15258

Szczegóły
Tytuł 15258
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15258 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15258 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15258 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

DAVID ROBBINS 4. KTO ZAGRA�A KALISPELL? Rozdzia� I Trzej m�czy�ni siedzieli w pobli�u ogniska. Rozmawiali �ciszonym g�osem, bezmy�lnie patrz�c na bia�ow�os� dziewczyn�, kt�ra przygotowywa�a dla nich wieczorny posi�ek. Ca�a tr�jka mia�a na sobie tuniki i prymitywnie pozszywane okrycia z nied�wiedziej sk�ry. Wszyscy byli brudni, zaro�ni�ci, ich brody stwardnia�y od kurzu i potu, a zaniedbane i �mierdz�ce cia�a przywyk�y ju� do braku wody. Najwy�szy z nich by� u-zbrojony w pi�tnastopociskowy karabin Glenfield, model 15. Najstarszy trzyma� top�r, a najm�odszy d�ug� w��czni� z grotem solidnie zaostrzonym i hartowanym w gor�cym popiele. - Nie mog� obliczy� - powiedzia� najm�odszy do swoich kompan�w - gdzie oni wszyscy mog� by�? Najwy�szy potrz�sn�� g�ow�. - Szukamy i szukamy. Je�eli nie zdemaskuj� si� w tym tygodniu, p�jdziemy dalej na wsch�d. - Dlaczego na wsch�d, Grand? - odezwa� si� najstarszy. Grand spojrza� na niebo zasypane gwiazdami. - Zima przyjdzie jeszcze w tym miesi�cu. Jestem zm�czo ny zimnem. S�ysza�em, �e na wschodzie jest cieplej. - A co z ni�? - Najm�odszy wskaza� kciukiem kobiet�. - A jak my�lisz? - zapyta� Grand. - Najpierw si� z ni� za bawimy, a potem... zabijemy, tak jak ca�� reszt�. - Mam nadziej�, �e b�dzie weso�o - doda� najm�odszy, ob lizuj�c znacz�co wargi. - Ja te�! - zarechota� najstarszy. Bia�a kobieta, krz�taj�ca si� przy posi�ku, nie pasowa�a do nich zupe�nie. Cho� jej szczup�a i gibka sylwetka przyodziana by�a w �achmany, zachowywa�a si� z godno�ci� i okazywa�a opanowanie, na przek�r jej ci�kiemu po�o�eniu. �lady zadrapa� i rany pokrywaj�ce jej cia�o oraz du�a pr�ga pod okiem zdradza�y cierpienia, jakie musia�a z pewno�ci� przej��. Mimo to bacznie, lecz z wielk� ostro�no�ci� �ledzi�a ka�dy ruch m�czyzn. Kiedy podchodzi�a do nich z paruj�ca potraw�, poczu�a ostre ssanie w �o��dku. By�a bardzo g�odna, jednak nie da�a po sobie tego pozna�, aby nie da� satysfakcji tym potworom. - Rusz si�, krowo! - wrzasn�� Grand. - Jeste�my g�odni - doda� najstarszy. - Dawaj to szybko! Zielone oczy Sherry zab�ysn�y. �Podam im to z przyjemno�ci�, wszystko jest w porz�dku" - pomy�la�a. Min�a pobliskie ruiny i podesz�a do nich, trzymaj�c gotow� potraw�. Grand rzuci� si� w jej stron� i wyrwa� gor�cy garnek. Nie mog�c go utrzyma�, rozla� kilka kropli na ziemi�. W�ciek�y, �e poparzy� sobie palce, wrzasn��: - Zedr� z ciebie sk�r�, ty nieszcz�nico! - Z�apa� j� silnymi �apami i przyci�gn�� za bluzk� do swego cuchn�cego cia�a. - Zrobi�a� mi za ma�o �arcia, kt�re w dodatku jest gor�ce! Na co jeszcze czekasz, ty kompletna idiotko?! Sherry, zapominaj�c si�, szybko odpowiedzia�a: - Przecie� dopiero co zdj�am z ognia... kompletny idioto! Grand nie spodziewa� si� takiego zuchwalstwa, rzuci� si� na ni� i jednym ciosem powali� na ziemi�, tak �e dziewczyna pad�a u jego st�p. - Zapominam, �e jestem g�odny. �wietna zabawa! - Pod ci�gn�� sw� tunik� powy�ej kolan. - Nie lubi� komu� psu� zabawy - wtr�ci� nagle jaki� g�os. - Ale nie s�dz�, aby� chcia� spotka� si� ze swoim Stw�rc� w tak brudnych �achmanach. - Patrzcie! - wymamrota� najm�odszy z tr�jki z niedowie rzaniem. Nowo przyby�y stan�� po drugiej stronie ogniska, akurat na- przeciwko nich. By� to w�saty blondyn, ubrany w kurtk� z je- leniej sk�ry i mokasyny. Dwa rewolwery zwisa�y zawieszone na pasie wok� jego bioder. Grand zamar� na jego widok. - Gdzie oni s�? - zapyta� nowo przyby�y. - Kto? - Grand odpowiadaj�c pytaniem, przesun�� si� do niego o krok. Zauwa�y�, �e r�ce blondyna spoczywaj� na rewolwerach. B�ysk ognia o�wietli� l�ni�c� mi�dzy jego palcami bro�. - Nie jestem w nastroju do zabawy, przykro mi! - krzykn�� przybysz. - Pytam jeszcze raz, gdzie oni s�? - Kto? - Grand powt�rzy� pytanie, jakby zmieszany tym, �e udaje, i� nie wie, o kogo chodzi. Trzymaj�c glenfielda w lewej r�ce, czu� si� pewniej. - Jeste� Trollem - o�wiadczy� obcy. - To k�amstwo! - wrzasn�� najm�odszy Troll, na kt�rego ramieniu przewieszona by�a w��cznia. - To k�amstwo - powt� rzy�, zbli�aj�c si� w z�ych zamiarach do nowo przyby�ego. Grand spojrza� na r�ce blondyna, w kt�rych rewolwery po- jawi�y si� szybciej, ni� to zauwa�y�. Dwa strza�y pad�y jedno- cze�nie i najm�odszy Troll upad�. Trysn�a krew. Grand wstrzyma� oddech, obawia� si� ruszy� nawet powiek�. Obcy schowa� bro� r�wnie szybko, jak j� wyci�gn��. - Tak wi�c, jak m�wi�em - kontynuowa� blondyn -jeste �cie Trollami. Je�eli wy przetrwali�cie, to inni te� uszli z �y ciem. Wi�c gdzie oni s�? - Prze�yli�my? - najstarszy Troll zapyta� ze zdziwieniem. - Co to znaczy prze�yli�my? - Rozumiem, nie by�o was tutaj, kiedy kilku moich przyja ci� i ja natrafili�my na wasze siedlisko. - Nie rozumiem, o co chodzi? - mamrota� przestraszony Troll, patrz�c na Granda. - To znaczy, �e zabi�e� ich wszystkich? - Grand nie m�g� w to uwierzy�. - Nie wszystkich - odpowiedzia� z ironi� obcy. - Wy prze- trwali�cie. - Ale nas tutaj nie by�o - stwierdzi� Grand. - Zgadza si�. Ja pytam, gdzie s� ci, kt�rzy uciekli, gdzie jest tych kilku tubylc�w, kt�rych poszukuje? Nowo przyby�y przesun�� si� w stron� ogniska. - Nie wiem - wymamrota� Grand. - My tak�e ich nieustan nie szukamy. - S�dzisz, �e ci uwierz�? - On m�wi prawd� - powiedzia�a Sherry, pozostaj�c wci�� na ziemi. Obcy spojrza� na ni�. - Ty te� bierzesz udzia� w ich grze? - Nienawidz� ich tak samo jak ty... - Za�o�ymy si�! - odrzek� nowy, niespodziewanie przery waj�c Sherry. - Ale ja wiem, �e oni m�wi� prawd� - stara�a si� go prze kona�. - Szpikuj� mnie tabletkami, od momentu kiedy zacz�li szuka� kryj�wki tamtych. Od kiedy wr�cili�my do Fox, nie znale�li�my nikogo. - Jak d�ugo ci� trzymaj�? - z zaciekawieniem spyta� obcy. - Ponad dwa tygodnie - odpowiedzia�a, spogl�daj�c na Granda. - Skrzywdzili ci�? - G�os nowego jakby z�agodnia�, zdra dzaj�c wsp�czucie. Sherry ba�a si� odpowiedzie�. Ale wystarczy�o spojrze� na jej twarz