15210

Szczegóły
Tytuł 15210
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15210 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15210 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15210 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Garwood Julie Buchanan 01 - Przyn�ta Konfesjona� to miejsce, do kt�rego zwykle przychochodz� ludzie, by zrzuca� z siebie brzemi� grzech�w. Ksi�dz Tom prze�ywa jednak chwil� grozy, kiedy si� okazuje �e spowiada psychopatycznego m o r d e r c � . kt�remu przy�wieca zgo�a inny cel. Nieznajomy zjawia si� bowiem w konfesjonale, by che�pi� si� zbrodni�, a co wi�cej - by zapowiedzie� kolejn�, kt�rej ofiar� ma by� nie kto inny, jak Laurent, ukochana m�odsza siostra ksi�dza Toma. Agent FBI i ksi�dz... Trudno wyobrazi� sobie ludzi bardziej si� od siebie r�ni�cych. Mimo to ksi�dza Toma i agenta Nicholasa Buchanana od lat ��czy prawdziwa m�ska przyja��. Nic wi�c dziwnego, �e kiedy najbli�szej osobie ksi�dza Toma grozi niebezpiecze�stwo, zwraca si� on do przyjaciela. Nicholas Buchanan nie waha si� ani chwili �jmuj�c na siebie rol� ochroniarza siostry przyjaciela. Tyle tylko, �e nie wic jeszcze, jak bardzo jest atrakcyjna i jak bardzo uparta. Julie Garwood, obok Amandy Quick i Jude Deveraux, nale�y do czo��wki autorek romans�w historycznych. Niemal wszystkie jej ksi��ki trafi�y na listy �New York Timesa" , osi�gaj�c w samych tylko Stanach Zjednoczonych kilkumilionowe nak�ady. Nak�adem Wydawnictwa Da Capo uka�� si� sie powie�ci Julie Garwood. ISBN 83-7157-522-X Nie chowaj tej ksi��ki przed �on�! I tak kupi sobie now� 9178e371�5?522a fuLiE GARWOOD Tytut orygina�u HEARTBREAKER Copyright � 2000 by Julie Garwood Koncepcja serii Marzena Wasilewska-Ginalska Ilustracja na ok�adce Robert Pawlicki Opracowanie graficzne ok�adki S�awomir Skry�kiewicz Sk�ad i �amanie �Kolonel" Mojemu synowi, Gerry'emu To, co jest za nami, i to, co jest przed nami, stanowi doprawdy drobiazg w por�wnaniu z tym, co jest w nas. Ralph Waldo Emerson For the Polish translation Copyright � 2000 by Wydawnictwo Da Capo For the Polish edition Copyright � 2000 by Wydawnictwo Da Capo Wydanie I ISBN 83-7157-522-X DRUKARNIA GS: Krak�w, tel. ( 0 1 2 ) 6 5 65 902 Niech Tw�j nieskr�powany entuzjazm przyniesie Ci wielk� rado�� z tego, co osi�gasz; Niech Tw�j niez�omny duch prowadzi Ci� zawsze do walki w dobrej sprawie; Niech Twoje serce sprawi, �e bidzie b�d� odwzajemnia� Ci mi�o��. Geny, jestem z Ciebie taka dumna! 1 w konfesjonale panowa� �ar gorszy ni� w piekle. Gruba czarna zas�ona, ci�ka od kurzu, kt�ry powbija� si� w ni� przez lata nieczyszczenia, zakrywa�a w�skie wej�cie od samej g�ry po pokancerowany drewniany parkiet, blokuj�c dost�p �wiat�a i �wie�ego powietrza. W �rodku by�o troch� tak jak w trumnie, kt�r� kto� niefrasobliwie opar� pionowo o �cian�, tote� ojciec Thomas Madden gor�co dzi�kowa� Bogu, �e nie ma klaustrofobii. Coraz bardziej jednak doskwiera� mu �ar. Powietrze by�o duszne, parne, a jego oddech urywany jak w�wczas, gdy na stadionie pokonywa� ostatni metr boiska, �ciskaj�c pi�k� pod pach�. Wtedy nie zwraca� uwagi na ogie� w p�ucach i teraz te� niewiele sobie z tego robi�. By�a to po prostu cz�� jego pracy. Starzy ksi�a powiedzieliby mu, by ofiarowa� swe cierpienie Bogu za dusze pokutuj�ce w czy��cu. Tom nie widzia� w tym nic z�ego, cho� nurtowa�o go, w jaki spos�b jego z�e samopoczucie mog�oby przynie�� ulg� komukolwiek innemu. Zmieni� pozycj� na twardej d�bowej �awie, zupe�nie jak ch�opiec z ch�ru podczas niedzielnej pr�by. Czu�, �e pot sp�ywa mu po policzkach i dalej po karku pod sutann�. D�uga czarna szata by�a ju� przemoczona, tote� Tom bardzo w�tpi�, czy nadal pachnie myd�em Irish Spring, kt�rego u�ywa� tego ranka pod prysznicem. Na dworze, w cieniu rzucanym przez ganek plebanii, temperatura wynosi�a oko�o trzydziestu pi�ciu stopni Celsjusza, co wskazywa� termometr przytwierdzony do pobielonej kamiennej �ciany. Najgorsza by�a jednak du�a wilgotno�� powietrza; to przez ni� nieszcz�nicy, kt�rzy musieli opu�ci� swoje klimatyzowane domy i dok�d� i��, ledwie pow��czyli nogami i z byle powodu wybuchali z�o�ci�. �e te� akurat tutaj musia�a nawali� klimatyzacja. Naturalnie 7 JULIE GARWOOD by�y w ko�ciele okna, ale te, kt�re nadawa�y si� do otwierania, dawno ju� zabito gwo�dziami w pr�nym wysi�ku zabezpieczenia si� przed wandalami. Dwa pozosta�e znajdowa�y si� wysoko, w z�oconej kopule. Zdobi�y je witra�e, przedstawiaj�ce archanio��w Gabriela i Micha�a z l�ni�cymi mieczami w d�oniach. Gabriel z natchnionym wyrazem twarzy wpatrywa� si� w niebo, Micha� mia�d�y� wzrokiem w�e, kt�re wi�y si� u jego nagich st�p. przygwo�d�one czubkiem miecza do ziemi. Wierni uwa�ali te witra�e za bezcenne dzie�a sztuki, zach�caj�ce do modlitwy, w walce z upa�em by�y one jednak bezu�yteczne. Dodano je dla ozdoby, nie dla poprawienia wentylacji. Tom by� wysokim, krzepkim m�czyzn� z byczym karkiem, kt�ry stanowi� pami�tk� po dniach chwa�y na stadionach, ale sk�r� mia� wra�liw� jak niemowl�. Od upa�u pojawi�a si� na niej piek�ca wysypka. Poddar� wi�c sutann� a� po uda, tak �e wystawa�y spod niej czerwono-bia�e bokserskie spodenki, kt�re dosta� w prezencie od swojej siostry, Laurant, strzepn�� z n�g zaplamione farb� gumowe klapki i wsadzi� sobie do ust kostk� balonowej gumy do �ucia. Chcia� by� uprzejmy i sko�czy�o si� to dla niego saun�. Czekaj�c na wyniki bada�, kt�re mia�y zdecydowa� o tym, czy b�dzie si� musia� podda� nast�pnej serii zabieg�w chemoterapeutycznych w Kansas University Medical Center, go�ci� u ksi�dza pra�ata McKindry'ego, proboszcza w ko�ciele Matki Boskiej �askawej, Parafia znajdowa�a si� na peryferiach Kansas City, kilkaset mil na po�udnie od Holy Oaks w stanie Iowa, gdzie Tom odprawia� na co dzie� sw� kap�a�sk� pos�ug�. Stra� miejska oficjalnie uzna�a t� okolic� za stref� wp�yw�w gang�w. W sobotnie popo�udnia ksi�dz pra�at regularnie s�ucha� spowiedzi parafian, ale ze wzgl�du na upa�, wiek pra�ata, zepsut� klimatyzacj� i nak�adaj�ce si� zaj�cia - ksi�dz McKindry szykowa� si� bowiem do spotkania ze swymi dwoma przyjaci�mi z seminarium w opactwie Wniebowzi�cia - Tom zaproponowa�, �e wyr�czy gospodarza w spe�nieniu tego obowi�zku. S�dzi�, �e przyjdzie mu siedzie� twarz� w twarz z penitentami w pokoiku na plebanii, gdzie mo�na by�o otworzy� okna, McKindry jednak�e honorowa� �yczenia swych parafian tradycjonalist�w, kt�rzy upierali si� przy przyj�tym od wiek�w sposobie s�uchania spowiedzi. Tom dowiedzia� si� o rym poniewczasie, gdy ko�cielny, Lewis, zaprowadzi� go do ciasnego konfesjona�u, w kt�rym mia� sp�dzi� p�torej godziny. W dow�d wdzi�czno�ci ksi�dz pra�at po�yczy� mu ma�o przydai- 8 PRZYN�TA ny wentylatorek na baterie, kt�ry jeden z parafian po�o�y� na tacy podczas zbi�rki pieni�dzy. Gad�et by� nie wi�kszy od ludzkiej d�oni. Tom ustawi� go wi�c tak, by strumie� powietrza pada� prosto na twarz, i zacz�� czyta� ostatnie wydanie �Holy Oaks Gazette", kt�re wzi�� ze sob� do Kansas City. Otworzy� gazet� na drugiej stronie z kolumn� towarzysk�, kl�ra zawsze go interesowa�a. Najpierw zerkn�� na sztampowe nowiny klubowe i nieliczne og�oszenia, z kt�rych dwa dotyczy�y urodzin, trzy - zar�czyn, a jedno - �lubu. Potem zatrzyma� wzrok na swojej ulubionej rubryce, zatytu�owanej �W mie�cie". Podtytu� niezmiennie dotyczy� bingo. Zawsze podawano liczb� ludzi, kt�rzy wzi�li udzia� w ostatniej sesji gry, a tak�e nazwiska szcz�liwc�w wyr�nionych dwudziestopi�ciodolarowymi premiami. Dalej nast�powa�y wywiady; ka�dy z wygrywaj�cych opowiada�, co zamierza zrobi� z niespodziewanym darem losu. Zawsze te� rabin David Spears, organizator cotygodniowych sesji bingo, opowiada�, jak znakomicie wszyscy si� bawili. Tom podejrzewa�, �e redaktorka kolumny towarzyskiej, Lorna Hamburg, w tajemnicy ostrzy sobie z�by na rabina Dave'a, kt�ry by� wdowcem, i dlatego bingo zajmuje tak poczesne miejsce w gazecie. Rabin tydzie� w tydzie� m�wi� to samo, a Tom niezmiennie pokpiwa� sobie z niego, gdy w �rodowe popo�udnia grywali w golfa. Dave przewa�nie rozbija� go na miazg�, dlatego nie protestowa� przeciwko tym dobrotliwym kpinkom, twierdzi� jednak�e, �e w ten spos�b Tom odwraca uwag� od swych beznadziejnych wynik�w. Reszta kolumny s�u�y�a powiadomieniu ca�ego miasta o tym. kogo zalicza si� do dobrego towarzystwa, a je�li akurat brakowa�o �wie�ych wiadomo�ci, Lorna zape�nia�a woln� przestrze� przepisami kulinarnymi. W Holy Oaks nie by�o sekret�w. Na pierwszej stronie pisano o planowanej modernizacji rynku i zbli�aj�cych si� obchodach setnej rocznicy za�o�enia opactwa Wniebowzi�cia. By�a te� �yczliwa wzmianka o siostrze Toma. Dziennikarz nazwa� j� niezmordowan� i zawsze u�miechni�t� pomocnic�, a potem do�� szczeg�owo opisa� jej wk�ad w przygotowanie obchod�w. Nie do��, �e gromadzi�a przedmioty, kt�re mia�y by� sprzedane na aukcji dobroczynnej, to jeszcze zobowi�za�a si� przenie�� wszystkie dane z zakurzonych kartotek do komputera, kt�re opactwo niedawno otrzyma�o w darze. W dodatku wolne chwile chcia�a po�wi�ci� na t�umaczenie francuskoj�zycznych dziennik�w niedawno zmar- 9 JULIE GARWOOD �ego duchownego, ojca Henri VanKirka. Ko�cz�c czyta� superlatywy pod adresem siostry, Tom zachichota� pod nosem. W rzeczywisto�ci do �adnej z tych prac Laurant nie zg�osi�a si� na ochotnika. Tak si� jednak sk�ada�o, �e przechodzi�a w pobli�u akurat wtedy, gdy on wpada� na r�ne dobre pomys�y, a �e by�a wyj�tkowo wspania�omy�lna, ani razu mu nie odm�wi�a. Zanim sko�czy� czyta� reszt� wiadomo�ci, przesi�kni�ta potem koloratka klei�a mu si� do szyi. Od�o�y� gazet� na twarde siedzenie, znowu otar� czo�o i zacz�� si� zastanawia�, czy przypadkiem nie zamkn�� kramu kwadrans wcze�niej. Odrzuci� jednak t� my�l prawie natychmiast. Wiedzia�, �e gdyby wyszed� przedwcze�nie z konfesjona�u, zosta�by niemi�osiernie zbesztany przez pra�ata, a po dniu sp�dzonym na ci�kiej pracy fizycznej zupe�nie nie by� w nastroju do wys�uchiwania poucze�. Raz na kwarta�, w pierwsz� �rod� miesi�ca, kt�r� zwa� w my�lach popielcem, odwiedza� pra�ata McKindry'ego, starego Irlandczyka ze z�amanym nosem i twarz� pooran� bruzdami, kt�ry nigdy nie traci� okazji, by w ci�gu nast�pnego tygodnia wycisn�� z go�cia si�dme poty. McKindry by� obcesowy i szorstki, ale mia� z�ote serce i mi�osiern� natur�, nieska�on� jednak�e sentymentalizmem. �ywi� niez�omne przekonanie, �e pr�nowanie jest domen� diab�a, co by�o tym bardziej uzasadnione, �e plebania pilnie potrzebowa�a malowania. Ci�ka praca, powtarza� stanowczo, leczy z wszyst- kiego, nawet z raka. Czasem Tomowi trudno by�o sobie przypomnie�, dlaczego tak go lubi i czuje z nim duchowe pokrewie�stwo. Mo�e by�a to kwestia domieszki irlandzkiej krwi, p�yn�cej w �y�ach tak jednego, jak i drugiego. A mo�e sprawia�a to filozofia staruszka, kt�remu przekonanie, �e tylko g�upcy p�acz� nad rozlanym mlekiem, pomog�o przetrzyma� wi�cej �yciowych pr�b, ni� dane by�o Hiobowi. Zmagania Toma z chorob� by�y bulk� z mas�em w por�wnaniu z tym, co musia� znie�� McKindry. Tom zrobi�by wszystko, byle mu ul�y�. Pra�at bardzo si� cieszy� na ponowne spotkanie ze starymi przyjaci�mi. Jednym z nich by� opat James Rockhill, prze�o�ony Toma w opactwie Wniebowzi�cia, a drugim - ksi�dz Vincent Moreno, kt�rego Tom nie zna� osobi�cie. Ani Rockhill. ani Moreno nie zamierzali korzysta� z go�cin} plebanii u Matki Boskiej �askawej, woleli bowiem znacznie bardziej luksusowe warunki w parafii �wi�tej Tr�jcy, to znaczy ciep�� wod� lec�c� z kranu d�u�ej ni� pi�� minut i centralnie 1!) PRZYN�TA sterowan� klimatyzacj�. Parafia �wi�tej Tr�jcy znajdowa�a si� w samym centrum satelickiego osiedla Kansas City. wybudo- wanego po drugiej stronie granicy stan�w Kansas i Missouri. McKindry �artobliwie nazywa� j� parafi� Matki Boskiej Le- xuskiej, a s�dz�c po liczbie eleganckich samochod�w, zaparkowanych co niedziela przed ko�cio�em, przydomek by� jak najbardziej uzasadniony. W parafii McKindry'ego niewielu wiernych mia�o samochody. Najcz�ciej przychodzili do ko�cio�a pieszo. Tomowi zacz�o burcze� w brzuchu. By�o mu gor�co, czu�, �e ca�y si� lepi, a do tego chcia�o mu si� pi�. Koniecznie musia� wzi�� prysznic, a potem wypi� zimne jasne. Siedzia� tu i pra�y� si� jak indyk w piecu, a tymczasem nawet pies z kulaw� nog� nie przyszed� do