre�l�c portrety swoich krewnych, czu�a si� jak bohaterka melodramatu, jednak
�agodniejsze s�owa mog�yby go nie przekona�, �e m�wi powa�nie. - Oliver mnie przera�a, a
ze wzgl�du na Klaudi� moja sytuacja jest nie do zniesienia. Czasami mam wra�enie, �e nie
wytrzymam z nimi ani minuty d�u�ej, a co tu m�wi� o reszcie �ycia. Gdyby tylko m�j ojciec
nie kaza� mi po�lubi� Gilesa...
- Ja w to nie wierz� - odpowiedzia� Geoffrey potrz�saj�c g�ow�.
- S�ucham? - Tary n zatrzyma�a si� gwa�townie.
Geoffrey odwr�ci� si� do niej:
- Nie wierz�, �eby w testamencie zmusza� ci� do wyj�cia za Gilesa. Zostawi� ci tylko
zezwolenie, na wypadek gdyby� tego chcia�a, bo widzia�, �e jako dzieci bardzo si� lubili�cie.
- Przecie� widzia�am na w�asne oczy. Oliver ma kopie.
- C�, on jest do tego zdolny - m�wi� wolno Geoffrey. - Ale to t - tylko kopia,
ewidentne fa�szerstwo. - Zmarszczy� brwi i przygl�da� si� skonfundowanej Taryn. -
Widzia�em orygina� i, jak pami�tam, sta�o tam tylko tyle, �e mo�esz po�lubi� swojego
kuzyna. Mo�esz! Nie jest to jednak narzecze�ska umowa. W rzeczywisto�ci, kiedy osi�gniesz
pe�noletno��, b�dziesz mog�a swobodnie dysponowa� fortun� zdeponowan� u powiernika.
Je�li zapragniesz, b�dziesz mog�a si� usamodzielni�, ale b�dzie ci potrzebny w�a�ciwy
opiekun. Czyste szale�stwo, jak na niezam�n� dziewczyn�, ale tw�j ojciec nie nale�a� do
ludzi zwyczajnych. My�l�, �e dzi�ki temu sta� si� tak bogaty.
- Jeste� pewien? - spyta�a nie�mia�o. - Och, Geoffrey, pomo�esz mi? Pomo�esz mi
uwolni� si� od nich? Sama nie dam sobie rady, oni mog� mnie po prostu zamkn�� i zmusi� do
ma��e�stwa. Dopiero nast�pnego lata stan� si� pe�noletnia. Do tego czasu Oliver i Klaudia
sprawuj� nade mn� opiek�.
- Dobrze. Zlec� spraw� mojemu doradcy prawnemu. Je�li Oliver posun�� si� tak
daleko, �e pokaza� ci sfa�szowany testament, zobaczymy, czy ustanowi powiernikiem
swojego cz�owieka. Nie powinno t - tak si� sta�, ale zapewne poczyni� ju� jakie� zakulisowe
posuni�cia. By� mo�e jako krewny m�g�bym zast�pi� twojego opiekuna po to tylko, by
trzyma� wujostwo w szachu. Do tego czasu musisz unikn�� �lubu. Z dnia na dzie� niczego si�
nie za�atwi, sama wiesz.
- Ale zrobisz to? To moja jedyna nadzieja.
- Hmmm - zamy�li� si� Geoffrey. - Zajm� si� tym po powrocie do miasta.
- B�d� ostro�ny i nikomu nic nie m�w, dobrze? Na jakikolwiek sygna�, �e nie chc�
wyj�� za Gilesa, Oliver natychmiast ruszy do akcji.
Geoffrey przygl�da� si� jej uwa�nie.
- Jak sobie �yczysz, moja droga - powiedzia� cicho. - Zajm� si� tym, o co prosisz, a
potem znowu porozmawiamy. Do tego czasu b�dzie to nasz sekret.
Wczesne lato 1813, Kingsford
Oliver przegl�da� wniesione przez przemytnik�w w ostatniej skrzyni francuskie
koronki i sztuki jedwabiu, kt�re z�o�yli na stos po�rodku magazynu.
- Dam wam zna�, kiedy b�dziemy potrzebowali wys�a� �adunek - powiedzia�. -
Spotkamy si� tutaj we Dworze, jak zwykle.
