15353

Szczegóły
Tytuł 15353
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15353 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15353 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15353 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

DONNA DAVIDSON RYWAL OD AUTORA Za Regencji (w Anglii lata 1811 - 1820) dzia�o si� wiele interesuj�cych historii, mi�dzy innymi za spraw� Du�czyk�w, kt�rzy jako jedyni Europejczycy prowadzili handel z Japoni�, wykorzystuj�c do tego przez jaki� czas statki ameryka�skie. Kupcom wolno by�o zawija� do Zatoki Nagasaki, czyli poza g��wn� wysp�. Dopiero w drugiej po�owie dziewi�tnastego wieku rozpocz�� si� w�a�ciwy handel Japonii ze �wiatem zewn�trznym. Ka�dy szczeg� historii Asady jest prawdopodobny, natomiast przyjaciel, z kt�rym uciek�, w rzeczywisto�ci nie m�g�by by� zes�any na wysp�; jako rybak, kt�ry niebezpiecznie zdryfowa� i zosta� wyratowany przez obcych, po powrocie do Japonii zosta�by stracony za kontakt z obcokrajowcami. Japo�skie przys�owia, wyst�puj�ce w ksi��ce, s� autentyczne. Autorka zebra�a je w trakcie pobytu w Japonii, mo�na jednak�e podejrzewa�, �e filozofia Asady zosta�a przystosowana do potrzeb opisanej historii. Handel z Indiami Wschodnimi rzeczywi�cie rozpocz�� si� w czerwcu 1813 roku. Dla wielu przedsi�biorstw i os�b indywidualnych sta� si� �r�d�em ogromnych fortun. Na zako�czenie tej historii warto doda�, �e przewidywania ojca Taryn sprawdzi�y si�. Obszar prehistorycznego g�rnictwa o�owiu, przez kt�ry p�yn�a rzeka Terenig, rozkwit� ponownie. W kopalni Plynlimon, otwartej w roku 1866, w 1874 wydobyto 404 tony rudy. 1 1801, Kingsford, Anglia Woolf Burnham cofn�� si� w cie� �ywop�otu z bz�w, oddzielaj�cego Dw�r Kingsford od stajen. Niespe�na dwunastoletni ch�opiec, o spojrzeniu nad wiek dojrza�ym, przygl�da� si�, jak przez dziedziniec, na palcach, w bia�ych pantofelkach, unosz�c nad zakurzonym brukiem wytworn� wieczorow� sukni�, kipi�c z�o�ci� brnie wyperfumowana Klaudia Chlastam. Na widok m�a wy�aniaj�cego si� ze stajni przystan�a; unios�a pytaj�co brwi. Oliver u�miechn�� si� i odwr�ci�, obserwuj�c wej�cie. Klaudia tak�e patrzy�a wyczekuj�co w tamt� stron�. Woolf, zachowuj�c �mierteln� cisze, wyt�a� wzrok. Po chwili ze stajni wynurzy� si� Quinn, zausznik Olivera, Poruszaj�c bezg�o�nie grubymi wargami wl�k� za sob� ma�e dziecko - jeniec walczy� z jego silnym u�ciskiem. Zwisaj�ca z tyczki brudna latarnia rzuca�a na kamienny dziedziniec d�ugie, z�owieszczo cienie. Na znak Olivera Quinn pu�ci� dziecko i cofn�� si� w mrok podw�rca stajni. To Turyn, pomy�la� Woolf, niedawno osierocona siostrzenica Klaudii, dziewczynka weso�a i rezolutna. Przyby�a do Dworu w zesz�ym tygodniu i od razu zaskarbi�a sobie sympati� s�u��cych. Wie� hucza�a od nowin. Co ona tu robi? Taryn, bosa, z brudnymi stopami, w nocnej koszulk� z r�kawami zsuni�tymi do �okci, podnios�a si� z trudem i obrzuci�a wszystkich bu�czucznym spojrzeniem; wygl�da�a jak ma�y �o�nierzyk przystrojony w bia�e koronki. Na widok �ony Olivera twarz dziecka zmarszczy�a si� i �zy pociek�y mokrymi jeszcze �ladami po okr�g�ych policzkach. - Ciociu Klaudio, on... on powiesi� mojego pieska! Podbieg�a do ciotki z wyci�gni�tymi r�koma. Klaudia schwyci�a j� za nadgarstek; d�ugimi, szczup�ymi palcami drugiej d�oni z�apa�a ma�� za rozczochrane w�osy, odsun�a od siebie na odleg�o�� ramienia i unios�a zdziwion� twarz dziewczynki do �wiat�a: - M�wi�am ci, �eby� przesta�a si� ze mn� spiera�? - spyta�a. W parnym, nocnym powietrzu zabrzmia� szept przepe�niony strachem i niedowierzaniem: - Ty mu kaza�a� to zrobi�? - Moja wspania�a siostra rozpu�ci�a ci�, Taryn, a tw�j bogaty ojciec spe�nia� wszystkie twoje zachcianki. Musisz zrozumie�: te czasy si� sko�czy�y. Od ustanawiania regu� jestem teraz ja, a ty masz mi by� we wszystkim pos�uszna. Podbr�dek Taryn zadr�a�, ale zaraz uni�s� si� z uporem. - Ciociu Klaudio, tego pieska dosta�am od ojca. Nie mia�a� prawa go zabi�. Ciotka pochyli�a si�; na chwil� w blasku latarni jej twarz rozb�ys�a uderzaj�cym, egzotycznym pi�knem, po czym skrzywi�a si� i czar prys�. - Gdyby� by�a pos�uszna, nie dosz�oby do tego. Sama sobie jeste� winna. Taryn okr�ci�a si�, chc�c si� uwolni� z bolesnego u�cisku i wczepi�a ma�e palce w wymy�ln� fryzur� ciotki, kt�ra wrzasn�a i uderzy�a dziewczynk� wierzchem d�oni, rubinowym pier�cieniem rozcinaj�c jej g�rn� warg�. Z klejnotu na satynowy pantofel kapn�a kropla krwi i Klaudia cofn�a si� gwa�townie. Mru��c oczy z w�ciek�o�ci, wpatrywa�a si� w zniszczony trzewik. Z pi�knych ust pop�yn�y s�owa �r�ce niczym kwas. - Quinn, naucz manier t� ma�� z piek�a rodem. Taryn spojrza�a dziko na wychodz�cego z cienia m�czyzn�, poruszy� od niechcenia r�k� i ciasno spleciony bicz zsun�� si� z jego ramienia na bruk. Ch�opiec wzdrygn�� si� na ten a� nadto znajomy obrazek. Spojrza� na Klaudie, chc�c oceni�, jak bardzo jest w�ciek�a. Na widok jej twarzy serce zabi�o mu mocniej. Przeni�s� teraz wzrok na Olivera; Quinn, s�u��cy, nie m�g� nic zrobi� bez jego pozwolenia. Zimne oczy Olivera b�ysn�y z�owieszczo. Gdy potwierdzi� skinieniem rozkaz �ony, Quinn zrobi� krok do przodu, a Woolf poczu�, �e na ten widok robi mu si� niedobrze. Chocia� od lat �y� na �asce Olivera, nie m�g� uwierzy�, by m�g� on skrzywdzi� delikatn�, niespe�na dziewi�cioletni� siostrzenic� �ony. Pali�o go poczucie winy. Zrobi� �le, trzymaj�c si� od ma�ej z daleka. Powinien by� z ni� porozmawia�, ostrzec, �e niem�dra prowokacja b�dzie dla przewrotnej, brutalnej pary wyzwaniem, kt�re nieuchronnie zako�czy si� batami. W ci�gu tygodnia, jaki min�� od czasu jej przybycia do Kingsford, nieraz mia� okazj� poradzi� Taryn, by zachowa�a spok�j, niezale�nie od tego, co si� b�dzie dzia�o. Nawet teraz mog�a si� uratowa� - na przyk�ad osun�� na ziemi�, uda� pokora, ub�aga� swoich dr�czycieli. Ach, gdyby�... Taryn unios�a buntowniczo brod�. Woolf wstrzyma� oddech. - Powiem lordowi Fortesque, ciociu