spowiedzi. Tomowi wydawa�o si� zreszt�, �e w ca�ym ko�ciele nikogo nie ma, mo�e z wyj�tkiem Lewisa, kt�ry lubi� chowa� si� w sk�adziku za przedsionkiem i po kryjomu poci�ga� tandetn� whisky, schowan� w skrzynce z narz�dziami. Tom spojrza� na zegarek; przekona� si�, �e zosta�o mu jeszcze tylko kilka minut dy�uru, i doszed� do wniosku, �e ma do��. Zgasi� lampk� nad konfesjona�em i w�a�nie chcia� odchyli� zas�on�, gdy us�ysza� charakterystyczny �wist powietrza, jaki dobywa si� z poduszki kl�cznika pod naporem ci�aru. Po stronie penitenta rozleg�o si� dyskretne kaszlni�cie. Tom natychmiast si� wyprostowa�, wyj�� gum� z ust i schowa� do opakowania, potem schyli� g�ow� w modlitewnym ge�cie i podni�s� drewnian� p�ytk�, kt�ra zas�ania�a kratk�. - W imi� Ojca i Syna... - zaintonowa� cichym g�osem, wykonuj�c znak krzy�a. Przez kilka nast�pnych sekund panowa�a cisza. Widocznie penitent zbiera� my�li albo odwag� potrzebn� do wyznania grze- ch�w. Tom poprawi� stu�� na szyi i cierpliwie czeka�, co nast�pi. Przez kratk� dolecia� go zapach Obsession, wody kolo�skiej Calvina Kleina. Natychmiast pozna� ten charakterystyczny, ci�ki, s�odkawy aromat, bo tak� sam� wod� dosta� na ostatnie urodziny od swej gospodyni w Rzymie. Penitent wyra�nie przesadzi�. Zapach kosmetyku w po��czeniu z ple�ni� i potem tworzy� od�r trudny do wytrzymania. Tomowi zdawa�o si�, �e pr�buje oddycha� z g�ow� wsuni�t� do plastikowej torby. �o��dek podszed� mu do gard�a. Z najwi�kszym trudem powstrzyma� odruch wymiotny. - Jeste� tam, ojcze? 11 JULIE GARWOOD - Jestem - odszepn��. - Gdy b�dziesz got�w wyzna� grzechy, mo�esz zacz��. - To jest dla mnie... trudne. Ostatnio spowiada�em si� rok temu. Nie dosta�em wtedy rozgrzeszenia. Czy teraz, ojcze, je dostan�? Dziwnie �piewne brzmienie g�osu i kpi�cy ton natychmiast wzbudzi�y czujno�� Toma. Czy penitent jest po prostu zdener- wowany tym, �e tak dawno si� nie spowiada�, czy mo�e celowo usi�uje sprawi� wra�enie aroganckiego? - Nie dosta�e� rozgrzeszenia? - Nie, ojcze. Wprawi�em spowiednika w gniew. Z tob� b�dzie podobnie, ojcze. To, co mam do wyznania, wstrz��nie tob�. I wtedy te� wybuchniesz gniewem, tak jak tw�j poprzednik. - Nic, co powiesz, nic mo�e mn� wstrz�sn�� ani wprawi� mnie w gniew - zapewni� go Tom. - Ojciec s�ysza� ju� wszystko, co mo�na us�ysze�, tak? Zanim Tom zd��y� odpowiedzie�, penitent szepn�� znowu: - Czuj nienawi�� do grzechu, nie do grzesznika. - Kpi�cy ton sta� si� jeszcze wyra�niejszy. Tom zdr�twia�. - Mo�e zaczniesz spowied�, synu? - Tak - odrzek� nieznajomy. - Pob�ogos�aw mnie, ojcze, bo zgrzesz� znowu. Skonsternowany Tom pochyli� si� do kratki i poprosi� penitenta, �eby zacz�� spowied� jeszcze raz. - Pob�ogos�aw mnie, ojcze, bo zgrzesz� znowu. - Chcesz wyzna� grzech, kt�ry dopiero pope�nisz? - Tak. - Czy to jest jaka� zabawa, czy...? - Nie, nie zabawa - odpar� m�czyzna. - Jestem �miertelnie powa�ny. Czy ju� wzbiera w tobie gniew? Przez kratk� dolecia� chrapliwy rechot, kt�ry zabrzmia� jak wystrza�y w nocy. Tom bardzo si� pilnowa�, by zachowa� oboj�tny ton g�osu, gdy odpowiada�: - Nie wzbiera we mnie gniew, ale niczego nie rozumiem. Z pewno�ci� wiesz, �e nie mo�esz dosta� rozgrzeszenia za grzechy, nad kt�rych pope�nieniem dopiero si� zastanawiasz. Mi�osierdzie jest dla tych, kt�rzy uznali swoje b��dy i szczerze ich �a�uj�. Kt�rzy chc� zado��uczyni� za swoje grzechy. 12 PRZYN�TA - Och, ojcze, jeszcze nie wiesz, o jakie grzechy chodzi. Jak mo�esz odm�wi� mi rozgrzeszenia? - Nazwanie tych grzech�w niczego nie zmieni. - Owszem, zmieni. Rok temu dok�adnie opowiedzia�em innemu ksi�dzu, co zamierzam zrobi�, ale mi nie uwierzy�, a potem by�o ju� za p�no. Nie pope�nij tego samego b��du. - Sk�d wiesz, �e ksi�dz ci nie uwierzy�? - Nie pr�bowa� mnie powstrzyma�. St�d wiem. - Jak d�ugo jeste� katolikiem? - Od urodzenia. - Wobec tego wiesz, �e poza konfesjona�em ksi�dz nie mo�e pami�ta� o grzechu ani o grzeszniku. Tajemnica spowiedzi jest �wi�ta. Jak tamten ksi�dz mia�by ci� powstrzyma�? - M�g� znale�� jaki� spos�b. Wtedy... wtedy jeszcze praktykowa�em i by�em ostro�ny. M�g� mnie �atwo powstrzyma�, wi�c to jego wina, a nie moja. Teraz to samo b�dzie bardzo trudne. Tom gor�czkowo usi�owa� znale�� sens w s�owach nieznajomego. Praktykowa�? Co praktykowa�? I jakiemu grzechowi m�g� zapobiec tamten ksi�dz? - My�la�em, �e mog� nad tym zapanowa� - powiedzia� m�czyzna. - Nad czym? - Nad ��dz�. - Jaki grzech wyzna�e�? - Mia�a na imi� Millicent. Takie �adne staro�wieckie imi�, nie s�dzisz, ojcze? Przyjaciele nazywali j� Millie, ale ja nie. O niebo wola�em Millicent. Naturalnie nie by�em dla niej nikim, kogo nazwa�aby przyjacielem. W st�ch�ym powietrzu rozleg� si� nast�pny wybuch �miechu. Tom mia� czo�o pokryte warstewk� potu, ale nagle zrobi�o mu si� zimno. To nie by� dowcipni�. Tom ba� si� tego, co mia� us�ysze�. a jednak musia� zada� pytanie. - Co sta�o si� z Millicent? - Z�ama�em jej serce. - Nie rozumiem... - A jak my�lisz, co si� z ni� sta�o? - spyta� m�czyzna, wyra�nie zniecierpliwiony. - Zabi�em j�. Strasznie to wygl�da�o. Krew by�a wsz�dzie, ca�y si� zachlapa�em. Wtedy brakowa�o mi do�wiadczenia, nie mia�em'odpowiedniej techniki. Poszed�em do spowiedzi jeszcze za jej �ycia. Dopiero wszystko planowa�em 13 JULIE GARWOOD i ksi�dz m�g� by� mnie powstrzyma�, ale tego nie zrobi�. Wyzna�em mu, co zamierzam zrobi�. - Powiedz mi, jak mo�na ci� by�o powstrzyma�? - Modlitw� - odrzek� lekcewa��co. Powiedzia�em mu, �eby si� za mnie modli�. Ale widocznie modli� si� nie do�� �arliwie. Przecie� j� zabi�em. Szkoda, naprawd�. To by�a taka urocza istotka... o wiele bardziej urocza ni� inne. Wielki Bo�e, czy by�y jeszcze inne kobiety? Ile? - Ile zbrodni po...? - Grzech�w, ojcze - przerwa� Tomowi nieznajomy. - Pope�nia�em grzechy, ale mo�e bym si� opar� pokusie, gdyby tamten ksi�dz mi pom�g�. Nie chcia� mi da� tego, czego potrzebowa�em. - To znaczy? - Rozgrzeszenia i zrozumienia. Odm�wi� mi i jednego, i drugiego. Niespodziewanie m�czyzna wyr�n�� pi�ci� w kratk� konfesjona�u. W�ciek�o��, kt�ra musia�a si� w nim kot�owa� tu� pod powierzchni�, wybuch�a. Zacz�� z groteskow� dok�adno�ci� opisywa�, co