M�czy�ni wyszli szybko i cicho, �eby nie obudzi� kilku s�u��cych �pi�cych w
opuszczonym Dworze. Oliver szed� za runu. zamykaj�c po drodze drzwi do pomieszczenia
beczu�kami brandy i do drugiego, wype�nionego egzotycznymi smako�ykami, obrazami,
meblami i innymi skarbami. Kiedy przekr�ci� klucz w ostatnich drzwiach, opar� si� o nie i sta�
tak samotnie, z zamkni�tymi oczami, z wyrazem uniesienia na twarzy - liczy� w my�lach
pieni�dze. W ko�cu westchn�� czuj�c, �e ju� mo�e uda� si� do domu. Przy tylnym wej�ciu
czeka� Quinn z zapalon� pochodni�.
Nie by� sam.
Obok sta� niski m�czyzna w trzepoc�cej na wietrze pelerynie. Jaskrawo haftowany
go�dzik na kamizelce i b�yszcz�ca bia�a satyna opinaj�ca uda zdradza�y fircyka.
- Chastain, mam z�e wie�ci.
Oliver skinieniom d�oni odes�a� Quinna i rzuci� przyby�emu w�ciek�e spojrzenie.
- Postrada�e� zmys�y, Fletcher? Co pomy�l� sobie ludzie widz�c, �e doradca prawny
Kingsford�w przyjecha� na wie� w tak� noc?
- W�a�nie wr�ci�em do Londynu z mojego domku my�liwskiego w Szkocji i
us�ysza�em niemi�e nowiny. Mog�em poczeka�, a� przeczytasz o tym w gazetach, jak
wszyscy, ale sprawa jest powa�na. Jako zarz�dca posiad�o�ci Kingsford mo�esz mie�
mn�stwo k�opot�w. Je�li raporty zostan� dok�adnie przejrzane, moja kariera jest sko�czona.
- Niech to diabli, przejd� do rzeczy.
- Geoffrey, lord Kingsford nie �yje. Zamordowa� go zdrajca Korony. - Fletcher
wzdrygn�� si� na widok wykrzywionej twarzy Olivera. - Ale to nie wszystko. �yje jego
kuzyn, Woolf Burnham, nowy lord Kingsford. Kilka dni temu pojawi� si� na balu u lady
Crowper. Obecny by� tak�e ksi��� regent...
- Dlaczego nie powiadomiono mnie o tym wcze�niej? Klaudia i Giles s� w Londynie.
Dlaczego mnie nie zawiadomili?
- Odwiedzi�em ich. Pani Chastain nie chcia�a opu�cie? twojego ch�opaka. Giles le�y w
��ku z gor�czk�. O niczym nie s�ysza�a, chocia� pogrzeb Geoffreya odby� si� dzisiaj.
Oliver zacisn�� pi�ci.
- Pojad� do Londynu i zajm� si� Woolfem. Je�li znowu zniknie, nikt niczego nie
b�dzie podejrzewa�. W tym czasie zr�b co� z przekl�tymi dokumentami.
- A je�li on ju� tu zmierza?
- Ustawi� ludzi na drodze, �eby mie� go na oku. Teraz wyno� si� st�d, do diab�a.
Fletcher potrz�sa� g�ow� i chrz�ka�, chc�c jeszcze co� powiedzie�, ale pomy�la�, �e
lepiej b�dzie znikn��. Wgramoli� si� do zakurzonego powozu czekaj�cego na podje�dzie.
Wo�nica strzeli� z bicza i konie ruszy�y.
Oliver odprowadzi� pow�z wzrokiem i zaciskaj�c pi�ci, prawie na o�lep; wr�ci� do
domu. Otworzy� frontowe drzwi. Chuda, skrzywiona kobieta wybieg�a zirytowana, ale gdy
rozpozna�a nadchodz�cego, kwa�na mina ust�pi�a miejsca przymilnym u�miechom.
- Milordzie - , - powiedzia�a, u�ywaj�c niezas�u�onego tytu�u.
Skin�� z aprobat�.
- Parsons, jutro jad� do Londynu. Jak zwykle przed wyjazdem chc� sprawdzi�, czy we
Dworze wszystko w porz�dku.
Przeszed� do salonu i si�gn�� do kredensu po karafk� z brandy.
- Naturalnie, sir. Znajdzie pan, wszystko w najlepszym porz�dku. M�oda Marta
ko�czy sprz�ta� sypialnie i za kilka chwil zejdzie ci z drogi.
Zatrzyma� si�, przechyli� g�ow� na bok. Jego przystojna twarz rozlu�ni�a si�. Z
u�miechem wypi� brandy i ruszy� na g�r�.