Klaudio, on we�mie mnie do siebie. Powiem mu, �e powiesi�a� mojego psa i zamkn� ci� w wi�zieniu Newgate. - Dziewczynka pr�bowa�a si� broni�. - Twoi rodzice nie �yj� - drwi�cym tonem zauwa�y�a Klaudia. - Lord Fortesque nie us�yszy twoich skamleli. Nigdy go nie zobaczysz. - Jest moim opiekunem i przyjedzie, �eby przekona� si�, jak mi si� wiedzie, albo ja sama wy�l� mu wiadomo��. - Jeste� dzieckiem, Taryn. Nikt nie da ci wiary, a co do wys�ania wiadomo�ci, wuj Oliver nie ofrankuje listu do tego starego londy�skiego zrz�dy. Taryn obliza�a warg� dotykaj�c j�zykiem rany tu� nad lekko sko�nym przednim z�bem. - Powiedzia�, �e tu przyjedzie, ciociu Klaudio. Wtedy zobaczy, co mi zrobili�cie A kiedy we�mie mnie ze sob�, ju� nie b�dziecie mogli wydawa� pieni�dzy mojego ojca. - Z twarzy dziewczynki bito poczucie satysfakcji. Triumfowa�a. Woolfem wstrz�sn�� nieoczekiwany �miech; jego cynizm nieco przygas�. Zdumia� si�, �e Taryn radzi sobie w trudnej sytuacji niczym doros�y cz�owiek. Odetchn�� g��boko i rozlu�ni� si�, zaciekawiony, jak Klaudia zareaguje na �elazn� logik� dziecka. W odpowiedzi da�a znak ozdobion� klejnotami d�oni�. Bicz przeszyj powietrze i rozci�� koszul� na barku dziewczynki. Ma�a. osun�a si� na kolana, piszcz�c z b�lu. Zdawa�a si� nie dowierza� temu, co si� dzieje. Quinn ponownie wzni�s� wij�cy si� harap i zamierzy� si� energicznie. W g�owie Woolfa eksplodowa�a w�ciek�o��. Rzuci� si� do przodu, chc�c uchroni� drobne, niewinne dziecko przed kolejnym uderzeniem. Obj�� ma��, wzdragaj�c si� w oczekiwaniu na cios. S�ysz�c trzask bata Taryn skuli�a si�, krzykn�a i znieruchomia�a. W jej wype�nionych �zami oczach za�wita�o zrozumienie. Wyrwa�a si� i spojrza�a na. swojego wybawc�. - Odgo� ch�opca! - wrzasn�a Klaudia, wi�ruj�c w�ciek�emu pomrukowi Oliviera. W powietrzu ponownie rozleg� si� �wist, Woolf stara� si� nie my�le� o b�lu; jego cia�o cierpia�o samotnie. Patrzy� na dziecko, zawzi�cie skupiaj�c uwag� na ka�dym szczeg�le. Zaczerwienione oczy wpatrywa�y si� w mego ze zdziwieniem. S� jak fio�ki, zauwa�y�, kiedy dosi�g�o go trzecie smagni�cie. W�osy niemal bia�e, czaruj�cy ma�y z�bek, lekko przekrzywiony tu� pod rozci�t� warg�, jakby tuli� si� do s�siedniego. Taryn wybuch�a niczym kufa ognista, krzycz�c i pr�buj�c odepchn�� go od siebie. - Zostawcie go w spokoju! Zrobi�, co mi ka�ecie! Woolf wpatrywa� si� w ni� zdumiony. Ta m�oda os�bka b�yskawicznie znalaz�a rozwi�zanie. Oliver da� znak. - Wystarczy, Quinn. Zatrzymany w powietrzu bat strzeli� niczym pistolet Ch�opiec wzdrygn�� si�. Turyn �ka�a przez �ci�ni�te gard�o. Oliver przekrzywi� na bok g�ow�. Przystojny, jasnow�osy. sta� Z przymkni�tymi powiekami, zas�uchany we w�asne my�li. - Mam wra�enie, �e dzieciak podpowiedzia� nam rozwi�zanie. - Oliver, to ona mia�a dosta� baty. a nie ch�opiec parskn�a rozz�oszczona Klaudia. Przez oboj�tn� zwykle twarz m�czyzny przemkn�� b�ysk zniecierpliwienia, ale kontynuowa� tym samym tonem: - Pomy�l, Klaudio. Ta ma�a ma racj�. Jako wyznaczony jej opiekun Fortesque z pewno�ci� b�dzie wsadza� nos w misze sprawy i mo�e jej Uwierzy�. - Ta harda smarkula zawsze by�a ci�arem, Chc� j� z�ama�. - Patrz w przysz�o��. - Oliver ruszy� w stron� przytulonych do siebie dzieci. Taryn wydosta�a si� z opieku�czego u�cisku Woolfa i pr�bowa�a zdj�� postrz�pion� koszul� z obola�ych plec�w ch�opca. Po policzkach ciek�y jej �zy. Chcia�a mu ul�y�, zmniejszy� jego b�l. - Taryn - powiedzia� cicho Oliver. Jego oczy zm�tnia�y. kiedy dziecko unios�o ku niemu wym�czon� twarzyczk�; - Oczywi�cie masz racj�. Nie mo�emy ci� m�czy�, �eby Fortesque nie mia� powodu do podejrze�. Jednak Woolf nic dla twojego opiekuna nie znaczy ani te� nikt nie b�dzie zdziwiony, �e ten nicpo� uczony jest dyscypliny. Zapami�taj wi�c sobie, �e za twoje niepos�usze�stwa b�dzie karany Woolf. Oczy Taryn sta�y si� okr�g�e ze strachu, kiedy uprzytomni�a sobie znaczenie tych s��w. - Nie, nie mo�ecie... - powiedzia�a bez namys�u. Woolf otworzy� usta, �eby j� ostrzec, ale mimo �e Taryn zamilk�a, gdy tylko poj�a, �e paln�a g�upstwo, Oliver natychmiast skwitowa� jej bunt skinieniem na Quinna. Harap zata�czy� jeszcze raz, o w�os od jej palc�w, zostawiaj�c kolejny krwawy �lad na bia�ej koszuli. Oliver poda� �onie rami�. - Musisz zmieni� pantofle i poprawi� fryzur�, moja droga. Lada chwila zjawi� si� go�cie - przypomnia�. - Idziemy. - Co powie wuj Woolfa, Ryszard, kiedy odkryje, jak go potraktowali�my? - spyta�a id�c u boku m�a. - To, co zwykle, moja droga. Zapyta o moje raporty, a nigdy ich nie czyta. Zapyta o pieni�dze, kt�re mu obieca�em, a kt�re zaraz przegra. I powie, �eby�my robili wszystko, co trzeba, �eby ten ma�y dzikus sta� si� cz�owiekiem. Klaudia obejrza�a si� na dwoje przytulonych do siebie dzieci. - Zabierz j� natychmiast od tego ch�opca - sykn�a. - To ha�ba. Nie chc�, �eby trzyma�a z nim, skoro ma zosta� �on� naszego syna. - Nonsens, moja droga. Niech w�a�nie trzymaj� si� razem, b�dzie si� nim opiekowa� tak, jak on ni�. To lepsze, ni� najmowanie opiekunki czy zamykanie jej w pokoju. Na dodatek - powiedzia� strzepuj�c �d�b�a siana z r�kawa - nic nas to nie kosztuje. Wiosna 1803, Kingsford Geoffrey, idziemy na ryby? - zapyta� od niechcenia Woolf, wzrokiem znawcy patrz�c na molo. Rze�ka bryza lekko burzy�a zielonkaw� tafl� wody; lu�na koszula Woolfa trzepota�a na wietrze. Spojrza� na kuzyna. Wola�by, by wuj Ryszard zostawi� Geoffreya w Kingsford, zamiast bra� go z powrotem do Londynu; gdzie mia� wyrosn�� na marnotrawnego sobiepanka. Osiemnastoletni Geoffrey. cho� uwa�any za doros�ego, zbyt by� �agodny i prostoduszny, by przeciwstawi� si� pokusom takiego �ycia. - N... nie mog� - odrzek� Geoffrey. - Ojciec chce jecha� przed po�udniem. - Patrz�c z zazdro�ci� na niedba�e ubranie Woolfa. przeci�gn�� d�oni� po w�asnym wymy�lnym stroju. - Z... zajrz� do ciebie, zanim jego s�u��cy g... go ubierze i wleje we� butl� piwa. Woolf spojrza� bystro na kuzyna. - Zjechali�cie tu raptem