15210
Szczegóły |
Tytuł |
15210 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15210 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15210 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15210 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Garwood Julie
Buchanan 01 - Przyn�ta
Konfesjona� to miejsce, do kt�rego zwykle przychochodz� ludzie, by zrzuca� z
siebie brzemi�
grzech�w. Ksi�dz Tom prze�ywa jednak chwil� grozy, kiedy si� okazuje �e spowiada
psychopatycznego m o r d e r c � . kt�remu przy�wieca zgo�a inny cel. Nieznajomy
zjawia si� bowiem
w konfesjonale, by che�pi� si� zbrodni�, a co wi�cej - by zapowiedzie� kolejn�,
kt�rej ofiar� ma by�
nie kto inny, jak Laurent, ukochana m�odsza siostra ksi�dza Toma.
Agent FBI i ksi�dz... Trudno wyobrazi� sobie ludzi bardziej si� od siebie
r�ni�cych. Mimo to ksi�dza
Toma
i agenta Nicholasa Buchanana od lat ��czy prawdziwa m�ska przyja��. Nic wi�c
dziwnego, �e kiedy
najbli�szej osobie ksi�dza Toma grozi niebezpiecze�stwo, zwraca si� on do
przyjaciela.
Nicholas Buchanan nie waha si� ani chwili �jmuj�c na siebie rol� ochroniarza
siostry przyjaciela. Tyle
tylko, �e nie wic jeszcze, jak bardzo jest atrakcyjna i jak bardzo uparta.
Julie Garwood, obok Amandy Quick i Jude Deveraux,
nale�y do czo��wki autorek romans�w historycznych.
Niemal wszystkie jej ksi��ki trafi�y na listy
�New York Timesa" , osi�gaj�c w samych tylko
Stanach Zjednoczonych kilkumilionowe nak�ady.
Nak�adem Wydawnictwa Da Capo uka�� si� sie powie�ci Julie Garwood.
ISBN 83-7157-522-X
Nie chowaj tej ksi��ki przed �on�! I tak kupi sobie now�
9178e371�5?522a
fuLiE GARWOOD
Tytut orygina�u HEARTBREAKER
Copyright � 2000 by Julie Garwood
Koncepcja serii Marzena Wasilewska-Ginalska
Ilustracja na ok�adce Robert Pawlicki
Opracowanie graficzne ok�adki S�awomir Skry�kiewicz
Sk�ad i �amanie �Kolonel"
Mojemu synowi, Gerry'emu
To, co jest za nami, i to, co jest przed nami, stanowi doprawdy drobiazg w
por�wnaniu z tym, co jest w nas.
Ralph Waldo Emerson
For the Polish translation Copyright � 2000 by Wydawnictwo Da Capo
For the Polish edition Copyright � 2000 by Wydawnictwo Da Capo
Wydanie I ISBN 83-7157-522-X
DRUKARNIA GS: Krak�w, tel. ( 0 1 2 ) 6 5 65 902
Niech Tw�j nieskr�powany entuzjazm przyniesie Ci
wielk� rado�� z tego, co osi�gasz;
Niech Tw�j niez�omny duch prowadzi Ci� zawsze do
walki w dobrej sprawie;
Niech Twoje serce sprawi, �e bidzie b�d� odwzajemnia�
Ci mi�o��.
Geny, jestem z Ciebie taka dumna!
1
w konfesjonale panowa� �ar gorszy ni� w piekle. Gruba
czarna zas�ona, ci�ka od kurzu, kt�ry powbija� si� w ni� przez lata
nieczyszczenia, zakrywa�a w�skie wej�cie od samej g�ry
po pokancerowany drewniany parkiet, blokuj�c dost�p �wiat�a i �wie�ego powietrza.
W �rodku by�o troch� tak jak w trumnie, kt�r� kto� niefrasobliwie opar� pionowo
o �cian�, tote� ojciec Thomas Madden
gor�co dzi�kowa� Bogu, �e nie ma klaustrofobii. Coraz bardziej jednak doskwiera�
mu �ar. Powietrze by�o duszne, parne, a
jego oddech urywany jak w�wczas, gdy na stadionie pokonywa� ostatni metr boiska,
�ciskaj�c pi�k� pod pach�. Wtedy nie
zwraca� uwagi na ogie� w p�ucach i teraz te� niewiele sobie z tego robi�. By�a
to po prostu cz�� jego pracy.
Starzy ksi�a powiedzieliby mu, by ofiarowa� swe cierpienie Bogu za dusze
pokutuj�ce w czy��cu. Tom nie widzia� w tym
nic z�ego, cho� nurtowa�o go, w jaki spos�b jego z�e samopoczucie mog�oby
przynie�� ulg� komukolwiek innemu.
Zmieni� pozycj� na twardej d�bowej �awie, zupe�nie jak ch�opiec z ch�ru podczas
niedzielnej pr�by. Czu�, �e pot sp�ywa mu
po policzkach i dalej po karku pod sutann�. D�uga czarna szata by�a ju�
przemoczona, tote� Tom bardzo w�tpi�, czy nadal
pachnie myd�em Irish Spring, kt�rego u�ywa� tego ranka pod prysznicem.
Na dworze, w cieniu rzucanym przez ganek plebanii, temperatura wynosi�a oko�o
trzydziestu pi�ciu stopni Celsjusza, co
wskazywa� termometr przytwierdzony do pobielonej kamiennej �ciany. Najgorsza
by�a jednak du�a wilgotno�� powietrza; to
przez ni� nieszcz�nicy, kt�rzy musieli opu�ci� swoje klimatyzowane domy i
dok�d� i��, ledwie pow��czyli nogami i z byle
powodu wybuchali z�o�ci�.
�e te� akurat tutaj musia�a nawali� klimatyzacja. Naturalnie
7
JULIE GARWOOD
by�y w ko�ciele okna, ale te, kt�re nadawa�y si� do otwierania, dawno ju� zabito
gwo�dziami w pr�nym wysi�ku
zabezpieczenia si� przed wandalami. Dwa pozosta�e znajdowa�y si� wysoko, w
z�oconej kopule. Zdobi�y je witra�e,
przedstawiaj�ce archanio��w Gabriela i Micha�a z l�ni�cymi mieczami w d�oniach.
Gabriel z natchnionym wyrazem twarzy
wpatrywa� si� w niebo, Micha� mia�d�y� wzrokiem w�e, kt�re wi�y si� u jego
nagich st�p. przygwo�d�one czubkiem miecza
do ziemi. Wierni uwa�ali te witra�e za bezcenne dzie�a sztuki, zach�caj�ce do
modlitwy, w walce z upa�em by�y one jednak
bezu�yteczne. Dodano je dla ozdoby, nie dla poprawienia wentylacji.
Tom by� wysokim, krzepkim m�czyzn� z byczym karkiem, kt�ry stanowi� pami�tk� po
dniach chwa�y na stadionach, ale
sk�r� mia� wra�liw� jak niemowl�. Od upa�u pojawi�a si� na niej piek�ca wysypka.
Poddar� wi�c sutann� a� po uda, tak �e
wystawa�y spod niej czerwono-bia�e bokserskie spodenki, kt�re dosta� w prezencie
od swojej siostry, Laurant, strzepn�� z n�g
zaplamione farb� gumowe klapki i wsadzi� sobie do ust kostk� balonowej gumy do
�ucia.
Chcia� by� uprzejmy i sko�czy�o si� to dla niego saun�. Czekaj�c na wyniki bada�,
kt�re mia�y zdecydowa� o tym, czy
b�dzie si� musia� podda� nast�pnej serii zabieg�w chemoterapeutycznych w Kansas
University Medical Center, go�ci� u
ksi�dza pra�ata McKindry'ego, proboszcza w ko�ciele Matki Boskiej �askawej,
Parafia znajdowa�a si� na peryferiach Kansas
City, kilkaset mil na po�udnie od Holy Oaks w stanie Iowa, gdzie Tom odprawia�
na co dzie� sw� kap�a�sk� pos�ug�. Stra�
miejska oficjalnie uzna�a t� okolic� za stref� wp�yw�w gang�w. W sobotnie
popo�udnia ksi�dz pra�at regularnie s�ucha�
spowiedzi parafian, ale ze wzgl�du na upa�, wiek pra�ata, zepsut� klimatyzacj� i
nak�adaj�ce si� zaj�cia - ksi�dz McKindry
szykowa� si� bowiem do spotkania ze swymi dwoma przyjaci�mi z seminarium w
opactwie Wniebowzi�cia - Tom
zaproponowa�, �e wyr�czy gospodarza w spe�nieniu tego obowi�zku. S�dzi�, �e
przyjdzie mu siedzie� twarz� w twarz z
penitentami w pokoiku na plebanii, gdzie mo�na by�o otworzy� okna, McKindry
jednak�e honorowa� �yczenia swych
parafian tradycjonalist�w, kt�rzy upierali si� przy przyj�tym od wiek�w sposobie
s�uchania spowiedzi. Tom dowiedzia� si� o
rym poniewczasie, gdy ko�cielny, Lewis, zaprowadzi� go do ciasnego konfesjona�u,
w kt�rym mia� sp�dzi� p�torej godziny.