pe�n� b�lu i oczy, w kt�rych zamigota�a �za, aby zro- zumie�, ile przesz�a. - Urozmaicali ci �ycie, co? Obcy ruszy� w stron� Granda i pozosta�ych. - Je�eli nie wiecie, gdzie odesz�a reszta, to przynajmniej u�atwicie mi ich odnalezienie. - Co chcesz zrobi�? - nerwowo zapyta� Grand. - Le� na ziemi! - blondyn krzykn�� do dziewczyny. - Mam ci� na muszce, przeturlaj si� w ich stron� i tam wsta� - rozka za�. Sherry pos�ucha�a go. - A teraz - obcy powiedzia� do Trolli - nast�pny krok b� dzie waszym ostatnim. Ruszycie si�, gdy ja wam na to pozwol�. - Co b�dzie, je�eli odwr�cimy si� i odejdziemy? - Grand zapyta� dosy� pewnie. - Strzel� wam w plecy - odpar� zdecydowanie. Grand spojrza� na kumpla stoj�cego obok. Najstarszy Troll kre�li� k�ka lew� nog� wok� ogniska, unosz�c lekko sw�j top�r. Nowy ca�y czas si� kr�ci�. - Jak si� nazywasz? - zapyta� Grand, a jego prawa r�ka po w�drowa�a w kierunku spustu glenfielda. Komora z nabojami by�a pe�na. - Hickok. - Ach tak, Hickok - Grand udawa�, �e co� sobie przypomi na, pr�buj�c odwr�ci� jego uwag�. - Nie mog� uwierzy�, �e wi�kszo�� moich braci Trolli zgin�a. Co zrobi�e� z Saxonem? Co si� z nim sta�o? - M�j przyjaciel odci�gn�� go od ja��wki - uci�� obcy, wci�� nie zwracaj�c uwagi na to, co si� sta�o. Grand i jego kompan odsuwali si� delikatnie od ognia i byli ju� prawie o krok od obcego. - Mo�e mogliby�my powr�ci� do twoich �ask? - zapyta� Grand z�o�liwie. - Sko�cz ju� z tym! - Hickok by� zniecierpliwiony. - Znu dzi�em si�. Grand spojrza� na Trolla i da� mu znak g�ow�. Obaj ruszyli, aby obezw�adni� obcego. Hickok w ko�cu to zauwa�y�. Si�gn�� po bro�. Kolt pyton by� przyjemnie zimny; starym zwyczajem obr�ci� go kilka razy na palcu i wycelowa� pomi�dzy oczy najstarszego Trolla. Ten cichutko osun�� si� na ziemi�. Hickok opu�ci� bro�, ale zaraz uni�s� j� znowu. Zauwa�y�, �e Grand si�ga� po swojego glenfielda. Przybysz strzeli� jeszcze raz. Tym razem do Granda. M�czyzna znieruchomia�. Jego twarz zblad�a, a r�ce ze-sztywnia�y. - To za Joann� - powiedzia� z satysfakcja Hickok, stoj�c nad Grandem. Sta� tak i patrzy�, jak z prawego k�cika ust wyp�ywa mu krew. - Nie! Prosz�! Nie r�b tego! - To za Joann� - Hickok powt�rzy� z w�ciek�o�ci�. - Nie - prosi� Grand. Hickok zignorowa� jego b�agania. Przy�o�y� luf� rewolweru do g�owy Granda, bardzo powoli naciskaj�c spust. Oczekiwanie na niechybn� �mier�, przed�u�a�o si� w nie- sko�czono��. Wreszcie Hickok strzeli�. Widok by� wstrz�saj�cy: g�owa Trolla wygl�da�a, jakby roz- trzaska� j� m�ot kowalski. Jeszcze chwil� le�a�, szarpany �mier- telnymi konwulsjami. Rewolwerowiec roze�mia� si� z zadowo- leniem i szybko wsun�� kolty w paradne olstra. Wok� panowa�a cisza. To by�a dla Hickoka ci�ka noc. Podszed� na moment do ogniska, obszed� je, po czym skierowa� si� na wsch�d. - Poczekaj! M�czyzna zatrzyma� si�. - Hej! Hickok! - wrzasn�a Sherry. - Zabierz mnie. Obcy u�miechn�� si� tylko, jakby z politowaniem. - Pot�piasz mnie - powiedzia�a dziewczyna. Podbieg�a do niego i chwyci�a za rami�. - We� mnie z sob�. Spojrza� na ni� z irytacj�. - Chcesz czego� ode mnie? - zapyta�, nie ukrywaj�c z�o�ci. - Co, do diab�a, si� z tob� dzieje?! - krzykn�a. - A co dzieje si� z tob�? - odpowiedzia� pytaniem, wyzwa laj�c si� z jej u�cisku. Zacz�� si� powoli oddala�. - Jeste� taki sam jak oni. - Musz� za�atwi� porachunki - poinformowa� j�. - Dlatego odmawiasz pomocy kobiecie, kt�ra nie wie, gdzie jest, i nie ma dok�d p�j��? - zapyta�a go. M�czyzna zatrzyma� si�. Zmierzy� j� wzrokiem. - W�tpi�, czy jeste� z tych kobiet, kt�re potrzebuj� pomocy. - We� mnie z sob�, a b�dziesz m�g� ��da�, czego zechcesz. - Zmieni�a ton na bardziej czu�y i podesz�a do niego bli�ej. - To znaczy, �e oferujesz mi siebie? - powiedzia� z obrzy dzeniem. Jego s�owa rozgniewa�y Sherry. - Przepraszam - powiedzia�a. - Ale musisz zrozumie�, w jakiej sytuacji si� znalaz�am. Nie chc� st�d odej�� sama. Po my�la�am, �e je�li zaofiaruj� ci moje cia�o, to ty, ty... - �le pomy�la�a� - odpowiedzia� pewnie. - Przepraszam. �le ci� os�dzi�am. - Sherry by�a zdenerwo wana. - Czy zaoferowa�a� swoje cia�o r�wnie� parszywym Trollom? - zapyta� Hickok. Drgn�a, poczu�a si� tak, jakby kto� uderzy� j� w twarz. Za- cisn�a wargi i jednym tchem wyrzuci�a to z siebie: - Wzi�li, co chcieli! Oni... - nie doko�czy�a. Walczy�a z sob�, przechodzi�a ci�k� pr�b�. Dwa dni bez jedzenia, po��czone ze sposobem traktowania jej przez Trolli, sprawi�y, �e by�a u kresu si�. - My�l�, �e najlepiej b�dzie, je�li odejd� - powiedzia�a dr��cym g�osem. Nagle zrobi�o jej si� s�abo. Hickok z�apa� omdlewaj�c� Sherry i zani�s� w pobli�e ogni- ska. Delikatnie po�o�y� drobne cia�o na trawie i dotkn�� jej twa- rzy, kt�ra wci�� by�a pi�kna. - Przypominasz mi kogo� - powiedzia� bardzo cicho. - Ale ostatnio ka�da kobieta przypomina mi ja. Nagle przypomnia� sobie kobiet� o imieniu Berta. By�a �o�- nierzem Nomad�w w Bli�niaczych Miastach. �Ona nie jest tak pi�kna, ale jest odwa�na - pomy�la�. - Ty masz wygl�d, ale zastanawiam si�, co z reszt�... " Sherry, powracaj�c do przytomno�ci, j�kn�a. Hickok za- �mia� si� dobrodusznie. �S�dz�, �e pchn��em moje �ledztwo na niew�a�ciwy tor. Ale nie na d�ugo. Postaram si� sp�aci� m�j d�ug wobec niej". By�o ciemno. Blask ognia delikatnie o�wietla� cia�o Sherry. Hickok zauwa�y� jednak liczne rany. By�y paskudne. Ona po- trzebowa�a pomocy. Stwierdzi�, �e chyba ma talent do ratowa- nia pi�knych kobiet z opresji. Potrz�sn�� g�ow�, spogl�daj�c przed siebie. - Dlaczego ja? Rozdzia� II Setki mil na zach�d pewien m�czyzna zastanawia� si�, dla- czego musi zostawia� dom i wyruszy� na t� wypraw�. Dlaczego musi zn�w rozsta� si� z ukochan� Jenny? Dlaczego Rikki albo kto� z Wojownik�w nie mog� go zast�pi� tym razem? Zna� jednak odpowied�. �aden z nich nie mia� takiego do- �wiadczenia z FOK�. By� to pot�ny m�czyzna o szerokich ramionach, czarnych w�osach i szarych oczach. Nosi� zielony podkoszulek i zielone sfatygowane wojskowe spodnie. Na sk�rzanym grubym pasie zawieszone by�y dwa no�e Bowie, nale��ce do jego ulubionego wyposa�enia. Prowadz�c FOK�, unika� dziur i porozbijanych na drodze