15205
Szczegóły |
Tytuł |
15205 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15205 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15205 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15205 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JOSE CARLOS SOMOZA
Szkatu�ka z ko�ci s�oniowej
Tytu� orygina�u: La caja de marfil
(t�um. Bogumi�a Wyrzykowska)
(c) Jose Carlos Somoza, 2004
2005
Mojemu ojcu i Marii Jose
Tu, czytelniku, zwa� jeno dok�adnie bo prawd� kryje zas�ona tak lekka, i� j� twe oko przebi� mo�e snadnie.
DANTE, Czy�ciec VIII, 22-24 (prze�. Alina �widerska)
Quiros
Morze mia�o kolor oczu dziewczyny, miasteczko mi�kkie kszta�ty jej cia�a. Quiros widzia� ju� takie miasteczka, dziewczyn� zna� tylko z fotografii. Nie wiedzia�, jak d�ugo b�dzie jej szuka�, o ile w og�le j� znajdzie, ale kiedy z szosy dojrza� rozpo�cieraj�cy si� przed nim krajobraz, pomy�la�, �e dotar� do miejsca, z kt�rego powinien rozpocz�� poszukiwania.
Tak przynajmniej przypuszcza�, poniewa� jaki� odm�d�ony �wok zamaza� aerozolowymi swastykami nazw� miejscowo�ci na tablicy. Na domiar z�ego, przy wje�dzie, zawieszano pomi�dzy latarniami �wietlne girlandy, pewnie w zwi�zku z jakim� lokalnym �wi�tem, i policjant zmusi� Quirosa do skr�tu w boczn� uliczk�. Wi�a si� stromo w d�, pomi�dzy domami, i prowadzi�a na pokryte wydmami pustkowie. Quiros postanowi� zaparkowa� przy p�ocie i dalej p�j�� piechot�. Na szcz�cie znalaz� pensjonat od razu, zaraz za rogiem pierwszej przecznicy. Pomalowano go na jasnoniebieski kolor; �wie�y p�mrok pachnia� sardelami.
- Jaka� kobieta pyta�a o pana - poinformowa�a go recepcjonistka, okr�g�a jak ��wi kr�tkowzroczna jak kret, w okularach niczym denka od butelek. M�wi�a z po�udniowym akcentem, kt�ry spowija� wypowiadane s�owa g�stym welonem. - Zatrzyma�a si� u nas. Kaza�a mi to panu przekaza�.
Quiros roz�o�y� kartk�. Czyta� powoli, poniewa� prawie nigdy nie czyta�, a tak�e dlatego, �e drobne pismo zmusza�o do mru�enia oczu. �Czy mo�emy spotka� si� dzisiaj o sz�stej po po�udniu na tarasie hotelowej restauracji? Z g�ry dzi�kuj�. Quiros r�wnie� by� jej wdzi�czny: dzi�ki temu b�dzie m�g� odby� sjest�.
Pok�j pachnia� tym, czym �aden pok�j pachnie� nie powinien: pokojem. By� mikroskopijny i nie wychodzi� ani na morze, ani na g�ry ci�gn�ce si� na p�nocy, tylko na cha�upy po przeciwnej stronie. Okno by�o zaklinowane, kiedy pr�bowa� je otworzy�, urwa�a si� klamka, ale Quiros spa� ju� w du�o gorszych miejscach.
Od�wie�y� si� w �azience i zaj�� baga�em, kt�ry sk�ada� si� z kapelusza i plastikowej torby. Kapelusz by� bia�y, pil�niowy, z niskim denkiem i szerokim rondem, przyozdobiony czarn� wst��k�. Wydoby� z torby kremow� marynark� pasuj�c� do spodni. Po�o�y� j� obok kapelusza, upewniaj�c si�, czy w wewn�trznej kieszeni znajduje si� etui z przeciws�onecznymi okularami o ma�ych, okr�g�ych szk�ach, pozbawionych oprawek. Wszystko to sk�ada�o si� na jego robocze ubranie. U�ywa� go od lat: przynosi�o mu szcz�cie.
Nast�pnie usiad� na ��ku, zastanawiaj�c si�, co jeszcze m�g�by zrobi�. Dla zobrazowania swoich rozwa�a� wyj�� z torby szar� kopert� i ponownie przejrza� zdj�cia.
Przedstawia�y dziewczyn� w szkolnym mundurku, to zn�w w koszulce i d�insach, sam� lub z kole�ankami, w ogrodzie lub w pokoju, przy grillu albo nad urodzinowym tortem, en face albo z profilu. Mi�kkie kszta�ty, kr�g�o�ci nastolatki, pszeniczne w�osy, owal nigdy nieu�miechni�tej twarzy i oczy, kt�re naprawd� mia�y kolor morza.
- Moja c�rka nie �yje - oznajmi� Julian Olmos. - Chc� j� odnale��. Nie pierwszy raz w swoim �yciu umiera. Kiedy jej matka po�egna�a si� z �yciem, dziesi�� lat temu, umar�a, poniewa� przesta�a by� dziewczynk�, jak� zna�em. I w zesz�ym roku, kiedy opu�ci�a dom po raz pierwszy. Wtedy pretekstem by�a ch�� zmiany szko�y. Nie widzia�em ku temu powod�w: Valdelosa jest liberaln� plac�wk�, w�a�ciwie laick�, a nauczyciele byli z niej bardzo zadowoleni. Pok��cili�my si� oczywi�cie. A raczej ona si� k��ci�a, poniewa� ja, jak dobrze wiesz, Quirosie, nie mam zwyczaju tego robi�. Wi�c z�apa�a plecak i zabra�a si�. Wynaj�ci przeze mnie ludzie znale�li j� dwa tygodnie p�niej w ma�ym miasteczku w schronisku w rejonie Gerony. Tego lata najwyra�niej wybra�a kt�re� na po�udniu. Mo�esz poda� mi szklank� wody, Pedro?
Gabinet mie�ci� si� na mansardzie i by� rozleg�y jak samotno�� tyrana. �aluzje zosta�y opuszczone i jedynie osoba siedz�ca przy biurku mog�a si� cieszy� darem zenitalnego �wiat�a. Osob� t� by� don Julian Olmos Cat�n de Utica. Reszta ton�a w p�mroku: sekretera, portrety papie�a i kr�la, krzy�e i flagi, olejny portret ojca Olmosa, chuderlawy sekretarz Pedro Correa, kt�ry w�a�nie pochyla� nad szklank� fajansowy dzban, i Quiros. Ten ostatni z zaskoczeniem przyj�� fakt, �e don Julian um�wi� si� w�a�nie tutaj, ale p�niej doszed� do wniosku, �e w sierpniu w�a�ciwie ka�de miejsce w Madrycie gwarantowa�o dyskrecj�.
Opr�niwszy drug� szklank�, Olmos zamilk�, jakby jego g�os ulotni� si� gdzie� wraz z uczuciem pragnienia. Min�o kilka minut. Quirosowi to nie przeszkadza�o, wydawa�o mu si� nawet stosowne. Milczenie, podobnie jak ubranie, zdobi bogaczy, biedak�w za� prawie nigdy, i trzeba przyzna�, �e don Julianowi, w�a�cicielowi �nie�nobia�ych w�os�w i czterech medali za zas�ugi biznesowe i religijne, b�yszcz�cych w klapie marynarki, z milczeniem by�o do twarzy. Wielkim panom potrzebne s� d�ugie pauzy; praca dla nich sprawia�a Quirosowi przyjemno��.
- Czasem si� zastanawiam, dlaczego mnie tak bardzo nienawidzi - powiedzia� nagle Olmos. - Znajduj� po temu niejedn� przyczyn�, oczywi�cie. Je�li w �yciu nam czego� nie brakuje, to w�a�nie powod�w do nienawi�ci. By� mo�e zacz�o si� to wtedy, kiedy zabi�em jej kota. Uczyni�em to w obronie w�asnej, zaznaczam. M�j wsp�lnik, kt�ry �y� otoczony kotami, zaprosi� mnie pewnego dnia na kolacj� i zarazi�em si� toksoplazmoz�. Wtedy sta�em si� czym� w rodzaju kociego Heroda. Na moim terenie ani jeden nie zachowa� g�owy, w ko�cu przysz�a kolej na Szafira. Nigdy mi tego nie wybaczy�a. Cho� wierz mi, charakterek mia�a od zawsze. Nie uda�a mi si� c�rka. Dzieci mog� si� uda� lub nie, jak interesy. Przyznaj�, nie by�em dobrym ojcem, nie mog�em te� oczywi�cie zast�pi� jej matki, kt�r� straci�a, ale s�dz�, �e by�em wielkim ojcem. Nikt nie mo�e by� jednocze�nie i wielkim, i dobrym. - Po kr�tkim namy�le Olmos dorzuci�: - By� mo�e ona te� jest wielk� c�rk�.