zrobi� nieszcz�snej i niewinnej Millicenl. Toma ogarn�a trwoga. Wielki Bo�e. co mia� zrobi�?! Niedawno che�pliwie zapowiedzia�, �e nic nim nie wstrz��nie ani nie wprawi go w gniew, ale na pewno nie spodziewa� si� opisu zwyrodnialstwa, kt�ry sprawia� obcemu niewys�owion� rozkosz. Czuj nienawi�� do grzechu, nie do grzesznika. - Naprawd� mia�em na ni� ch�tk� - szepn�� szaleniec. - Ile kobiet jeszcze zabi�e�? - Millicent by�a pierwsza. Innymi te� by�em zauroczony, a kiedy mnie rozczarowa�y, musia�em je skrzywdzi�, ale �adnej nie zabi�em. Po tym, jak spotka�em Millicent, wszystko si� zmieni�o. D�ugo j� obserwowa�em. By�a taka... doskona�a. - Jego g�os przeszed� w charczenie. - Ale zdradzi�a mnie, tak samo jak inne. My�la�a, �e mo�e igra� z innymi m�czyznami, a ja tego nie zauwa��. Nie mog�em pozwoli�, �eby mnie tak dr�czy�a. Nie, na to za nic bym nie pozwoli� - stwierdzi� bardziej stanowczo, - Musia�em j� ukara�. Wyda� g�o�ne, aktorskie westchnienie, a potem zachichota�. - Zabi�em t� ma�� suk� dwana�cie miesi�cy temu i pochowa�em j� g��boko, naprawd� g��boko. Nikt nigdy jej nie znajdzie. O nie, panie. A potem nie by�o ju� dla mnie odwrotu. Nie mia�em poj�cia, jak bardzo podniecaj�ce jest zabijanie. Kaza�em Millicent b�aga� o lito�� i b�aga�a. Na Boga, jak b�aga�a. - !4 PR7.YMJA Zarechota�. - Dar�a si� jak prosi�, och, jak mi si� to podoba�o. Strasznie mnie podnieci�a. Nawet nie my�la�em, �e mo�na si� tak podnieci�. No, wi�c musia�em dopilnowa�, �eby jeszcze powrze-szcza�a. Kiedy z ni� sko�czy�em, rozsadza�a mnie rado��. I co, ojcze, nie zapytasz mnie, czy �a�uj� swoich grzech�w? - Nie. W tobie nie ma skruchy. Cisza jeszcze pot�gowa�a duchot� w konfesjonale. Ale wkr�tce zn�w_rozleg� si� sycz�cy g�os: - ��dza wr�ci�a. Ramiona Toma okry�y si� g�si� sk�rk�. - S� ludzie, kt�rzy mog�... - My�lisz, �e powinno si� mnie zamkn��? Karz� tylko te kobiety, kt�re mnie krzywdz�, wi�c zrozum, �e za nic nie ponosz� winy. Pewnie s�dzisz, �e jestem chory, prawda? To jest spowied�, ojcze. Musisz m�wi� prawd�. - Tak, s�dz�, �e jeste� chory. - Och, mylisz si�. Jestem tylko oddany sprawie. - S� ludzie, kt�rzy mog� ci pom�c. - Jestem bardzo sprytny. Nie b�dzie �atwo mnie powstrzyma�. Zawsze zbieram informacje, zanim si� zajm� klientk�. Wiem wszystko ojej rodzinie i przyjacio�ach. Wszystko. Tak, tym razem b�dzie mnie du�o trudniej powstrzyma�, ale postanowi�em jeszcze bardziej utrudni� sobie zadanie. Widzisz? Nie chc� grzeszy�. Naprawd� nie chc�. - Jego g�os znowu zabrzmia� �piewnie. - Pos�uchaj mnie - odezwa� si� Tom b�agalnym tonem. -Odejd� od konfesjona�u, usi�dziemy razem w pobli�u i wszystko dok�adnie om�wimy. Chc� ci pom�c, je�li tylko mi na to pozwolisz. - Nie. Pomocy potrzebowa�em przedtem i wtedy mi jej odm�wiono. Daj mi rozgrzeszenie. - Nie dam. M�czyzna westchn�� przeci�gle. - Dobrze - powiedzia�. - Tym razem zmieni� regu�y. Masz ode mnie pozwolenie, mo�esz opowiedzie� o tym komu tylko chcesz. Widzisz, jaki potrafi� by� uk�adny? - To nie ma znaczenia, czy dasz mi pozwolenie. Ta rozmowa musi pozosta� poufna. Trzeba dochowa� tajemnicy spowiedzi, je�li ma by� szczera. - Bez wzgl�du na to, co wyznam? - Bez wzgl�du na to. - ��dam, �eby� o tym opowiedzia�. 15 JULIE GARWOOD - Mo�esz ��da�, co chcesz, ale to niczego nie zmienia. Nie mog� nikomu powiedzie�, co od ciebie us�ysza�em, i nie zrobi� tego. Na chwil� zapad�o milczenie, potem nieznajomy zachichota�. - Ksi�dz maj�cy skrupu�y. Niesamowite. Hmmm. Co za rozterka! Ale nic si� nie martw, ojcze. Jestem dziesi�� krok�w przed tob�. Tak, panie. - Jak to? - Mam now� klientk�. - Wybra�e� nast�pn�... - W�adze ju� powiadomi�em - przerwa� mu szaleniec. - Wkr�tce dostan� m�j list. Oczywi�cie wys�a�em go, jeszcze zanim si� przekona�em, �e b�dziesz tak si� upiera� przy swoich zasadach. W ka�dym razie �adnie post�pi�em, nie s�dzisz? Wys�a�em do nich uprzejmy li�cik i wyja�ni�em, co zamierzam. Szkoda tylko, �e zapomnia�em go podpisa�. - Czy poda�e� nazwisko osoby, kt�r� zamierzasz skrzywdzi�? - Skrzywdzi�? C� za dziwne s�owo na okre�lenie morderstwa. Tak, poda�em. - Czyli nast�pna kobieta - przerwa� mu Tom. - Interesuj� mnie tylko kobiety. - Czy w li�cie wyja�ni�e�, dlaczego chcesz zabi� t� w�a�nie kobiet�? - Nie. - Masz pow�d? - Tak. - Podasz mi go? - Praktyka, ojcze. - Nie rozumiem. - Praktyka czyni mistrza. Ta kobieta jest jeszcze bardziej wyj�tkowa ni� Miliicent. Otaczam si� jej zapachem, uwielbiam jej si� przygl�da�, gdy �pi. Jest tak pi�kna. Spytaj mnie o ni�, a kiedy ju� podam ci jej imi�, mo�esz mi wybaczy�. - Nie dam ci rozgrzeszenia. - A jak przebiega twoja chemoterapia? Masz md�o�ci? Czy rokowania s� dobre? Tom poderwa� g�ow�. - Co? - prawie krzykn��. Szaleniec zarechota�. - Powiedzia�em ci, �e zanim wybior� klientk�, zbieram o niej informacje. Mo�na by powiedzie�, �e j� �ledz� - szepn��. 10 PRZYN�TA - Sk�d wiesz... - Och, Tommy, ale jeste� naiwniak. Czy nie zastanowi�o ci�, po co pojecha�em za tob� taki kawa� drogi, �eby wyzna� grzechy w�a�nie tobie? Pomy�l o tym w drodze powrotnej do swojego opactwa. Odrobi�em lekcje, co? - Kim jeste�? - Jak to kim? Kim�, kto �amie serca. Uwielbiam trudne wyzwania. Postaraj si�, �eby tym razem by�o mi trudno. Wkr�tce przyjedzie tu do ciebie policja, �eby z tob� porozmawia�, i wtedy b�dziesz m�g� powiedzie� o tym, komu tylko chcesz - rzek� nieznajomy drwi�cym tonem. - Wiem, do kogo najpierw zadzwonisz. Do tego twojego bystrego kolesia z FBI. Zadzwonisz do Nicka, prawda? Jestem tego pewien. A on biegiem pospieszy ci na pomoc. Lepiej mu powiedz, �eby j� gdzie� zabra� i schowa�. Mo�e wtedy za ni� nie pojad� i zaczn� szuka� kogo innego. A przynajmniej spr�buj�. - Sk�d wiesz... - Zapytaj mnie. - O co? - Ojej imi� - szepn�� szaleniec. - Spytaj, kto jest moj� klientk�. - Usilnie ci� namawiam, �eby� skorzysta� z pomocy - zacz�� znowu Tom. - To, co robisz... - Zapytaj mnie. Zapytaj. Zapytaj. Tom zamkn�� oczy. - Dobrze. Kto to jest? - Jest �liczna. Ma takie pi�kne pe�ne piersi i d�ugie ciemne w�osy. Na jej ciele nie ma najmniejszej skazy, a twarzy m�g�by jej pozazdro�ci� anio�. Jest zab�jczo pi�kna. Ale ja zamierzam j� zabi�. - Powiedz mi, kim jest - za��da� Tom, modl�c si�, by starczy�o czasu na zapewnienie ochrony tej nieszcz�snej kobiecie. - Laurant - rozleg� si� w�owy syk. - Ma na imi� Laurant. - Moja Laurant? - spyta� przera�ony Tom. - W�a�nie. Wreszcie zrozumia�e�, ojcze. Zamierzam zabi� twoj� siostr�. 