pojazd�w. Znajdowali si� na drugiej ameryka�skiej autostradzie, wiod�cej na zach�d. Wehiku� by� kuloodporny, skonstruowany z wytrzyma�ej plastikowej masy. By� pot�ny, szeroki na dwie siopy i na cztery wysoki. Para unikatowych baterii, umocowanych na dachu, pobiera�a energi� s�oneczn� i nap�dza�a pojazd. Nazwa FOKA by�a akronimem s��w: Fotoelektryczno-Ogniowa Kuloodporna Amfibia. M�czyzna za kierownic� zachwala� przezorno�� Kurta Carpentera nie wiadomo kt�ry ju� raz. Kurt Caipenter, jeden z najbogatszych ludzi w p�nocno-zachodniej Minnesocie, sponsor i koordynator przedsi�wzi�� s�u��cych przetrwaniu w trudnych warunkach, wierzy�, �e w ten spos�b sp�aca d�ug przysz�ym pokoleniom. Prace te mia�y s�u�y� Rodzinie zamieszka�ej na trzydziestu akrach ziemi, nazwanej Domem. Kurt wybudowa� tu z pomoc� wsp�wyznawc�w idei przetrwania, wiele budynk�w i obwaro- wa� teren dla bezpiecze�stwa, kt�rego b�d� potreebowali po trzeciej wojnie �wiatowej. Pragn�� zapewni� Rodzinie warunki i wpoi� wol� przetrwania po wojennym koszmarze. FOKA bardzo si� do tego przydawa�a. Pojazd zosta� zbudowany z wyobra�ni� i zastosowaniem specyficznego monta�u i po- ch�on�� ogromne pieni�dze. Carpenter ukrywa� ten cenny trans- porter w podziemnym schronie tak d�ugo, jak to by�o konieczne. Sto lat po Wielkim Wybuchu ci, kt�rzy przetrwali, konty- nuowali idea�y Rodziny, a ich aktualny lider -Plal on, wydoby� FOK� i uruchomi� j�. Plato zorganizowa� wypraw� trzech Wo- jownik�w Rodziny, zwanych Triada Alfa. Triada mia�a poje- cha� do Bli�niaczych Miast w nadziei, �e uda im si� odnale�� miejsce, w kt�rym ukryto lekarstwa i narz�dzia medyczne, tak bardzo teraz potrzebne. Rodzina cierpia�a na przedwczesne sta- rzenie, wywo�ane skutkami Wybuchu. Platon by� optymist� i s�dzi�, �e uda si� zdoby� specyfiki, kt�re zapewni� cz�onkom Rodziny przetrwanie. Triada Alfa szcz�liwie dotar�a do Bli�niaczych Miast, ale Wojownicy powr�cili do domu bez le- karstw. Ich wyprawa zako�czy�a si� niepowodzeniem, lecz i szans� mieli niewielkie, z jednego cho�by powodu: byli zbyt zaj�ci tym, �eby w og�le przetrwa�. Muskularny olbrzym zmarszczy� brwi na wspomnienie Pla- tona, kt�ry nie oszcz�dzi� mu cierpkich s��w po powrocie z wy- prawy. To prawda, �e by� poturbowany i nie by� w stanie do- trze� do wszystkich zak�tk�w Minneapolis i St.Paul, aby odnale�� lekarstwa. Jednak pozostali dwaj Wojownicy, Gero-nimo i Hickok, nie byli tak ci�ko ranni i mogliby si� lepiej postara�, gdyby tylko chcieli. �T� spraw� mo�na by�o za�atwi�, gdyby� tylko naprawd� chcia� i dostosowa� si� do instrukcji, Blade" - zabrzmia�y mu w uszach s�owa Platona. Blade westchn��. Zdawa� sobie spraw� z rzeczywistego po- wodu niewype�nienia tego zadania. Ci�ko znosi� rozstanie ze swoja narzeczon�, Jenny. Nikt nie wiedzia� r�wnie� o tym, �e Hickok chcia� rozprawi� si� z Trollami, winnymi �mierci jego Joanny. Geronimo, zraniony w ty� g�owy, wr�ci� do Domu, by nadskakiwa� T�czy i jej c�rce, Gwiazdce. �Geronimo. Hickok. Ja sam. Triada Alfa. Zmienili�my si� w ci�gu tych kilku miesi�cy po przybyciu z wyprawy" - rozmy�la� Blade. Hickok przepe�niony nienawi�ci� i ch�ci� zemsty na barbarzy�skich Trollach. Geronimo by� spokojniejszy ni� zwykle, a Blade zastanawia� si�, dlaczego. Wiedzia�, �e Geronimo by� jedynym cz�onkiem Rodziny, w kt�rym p�yn�a india�ska krew. Do tej pory Indianin by� przekonany, �e jest ostatnim z tego plemienia, kt�ry pozosta� przy �yciu po Wielkim Wybuchu. Musia� dozna� szoku, gdy dowiedzia� si�, �e wci�� �yj� tysi�ce Indian w Montanie, a mo�e jeszcze gdzie�. Blade zastanawia� si�, jakie mog� by� nast�pstwa wyprawy do Bli�niaczych Miast. Po jakim� czasie Platon zaproponowa� im, aby spr�bowali zebra� si� znowu. Lider Rodziny da� im dwa tygodnie na przygotowania nast�pnej wyprawy do Dwumiasta. Ale w ci�gu tych dw�ch tygodni wiele si� zmieni�o, zasz�y nowe okoliczno�ci, kt�re przeszkodzi�y im w wyje�dzie. Chodzi�o o Shane'a, m�odzie�ca o ambicjach wojownika, kt�ry odszed�, by poszukiwa� Trolli. Nast�pnej nocy znikn�� Hickok, pozostawiaj�c list wyja�niaj�cy, �e wyruszy� odszuka� ch�opca. Hickok chcia� sam dopa�� Trolli. Dopiero to da�oby mu satysfakcj� i udowodni�o jego niesamowit� odwag�. Hickok w owym li�cie przeprasza� za odej�cie bez pozwolenia, ale nie m�g� dopu�ci�, aby niedo�wiadczony Shane sam uda� si� na poszukiwanie Trolli. Platon by� z tego powodu w�ciek�y. Blade dobrze o tym wiedzia�. Przez te wszystkie lata zd��y� go dobrze pozna�. U�miechn�� si� do swoich wspomnie�. Ile� to razy przegra� z nim w walce na r�k�? Tak wi�c nag�a decyzja Hi-ckoka zniweczy�a plany wyprawy do Bli�niaczych Miast. Platon potrzebowa� trzech wojownik�w, a jeden z nich oddali� si� bez pozwolenia. Hickok by� niezast�piony ze wzgl�du na swoje umiej�tno�ci. Triada Alfa nie mog�a uda� si� w podr�, a� do jego powrotu. Mniej wi�cej w tym czasie Geronimo urz�dzi� konferencj� z Platonem i Starszyzna Domu. Tematem by�a: sy- tuacja Indian. M�wi�a T�cza i dzi�kowa�a za to, �e przygarni�to j� do Ro- dziny; i o tym, jak Hickok uratowa� j� z opresji i niebezpie- cze�stwa gro��cego jej ze strony trzech m�czyzn w zielonych uniformach. Wyja�ni�a, �e m�czy�ni, kt�rych zabi� Hickok, nale�eli do wi�kszego oddzia�u militarnego, kt�ry ekstermino-wa� Indian. �o�nierze ci zaatakowali rezerwat P�askich G��w. Po ataku �o�nierzy wi�kszo�� Indian wycofa�a si� do Kalispell, w rezerwacie zosta�o czterech wojownik�w, ona i jej c�rka. Wojownicy pr�bowali w brawurowy spos�b zlikwidowa� przeciwnik�w, ale by�o ich zbyt wielu. Nie mieli szans w walce i zgin�li. T�cza i jej c�rka, Gwiazdka, uciek�y i zosta�yby pewnie schwytane przez patrol, gdyby nie interwencja Hickoka. Podczas ucieczki T�cza nabawi�a si� zapalenia p�uc z wyczer- pania i g�odu. Podczas ich pobytu w Domu zdrowiem T�czy zaj�li si� U-zdrowiciele. Opiekowa� si� ni� tak�e, raczej z powod�w oso- bistych, Geronimo. Odwiedza� matk� i c�rk� regularnie, przy- wi�zuj�c si� do nich obu. Blade zerkn�� we wsteczne lusterko FOKI: dwie Indianki z plemienia P�askich G��w, matka i c�rka. FOKA mia�a z przodu dwa sk�rzane fotele przedzielone konsol�. Za siedzeniem kierowcy