153

Szczegóły
Tytuł 153
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

153 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 153 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

153 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Przez wszech�wiat gnam, szubiduba" autor: Karl Michael Armer tytu� orgina� u: (Durch das Weltall, schubiduba) t�um. Mieczys�aw Dutkiewicz Opracowanie - Marac Jeden Kiedy wtoczy�em si� do sali narad, by�em nabuzowany jak rzadko kiedy. Mia�em to gdzie�. Powietrze by�o przesycone narkotykami do tego stopnia, �e i tak poczu�bym si� od razu jak na�pany. Ch�opcy siedzieli rozwaleni w fotelach, gadaj�c co� bez �adu i sk�adu, jeden przez drugiego. Rzecz jasna, same g�upoty. Ale na pok�adzie tego statku kosmicznego to nic nowego: chrzani si� tak ju� od pi�ciuset lat. Mo�na si� do tego przyzwyczai�. Opad�em na sw�j fotel, k�ad�c nogi na karcianym stoliku, i rozejrza�em si� doko�a. Admira� Jennings znowu udawa� wilko�aka i wpatrywa� si� we mnie, szczerz�c z�by. - Grrrr - odezwa� si� gro�nie. - Wzajemnie - odpar�em uprzejmie. - Dum bam bam, dum bam bam - wydziera� si� admira� Carona, prztykaj�c palcami tak gwa�townie, �e czeka�em tylko kiedy z jego wypomadowanej czupryny zsun� mu si� s�uchawki. Co za dure� z tego Chicano! M�g�by latami s�ucha� w k�ko tej samej p�yty. Ale kiedy� wreszcie ca�y ten be�kot - kiedy ju� przepe�ni mu uszy - wydostanie si� z powrotem na zewn�trz, owinie mu si� wok� szyi i udusi. Dum bam bam, dum du� du�, d�aw si�, j�cz i krztu�. Finito, hihihi. Spojrza�em na zawieszony nad nami ekran, ale gwiazdy by�y tak krzykliwie barwne, a ca�y wszech�wiat pulsowa� i t�tni� �yciem tak bujnym, �e zebra�o mi si� na wymioty. Po�piesznie odwr�ci�em si� i wyrzyga�em admira�owi Caronie na mundur. Nawet tego nie zauwa�y�. Bob Anderson, admira� admira��w, podni�s� si� z trudem i spojrza� na nas oczami nabieg�ymi krwi�. - Ch�opcy - powiedzia� - mamy do spe�nienia donios�� misj�. - Do ataku! - wrzasn�� admira� O'Duffy. - Ca�� burt�! Bum, bum! Anderson powiewa� gniewnie kartk� papieru. - To nie takie proste. S�k w tym: wiemy, �e mamy zaatakowa� gdzie� w pobli�u jak�� planet�. Nie wiemy jednak, kt�r�. Ten �wistek nic nam nie wyja�nia. - Nic dziwnego - zachichota� admira� Neumaier, g��wny radiooperator. - Meldunek ma ju� w ko�cu czterysta lat i trudno go odczyta�. - Mo�emy przecie� wys�a� do nich pro�b� o wyja�nienie - zaproponowa�em. Oczywi�cie uznali to za kawa� miesi�ca. Wybuchom �miechu i gwizdom nie by�o ko�ca. Admira� O'Duffy a� si� pok�ada� i wreszcie spad� pod st�, a admira� Jennings swoim zwyczajem zawy� jak wilk. No tak, ch�opcy byli dzi� w dobrym nastroju. Zreszt� trzeba przyzna�, �e rzeczywi�cie mia�em krety�ski pomys�: czeka� potem kilkaset lat na odpowied� z Ziemi! - To jest w�a�nie odpowiednia postawa, ludzie - ucieszy� si� admira� admira��w. - Zawsze na luzie, nawet wtedy, gdy niebezpiecze�stwo ju� bliskie i patrzymy