W dow�d wdzi�czno�ci ksi�dz pra�at po�yczy� mu ma�o przydai-
8
PRZYN�TA
ny wentylatorek na baterie, kt�ry jeden z parafian po�o�y� na tacy podczas
zbi�rki pieni�dzy. Gad�et by� nie wi�kszy od
ludzkiej d�oni. Tom ustawi� go wi�c tak, by strumie� powietrza pada� prosto na
twarz, i zacz�� czyta� ostatnie wydanie �Holy
Oaks Gazette", kt�re wzi�� ze sob� do Kansas City.
Otworzy� gazet� na drugiej stronie z kolumn� towarzysk�, kl�ra zawsze go
interesowa�a. Najpierw zerkn�� na sztampowe
nowiny klubowe i nieliczne og�oszenia, z kt�rych dwa dotyczy�y urodzin, trzy -
zar�czyn, a jedno - �lubu. Potem zatrzyma�
wzrok na swojej ulubionej rubryce, zatytu�owanej �W mie�cie". Podtytu�
niezmiennie dotyczy� bingo. Zawsze podawano
liczb� ludzi, kt�rzy wzi�li udzia� w ostatniej sesji gry, a tak�e nazwiska
szcz�liwc�w wyr�nionych
dwudziestopi�ciodolarowymi premiami. Dalej nast�powa�y wywiady; ka�dy z
wygrywaj�cych opowiada�, co zamierza zrobi�
z niespodziewanym darem losu. Zawsze te� rabin David Spears, organizator
cotygodniowych sesji bingo, opowiada�, jak
znakomicie wszyscy si� bawili. Tom podejrzewa�, �e redaktorka kolumny
towarzyskiej, Lorna Hamburg, w tajemnicy ostrzy
sobie z�by na rabina Dave'a, kt�ry by� wdowcem, i dlatego bingo zajmuje tak
poczesne miejsce w gazecie. Rabin tydzie� w
tydzie� m�wi� to samo, a Tom niezmiennie pokpiwa� sobie z niego, gdy w �rodowe
popo�udnia grywali w golfa. Dave
przewa�nie rozbija� go na miazg�, dlatego nie protestowa� przeciwko tym
dobrotliwym kpinkom, twierdzi� jednak�e, �e w ten
spos�b Tom odwraca uwag� od swych beznadziejnych wynik�w.
Reszta kolumny s�u�y�a powiadomieniu ca�ego miasta o tym. kogo zalicza si� do
dobrego towarzystwa, a je�li akurat
brakowa�o �wie�ych wiadomo�ci, Lorna zape�nia�a woln� przestrze� przepisami
kulinarnymi.
W Holy Oaks nie by�o sekret�w. Na pierwszej stronie pisano o planowanej
modernizacji rynku i zbli�aj�cych si� obchodach
setnej rocznicy za�o�enia opactwa Wniebowzi�cia. By�a te� �yczliwa wzmianka o
siostrze Toma. Dziennikarz nazwa� j�
niezmordowan� i zawsze u�miechni�t� pomocnic�, a potem do�� szczeg�owo opisa�
jej wk�ad w przygotowanie obchod�w.
Nie do��, �e gromadzi�a przedmioty, kt�re mia�y by� sprzedane na aukcji
dobroczynnej, to jeszcze zobowi�za�a si� przenie��
wszystkie dane z zakurzonych kartotek do komputera, kt�re opactwo niedawno
otrzyma�o w darze. W dodatku wolne chwile
chcia�a po�wi�ci� na t�umaczenie francuskoj�zycznych dziennik�w niedawno zmar-
9
JULIE GARWOOD
�ego duchownego, ojca Henri VanKirka. Ko�cz�c czyta� superlatywy pod adresem
siostry, Tom zachichota� pod nosem. W
rzeczywisto�ci do �adnej z tych prac Laurant nie zg�osi�a si� na ochotnika. Tak
si� jednak sk�ada�o, �e przechodzi�a w
pobli�u akurat wtedy, gdy on wpada� na r�ne dobre pomys�y, a �e by�a wyj�tkowo
wspania�omy�lna, ani razu mu nie
odm�wi�a.
Zanim sko�czy� czyta� reszt� wiadomo�ci, przesi�kni�ta potem koloratka klei�a mu
si� do szyi. Od�o�y� gazet� na twarde
siedzenie, znowu otar� czo�o i zacz�� si� zastanawia�, czy przypadkiem nie
zamkn�� kramu kwadrans wcze�niej.
Odrzuci� jednak t� my�l prawie natychmiast. Wiedzia�, �e gdyby wyszed�
przedwcze�nie z konfesjona�u, zosta�by
niemi�osiernie zbesztany przez pra�ata, a po dniu sp�dzonym na ci�kiej pracy
fizycznej zupe�nie nie by� w nastroju do
wys�uchiwania poucze�. Raz na kwarta�, w pierwsz� �rod� miesi�ca, kt�r� zwa� w
my�lach popielcem, odwiedza� pra�ata
McKindry'ego, starego Irlandczyka ze z�amanym nosem i twarz� pooran� bruzdami,
kt�ry nigdy nie traci� okazji, by w ci�gu
nast�pnego tygodnia wycisn�� z go�cia si�dme poty. McKindry by� obcesowy i
szorstki, ale mia� z�ote serce i mi�osiern�
natur�, nieska�on� jednak�e sentymentalizmem. �ywi� niez�omne przekonanie, �e
pr�nowanie jest domen� diab�a, co by�o
tym bardziej uzasadnione, �e plebania pilnie potrzebowa�a malowania. Ci�ka
praca, powtarza� stanowczo, leczy z wszyst-
kiego, nawet z raka.
Czasem Tomowi trudno by�o sobie przypomnie�, dlaczego tak go lubi i czuje z nim
duchowe pokrewie�stwo. Mo�e by�a to
kwestia domieszki irlandzkiej krwi, p�yn�cej w �y�ach tak jednego, jak i
drugiego. A mo�e sprawia�a to filozofia staruszka,
kt�remu przekonanie, �e tylko g�upcy p�acz� nad rozlanym mlekiem, pomog�o
przetrzyma� wi�cej �yciowych pr�b, ni� dane
by�o Hiobowi. Zmagania Toma z chorob� by�y bulk� z mas�em w por�wnaniu z tym, co
musia� znie�� McKindry.
Tom zrobi�by wszystko, byle mu ul�y�. Pra�at bardzo si� cieszy� na ponowne
spotkanie ze starymi przyjaci�mi. Jednym z
nich by� opat James Rockhill, prze�o�ony Toma w opactwie Wniebowzi�cia, a drugim
- ksi�dz Vincent Moreno, kt�rego
Tom nie zna� osobi�cie. Ani Rockhill. ani Moreno nie zamierzali korzysta� z
go�cin} plebanii u Matki Boskiej �askawej,
woleli bowiem znacznie bardziej luksusowe warunki w parafii �wi�tej Tr�jcy, to
znaczy ciep�� wod� lec�c� z kranu d�u�ej
ni� pi�� minut i centralnie
1!)
PRZYN�TA
sterowan� klimatyzacj�. Parafia �wi�tej Tr�jcy znajdowa�a si� w samym centrum
satelickiego osiedla Kansas City. wybudo-
wanego po drugiej stronie granicy stan�w Kansas i Missouri. McKindry �artobliwie
nazywa� j� parafi� Matki Boskiej Le-
xuskiej, a s�dz�c po liczbie eleganckich samochod�w, zaparkowanych co niedziela
przed ko�cio�em, przydomek by� jak
najbardziej uzasadniony. W parafii McKindry'ego niewielu wiernych mia�o
samochody. Najcz�ciej przychodzili do ko�cio�a
pieszo.
Tomowi zacz�o burcze� w brzuchu. By�o mu gor�co, czu�, �e ca�y si� lepi, a do
tego chcia�o mu si� pi�. Koniecznie musia�
wzi�� prysznic, a potem wypi� zimne jasne. Siedzia� tu i pra�y� si� jak indyk w
piecu, a tymczasem nawet pies z kulaw� nog�
nie przyszed� do spowiedzi. Tomowi wydawa�o si� zreszt�, �e w ca�ym ko�ciele
nikogo nie ma, mo�e z wyj�tkiem Lewisa,
kt�ry lubi� chowa� si� w sk�adziku za przedsionkiem i po kryjomu poci�ga�
tandetn� whisky, schowan� w skrzynce z
narz�dziami. Tom spojrza� na zegarek; przekona� si�, �e zosta�o mu jeszcze tylko
kilka minut dy�uru, i doszed� do wniosku,
�e ma do��. Zgasi� lampk� nad konfesjona�em i w�a�nie chcia� odchyli� zas�on�,
gdy us�ysza� charakterystyczny �wist
powietrza, jaki dobywa si� z poduszki kl�cznika pod naporem ci�aru. Po stronie
penitenta rozleg�o si� dyskretne kaszlni�cie.
