15192
Szczegóły |
Tytuł |
15192 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15192 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15192 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15192 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Mateusz Dymek
Trzy dni
Dzień pierwszy
Znowu On.
– Czego chcesz tym razem?
– Tego, co zwykle. Tego, czego pragnę cały czas. I ja i mój Pan.
– Zejdź mi z drogi.
– Dokąd się wybierasz?
– Wychodzę.
To mówiąc, sięgnąłem po płaszcz, założyłem buty. Sprawdziłem jeszcze, czy mam w kieszeni papierosy. Tak, tego mi teraz trzeba, papieros pozwoli mi zapomnieć o tej "boskiej" gadaninie.
– Idę z tobą.
– I jak to sobie wyobrażasz? Że będę szedł i gadał do kogoś, kogo nikt nie widzi? Zamkną mnie gdzieś i dadzą do pokoju tylko gumowy materac.
– Nie martw się.
– Ale się martwię. Nie o ciebie przecież.
Wyszedłem, zamykając za sobą drzwi. Wiedziałem, że aniołom nie przeszkadza materia, ale warto było zaryzykować – może zrozumie ukryte przesłanie?
Nie zrozumiał. Zobaczyłem go czekającego na mnie pod blokiem. Nie poznałem go od razu. Może to dlatego, że pierwszy raz widziałem anioła w brązowym płaszczu? Z drugiej strony to nie ja wymyśliłem te bzdury z białymi prześcieradłami.
Starałem się nie zwracać na niego uwagi i poszedłem przed siebie. Po chwili znalazł się jednak przy moim boku.
Dlaczego aniołowie są tacy upierdliwi?
Miałem nadzieję, że anioł pozwoli mi odbyć spacer w milczeniu, w krótkim towarzystwie własnych myśli, bez potrzeby dzielenia się nimi. Miałem tyle myśli, którym chciałem poświęcić choć chwilkę. Chociażby ostatnie zniknięcie Thanatos. Nie wzięła nawet swoich rzeczy. Po prostu, gdy wróciłem, nie było jej w domu. Nawet nie miałem czasu się zastanowić nad podstawowym pytaniem: "Dlaczego?". Zaraz po jej zniknięciu pojawił się ten cały anioł. Na cóż mi anioł? Czyżbym nie dawał sobie rady? Od tych paru lat, kiedy poznałem Thanatos, wydawało mi się, że jest coraz lepiej. Ale... pojawił się on. Chwilka ciszy...
Moje złudzenia rozwiały się gdy chowałem paczkę papierosów z powrotem do płaszcza.
– Może mnie poczęstujesz? – zapytał najnormalniej w świecie, spoglądając na paczkę papierosów, którą właśnie wyciągnąłem z kieszeni.
– Zwariowałeś? Co ON na to powie?
– Oczyszczę sobie płuca. Chciałeś, żebym był bardziej na twoje podobieństwo? To udziel mi części swojej własności.
– Masz, truj się.
Anioł wziął papierosa i odpalił go o powietrze. Po wykonaniu tej sztuczki spojrzał na mnie, jakby czekał na wyraz mojego podziwu nad jego cyrkowym popisem. Gdy uznał, że nie uzyska tego, czego chce, włożył papierosa do ust.
Wcale nie wyglądało podejrzanie to, że dym unosił się spod płaszcza i zza kołnierza. Wcale...
– Może dałbyś mi spokój? – iskierka nadziei...
– Cierpienie jest udziałem Szatana w naszym życiu. Właśnie spokój chcę ci ofiarować.
– W jaki sposób? Od czterdziestu dni chodzisz za mną, cały czas gadając coś o wewnętrznym spokoju, a jeszcze nie powiedziałeś, w jaki sposób mam to wszystko osiągnąć. Nie postawiłeś żadnych warunków.
– Uważasz, że jesteś gotowy? Więc dobrze, powiem ci. Przekaże, co nakazał Najwyższy.
– Długo to potrwa?
– W twoim życiu, tego dnia, może się to okazać długim czasem, lecz na przestrzeni wieków zrozumiesz, jaką nicością były te chwile.
– Dobrze, rozumiem...
Zastanawiałem się nad tym, dlaczego właściwie się pytałem o czas, jaki to zajmie. Anioł ma rację –
– Wystarczy, że poświęcę wiele godzin tylko po to, by dał mi spokój. W końcu zrozumiałem, dlaczego. Powodem tej niecierpliwości był głód, który mnie naszedł. Nic dziwnego, że nie rozpoznałem uczucia głodu... Odkąd pojawił się ten anioł, nie przypominam sobie abym kiedykolwiek był głodny. Właściwie – dlaczego miałbym nie połączyć nudnej przemowy tego... czegoś z pożytecznym dla siebie uczynkiem – posiłkiem. O ile dobrze sobie przypominam, gdzieś tutaj znajdowała się knajpa spod szyldu McDonalds`a.
– Zrobimy tak: wejdziemy do knajpy, zamówię coś i ja będę jadł, a ty prawił. Może być?
– Nie widzę przeciwwskazań.
Doszliśmy do knajpy. Pociągnąłem za drzwi. Zamknięte. Spojrzałem na zegarek.
– Już po 23. Zamknęli już. Sprzątają.
– Zapukaj, może cię wpuszczą i obsłużą.
– Nie... nie chce robić kłopotu.
– Jakiego kłopotu? Jesteś głodny? Dlaczego, w dobie kapitalizmu, klient ma chodzić głodny?
– Bo jest po 23?
– Zastukaj w szybę.
Zastukałem delikatnie. Podeszła jakaś sprzątaczka.
– Przepraszam, ale już zamknęliśmy.
Chciała zamknąć drzwi ale Anioł wsadził buta w framugę.
– A nie mogłaby pani obsłużyć mojego przyjaciela?
– Nie, przykro mi. Kasy już zamknięte.
Poczułem się niezręcznie, było mi żal tej kobiety. Diabli wiedzą, ile musiała dzisiaj pracować.
Odciągnąłem anioła od drzwi. Sprzątaczka natychmiast je zamknęła.