- Je�li wolno mi co� powiedzie�, don Julianie... - Correa przerwa� kolejn� cisz� - pana c�rka ma pewne zalety.
- U�miechn�� si�, jakby nie wiedzia�, co jeszcze doda�.
Spojrza� na Quirosa. - Lubi pisa�.
- Owszem. Lubi pisa� - powt�rzy� Olmos, wypluwaj�c s�owa. - Jest prawdziwym diab�em.
- Jest pisark� - powiedzia� Correa niemal unisono.
- Jest demonem - stwierdzi� Olmos. - Tym razem zostawi�a mi wiadomo��: �Nigdy nie wr�c�, a je�li b�dziesz mnie szuka�, odnajdziesz martw��. Przypomina to paradoks kota. Znasz si� na fizyce kwantowej, Quirosie? Nie martw si�, ja te� si� nie znam. To m�j starszy syn, fizyk, rozmawia ze mn� na takie tematy. Podobno nauka udowodni�a, �e je�li zamkniesz kota w pude�ku i strzelisz do niego, zdechnie dopiero wtedy, kiedy je otworzysz i spojrzysz na niego. Dop�ki to nie nast�pi, nie b�dzie ani �ywy, ani martwy, a raczej b�dzie i taki, i taki jednocze�nie. Chodzi tu, naturalnie, o swego rodzaju metafor�, maj�c� wyja�ni� funkcjonowanie jakich� tam cz�steczek. W prawdziwym �yciu to si� nie zdarza. Szafira u�pi�em w pude�ku jednym �mierciono�nym zastrzykiem i zapewniam ci�, �e zawin�� si� w kilka sekund. By� mo�e to przez to, �e... Dlaczego ja w�a�ciwie o tym opowiadam?
- W zwi�zku z wiadomo�ci�, jak� zostawi�a - podsun�� Correa skwapliwie.
- Ot� to! �Je�li b�dziesz mnie szuka�, odnajdziesz martw��. To jak ten paradoks kota, my�l� sobie. Znajd� j� martw� tylko wtedy, je�li zajrz� do pude�ka. A znam j� wystarczaj�co dobrze, �eby wiedzie�, �e nie przesadza. A ty by� zajrza�, Quirosie? Innymi s�owy: wola�by� j� uzna� za zaginion�, lecz �yw�, czy za odnalezion�, ale martw�?
Quiros, kt�ry nie spodziewa� si�, �e b�dzie musia� cokolwiek m�wi�, ani w tym momencie, ani w �adnym innym, zacz�� si� pl�ta�.
- Stawia mnie pan w k�opotliwej sytuacji, don Julianie - powiedzia� w ko�cu.
- Daj spok�j, powiedz. Nie obra�� si�.
- Je�li mam by�... Je�li mog� by� ca�kiem szczery...
- Zaginion�, lecz �yw� - uci�� Olmos, kwituj�c swoje s�owa g��bokimi, rytmicznymi ruchami g�owy. - Wiedzia�em, nie musisz mi tego m�wi�. W tym w�a�nie tkwi sedno sprawy, prawdziwy w�ze� gordyjski. Nie jeste� ojcem, dlatego tak my�lisz. Ale dla mnie �zaginiona� znaczy to samo co �martwa�. M�j dylemat polega nie na wyborze mi�dzy �yciem a �mierci�, tylko na tym, czy robi� co�, czy nie, a ja nie znam ani jednego ojca godnego tego miana, kt�ry by czego� nie zrobi�. Tak wi�c, chc� j� odnale��. Ma dopiero pi�tna�cie lat, jest nieletni�, pewn� siebie smarkul�. Kiedy b�dzie starsza, mo�e sobie odej��, je�li zechce, ale dop�ki to nie nast�pi, b�dzie mnie nienawidzi� w domu, w milczeniu, jak wszyscy w naszej rodzinie: w domu i w milczeniu. Pojedziesz jutro do tego miasteczka i sprowadzisz j� z powrotem, ale dyskretnie. Nie chc� miesza� w to policji ani syci� dziennikarzy wybrykami tej szelmy. - Spojrzenie Olmosa mia�o twardo�� wyrzut�w sumienia. - Pewnie si� zastanawiasz, dlaczego wezwa�em ci� w tej sprawie. - Chwila ciszy. - W�a�nie ciebie.
- D�u�sza cisza. - Ciebie, Quirosie.
Quiros milcza�. Siedzia� nadal pochylony do przodu, wspar�szy �okcie na udach, z kapeluszem w d�oniach, oddychaj�c przez otwarte usta. Lepiej, �eby niekt�re pytania zadawali ci, kt�rzy potrafi� na nie odpowiedzie�, my�la�.
- Wiem, �e nie jeste� cz�owiekiem, kt�ry m�g�by si� komukolwiek skojarzy� z tego typu robot� - doda� Olmos - ale rzecz w tym, �e pojawi� si� dodatkowy problem...
Przed obiadem postanowi� si� troch� przej��. Zdecydowa� si� na robocze ubranie. Wychodz�c z pensjonatu, pomy�la�, �e lepiej pozna� centrum, ni� p�j�� w kierunku pla�y.
Trudno powiedzie�, �eby Quiros porusza� si� z du�� zr�czno�ci�: mia� swoje lata, a nogi nios�ce cielsko, do kt�rego d�wigania zosta�y zmuszone, utyka�y lekko. Jakby tego by�o ma�o, ulice miasteczka najwyra�niej sprzysi�g�y si� przeciw niemu i wszystkie pi�y si� pod g�r� w kierunku, w jakim si� udawa�. Zacz�� si� poci� po dw�ch wzniesieniach, ale mimo to nie zamierza� zdj�� ani marynarki, ani kapelusza. Chodzi�o przecie� o wizerunek, a Quiros bardzo dba� o sw�j wizerunek. Marynarka zdradza�a masywn� budow� klatki piersiowej, a kapelusz wie�czy! kamienn� twarz o mi�sistych wargach, usian� drobnymi �y�kami na nosie i policzkach, uwydatnion� dodatkowo przez ciemne okulary i w�sik, jakby wykre�lony grafionem. A poni�ej tego maszkaronu zwalista posta� o ramionach, z kt�rych zwisa�y �apy jak rycerskie r�kawice i stopach uwi�zionych w butach o kwadratowych noskach. Taki by� Quiros. �y� w tym ciele pi��dziesi�t osiem lat, dwadzie�cia z nich z t� sam� aparycj�; zd��y� si� przyzwyczai�. Wiedzia�, �e jego wygl�d budzi pewien l�k, ale zarabia� na �ycie w�a�nie tym, �e go wzbudza�.
Teraz stwierdzi� jednak, �e w nielicznych stworzeniach, jakie spotka� w czasie przechadzki - dwoje dzieci, jakie� staruszki, szczekaj�cy pies - jego obecno�� nie budzi ju� strachu, a co najwy�ej ciekawo��. W ostatnich latach przytrafia�o mu si� to wsz�dzie. Wiedzia�, �e powodem tego stanu rzeczy jest wiek, kt�ry ogranicza� w znacznym stopniu zdolno�� przyprawiania innych o dr�enie. Sfatygowany strach na wr�ble nie odstrasza ptak�w, powiedzia� mu kiedy� by�y wsp�lnik. Z tego te� powodu dostawa� ostatnio same bezsensowne zlecenia. W swoim �yciu Quiros ima� si� niejednego zaj�cia i walczy� z r�nego rodzaju lud�mi, dlaczego wi�c teraz robi� sobie jakiekolwiek nadzieje? Teraz, kiedy przysz�o mu si� zmierzy� z nauczycielk� i jej krn�brn� uczennic�.
Nie wiedzia�, kt�r�dy p�j��. Przez jaki� czas pod��a� pos�usznie w kierunku wskazywanym przez tabliczki z napisem �Stare Miasto�, ale straciwszy orientacj� w labiryncie kr�tych uliczek, pag�rkowatych stromizn, br�zowych okiennic i dom�w przypominaj�cych ma�e, bia�e pude�ka, zniech�ci� si� i zawr�ci�. By�o jasne, �e centrum tego miasteczka pozostanie dla niego tajemnic�. W hotelowej restauracyjce zam�wi� na obiad barweny, kt�re poda�a mu m�oda, ciemnow�osa kelnerka, wysoka jak trzcina, z bransoletk� na kostce w postaci po��czonych ze sob�, z�oconych kluczyk�w. Bardziej ni� bransoletka zainteresowa�a Quirosa jej bluzka (zwyk�a koszulka niezas�aniaj�ca nawet p�pka), dzi�ki kt�rej, po raz pierwszy, od kiedy natkn�� si� na zabazgrany drogowskaz, m�g� odczyta� nazw� miasteczka we wszystkich kolorach t�czy.