Tom natychmiast si� wyprostowa�, wyj�� gum� z ust i schowa� do opakowania, potem
schyli� g�ow� w modlitewnym ge�cie i
podni�s� drewnian� p�ytk�, kt�ra zas�ania�a kratk�.
- W imi� Ojca i Syna... - zaintonowa� cichym g�osem, wykonuj�c znak krzy�a.
Przez kilka nast�pnych sekund panowa�a cisza. Widocznie penitent zbiera� my�li
albo odwag� potrzebn� do wyznania grze-
ch�w. Tom poprawi� stu�� na szyi i cierpliwie czeka�, co nast�pi.
Przez kratk� dolecia� go zapach Obsession, wody kolo�skiej Calvina Kleina.
Natychmiast pozna� ten charakterystyczny,
ci�ki, s�odkawy aromat, bo tak� sam� wod� dosta� na ostatnie urodziny od swej
gospodyni w Rzymie. Penitent wyra�nie
przesadzi�. Zapach kosmetyku w po��czeniu z ple�ni� i potem tworzy� od�r trudny
do wytrzymania. Tomowi zdawa�o si�, �e
pr�buje oddycha� z g�ow� wsuni�t� do plastikowej torby. �o��dek podszed� mu do
gard�a. Z najwi�kszym trudem
powstrzyma� odruch wymiotny.
- Jeste� tam, ojcze?
11
JULIE GARWOOD
- Jestem - odszepn��. - Gdy b�dziesz got�w wyzna� grzechy, mo�esz zacz��.
- To jest dla mnie... trudne. Ostatnio spowiada�em si� rok temu. Nie dosta�em
wtedy rozgrzeszenia. Czy teraz, ojcze, je
dostan�?
Dziwnie �piewne brzmienie g�osu i kpi�cy ton natychmiast wzbudzi�y czujno�� Toma.
Czy penitent jest po prostu zdener-
wowany tym, �e tak dawno si� nie spowiada�, czy mo�e celowo usi�uje sprawi�
wra�enie aroganckiego?
- Nie dosta�e� rozgrzeszenia?
- Nie, ojcze. Wprawi�em spowiednika w gniew. Z tob� b�dzie podobnie, ojcze. To,
co mam do wyznania, wstrz��nie tob�. I
wtedy te� wybuchniesz gniewem, tak jak tw�j poprzednik.
- Nic, co powiesz, nic mo�e mn� wstrz�sn�� ani wprawi� mnie w gniew - zapewni�
go Tom.
- Ojciec s�ysza� ju� wszystko, co mo�na us�ysze�, tak? Zanim Tom zd��y�
odpowiedzie�, penitent szepn�� znowu:
- Czuj nienawi�� do grzechu, nie do grzesznika. - Kpi�cy ton sta� si� jeszcze
wyra�niejszy.
Tom zdr�twia�.
- Mo�e zaczniesz spowied�, synu?
- Tak - odrzek� nieznajomy. - Pob�ogos�aw mnie, ojcze, bo zgrzesz� znowu.
Skonsternowany Tom pochyli� si� do kratki i poprosi� penitenta, �eby zacz��
spowied� jeszcze raz.
- Pob�ogos�aw mnie, ojcze, bo zgrzesz� znowu.
- Chcesz wyzna� grzech, kt�ry dopiero pope�nisz?
- Tak.
- Czy to jest jaka� zabawa, czy...?
- Nie, nie zabawa - odpar� m�czyzna. - Jestem �miertelnie powa�ny. Czy ju�
wzbiera w tobie gniew?
Przez kratk� dolecia� chrapliwy rechot, kt�ry zabrzmia� jak wystrza�y w nocy.
Tom bardzo si� pilnowa�, by zachowa� oboj�tny ton g�osu, gdy odpowiada�:
- Nie wzbiera we mnie gniew, ale niczego nie rozumiem. Z pewno�ci� wiesz, �e nie
mo�esz dosta� rozgrzeszenia za
grzechy, nad kt�rych pope�nieniem dopiero si� zastanawiasz. Mi�osierdzie jest
dla tych, kt�rzy uznali swoje b��dy i szczerze
ich �a�uj�. Kt�rzy chc� zado��uczyni� za swoje grzechy.
12
PRZYN�TA
- Och, ojcze, jeszcze nie wiesz, o jakie grzechy chodzi. Jak mo�esz odm�wi� mi
rozgrzeszenia?
- Nazwanie tych grzech�w niczego nie zmieni.
- Owszem, zmieni. Rok temu dok�adnie opowiedzia�em innemu ksi�dzu, co zamierzam
zrobi�, ale mi nie uwierzy�, a potem
by�o ju� za p�no. Nie pope�nij tego samego b��du.
- Sk�d wiesz, �e ksi�dz ci nie uwierzy�?
- Nie pr�bowa� mnie powstrzyma�. St�d wiem.
- Jak d�ugo jeste� katolikiem?
- Od urodzenia.
- Wobec tego wiesz, �e poza konfesjona�em ksi�dz nie mo�e pami�ta� o grzechu ani
o grzeszniku. Tajemnica spowiedzi jest
�wi�ta. Jak tamten ksi�dz mia�by ci� powstrzyma�?
- M�g� znale�� jaki� spos�b. Wtedy... wtedy jeszcze praktykowa�em i by�em
ostro�ny. M�g� mnie �atwo powstrzyma�, wi�c
to jego wina, a nie moja. Teraz to samo b�dzie bardzo trudne.
Tom gor�czkowo usi�owa� znale�� sens w s�owach nieznajomego. Praktykowa�? Co
praktykowa�? I jakiemu grzechowi m�g�
zapobiec tamten ksi�dz?
- My�la�em, �e mog� nad tym zapanowa� - powiedzia� m�czyzna.
- Nad czym?
- Nad ��dz�.
- Jaki grzech wyzna�e�?
- Mia�a na imi� Millicent. Takie �adne staro�wieckie imi�, nie s�dzisz, ojcze?
Przyjaciele nazywali j� Millie, ale ja nie. O
niebo wola�em Millicent. Naturalnie nie by�em dla niej nikim, kogo nazwa�aby
przyjacielem.
W st�ch�ym powietrzu rozleg� si� nast�pny wybuch �miechu. Tom mia� czo�o pokryte
warstewk� potu, ale nagle zrobi�o mu
si� zimno. To nie by� dowcipni�. Tom ba� si� tego, co mia� us�ysze�. a jednak
musia� zada� pytanie.
- Co sta�o si� z Millicent?
- Z�ama�em jej serce.
- Nie rozumiem...
- A jak my�lisz, co si� z ni� sta�o? - spyta� m�czyzna, wyra�nie
zniecierpliwiony. - Zabi�em j�. Strasznie to wygl�da�o.
Krew by�a wsz�dzie, ca�y si� zachlapa�em. Wtedy brakowa�o mi do�wiadczenia, nie
mia�em'odpowiedniej techniki.
Poszed�em do spowiedzi jeszcze za jej �ycia. Dopiero wszystko planowa�em
13
JULIE GARWOOD
i ksi�dz m�g� by� mnie powstrzyma�, ale tego nie zrobi�. Wyzna�em mu, co
zamierzam zrobi�.
- Powiedz mi, jak mo�na ci� by�o powstrzyma�?
- Modlitw� - odrzek� lekcewa��co. Powiedzia�em mu, �eby si� za mnie modli�. Ale
widocznie modli� si� nie do�� �arliwie.
Przecie� j� zabi�em. Szkoda, naprawd�. To by�a taka urocza istotka... o wiele
bardziej urocza ni� inne.
Wielki Bo�e, czy by�y jeszcze inne kobiety? Ile?
- Ile zbrodni po...?
- Grzech�w, ojcze - przerwa� Tomowi nieznajomy. - Pope�nia�em grzechy, ale mo�e
bym si� opar� pokusie, gdyby tamten
ksi�dz mi pom�g�. Nie chcia� mi da� tego, czego potrzebowa�em.
- To znaczy?
- Rozgrzeszenia i zrozumienia. Odm�wi� mi i jednego, i drugiego.
Niespodziewanie m�czyzna wyr�n�� pi�ci� w kratk� konfesjona�u. W�ciek�o��,
kt�ra musia�a si� w nim kot�owa� tu� pod
powierzchni�, wybuch�a. Zacz�� z groteskow� dok�adno�ci� opisywa�, co zrobi�
nieszcz�snej i niewinnej Millicenl.