wczoraj. Po co w og�le przyje�d�ali�cie? - Ojciec chadza w�asnymi diabelskimi �cie�kami. Przyjecha� wymusi� na Oliverze pieni�dze. Oliver udaje biedaka, ale ojciec jest przekonany, �e to �ajdak, kt�ry trzyma fors� dla siebie. - Latami ostrzega�em wuja przed Oliverem, nie zwa�aj�c na to, �e twoja matka by�a jego siostr�. Ten cz�owiek rujnuj� Kingsford. a ludzie k�aniaj� mu si� w pas, byle tylko ci�gn�� z niego fors�. Czasami mam wra�enie, �e traktuje Kingsford tak, jakby nale�a�o do niego. - M�wisz powa�nie? - Pos�uchaj. Geoffrey - m�wi� Woolf, zach�cony niedowierzaj�cym spojrzeniem kuzyna. - Jak my�lisz, czy on wys�ucha mnie teraz, kiedy jest z�y na Olivera? Geoffrey zerkn�� szybko na kuzyna, po czym wbi� oczy w ziemi� i powiedzia�: - Przykro mi, Woolf. Jak tytko Oliver wyjmie pieni�dze, ojciec zapomni o wszystkim i Oliver pozostanie dla� dobrym kompanem. W ka�dym razie nikt nie mo�e mu nic powiedzie� ani o tobie, ani o Taryn. Nawet kiedy jest trze�wy, nie chce s�ucha� o cudzych problemach. - Zamy�li� si�. - Z... zabija siebie alkoholem i traci pieni�dze na hazard. Na razie nie musi zastawia� maj�tku, ale to tylko kwestia czasu. Woolf kiwa� g�ow�, czuj�c odraz� do samego siebie za to. �e w og�le podj�� temat. Ruszy� w kierunku tr�jk�tnego cienia rybackiego sza�asu. - Siadaj tutaj, Geoffrey, upieczesz si� w tym ubraniu. Geoffrey waha� si�, wi�c pchn�� go �okciem i kuzyn pos�ucha�, jak boja�liwy piesek, kt�ry chce wszystkim dogodzi�. Kiedy u�o�yli si� w cieniu. Geoffrey westchn��. - Nie mieli�my wielkiego szcz�cia do ojc�w, co? Wuj Ryszard przynajmniej chce ci� mie� przy sobie. M�j ojciec nawet nie raczy� mi pomacha� na po�egnanie. - Wuj Justin - m�wi� powoli Geoffrey - tw�j ojciec, jest piratem. N - nie mog�em uwierzy�, kiedy us�ysza�em t� histori�. - Tr�ci� Woolfa �okciem i zmieni� ton rozmowy: - M�g�by wpa�� tu i zostawi� nam troch� zagrabionego z�ota. M - mia�by� co� przeciwko temu? Woolf pr�bowa� si� u�miechn��; wiedzia�, �e Geoffrey fatalnie si� czuje, je�li kto� w jego towarzystwie jest cho� troch� nie w sosie, a nie mia� powodu zara�a� go swoim ponurym nastrojem. O�mielony Geoffrey m�wi� dalej: - To by�y naprawd� dobre lata, kiedy zarz�dc� by� wuj Justin. M�j ojciec nigdy mu nie wybaczy�, �e znikn�� w taki spos�b. Oliver zaofiarowa� si�, �e go zast�pi. Jego pomys� na dobre zarz�dzanie polega� na laniu strumieni brandy i kapaniu kropli got�wki, �eby udobrucha� ojca. Zwykle to wystarcza�o, ale ojciec w g��bi duszy zdaje sobie spraw�, �e Kingsford powoli obraca si� w ruin�. - Uni�s� twarz w stron� ch�odnego powiewu. - By� mo�e m�j ojciec dlatego ci� tu zostawi�, �e nada� jest w�ciek�y na wuja Justina, �e odszed�. Ze �ci�ni�tego gard�a Woolfa wyrwa� si� gorzki �miech. - Wuj Ryszard powiada raczej, �e odda� mnie do Olivera na nauki. Podobno harap Quinna ma sprawi�, �e nie zostan� dzikusem, jak m�j stary. Geoffrey westchn��. - Trudno kocha� tych naszych ojc�w, co? - Kochaj swojego, Geoffrey. J� mojego nienawidz�. Je�li w og�le go jeszcze zobacz�, poka�� mu, jak smakuje bat. Jesie� 1805, Kingsford Woolf zamkn�� ksi��k� i wyci�gn�� si� przy kominku. Leniwie obserwowa�, jak Taryn, wpatrzona w widelec z tostem. przesuwa r�owym j�zykiem po sko�nym przednim z�bie. Odgarn�� niesforny kosmyk gro��cy zaj�ciem si� od p�omieni i lekko pog�adzi� j� po w�osach. Jej blisko�� przepe�nia�a go serdecznym wzruszeniem. By�a weso�� towarzyszk�, wdzi�czn� za drobne przyjemno�ci, jakie jej sprawia�: odkrycie ptasiego gniazda, zorganizowanie wyprawy na jagody lub wizyty u dzier�awc�w, gdzie rozdawa�a skromne datki graj�c rol� dobrodziejki. Zaduma� si�. - My�l�, �e skoro wuj Ryszard jest tak chory, Geoffrey powinien pomy�le� o przysz�o�ci i zainteresowa� si� posiad�o�ci�. On jednak powiada, �e �y� na wsi to jakby da� pogrzeba� si� �ywcem. Gdyby Kingsford nale�a�o do mnie... Giles �achn�� si�. - Nigdy nie b�dzie twoje i nikt nie �yczy sobie wys�uchiwa� twoich nie ko�cz�cych si� teorii gospodarowania. � Odwr�ci� si� od zalanego deszczem okna i skrzy�owa� r�ce na piersi, Koronki jego mankiet�w sp�yn�y w d� pi�knymi fa�dami. - Ja sobie �ycz�, Giles - powiedzia�a mi�kko Taryn. Woolf milcza�, wiedz�c, �e w jego obecno�ci zwykle pogodny i uk�adny Giles traci� humor. Bezgranicznie rozpieszczany przez Klaudi�, otoczony serdeczno�ci� Taryn, nigdy nie wydoro�leje. Zamiast tego b�dzie brn�� przed siebie, ograniczony - niczym ko� klapkami na oczy - - uwielbieniem matki i trosk� Taryn. I zazdrosny o Woolfa. - Kto� musi zadba� o to, by Kingsford nie popad�o w trwa�� ruin� - odpowiedzia� spokojnie, nie daj�c za wygran�. Giles zrobi� krok w jego kierunku. By� wyra�nie znudzony tematem. - Krytykujesz mojego ojca? - Oczywi�cie, �e nie - wtr�ci�a szybko Taryn. Rzuci�a Woolfowi ostrzegawcze spojrzenie i doda�a: - On czyta te wszystkie ksi��ki, �eby dowiedzie� si�, jak post�puj� ludzie w innych regionach kraju. Woolf zignorowa� gniew Gilesa i znowu skupi� uwag� na Taryn. podci�gn�] kolana pod brod�. - Taryn, przypu��my, �e mia�aby� staw taki jak nasz, zaopatruj�cy Kingsford w ryby. Je�li kto� jednego roku wy�owi�by wszystkie ryby, nie zostawiaj�c �adnej, co by by�o, gdyby�my mieli ochot� na ryby? - A kogo to obchodzi? Tu� za progiem mamy rzek� i ocean - odrzek� Giles siadaj�c na dywaniku obok Taryn. Poklepa�a go po d�oni, zastanawiaj�c si� nad pytaniem Woolfa. - Ryb ju� nie b�dzie - powiedzia�a. Woolf pokiwa� g�ow�, zadowolony z odpowiedzi. - I tak jest ze wszystkim, Taryn. Gnu�ny farmer sieje rok w rok to samo zbo�e i nawet owcy nie przegoni przez pole, bo jest za leniwy, by dba� o regeneracj� grunt�w. Nie pr�bowali�my niczego innego poza rozsiewaniem ziarna, kt�re i tak wiatr od morza zwiewa w chaszcze. Czy nie mo�na spr�bowa� sia� w do�kach albo stosowa� p�odozmian... albo - pyta� zirytowany - sadzi� rzep�? - Rzepa? - zachichota�a Taryn. - A co rzepa ma z tym wsp�lnego? - Podnios�a grzank� do nosa i pow�cha�a. - Mniam, mniam. Giles