znajdowa�o si� pomieszczenie przeznaczone do sk�adania zaopatrzenia. Tam je usadowi�. T�- cza by�a typow� Indiank�, mia�a g�ste czarne w�osy i ciemne oczy. Nosi�a w�asnor�cznie zrobiony sk�rzany str�j, ozdobiony na plecach realistycznymi motywami, przedstawiaj�cymi t�cz�. Jej dwunastoletnia c�rka by�a dok�adnym odbiciem matki. Podczas swego przem�wienia na konferencji, kt�rej znacz�- cym t�em by�a FOKA, Indianka przedstawi�a pewn� propozycj�. - Prosi�am was o spotkanie nie bez powodu - powiedzia�a T�cza. - Musz� wr�ci� do Kalispell. B��dem by� m�j wyjazd stamt�d. To zbyt daleko, abym pr�bowa�a sama przedosta� si� tam z c�rk�, ale wiem, �e wasz wehiku� m�g�by tego dokona�. - FOKA jest naszym jedynym �rodkiem transportu - pr� bowa� ratowa� sytuacj� Platon. - Opr�cz koni. Nie mo�emy ryzykowa� utraty FOKI; u�ywamy jej wy��cznie wtedy, gdy jest to konieczne. Przepraszam, ale nie mo�emy spe�ni� twojej pro�by. - Wys�uchaj mnie do korica - rzek�a obiecuj�co T�cza. - Zdaj� sobie spraw�, jak wiele znaczy dla was FOKA. Ale wiem tak�e, jak bardzo pragniesz zdoby� potrzebne lekarstwa. Czy mam racj�? Platon uni�s� lekko brwi. - Je�eli pozwolisz, aby zabrano mnie z powrotem do Kali spell twoim wehiku�em, wska��, gdzie mo�na znale�� potrzeb ne wam medykamenty - zaoferowa�a T�cza. Blade i Geronimo, uczestnicz�cy w tym spotkaniu, spojrzeli po sobie. Blade zauwa�y�, �e Platon podszed� do kobiety i spo- jrza� przenikliwie w jej czarne oczy, jakby chc�c si� w ten spo- s�b upewni�, czy m�wi prawd�. - Czy ty naprawd� wiesz, gdzie znajduj� si� lekarstwa? - Wiem - odrzek�a pewnie Indianka. - Wybacz, ale nie wierz� ci - odpowiedzia� Platon. - Nie k�ami�! - krzykn�a. - Nie mia�em zamiaru ci� obrazi� - powiedzia� Platon. - Ale musisz zrozumie�, jak ryzykowna mo�e by� ta decyzja. FOKA jest potrzebna Rodzinie. T�cza patrzy�a przenikliwie pi�tnastu cz�onk�w Rady Star- szych, siedz�cych przy d�ugim stole. Najstarszy mia� ju� czter- dzie�ci pi�� lat. - A co z waszym problemem? - zapyta�a wyczekuj�co. Nikt nie odpowiedzia�. - Geronimo powiedzia� mi o jeszcze jednym twoim proble mie - kontynuowa�a. - Powiedzia�, �e masz nadziej� znale�� te rzeczy w Bli�niaczych Miastach. To miasto jest jedn� wielka ruina. Przez ostatnie sto lat walczyli o nie szale�cy i barbarzy� cy. Miasto jest zrujnowane i ograbione. Wszystko, co mia�o ja k�� warto��, zosta�o zniszczone albo wywiezione. T�cza skierowa�a nagle sw�j wzrok w stron� Blade'a. - Ty tam by�e�. Powiedz, jakie macie szans� cokolwiek tam odnale��? - Nie wiem - odpowiedzia� wymijaj�co Blade. - B�d� uczciwy - zignorowa�a bezmy�lno�� jego odpowie dzi. Blade spojrza� na Platona. Wiedzia�, co odpowie. - Musimy spojrze� na t� spraw� realistycznie... Przyznaj� uczciwie, nasze szans� s� nik�e. - Widzisz! - zatriumfowa�a. - Je�eli Triada Alfa wr�ci do Bli�niak�w w tym samym sk�adzie co ostatnio, nie masz �adnej gwarancji, �e znajd� to, po co ich wy�lesz. - Dwumiasto jest nasz� ostatni� desk� ratunku - powiedzia� Platon zdeterminowany. - Mylisz si� - oponowa�a T�cza. - W Kalispell jest szpital i w�a�nie tam, a nie w Dwumie�cie znajdziesz to, czego szu kasz. - Dlaczego szpital w Kalispell ma by� w lepszym stanie ni� w Bli�niaczych Miastach? - zapyta� Platon. T�cza czeka�a na to pytanie, bo wiedzia�a, �e zna przekonu- j�c� odpowied�. Uradowana odpowiedzia�a: - Poniewa� rz�d ewakuowa� ca�e miasto. Kalispell nie na wiedza�y �adne gangi, kt�re by krad�y i niszczy�y. Odwiedza �am to miejsce kilka razy w m�odo�ci. Mog� powiedzie� jedno: kiedy wr�c� tam, szpital b�dzie wci�� sta� na miejscu, a ca�e jego wyposa�enie zastan� nietkni�te. Widzia�am to wszystko na w�asne oczy. Mn�stwo sprz�tu, kt�ry pokry� kurz i brud, ale jest, na pewno jest! - Co wy na to? - zapyta� Platon jakby dla formalno�ci. - Armia z cytadelii Cheyenne nadal tam jest. Kalispell jest okr��one - informowa�a szczeg�owo T�cza. - Oni utrudniaj� �ycie Indianom, ale jeszcze ich nie zaatakowali. Mo�e na co� czekaj�? Na te s�owa Blade wsta� i przem�wi�: - Wypatrywacze. Tak? Jego reakcja wprowadzi�a T�cz� w zak�opotanie. Blade spojrza� na Platona i ju� wiedzia�, �e lider pomy�la� o tym samym, co on. - Czy kiedykolwiek s�ysza�a� o Wypatrywaczach? - zapy ta� Indiank�. Potrz�sn�a przecz�co g�ow�. - Wpadli�my na �lad wojskowej organizacji w Thief River Falls - poinformowa� j� Blade. - Ludzie z Bli�niaczych Miast nazywaj� ich Wypatrywaczami. Zastanawiam si�, czy oni s� zwi�zani z... - Oni pr�buj� zg�adzi� moich ludzi - powiedzia�a T�cza, ucinaj�c dyskusj�. - Czy nadal podtrzymujesz wiadomo�ci o szpitalu pe�nym lek�w i sprz�tu medycznego? - zapyta� j� Platon. - B�d� tam, gdy przyb�dziemy - odpowiedzia�a stanow czo. - Hm... - Platon wygodnie opar� plecy na krze�le, a lew� r�k� pog�adzi� swoj� siw� brod�, co oznacza�o, �e si� zastana wia. - Czy mog�aby� teraz zostawi� nas samych? Musimy prze dyskutowa� twoj� propozycj� we w�asnym gronie. Blade, pogr��ony w my�lach o Jenny, spojrza� na Geronimo, siedz�cego w sk�rzanym fotelu i studiuj�cego szczeg�owo map�. - Jak wiele mil mamy do pokonania tym razem? - zastana wia� si� g�o�no. Geronimo mia� na sobie zielony podkoszulek i spodnie uszyte ze starego wojskowego namiotu. - W�a�nie usi�uj� to obliczy� - odpowiedzia�. Jego kr�pe cia�o pochylone by�o nad mapa, lew� r�k� zatopi� w g�stwinie kr�tko obci�tych w�os�w. By� skoncentrowany. - To nie jest takie proste, jak wtedy kiedy jechali�my z Do mu do Bli�niaczych Miast. - Jak to? - zapyta� Blade. - Bez problemu mo�na obliczy� wszystkie dystanse z Do mu w p�nocno-zachodniej Minnesocie do Dwumiasta w po�u dniowo-wschodniej Minnesocie, poniewa� obydwa miasta le�� w tym samym stanie - wyja�ni� Geronimo. - Odleg�o�� w�wczas wynosi�a trzysta siedemdziesi�t je den mil. Ale nie tym razem - doko�czy� sw�j wyw�d w my �lach i zabra� si� z powrotem do studiowania mapy. - Dobrze, �e nie ma z nami Hickoka - stwierdzi� �artobli wie Blade. - Zaproponowa�by nam zapewne, aby�my wzi�li z sob� wi�cej but�w, bo zdaje si�, �e b�dziemy d�ugo kluczy�, zanim znajdziemy ten szpital. Geronimo spojrza� na Blade'a. - Brakuje mi go - wyzna�. - Mnie