Toma ogarn�a trwoga. Wielki Bo�e. co mia� zrobi�?! Niedawno che�pliwie
zapowiedzia�, �e nic nim nie wstrz��nie ani nie
wprawi go w gniew, ale na pewno nie spodziewa� si� opisu zwyrodnialstwa, kt�ry
sprawia� obcemu niewys�owion� rozkosz.
Czuj nienawi�� do grzechu, nie do grzesznika.
- Naprawd� mia�em na ni� ch�tk� - szepn�� szaleniec.
- Ile kobiet jeszcze zabi�e�?
- Millicent by�a pierwsza. Innymi te� by�em zauroczony, a kiedy mnie
rozczarowa�y, musia�em je skrzywdzi�, ale �adnej nie
zabi�em. Po tym, jak spotka�em Millicent, wszystko si� zmieni�o. D�ugo j�
obserwowa�em. By�a taka... doskona�a. - Jego g�os
przeszed� w charczenie. - Ale zdradzi�a mnie, tak samo jak inne. My�la�a, �e
mo�e igra� z innymi m�czyznami, a ja tego nie
zauwa��. Nie mog�em pozwoli�, �eby mnie tak dr�czy�a. Nie, na to za nic bym nie
pozwoli� - stwierdzi� bardziej stanowczo, -
Musia�em j� ukara�.
Wyda� g�o�ne, aktorskie westchnienie, a potem zachichota�.
- Zabi�em t� ma�� suk� dwana�cie miesi�cy temu i pochowa�em j� g��boko, naprawd�
g��boko. Nikt nigdy jej nie znajdzie.
O nie, panie. A potem nie by�o ju� dla mnie odwrotu. Nie mia�em poj�cia, jak
bardzo podniecaj�ce jest zabijanie. Kaza�em
Millicent b�aga� o lito�� i b�aga�a. Na Boga, jak b�aga�a. -
!4
PR7.YMJA
Zarechota�. - Dar�a si� jak prosi�, och, jak mi si� to podoba�o. Strasznie mnie
podnieci�a. Nawet nie my�la�em, �e mo�na si�
tak podnieci�. No, wi�c musia�em dopilnowa�, �eby jeszcze powrze-szcza�a. Kiedy
z ni� sko�czy�em, rozsadza�a mnie
rado��. I co, ojcze, nie zapytasz mnie, czy �a�uj� swoich grzech�w?
- Nie. W tobie nie ma skruchy.
Cisza jeszcze pot�gowa�a duchot� w konfesjonale. Ale wkr�tce zn�w_rozleg� si�
sycz�cy g�os:
- ��dza wr�ci�a.
Ramiona Toma okry�y si� g�si� sk�rk�.
- S� ludzie, kt�rzy mog�...
- My�lisz, �e powinno si� mnie zamkn��? Karz� tylko te kobiety, kt�re mnie
krzywdz�, wi�c zrozum, �e za nic nie ponosz�
winy. Pewnie s�dzisz, �e jestem chory, prawda? To jest spowied�, ojcze. Musisz
m�wi� prawd�.
- Tak, s�dz�, �e jeste� chory.
- Och, mylisz si�. Jestem tylko oddany sprawie.
- S� ludzie, kt�rzy mog� ci pom�c.
- Jestem bardzo sprytny. Nie b�dzie �atwo mnie powstrzyma�. Zawsze zbieram
informacje, zanim si� zajm� klientk�. Wiem
wszystko ojej rodzinie i przyjacio�ach. Wszystko. Tak, tym razem b�dzie mnie
du�o trudniej powstrzyma�, ale postanowi�em
jeszcze bardziej utrudni� sobie zadanie. Widzisz? Nie chc� grzeszy�. Naprawd�
nie chc�. - Jego g�os znowu zabrzmia�
�piewnie.
- Pos�uchaj mnie - odezwa� si� Tom b�agalnym tonem. -Odejd� od konfesjona�u,
usi�dziemy razem w pobli�u i wszystko
dok�adnie om�wimy. Chc� ci pom�c, je�li tylko mi na to pozwolisz.
- Nie. Pomocy potrzebowa�em przedtem i wtedy mi jej odm�wiono. Daj mi
rozgrzeszenie.
- Nie dam.
M�czyzna westchn�� przeci�gle.
- Dobrze - powiedzia�. - Tym razem zmieni� regu�y. Masz ode mnie pozwolenie,
mo�esz opowiedzie� o tym komu tylko
chcesz. Widzisz, jaki potrafi� by� uk�adny?
- To nie ma znaczenia, czy dasz mi pozwolenie. Ta rozmowa musi pozosta� poufna.
Trzeba dochowa� tajemnicy spowiedzi,
je�li ma by� szczera.
- Bez wzgl�du na to, co wyznam?
- Bez wzgl�du na to.
- ��dam, �eby� o tym opowiedzia�.
15
JULIE GARWOOD
- Mo�esz ��da�, co chcesz, ale to niczego nie zmienia. Nie mog� nikomu
powiedzie�, co od ciebie us�ysza�em, i nie zrobi�
tego.
Na chwil� zapad�o milczenie, potem nieznajomy zachichota�.
- Ksi�dz maj�cy skrupu�y. Niesamowite. Hmmm. Co za rozterka! Ale nic si� nie
martw, ojcze. Jestem dziesi�� krok�w
przed tob�. Tak, panie.
- Jak to?
- Mam now� klientk�.
- Wybra�e� nast�pn�...
- W�adze ju� powiadomi�em - przerwa� mu szaleniec. - Wkr�tce dostan� m�j list.
Oczywi�cie wys�a�em go, jeszcze zanim
si� przekona�em, �e b�dziesz tak si� upiera� przy swoich zasadach. W ka�dym
razie �adnie post�pi�em, nie s�dzisz?
Wys�a�em do nich uprzejmy li�cik i wyja�ni�em, co zamierzam. Szkoda tylko, �e
zapomnia�em go podpisa�.
- Czy poda�e� nazwisko osoby, kt�r� zamierzasz skrzywdzi�?
- Skrzywdzi�? C� za dziwne s�owo na okre�lenie morderstwa. Tak, poda�em.
- Czyli nast�pna kobieta - przerwa� mu Tom.
- Interesuj� mnie tylko kobiety.
- Czy w li�cie wyja�ni�e�, dlaczego chcesz zabi� t� w�a�nie kobiet�?
- Nie.
- Masz pow�d?
- Tak.
- Podasz mi go?
- Praktyka, ojcze.
- Nie rozumiem.
- Praktyka czyni mistrza. Ta kobieta jest jeszcze bardziej wyj�tkowa ni�
Miliicent. Otaczam si� jej zapachem, uwielbiam jej
si� przygl�da�, gdy �pi. Jest tak pi�kna. Spytaj mnie o ni�, a kiedy ju� podam
ci jej imi�, mo�esz mi wybaczy�.
- Nie dam ci rozgrzeszenia.
- A jak przebiega twoja chemoterapia? Masz md�o�ci? Czy rokowania s� dobre?
Tom poderwa� g�ow�.
- Co? - prawie krzykn��. Szaleniec zarechota�.
- Powiedzia�em ci, �e zanim wybior� klientk�, zbieram o niej informacje. Mo�na
by powiedzie�, �e j� �ledz� - szepn��.
10
PRZYN�TA
- Sk�d wiesz...
- Och, Tommy, ale jeste� naiwniak. Czy nie zastanowi�o ci�, po co pojecha�em za
tob� taki kawa� drogi, �eby wyzna�
grzechy w�a�nie tobie? Pomy�l o tym w drodze powrotnej do swojego opactwa.
Odrobi�em lekcje, co?
- Kim jeste�?
- Jak to kim? Kim�, kto �amie serca. Uwielbiam trudne wyzwania. Postaraj si�,
�eby tym razem by�o mi trudno. Wkr�tce
przyjedzie tu do ciebie policja, �eby z tob� porozmawia�, i wtedy b�dziesz m�g�
powiedzie� o tym, komu tylko chcesz - rzek�
nieznajomy drwi�cym tonem. - Wiem, do kogo najpierw zadzwonisz. Do tego twojego
bystrego kolesia z FBI. Zadzwonisz
do Nicka, prawda? Jestem tego pewien. A on biegiem pospieszy ci na pomoc. Lepiej
mu powiedz, �eby j� gdzie� zabra� i
schowa�. Mo�e wtedy za ni� nie pojad� i zaczn� szuka� kogo innego. A
przynajmniej spr�buj�.
- Sk�d wiesz...
- Zapytaj mnie.
- O co?
- Ojej imi� - szepn�� szaleniec. - Spytaj, kto jest moj� klientk�.
- Usilnie ci� namawiam, �eby� skorzysta� z pomocy - zacz�� znowu Tom. - To, co
robisz...
- Zapytaj mnie. Zapytaj. Zapytaj. Tom zamkn�� oczy.
- Dobrze. Kto to jest?