2
Taryn wsta�a daj�c znak wikaremu, �e jego przed�u�aj�ca si� wizyta dobieg�a ko�ca.
W odpowiedzi �w zacny d�entelmen uni�s� pot�ne cia�o i kanapy, wywo�uj�c d�wi�czny
protest kryszta�owych pryzmat�w zdobi�cych r�cznie malowana lamp� stoj�c� na stole.
Modulowany g�os Taryn uni�s� si� lekko, taktownie t�umi�c skrzypienie gorsetu go�cia.
- Dzi�ki za przybycie, wielebny Seftonie, za kondolencje z powodu odej�cia
Geoffreya i m�dre wersety z Pisma. B�d� - czeka� na rozmowy o nich, jak co tydzie�.
Posy�aj�c uczennicy promienny u�miech, wikary zdj�� okulary i pracowicie czy�ci�
grube szk�a za pomoc� wielkiej chustki ozdobionej koronk�.
- Urocza z pani m�oda dama. C� za przyjemno�� napotka� tak elegancka osob� na
tym zadu...hmm, na prowincji, - Nasadzi� okulary na garbaty nos i ostro�nie zaczepi� za
uszami. Kiedy zako�czy� �w rytua�, otrz�sn�� si�. Jak wielkie zwierz� po ablucji, pomy�la�a
Taryn. Gdy wygniecione od siedzenia ubranie opad�o wreszcie jak nale�y, zwr�ci� si� do niej
raz jeszcze:
- Widzia�em, �e rano wyje�d�a� st�d pow�z, panno Burnham. Czy to wuj panienki
wyjecha� w sprawach posiad�o�ci?
Taryn pochyli�a g�ow� ozdobion� koron� z grubego warkocza; by�o to delikatne,
potwierdzaj�ce skinienie: eleganckie, acz skromnej.
- M�j wuj, na wie�� o �mierci Geoffreya. uda� si� rankiem do Londynu.
Przypuszczam, �e wie ju� o tym cala wie�.
Wikary skin�� g�ow�; chrz�kn��. Kiedy si� odezwa�, W jego g�osie zabrzmia�
zrozumia�y niepok�j.
- A czy Woolf Burnham, nowy lord Kingsford, zechce Odwiedzi� swoj� posiad�o�� i
poczyni� zmiany? Nowa miot�a... Jak panienka przypuszcza?
Taryn splot�a d�onie i u�miechn�a si� niepewnie. S�odki; mi�y Geoffrey zmar�, a
Woolf zosta� nowym hrabi� Kingsford. W jej piersi ta�czy�y motyle, w m�zgu gotowa�o si�
od chaotycznych my�li. Trwa� jeszcze �al po odej�ciu Geoffreya, a poza rym ba�a si�, �e
straci�a kogo�, kto m�g� j� wyratowa�.
Wikary zakaszla�, przypominaj�c jej, �e przerwana rozmowa jest dla niego
niezmiernie wa�na. Przesta�a rozmy�la� o w�asnych zmartwieniach i obdarzy�a go�cia
niezdecydowanym u�miechem.
- Prosz� o wybaczenie, wielebny Seftonie, zamy�li�am si�. To takie skomplikowane...
Machn�� grub� d�oni�, przebaczaj�c jej natychmiast i zach�caj�c, by doko�czy�a
zdanie.
Pragn�c pozby� si� go jak najszybciej, kontynuowa�a:
- Wielebny zosta� wybrany przez mojego wuja, wi�c je�li pozostanie on zarz�dca, nic
si�, oczywi�cie, nie zmieni. - To powinno by�o uspokoi� wikarego.
Zdawa� si� by� chwilowo usatysfakcjonowany, jednak na jego pulchnej twarzy
pojawi�y si� chmurne zmarszczki.
- A je�eli lord Kingsford zast�pi wuja panienki innym zarz�dc�?
J�kn�a w duchu i przymkn�a oczy. Pocieraj�c czo�o spogl�da�a na strapion� twarz
go�cia, z�a na siebie za to, �e w og�le podj�a ten temat.
- Je�li lord Kingsford zechce, wyrzuci nas wszystkich.
- To nie do poj�cia, droga panna Burnham! Dlaczego tak nikczemnie... pomy�le�, �e
panienka... - Zabrak�o mu st�w i Taryn spostrzeg�a, �e ta wie�� kompletnie odebra�a mu
mow�. Spr�bowa� jeszcze raz: - Przecie� to jej w�asny dom! - Jego umys� zdo�a� w ko�cu
przem�c bezw�ad j�zyka. - Czy to nie wuj panienki zbudowa� t� �liczn� chatk� we w�o�ciach
Kingsford?