zdj�� tost z widelca. - Woolf, co ci� obchodzi Kingsford? - Ze s�oja stoj�cego na tacy le��cej mi�dzy nim a Taryn wzi�� �y�k� d�emu. Trzonkiem rozsmarowa� d�em na grzance, po czym upu�ci� lepk�, pokryt� okruszynami �y�k� na dywan. Odgryza� k�s za k�sem, a� ca�kowicie wype�ni� usta. Taryn podnios�a �y�k� i wytar�a serwetk� zabrudzony dywan. Woolf odpowiedzia� na pytanie Gilesa: - Jasne, �e osobi�cie nic mnie nie obchodzi. Zdob�d� w�asny maj�tek. Taryn spojrza�a na niego przestraszona. - Opu�cisz Kingsford? - Oczywi�cie, �e tak - powiedzia� Giles k�ad�c d�o� na d�oni Taryn. - Nic tu po nim. Nie mam poj�cia, co go tu tak d�ugo trzyma. Woolf zmru�y� oczy; przyjrza� si� profilowi Gilesa, po czym wbi� wzrok w d�o� Taryn przykryt� r�k� kuzyna. - Wiesz, Taryn, chc� zosta� bogaty. Ludzie wsz�dzie dorabiaj� si� fortun, a ja jestem r�wnie m�dry jak oni. - Woolf, a czy wtedy wr�cisz? - By� mo�e - mrukn��. - - By� mo�e kupi� Kingsford Do tego czasu cena zaniedbanego maj�tku p�jdzie znacznie w d�. Giles spochmurnia�, ale Taryn u�miechn�a si�. - Wr�cisz, �eby nas uratowa� - powiedzia�a ufnie. Woolf zamilk�. My�la� o tym, �e opuszczaj�c Kingsford powinien by� szcz�liwy. Z jednej strony m�czy� si� patrz�c bezsilnie, jak opiekunowie Taryn d�awi� jej niepokornego ducha, z drugiej - jak Giles wykorzystuje jej dobre serce. Ojciec Taryn na �o�u �mierci pob�ogos�awi� ich ewentualny zwi�zek, zostawiaj�c j� ca�kowicie pod kontrol� Klaudii. Burnham musi teraz sma�y� si� w piekle, pomy�la� Woolf ze z�o�liw� satysfakcj�. Niezale�nie od tego. w jaki spos�b mia� zamiar przeciwdzia�a� egoistycznym poczynaniom jej rodziny, prawda by�a taka, �e nie mia� �rodk�w dla uratowania dziewczyny i znik�d nie m�g� oczekiwa� pomocy. Kiedy umar� londy�ski opiekun Taryn, zast�pi� go cz�owiek, kt�ry �uwielbia�� Olivera za to, �e zaj�� si� sierot�. Wuj Ryszard by� ju� schorowany i Geoffrey, chocia� rozumia� trosk� Woolfa o Taryn nie m�g� w niczym pom�c. Wi�d� leniwe, przyjemne �ycie, co kwarta� wyczekuj�c na wyp�at� nale�nej mu renty. Giles ma racje, my�la� Woolf. Musi liczy� tylko na siebie, przeczyta� wszystkie ksi��ki z kingsfordzkiej biblioteki, przygotowa� si� do radzenia sobie w �yciu, przyj�� oferty rybak�w, nauczy� si� �eglarstwa, przy��czy� do przemytnik�w, kt�rzy p�ywali przez kana� do Francji, nauczy� si� osi�ga� zysk. Zdo�a jej pom�c tylko wtedy, je�li b�dzie bogaty i silny. Oczywi�cie, je�eli b�dzie tej pomocy jeszcze chcia�a. Lato 1807, Kingsford Przez otwarte drzwi wpada�y do kuchni ta�cz�ce promyki s�o�ca, niby weseli go�cie, prze�lizguj�c si� po czystej kamiennej posadzce, migoc�c w promiennym zachwycie na nowym piecu Rumforda i b�ogos�awi�c zapachy bij�ce z jego czelu�ci. Marta, m�odsza c�rka Kucharci, kl�cz�c na krze�le patrzy�a �akomie, jak matka przykrywa serwet� du�y kosz. - To dla Rose Simpson, panno Turyn. Piernik dla starszej dziewczynki i prowiant na par� dni - zwr�ci�a si� Kucharcia do wysokiej, stoj�cej obok m�odej damy. - Mog� p�j�� z ni� i zobaczy� dzieci�tko? - poprosi�a Marta. Zeskoczy�a z krzes�a i czarne loki opad�y doko�a jej zar�owionej, puco�owatej bud. Schwyci�a kosz, �eby pokaza� swoj� gotowo�� do pomocy. - Mo�e? - spyta�a Taryn, wymieniaj�c z Kucharcia spojrzenie zdradzaj�ce, �e obie nie potrafi� odm�wi� ma�ej. - Jak sobie �yczysz - odrzek�a Kucharcia. - Alicja i ja wsta�y�my dzi� wcze�nie i godzink� mo�emy si� oby� bez tego ma�ego urwisa. - Pochyli�a si�, uj�a Mart� pod brod� i otar�a z k�cik�w ust okruszyny piernika. - B�d� grzeczna. - Sama przypomina�a dziecko: rumiane policzki, �miej�ce si� b��kitne oczy, b�yszcz�ce czarne warkocze. Alicja, starsza c�rka Kucharci, po�pieszy�a, by przytrzyma� drzwi przed d�wigaj�c� kosz Taryn. Marta min�a Taryn w podskokach, zbyt niecierpliwa, by i��, zbyt podniecona perspektyw� ujrzenia najm�odszej mieszkanki ma�ej wioski przy Kingsford. Taryn opar�a kosz na biodrze i za�mia�a si�. - Biegnij przodem, Marto. Je�li chcesz, mo�esz im powiedzie�, �e id�. - Wydaj�c okrzyk rado�ci dziewczynka pobieg�a skr�tem przez las. Taryn nuci�a id�c ocienion� �cie�k�. Cieszy�a si� wspania�ym dniem. Przestrze� mi�dzy pot�nymi pniami drzew zarasta�o g�ste poszycie. Kiedy sz�a, milk�y sp�oszone g�osy mieszka�c�w le�nej krainy. Nie bacz�c na boja�liwych kole�k�w, dzi�cio� spokojnie stuka� w drzewo. Taryn przystan�a i spojrza�a w g�r� chc�c dojrze� kolorowego ptaka. Odchrz�kn�a i zdumia�a si�, gdy ptaszek pokr�ci� �ebkiem s�uchaj�c Swojego imienia, jak to mia� w zwyczaju. Jego ubarwienie przy�miewa�o nawet strojnisia Gilesa, szykuj�cego si� do wymarszu w miasto. B��kitny, subtelny p�aszczyk z ��tymi i czarnymi wzorami, ��ty krawat, bia�a, brokatowa kamizelka i niebieskie spodnie, No i b��kitne pi�rka w ogonie, zauwa�y�a Taryn. Prze�o�y�a kosz na drugie biodro i ruszy�a w dalsz� drog�. Po chwili do pracowitego stukania dzi�cio�a do��czy� inny rytmiczny odg�os. Zwolni�a, serce zabi�o jej mocniej; pozna�a ch�d Woolfa. Na jej dwa kroki jego d�ugim nogom wystarcza� jeden. Odwr�ci�a si�, czekaj�c, a� si� zbli�y; przeszed� j� dreszcz. Poczu�a co�, co zdarzy�o si� ju� kiedy�, gdy go pozna�a. Dojrza�y, jak na swoje osiemna�cie lat, podczas ostatniego roku zmieni� si� radykalnie. Samotnik, ca�ymi dniami stroni� od ludzi. Nadal by� jej bardzo drogi, ale znajomy obro�ca z lat dzieci�stwa zaczyna� stawa� si� kim� obcym. - Witaj - odezwa�a si�. Zdziwi� j� jego powa�ny wygl�d. - Taryn - powiedzia� podchodz�c. Wzi�� kosz do jednej r�ki, a drug� otoczy� jej ramiona, Szli obok siebie. Ten zwyk�y gest speszy� j�. Jej cia�o ostatniego roku nabra�o kobiecych kszta�t�w. Uros�a, zaokr�gli�a si� i wola�aby, �eby nikt na ni� nie patrzy�. Jego dotyk wyda� si� teraz niemi�y; czu�a si� niezr�cznie, jakby by�a zupe�nie kim� innym. Wyszli spomi�dzy drzew na nas�onecznion� polan�. Spojrza�a na swego towarzysza. - Co si� sta�o z twoj� twarz�, Woolf? - A� przystan�a, z trudem �api�c oddech. Zdj�� r�k� z jej ramion, sta� i