r�wnie� - przytakn�� przyjaciel. - Zaskoczy�o mnie to, �e Platon pozwoli� nam wyruszy� bez niego - powiedzia� z zastanowieniem Geronimo. - My�l�, �e Platon nie przesadza�, kiedy stwierdzi�, �e to jest sprawa nie cierpi�ca zw�oki - powiedzia� Blade. - W ka�dym razie - odezwa� si� Indianin - obliczy�em ju� odleg�o��. - S�ucham! - Blade skupi� si� na wyja�nieniach przyjaciela. Geronimo zacz�� t�umaczy�, spogl�daj�c na map�: - Pojedziemy przez kilka stan�w. Min�li�my Minnesot�, teraz jeste�my w P�nocnej Dakocie, a nast�pny stan to ju� Montana. Kierujemy si� z autostrady 11. na 59. Nast�pnie prze- tniemy z ameryka�sk� i zgodnie z map� pod��ymy dw�jk�, kt�ra doprowadzi nas prosto do Kalispell. Czy to nie wspania�e?! - Jaka to odleg�o��? - dopytywa� si� Blade. - W sumie to jakie� tysi�c sto mil - odpowiedzia� Geronimo. - Interesuje mnie, ile jeszcze mil mamy przed sob�, Einstei nie? - �artowa� Blade. Geronimo u�miechn�� si�. - Zgodnie z moimi kalkulacjami przejechali�my oko�o czterystu sze��dziesi�ciu mil, to znaczy, �e musimy pokona� jeszcze sze��set sze��dziesi�t. Do tej pory nasza przeci�tna szybko�� wynosi�a oko�o pi�tnastu mil na godzin�. Jedziemy p�tora dnia. Je�eli zdecydujemy si� kontynuowa� nasz� po dr� siedem lub osiem godzin dziennie - wyja�ni� szczeg�owo - dotrzemy do Kalispell w ci�gu trzech dni. Mo�e troch� wcze�niej, je�eli naliczy�em kilka mil wi�cej, ni� jest w rzeczy wisto�ci. - Cztery czy pi�� dni? - odezwa�a si� z podziwem T�cza z tylnego siedzenia. - Czy wiecie, jak d�ugo trwa�a ta podr�, kiedy szlam do Domu z waszymi lud�mi? - Jak d�ugo? - Ponad dwa miesi�ce - odpowiedzia�a. - Oczywi�cie mu sieli�my uwa�a� na dzikie zwierz�ta i owrzodzone potwory. - Owrzodzone potwory? - zainteresowa� si� Blade. - Wy te kreatury nazywacie mutantami - wyja�ni�a T�cza. - Przekl�te mutanty! Blade nienawidzi� ich: jeden z nich u�mierci� jego ojca, po- przednika Platona. Pochodzenie tych odra�aj�cych stwor�w by�o nieznane. Przypuszczano, �e by�y efektem radiacji i dzia�ania broni che- micznej u�ytej podczas Wielkiego Wybuchu. Prawdopodobnie kiedy� by�y to normalne zwierz�ta, kt�re przeistoczy�y si� w karykatury stworze�. Zgubi�y sier��, ich sk�ra pokry�a si� ropnymi wrzodami i p�cherzami. Sta�y si� agresywne, �ar�oczne i okrutne. Mutanty atakowa�y wszystko, co �y�o, unicestwia- j�c nawet ludzi. Gro�ne by�o nawet ugryzienie, gdy� ��ta ropa, dostaj�c si� do krwi ofiary, zaka�a�a j� nieodwracalnie. - Chcia�bym ci� zapyta� o kilka spraw, kt�re mnie intere suj� - Blade zwr�ci� si� do Indianki. - Prosz� pytaj, co chcesz wiedzie�? - odpowiedzia�a. Blade spojrza� w lusterko, obserwuj�c Gwiazdk�, zasypiaj� c� w ramionach matki. - Ona jest taka niewinna-zagadn��. - Tak... -odpowiedzia�a zamy�lona. - Nigdy do tej pory nie m�wi�a� o swoich ludziach - zacz��. - Na przyk�ad nie wspomina�a� nic o swoim m�u. - A co chcia�by�... - zacz�a m�wi�, ale przerwa� jej krzyk Geronimo. - Sp�jrz, Blade! Natychmiast spojrza� na wskazane miejsce. FOKA sta�a na szczycie ma�ego wzniesienia, a drog� do niego przecina� ponad tuzin uzbrojonych �o�nierzy. Blade zaci�gn�� hamulec i transporter stan�� w miejscu. Po obu stronach drogi ros�y wysokie drzewa. Reszta wojownik�w wy�ania�a si� zza nich, powoli zbli�aj�c si� do pojazdu. - To jest pu�apka! - krzykn�a przera�ona Indianka. Blade zauwa�y�, �e otaczaj� ich r�wnie� od ty�u. - Psiakrew! Rozdzia� III Sherry obudzi�o przyjemne ciep�o muskaj�ce jej twarz; s�o�ce by�o ju� wysoko na niebie, a wok� rozchodzi� si� �wiergot ptak�w. Wrzesie� by� wyj�tkowo ciep�y. Przyjemne uczucie zak��ci�o wspomnienie wczorajszej nocy. Zerwa�a si�, ogarni�ta strachem, �e m�czyzna zostawi� j� sam�. Spojrza�a w stron� ogniska. Hickok siedzia� tam nadal, odpoczywa� oparty o skrzy- ni�, na kt�rej le�a�a jego bro�. G�owa zwisa�a mu bezw�adnie. Spa�. Pomy�la�a z ulg�, �e nie odszed� i nie zostawi� jej samej. Nagle praw� r�k� zahaczy�a o ma�� ska�k�, z kt�rej stoczy�o si� z hukiem kilka kamieni. Hickok zareagowa� b�yskawicznie, kieruj�c bro� w stron�, sk�d dochodzi� ha�as. Ujrza� Sherry. - Ach, to ty - wymamrota�. Opu�ci� henry'ego. karabinek u�ywany kiedy� przez mary- nark� wojenn�. Kurt Carpenter zgromadzi� przezornie w arsenale Rodziny du�� ilo�� broni i amunicji. Kupowa�, co si� da�o i gdzie si� da�o, tak�e z demobilu; wszystko to naprawia� i powi�ksza� ar- sena�. Wojownicy mogli u�ywa� broni, jakiej chcieli, ale kolty pytony i henry, kt�rych pierwowzory u�ywane by�y przez pio- nier�w w dawnej Ameryce, to by�a bro�, kt�r� Hickok ceni� sobie najbardziej. W�ada� nimi po mistrzowsku, ceni� ich sku- teczno�� i niezawodno��. - Znowu mnie oszcz�dzi�e� - za�artowa�a Sherry. - Ty na prawd� wiesz, jak mi sprawi� przyjemno��. - Przepraszam, to z przyzwyczajenia - odrzek�. - Nie ma za co przeprasza� - powiedzia�a. - Ale� jest za co - rzek� powa�nie. - Nie jestem tu po to, aby spa�. Wykonuje zadanie. Pierwszy raz zdarzy�o mi si� co� podobnego podczas akcji. Nie spa�em dwie doby, ale to nie jest usprawiedliwienie. - Dla mnie w zupe�no�ci wystarczaj�ce - odpowiedzia�a stanowczo. - Jeste� g�odna? - zapyta�. - M�j �o��dek zapomnia� ju�, co to jest jedzenie, i przygo towuje si� raczej do �mierci - odpowiedzia�a. - Prosz�. - Poda� jej du�y kawa�ek mi�sa na no�u. Sherry urwa�a kawa�ek i z zachwytem pow�cha�a mi�so. - Co to jest? - Zapachnia�o dziczyzn� - rzek� Hickok. - To jest wszy stko, czym mog� ci� pocz�stowa�, dop�ki nie upolujemy cze go� innego. - To mi wystarczy - powiedzia�a, wbijaj�c z�by w kawa� mi�siwa. Hickok zbli�y� si� do le��cego na ziemi Granda. Ukl�k� nad nim i zacz�� przeszukiwa� mundur Trolla, a� wreszcie natrafi� na naboje. - Co ty robisz? - zainteresowa�a si� Sherry; smakowity t�uszcz sp�ywa� jej po brodzie. - Czy ty w og�le wiesz, jak to si� trzyma? - zapyta� Hickok, pokazuj�c jej karabin, odzyskanego glenfielda model 15. - Umiem strzela�. Mog� zademonstrowa� - odpowiedzia�a. - Dobra, jest tw�j. Poda� jej bro� i zmierzy� od st�p do g��w. Jej bluzka by�a tak brudna, �e trudno by�o si� domy�li�, jakiego pierwotnie by�a koloru. Chyba... ��ta. D�insy by�y w lepszym stanie. - Czy kieszenie