- Jest �liczna. Ma takie pi�kne pe�ne piersi i d�ugie ciemne w�osy. Na jej ciele
nie ma najmniejszej skazy, a twarzy m�g�by
jej pozazdro�ci� anio�. Jest zab�jczo pi�kna. Ale ja zamierzam j� zabi�.
- Powiedz mi, kim jest - za��da� Tom, modl�c si�, by starczy�o czasu na
zapewnienie ochrony tej nieszcz�snej kobiecie.
- Laurant - rozleg� si� w�owy syk. - Ma na imi� Laurant.
- Moja Laurant? - spyta� przera�ony Tom.
- W�a�nie. Wreszcie zrozumia�e�, ojcze. Zamierzam zabi� twoj� siostr�.
2
Agent Nicholas Benjamin Buchanan wybiera� si� na bardzo sp�niony urlop. Od
trzech lat nic mia� ani jednego dnia wolnego
i zaczyna�o si� to odbija� na jego podej�ciu do pracy, w ka�dym razie tak
o�wiadczy� mu jego zwierzchnik, doktor Peter
Morgan-stern, zanim wys�a� go na miesi�czny wypoczynek. Przy okazji zarzuci�
Nickowi, �e zaczyna mie� zbyt du�y dystans
do swoich obowi�zk�w i �e sta� si� cyniczny, o czym Nick w g��bi serca my�la� z
pewnym niepokojem, nie wiedzia�
bowiem, czy zarzuty te nie s� przypadkiem s�uszne.
Morganstern zawsze m�wi� wszystko prosto z mostu. Nick podziwia� go i szanowa�
prawie tak jak swojego ojca, wi�c rzadko
wdawa� si� z nim w spory. Zreszt� szef by� twardy jak ska�a. Nie wytrwa�by w FBI
d�u�ej ni� dwa tygodnie, gdyby ulega�
emocjom. Je�li mia� jak�kolwiek wad�, to by�a ni� irytuj�ca umiej�tno��
zachowywania niewzruszonego spokoju niemal do
granic katatonii. Nic nie by�o w stanie wyprowadzi� go z r�wnowagi.
Dwunastu starannie dobranych agent�w, znajduj�cych si� pod jego bezpo�rednim
zwierzchnictwem, m�wi�o o nim Prozac
Pete, naturalnie za plecami, ale Morganstern wiedzia� o tym i wcale si� nie
obra�a�. Plotka g�osi�a, �e gdy pierwszy raz
us�ysza� sw�j przydomek, nawet si� roze�mia�, i to by� jeszcze jeden pow�d, dla
kt�rego znajdowa� wsp�lny j�zyk ze swoimi
agentami. Umia� si� wykaza� poczuciem humoru, co nie by�o bagatelne, zwa�ywszy '
na to, jakiej sekcji przewodzi�. Gdy
musia� si� powtarza�, twierdzi�, �e traci nad sob� panowanie, niemniej jednak
jego chropawy g�os, �wiadcz�cy o latach
palenia cygar, nigdy nie podnosi� si� ani o decybel. Cholera, mo�e inni agenci
mieli racj�. Mo�e Morganstern naprawd� mia�
w �y�ach prozac.
Jedno nie ulega�o w�tpliwo�ci. Prze�o�eni umieli pozna� si� na
18
PRZYN�TA
tym, jaki skarb wpad� im w r�ce, wi�c przez czterna�cie lat pracy w FBI
Morganstern awansowa� sze�ciokrotnie. I nigdy nie
spocz�� na laurach. Gdy mianowano go szefem wydzia�u �zgubiono znaleziono",
po�wi�ci� si� bez reszty budowaniu
nies�ychanie wydajnej grupy interwencyjnej, znajduj�cej �lady zaginionych os�b,
a w konsekwencji r�wnie� te osoby. Gdy
osi�gn�� ten cel, zaw�zi� zainteresowania. Postanowi� stworzy� grup� specjaln�,
podejmuj�c� si� najtrudniejszych spraw z tej
dziedziny, w tym poszukiwania zaginionych i uprowadzonych dzieci. Przygotowa�
projekt takiej grupy na papierze, a potem
sp�dzi� wiele czasu na lansowaniu swojego pomys�u. Przy ka�dej okazji wymachiwa�
dyrektorowi pod nosem swoim
dwustutrzydziestotrzyslronicowym elaboratem.
Up�r i wytrwa�o�� op�aci�y si�, obecnie kierowa� bowiem t� w�a�nie grup�.
Pozwolono mu osobi�cie dobra� do niej ludzi,
pospolite ruszenie, jak mo�na by�o w najlepszym razie nazwa� zesp�, kt�rego
cz�onkowie rekrutowali si� z
najprzer�niejszych �rodowisk. Na pocz�tku wszyscy musieli przej�� szkolenie w
akademii w Quantico, a potem
Morganstern podda� ich specjalnym testom i �wiczeniom. Bardzo niewiele os�b
przebrn�o przez morderczy program, ale ci,
kt�rym si� to uda�o, byli naprawd� wyj�tkowi. Pods�uchano Morgansterna, jak
m�wi� dyrektorowi, �e pracuje dla niego
prawdziwa elita, a w ci�gu roku przekonali si� o tym wszyscy niedowiarkowie.
Morganstern przekaza� wtedy dowodzenie
wydzia�em �zgubiono znaleziono" swojemu zast�pcy, Frankowi O'Leary, a sam
po�wi�ci� bez reszty czas i wysi�ek
stworzonej przez siebie grupie specjalnej.
By� to naprawd� niepowtarzalny zesp�. Ka�da osoba wchodz�ca w jego sk�ad mia�a
wyj�tkowe umiej�tno�ci, pomagaj�ce
szuka� zaginionych dzieci. Dwunastu �owc�w nieustannie �ciga�o si� z czasem,
maj�c przed sob� jeden tylko cel: odnale�� i
uratowa� ofiar�, zanim b�dzie za p�no. Byli najwspanialszymi obro�cami dzieci i
ostatni� instancj� w walce z czaj�cymi si�
w mroku ludzkimi potworami.
W stresie, jakiemu byli nieustannie poddani, przeci�tny cz�owiek szybko trafi�by
na szpitalny oddzia� kardiologiczny, oni
jednak byli pod ka�dym wzgl�dem nieprzeci�tni. �aden z nich nie spe�nia�
kryteri�w stawianych typowemu agentowi FBI,
ale z drugiej strony Morganstern nie by� typowym szefem. Szybko pokaza�, �e ma
idealne kwalifikacje do przewodzenia tak
eklektycznej
10
JULIE GARWOOD
grupie. W innych departamentach zwano jego agent�w �aposto�ami", bez w�tpienia
dlatego, �e by�o ich dwunastu, ale Mor-
ganstemowi nie podoba� si� ten przydomek, poniewa� stawia� mu, jako szefowi,
wymagania, kt�rym nie m�g� sprosta�.
Skromno�� to jeszcze jedna cecha, za kt�r� niezwykle go powa�ano. Podw�adni
agenci doceniali r�wnie� jego
niesztampowo��. Zawsze dopingowa� ich do wykonania zadania, pomaga�, jak tylko
m�g�, i wspiera�, gdy by�o to potrzebne.
Broni� ich tak, jak oni bronili dzieci.
Z pewno�ci� trudno by�oby znale�� w FBI kogo� bardziej oddanego pracy i lepiej
wykwalifikowanego. Morganstern mia�
dyplom z psychiatrii i prawdopodobnie dlatego lubi� od czasu do czasu odbywa� ze
swoimi agentami szczere rozmowy w
cztery oczy. Wtedy w�a�nie, gdy zaszczepia� w ich g�owach rozmaite przekonania,
zwraca�y si� wszystkie nak�ady czasu i
pieni�dzy, jakie poni�s� na studia w Harvardzie. By�o to dziwactwo, z kt�rym
inni agenci musieli si� pogodzi�, cho�
serdecznie go nie znosili.
Akurat teraz Morganstern by� w nastroju do rozmowy o sprawie Stark. Przylecia�
niedawno z Waszyngtonu do Cincinnati i
poprosi� Nicka, �eby tu w�a�nie spotka� si� z nim w drodze powrotnej z
seminarium w San Francisco. Nick nie chcia� m�wi�
o Stark sprawa zako�czy�a si� ponad miesi�c temu i wola� nawet o niej nie my�le�
- ale nie mia�o to najmniejszego
znaczenia. Wiedzia�. �e i tak b�dzie musia� z szefem porozmawia�.
Gdy Morganstern wreszcie si� zjawi� w okr�gowym biurze FBI, Nick usiad�
naprzeciwko niego na lakierowanym d�bowym
stole i przez dwadzie�cia minut wys�uchiwa� rozwa�a� szefa o niekt�iych
szczeg�ach tego dziwacznego przypadku.