– Daj spokój. Zaraz wrócimy do domu. Tam zjem. Nie ma problemu.
– Jest problem. Zastukaj jeszcze raz.
– Nie. Nie ma sensu.
– Jak to nie ma sensu? Jesteś głodny? To się nasyć!
– Nie! Nie trzeba! Zjem później!
– Twoja wola. Z drugiej strony to dziwne, że nie chciała cię obsłużyć. Ile pracowała? Sześć godzin? Za te pieniądze, jakie jej płacą, mogłaby popracować jeszcze piętnaście minut, nieprawdaż?
– Nie, "nieprawda". Wracajmy do domu.
Zamilkł. Zapaliłem kolejnego papierosa. Smakował jakoś inaczej. Nie tak, jak kiedyś. Wyrzuciłem go. Może nadszedł czas, by rzucić ten przeklęty nałóg. Spojrzał na wyrzuconego papierosa, jakby mu było go żal. Szliśmy w milczeniu. Zastanawiałem się nad jego nagłym wybuchem przy restauracji. Pewnie chciał jak najszybciej porozmawiać ze mną, a zdawał sobie sprawę, że jeśli nie zjem tutaj, to będzie musiał z tym zaczekać aż wrócimy do domu. Trudno – jak dotrzemy, to z nim pogadam. Faktycznie, męczył się ze mną i z moim uporem, o chrapaniu nie wspominając – przez tyle czasu. Miał już pewnie dosyć tego ziemskiego padołu. Sam nie wytrzymuję, dlaczego więc on miałby się męczyć? Tak, to już postanowione: jak wrócimy, otworzę sobie piwo i pogadam z nim.
Doszliśmy do bloku. Wyjąłem klucz od klatki i otworzyłem nim drzwi. Drzwi od mojego mieszkania jak zwykle były otwarte. Bo niby co mieli mi ukraść? Wszystko, co miałem to biała lodówka pełna piw. Jedno wyciągnąłem. Cała reszta życia straciła dla mnie ostatnio znaczenie. Możliwe, że było parę włamań, a ja tego nie zauważyłem. Usiedliśmy na kanapie. Anioł nie miał już płaszcza. Dopiero, gdy zwróciłem na to uwagę, zauważyłem, że ja siedzę nadal w swoim. Ale nie widziałem potrzeby zdejmowania go. Miałem w nim wszystko – papierosy, otwieracz...
Postanowiłem zacząć jakoś tę rozmowę. Nie mogłem odwlekać jej w nieskończoność. Jednak najpierw włączyłem cicho muzykę – moją odwieczną życiową towarzyszkę, która nigdy mnie nie opuści. Chwyciłem za pilota od wieży. W środku była płyta Theriona. Swoją drogą to ciekawe, jak anioł zareaguje na niebiańskie chóry w połączeniu z ciężkim brzmieniem gitar i mefistofeliczną barwą skrzypiec.
Anioł przyjął muzykę dosyć dobrze, zauważyłem nawet, że wybijał dyskretnie stopą rytm. Czas nadszedł. Obracał w palcach wyjęte przed paroma minutami małe pudełeczko.
– Może dokończymy naszą rozmowę? – w odpowiedzi na moje pytanie, anioł odłożył pudełko na stół.
– O ofiarowywaniu pokoju?
– Właśnie tę.
– Zacznę może od tego, w jaki sposób miałbyś ten pokój dawać. Mój, a także twój Pan uznał, że ludzie za dużo cierpią przez choroby, wojny i katastrofy...
Na razie rozmowa nie wydawała mi się odkrywcza, choć przynajmniej bardzo konkretna.
– ... i wybrał właśnie ciebie na tego, który odmieni obecny stan rzeczy.
– Może... zanim przejdziemy do sposobu, w jaki miałbym to uczynić, powiedziałbyś mi, dlaczego ja? To pytanie gnębi mnie od dłuższego czasu.
– Dlatego, że jesteś wyjątkowy. Masz dar. I to właśnie na tych zdolnościach zależy naszemu Panu.
– Ale jakież to zdolności? Jestem porywczy, łatwo mnie zdenerwować, Nawet nie jestem wierzący.
– Ale wierzysz we mnie?
– Nie jestem pewien. Chyba nadal uważam, że to tylko przedłużający się sen.
– To zacznij traktować ten sen poważnie. Wracając do twoich zdolności, to właśnie na nich zależy naszemu Panu, to one czynią cię szczerym wobec rzeczywistości. Chcemy... abyś zapanował nad światem, abyś stał na czele wszystkich, zjednoczonych państw.
– I ja mam uwierzyć, że to nie sen? Jak niby mam tego dokonać?
– Tutaj zaczyna się kwestia wiary i zaufania. Poprowadzisz lud przeciwko obecnemu systemowi. Coś na skalę światową.
On mówił tak spokojnie, jakby to było faktycznie kwestią dnia lub dwóch.
– Ależ to oznacza tysiące ofiar!
– Ale po tym pokój! Koniec wojen! Gospodarkę można wyrównać. To zapoczątkuje solidarność wszystkich ludzi.
Wypiłem łyk piwa. Smakowało cudownie. Zimne.
– A co z późniejszymi powstaniami? Przecież ludzie nie zgodzą się tak po prostu na zmianę stosunków siłowych, ekonomicznych i ideologicznych.
– Przedstawiłem ci plan w wielkim skrócie...
– Ale tak nie można! Jeśli Bóg chce dokonać zmian na świecie, to na pewno zna inny sposób!
Wypiłem jeszcze łyk piwa. Było gorzkie. I te okropne bąbelki. Zęby mnie zaczęły boleć przez to zimno, jakie panowało wewnątrz mnie. Powoli zaczynałem dochodzić do strasznych wniosków.
– Nie, nie powstanę przeciwko ludziom. Na świecie jest pełno choleryków. To nie muszę być ja.
– To MUSISZ być ty! Pan tak chce!