wrogowi w oczy, ngg, ngg. - Prze�kn�� dwie pastylki, a potem jeszcze czerwon�. - Ngg. Na czym to stan��em? Ach tak, wr�g. No wi�c, tu w pobli�u znajduj� si� trzy zamieszka�e planety. Zaatakujemy t� najbli�sz�, w systemie s�onecznym USNSC 3318-59a. Nasz komputer jest pewien w 60 procentach, �e w�a�nie o t� planet� chodzi. Sze��dziesi�t procent to niedu�o, ale przecie� kt�r�� planet� musimy w ko�cu wybra�, prawda? - �wi�te s�owa! - wykrzykn�� spod sto�u admira� O'Duffy. - Zwalimy im niebo na dach! - wrzeszcza� admira� Carona. - Dum, bam, bam, dum, bam, bam! Dwa Ch�opcy z pogotowia alarmowego nie podnie�li nawet wzroku, kiedy planeta eksplodowa�a na ekranie. - Znowu o sze�� miliard�w tego paskudztwa mniej - skomentowa� kapitan Crocciante, rzucaj�c na plansz� kostki do gry. Trzy Nazwa statku: ZAB�JCA DOSKONA�Y Port macierzysty: GUAM Typ: Kr��ownik PGI (Kr��ownik zwiadowczy Planetarnej Grupy Inspekcyjnej) Wymiary: d�ugo�� 600 m, szeroko�� 70 m Misja: Prewencyjna akcja obronna Cel przeznaczenia: nieznany Cztery Ludzie, nie mo�ecie sobie nawet wyobrazi�, jak bardzo si� nudz�. Znowu le�� sobie w 5 sektorze wypoczynkowym i nie ma dos�ownie nic do roboty. Zd��y�em przeczyta� ju� na tym statku wszystkie cholerne komiksy i obejrze� wszystkie cholerne filmy, w og�le zrobi�em ju� wszystko, co mo�na na tym cholernym statku, ale teraz zabrak�o mi ju� pomys��w, ch�opcom te� ju� nic nie przychodzi do g�owy, le�ymy wi�c i gramy sobie wzajemnie na nerwach. Co za cholerna nuda, NUDA wypisana samymi wielkimi literami! No c�, ca�y ten projekt by� ju� od samego pocz�tku jedn� wielk� bzdur�, niech to diabli! Wygrali�my w�a�nie wa�n� wojn� p�nocno-po�udniow�, co zrodzi�o spor� dawk� dumy narodowej i nadmiern� ch�� do wojaczki. I wtedy rz�d pomy�la� sobie: skoro podbili�my ca�� Ziemi�, to teraz kolej na wszech�wiat. I w ten oto spos�b wyruszyli�my w kosmos: ZAB�JCA DOSKONA�Y i jego bli�niaczy statek TYRANNOSAURUS REX oraz kilka mniejszych niszczycieli klasy PIRANIA. Otrzymali�my zadanie: "rozszerzy� i zabezpieczy� stref� wp�yw�w Ziemi", co w praktyce oznacza�o po prostu: "przej�� wszystkie planety bogate w surowce i wysadzi� w powietrze wszystko, co mog�oby stanowi� dla nas zagro�enie!" Brzmia�o nie�le, ale realizacja polecenia okaza�a si� totaln� plajt�. Relatywne zwalnianie up�ywu czasu przy naszym locie z pr�dko�ci� �wiat�a sprawi�o, �e rozdzielili�my si� ca�kowicie. Ziemia i ZAB�JCA DOSKONA�Y. Jeste�my od pi�tnastu lat w drodze, a na Ziemi up�yn�o w tym czasie oko�o sze�ciuset lat. Oczywi�cie trudno w takim przypadku m�wi� o wsp�lnej bazie. Ca�� ��czno�� diabli wzi�li. I to gruntownie. Pi�� Papierowy go��bek przelecia� tu� obok mojej g�owy i wyl�dowa� z gracj� troch� dalej, na korytarzu. Pi�kna Rita wystawi�a g�ow� z centralki radiowej i zawo�a�a: - Dwadzie�cia osiem metr�w! Nawet nie�le, panie admirale! Z wewn�trz dobieg� nas okrzyk triumfu i Neumaier wybieg� na korytarz, aby