�Roquedal�, pojawiaj�ce si� i znikaj�ce mu sprzed oczu, nachylaj�ce si�, unosz�ce nad nim, tak bliskie i tak niedost�pne.
W ubieg�ym roku rodzina Fuentes Waksamanow zatrudni�a go, �eby odnalaz� psa. Quiros uzna� zadanie za poni�aj�ce, ale przyj�� je, poniewa� ostatnimi czasy nikt nie dzwoni� do niego z du�ymi zleceniami.
Dom Fuentes Waksamanow zajmowa� ca�� przestrze� mi�dzy dwiema przecznicami w pobli�u parku Retiro; na ty�ach by� rozleg�y ogr�d. W drzwiach przyj�a Quirosa pokoj�wka. Mia�a smutn� twarz, podkr��one oczy, a jej fartuszek przypomina� �a�obny str�j. Zostawi�a go pod opiek� kamerdynera, kt�ry z kolei wprowadzi� go do salonu, gdzie oczekiwa� wymuskany rzecznik rodziny, z u�miechem w samym �rodku ko�a wyznaczonego przez szpakowate w�osy i brod�. Pierwsz� rzecz�, jak� mu powiedzia�, by�o to, �e nie musi szuka� �adnego psa.
O�wiadczenie to nie zaskoczy�o Quirosa. Od ponad dw�ch dziesi�cioleci pracowa� dla bogaczy i wiedzia�, �e w ich �wiecie zdarzaj� si� sprzeczno�ci nie do opisania, nieznane wi�kszo�ci �miertelnik�w. �wiat bogaczy jest �wiatem odwr�conych znak�w, w kt�rym bia�e bywa czarne i w kt�rym kto� mo�e zosta� wynaj�ty do szukania psa pod warunkiem, �e go nigdy nie znajdzie. Trudno jest pracowa� dla bogaczy, nie ka�dy si� do tego nadaje.
Trzeba by� wyzutym z wyobra�ni i ciekawo�ci, twardym, niejednokrotnie bardziej ni� ska�a, i mie� stalowe serce.
Quiros by� odpowiednim cz�owiekiem; bogacze uwielbiali korzysta� z jego us�ug.
Sprawa sprowadza�a si� do uspokojenia Aitany Fuentes Waksman, najm�odszego cz�onka rodziny, pod kt�rego opiek� znajdowa�o si� zwierz� w dniu swojego zagini�cia. Rodzice spodziewali si�, �e obecno�� Quirosa i kilka niezobowi�zuj�cych obietnic przywr�c� jej rado��.
Pies, jak wyja�ni� rzecznik rodziny, nie liczy� si� w najmniejszym stopniu. Chodzi�o o kundla, do�� g�upiego, niezdolnego dosi��� suki ani przekaza� gen�w czystym, zdolnym do prze�ycia szczeniakom. Pokaza� mu zdj�cia: du�y, kud�aty z zadartym, rozczochranym ogonem.
Quirosowi spodoba�a si� jego bia�a sier��. Pasowa�a do imienia: Sen. Sam Sen m�g� przepa�� na zawsze, by�oby nawet lepiej, gdyby tak si� sta�o. Quiros nie powinien si� stara� go odnale��: ju� za samo przyj�cie i rozmow� z Aitan� dostanie niez�� sumk�.
Wprowadzono dziewczynk�, kt�ra wesz�a w towarzystwie kole�anki i pokoj�wki. Mia�a �yw� twarz i jeszcze niezarysowane, dziecinne kszta�ty. Nie wygl�da�a na a� tak smutn�, jak si� spodziewa�. Wdrapa�a si� na sof� i przem�wi�a z niej jak z m�wnicy. �Chc�, �eby� odnalaz� mojego psa�. Przyzna�a, �e ponosi za wszystko odpowiedzialno��, poniewa� pu�ci�a go wolno, zabrawszy tamtego mglistego popo�udnia na spacer. Kiedy opowiada�a o swojej tragedii, b�yszcza�y jej �renice, ale �wiat�o nie wyp�yn�o �zami. Jej jasnow�osa i nieco przyci�ka przyjaci�ka (bez w�tpienia to Aitana rz�dzi�a w tym duecie, pomy�la� Quiros) i smutna pokoj�wka z podkr��onymi oczyma tworzy�y ch�r potakuj�cych gest�w.
Kiedy dziewczynka sko�czy�a m�wi�, Quiros nie wiedzia� w�a�ciwie, co powiedzie�, cho� po to przecie� zosta� wynaj�ty. Wykrztusi� kilka niezr�cznych zda� i wyszed�.
Na ulicy by�o ju� ciemno, pojawi�y si� gwiazdy. Nagle zdarzy�o si� co�, co zdarza�o mu si� niezmiernie rzadko: zatrzyma� si�, �eby zada� sobie pytanie.
To znaczy, pr�bowa� je sobie zada�. Chodzi�o bowiem o pytanie niekonkretne, maj�ce zwi�zek zar�wno z gwiazdami, jak i z dziewczynk�, bia�ym psem, a nawet ze zbola�ym wygl�dem pokoj�wki.
Przez moment walczy�, �eby nada� mu jak�� form�.
Jednak czas min��: Quiros wi�za� to z wiekiem. Kiedy cz�owiek si� starzeje, pragnie czasem zrozumie� �ycie.
Jemu musia�o si� przytrafi� co� podobnego: zapragn�� je zrozumie�. Zastanowi�o go, �e nigdy nie pragn�� zrozumie� �ycia, a jedynie na nie zarobi�, zatem i ta chwila przerodzi�a si� w tchnienie, niedorzeczno��, w co�, co mo�e unosi� si� na powierzchni, wcale jej do tego nie potrzebuj�c.
Wiedzia� ju� jednak, co zrobi. Nast�pne tygodnie po�wi�ci� niezmordowanym dzia�aniom. Odwiedza� schroniska, pensjonaty dla ps�w, towarzystwa opieki, prosektoria i laboratoria, w kt�rych jedne czworonogi po�wi�cano, by ratowa� inne. Przeprowadza� rozmowy z domniemanymi �wiadkami, przemierza� ulice i publiczne parki.
Mglistymi popo�udniami patrolowa� okolice domu Fuentes Waksamanow, przypuszczaj�c, �e pies, podobnie jak przest�pca, mo�e wr�ci� na miejsce zbrodni. Sporz�dzi� list� w�a�cicieli bia�ych ps�w w Madrycie. Dziesi�tki og�osze� rozklei�, przejrza� znacznie wi�cej. W ko�cu, po czterech miesi�cach bezowocnych poszukiwa�, musia� przyzna�, �e jego wysi�ki najprawdopodobniej nie zostan� uwie�czone sukcesem. Sen znik� na zawsze. Sen nigdy ju� nie powr�ci. Sen poszed� do psiego nieba. Mimo to odnosi� niekiedy wra�enie, �e �ledztwo w�a�ciwie dopiero si� zacz�o. Co jaki� czas dzwoni� do rzecznika Fuentes Waksamanow, zapewniaj�c, �e nie zrezygnowa�. W ostatnim czasie odk�adano s�uchawk�. Nadal jednak szuka�, nadal dzwoni�.
Potem pojawi�y si� sny. �ni�o mu si�, �e �ledzi bia�ego psa. Widzia� go to stoj�cego nieruchomo w g��bi jakiego� zau�ka, to na szczycie g�ry (przypomina� �nieg, ale by� to pies), a nawet nad brzegiem morza. Quiros rusza� ku temu miejscu, m�wi�c sobie: �Tym razem ci� dopadn�.
A pies, o�lepiaj�co bia�y, �wietlisty jak anio�, czeka� do ostatniej chwili, jakby chcia� mu powiedzie�: �Tym razem pozwol� ci si� z�apa�. Ale kiedy Quiros rzuca� si� na niego, zwierz� znika�o. Przypomina�o to pr�b� dotkni�cia t�czy. Ta sama drwina powtarza�a si� nast�pnej nocy, z dok�adno�ci� ruchu planety po orbicie. Nie rozumia�, dlaczego budzi si� z tych sn�w, wstrz�sany dreszczami.
Ale wiedzia�, �e �wiat sn�w by� niczym innym jak �wiatem bogaczy dla biednych. Nie przywi�zywa� zbytniej wagi do sprzeczno�ci i tajemnic obu �wiat�w: ogranicza� si� do tego, �e pracowa� dla jednego, a �ni� o drugim.