– Ale nie ja! Solidarność między ludźmi zacznie się w tym pokoju: nie zabiję! Nie doprowadzę do masakry! Jeśli to wszystko, co chciałeś mi zaoferować, to szkoda było twojego czasu!
– Nie! To nie wszystko! Jeszcze jedno!
– Co?
– Pokłoń mi się! Na kolana!
– Czego ty ode mnie chcesz? Kim jesteś? Kim jest ten Pan, którego nigdy nie nazwałeś Bogiem?
– Ma wiele imion.
– Szatan?
– Zwracaj się do niego: Ojcze.
Wstałem zza kanapy i stanąłem za nią, powiększając mój dystans od przybysza o przeszkodę. Kiedy teraz mu się przyglądałem, zauważyłem zmarszczki, których na pewno nie było wcześniej. Jego twarz pociemniała. Jego biała szata zaczęła szarzeć.
– Pokłoń się przed swoim Panem! Oddaj cześć swojemu Ojcu!
Powoli zaczął się unosić. Kolor szaty coraz bardziej przypominał czerń. Muzyka była coraz głośniejsza. Mój ulubiony utwór – "Ciemne słońce".
– Jakim ojcem? Nie znałem swojego ojca!
– Twoja matka też go nie znała! Nie możesz wygrać z Mistrzem Zła.
Muzyka stawała się coraz bardziej dynamiczna. Chóry nie były już takie anielskie. Przypominały krzyk piekielnych dusz. Przypomniały mi się naraz wszystkie filmy o tematyce satanistycznej: "Adwokat diabła", "Siedem", "Upadając"... Za każdym razem bohater przegrywał ze złem. Było niepokonane.
Wyprostowałem się. Podniosłem głowę.
– Nie pokłonię się, nawet za cenę śmierci.
– Tak więc spojrzysz jej w oczy! Pokochasz śmierć!
– Już ją kocham, jeśli ma oznaczać ucieczkę od zła! Odejdę, ale jak człowiek – z godnością!
– Więc z godnością.
To mówiąc, podniósł ręce i zaczął mówić coś w nieznanym mi języku. Przez głowę przeszła bardzo szybka myśl, że to, co mówiłem przed chwilą, to nie były moje słowa. Jakby ktoś mi podpowiadał. Tak i teraz nie mam pojęcia, skąd wiedziałem, że język, w którym mówił Czarny Anioł był henochiańskim. "Zodacare, eca, od zodameranu! odo cicale Qaa; zodoreje, lape zodiredo Noco Mada, hoathahe Saitan! Bądź przyjacielem mym, jako i ja nim jestem! – prawdziwym wyznawcą najwyższego i niewysłowionego Króla Piekieł!"
Za oknem usłyszałem grzmoty. Burza. Może ostatnia.
Stałem dumnie, choć strachu mi nie brakowało. Jednak coś kazało mi stawić czoła.
Nagle Sługa Piekielny zamilkł, lecz nadal unosił się ponad podłogą. W pokoju stało się jaśniej, grzmoty ucichły. Jasność była nie do zniesienia.
Zasłoniłem ręką oczy.
Odsłoniłem je dosłownie po chwili. W pokoju było pusto.
Co się właściwie wydarzyło?
"Przeszedłeś kuszenie, bracie" – głos dochodził ze mnie. To było jakbym słyszał własne myśli.
"Bracie?"
"Szatan był synem Boga. Różniło go ode mnie to, że nie posiadał ciała."
"Więc jestem synem Szatana?"
"Nie, jesteś synem mojego Ojca."
"Więc, kim?"
"Człowiekiem. Ale teraz – zupełnie innym, niż dotychczas."
Dzień drugi
Thanatos wróciła. Równie bez słowa, jak wtedy, gdy odeszła. Po prostu weszła do mieszkania, zdjęła płaszcz i zrobiła mi śniadanie. Było bardzo dobre. Uznałem, że porozmawiam z nią później. Kochałem ją bardzo dziwną, bezgraniczną miłością, która nie pozwoliła mi się wydrzeć i dopytywać o powody jej odejścia. Wydaje mi się, że jakimś cudem wyczuła, że nie powinna była mnie opuszczać w takiej chwili. Wiedziała, że działo się coś niedobrego. Tylko dlaczego trzymała się daleko ode mnie, gdy pojawił się piekielny wysłannik? Dlaczego nie było jej, gdy przemawiał do mnie Jezus?
Tym, co "anioł" zostawił na stole, było pudełko zapałek. Widniał na nim adres. Jeśli dobrze interpretowałem wydarzenia ostatniego dnia, była to lokalizacja Szatana. A konkretniej jego biura. Postanowiłem się tam udać.
Czekałem długo na jego nadejście, ale w końcu przyszedł. Czas spędzony na oczekiwanie jego osoby nie dłużył mi się, chociaż spóźnił się dobre pół godziny. Nie był to jednak urywek życia, którego wspomnienie mogłem spisać na straty – miałem okazję rozejrzeć się po jego biurze. Nie było ekstrawaganckie. W rogu, za mną, znajdował się wieszak i miedziany stojak na parasole, ja sam siedziałem przed czarnym, prostym biurkiem z szufladami, których nawet nie można było zamknąć na klucz. Jednak ten brak przepychu wcale nie świadczył o ubóstwie w wystroju tego miejsca. O tak, o ubóstwie tu w ogóle nie można było mówić. Biurko było z czarnego marmuru, ściany dźwiękoszczelne, a wieszak – srebrny. Już nie wspomnę o tak prostym luksusie, który reprezentowała klimatyzacja. Dopiero-co-przybyły właściciel biura zdjął swój długi, czarny płaszcz, powiesił go na wieszaku a parasol włożył do stojaka. Nie wiem, po co był mu parasol – przecież dzień był całkiem ciepły i nie zanosiło się na deszcz. Co do płaszcza, cóż... słyszałem, że nigdy się z nim nie rozstaje. Podobnie, jak ja. Z tą różnicą, że mój nie był obszyty od wewnątrz czerwonym aksamitem. Z tego, co słyszałem wcześniej wynika, że mieliśmy więcej wspólnych cech.