2 Agent Nicholas Benjamin Buchanan wybiera� si� na bardzo sp�niony urlop. Od trzech lat nic mia� ani jednego dnia wolnego i zaczyna�o si� to odbija� na jego podej�ciu do pracy, w ka�dym razie tak o�wiadczy� mu jego zwierzchnik, doktor Peter Morgan-stern, zanim wys�a� go na miesi�czny wypoczynek. Przy okazji zarzuci� Nickowi, �e zaczyna mie� zbyt du�y dystans do swoich obowi�zk�w i �e sta� si� cyniczny, o czym Nick w g��bi serca my�la� z pewnym niepokojem, nie wiedzia� bowiem, czy zarzuty te nie s� przypadkiem s�uszne. Morganstern zawsze m�wi� wszystko prosto z mostu. Nick podziwia� go i szanowa� prawie tak jak swojego ojca, wi�c rzadko wdawa� si� z nim w spory. Zreszt� szef by� twardy jak ska�a. Nie wytrwa�by w FBI d�u�ej ni� dwa tygodnie, gdyby ulega� emocjom. Je�li mia� jak�kolwiek wad�, to by�a ni� irytuj�ca umiej�tno�� zachowywania niewzruszonego spokoju niemal do granic katatonii. Nic nie by�o w stanie wyprowadzi� go z r�wnowagi. Dwunastu starannie dobranych agent�w, znajduj�cych si� pod jego bezpo�rednim zwierzchnictwem, m�wi�o o nim Prozac Pete, naturalnie za plecami, ale Morganstern wiedzia� o tym i wcale si� nie obra�a�. Plotka g�osi�a, �e gdy pierwszy raz us�ysza� sw�j przydomek, nawet si� roze�mia�, i to by� jeszcze jeden pow�d, dla kt�rego znajdowa� wsp�lny j�zyk ze swoimi agentami. Umia� si� wykaza� poczuciem humoru, co nie by�o bagatelne, zwa�ywszy ' na to, jakiej sekcji przewodzi�. Gdy musia� si� powtarza�, twierdzi�, �e traci nad sob� panowanie, niemniej jednak jego chropawy g�os, �wiadcz�cy o latach palenia cygar, nigdy nie podnosi� si� ani o decybel. Cholera, mo�e inni agenci mieli racj�. Mo�e Morganstern naprawd� mia� w �y�ach prozac. Jedno nie ulega�o w�tpliwo�ci. Prze�o�eni umieli pozna� si� na 18 PRZYN�TA tym, jaki skarb wpad� im w r�ce, wi�c przez czterna�cie lat pracy w FBI Morganstern awansowa� sze�ciokrotnie. I nigdy nie spocz�� na laurach. Gdy mianowano go szefem wydzia�u �zgubiono znaleziono", po�wi�ci� si� bez reszty budowaniu nies�ychanie wydajnej grupy interwencyjnej, znajduj�cej �lady zaginionych os�b, a w konsekwencji r�wnie� te osoby. Gdy osi�gn�� ten cel, zaw�zi� zainteresowania. Postanowi� stworzy� grup� specjaln�, podejmuj�c� si� najtrudniejszych spraw z tej dziedziny, w tym poszukiwania zaginionych i uprowadzonych dzieci. Przygotowa� projekt takiej grupy na papierze, a potem sp�dzi� wiele czasu na lansowaniu swojego pomys�u. Przy ka�dej okazji wymachiwa� dyrektorowi pod nosem swoim dwustutrzydziestotrzyslronicowym elaboratem. Up�r i wytrwa�o�� op�aci�y si�, obecnie kierowa� bowiem t� w�a�nie grup�. Pozwolono mu osobi�cie dobra� do niej ludzi, pospolite ruszenie, jak mo�na by�o w najlepszym razie nazwa� zesp�, kt�rego cz�onkowie rekrutowali si� z najprzer�niejszych �rodowisk. Na pocz�tku wszyscy musieli przej�� szkolenie w akademii w Quantico, a potem Morganstern podda� ich specjalnym testom i �wiczeniom. Bardzo niewiele os�b przebrn�o przez morderczy program, ale ci, kt�rym si� to uda�o, byli naprawd� wyj�tkowi. Pods�uchano Morgansterna, jak m�wi� dyrektorowi, �e pracuje dla niego prawdziwa elita, a w ci�gu roku przekonali si� o tym wszyscy niedowiarkowie. Morganstern przekaza� wtedy dowodzenie wydzia�em �zgubiono znaleziono" swojemu zast�pcy, Frankowi O'Leary, a sam po�wi�ci� bez reszty czas i wysi�ek stworzonej przez siebie grupie specjalnej. By� to naprawd� niepowtarzalny zesp�. Ka�da osoba wchodz�ca w jego sk�ad mia�a wyj�tkowe umiej�tno�ci, pomagaj�ce szuka� zaginionych dzieci. Dwunastu �owc�w nieustannie �ciga�o si� z czasem, maj�c przed sob� jeden tylko cel: odnale�� i uratowa� ofiar�, zanim b�dzie za p�no. Byli najwspanialszymi obro�cami dzieci i ostatni� instancj� w walce z czaj�cymi si� w mroku ludzkimi potworami. W stresie, jakiemu byli nieustannie poddani, przeci�tny cz�owiek szybko trafi�by na szpitalny oddzia� kardiologiczny, oni jednak byli pod ka�dym wzgl�dem nieprzeci�tni. �aden z nich nie spe�nia� kryteri�w stawianych typowemu agentowi FBI, ale z drugiej strony Morganstern nie by� typowym szefem. Szybko pokaza�, �e ma idealne kwalifikacje do przewodzenia tak eklektycznej 10 JULIE GARWOOD grupie. W innych departamentach zwano jego agent�w �aposto�ami", bez w�tpienia dlatego, �e by�o ich dwunastu, ale Mor- ganstemowi nie podoba� si� ten przydomek, poniewa� stawia� mu, jako szefowi, wymagania, kt�rym nie m�g� sprosta�. Skromno�� to jeszcze jedna cecha, za kt�r� niezwykle go powa�ano. Podw�adni agenci doceniali r�wnie� jego niesztampowo��. Zawsze dopingowa� ich do wykonania zadania, pomaga�, jak tylko m�g�, i wspiera�, gdy by�o to potrzebne. Broni� ich tak, jak oni bronili dzieci. Z pewno�ci� trudno by�oby znale�� w FBI kogo� bardziej oddanego pracy i lepiej wykwalifikowanego. Morganstern mia� dyplom z psychiatrii i prawdopodobnie dlatego lubi� od czasu do czasu odbywa� ze swoimi agentami szczere rozmowy w cztery oczy. Wtedy w�a�nie, gdy zaszczepia� w ich g�owach rozmaite przekonania, zwraca�y si� wszystkie nak�ady czasu i pieni�dzy, jakie poni�s� na studia w Harvardzie. By�o to dziwactwo, z kt�rym inni agenci musieli si� pogodzi�, cho� serdecznie go nie znosili. Akurat teraz Morganstern by� w nastroju do rozmowy o sprawie Stark. Przylecia� niedawno z Waszyngtonu do Cincinnati i poprosi� Nicka, �eby tu w�a�nie spotka� si� z nim w drodze powrotnej z seminarium w San Francisco. Nick nie chcia� m�wi� o Stark sprawa zako�czy�a si� ponad miesi�c temu i wola� nawet o niej nie my�le� - ale nie mia�o to najmniejszego znaczenia. Wiedzia�. �e i tak b�dzie musia� z szefem porozmawia�. Gdy Morganstern wreszcie si� zjawi� w okr�gowym biurze FBI, Nick usiad� naprzeciwko niego na lakierowanym d�bowym stole i przez dwadzie�cia minut wys�uchiwa� rozwa�a� szefa o niekt�iych szczeg�ach tego dziwacznego przypadku. Zachowywa� spok�j. p�ki Morganstern nie obieca� mu oficjalnej pochwa�y za bohatersk� postaw�. S�ysz�c to, omal nie wyszed� z siebie, na szcz�cie jednak mia� wpraw� w ukrywaniu uczu�. Nawet jego szef, kt�ry u podw�adnych nieustannie wypatrywa� czujnym okiem wymownych �lad�w zm�czenia materia�u lub przeci��enia stresem, da� si� zmyli� i s�dzi�, �e na Nicku ca�a ta historia nie zrobi�a najmniejszego wra�enia; tak w ka�dym razie uwa�a� sam Nick. W ko�cu temat prawie si� wyczerpa�. Morganstern zamilk� i po d�ugiej chwili milczenia, podczas kt�rej wpatrywa� si� w stalowoniebieskie oczy swojego agenta, zapyta�: - Co czu�e�, kiedy do niej strzela�e�? - Czy to pytanie jest konieczne, sir? Sprawa ma ju� ponad miesi�c. Czy musimy to rozgrzebywa�? 