przekona� si� samemu, jaki by� dobry. - Super! - zawo�a�. - Cze��, doktorku! Potrz�sn��em z dezaprobat� g�ow�. - �adnie to, tak si� obchodzi� z meldunkami? Wykona� pogardliwy gest. - Cz�owieku, od chwili naszego startu up�yn�o na Ziemi pi��set pi��dziesi�t lat. Oni m�wi� ju� tam inaczej. I zdaje si�, �e my�l� te� inaczej. Dlatego wyrzucam wszystkie meldunki radiowe, przecie� i tak nie rozumiem tego g�wna. - A rozkazy?! Sk�d mamy wiedzie�, co robi�? U�miechn�� si� lekcewa��co. - I tak tego nie wiemy. A mo�e ty si� orientujesz, co my tu w�a�ciwie robimy? Sze�� Okay, to znowu my, moja nuda i ja sam. Nadal w pi�tym sektorze wypoczynkowym. - Jaki to rok mamy teraz na Ziemi? - pytam swojego s�siada. Kapitan Crocciante wy��cza sw�j hologramowy peep-show i przez ciemne jak noc okulary s�oneczne przesy�a mi oleiste spojrzenie krwawego mafioso. - 3600 - m�wi. - Albo 2600. Zreszt� co za r�nica. To przecie� tylko cyfry. W�dz M'Boto (kapitan Ross) o�ywia si�. - Mam dla was co� nowego, ch�opcy - oznajmia i rozbawiony potrz�sa swoj� afro-grzyw�. - No, to opowiadaj, czarnuchu! Czy�by Jennings i kapitan Speckschwarte znowu si� pobili? - Co� o wiele lepszego! Admira� O'Duffy opu�ci� nas. �mieje si�, patrz�c na nasze miny: - Spotykam go przy �luzie powietrznej. Widz�, �e nie ma na sobie skafandra, pytam go wi�c: Co tu robisz? - Przecie� widzisz, odpowiada, id� do ubikacji. To powiedziawszy, zamyka za sob� drzwi �luzy i katapultuje si� w kosmos. Niez�e odej�cie, co? - Hej, ale numer! - Niech �yje O'Duffy! I tak to wygl�da. Ka�dy z nas to pomyleniec. Nie jeste�my na statku kosmicznym prowadzonym zgodnie z dyscyplin� wojskow�, lecz stanowimy zgraj� wariat�w, kt�rzy uzyskali stopnie wojskowe, i to naturalnie najwy�sze. Podstaw� do awans�w jest czas ziemski, po dw�ch latach sp�dzonych na pok�adzie mieli�my ju� wi�c za sob� tyle lat ziemskiej s�u�by, �e byli�my wszyscy w randze admira�a. Przynajmniej oficerowie. Reszta otrzyma�a awans na kapitan�w. Oczywi�cie ucierpia� na tym autorytet. Nie by�o ju� przecie� prze�o�onych. Tylko 300 admira��w i 700 kapitan�w. No tak, a poza tym nie mieli�my w�a�ciwie zielonego poj�cia, jakie jest nasze zadanie. I ten lot, ci�gn�cy si� w niesko�czono��. I ta ca�a masa pastylek na pok�adzie. Tak oto dlaczego z up�ywem czasu wszystko si� rozpad�o. Obecnie jeste�my ju� tylko zgraj� alkoholik�w z olbrzymim zapasem g�owic bojowych do niszczenia planet i nie wiemy, o co tu w�a�ciwie chodzi. Nieraz jest ca�kiem weso�o. Gdyby tylko nie ta cholerna nuda! Chyba znowu musz� w��czy� moje stare, dobre kino m�zgowe. Si�gam do pojemniczka i wyci�gam kilka b��kitnych pastylek. Ngg ngg, ngg. Zobaczymy, jak� niespodziank� przygotuj� mi dzi� moje drobne, szare kom�rki. Siedem - Baczno��! - krzykn�� sier�ant Schultze, zgarniaj�c swoje kubki na kostki. Spogl�daj�c surowo spod stalowego he�mu, wypr�y� si� regulaminowo i wsun�� kciuki za sw�j szeroki pas wojskowy. - Dzi�kuj�, prosz� sobie nie