Miał na sobie jeszcze niebieski garnitur i wściekle zielony krawat w czerwone groszki.
Przeprosił mnie za spóźnienie, podał rękę i usiadł za biurkiem. U większości osób zauważyłem taki odruch, że zazwyczaj, gdy skądś przychodzą i siadają w wygodnym fotelu, to na ich twarzach wyraźnie zaczyna dominować relaks – jakby mgła uśpienia – ale w przypadku tego jegomościa było inaczej; wstąpiły w niego jakby nowe siły witalne. Zupełnie jak uczeń obudzony podczas lekkiej drzemki w trakcie lekcji otrząsa się i pobudza wszystkie swoje zmysły do działania. Człowiek ten wydał mi się być nagle wyższym, potężniej zbudowanym i – w odróżnieniu ode mnie – całkowicie wyspanym. Szybko musiałem zmienić zdanie na jego temat, gdyż przypuszczałem, że w jego zwyczaju będzie mamienie mnie przemowami i owijanie w bawełnę, jednak ten zaczął od razu od konkretów. Jego pytanie mogłem przewidzieć dużo wcześniej. Spytał mnie, czy nie zechciałbym zmienić swojego dotychczasowego pracodawcy. Robota ta sama, płace dużo wyższe, papierków żadnych, zobowiązań również. Kuszące... jednak miałem swoje powody, by odmówić. Mój niedoszły szef odgadł, że odmówiłem mu tylko dlatego, że źle pojmuję jego funkcję w społeczeństwie. Że mylę się na jego temat i że jestem uprzedzony.
Ale kto nie jest uprzedzony do Szatana?
– Widzisz, chłopcze – zaczął – naopowiadano ci bzdur.
– Z całym szacunkiem, proszę pana, to jak jest w istocie? Rozumie pan chyba fakt, że wcześniej nie mieliśmy okazji do rozmowy, aczkolwiek pański wysłannik, którego miałem okazję raz podziwiać, nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Był nachalny, podawał się za anioła i napędził mi niezłego stracha.
– A... on... No tak. Trochę przesadził. Widzisz, on jest bardzo nerwowy, gdy coś mu nie wychodzi. To chyba moja wina, muszę być szefem stanowczym i raczej wszyscy trochę się mnie boją. Dlatego tak bardzo przeraził się, gdy odmówiłeś mu przyjęcie propozycji poprowadzenia wojny narodów. Bał się zawalić robotę, a także konsekwencji takiej nieudolności
– Ach tak? – spytałem, starając się ukazać tym samym jak najmniej szacunku. – Myśli pan, że tak łatwo mnie nastraszyć? Widok upiora unoszącego się nad moją kanapą jest w stanie zmienić nagle i diametralnie moje do pana nastawienie?
– Ależ nie... Ale do rzeczy: wiesz, kim jestem. Powiedziano ci, że jestem panem zła, panem tego, co nikczemne i niemoralne, żem jest opiekunem złoczyńców, morderców i gwałcicieli. Dręczyli cię takimi mowami już od najmłodszych lat. Wszyscy o tym wiedzą i dla nikogo nie jest to niespodzianką: Szatan jest zły! – uniósł się. Dlatego na chwilę zamilkł, wziął parę głębokich wdechów i podjął dalej, tym razem spokojniej. – Nikt jednak nie zwrócił uwagi na parę szczegółów, które jednak potrafią załamać dotychczasową doktrynę. Widzisz, mój chłopcze, zło i dobro od zawsze są w konflikcie. Wie o tym każdy. Taka jest natura dualizmu. W którymś momencie jednak komuś przyszło do głowy, że to ja jestem uosobieniem tego co złe, a twój pracodawca, czyli, w pewnym sensie mój ojciec – tego, co dobre. Jednak nikomu od tamtego czasu nie przyszło do głowy, że coś takiego jest niemożliwe do odgraniczenia.
Zrobił krótką przerwę, wstał od biurka i wcisnął którąś z płytek, z których była zbudowana ściana. W tym samym momencie prostokątna część ściany, która znajdowała się zaraz obok niego wysunęła się i uniosła, ukazując bogato wypełniony przeróżnymi trunkami barek. Szatan wyciągnął butelkę czerwonego wina i dwa kieliszki. Podszedł z powrotem do biurka i napełnił kieliszki wytrawnym alkoholem. O ile od dłuższego czasu nie piłem alkoholu, to jednak zawsze czerwone wytrawne wino stanowiło wyjątek. Podał mi jeden z kieliszków, a ze swojego upił malutki łyczek.
– Widzisz, kiedyś pewien idiota postanowił również wprowadzić prosty podział na wojny dobre i złe. Co już samo w sobie jest dziwne, bo przecież ja, jako Szatan, jestem niby opiekunem i patronem wojen, więc w jaki sposób może istnieć wojna dobra? Okazuje się, mój drogi, że wojna dobra jest wtedy, gdy jakieś państwo, czy dana grupa społeczności walczy w obronie, albo o wolność. Genialne, nieprawdaż? Tyko... Jest jeden mały szkopuł. Jeszcze nigdy, w całej historii waszej cywilizacji, żadna z milionów waszych wojen nie była nazwana złą. Żaden agresor nie powiedział swoim żołnierzom, że mogą zginąć, gdyż władca ma na to ochotę i w ogóle nie przepada za sąsiadami. Czyli żołnierze walczący dla agresora biorą nieświadomie udział w złej grze. Idą do piekła za niewiedzę. Widzisz, w istocie wojna jest wynikiem szeroko rozumianej propagandy albo konfliktu, który sięga swoimi korzeniami wiele setek lat przed wojną. Nie ma winnych bezpośrednio. Każdy walczy o swoje własne prawo do wolności i spokoju. Hitler także zaatakował, gdyż taki los musiał spotkać tych gnojków Polaków, którzy jako pierwsi zaatakowali granicę, a także chciał wykonania aktu "sprawiedliwości wobec Żydów", będących odpowiedzialnymi za porażkę i kryzys Rzeszy Niemieckiej. Hitler nikomu przecież nie mógł powiedzieć, że to on sam chce zapanować nad Światem i wyniszczyć Żydów bo... bo takie jest jego widzimisię. Jego rodacy idąc na wojnę byli święcie przekonani, że to, co robią jest dobre i szlachetne. Czasem wojnę wywołują państwa "trzecie", czyli takie, które najprawdopodobniej w samym konflikcie nie wezmą czynnego udziału. Podżegają i tak już niepewne nastroje dwóch państw wobec siebie. Mogą dokonywać zamachów czy porwań, jeden naród będzie oskarżał drugi i nie będzie winnych, nikt się nie przyzna, bo niby kto miałby to zrobić? I co? Wojna, bo przecież nie można pozwolić, by kradziono, grabiono i porywano. Wszystko jasne. Księża święcą wojsko, każda armia ma swoich kapłanów. Nikt z nich chyba nie czytał tego, w co wierzy. Wyobraź sobie, mój chłopcze, że zabijanie jest zabronione, wiedziałeś o tym?