20 PliZYNEJA - To nie jest oficjalne spotkanie, Nick. Jeste�my tu tylko my dwaj, ty i ja. Nie musisz zwraca� si� do mnie tak oficjalnie, a poza tym, owszem, uwa�am, �e pytanie jest konieczne. Odpowiedz. prosz�. Co czu�e�? Nick wci�� pr�bowa� si� broni�, wierc�c si� przy tym na krze�le z twardym oparciem, jak ch�opiec zmuszony do wyznania przewinienia. - O co ci chodzi z tym czuciem? Prze�o�ony zignorowa� jego wybuch irytacji i spokojnie powt�rzy� pytanie po raz trzeci. - Dobrze wiesz, o co ci� pytam. Co czu�e� w tamtej sekundzie? Czy pami�tasz? Pokaza� mu drog� ucieczki. Nick m�g� sk�ama�, powiedzie�, �e nie pami�ta, �e by� zbyt skupiony na czym innym, by pami�ta� swoje uczucia, ale jego i Morgansterna zawsze ��czy�a bezwzgl�dna szczero�� i nie chcia� tego zepsu�. Zreszt� szef na pewno pozna�by si� na k�amstwie. Nick uzna� wi�c, �e nie ma sensu dalej stosowa� unik�w. - Owszem, pami�tam. To by�o przyjemne uczucie - powiedzia� cicho. - Naprawd� przyjemne. Cholera, Pete, wpad�em w euforia. Gdybym nie zawr�ci� i nie wszed� znowu do tego domu, gdybym waha� si� jeszcze p� minuty d�u�ej i gdybym nie mia� wyci�gni�tej broni, ch�opiec by nie prze�y�. Ale tym razem zako�czy�em spraw� stanowczo za p�no. - Zd��y�e� dotrze� do dziecka na czas. - Powinienem by� domy�li� si� tego wcze�niej. Morganstern westch��. Ze wszystkich jego agent�w Nick zawsze odnosi� si� z najwi�kszym krytycyzmem do swoich czyn�w. - Ty jeden na to wpad�e� - przypomnia� mu. - Nie b�d� dla siebie zanadto surowy. - Czyta�e� gazety? Dziennikarze napisali, �e ona by�a umys�owo chora, ale oni nie widzieli jej spojrzenia. A ja widzia�em i mog� ci powiedzie�, �e na pewno nie by�a chora. By�a wcieleniem z�a. - Owszem, w gazetach rzeczywi�cie napisali o niej, �e by�a umys�owo chora. Przypuszcza�em, �e tak zrobi� - rzek� Morgan- stern. - Rozumiem ich i s�dz�, �e ty r�wnie�. To jest jedyny spos�b, �eby opinia publiczna mog�a si� pogodzi� z istnieniem tak wstrz�saj�cych zbrodni. Ludzie chc� wierzy�, �e tylko nienormalny cz�owiek mo�e potraktowa� z takim okrucie�stwem drugiego cz�owieka, �e tylko szaleniec znajduje przyjemno�� w zabijaniu 21 JULIE GARWOOD niewinnych. Wielu przest�pc�w rzeczy wi�cie jest nienormalnych, ale nie wszyscy. Z�o istnieje. Obaj je widzieli�my. I ta Stark �wiadomie dokona�a wyboru, kiedy postanowi�a przekroczy� pewn� lini�. - Ludzie boj� si� tego, czego nie rozumiej�. - Tak - przyzna� Morganstern. - Poza tym wielu naukowc�w w og�le nic wierzy w istnienie z�a. A poniewa� nie umiej� go znale�� na drodze rozumowania ani wyt�umaczy� swymi ciasnymi umys�ami, twierdz�, �e po prostu nie mo�e istnie�. Moim zdaniem, mi�dzy innymi dlatego nasza kultura stanowi taki �yzny grunt dla wszelkiego rodzaju deprawacji. Niekt�rzy moi koledzy uwa�aj�, �e mog� za�atwi� wszystko napuszonymi diagnozami i kilkoma �rodkami odurzaj�cymi. - Jeden z twoich koleg�w podobno jest zdania, �e m�� j� tyranizowa�, a ona tak si� go ba�a, �e pomiesza�o jej si� w g�owie. Innymi s�owy, powinni�my jej wsp�czu�. - Tak, ja te� to s�ysza�em. Bzdura. Ta kobieta by�a zdeprawowana nie mniej od swojego m�a. Na tych pornograficznych kasetach by�y r�wnie� jej odciski palc�w, nie tylko jego. Uczestniczy�a w tym z w�asnej woli, ale s�dz�, �e istotnie musia�a prze�y� pewien rodzaj za�amania. Nigdy przedtem nie zaatakowali dziecka. - Wielki Bo�e, Pete, ona si� do mnie u�miecha�a. Trzymaj�c ch�opca na r�kach, a nad nim rze�niczy n�. Ma�y by� nie- przytomny, ale jeszcze oddycha�. Ona na mnie czeka�a. Wiedzia�a, �e domy�li�em si� prawdy. Chyba chcia�a, �ebym by� przy tym, jak go zabija. - Skin�� g�ow�. - Tak, to by�o naprawd� przyjemne, kiedy mog�em j� skosi�. �a�uj� tylko, �e nie zasta�em jej m�a. Ch�tnie dosta�bym i jego. Czy s� jakie� �lady? Osobi�cie nadal uwa�am, �e powiniene� pu�ci� jego tropem naszego przyjaciela Noah. - Zastanawia�em si� nad tym, ale szefostwo chce mie� Donalda Starka �ywego, �eby m�c go przes�ucha�, a wiadomo, �e Noah strzeli bez wahania, je�li tylko Stark spr�buje mu sprawia� k�opoty. - Karalucha si� zabija, Pete, a nie oswaja. Noah dobrze to wie. - Nick poruszy� ramionami, �eby rozlu�ni� napi�te mi�nie, roztar� sobie kark i doda�: - Chyba rzeczywi�cie powinienem pojecha� w jakie� spokojne miejsce. - Dlaczego to m�wisz? - Podejrzewam zm�czenie materia�u. Jak s�dzisz? 22 PRZYN�TA Morganstern pokr�ci� g�ow�. - Nie, jeste� troch� zm�czony, ale to wszystko. Niczego z tej rozmowy nie wpisz� do akt. To naprawd� jest tylko mi�dzy nami. Naturalnie urlop nale�y ci si� ju� od dawna, ale to moja wina, �e do tej pory na niego nie pojecha�e�. Chc�, �eby� przez miesi�c odpocz��, a potem znowu si� skoncentrowa�. Po beznami�tnej twarzy Nicka przemkn�� �lad u�miechu. - Mam si� skoncentrowa�? - Najpierw spr�buj troch� och�on��. Kiedy ostatnio by�e� w Nathan's Bay u tej swojej wielkiej rodziny? - Do�� dawno - przyzna� Nick. - Ale utrzymuj� z nimi ��czno�� przez Internet. Oni wszyscy s� tak samo zaj�ci jak ja. - Jed� do domu - poleci� Pete. - Dobrze ci to zrobi. Rodzice uciesz� si� na tw�j widok. Jak si� wiedzie panu s�dziemu? - U taty wszystko w porz�dku - odpar� Nick. - A jak ten tw�j przyjaciel, ojciec Madden? - Z Tommym rozmawiamy sobie co wiecz�r. - Przez Internet? - Tak. - Mo�e powiniene� si� z nim zobaczy� i odby� kilka szczerych rozm�w w cztery oczy? - S�dzisz, �e potrzebuj� duchowego wsparcia? - spyta� Nick. rado�nie