Tego popo�udnia, w czasie sjesty, Sen b�ysn�� na horyzoncie. Quiros podbieg�, wyci�gn�� r�k�, pies rozp�yn�� si� jak wzlatuj�ce stado go��bi. Obudzi� si� w nieznanym pokoju. Poci� si�, by�o gor�co; ci�gle jeszcze nie odblokowa� zaklinowanego okna.
Na tarasie nie czeka�a na niego �adna kobieta. Usiad� przy jedynym wolnym stoliku, kt�ry mia� parasol.
Taras wychodzi� na r�g, przy stromej uliczce prowadz�cej na pla��. Siedz�c przy stoliku, Quiros m�g� dostrzec fale na morzu, a nawet bia�� �agl�wk�, kt�ra zmaga�a si� z wiatrem. Pod g�r�, prawie nadzy lub owini�ci w r�czniki, wchodzili ci, kt�rzy zrezygnowali ju� z pla�owania. Szli powolnym krokiem, z bezmy�lnym wyrazem twarzy. Niekt�rzy mieli skaleczenia, jak cho�by dziewczynka, kt�ra ku�tyka�a z rozkwaszonym kolanem, krzywi�c twarz, jakby ssa�a cytryn�. Przy s�siednich sto�ach siedzieli na tarasie tury�ci. Trio rudych kobiet i m�czyzna o szpakowatej brodzie grali w karty, cho� wi�ksz� uwag� zwracali na ulicznego gitarzyst� z postawionymi na je�a w�osami. Jaka� smuk�a dziewczyna o nordyckiej urodzie sta�a jak zauroczona. Grubasek w bermudach robi� zdj�cia. Kobieta z recepcji wystawia�a g�ow� przez drzwi jadalni, krzywi�a si�, po czym znika�a ponownie. Stoliki obs�ugiwa� ch�opak o s�omianych w�osach i twarzy usianej pryszczami. Quiros zat�skni� do ciemnow�osej kelnerki z przedpo�udnia.
Nagle brodacz podni�s� si� i zacz�� podrygiwa�, co wywo�a�o salwy �miechu jego najm�odszej rudej towarzyszki. Quiros zastanawia� si�, czy to jego �ona i c�rki, ale jak na rodzin� �mia�y si� stanowczo za g�o�no. Z twarzy brodacz przypomina� mu jednego z ludzi, kt�rych zabi�: tamten cz�owiek mia� na nazwisko Casella.
Casella (kt� by si� tego spodziewa�!) mia� dwie c�rki, trzy kobiety, licz�c �on�, ale nie by�y rude. Zajmowa� si� eksportem, mi�dzy innymi film�w snuff, cho� jego prawdziwa zbrodnia polega�a na zaci�gni�ciu d�ugu u kogo�, u kogo nie powinien go zaci�ga�, i przekazaniu pieni�dzy komu�, komu tym bardziej nie powinien ich dawa�. Na koniec wszystkim by� co� d�u�ny. Zosta� �ekskomunikowany�. Quirosowi kazali zrobi� to tak, �eby Casella wiedzia�, co mu robi�. Casella zaszy� si� w kryj�wce w g�rach, ale codziennie wychodzi� �owi� ryby. Quiros zaskoczy� go przy rzece i u�y� stalowego pr�ta. Sugerowali trzydzie�ci uderze�, dok�adnie tyle, ile w pesetach wynosi� (z kilkoma zerami) jego d�ug, ale po dw�ch uderzeniach, kiedy Casella skr�ca� si� z poprzetr�canymi r�koma, odst�pi� od zamiaru dalszego przed�u�ania wyroku, bardziej ze zm�czenia ni� z innego powodu, i wymierzy� mu trzeci cios w g�ow�. Casella zjad� w�asn� brod�. Klient nie�le si� ubawi�, kiedy Quiros mu to opowiada�: od ciosu broda zapad�a si� Caselli w usta.
To by�y jednak inne czasy. Jego obecne zlecenia, o ile w og�le je dostawa�, dotyczy�y spraw �a�osnych, pewnie dlatego, �e si� zestarza�. P� roku temu mia� atak duszno�ci i lekarz kaza� odstawi� mu kaw�, alkohol i papierosy, wszystko naraz, zalecaj�c jednocze�nie ograniczenie seksu. Seksu, pomy�la� Quiros. Przypomnia� sobie, jak Pilar zaczerwieni�a si�, kiedy powt�rzy� jej ostatni� rad� lekarza.
Brodacz i jego rude towarzyszki zacz�li taniec, do kt�rego zagrzewa� gitarzysta. Scena nie by�a szczeg�lnie interesuj�ca, ale Quiros ch�tnie przyjrza�by si� dok�adniej nogom najm�odszej dziewczyny i jej wypi�temu ty�eczkowi, gdyby nie to, �e w tym momencie, nie wiadomo dlaczego, kelner z�o�y� parasole, przez co s�o�ce, w�ciek�e letnie s�o�ce, wtargn�o w zau�ki, o�lepiaj�c go pomimo w�o�onych okular�w.
- Pan Quiros? - us�ysza� w ciemno�ciach., Kobieta by�a spowita �wiat�em.
- Przepraszam za sp�nienie. Zaspa�am.
- Nic nie szkodzi.
By�a drobna. Nawet nie tyle niskiego wzrostu, co zredukowana do rozmiar�w, kt�re sugerowa�y, �e jest to replika znajduj�cego si� gdzie� indziej orygina�u kobiety, wykonana w mniejszej skali. Jasnoblond w�osy zosta�y starannie u�o�one. Jej twarz nie by�a pi�kna, raczej dziwna, o szczup�ych policzkach i wielkich, b��kitnych oczach, uwydatnionych przez cienie bezsenno�ci. Nie mia�a na sobie pla�owego stroju, tylko dyskretny kostium w per�owym kolorze. Quiros poczu� si� niezr�cznie. Powiedziano mu, �e jest nauczycielk�, wi�c spodziewa� si� starszej, skostnia�ej damy, a nie m�odej, eleganckiej kobiety o g�osie spowiednika.
- Nawet pan nie wie, jak bardzo si� ciesz�, �e pan przyjecha�. Jestem troch� zdenerwowana. I przestraszona. Mimo to postaram si� opowiedzie� wszystko po kolei. Je�li b�dzie pan mia� jakie� pytania, prosz� mi przerwa�. - Bawi�a si� zamkni�ciem od torebki. - Nazywam si� Nieves Aguilar, jestem nauczycielk� w szkole �redniej w Valdelosie. Ucz� hiszpa�skiego i historii literatury. Pozna�am Soledad Olmos dzi�ki jednemu z napisanych przez ni� opowiada�. Ju� wcze�niej mi o niej wspominano: wiedzia�am, �e jest uczennic� niezwykle inteligentn�, wyj�tkowo zdoln� i bardzo nie�mia��. Niemniej w�tpi�, czy nawi�za�yby�my jak�kolwiek znajomo��, gdyby nie to opowiadanie. Zwykle zadaj� uczennicom wypracowania. W Valdelosie przywi�zujemy wag� do praktycznego zastosowania zdobywanej wiedzy, aczkolwiek musz� przyzna�, �e staram si� r�wnie� zapewni� im dobr� zabaw�. Mam �wiadomo��, �e nie uwa�aj� mojego przedmiotu za najwa�niejszy, pr�buj� si� wi�c nie naprzykrza�. Nie znosz� tego... Je�li b�d� to robi�, prosz� mi powiedzie�. Przygotowa�am t� opowie��, �eby nie pomin�� �adnego szczeg�u, ale je�li pan uzna, �e pana m�cz�, niech mi pan przerwie. Jak wspomnia�am, poprosi�am uczennice, by co� napisa�y. Prawie wszystkie m�wi�y na ten sam temat: opisywa�y swoje �ycie, to, co im si� przytrafi�o... Niewiele os�b jest w stanie cokolwiek wymy�li�. Wtedy wpad�o mi w r�ce opowiadanie Soledad. Nosi�o tytu� �wiat�o nocy. To by�o pierwsze jej opowiadanie, jakie przeczyta�am. Streszcz� je, je�li pan pozwoli, poniewa� jest, moim zdaniem, fascynuj�ce... Och, dzi�kuj�. Zasch�o mi w gardle... Nie jest bardzo zimny, na szcz�cie.
Przyniesiono zam�wiony przez ni� tonik. Kiedy podnios�a szklank�, Quiros przyjrza� si� jej d�oniom, delikatnym, bia�ym, pozbawionych niemal �y�, jakby nosi�a jedwabne r�kawiczki. Na jednym z palc�w b�yszcza� zar�czynowy pier�cionek.