patrzy� na ni�. - Quinn - odrzek� szorstko, niedbale. By� spi�ty, czujny jak jele� pe�en zuchwa�ej si�y, got�w w ka�dej chwili pobiec d�ugimi susami W g��b lasu. Przygl�da�a si� jego twarzy - Krwawa pr�ga, od w�os�w na czole do zniekszta�conego ucha. Granatowe siniaki pokrywa�y p� brody. Warga rozci�ta i nabrzmia�a. - Nie widzia�am, �eby Quinn bi� kogokolwiek pi�ciami - powiedzia�a zdziwiona faktem, �e prze�ladowca zrezygnowa� z u�ycia bata. - Nikt wcze�niej nie �mia� mu si� przeciwstawi� � odpar� gwa�townie. W jego odpowiedzi pobrzmiewa�o uczucie satysfakcji. Przerazi�a si�. Nigdy tak si� nie ba�a. Ca�e jej cia�o dygota�o za strachu. - Co si� sta�o? - szepn�a, wiedz�c, �e nie ma to ju� �adnego znaczenia, poniewa� los Woolfa zosta� przesadzony. Ruszy� przed siebie. Pod��y�a za nim do nast�pnego zagajnika, staraj�c si� nie uroni� ani s�owa. - Popisuj�c si� przed kamratami, zdzieli� mnie batem po twarzy - Straci�em panowanie nad sob�. Niewiele my�l�c chwyci�em za rzemie� i przewr�ci�em go na ziemi�. Jego przyjaciele wybuchn�li �miechem, wi�c rzuci� si� na mnie. - I zbi� ci�. - Pr�bowa�. Zostawi�em go na trawie nieprzytomnego. - M�wi� oboj�tnym tonem, jakby opowiada� o najbanalniejszym w �wiecie zdarzeniu. - On ci� zabije - wybuchn�a. - Nie b�dzie walczy� uczciwie. Zajdzie ci� od ty�u i nie da ci �adnych szans. - Wiedzia�a, �e tak si� stanie. Gard�o �cisn�o jej si� tak silnie, �e nic ju� nie mog�a powiedzie�. Zatrzyma�a si� sparali�owana b�lem. �zy, nieproszone i niechciane, sp�ywa�y jej po twarzy. Woolf odwr�ci� si�. Ostro�nie postawi� kosz na ziemi i wzi�� j� w swoje silne ramiona. Obj�a go i trzyma�a tak mocno, jakby chcia�a nie pozwoli�, �eby go od niej oderwali. Nawet kiedy po latach rozmy�la�a o tym, nie umia�a przypomnie� sobie, jak d�ugo tak stali. Po chwili odsun�� si� i uj�� jej twarz w swoje wielkie d�onie, powoli pochyli� g�ow� i dotkn�� jej warg. By� to moment magiczny, po��czenie �egnaj�cych si� dusz. Oboje rozumieli, �e Woolf musi ucieka�. Jego wargi by�y spuchni�te i poranione, ale wiedzia�a, �e nie czu� b�lu. Oderwa� si� od niej. popatrzy� i znowu ja poca�owa� tak delikatnie, �e wzbudzi� w niej uczucia, jakich wcze�niej me zazna�a - s�odycz i ciep�o. Umys� i serce buntowa�y si�; nie chcia�a pozwoli� mu odej��. Je�eli Woolf ja opu�ci, �ycie Straci sens. By� nadziej�... To dla niego uk�ada�a swoje dni tak, by sprawia� innym rado��. By� si�� nadaj�c� jej �yciu sens. Roz�wietla� jej dni chwilami prawdziwego szcz�cia, spotkania z nim stanowi�y skarb, dzi�ki kt�remu umia�a znie�� reszt�. Kocha�a go. Ale czy on j� kocha�? Wstrzymuj�c oddech, bacznie si� w niego wpatrywa�a. Zwykle zamkni�ta i czujn�, teraz ja�nia�a mi�o�ci� i zdecydowaniem. - Mo�emy opu�ci� Kingsford razem, teraz, albo poczeka�, a� b�dziesz gotowa - powiedzia�. Oddycha�a ci�ko, wa��c t� �mia�� my�l. Woolf g�aska� j� po policzku. - Nie martw si� Quinnem, Taryn. Ja si� go nie boj� - uspokaja� j�. Mog�a prosi�, by zosta�, albo p�j�� z nim.. Lecz co by si� sta�o z jego planarni zdobycia maj�tku, fortuny? Je�eli Woolf zostanie, zginie. Albo z r�ki Quinna, albo powieszony za zabicie go. Oliver ju� by o to zadba�. Gdyby posz�a z nim, Oliver tropi�by ich bez lito�ci, �eby po�o�y� �ap� na jej maj�tku. A nawet gdyby ich nie znalaz�, to jak Woolf zdo�a zdoby� maj�tek maj�c ja pod opiek�? By�a pewna, �e nie posiada� nawet wystarczaj�cej ilo�ci pieni�dzy, �eby dosta� si� na kontynent, a tym bardziej, by zapewni� utrzymanie dla dw�ch os�b. Jak wiele lat cierpia� dla niej? Mog�aby prosi� o wi�cej, o ca�e �ycie, o to, by zrezygnowa� ze swoich marze�. Jasne �wiat�o dopiero co odkrytej mi�o�ci ros�o w niej, a� po��czy�o si� z szalon� iskr� postanowienia: musi go uratowa�. Nie umia�aby powiedzie�, �e kocha Gilesa ani wyprze� si� mi�o�ci do Woolfa. takie s�owa nie przesz�yby jej przez gard�o. Teraz jednak nie musia�a ucieka� si� do podobnych argument�w. Wiedzia�a, �e on zaakceptuje wszystkie, nawet niejasne powody, dla kt�rych go odrzuci. Zaakceptuje. Musi tylko zdoby� si� na odwag� i powiedzie� mu prawd�. - Woolf, wiesz, �e mam wyj�� za Gilesa. Tak postanowi� ojciec w swojej ostatniej woli. Nigdy nie zapomni jego spojrzenia i tej, zdawa�o si�, nie maj�cej ko�ca chwili wiaro�omstwa. Odsun�� j� od siebie zdecydowanie, bez wahania. Odchodzi, pomy�la�a, mo�e ju� nigdy go nie zobaczy. Przerazi�a si�. - Wr�cisz tu kiedy�? - Dokona�a� wyboru, Taryn. Nic tu po mnie. Nie wr�c�. Ogarn�a j� panika. Jak mog�a to zrobi�? Jemu i sobie. Przygryz�a wargi, powstrzymuj�c si� przed wykrzyczeniem prawdy na ca�y g�os. Woolf odchodzi� � szybko. du�ymi krokami, nie ogl�daj�c si� ZA siebie. Patrzy�a za nim, p�ki nie znikn��. Dygoc�c podnios�a kosz i powoli posz�a przed siebie, cho� prawie nie zdawa�a sobie sprawy, gdzie i po co idzie. Jej serce �ka�o w milczeniu przez ca�y bezbarwny dzie�. Wieczorem wyp�akiwa�a w poduszk� wielkie �zy �alu za mi�o�ci�, jakiej zazna�a ledwie przez chwil� od m�czyzny, kt�rego ju� wi�cej nie zobaczy. Rankiem znalaz�a pod drzwiami sypialni upominek, kt�ry Woolf zostawi� dla niej poprzedniego dnia, zanim pod��y� za ni� do lasu. Mi�kka, lawendowa wst��ka, taki sam prezent, jaki ofiarowywa� jej ka�dego roku. Powiada�, �e jej oczy maj� taki w�a�nie kolor. Owin�� wst��k� w chustk� z monogramem - by�a to pami�tka po ojcu. Nie mia� nic cenniejszego. Przycisn�a wst��k� do piersi i przypomnia�a sobie, �e to jej urodziny. Woolf zawsze wype�nia� je �miechem i ma�ymi niespodziankami. W ponurym nastroju zastanawia�a si�, czy kiedykolwiek znowu b�d� one radosne. Przyjaciel, kt�rego istnienie uwa�a�a za najwi�kszy dar bo�y, odszed� z jej �ycia na zawsze. Luty 1813, Kingsford Zimny, porywisty wiatr targa� opo�czami i chustami �a�obnik�w �egnaj�cych Ryszarda Burnhama, poprzedniego hrabiego Kingsford. Nad grobem sta� Geoffrey, nowy hrabia, nie�wiadomy niespokojnych spojrze� obecnych, wahaj�cych si�, czy nie odej�� gromadnie, skoro wikary poleci� ju� dusze