przeszkadza� - powiedzia� cicho hrabia von Adelstein. Utykaj�c, wszed� do centralki. Jego buty by�y nieskazitelnie czyste, jak zwykle zreszt�. Na d�oniach mia� r�kawiczki, a w prawej r�ce trzyma� szpicrut�, kt�r� uderza� niedbale o banki danych. - Dzi�kuj�, Schultze. - Tak jest! Nagrodzili�my ich brawami, gdy� dobrze odegrali swoje przedstawienie. A na pok�adzie naszego statku ka�da odmiana dawa�a pow�d do rado�ci. Schultze to w�a�ciwie kapitan Masterson, a hrabia von Adelstein - admira� de Leary, nasz Pierwszy Oficer. Ostatnio takie maskarady zdarza�y si� u nas coraz cz�ciej. Superman, M�ciciel w Masce, Hegar Gro�ny, Luke Skywalker i, i, i. W ko�cu trzeba by�o si� jako� odr�nia� na statku, kt�rego za�oga sk�ada�a si� tylko z admira��w i kapitan�w. - Dobrze, �e pan przyszed� - powiedzia� do Adelsteina Humphrey Bogart. Siedzia� przed monitorem dziobowym z podniesionym ko�nierzem p�aszcza i kapeluszem �ci�gni�tym na czo�o. W k�ciku ust tkwi� wygas�y papieros. - Z przodu wida� jeszcze jedn� pomara�cz�, kt�r� mo�emy obra�. Adelstein obserwowa� na ekranie obc� planet�. Oko skryte pod monoklem wydawa�o si� olbrzymie i straszliwie zniekszta�cone. - Z pewno�ci� nieprzyjaciel - skomentowa� zwi�le. - Niew�tpliwie. - Nie wolno nam ryzykowa�. - Jasne. - Wyeliminujemy tych drani. - Te szczury! - poprawi� Schultze. - Bogey, powiadomi� strzelca. Humphrey Bogart (admira� Kosinsky) wyci�gn�� z p�aszcza swoje walkie - talkie i wymamrota� odpowiednie rozkazy. Osiem - Czy pami�tasz - zapyta� Frisco Freak, pierwszy strzelec, Denisa, drugiego strzelca, g�aszcz�c przy tym delikatnie komputer celowniczy wyrzutni torpedowej - czy pami�tasz, jak dawniej astronomowie �amali sobie g�owy nad sposobem powstawania Novej? Nie przypuszczali wtedy nawet, �e wystarczy po prostu przycisn�� ten czerwony guziczek. Dziewi�� Kiedy doktor Nightmare wr�ci� z laboratorium, by� spryskany od st�p do g��w zielon� krwi�. - Ciekawy gatunek - powiedzia�, oddychaj�c z ulg�. - Wytrzyma� dwana�cie tysi�cy wolt. R�wnie� przy wiwisekcji mo�na by�o stwierdzi� zadziwiaj�c� tolerancj� na b�l. Umy� r�ce i zapisa� co� w ma�ym notatniku. - Na Ziemi stanie si� to bestsellerem - powiedzia� rozmarzony. - "Test na zniszczenie istot pozaziemskich. Studium por�wnawcze fizjologii mieszka�c�w kosmosu. Pierwsze wyniki bada� nad egzobiologi� ni�szych ras obcych - w opracowaniu doktora Franka X. Arnolda". No, jak to brzmi? - �wietnie, �wietnie - odpar�em machinalnie, przygl�daj�c si� siostrze Mercy, zmys�owej piel�gniarce operacyjnej doktora Nightmare'a, kt�ra wk�ada�a w�a�nie do pojemnika na �mieci plastikow�, pomazan� krwi� torebk�. - Mia�bym zapewnion� s�aw� naukow� - doktor Nightmare wpatrywa� si� w dal, bujaj�c znowu w ob�okach. - A je�eli chodzi o pieni�dze: zapiski z moich... ee... eksperyment�w m�g�bym przecie� sprzeda� - kasety wideo, filmy, albumy, programy dla telewizji kablowej. "Istoty pozaziemskie na stole operacyjnym", odcinek 