- Bohaterk� opowiadania - kontynuowa�a kobieta, poci�gn�wszy g��boki �yk - jest dziewczynka, Adriana, kt�ra po �mierci matki nie mo�e spa� i nie zasypia ju� nigdy. Dzi�ki temu odkrywa, �e noc nie jest pozbawiona �wiat�a, aczkolwiek r�ni si� ono od dziennego. �wiat�o nocy jest bardziej bia�e, g�ste, niemal sta�e. Nikt o tym nie wie opr�cz niej, bo wszyscy oczywi�cie �pi�. Ona mo�e tego �wiat�a dotkn��, nawet po nim chodzi�, jak po za�nie�onym zboczu. Wychodzi wi�c na spacer po �wietle. Wtedy spada deszcz kot�w. Ot� to, deszcz kot�w, to niewiarygodne. Jeden z fragment�w jest wyj�tkowo pi�kny, nauczy�am si� go na pami��: �Spada�y grzbietami w d�, ale obraca�y si�, zanim dolecia�y do ziemi, i nigdy nie robi�y sobie krzywdy. Niekt�re l�dowa�y na dachach lub zawisa�y na antenach telewizyjnych, inne l�dowa�y na balkonach, a jeszcze inne na chodniku. Ulice wype�ni�y si� spadaj�cymi z nieba kotami, kt�re nie czyni�y najmniejszego ha�asu; tylko Adriana mog�a je widzie�, poniewa� tylko ona widzia�a �wiat�o nocy�. �adne, prawda?
Quiros nie odpowiedzia�. Siedzia� bez ruchu, z otwartymi ustami, we wci�ni�tym na oczy kapeluszu i ciemnych okularach. Panowa�a g��boka cisza. Gitarzysta ju� odszed�, a razem z nim odesz�o wiele d�wi�k�w. Nawet harmider z pla�y dociera� do nich nieco przyt�umiony.
- Moim zdaniem jest cudowne - powiedzia�a kobieta, zapewne rozczarowana brakiem odpowiedzi. - Nawiasem m�wi�c, we wszystkich jej historiach pojawiaj� si� koty. Soledad bardzo je lubi. Mia�a kiedy� kota, ale jej zdech�. - Kobieta st�umi�a d�oni� lekki kaszel. - Opowiadanie ko�czy si� na dniu, w kt�rym ojciec idzie obudzi� Adrian� i stwierdza, �e dziewczynka le�y z szeroko otwartymi, b�yszcz�cymi oczyma. Nie mog�am uwierzy�, �e tak m�oda osoba jest zdolna napisa� co� podobnego. Chcia�am j� pozna�, wi�c zatrzyma�am j� po lekcji w klasie. Robi�a wra�enie nie�mia�ej, nie patrzy�a prosto w oczy, odpowiada�a monosylabami... Potem jednak zrozumia�am, �e nie by�a nie�mia�a, tylko nieufna. Nie mia�a przyjaci�, przyzwyczai�a si� radzi� sobie w �yciu, zw�aszcza je�li chodzi o sprawy uczuciowe. Niemniej nawi�za�y�my kontakt. Tak jest z wieloma nastolatkami, zapewniam pana: du�o czasu mija, zanim obdarz� kogo� zaufaniem, ale kiedy to uczyni�, nie znajdzie pan bardziej oddanego i szczerego przyjaciela. Kiedy zako�czy� si� rok szkolny, straci�y�my siebie z oczu. A� do chwili, kiedy dwa tygodnie temu znowu do mnie zadzwoni�a.
Kobieta zdj�a �akiet, odkrywaj�c ko�ciste ramiona, na kt�rych gasn�ce s�o�ce zapala�o b�yski. Nagle jednak w�o�y�a go ponownie, chocia� panuj�cej temperatury w �aden spos�b nie da�oby si� nazwa� nisk�.
- To by� bardzo dziwny telefon. Zadzwoni�a wieczorem, na kom�rk�. By�am ju� na urlopie, w apartamencie, kt�ry mamy z m�em na Ribera de la Almadraba. Odebra�am, my�l�c, �e to m��, kt�ry ze wzgl�du na prac� musia� zosta� w Madrycie. By�a to jednak Soledad. Chcia�a si� ze mn� zobaczy�. Mieszka�a w schronisku m�odzie�owym w tym miasteczku i chcia�a sp�dzi� ze mn� kilka dni. Uderzy� mnie w jej g�osie ton, jakiego nigdy wcze�niej nie s�ysza�am, jakby by�a... Nie wiem, zdenerwowana... Powiedzia�a, �e pok��ci�a si� z ojcem i znowu uciek�a z domu. Wiedzia�am ojej ubieg�orocznej wyprawie do Gerony, cho� tym razem wygl�da�o to du�o powa�niej. Zmartwi�am si�, chcia�am, �eby to przemy�la�a, ale zda�am sobie spraw�, �e nie oczekuje moich rad. Przecie� nie dzwoni�a do mnie tylko w tym celu, tylko po to, �eby mnie zaprosi�.
Jej g�os nie przestawa� mnie niepokoi�. Robi�a wra�enie bardzo przestraszonej... Spyta�am, czy poza tym ma jakie� k�opoty. Wybuchn�a �miechem. Ale �mia�a si� jako� dziwnie, zapewniam pana... T� cz�� historii najtrudniej mi wyja�ni�... Jakby by�a przera�ona, ale pr�bowa�a to tuszowa�. I to nie z powodu ojca... - Zni�y�a g�os i rozejrza�a si� wok�. - Powiem panu, jak to wtedy odebra�am, cho� ryzykuj�, �e mnie pan �le oceni: odnios�am wra�enie, �e przytrafi�o si� jej co� tutaj, w tym miasteczku. Poprosi�am o czas do zastanowienia i zadzwoni�am do m�a. Jest dziennikarzem, nazywa si� Pablo Barrera...
Quiros pokiwa� g�ow�. W opowiadanej przez kobiet� historii by� to jedyny szczeg�, kt�ry uwa�a� za wa�ny. W ko�cu to w�a�nie ten fakt najbardziej martwi� don Juliana.
- Mia� jeszcze jakie� sprawy do za�atwienia w Madrycie, zmiana plan�w by�a dla niego bez znaczenia. Uzna�am ten pomys� za dobry, przyj�wszy, �e Soledad mnie potrzebuje. Um�wi�y�my si� na spotkanie cztery dni p�niej. Nie mam prawa jazdy, wi�c musia�am zaplanowa� podr�. Przyjecha�am w wyznaczonym dniu, lecz w schronisku powiedziano mi, �e Soledad wyjecha�a dwa dni temu. Nazajutrz po telefonie! Zaniem�wi�am. Nie mia�am nagranej �adnej wiadomo�ci. M�j m�� r�wnie�. Nie mog�am do niej zadzwoni�, nie ma kom�rki. Przez ca�� pierwsz� noc, jak �atwo si� domy�li�, zastanawia�am si�, jak mog�a mi co� takiego zrobi�. Ale nast�pnego dnia powiedzia�am sobie: �Nie, nie wyjecha�a. Nie wyjecha�aby bez uprzedzenia. Musia�o si� sta� co� z�ego�. Zadzwoni�am do jej ojca, telefon odebra� sekretarz. Upiera�am si�, �e chc� rozmawia� z panem Olmosem; w ko�cu podszed� do telefonu. Nie dopu�ci� mnie jednak do g�osu: nieprzyjemnym tonem oznajmi�, �e wie ju�, i� c�rka uciek�a z domu.
Ponios�o mnie, przyznaj�. O�wiadczy�am, �e je�li nie zg�osi jej zagini�cia, zrobi� to sama. I porozmawiam z m�em, �eby wiadomo�� ukaza�a si� w prasie. Wtedy zmieni� ton. �Lepiej nie miesza� do tego policji - powiedzia�. - Prosz� pozosta� tam, gdzie pani jest, przy�l� kogo� do zbadania sprawy�. Tak w�a�nie zrobi�am: czeka�am na pana. - Przerwa�a. Machn�a swoimi drobnymi d�o�mi. - To wszystko.
- Nie ma pani nic przeciwko temu, �eby�my zam�wili kolacj�? - spyta� Quiros niespodziewanie. - Wcze�nie jad�em obiad i...
- Jak najbardziej.
Quiros zam�wi� zup� z owoc�w morza i ryb� miecz. Za wszystko p�aci� don Julian, m�g� wi�c sobie pozwoli� na ma�y luksus. Kobieta poprosi�a jedynie o drugi tonik.