Zachowywa� spok�j. p�ki Morganstern nie obieca� mu oficjalnej pochwa�y za
bohatersk� postaw�. S�ysz�c to, omal nie
wyszed� z siebie, na szcz�cie jednak mia� wpraw� w ukrywaniu uczu�. Nawet jego
szef, kt�ry u podw�adnych nieustannie
wypatrywa� czujnym okiem wymownych �lad�w zm�czenia materia�u lub przeci��enia
stresem, da� si� zmyli� i s�dzi�, �e na
Nicku ca�a ta historia nie zrobi�a najmniejszego wra�enia; tak w ka�dym razie
uwa�a� sam Nick.
W ko�cu temat prawie si� wyczerpa�. Morganstern zamilk� i po d�ugiej chwili
milczenia, podczas kt�rej wpatrywa� si� w
stalowoniebieskie oczy swojego agenta, zapyta�:
- Co czu�e�, kiedy do niej strzela�e�?
- Czy to pytanie jest konieczne, sir? Sprawa ma ju� ponad miesi�c. Czy musimy to
rozgrzebywa�?
20
PliZYNEJA
- To nie jest oficjalne spotkanie, Nick. Jeste�my tu tylko my dwaj, ty i ja. Nie
musisz zwraca� si� do mnie tak oficjalnie, a
poza tym, owszem, uwa�am, �e pytanie jest konieczne. Odpowiedz. prosz�. Co
czu�e�?
Nick wci�� pr�bowa� si� broni�, wierc�c si� przy tym na krze�le z twardym
oparciem, jak ch�opiec zmuszony do wyznania
przewinienia.
- O co ci chodzi z tym czuciem?
Prze�o�ony zignorowa� jego wybuch irytacji i spokojnie powt�rzy� pytanie po raz
trzeci.
- Dobrze wiesz, o co ci� pytam. Co czu�e� w tamtej sekundzie? Czy pami�tasz?
Pokaza� mu drog� ucieczki. Nick m�g� sk�ama�, powiedzie�, �e nie pami�ta, �e by�
zbyt skupiony na czym innym, by
pami�ta� swoje uczucia, ale jego i Morgansterna zawsze ��czy�a bezwzgl�dna
szczero�� i nie chcia� tego zepsu�. Zreszt� szef
na pewno pozna�by si� na k�amstwie. Nick uzna� wi�c, �e nie ma sensu dalej
stosowa� unik�w.
- Owszem, pami�tam. To by�o przyjemne uczucie - powiedzia� cicho. - Naprawd�
przyjemne. Cholera, Pete, wpad�em w
euforia. Gdybym nie zawr�ci� i nie wszed� znowu do tego domu, gdybym waha� si�
jeszcze p� minuty d�u�ej i gdybym nie
mia� wyci�gni�tej broni, ch�opiec by nie prze�y�. Ale tym razem zako�czy�em
spraw� stanowczo za p�no.
- Zd��y�e� dotrze� do dziecka na czas.
- Powinienem by� domy�li� si� tego wcze�niej. Morganstern westch��. Ze
wszystkich jego agent�w Nick zawsze
odnosi� si� z najwi�kszym krytycyzmem do swoich czyn�w.
- Ty jeden na to wpad�e� - przypomnia� mu. - Nie b�d� dla siebie zanadto surowy.
- Czyta�e� gazety? Dziennikarze napisali, �e ona by�a umys�owo chora, ale oni
nie widzieli jej spojrzenia. A ja widzia�em i
mog� ci powiedzie�, �e na pewno nie by�a chora. By�a wcieleniem z�a.
- Owszem, w gazetach rzeczywi�cie napisali o niej, �e by�a umys�owo chora.
Przypuszcza�em, �e tak zrobi� - rzek� Morgan-
stern. - Rozumiem ich i s�dz�, �e ty r�wnie�. To jest jedyny spos�b, �eby opinia
publiczna mog�a si� pogodzi� z istnieniem
tak wstrz�saj�cych zbrodni. Ludzie chc� wierzy�, �e tylko nienormalny cz�owiek
mo�e potraktowa� z takim okrucie�stwem
drugiego cz�owieka, �e tylko szaleniec znajduje przyjemno�� w zabijaniu
21
JULIE GARWOOD
niewinnych. Wielu przest�pc�w rzeczy wi�cie jest nienormalnych, ale nie wszyscy.
Z�o istnieje. Obaj je widzieli�my. I ta
Stark �wiadomie dokona�a wyboru, kiedy postanowi�a przekroczy� pewn� lini�.
- Ludzie boj� si� tego, czego nie rozumiej�.
- Tak - przyzna� Morganstern. - Poza tym wielu naukowc�w w og�le nic wierzy w
istnienie z�a. A poniewa� nie umiej� go
znale�� na drodze rozumowania ani wyt�umaczy� swymi ciasnymi umys�ami, twierdz�,
�e po prostu nie mo�e istnie�. Moim
zdaniem, mi�dzy innymi dlatego nasza kultura stanowi taki �yzny grunt dla
wszelkiego rodzaju deprawacji. Niekt�rzy moi
koledzy uwa�aj�, �e mog� za�atwi� wszystko napuszonymi diagnozami i kilkoma
�rodkami odurzaj�cymi.
- Jeden z twoich koleg�w podobno jest zdania, �e m�� j� tyranizowa�, a ona tak
si� go ba�a, �e pomiesza�o jej si� w g�owie.
Innymi s�owy, powinni�my jej wsp�czu�.
- Tak, ja te� to s�ysza�em. Bzdura. Ta kobieta by�a zdeprawowana nie mniej od
swojego m�a. Na tych pornograficznych
kasetach by�y r�wnie� jej odciski palc�w, nie tylko jego. Uczestniczy�a w tym z
w�asnej woli, ale s�dz�, �e istotnie musia�a
prze�y� pewien rodzaj za�amania. Nigdy przedtem nie zaatakowali dziecka.
- Wielki Bo�e, Pete, ona si� do mnie u�miecha�a. Trzymaj�c ch�opca na r�kach, a
nad nim rze�niczy n�. Ma�y by� nie-
przytomny, ale jeszcze oddycha�. Ona na mnie czeka�a. Wiedzia�a, �e domy�li�em
si� prawdy. Chyba chcia�a, �ebym by� przy
tym, jak go zabija. - Skin�� g�ow�. - Tak, to by�o naprawd� przyjemne, kiedy
mog�em j� skosi�. �a�uj� tylko, �e nie zasta�em
jej m�a. Ch�tnie dosta�bym i jego. Czy s� jakie� �lady? Osobi�cie nadal uwa�am,
�e powiniene� pu�ci� jego tropem naszego
przyjaciela Noah.
- Zastanawia�em si� nad tym, ale szefostwo chce mie� Donalda Starka �ywego, �eby
m�c go przes�ucha�, a wiadomo, �e
Noah strzeli bez wahania, je�li tylko Stark spr�buje mu sprawia� k�opoty.
- Karalucha si� zabija, Pete, a nie oswaja. Noah dobrze to wie. - Nick poruszy�
ramionami, �eby rozlu�ni� napi�te mi�nie,
roztar� sobie kark i doda�: - Chyba rzeczywi�cie powinienem pojecha� w jakie�
spokojne miejsce.
- Dlaczego to m�wisz?
- Podejrzewam zm�czenie materia�u. Jak s�dzisz?
22
PRZYN�TA
Morganstern pokr�ci� g�ow�.
- Nie, jeste� troch� zm�czony, ale to wszystko. Niczego z tej rozmowy nie wpisz�
do akt. To naprawd� jest tylko mi�dzy
nami. Naturalnie urlop nale�y ci si� ju� od dawna, ale to moja wina, �e do tej
pory na niego nie pojecha�e�. Chc�, �eby� przez
miesi�c odpocz��, a potem znowu si� skoncentrowa�.
Po beznami�tnej twarzy Nicka przemkn�� �lad u�miechu.
- Mam si� skoncentrowa�?
- Najpierw spr�buj troch� och�on��. Kiedy ostatnio by�e� w Nathan's Bay u tej
swojej wielkiej rodziny?
- Do�� dawno - przyzna� Nick. - Ale utrzymuj� z nimi ��czno�� przez Internet.
Oni wszyscy s� tak samo zaj�ci jak ja.
- Jed� do domu - poleci� Pete. - Dobrze ci to zrobi. Rodzice uciesz� si� na tw�j
widok. Jak si� wiedzie panu s�dziemu?
- U taty wszystko w porz�dku - odpar� Nick.
- A jak ten tw�j przyjaciel, ojciec Madden?
- Z Tommym rozmawiamy sobie co wiecz�r.
- Przez Internet?
- Tak.
- Mo�e powiniene� si� z nim zobaczy� i odby� kilka szczerych rozm�w w cztery
oczy?
- S�dzisz, �e potrzebuj� duchowego wsparcia? - spyta� Nick. rado�nie szczerz�c
z�by.