s� ca�e? - zapyta�. - Mhm... -Usta mia�a pe�ne mi�sa. - Czy te kieszenie nie maj� dziur? - powt�rzy�. - Te? - Spojrza�a na d�insy. - Jedna z nich jest ca�a, ale druga, ta po lewej stronie ma dziur�, z kolei ta druga... - �wietnie-przerwa� jej. - B�dziesz potrzebowa�a tej jednej kieszeni, aby schowa� amunicj�. Sherry zako�ysa�a glenfieldem i wzi�a naboje. Hickok skierowa� swe kroki na wsch�d. - Poczekaj minutk�. - Sherry wsun�a naboje do kieszeni i gwa�townie go zatrzyma�a. - Po co ten po�piech? - Wtedy, gdy by�a� jeszcze z tymi parszywcami - Hickok zignorowa� jej pytanie - czy zauwa�y�a� mo�e, aby brali do niewoli m�odego ch�opaka, ca�ego w czerni? - Nie widzia�am nikogo takiego - o�wiadczy�a Sherry. - Odk�d z�apali mnie Trolle, widzia�am tylko jedn� osob�. By� to �a�osny m�czyzna, kt�rego torturowali i zabili. - Dlaczego tak jest? - zapyta� nie wiadomo o co Hickok, wci�� maszeruj�c. Byli na wschodnim skraju miasta Fox. Dooko�a rozpo�ciera� si� las. - Trolle wyd�ubali mu oczy - zacz�a opowiada�. - Kon kretnie ten, kt�rego zastrzeli�e� jako ostatniego, to on o�lepi� nieszcz�nika. - Mam przyjaciela o imieniu Joshua - powiedzia� Hickok. - Nazwa�by takie post�powanie kosmiczn� sprawiedliwo�ci�. - Z tego, co m�wisz, wynika, �e jest to facet z g�ow� na karku - stwierdzi�a Sherry, bior�c jeszcze jeden kawa�ek pie czeni. - Sk�d pochodzisz? - zapyta� Hickok i roze�mia� si�, wi dz�c, �e dziewczyna usi�uje co� powiedzie�, cho� usta zapcha ne mia�a prze�uwanym z furi� mi�sem. - ZSundown. - Przepraszam, sk�d? - Z Sundown - powt�rzy�a. - To jest w Kanadzie, tu� po drugiej stronie Minnesoty; ma�a mie�cina. Wci�� mieszka tam kilka tuzin�w ludzi. Trolle z�apali mnie, kiedy wychodzi�am z mojej chaty, aby zaczerpn�� �wie�ego powietrza. - Ludzie z Sundown nie wyemigrowali do wi�kszego mia sta po wybuchu nuklearnym? - zdziwi� si� Hickok. - Owszem, cz�� wyjecha�a, ale wi�kszo�� pozosta�a - wy ja�ni�a. - S�yszeli�my straszne opowie�ci, od naszych rodzi c�w i dziadk�w o �yciu w wielkich miastach. Podobno panuje tam g��d, ludzie nie maja w co si� ubra�. M�wiono r�wnie�, �e nadchodzi�y wie�ci o kanibalizmie w Winnipeg. Kanibalizm! To straszne! - Winnipeg - powt�rzy� Hickok, �a�uj�c, �e jest tak s�aby z geografii Kanady. - To du�e miasto po�o�one najbli�ej Sundown - wyja�ni�a mu Sherry. - Masz rodzin� w Sundown? - zapyta�. - Mieszkaj� tam moi rodzice. U�miechn�a si� na wspomnienie o nich. - Nie masz m�a? - Nie - potrz�sn�a g�ow�. - Naprawd�? - Czy�by� by� zaskoczony? - Tak. Ale powiedz, jak rodzice sobie w tych warunkach daj� rad�, jak wygl�da ich �ycie? - Du�o siejemy. Hodujemy zwierz�ta. Nie nudzili�my si�, oczekuj�c na tych cholernych Trolli... Ze wzgl�du na specyfi czne po�o�enie Sundown niewielu przybywa do nas go�ci. Ma �o kto wie w og�le o istnieniu tego miasteczka. - Pragniesz wr�ci� do domu? - zapyta� Hickok. - Nie t�skni� za wegetacj�, mo�e troch� do las�w, wyso kich drzew i bujnej przyrody. Wygl�dasz, jakby� przeczuwa� co� z�ego w tym, co powiedzia�am - spostrzeg�a Sherry. - To s� twoje wyobra�enia - stanowczo stwierdzi� Hickok i poprowadzi� j� drog� pomi�dzy wielkimi bruzdami ziemi. - Trolle musieli korzysta� z tej drogi regularnie. P�jdziemy ni� i zobaczymy, dok�d nas zaprowadzi. - Dlaczego uwa�asz, �e w�a�nie t� drog� chodzili Trolle? Hickok przykl�k� i wzi�� do r�ki grudk� ziemi. - Sp�jrz, ta droga pokryta jest mn�stwem podobnych �la d�w. Mam przyjaciela, nazywa si� Geronimo. Jest specjalist� od r�nego rodzaju �lad�w. Gdyby by� teraz z nami, m�g�by powiedzie�, ile os�b przesz�o t�dy, jak dawno oraz kt�ry z nich jest lewor�czny, a kt�ry prawor�czny. - Chyba �artujesz sobie ze mnie!? Patrzy�a na niego z niedowierzaniem. - M�wi� prawd� - powiedzia� Hickok i wyja�nia� dalej: - Kompetentny traper mo�e z du�� dok�adno�ci� odr�ni� po �la dach osob� lewor�czn� od prawor�cznej. Je�eli dana osoba jest prawor�czna to zostawia w ziemi g��bszy �lad prawej nogi. Osoba lewor�czna odwrotnie. C�, ja jednak nie jestem specja list� w tej dziedzinie, ale moje do�wiadczenie pozwala mi oce ni� sytuacj�. Jestem pewny, �e szli t� drog� niedawno i by�o ich wielu. Zapewne wybrali t� drog�, kiedy zwiewali z Fox. - Czy kto� ci kiedy� powiedzia� - wtr�ci�a si� Sherry - �e czasami jeste� zabawny? - �artujesz? - U�miechn�� si�. - Dlaczego? Czy jest w tym co� z�ego? - Hm! Masz bogate s�ownictwo - zauwa�y� Hickok. - Mu sisz du�o czyta�. - Moi rodzice uczyli mnie - powiedzia�a z satysfakcj�. - Mamy kilkaset ksi��ek, ale nie przypominam sobie ani jednej o twoim ukochanym, starym Zachodzie. - To �le - skomentowa� Hickok. - Tam, sk�d pochodz�, mamy bibliotek� zawieraj�c� tysi�ce ksi��ek o rozmaitej tema tyce. Moimi ulubionymi by�y te o Dzikim Zachodzie, a szcze g�lnie je�li opowiada�y o �yciu Jamesa Butlera Hickoka. - Kim on by�? - zapyta�a Sherry, zrywaj�c ga��zie z pobli skiego krzaka. - By� wielkim Amerykaninem. Najwi�kszym, jaki kiedy kolwiek �y�. Odda�em mu cze��, wybieraj�c w�a�nie jego imi� na moim Przezwaniu. - Na czym? - Przezwaniu. Kiedy ko�czymy szesna�cie lat, otrzymuje my pozwolenie na przybranie imienia, kt�rym od tego momen tu b�d� nas nazywa� - wyja�ni! jej Hickok. - Dziwny zwyczaj! M�czyzna spojrza� gdzie� ponad jej g�ow�. - Dlaczego? Cz�owiek, kt�ry za�o�y� osad�, z kt�rej pocho dz�, chcia�, aby�my poznali przesz�o��. Aby�my wiedzieli, gdzie s� nasze korzenie. Sk�d si� wywodzimy. Dlatego prze brn�li�my przez mn�stwo historycznych ksi��ek w poszukiwa niu swojego idea�u. - Sk�d pochodzisz? - zapyta�a Sherry. - Sk�d� tam - wyszepta� tajemniczo. - Ja ci powiedzia�am, sk�d przybywam - �ali�a si� Sherry. - Jestem ci za to wdzi�czny. - Wi�c nie masz zamiaru powiedzie� mi, sk�d jeste�? - Nie licz na to. - Dlaczego? - upiera�a si�. Hickok zamilk� i zajrza� g��boko w jej oczy. - Z zaufaniem jest jak z mi�o�ci�. Musisz na nie zas�u�y�. Tylko idiota ufa bezgranicznie. Hickok wci�� zachowywa� wobec niej dystans. Patrz�c na konary drzew, my�la�a o tym, jak to si� sta�o, �e tak szybko straci�a czujno��. Hickok mia� w sobie co�, co pozwala�o jej na owe bezgrani- czne zaufanie. Nagle z rozmy�la� wyrwa�a j� przebiegaj�ca