12. I to wszystko w programie Rexa White'a "Godzina gwa�tu" na kanale 33. Jestem przekonany, �e uzyska�bym rekordowy stopie� ogl�dalno�ci. - Szczury! - wrzasn�� przechodz�cy obok Schultze. - Mo�e chcia�by pan obejrze� najnowsz� kaset�? - zapyta� Nightmare. - Pan jako naukowiec... - Nie, dzi�kuj�, dopiero co jad�em. M�j �o��dek... - S�abe nerwy, co? No c�, nie to nie. Nie wie pan przypadkiem, czy nie zamierzamy skierowa� si� znowu na jak�� planet� i zabra� na pok�ad kilka osobnik�w? M�j zapas osobnik�w do�wiadczalnych zaczyna si� ko�czy�. - Nie, nie b�dziemy ju� zabiera� na statek �adnych istot pozaziemskich. Doktor Nightmare wykrzywi� twarz w intelektualnym u�miechu. - Trudno, w takim razie b�d� musia� zmontowa� sobie z tych cz�ci, jakie mam, kogo� nowego. Dziesi�� Widoczna na ekranie istota pozaziemska skr�ca�a si� z b�lu, wydaj�c jakie� piskliwe, niezrozumia�e d�wi�ki. - A wi�c tak wygl�daj� - zainteresowa� si� Frisco Freak. - Ale dzikusy! - Jeszcze troch� i sfajda si� ze strachu - doda� Dennis. Ekran wype�ni�y p�omienie i k��by dymu. Na drugim planie bieg�a jaka� p�on�ca posta�. G�os obcego sta� si� jeszcze bardziej przera�liwy, nagl�cy, podniecony. - Te obce rasy nie maj� w og�le �adnego stylu! - powiedzia� z odraz� w g�osie hrabia von Adelstein. - Ofermy! FF, prosz� z tym sko�czy�! - Jasne! - odpar� Frisco Freak. Spojrza� przyja�nie na skoml�c� istot� pozaziemsk� i oznajmi�: - No c�, ch�opcze, na to nie ma rady. Jeszcze kwadrans i b�dziesz martwy. To w�a�nie jest wojna, dziecino. Jedena�cie JA ZWARIOWA�EM. TY ZWARIOWA�E�. ON ZWARIOWA�. ONA ZWARIOWA�A. ONO ZWARIOWA�O. MY ZWARIOWALI�MY. WY ZWARIOWALI�CIE. ONI ZWARIOWALI. NIEZNANY �O�NIERZ (Epigraf na grodzi wewn�trznej mi�dzy pok�adem C a central� nawigacyjn�). Dwana�cie - Co to ma znaczy�? - grzmia� Bob Anderson, admira� admira��w. - Nie mo�e pan zmieni� kursu?! - I to ju� od paru lat - odpar� Bogey, trzymaj�c niedbale papierosa w k�ciku ust. - Co takiego? Od paru lat? W takim razie, kto prowadzi ten statek? - Pilot automatyczny. - Pilot automatyczny? - Tak, pilot automatyczny. - A dok�d to prowadzi nas ten kochany pilot automatyczny? - Nie wiem. Astronomowie �miej� si� tylko, kiedy ich o to pytam. - W takim razie, ngg, ngg, niech pan natychmiast wy��czy tego cholernego pilota automatycznego! - Nie mog�. Jest zabezpieczony przed wszelk� manipulacj�. - Do diab�a, nie potrafi pan si� obchodzi� z automatyk�? Bogey wyci�gn�� spod p�aszcza niewielki pistolet i podsun�� go Andersonowi pod nos. - Potrafi� obchodzi� si� z automatem, i to jak! - oznajmi� za stoickim spokojem. Admira� Anderson prze�kn�� �lin�. - Tak - powiedzia�. - No tak. C�, to i tak nie ma wi�kszego znaczenia. Kiedy� wydostaniemy si� z tego, przyjdzie taki dzie�. Trzyna�cie - Pok�j ci, bracie - powiedzia� Frisco Freak, rzucaj�c si� na fotel. - Hej - odpar� Dennis. - Czy to ta planeta? - Frisco Freak zacz�� przygotowywa� wyrzutni� do odpalenia. - Tak. Wielki