- Potrzebujesz troch� �miechu.
- Pewnie tak - przyzna�. Zaraz jednak znowu spowa�nia�. -Pete, chc� ci� o co�
spyta�. Czy s�dzisz, �e instynkt zaczyna mnie
zawodzi�?
Morganstern parskn�� pogardliwie.
- Tw�j instynkt pracuje doskonale. Ta Stark oszuka�a wszystkich, tylko nie
ciebie. Wszystkich - powt�rzy� z naciskiem. -
Krewnych, przyjaci�, s�siad�w, znajome z k�ka parafialnego. A ciebie nie.
Rzecz jasna miejscowi na pewno w ko�cu by j�
zdemaskowali, ale tymczasem ch�opak ju� by nie �y�, a ona pewnie zd��y�aby
porwa� nast�pnego. Wiesz r�wnie dobrze jak
ja, �e kiedy kto� zaczyna to robi�, to ju� nie przestaje. - Zacz�� b�bni�
knykciami po du�ej, szarej kopercie. - W wywiadach
czyta�em, jak ta Stark siedzia�a dniami i nocami przy �o�u chorej matki. I by�a
w parafialnej komisji rozjemczej - doda�,
kr�c�c g�ow�. Wygl�da�o to tak, jakby nawet on, kt�ry wszystko ju� widzia� i
s�ysza�, by� wstrz��ni�ty tupetem pani Stark.
23
JULIE GARWOOD
- Policja rozmawia�a ze wszystkimi cz�onkami tej komisji i niczego si� nie
doszuka�a - powiedzia� Nick. - Zabrak�o im
dok�adno�ci. Ale to ma�e miasto, a nawet szeryf nie wiedzia�, czego szuka�.
- Na szcz�cie by� dostatecznie bystry, �eby nie czeka�, tylko szybko nas wezwa�
-odrzek� Morganstem. -1 on, i inni
miejscowi byli �wi�cie przekonani, �e dziecko porwa� kto� przejezdny, i skupili
wszystkie wysi�ki na tym tropie.
- Tak. Trudno uwierzy� w to, �e kto� ze swoich m�g�by pope�ni� taki czyn. Byli
�wiadkowie, kt�rzy widzieli w��cz�g�
kr�c�cego si� w pobli�u boiska szkolnego, tylko �e podawali r�ne rysopisy tego
cz�owieka. Ale policjanci z Cincinnati ju�
byli w drodze. Na pewno szybko rozszyfrowaliby t� gr�.
- Co w�a�ciwie wprowadzi�o ci� na dobry trop? Sk�d wiedzia�e�?
- Drobiazgi, kt�re nie pasuj� do reszty - odpar�. - Teraz nawet nie potrafi�
wyja�ni�, co mi si� w niej nie podoba�o ani
dlaczego wszed�em za ni� do domu.
- Ja ci wyja�ni�. Instynkt.
- Pewnie tak - przyzna� Nick. - Wiedzia�em, �e musz� j� bardzo dok�adnie
sprawdzi�. Co� mi nie pasowa�o, ale nie umia�em
tego nazwa�. Po prostu mia�em dziwne przeczucie zwi�zane z jej osob�, zw�aszcza
kiedy wszed�em do tego domu. Wiesz, o
czym my�l�, prawda?
- Opisz to. Jak wygl�da� ten dom?
- Nieskazitelnie. Nigdzie ani py�ku. Ma�y salonik z dwoma fotelami, sof� i
telewizorem, ale wiesz, co mnie najbardziej
uderzy�o? Go�e �ciany. Nie by�o ani obraz�w, ani rodzinnych fotografii. Pami�tam,
�e wyda�o mi si� to niezwykle dziwne.
No i na wszystkich meblach le�a�y plastikowe pokrowce, chocia� tak pewnie chroni
swoje sprz�ty przed kurzem wielu ludzi.
Sam nie wiem. W ka�dym razie, jak powiedzia�em, porz�dek by� nieskazitelny,
natomiast zapach bardzo szczeg�lny.
- Jaki?
- Ocet... i amoniak. A� zacz�y mi �zawi� oczy. Doszed�em do wniosku, �e ona
jest maniaczk� czysto�ci... a potem
wszed�em za ni� do kuchni. Wszystko zrobione na b�ysk. Ani jednego przedmiotu na
blatach, nawet �cierki przy ziewie nie
by�o. Dos�ownie nic. Zaoferowa�a si�, �e zaparzy kawy, i poprosi�a, �ebym usiad�.
Wtedy zwr�ci�em uwag� na to, co stoi na
stoliku. By�a solniczka
24
PRZYN�TA
i pieprzniczka, ale mi�dzy nimi wielki plastikowy pojemnik z tabletkami na
nadkwasot�, a obok du�a butelka ostrej
przyprawy. Zestaw wyda� mi si� bardzo nietypowy... Zaraz potem spostrzeg�em psa.
To przewa�y�o. Czarny cocker-spaniel
siedzia� w k�cie przy drzwiach na podw�rze. Nie odrywa� oczu od swojej pani.
Kiedy postawi�a na stole czekoladowe
ciasteczka i odwr�ci�a si�, �eby nala� kawy, wzi��em ciasteczko i po�o�y�em obok
siebie, �eby sprawdzi�, czy pies przyjdzie
je wzi��. Nawet na mnie nie spojrza�. Niech go, ba�by si� nawet mrugn��. W og�le
nie spuszcza� z niej oka. Gdyby szeryf
zobaczy� tego jej psa, na pewno zorientowa�by si�, �e co� nie gra, ale kiedy j�
przes�uchiwa�, pies by� na wybiegu.
- Szeryf wszed� do niej do domu i nie zauwa�y� niczego niezwyk�ego.
- Ja mia�em szcz�cie, a ona z arogancji pope�ni�a nieostro�no��.
- Dlaczego po wyj�ciu od niej nagle postanowi�e� wr�ci�?
- Chcia�em zebra� wi�cej poszlak, zobaczy�, dok�d Stark p�jdzie po mojej wizycie,
ale gdy tylko stan��em za progiem,
zrozumia�em, �e musz� jak najszybciej wr�ci�. Wiedzia�a, �e j� podejrzewam,
czu�em to. 1 by�em pewien, �e ch�opiec jest
gdzie� w tym domu.
- Trudno o lepszy instynkt -powiedzia� Morganstem. - Dlatego ci� odszuka�em, sam
wiesz.
- Wiem, to przez ten nieszcz�sny mecz futbolowy. Morganstem u�miechn�� si�.
- Nie dalej jak kilka tygodni temu ogl�da�em t� scen� w sportowym programie CNN.
Pokazuj� j� przynajmniej dwa razy do
roku.
- Mogliby ju� da� sobie spok�j. To stare dzieje.
Obaj m�czy�ni wstali. Nick by� wy�szy od szefa. Morganstem, w czarnych
sk�rzanych pantoflach z fr�dzlami, mia� metr
siedemdziesi�t wzrostu, Nick- ponad metr osiemdziesi�t. Szef by� r�wnie�
drobniejszy, rzedn�ce jasne w�osy szybko mu
siwia�y, a grube szk�a ci�gle zsuwa�y si� na czubek nosa. Ubiera� si�
niezmiennie w tradycyjne czarne lub granatowe
garnitury, do kt�rych wk�ada� bia�� koszul� z dhigimi r�kawami i stonowany
kolorystycznie, pr��kowany krawat.
Postronnemu obserwatorowi Morganstem wyda�by si� zdziwacza�ym profesorem
uniwersytetu, ale podw�adni traktowali go
pod ka�dym wzgl�dem jak giganta, kt�ry bez wysi�ku radzi sobie z
najtrudniejszymi zadaniami i nic poddaje si� nawet
najwi�kszym naciskom.
25
JULIE GARWOOD
- Zobaczymy si� za miesi�c, Nick, ale ani dnia wcze�niej, zgoda?
- Zgoda.
Morganstern zrobi� dwa kroki do drzwi, lecz si� zatrzyma�.
- Czy wci�� boisz si� lata� samolotem?
- Jest jeszcze co�, czego o mnie nie wiesz?
- Nie s�dz�.
- Tak? A kiedy ostatnio mia�em kobiet�? Morganstern uda� wstrz��ni�tego.
- Oj, dawno, dawno. Najwidoczniej masz w �yciu okres suszy. Nick wybuchn��
�miechem.
- Czy�by?
- Ale kt�rego� dnia spotkasz odpowiedni� dziewczyn� i niech B�g ma j� wtedy w
opiece.
- Nie szukam odpowiedniej dziewczyny. Morganstern przes�a� mu ojcowski u�miech.
- Mimo to j� znajdziesz. Wcale nie b�dziesz szuka�, po prostu zobaczysz i
stracisz g�ow�. Ja tak samo straci�em g�ow� dla
Katie. Nie mia�em najmniejszej szansy i przypuszczam, �e tak samo b�dzie z tob�.