drog� wie- wi�rka. Przed nimi ros�y wielkie drzewa, ogo�ocone z li�ci. Sherry zauwa�y�a, �e ga��zie lekko si� poruszaj�. Czy to wiatr je porusza? Dlaczego ma si� o to martwi�? Je- �eli Hickok nie widzi w tym nic dziwnego, to ona te� nie ma powodu do zmartwie�. Od pocz�tku zrobi� na niej wra�enie odpowiedzialnego i by- strego. Czu�a, �e obroni j� przed niebezpiecze�stwem i wybawi z wszelkich tarapat�w. Wierzy�a w to, �e si� nie myli. Czy po- winna si� do niego odezwa�? Postanowi�a, �e tak zrobi, jak tylko dojd� do nast�pnego drzewa. Mo�e powinna powiedzie�, �e... Hickok szed�, wyprzedzaj�c j� o jakie� siedem krok�w. - Hickok! - krzykn�a nagle. - Uwa�aj! Rozdzia� IV - Padlino�ercy! -wrzasn��Geronimo. By�o ich oko�o trzydziestu. Odziani w brudne �achmany i zaopatrzeni w rozmait� bro�. Blade zna� dobrze typy tego rodzaju. Poruszali si� w gru- pach, zabijali, kto im stan�� na drodze, kradn�c jedzenie i bro�. �yli, nie odr�niaj�c dobra od z�a. - Otaczaj� nas! � wrzasn�a Gwiazdka, wtulaj�c si� w ra miona matki. Do FOKI skrada� si� jeden z dzikus�w, aby przez otwarte okno d�gn�� Blade'a no�em. - Blade!-krzykn�a roztrz�siona T�cza. Blade wolno przesun�� r�k� przez biodra, aby si�gn�� po wessona 44 magnum. By�a to du�a bro� r�czna, lecz w jego masywnej d�oni wygl�da�a jak zabawka. Opr�cz tego przy jego boku le�a� jeszcze auto-ordnance model 27 A-l. To przypomi- na�o mu commando arm carbine, kt�rego kiedy� u�ywa�. Auto--ordnance zosta� zmodyfikowany przez specjalist�w Rodziny, tak jak commando, aby m�g� funkcjonowa� w pe�ni automatycznie. Zosta� odtworzony na bazie thoinpsona model 1927, u�ywanego przez gangster�w z wczesnej dekady dwudziestego wieku. - Blade! R�b co�! -krzycza�a Indianka. Blade wymierzy� dziesi�ciocalow� luf� w Padlinojada i na- cisn�� spust. Huk z magnum 44 by� og�uszaj�cy. Padlino�ercy zareagowali tak, jakby run�a na nich wielka �ciana. Powalili si� na ziemi� jeden na drugiego, tworz�c ogromny stos �ywych ludzi. Blade mia� ich teraz prawie wszystkich na muszce. W tym momencie przy��czy� si� do niego Geronimo. On nosi� wci�� arminiusa 357 magnum, a tak�e sw�j nieod- ��czny tomahawk. Nowym dodatkiem do jego osobistego arse- na�u by� karabin automatyczny Fnc. Padlino�ercy zacz�li wsta- wa� i zaatakowali ponownie. Coraz wi�cej strza��w trafia�o w FOK� i tylko dzi�ki kuloodpornemu plastikowi jej pasa�erowie unikali �mierciono�nych kul. - Trzymajcie si� mocno! - wrzasn�� Blade, naciskaj�c pe da� gazu do oporu. Geronimo wci�� strzela! przez otwarte okna, nie daj�c za wygran�. W ko�cu jednak zamkn�� je, gdy pojazd zjecha� w d�. Stracili napastnik�w z oczu, co nie oznacza�o jednak, �e si� ich pozbyli. W dole pojawi�a si� nast�pna zgraja Padlinoja-d�w, kt�rzy r�wnie� otworzyli ogie�, pr�buj�c otoczy� FOK�. Nieoczekiwanie Blade gwa�townie skr�ci� i zatrzyma� po- jazd, stoj�c w poprzek drogi. - Co ty robisz? - T�cza przestraszy�a si�. - Co on robi? - powt�rzy�a Gwiazdka. To rozochoci�o Padlino�erc�w, dla kt�rych pojazd m�g� by� teraz �atwym �upem. Blade spojrza� na kobiety. - Nikt nie b�dzie atakowa� nas bezkarnie. Teraz zerkn�� na Geronimo, kt�ry ju� wiedzia�, o co chodzi przyjacielowi i u�miechn�� si� szczerze. Padlino�ercy byli coraz bli�ej. - Gotowy? - zapyta� Blade. Geronimo skin�� g�ow�, a w jego oczych mo�na by�o wy- czyta� my�l: .Jaka szkoda, �e nie ma z nami Hickoka". - Co do diab�a robicie? - zapyta�a T�cza ze z�o�ci�. Blade gwa�townie opu�ci� szyby, wystawiaj�c na zewn�trz karabin Auto-Ordnance i wycelowa� w watah� Padlinojad�w. Ci z nich, kt�rzy byli bli�ej pojazdu, zorientowali si�, �e nie maj� szans, i pr�bowali ratowa� si� ucieczk�. Wielu jednak nie oceni�o sytuacji i �lepo naciera�o na trans- porter. Blade u�miechn�� si� pod nosem, pozwoli� im si� zbli�y�. W ko�cu wystrzeli� seri�. Po pierwszej rundzie walki wi�kszo�� Padlinojad�w le�a�a martwa na ziemi. Druga seria z automatu wywo�a�a prawdziwy pop�och. Ci, kt�rzy prze�yli, uciekli do pobliskiego lasu, porzu- caj�c bro�. Geronimo otworzy� swoje drzwi i stan�� na zewn�trznym stopniu. Podpar� fhc o dach, aby lepiej celowa�. Wypali� jak z armaty; chcia� mie� pewno��, �e wybije im z g�owy ewentu- alny powr�t. To poskutkowa�o. Padlino�ercy biegli na o�lep w r�ne strony. By� pewien, �e przyrzekali sobie, �e ju� wi�cej nie tkn� FOKI. Pojedyncze postacie mign�y im jeszcze pomi�dzy drzewami. W ko�cu znikn�li w g��bi lasu. Droga pokryta by�a trupami i rannymi. S�yszeli j�ki i b�aga- nia, aby ich nie dobija�. Blade i Geronimo wstrzymali ogie�. - Z tysiqcem takim jak wy dwaj - odezwa�a si� T�cza - moi ludzie z �atwo�ci:) pokonaliby armi� Cheyenne Citadel. Blade od�o�y� sw�j auto-ordnance na konsol� i obra� kurs na zach�d. Wolno nabierali szybko�ci. Geronimo zaj�� swoje miejsce i zamkn�� drzwi, obserwuj�c przezornie drog�. - �adnego �ladu po�cigu - stwierdzi�. - Dostali dobra nauczk�! - Blade by� zadowolony. - My�l�, �e mieli�my du�o szcz�cia. To, co zrobili�my, by�o bardzo ry zykowne... - Geronimo jak zawsze by� ostro�ny. - Jak to? - zapyta� Blade. - Szczerze m�wi�c, nie byli�my do tego ataku przygotowa ni, jad�c g��wnym szlakiem, nie przysz�o nam do g�owy, �e kto� mo�e nas napa��. - Sytuacja nie by�a a� tak gro�na - upiera� si� Blade. - Jestem g�odna - odezwa�a si� Gwiazdka, przerywaj�c dyskusj� m�czyzn. - Dlaczego nie dasz jej troch� jedzenia. Ty te� co� zjedz. Nie zatrzymamy si� a� do zmierzchu. B�dziemy jecha�, jak d�ugo si� da. I tak jeste�my sp�nieni. �Trzeba jak najszybciej dotrze� do Kalispell i zako�czy� t� wypraw�" - ale tego Blade ju� nie powiedzia� g�o�no. My�la� o powrocie do Jenny. T�cza odwr�ci�a si� i wzi�a szklany s�oik z mi�sem. Odkr�ci�a go i poda�a cz�� zawarto�ci c�rce. - Dzi�kuj�, mamo - powiedzia�a Gwiazdka. - Czy kt�ry� z was chce troch�? - T�cza skierowa�a s�oik w ich stron�, zach�caj�c do jedzenia. Dw�ch Wojownik�w r�wnocze�nie potrz�sn�o przecz�co g�owami. - Nie jestem g�odny, ale chcia�bym doko�czy� nasz� roz mow� - powiedzia� Blade. - Jestem gotowa - odpowiedzia�a Indianka, odk�adaj�c s�o ik do ty�u. - Opowiedz, jak �yli twoi ludzie przed Wielkim Wybu chem. - Przed wybuchem? - T�cza