szczerz�c z�by. - Potrzebujesz troch� �miechu. - Pewnie tak - przyzna�. Zaraz jednak znowu spowa�nia�. -Pete, chc� ci� o co� spyta�. Czy s�dzisz, �e instynkt zaczyna mnie zawodzi�? Morganstern parskn�� pogardliwie. - Tw�j instynkt pracuje doskonale. Ta Stark oszuka�a wszystkich, tylko nie ciebie. Wszystkich - powt�rzy� z naciskiem. - Krewnych, przyjaci�, s�siad�w, znajome z k�ka parafialnego. A ciebie nie. Rzecz jasna miejscowi na pewno w ko�cu by j� zdemaskowali, ale tymczasem ch�opak ju� by nie �y�, a ona pewnie zd��y�aby porwa� nast�pnego. Wiesz r�wnie dobrze jak ja, �e kiedy kto� zaczyna to robi�, to ju� nie przestaje. - Zacz�� b�bni� knykciami po du�ej, szarej kopercie. - W wywiadach czyta�em, jak ta Stark siedzia�a dniami i nocami przy �o�u chorej matki. I by�a w parafialnej komisji rozjemczej - doda�, kr�c�c g�ow�. Wygl�da�o to tak, jakby nawet on, kt�ry wszystko ju� widzia� i s�ysza�, by� wstrz��ni�ty tupetem pani Stark. 23 JULIE GARWOOD - Policja rozmawia�a ze wszystkimi cz�onkami tej komisji i niczego si� nie doszuka�a - powiedzia� Nick. - Zabrak�o im dok�adno�ci. Ale to ma�e miasto, a nawet szeryf nie wiedzia�, czego szuka�. - Na szcz�cie by� dostatecznie bystry, �eby nie czeka�, tylko szybko nas wezwa� -odrzek� Morganstem. -1 on, i inni miejscowi byli �wi�cie przekonani, �e dziecko porwa� kto� przejezdny, i skupili wszystkie wysi�ki na tym tropie. - Tak. Trudno uwierzy� w to, �e kto� ze swoich m�g�by pope�ni� taki czyn. Byli �wiadkowie, kt�rzy widzieli w��cz�g� kr�c�cego si� w pobli�u boiska szkolnego, tylko �e podawali r�ne rysopisy tego cz�owieka. Ale policjanci z Cincinnati ju� byli w drodze. Na pewno szybko rozszyfrowaliby t� gr�. - Co w�a�ciwie wprowadzi�o ci� na dobry trop? Sk�d wiedzia�e�? - Drobiazgi, kt�re nie pasuj� do reszty - odpar�. - Teraz nawet nie potrafi� wyja�ni�, co mi si� w niej nie podoba�o ani dlaczego wszed�em za ni� do domu. - Ja ci wyja�ni�. Instynkt. - Pewnie tak - przyzna� Nick. - Wiedzia�em, �e musz� j� bardzo dok�adnie sprawdzi�. Co� mi nie pasowa�o, ale nie umia�em tego nazwa�. Po prostu mia�em dziwne przeczucie zwi�zane z jej osob�, zw�aszcza kiedy wszed�em do tego domu. Wiesz, o czym my�l�, prawda? - Opisz to. Jak wygl�da� ten dom? - Nieskazitelnie. Nigdzie ani py�ku. Ma�y salonik z dwoma fotelami, sof� i telewizorem, ale wiesz, co mnie najbardziej uderzy�o? Go�e �ciany. Nie by�o ani obraz�w, ani rodzinnych fotografii. Pami�tam, �e wyda�o mi si� to niezwykle dziwne. No i na wszystkich meblach le�a�y plastikowe pokrowce, chocia� tak pewnie chroni swoje sprz�ty przed kurzem wielu ludzi. Sam nie wiem. W ka�dym razie, jak powiedzia�em, porz�dek by� nieskazitelny, natomiast zapach bardzo szczeg�lny. - Jaki? - Ocet... i amoniak. A� zacz�y mi �zawi� oczy. Doszed�em do wniosku, �e ona jest maniaczk� czysto�ci... a potem wszed�em za ni� do kuchni. Wszystko zrobione na b�ysk. Ani jednego przedmiotu na blatach, nawet �cierki przy ziewie nie by�o. Dos�ownie nic. Zaoferowa�a si�, �e zaparzy kawy, i poprosi�a, �ebym usiad�. Wtedy zwr�ci�em uwag� na to, co stoi na stoliku. By�a solniczka 24 PRZYN�TA i pieprzniczka, ale mi�dzy nimi wielki plastikowy pojemnik z tabletkami na nadkwasot�, a obok du�a butelka ostrej przyprawy. Zestaw wyda� mi si� bardzo nietypowy... Zaraz potem spostrzeg�em psa. To przewa�y�o. Czarny cocker-spaniel siedzia� w k�cie przy drzwiach na podw�rze. Nie odrywa� oczu od swojej pani. Kiedy postawi�a na stole czekoladowe ciasteczka i odwr�ci�a si�, �eby nala� kawy, wzi��em ciasteczko i po�o�y�em obok siebie, �eby sprawdzi�, czy pies przyjdzie je wzi��. Nawet na mnie nie spojrza�. Niech go, ba�by si� nawet mrugn��. W og�le nie spuszcza� z niej oka. Gdyby szeryf zobaczy� tego jej psa, na pewno zorientowa�by si�, �e co� nie gra, ale kiedy j� przes�uchiwa�, pies by� na wybiegu. - Szeryf wszed� do niej do domu i nie zauwa�y� niczego niezwyk�ego. - Ja mia�em szcz�cie, a ona z arogancji pope�ni�a nieostro�no��. - Dlaczego po wyj�ciu od niej nagle postanowi�e� wr�ci�? - Chcia�em zebra� wi�cej poszlak, zobaczy�, dok�d Stark p�jdzie po mojej wizycie, ale gdy tylko stan��em za progiem, zrozumia�em, �e musz� jak najszybciej wr�ci�. Wiedzia�a, �e j� podejrzewam, czu�em to. 1 by�em pewien, �e ch�opiec jest gdzie� w tym domu. - Trudno o lepszy instynkt -powiedzia� Morganstem. - Dlatego ci� odszuka�em, sam wiesz. - Wiem, to przez ten nieszcz�sny mecz futbolowy. Morganstem u�miechn�� si�. - Nie dalej jak kilka tygodni temu ogl�da�em t� scen� w sportowym programie CNN. Pokazuj� j� przynajmniej dwa razy do roku. - Mogliby ju� da� sobie spok�j. To stare dzieje. Obaj m�czy�ni wstali. Nick by� wy�szy od szefa. Morganstem, w czarnych sk�rzanych pantoflach z fr�dzlami, mia� metr siedemdziesi�t wzrostu, Nick- ponad metr osiemdziesi�t. Szef by� r�wnie� drobniejszy, rzedn�ce jasne w�osy szybko mu siwia�y, a grube szk�a ci�gle zsuwa�y si� na czubek nosa. Ubiera� si� niezmiennie w tradycyjne czarne lub granatowe garnitury, do kt�rych wk�ada� bia�� koszul� z dhigimi r�kawami i stonowany kolorystycznie, pr��kowany krawat. Postronnemu obserwatorowi Morganstem wyda�by si� zdziwacza�ym profesorem uniwersytetu, ale podw�adni traktowali go pod ka�dym wzgl�dem jak giganta, kt�ry bez wysi�ku radzi sobie z najtrudniejszymi zadaniami i nic poddaje si� nawet najwi�kszym naciskom. 