zmar�ego boskiemu mi�osierdziu. - Giles - zamrucza�a Taryn znikaj�c g�os. Gdyby Oliver i Klaudia domy�lali si�, co ona zamierza... Ba�a si� nawet my�le�, co mogliby zrobi�, �eby nie dopu�ci�' do takiej jak ta okazji. - Chcia�abym chwil� porozmawia� z Geoffreyem na osobno�ci. Je�li poprosz� Klaudi�, �ebym mog�a zosta�, ona... - Wiem - odrzek� Giles. - Dostanie napadu i oskar�y ci� B�g wie o co. Nie mam poj�cia, dlaczego tak post�puje. - Czy m�g�by�... Machn�� d�oni� w sk�rzanej r�kawiczce. - Kiedy zniknie w swoim saloniku z fili�ank� herbaty, niczego nie zauwa�y. - Podszed� beztrosko do rodzic�w. Drogi Giles, jak tylko umia�, chroni� Taryn przed humorami matki. Od wyjazdu Woolfa by� dla niej wielk� pociech�. Patrzy�a na niego przygn�biona tym, �e musi go ok�ama�. Gdy Giles do��czy� do Olivera. i Klaudii w rodzinnym powozie, Taryn przesun�a si� wolno do Geoffreya, widz�c z ulg�, �e wie�niacy zaczynaj� si� rozchodzi� i wracaj� do palenisk, �eby ogrza� zzi�bni�te ko�ci. Westchn�a i mrukn�a do Geoffreya. - Zosta� przez chwil�, chce z tob� porozmawia�. Obr�ci� powoli g�ow�, jakby budz�c si� ze snu. - O, Taryn, to ty. Przepraszam, wprost nie mog� uwierzy�, �e on naprawd� odszed�. - Wsp�czuj� ci, Geoffrey... Pokiwa� bezwiednie g�ow� i poda� jej rami�. Skin�� wikaremu na znak, �e pos�uga go zadowoli�a, i ruszy� poln� �cie�k�. - Chcia�a� ze mn� porozmawia�. O Woolfie? Serce Taryn podskoczy�o w piersi. - Woolf? Widzia�e� go? Geoffrey zmarszczy� brwi. - Nie widzia�em i to mnie martwi. Ju� d�ugo go nie ma, a zawsze, kiedy milczy, widz� go martwego i pogrzebanego, dop�ki nie pojawi si� znowu. - Post�pi� krok do przodu i poczu� szarpni�cie. Spojrza� na Taryn. - O co chodzi? S�abo ci? Droga wirowa�a jej przed oczami; pr�bowa�a odzyska� g�os. - Nie, w porz�dku. To tylko... - Co za g�upiec ze mnie, przestraszy�em ci� t� gadk� o jego nieobecno�ci. Nie zwracaj na mnie uwagi i m�w. Chocia� - doda� - chyba wiem, o czym chcesz porozmawia�. U�miechn�� si� strapiony i poci�gn�� j� dalej pokryt� lodem �cie�k�. - Obieca�em mu, �e je�li tylko b�d� m�g�, dopilnuj�, by� si� uwolni�a od wujostwa. - On ci� o to prosi�...? - Za ka�dym razem, kiedy si� spotykali�my, nawet kiedy byli�my jeszcze dzie�mi, ale m�j ojciec nie chcia� o niczym s�ysze�. A co teraz o tym my�lisz? Chcesz zosta� tutaj i wyj�� za Gilesa? - Och - zacz�a wzburzona, zachrypni�tym g�osem, usi�uj�c nie my�le� o Woolfie. - Nie mog� powiedzie�, �e nie lubi� Gilesa. Lubi� go, ale chocia� zdaje si�, �e oni folguj� ka�dej jego zachciance, nie s�dz�, �eby Oliver pozwoli� mu dysponowa� moimi pieni�dzmi nawet gdyby Giles tego chcia�. Oliver nigdy nie zgodzi si�, by kto� Sprz�tn�� mu sprzed nosa fortun�, - Kre�l�c portrety swoich krewnych, czu�a si� jak bohaterka melodramatu, jednak �agodniejsze s�owa mog�yby go nie przekona�, �e m�wi powa�nie. - Oliver mnie przera�a, a ze wzgl�du na Klaudi� moja sytuacja jest nie do zniesienia. Czasami mam wra�enie, �e nie wytrzymam z nimi ani minuty d�u�ej, a co tu m�wi� o reszcie �ycia. Gdyby tylko m�j ojciec nie kaza� mi po�lubi� Gilesa... - Ja w to nie wierz� - odpowiedzia� Geoffrey potrz�saj�c g�ow�. - S�ucham? - Tary n zatrzyma�a si� gwa�townie. Geoffrey odwr�ci� si� do niej: - Nie wierz�, �eby w testamencie zmusza� ci� do wyj�cia za Gilesa. Zostawi� ci tylko zezwolenie, na wypadek gdyby� tego chcia�a, bo widzia�, �e jako dzieci bardzo si� lubili�cie. - Przecie� widzia�am na w�asne oczy. Oliver ma kopie. - C�, on jest do tego zdolny - m�wi� wolno Geoffrey. - Ale to t - tylko kopia, ewidentne fa�szerstwo. - Zmarszczy� brwi i przygl�da� si� skonfundowanej Taryn. - Widzia�em orygina� i, jak pami�tam, sta�o tam tylko tyle, �e mo�esz po�lubi� swojego kuzyna. Mo�esz! Nie jest to jednak narzecze�ska umowa. W rzeczywisto�ci, kiedy osi�gniesz pe�noletno��, b�dziesz mog�a swobodnie dysponowa� fortun� zdeponowan� u powiernika. Je�li zapragniesz, b�dziesz mog�a si� usamodzielni�, ale b�dzie ci potrzebny w�a�ciwy opiekun. Czyste szale�stwo, jak na niezam�n� dziewczyn�, ale tw�j ojciec nie nale�a� do ludzi zwyczajnych. My�l�, �e dzi�ki temu sta� si� tak bogaty. - Jeste� pewien? - spyta�a nie�mia�o. - Och, Geoffrey, pomo�esz mi? Pomo�esz mi uwolni� si� od nich? Sama nie dam sobie rady, oni mog� mnie po prostu zamkn�� i zmusi� do ma��e�stwa. Dopiero nast�pnego lata stan� si� pe�noletnia. Do tego czasu Oliver i Klaudia sprawuj� nade mn� opiek�. - Dobrze. Zlec� spraw� mojemu doradcy prawnemu. Je�li Oliver posun�� si� tak daleko, �e pokaza� ci sfa�szowany testament, zobaczymy, czy ustanowi powiernikiem swojego cz�owieka. Nie powinno t - tak si� sta�, ale zapewne poczyni� ju� jakie� zakulisowe posuni�cia. By� mo�e jako krewny m�g�bym zast�pi� twojego opiekuna po to tylko, by trzyma� wujostwo w szachu. Do tego czasu musisz unikn�� �lubu. Z dnia na dzie� niczego si� nie za�atwi, sama wiesz. - Ale zrobisz to? To moja jedyna nadzieja. - Hmmm - zamy�li� si� Geoffrey. - Zajm� si� tym po powrocie do miasta. - B�d� ostro�ny i nikomu nic nie m�w, dobrze? Na jakikolwiek sygna�, �e nie chc� wyj�� za Gilesa, Oliver natychmiast ruszy do akcji. Geoffrey przygl�da� si� jej uwa�nie. - Jak sobie �yczysz, moja droga - powiedzia� cicho. - Zajm� si� tym, o co prosisz, a potem znowu porozmawiamy. Do tego czasu b�dzie to nasz sekret. Wczesne lato 1813, Kingsford Oliver przegl�da� wniesione przez przemytnik�w w ostatniej skrzyni francuskie koronki i sztuki jedwabiu, kt�re z�o�yli na stos po�rodku magazynu. - Dam wam zna�, kiedy b�dziemy potrzebowali wys�a� �adunek - powiedzia�. - Spotkamy si� tutaj we Dworze, jak zwykle. M�czy�ni wyszli szybko i cicho, �eby nie obudzi� kilku s�u��cych �pi�cych w opuszczonym Dworze. Oliver szed� za runu. zamykaj�c po drodze drzwi do pomieszczenia beczu�kami brandy i do drugiego, wype�nionego egzotycznymi smako�ykami, obrazami, meblami i innymi skarbami. Kiedy przekr�ci� klucz w ostatnich drzwiach, opar� si� o nie i sta� tak samotnie, z