zamy�li�a si�. - Niewiele o tym wiem, ale moi rodzice opowiadali mi, �e prawo by�o bar dzo surowe. Oczywi�cie brakowa�o wszystkiego. Ale zasz�y pewne zmiany. - Zmiany? Jakie? - Odeszli biali ludzie - kontynuowa�a. - Ewakuowano ich ze wszystkich miast i miasteczek na wsch�d. - Dlaczego rz�d nie ewakuowa� tak�e Indian? - zaintereso wa� si� Blade. - By�a pewna fala niezadowolenia, ale p�niej szczepowi liderzy doszli do wniosku, �e mo�emy �y� sami du�o lepiej ni� z bia�ymi. Poza tym Zachodnia Montana nie ucierpia�a tak mocno po ataku, nie dotar�y tam pociski nuklearne, z wyj�t kiem Wielkiego Podmuchu, setki mil na po�udniowy wsch�d od Kalispell i Rezerwatu. Nuklearny podmuch pod��a� wi�c bardziej na wsch�d i omin�� nasze tereny. Mo�na powiedzie�, �e znale�li�my si� w sytuacji jak nasi przodkowie, zanim przy- byli na te ziemie biali ludzie. Mogli�my �yd z urodzajnej ziemi, bogatej w wod�. Stali�my si� znowu panami u siebie, silni i od- wa�ni. Moi ludzie znowu zacz�li polowa� i uprawia� pola, czerpi�c niesko�czone korzy�ci z dar�w natury. To by� powr�t do prostego �ycia, naturalnego dla Indian �yj�cych przed przy- byciem bia�ych. Opr�cz tego zosta� wyeliminowany jeden z najgorszych na�og�w ludzko�ci naszego stulecia: alkoholizm. Nagle przerwa�a, aby po chwili rozpocz�� dalszy ci�g opo- wiadania: - Indianie u�wiadomili sobie, �e jest im du�o lepiej bez bia �ych. Oczywi�cie - doda�a - wszystko to zdarzy�o si� przed moimi narodzinami. Ale s�ysza�am to z opowie�ci dziadk�w i rodzic�w. Jeste�my teraz wolnymi lud�mi i nigdy nie pozwo limy, aby rz�dzi�y nami prawa bia�ych. - Zostali�cie w Rezerwacie? - zapyta� Blade. Zaj�li�my nieco wi�kszy obszar. Wielu Indian osiedli�o si� na p�nocy i wschodzie, w pobli�u jeziora P�aska G�owa. - Kalispell by�o opustosza�e przez tyle lat. Dlaczego wi�c twoi ludzie nie osiedlili si� w tym mie�cie? - zainteresowa� si� Blade. - Poniewa� to miasto, jak r�wnie� inne, nale�a�o do bia �ych. Oni je zbudowali - odpowiedzia�a stanowczo. - A my nie chcemy mie� nic wsp�lnego z bia�ymi. Nie chcieli�my i nie chcemy niczego, co nale�a�o do nich. - W twoim g�osie jest gorycz - zauwa�y� Blade. - Czy to dziwne? Znam doskonale nasz� histori�. Biali zawsze nas oszukiwali, zabijali, kradli nasz� ziemi�, zmu szali do �ycia na ma�ych parcelach porzuconych przez nich samych. Moi ludzie byli traktowani przez bia�ych osadnik�w troch� lepiej ni� niewolnicy. C� za hipokryzja. Ale prawda jest tylko jedna. Indianie nie maj� zamiaru si� m�ci�, nic nie chcemy od bia�ych, �adnej ich w�asno�ci. Tylko dlatego mo�emy teraz jecha� po lekarstwa; jest to bowiem jedyny pow�d, dla kt�rego szpital w Kalispell przetrwa� nietkni�ty przez tyle lat. - Czy wszyscy ludzie z Cytadeli Cheyenne s� biali? Czy domy�lasz si�, kim oni w og�le s� i dlaczego nas�ali na was armi�? - Blade zarzuca� j� pytaniami. T�cza przytuli�a mocniej c�rk�, kt�ra le�a�a wtulona w jej ramiona. - Wiem bardzo ma�o. Cheyenne Citadel to istna twierdza. Wiemy jednak, �e na po�udnie od niej, w mie�cie zwanym Co- lorado �yj� ludzie i s� potomkami cz�onk�w rz�du, kt�ry ewa kuowa� si� na pocz�tku trzeciej wojny �wiatowej. Przed laty, gdy mnie nie by�o jeszcze na �wiecie, jeden z tych ludzi zbieg� od nich, aby �y� w naszym szczepie. Opowiada� o swoim �yciu w Cytadeli... - Twoje plemi� nie zabi�o go? - zdziwi� si� Blade. - Nie, dlaczego mieliby to zrobi�? - odpowiedzia�a zagad kowo. - Czy� nie by� bia�y? - Kompletnie mnie nie zrozumia�e�. - Roz�o�y�a bezradnie r�ce. - My nie pa�amy nienawi�ci� do ka�dego bia�ego. Prze cie� wiesz, �e ci� lubi�. Nie mo�emy obwinia� ka�dego za to, co si� zdarzy�o wiele lat temu. Ale tak d�ugo, jak b�d� �y� In dianie, b�d� przekazywa� histori� swoim dzieciom. Pami�� o niej sprawi, �e ju� nigdy nie pozwolimy, aby znowu zrobiono z nas niewolnik�w. - Co ten cz�owiek powiedzia� twoim ludziom? Blade spojrza� na Geronimo, zastanawiaj�c si�, dlaczego jego przyjaciel nie bierze udzia�u w rozmowie. - Powiedzia�, �e Denver Colorado jest teraz stolic� rz�du Stan�w Zjednoczonych. Skar�y� si� te� na rz�d, kt�ry gn�bi ludzi. Nie m�g� si� z tym pogodzi�. Uciek�. By� z nami oko�o miesi�ca, kiedy pewnego ranka znaleziono go martwego. - Dlaczego zosta� zabity? - Tego nikt nie wie. Nie znamy przyczyny, dla kt�rej go sprz�tn�li. Nie mogli�my si� niczego dowiedzie�, poniewa� nie mieli�my �adnych przeciek�w z ich strony. Po kilku latach za cz�li wysy�a� patrole w nasz� okolic�, otwierali ogie�, je�li ko go� spostrzegli. Nasi wojownicy odpowiadali w�wczas strza�a mi. Nic wielkiego si� nie sta�o do momentu, a� wys�ali armi�, kt�ra nas zaatakowa�a i zmusi�a do wycofania si� do Kalispell. Poradzili sobie z nami, bo mieli lepsz� armi�. Ale jaki mieli w tym cel? - Wi�c dlaczego wracasz? - zapyta� Blade. - Musz� - powiedzia�a T�cza. - Nigdy nie powinnam by�a ich opuszcza�. - Wi�c dlaczego to zrobi�a�? Indianka zmiesza�a si�. - Jestem bardzo zm�czona, nie b�dziesz mia� chyba nic przeciwko temu, je�li porozmawiamy p�niej? Musz� troch� odpocz��. - Nie ma sprawy - odpowiedzia� Blade i zastanawia� si�, dlaczego ona unika pyta�? Czy�by co� ukrywa�a? Kim jest na prawd�? Chcieli j� zabi�, dlaczego? Okolice, kt�re mijali, pokryte by�y g�stymi krzewami a szosa wi�a si� jak gigantyczny w��. Blade spojrza� ukradkiem na Geronimo. - Wszystko w porz�dku? - Jasne. Dlaczego pytasz? - Nie jeste� zbyt rozmowny. Geronimo odwr�ci� g�ow� w stron� przyjaciela. - My�la�em, �e jestem ostatnim �yj�cym Indianinem. - Wiem. - Trudno mi wyobrazi� sobie, �e jest inaczej. A przecie� tak jest - rzek� Geronimo. - Rozumiem ci�. - Rozumiesz? - zapyta� pow�tpiewaj�co. - Przeczyta�em wszystkie ksi��ki z naszej biblioteki o Indianach. Znam nasz� histori� tak dobrze jak ona. - Skierowa� wzrok na �pi�c� T�cz�. -Zawsze by�em dumny z tego, �e jestem Indianinem. To jeden z powod�w, dlaczego wybra�em imi� Geronimo na sw�j pseu- donim. To on zainspirowa� mnie w m�odo�ci. Jego idea�y s� dla mnie �wi�te. Geronimo odm�wi� opuszczenia teren�w nale��- cych do Indian, by� duchowym wzorcem. Kiedy dowiedzia�em si� o plemionach Indian �yj�cych i zachowuj�cych stare zwy