– Tak, chyba tak...
– Więc powiedz mi, kto wymyślił, że Dziesięć Przykazań można różnie interpretować? Czy tam jest jakieś "ale", albo "chyba, że"? Nie! Więc o co chodzi?
– Słuchaj... to nie tak. Ktoś atakuje twoje domostwo, twoją rodzinę, gwałci ci dzieci, to co zrobisz? Będziesz się przyglądał?
– Chłopcze, czy ty ze mną dyskutujesz? Czego nie rozumiesz? Zabijanie jest dozwolone, czy nie? Czy Jezus nie powiedział, że mamy kochać swoich wrogów? Nie mówił czegoś przypadkiem o nastawianiu drugiego policzka? Nie jest powiedziane, że ci, którzy są prześladowani, dostąpią królestwa niebieskiego?
– Przecież obrona własnej rodziny nie jest niczym złym! Mam prawo do życia!
– Do życia?! Jakiego życia?! Całe to twoje, a także sześciu miliardów innych, życie jest niczym wobec wieczności. Musisz zrozumieć, że to, jak tutaj będziesz żył, da ci odpowiedni wstęp do nowego życia. To jest tylko preludium! Ale wy, ludzie, chcecie od razu wszystkiego. Jesteście niecierpliwi. Chcielibyście od razu być bogatymi i ubezpieczonymi. Nie myślicie o innych, choć czasem zdarza wam się myśleć o tym, " jak to fajnie będzie w raju". Jesteście niekonsekwentni!
– To ciekawa teoria... muszę przyznać, że... – czułem się lekko zakłopotany.
– Że co? Ona nie tylko jest ciekawa, ale w dodatku to nie teoria a fakt, i, co najważniejsze, jeszcze się nie skończyła. Teraz jest najważniejsze. Jak wiesz, nie ma wielu ludzi, którzy potrafiliby tak po prostu zrezygnować z wojen i żyć "po Bożemu". To nie jest takie proste, sam wiesz. Ci ludzie, którym się to nie udaje, a jest ich bardzo wielu, uwierz mi, idą do Piekła, czyli do mnie. I ja... ja ich przyjmuję, rozumiesz? Ja przyjmuję tych, których Bóg odrzucił w imię niemożliwych do przestrzegania przez istoty śmiertelne zasad! A jesteście śmiertelni do czasu, gdy nie umrzecie. Wydaje Ci się to śmieszne? Wyobraź sobie, że to jest prawda: dopóki nie umrzecie i nie zobaczycie Sądu Ostatecznego, piekła albo nieba, uważacie, że jesteście śmiertelni i tak też się zachowujcie!
Szatan spełnił swój kielich i patrzył na mnie wyczekująco. Nie da się ukryć, że miał trochę racji. Co ja bredzę? On miał rację! Tylko... gdzie tu tkwił błąd...? Dobro może być złe, a zło – dobre? Bóg zezwolił na rzeź niewinnych dzieci, podczas gdy swojego dzieciaka chronił... Przecież miał całe zastępy aniołów, które mogły ostrzec wszystkich. Nie zasłużyli? Cholera, o co tu chodzi? Szatan najwyraźniej uznał, że czas wizyty dobiegł końca i niczego konstruktywnego już nie ustalimy. Dał mi miesiąc czasu do namysłu. Wstałem, zabrałem paszcz i wyszedłem. Bez słowa. Na zewnątrz czekał na mnie anioł.
– I jak? – spytał.
– Odejdź.
Zszedłem po schodach będąc w tak głębokim zamyśleniu, że o mały włos nie potrąciłbym przechodzącej obok staruszki. Odskoczyłem w ostatniej chwili i uśmiechnąłem się ciepło. Staruszka obrzuciła mnie wzrokiem, jakim obdarza się rozkładającego się powoli psa rozjechanego przez samochód.
Cały czas zastanawiałem się, gdzie tkwił błąd w procesie myślowym szatana. Czyżby nie było możliwe odróżnienie dobra od zła? To oznaczałoby, że dotychczasowy podział ról między Bogiem a szatanem faktycznie jest błędny. Czy Szatan jest mecenatem odrzuconych przez Boga, tych, którzy "nie zasłużyli" na boską miłość? Dobrze wiedziałem, że jedyną osobą, która może udzielić mi odpowiedzi na te pytania jest sam BÓG.
Dzień trzeci
Biuro BOGA mieściło się w siedzibie Telekomunikacji Polskiej S.A. w Warszawie. Wiedziałem o tym od dawna, ale nigdy jakoś nie miałem czasu, bądź okazji, do wizyty. Dziś nie miałem wyjścia – burza myśli nie pozwoliła mi nawet na zmrużenie oka w nocy. Wiele godzin przewracałem się z jednego boku na drugi, starając się dobrać odpowiednią pozycję do snu. W końcu poddałem się i o szóstej rano wstałem z łóżka i powlokłem się w kierunku łazienki. Godzinę później byłem już w drodze. Miałem lepszy humor, gdyż po wyjściu ze wspomnianej łazienki czekał na mnie w kuchni kubek kawy zrobionej przez Thanatos, która najwyraźniej obudziła się przez moje wiercenie się. Kawa zawsze nastrajała mnie pozytywnie do dnia a ten miał być ciężki. Zbliżałem się już do wysokiego budynku, gdy zostałem potrącony przez przechodzącą dziewczynę. Na pierwszy rzut oka nie dostrzegłem w niej nic wyjątkowego. Może prócz tego cudownego przepraszającego uśmiechu. Drgnięcie niewielką ilością mięśni, delikatne poruszenie kącików ust... takie niewinne, jak dziecko. Widocznie taka okolica. Odprowadziłem ją wzrokiem do samego tramwaju.