zamkni�tymi oczami, z wyrazem uniesienia na twarzy - liczy� w my�lach pieni�dze. W ko�cu westchn�� czuj�c, �e ju� mo�e uda� si� do domu. Przy tylnym wej�ciu czeka� Quinn z zapalon� pochodni�. Nie by� sam. Obok sta� niski m�czyzna w trzepoc�cej na wietrze pelerynie. Jaskrawo haftowany go�dzik na kamizelce i b�yszcz�ca bia�a satyna opinaj�ca uda zdradza�y fircyka. - Chastain, mam z�e wie�ci. Oliver skinieniom d�oni odes�a� Quinna i rzuci� przyby�emu w�ciek�e spojrzenie. - Postrada�e� zmys�y, Fletcher? Co pomy�l� sobie ludzie widz�c, �e doradca prawny Kingsford�w przyjecha� na wie� w tak� noc? - W�a�nie wr�ci�em do Londynu z mojego domku my�liwskiego w Szkocji i us�ysza�em niemi�e nowiny. Mog�em poczeka�, a� przeczytasz o tym w gazetach, jak wszyscy, ale sprawa jest powa�na. Jako zarz�dca posiad�o�ci Kingsford mo�esz mie� mn�stwo k�opot�w. Je�li raporty zostan� dok�adnie przejrzane, moja kariera jest sko�czona. - Niech to diabli, przejd� do rzeczy. - Geoffrey, lord Kingsford nie �yje. Zamordowa� go zdrajca Korony. - Fletcher wzdrygn�� si� na widok wykrzywionej twarzy Olivera. - Ale to nie wszystko. �yje jego kuzyn, Woolf Burnham, nowy lord Kingsford. Kilka dni temu pojawi� si� na balu u lady Crowper. Obecny by� tak�e ksi��� regent... - Dlaczego nie powiadomiono mnie o tym wcze�niej? Klaudia i Giles s� w Londynie. Dlaczego mnie nie zawiadomili? - Odwiedzi�em ich. Pani Chastain nie chcia�a opu�cie? twojego ch�opaka. Giles le�y w ��ku z gor�czk�. O niczym nie s�ysza�a, chocia� pogrzeb Geoffreya odby� si� dzisiaj. Oliver zacisn�� pi�ci. - Pojad� do Londynu i zajm� si� Woolfem. Je�li znowu zniknie, nikt niczego nie b�dzie podejrzewa�. W tym czasie zr�b co� z przekl�tymi dokumentami. - A je�li on ju� tu zmierza? - Ustawi� ludzi na drodze, �eby mie� go na oku. Teraz wyno� si� st�d, do diab�a. Fletcher potrz�sa� g�ow� i chrz�ka�, chc�c jeszcze co� powiedzie�, ale pomy�la�, �e lepiej b�dzie znikn��. Wgramoli� si� do zakurzonego powozu czekaj�cego na podje�dzie. Wo�nica strzeli� z bicza i konie ruszy�y. Oliver odprowadzi� pow�z wzrokiem i zaciskaj�c pi�ci, prawie na o�lep; wr�ci� do domu. Otworzy� frontowe drzwi. Chuda, skrzywiona kobieta wybieg�a zirytowana, ale gdy rozpozna�a nadchodz�cego, kwa�na mina ust�pi�a miejsca przymilnym u�miechom. - Milordzie - , - powiedzia�a, u�ywaj�c niezas�u�onego tytu�u. Skin�� z aprobat�. - Parsons, jutro jad� do Londynu. Jak zwykle przed wyjazdem chc� sprawdzi�, czy we Dworze wszystko w porz�dku. Przeszed� do salonu i si�gn�� do kredensu po karafk� z brandy. - Naturalnie, sir. Znajdzie pan, wszystko w najlepszym porz�dku. M�oda Marta ko�czy sprz�ta� sypialnie i za kilka chwil zejdzie ci z drogi. Zatrzyma� si�, przechyli� g�ow� na bok. Jego przystojna twarz rozlu�ni�a si�. Z u�miechem wypi� brandy i ruszy� na g�r�. 2 Taryn wsta�a daj�c znak wikaremu, �e jego przed�u�aj�ca si� wizyta dobieg�a ko�ca. W odpowiedzi �w zacny d�entelmen uni�s� pot�ne cia�o i kanapy, wywo�uj�c d�wi�czny protest kryszta�owych pryzmat�w zdobi�cych r�cznie malowana lamp� stoj�c� na stole. Modulowany g�os Taryn uni�s� si� lekko, taktownie t�umi�c skrzypienie gorsetu go�cia. - Dzi�ki za przybycie, wielebny Seftonie, za kondolencje z powodu odej�cia Geoffreya i m�dre wersety z Pisma. B�d� - czeka� na rozmowy o nich, jak co tydzie�. Posy�aj�c uczennicy promienny u�miech, wikary zdj�� okulary i pracowicie czy�ci� grube szk�a za pomoc� wielkiej chustki ozdobionej koronk�. - Urocza z pani m�oda dama. C� za przyjemno�� napotka� tak elegancka osob� na tym zadu...hmm, na prowincji, - Nasadzi� okulary na garbaty nos i ostro�nie zaczepi� za uszami. Kiedy zako�czy� �w rytua�, otrz�sn�� si�. Jak wielkie zwierz� po ablucji, pomy�la�a Taryn. Gdy wygniecione od siedzenia ubranie opad�o wreszcie jak nale�y, zwr�ci� si� do niej raz jeszcze: - Widzia�em, �e rano wyje�d�a� st�d pow�z, panno Burnham. Czy to wuj panienki wyjecha� w sprawach posiad�o�ci? Taryn pochyli�a g�ow� ozdobion� koron� z grubego warkocza; by�o to delikatne, potwierdzaj�ce skinienie: eleganckie, acz skromnej. - M�j wuj, na wie�� o �mierci Geoffreya. uda� si� rankiem do Londynu. Przypuszczam, �e wie ju� o tym cala wie�. Wikary skin�� g�ow�; chrz�kn��. Kiedy si� odezwa�, W jego g�osie zabrzmia� zrozumia�y niepok�j. - A czy Woolf Burnham, nowy lord Kingsford, zechce Odwiedzi� swoj� posiad�o�� i poczyni� zmiany? Nowa miot�a... Jak panienka przypuszcza? Taryn splot�a d�onie i u�miechn�a si� niepewnie. S�odki; mi�y Geoffrey zmar�, a Woolf zosta� nowym hrabi� Kingsford. W jej piersi ta�czy�y motyle, w m�zgu gotowa�o si� od chaotycznych my�li. Trwa� jeszcze �al po odej�ciu Geoffreya, a poza rym ba�a si�, �e straci�a kogo�, kto m�g� j� wyratowa�. Wikary zakaszla�, przypominaj�c jej, �e przerwana rozmowa jest dla niego niezmiernie wa�na. Przesta�a rozmy�la� o w�asnych zmartwieniach i obdarzy�a go�cia niezdecydowanym u�miechem. - Prosz� o wybaczenie, wielebny Seftonie, zamy�li�am si�. To takie skomplikowane... Machn�� grub� d�oni�, przebaczaj�c jej natychmiast i zach�caj�c, by doko�czy�a zdanie. Pragn�c pozby� si� go jak najszybciej, kontynuowa�a: - Wielebny zosta� wybrany przez mojego wuja, wi�c je�li pozostanie on zarz�dca, nic si�, oczywi�cie, nie zmieni. - To powinno by�o uspokoi� wikarego. Zdawa� si� by� chwilowo usatysfakcjonowany, jednak na jego pulchnej twarzy pojawi�y si� chmurne zmarszczki. - A je�eli lord Kingsford zast�pi wuja panienki innym zarz�dc�? J�kn�a w duchu i przymkn�a oczy. Pocieraj�c czo�o spogl�da�a na strapion� twarz go�cia, z�a na siebie za to, �e w og�le podj�a ten temat. - Je�li lord Kingsford zechce, wyrzuci nas wszystkich. - To nie do poj�cia, droga panna Burnham! Dlaczego tak nikczemnie... pomy�le�, �e panienka... - Zabrak�o mu st�w i Taryn spostrzeg�a, �e ta wie�� kompletnie odebra�a mu mow�. Spr�bowa� jeszcze raz: - Przecie� to jej w�asny dom! - Jego umys� zdo�a� w ko�cu przem�c bezw�ad j�zyka. - Czy to nie wuj panienki