Kiedy kelner si� oddali�, Quiros zsun�� okulary i spojrza� sponad szkie� na kobiet�.
- Doskonale, prosz� pani... Eee... Jestem wdzi�czny... �e mi pani to wszystko opowiedzia�a. B�d� jej szuka�. Prosz� zostawi� t� spraw� mnie i wraca� do domu... a raczej do apartamentu nad morzem...
Kobieta potrz�sn�a g�ow�.
- Wol� zosta�. W Ribera tylko bym si� zamartwia�a. Kiedy jestem tutaj, mam wra�enie, �e ona... Po prostu, �e mo�e wr�ci� w ka�dej chwili.
- Nie musi pani...
- Wiem, ale wol� zosta�, dzi�kuj�.
Quiros spojrza� na kobiet�.
- Wspomina�a pani komu� o tym?
- Tylko m�owi. Prosi�am go naturalnie o dyskrecj�.
Ale uprzedzam, �e je�li do ko�ca tygodnia nie dostan� �adnych wiadomo�ci o Soledad, zadzwoni� na policj�, niezale�nie od tego, co powie pan Olmos. Bardzo mnie to martwi - doda�a z wyrazem przygn�bienia na twarzy.
- Nie ma powodu. Dzi� m�odzi m�wi� jedno, a jutro...
- Nieprawda - zaprzeczy�a kobieta, jej g�os sta� si� twardszy. - Znam swoje uczennice, zw�aszcza Soledad. Nigdy by mi czego� takiego nie zrobi�a.
- Mo�e zadzwoni do pani dzisiaj lub...
- Min�� ju� prawie tydzie�. Po co mia�aby prosi�, �ebym przyjecha�a, a zaraz potem wyje�d�a�?
Quiros postanowi� nie odpowiada�. Poza tym podano ju� zup�.
- Co pan zamierza?
- Jutro popytam w schronisku.
- Mog� p�j�� z panem? By�am tam ju�, mo�e si� na co� przydam...
- Nie, prosz� pani. - Quiros od�ama� kawa�ek chleba.
- Dzi�kuj�.
- Zapewniam, �e nie b�d� przeszkadza�. Prawd� m�wi�c, chcia�abym...
- Prosz� pani. - Quiros nie krzycza�, podni�s� tylko nieco g�os, ale to wystarczy�o, �eby kobieta skamienia�a, a brodacz i jego rudow�ose towarzyszki, kt�rzy na powr�t zatopili si� w grze w karty, odwr�cili g�owy. - Powiedzia�em: nie. - Natychmiast jednak pomy�la�, �e zachowuj�c si� opryskliwie, nie post�puje prawid�owo. Nie powinien traci� cierpliwo�ci, przynajmniej na pocz�tku. Wpatrywa� si� w dymi�cy talerz, szukaj�c s��w, kt�re mog�yby z�agodzi� jego wybuch. - Powtarzam, niech pani to zostawi w moich r�kach.
Podni�s� wzrok znad talerza i znieruchomia�.
Po lewym policzku kobiety toczy�a si� wolno �za.
- Prosz� mi wybaczy�, ale... od zbyt wielu dni... czekam w tym mie�cie na to, �e ona... - Pr�bowa�a si� u�miechn��, osuszaj�c twarz papierow� serwetk�. - Przepraszam. Jestem bardzo zdenerwowana. Ma pan racj�: tylko bym przeszkadza�a. To mi�o z pana strony, �e mnie pan wys�ucha�. Zostawi� pana, �eby pan m�g� spokojnie zje��. - Podnios�a si� i wesz�a do pensjonatu.
Quiros si� nie poruszy�.
Rozleg� si� kr�tki grzmot. Potem zaleg�a absolutna cisza.
Kiedy kobieta zesz�a na �niadanie, zasta�a Quirosa przy tym samym stoliku i w tej samej pozycji. Jedynie nowa koszula wskazywa�a na to, �e musia� zajrze� do swojego pokoju. Przed nim sta�a pusta fili�anka i wylizany do czysta talerz.
- Mia�em do pani dzwoni� - powiedzia� Quiros bez cienia u�miechu. - Prosz� spokojnie zje�� �niadanie. Poczekam na pani� w recepcji.
- Poczeka pan...?
- Pojedziemy do schroniska.
- Przecie� powiedzia� pan, �e...
- Czekam w recepcji - powt�rzy� Quiros.
W porannym powietrzu unosi� si� jaki�, zalatuj�cy spalenizn�, mineralny zapach. Piasek mia� miedziany kolor odartego z izolacji kabla. Najwcze�niej wstaj�cy wczasowicze usadowili si� ju� na pla�y: jedno cia�o, drugie; na brzuchu, na boku, na plecach; pod parasolami, na r�cznikach.
- Wygl�daj� jak martwi - skomentowa�a Nieves Aguilar.
Quiros nie potwierdzi�. Widzia� �mier� niejednokrotnie i nie tak ona wygl�da�a. Nie potrafi� jednak okre�li� r�nicy, mi�dzy innymi dlatego, �e nie zale�a�o mu na tym, �eby j� nazwa�.
Tym razem kobieta mia�a na sobie ciemnoniebieski kostium z wyhaftowanymi na klapie �akietu owieczkami.
W�osy zebra�a gumk�. Od czasu do czasu dobiega� Quirosa jej g�os.
- S�ysza� pan eksplozj�? Nigdzie nie ma �wiat�a. W�a�cicielka pensjonatu twierdzi, �e to z powodu przeci��enia przy pr�bnym w��czeniu �ar�wek... Mam na my�li te, kt�re zwisaj� z latarni... W sobot� jest festyn. Mog�y przepali� si� wszystkie naraz!
Szli wy�o�on� p�ytkami promenad�. Po jednej stronie st�oczy�y si� b��kitne domki, po drugiej piasek i fale. Na horyzoncie ko�ysa�a si� �agl�wka. Przez jedn�, osobliw� chwil� Quiros odni�s� wra�enie, �e to ta sama �agl�wka, kt�r� widzia� poprzedniego dnia, w niewiarygodny spos�b uwi�ziona przez morze. Pla�owicze tak�e robili wra�enie uwi�zionych. Przez piasek. Nic si� nie porusza�o.
Jedynie jaki� pies biega� po brzegu. By� bia�y, ale nie by� to Sen, nawet go nie przypomina�.
Quiros odsun�� kopniakiem jak�� puszk� po napoju.
Uderzy�a o balustrad� i wr�ci�a potulnie, pobrz�kuj�c jak �a�cuszek. Quiros kopn�� j� w drug� stron�. Kobieta, id�c, patrzy�a w g�r�. Quiros w d�.
- To miasteczko jest �a�osne... Ma urokliwe miejsca, jak falochron czy tamta wie�a, bardzo stara, z arabskich czas�w. Ale reszta zrobiona jest pod turyst�w... Prosz� spojrze� na domy, kt�re si� tu buduje. Czysta spekulacja! Przypomina zwierz�, z kt�rego zdarli�my sk�r�, �eby uszy� sobie futra. A te �odzie na piasku to tylko dekoracja. Najwyra�niej nie �owiono tu od czas�w �wi�tego Piotra. C�, pragn� nada� mu splendor wielkiego miasta, zachowuj�c charakter wioski. Cho�by to, co si� sta�o z �ar�wkami: mn�stwo �wiate�, ale w �rodku wszystko fa�szywe.
Doszli do ska�, kt�re kobieta nazwa�a �falochronem�. Wbija�y si� w morze jak kad�ub przycumowanego statku. Ma�a d�o�, makieta d�oni w�a�ciwie, zatrzepota�a przed oczami Quirosa.
- Schronisko znajduje si� w tamtym domu. Trzeba podej�� pod g�r�.
Kiedy kobieta milk�a, zapada�a niemal ca�kowita cisza. Quiros m�g�by przysi�c, �e nie szumia�o nawet morze.
- Prosz� wybaczy� ciekawo��. Jest pan prywatnym detektywem?
- Tak - westchn�� Quiros.
- W�a�ciwie chcia�am panu podzi�kowa�. Za to, �e pozwoli� mi pan sobie towarzyszy�. Mam nadziej�, �e nie zrobi� pan tego z powodu mojego wczorajszego popisu... Zachowa�am si� g�upio, przykro mi.
Quirosowi przesz�o nagle przez my�l, �e minie wieczno��, zanim dotr� do schroniska. I to nie dlatego, �e towarzystwo kobiety okaza�o si� m�cz�ce; wr�cz przeciwnie.
Chodzi�o raczej o jego wag� i wiek, o jakie� nieokre�lone bli�ej prawo fizyczne spowalniaj�ce jego kroki.