Ona gdzie� jest, po prostu na ciebie czeka.
- To b�dzie musia�a cholernie d�ugo czeka� - odpar� Nick. -Z nasz� bran��
ma��e�stwo �le si� godzi.
- Katie i ja przetrwali�my ju� dwadzie�cia lat.
- Ona jest �wi�ta.
- Nie odpowiedzia�e� mi na pytanie, Nick.
- O samolot? Tak, ci�gle boj� si� lata�. Morganstern zachichota�.
- Wobec tego szcz�liwego powrotu do domu.
- Wiesz, Pete, wi�kszo�� psychiatr�w pr�bowa�aby zg��bi� przyczyn� mojego l�ku,
ale ciebie to najwyra�niej bawi.
Szef znowu si� roze�mia�
- Do zobaczenia za miesi�c - powt�rzy� i wyszed� z biura. Nick pozbiera� papiery,
odby� niezb�dne rozmowy telefoniczne
ze swoim biurem w Bostonie i z Frankiem O'Learym w Quantico, a potem,
korzystaj�c z uprzejmo�ci miejscowego agenta,
pojecha� z nim na lotnisko. Poniewa� nie by�o dla� ucieczki przed wymuszonym
urlopem, zacz�� go nie�mia�o planowa�.
Postanowi� naprawd� spr�bowa� odpocz��; mo�e pop�ynie gdzie� w rejs z bratem,
Theo, je�li uda si� go odci�gn�� na kilka
dni od obowi�zk�w. A potem wsi�dzie do samochodu i przejedzie p� kontynentu, by
26
PRZYN�TA
w Holy Oaks, w stanie Iowa, spotka� si� ze swym najlepszym przyjacielem, Tommym,
i po�owi� ryby. Morganstern nie
wspomnia� o awansie, kt�ry 0'Leary zaproponowa� Nickowi przed dwoma tygodniami.
Podczas urlopu Nick zamierza�
pomy�le� o nowym stanowisku i dobrze rozwa�y� wszystkie za i przeciw. Liczy�, �e
Tommy pomo�e mu podj�� decyzj�. By�
z nim bli�ej ni� z pi�cioma bra�mi i ufa� mu bez zastrze�e�. Przyjaciel jak
zwykle odegra rol� adwokata diab�a, Nick wierzy�
wi�c, �e zanim wr�ci do pracy, b�dzie zdecydowany, jak post�pi�.
Wiedzia�, �e Tommy si� o niego martwi. Od p� roku nieustannie zaprasza� go do
Iowy. Podobnie jak Morganstern, rozumia�,
jakie stresy i obci��enia wi��� si� z t� prac� i tak samo jak szef by� zdania,
�e Nickowi nale�y si� urlop.
Tommy te� mia� swoje k�opoty, raz na trzy miesi�ce musia� bowiem zg�asza� si� do
szpitala w Kansas City na badania. W
tym okresie to Nick chodzi� z dusz� na ramieniu, p�ki nie dosta� poczt�
elektroniczn� dobrej wiadomo�ci. Jak dot�d
przyjaciel mia� szcz�cie, rozw�j nowotworu uda�o si� zatrzyma�. Ale zagro�enie
wci�� istnia�o, wr�g m�g� ni st�d, ni zow�d
zaatakowa�. Tommy nauczy� si� �y� ze swoj� chorob�, Nick nie m�g� si� z ni�
pogodzi�. Gdyby m�g�, wzi��by na siebie b�l
i cierpienia przyjaciela; za Tommy'ego by�by got�w odda� praw� r�k�, lecz
naturalnie nie mia� takiej mo�liwo�ci. Tommy
nie myli� si�, twierdz�c, �e t� batali� musi toczy� sam, a Nick mo�e mu pom�c
tylko duchowym wsparciem, niczym wi�cej.
Nick nagle poczu�, jak bardzo chce go zobaczy�. Mo�e uda mu si� nawet nam�wi�
Tommy'ego, �eby na jeden wiecz�r
�ci�gn�� z szyi koloratk� i upi� si� z nim w trupa, jak to bywa�o za czas�w, gdy
dzielili pok�j w akademiku Uniwersytetu
Stanu Pensylwania.
No i wreszcie pozna ca�� rodzin�, kt�ra jeszcze pozosta�a Tommy'emu, czyli jego
siostr�, Laurant.
Laurant by�a m�odsza od brata o osiem lat, a dorasta�a w klasztornym internacie
szko�y dla bogatych panien w pobli�u
Genewy. Tommy kilkakrotnie pr�bowa� �ci�gn�� j� do Ameryki, ale prawnicy
powo�uj�cy si� na warunki zawarte w
regulaminie funduszu powierniczego przekonali s�dziego, �e Laurant powinna
pozosta� w odosobnieniu, p�ki nic b�dzie
mog�a podejmowa� decyzji we w�asnym imieniu. Tommy powiedzia� potem Nickowi, �e
nie jest to nawet takie straszne, jak
si� wydaje, i �e prawnicy k�ad� nacisk na dok�adne stosowanie si� do litery
prawa, �eby zabezpieczy� maj�tek Laurant.
27
JULIE GARWOOD
Od pewnego czasu dziewczyna by�a ju� pe�noletnia i przed rokiem przeprowadzi�a
si� do Holy Oaks, �eby by� bli�ej brata.
Nick nic mia� okazji jej pozna�, pami�ta� jednak zdj�cia, kt�re Tommy mia�
przyczepione do lustra. Laurant wygl�da�a na
nich jak ulicznik: rozczochrana i brudna, w plisowanej sp�dniczce i bia�ej
bluzce, cz�ciowo wystaj�cej zza paska. Jedna z
pod-kolan�wek opad�a a� do kostki, zwini�ta w obwarzanek. Dziewczynka mia�a
podrapane kolana i d�ugie, kr�cone
kasztanowe w�osy, zas�aniaj�ce jedno oko. Obaj z Tommym �miali si� z tego
zdj�cia. Laurant mog�a mie� na nim osiem,
najwy�ej dziewi�� lat, Nickowi najbardziej jednak zapad�y w pami�� jej radosny
u�miech i roziskrzony wzrok, kt�ry kaza�
przypuszcza�, �e nieustanne narzekania si�str na wychowank� by�y nie bez podstaw.
Laurant wygl�da�a tak, jakby mia�a w
sobie odrobin� diab�a, no i tyle wigoru, �e kt�rego� dnia musia�o si� to dla
niej sko�czy� k�opotami.
Tak, urlop jest mi naprawd� potrzebny, pomy�la�. Kluczem do wszystkich plan�w
urlopowych by� jednak powr�t do
Bostonu, gdzie mieszka� na sta�e, to za� oznacza�o, �e nic pozostaje mu nic
innego, jak wsi��� na pok�ad jakiej� cholernej
lataj�cej maszyny. Trudno by�o sobie wyobrazi�, �e kto� mo�e nienawidzi� latania
samolotem bardziej ni� Nick. Prawd�
m�wi�c, ba� si� tego okropnie. Gdy wszed� do terminalu portu lotniczego w
Cincinnati, poczu� natychmiast, �e jest ca�y zlany
potem. Nie w�tpi�, �e zanim znajdzie si� na pok�adzie samolotu, b�dzie zielony
na twarzy. Boeing 777 lecia� do Londynu z
mi�dzyl�dowanicm w Bostonie, gdzie Nick, dzi�ki Bogu, mia� wysi���, �eby ju� bez
przeszk�d pojecha� do swojego domu
na Beacon Hill. Kupi� t� nieruchomo�� od wuja przed trzema laty, nadal jednak
nie rozpakowa� wi�kszo�ci kartonowych
pude�, zostawionych po�rodku salonu przez ludzi z firmy organizuj�cej
przeprowadzki. Nie zmontowa� te� aparatury hi-fi,
wybranej specjalnie dla niego przez najm�odszego brata, Zachary'cgo.
Gdy zbli�a� si� do bramki, �o��dek podszed� mu do gard�a. Zna� t� procedur�. Da�
bilet pracownikowi ochrony. Przesadnie
ugrzecz-niony m�czyzna w �rednim wieku, nazwiskiem Johnson, nerwowo przygryz�
warg� i czeka�, a� komputer
potwierdzi nazwisko i kod pasa�era. Potem przeprowadzi� Nicka obok stanowiska z
wykrywaczem metali, wr�czy� mu kart�
pok�adow� i skinieniem d�oni pokaza� drog� do r�kawa.
W kuchennym pomieszczeniu samolotu czeka� na niego kapitan
28
PR/.YNFJA
James T. Sorensky. Nick lecia� z tym pilotem przynajmniej sze�� razy przez
ostatnie trzy lata, wiedzia� wi�c, �e jest to
znakomity i bardzo sumienny fachowiec. W swoim czasie Nick bardzo drobiazgow