Osobę, choć prawdopodobnie bardziej prawidłowe byłoby określenie – istotę BOGA poznałem poprzez internet. Dość niecodzienne. Pamiętam to zaskoczenie, gdy go zauważyłem po raz pierwszy. Oczywiście w najśmielszych oczekiwaniach nie mogłem przewidzieć, że to właśnie jest Ten Bóg. Początkowo uznałem to po prostu za głupie, by przybierać sobie taki pseudonim. Moja pewność co do Jego boskości jest raczej instynktowna – nadal nie jestem pewien...
Dlaczego więc do niego idę?
Gdyż, kimkolwiek by nie był, zna odpowiedzi na bardzo wiele pytań.
Obecnie zastanawiałem się, jak wejdę do Jego biura. Na pewno będzie przy wejściu do budynku jakaś sekretarka, której raczej ciężko będzie wyjaśnić zaistniałą sytuację. Oczyma wyobraźni ujrzałem siebie, cierpliwie tłumaczącego pani, że wczoraj widziałem się z Szatanem i mam ochotę przedyskutować parę rzeczy z Bogiem, który najprawdopodobniej pracuje w tej właśnie firmie. Wyobrażałem sobie, jak sięga po słuchawkę i dzwoni po ochronę. Nie miałem jednak nic do stracenia.
Przekroczyłem rozsuwane drzwi i znalazłem się w dość rozległym holu. Pod sufitem wisiał szyld informujący o tym, że recepcja znajduje się gdzieś w korytarzu na lewo. Oczywiście nie było innej drogi do środka budynku, tylko przez recepcję, chyba, że miało się swój identyfikator lub pod warunkiem, że winda rozpozna odciski palców. Nie mogłem liczyć na żadną z tych ewentualności. Kroczyłem powoli długim korytarzem, gdy ujrzałem sporych rozmiarów brudny neon z napisem "RECEPCJA".
Miałem wrażenie, jakbym przeniósł się w czasie o dwadzieścia pięć lat – nikogo w środku nie było, choć powinien ktoś być, jak wynikało z wymownej kartki informacyjnej "CZYNNE OD 7:00". W chwilę później przekonałem się, że jednak ktoś był. Tą czyjąś obecność podkreślało materialne ciało stojące naprzeciwko mnie. Dzieliła nas tylko szyba. Muszę przyznać, że podróże w czasie są całkiem przyjemne, o ile trwają krótko. Jestem przekonany, że lata siedemdziesiąte pozostały gdzieś... poza moim zasięgiem. Nie mogę powiedzieć, czy tym razem odniosłem wrażenie, że znajduję się w przyszłości, czy też w czasach zamierzchłych, ale jednego jestem pewien: to nie była rzeczywistość.
Niebieskimi oczami spoglądała na mnie ta sama dziewczyna, którą tak niedawno minąłem, gdy dochodziłem już do siedziby Telekomunikacji. Tak mi się przynajmniej wydawało, gdyż fizyczną niemożliwością byłoby, żeby dziewczyna znalazła się tutaj przede mną.
"Kobieta jest kobietą, niezależnie od tego, gdzie i jak szybko się przemieszcza" – pomyślałem dość chaotycznie po czym wróciłem do rzeczywistości.
– Pan sobie życzy...
Nie dałem jej skończyć.
– Widzisz... chciałbym... to znaczy, gdybyś mogła mnie zrozumieć i... Nie, inaczej. Gdybyś była mną... Nie, tak też bez sensu – wiedziałem, że coraz bardziej się gubię w tym co chcę powiedzieć. Nie tylko cała sprawa z jaką tu byłem wymagała ode mnie skupienia, na jakie nigdy nie było mnie stać, ale jeszcze ONA patrzyła na mnie z tym cudownym uśmiechem na ustach. Nie było wątpliwości – to ta sama dziewczyna. – Może jeszcze inaczej i od początku...
I już miałem zacząć. W głowie tlił się jakiś mglisty plan nowej wypowiedzi, ale nie dane mi było dokończenie.
– Tak, wiem – powiedziała głosem tak delikatnym i subtelnym, że miałem wrażenie iż w mojej obecności wypowiadana jest jakaś elfia formuła zaklęcia. – On już na ciebie czeka.
W normalnej sytuacji... Nie, sytuacja nie była normalna... Więc, gdybym ja był normalnym bohaterem normalnego opowiadania... Chryste! Tak też nie. Może tak: gdyby głos recepcjonistki nie niósł ze sobą takiej dawki magii, powinienem był spytać: " "On"? Jaki "on"?" i tutaj zacząć tłumaczyć, że nie jestem hydraulikiem, którego widocznie się spodziewają i, że raczej nikt nie powinien mnie oczekiwać, gdyż nie jestem z nikim umówiony. Tak się nie stało, gdyż jej głos jak dyktatorska ręka wskazywał mi ścieżkę, po której miałem kroczyć. Ta wiodła po schodach na siódme piętro. Będąc nadal pod wpływem słownego eliksiru nie odczułem zmęczenia po wejściu na górę. Byłem jak zombi, któremu obce jest znużenie a w głowie tkwi zakodowany tylko jeden cel.