Schronisko nie mog�o si� poszczyci� �adnym szyldem. Jego fasada by�a jedn� wielk� eksplozj� aerozolowych rysunk�w. M�odzi ludzie p�ci obojga le�eli na trawniku lub siedzieli na schodach przed wej�ciem.
Wewn�trz by�o gor�co, mimo �e tylne drzwi by�y otwarte; pachnia�o spalenizn�. �ciany by�y brudne, ale ozdobiono je portretami sennie wygl�daj�cych postaci i harmonijnymi zdj�ciami m�odych ludzi, prawdopodobnie by�ych go�ci.
- Michigan! - Dziewczyna, kt�ra wy�oni�a si� z bocznych drzwi lub zza kontuaru (Quiros nie zauwa�y�, kiedy si� zjawi�a) mia�a niski, m�ski g�os. Zwarta, szara kula przeci�gn�a si� mi�kko w k�cie i otworzy�a radioaktywne kamienie oczu, mrucz�c jednocze�nie. - Niedobry Michi, niedobry.
- Szukam kogo� - powiedzia� Quiros i pokaza� zdj�cie.
Dziewczyna nie odpowiedzia�a. Nawet nie spojrza�a. Wysz�a zza kontuaru, podnosz�c blat i przesz�a przez hall. Gdy si� pochyli�a, jej bardzo d�ugie, kasztanowe w�osy zas�oni�y ca�� posta�, ale kiedy si� wyprostowa�a, d�wiga�a jeszcze wi�cej w�os�w w postaci szarego, mi�kkiego fr�dzla, kt�ry tuli�a do twarzy. Kot otworzy� tr�jk�tny pyszczek i ziewn��.
- Michi, Michi - zaszczebiota�a Nieves Aguilar, kieruj�c si� ku nim. - Ale� on jest gruby!
- Przyty�. Wykastrowali�my go. Musieli�my. - W ka�dym razie tak zrozumia� Quiros. Dziewczyna odzywa�a si� niech�tnie. Jej koszulka by�a bia�a jak mydlana piana. A stopy bose. Znik�a za drzwiami i wr�ci�a bez kota. - Nie ma �wiat�a - powiedzia�a. - Boi si�.
- Nic dziwnego. Biedactwo - stwierdzi�a kobieta.
Quiros ponowi� pr�b�. Pokaza� zdj�cie. Czeka�.
- To Marisol - powiedzia�a dziewczyna, odsuwaj�c ci�k� zas�on� w�os�w. Quiros skorygowa�. - Soledad? Czy ja wiem? - zachichota�a. - Ja nazywa�am j� Marisol.
- Kiedy wyjecha�a?
- Jaki�... tydzie� temu. Nie wiem, nie zapisujemy. Tak to funkcjonuje. Przyje�d�aj�, p�ac� za czas pobytu, ale niedok�adnie. I wyje�d�aj� tak jako� mniej wi�cej.
Quiros nie potrafi� wype�ni� luk tej ezoterycznej wypowiedzi. Kobieta jednak wydawa�a si� rozumie� j� doskonale, coraz to kiwa�a bowiem g�ow�, a nawet wtr�ca�a komentarze:
- Wyja�ni� mi ju� to wszystko tw�j kolega, kiedy by�am tu poprzednio. - Dziewczyna wyda�a d�wi�k przypominaj�cy solidne charkni�cie, jakby zaraz mia�a splun��, Quiros wydedukowa� jednak, �e musia�o to by� jakie� imi�, poniewa� kobieta doda�a: - Tak, Igg.
- A wi�c - spr�bowa� podsumowa� Quiros - ludzie wyje�d�aj� st�d bez uprzedzenia. A sk�d wiecie, �e wyje�d�aj�?
- Zawiadamiaj�. Zostawiaj� klucze.
- A jak by�o z Soledad? Czy te� Marisol?
- Nie wiem. To nie ja. Mnie wtedy nie by�o. By�... - Ponownie pr�bowa�a splun��.
- Igg widzia�, jak wyje�d�a�a - powiedzia�a kobieta.
- A kto to jest ten...? - Quiros postara� si� zacharcze� jak one.
- M�j ch�opak - wyja�ni�a dziewczyna. - Za�o�y� to.
- W�a�ciciel?
- Nie. Tu nie ma w�a�cicieli. Jest wszystkich.
Quiros wyczuwa�, �e dziewczyna nim gardzi. A mo�e tylko odwzajemnia�a pogard�, jak� on odczuwa� w stosunku do niej.
- Tak wi�c tw�j ch�opak widzia�, jak wyje�d�a. Nie powiedzia�a, oczywi�cie, dok�d si� udaje... M�g�bym z nim porozmawia�?
- Teraz nie. �pi. Zawsze o tej porze. Nie mo�e pan.
- Tylko minutk� - nalega� Quiros.
- Nie i ju�.
Przez chwil� patrzyli na siebie. Dziewczyna uj�a si� pod boki, stoj�c zapewne na szeroko rozstawionych nogach, czego zza kontuaru nie m�g� dojrze�. Na jej twarzy, od oczu w d�, rozci�ga�a si� czerwonawa maseczka, najprawdopodobniej skutek alergii na s�o�ce. Mia�a ostre rysy, tr�jk�tn� brod� i z�amany nos, jakby nawyk�y do otrzymywania cios�w.
- S� �liczne. - G�os Nieves Aguilar, kt�ry dobiega� gdzie� zza plec�w Quirosa, mia� dar ujarzmiania ciszy. - Obrazy.
- Mojego brata, Luisa. Ja nazywam si� Belen Blasco.
- Bardzo mi mi�o - powiedzia�a Nieves Aguilar. - Tw�j brat jest malarzem?
- By�. Zgin��. Na motorze, ftj�;.?.<;�:L > o
- Przykro mi.
- Dawno temu.
Za plecami dziewczyny wisia�a krzywo skrzyneczka na klucze. Do kluczy, zamiast zawieszek, przymocowano pluszowe zwierz�tka.
By�o to mikroskopijne pomieszczenie. Na poddaszu.
Jedyne, jakie znajdowa�o si� na poddaszu. Prawie nikt go nie bra�, powiedzia�a dziewczyna, poniewa� w schronisku wi�kszym powodzeniem cieszy�y si� pokoje wieloosobowe, ale Soledad poprosi�a wyra�nie o jedynk�. Od jej wyjazdu nikt tu nie mieszka�, wi�c dziewczyna zgodzi�a si�, �eby Quiros go obejrza�. Quiros ograniczy� si� do rzucenia okiem pod ��ko i pod materac, oraz do otwarcia drzwi male�kiej szafy i szuflady nocnej szafki, na kt�rej sta� brudny plastikowy kwiat. Niewiele znalaz� poza kurzem. Tapeta poodrywana by�a od przypod�ogowych listew. Na �cianach widnia�y wydrapane daty i imiona. Nic nie mia�o zwi�zku z dziewczyn�.
Przyjrza� si� ��ku. By�o ma�e, z wygniecionym materacem, kt�ry wygl�da�, jakby kry� w sobie zdeformowane cia�o, kry� jednak tylko zdeformowane druty.
Przyszed� mu na my�l cz�owiek, kt�rego zabi� w podobnym ��ku. Nazywa� si� Bronconte. Facet mia� zwyczaj ubiera� si� w damskie �aszki, bo, jak twierdzi�, tylko w ten spos�b m�g� go posi��� duch matki. Ale to dziwactwo mu nie wystarczy�o: pieprzy� si� te� z inn� kobiet�, mniej fantasmagoryczn�, stanowi�c� wy��czn� w�asno�� jednego z wielkich pan�w Quirosa. Bronconte ukrywa� si� w jednym z obskurnych moteli na prowincji. Quiros wszed� do pokoju, kiedy tamten spa�. Zadanie nie by�o trudne: Bronconte chrapa�, Quirosowi wystarczy�o uciszy� jego pochrapywania majtkami kobiety swojego klienta, zgodnie z �yczeniem tego ostatniego. Pami�ta� doskonale w�skie ��ko, a nawet plastikowy kwiat na nocnym stoliku: �udz�co przypomina�y wystr�j tego pokoju.
Kobieta i dziewczyna sprawia�y wra�enie, jakby przyja�ni�y si� przez ca�e �ycie. Kiedy Quiros przeszukiwa� pok�j, nie przerywa�y rozmowy. Kobieta spyta�a:
- Nie sko�czy� pan jeszcze? Poczekam na dole.