25 JULIE GARWOOD - Zobaczymy si� za miesi�c, Nick, ale ani dnia wcze�niej, zgoda? - Zgoda. Morganstern zrobi� dwa kroki do drzwi, lecz si� zatrzyma�. - Czy wci�� boisz si� lata� samolotem? - Jest jeszcze co�, czego o mnie nie wiesz? - Nie s�dz�. - Tak? A kiedy ostatnio mia�em kobiet�? Morganstern uda� wstrz��ni�tego. - Oj, dawno, dawno. Najwidoczniej masz w �yciu okres suszy. Nick wybuchn�� �miechem. - Czy�by? - Ale kt�rego� dnia spotkasz odpowiedni� dziewczyn� i niech B�g ma j� wtedy w opiece. - Nie szukam odpowiedniej dziewczyny. Morganstern przes�a� mu ojcowski u�miech. - Mimo to j� znajdziesz. Wcale nie b�dziesz szuka�, po prostu zobaczysz i stracisz g�ow�. Ja tak samo straci�em g�ow� dla Katie. Nie mia�em najmniejszej szansy i przypuszczam, �e tak samo b�dzie z tob�. Ona gdzie� jest, po prostu na ciebie czeka. - To b�dzie musia�a cholernie d�ugo czeka� - odpar� Nick. -Z nasz� bran�� ma��e�stwo �le si� godzi. - Katie i ja przetrwali�my ju� dwadzie�cia lat. - Ona jest �wi�ta. - Nie odpowiedzia�e� mi na pytanie, Nick. - O samolot? Tak, ci�gle boj� si� lata�. Morganstern zachichota�. - Wobec tego szcz�liwego powrotu do domu. - Wiesz, Pete, wi�kszo�� psychiatr�w pr�bowa�aby zg��bi� przyczyn� mojego l�ku, ale ciebie to najwyra�niej bawi. Szef znowu si� roze�mia� - Do zobaczenia za miesi�c - powt�rzy� i wyszed� z biura. Nick pozbiera� papiery, odby� niezb�dne rozmowy telefoniczne ze swoim biurem w Bostonie i z Frankiem O'Learym w Quantico, a potem, korzystaj�c z uprzejmo�ci miejscowego agenta, pojecha� z nim na lotnisko. Poniewa� nie by�o dla� ucieczki przed wymuszonym urlopem, zacz�� go nie�mia�o planowa�. Postanowi� naprawd� spr�bowa� odpocz��; mo�e pop�ynie gdzie� w rejs z bratem, Theo, je�li uda si� go odci�gn�� na kilka dni od obowi�zk�w. A potem wsi�dzie do samochodu i przejedzie p� kontynentu, by 26 PRZYN�TA w Holy Oaks, w stanie Iowa, spotka� si� ze swym najlepszym przyjacielem, Tommym, i po�owi� ryby. Morganstern nie wspomnia� o awansie, kt�ry 0'Leary zaproponowa� Nickowi przed dwoma tygodniami. Podczas urlopu Nick zamierza� pomy�le� o nowym stanowisku i dobrze rozwa�y� wszystkie za i przeciw. Liczy�, �e Tommy pomo�e mu podj�� decyzj�. By� z nim bli�ej ni� z pi�cioma bra�mi i ufa� mu bez zastrze�e�. Przyjaciel jak zwykle odegra rol� adwokata diab�a, Nick wierzy� wi�c, �e zanim wr�ci do pracy, b�dzie zdecydowany, jak post�pi�. Wiedzia�, �e Tommy si� o niego martwi. Od p� roku nieustannie zaprasza� go do Iowy. Podobnie jak Morganstern, rozumia�, jakie stresy i obci��enia wi��� si� z t� prac� i tak samo jak szef by� zdania, �e Nickowi nale�y si� urlop. Tommy te� mia� swoje k�opoty, raz na trzy miesi�ce musia� bowiem zg�asza� si� do szpitala w Kansas City na badania. W tym okresie to Nick chodzi� z dusz� na ramieniu, p�ki nie dosta� poczt� elektroniczn� dobrej wiadomo�ci. Jak dot�d przyjaciel mia� szcz�cie, rozw�j nowotworu uda�o si� zatrzyma�. Ale zagro�enie wci�� istnia�o, wr�g m�g� ni st�d, ni zow�d zaatakowa�. Tommy nauczy� si� �y� ze swoj� chorob�, Nick nie m�g� si� z ni� pogodzi�. Gdyby m�g�, wzi��by na siebie b�l i cierpienia przyjaciela; za Tommy'ego by�by got�w odda� praw� r�k�, lecz naturalnie nie mia� takiej mo�liwo�ci. Tommy nie myli� si�, twierdz�c, �e t� batali� musi toczy� sam, a Nick mo�e mu pom�c tylko duchowym wsparciem, niczym wi�cej. Nick nagle poczu�, jak bardzo chce go zobaczy�. Mo�e uda mu si� nawet nam�wi� Tommy'ego, �eby na jeden wiecz�r �ci�gn�� z szyi koloratk� i upi� si� z nim w trupa, jak to bywa�o za czas�w, gdy dzielili pok�j w akademiku Uniwersytetu Stanu Pensylwania. No i wreszcie pozna ca�� rodzin�, kt�ra jeszcze pozosta�a Tommy'emu, czyli jego siostr�, Laurant. Laurant by�a m�odsza od brata o osiem lat, a dorasta�a w klasztornym internacie szko�y dla bogatych panien w pobli�u Genewy. Tommy kilkakrotnie pr�bowa� �ci�gn�� j� do Ameryki, ale prawnicy powo�uj�cy si� na warunki zawarte w regulaminie funduszu powierniczego przekonali s�dziego, �e Laurant powinna pozosta� w odosobnieniu, p�ki nic b�dzie mog�a podejmowa� decyzji we w�asnym imieniu. Tommy powiedzia� potem Nickowi, �e nie jest to nawet takie straszne, jak si� wydaje, i �e prawnicy k�ad� nacisk na dok�adne stosowanie si� do litery prawa, �eby zabezpieczy� maj�tek Laurant. 27 JULIE GARWOOD Od pewnego czasu dziewczyna by�a ju� pe�noletnia i przed rokiem przeprowadzi�a si� do Holy Oaks, �eby by� bli�ej brata. Nick nic mia� okazji jej pozna�, pami�ta� jednak zdj�cia, kt�re Tommy mia� przyczepione do lustra. Laurant wygl�da�a na nich jak ulicznik: rozczochrana i brudna, w plisowanej sp�dniczce i bia�ej bluzce, cz�ciowo wystaj�cej zza paska. Jedna z pod-kolan�wek opad�a a� do kostki, zwini�ta w obwarzanek. Dziewczynka mia�a podrapane kolana i d�ugie, kr�cone kasztanowe w�osy, zas�aniaj�ce jedno oko. Obaj z Tommym �miali si� z tego zdj�cia. Laurant mog�a mie� na nim osiem, najwy�ej dziewi�� lat, Nickowi najbardziej jednak zapad�y w pami�� jej radosny u�miech i roziskrzony wzrok, kt�ry kaza� przypuszcza�, �e nieustanne narzekania si�str na wychowank� by�y nie bez podstaw. Laurant wygl�da�a tak, jakby mia�a w sobie odrobin� diab�a, no i tyle wigoru, �e kt�rego� dnia musia�o si� to dla niej sko�czy� k�opotami. Tak, urlop jest mi naprawd� potrzebny, pomy�la�. Kluczem do wszystkich plan�w urlopowych by� jednak powr�t do Bostonu, gdzie mieszka� na sta�e, to za� oznacza�o, �e nic pozostaje mu nic innego, jak wsi��� na pok�ad jakiej� cholernej lataj�cej maszyny. Trudno by�o sobie wyobrazi�, �e kto� mo�e nienawidzi� latania samolotem bardziej ni� Nick. Prawd� m�wi�c, ba� si� tego okropnie. Gdy wszed� do terminalu portu lotniczego w Cincinnati, poczu� natychmiast, �e jest ca�y zlany potem. Nie w�tpi�, �e zanim znajdzie si� na pok�adzie samolotu, b�dzie zielony na twarzy. Boeing 777 lecia� do Londynu z mi�dzyl�dowanicm w Bostonie, gdzie Nick, dzi�ki Bogu, mia� wysi���, �eby ju� bez przeszk�d pojecha� do swojego domu na Beacon Hill. Kupi� t� nieruchomo�� od wuja przed trzema laty, nadal jednak nie rozpakowa� wi�kszo�ci kartonowych pude�, zostawionych po�rodku salonu przez ludzi z firmy organizuj�cej przeprowadzki. Nie zmontowa� te� aparatury hi-fi, wybranej specjalnie dla niego przez najm�odszego brata, Zachary'cgo. Gdy zbli�a� si� do bramki, �o��dek podszed� mu do gard�a. Zna� t� procedur�. Da� bilet pracownikowi ochrony. Przesadnie ugrzecz-niony m�czyzna w �rednim wieku, nazwiskiem Johnson, nerwowo przygryz� warg� i czeka�, a� komputer potwierdzi nazwisko i kod pasa�era. Potem przeprowadzi� Nicka obok stanowiska z wykrywaczem metali, wr�czy� mu kart� pok�adow� i skinieniem d�oni pokaza� drog� do r�kawa. W kuchennym pomieszczeniu samolotu czeka� na niego kapitan 28 PR/.YNFJA James T. Sorensky. Nick lecia� z tym pilotem przynajmniej sze�� razy przez ostatnie trzy lata, wiedzia� wi�c, �e jest to znakomity i bardzo sumienny fachowiec. W swoim czasie Nick bardzo drobiazgow