��liczna chatka�, rezydencja o o�miu sypialniach sta�a rzeczywi�cie na terenach
nale��cych do Kingsford. tak jak wie�, ma�y port morski, grunty za prze��cz� i wzg�rza.
Kilka dom�w wynajmowano ka�dego roku letnikom, co powi�ksza�o liczb� mieszka�c�w, ale
nawet oni pozostawali pod kontrol� Kingsfordu. Chocia� by�a pewna, �e Oliver zabezpieczy�
jak nale�y sprawy ich domu, nie by�a w stanie odgadn�� zamierze� Woolfa, nie wiedzia�a
nawet, czy w og�le dowiedzia� si� o swoim dziedzictwie.
Gdy coraz bardziej rozdra�niona mi�a r�bek sukni, wikary sprowadzi� j� na ziemi�.
- Jeste�, panno Burnham, spokrewniona z lordem Kingston! Zechciej wybaczy�, �e
o�miel� si� zapyla�, ale czy aby na pewno nie wyrzeknie si� krewnej?
Westchn�a.
- Nie ma potrzeby, by wielebny tak si� o mnie troszczy�. Nasi ojcowie byli dalekimi
kuzynami, ja jestem jego jedyn� krewn�. - To z pewno�ci� powinno uspokoi� wikarego.
Podesz�a do drzwi z nadziej�, �e ruszy za ni�. Szed� jak owieczka, ale na nieszcz�cie nie
przestawa� snu� swoich domys��w:
- A wuj i ciotka panienki? S� spokrewnieni?
Odwr�ci�a si� w progu.
- Jak to si� zdarza w niejednej rodzinie, s� mi�dzy nimi pewne zwi�zki. Ciotka
Klaudia jako siostra mojej matki nie jest spokrewniona z rodzina Burnham�w. Wuj Oliver
tak�e nie jest krewnym. Jako brat matki Geoffreya mia� sposobno�� zaj�cia stanowiska
zarz�dcy posiad�o�ci Kingsford.
Wikary potakiwa�, chc�c us�ysze� to, co napawa�oby wi�ksz� otuch�.
- Zatem panienka jest spadkobierczyni� Kingsfordu... je�li by nie by�o potomka p�ci
m�skiej. Za��my, �e by nie by�o? Zdesperowana pokr�ci�a g�ow�. Czy to si� nigdy nie
sko�czy?
U�miechn�� si�.
- W takim razie, gdyby ford Kingsford zmar�...
W ich chaotyczn� rozmow� wdar� si� krzyk od strony kuchni. Tary n mia�a ochot�
natychmiast tam pobiec, ale zatrzyma�a si� i powiedzia�a �agodnie:
- Wielebny powinien chyba ju� p�j��, musz� zaj�� si� domem. - Wyci�gn�a d�o�.
Odwzajemni� jej gest z niejakim oci�ganiem i oczywistym �alem.
- Moj� powinno�ci� jest... - zaprotestowa� czuj�c przelotne mu�ni�cie jej palc�w.
Nie s�uchaj�c odwr�ci�a si� i czym pr�dzej wybieg�a z salonu, potem bezg�o�nie
zbiega�a do holu wy�o�onymi dywanem schodami. Tu� za ni� pod grubasem trzeszcza�y
deski. Pogna�a na ty� domu, w stron� rozpaczliwych krzyk�w Kucharci. Mijaj�c drzwi do
kuchni �udzi�a si�, �e zamkni�cie ich powstrzyma natr�ta.
Zatrzyma�a si�, rozgl�daj�c za ofiar� skaleczenia no�em kuchennym lub oparzenia. Na
d�ugim drewnianym stole le�a�a sterta �wie�o nakrojonego chleba. Z garnka na piecu unosi�
si� zapach baraniny duszonej w warzywach - a� ciek�a �linka. Pogodny nastr�j, jakim zwykle
promieniowa�a kuchnia, znik� natychmiast, gdy zobaczy�a Kucharci� ci�ko wspart� o drzwi;
zas�ania�a d�oni� usta, z przera�onych oczu p�yn�y �zy.
Ma�a dziewczynka oderwa�a si� od kucharki i pobieg�a na spotkanie Taryn. Jolie,
sierota naj�ta do pomocy, �cisn�a jej r�k� i poci�gn�a j� za sob� w stron� wyj�cia. Palcem
wskaza�a dziwny orszak, kt�ry sun�� �wirow� alejk�.