Quiros poszed� za ni�, ale zatrzyma� si� na drugim pi�trze. Powiedziano mu, �e �azienka jest wsp�lna; postanowi� j� zobaczy�. Ruszy� okaleczonym napisami i rysunkami ciemnym korytarzem. Mo�e nie do ko�ca ciemnym: niekt�re p�otwarte drzwi ci�y mrok jak laserowe promienie w filmach, jakich Quiros nie ogl�da� ju� od dawna. Przez szpary widzia� go�e stopy, nogi, uda, susz�ce si� bikini. S�ysza� chrapanie. Tutaj wstawano p�no, by�y wakacje, oni byli m�odzi; mogli spa�, ile dusza zapragnie.
Ten �wiat przypomina �wiat bogaczy, pomy�la� Quiros: nale�y do ich dzieci, ale istniej� w nim te same sprzeczno�ci i tajemnice. Przyje�d�aj� tu, �eby... �eby co? �eby spa� na powygniatanych materacach o poskr�canych drutach. �eby oddycha� siark�. Dozna� spustosze� spowodowanych upa�em i kontaktami fizycznymi. Dzieci bogaczy �yj� w tym, finansowanym przez rodzic�w podziemiu, utylizuj�c ojcowskie odpady do czasu, a� wiek pozwoli im samodzielnie lata� i zamieszka� w klimatyzowanych, luksusowych mansardach.
Drzwi do �azienki by�y zaklinowane, ale pokona� je jednym pchni�ciem. Zasta� w niej Chrystusa w koronie cierniowej, pal�cego skr�ta. Kolejny plakat przedstawia� jakie� martwe stworzenie, by� mo�e �asic�, i kogo�, kto szykowa� si� do zdarcia z niej sk�ry. �Do czego mog� nas doprowadzi� atomy�, g�osi� napis na innym, kt�ry prezentowa� zwyk�e rysunki: puszki dwukolorowych kie�basek, zmutowane zwierz�ta, ludzi z zielonymi antenkami na g�owach. �wiat�a nie by�o, ale przez matowe szyby okna dociera�a naturalna po�wiata. Poza tym by�a to do�� czysta �azienka, wyposa�ona w male�ki prysznic.
Wr�ci� na schody. Na p�pi�trze wychyli� si� przez okno i przyjrza� konturom miasteczka, ciemnym g�rom, motocyklom zaparkowanym przy schronisku i grupie m�odych ludzi na patio na ty�ach domu, siedz�cych naprzeciw siebie na dw�ch niskich murkach. Zsun�� ciemne okulary, zszed� po ostatnich schodkach i wyszed� drzwiami od podw�rka. M�odzi nie poruszyli si�.
- Szukam tej dziewczyny. Zatrzyma�a si� tutaj. Czy kto� j� pami�ta? Znali�cie j�? - Najpierw przesun�� zdj�cie pod spojrzeniami grupy siedz�cej po prawej stronie, potem tej z lewej. M�odzi ludzie byli bladzi i milcz�cy.
Palili. Quiros zauwa�y�, �e pr�buj� zamaskowa� sw�j m�ody wiek za pomoc� r�nych akcesori�w: sk�rzanych naszyjnik�w, �a�cuch�w, glan�w i tatua�y. Podejrzewa�, �e znajduje si� w�r�d nich p�g��wek, kt�ry zamaza� swastykami tablic� przy szosie, ale wola� pomin�� ten szczeg�. - Nikt jej nie zna? Nikt jej nie widzia�?
- By�a tutaj - powiedzia� jeden.
- I wyjecha�a - doda� inny.
- Kto� z ni� rozmawia�? - nalega� Quiros.
Wydawa�o si�, �e w�a�cicielka pomara�czowych w�os�w chce co� powiedzie�, ale zamiast tego pokaza�a jedynie przebity �wiekiem j�zyk.
Fotografia zosta�a przesuni�ta przed dziewczyn� o niespotykanej urodzie i zatrzyma�a przed ch�opakiem o zmierzwionych, ciemnych w�osach. Zajmowa� ostatnie miejsce po lewej stronie, na nim wyczerpywa�y si� mo�liwo�ci.
Wygl�da� na najm�odszego z ca�ej paczki. Wzi�� zdj�cie, ale nie spojrza� na nie. Patrzy� na Quirosa. U�miechn�� si�.
- Ale� ty wygl�dasz, ch�opie! Jeste� glin�?
- Jest �o�nierzem, Borja - rzuci� jaki� �ysy. - Jak tw�j ojciec.
- Spadaj, Chester.
- Ta dziewczyna zagin�a - powiedzia� Quiros, zabieraj�c zdj�cie. - Poszukuje jej rodzina. - Us�ysza�, jak kto� pyta o nagrod�. M�wi� dalej, ignoruj�c �miech. - Je�li kto� j� pami�ta... I zechce mi o tym opowiedzie�... Mieszkam w pensjonacie przy pla�y. Nazywam si� Quiros.
- Po�yczysz mi na chwil� kapelusz, Quiros? - spyta� Borja.
- Nie - odpowiedzia�.
Ch�opak sta�, opieraj�c si� o murek �okciami, co wcale mu nie przeszkadza�o si�ga� r�k� do uda Najpi�kniejszej Dziewczyny �wiata. Quirosowi przysz�a do g�owy my�l, �e specjalnie kupi� o dwa numery za ma�� kamizelk�, �eby wida� by�o jego bicepsy. Przypuszcza�, �e jest swego rodzaju liderem, a dziewczyna stanowi jego �up.
- No, po�ycz...
- Nie.
- Cholera, tylko sp�jrzcie! - Obr�ci� si�, kiwaj�c. Pr�bowa� w�o�y� kapelusz ch�opakowi, kt�ry wspomnia� o jego ojcu. - Wiesz co, ch�opie? Nie powiedzia�by� nam, co jadasz? Wtedy Chester m�g�by je�� to samo, �eby uros�a mu g�owa. - Ch�opak jednym ruchem zrzuci� nakrycie g�owy. Quiros u�miechn�� si� pob�a�liwie. Nie lubi�, kiedy dotykano jego kapelusza, ale lubi�, kiedy m�odzi si� �miali. Jeszcze chwil� temu wydawali mu si� martwi, teraz tryskali energi�. Quiros bardziej lubi� �ycie ni� �mier�. Taki by� Quiros.
Ch�opak odzyska� kapelusz i pr�bowa� ukoronowa� nim swoj� dziewczyn�, kt�ra podnios�a si� na t� okazj�.
Broni�a si�. �Uspok�j si�, Borja. Odczep si�, g�upku�.
W ko�cu zosta� z kapeluszem w r�ce. Przygl�da� mu si� jak czemu� odra�aj�cemu i przyjemnemu jednocze�nie, szkodliwemu i zarazem niegro�nemu.
- Po co ci kapelusz? Ju� si� ich nie nosi.
Rzuci� nim w powietrze, jak monet�. Quiros zobaczy�, jak kapelusz spada kilka metr�w dalej. Kiedy pochyla� si�, �eby go podnie��, jaki� inny g�os dobieg� go od strony drzwi:
- Szuka�am pana. Sko�czy� pan? Idziemy?
Kiedy si� oddalali, ch�opak odezwa� si� raz jeszcze.
Tym razem by�o to co�, co dotyczy�o kobiety, jaka� sugestia, �e pewnie s� par�, a on przygniata j� swoj� mas�, kiedy id� do ��ka. Quiros zatrzyma� si�, wr�ci� na podw�rko i podszed� do ch�opaka.
- Nie zaczepiaj kobiet, Borja - poradzi� mu.
Potem do��czy� do kobiety, kt�ra czeka�a w schronisku.
- Po co pan to zrobi�? - spyta�a z nutk� niedowierzania.
- Co?
- Dlaczego go pan uderzy�? Tego ch�opca. W kamizelce.
Quiros nie odpowiedzia�. Zeszli powoli zboczem w kierunku po�yskuj�cego morza. Kobieta patrzy�a na Quirosa. Kiedy szli wzd�u� pla�y, wiatr smaga� j� po policzkach, ale ona nadal odwraca�a twarz w jego stron�.
- Uderzy� go pan w brzuch!
- Da�em mu prztyczka. - Wskazuj�cym palcem i kciukiem pstrykn�� w powietrzu. - Takie prztyczki dostawa�em w dzieci�stwie za to, �e nie powiedzia�em �dzie� dobry�.
Kobieta poczerwienia�a. Spok�j Quirosa najwyra�niej j� rozdra�ni�.
- To tylko ch�opiec. �artowa�... Jest pan potworem!
Za spraw� nieznanej si�y �ar�wki zwisaj�ce z latarni zap�on�y �wiat�em. W g�rze zakwili�y mewy. Kobieta na nie s