Drzwi, obite skórą, masywne wrota okazały się jednak nic nie znaczącym przedsionkiem w obliczu tego, co ujrzałem za nimi. Biuro o długości dziesięciu metrów w którym za tapety robiły dziesiątki płaskich monitorów przypominało swoim przepychem salę tronową. Na samym końcu sali, za gigantycznym biurkiem, siedział potężnie zbudowany facet. Nie mam tutaj na myśli jego muskulatury, która wymagała nie tyle ćwiczeń, ale większej częstotliwości ruchu niż po pączka, a także większego wysiłku od poruszania komputerową myszką. Nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem, rzekł:
– A, jesteś wreszcie.
Chyba już przywykłem do takiego wszechwiedzącego stylu obejścia się pracowników Telekomunikacji z klientami, gdyż odrzekłem:
– Istotnie. Jestem.
– Oczekiwałem ciebie.
– Nie dziwię się. Chyba nie tylko ty.
Uśmiechnął się i przeniósł wzrok z monitora na moją osobę.
– Słyszałem o wczorajszym... – podjął, lecz nie dałem mu dokończyć. Moja ciekawość nie dawała za wygraną od dłuższego czasu, trudno więc mi się dziwić.
– Skąd? Jakimi drogami docierają do was wszystkie informacje? Jakim cudem?
Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Właśnie cudem – odrzekł. – Cudem internetu.
– Internetu?
BÓG zrobił minę człowieka skoncentrowanego. Widać było po nim, że stara się wymyślić odpowiedź, która streszczałaby skomplikowany system w paru słowach. W końcu dał za wygraną i postanowił sprawdzić moje możliwości pojmowania tak prymitywnych i podstawowych dla niego rzeczy.
– Wiesz... całe to przewidywanie wszystkiego, obserwowanie wszystkich z nieba, słuchanie wszystkich modlitw... to bardzo męczące... Oczywiście z tego, co wy nazywacie internetem ja korzystam od paru wieków. Monitoruję najważniejsze wydarzenia. Priorytet takowych określają dwa komputery kwantowe, które mógłbyś zauważyć w recepcji, gdybyś stał po drugiej stronie okna. Binarny system obliczeń zastąpiłem trzydziestoma dwoma stanami kwantowymi atomu, co umożliwia zerowy czas obliczeń. Urządzenie, które zbiera wszystkie modlitwy, prośby oraz życzenia dla świętego Mikołaja jest komputerem biologicznym, który z kolei wykorzystuje wiązania chemiczne między atomami. Jego czas obliczeń jest raczej nieokreślony.
Słyszałem o obu tych rodzajach komputerów. O kwantowym dowiedziałem się od absolwenta Harvardu, Michaela Crichtona, o biologicznym od kolegi z klasy z czasów licealnych. Obliczenia są prowadzone w innym wymiarze.... może poza zasięgiem Boga. Przynajmniej tego, którego znamy.
– Nie pomyślałeś o tym, że cała ta maszyneria zabija sens ludzkiego pojmowania ciebie oraz dialogu, jaki z tobą nawiązują?
– Pomyślałem, ale jak na razie niczego nie zabiła, przecież ludzie nie zdają sobie z tego sprawy.
– Może podświadomie? Nie zwróciłeś uwagi na spadającą ilość ludzi wierzących? Ateizm staje się coraz bardziej popularny.
– Zauważyłem to. Ale nie jest to winą całego mojego przedsięwzięcia z komputerami. To... w jakiś sposób jest waszą winą.
Zaczynałem powoli rozumieć swoje powołanie, a także sens ostatnich wydarzeń. Nie chciałem jednak od razu się przyznawać do tej wiedzy, niech BÓG wyciągnie rękę pierwszy. BÓG... czy Bóg? Zauważyłem, że już nie robi mi to większej różnicy. Zawsze ktoś musiał manipulować ludźmi. Jego imię nie jest najistotniejsze. Może naprawdę spotkałem w internecie Boga? Znowu przerwano mi myśli.
– Wracając do Szatana – jakie wrażenie odniosłeś po rozmowie z nim?
– Byłem w szoku. Nadal nie wiem, gdzie leży jego błąd.
– Ale nadal jesteś przekonany, że to ON, a nie ty, kieruje się błędem?
– Nie wiem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Myślisz, że zwykły człowiek, postawiony przed oblicze tak potężnej figury, jaką jest Szatan, jest w stanie obronić się przed jej argumentami?
– Zależy od podejścia, mój chłopcze. Cały twój problem polega na traktowaniu religii jak polityki. Dajesz się ponieść argumentom strony fałszywej, jesteś podatny na demagogię, ulegasz presji wizerunku przemawiającego. Nie jesteś w stanie, w przypadku religii, odróżnić dobra od zła. To tak, jakby pozwolić dziesięciolatkowi głosować.
Miał rację. Zwracam uwagę na wszystkie te rzeczy, o których wspomniał, daję się ponieść prądowi przemów i obietnic, jak... jak właśnie takie dziecko, mające zagłosować na odpowiednią partię. Tylko...
– Sytuacja trochę się różni, nieprawdaż? Dziecko nie może zagłosować, gdyż nie ma pojęcia o życiu, niczego jeszcze nie widziało. W przypadku religii mam prawo się "rozglądać", gdyż to, czy owo już wiem. Parę rzeczy również widziałem.
– Co widziałeś? – zapytał nagle Bóg. – Nic nie widziałeś, mój chłopcze. I niczego nie zobaczysz jeszcze przez długi czas. Nie masz pojęcia o Sądzie, twoja wizja raju jest zlepkiem ludzkich wyobrażeń, nawet mnie sobie nie wyobrażałeś w taki sposób.
– To jak niby mam dokonywać wyborów, skoro niczego jeszcze nie wiem i tak wiele nauki mam przed sobą?
– Słyszałeś może takie zdanie: "Błogosławieni ci, którzy nie zobaczyli, a uwierzyli"?
– Tak, znam je. To beznadziejna maksyma.
– Mój chłopcze, to nie jest maksyma. A jej beznadzieję spróbuj rozważyć po przemyśleniu następującego pytania: " Czy po tym, jak zobaczysz pozostaje wiara, czy wiedza?". Jak myślisz? Jak możesz wierzyć w coś, co już zobaczyłeś?