Przeczuwaj�c co� z�ego Taryn stan�a obok Kucharci Patrzy�a, jak pos�pni s�u��cy
wnosz� do kuchni niezgrabny tob�, owini�ty byle jak w ko�ska, derk�. Szybko z�o�yli go na
kamiennej posadzce i niespokojnie cofn�li si� do drzwi.
Wy�szy z nich spojrza� na Kucharci� i wymamrota!:
- Panieneczka Marta.
Przera�ona Taryn przygl�da�a si�, jak Kucharcia rozwija pled. Nie, tylko nie Marta, w
milcz�cym prote�cie krzycza�o w niej wszystko.
- Targn�a si� na swoje �ycie. Skoczy�a przez okno - doda� s�u��cy. - Znale�li�my j�
dzi� rano.
Kucharcia osun�a si� na kolana, przytuli�a do piersi ukochan� c�rk� i zatka�a
bole�nie.
Taryn dygota�a na ca�ym ciele. Czuj�c, �e musi co� zrobi�, ockn�a si�. Nieszcz�sna
kobieta mo�e potrzebowa� drugiej c�rki.
- Zawo�aj Alicj� - szepn�a do Jolie. Dziewczynka sta�a z szeroko rozwartymi oczami.
- Jest w szwalni. - Ukl�k�a i unios�a w ramionach g�ow� Kucharci, bior�c na siebie cz�stk�
brzemienia. Biedna Marta. Czarne pukle wybrudzone ziemi�, szk�em i krwi�. Sukienka
podarta na plecach.
Ko�ysz�c si� w prz�d i w ty� Kucharcia wyp�akiwa�a sw�j �al, jednocze�nie delikatnie
usuwaj�c z w�os�w c�rki kawa�ki szk�a.
- To nie tak, prawda, panienko? Nasza Marta nigdy nie zrobi�aby czego� takiego, nie
skoczy�aby przez okno.
Taryn zwr�ci�a si� do jednego ze s�u��cych - by� bardzo wysoki.
- D�ugi Janie, kiedy to si� sta�o? Widzia�e�, jak wypad�a?
D�ugi Jan zamruga� gwa�townie powiekami i prze�kn�� �lin�.
- Nie, panienko. Samuel znalaz� j� dzisiaj rano. To musia�o sta� si� w nocy.
W g�owie Taryn zrodzi�y si� dziwne podejrzenia. By�a pewna, �e Marta, weso�a,
roze�miana dziewczynka, nie zrobi�aby tego. Co si� sta�o?
Na dodatek, kto lepiej ni� Taryn wiedzia�, jak zwodnicze mog� by� pozory? Czy to
mo�liwe, �eby Marta by�a tak przygn�biona, a nik� z nich w og�le by si� w tym nie
zorientowa�? Pr�bowa�a sobie przypomnie�, czy w niedziel� dziewczynka wygl�da�a na
nieszcz�liw�; mia�a wtedy po raz pierwszy p� dnia wolnego od czasu przyj�cia na
pokoj�wk� we Dworze Kingsford.
Przeciwnie, przypomnia�a sobie Mart� weso�o zabawiaj�c� s�u�b� lekko z�o�liwym
na�ladowaniem pani Parsons. k��tliwej gospodyni z Kingsford. To z�a pani, opowiada�a
Marta. Siebie tylko lubi. bez ceremonii ciska si� na ka�dego, kto na swoje nieszcz�cie
nawinie si� pod jej ci�k� r�k�. Marta, jak wszyscy domowi s�u��cy przed ni�, w ci�gu
tygodnia s�u�by we Dworze nabra�a zwinno�ci w nogach. �mia�a si� opowiadaj�c t� histori�.
Pomimo charakteru gospodyni praca w Kingsford nie by�a trudna. Kilku s�u��cych,
ch�tnych do pracy w wilgotnym, zaniedbanym Dworze, toczy�o powoln� batali� z odpadaj�c�
farb�, zgnilizn� i dymi�cymi paleniskami. Mo�e Marta wypad�a, zastanawia�a si� Taryn,
przez zbutwia�e okno?
Wzdrygn�a si� w poczuciu winy. Jej zadum� przerwa� g�os wikarego. Zupe�nie o nim
zapomnia�a.
- Droga panno Burnham. to nie jest miejsce dla damy. Gdyby Kingsford mia�o
s�dzieg