zbudowa� t� �liczn� chatk� we w�o�ciach Kingsford? ��liczna chatka�, rezydencja o o�miu sypialniach sta�a rzeczywi�cie na terenach nale��cych do Kingsford. tak jak wie�, ma�y port morski, grunty za prze��cz� i wzg�rza. Kilka dom�w wynajmowano ka�dego roku letnikom, co powi�ksza�o liczb� mieszka�c�w, ale nawet oni pozostawali pod kontrol� Kingsfordu. Chocia� by�a pewna, �e Oliver zabezpieczy� jak nale�y sprawy ich domu, nie by�a w stanie odgadn�� zamierze� Woolfa, nie wiedzia�a nawet, czy w og�le dowiedzia� si� o swoim dziedzictwie. Gdy coraz bardziej rozdra�niona mi�a r�bek sukni, wikary sprowadzi� j� na ziemi�. - Jeste�, panno Burnham, spokrewniona z lordem Kingston! Zechciej wybaczy�, �e o�miel� si� zapyla�, ale czy aby na pewno nie wyrzeknie si� krewnej? Westchn�a. - Nie ma potrzeby, by wielebny tak si� o mnie troszczy�. Nasi ojcowie byli dalekimi kuzynami, ja jestem jego jedyn� krewn�. - To z pewno�ci� powinno uspokoi� wikarego. Podesz�a do drzwi z nadziej�, �e ruszy za ni�. Szed� jak owieczka, ale na nieszcz�cie nie przestawa� snu� swoich domys��w: - A wuj i ciotka panienki? S� spokrewnieni? Odwr�ci�a si� w progu. - Jak to si� zdarza w niejednej rodzinie, s� mi�dzy nimi pewne zwi�zki. Ciotka Klaudia jako siostra mojej matki nie jest spokrewniona z rodzina Burnham�w. Wuj Oliver tak�e nie jest krewnym. Jako brat matki Geoffreya mia� sposobno�� zaj�cia stanowiska zarz�dcy posiad�o�ci Kingsford. Wikary potakiwa�, chc�c us�ysze� to, co napawa�oby wi�ksz� otuch�. - Zatem panienka jest spadkobierczyni� Kingsfordu... je�li by nie by�o potomka p�ci m�skiej. Za��my, �e by nie by�o? Zdesperowana pokr�ci�a g�ow�. Czy to si� nigdy nie sko�czy? U�miechn�� si�. - W takim razie, gdyby ford Kingsford zmar�... W ich chaotyczn� rozmow� wdar� si� krzyk od strony kuchni. Tary n mia�a ochot� natychmiast tam pobiec, ale zatrzyma�a si� i powiedzia�a �agodnie: - Wielebny powinien chyba ju� p�j��, musz� zaj�� si� domem. - Wyci�gn�a d�o�. Odwzajemni� jej gest z niejakim oci�ganiem i oczywistym �alem. - Moj� powinno�ci� jest... - zaprotestowa� czuj�c przelotne mu�ni�cie jej palc�w. Nie s�uchaj�c odwr�ci�a si� i czym pr�dzej wybieg�a z salonu, potem bezg�o�nie zbiega�a do holu wy�o�onymi dywanem schodami. Tu� za ni� pod grubasem trzeszcza�y deski. Pogna�a na ty� domu, w stron� rozpaczliwych krzyk�w Kucharci. Mijaj�c drzwi do kuchni �udzi�a si�, �e zamkni�cie ich powstrzyma natr�ta. Zatrzyma�a si�, rozgl�daj�c za ofiar� skaleczenia no�em kuchennym lub oparzenia. Na d�ugim drewnianym stole le�a�a sterta �wie�o nakrojonego chleba. Z garnka na piecu unosi� si� zapach baraniny duszonej w warzywach - a� ciek�a �linka. Pogodny nastr�j, jakim zwykle promieniowa�a kuchnia, znik� natychmiast, gdy zobaczy�a Kucharci� ci�ko wspart� o drzwi; zas�ania�a d�oni� usta, z przera�onych oczu p�yn�y �zy. Ma�a dziewczynka oderwa�a si� od kucharki i pobieg�a na spotkanie Taryn. Jolie, sierota naj�ta do pomocy, �cisn�a jej r�k� i poci�gn�a j� za sob� w stron� wyj�cia. Palcem wskaza�a dziwny orszak, kt�ry sun�� �wirow� alejk�. Przeczuwaj�c co� z�ego Taryn stan�a obok Kucharci Patrzy�a, jak pos�pni s�u��cy wnosz� do kuchni niezgrabny tob�, owini�ty byle jak w ko�ska, derk�. Szybko z�o�yli go na kamiennej posadzce i niespokojnie cofn�li si� do drzwi. Wy�szy z nich spojrza� na Kucharci� i wymamrota!: - Panieneczka Marta. Przera�ona Taryn przygl�da�a si�, jak Kucharcia rozwija pled. Nie, tylko nie Marta, w milcz�cym prote�cie krzycza�o w niej wszystko. - Targn�a si� na swoje �ycie. Skoczy�a przez okno - doda� s�u��cy. - Znale�li�my j� dzi� rano. Kucharcia osun�a si� na kolana, przytuli�a do piersi ukochan� c�rk� i zatka�a bole�nie. Taryn dygota�a na ca�ym ciele. Czuj�c, �e musi co� zrobi�, ockn�a si�. Nieszcz�sna kobieta mo�e potrzebowa� drugiej c�rki. - Zawo�aj Alicj� - szepn�a do Jolie. Dziewczynka sta�a z szeroko rozwartymi oczami. - Jest w szwalni. - Ukl�k�a i unios�a w ramionach g�ow� Kucharci, bior�c na siebie cz�stk� brzemienia. Biedna Marta. Czarne pukle wybrudzone ziemi�, szk�em i krwi�. Sukienka podarta na plecach. Ko�ysz�c si� w prz�d i w ty� Kucharcia wyp�akiwa�a sw�j �al, jednocze�nie delikatnie usuwaj�c z w�os�w c�rki kawa�ki szk�a. - To nie tak, prawda, panienko? Nasza Marta nigdy nie zrobi�aby czego� takiego, nie skoczy�aby przez okno. Taryn zwr�ci�a si� do jednego ze s�u��cych - by� bardzo wysoki. - D�ugi Janie, kiedy to si� sta�o? Widzia�e�, jak wypad�a? D�ugi Jan zamruga� gwa�townie powiekami i prze�kn�� �lin�. - Nie, panienko. Samuel znalaz� j� dzisiaj rano. To musia�o sta� si� w nocy. W g�owie Taryn zrodzi�y si� dziwne podejrzenia. By�a pewna, �e Marta, weso�a, roze�miana dziewczynka, nie zrobi�aby tego. Co si� sta�o? Na dodatek, kto lepiej ni� Taryn wiedzia�, jak zwodnicze mog� by� pozory? Czy to mo�liwe, �eby Marta by�a tak przygn�biona, a nik� z nich w og�le by si� w tym nie zorientowa�? Pr�bowa�a sobie przypomnie�, czy w niedziel� dziewczynka wygl�da�a na nieszcz�liw�; mia�a wtedy po raz pierwszy p� dnia wolnego od czasu przyj�cia na pokoj�wk� we Dworze Kingsford. Przeciwnie, przypomnia�a sobie Mart� weso�o zabawiaj�c� s�u�b� lekko z�o�liwym na�ladowaniem pani Parsons. k��tliwej gospodyni z Kingsford. To z�a pani, opowiada�a Marta. Siebie tylko lubi. bez ceremonii ciska si� na ka�dego, kto na swoje nieszcz�cie nawinie si� pod jej ci�k� r�k�. Marta, jak wszyscy domowi s�u��cy przed ni�, w ci�gu tygodnia s�u�by we Dworze nabra�a zwinno�ci w nogach. �mia�a si� opowiadaj�c t� histori�. Pomimo charakteru gospodyni praca w Kingsford nie by�a trudna. Kilku s�u��cych, ch�tnych do pracy w wilgotnym, zaniedbanym Dworze, toczy�o powoln� batali� z odpadaj�c� farb�, zgnilizn� i dymi�cymi paleniskami. Mo�e Marta wypad�a, zastanawia�a si� Taryn, przez zbutwia�e okno? Wzdrygn�a si� w poczuciu winy. Jej zadum� przerwa� g�os wikarego. Zupe�nie o nim zapomnia�a. - Droga panno Burnham. to nie jest miejsce dla damy. Gdyby Kingsford mia�o s�dzieg