Sposób prowadzenia dialogu przez Boga różnił się zasadniczo tym od metod Szatana, że Bóg jak na razie nie podał żadnych konkretów. Wszystko odbywało się na płaszczyźnie domysłów, ogólników. Zupełnie inna strategia. Nie starał się, jak to sobie teraz uzmysłowiłem, mamić mnie argumentami, nie starał się z nich bronić. Dlaczego? "Winny się tłumaczy". Dlaczego więc jest tak, że pomyliłem wiarę z wiedzą oraz polityką? Odpowiedź nadeszła bardzo szybko.
– Widzisz, najprawdopodobniej masz rację mówiąc, że ci, którzy już zobaczyli, posługują się wiedzą a nie wiarą. Zgadzam się z Tobą. Ale wiesz... Mamy dwudziesty wiek. Nadchodzi dwudziesty pierwszy. I co ja mogę poradzić na to, że władzę nad światem przejęła wiedza? Może nie jest tak w rzeczywistości, ale wszędzie dookoła słyszysz, jak wiele już można samemu dokonać. Jak wiele my, ludzie, dokonaliśmy... bez Boga. Po tych wszystkich wojnach, które trwają niby od zawsze, ale najokrutniejsze ich nasilenie jest jednak w dwudziestym wieku, ludzie chcą się czegoś chwycić. Chwytają się ułudy, jaką reprezentują komputery, malutkie układy scalone, podróże kosmiczne czy medycyna. Szczególnie ta ostatnia pokazuje nam, jak bardzo możemy obejść się bez Boga. Nie możesz nas obwiniać za to, że czekamy, aż zobaczymy, nim uwierzymy. Takimi zostaliśmy stworzeni. O wszystkim chcemy się przekonać. Od zawsze tak było.
– Nic nie zrobisz.
– Słucham?
– Nic nie zrobisz w związku z nadchodzącym czasem, a także z dominium wiedzy nad wiarą.
– To co mi pozostaje?
– Zrozumienie – najwyraźniej zauważył, że nie zrozumiałem, gdyż zaraz dokończył urwaną myśl. – Sam wspomniałeś o tym, że zostaliście stworzeni takimi, a nie innymi. Ale sami – popraw mnie, jeśli się mylę – się przecież nie stworzyliście. To ja was stworzyłem. Pęd do wiedzy zawdzięczacie już swoim praojcom, ale to również jest po części efektem mojego wysiłku. Narzucenie reguł... jak mógłbym przypuszczać, że ich nie złamiecie? Odrzucenie was z Raju wcale nie było karą za zły występek, tylko implikacją naturalnego czynu. Tutaj, jak sam zauważyłeś, wielu rzeczy już się nauczyliście. Ewoluujecie. Oto połączenie ewolucji z religią chrześcijańską. Ale każdy cudowny chirurg, który ratuje każdego dnia kilku, kilkunastu ludzi ma dar. Jego umiejętności są połączeniem waszej wiedzy i mojego daru. Odchodzicie ode mnie, mimo iż ja cały czas daję o sobie znać, rozdając utalentowania plastyczne, poetyczne, nawet kucharskie. Wszystko, co umiecie zrobić jest syntezą wiary, czyli tezy, oraz wiedzy, czyli antytezy.
Nastąpiła krótka chwila milczenia, która miała mi ułatwić zrozumienie.
– Ale zdajesz sobie sprawę, że nie pokazując się... powiedzmy: publicznie i, jednocześnie dając nam takie możliwości, wpadasz w pułapkę?
– Nie. To wy sobie nie zdajecie sprawy, że pułapki nie ma. Są nadal te same zasady. Nie zabijaj. Nie kradnij. I cała reszta. Każdy wie, że popełniając przestępstwo, czyni źle. Dlaczego się nie pojawiam? Żeby nie zmuszać ludzi do jednoznacznej interpretacji moich przykazań. Bo według nich, na przykład Robin Hood musiałby iść do piekła, choć był mężem szlachetnym swoich czasów.
– Chcesz powiedzieć, że w przykazaniach jest "ale"?
– Niezupełnie. Przykazania mają stanowić dla was wytyczną. Są drogowskazem na rozstaju dróg. Ale idąc inną drogą, również możesz się do mnie dostać. Tyle, że zajmie ci to dużo więcej czasu.
– Mam więc podążać swoją ścieżką?
– A myślałeś, że cokolwiek ci narzucę?
– Więc – powiedziałem po chwili – w kogo mam w końcu wierzyć?
– W kogokolwiek. W cokolwiek. Bylebyś żył właściwie.
– Czyli... jak?
– To już zależy tylko od ciebie.
Szatan i Bóg spotykają się z każdym człowiekiem w inny sposób. Ze mną spotkali się osobiście, wcale nie czyniąc mnie wyjątkowym. Moja wiedza oraz mój dar pozwoliły mi na przeżycie tego w ten sposób. Przeszedłem kuszenie rodem z ewangelii świętego Mateusza, spotkałem się z Szatanem, który był uosobieniem moich przemyśleń na temat satanizmu, a także widziałem Boga, który, siedząc wśród komputerów, okazał się wyznacznikiem nie tylko wiary, ale i wiedzy. Piękna kobieta o cudownym uśmiechu i delikatnym głosie okazała się być śmiercią, o czym przekonałem się wiele lat później. Thanatos, która parzyła tak świetną kawę, której imię pochodzące z greckiej mitologii i przekształconej przez malowidło Malczewskiego oznaczało zwiastun śmierci, była ze mną do końca moich dni, była moim aniołem stróżem, który w odróżnieniu od wysłannika Szatana, nie podkreślał swojej obecności powołaniem otrzymanym przez swojego władcę. Bóg, wbrew wielu przekonaniom i istnieniom setek narzuconych przez siebie reguł był, liberalnym i dyskretnym doradcą. Nie należy dać się omamić złudzeniom. Fakty, podobnie jak materia czy forma, są w istocie iluzją, której nie należy dać się pokonać.