obszar wody z o�mioma ma�ymi kontynentami wyspiarskimi. Frisco Freak spogl�da� na monitor zamglonymi oczyma. Wygl�da�o tak, jakby si� w co� ws�uchiwa�. - Ta planeta ma �adne brzmienie - powiedzia� w ko�cu. - Hej, Dennis, co by� powiedzia� na niewielkie zawody strzeleckie? Ty we�miesz wyspy na p�nocy, ja - na po�udniu. - Bardzo ch�tnie. - Dennis by� dzi� w dobrym humorze. Wymachiwa� nogami odzianymi w tenis�wki i wystukiwa� rytm starych przeboj�w, rozbrzmiewaj�cych w�a�nie z g�o�nik�w pok�adowych. Frisco Freak ustawi� optyczny wska�nik wsp�rz�dnych celu i dwukrotnie uderzy� pi�ci� w spust wyrzutnika bombowego. Dennis uruchomi� sw�j wyrzutnik, zadaj�c cios kantem d�oni. - Hu - ah. Kilka minut p�niej widoczna w celowniku planeta rozb�ys�a pot�nym s�upem ognia. - Jestem bogiem ogni piekielnych! - pisn�� Frisco Freak. Zap�on�a druga b�yskawica. - Ha, chybi�e�, Dennis! - Bo za bardzo ws�uchiwa�em si� w muzyk�, cz�owieku. Czy s�yszysz ten bas? Cz�owieku, to klasa! Ale nast�pnym razem trafi�. Widzisz? Nie m�wi�em? Wum! - Masz z�ote r�ce, Dennis! - Taaak, to si� nazywa moc, cz�owieku! Mo�esz sobie wyobrazi� t� fal�, kt�ra teraz zalewa wszystko w dole? Cz�owieku, m�g�by� op�yn�� na niej ca�� planet�! - Cicho! To "Doomsday Surfers"! Ze swoim najnowszym przebojem "Dzie� gniewu", szubiduba! - Ha, znowu posz�o kilka milion�w! �mia�o, dalej, dalej... Czterna�cie - I oto rozpoczynamy znowu nasz koncert �ycze� "Muzyka w �luzie powietrznej" - sepleni� kapitan Beefheart do mikrofonu. - Na pocz�tek piosenka z �ezk� dla admira�a Andersona: "Przez wszech�wiat!" Potkn��em si� o stos �mieci i w ostatniej chwili podpar�em o �cian� korytarza. Zakl��em siarczy�cie. Dosz�o ju� do tego, �e rozrzucaj� �mieci gdzie popadnie! W niekt�rych miejscach brodzi�o si� w nich po kolana. A cz�� pok�ad�w �mierdzia�a jak chlew. O�wietlenie w tym segmencie korytarza nie dzia�a�o. W p�mroku odbija� od �ciany napis wykonany czerwon�, fosforyzuj�c� farb�: Nadejdzie dzie�, �e ZJEM ten statek kawa�ek po kawa�ku! DOKTOR SZCZUR - Ma racj�! Ju� dawno nie by�o lepszego pomys�u! - Ten statek to Lataj�cy Holender. - Tak, ale niebezpieczny. - I szalony. Hej, jak ci si� to podoba: Szalony Holender? To Statler i Waldorf, nasi dwaj astronomowie, kt�rzy najcz�ciej przesiaduj� w swojej kopule obserwacyjnej i twierdz�, �e w�a�nie oni s� najnormalniejszymi lud�mi na pok�adzie. Zanim jednak zdo�a�em kopn�� ich w ty�ek, znikn�li za najbli�szym za�omem korytarza. Zatrzyma�em si� przed drzwiami z napisem "Dr Dr Jan Jacoby, Psychochemik". Potrzebna mi by�a d�u�sza chwila, zanim u�wiadomi�em sobie, �e Dr Dr Jan Jacoby to w�a�nie ja. W tym napisie na drzwiach by�o co� transcendentalnego. By�a to informacja z innego �wiata. Otworzy�em drzwi i wkroczy�em do laboratorium. Hm, tu te� by�o kiedy� o wiele czy�ciej. W ka�dym k�cie brudy i KURZ NA MOICH PROB�WKACH! Ten widok by� dla mnie szokiem. Sta�em si� nagle zupe�nie normalny. Pot wyst�pi� mi na czo�o. A wi�c i mnie dopad� horror rzeczywisto�ci! Niech to diabli, niech to diabli! Ziemia rozst�powa�a si� ju� pode mn�, ale na szcz�cie zjawi� si� w�a�nie admira� Prokop, drugi oficer, a w�a�ciwie wparowa� na swoich niebieskich wrotkach. - Doktorze, musi pan nam pom�c - dysza�, wachluj�c si� reklamowym prospektem lotnictwa marynarki. - Ko�cz� si� nam ju� pastylki! Ch�opcy staj� si� znowu normalni, nie wytrzymuj� tego! Niech pan przygotuje jak najszybciej kilka nowych, zielonych, ��tych, czarnych, wszystko jedno zreszt� - jakich! Byle szybko! Inaczej nie wytrzymamy tego d�u�ej! Nie musia� mi tego powtarza� po raz drugi. Pi�tna�cie Moja nowa mieszanka okaza�a si� wr�cz rewelacyjna. Wszyscy byli�my po niej jeszcze bardziej oszo�omieni ni� zwykle. Na statku zapanowa� ca�kowity rozgardiasz. Nic dziwnego, �e raptem zgas�o �wiat�o. - Do diab�a! A to CO ZNOWU? - To �wiat�o...! No tak, nie zawsze dzia�a. (Og�lna wrzawa). - Co ty m�wisz? - Powiedzia�em, �e mamy przed sob� jak�� zamieszka�� planet�. Widz� j� na detektorze! - Jak wygl�da? - Sk�d mog� wiedzie�? Ekran diabli wzi�li. Mam tu tylko wskazania masy. - No, to trudno. Za�atw j�! - Z przyjemno�ci�. No, przesy�ka odpalona! Z najlepszymi pozdrowieniami od "Zab�jcy doskona�ego". - Wspaniale to zrobi�e�, kochany Dennis! - BACZNO��! - Stul g�b�, Schultze! - Czy to pan, admirale Jennings? - Tak. - To dla pana. - Au, aa! Ty tch�rzliwy bydlaku, tak po ciemku?! Czekaj no, zaraz ci� wy�l� do doktora Nightmare! (Potworny zgie�k i okrzyki b�lu). - Dum bam bam, dum bam bam. Ponownie zab�ys�o �wiat�o. Kapitan Speckschwarte trzyma� admira�a Jenningsa w �elaznym u�cisku, teraz za� zastyg� w bezruchu, zupe�nie jak na zdj�ciu b�yskowym. Jego u�miech by� r�wnie szeroki, co fa�szywy. - Speckschwarte, ty sukinsynu... - dysza� Jennings. - CZ�OWIEKU, TO ZIEMIA! - Co takiego? - Zaatakowali�my Ziemi�! - wrzasn�� Dennis. - Niemo�liwe! - mrukn�� admira� admira��w. - Ziemi�? Jeste� tego pewien? - Automatyczny pilot - wycedzi� Bogey. - Kurs: z powrotem na Ziemi�. Wzrok wszystkich skierowa� si� na ekran, na b��kitn� planet� z bia�ymi po�aciami chmur. A potem Ziemia przekszta�ci�a si� w S�o�ce. Ekran miga� i b�yszcza�. - No i prosz�, oto ginie nasza matka Ziemia - odezwa� si� Frisco Freak. Odchyli� g�ow� daleko w ty� i roze�mia� si� na ca�e gard�o. Nie bardzo wiem, jak to si� sta�o, ale nagle wszyscy wybuchn�li �miechem. - Co� takiego, Ziemia! - rechota� Dennis. - Pyk! Wystarczy�o, �e dotkn��em palcem! - Wniosek z tego taki, aby zab�jcy nie dawa� nigdy biletu powrotnego. - Nawet Bogey podziela� og�ln� rado��. - Ludzie - zawo�a� admira� Anderson - od dzisiaj nale�y do nas ca�y wszech�wiat. Usun�li�my ju� z naszej drogi wszystko, co mog�oby stan�� nam na zawadzie! To o�wiadczenie uznali�my za nies�ychanie dowcipne. Tak dowcipne, �e piali�my z zachwytu, nie mog�c si� uspokoi� przez d�u�szy czas. Doprawdy, by�a to piekielna rado��. To tyle. KONIEC